30 lat temu nikt nie zdał sobie sprawy, do czego doprowadzi tolerancja różnych dziwactw promowanych przez gazety i telewizje. Wydawały się niegroźne, wręcz śmieszne, nic nie znaczące - a to były małe kroki....
Dzisiaj redaktorzy GW kpią sobie z nas w żywe oczy.
Vide: płatki śniegu.
przedruk
19.05.2024 07:12
Przypadek utraty tożsamości.
Źle rozumiana wolność prowadzi do braku poczucia zażenowania
Coraz więcej ludzi ma dziś problem ze zrozumieniem swojego miejsca wśród innych. Dlatego że nie rozumieją, kim są. Jeśli nie wie się, kim się jest, to postrzega się całą rzeczywistość w krzywym zwierciadle. Nasze czasy niosą piętno tej przypadłości. Żyjemy wśród ludzi, którzy nie są w stanie pojąć tego, co dzieje się wokół nich. Przykłady pijanych i awanturujących się publicznie polityków mówią same za siebie.
"Dorastałem w epoce, w której nikt nie uważał, że coś mu się należy bez wysiłku” – pisze Domique Bourmaud, pisarz i teolog, urodzony we Francji w 1958 r.
Dodaje: „Nie było darmowych posiłków, wymigiwania się od obowiązków domowych, tolerowania przez rodziców wszelkiego rodzaju wybryków. Wiedzieliśmy, że życie wymaga ciężkiej pracy... Instynktownie rozumieliśmy, że każde działanie ma konsekwencje, zasługuje na nagrodę bądź karę. (…) dostatek i bogactwo były de facto nieznane i postrzegane jako obcy świat, który od czasu do czasu można zobaczyć na ekranie. Europa posiadała wówczas świadomość głębi swej historii, własnej roli; nikt nie traktował poważnie haseł o wolności i równości. Nawet jeśli nastolatkowie miewali problemy z przyswojeniem sobie zasad etykiety, byli wystarczająco rozgarnięci, by nie burzyć się na napominania rodziców i kierować się wewnętrznym poczuciem przyzwoitości, wpajanym im od pierwszych lat życia. Żaden dorosły nie zniżyłby się do krzyku czy używania nieparlamentarnego języka w towarzystwie: pewnych rzeczy po prostu się nie robiło!”.
Jakże daleki, a wręcz egzotyczny może wydawać się nam dziś tamten świat, przecież nieodległy. Na początku XXI w. w Polsce słynny stał się incydent w jednej ze szkół, gdy uczniowie zirytowani swoim anglistą wrzucili mu na głowę kosz na śmieci i namiętnie go fotografowali. Nauczyciel nie potrafił zareagować. Okazał się człowiekiem infantylnym. Robiono potem z niego ofiarę „niesprawiedliwości” uczniowskiej, nie wspominając, że celem wybryku – być może zainscenizowanego – było symboliczne odebranie autorytetu nauczycielowi, ukazanie go jako pokonanego pajaca. To był początek.
Gdy „wolność” uderza do głów
Jeśli dawniej ludzie gorszyli się zbyt swobodnym zachowaniem kobiet w miejscach publicznych, przeklinającymi przedstawicielami władzy administracyjnej czy politycznej, to dlatego, że w ich zachowaniu istniała sprzeczność między tym, kim ci ludzie byli, a ich statusem społecznym. Dostrzegano ją, ponieważ istniały powszechnie akceptowane porządek oraz hierarchia, zaś oni je deptali.
Dziś nic już nas w zasadzie nie gorszy, bo uchodzi to za „obciach”, a my pouczani jesteśmy, że naszym obowiązkiem jest się nie gorszyć niczym. Bełkocący na mównicy minister spraw wewnętrznych i administracji wywołuje salwy śmiechu, niczym dawny wiejski błazen na jarmarku. Przyzwyczajeni jesteśmy do rozwydrzonych i przeklinających dzieci, obnażających się publicznie dorosłych, kobiet wywrzaskujących swoje „prawa”, postaci politycznych kłamiących w żywe oczy, złodziei i deprawatorów chodzących w glorii dobroczyńców.
Dlaczego tak jest? To nie tylko siła przyzwyczajenia. Nie tylko demoralizująca rola środowisk, do których kartą wstępu jest pozbycie się wszelkich zasad. Nie tylko efekt wbijania do głów przez propagandę, że to wszystko nieszkodliwy i radosny folklor. To przede wszystkim skutek utraty poczucia własnej tożsamości jako istot rozumnych i stworzonych przez Boga. Wydaje nam się, że wszelki porządek i hierarchia nas ograniczają, coś nam odbierają, a naszym głównym życiowym zadaniem jest stać się widowiskiem, być przedmiotem zazdrości. Coraz częściej nie przyjmujemy do wiadomości, że miejsce, które mamy zajmować w społeczeństwie, nie musi być wysokie i eksponowane, by było źródłem spokoju, powodzenia, a nawet szczęścia. To nie jest tylko kwestia polityki i jej propagandy. Dzisiejsza kultura, ale po części religia, sprzyja zamykaniu się w intelektualnym systemie, który daje odpowiedź na wszystkie pytania, a zarazem całkowicie odcina od rzeczywistości.
Człowiek sam dziś ocenia nawet prawdy religijne, czy mu pasują, czy nie. Wszystko, „co nie jest mną”, wydaje się obce i zbędne. Sami dla siebie stajemy się sektą. Czy nie takie są dzisiejsze społeczeństwa – europejskie, cywilizowane, kulturalne, oświecone, „prounijne”, nowoczesne, aż miło! W istocie infantylne i niezdolne do czynu. Pytanie, ile jest jeszcze wśród nas ludzi, którzy nie utracili kontaktu z rzeczywistością, zdolnych, by ją poznać, zrozumieć i chcieć na nią wpływać. Gdy jesteśmy skupieni na sobie samych, żyjemy kłamstwem, nie zdając sobie sprawy, że znaleźliśmy się w świecie fikcyjnym.
Rozbite rodziny, nadpobudliwe, roszczeniowe dzieci, rodzice widzący jedyną szansę na opanowanie buntu swoich pociech w zaspokajaniu każdej ich zachcianki, porzucani przez własnych potomków starzy rodzice, zawalidrogi do cieszenia się swobodą i urokami życia – to nie są skutki jedynie systemu politycznego. Czy w tych warunkach można jeszcze mówić, że prowadzi nas uniwersalna prawda, którą przyjmujemy jako spadkobiercy christianitas? Pozostały jej subiektywne wyobrażenia. Jakie pojęcie o swoim miejscu w społeczeństwie może mieć człowiek, który nie rozeznaje prawdy, nie szuka jej, nie chce jej znać? Czy ktoś taki może zrozumieć samego siebie? Jest w stanie rozróżnić zjawiska, z którymi ma do czynienia, i nazwać je?
Upadek „nowej Francji”
Wymowny jest przypadek Quebecu. Ta kanadyjska prowincja wraz z dawną stolicą kraju były najsilniejszym ośrodkiem katolicyzmu na kontynencie. Prężnym gospodarczo, z wysoką kulturą naukową, artystyczną, kulturą codziennego życia, z katolickim szkolnictwem na dobrym poziomie. Wielu Kanadyjczyków, ale i przybyszy z Europy czuło się tu jak w domu. Mieszkańców Quebecu nazywano „naturaliter catholicæ” („z natury katolickimi”). W latach 1960–1966 zaczęła tam rządzić Liberalna Partia Quebecu, która bez żadnego oporu społecznego przeprowadziła tzw. spokojną rewolucję. Nastąpiła daleko posunięta laicyzacja życia; państwo przejęło całkowicie szkolnictwo z rąk Kościoła. Obyczaje rozluźniły się tak dalece, że dziś Quebec, niedawną ostoję tradycyjnego ładu, można porównać do Amsterdamu czy Hamburga. Kościoły świecą pustkami. Nie ma śladu po lekcjach religii. Nie było rozlewu krwi, przemocy, terroru, nastąpił jednak triumf ateizmu, a wraz z nim upadek kultury. Ludzie się po prostu poddali.
Dziś zamiast z normami i zasadami, o których ochronę dba zarówno państwo, jak i społeczeństwo, mamy do czynienia „z autentycznymi mitami, w których elementy prawdziwe są pomieszane z fikcyjnymi, my zaś nie potrafimy ich rozróżnić. Widzimy też tęsknotę za jakimś cudownym, utopijnym rozwiązaniem, zdolnym rozproszyć otaczającą nas mgłę i uwolnić nas od wszelkich problemów” – twierdził Dawid Pagliarani. Jest w tym dezorientacja, udręka i rozpacz narodów, które, po dwóch tysiącach lat, stały się znów pogańskie.
Warto przypomnieć dawną maksymę: „To, co szkodzi Kościołowi, nie może wyjść na prawdziwe dobro państwu”. Może uda się wtedy wrócić do sytuacji z czasów, gdy Polska słynęła z kultury, także kultury osobistej jej mieszkańców. Nie tylko dlatego, by inni nie brali nas na języki, ale by o samych sobie myśleć z szacunkiem.
----------
Kolejne dziwactwo, ale już kpina
edziecko.pl/rodzice/7,79361,30005980,polskie-dzieci-we-wloszech-odroznia-jedno-turystka-u-niemcow.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_GazetaNow
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz