"naród, który raz odstąpi od zasady sprawiedliwości, nie będzie przestrzegał tej najważniejszej reguły sądzenia także w przyszłości."
I dlatego sprawa zajęcia wschodnich terenów Polski przez ZSRR zawsze była i jest aktualna.
przedruk
Jak wycenić niemieckie zbrodnie w Polsce?
Niemieckie odszkodowania wojenne dla Polski to nie kwestia
polityczna, ale moralna. Polska nigdy się ich nie zrzekła. One nam
się zwyczajnie należą!
Paweł Łepkowski
Dwa
lata temu napisałem do „Rzeczpospolitej" felieton o
konieczności ubiegania się przez polski rząd o odszkodowania
wojenne od Niemiec. Miałem wówczas nadzieję, że ten problem jest
na tyle ważny z punktu widzenia polskiego interesu narodowego oraz
elementarnej sprawiedliwości dziejowej, że nikt nie ośmieli się
go zawłaszczyć dla własnych, partykularnych interesów
politycznych. Niestety, myliłem się. Sprawa, z którą wiąże się
niewyobrażalna tragedia milionów ludzi, stała się czymś w
rodzaju zakładnika politycznego. Politycy postanowili potraktować
kwestię odszkodowań wojennych jako rodzaj straszaka używanego
jedynie podczas ewentualnych sporów z Berlinem o wysokość dotacji
unijnych.
To
postawa skrajnie niemoralna. Odszkodowania wojenne nie powinny nigdy
być narzędziem polskiej polityki zagranicznej. Kwestia reparacji za
zbrodnie wojenne III Rzeszy nie jest problemem politycznym, ale
zagadnieniem prawnym. Nie jest też próbą ukarania współczesnych
Niemców za czyny ich dziadków i rodziców, ale zwyczajnym
upomnieniem się o elementarną sprawiedliwość. Chodzi o zasadę
doskonale znaną Niemcom, że ogół praw i obowiązków należących
do spadkodawcy przechodzi na spadkobiercę. Dotyczy to wszystkich
zobowiązań.
Z
przyczyn oczywistych polscy politycy nie powinni się zatem spierać
na forum publicznym o to, czy należą nam się odszkodowania, ale co
zrobić, aby sprawnie uzyskać tę rekompensatę. To sposób
realizacji tego zadania jest wyzwaniem, a nie dowiedzenie
niemieckiego ludobójstwa i wandalizmu. Ta sprawa nie może wracać
jedynie przy okazji kolejnych kampanii wyborczych.
Odszkodowania dla Polski
Zgodnie
z zasadą retrybutywizmu zbrodnia winna być ukarana bezdyskusyjnie i
proporcjonalnie do czynu i winy sprawcy. A ta w przypadku niemieckiej
napaści i terroru okupacyjnego nie pozostawia żadnych wątpliwości.
Dlatego właśnie chcę przypomnieć o odszkodowaniach w kolejną
rocznicę napaści III Rzeszy na Polskę.
Wybitny
krakowski teoretyk prawa prof. Edmund Krzymulski ostrzegał: naród,
który raz odstąpi od zasady sprawiedliwości, nie będzie
przestrzegał tej najważniejszej reguły sądzenia także w
przyszłości. Nie możemy oczekiwać szacunku dla heroizmu naszych
dziadków i ojców, odkłamywania historii o naszej roli w II wojnie
światowej, rzetelnych światowych badań historycznych na temat
Polski, jeżeli nie potrafimy się upomnieć o to, co nam się
zwyczajnie należy. I nie dajmy się zastraszyć cynicznymi
pogróżkami o końcu Unii Europejskiej. Ta wspólnota musi być
budowana na prawdzie i sprawiedliwości historycznej. Inaczej,
zatruta kłamstwem, rozpadnie się jak Święte Przymierze 100 lat
temu.
Zgodnie
z prawem międzynarodowym reparacje wojenne to forma rekompensaty
finansowej wypłacanej przez tę stronę konfliktu zbrojnego, która
dokonała napaści bez wypowiedzenia wojny i łamała przy tym
postanowienia konwencji haskich z 1899 i 1907 roku. Przykładów
łamania przez Niemców w latach 1939–1945 tych umów
międzynarodowych jest bez liku. Wystarczy na początek wspomnieć,
że już 1 września 1939 r. o godz. 4.40 dwie eskadry bombowców
nurkujących typu Ju-87B dokonały kilku nalotów na położony w
województwie łódzkim Wieluń, niewielkie miasto bez strategicznego
znaczenia. Pominąwszy historyczny spór, czy to bombardowanie
rozpoczęło II wojnę światową, należy podkreślić, że
mieszkańcy Wielunia byli pierwszymi ofiarami ludobójstwa w czasie
tego konfliktu. W wyniku niczym nieuzasadnionego terroru niemieckiego
lotnictwa śmierć mogło ponieść nawet ponad 2 tys. osób.
O
godz. 6 rano, nieco ponad godzinę po pierwszym nalocie na Wieluń,
niemieckie bomby spadły także na obiekty wojskowe w Warszawie.
Polską stolicę zaatakował niemiecki dywizjon z Prus Wschodnich.
25
września 1939 r. ponad 400 samolotów Luftwaffe przez 11 godzin
zrzucało na Warszawę setki ton bomb. Był to pierwszy w historii II
wojny światowej nalot dywanowy na europejską metropolię.
Z
kolei podczas powstania warszawskiego Niemcy, łamiąc konwencje
haskie, wykorzystywali polskich cywilów, w tym głównie kobiety i
dzieci, jako żywe tarcze osłaniające natarcie ich oddziałów.
„Szlachetna" armia niemiecka
To
zaledwie czubek góry lodowej. Po wojnie Niemcy starali się wybielać
swoje wojsko. Winy za zbrodnie zrzucali na „nazistów" i SS,
przedstawiając korpus oficerski Wehrmachtu jako elitarny klub
pruskich junkrów kierujących się głębokimi zasadami moralnymi.
Być może wśród dowództwa regularnego niemieckiego wojska byli
ludzie przyzwoici, wstrząśnięci ogromem potworności dokonywanych
przez SS, ale fakty historyczne obciążają także armię niemiecką,
i to od pierwszych dni wojny.
Oburzeni
mordem na polskich oficerach w Katyniu zapominamy, że Niemcy zabili
na jesieni 1939 r. tysiące polskich jeńców wojennych. Skala
okrucieństwa wobec polskich jeńców nie miała precedensu w
historii. Polskich żołnierzy palono żywcem lub całymi oddziałami
rozstrzeliwano. Nawet w obozach jenieckich, gdzie powinny były
obowiązywać zasady określane prawem międzynarodowym, niemieccy
strażnicy zabawiali się strzelaniem do polskich jeńców. Warto
sięgnąć po książkę „Najazd 1939. Niemcy przeciw Polsce"
niemieckiego historyka Jochena Böhlera, aby zrozumieć, że nie było
w dziejach świata większego barbarzyństwa niż to, które
zademonstrowali nasi zachodni sąsiedzi w latach II wojny światowej.
10
września 1939 r., kiedy jeszcze broniła się Warszawa i wierzono w
szybkie kontruderzenie Francji i Anglii, na dziedzińcu kościoła w
Piasecznie zastrzelono strzałem w głowę 15 polskich żołnierzy.
20 września w Majdanie Wielkim Niemcy zatłukli 40 polskich
żołnierzy. 150 polskich jeńców wziętych do niewoli podczas bitwy
nad Bzurą zostało rozstrzelanych z karabinu maszynowego. W Uryczu
niedaleko Drohobycza zabito 100 żołnierzy 4. Pułku Strzelców
Podhalańskich, a w Zakroczymiu żołnierze niemieckiej dywizji
pancernej „Kempf" brutalnie zmasakrowali 600 obrońców
Twierdzy Modlin.
To
zaledwie początek długiej listy zbrodni, za które Bundeswehra
powinna płacić dożywotnie odszkodowania rodzinom pomordowanych.
Tymczasem po wojnie niemieccy oficerowie, którzy rozkazywali zabijać
polskich żołnierzy, cieszyli się uznaniem zasłużonych dla
ojczyzny, często poszkodowanych przez zwycięzców, nobliwych
kombatantów armii niemieckiej.
Hekatomba dziejowa
Zbrodnie
na polskich żołnierzach budzą wstręt. Ale nie ma określenia dla
horroru zgotowanego przez Niemców polskiej ludności cywilnej. W
latach 1939–1945 na każdy tysiąc mieszkańców zabitych zostało
220 osób, a w niemieckich kazamatach zamordowano ponad 80 proc.
polskiej inteligencji. Nie chodzi tu o straty populacyjne będące
nieuniknionym efektem gigantycznych działań wojennych prowadzonych
na naszym terytorium w 1939 i na przełomie lat 1944/1945. To wynik
ludobójstwa – planowanej w szczegółach, uzasadnionej
ideologicznie, precyzyjnie skalkulowanej finansowo, rabunkowej
eksterminacji obywateli polskich różnych wyznań.
