Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szkodliwość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szkodliwość. Pokaż wszystkie posty

sobota, 20 lipca 2019

Lęk dziedziczony po przodkach


przedruk

Lęk dziedziczony po przodkach


 

Kilkudniowym owcom niekiedy obcina się ogony. Wspomnienie tego przykrego wydarzenia odciska piętno na całym życiu zwierząt, ale co gorsza, wpływa również na zachowanie ich potomstwa. Dzieci samic brutalnie potraktowanych przez weterynarzy są mniej wrażliwe na ból niż pozostałe owce – ustalili uczeni z brytyjskiego University of Bristol. Ich praca ukazała się przed kilkoma dniami w cenionym czasopiśmie naukowym „Biology Letters”.

Z badań wynika, że pamięć przykrych doświadczeń może być przekazywana z pokolenia na pokolenie. Brzmi nieprawdopodobnie. Od lat przecież wiadomo, że po przodkach można dziedziczyć wygląd, podatność na choroby, a nawet talenty czy zdolności, ale jak to możliwe, by rodzice przekazywali dzieciom także wspomnienia o traumatycznych przeżyciach.

A jednak coś jest na rzeczy.
Opublikowane właśnie badanie nie jest jedynym, które pokazuje, że również niektóre emocje mogą być dziedziczone. Tyle tylko, że nie da się tego wytłumaczyć za pomocą praw genetyki, bo geny nie biorą w tym udziału. Naukowcy są już jednak na tropie rozszyfrowania mechanizmu.

Drugi kod informacji

Nadzieje na rozwiązanie zagadki pojawiły się na początku naszego wieku, kiedy naukowcy rozszyfrowali ludzki genom. Wtedy też zaczęli dokładnie badać to, co znajduje się w jądrze komórki.
Odkryli, że nić DNA wcale nie jest splątana w przypadkowy sposób – jak przypuszczano – lecz starannie upakowana i podtrzymywana przez białka, pomiędzy którymi znajdują się różne związki chemiczne. Uznali, że to otoczenie nici DNA musi również wpływać na rozwój, dziedziczenie i powstawanie chorób. Dlaczego jednak natura zapisała ważne dla organizmu informacje na dwa sposoby – w DNA i wokół niego?
Zapewne po to, by organizm mógł się szybko dostosować do zmian środowiska, a nie musiał korzystać z niezwykle powolnej metody, jaką są mutacje w genach. Tyle teoria.
Pierwsze duże badanie, które wskazywało, że możliwe jest istnienie takiego mechanizmu dziedziczenia, rozpoczął jeszcze w latach 80. XX wieku, a zakończył w roku 2002 dr Lars Bygren z Instytutu Karolinska w Sztokholmie. Uczony próbował wyjaśnić, dlaczego jedni ludzie tyją, choć stosunkowo niewiele jedzą, a inni mogą bezkarnie opychać się łakociami i pozostają szczupli. W tym celu przeanalizował zwyczaje żywieniowe mieszkańców jednej z gmin w północnej Szwecji. Przyjrzał się też zapisom archiwalnym, które zawierały informacje o plonach i cenach żywności w tej części Szwecji w ciągu ostatnich stu lat. Na tej podstawie ustalił, jak się odżywiali, zwłaszcza w czasach dzieciństwa i dojrzewania, dawni mieszkańcy tego rejonu. Zajrzał też do historycznych rejestrów zmarłych, które zawierały informacje nie tylko o przyczynach śmierci, ale także o przebytych chorobach. W ten sposób prześledził losy poszczególnych rodzin. Otrzymał wyniki, które zaskoczyły świat naukowy.
Okazało się, że jeśli dziadkowie ze strony ojca w dzieciństwie się przejadali, ich wnuki częściej niż rówieśnicy zapadały na choroby serca i cukrzycę, a także miewały udary mózgu. Z tego powodu średnio umierały 32 lata wcześniej niż potomkowie rodzin, w których jadało się bardzo skromnie lub wręcz nie dojadało. Natomiast ci ostatni, którzy liczyli każdą kromkę chleba, nie tylko żyli dłużej, ale też długo cieszyli się zdrowiem i dobrą kondycją.
Podobną zależność odkryto także po linii żeńskiej – najdłużej żyły te wnuki, których babcie przyszły na świat w czasie nieurodzaju, kiedy jedzenia brakowało.
Jednocześnie dr Bygren ustalił, że skłonni do tycia mieszkańcy szwedzkiej prowincji nie mają żadnych mutacji w genach, które mogłyby odpowiadać za tę przypadłość czy choroby związane z otyłością, takie jak cukrzyca i schorzenia układu krążenia. Wniosek mógł być tylko jeden: istnieje inny sposób przekazywania informacji następnym pokoleniom niż za pomocą genów.

