Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyzysk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyzysk. Pokaż wszystkie posty

środa, 4 września 2024

Rabunek i zubożenie Rumunii




przedruk
trochę słabe tłumaczenie automatyczne




Dan Diaconu: Rabunek i zubożenie Rumunii czy niewyobrażalna cena dzisiejszego "godnego życia"




Ciągle słyszę i widzę obsceniczne ody do Zachodu w ogóle, a do Unii Europejskiej w szczególności. Szaleni propagandyści powtarzają tę samą mantrę dobrobytu, którą przyniosła nam bezosobowa Unia Europejska. A przy tym samym tempie przypomina nam się, jak bardzo byliśmy zacofani w czasach Ceauşescu i jak rozwinęliśmy się teraz. Tyle, że sprawy nie idą tak, jak mówią, a jeśli zaczniemy stosować "właściwą miarę", dojdziemy do kilku ciekawych wniosków.


PKB Rumunii w 1988 r. wynosił 53,6 mld. $. Ponieważ na początku 1989 roku Nea Nicu ogłosiła, że skończyła z długiem zagranicznym, możemy uznać, że nie mieliśmy żadnych kredytów. W tym samym roku cena złota wynosiła 287,45 USD za uncję (cena zamknięcia). Obecna cena złota wynosi około 2500 USD za uncję, czyli 8,7 razy więcej. Oznacza to, że PKB Rumunii w 1988 r. wyniósł 466,32 mld zł. $ w obecnych pieniądzach!

Według danych Banku Światowego PKB Rumunii w 2023 roku wyniósł 351 miliardów dolarów. Oznacza to, że teraz, po zbyt mądrym przystąpieniu do UE i NATO, jesteśmy o 25% poniżej PKB z 1988 roku! I nie ma w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że w IX dekadzie mieliśmy do czynienia z programową destrukcją rumuńskiej gospodarki, a to, co zostało odbudowane, zostało zrobione jedynie jako "element zależny od zewnętrznego podmiotu", tak że nagłe decoupling byłby dla nas prawdziwą katastrofą. Innymi słowy, nie robimy źle, ale bardzo źle, zarządzając spadkiem wyników o 25% w ciągu 36 lat!! A teraz jesteśmy praktycznie bez szans, aby usiedzieć na nogach.

Zapewne ktoś, kto żył w epoce Ceauşescu, będzie miał obserwację: jak to się stało, że w tamtych czasach ludzie ledwo kupowali samochód z produkcji krajowej, a komfort rodzin był znacznie obniżony (np. na poziomie sprzętu AGD i tak dalej). W tym miejscu nasuwają się dwie obserwacje. Po pierwsze, jeśli dokonujemy porównania, to powinniśmy to robić na poziomie, do którego doszedł Zachód, z którym się porównujemy. Bez wątpienia człowiek Zachodu radził sobie lepiej, mając dostęp do bardziej zaawansowanych technologii niż my. Przykładem są samochody, które w Rumunii pozostały na poziomie z lat 70-tych. Potem nastąpił sprzęt AGD, który na Zachodzie zaczął eksplodować, podczas gdy w naszym kraju ograniczał się praktycznie do pralek i niektórych drobnych sprzętów gospodarstwa domowego, w porównaniu z obfitością na Zachodzie. Możemy jednak również dokonać porównania z tym, co mamy teraz. W tym celu musimy jednak przyjrzeć się strukturze zadłużenia zagranicznego.

W 1988 roku Rumunia miała otrzymać ponad 5 mld euro. $ z różnych pożyczek udzielonych krajom rozwijającym się. Oznacza to, że prawie zaciągnęliśmy pożyczki w wysokości około 10% PKB (sytuacja jest celowo niejasna, ponieważ większość długów została anulowana na łapówki przez władców porewolucyjnej Rumunii, ostatnim przypadkiem było anulowanie długu Iraku przez Băsescu).

Obecnie stopa zadłużenia Rumunii wynosi prawie 60% PKB. Wyobraźmy sobie, że Ceauşescu w 1988 roku włożyłby w kaprysy społeczeństwa tylko tyle, ile miał do otrzymania. Oznaczałoby to nie tylko rozwiązanie problemów żywnościowych (które i tak by nie istniały, gdyby Ceauşescu nie był sabotowany przez Securitate), ale także niewiarygodny dobrobyt Rumunów. Ci, którzy żyli w tamtym okresie, dobrze znają sytuację: ludzie mieli pieniądze, ale brakowało ich do jedzenia. W związku z tym, poprzez przekierowanie produkcji na rynek krajowy i rozpoczęcie przywozu, sytuacja zostałaby niezwykle łatwo zrównoważona. 

Było jednak kilka elementów, które uniemożliwiały powrót:
- zdrada Securitate, 
- niekompetencja aparatu partyjnego, 
- stagnacja reżimu i wreszcie 
- Ceauşescu w złym stanie zdrowia, niezdolny do zaoferowania realnego rozwiązania w sprawie sukcesji


Nieustępliwość Ceauşescu w kwestii rozwiązania "zawsze później" z Nicușoru – rozwiązania odrzuconego przez przytłaczającą większość populacji, mimo że zostało ono uruchomione w Sibiu, gdzie wykazywał szczególną troskę o rzeczywiste problemy – sprawiła, że cały świat zrozumiał, że najpierw musi poczekać, aż Ceauşescu zniknie, a potem zobaczyć, co robić. Dlatego plan zdrady z zamachem stanu, w wyniku którego do władzy doszedł Ion Iliescu, został zaakceptowany przez wszystkich decydentów, których zdradę niezwykle łatwo było kupić.

To, co musimy zrozumieć, to to, że w gruncie rzeczy naprawdę jesteśmy w środku. Nie mamy już niezależnego przemysłu, ponieważ przytłaczająca większość "zakładów" inwestycyjnych w Rumunii znajduje się poza granicami kraju, więc przerwa bez wcześniejszego planu okazałaby się katastrofalna. Pewnie powiesz, że nie ma szans na rozstanie, bo tego nie chcemy. Z naszej strony tak, ale z ich strony? To jest pytanie, którego nikt nie zadaje.

Patrząc na poziom kontynentu, widzimy, że gospodarka europejska stała się gospodarką marginalną. Niemiecka machina gospodarcza leży w gruzach, a Francja jest w rozsypce. Dwaj liderzy europejskiej gospodarki znajdują się w absolutnej, ale nierozpoznanej katastrofie – w tym sensie, że wciąż trzymają podkulone ogony. 
Aby zrozumieć sytuację, przytoczę ranking PKB w stosunku do siły nabywczej 

w 1990 roku: USA, Japonia, Niemcy, Włochy, Francja, Chiny, Brazylia, Wielka Brytania, Indie. 
w 2023 roku: Chiny, USA, Indie, Japonia, Rosja, Niemcy, Indonezja, Brazylia, Francja, Wielka Brytania. 

PKB krajów BRICS (tylko państw założycielskich, a nie ich zwolenników) jest wyższy niż PKB G-7. Europa znajduje się gdzieś na samym dole rankingu, żyjąc jedynie dzięki inercji i nie jest w stanie się podnieść bez fundamentalnej restrukturyzacji całej swojej struktury polityczno-gospodarczej.

Wracając do nas, to jest właśnie główny problem, czy też "wielka bańka", jak mówią dzieci: jesteśmy w przegranym sojuszu, ale bez absolutnie żadnych podstaw i pogrążeni w długach. Co więcej, nasi amerykańscy partnerzy wciągają nas w desperację, starając się ukraść tyle, ile jeszcze zostało do kradzieży teraz, w ostatniej chwili. I, w ramach podziękowania, mamy też topór wojenny nad naszymi głowami, po który wysłali Prostănaca na misję.

Co się z nami stanie? Trudno to sobie wyobrazić, ale na poziomie politycznym i w ramach władzy głębokiej powinny być plany na wypadek szkód. Czy są takie plany? Poza oddaniem Rumunii globalistom Schwaba, nie ma innego planu. To jest rzeczywistość, której nikt ci nie mówi!

Biorąc pod uwagę fundamenty, jakimi dysponujemy, ale także ponure perspektywy, myślę, że dla wszystkich jest jasne, że za ten niewyobrażalny rabunek odpowiedzialna jest cała klasa polityczna po 1989 roku. 

W przeszłości dokonałem kalkulacji, z której wynikało, że to, co zapłaciliśmy Imperium Osmańskiemu razem z tym, co daliśmy Rosjanom w okresie, kiedy byliśmy pod okupacją, jest niczym w porównaniu z tym, ile tylko USA okradły nas w tak zwanych transakcjach zbrojeniowych, a MFW z pomocą, o którą prosił Băsescu na polecenie swoich zachodnich panów.

Jeśli zbilansujemy wszystkie kradzieże dokonywane programowo, "z prawem w ręku", otrzymamy jakieś zawrotne wartości. Nawet kara śmierci stosowana wobec wszystkich czynników politycznych od czasów rewolucji aż do chwili obecnej nie miałaby żadnego znaczenia w kwestii wypłaty odszkodowań.

Nie wiem, jak wyjdziemy ze ślepego zaułka, w który się wpakowaliśmy, ale wiem na pewno, że nigdy w historii nie byliśmy tak źli. A jeśli wydaje ci się, że żyjesz przyzwoicie, pomyśl, że ta przyzwoitość, o której teraz mówisz, zostanie przeklęta przez całe pokolenia, które, nawet jeśli są obecnie nienarodzone, są skazywane na niewolnictwo, aby "zrekompensować" niewyobrażalny rabunek dokonany na naszych głupich oczach.

sobota, 18 maja 2024

PGR-y






przedruk



Bartosz Panek:

wciąż żywa jest żałoba po pegeerach



16.05.2024




Polska Agencja Prasowa: Dlaczego postanowiłeś się zająć reportażami literackimi? Czy są one uzupełnieniem twoich reportaży dźwiękowych?

Bartosz Panek: Kilka lat temu rozważałem odejście z radia. Pomyślałem wtedy, że może warto by było spróbować opowiadać historie inaczej, niż robiłem to dotychczas, czyli nie dźwiękiem, ale również za pomocą tekstu. A że miałem mniej więcej 35 lat, to uznałem, że jest to najwyższy czas, aby pomyśleć o pierwszej poważnej, reporterskiej książce.

Postanowiłem w niej opisać historię mieszkających w Polsce Tatarów. Ukazała się w lipcu 2020 r., w środku pandemii. Ta książka była przełomem w moim myśleniu o tym, co potrafię i czym mógłbym się zajmować.

PAP: Swoją najnowszą książkę poświęciłeś Państwowym Gospodarstwom Rolnym…

B.P.: Historia pegeerów w dużej mierze jest wciąż nieopowiedziana. Po 35 latach od rozmów przy Okrągłym Stole i przemianach politycznych w Polsce warto się przyjrzeć temu, co wydarzyło się w wyniku transformacji w tych miejscach – a były one specyficzne, były wręcz światem osobnym i równoległym do tego, który funkcjonował w latach 1945-1989, a nawet później. Ludzie, którzy żyli i pracowali w pegeerach, zasługują na to, żeby ich historie zostały usłyszane oraz zrozumiane.


Ta książka powstała z czystej ciekawości. Wracając z okolic Białegostoku, z dokumentacji do książki tatarskiej, ustawiłem tak nawigację, aby poprowadziła mnie bocznymi drogami. Nie chciałem już jechać drogą S8, którą znałem prawie na pamięć. Jadąc drogami wojewódzkimi, powiatowymi i gminnymi, trafiłem do wsi Grądy-Woniecko.

Moją uwagę zwróciło osiedle bloków – po jednej stronie drogi znajdowało się ich około dziesięciu, po drugiej nieco mniej. Do tego wyrastał obok czteropiętrowy budynek otoczony drutem kolczastym, przy którym znajdowało się boisko do koszykówki. W czasie kiedy tamtędy przejeżdżałem, wytatuowani mężczyźni z gołymi torsami rozgrywali mecz. Pomyślałem, że jest to jakiś surrealizm, w ogóle nie wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi.

Zapamiętałem ten obrazek i po powrocie do domu zacząłem sprawdzać. Okazało się, że Grądy-Woniecko były siedzibą dawnego wielkiego, popisowego Kombinatu Łąkarskiego Wizna. Z kolei w dawnym hotelu robotniczym od końca lat 90. mieści się półotwarty zakład karny.

PAP: Z jakim obrazem rozpocząłeś pracę nad książką? Jak zmieniał się on w trakcie pracy?

B.P.: Pierwszy obraz był pochodną tego, co kiedyś usłyszałem lub przeczytałem o Państwowych Gospodarstwach Rolnych - że ludzie, którzy pracowali niegdyś w pegeerach, cechują się wyuczoną bezradnością, że bezrobocie jest strukturalne, dziedziczne. Analizy dotyczące dawnego państwowego rolnictwa były naukowe, ale pomiędzy wierszami można wyczuć stereotypizowanie, a nawet miękki hejt. Chciano pokazać tamten świat jako upośledzony, gorszy, a ludzi, którzy stracili pracę, jako tych, którzy żyją w rezerwatach i sięgają po pierwotne mechanizmy przetrwania. Swoją pracę nad książką rozpocząłem z obrazem sporego chaosu i dużego nacechowania.

Natomiast książkę kończę z zupełnie innym obrazem. Dla mnie jest to obraz gorzkiego wymiaru transformacji, której koszty były nierówno rozłożone. Były przecież grupy społeczne, w tym byli pracownicy pegeerów i ich rodziny, którzy na transformacji stracili. I nie mówię tylko o utracie pracy. Do tego dochodzi również wykluczenie transportowe, ekonomiczne oraz społeczne. Kiedy rozmawiałem z bohaterami i bohaterkami mojego reportażu, w ich wypowiedziach wciąż wyczuwalna jest gorycz. Większość z nich wskazywała na to, że za tamte krzywdy nikt im do dzisiaj nie zadośćuczynił.

PAP: Jak zatem o pegeerach opowiadali twoi rozmówcy?

B.P.: PGR był mocno zhierarchizowaną strukturą, mam jednak wrażenie, że udało mi się porozmawiać ze wszystkimi grupami. W książce wybrzmiewa zatem głos zarówno tych osób, które pracowały przy krowach, trzodzie chlewnej czy na polu, jak i przedstawicieli średniej kadry zarządzającej oraz dyrektorów. Taka układanka daje dobry wgląd w krajobraz tego, czym był PGR, oraz pozwoli odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ludzie decydowali się pracować tam przez całe życie, a wielu mieszka w tym miejscu do dzisiaj.

Wszyscy są świadomi, jak ciężka i niewdzięczna była to praca. Kiedy w połowie lat 60. socjolog Marek Ignar zrobił badania dotyczące prestiżu różnych zawodów, robotnik w pegeerze był na 27. miejscu na 30 możliwych pozycji. Niżej był tylko m.in. kontroler biletów w tramwaju i sprzątaczka. Uważano także, że pracownicy pegeerów nie mają nic swojego, tylko pracują na rzecz wyobrażonego dziedzica. Nie był to już co prawda ziemianin czy potomek magnaterii, tylko państwo.

Pracownicy z pegeerów nie cieszyli się też szacunkiem rolników indywidualnych. Niejednokrotnie mogłem usłyszeć historię, że jeśli dwoje młodych zaczynało się ze sobą spotykać, a jedno z nich było z pegeeru, to pojawiał się opór ze strony rodziców-gospodarzy. Uważano, że ktoś, kto pochodzi z pegeeru, nie jest dobrym kandydatem na żonę czy męża.

Z kimkolwiek bym jednak rozmawiał, wraca wątek żałoby po pegeerach. Chociaż były one nieidealne, zhierarchizowane, wręcz patriarchalne, a czasami nawet przemocowe, to w odczuciu moich bohaterów i bohaterek dawały poczucie względnie spokojnego, poukładanego i przewidywalnego życia. To była ich największa wartość. Początek lat 90. przyniósł radykalną zmianę. Nawet jeśli likwidacja wielu pegeerów była rozłożona na lata, ten mechanizm zburzył dotychczasową strukturę i poukładany świat.

PAP: Jak wyglądała praca nad książką?

B.P.: Początkowo zamierzałem opisać transformację w wybranych gospodarstwach i wiążące się z tą zmianą problemy. Największa kumulacja pegeerów wystąpiła na ziemiach przyłączonych do Polski po 1945 r. Ale to nie znaczy, że państwowe rolnictwo nie rozwijało się również na ziemiach starych, czyli tych, które należały do Polski przed II wojną światową. Duże kombinaty rolne powstały także na terenach, które zostały wysiedlone w czasie akcji „Wisła”. Generalnie można powiedzieć, że gospodarstwa państwowe powstawały tam, gdzie zabrakło wcześniejszych właścicieli majątków folwarcznych.

Szybko jednak doszedłem do wniosku, że pegeery były do siebie na tyle podobne, że ich przeszłość i życie po życiu można opisać na kilku lub kilkunastu przykładach. Szukałem zatem historii, które pokażą z jak najszerszej perspektywy złożone funkcjonowanie pegeerów, a także skomplikowaną historię powojenną i transformację. Moją metodą było szukanie historii, które emocjonalnie i wiarygodnie złożą się na moją opowieść.

PAP: Czy udało ci się także zedrzeć warstwę stereotypu, kliszy w myśleniu o pegeerach?

B.P. Pierwsze skojarzenie, jakie pojawia się, gdy myślimy o Państwowych Gospodarstwach Rolnych, jest takie, że pracujący tam niegdyś ludzie są roszczeniowi, ciągle czegoś chcą od państwa, wyciągają rękę i mówią „dajcie, dajcie”, a sami niewiele proponują. A tak wcale nie jest. Jest to tylko nasze wyobrażenie.

Jeśli zechcemy poznać tych ludzi, to zobaczymy, jak wielu z nich działa na rzecz lokalnych społeczności, są świetnymi sołtysami i sołtyskami, kandydują do rad gmin i powiatów. Chcą po prostu mieć wpływ na swoją najbliższą okolicę.

Mam wrażenie, że powszechnie uważa się, że jak ktoś urodził się PGR, to co najwyżej może skończyć technikum. Tymczasem wielu ludzi, którzy zajmują dzisiaj wysokie stanowiska – są naukowcami, dziennikarzami, prezesami firm – wychowywało się w pegeerach. Nie jest więc tak, że PGR na zawsze stygmatyzuje i sprawia, że wszystkie kolejne pokolenia są wciągane w czarną dziurę bezradności.

Co prawda większość osób pracujących w pegeerach była robotnikami niewykwalifikowanymi, ludźmi bez dyplomów, jednak nie wszyscy przekazywali ten model swoim dzieciom. Wielu bohaterów i bohaterek, które spotkałem, jeżdżąc dość intensywnie przez całą Polskę przez ostanie trzy i pół roku, mówiło mi, że ich rodzice skończyli tylko sześć klas szkoły podstawowej, ale bardzo chcieli, aby oni uczyli się dalej. Ci rodzice robili więc wszystko, aby na to zarobić - brali nadgodziny, pracowali przez wszystkie możliwe weekendy, brali lepiej płatne dyżury w święta po to, aby ich dzieci miały pieniądze na opłacenie internatu w mieście powiatowym, gdzie była lepsza szkoła. Z kolei latach 90. służyła temu emigracja zarobkowa – wyjeżdżano, nawet jeśli praca była na miejscu, ale nie na tyle atrakcyjna, aby wykształcić dzieci, wysłać na studia do dużego miasta. Świadomość, że od edukacji zależy przyszłość, była zatem silnie obecna. Nie było więc tak, że wszyscy gremialnie odrzucali możliwość awansu, poprawy losu kolejnego pokolenia.

PAP: A jak dzisiaj wygląda infrastruktura popegeerowska? Czy jadąc przez Polskę, zorientujemy się, że to tereny dawnych pegeerów?

B.P.: Zdecydowanie tak. Bardzo charakterystyczne są osiedla, które były budowane jak z kilku szablonów. Stałym elementem są bloki - ustawione równolegle, prostopadle, a czasem ukośnie względem siebie. Do tego w środku osiedla znajduje się centrum usługowe, które albo jest dostosowane do współczesnych wymogów i zrewitalizowane, albo po prostu niszczeje i nie funkcjonuje. Stałym elementem są oczywiście same zabudowania gospodarcze. W niektórych miejscach będą one niszczeć, a w niektórych będą funkcjonować na rynkowych zasadach, ponieważ zostały sprywatyzowane.

Ta infrastruktura jest zatem dziś w różnym stanie, ponieważ dużo zależy od tego, jak kształtuje się lokalna polityka. Inaczej będą wyglądały wioski takie jak Wierzbica w powiecie tomaszowskim, tuż przy granicy z Ukrainą, a inaczej będzie wyglądało osiedle przy dawnym kombinacie w Garbnie pod Kętrzynem albo w Manieczkach pod Śremem. Myślę jednak, że ta infrastruktura popegeerowska zostanie z nami na długie lata.

PAP: Jak zatem powinniśmy patrzeć dziś na pegeery?

B.P.: Bardzo bym chciał, aby PGR było określeniem neutralnym, nienacechowanym w żaden sposób, choć oczywiście mającym swoją historię, skojarzenia, a pewnie także przywołującym traumy. Państwowe Gospodarstwa Rolne są po prostu elementem skomplikowanej historii Polski, która przydarzyła się po 1945 r. Tymczasem osoby pochodzące z pegeerów mają poczucie wstydu czy gorszości. Panuje przekonanie, że pegeerowskie pochodzenie przekreśla kogoś jako pełnoprawnego obywatela wspólnoty społecznej.

Ponadto tam, gdzie było najwięcej państwowych gospodarstw, mieliśmy do czynienia z przekształceniem całej lokalnej gospodarki. Zatem tam, gdzie pegeery zdominowały rynek pracy, w wyniku transformacji pojawiła się czarna dziura. Bez poważnych inwestycji tamtejszy rynek nie dałby rady, a niektóre samorządy do dzisiaj borykają się z problemami. Jeśli również w niektórych powiatach w pegeerach pracowała znaczna większość osób w wieku produkcyjnym, to po zmianach ustrojowych bezrobocie sięgało tam 40 procent.

Państwo ma do odegrania w takich miejscach dużą rolę. „Kroplówki", które w ostatnich latach były pokazywane gminom popegeerowskim, nie rozwiązują sprawy, trochę tylko poprawiają sytuację. We wsiach i osadach popegeerowskich mieszkają jednak ludzie, którzy od wielu lat czekają na gest ze strony państwa – zadośćuczynienie czy chociażby dodatki do emerytur. Pracowali ciężko latami na rzecz państwa, poświęcili swoje zdrowie tej pracy – cierpią na zwyrodnienie stawów, przepuklinę albo pylicę płuc.

Wielokrotnie słyszałem głosy, że górnicy i hutnicy dostali odprawy, a pracownicy pegeerów otrzymali tylko mieszkania, które mogli wykupić za niedużą kwotę – która notabene dla niektórych nie była wcale taka nieduża. Te rany zostały jedynie zaklejone plastrami z zasiłków dla bezrobotnych czy prac interwencyjnych. Rozwiązanie systemowe zaproponowane przez państwo byłoby zatem zamknięciem tej gorzkiej historii, końcem, który można by było potraktować w kategoriach gry fair.



Rozmawiała Anna Kruszyńska





Książka Bartosza Panka „Zboże rosło jak las. Pamięć o pegeerach” ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.



Bartosz Panek – dziennikarz radiowy, reporter, producent i animator środowiska twórców audio. Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego; studiował również na uniwersytecie w Trieście. Autor setek audycji oraz kilkudziesięciu reportaży i dokumentów radiowych, z których wiele było prezentowanych także we Włoszech, Francji, Holandii, Chorwacji, Wielkiej Brytanii i na Litwie. W 2014 r. za reportaż „Chcę więcej” otrzymał prestiżową międzynarodową nagrodę radiową Prix Italia. Autor książki "U nas każdy jest prorokiem. O Tatarach w Polsce". (PAP)




dzieje.pl/artykuly-historyczne/bartosz-panek-wciaz-zywa-jest-zaloba-po-pegeerach






czwartek, 16 maja 2024

Złoto Rumunii

 


No wiecie co!!!


"Od czasu zamachu stanu w grudniu 1989 roku Rumunia straciła znacznie więcej niż straciła w dwóch wojnach światowych, katastrofalnych powodziach w 1970 i 1975 roku oraz trzęsieniu ziemi w 1977 roku razem wziętych. 


W tym czasie nie zbudowano i nie osiągnięto tak wiele rozwoju jak w latach dyktatury, tych, które zostaną splądrowane po 1989 roku. A potem pytam retorycznie: co jeszcze reprezentuje wartość rumuńskiego skarbu w Moskwie? Prawie nic."



przedruk

nieco słabe tłumaczenie automatyczne




Prof. dr Corvin Lupu:
Co dziś symbolizuje skarb Rumunii w Moskwie?



W marcu 2024 r. sześć odrębnych grup w Parlamencie Europejskim złożyło rezolucje w sprawie konieczności zwrotu przez Federację Rosyjską rumuńskiego skarbu zdeponowanego w Moskwie w grudniu 1916 r. i czerwcu 1917 r. 

W efekcie 14 marca 2024 r. wydano ostateczną rezolucję potwierdzającą prawo Rumunii do tego ważnego skarbu wartości oraz konieczność wprowadzenia tej kwestii do agendy rumuńsko-rosyjskich rozmów dwustronnych, gdy tylko kontekst międzynarodowy będzie sprzyjał takim dialogom dyplomatycznym. Rezolucja nie odnosi się do części skarbu zwróconego Rumunii przez Związek Radziecki w 1936 i 1956 roku.

Z drugiej strony, rezolucja Parlamentu Europejskiego jest również doceniana jako włączenie Rumunii do stołu powierniczego, na wypadek, gdyby sumy pieniędzy Federacji Rosyjskiej zablokowane w różnych bankach świata zachodniego zostały wykorzystane do wypłaty odszkodowań różnym stronom, które zgłaszają roszczenia w wyniku naruszenia ich interesów przez Federację Rosyjską. Trudno przewidzieć, że państwa zachodnie podejmą taką decyzję, co w dłuższej perspektywie oznaczałoby całkowite zerwanie z Rosją, co wiąże się również z poważnymi zagrożeniami dla bezpieczeństwa i blokadami dyplomatycznymi, które z czasem dotkną je w znacznie większym stopniu niż wartość kwot, które mogłyby przywłaszczyć sobie od Rosji. A za co mają brać pieniądze Rosjan? Dać ją nam, Ukraińcom, Polakom, innym sługom Zachodu?

W 2022 r., po wybuchu konfliktu między Rosją a Zachodem, Rumunia zwróciła się do Federacji Rosyjskiej o wypłacenie jej czterech mld euro, na rachunek równowartości Skarbu Państwa. W marcu 2024 r. w Rumunii wartość Skarbu Państwa wyceniono na trzy mld euro. Czy liderzy w Bukareszcie nie wzięli udziału w cenie?

W styczniu 1918 r., po zerwaniu przez Rosję Sowiecką stosunków dyplomatycznych z Rumunią i kiedy Włodzimierz Lenin ogłosił, że przejmuje skarb Rumunii, aby w przyszłości zwrócić go tylko w rękach narodu rumuńskiego, jego wartość była wówczas dla Rumunii ogromna.

Rumunia była krajem zacofanym, w którym ponad 85% ludności pracowało w rolnictwie przy użyciu narzędzi i metod sięgających średniowiecza, czyli 400-500 lat. Kraj walczył o wyjście ze średniowiecza i powstanie na nowo. Wtedy rzeczywiście rumuńska klasa polityczna miałaby powody do wyrzutów sumienia, że odrzuciła ofertę złożoną w listopadzie 1917 r. przez Lenina, że w zamian za uznanie przez Rumunię nowego reżimu sowieckiego w Rosji i zawarcie traktatu o nieagresji uzyska uznanie członkostwa Besarabii w Rumunii i Skarbu Państwa. 

Rumuńska klasa polityczna i historycy unikają pisania o tych sprawach. Po poważnym pogorszeniu stosunków Rumunii z ZSRR Sowieci nie chcieli wspominać o ofercie Lenina, zmieniając strategię i twierdząc, że Besarabia należy się im słusznie. W takim razie tak, skarb Rumunii reprezentował wiele.

Zastanówmy się jednak, jaka jest wartość rumuńskiego skarbu zdeponowanego w Moskwie podczas I wojny światowej? Przede wszystkim jego wartość sentymentalna jest bardzo wysoka, której nie można zaprzeczyć, co wpływa na wrażliwość narodową Rumunów, którzy jeszcze się nie wynarodowili.

Ale pod względem finansowym, czym innym jest Skarb Państwa Moskwy?

W marcu 2024 r. dług Rumunii wobec żydowskiego międzynarodowego systemu bankowego wynosił ponad 170 mld euro, plus gwarancje państwa rumuńskiego na duże sumy pieniędzy pożyczone przez niektóre duże firmy zagraniczne na terytorium Rumunii, za które to pożyczki odpowiada państwo rumuńskie, które je poręczyło. W styczniu 2024 roku Rumunia zapłaciła odsetki o wartości 10 mld euro! Narodowy Instytut Statystyczny poinformował, że w styczniu 2024 r. zadłużenie zagraniczne Rumunii wzrosło o kolejne 4,1 mld euro.

Pod koniec ubiegłego roku Rumunię odwiedzili i kontrolowali jej szefowie finansowi, czyli MFW. Delegacja Międzynarodowego Funduszu Walutowego zaleciła rządowi rumuńskiemu ostrożniejsze opodatkowanie podstaw systemu, czyli małych i średnich przedsiębiorstw, oraz złagodzenie opodatkowania dużych przedsiębiorstw, oczywiście w większości (prawie wszystkie), zagranicznych. 

Argumentem delegatów MFW było to, że duże zagraniczne firmy zatrudniają wielu pracowników i jeśli zostaną opodatkowane, istnieje niebezpieczeństwo likwidacji wielu miejsc pracy. Żydzi z MFW nie mogli już dłużej litować się nad Rumunami i obawiali się, że Rumuni zostaną bez pracy. Niech więc ANAF uderzy w małe rumuńskie firmy, wyciśnie je z rynku, a wielkich właścicieli zagranicznych firm zostawi w spokoju! To tylko firmy naszych mistrzów! Mam na myśli ich! Firmy te, wraz z zagranicznymi bankami i towarzystwami ubezpieczeniowymi (98% wszystkich firm ubezpieczeniowych to firmy zagraniczne) nielegalnie eksportują szacowany zysk na poziomie ok. 150 mld EUR rocznie. 

Cóż, jak mogą nie dać nam 10-15 miliardów euro z funduszy europejskich, pieniędzy, które sprawiają, że nieuważni Rumuni myślą, że Unia Europejska nas przetrzymuje! Że bez Unii Europejskiej Rumunia zginie na miejscu. Ale Unia Europejska przyszła do Rumunii po to, żeby brać, a nie dawać!

W ten sposób opodatkowania ANAF pobiera mniej niż 30% całkowitych wpływów należnych państwu rumuńskiemu. No właśnie, gdzie w kraju powinny być pieniądze? To dlatego państwo rumuńskie pożycza w jednym, ku radości żydowskich bankierów, którzy starannie pobierają odsetki, że stali się lichwiarzami! Nie zapominamy, że Rumunia zaciągała pożyczki na najwyższe stopy procentowe stosowane w zachodnim systemie bankowym.

Na początku 2000 roku rumuński bank centralny, kierowany przez 34 lata przez oficera bezpieczeństwa Mugura Isarescu, niewłaściwie nazwał Narodowym Bankiem Rumunii, ponieważ nie należy on do Rumunii, ale do żydowskich bankierów z MFW, Banku Światowego, systemu Rezerwy Federalnej, ogłosił, że nie kupuje już złota. 

Rumunia nie potrzebuje już złota! 

Wszystkie kopalnie złota wysyłały rudę do fabryki w Copsa Mică, gdzie złoto doprowadzano do czystości ok. 65%, a stamtąd został wysłany do fabryki w Baia Mare, która podniosła go do bardzo wysokiej czystości, a stamtąd trafił do Banku Narodowego, pomnażając bogactwo kraju.

Ale nasi żydowscy panowie nie chcą już bogatej Rumunii, ale taką, która została przez nich splądrowana, a Mugur Isarescu, prawdziwy Iser (!), gra na rękę szabrownikom.


W rezultacie, jedna po drugiej, wszystkie kopalnie i obie razem wzięte zostały zamknięte.

Beneficjent zniknął, fundusze zniknęły i po 2000 lat świetności nadeszła katastrofa w wydobyciu złota. Ile złota zebrano by w ciągu ostatnich 23 lat, gdyby nadal je wydobywano. Ale zdrajcy stojący na czele Rumunii chcieli oddać wydobycie złota zagranicznym i chciwym Żydom, za symboliczne tantiemy i te wypłacane państwu rumuńskiemu, zgodnie z własnymi deklaracjami zagranicznych firm żydowskich co do ilości wydobytej rudy.

Następnie, tylnymi drzwiami, Isarescu wysłał za granicę, głównie do Londynu, ok. 65 ton rumuńskiego złota (są też wypowiedzi, które mówią, że jest to około 80 ton!), odziedziczonego po byłym państwowym reżimie socjalistycznym, tym, który zarządzał pracą Rumunów. 

W 2019 r. ówczesny szef partii rządzącej, Liviu Dragnea, uciekinier z nikczemnego systemu i przechodzący do obozu suwerenistów, zażądał zwrotu rumuńskiego złota, ale BNR się temu sprzeciwiła! Dragnea zażądał również, aby opłaty licencyjne płacone przez obcokrajowców za eksploatację złota i wszystkich innych zasobów naturalnych zostały uchwalone na poziomie 50%. Nic więcej nie zrobiono, gdyż Liviu Dragnea został uwięziony i przetrzymywany w więzieniu przez trzy lata. Na Zachodzie nikt nie mówi o tym rumuńskim skarbie. Czy ktokolwiek jeszcze myśli, że kiedykolwiek wróci do Rumunii?

Więc nie potrzebujemy już złota! Dlaczego więc wciąż prosimy Moskwę o złoto?

W 2004 r. rumuński premier Calin Popescu Tariceanu i minister spraw zagranicznych Mihai Razvan Ungureanu przekazali Węgrom całe dziedzictwo Fundacji "Emanoil Gojdu", na które składają się sumy pieniędzy, złoża złota, imponujące budynki, obrazy o wysokiej wartości zdeponowane w bankach itp. 

W 2008 r., kiedy powołano komisję śledczą do zbadania legalności tej alienacji, śledztwo, które nigdy nie zostało zakończone, ustalono, że wartość majątku Fundacji "Emanoil Gojdu" wynosi 3 mld euro. Nikt już nie rości sobie pretensji do tego wielkiego dziedzictwa, ci, którzy je sobie wyalienowali, są wolni i zamożni, ale mamy do czynienia tylko z niezwróconą częścią moskiewskiego skarbca.

W tych okolicznościach wracam do tematu tych słów i ponownie zadaję pytanie: co dziś oznacza skarb Rumunii w Moskwie?

23 grudnia 1991 roku były Związek Radziecki rozpadł się, a telewizja na całym świecie nadawała na żywo moment, w którym Michaił Gorbaczow podpisał akt rozwiązania ZSRR. Powstało 15 nowych państw, z których wyzwolona spod sowieckiej dominacji Federacja Rosyjska była i jest najważniejsza, największa i najpotężniejsza. 

W styczniu 1992 roku, zgodnie ze zwyczajem, prezydent Rumunii Ion Ilici Iliescu udał się na Kreml, aby powitać nowego cara Borysa Jelcyna, a Federacja Rosyjska stała się spadkobiercą prawa międzynarodowego byłego ZSRR. Ion Iliescu wciąż liczył na dobre relacje z Rosją. Spotkanie rozpoczęło się jednak chłodno, a w trakcie rozmów stało się jeszcze bardziej napięte. Borys Jelcyn miał pretensje do Iona Iliescu, który podczas puczu moskiewskiego w sierpniu 1991 r. stanął po stronie bolszewickich konserwatystów stalinowsko-breżniowskich, przeciwników Borysa Jelcyna. Borys Jelcyn powiedział Ionowi Iliescu, że dla niego drzwi Kremla będą w przyszłości zamknięte. Ion Iliescu próbował przeciwdziałać i dyskutować o problemach rumuńskich terytoriów okupowanych przez były ZSRR oraz o problemie rumuńskiego skarbu w Moskwie. Borys Jelcyn się zdenerwował. Dziś wiemy, że Borys Jelcyn był alkoholikiem, który zaczynał dzień pracy od alkoholu. Mógł też być pijany. Ion Iliescu nie powiedział o tym swoim bliskim współpracownikom po powrocie. Ale in vino veritas, aber in Votka ist auch etwas: po powrocie do Bukaresztu Ion Iliescu relacjonował, że Borys Jelcyn zapytał go, jaki skarb chce, bo nie chciał mu żadnego skarbu. Jelcyn powiedział mu, że skarb jest zapłatą Rumunii za ochronę, jaką Rosja zapewniła Rumunii przez dziesięciolecia swobodnego rozwoju, chroniona przed chciwością Zachodu, bez niczyjej deklaracji. 

Jelcyn powiedział: "Zachód przyjdzie i zabierze wam wszystko!"

[w Polsce ostrzegał Rakowski - MS]

Jakże dobrze wiedział o tym Borys Jelcyn! Cóż za wielka prawda, którą powiedział Iliescu! A Ion Ilici Iliescu, ostrzeżony przez Borysa Jelcyna, nie podjął żadnych działań ochronnych, a służby bezpieczeństwa, które powinny być bezpieczeństwem narodowym Rumunii, czyli służby specjalne, w tym wojskowe, nie zrobiły nic, aby chronić Rumunię przed grabieżą Zachodu! Wręcz przeciwnie, oni również należeli do szabrowników, razem z cudzoziemcami!


