Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

czwartek, 2 lutego 2017

Z Polski do tej pory mogło wyemigrować nawet 7 mln młodych


Hmmmmm...... prawda?


TV IE.ORG.PL

niedziela, 7 lutego 2016

Z Polski do tej pory mogło wyemigrować nawet 7 mln młodych


Sądząc z analizy sieci społecznościowych, z Polski do tej pory mogło wyemigrować nawet 7 milionów mieszkańców. Emigracja tylko przybiera na sile, ponieważ w Polsce prowincjonalnej z powodu masowej emigracji młodych upadło życie kulturalne, społeczne, sportowe młodych.

Pozostali 40-to i 50-ciolatkowie. To dla nich odbywa się większość imprez kulturalnych, sportowych etc. Młodzi stali się grupą zmarginalizowaną i zupełnie pomijaną politycznie. Nie są już dla nich organizowane imprezy, koncerty, nie powstaje infrastruktura sportowa dla młodych, wobec czego emigracja tylko przyspiesza. Doszło do rozpadu stosunków społecznych- młodych pozostało już niewielu w niektórych miastach polskiej prowincji, a ich sieć kontaktów społecznych rozpadła się w wyniku masowej emigracji.

Proces ten jest przyspieszany przez brak demokracji na poziomie lokalnym. Kontrola demokratyczna nad samorządami lokalnymi jest zupełną iluzją. To odchodzący polityk sam organizuje wybory samorządowe i organizuje zliczanie głosów. Konieczne jest- zabranie politykom samorządowym procesu organizacji wyborów samorządowych. Inaczej zmiany polityczne nie nastąpią.

Okupowane przez przyklejonych do stołków "samorządowców" miasta obfitują w "prezydenckie" media: gazety wydawane z pieniędzy samorządowców, nierzadko uzupełnione przez prezydenckie radiostacje i prezydenckie telewizje. Młodzi w tym świecie nie mają szansy przebicie się czy nawet bycia słyszalnym. Ich potrzeby, takie jak infrastruktura sportowa - nie są nawet słyszalne.

Masowa emigracja młodych z Polski przypomina proces emigracyjny w dawnym NRD tuż po zjednoczeniu Niemiec. Tam także młodzi wyemigrowali. Popatrzmy na miasta nadgraniczne sąsiadujące z Polską. Populacja Frankfurtu nad Odrą spadła z 88 do 63 tys. mieszkańców, Guben z 36 tys. na 19 tys. mieszkańców, Eisenhuettenstadt z 53 tys. na 31 tys. mieszkańców. Dla ulegających jeszcze większym procesom depopulacji miast polskich odległych o 30 czy 50 km od opisanych, dodatkowo znajdujących się w niebywale trudniejszej sytuacji gospodarczej, GUS podaje nawet dane wskazujące na utrzymywanie się, stagnację liczby ludności.

Trzeba sobie powiedzieć wprost: GUS kłamie. Zmiany demograficzne w Polsce wcale nie są tak drastycznie inne niż we wschodnich Niemczech czy na Litwie. Polska wg oficjalnych danych jest zieloną wyspą na morzu emigracji z Europy Środkowo- Wschodniej. Tymczasem te dane są sfałszowane, są wykwitem tak zwanej patriotycznej statystyki, nakierowanej na sprzątnięcie rzeczywistych problemów demograficznych pod przysłowiowy dywan.

Temat masowej emigracji jest w Polsce tematem tabu. Jak mantra w massmediach powtarzane są fałszywe statystyki GUS, około 3-krotnie zaniżające wielkość rzeczywistej migracji młodych. Nawet Kościół Rzymskokatolicki podał inne dane na temat emigracji, szacując że spośród polskich katolików wyemigrowało ok. 2,6 miliona osób. Tymczasem, co obserwuję w swoim środowisku, migracja spośród niekatolików była, można powiedzieć, niemalże całościowa. Młodzi niekatolicy generalnie, w większości, z Polski wyemigrowali.

