Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą schematyczne myślenie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą schematyczne myślenie. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 15 marca 2022

O trenowaniu - gotowość na różne scenariusze



Wywiad z rosyjskim trenerem białoruskich biatlonistów.

Na kanwie gotowości państwa, obywateli, dziennikarstwa i służb wszelakich wobec zagrożeń - jawnych i niejawnych, prawdziwych i urojonych.... 




obszerny przedruk
tłumaczenie automatyczne



14 marca 2022, 12:21

Elena Wajcechowskaja

Sportowiec wysokiej klasy zobowiązany jest do wypracowania podczas treningu wszystkich możliwych scenariuszy. Opinię tę wyraził w rozmowie z RT trener białoruskiej drużyny biathlonowej Andrei Padin. Według niego pozwoli to na bardzo szybkie podejmowanie właściwych decyzji w stresującej sytuacji. Specjalista wyjaśnił również, dlaczego obciążenie należy porównać z możliwościami sportowca, nie zgodził się, że alkohol jest przydatny nawet w minimalnych dawkach, i odmówił odpowiedzi na temat powrotu do Rosji.




- Czy podczas obecnego Pucharu Rosji wyznaczyłeś swoim sportowcom jakieś konkretne zadania?

- Na pewno. Jak możesz pracować bez celu? To jest droga donikąd. Przychodzenie na zawody, popisywanie się i powrót do domu to nie sport, a raczej showbiznes. Dlatego nasz zespół miał jedno podstawowe zadanie: konkurować z czołowymi rosyjskimi sportowcami, przetestować własną gotowość. W tym samym celu planujemy przyjazd na Mistrzostwa Rosji w Tiumeniu pod koniec marca.

W Rosji między innymi dobry śnieg. W marcu to duży luksus. Wiele pozytywnych emocji można uzyskać nie tylko z zawodów, ale także z treningów. Nie wspominając już o tym, że występy sportowe pozwalają przynajmniej na krótki czas wyrzucić z głowy wszelkie myśli o polityce.

- Czy czujesz urazę w białoruskiej drużynie, że sportowcy i trenerzy zostali pozbawieni międzynarodowych zawodów?

Staramy się unikać tego tematu. Zwłaszcza, że ​​nie mamy wpływu na sytuację. Możemy się tylko do tego przystosować.

- Ale musiało być trudniej znaleźć motywację?

— Nie powiedziałbym, że Białorusini mają problemy z motywacją. Ważna jest tu jeszcze jedna rzecz: trzeba dołożyć wszelkich starań, aby zachować się jako sportowiec. Pewnego dnia zawieszenie się skończy (miejmy nadzieję, że nie będzie trwało zbyt długo) i wszyscy musimy być przygotowani na powrót do dobrej kondycji, zamiast zaczynać od zera, kiedy musimy zacząć.


- W sezonie olimpijskim Anton Smolsky błyszczał w białoruskiej drużynie, teraz podjeżdża do niego Dmitrij Łazowski, aw Ufie oprócz nich strzelał też Nikita Łobastow. W związku z tym pytanie brzmi: czy biathlon to opowieść o talencie, czy o systematycznej pracy?

- Idealną opcją jest minimalna odległość między talentem a dobrze zbudowanym systemem pracy. Jeśli system zawiedzie, żaden talent nie zostanie ujawniony. Ale jeśli możliwości danej osoby są poważnie ograniczone przez czynniki wrodzone, nie trzeba również mówić o wyniku, widzisz. Żadne szkolenie systemowe nie pomoże. Pozwolę sobie podać prosty fakt: większość czołowych sił biathlonu przestrzega banalnej, niepisanej zasady: jeśli celność sportowca podczas strzelania jest poniżej 85%, nie ma sensu startować w Pucharze Świata.

- Czy jest sens zadzierać się z takim sportowcem? W końcu kolejna niepisana prawda biathlonowa mówi, że jeśli dana osoba nie jest z natury strzelcem, nigdy nie będzie strzelać.

- To niejednoznaczny temat. Kiedy sportowiec nie strzela, pierwszą rzeczą do zrobienia byłaby decyzja: można go trenować, trudno go trenować lub w zasadzie nie można go trenować. I na tej podstawie podejmij decyzję. Czasami człowiek szybko się uczy, czasami trzeba uzbroić się w cierpliwość.

- W grudniu w Hochfilzen wspominałeś o zaletach, jakie daje brak ostrej konkurencji. Co uważasz za bardziej racjonalne: stworzyć drużynę narodową w oparciu o wyniki corocznej selekcji, czy dać trenerowi możliwość samodzielnego wyboru sportowców i pracy na tej podstawie przez całe cztery lata olimpijskie, jak pracowałeś z Białoruski zespół?

- Na Białorusi odbywa się również coroczna selekcja, tylko na mniejszą skalę niż w Rosji. Jeśli zawodnik pod względem gotowości funkcjonalnej nie nadaje się do rozwiązywania problemów na poziomie kadry narodowej, nigdy do niej nie wejdzie. Konkurencja w biathlonie białoruskim jest naprawdę niższa, więc kraj może sobie pozwolić na prowadzenie ukierunkowanego szkolenia liderów przez trzy do czterech lat. W Rosji ta opcja nie jest możliwa. Choć jeśli spojrzymy na liderów drużyny, to właściwie nie wypadają oni z bazy przez cały cykl olimpijski. Zmieniają tylko tych, którzy całkowicie pozostają w tyle.

Jak oceniasz obecny stan swojego zespołu jako całości?

— Jest dość konkurencyjna, chociaż są luki.

- Jaki plan?

- Mamy bardzo ograniczoną pulę sportowców, nawet jeśli chodzi o udział w klasycznych sztafetach. Na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie wszyscy widzieli to bardzo dobrze: z czterech osób jedna okazała się być wyraźnym outsiderem, nie wytrzymała presji, a sztafeta się zepsuła. Kiedy pracowałem z drużyną rosyjską, sytuacja była zasadniczo inna i nawet teraz tak jest: zawsze jest kilku stosunkowo równych kandydatów na trzecie i czwarte miejsce, a głównym zadaniem trenera jest nie pomylić się przy dokonywaniu wybór.

- Twój rosyjski kolega Jurij Kaminski powiedział niedawno, oceniając sezon olimpijski, że może być sensowne, aby wspólne występy biathlonistów i narciarzy były bardziej regularne. Czy białoruski zespół praktykuje takie interakcje?

- Kalendarz sezonowy jest zwykle opracowywany w taki sposób, aby biathlon i narciarstwo biegowe nie przecinały się zbytnio. Oznacza to, że możliwość wzięcia udziału w zawodach narciarskich dla tych, którzy startują w biathlonie, jest minimalna. Ale ogólnie muszę powiedzieć, że w czasach sowieckich biathloniści zawsze brali udział w zawodach narciarskich, jeśli nadano taką możliwość. Wszystko, co nowe w tym zakresie, jest dobrze zapomniane.

- Powiedziałeś kiedyś, że dla biathlonisty lepiej jest niedopracować niż przesadzić z obciążeniem. Ale ten sam Kaminsky, odpowiadając na pytanie o zwiększoną szybkość sportowców swojej grupy, zauważył, że praca, którą wykonali sportowcy przed dołączeniem do zespołu, była niewystarczająca. Gdzie jest granica, poza którą nie jest pożądane wstawiennictwo?


- Pewnie pamiętasz, jak przez te wszystkie lata, kiedy pracowałem w reprezentacji Rosji, wyrzucali mi: mówią, daję sportowcom potworne obciążenia. Jednak głównie sportowcy zarzucali. Zawsze wychodziłem z tego, że pracę należy dozować. Aby było to podane nie ze względu na sam ładunek, ale aby jak najefektywniej wpłynąć na mechanizm adaptacji. Jeśli dawkowanie nie powoduje żadnych zmian w organizmie sportowca, to jest bezużyteczne. Jest też nadmiar, który może zaszkodzić. Innymi słowy, bardzo ważne jest, aby obciążenie odpowiadało zdolności osoby do postrzegania go.

- Od razu przypominam sobie medyczną prawdę sformułowaną przez Paracelsusa: wszystko jest trucizną i wszystko jest lekarstwem. Problem z dawkowaniem.

- Dokładnie tak. Jaki dokładnie ten lub inny ładunek powinien być dla konkretnego sportowca, można teraz dość łatwo określić: w drużynach narodowych wszystkich krajów, czy to Rosji, Francji czy Norwegii, istnieje potrójna kontrola tego wyniku: medyczna, biochemiczna, pedagogiczna. I mogę powiedzieć, że osobiście w mojej karierze nigdy nie zdarzyło się, żeby któryś ze sportowców popadł w fazę przeciążenia i że to w jakiś sposób wpłynęło na zdrowie człowieka.

— Czy miałeś do czynienia z sytuacjami, w których naprawdę nie rozumiesz, co zrobić z tym lub innym sportowcem?

- To bardzo powszechna historia coachingowa, pojawia się na każdym kroku. Nie możesz wiedzieć absolutnie wszystkiego. Zwłaszcza jeśli chodzi o zachowanie. Prosty przykład: obciążenie zostało wybrane prawidłowo, wszystkie testy kontrolne wykazują dobrą regenerację i dobry stan funkcjonalny, a sportowiec nie biega. Zaczynasz to rozumieć i widzisz na przykład: w przeddzień startu sportowiec zjadł pół ciasta na obiad. Cóż, mężczyzna chciał coś słodkiego, więc poszedł do sklepu, kupił i nie zdążył się zatrzymać na czas. W efekcie przewód pokarmowy pracował całą noc w trybie przeciążenia, sen był zaburzony, a sam sportowiec może nawet nie zdawać sobie z tego sprawy, a rano nawet o cieście nie będzie pamiętał. Ale nie ma rezultatu. Każdy ma standardowe wytłumaczenie: nie trenowałeś mnie w ten sposób, dałeś mi niewłaściwy ładunek, więc nie biegałem.

Takich historii są tysiące. Na wynik mogą wpłynąć wszelkie drobiazgi: pomyłka ze snem, odżywianiem, piciem alkoholu, o czym trener może w ogóle nie wiedzieć…

- Wśród sportowców panuje dość powszechny pogląd, że kieliszek wina do obiadu zdecydowanie nie może zaszkodzić zdrowemu człowiekowi. Ale słyszałem inną wersję, a mianowicie: nawet niewielka dawka napojów alkoholowych może zniweczyć tygodniową pracę treningową.

- Naprawdę jest. Raczej nie warto tutaj podawać żadnych ogólnych zaleceń, nikogo nie wykluczam, lampka wina naprawdę nie zaszkodzi, ale jeśli przeanalizować sam proces z punktu widzenia fizjologii, alkohol powoduje intensywną pracę nerek, odwodnienie ciało zaczyna, do krwi, w wyniku czego dostarczane jest mniej wody. A woda jest budowniczym komórek mięśniowych, przy jej braku komórki zaczynają się zapadać. Więc zdecyduj, co tu jest więcej, korzyść lub szkoda.

- Zadając pytanie o nieprzewidywalność pewnych sytuacji, miałem na myśli bardzo konkretny przypadek: sztafetę olimpijską mężczyzn na Igrzyskach w Pekinie i nieudane strzelanie Eduarda Łatypowa na ostatniej granicy. Czy można to jakoś obliczyć z góry, czy takie kłopoty zawsze przychodzą nagle?

- Obliczenia z reguły są niemożliwe. Przecież mieliśmy też podobną sytuację w tej samej sztafecie olimpijskiej, kiedy Maxim Vorobey na trzecim etapie wyjechał na dwie pętle karne, jak Łatypow.


Czy uważasz, że można to porównać? W końcu w tej sztafecie nie walczyłeś o złoto i nie miałeś 40-sekundowej przewagi na jedno okrążenie przed metą.

- To oczywiście prawda, ale w pewnych okolicznościach nasi chłopcy byli w stanie utrzymać się na brązowym medalu. Aby to zrobić, trzeba było strzelić na trzecim etapie trybuny bez pętli karnych i wykorzystać około sześciu do siedmiu dodatkowych rund w sztafecie. Dlatego mówię, że sytuacja jest podobna. Nie osądzam, co się stało z Łatypowem. Moim zdaniem powinien był wybrać inną taktykę strzelecką. Nie trać czasu na czekanie na impulsy.

- Kiedyś czterokrotny mistrz olimpijski Aleksander Tichonow opowiedział, jak biegnąc w Oberhofie w gęstej mgle, po dojściu do linii szybko wystrzelił pięć pocisków donikąd i równie szybko przebiegł pięć pętli karnych, podczas gdy rywale boleśnie wycelowali każdy strzał. I to się usprawiedliwiało.

— W końcu Johannes Boe zrobił mniej więcej to samo na starcie olimpijskim: przy niesamowicie silnym wietrze na czwartej linii strzelił bardzo szybko, nie tracąc czasu na celowanie, dwukrotnie chybił i wpadł w pętle karne. I w końcu skończył jako pierwszy. Moim zdaniem sportowiec wysokiej klasy jest po prostu zobligowany do wypracowania takich opcji na treningu. Jest to konieczne, aby nauczyć osobę bardzo szybkiego podejmowania właściwych decyzji w stresującej sytuacji. Większość ludzi po prostu nie wie, jak to zrobić. Czyli ludzie myślą w sposób standardowy, zgodnie z zaleceniem: nie spiesz się, przeczekaj wiatr, wyceluj… Jednym słowem rób wszystko, co możliwe, aby nie wpaść w pętlę karną. Ale każda sytuacja jest inna. Dlatego jedną z najważniejszych cech biathlonisty jest mózg szachowy, który pozwala szybko liczyć

Czy ta jakość jest wrodzona, czy można ją rozwinąć?

- Można zarobić, choć nie powiem, że jest to łatwe. Trzeba być bardzo oddanym swojej pracy, tylko w tym przypadku człowiek zaczyna odczuwać, że nie ma dla niego przeszkód na drodze do celu. Wystarczy wyjść i trenować - w każdą pogodę i w każdych warunkach. Mówiąc prościej, jeśli nie wykonujesz pewnych ćwiczeń na treningu, nie ćwicz ich, nigdy nie będziesz w stanie wykonać żadnych czynności na zawodach, bez względu na to, jak bardzo wymaga tego sytuacja.

- Zgadzać się. Ale pamiętam odległe etapy Pucharu Świata w Oberhofie, gdzie przyszła czterokrotna mistrzyni olimpijska Dasha Domracheva pomyliła pozycję leżącą z trybuną, strzeliła do kogoś innego, jednym słowem, popełniła kilka skandalicznych w ich absurdalność. Czy to psychologia, fizjologia czy po prostu brak doświadczenia?

Powiedziałbym, że utrata kontroli. W tym roku podobna sytuacja miała miejsce na etapie Pucharu Świata w Ruhpolding w męskiej sztafecie, kiedy Szwedzi strzelali do jednej z linii instalacji norweskiej drużyny.