Polska
straciła 38 proc. przedwojennego majątku narodowego, 90 proc. dóbr
kultury narodowej i 90 proc. infrastruktury przemysłowej. Tymczasem
przedstawiciele rządu Angeli Merkel uważają, że sprawa
odszkodowań wojennych dla Polski jest uregulowana „z punktu
widzenia moralnego". Zdumiewa, że w epoce obsesyjnej
poprawności politycznej wysoki rangą przedstawiciel rządu
federalnego wypowiada się w tak karygodny sposób. Zamordowanie
milionów obywateli polskich i niezapłacenie grosza reparacji
wojennych jest „uregulowane moralnie"?
Nauczycielom
historii polecam czytanie uczniom na lekcjach fragmentów
„Sprawozdania Biura Odszkodowań Wojennych w przedmiocie strat i
szkód wojennych Polski 1939–1945" sporządzonego przez Biuro
Odszkodowań Wojennych przy Prezydium Rady Ministrów w 1947 r. Ta
lektura działa na wyobraźnię i budzi grozę. Jeżeli polscy
uczniowie zadają pytanie, dlaczego żyje się lepiej w Niemczech niż
w Polsce, to odpowiedź jest prosta: Niemcy w czasie II wojny
światowej zrujnowali Polskę jak żadna inna katastrofa w dziejach,
a część swojego dobrobytu oparli na kapitale rabowanym w całej
Europie.
Po
uważnej lekturze tego sprawozdania i według bardzo wstępnych
szacunków uważam, że Republika Federalna Niemiec powinna wypłacić
Polsce zadośćuczynienie będące ekwiwalentem 50 mld dolarów o
sile nabywczej z 1939 r., co po uwzględnieniu inflacji stanowi
równowartość ponad 1 bln dolarów o wartości z 2013 r. W czasie
tego typu dyskusji pojawia się zazwyczaj argument, że po 1945 r.
Polska przejęła znaczący fragment terytoriów wschodnich III
Rzeszy. Należy podkreślić z całą stanowczością, że te zmiany
graniczne nie stanowią ekwiwalentu odszkodowań wojennych, lecz są
suwerenną decyzją zwycięskich mocarstw zawartą w tzw. deklaracji
poczdamskiej. Z tego punktu widzenia uznanie polskiej granicy
zachodniej przez rząd RFN w 1970 r., na co powołują się urzędnicy
gabinetu Angeli Merkel, jest bez znaczenia dla powojennego ładu w
Europie. Granicą jest i zawsze będzie Odra.
Zagłada wszystkiego co niegermańskie
Często
w literaturze historycznej odnajduję pogląd, że dla Hitlera II
wojna światowa miała jeden cel ideologiczny: wymazanie „rasy"
żydowskiej z mapy świata. To ewidentne, bardzo prostackie spłycenie
tematu. Celem był podbój, rabunek i podporządkowanie wszystkich,
którzy nie są Niemcami. Tragiczny los Żydów był jedynie
preludium do zagłady szykowanej narodom słowiańskim. 11 marca 1942
r. dr Henry Picker, osobisty stenograf Adolfa Hitlera, zanotował
słowa swojego szefa: „Berlin jako stolica świata będzie
porównywalny tylko ze starożytnym Egiptem, Babilonem czy Rzymem.
Czymże będzie w porównaniu z nim Londyn czy Paryż?". W
urojonej wizji świata Hitler postrzegał Berlin jako największą
metropolię w historii – Germanię, stolicę wyselekcjonowanej,
nieskazitelnej rasy panów. W tej chorej wizji przyszłości Europa
Wschodnia odgrywała szczególnie ważną rolę. Miała bowiem
stanowić zaplecze gospodarcze Wielkich Niemiec, które od dnia
zwycięstwa miały się stać ziemią świętą aryjskich nadludzi.
Już w
1940 r. na polecenie Hitlera Alfred Rosenberg zaczął przygotowywać
plany kierowania nowym i jedynym światowym imperium, jakim miała
być „tysiącletnia" Rzesza. Ten urodzony w estońskim Rewlu
główny ideolog narodowego socjalizmu był największym propagatorem
koncepcji Lebensraumu – zdobycia „przestrzeni życiowej" dla
narodu niemieckiego. Jej faktycznym twórcą był XIX-wieczny geograf
Friedrich Ratzel, który sformułował siedem zasad ekspansjonizmu
niemieckiego. Pierwsza z nich mówiła, że „przestrzeń państwa
rozszerza się wraz z rozwojem jego kultury". W opinii
nacjonalistów niemieckich kultura germańska napotykała na
wschodzie opór Słowian. Dlatego ekspansjonizm niemiecki wiązał
się nieuchronnie z fizyczną eliminacją narodów słowiańskich.
„Zasadniczo chodzi więc o to – podkreślał Hitler – by ten
ogromny bochen poręcznie pokroić, byśmy mogli go, po pierwsze,
opanować, po drugie, nim zarządzać, a po trzecie, eksploatować.
Nie może też być mowy o utworzeniu kiedykolwiek potęgi militarnej
na zachód od Uralu, choćbyśmy musieli walczyć o to 100 lat.
Żelazną zasadą musi być i pozostać, żeby nigdy nie pozwolić,
by broń nosił ktokolwiek inny niż Niemiec!".
Wygrana
III Rzeszy w II wojnie światowej oznaczała eksterminację lub
zniewolenie milionów ludzi w całej Europie. Pierwszym etapem
ludobójstwa była eksterminacja wszystkich Żydów żyjących
dotychczas między Grenlandią a Uralem. Szacuje się, że spośród
9,6 mln europejskich Żydów Niemcy zabili 5,7 mln. Kolejna, znacznie
bardziej skomplikowana, faza ludobójstwa niemieckiego przewidywała
zagładę 30 mln Słowian. Ci, którzy by przeżyli, mieli stanowić
niewyczerpany rezerwuar siły roboczej do pracy niewolniczej.
23
lipca 1942 r. Obergruppenführer Martin Bormann, prywatny sekretarz
Hitlera, napisał w liście do ministra Rzeszy dla okupowanych
terytoriów wschodnich Alfreda Rosenberga: „Słowianie mają dla
nas pracować. Gdy nie będą nam potrzebni, mogą umrzeć. Dlatego
obowiązek szczepień i niemiecka opieka zdrowotna są zbędne.
Edukacja jest niebezpieczna. Wystarczy, by umieli liczyć do stu.
Dopuszczalna jest edukacja co najwyżej w takim stopniu, by mogli być
dla nas przydatni. Jeśli chodzi o zaopatrzenie, mają dostawać
tylko to, co jest zupełnie niezbędne". Aby odebrać narodom
słowiańskim ich tożsamość narodową, Hitler zamierzał zrównać
z ziemią większość polskich i rosyjskich miast. Taki los miał
spotkać w pierwszej kolejności Warszawę i Leningrad.
Także
Kościół katolicki w swoim wieloetnicznym wymiarze był postrzegany
jako wróg narodu niemieckiego. Brednie o mitycznych germańskich
pradziejach miały zastąpić chrześcijaństwo. Pierwszym krokiem do
tego celu miało być wybranie antypapieża, którym zostałby jakiś
hiszpański ksiądz. Odtąd centrala podporządkowanego Berlinowi
Kościoła katolickiego znajdowałaby się w Toledo, a rolę
duchowego centrum nazistowskiej Europy przejąłby wybudowany z
polecenia Alfreda Rosenberga w Monachium Instytut Indo-Germańskiej
Historii Ducha.
Parasol dla przestępców
Czy
Niemcy zostali należycie ukarani za swoje zbrodnie w czasie II wojny
światowej? Nie, ponieważ nie płacą odszkodowań wojennych, mimo
że z formalnego punktu widzenia procesy norymberskie potwierdziły,
iż Niemcy – łamiąc prawo międzynarodowe – napadły na Polskę,
Holandię, Belgię, Danię, Norwegię, Luksemburg, Jugosławię,
Grecję i Związek Radziecki. Niemcy naruszyli bądź złamali 36
międzynarodowych umów i 64 gwarancje międzynarodowe, w tym
wspomniane konwencje haskie z 1899 i 1907 r. oraz traktat o
wzajemnych gwarancjach podpisany w 1925 r. w Locarno. Złamane
zostały również liczne konwencje arbitrażowe i koncyliacyjne
Niemiec, a także pakty o nieagresji, w tym nawet układ monachijski
z 1938 r.
Liczba
więzionych i zamordowanych przedstawicieli innych narodowości nadal
jest przedmiotem badań. Należy jednak podkreślić, że terroru
doświadczali nie tylko mieszkańcy Europy Środkowej i Wschodniej,
ale także Europy Zachodniej i Południowej. Oblicza się, że z 228
tys. Francuzów wywiezionych do niemieckich obozów koncentracyjnych
wojnę przeżyło zaledwie 28 tys. Niemcy popełnili niezliczone
zbrodnie w Grecji, Jugosławii, a nawet w sojuszniczych Włoszech.
Republika Federalna Niemiec nigdy nie odpowiedziała za wielki głód
oraz masakry dokonane przez Wehrmacht we wsiach Kandanos i Kondomari
na Krecie. Tam mężczyzn rozstrzeliwano, a kobiety, dzieci i
starców, w tym kapłanów Kościoła greckiego, palono żywcem.
Kierujący masakrą generał Kurt Student żył spokojnie w Niemczech
Zachodnich aż do 1978 r. W 1952 r. został nawet prezesem Związku
Niemieckich Spadochroniarzy.
Skala
ludobójstwa była jednak najbardziej przerażająca w Polsce i ZSRR,
gdzie liczby ofiar idą w miliony. Nie sposób wyliczyć wszystkich
egzekucji ulicznych, pacyfikacji wsi, likwidacji polskiej
inteligencji, wysiedleń ludności, wywózek do obozów
koncentracyjnych czy pracy przymusowej.
Niemiecki
historyk Wolf Kaiser, współautor książki „Amnestia, wyparcie ze
świadomości, ukaranie", podkreśla, że „liczbę ofiar
niemieckiego nazizmu, nie licząc zabitych podczas bezpośrednich
działań wojennych, szacuje się na około 13 mln. Za bezpośrednich
sprawców zbrodni uważa się 200 tys. osób. Niemiecka prokuratura
wdrożyła postępowanie przeciwko 87 tys. podejrzanych.
Przygniatająca większość – niemal 80 tys. z nich – nigdy nie
została skazana".
W 1982
r. po raz pierwszy sporządzono bilans niemieckich procesów
złapanych zbrodniarzy wojennych. Zaledwie 6456 z 200 tys.
oskarżonych otrzymało w RFN wyroki skazujące. Z tej liczby
niemieckie sądy skazały na dożywocie (które było najwyższym
wymiarem kary w RFN) zaledwie 182 nazistów. Jak dodaje niemiecki
historyk, do chwili obecnej liczba skazanych wzrosła do zaledwie 7
tys.
„13
mln ofiar i 182 skazanych morderców. Trudno o bardziej deprymujący
bilans" – ocenia Kaiser.
Już w
czerwcu 1949 r., zaledwie kilka dni po utworzeniu Republiki
Federalnej Niemiec, ogłoszono pierwszą amnestię dla nazistów. Dwa
lata później, mimo protestów zagranicznej opinii publicznej,
ułaskawiono zbrodniarzy skazanych po wojnie przez sądy
amerykańskie. Wolf Kaiser uważa, że przyczyną tej haniebnej
decyzji była konieczność zasilenia Bundeswehry doświadczonymi
oficerami.
W
ramach tej karygodnej polityki darowania winy mordercom Bundestag
ogłosił w 1954 r. drugą amnestię, a w 1960 r. nastąpiło
przedawnienie wszystkich morderstw, w tym tych dokonanych z
premedytacją.
Niemiecki
historyk Johannes Tuchel wykazał, że RFN nie wprowadziła w życie
prawa ustanowionego w procesach norymberskich. „Przy próbie
rozliczenia się ze zbrodniami zawiedliśmy po 1945 r. jako
społeczeństwo – podkreśla Tuchel. – Nie można mówić
eufemistycznie o wyniku niesatysfakcjonującym, to jest po prostu
skandal".
Wszyscy
znamy zdjęcia z procesu przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym
w Norymberdze. Tam jednak na ławie oskarżonych zasiadło zaledwie
22 oskarżonych. Tymczasem, jak dowodzi brytyjski pisarz Guy Walters
w swojej książce z 2009 r. pt. „Hunting Evil" („Ścigając
zło"), dzięki cichej pomocy niemieckich służb granicznych,
ambasad, przedstawicielstw handlowych i organizacji pozarządowych
kary uniknęło ponad 30 tys. niemieckich przestępców wojennych, w
tym zbrodniarze pokroju sadystycznego lekarza z Auschwitz Josepha
Mengele.
Od
pewnego czasu głośno jest o sporze o pomnik polskich ofiar
niemieckiej okupacji w Berlinie. Nazwijmy sprawy po imieniu: to
skandal i dowód karłactwa moralnego. Jak można bowiem debatować
nad symbolem krzywd dokonanych na tak niewyobrażalną skalę? Niemcy
ponoszą odpowiedzialność za śmierć 5,8 mln Polaków, a debatują
nad wartą kilka tysięcy euro tablicą ustawioną gdzieś między
budkami z kebabami na przedmieściach Berlina.
https://www.rp.pl/historia/art18879401-jak-wycenic-niemieckie-zbrodnie-w-polsce?fbclid=IwAR21ZqC2ErRqC-NFlgOfd9XHmLNhS7TGh8F8LjzUAUb160QOHEtiAZvUugY