Wywołało to zmiany polityczne. Odpływ młodych niekatolików z Polski można szacować na 2-3 miliony osób. Niekatolicy to osoby w większości ochrzczone, które porzuciły w młodym wieku Kościół Rzymskokatolicki i nie praktykowały tej religii, zmieniając wyznanie bez wypisywania się z rejestrów Kościoła Rzymskokatolickiego. Z moich badań w sieciach społecznościowych wynika że masowa emigracja w tej grupie sięga ponad 80-90 %.

Masowa emigracja dotknęła przede wszystkim prowincję. Już lata temu takie miasta jak Lubsko w woj. lubuskim czy Wałbrzych w woj. dolnośląskim były pozbawione młodszych kohort demograficznych, mimo że dane GUS operaujące na rejestrze PESEL, twierdziły zupełnie co innego. Młodzi emigrują, dostając na starcie pensję na przykład w wysokości ok. 6,5 tys. PLN w Niemczech. W Polsce nigdy nie miliby szansy na takie zarobki już na starcie kariery zawodowej.

Emigrują przede wszystkim osoby młode. Średnia wieku Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii to 31 lat. Osoby te już nie wrócą. Ich sieć kontaktów społecznych w Polsce się rozpadła, ich znajomi i przyjaciele także wyemigrowali. Prowincjonalne miasta stały się dla młodych społecznymi, sportowymi, kulturalnymi i gospodarczymi pustyniami. Z powodu masowej emigracji nie mają już nawet znajomych z którymi migliby się spotkać. Często ten proces następuje już po skończeniu liceum. Wraz z masową emigracją młodych z prowincji rozpada się siatka kontaktów społecznych, co dodatkowo napędza emigrację niedobitków którzy jeszcze nie zdecydowali się wyjechać.

Młodym jest coraz ciężej. To oni ponoszą koszt utrzymania potężnej rzeszy emerytów, rencistów i urzędników. Ten koszt jest rozkładany na coraz mniej osób. Efektem emigracji jest podwyższenie podatków i fiskalnej kontroli nad resztkami tych, którzy jeszcze nie zdążyli wyjechać z Polski.

Poprzednie badania:

Moim zdaniem, zdaniem ekonomisty Adama Fularza z Instytutu Ekonomicznego, Rzeczpospolita Polska liczy już tylko pomiędzy 29 a 33 mln mieszkańców, zaś dane GUS są zdyskredytowane. Liczbę mieszkańców Polski oszacowałem używając danych na temat depopulacji z terenów nadgranicznych RFN, przy założeniu że po polskiej stronie granicy polsko- niemieckiej procesy depopulacyjne nastąpiły w podobnym nasileniu. Badania prowadzono na pograniczu polsko- niemieckim w latach 2010- 2015.
Tymczasem  Rząd Rzeczyspospolitej Polskiej, za pomocą rządowego biura informacji statystycznych GUS, o niezależności takiej jak rzecznik prasowy rządu, od lat przesyła do Eurostatu dane pełne optymizmu. O ile sąsiednie kraje- graniczące z Polską, takie jak Saksonia, Brandenburgia, Pomorze Przednie czy Litwa, ulegają depopulacji w zastraszającym tempie, o tyle polski rząd przesyła do Brukseli od lat te same, kojące dane- wg nich w Polsce występuje stagnacja liczby mieszkańców. Depupulacja Polski nie ma wg tych danych miejsca. Czy polski rząd ma jeszcze kontakt z rzeczywistością, czy też tylko ze swoimi zdezaktualizowanymi bazami danych w rodzaju rejestru PESEL, skąd pobiera od lat owe "krzepiące" dane? I co więcej- czy polska statystyka publiczna nie jest aby tylko formą public relations, nakierowaną na produkcję "patriotycznych", "krzepiących" danych statystycznych?
dane wg http://blog.tagesanzeiger.ch/datenblog/index.php/9150/wo-die-bevoelkerung-in-europa-waechst-und-schrumpft