Czy cele tak łatwo pomylić?

- Dzieje się tak, gdy kontrola jest wyłączona i dodany jest ładunek konkurencyjny. W sytuacjach, gdy układ nerwowy nie ma wystarczającej ilości tlenu, może pracować w trybie hamowania i przedstawiać niespodzianki, powiedzmy tak. Czasami dzieje się coś innego: powiedzmy, że zawodnik pudłuje trzy lub cztery razy i przegrywa liczenie w pętlach karnych.

„Szczerze mówiąc, naprawdę nie rozumiem, jak możesz się tutaj pomylić.

- W zawodach sportowiec z reguły działa na maszynie. Oznacza to, że robi wszystko, co zostało zdobyte podczas treningu. Teraz wyobraź sobie, że strzela bez pudła, czyli w ogóle nie wchodzi na pętle karne. A sytuacja, kiedy strzelanie nagle się nie udaje i trzeba przebiec trzy lub cztery okrążenia, staje się kolosalnym stresem i to pod każdym względem. W mojej głowie jest tylko jedna myśl: jak najszybciej pokonać dystans. W rzeczywistości w biathlonie jest sporo takich błędów. Po prostu wszystko pamiętają.





środa, 5 stycznia 2022

manipulować postrzeganiem

 

"bezkrytyczny podziw faraonów, który trwa do dziś, jest dziedzictwem wysiłków starożytnych władców, by manipulować ich postrzeganiem, a nawet służył jako narracyjna i kulturowa podstawa podpierająca współczesny autorytaryzm."


Niekoniecznie zgadzam się z pod-tezami zawartymi w tekście - monarchia nie jest zła, wszystko zależy od relacji pomiędzy władcą, a ludźmi - a tak w ogóle to żyjemy jakby w monarchii, tyle, że skrytej, bo o wszystkim decyduje jakiś utajony Pajac, zasłaniający się demokracją... 


Kiedy on w końcu abdykuje? 


Co???!! Jeszcze cały tydzień??!! 

No co za bezczelność!! 

Nieeeenoo too jeest nieee do POMYŚLENIA!!!!

Ja protestuję!!

Sio!

Sio! 

A sio mi stąd!!




przedruk

tłumaczenie automatyczne


Znany egiptolog mówi, że czas przestać romantyzować starożytny Egipt

W „Dobrych królach” Kara Cooney z UCLA rysuje podobieństwa między faraonami a współczesnymi autorytarami




Alison Hewitt  6 grudnia 2021


Piramidy, faraonowie i starożytni egipscy bogowie oczarowali wielu, ale nadszedł czas, abyśmy przestali romantyzować pułapki autorytaryzmu, według Kara Cooney z UCLA.

Cooney jest profesorem egiptologii i archeologii na UCLA, a także autorem bestsellerów („Kobieta, która byłaby królem”, 2014 i „Kiedy kobiety rządziły światem”, 2019). W swojej najnowszej książce przyznaje, że jej fascynacja starożytnym Egiptem osłabła – tak bardzo, że teraz określa się jako „ odradzający się egiptolog ”. Pisze, że bezkrytyczny podziw faraonów, który trwa do dziś, jest dziedzictwem wysiłków starożytnych władców, by manipulować ich postrzeganiem, a nawet służył jako narracyjna i kulturowa podstawa podpierająca współczesny autorytaryzm.

„Ilu z nas miało głęboką obsesję na punkcie starożytnego świata — po prostu kocham egipskie świątynie! Uwielbiam mitologię grecką! — to naprawdę symptomy ciągłego uzależnienia od męskiej siły, których po prostu nie możemy wyrzucić?” pisze Cooney.

„The Good Kings: Absolute Power in Ancient Egypt and the Modern World”, opublikowany przez National Geographic, przedstawia bezpośrednie podobieństwa między władcami sprzed 3000 lat a współczesnymi tyranami. Cooney opisuje w nim, w jaki sposób faraonowie stworzyli przekonujący moralny argument na rzecz władzy, który nadal zwodzi ludzi dzisiaj i który jest bezpośrednio powiązany z obecnym wzrostem autorytaryzmu.

Cooney bada pułapki systemów patriarchalnych, które szkodzą zarówno kobietom, jak i mężczyznom, i przekonująco argumentuje, że społeczeństwo powiela historyczne wzorce, które wielokrotnie prowadziły do ​​upadku władzy. Tylko tym razem, zauważa, zmiany klimatyczne zmieniły zasady ożywienia.

Cooney jest przewodniczącym Wydziału Języków i Kultur Bliskiego Wschodu UCLA. W wywiadzie dla UCLA Newsroom opowiada o tym, jakie lekcje mogą zaoferować starożytne egipskie narracje w świetle wyzwań społecznych i społecznych, przed którymi stanie świat w 2021 roku.

Dlaczego faraonowie starożytnego Egiptu są nadal tak aktualni tysiące lat później?

Faraonowie otwierają się na dyskusje o sprawiedliwości społecznej. Trudne jest to, że faraonowie byli prawdopodobnie najlepsi w przedstawianiu autorytarnego reżimu jako dobrego, czystego i moralnego. To jest podstawowa idea, która musi zostać wysunięta jako pierwsza, ponieważ nadal ją kupujemy. Z egipskiej narracji wylewały się koncepcje społeczeństwa patriarchalnego, wydobywania zasobów naturalnych dla zysku, eksploatacji, przepracowania, mizoginii i nie tylko.

 „Faraonowie byli prawdopodobnie najlepsi w przedstawianiu autorytarnego reżimu jako dobrego, czystego i moralnego. To podstawowa idea, która musi zostać zrealizowana jako pierwsza, ponieważ nadal ją kupujemy”.


Wciąż żyjemy w tych narracjach. Możemy sobie wmawiać, że jesteśmy zbyt sprytni, by dać się oszukać, ale idea nowoczesnej wyjątkowości jest fałszerstwem. Nadal jesteśmy tak samo podatni na obawy przed przedwczesną śmiercią lub brakiem dobrobytu. Jesteśmy równie przesądni i boimy się Boga.

Wszystkie te słabości czynią nas bardzo, bardzo łatwymi ocenami dla autorytarnych reżimów, jeśli nie myślimy krytycznie i nie rozumiemy narzędzi, jakimi nas używają.

Co masz nadzieję, że ludzie wyniosą z książki?

Chciałem dać czytelnikom w pewnym sensie podręcznik do tego, co może nastąpić z perspektywy historyka i dlaczego patriarchat nie jest jedynym sposobem zarządzania systemem. Patriarchat sam się niszczy. To się dzieje. I musimy tam być, antypatriarchalnie, aby odbudować coś, co lepiej chroni nas wszystkich przed nadużyciami władzy.

Piszesz, że widzisz oznaki, że patriarchat prowadzi społeczeństwo ku upadkowi, powtarzając schemat, który miał miejsce w całej historii. Zauważasz jednak również, że zmiany klimatyczne w dużym stopniu zakłócą ten cykl. Czego możemy się dowiedzieć o tym, co będzie dalej, badając wzloty i upadki starożytnych egipskich reżimów?

Patriarchat wznosi się i upada cyklicznie, załamując się i odbudowując. Ale tym, co teraz nawiedza autorytarne reżimy, jest to, że Ziemia nie pozwala już na ten cykl. Ziemia nie pozwala na ciągłe wydobycie, konsumpcję, nierówne gromadzenie, które definiuje te reżimy, ponieważ jest to niezrównoważone, a ta niezrównoważenie jest teraz zgubą patriarchatu.

Od tysięcy lat mamy do czynienia ze zmianami klimatycznymi na mniejszą skalę; pomyśl o miastach zniszczonych przez wylesianie, które doprowadziło do lawin błotnych. Różnica polega teraz na skali. Teraz jest globalny. Patriarchat raz za razem sieje nasiona własnej destrukcji, zanim powróci w błędnym kole, ale tym razem różnica polega na tym, że globalna zmiana klimatu grozi, że będzie to ostatni cykl.

Nie jestem wróżbitą, ale z mojego 10 000-letniego poglądu na historię widzę dwie ścieżki. Może być więcej patriarchatu przez kolejne 500 lat, zanim planeta będzie naprawdę martwa, i to wszystko; to koniec historii. Ale myślę, że będziemy flirtować z patriarchatem i bawić się nim przez kolejne 200-kilka lat, a potem znajdziemy drogę do czegoś zrównoważonego i innego.







https://newsroom.ucla.edu/releases/egyptologist-kara-cooney-good-kings-book?fbclid=IwAR2lni-GfUiMMxGVgXilhMVg-Nyt46Q1Te9LobVG17G8Iup-DC22CmitM84





piątek, 17 września 2021

Oczywista oczywistość


Oprócz pewnej koncepcji warto przyjrzeć się sposobowi myślenia autora, które tak naprawdę odzwierciedla sposób myślenia znacznej liczby ludzi na ziemi.

Otóż uważa on, że wojna, kłótnie i takie tam rzeczy - są czymś naturalnym dla człowieka.

Jest to dla niego tak oczywista oczywistość, że nawet nie spróbuje tego podważyć.

Ja zresztą podobnie miałem z dietą..


Takie podejście zamyka drogę na inne rozwiązania i koncepcje.


Dzisiaj wielu młodych ludzi usiłuje grać muzykę rockową - niewielu z nich osiąga sukces.  nawet ci, którzy coś osiągnęli w tej dziedzinie, nie mogą się równać do klasyków, jak Deep Purple czy Black Sabbath - dlaczego?

Może dlatego, że grać rocka usiłują?

Usiłują grać rocka i tłuką mydliny, a żaden z nich nie tworzy nic wyrazistego czy odrębnego - ich utwory niczym się nie różnią nie zależnie od tego jak się nazywają i skąd pochodzą. 

Zamiast grać swoje starają się dorównać do czegoś - zrobić coś podobnego? Będą powtarzać po kimś?

Tak jak ostatnie 3 części (7, 8, 9) Star Wars - te filmy udają cykl SW zamiast nim być.

Twórcy hard rocka nie słuchali hard rocka - bo go nie było w "ich czasach" - to oni stworzyli hard rocka, a wcześniej słuchali muzyki klasycznej - poważnej, swinga, bluesa czy jazzu.

Może więc ci, co słuchają rocka powinni grać inną muzykę? Może tam staną się ikonami?


 

Przykład cywilizacji Harappy pokazuje nam, że ludzie mogli żyć bezkonfliktowo - konflikt jest czymś co jest nieustannie podsycane celem skłócania ludzi - by sterując konfliktem móc min. sterować procesami w społeczeństwach na Ziemi.

Głównym powodem niezgody pomiędzy ludzi jest koncentracja na "ego".



przedruk

tłumaczenie automatyczne



Iwan Petričević

27 lutego 2019 r



Naukowcy sugerują, że Ziemia mogła zostać skolonizowana dawno temu przez zaawansowaną cywilizację pozaziemską.



Kompleksowe badanie przygląda się paradoksowi Fermiego z innego podejścia.

Korzystając z połączenia teorii i symulacji, naukowcy sugerują, że zaawansowane cywilizacje obcych mogły od dawna skolonizować Galaktykę.

W rzeczywistości Ziemia mogła również zostać skolonizowana głęboko w swojej geologicznej przeszłości, ale gdyby tak się stało, nie pozostałyby po niej żadne ślady takiego obcego osadnictwa.

„Wyniki wskazują na sposoby, w jakie Ziemia może pozostać nieodwiedzana w środku zamieszkanej galaktyki. Na koniec zastanawiamy się, jak nasze wyniki można połączyć ze skończonym horyzontem w celu uzyskania dowodów na wcześniejsze osadnictwo w zapisie geologicznym Ziemi. Korzystając z naszego modelu stanu stacjonarnego, ograniczamy prawdopodobieństwo wizyty na Ziemi cywilizacji osiedlającej się przed określonym horyzontem czasowym” – napisali naukowcy .



Badanie naukowe prowadzone przez astrofizyka Adama Franka z University of Rochester wyjaśnia, dlaczego wciąż nie znaleźliśmy innych inteligentnych cywilizacji (obcy).

Nowy artykuł twierdzi, że może to wynikać z tego, że nie mieli wystarczająco dużo czasu, aby rozprzestrzenić się w Galaktyce, lub zrobili to. W rezultacie ich międzygwiezdne osady (być może nawet tutaj na Ziemi i w jej sąsiedztwie) już dawno zniknęły.

Nowe badanie, niedawno udostępnione na serwerze preprintów arXiv , które jeszcze nie zostało zrecenzowane, proponuje model teoretyczny, który uwzględnia takie zmienne, jak liczba potencjalnie nadających się do zamieszkania galaktyk.

Uwzględnia czas, jaki zajęłoby cywilizacji „skolonizowanie” układu słonecznego, idealne planety, które nie są zajmowane przez żywe istoty, oraz „czas ładowania”, ponieważ cywilizacja najpierw wysłałaby statek kosmiczny do zbadania, a następnie skolonizowała.

W ten sposób Frank i jego koledzy badali środek między sterylną galaktyką życia a pełną inteligentnych cywilizacji.

Nowy model, będący połączeniem teorii i symulacji, bada możliwość jałowej i przepełnionej galaktyką, w której zaawansowane, superinteligentne cywilizacje obcych sięgają do gwiazd, które stają się międzygwiezdne, ale bez ustanawiania monopolu galaktycznego na całą Drogę Mleczną.

Dysponując ogromną ilością danych, naukowcy przeprowadzili symulacje, które doprowadziły do ​​trzech głównych scenariuszy.

Obce cywilizacje mogły skolonizować Ziemię dawno temu

Dwie pierwsze pasują do słynnego paradoksu Fermiego:

jeśli planety przyjazne dla życia są liczne, a przetrwanie jest łatwe, Galaktyka powinna być pełna życia.

W przeciwnym razie osiedlenie się w coraz bardziej odległych i niegościnnych miejscach byłoby trudne, więc szanse na znalezienie życia byłyby zmniejszone.


Ale znaleźli trzeci scenariusz: cywilizacje mogą mieć możliwość podróżowania do najodleglejszych galaktyk, a podczas swojej podróży mogą nawet zakładać osady w kosmosie.


Jednak naukowcy ostrzegają, że pojawiają się problemy.

Kiedy musisz zarządzać tak dużym terytorium, które obejmuje miliardy kilometrów, masz problemy, których nie możesz kontrolować.

„Możesz skończyć z tą luźną siecią osiedli” , wyjaśnia Jason Wright , współautor i astronom z Penn State University, „gdzie osiedlona jest cała galaktyka, ale żadna dana gwiazda w danym momencie może nie być”.

Jeśli wszystkie kraje świata wydają się nie być w stanie dojść do porozumienia w poszczególnych kwestiach, wydaje się rozsądne myślenie, że zadanie to byłoby jeszcze bardziej skomplikowane w cywilizacji, która pokonuje prawie nie do pomyślenia odległości w całym układzie słonecznym, a nawet w galaktykach.

Dlatego takie potencjalne kosmiczne osiedla mogą skończyć z mnóstwem problemów, katastrof, konfliktów, które kończą się własnym upadkiem i apokalipsą.

Potem osady te mogą pozostać niezamieszkane przez miliony lat i być może jakaś inna cywilizacja może osadzić się w tym samym miejscu, tylko w znacznie innym czasie.






https://curiosmos.com/new-study-suggests-earth-may-have-been-colonized-long-ago-by-alien-civilizations/






niedziela, 8 września 2019

Spontaniczna synchronizacja

u ludzi podobnie, jak większość robi coś - nawet głupiego - inni zaczynają to powtarzać...

tylko nazywa się inaczej: indukowana paranoja...



niedziela, 8 stycznia 2017

Co jest nie tak z pozytywnymi ludźmi



Co jest nie tak z pozytywnymi ludźmi

Pewnie każdy z Was zna takiego ancymona, który z(a)raża wszystkich dookoła pozytywnym nastawieniem jak mucha tse-tse malarią. Możliwe, że i Ty, Czytelniku lub Czytelniczko, jesteś taką muchą i roznosisz zarazki nadmiernych ekscytacji w dobrej skądinąd wierze. Nie winię Cię za to. Dobre serce, tak jak zgagę, można jednak regulować dzięki odpowiedniej diecie.

„Myśl pozytywnie” – to jedna z tych koncepcji szczęśliwego życia, która pojemnością dorównuje nieskończonym połaciom przestrzeni gwiezdnej. Można sobie tam wystrzelić co się żywnie komu podoba zostając przy okazji szczęścionautą, czyli ekspertem od ludzkiej egzystencji. Czyż jest coś piękniejszego niż pozytywne myślenie i szczęście? Pewnie nie, chociaż kilka rzeczy przychodzi mi do głowy. Jednak nie o tym chciałem.

Oczy szeroko zamknięte

Przeciwieństwem negatywnego myślenia nie jest pozytywne myślenie. A przynajmniej funkcjonalnie. Negatywne myślenie to myślenie nieracjonalne, przesadzone. Czyli dokładnie takie samo jak pozytywne myślenie. Zatem przeciwieństwem negatywnego myślenia jest zrównoważone myślenie. Włóżcie między bajki te wszystkie historie o wpływaniu na swoją podświadomość mantrycznym powtarzaniem wyrazów „Kocham się, jestem zdrowy, fantastyczny. Świat jest piękny”. Okłamujecie siebie w sposób niekontrolowany, bezmyślny. W chwili nowego kryzysu nie będziecie wiedzieć, jak sobie z nim poradzić, bo cała Wasza życiowa filozofia opiera się na mechanicznym wmawianiu sobie czegoś, co nie istnieje.

Nie twierdzę, że świat nie jest piękny. Ale…

Negatywne myśli zawsze z czegoś wynikają. Jeśli masz dużą nadwagę, to wmawiając sobie, że nie masz nadwagi lub że nadwaga jest piękna (a poza tym liczy się tylko wnętrze) oszukujesz siebie. Nadwaga to przede wszystkim problemy ze stawami i sercem. Piękno nie ma tu nic do rzeczy, gdy trafiasz na SOR ze śmiertelnym nadciśnieniem lub pożerającymi Cię od środka wrzodami żołądka (to odnośnie pięknego wnętrza). Zapewne łatwiej jest wmawiać sobie coś czego nie ma, bo to zwalnia nas z odpowiedzialności za własne życie.

Druga sprawa to samo myślenie. Mimo wszystko myślenie nie jest fundamentem szczęśliwego życia w potocznym rozumieniu szczęścia. Nie bez powodu mawia się, że szczęście wśród ludzi inteligentnych (czyli myślących za dużo) jest niezwykle rzadkie, a nieświadomość to błogosławieństwo. Nie, nie namawiam do ignorancji. Zmierzam do tego, że sam proces myślenia w myśleniu pozytywnym może być główną przyczyną nieszczęścia. Nie zawsze i nie u każdego. Pewnie są tacy, którym wmawianie sobie szczęścia pomogło. Jednak wielu nie pomogło, a wręcz zaszkodziło, bo próbując usilnie wykreować sobie świat, którego nie ma, popadają w frustrację i beznadziejność.
Słowem wyjaśnienia: pozytywne myślenie nie oznacza beztroski. Jeśli ktoś się niczym w życiu nie przejmuje, to nie tyle stosuje w praktyce tzw. „pozytywne myślenie”, co jest zwyczajnym lekkoduchem, a to z kolei inna niekoniecznie dobra przypadłość.

Emocjonalna brzytwa Ockhama

Pozytywne myślenie to wysiłek. Osoba, której się nie powiodło w życiu, zgodnie z tym paradygmatem (sposobem patrzenia na rzeczywistość) powinna zatem odsuwać od siebie „złe” myśli, unikać nazywania niepowodzenia niepowodzeniem i szukać promyków słońca pośród gęstej zawiesiny nocy. O ile to ostatnie nie jest wcale takie głupie, o tyle całość ma tę wadę, że jest procesem wymuszanym. Stosując wybitną metaforykę Paulo Coelho, pozytywne myślenie jest jak próba powstrzymywania nadciągającej fali. Zamiast ją powstrzymywać, lepiej stanąć obok niej i poczekać aż przejdzie albo nauczyć się surfingu.

Dla wielu próba odwrócenia smutków w radość może się zakończyć konstatacją: „Dlaczego nie potrafię pozytywnie myśleć?”, „Dlaczego jestem taka beznadziejna? Grzesiakowi się udaje”. Otóż dlatego, że negatywne myśli nie są niczym złym, a walka z nimi to walka z wiatrakami. Nawet jak unieruchomisz wiatrak, to i tak nie masz gwarancji, że wichura ustanie. Zatem nie ma absolutnie żadnego powodu, aby dokładać sobie zmartwień i martwić się tym, że nie możesz przestać się martwić. A takie ryzyko niesie próba wmawiania sobie wyimaginowanych emocji.

Czy zatem nie byłoby lepiej pozwolić negatywnym myślom przepłynąć jak ta metaforyczna fala? Proces myślowy wynikający z takiego podejścia wobec przeciwności losu mógłby wyglądać tak:
– nie powiodło mi się i z tego powodu jestem smutny,
– nie oznacza to, że jestem beznadziejny,
– niepowodzenia to część życia, przecież nie myli się tylko ten, który nic nie robi,
– smutek jest naturalnym stanem emocjonalnym,
– gdy emocje opadną, określę, co poszło nie tak i spróbuję jeszcze raz.

Dla kontrastu, proces myślowy osoby „pozytywnej” w analogicznej sytuacji wyglądałby np. tak:
– nie powiodło mi się,
– nie wolno mi się smucić,
– muszę zająć czymś głowę, aby smutek się nie pogłębił,
– trzeba myśleć pozytywnie,
– nie wolno mi pokazywać, że jest mi źle,
– muszę o tym jak najszybciej zapomnieć,
– jestem fantastyczny a życie jest piękne.

Czyli w skrócie – w pierwszym wypadku akceptujemy stany, które nas nachodzą i umożliwiamy swobodny przepływ emocji, a w drugim usilnie zaprzeczamy rzeczywistości, aby nagle przeskoczyć do agresywnej afirmacji samego siebie. W pierwszym przypadku tworzymy przestrzeń dla wyciągnięcia wniosków z tego, co się przydarzyło, a w drugim – zamiatamy wszystko pod pięknie zdobiony dywan w imię pozornie dobrego samopoczucia.

Zrównoważone myślenie, w przeciwieństwie do pozytywnego myślenia, to proces niewymuszony i ograniczony do minimum, ponieważ nie wymaga tworzenia chwiejnych rusztowań z nieprawdziwych emocji. Jeśli jesteśmy smutni, to jesteśmy smutni. Nawet Robert Lewandowski czasem się smuci, tak?

Samozrozumienie

Inną bardzo niedobrą rzeczą, na którą cierpią „pozytywni” ludzie, to niezdolność przyjmowania konstruktywnej krytyki. Łatwo sobie wyobrazić osobę, która zrobi coś źle, a gdy zostanie jej to wykazane, zignoruje uwagę w ramach odpychania od siebie negatywnych myśli.

Pozytywne myślenie jest dobre, jeśli jest prawdziwe.
Nieudawane. Osiągnęliśmy sukces w pracy – powinno nam to sprawić radość. Jeśli nie sprawia, to mamy problem, tak samo, gdy udajemy radość wobec porażki. Co innego, gdy z niepowodzenia staramy się wyciągnąć coś konstruktywnego. Naukę lub przestrogę na przyszłość.
Smutek, jeśli spotyka się z naszym rozumieniem, może być potężnym motorem dla działania. Wypieranie go powoduje, że życie staje się jednowymiarowe, obce. Wypierając prawdziwe emocje pozbawiamy się przestrzeni do rozwoju, samozrozumienia i empatii. Bo czy możliwa jest zdrowa empatia, jeśli nie rozumiemy własnych emocji?
Także w 2017 roku życzę Wam, abyście zamiast przystrajać gówno w piórka, dali sobie przestrzeń do zrozumienia własnych stanów emocjonalnych.
Dla siebie. I dla bliskich.
 
 
 
http://czlowiek.info/co-jest-nie-tak-z-pozytywnymi-ludzmi/
 

sobota, 11 stycznia 2014

„Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” – kto kogo ograł?


reblogged





Wiele wskazuje na to, że Niemcy od samego początku zastawili pułapkę na polskich biskupów. Dlaczego tak sądzę?


          Spadło to jak grom z jasnego nieba: władzę komunistyczną ogarnęła furia, a zwykli Polacy spoglądali po sobie z niedowierzaniem. Arcybiskup Karol Wojtyła ledwo zjechał z Soboru Watykańskiego do Krakowa, w wypełnionym po brzegi kościele św. Anny wygłosił kazanie, w którym próbował wyjaśnić wiernym ideę „Listu biskupów polskich do niemieckich” z 18 listopada 1965 r. Nadaremnie. Tłum opuścił świątynię niepocieszony.

           W tekście tym dotykam sprawy ze wszech miar trudnej, ale niezwykle istotnej dla każdego, kto próbuje objąć wzrokiem cały proces uzależniania się polityki polskiej od Berlina. Słowa „polityka” użyłem tu z pełną świadomością, gdyż orędzie polskich biskupów i niemiecka na nie odpowiedź miały właśnie taki charakter. A skoro w III Rzeczypospolitej o całej tej sprawie można mówić dobrze lub wcale, warto się jej bliżej przyjrzeć. Od razu lojalnie ostrzegam: w swoich dociekaniach przymnożyłem tylko znaków zapytania.

           Na dobrą sprawę niczego tu nie wiemy na pewno. Pomysł listu powszechnie przypisywany jest arcybiskupowi wrocławskiemu, rodowitemu Ślązakowi, ks. Bolesławowi Kominkowi. To on miał zredagować rzeczony dokument od razu w języku niemieckim i – obok ks. Prymasa Stefana Wyszyńskiego i arcybiskupa krakowskiego, ks. Karola Wojtyły – wywrzeć największy wpływ na jego treść. Z politycznego punktu widzenia największy ciężar gatunkowy listu zawierał się w słowach: przebaczamy i prosimy o przebaczenie. Według dominującej dziś wykładni biskupi polscy liczyli na to, że w swojej odpowiedzi biskupi niemieccy wyrażą poparcie dla granicy na Odrze i Nysie. Przeliczyli się.

           Datowana na 5 grudnia 1965 r. replika okazała się politycznym majstersztykiem. Biskupi niemieccy (pamiętajmy, że był to dokument wspólnie podpisany przez hierarchów z NRF i NRD!) nawet słowem nie zająknęli się o nowych granicach zręcznie wyrażając nadzieję, że nieszczęsne skutki wojny przezwyciężone zostaną w rozwiązaniu wszechstronnie zadowalającym i sprawiedliwym. Niestety, to nie wszystko. Umiejętnie podkreślono ogrom niemieckich ofiar II wojny światowej i nieszczęść, jakie dotknęły ten naród: miliony Niemców musiały opuścić swoje rodzinne strony, w których żyli ich ojcowie i pradziadowie. Stąd już tylko logiczny krok do sformułowania kolejnej mistyfikacji, której skonsumowanie odbywa się na naszych oczach: ilekroć ci Niemcy mówią o „prawie do rodzinnych stron", to nie ma w tych słowach - pomijając nieliczne wyjątki - agresywnych zamiarów. Nasi Ślązacy, Pomorzanie i mieszkańcy Prus Wschodnich pragną przez to wyrazić, że w swoich starych stronach rodzinnych mieszkali prawnie i że nadal pozostają z nimi związani. Wisienką na erystycznym torcie można nazwać zaproszenie polskich biskupów na uroczyste obchody... niemieckiego biskupstwa w Meissen (Miśni, wówczas na terenie NRD)! Na zakończenie swojego listu niemieccy biskupi zacytowali słynne już słowa polskich dostojników kościelnych zawierające prośbę o przebaczenie. Błyskotliwie zwieńczyli w ten sposób cały wywód mieszczący się – w obowiązującej do dziś – doktrynie politycznej swojego państwa.

           Polscy biskupi poczuli gorycz porażki. Najdobitniej obrazują ją słowa Prymasa Wyszyńskiego do Przewodniczącego Episkopatu Niemiec, ks. kardynała Juliusa Döpfnera: Muszę Jego Eminencji się przyznać całkiem szczerze, że odpowiedź niemieckiego episkopatu na nasze orędzie rozczarowała nie tylko Polaków, ale i opinię światową. Nasza tak serdecznie podana dłoń została przyjęta nie bez zastrzeżeń. Sprawę próbował ciągnąć arcybiskup Kominek: Byłoby być może lepiej, gdyby nasi niemieccy współbracia gwoli wyjaśnienia raz jeszcze zabrali głos, gdyby niedwuznacznie wyrazili swoje zrozumienie dla naszego prawa do istnienia nad Odrą i Nysą. Nikt go już wtedy jednak nie słuchał. Mleko się rozlało. Strona polska poniosła dyplomatyczną i propagandową klęskę, a jej echa rozniosły się po całym świecie.

           Wiele wskazuje na to, że Niemcy od samego początku zastawili pułapkę na polskich biskupów. Dlaczego tak sądzę? Otóż treść polskiego listu była konsultowana przez dłuższy czas z niemieckimi hierarchami i środowiskami opiniotwórczymi. Co to oznacza? Ano nic innego niż to, że strona niemiecka miała zapewne wpływ na ostateczny kształt listu z dnia 18 listopada 1965 r. A to właśnie swoim zaskoczeniem a później zagubieniem listu (!) i w konsekwencji brakiem wystarczająco długiego czasu na gruntowne przemyślenie swojej odpowiedzi (obie strony pragnęły, by korespondencja zamknęła się w przedziale czasowym obrad Soboru Watykańskiego II) Niemcy tłumaczyli się rozgoryczonym Polakom.

           Zastanawiać musi, jak wielki chaos panował podczas podpisywania listu przez polskich biskupów, skoro aż trzech z nich podpisało się na nim... dwukrotnie?!!! I dalej (mając w pamięci presję na dotrzymanie terminu soborowego): czy układ podpisów pod dokumentów nie świadczy czasem o tym, że większość z hierarchów podpisała dokument nie widząc go i nie znając jego treści? Wszak redagowany był po niemiecku, a trudno uwierzyć, by wszyscy hierarchowie tak biegle znali ten język, by uchwycić wszystkie polityczne niuanse listu? I w końcu: dlaczego oficjalna literatura tego tematu z uporem podaje, że polską korespondencję podpisało 34 biskupów, skoro na oficjalnym dokumencie widnieje 36 nazwisk???

           Dużo tych niejasności. Jak dla mnie – zbyt dużo. Chciałoby się rzec, że znów poszli nasi w bój bez broni. Naiwność to tylko, czy może coś więcej? Kiedyś na to pytanie z pewnością odpowiemy. Dziś możemy tylko patrzeć na to, jak niemieckie delegacje składają kwiaty pod pomnikiem abp. Kominka i łamaną polszczyzną, z wielką satysfakcją odczytują umieszczone u jego stóp słowa: „PRZEBACZAMY I PROSIMY O PRZEBACZENIE”.


KOMENTARZE

Komentarz został zapisany. Będzie widoczny w ciągu kilku minut.
  • Biskupi niemieccy (...)nawet słowem nie zająknęli się o nowych granicach zręcznie wyrażając nadzieję, że nieszczęsne skutki woj
    Tutaj sobie biskupi dwóch różnych państw układaja listy a są tacy, którzy będą bezczelnie dowodzić, że KRK ZAWSZE I WIERNIE popierał i popiera Polska Rację Stanu.
    Może tym matołom, agentom, zagubionym, oczadziałym, niekumatym, nierozgarniętym (*) łuski z oczu opadną.

    (*) niepotrzebne skreślić (albo dopisać).
  • @SpiritoLibero 17:48:17
    Podkreślam, że komentowany tekst napisał klerykał.
  • @Krzysztof Zagozda 17:51:33
    Nie musi sie pan tak asekurować :)

    Nawet wielu duchownych widzi doskonale pewne sprawy, zwłaszcza te po SV II.
    Kościół w sprawach politycznych należy traktować tak jak inne podmioty.
    I nie mieszać do tego Ewangelii.
  • @SpiritoLibero 18:01:24
    Ale Ewangelię do polityki już tak, nieprawdaż? :))
  • @Eugeniusz Sendecki 18:11:50
    Toć właśnie ja drążę parę ciekawych tematów właśnie z myślą o dobru Kościoła!
  • A MYŚLI NASZE BIEGNĄ DO UMIŁOWANEJ SIOSTRY NASZEJ I MATECZKI O PSEUDONIMIE "CIRC" VEL "CIRCONSTANCE"... ALIAS "KATOGORIA", CZYLI
    Która zapewne już się naszykowuje do jakiejś kolejnej niepotrzebnej szarży w obronie Kościoła Świętego, Matki Naszej... hehehe!
    [oczyma wyobraźni widzi ją w szyszaku, z kopią i muszkietem, tęgą dosiadającą kobyłę!]
    Już ona nam da, żeśmy się pomyśleć ośmielili wątpiąco, czy aby nasi umiłowani hierarchowie czasem się aby nie mylą w swoich strategiach! Już ona nas wybatoży cierpkim słowem, od sowietów zaczynając i na psach niewiernych kończąc!
  • ------ coś mi się wydaje,że mamy JUŻ ! za krótkie rączki
  • @
    "Kościół w sprawach politycznych należy traktować tak jak inne podmioty."

    Oto najnowsze oświadczenie Watykanu w wiadomej sprawie:
    "Arcybiskup Józef Wesołowski, były nuncjusz na Dominikanie odwołany przez papieża Franciszka po oskarżeniach o pedofilię, jako obywatel Watykanu podlega jego wymiarowi sprawiedliwości - oświadczył rzecznik Stolicy Apostolskiej ksiądz Federico Lombardi."

    Co do tamtej sprawy, Jeżeli ktoś znał ks. Prymasa Stefana Wyszyńskiego na pewno przyzna mi racje iż jeżeli przyszła by zgroza wybierać pomiędzy Polską a Watykanem, idąc do Częstochowy na bosaka z łzami w oczach i modlitwą o przebaczenie wybrał by Polskę!

    Pomijając już fakt ze nie była to sprawa kościoła, Biskupi działali tylko w dobrej wierze gdyż byli Polakami i chcieli dobra dla kraju. Jednak Szwaby
    jak zawsze odwdzięczyli się perfidią i przebiegłością za nasze dobre serce.

    (Czy wiecie ze gdyby chciano postawić el. atomowa na Bugu w Gąsiorowie jak planowano Zuzela i cała pamięć z dzieciństwa ks.Wyszyńskiego mogła by przestać istnieć? Za blisko do elektrowni).
  • @Krzysztof Zagozda 18:03:49
    "Ale Ewangelię do polityki już tak, nieprawdaż? :))"

    No jasne! Ewangelia powinna być punktem odniesienia i podstawą WSZELKICH działań.
  • @Stara Baba 18:28:38
    Nie wątpię, że ze strony naszych biskupów było max dobrej woli i dbałość o polskie interesy.
    Ale ich niemieccy koledzy mieli inne zdanie i też dbali o interesy swego kraju.
    I to jest właśnie jaskrawy przykład, że Kośció jako instytucja nie może byc postrzegany jako gwarant polskich interesów. Ani żadnego innego kraju. Kosciół to kościół.
  • @Eugeniusz Sendecki 18:14:41
    Zapomniał Pan, Panie doktorze Sendecki o jeszcze jednej "siostrze naszej i mateczce".
    Tamta jest chyba jeszcze groźniejsza.
    Cyrkówka co najwyżej sobie nieobyczajnie warknie w szewskim stylu ale tamta... Dziurę w brzuchu wyboruje :(
  • @SpiritoLibero 18:45:18
    Kościół nigdy nie będzie gwarantem idei politycznych. Takie założenie jest z gruntu antykościelne.

    Co do tematu: jeżeli założymy pełną naiwność polskich biskupów w 1965 r. (czyli wykluczymy zależność choćby jednego z nich od czynników pozakościelnych), to raczej za pewnik musimy przyjąć, że po drugiej stronie bezwiednie mieli za "partnera" ludzi z niemieckich służb.
  • @SpiritoLibero 18:45:18
    Problem polega na tym ze nigdy w historii takim gwarantem dla nas nie był.
    (Oprócz w bardzo dawnych czasach Mazowsza)
    Są jednak ludzie chcący to zmienić i pisać inną historie. Przykładem jest
    Rzeczpospolita która była ostoją wolności religijnej. Jednak wciska się
    ludziom kit ze była katolicka na zasadzie jednolitej. Bzdura. Dla tego
    Rzeczpospolita była wielka gdyż religijnie była "wolna". Gdy chciano ją religijnie jednolicie stłamsić przestała odgrywać role sobie przeznaczoną.

    Oczywiście nie mówimy tu o wierze lecz instytucji kościelnej.
  • @Krzysztof Zagozda 18:50:34
    Niekoniecznie.
    Kierowali sie prawdopodobnie, tak jak nasi biskupi, dobrze pojętym, własnym interesem.

    Redakcja tego dokumentu razem z Niemcami faktycznie budzi jednak poważne watpliwości. Ale to juz sprawy służb a nie polityki Watykanu.
    Ta jest zawsze podporządkowana interesom Kościoła. A, że czasami jest zbieżna z racjami pojedynczego państwa ? Przypadek.
  • @Stara Baba 19:01:36
    Gwarancja to złe słowo w odniesieniu do Kościoła. Zresztą o jakąkolwiek gwarancję w świecie brutalnej polityki niezmiernie trudno.
  • @Krzysztof Zagozda 18:50:34
    To jest najbardziej prawdopodobny scenariusz.
  • @Stara Baba 19:01:36
    Powiedz to Rebeliantce & Co.
    Będe stał w bezpiecznej odległości i sie przyglądał :D)))
  • @Krzysztof Zagozda 19:05:37
    ...ale w dawnych czasach właściwe!
  • @SpiritoLibero 19:07:29
    Ja już raz psem zostałem. :-) Nie... dziękuje!
  • @Stara Baba 19:10:17
    I ta "psiowatość' jeszcze ci nie przeszła ? :))

    Ale po prawdzie to nie R. wymysliła tylko cyrkówka.
  • @SpiritoLibero 19:13:37
    Właśnie wtedy zostałem chwilowo zarażony i zacząłem niepotrzebnie warczeć! :-)
  • @Stara Baba 19:21:15
    Skoro potrafisz warczeć to z pewnością możesz też pomachać ogonem :D))))
  • @Krzysztof Zagozda 18:50:34
    to jest poszukiwanie dziury w całym. pan nie rozumie chrześcijaństwa,do którego istoty należy przebaczenie, miłość nieprzyjaciół. każdy katolik codziennie powtarza: ''i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom'' . to był ze strony polskich biskupów akt heroicznego wyznania wiary przez który otwarli nasz naród na chrześcijańskie przezwyciężenie dziejowej tragedii. to jest właśnie nasza wielkość. co by nie miało miejsca w historii, chrześcijanie niemieccy są naszymi braćmi w obliczu Boga. nazizm był antychrześcijańską, masońską ideologią. zwykli niemcy mieszkali na naszych ziemiach zachodnich setki lat i uważali je za swoje strony ojczyste, tak jak my wilno, nowogródczyznę, wołyń. taka sama sytuacja. niemieckie prześladowanie polskości było dziełem głównie protestanckich prus. kultura bizantyńska przeciw łacińskiej i protestantyzm przeciw katolicyzmowi
  • Czy ktoś uwierzy, że
    przez ostatnie 1000 lat, musieliśmy ciągle walczyć z Niemcami o być, albo nie być. Kto uwierzy po tylu latach i takich latach w nawet najszczersze intencje strony zza Odry? Ja nie wierzę. Być może Biskupi mieli nadzieję, być może się łudzili, jednak odpowiedź ze strony Niemiec nie pozostawia żadnych złudzeń, zarówno wczoraj jak i dziś.

    "Póki świat światem, nie będzie Niemiec Polakowi bratem".
    Pozdrawiam.
  • @Autor
    Biskupi polscy w tym liście Polskie Ziemie Odzyskane nazwali - "ziemiami poczdamskimi" - to skandal !!!
  • @Bibrus 19:39:05
    ... i na tym trzeba poprzestać. Malować slupy graniczne aby Szwaby
    nie zapomnieli gdzie się znajdują i w końcu zapomnieć ze jakieś
    granice są nierozstrzygnięte. Po pierwsze one oficjalnie są uzgodnione
    a po drugie żadna granica nie jest na stale dla tego trzeba jej strzec!
    Jak na razie to "przewracamy" wszystkie graniczne słupki, nawet brytyjskie.
  • @Bibrus 19:39:05
    to nie jest prawda. owszem, żywioł germański jest bardzo ekspansywny. skandynawia to germanie, frankowie to germanie, holendrzy to germanie i nawet anglosasi to germanie. ale największe problemy zafundowaliśmy sobie sami raz przez sprowadzenie krzyżaków, a drugi raz przez shołdowanie prus, zamiast ich aneksji, co byłoby wtedy łatwe - zygmunt stary zdecydował się na hołd powodowany nepotyzmem. a trzeba też umieć zobaczyć, że powstanie styczniowe było katalizatorem zjednoczenia niemiec.
  • @SpiritoLibero 19:07:29
    A może po prostu Watykan i niemieccy biskupi wymusili ten list, a że nasi biskupi go podpisali, to też świadczy o nich, że sprawy polskie są im bez znaczenia.
    Po prostu niebacznie się odkryli.
  • @oleg 19:59:44
    towarzyszu oleg, co ma piernik do wiatraka? chrzścijaństwo nie jest po to, żeby dawać przykrywkę ekspansji państwowej. pomyliło wam się towarzyszu z waszym prawosławiem, które służy carowi
  • @nobody44 19:54:38
    Mam rozumieć, że po krwawej historii ostatnich 1000-lat, nagle Niemcy zmienili zdanie? To absurd. Nawet statystycznie się to nie trzyma kupy. To naród do bólu konsekwentny w działaniach, bez względu na koszty. Historia, jako najlepsza nauczycielka życia, nie popiera Twoich sądów.Pozdrawiam.
  • ------------MEMENTO
  • @Bibrus 20:09:52
    nie było tysiąca lat. i mieszko i chrobry walczyli z niemcami, ale byli też niemieckimi sojusznikami. w pewnym okresie chrobry był nawet bardziej w niemczech popularny niż cesarz henryk. niemcy mają dwa oblicz. jedno reprezentują np. ottonowie z ich uniwersalnym cesarstwem, w którym chrobry stoi na czele sławiańszczyzny, a drugie to są ich pograniczi watażkowie. gdybyśmy nie popadli w rozdrobnienie dzielnicowe, niemcy nie posunęliby się poza odrę. naszym największym błędem było sprowadzenie krzyżaków. to nasza wina nie niemców, że dopuściliśmy do powstania prus. a geopolityczną racją stanu prus było zniszczenie polski. sami to sobie zafundowaliśmy. nie jest winą lisa, że się go wpuszcza do kurnika. poza prusami i naszym rozdrobnieniem dzielnicowym nie ma żadnych przyczyn rzekomej niemieckiej straszności i jakiegoś determinizmu drang nach osten. przecież i maleńka litwa podbiła milion kilometrów kwadratowych ziem ruskich, kisdy ruś była w kryzysie. czy ktoś ma do niej o to pretensje?

wtorek, 30 kwietnia 2013

Jackowski potwierdza




O myślach, czyli jesteś tym, co jesz.


Jak wiecie jestem sceptyczny jeśli chodzi o wszelkie przepowiednie - uważam je za oszustwo.

To rodzaj scenariusza - PLAN, który "jest realizowany poprzez podsuwanie go ludziom".

Dobrze wiedzą o tym min. niemcy - stąd tzw. polnisze wirszaft i polskie piekeiłko.

Myśli tworzą rzeczywistość.
Myśl więc dobrze.


http://strefatajemnic.onet.pl/wideo/jackowski-prognozuje-pogode-na-najblizszy-rok,1,5468763,artykul.html