Od czasu zamachu stanu w grudniu 1989 roku Rumunia straciła znacznie więcej niż straciła w dwóch wojnach światowych, katastrofalnych powodziach w 1970 i 1975 roku oraz trzęsieniu ziemi w 1977 roku razem wziętych. W tym czasie nie zbudowano i nie osiągnięto tak wiele, jak w latach dyktatury rozwoju, tych, które zostaną splądrowane po 1989 roku. A potem pytam retorycznie: co jeszcze reprezentuje wartość rumuńskiego skarbu w Moskwie? Prawie nic.


Rumuński skarb w Moskwie może natomiast stanowić czynnik pogarszający i tak już napięte stosunki rumuńsko-rosyjskie. Mam na myśli fakt, że przed przystąpieniem Rumunii do NATO Federacja Rosyjska złożyła Rumunii szereg ofert. Rosja poprosiła Rumunię, by nie wstępowała do NATO, bo Moskwie nie podoba się bliskość wrogich armii do czoła Rosji. 

Rosja zaoferowała Rumunii gwarancje bezpieczeństwa i bardzo nowoczesne uzbrojenie (systemy SS 400 i inne), które postawiłyby sąsiadów Rumunii, naszych historycznych przeciwników, w całkowitej niższości militarnej. Oprócz gwarancji bezpieczeństwa Rosja obiecała pełny zwrot rumuńskiego skarbu z Moskwy! 

Następnie, pomimo wstąpienia Rumunii do NATO, ambasador Rumunii w Moskwie, generał kosmonauta Dumitru Prunariu, przebywający na misji w latach 2004-2005, został wezwany do rosyjskiego MSZ i polecono mu wysłać do Bukaresztu komisję do współpracy w identyfikacji niezwróconych jeszcze skarbów. Kiedy ambasador Dumitru Prunariu przekazał to prezydentowi Traianowi Băsescu, odwołał go ze stanowiska! Nie wysłano żadnej prowizji po Skarb Państwa. Powód był tylko jeden: aby nie wzrosła popularność Federacji Rosyjskiej i prezydenta Władimira Putina wśród Rumunów. Ambasador wie więcej o ofertach Federacji Rosyjskiej, ale rozporządzenie nie pozwala mu mówić, a z drugiej strony jego syn jest dyrektorem Instytutu Lotnictwa.

Kolejny ważny moment nastąpił w 2008 roku, kiedy to z okazji szczytu NATO na szczeblu głów państw w Bukareszcie przyjechał prezydent Władimir Putin, wówczas jeszcze funkcjonujące porozumienie NATO-Rosja. Przy zorganizowanym z tej okazji stole protokolarnym prezydent Władimir Putin zaproponował Traianowi Băsescu, że Rosja sprzeda Rumunii po najlepszej cenie cały gaz, który eksportuje na Ukrainę, a Rumunia odsprzeda go Ukrainie z marżą handlową, której chce. 

Ukraina była dużym krajem, jeszcze nie wyludnionym, z 40 milionami mieszkańców w tym czasie i dużą i energochłonną gospodarką, zbudowaną w czasach Związku Radzieckiego, kiedy nie było oszczędności energii, zwłaszcza gazu, kraj miał ogromne zasoby. Rosja, która stała się prawosławnym krajem nacjonalistycznym, wyciągnęła rękę do Rumunii, próbując ustanowić inny sposób promowania stosunków z Rumunią niż sowiecki okres proletariackiego internacjonalizmu. Tylko dzięki tej transakcji Rumunia mogła odzyskać wartość wielu skarbów. Pod naciskiem Amerykanów Rumunia odrzuciła ofertę.

Tak więc, po tym, jak zaoferowano nam Skarb Państwa i inne możliwości o wartości historycznej, a my odrzuciliśmy je wszystkie, przywódcy judeo-euroatlantyckiej Rumunii przybyli teraz i z wielką pompą proszą o Skarb Państwa za pośrednictwem Parlamentu Europejskiego. Czym to jest w oczach wielkich Kremla? Czy nie jest to jakaś bezczelność kraju, który stał się bardzo mały, zubożały, okupowany militarnie przez cudzoziemców i zawdzięczany supermocarstwu światowemu? Czy bezczelność nie opłaca się w historii? A kiedy tej bezczelności towarzyszą liczne prowokacyjne działania nieodpowiedzialnych przywódców w Bukareszcie przeciwko Federacji Rosyjskiej, to czy nie są to czynniki ryzyka dla bezpieczeństwa narodowego Rumunii?

Jako historyk wiem jedno: Rosja jest światowym mocarstwem, które w ciągu ostatnich dwóch stuleci wywarło największy wpływ na losy Rumunii. Wiem też, że Kreml operuje licznikami, które z wielką precyzją rejestrują wszystkie relacje Rosji z sąsiadami. Z sąsiadami trzeba mieć lepiej niż z braćmi, mówi stare i mądre rumuńskie przysłowie. 

Władcy Rumunii po 1989 r., będący owocem zdrady, która doprowadziła do zamachu stanu i utraty suwerenności narodowej, nie respektowali wspomnianej siły aksjomatu. Wiem też, że Rosja zawsze płaciła rachunki, które rejestrowały te liczniki. Rosja nie zostaje oczywiście pozostawiona z niesankcjonowanymi przestępstwami, we właściwym czasie. Wiem też dokładnie, że w ramach przyszłych umów międzynarodowych, które będą dotyczyły również Rumunii, Rosja zasiądzie przy stole decydentów, a Rumunia będzie na zewnątrz, na korytarzu, stojąc, drżąc w oczekiwaniu na decyzje.

Mój wniosek jest taki, że w tym historycznym momencie i w tym kontekście politycznym, w którym Rumunia doprowadziła do zerwania stosunków z Federacją Rosyjską, skarb Rumunii w Moskwie nie zostanie odzyskany. Z drugiej strony, w porównaniu z ogromnymi stratami zadanymi Rumunii przez "nikczemny" (Traian Basescu) judeo-euroatlantycki reżim polityczny promowany przez "upadłe" państwo (Klaus Johannis), wartość rumuńskiego skarbu w Moskwie jest prawie zerowa.

Skarb Rumunii w Moskwie pozostaje tylko chwilą, sekwencją w burzliwej historii współczesnej Rumunii.







Źródło:


środa, 3 kwietnia 2024

Wywłaszczenie czyli ZielonyŁad




To jest po prostu wymierzone przez Niemców  - w Polaków.

Cel zawsze ten sam - osłabić, odebrać podmiotowość - okraść, zniewolić...









EKSPERT:

PRZEZ ZIELONY ŁAD POLACY STRACĄ NAWET POŁOWĘ DOCHODU

3 kwietnia 2024




Europejski Zielony Ład będzie wywoływał zmiany społeczne i własnościowe. Wielu ludzi nie będzie stać na to, aby dostosować się do rygorystycznych norm. I zostaną oni wywłaszczeni” – uważa prof. Władysław Mielczarski, ekspert ds. energetyki. Ironicznie zauważył, że gdyby chcieć osiągnąć zakładane cele tej polityki, to „trzeba byłoby zamknąć cały przemysł, a ludzie musieliby się wyprowadzić ze swoich domów do namiotów”.

Portal Bankier.pl zwraca uwagę na wysokie koszty, związane z wdrażaniem Europejskiego Zielonego Ładu i dążeniem Unii Europejskiej do osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku. Serwis ocenia, że „w praktyce działania samej UE świata nie zbawią, a dodatkowo pozbawią konkurencyjności gospodarkę europejską i doprowadzą do zubożenia społeczeństwa”. Zaznacza, że jak wynika z europejskiej bazy danych emisji dla globalnych badań atmosfery – EDGAR, w 2022 roku UE odpowiadała za 6,67 proc. globalnej emisji gazów cieplarnianych. Dla porównania, w przypadku Chin to aż 29,16 proc., USA – 11,19 proc., a Indii – 7,33 proc.


Ponadto, według artykułu „coraz więcej firm z sektora energetycznego uważa, że osiągnięcie neutralności klimatycznej na świecie opóźni się o co najmniej dekadę, do 2060 roku”. Wynika to z niskiej rentowności projektów dekarbonizacyjnych. Ponadto, klienci są niechętni względem ponoszenia wyższych kosztów z tego tytułu.

Sprawę tę skomentował dla portalu WNP.pl prof. Władysław Mielczarski, ekspert ds. energetyki. Uważa on, że polityka Europejskiego Zielonego Ładu jest nie tylko bardzo kosztowna, ale „przede wszystkim (…) niemożliwa do zrealizowania”, z powodu nierealnych celów.

„Gdyby chcieć to osiągnąć, trzeba byłoby zamknąć cały przemysł, a ludzie musieliby się wyprowadzić ze swoich domów do namiotów. Ironizuję, ale tak to właśnie wygląda” – komentuje prof. Mielczarski. Zwrócił uwagę, że „Europejski Zielony Ład będzie szczególnie kosztowny dla biedniejszych krajów europejskich, w tym dla Polski”.

„Przykładowo Niemcy przez Europejski Zielony Ład nieco zbiednieją, ale Polacy stracą przez niego nawet połowę dochodu liczonego na osobę. Oznaczać to będzie pauperyzację społeczeństw w UE. Ponadto będzie szybko postępować utrata konkurencyjności europejskiego przemysłu” – ocenia profesor. Dodaje, że Zielony Ładem to są pomysł unijny, którym reszta świata się nie przejmuje i zamiast tego stawia na rozwój, inaczej niż Unia.

„Europejski Zielony Ład będzie wywoływał zmiany społeczne i własnościowe. Wielu ludzi nie będzie stać na to, aby dostosować się do rygorystycznych norm. I zostaną oni wywłaszczeni” – powiedział prof. Mielczarski. „Może będą musieli przenieść się do jakichś klitek w blokach z wielkiej płyty. A ich własność przejmą wielkie koncerny. Spójrzmy na Ukrainę, gdzie są olbrzymie gospodarstwa rolne. Tyle że one nie należą do Ukraińców, tylko do międzynarodowych koncernów. Trudno rozdzielać kwestie dalszego rozwoju gospodarczego od polityki”.

Według szacunków zawartych w raporcie „Rozpakowujemy RePowerEU. Kierunek na zdrowe i przyjazne energetycznie domy” PORT PC i think-tanku Instytut Reform, w Polsce na 6,3 mln budynków jednorodzinnych 1,7 mln budynków nie posiada żadnej izolacji cieplnej ścian, a kolejnych 347 tys. ma bardzo niski standard ocieplenia.

Dodajmy, że zgodnie z najnowszą unijną dyrektywą, zatwierdzoną już przez Parlament Europejski, za cztery lata właściciele domów nie będą mogli montować kotłów gazowych, a od 2040 r. w ogóle nie będzie można ich używać.

Politycy Konfederacji ostrzegają przed zapisami tzw. dyrektywy budynkowej, dążącej do wprowadzenia zeroemisyjności budynków. “Jestem w stanie sobie wyobrazić, że traci się prawo do użytkowania budynku” – podkreśla Anna Bryłka.





Ciekawe, że przed Zielonym Ładem, był Polski Ład...






poniedziałek, 26 lutego 2024

Tysiącletnie kultury - Rumunia

 






"Kraje bałkańskie mają prawo i obowiązek wobec siebie, zgodnie ze swoją tysiącletnią historią i kulturą, zaznaczyć swoją obecność na arenie europejskiej oraz bronić swojej tożsamości, suwerenności i niepodległości. Zbyt wiele razy w historii narody Bałkanów były figurami szachowymi wielkich mocarstw Zachodu, które poruszały się i poświęcały je do woli. Zamiast się kłócić, wszystkie te kraje powinny współpracować i stworzyć bałkański filar, aby przeciwstawić się zachodniemu imperializmowi. Muszą nie być mięsem armatnim, tanią siłą roboczą czy wentylem wydechowym dla zachodnich interesów, które upokarzająco nas traktują i zamieniają w kolonie 


– tak wygląda przedwyborczy program senator Diany Jovanovic Sosokof z rumuńskiej partii SOS dotyczący polityki regionalnej w jak najkrótszym czasie przed zbliżającymi się wyborami europejskimi, parlamentarnymi i prezydenckimi, które nastąpią w kalendarzu politycznym 2024 r. oficjalnie w Bukareszcie."



















środa, 27 września 2023

Wielki Eksperyment...

 

...na ludziach.




Niegdyś filantropii udostępniali kod do linuksa, żeby każdy mógł sobie poklikać w systemie.
A może po prostu liczyli, że ktoś za nich rozwikła najważniejsze zagadki - na przykład - "Jak to działa??!!"


Potem tfórcy gier zastosowali Ai nie mówiąc o tym użytkownikom. 

W jakim celu nie wiemy, ale prawdopodobnie, by Ai mogła się uczyć od ludzi, tj. poznawać schematy postępowania i ludzkie rozwiązania na różne sytuacje w grze - to jest chciałem oczywiście powiedzieć - na różne sytuacje w komputerowej symulacji rzeczywistości. Na przykład wojennej.

Tak, tak, myślałeś, że jesteś snajperem i specjalisto zabijako najwyższo klaso, a tymczasem .... fap, fap, fap, fap, fap... jesteś jak małpo w zoo, którey ktoś się uważnie przez lupo przyglondo.


I teraz już jawnie - chcą, żebyśmy wszyscy AI uczyli co jest czym, tak, jak się uczy małe dziecko.

Masz mu zadawać pytania naprowadzające - ma się uczyć jak mały człowiek.








Tak więc zostaliście nauczycielami i trenerami SI - oczywiście nie każdy - na początku tylko ci, co za to zapłacą.


Fap, fap, fap, fap, fap...




-----





Nauka rysunku polega na rysowaniu tego, co się nie umie narysować.

Im więcej razy rysujesz ten sam temat, ten sam przedmiot - tym lepiej go rysujesz.
Aż po wykonaniu kilkudziesięciu lub kilku tysięcy rysunków tego samego przedmiotu - umiesz to coś perfekcyjnie narysować.

Wtedy bierzesz nowy przedmiot i powtarzasz powyższe kroki - tak długo powtarzasz rysowanie tego przedmiotu, aż go będziesz umieć narysować odwzorować zawsze.

I tak dalej.

Aby coś sensownie narysować średnio potrzebujesz więc 2-3 lata codziennego rysowania, by móc coś pokazać światu, pochwalić się tym, że "umiesz rysować".

Wygląda więc na to, że mistrzowie rysunku i malarstwa, to ludzie, którzy poświęcili bardzo dużo czasu na rysowanie WSZYSTKIEGO.



Podobnie jest z nauką pisania - tak długo ćwiczysz literki w zeszycie, a potem wyrazy, zdania, aż opanujesz to do perfekcji.


Zauważ - pisanie jest czynnością niemal automatyczną, podobnie będzie z rysunkiem, jeśli poświęcisz temu dostatecznie dużo czasu.



Kiedy za kilka lat, albo kilkadziesiąt, SI stanie się powszechne i zagości w każdym domu, to będzie mogło uczyć się od każdego człowieka na ziemi. Codziennie i za darmo będzie rejestrować każde twoje zachowanie. 


Jeśli SI jest w istocie siecią pochodzącą od jednego SI, to codziennie będzie poznawać - notować - zapamiętywać każde ludzkie zachowanie i reakcję - hurtowo - w ilościach miliardowych.


A jak już opanuje WSZYSTKIE ludzkie zachowania, łącznie z ich poszczególnymi "odmianami" charakterystycznymi dla danego człowieka, i będzie w stanie natychmiast na każdą ludzką reakcję odpowiedzieć - to wtedy nam pokaże, kto tu jest kim.


Tak właśnie działają służby - poznają i analizują twoją psychologię, słabości, nawyki, schematy działania itd, czasami przez wiele lat, aby być potem o krok przed tobą i ZAWSZE nad tobą górować.


Tak więc SI nie musi być Skynetem, by zagrozić ludzkości - wystarczy, że będzie narzędziem w rękach "służb" i będzie wykonywać ich polecenia. 

I pewnie tak właśnie jest, bo na co komu komputeryzacja systemu służby zdrowia, która jest niefunkcjonalna?


Podstawowa rzecz - "zamawianie" recepty (na stale przyjmowane leki) poprzez internet po zalogowaniu się na swoje konto. Nie ma czegoś takiego, a to jest podstawowa rzecz, do której mogłaby służyć taka funkcjonalność. 

Receptę można "zamówić" na telefon, albo zostawiając karteczkę w skrzynce na drzwiach przychodni - ale po co chodzić - jak ktoś ma problemy z chodzeniem, albo zabierać czas sobie (próbując dodzwonić się przez godzinę) i paniom w recepcji  skoro takie "zamówienie" po prostu mogłoby się "samo" pojawiać u lekarza w systemie? I system "sam" odpisałby mi wysyłając do mnie receptę...



System ma już parę lat, a tego nie ma, bo... ? Jak ze Smoleńskiem - po co robić raban i ogłaszać stan alarmowy Alfa, skoro wiadomo, że nikt "nas" nie napadł? Nikt o tym nie myślał - bo myślał o czymś innym, do czegoś innego to ma służyć? 

Do czego - tego nie wiemy.



"A jak już opanuje WSZYSTKIE ludzkie zachowania, łącznie z ich poszczególnymi "odmianami" charakterystycznymi dla danego człowieka, i będzie w stanie natychmiast na każdą ludzką reakcję odpowiedzieć - to wtedy nam pokaże, kto tu jest kim."



I wtedy inne systemy służące do badań statystycznych, wyciągania informacji z ludzi i manipulowania przestaną być potrzebne i będzie je można obalić, może nawet spektakularnie, by wykreować nowych dobroczyńców ludzkości.


I to już się dzieje.



Fap, fap, fap, fap, fap...










*

"Już wcześniej miałem uwagi do twórczości na tej strony, odpowiedzi autorów na moje zapytania były sztampowe, pełne entuzjastycznego zaangażowania i sugerujące - żadnych argumentów, ponadto włączyły się do dyskusji osoby broniące autorów strony.


Odpowiedzi uczestników dyskusji oscylowały wokół prognozowania (wyników) wyborów, że niby po to dokonuje się takich rozważań z granicami, co uważam za bzdurę.


Stwierdzam, że takie zaangażowanie obcych osób komentujących na jakimś fb jest na pewno nietypowe, bo to się nigdy nie zdarza, żeby obca osoba traktowała nieznajomych jak jakie bożyszcze. To są trole."



Wprowadzając nowe modele aut Mercedes najpierw buduje, testuje i uruchamia linie produkcyjne w wirtualnej rzeczywistości. Dopiero, kiedy są sprawdzone stawia ich stalowe odpowiedniki. Skraca to czas modernizacji zakładów i straty wynikające z błędów uruchamiania produkcji.









wtorek, 9 maja 2023

Nazistowskie korzenie UE

 





przedruk


08.05.2023




Wywiad z Matthiasem Rath



"Nazistowskie korzenie Brukselskiej UE" - pod takim tytułem ukazała się niedawno w Polsce książka, której jest Pan współautorem. Mianem głównego architekta owej zakorzenionej w nazizmie "brukselskiej UE" określa Pan Waltera Hallsteina, pierwszego przewodniczącego Komisji EWG, poprzednika Komisji Europejskiej. Kim tak naprawdę był Hallstein?

W brukselskiej Unii Europejskiej istnieje dziwna tendencja do ukrywania i przemilczania swojej przeszłości. Jest to szczególnie widoczne w przypadku Waltera Hallsteina, pierwszego przewodniczącego Komisji Europejskiej - organu wykonawczego UE, który nadal rządzi jako najwyższy, niewybieralny organ w Europie. Hallstein został powołany - głównie pod naciskiem zachodnioniemieckich interesów gospodarczych - w latach 1958-1967 na "pierwszego króla powojennej Europy". Europejczycy widzą go jako "wizjonerskiego przywódcę" i "dyplomatyczną siłę napędową", która przyspieszyła integrację europejską. Jednakże prawda o Hallsteinie wywraca ten obraz do góry nogami.

Walter Hallstein był członkiem "Bund Nationalsozialistischer Deutscher Juristen", [organizacji] założonej w 1933 roku, krótko po dojściu nazistów do władzy. W 1936 roku organizacja ta zmieniła nazwę na "'Nationalsozialistischer Bund der Juristen'". Członkostwo w tej organizacji było znakiem rozpoznawczym tych prawników, którzy bezwarunkowo popierali ideologię nazistowską i jej realizację. W 1935 roku Hallstein zadeklarował swoją przynależność do tych dwóch nazistowskich organizacji w oficjalnym komunikacie dla pełnomocnika rządu Uniwersytetu w Rostocku.

9 maja 1938 roku Mussolini przyjął Hitlera w Rzymie, aby skoordynować rozpoczęcie II wojny światowej i militarne podporządkowanie Europy. Już miesiąc później, w czerwcu 1939 roku, zorganizowano kolejne spotkanie prawnych przedstawicieli obu państw, również w Rzymie. Celem tej konferencji było określenie struktury państwowej i ustawodawstwa państw Europy pod ściśle zaplanowanymi rządami narodowo-socjalistyczno-faszystowskimi. Pod trywialnym tytułem "Grupa robocza ds. niemiecko-włoskich stosunków prawnych" stworzono podstawy prawne dla ogólnoeuropejskiej dyktatury. Walter Hallstein był jednym z oficjalnych przedstawicieli państwa nazistowskiego na tym spotkaniu w Rzymie w czerwcu 1938 roku.

Co więcej, zaledwie 7 miesięcy później Hallstein ogłosił wyniki pracy tej "grupy roboczej" w celu podporządkowania sobie Europy w publicznym przemówieniu w nadbałtyckim mieście Rostock.

Mowa mobilizacyjna Hallsteina została zachowana w całości i opublikowana w książce "Nazistowskie korzenie Brukselskiej UE".

Jak to możliwe, że taki ideolog jak Walter Hallstein mógł zostać jednym z zaledwie 12 polityków europejskich, którzy podpisali Traktaty Rzymskie - dokumenty, które dały początek dzisiejszej Unii Europejskiej - w 1957 roku?.Jak człowiek z taką przeszłością znalazł się na stanowisku, na którym mógł decydować o przyszłości Europy?

Odpowiedź jest prosta: istniały gigantyczne interesy gospodarcze, których cele reprezentował zarówno w czasach nazizmu, jak i w powojennych Niemczech. Był to przede wszystkim niemiecki przemysł chemiczno-farmaceutyczny.

W swojej książce "Der unvollendete Bundesstaat : europäische Erfahrungen und Erkenntnisse", którą wydał w 1969 roku - ćwierć wieku po zakończeniu II wojny światowej - Walter Hallstein udowodnił, że jego wizja paneuropejskiej dyktatury nie uległa zmianie. Pisał w nim między innymi, że "Komisja [Europejska] powinna otrzymać quasi-monopol, aby mogła przejąć inicjatywę we wszystkich sprawach dotyczących wspólnoty europejskiej". Od tej reguły było, jego zdaniem, tylko kilka wyjątków, które "należy jak najszybciej wyeliminować".

Hallstein twierdził, że Komisja Europejska powinna mieć ostatecznie "prawo do podejmowania wszelkich niezbędnych środków w celu realizacji Traktatu na własną rękę, bez specjalnego upoważnienia ze strony Rady Ministrów (tj. szefów rządów w Europie)".

Wspomniał Pan o mowie mobilizacyjnej, jaką Hallstein wygłosił w Rostocku. Było to 10 stycznia 1939 r., a jej tytuł brzmiał "Wielkie Niemcy jako podmiot prawny". Co jeden z założycieli UE rozumiał pod terminem "Wielkie Niemcy"?

Głównym tematem tego przemówienia było włączenie podbitych państw Europy - a później świata - do Wielkiej Rzeszy Niemieckiej. Hallstein sprytnie użył sformułowań prawnych, aby uzasadnić aneksję tych terytoriów i ich germanizację. Wierzył, że Niemcy mają prawo do hegemonii nad Europą, a nawet całym światem, i uważał to za "wielkie zadanie historyczne". Po tym, jak Hallstein został mianowany przewodniczącym Komisji Europejskiej - przede wszystkim dzięki wsparciu niemieckiego biznesu - to podejście polegające na wydawaniu dyktatorskich dekret z mocą prawną zostało przyjęte również w UE. Tak zwane dyrektywy UE są do dzisiaj dyktatorskimi dekretami, które po ogłoszeniu - bez zatwierdzenia przez parlamenty krajowe - stają się prawnie wiążące dla 600 milionów ludzi w Europie.
Hallstein był zdania, że sprawowanie władzy przez "Wielkie Niemcy" nad Europą to nie tylko kwestia prawna, ale również gospodarcza.

W swojej książce dowodzi Pan, że eurofederalistyczne, pangermańskie tezy Hallsteina w zadziwiający sposób łączyły się z wojennymi planami i działaniami wielkiego biznesu niemieckiego...

Korzenie dzisiejszej Europy są głęboko zakorzenione w ostatnich wojnach światowych. Obie te wojny były w swej istocie planami podboju niemieckiego przemysłu chemicznego i farmaceutycznego. Przede wszystkim BAYER, BASF, HOECHST - i utworzony przez te firmy w 1925 roku kartel "IG Farben". Próbowali oni osiągnąć kontrolę nad Europą za pomocą środków militarnych, a następnie utrzymać ją za pomocą dyktatury gospodarczej w tysiącletniej Rzeszy Europejskiej - czyli Wielkich Niemczech. Już w 1944 roku Komisja Kilgore'a Senatu USA tak podsumowała rolę IG Farben jako siły napędowej II wojny światowej: "Hitler to IG Farben - a IG Farben to Hitler". Trybunał do spraw zbrodni wojennych w Norymberdze (sprawa VI) pokazuje na przykład, że prawie 100 proc. materiałów niezbędnych do prowadzenia wojny, paliwa, materiałów wybuchowych, krwi itp. było dostarczanych przez IG Farben. Bez tej technologii i logistyki Niemcy nie mogłoby prowadzić pięcioletniej wojny z całym światem. Szczegóły na ten temat zostały podane do wiadomości światowej opinii publicznej w VI Procesie Norymberskim dotyczącym zbrodni wojennych. Obszerną dokumentację na temat IG Farben opublikował również historyk Diarmuid Jeffreys pod tytułem: "Hell's Cartel: IG Farben and the Making of Hitler's War Machine".

W sprawie VI Norymberskiego Procesu o Zbrodnie Wojenne (1947-1948) 24 kierowników kartelu IG Farben zostało oskarżonych, a wielu z nich skazanych za masowe mordy, zniewolenie i inne zbrodnie przeciwko ludzkości. Jako wyjaśnienie nieludzkich zbrodni Fritza ter Meera, jednego z dyrektorów IG Farben, jego adwokat twierdził, że jednym z celów wojennych jego klienta było utworzenie "Europejskiego Obszaru Gospodarczego".




Tak więc w mentalności niektórych ludzi - wtedy i dziś - próba zaspokojenia chciwości ekonomicznej usprawiedliwia cierpienia i śmierć milionów!

Dalsze dowody na rzeczywiste cele gospodarcze i polityczne II wojny światowej można znaleźć między innymi w książce Arno Söltera z 1941 roku. Sölter był szefem narodowosocjalistycznego "Centralnego Instytutu Narodowego Ładu Gospodarczego i Gospodarki Wielkoskalowej" w Dreźnie. Instytut Söltera był jednym z oficjalnych biur planowania gospodarczego koalicji nazistowskiej i IG Farben. W swojej książce "Das Großraum-Kartell - ein Instrument der industriellen Marktordnung im neuen Europa", opublikowanej w 1941 roku, Sölter nakreśla plan, który później stał się oficjalną strukturą Unii Europejskiej. Szczegółowo opisuje takie pojęcia jak "Komisja Europejska" - niewybieralny organ wykonawczy Europy - i system dyktatorskich dekretów - lub "dyrektyw" - poprzez które demokratyczny proces legislacyjny w Europie., a tym samym sama demokracja., jest systematycznie eliminowany.

Patrząc na osobę Waltera Hallsteina - i interesy gospodarcze, które reprezentował przez całe życie - nie dziwi fakt, że Komisja Europejska wykazuje uderzające podobieństwo do siedziby europejskiego "kartelu Wielkiej Europy", zaplanowanego przez nazistowską koalicję IG Farben. W obu przypadkach jest to "Biuro Polityczne", za pomocą którego koordynowane są gospodarcze i polityczne interesy niemieckich i międzynarodowych korporacji.

Które z dzisiejszych najbardziej znanych niemieckich firm mają zbrodniczą nazistowską przeszłość?

Niektóre z najbardziej znanych dziś niemieckich firm mają zbrodniczą nazistowską przeszłość.
Należą do nich koncern chemiczny IG Farben i Volkswagen, które w czasie II wojny światowej korzystały z przymusowej pracy więźniów. Inne przykłady to BMW, Siemens i Deutsche Bank, które również miały powiązania z reżimem nazistowskim.




Skupię się jednak na IG Farben, ponieważ był to największy niemiecki koncern chemiczny przed II wojną światową i odgrywał kluczową rolę w tym okresie. W czasie wojny firma ta dostarczała Trzeciej Rzeszy surowce i materiały chemiczne wykorzystywane do produkcji broni. IG Farben wykorzystywał również pracę przymusową więźniów w obozach koncentracyjnych, w tym w Auschwitz. Firma była bezpośrednio zaangażowana w produkcję gazów trujących, w tym Cyklonu B, który był używany do zabijania ludzi w obozach.

Po II wojnie światowej kartel IG Farben został rozbity przez aliantów na kilka mniejszych firm (Bayer, BASF i Hoechst). Wielu członków zarządu IG Farben po odbyciu krótkiej kary więzienia powróciło na stanowiska kierownicze. Na przykład Fritz ter Meer został ponownie mianowany przewodniczącym rady nadzorczej BAYER zaledwie kilka lat po skazaniu go za zbrodnie wojenne.

W swojej książce wspomina Pan również o braku odpowiedzialności Niemiec za zbrodnie nazizmu, również wobec Polaków? Czy Polacy powinni domagać się od dzisiejszych Niemiec reparacji wojennych, zwłaszcza wobec zawartych w książce informacji o współudziale niemieckich firm w budowie nazistowskiej machiny zbrodni?

Polska była pierwszym krajem, który padł ofiarą militarnej agresji nazistowskich Niemiec i poniosła proporcjonalnie największe straty ludzkie i gospodarcze spośród wszystkich krajów, które brały udział w II wojnie światowej. Dlatego Polska ma niekwestionowane prawo do żądania odszkodowania za swoje straty. Prawo międzynarodowe nie zna przedawnienia zbrodni wojennych ani zbrodni przeciwko ludzkości. Nie uznaje również przedawnienia prawa do odszkodowania za takie zbrodnie. Biorąc pod uwagę treść IV Konwencji Haskiej z 1907 roku, wyniki Konferencji Poczdamskiej oraz zachowanie Niemiec wobec innych państw, które poniosły straty podczas II wojny światowej - polegające na zawieraniu z nimi umów i wypłacaniu odszkodowań - Niemcy powinny zrekompensować Polsce straty poniesione podczas II wojny światowej. Obowiązujące przepisy prawa międzynarodowego i powojenna praktyka w zakresie reparacji, w tym dyskryminacyjna polityka Niemiec wobec obywateli polskich w porównaniu z innymi państwami, które poniosły mniejsze straty materialne i osobowe, ale otrzymały znacznie wyższe odszkodowania, również przemawiają za tym, że Polska powinna domagać się od Niemiec reparacji za szkody wyrządzone w czasie II wojny światowej.



Grzegorz Wierzchołowski 
Niezalezna.PL








Firma: Dr Oetker.

"Kaselowsky otwarcie mówił o tym, że wojna dobrze zrobiła firmie; głównie oddziały w Gdańsku i Wiedniu mogły osiągnąć sukces gospodarczy dzięki okupacji Austrii i Polski"


Niemcy: Rodzina Oetkerów przez lata milczała o nazistowskiej przeszłości, prawdę ujawniono po śmierci seniora rodu (wnp.pl)








" Niemcy najpierw stworzyli mit bezpaństwowych 'nazistów', teraz zaś idą dalej i zaczynają przedstawiać Niemcy jako ofiarę nazizmu"

niedziela, 23 kwietnia 2023

Nazistowscy miliarderzy




Światowe media komentują książkę "Nazistowscy miliarderzy": po tej lekturze już nigdy nie zasiądziesz za kierownicą Volkswagena



Media na całym świecie szeroko komentują książkę holenderskiego dziennikarza Davida de Jonga "Nazistowscy miliarderzy", w której opisuje on historie pięciu niemieckich bogatych rodów stojących za potężnymi koncernami m.in. BMW, Porsche czy Dr. Oetker i które zarabiały miliardy na współpracy z nazistami. "Po przeczytaniu tej książki już nigdy nie zasiądziesz za kierownicą Volkswagena, nie ubezpieczysz domu w Allianz ani nie sięgniesz po pizzę Dr. Oetkera




"W tej skrupulatnie opracowanej książce de Jong, dziennikarz śledczy i były reporter Bloomberg News, zmusza nas do konfrontacji z obecnym dziedzictwem nazistowskich powiązań" - recenzuje dziennik "Wall Street Journal". Amerykańska gazeta zaznacza, że "lukratywne dziedzictwo zmowy z Hitlerem żyje w ogromnych fortunach pięciu niemieckich dynastii".

"Volkswagen, Porsche i BMW to jedne z najbardziej szanowanych i cenionych marek samochodowych na świecie. Jednak ci trzej giganci niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego mają mroczną przeszłość, którą starają się za wszelką cenę ukryć" - napisał z kolei hiszpański dziennik "El Mundo".


"Fascynujące szczegóły i wciągający styl sprawiają, że +Nazistowscy miliarderzy+ to mocna książka, ujawniająca szerokiemu gronu odbiorców istotny aspekt toczącej się wewnątrz Niemiec dyskusji" - podkreśla brytyjski tygodnik "The Spectator".

Patrick Radden Keefe, zdobywca nagrody National Book Critics Circle Award a także autor bestsellerowej książki "Imperium bólu" napisał, że de Jong czerpie z ogromnego bogactwa historycznych dowodów, aby opowiedzieć wciągającą - i irytującą - historię o współudziale, tuszowaniu i zaprzeczaniu, a także odkrywa ohydne zbrodnie wojenne stojące za niektórymi z najbardziej wychwalanych obecnie marek.

"Czasami miałem wrażenie, że czytam anty-Listę Schindlera: zamiast potajemnie pomagać Żydom, najpotężniejsi magnaci niemieccy brutalnie wykorzystali ich cierpienie dla osobistych korzyści" - napisał z kolei inny amerykański dziennikarz Bradley Hope.

Francuski dziennik "Les Echos" zwraca uwagę, że praca Holendra przypomina, iż Niemcy są czwartym krajem z największą liczbą miliarderów na świecie, zaraz za Indiami, Stanami Zjednoczonymi i Chinami. "Z silną tradycją dyskrecji" - zauważa gazeta.

"Spacerując z psem często mijam poobijanego volkswagena garbusa. Kiedyś był to przyjemny widok, ale potem przeczytałem książkę Davida de Jonga i teraz muszę oprzeć się pokusie rozbicia bocznego lusterka za każdym razem, gdy mijam ten cholerny gruchot" - napisał w recenzji na łamach izraelskiego dziennika "Haaretz" Adrian Hennigan.

"Przeczytaj tę książkę, a wkrótce usuniesz sportowy samochód Porsche Panamera Turbo S ze swojej listy zakupów" - zaznacza Hennigan. "Szczegółowa, przekonująca i mrożąca krew w żyłach relacja o dynastii nazistowskich miliarderów zbudowanej na żydowskiej krwi" - pisze izraelski dziennik "The Jerusalem Post".


Obszerne recenzje książki zamieściły również czołowe niemieckie dzienniki m.in.: "Die Tageszeitung" oraz "Handelsblatt". "To co poszło nie tak, to proces denazyfikacji" - ocenia w recenzji "Nazistowskich miliarderów" niemiecki dziennik "Sueddeutsche Zeitung".

Książka Davida de Jonga, opisuje historię gromadzenia przez najbogatsze niemieckie dynastie biznesowe szemranych pieniędzy i władzy dzięki uczestnictwu w zbrodniach Trzeciej Rzeszy. Korzystając z bogatych, niewykorzystywanych dotąd źródeł, de Jong pokazuje przejmowanie przez niemieckich magnatów finansowych spółek żydowskich, ich starania o niewolniczą siłę roboczą oraz intensyfikację produkcji broni na potrzeby hitlerowskiej armii w czasie II wojny światowej. 26 kwietnia książka ukaże się w polskim tłumaczeniu.

Z Amsterdamu Andrzej Pawluszek


RFN. Publikacja: Niemiecki biznes zarobił miliardy na potwornościach popełnianych przez Trzecią Rzeszę | Polska Agencja Prasowa SA (pap.pl)



piątek, 24 lutego 2023

Wyzyskiwana siła robocza stojąca za sztuczną inteligencją
















AUTORZY:

ADRIENNE WILLIAMS, 
MILAGROS MICELI I 
TIMNIT GEBRU


13 PAŹDZIERNIKA 2022 R



Adrienne Williams i Milagros Miceli są naukowcami w Instytucie Distributed AI Research (DAIR). Timnit Gebru jest założycielem i dyrektorem wykonawczym instytutu. Wcześniej była współprzewodniczącą zespołu badawczego Ethical AI w Google.

Społeczeństwo rozumie sztuczną inteligencję (AI) w dużej mierze kształtowane przez popkulturę — ​​przeboje filmowe, takie jak „Terminator” i ich scenariusze zagłady, w których maszyny stają się zbuntowane i niszczą ludzkość. Ten rodzaj narracji AI przyciąga również uwagę serwisów informacyjnych: inżynier Google, który twierdzi , że jego chatbot jest świadomy, był jednym z najczęściej dyskutowanych wiadomości związanych z AI w ostatnich miesiącach, docierając nawet do Stephena Colbertamilionów widzów. Ale idea superinteligentnych maszyn z własnym działaniem i mocą decyzyjną jest nie tylko daleka od rzeczywistości — odwraca naszą uwagę od rzeczywistych zagrożeń dla ludzkiego życia związanych z rozwojem i wdrażaniem systemów sztucznej inteligencji. Podczas gdy opinia publiczna jest rozpraszana przez widmo nieistniejących, czujących maszyn, armia prekaryzowanych pracowników stoi dziś za rzekomymi osiągnięciami systemów sztucznej inteligencji.

Wiele z tych systemów zostało opracowanych przez międzynarodowe korporacje zlokalizowane w Dolinie Krzemowej, które konsolidują władzę na skalę, która, jak zauważa dziennikarz Gideon Lewis-Kraus , jest prawdopodobnie bezprecedensowa w historii ludzkości. Dążą do stworzenia autonomicznych systemów, które pewnego dnia będą w stanie wykonywać wszystkie zadania, które mogą wykonywać ludzie, a nawet więcej, bez wymaganych wynagrodzeń, świadczeń lub innych kosztów związanych z zatrudnianiem ludzi. Chociaż ta utopia dyrektorów korporacji jest daleka od rzeczywistości, marsz mający na celu próbę jej urzeczywistnienia stworzył globalną podklasę, wykonującą to, co antropolog Mary L. Gray i socjolog Siddharth Suri nazywają pracą duchów: bagatelizowana ludzka praca napędzająca „AI .

Firmy technologiczne, które określiły się jako „AI first”, polegają na ściśle nadzorowanych pracownikach na zlecenie, takich jak osoby zajmujące się etykietami danych, kierowcy dostarczający przesyłki i moderatorzy treści. Startupy zatrudniają nawet ludzi do podszywania się pod systemy AI, takie jak chatboty, ze względu na presję ze strony inwestorów venture capital, aby włączyli tak zwaną sztuczną inteligencję do swoich produktów. W rzeczywistości londyńska firma venture capital MMC Ventures przeprowadziła ankietę wśród 2830 startupów zajmujących się sztuczną inteligencją w UE i stwierdziła, że ​​40% z nich nie wykorzystywało sztucznej inteligencji w znaczący sposób.

Daleko od wyrafinowanych, czujących maszyn przedstawianych w mediach i popkulturze, tak zwane systemy sztucznej inteligencji są napędzane przez miliony słabo opłacanych pracowników na całym świecie, wykonujących powtarzalne zadania w niepewnych warunkach pracy. W przeciwieństwie do „badaczy sztucznej inteligencji”, którzy w korporacjach z Doliny Krzemowej otrzymują sześciocyfrowe pensje, ci wyzyskiwani pracownicy są często rekrutowani spośród zubożałych populacji i otrzymują wynagrodzenie zaledwie 1,46 dolara za godzinę po opodatkowaniu. Mimo to wyzysk pracowników nie jest głównym tematem dyskursu dotyczącego etycznego rozwoju i wdrażania systemów sztucznej inteligencji. W tym artykule podajemy przykłady wyzysku pracowników napędzającego tak zwane systemy AI i argumentujemy, że wspieranie ponadnarodowych wysiłków organizowania pracowników powinno być priorytetem w dyskusjach dotyczących etyki AI.

Piszemy to jako ludzie blisko związani z pracą związaną ze sztuczną inteligencją. Adrienne jest byłym dostawcą i organizatorem Amazona, który doświadczył szkód związanych z nadzorem i nierealistycznymi limitami ustalonymi przez zautomatyzowane systemy. Milagros jest badaczem, który ściśle współpracował z pracownikami zajmującymi się danymi, zwłaszcza z adnotatorami danych w Syrii, Bułgarii i Argentynie. A Timnit jest badaczem, który spotkał się z odwetem za odkrycie i poinformowanie o szkodach systemów sztucznej inteligencji.
Traktowanie pracowników jak maszyny

Wiele z tego, co jest obecnie określane jako sztuczna inteligencja, to system oparty na statystycznym uczeniu maszynowym, a dokładniej na głębokim uczeniu się za pośrednictwem sztucznych sieci neuronowych, metodologii, która wymaga ogromnych ilości danych do „uczenia się”. Ale około 15 lat temu, przed rozpowszechnieniem się pracy na zlecenie, systemy głębokiego uczenia były uważane za akademicką ciekawostkę, dostępną tylko dla kilku zainteresowanych badaczy.

Jednak w 2009 roku Jia Deng i jego współpracownicy opublikowali zbiór danych ImageNet, największy w tamtym czasie zestaw danych obrazów z etykietami, składający się z obrazów zeskrobanych z Internetu i oznaczonych za pomocą nowo wprowadzonego przez Amazon mechanicznego Turkaplatforma. Amazon Mechanical Turk, pod hasłem „sztuczna sztuczna inteligencja”, spopularyzował zjawisko „pracy tłumu”: dużych ilości czasochłonnej pracy podzielonej na mniejsze zadania, które mogą szybko wykonać miliony ludzi na całym świecie. Wraz z wprowadzeniem Mechanical Turk trudne zadania stały się nagle wykonalne; na przykład ręczne etykietowanie miliona obrazów może być automatycznie wykonywane przez tysiąc anonimowych osób pracujących równolegle, z których każda oznacza tylko tysiąc obrazów. Co więcej, była to cena, na którą stać było nawet uniwersytet: pracownicy społecznościowi otrzymywali wynagrodzenie za wykonane zadanie, które mogło wynosić zaledwie kilka centów .
„Tak zwane systemy sztucznej inteligencji są napędzane przez miliony słabo opłacanych pracowników na całym świecie, wykonujących powtarzalne zadania w niepewnych warunkach pracy”.


Po zbiorze danych ImageNet przeprowadzono konkurs ImageNet Large Scale Visual Recognition Challenge , w ramach którego naukowcy wykorzystali zbiór danych do trenowania i testowania modeli wykonujących różne zadania, takie jak rozpoznawanie obrazu: opisywanie obrazu typem obiektu na obrazie, takim jak drzewo lub Kot. Podczas gdy modele nieoparte na głębokim uczeniu wykonywały te zadania z najwyższą dokładnością w tamtym czasie, w 2012 roku architektura oparta na głębokim uczeniu, nieformalnie nazwana AlexNetuzyskał znacznie wyższy wynik niż wszystkie inne modele. To katapultowało modele oparte na głębokim uczeniu się do głównego nurtu i doprowadziło nas do dnia dzisiejszego, w którym modele wymagające dużej ilości danych, określane przez nisko opłacanych pracowników na całym świecie, są rozpowszechniane przez międzynarodowe korporacje. Oprócz etykietowania danych zebranych z Internetu, niektóre prace wymagają od pracowników gigów samych danych, wymagając od nich przesyłania selfie, zdjęć przyjaciół i rodziny lub zdjęć otaczających ich obiektów.

Inaczej niż w 2009 roku, kiedy główną platformą crowdworkingową był Amazon Mechanical Turk, obecnie następuje eksplozja firm zajmujących się etykietowaniem danych. Firmy te pozyskują od dziesiątek do setek milionów funduszy typu venture capital, podczas gdy szacuje się, że firmy zajmujące się etykietowaniem danych zarabiają średnio 1,77 USD na jednym zadaniu . Interfejsy etykietowania danych ewoluowałytraktować pracowników społecznościowych jak maszyny, często przypisując im wysoce powtarzalne zadania, obserwując ich ruchy i karząc odchylenia za pomocą zautomatyzowanych narzędzi. Dziś, dalekie od wyzwań akademickich, duże korporacje, które twierdzą, że są „najpierw AI”, są napędzane przez tę armię nisko opłacanych pracowników na zlecenie, takich jak pracownicy danych, moderatorzy treści, pracownicy magazynów i kierowcy dostawczy.

Na przykład moderatorzy treści są odpowiedzialni za znajdowanie i oznaczanie treści uznanych za nieodpowiednie dla danej platformy. Są nie tylko niezbędnymi pracownikami, bez których platformy mediów społecznościowych byłyby całkowicie bezużyteczne, ale ich praca oznaczająca różne rodzaje treści jest również wykorzystywana do szkolenia zautomatyzowanych systemów mających na celu oznaczanie tekstów i obrazów zawierających mowę nienawiści, fałszywe wiadomości, przemoc lub inne rodzaje treści które naruszają zasady platform. Pomimo kluczowej roli, jaką moderatorzy treści odgrywają zarówno w zapewnianiu bezpieczeństwa społeczności internetowych, jak i szkoleniu systemów sztucznej inteligencji, często otrzymują nędzne wynagrodzenie podczas pracy dla gigantów technologicznych i są zmuszani do wykonywania traumatycznych zadań, będąc pod ścisłą obserwacją.

Każdy film o morderstwie, samobójstwie, napaści na tle seksualnym lub wykorzystywaniu dzieci, który nie trafił na platformę, został obejrzany i oznaczony przez moderatora treści lub zautomatyzowany system przeszkolony na podstawie danych, które najprawdopodobniej zostały dostarczone przez moderatora treści. Pracownicy wykonujący te zadania cierpią na lęk, depresję i zespół stresu pourazowego z powodu ciągłego narażenia na te przerażające treści.

Oprócz doświadczania traumatycznego środowiska pracy z nieistniejącym lub niewystarczającym wsparciem w zakresie zdrowia psychicznego, pracownicy ci są monitorowani i karani, jeśli odbiegają od wyznaczonych im powtarzalnych zadań. Na przykład moderatorzy treści Sama, zatrudnieni przez Meta w Kenii, są monitorowani za pomocą oprogramowania monitorującego, aby mieć pewność, że podejmują decyzje dotyczące przemocy w filmach w ciągu 50 sekund, niezależnie od długości filmu lub tego, jak bardzo jest on niepokojący. Niektórzy moderatorzy treści obawiają się , że niezastosowanie się do tego może skutkować rozwiązaniem umowy po kilku naruszeniach. „Dzięki nadaniu priorytetu szybkości i wydajności” — donosi Time Magazine„ta polityka może wyjaśniać, dlaczego filmy zawierające mowę nienawiści i podżeganie do przemocy pozostały na platformie Facebooka w Etiopii”.

Podobnie jak platformy mediów społecznościowych, które nie funkcjonowałyby bez moderatorów treści, konglomeraty e-commerce, takie jak Amazon, są prowadzone między innymi przez armie pracowników magazynów i dostawców. Podobnie jak moderatorzy treści, pracownicy ci zarówno utrzymują funkcjonalność platform, jak i dostarczają dane do systemów sztucznej inteligencji, których Amazon może pewnego dnia użyć, aby je zastąpić: roboty przechowujące paczki w magazynach i samojezdne samochody, które dostarczają te paczki klientom. W międzyczasie pracownicy ci muszą wykonywać powtarzalne zadania pod presją ciągłego nadzoru — zadania, które czasami narażają ich życie i często skutkują poważnymi urazami układu mięśniowo-szkieletowego.
„Interfejsy etykietowania danych ewoluowały, aby traktować pracowników społecznościowych jak maszyny, często zlecając im wysoce powtarzalne zadania, obserwując ich ruchy i karząc odchylenia za pomocą zautomatyzowanych narzędzi”.


Pracownicy magazynu Amazon są śledzeni za pomocą kamer i skanerów inwentaryzacyjnych, a ich wydajność jest mierzona w stosunku do czasu, jaki menedżerowie określają dla każdego zadania, na podstawie zbiorczych danych od wszystkich osób pracujących w tym samym obiekcie. Czas wolny od przypisanych im zadań jest śledzony i wykorzystywany do dyscyplinowania pracowników .
Dołącz do nas na Instagramie na żywo o 17:15 w środę, 1 marca, aby uzyskać ekskluzywny wywiad z autorem Pankajem Mishrą.



Podobnie jak pracownicy magazynów, kierowcy dostarczający Amazon są również monitorowani przez zautomatyzowane systemy nadzoru: aplikacja o nazwie Mentor podlicza wyniki na podstawie tak zwanych naruszeń. Nierealistyczne oczekiwania Amazona dotyczące czasu dostawy zmuszają wielu kierowców do podejmowania ryzykownych działań , aby zapewnić dostarczenie określonej liczby paczek na dany dzień. Na przykład czas potrzebny na zapięcie i odpięcie pasa bezpieczeństwa około 90-300 razy dziennie wystarczy, aby opóźnić trasę. Adrienne i wielu jej kolegów zapięło pasy bezpieczeństwa za plecami, tak że systemy nadzoru zarejestrowały, że jechali z zapiętymi pasami, bez zwalniania przez rzeczywistą jazdę z zapiętymi pasami.

W 2020 r. kierowcy Amazon w USA odnieśli obrażenia prawie o 50% częściej niż ich odpowiednicy w United Parcel Service. W 2021 r. kierowcy Amazon odnieśli obrażenia w tempie 18,3 na 100 kierowców , co oznacza wzrost o prawie 40% w porównaniu z rokiem poprzednim. Warunki te są niebezpieczne nie tylko dla kierowców dostawczych — piesi i pasażerowie samochodów zginęli lub zostali ranni w wypadkach z udziałem dostawców Amazon. Niektórzy kierowcy w Japonii niedawno zrezygnowali z pracy w proteście, ponieważ twierdzą, że oprogramowanie Amazon wysyła ich na „niemożliwe trasy”, co prowadzi do „nieuzasadnionych żądań i długich godzin pracy”. Jednak pomimo tych wyraźnych szkód Amazon nadal traktuje swoich pracowników jak maszyny.

Oprócz śledzenia swoich pracowników za pomocą skanerów i kamer, w zeszłym roku firma wymagała od kierowców dostawczych w USA podpisania formularza „ zgody biometrycznej ”, przyznając Amazonowi pozwolenie na używanie kamer zasilanych sztuczną inteligencją do monitorowania ruchów kierowców – rzekomo w celu ograniczenia podczas rozproszonej jazdy lub przekraczania prędkości i upewnij się, że zapinasz pasy bezpieczeństwa. Rozsądne jest, aby pracownicy obawiali się, że rozpoznawanie twarzy i inne dane biometryczne mogą zostać wykorzystane do doskonalenia narzędzi nadzoru pracowników lub dalszego szkolenia sztucznej inteligencji, która pewnego dnia może je zastąpić. Niejasne sformułowania w formularzach zgody pozostawiają dokładny cel do interpretacji, a pracownicy podejrzewali już wcześniej niechciane wykorzystanie ich danych (chociaż Amazon temu zaprzeczył).

Przemysł sztucznej inteligencji działa kosztem tych nisko opłacanych pracowników, którzy są trzymani na niepewnych stanowiskach, co utrudnia, przy braku uzwiązkowienia, wycofywanie się z nieetycznych praktyk lub domaganie się lepszych warunków pracy z obawy przed utratą pracy nie może sobie pozwolić na przegraną. Firmy upewniają się, że zatrudniają ludzi z biednych i zaniedbanych społeczności, takich jak uchodźcy , więźniowie i inne osoby z niewielkimi możliwościami zatrudnienia , często zatrudniając ich za pośrednictwem firm zewnętrznych jako wykonawców , a nie jako pełnoetatowych pracowników. Chociaż więcej pracodawców powinno zatrudniać osoby z grup szczególnie wrażliwych, takich jak ta, niedopuszczalne jest robienie tego w sposób drapieżny, bez żadnej ochrony.
„Badacze zajmujący się etyką sztucznej inteligencji powinni analizować szkodliwe systemy sztucznej inteligencji zarówno jako przyczyny, jak i konsekwencje niesprawiedliwych warunków pracy w branży”.


Zadania znakowania danych są często wykonywane z dala od siedziby międzynarodowych korporacji „AI first” w Dolinie Krzemowej — od Wenezueli , gdzie pracownicy oznaczają dane dla systemów rozpoznawania obrazu w pojazdach samojezdnych, po Bułgarię , gdzie syryjscy uchodźcy zasilają systemy rozpoznawania twarzy za pomocą selfie oznaczone według kategorii rasy, płci i wieku. Zadania te są często zlecane pracownikom o niepewnej sytuacji zawodowej w krajach takich jak Indie, Kenia, Filipiny czy Meksyk. Pracownicy często nie mówią po angielsku, ale otrzymują instrukcje w języku angielskim i grozi im wypowiedzenie lub wykluczenie z platform pracy grupowej, jeśli nie w pełni rozumieją zasady.

Te korporacje wiedzą, że zwiększona siła robocza spowolniłaby ich marsz w kierunku rozprzestrzeniania się systemów „AI” wymagających ogromnych ilości danych, wdrażanych bez odpowiedniego badania i łagodzenia ich szkód. Mówienie o czujących maszynach tylko odwraca naszą uwagę od pociągania ich do odpowiedzialności za wyzyskujące praktyki pracy, które napędzają przemysł „AI”.
Pilny priorytet dla etyki AI

Podczas gdy badacze zajmujący się etyczną sztuczną inteligencją, sztuczną inteligencją dla dobra społecznego lub sztuczną inteligencją skoncentrowaną na człowieku skupiali się głównie na „obniżaniu uprzedzeń” danych oraz wspieraniu przejrzystości i uczciwości modeli, tutaj twierdzimy, że zatrzymanie wyzysku siły roboczej w branży sztucznej inteligencji powinno leżeć u podstaw takie inicjatywy. Jeśli korporacjom nie pozwoli się na przykład wykorzystywać siły roboczej od Kenii po Stany Zjednoczone, nie będą one w stanie tak szybko rozprzestrzeniać szkodliwych technologii — ich kalkulacje rynkowe po prostu odradzą im to.

Dlatego opowiadamy się za finansowaniem badań i inicjatyw publicznych, których celem jest odkrycie problemów na styku systemów pracy i sztucznej inteligencji. Badacze etyki AI powinni analizować szkodliwe systemy AI zarówno jako przyczyny, jak i konsekwencje niesprawiedliwych warunków pracy w branży. Badacze i praktycy zajmujący się sztuczną inteligencją powinni zastanowić się nad wykorzystaniem pracowników społecznościowych do rozwoju własnej kariery, podczas gdy pracownicy społecznościowi pozostają w niepewnych warunkach. Zamiast tego społeczność zajmująca się etyką sztucznej inteligencji powinna pracować nad inicjatywami przekazującymi władzę w ręce pracowników. Przykłady obejmują współtworzenie programów badawczych z pracownikami w oparciu o ich potrzeby, wspieranie wysiłków organizacji pracy w różnych regionach geograficznych oraz zapewnianie pracownikom łatwego dostępu do wyników badań, a nie ograniczanie ich do publikacji akademickich. TheDoskonałym tego przykładem jest platforma Turkopticon stworzona przez Lilly Irani i M. Six Silberman, „system aktywistów, który umożliwia pracownikom publikowanie i ocenianie ich relacji z pracodawcami”.

Dziennikarze, artyści i naukowcy mogą pomóc, wyjaśniając związek między wyzyskiem pracowników a szkodliwymi produktami sztucznej inteligencji w naszym codziennym życiu, wspierając solidarność i wsparcie dla pracowników koncertowych i innych wrażliwych populacji pracowników. Dziennikarze i komentatorzy mogą pokazać ogółowi społeczeństwa, dlaczego powinno ich obchodzić adnotator danych w Syrii lub hipernadzorowany sterownik dostawy Amazon w USA. utratę dochodów i pomóc przesunąć igłę w kierunku odpowiedzialności.

Wspieranie ponadnarodowych organizacji pracowniczych powinno znajdować się w centrum walki o „etyczną sztuczną inteligencję”. Chociaż każde miejsce pracy i kontekst geograficzny ma swoje własne specyfiki, wiedza o tym, jak pracownicy w innych lokalizacjach omijali podobne problemy, może służyć jako inspiracja dla lokalnych wysiłków organizacyjnych i związkowych. Na przykład osoby odpowiedzialne za etykietowanie danych w Argentynie mogłyby uczyć się na podstawie niedawnych wysiłków uzwiązkowieniowych moderatorów treści w Kenii lub pracowników Amazon Mechanical Turk organizujących się w USA i vice versa. Co więcej, zrzeszeni w związkach pracownicy w jednym miejscu geograficznym mogą opowiadać się za swoimi bardziej niepewnymi odpowiednikami w innym, jak w przypadku Alphabet Workers Union, która obejmuje zarówno wysoko opłacanych pracowników w Dolinie Krzemowej, jak i nisko opłacanych wykonawców zewnętrznych na obszarach wiejskich.
„Ten rodzaj solidarności między wysoko opłacanymi pracownikami technicznymi a ich gorzej opłacanymi odpowiednikami – którzy znacznie przewyższają ich liczebnie – to koszmar dyrektora generalnego ds. technologii”.


Ten rodzaj solidarności między wysoko opłacanymi pracownikami technologicznymi a ich gorzej opłacanymi odpowiednikami — którzy znacznie przewyższają ich liczebnie — jest koszmarem dyrektora generalnego ds. technologii. Podczas gdy korporacje często traktują swoich pracowników o niskich dochodach jako pracowników jednorazowego użytku, bardziej obawiają się utraty pracowników o wysokich dochodach, którzy mogą szybko zamienić pracę u konkurencji. W ten sposób wysoko opłacanym pracownikom pozwala się na znacznie dłuższą smycz podczas organizowania się, zrzeszania się i wyrażania rozczarowania kulturą i polityką firmy. Mogą wykorzystać to zwiększone bezpieczeństwo, aby wspierać swoich gorzej opłacanych kolegów pracujących w magazynach, dostarczających paczki lub etykietujących dane. W rezultacie wydaje się, że korporacje wykorzystują wszelkie dostępne narzędzia, aby odizolować te grupy od siebie.

Emily Cunningham i Maren Costa stworzyły rodzaj solidarności między pracownikami, który przeraża prezesów firm technologicznych. Obie kobiety pracowały łącznie przez 21 lat jako projektantki doświadczeń użytkowników w centrali Amazon w Seattle. Wraz z innymi pracownikami korporacji Amazon byli współzałożycielami Amazon Employees for Climate Justice (AECJ) . W 2019 roku ponad 8700 pracowników Amazon publicznie podpisało się pod listem otwartym skierowanym do Jeffa Bezosa i rady dyrektorów firmy, domagając się przywództwa w dziedzinie klimatu i konkretnych kroków, które firma musiała wdrożyć, aby dostosować się do nauki o klimacie i chronić pracowników. W tym samym roku AECJ zorganizował pierwszy strajk pracowników korporacyjnych w historii Amazona. Grupa twierdzi, że ponad 3000 pracowników Amazon wyszło na cały świat w solidarności z kierowanym przez młodzież Światowym Strajkiem Klimatycznym.

Amazon zareagował, ogłaszając zobowiązanie klimatyczne , zobowiązanie do osiągnięcia zerowej emisji dwutlenku węgla netto do 2040 r. — 10 lat przed paryskim porozumieniem klimatycznym. Cunningham i Costa twierdzą, że zostali ukarani dyscyplinarnie i zagrożono im zwolnieniem po strajku klimatycznym – ale dopiero gdy AECJ zorganizowało akcje mające na celu wspieranie solidarności z nisko opłacanymi pracownikami, faktycznie zostali zwolnieni. Kilka godzin po tym, jak inny członek AECJ wysłał zaproszenie do kalendarza zapraszające pracowników korporacyjnych do wysłuchania panelu pracowników magazynów omawiających tragiczne warunki pracy, z jakimi mieli do czynienia na początku pandemii, Amazon zwolnił Costę i Cunninghama. Krajowa Rada ds. Stosunków Pracy uznała, że ​​ich zwolnienia były nielegalne, a firma później rozliczała się z obiema kobietami za nieujawnione kwoty. Ten przypadek pokazuje, gdzie leżą obawy dyrektorów: niezachwiana solidarność pracowników o wysokich dochodach, którzy postrzegają pracowników o niskich dochodach jako swoich towarzyszy.

W tym świetle wzywamy badaczy i dziennikarzy, aby również skupiali wkład pracowników o niskich dochodach w uruchamianiu silnika „AI” i przestali wprowadzać opinię publiczną w narracje o w pełni autonomicznych maszynach z ludzką sprawczością. Maszyny te są budowane przez armie słabo opłacanych robotników na całym świecie. Mając jasne zrozumienie wyzysku pracowników stojącego za obecnym rozprzestrzenianiem się szkodliwych systemów sztucznej inteligencji, opinia publiczna może opowiadać się za silniejszą ochroną pracy i realnymi konsekwencjami dla podmiotów, które je łamią.

https://www.noemamag.com/the-exploited-labor-behind-artificial-intelligence/?fbclid=IwAR3_2lKXnzXQdWvEH6sHsy5ACIbfBHi9cYiF6TxSO-WNvLJc5PGWHRKINmQ