Jeśli mielibyśmy powiedzieć- sprawdzam- i zweryfikowac polską radosną twórczość made in GUS (i Eurostat, który te bzdury publikuje tak samo jak publikował bzdury wysysane z palca przez greckich statystyków), to co można zrobić? Można oczywiście- jeśli jest taka potrzeba- gromadzić własne dane i przygotowywać własne analizy. Ale jak np. ekonomista ma sobie poradzić z kalkulacją danych demograficznych? 
Słabo opłacani rządowi statystycy mogą mieć problemy ze zbiórką prawdziwych danych, zresztą np. Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej zbiera dane na temat liczby mieszkańców Polski podejmujących pracę za granicą, a dane na temat liczby mieszkańców zbiera się ze "zbioru PESEL" mającego co prawda istotną wartość wspomnieniowo- historyczną, ale nie statystyczną, zwłaszcza na obszarach przy granicy zachodniej lub południowej. Danych zebranych "w terenie" podczas spisu ludności NSP 2011 nigdzie i nigdy nie znalazłem.


"Wyniki spisu ludności wykazały, że zgodnie z definicją ludności faktycznej (stosowanej dotychczas w spisach ludności i badaniach demograficznych) w Polsce w dniu 31 marca 2011 roku mieszkało 38,5 mln osób, tj. o 0,8 % więcej w stosunku do wyników bieżącego bilansu ludności za 2010 rok(bilans ten został opracowany na podstawie danych pochodzących z poprzedniego spisu ludności 2002 oraz ruchu naturalnego i migracji, jakie miały miejsce w latach 2003-2010)." (...) "Wstępnie szacuje się, że co najmniej 2/3 emigrantów przebywało za granicą 12 miesięcy i dłużej" 
"Jak wykazały wyniki spisu przeprowadzonego w 2011 roku ludność Polski zwiększyła
się nieznacznie (o 0,7%) w porównaniu do roku 2002."
Analiza metodologii rzuca nieco światła na mechanizmy metodologiczne. Te są nadzwyczaj pokrętne i pokazują, jak próbuje nas oszukać GUS. Otóż ludność ":faktycznie zamieszkała" wcale w Polsce nie musi mieszkać! Emigranci także "faktycznie zamieszkują" Polskę. Nic dodać, nic ująć. Oszukańcza "metodologia" GUS w całej krasie. 
" Kategoria ludności faktycznie zamieszkałej obejmuje: stałych mieszkańców, z wyjątkiem osób przebywających poza miejscem zamieszkania przez okres powyżej 3 miesięcy w kraju oraz obejmuje wszystkie osoby przebywające za granicą (bez względu na okres ich nieobecności)"
A więc w okresie publikacji raportu GUS (przypomnę: lipiec 2012 r.) znana była definicja tzw. "ludności rezydującej", mieszkającej na stałe poza Polską. Mimo to na próżno szukać w raporcie z Narodowego Spisu Powszechnego wyliczeń tej najistotniejszej dla ekonomistów wielkości, nie podano też danych źródłowych ze spisu. Dla ekonomisty jedyną wartość merytoryczną mają wyniki "badania reprezentacyjnego", do którego wylosowano próbę ok. 20 % lokali. (ponad 2,7 mln mieszań). Niestety, dane źródłowe nigdy nie zostały opublikowane, nie podano też wag i współczynników na podstawie których uogólniono te dane na resztę populacji, mieszając je z danymi z rejestrów administracyjnych w rodzaju zbioru "PESEL".
Zapytanie "Manipulacja demograficzna (Manipulation of demography) podaje ok. 9,5 miliona wyników w wyszukiwarce Google [19]. Pozostały nam plotki od pracowników tej instytucji, donoszących o zupełnie innych wynikach ze spisu "w terenie":