Z matki na dziecko

Skoro zatem po dziadkach możemy odziedziczyć lepszą lub gorszą kondycję zdrowotną, to może również przekazują nam oni swoje emocje. By to wyjaśnić, naukowcy zaczęli się przyglądać temu, co dzieje się z ludźmi w czasie życia płodowego. Okazało się, że jeśli przyszłe mamy przeżywają niezwykle intensywne chwile grozy, pozostawia to ślad w umysłach ich dzieci.
Taką zależność wykazali kanadyjscy naukowcy. Badane przez nich kobiety w ciąży doświadczyły katastrofalnej nawałnicy śnieżnej, jaka w 1998 roku nawiedziła północną Kanadę. Przyszłe mamy nie miały wtedy w domach prądu przez ponad miesiąc i były całkowicie odcięte od świata. Przeżycia tych dni tak silnie odbiły się na zdrowiu ich dzieci, że rozwijały się one gorzej – zarówno fizycznie, jak i umysłowo – niż potomstwo pozostałych mam.
Zdrowie psychiczne dziecka zależy jednak także od tego, w jakim nastroju jest matka podczas stosunku – przekonywał dr Alberto Halabe Bucay ze szpitala w San Luis Potosí w Meksyku. W roku 2009 przedstawił hipotezę, która zakłada, że za odczuwanie zadowolenia lub skłonność do depresji odpowiadają hormony wytwarzane przez matkę już w chwili zapłodnienia. Szczególnie istotną rolę odgrywają endorfiny, zwane hormonami szczęścia, które mogą wpływać na plemniki i komórkę jajową, modyfikując zawarte w nich informacje genetyczne. Jeśli zatem w chwili zapłodnienia matka jest szczęśliwa i jej organizm wydziela dużo endorfin, to urodzone dziecko będzie optymistą. Gdy zaś rodzicielka produkuje niewiele hormonów szczęścia, potomek może mieć skłonności depresyjne. Nie wiadomo jednak, czy dr Bucay ma rację. Żadnych badań ani on, ani nikt z jego kolegów do dziś nie przeprowadził. 


Za to udało się wykazać, że traumatyczne wydarzenia, które dotykają rodziców w dzieciństwie i młodości, czyli zanim doczekają się potomstwa, wpływają na zdrowie ich dzieci. Ogromnym zwolennikiem tej teorii już przed laty był neurolog Michael Meaney z McGill University w Montrealu.
Jego zdaniem to nie przypadek, że są rodziny, w których członkowie z kolejnych pokoleń podejmują próby samobójcze. Uczony badał mózgi samobójców, którzy targnęli się na życie pod wpływem traumatycznych przeżyć, i porównywał je z mózgami ofiar wypadków, które do chwili śmierci wiodły szczęśliwe życie. Różnice były ewidentne. U samobójców w komórkach ośrodków mózgu zawiadujących emocjami uczony znalazł związki, które – jak założył – uaktywniają geny, odpowiedzialne za wytwarzanie hormonów stresu lub tłumią te decydujące o odporności psychicznej.
Jego tezę potwierdziły kolejne doniesienia. W grudniu 2008 roku psychiatra prof. Armen Goenjian z University of California w Los Angeles odkrył, że również podatność na zespół stresu pourazowego może być przekazywana z pokolenia na pokolenie. Uczony przebadał 200 osób, które przeżyły katastrofalne trzęsienie ziemi w 1988 roku w Armenii. Zginęło wówczas ponad 25 tysięcy osób, a pół miliona straciło domy. Profesor Goenjian zauważył, że wiele lat po katastrofie niepokój i stany lękowe odczuwają nie tylko ludzie, którzy byli świadkami kataklizmu, co było zrozumiałe, lecz także ich dzieci, mimo że przyszły na świat wiele lat po trzęsieniu ziemi.
Część naukowców ma jednak wątpliwości, czy wnioski z obserwacji poczynionych między innymi przez prof. Goenjiana nie są zbyt daleko idące i czy w spadku po rodzicach możemy otrzymać także skłonność do ulegania różnym nastrojom. Wątpliwości mają także specjaliści prowadzący terapie osób dotkniętych fobiami. – Dzieci wyczuwają niepokoje rodziców. Nie można więc wykluczyć, że po prostu udziela im się atmosfera panująca w domu. Dzieci smutnych i zalęknionych rodziców zazwyczaj są bardziej smutne i zalęknione niż dzieci żyjące wśród osób pozytywnie nastawionych do życia – mówi Katarzyna Stefańska, psycholog z warszawskiego Centrum Medycznego ENEL-MED. 

Innego zdania jest prof. Kerry Ressler, neurobiolog i psychiatra z Emory University School of Medicine w Atlancie, który przez wiele lat obserwował mieszkańców amerykańskich przedmieść, uzależnionych od narkotyków i cierpiących na różne choroby neuropsychiatryczne. Szybko się zorientował, że problemami tymi dotknięte były całe pokolenia. „Wielu specjalistów sugerowało, że musi istnieć jakiś międzypokoleniowy transfer ryzykownych zachowań i że niezwykle trudno jest go przerwać. Nie pozostawało więc nic innego, jak przyjrzeć mu się bliżej” – komentował w „Nature” prof. Ressler.
Przystąpił do eksperymentów na myszach. Szybko udało mu się potwierdzić, że emocje – przynajmniej te negatywne – mogą odbijać się na życiu następnych pokoleń. Jak do tego doszedł? Najpierw rozpylał gryzoniom zapach kwiatu wiśni, który im się podoba, a potem potraktował je lekkimi elektrowstrząsami. Po kilku takich seansach zwierzęta kojarzyły zapach kwiatu wiśni z przykrym odczuciem i gdy tylko znów go poczuły, stawały się zalęknione. Zachowywały się nerwowo, choć potem już nikt nie drażnił ich prądem.
Tak odmienione myszy zaczęły się rozmnażać. Wkrótce na świat przyszły młode i ku zdziwieniu uczonych – podobnie jak ich rodzice – bały się zapachu wiśni. Wystarczyło, że go wyczuły, by stawały się zalęknione i wyraźnie szukały drogi ucieczki. Skąd to nietypowe dla myszy zachowanie? Przecież nikt nie poddał ich elektrowstrząsom, nie miały też żadnego kontaktu z rodzicami. Co więcej, myszy z następnego pokolenia również były zalęknione, gdy tylko wyczuły w powietrzu zapach wiśni. Odpowiedź mogła być tylko jedna: wiadomość o tym, że należy unikać tego aromatu, otrzymały w spadku po rodzicach i dziadkach. Ale jak?
Prof. Ressler zaczął szukać dalej. Ustalił, że w korze mózgowej u dzieci i wnuków zwierząt drażnionych prądem zaszły istotne zmiany. Miały one więcej niż zazwyczaj receptorów (czyli wypustek na powierzchni komórek) oznaczanych symbolem M71, o których wiadomo od dawna, że umożliwiają odbieranie zapachów. Dzięki temu myszy były bardziej wyczulone na wykrywanie różnych aromatów – w tym wiśni, który zwiastował niebezpieczeństwo.
Najciekawsze wnioski przyniosła jednak analiza DNA wydobytego z plemników. Okazało się, że żadne mutacje w genach badanych myszy co prawda nie zaszły, ale odkryto, że do jednego genu przyłączyła się tzw. grupa metylowa, czyli cząsteczka złożona z atomu węgla i trzech atomów wodoru. I to zapewne ona doprowadziła do zmian w pracy genu. Być może zmiana ta została przekazana następnym pokoleniom.
Oczywiście myszy to nie ludzie. Ale prof. Ressler jest przekonany, że podobny mechanizm dziedziczenia może zachodzić także u nas. Oznacza to, że skłonność do ulegania przynajmniej niektórym emocjom możemy dostać w spadku po dziadkach czy rodzicach i że przeżycia naszych bliskich przodków mogą zmienić budowę i działanie układu nerwowego. Na dobre i na złe. 



https://www.newsweek.pl/wiedza/nauka/czy-leki-i-traumy-tez-dziedziczymy-po-przodkach-na-newsweekpl/078ftzd?fbclid=IwAR0aOxiQ8uQGwT7c2zfLSMMChdYrO4IIEo7L5A7TNCrt6vcsAbNAc4_h2rQ