"Dzieci urodzone za granicą w ostatnich latach zostały wliczone do ludności Polski jeśli zostały zameldowane w Polsce, należy jednak zaznaczyć, że większość z nich wraz z rodzicami w dalszym ciągu przebywa za granicą.  (...) "Aktualnie osoby przebywające czasowo za granicą (nawet przez klika lat) są włączone do stanu ludności faktycznie zamieszkałej w Polsce. Ludność rezydująca wyklucza emigrantów długookresowych – przebywających za granicą 12 miesięcy lub dłużej. Według danych szacunkowych, wyprowadzonych na bazie wyników spisu, w końcu marca 2011 r. za granicą przebywało powyżej 3 miesięcy ok. 2 milionów osób, w tym ok. 1,5 miliona przez co najmniej rok. Wystąpił więc znaczący wzrost liczby emigrantów w stosunku do 2002 r., kiedy to poza granicami Polski przebywało 786,1 tys. mieszkańców Polski, z tego co najmniej 12 miesięcy – 626,2 tys. " 
Czyli: dzieci urodzone za granicą zostały wliczone do polskich statystyk dzietności, mimo że już tu de facto nie mieszkają. Część ekonomistów niestety powiela te dane:
"The World Factbook: Polska zajmuje 211 miejsca na świecie, na 224 kraje, pod względem wskaźnika dzietności. GUS: wskaźnik ten spadł w 2012 r. poniżej 1,3."
Jak pisze w dniu 19 lutego 2013 "Dziennik Gazeta Prawna": "Za rok GUS przekaże Eurostatowi dane z Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań 2011. " Wówczas dopiero, a więc 3 lata po dokonaniu spisu, wykazany zostanie ubytek ludności w wysokości ok. 1,5 miliona mieszkańców, którego nie ujęto w raporcie o wynikach spisu z lipca 2012 roku, mimo wiedzy o obowiązujących metodologiach. Trudno pozbyć się wrażenia że GUS wypuszcza różne kłopotliwe dane dopiero po podniesieniu problemów w mediach. Niestety, metodologii jakiej użył GUS do wyliczenia owych 1,5 miliona emigrantów z Polski, nie sposób zweryfikować. Ongiś zwracałem uwagę na brak jawnej metodologii Narodowego Spisu Powszechnego sprzed 3 lat. To się nie zmieniło. Trudno dociec, dlaczego metodologię spisu miano ujawnić dopiero po 2 latach, w 2013 roku. Do dziś nie jest jawna, mimo zapytań ze środowiska nadsyłanych do GUS:
"Prof. Szczepański zadał też publiczne pytanie o metodologię badań spisowych, lecz na tę kwestię nie uzyskał odpowiedzi." 
Rozbieżności są niebagatelne np. na pograniczu. Populacja nadgranicznych miast: Frankfurtu nad Odrą spadła z 88 do 63 tys. mieszkańców,Guben z 36 tys. na 19 tys. mieszkańców, Eisenhuettenstadt z 53 tys. na 31 tys. mieszkańców. Dla ulegających jeszcze większym procesom depopulacji miast polskich odległych o 20 czy 50 km od opisanych, dodatkowo znajdujących się w niebywale trudniejszej sytuacji gospodarczej, podaje się dane wskazujące na utrzymywanie się, stagnację liczby ludności. Wydaje się to co najmniej odrealnione.
 GUS jest tak niezależny od rządu jak od rzadu niezależny jest rzecznik premiera. Już nawet w Grecji zmieniono ten stan rzeczy, po "kryzysie greckich statystyk". W tym kraju problemem była wiarygodność danych statystycznych. "Zielona wyspa" prysła, gdy zaczęto sprawdzać i weryfikować dane statystyczne. Problematyczne w polskiej sytuacji wydaje się kilka istotnych szczegółów, przy czym wiele mediów popełnia kilka błędów analizując te problemy. Uważa się np. że:
1) zależność urzędu statystycznego od premiera i rządu to coś normalnego
2) statystyki nie potrzebują przypisów, wyjaśnień źródeł danych i wyjaśnień metodologii - co jest często wadą statystyk GUS, nie podającego źródeł swoich danych jak i metodologii ich przygotowania.
3) statystyki są wykonywane wg metodologii nie budzącej zastrzeżeń
4) Próbowałem nawet z GUS wydostać dane nt. spisu powszechnego ludności - wiedziałem o co poprosić - bo tych danych ze spisu w ogóle nie udostępniono wg stanu na 3. marca 2014 r. - i nie otrzymałem ich.
Czy metodologia stosowana przez GUS jest aby poprawna? Spójrzmy na najkosztowniejszą chyba ich analizę w ostatnich latach- Narodowy Spis Powszechny z 2011 roku. Aby przeprowadzić badanie przekrojowe ludności, należałoby, aby uzyskać przekrojowe dane, poprawne metodologicznie, wylosować pulę mieszkańców Polski, a następnie- sprawdzić czy jeszcze żyją, gdzie mieszkają etc. Tymczasem- wylosowano.... pulę mieszkań do badania. Wielki spis był w części ludnościowej po prostu niepoprawny metodologicznie, i nie wiadomo czy tak "zepsute" dane można w jakiś sposób użyć, nie są one bowiem reprezentatywne. Niestety- GUS pracuje na podstawie wytycznych przygotowywanych przez polityków- którzy- nie wiedzieć czy nie są zbyt bardzo przekonani o swoich zdolnościach w temacie metodologii statystycznych. 
Jak to zrobić samodzielnie?
W tej sytuacji proponuję dziennikarzom własnoręcznie zająć się zbieraniem danych do analiz ekonomicznych. Sam to robiłem przez lata, w roku 2014 ustaliłem jedynie spadek przeciętnego wynagrodzenia brutto. Istnieje oczywiście spora rozbieżność - w danych GUS może brakować "wiele zmieniających" przypisów i stopek.
Jak można zbierać dane makroekonomiczne? Gromadząc np. takie informacje:
Zielonogórzanin, Robert Górski, pisze: "Młodzi wyjeżdżają na studia i nie wracają (dane oficjalne z III LO mówią o 80% absolwentów, podobnie jest z moją klasą z I LO)". W Lubsku zaobserwowano zanik całych kohort demograficznych, które Państwa dane- w niewyjaśniony sposób- ujmują. - (z mojej korespondencji z GUS)
A co było w Grecji? Urząd Statystyczny podlegał pod premiera, niczym urząd rzecznika rządu. Jakby czytelnik miał sam siebie oceniać, to kogo wynająłby do zadania oceniania swojej pracy? Przecież w tych danych często nie ma źródeł ich pochodzenia, nie opisano metodologii ich opracowania i pozyskania. To są w żaden sposób nadające się do zweryfikowania informacje, można na przykład do "średniej krajowej" wybrać firmy zatrudniające powyżej określonej liczby pracowników, ale w ogóle pominąć opis metodologii i wszelkie stopki, a następnie informować o tym ludzi, podczas gdy rzeczywista średnia krajowa otrzymana z analiz składek wpłacanych do ZUS to 1309 PLN netto albo podobna kwota.
Co pisałem o danych GUS nt. wynagrodzeń: bezowocnie na przykład próbuję zwrócić uwagę na błędne metodologie stosowane przez GUS. Dla przykładu, wnioskując z danych ZUS, średnie wynagrodzenie w polskiej gospodarce jest około dwukrotnie niższe. Średnia podstawa składek (brutto) za 2012 to 1966,97 PLN (i 1851,31 PLN za 2013 r., bez wliczania danych o 1,5 mln ubezpieczonych w KRUS, co jeszcze bardziej obniżyłoby te dane). Jest to suma dramatycznie inna niż podawana przez GUS (4111,69 PLN i inne kwoty przekraczajace 3,6 tys. PLN). 
Dokumenty GUS takie jak "Zatrudnienie i wynagrodzenia w gospodarce narodowej w I-III kwartale 2012 r." mogą zawierać proste błędy, nie wiadomo czy np. w polu "Przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w gospodarce narodowej w zł" aby nie zapomniano dopisać w superskrypcie cyfry odnośnika do wyjaśnień metodologicznych. Dane o średnich zarobkach w gospodarce narodowej (3510 PLN w III kwartale 2012 r.) po prostu były podane bez odnośnika że dotyczą podmiotów bez firm do 9 zatrudnionych osób. Brak "zmieniającego wiele" przypisu to przykry błąd, stawiający działalność statystyczną GUS w dość przykrym świetle. Dziwne że mimo działalności całych witryn internetowych krytykujących działania GUS w sferze określania przeciętnych zarobków (jak np.http://www.sredniaplaca.pl/ ) nikt w owym urzędzie nie zadbał choćby o brak błędów formalnych w tak krytykowanym dokumencie. 
Jedna z  czytelniczek zadała następujące pytanie:
"Nie pojmuję również, dlaczego wszelkie, oficjalne statystyki są podważane ? Dlaczego ludzie twierdzą, że statystyki GUS, Eurostatu i innych oficjalnych instytucji są błędne albo fałszywe, na jakiej podstawie ? Skąd się to bierze ?"
Na przykład- z braku "zmieniających wiele" przypisów. Urzędnicy je opuszczają, a metodologię - często pomijają. W Narodowym Spisie Powszechnym z 2011 roku, na pytanie o badanie przekrojowe zrobione przez ankieterów dostałem taką odpowiedź:
"Dla wylosowanej próby 2 684,2 tys. mieszkań udało się zebrać wypełnione formularze 
od 2 317,7 tys. mieszkań. Przypadki zaliczone jako będące poza badaną populacją, tzn. 
stwierdzono brak mieszkania lub mieszkanie niezamieszkane (pustostan), w trakcie postępowania 
spadkowego, przeznaczone do remontu, jeszcze nie zasiedlone itp. – stanowiły 140,4 tys., czyli 
około 5,2% wylosowanej próby."- korespondencja z GUS
Ta metodologia w ogóle nijak się ma do badań statystycznych. To tak, jakbyśmy próbowali spisać ludność, nie sprawdzając, ile jej pozostało na miejscu, i w celu doboru próby reprezentatywnej- zamiast losować mieszkańców, losować np. budynki. Całość można uzupełnić życzeniową wyszywanką na podstawie zbiorów historycznych danych- np. rejestru PESEL. Aby mieć aktualne dane, trzeba badać demografię metodą prób przekrojowych. Kilkanaście procent porzuconych domostw to mimo wszystko sporo. 
"Państwa opis metodologii jak i zakres ujawnionych danych w żadnym wypadku nie pozwala określić poprawności zastosowanej metodologii- po prostu najnormalniej nie podano jej, przynajmniej nie mogę stwierdzić w rozdziale II ("Metodologia spisu ludności i mieszkań") jakichkolwiek zapisów wyjaśniających, jak wykorzystano dane z badań reprezentacyjnych oraz badania pełnego. Dane z tych dwóch typów badań, mogących mieć wartość merytoryczną dla ekonomistów, nie są udostępnione w raporcie. Nie chcę popadać w rozsiewanie rozmaitych teorii, niemniej brak metodologii wg jakiej przeprowadzono spis powszechny jest co najmniej zatrważający, jeśli nie alarmujący. "(z mojej korespondencji z GUS)
Nie rozumiem idei części osób analizujących te niezbyt pewne dane. Zamiast docierać do małej liczby danych, ale- w miarę pewnych, część analityków- amatorów opiera się  o źródła operujące niepewnymi danymi o niewiadomym pochodzeniu, w rodzaju GUS. Wyniki spisu ludności- wielkiego i narodowego- są wszak nadal nieznane, mimo upływu blisko 3 lat. Z wylosowanej próby 2,8 lub 2,6 mln mieszkań (podano rozbieżne dane) udało się tej instytucji zebrać dane z 2,3 mln mieszkań. Przecież nie tak się robi demograficzne badania przekrojowe- z otrzymanego w piątek opisu wnioskuję że nie przeprowadzono spisu powszechnego ludności, bo tych danych instytucja ta nie potrafi podać od ostatnich 3 lat. Ów urząd w dodatku nie losował mieszkańców, ale mieszkania, zupełnie jakby spis demograficzny nie był celem spisu powszechnego (a jest nim od ok. 3340 roku p.n.e.).
Brak wiarygodnych danych
Obecnie nie ma aktualnych i wiarygodnych danych demograficznych. Przy granicy zach. w Lubsku, brak jest młodych osób, podobno dość całkowicie. W Wałbrzychu- podobnie. W Ziel. Górze wg roczników liceów- z III LO do 80 % absolwentów wyemigrowało wg danych przedstawionych przez p. Roberta Górskiego. Proszę sobie porównać to z badaniami GUS i metodologią:
Wg GUS (http://www.stat.gov.pl/.../LUD_ludnosc_stan_str_dem_spo...) ludność zamieszkująca stale to osoby które przebywają powyżej 3 miesięcy za granicą. Przecież to jest nielogiczne, a mimo to jakaś częśc analityków-amatorów w tak przygotowywane dane wierzy....Czy sądzą Państwo że w innych krajach za stałych mieszkańców uważa się mieszkańców którzy trwale wyemigrowali z nich? Przecież to absurd. Obawiam się że żyjemy w świecie danych niepewnych, korzyści z ich manipulowania są zbyt duże.
W reformie tej instytucji idzie raczej o to aby GUS czy inne służby statystyczne nie były zależne od aktualnego rządu. Nie rozumiem czy to aż tak trudne do zrozumienia- urząd statystyczny nie powinien podlegać premierowi tylko np. całemu parlamentowi. Ponadto mam wrażenie że pracują tam urzędnicy którzy wypełniają jakieś rozporządzenia pisane przez polityków- i to ma niewiele wspólnego z badaniami statystycznymi. 
Niniejszym ostrzegam o niespełnianiu unijnych wymogów przez metodologię GUS odnośnie danych demograficznych z nar. spisu powszechnego. Nie polegałbym na ich pochodnych- np. agregatach w rodzaju PKB/ capita, ogólnych danych w rodzaju zadłużenie/mieszkańca sporządzanych na podst. tych danych.
Pewną regułą krajów rozwijającyh się jest ucieczka mózgów (brain drain). Kraje ubogie w kapitał ludzi w ogóle go nie potrzebują, zgodnei z zasadami wolnego rynku osoby bogate w cechy które zbiorczo określamy- kapitał ludzki muszą wyjechać tam gdzie popyt na kapitał ludzki jest wyższy.
Zmiany społeczno- polityczne w Polsce wymuszają niejako masową emigrację. Procesy te nie są w Polsce w ogóle badane. GUS czerpie dane z rejestrów PESEL, zaś spis powszechny z roku 2011 miał błędną metodologię, wobec czego nie jest reprezentatywny.
Brain drain powoduje zmiany społeczno- polityczne. Nieobecnośc części targetu kampanii wyborczych powoduje że zmienia się mainstreamowa polityka, która np. już nie musi troszczyć się o młodsze pokolenia- te zatroszczyły się same o siebie, głosując nogami. Na rynku politycznym nie pojawia się wymiana pokoleniowa albo jest ona utrudniona- zdolniejsze jednostki po prostu wyemigrowały.
Gospodarka się zmienia w kierunku zorientowanej na wykorzystanie dostępnych zasobów niskoopłacanej kadry o przeciętnym wykształceniu. Brak wysokowykształconych powoduje niemożność tworzenia bardziej zaawansowanych i innowacyjnych, bardziej złożonych produktów i usług.
Pogłębia się peryferyjność gospodarcza kraju, spadają wskaźniki gęstości zaludnienia. Mimo że publiczne statystyki nadal wykazują tzw. martwe dusze w statystykach, w coraz większej liczbie miast nie znajdziemy juz całych pokoleń populacji: młodsi ludzie po prostu wyemigrowali, częśto zmuszeni do tego sytuacją gospodarczą i polityczną.
Przykładem opodatkowania młodych ludzi może być "podatek na imprezy" nałożony w wielu miejscowościach. Chcąc rozplakatowac imprezę muzyczną, jej organizator musi zapłacić np. monopoliście posiadającemu słupy plakatowe czasem 1,5- 2 tys. PLN nawet w małym mieście.  Oznacza to że do kilkutysięcznego budżetu zwykłej imprezy muzycznej jej organizator musi doliczyć dalsze 30 lub 50 % na pokrycie tych kosztów. W wielu małych nawet miastach rządzącym udało się skutecznie pozbyć młodszych mieszkańców. Często- jak w Zielonej Górze- była to celowa polityka ultrakonserwatywnych władz miasta, którym młodzi zagrażali.
Podobnych przykładów możnaby mnożyć. Polska się wyludnia, nawet jeśli oficjalne statystyki rządu pokazują wzrost "oficjalnie zameldowanych na pobyt stały". Za kilka lat całe połacie Polski mogą przypominać hiszpańską czy francuską peryferię.
Opr. Adam Fularz, Instytut Ekonomiczny, 2016
 
 
http://instytutekonomiczny-statystyka.blogspot.com/2016/02/kolejna-polska-zielona-wyspa.html
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz