Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

wtorek, 14 czerwca 2022

Nazistowskie korzenie barw białoruskiej opozycji



Poniższy tekst jest ze strony internetowej czasopisma "Myśl Polska".

Strona ta jest obecnie blokowana, więc jeśli chcesz poczytać, co polecam, zastosuj bezpłatny VPN lub przeglądarkę Opera, która posiada VPN wbudowany - po instalacji trzeba go osobno kliknąć, aby zadziałał



Jak widać, niemcy nie tylko tworzyli i podsycali ukraiński nacjonalizm - a potem tożsamość i państwowość, ale również białoruski... ale przecież nie z miłości do Słowian....



przedruk



.



Przestrzeń publiczna w Polsce zapełniła się symboliką przyjętą przez antyłukaszenkowską opozycję białoruską. Wynikać taki stan rzeczy ma z faktu, iż polski rząd deklaruje poparcie dla emigracyjnej prezydent Białorusi Swietłany Cichanouskiej, która obecnie prowadzi całkiem komfortowe życie w opłacanej przez polskich podatników posiadłości w Warszawie. Nie jest jednakże największym problemem to, iż polskie elity polityczne nie chcą utrzymywać stosunków z legalnym rządem białoruskim Aleksandra Łukaszenki. Okazuje się bowiem, iż przyzwalamy na stosowanie na terenie naszego kraju symboliki naszych oprawców i wrogów.
Jagiellonizm czy nazizm?

Oficjalnie wmawia się polskiemu odbiorcy, iż biało-czerwono-biała flaga, którą celebruje opozycja białoruska ma pochodzenie jagiellońskie. Jakże przyjemnie brzmi to dla złaknionego komplementów polskiego „narodowego” ucha. Niektórym Polakom bowiem wydaje się, że mieszkają w państwie o ambicjach mocarstwowych czy wręcz już będącego mocarstwem środkowoeuropejskim, pod przewodnictwem którego upośledzone, narody zamieszkujące zachodnie okrainy niegdyś przynależące do ZSRR będą maszerowały ku świetlanej przyszłości. Majaki jagiellońskie jako choroba przewlekła naszych umysłów została zatem wykorzystana do uzasadniania tolerancji społecznej wobec powiewających gdzieniegdzie flag biało-czerwono-białych. Ba, powiewających niekiedy na budynkach fundowanych z kieszeni drenowanego niemiłosiernie polskiego podatnika. Otóż prawda jest znacznie bardziej brzydka i złożona.

Pochodzenie jagiellońskie, czy grunwaldzkie – precyzyjniej ujmując – barw białoruskiej opozycji, spokrewnione jakoby z herbem litewskiej Pogoni jest wyjątkowo mgliste. Nie ma bowiem żadnych dowodów a nawet znaczących poszlak na prawdziwość tej hipotezy. Twardymi dowodami, jakimi dysponujemy są natomiast powiązania między symboliką biało-czerwono-białą a podległą hitlerowskiej III Rzeszy Białoruską Obroną Krajową i Białoruską Centralną Radą. Zarówno formacja BOK (z niem. Weißruthenische Heimwehr) jak również BCR legitymowały się barwami właśnie biało-czerwono-białymi. Pozyskiwaniem Białorusinów przeciwko ZSRR natomiast zajmował się hitlerowski publicysta i wieloletni działacz NSDAP Wilhelm Kube. Po agresji Niemiec na ZSRR miał on z woli Adolfa Hitlera zostać Gauleiterem Moskwy, jednakże odepchnięcie hitlerowskiej armii spod radzieckiej stolicy spowodowało, iż Kube musiał zadowolić się stanowiskiem szefa Okręgu Generalnego „Białoruś”. Rozpoczął on na terenie okupowanej Białorusi zdecydowaną akcję białorutenizacyjną sięgającą nawet życia kościelnego. Powołał bowiem on m.in. Białoruski Autokefaliczny Narodowy Kościół Prawosławny z nakazem eliminacji jakichkolwiek weń rosyjskich wpływów. Należy w tym miejscu zestawić tego typu działalność z niedawnym powołaniem podobnej Autokefalicznej Cerkwii Prawosławnej na terenie Ukrainy, co niosło ze sobą ryzyko powstania wojny religijnej nad Dnieprem. Metody zatem stosowane przez Hitlera przetrwały i cieszą się powodzeniem do dziś. Działalność Kubego zasługuje na odrębną publikację, gdyż przypomina ona w niezwykle wysokim stopniu tę forsowaną przez obecną białoruską opozycję. Siłowe rugowanie z dusz Białorusinów pierwiastka radzieckiego czy rosyjskiego, wbrew elementom naturalnie występującym na najbardziej zsowietyzowanym obszarze ZSRR, jakim była Białoruska SRR, ma swe korzenie w zabiegach administracji III Rzeszy.
Białoruskie rezerwy Waffen-SS

Hitlerowskie mundury Białoruskiej Obrony Krajowej (formacji wojskowej, będącej rezerwą dla 30. Dywizji Grenadierów Waffen-SS), walczyły z Polakami m.in. pod Monte Cassino. Stanowić miały one trzon tworzącej się armii nowego państwa białoruskiego tworzonego pod patronatem III Rzeczy. Również i żołnierze BOK z dumą nosili wstążki biało-czerwono-białe jako element dystynktywny dla swej formacji. Można obejrzeć je m.in. na filmie propagandowym z hitlerowskich parad wojskowych, dostępnym na platformie YouTube.

Flaga biało-czerwono-biała była oficjalną flagą hitlerowskiej Białoruskiej Centralnej Rady, zaś jej kierownikiem był białoruski działacz narodowo-społeczny Radosław Ostrowski. Podjął on bowiem współpracę z niemieckim okupantem zaraz po ataku III Rzeszy na ZSRR. Wprawdzie niedługo później Kube zdysmisjonował go za jego przedwojenną współpracę z ugrupowaniami komunistycznymi, jednakże Hitler zaopiekował się swym antyradzieckim podopiecznym bardzo troskliwie. Po II wojnie światowej (podobnie jak czołowi działacze banderowscy) został ewakuowany do Zachodnich Niemiec, a stamtąd do USA, gdzie kontynuował swoją działalność publicystyczną i społeczno-polityczną dożywszy niemal stu lat. W sylwestra 1947 roku wydał on odezwę w sprawie utworzenia Centralnego Przedstawicielstwa Białoruskiego. Działał jako reprezentant Białorusinów w kierownictwie niejakiego Antybolszewickiego Bloku Narodów, którego podwaliny utworzono z inicjatywy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Takie zasługi patrona białoruskich ideologów ze współczesnej opozycji antyłukaszenkowskiej prawdopodobnie są mniej znane naszym polskim działaczom na rzecz przez nikogo zagranicą nie traktowanej poważnie Cichanouskiej.

Prezydent Łukaszenko z powodu hitlerowskich konotacji owej symboliki kazał zrezygnować ze stosowania biało-czerwono-białej flagi. Okazuje się bowiem w świetle wyżej przytoczonych faktów, iż radziecka w swych korzeniach stylistyka obecnie obowiązującej flagi Białorusi nie jest niczym, co mogłoby nawiązywać do zbrodniczej wobec m.in. naszego narodu III Rzeszy. Należy jednocześnie przypomnieć, iż podobnie jak miało to miejsce wobec nacjonalistów ukraińskich czy formacji utworzonych na Kaukazie, z których czerpała np. dudajewowska Czeczenia, Hitler wmawiał nacjonalistom białoruskim, iż są oni pochodzenia aryjsko-nordyckiego a nie słowiańskiego. Należy przy tym zadać sobie pytania: czy należy dopuszczać w naszej przestrzeni publicznej do umieszczania takiej symboliki i w jakim stopniu dzisiejsza białoruska opozycja identyfikuje się z ideologią BOK jeśli wybrała sobie tego typu barwy reprezentacyjne? Dostrzegalna jest jednocześnie wysokiego stopnia kompatybilność podanych znaczeń z postępującą banderyzacją naszego życia społecznego i politycznego.

Sylwia Gorlicka




przypominam, że flaga opozycji "białoruskiej" nawiązuje do flagi, którą posługiwali się niemieccy kolaboranci - a która jest podobna do flagi I Rzeczpospolitej - z tym, że ma zamienione kolory:

- flaga niemieckich kolaborantów  była biało-czerwono-biała

- flaga I RP była czerwono - biało - czerwona 


To podobieństwo jest zapewne nieprzypadkowe i celowo nawiązuje do tradycji Unii Polski i Litwy - podobnie, jak było z nazwami nowych tworów państwowych, jak: Germania (nazwa od pieszych wojowników słowiańskich), Polacy (Po-Lachy), Prusy (od Prus pogańskich), Ukraina (od terminu "województwa ukraińskie", tj. leżące u kraja państwa) ...






Flaga I RP



 Współcześnie Austria ma podobną flagę..





https://maciejsynak.blogspot.com/2021/07/polska-wiki-dla-niemcow.html

https://maciejsynak.blogspot.com/2021/05/biaoruska-flaga-opozycja.html

https://maciejsynak.blogspot.com/2021/08/etymologia-sowa-polacy.html



https://myslpolska.info/2022/06/14/gorlicka-nazistowskie-korzenie-barw-bialoruskiej-opozycji/


W uzupełnieniu:


https://www.belta.by/interview/view/vasiljev-prestupnyj-mir-na-territorii-ukrainy-podnjal-golovu-i-beschinstvuet-8234/






poniedziałek, 13 czerwca 2022

Białoruś - odkryto nowe groby masowe - 38 tyś ofiar

 

przedruk

tłumaczenie automatyczne





13 CZERWCA 2022, 19:11


Jak powiedział dziennikarzom Siergiej Szykunets, zastępca szefa Dyrekcji Nadzoru dochodzeń w Szczególnie Ważnych Sprawach Karnych Prokuratury Generalnej, Siergiej Szykunets mógł pochować ponad 38 tysięcy cywilnych ofiar nazistów.


„Według danych archiwalnych zajętych w trakcie śledztwa w sprawie karnej, na terenie traktu Uruchche, w rejonie 9 km znajduje się siedem grobów dołowych, w których pochowanych jest ponad 38 tysięcy zabitych cywilów Studiując dokumenty archiwalne, przesłuchując świadków, naocznych świadków, udało nam się zainstalować właściwie dwa doły-groby. Pod koniec zeszłego roku - pierwszy, to dół o wymiarach 19m na 4,5m i głębokości do 5m, w nim więcej ponad 8 tysięcy zabitych obywateli. praca i zakładanie kolejnych grobów. Dziś jest to prawdopodobnie drugi grób z siedmiu znajdujących się na terenie traktu - powiedział Siergiej Szykunets.


Nowe miejsce masowej zagłady ludności cywilnej podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej odkryto w maju podczas śledztwa w sprawie karnej dotyczącej ludobójstwa. Znaleziono liczne szczątki szkieletu, drut (prawdopodobnie z nadgarstka ofiary), fragmenty podeszwy oraz łyżkę. Obecnie toczy się tutaj postępowanie.


Śledztwo w sprawie karnej w sprawie ludobójstwa trwa, zauważył Sergey Shikunets. Do zbadania jest jeszcze ogromna warstwa dokumentów archiwalnych. Planowana jest ogromna liczba czynności dochodzeniowych. Tylko w tym roku zaplanowano 27 miejsc we wszystkich zakątkach kraju, w których prowadzone będą prace poszukiwawcze. „Połowa z tych działań została już przeprowadzona. Niestety wyniki prac poszukiwawczych potwierdzają tragiczne fakty zagłady ludności cywilnej. Odnaleziono szczątki kości. Wszystkie są poddawane badaniom sądowym, medycznym i kryminalistycznym” powiedział.







Jak wyjaśnił zastępca naczelnika wydziału, 27 miejsc przewidzianych do oględzin to w większości nieznane dotychczas masowe groby. „Co najmniej 27. Śledztwo trwa, coraz więcej nowych faktów jest ujawnianych. Naprawiamy je, dokumentujemy, a jeśli są podstawy, plan poszukiwań jest korygowany. Takie prace będą kontynuowane” – powiedział.

Eksperci są kategoryczni w swoich wnioskach, podkreślił Siergiej Szykunets. Według niego śmierć z reguły następowała w wyniku strzału w głowę osoby, która w tym momencie znajdowała się poniżej strzelca. Tłumaczy się to tym, że do dołów wrzucano żywych ludzi i strzelano z góry.

W sprawie o ludobójstwo przesłuchano już ponad 15 000 świadków. Połowa z nich to więźniowie obozów koncentracyjnych i obozów zagłady. Przeprowadzono ponad 3000 kontroli: dokumentów archiwalnych, nieznanych wcześniej miejsc masowej eksterminacji obywateli, miejsc przymusowego przetrzymywania ludności.


Mówiąc o czasie przeprowadzenia śledztwa w sprawie karnej, Siergiej Szykunets podkreślił: „Będziemy prowadzić dochodzenie, dopóki nie ujawnimy wszystkich faktów masowej eksterminacji obywateli, dopóki nie potwierdzimy absolutnie wszystkich faktów okrucieństw na naszym terytorium, świadczących o ludobójstwie narodu białoruskiego, który miał miejsce”. Wyniki śledztwa zostaną podane do wiadomości publicznej – dodał.

Siergiej Szykunets powiedział również, że naziści używali kwasu do podbijania grobów lub ukrywania śladów zbrodni. "Było to szczególnie praktykowane w okresie wyzwolenia naszego terytorium i odejścia faszystowskich najeźdźców. Tak, rzeczywiście ustalono następujące fakty: otwierali wcześniej wypełnione doły i używali kwasu. W ten sposób niszczono resztki kości W regionie stwierdziliśmy, że faszystowscy najeźdźcy, wycofując się, wykorzystując pracę jeńców wojennych, otwierali grób zniszczonych wcześniej cywilów, rękoma niszczyli ślady mordów na ludności cywilnej, a następnie pochowali wojskowych, którzy wykonał te prace w tym dole” – powiedział.


Jeśli chodzi o dwa miejsca masowej zagłady odkryte na traktach Uruchcza, to tam pochowani są głównie cywile. Znaleziono szkielety dzieci, co potwierdza zagładę całych rodzin. Są też jeńcy wojenni: w pobliżu znajdowały się jednostki wojskowe, a podczas okupacji żołnierze Armii Czerwonej zostali schwytani.




W białoruskiej wikipedi nie ma o tym jeszcze ani słowa.




Wg wiki:




Nazwa Uruchcha związana jest z położeniem osady w pobliżu źródła wody. Na zachodnim krańcu dawnej wsi kiedyś wypływała rzeka Slyapianka, dopływ Świsłoczy. Było też nieprzebyte bagno, które wiosną zamieniło się w szerokie jezioro. Strumień ten płynął wzdłuż dzisiejszego wąwozu wzdłuż ulicy. Szugajew, dalej wzdłuż parku Uruchcza i do Kopiszcze. Ślady tej rzeki są nadal widoczne. Na mapie obwodu mińskiego z 1800 roku nazywa się „Uluchcha”. Nie ma tu sprzeczności: „popraw” od starożytnego Rosjanina - zakola rzeki.

Od 1620 do 1669 właścicielem ziemi (obecna dzielnica „Uruchcha”) był książę Bogusław Radziwiłł , syn Janusza. Następnie majątkiem zarządzała córka Bogusława (1669-1744) i dwie córki księżnej Karoliny (1744-1762). Następnie ziemia przeszła w ręce księcia Michaiła Kazimierza Rybanki (co miało miejsce w latach 1762-1790). Kolejnym właścicielem został w latach 1790-1812. Karol Stanisław (Pan Kochanek). W 1800 r. wieś Ureche ( ros . Уречье ), 2 podwórka, 19 mieszkańców. Od 1812 r. panował tu książę Dominik Radziwiłł i jego żona Teofilia Morawska. W 1815 r. dzierżawił go A. Vankovich.

Większość parafian ostatniej unickiej parafii Zmartwychwstania w Mińsku znajdowała się w Uruchczy.

W 1858 r. wieś Urucha ( ros . Уруче ), własność księcia Piotra Lwowicza Wittgensteina . Według spisu z 1870 r. w Uruchczy było 12 jardów. Wśród mieszkańców było 5 żołnierzy w stanie spoczynku. W 1897 r. wieś Uruchcha z Wołoszczy Astraszycko-Gorodeckiej liczyła 16 jardów i 119 mieszkańców; także jedna wioska Shafarnya-Urechcha, podwórko, 7 mieszkańców. W 1909 r. było 14 podwórek i 118 mieszkańców. W 1917 r. wieś znajdowała się w okręgu astraszycko-grodockim obwodu mińskiego ; 19 jardów, 151 mieszkańców.



W czasach sowieckich

Po rewolucji wieś została przydzielona do rady wiejskiej Slyapyan, od 1959 r. - do Zelenalug.

Do początku lat osiemdziesiątych teren przyszłej dzielnicy mieszkalnej Uruchcza był pagórkowatym, częściowo bagnistym terenem, ograniczonym od wschodu kompleksem obozów wojskowych, z których pierwszy pojawił się tu przed II wojną światową. Wieś Uruchcza (na północ od alei) i wieś Uruchcha (na południe od niej) znajdowały się w rejonie współczesnego skrzyżowania Alei Niepodległości oraz Szafarniańskiej i Rusianawskiej. W 1940 r. gospodarstwa zostały przymusowo przeniesione do nowo powstałych osiedli. Gospodarstwa z traktu Uruchcza zostały przeniesione w nowe miejsce, naprzeciw starej wsi Uruchcha, która znajdowała się po drugiej stronie szosy moskiewskiej. W nowym miejscu powstały dwie ulice. Jedna ulica nazywała się Postępowa i była zamieszkana przez chłopów, którzy wstępowali do kołchozu, któremu kołchoz pomagał w przesiedleniach. Kolejna ulica nosiła nazwę Fizkulturnaya. Mieszkali w nim chłopi, którzy odmówili wstąpienia do kołchozu. Kołchoz nie pomógł im w przeprowadzce do nowego miejsca zamieszkania, a działacze kołchozów zmusili chłopów do przyspieszenia przesiedlenia na wszelkie możliwe sposoby.

W 1941 roku 40 jardów, 150 mieszkańców.

W latach okupacji we wsi stacjonowała niewielka jednostka niemiecka. Wieś miała wielu mieszkańców, którzy pomagali partyzantom. W 1944 roku zostali zdradzeni przez zdrajcę, wszyscy związani z partyzantami zostali aresztowani, a następnie zniszczeni w Trostyanets.

W 1978 roku została włączona do miasta Mińska, zanim została przyłączona do gminy Borovlya . Po włączeniu do miasta, ulice wsi zostały przemianowane na Piłkarzy Ulicy i Lane. Wieś została doszczętnie zniszczona podczas budowy dzielnicy Uruchcha w latach 80-tych.


Z dawnej wsi zachowało się wzniesienie z cmentarzem. Dziś cmentarz Uruchcza w Mińsku ma ograniczoną nadzieję, co pozwala pochować tylko bliskich krewnych. Nie ustalono roku otwarcia tego cmentarza, ale wiadomo, że liczba pochowanych tu osób zbliża się do tysiąca. 

Na samym cmentarzu Uruchcza zachowały się zabytki, m.in. z ubiegłego wieku. Tak, najstarsze groby znalezione na tym cmentarzu pochodzą z lat 1878, 1884, 1898, 1899 i 1904. Na grobach tych widnieją następujące imiona i nazwiska: Praskovya Shirinskaya, Grigory Shirinsky, Foma Shirinsky, Felix Markovsky i Elena Markovskaya. Jest też drewniany krzyż z nowoczesnym napisem Shalimo Ivan żył umysłem 25 lat. 1840 Język pomników jest rosyjski, ale odczuwalne są wpływy białoruskiego: Szyrinskaja (zamiast Szyrinskiej), Ekoteryna (zamiast Jekateryny),

Główne nazwiska na cmentarzu to Shilimo, Shirinsky, Sandovich, Klimovich, Yerachhovets, Romanovsky, które pochodzą z XIX wieku. XX wiek do dzisiaj. Według niektórych doniesień w pobliżu tego grobowego wzgórza odbywały się egzekucje NKWD


















be.wikipedia.org/wiki/Уручча_(жылы_раён)







piątek, 10 czerwca 2022

Inny Mitra

 



Mozaika  ze starożytnej Edessy - obecnie Urfa  lub Sanlıurfa w Turcji - z 194 roku n.e.



Orfeusz, syn Apolla, grającego na lirze w celu oswojenia zwierząt







https://www.jpost.com/archaeology/article-707570?fbclid=IwAR1bcgGvpGCvyl0F_4eBiKcjd-BuGECtSzviGpOPuOPWSS2nbu2_MagX0ns













Cytaty Xi





Podobnie jak w przypadku Russella - łatwiej skopiować...




PEKIN, 7 czerwca (Xinhua) – We wtorek rozpoczął się egzamin wstępny do chińskiej szkoły wyższej, czyli Gaokao. Na tegoroczny egzamin zarejestrowało się rekordowe 11,93 mln uczniów w całym kraju.

Prezydent Chin Xi Jinping wielokrotnie dzielił się swoimi spostrzeżeniami na temat szkolnictwa wyższego, od budowania światowej klasy uniwersytetów po sugestie, jak spędzić lata na kampusie.

Poniżej znajdują się niektóre z najważniejszych uwag Xi.

– Uniwersytet to miejsce nie tylko studiów akademickich, ale także poszukiwania prawdy.

- Chiny, ze swoją wyjątkową historią, charakterystyczną kulturą i szczególnym kontekstem narodowym, nie mogą ślepo podążać za innymi lub po prostu kopiować zagraniczne standardy i modele, aby budować własne światowej klasy uniwersytety. Zamiast tego kraj musi wyjść ze swoich realiów i wytyczyć nową ścieżkę do budowy światowej klasy uniwersytetów o chińskich cechach.

- Powinniśmy wspierać wykwalifikowane uczelnie i uniwersytety w ich wysiłkach, aby wyrosnąć na wiodące instytucje. Ale nie powinniśmy umieszczać ich w hierarchii, raczej powinniśmy zachęcać każdą uczelnię lub uniwersytet do podkreślania własnych mocnych stron i dążenia do budowania najwyższej klasy dyscyplin i obiektów.

- Aby Chiny zbudowały światowej klasy socjalistyczne uniwersytety o chińskich cechach i kultywowały następne pokolenie socjalistów, muszą istnieć światowej klasy profesorowie.

-- Młodzi ludzie są w najlepszym okresie nauki. Powinieneś traktować uczenie się jako najwyższy priorytet, odpowiedzialność, wsparcie moralne i styl życia. Należy wyrobić sobie przekonanie, że marzenia zaczynają się od nauki, a sukces zawodowy zależy od kompetencji. Powinieneś uczynić wytrwałe uczenie się siłą napędową i budowaniem kompetencji źródłem dla twoich młodzieńczych przedsięwzięć.

-- Mam nadzieję, że nie tylko skoncentrujesz się na wiedzy książkowej, ale także zatroszczysz się o ludzi, kraj i świat oraz weźmiesz na siebie odpowiedzialność za społeczeństwo. ■





https://english.news.cn/20220607/7f06812f645b44808f866e8c3fa3604c/c.html


"Ten Polak"

 

Nawiązując do swoich wcześniejszych uwag na temat zwrotu "ten Polak" jaki nagminnie stosuje się w  internecie 


min.:

media są robione na zasadzie:

"oni nie wiedzą jak media powinny wyglądać w ich normalnym kraju, więc nie wolno nam przekroczyć pewnego poziomu (patriotyzmu, miłości do Ojczyzny), a oni umrą w niewiedzy.... za to z kolejnych pokoleń usuniemy tę miłość kawałek po kawałku.... jak? usuwając gorącą miłość i dając w zamian miłość letnią, a potem miłość zimną, a potem to już tylko wrażenie.... zastępując kulturę narodową popkulturą światową, kalecząc język niewłaściwym akcentem no i literówkami - no i oczywiście podsuwając im pożądane przez nas wzorce.... na przykład o struganiu zamków z zapałek, a także używając zwrotów >>ten Polak<<, jak o kimś obcym, albo >> Europa Środkowo-Wschodnia<< zamiast Środkowa, byle się nie zorientowali...."


Pojęcie "mała ojczyzna" jest bardzo niebezpieczne

chodzi oczywiście o skupienie uwagi ludzi na najbliższym otoczeniu, regionie, nie na sprawach całego państwa, a więc także podział społeczny ("ten Polak" - a potem - "ten Kaszub", "ten gdańszczanin", "ten krakowianin")

Wdrożenie tego pojęcia do obiegu medialnego - społecznego świadczy o planach na przyszłość, czyli rozbicia państwa.



 polecam uważnej analizie poniższy wpis:


przedruk



Niemal żaden mieszkaniec Polski nie jest z pochodzenia Polakiem. Ciebie też to dotyczy


„Kiedy mówimy o Francuzach, Anglikach, Hiszpanach, rozumiemy przez to wszystkich mieszkańców tych państw” – pisał francuski podróżnik Hubert Vautrin, który odwiedził Rzeczpospolitą w drugiej połowie XVIII wieku. Kwestia, z pozoru oczywista, wymagała jego zdaniem wyłożenia, bo nad Wisłą, jak stwierdził, „było inaczej”.

Z dzisiejszej perspektywy łatwo zapomnieć jak niedawno zrodziło się w Polsce nowoczesne rozumienie narodu. Obecnie odruchowo przyjmujemy, że Polakiem jest ten, kto wychował się w polskiej kulturze, posługuje się językiem polskim i pochodzi z Rzeczpospolitej. W dobie przedrozbiorowej kryteria były jednak o wiele bardziej restrykcyjne.

Hubert Vautrin pisał ze zdziwieniem, że spośród wszystkich ludzi zamieszkujących państwo polskie za członków narodu, a więc Polaków, uważano tylko szlachtę.

Komentarz obcokrajowca nie wynikał z niezrozumienia sytuacji, z uprzedzeń. Podziały stanowe nad Wisłą faktycznie były wyjątkowo trwałe i fundamentalne. Zasadzała się na nich ideologia polityczna oraz cała organizacja państwa.

Naród czyli szlachta

Zdaniem historyka prawa prof. Wacława Uruszczaka reguły ustroju społecznego Rzeczpospolitej Obojga Narodów można zamknąć w zaledwie ośmiu punktach. Większość z nich odnosi się do określenia wyjątkowości i wyższości szlachty, a także – pełnego poddaństwa chłopów. Gdyby Polska XVII i XVIII stulecia miała konstytucję, jej głównym celem byłoby wykluczenie większości populacji z praw i podmiotowości.

Obywatelami byli tylko nobilitowani, kilka procent całego społeczeństwa. W opinii warstwy panującej nawet polskojęzyczni mieszczanie nie mieli akcesu do polskiej tożsamości. Z kolei przeważającej części mieszkańców kraju – a więc chłopstwa – nie uznawano nawet za pełnoprawnych ludzi, a tym bardziej Polaków.


Polak czyli pan, Polska czyli pańszczyzna

Sami polskojęzyczni chłopi tym bardziej nie twierdzili, że są Polakami. Dla XVIII-wiecznego wieśniaka słowa „pan” i „Polak” oznaczały to samo. Polakiem był ten, kto nim rządził i kto zmuszał go do nieustannej pracy. Pańszczyznę wieśniak utożsamiał z kolei – jak stwierdził chociażby etnograf prof. Jan Bystroń – z Polską.

Z perspektywy XXI wieku łatwo o zdziwienie biernością, a nawet wrogością ludności wiejskiej względem niepodległościowych postulatów i ruchu narodowego doby rozbiorów.

Dlaczego chłopi, podburzani przez austriackie władze, ochoczo przystąpili do krwawej rozprawy z ziemianami podczas tak zwanej rabacji galicyjskiej w 1846 roku? Dlaczego tak niewielu było ich w szeregach powstańców listopadowych i styczniowych, a ich zaangażowanie w insurekcję kościuszkowską miało znaczenie czysto wizerunkowe?

Odpowiedź nie jest trudna, jeśli weźmie się pod uwagę pojęcia, które przez całe stulecia kultywowali szlachcice. Polska elita celowo wpajała pospólstwu przekonanie o niższości i odmienności. Sama sprawiała, że chłopi uważali się za ludzi „tutejszych”, a nie polskich poddanych. I nie widzieli powodów, by walczyć za idee, które ich nigdy nie obejmowały.

„Chłopi w swojej masie bali się Polski niesłychanie”

Wincenty Witos, działacz ludowy i premier II Rzeczpospolitej, stwierdził stanowczo na kartach wspomnień, że nawet w latach jego młodości, u schyłku XIX stulecia, „o świadomości narodowej nie mogło być [na wsi] prawie żadnej mowy. Chłopi w swojej masie bali się Polski niesłychanie, wierząc, że z jej powrotem przyjdzie na pewno pańszczyzna i najgorsza szlachecka niewola”.

Dopiero XX wiek przyniósł w dziedzinie tożsamości narodowej zasadniczą rewolucję. Wypada jednak pamiętać, że przodkowie zdecydowanej większości z nas – dawni mieszczanie i chłopi, łącznie przodkowie przeszło 90% obecnych mieszkańców kraju – wcale nie czuli się Polakami. A nawet: nie mieli prawa się za nich podawać.

Przodkowie większości Polaków byli niewolnikami traktowanymi gorzej niż zwierzęta. O tym, jak wyglądało ich codzienne życie i jak nowożytna szlachta korzystała z nieograniczonej władzy nad chłopami przeczytacie w mojej nowej książce pt. Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa (Wydawnictwo Poznańskie 2021).

Powyższy tekst powstał w oparciu o tę właśnie publikację. Bibliografia i przypisy znajdują się w książce.



Kamil Janicki


Historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak Damy polskiego imperium, Pierwsze damy II Rzeczpospolitej, Epoka milczenia czy Seryjni mordercy II RP. Jego najnowsza pozycja to Damy Władysława Jagiełły (2021).







Pomieszana chronologia - znamy ten chwyt z wpisów do wikipedii 

[ przypomnę fragment z tamtego posta:

Moim zdaniem unikanie polskiej nazwy to zamierzone działanie autora.
Dodatkowe zamieszanie wprowadza pomieszanie chronologii.
Jesteśmy zwyczajni tego, że wydarzenia historyczne omawiane są w sposób chronologiczny - tego się spodziewamy i tak sobie odczytujemy teksty traktujące o historii.
Jeśli ktoś pobierznie czyta tekst, może źle zrozumieć treść, przez jej niechronologiczny układ.]






tryb teraźniejszy:

"...nie jest..."
"Kiedy mówimy"
"Obecnie"



Zaczynamy czytać wypowiedź od słów określających tryb czasu jako teraźniejszość: "Kiedy mówimy o Francuzach, ..." i jeszcze nie wiemy, że to cytat z odległej przeszłości, odczytujemy więc go zgodnie z trybem jaki najpierw ("...nie jest..." w pierwszym zdaniu) zastosował autor słów - jako teraźniejszość. 
Po cytacie autor robi współczesny wtręt, a potem znowu przytacza twierdzenia odnoszące się do odległej przeszłości.




„Kiedy mówimy o Francuzach, Anglikach, Hiszpanach, rozumiemy przez to wszystkich mieszkańców tych państw” 

Obecnie odruchowo przyjmujemy, że Polakiem jest ten, kto wychował się w polskiej kulturze, posługuje się językiem polskim i pochodzi z Rzeczpospolitej. 

Hubert Vautrin pisał ze zdziwieniem, że spośród wszystkich ludzi zamieszkujących państwo polskie za członków narodu, a więc Polaków, uważano tylko szlachtę.



tryb teraźniejszy:

"...nie jest..."
"Kiedy mówimy"
"Obecnie"

zauważ: "odruchowo" - czyli bez namysłu - czyli może błędnie, bo bez namysłu... 


to słowo "odruchowo" jest tu niepotrzebne, zdanie bez tego słowa lepiej brzmi - jest jasna i jednoznaczna informacja: 

Obecnie przyjmujemy, że Polakiem jest ten, kto wychował się w polskiej kulturze, posługuje się językiem polskim i pochodzi z Rzeczpospolitej. 


Najwyraźniej jednak autor uznał, że słowo to jest tu niezbędne, z jakiegoś powodu...




I to jest na wstępie artykułu, gdzie z reguły wykłada się tezy, a następnie przechodzi do udowadniania tezy  - w dalszej części artykułu. Spodziewamy się więc, że autor w dalszej części udowodni nam tezę ze wstępu, że:


Niemal żaden mieszkaniec Polski nie jest z pochodzenia Polakiem. Ciebie też to dotyczy

Kiedy mówimy o Francuzach, Anglikach, Hiszpanach, rozumiemy przez to wszystkich mieszkańców tych państw –  nad Wisłą „było inaczej”. 
(nie pasuje tryb - zdanie zaczyna się od trybu teraźniejszego, a kończy trybem przeszłym - ale lakoniczność wypowiedzi ujęta w cudzysłów "unieszkodliwia" tę nieścisłość, bo to co jest w cudzysłowiu, często traktujemy jako przybliżenie, zależnie od kontekstu wypowiedzi - MS)

Obecnie odruchowo przyjmujemy, że Polakiem jest ten, kto wychował się w polskiej kulturze, posługuje się językiem polskim i pochodzi z Rzeczpospolitej.



Po wstępie autor przytacza różne rzeczy z historii i generalnie ma na nie jakieś potwierdzenie - układ wypowiedzi wymusza na czytającym zgodę na poszczególne tezy i wątki - łącznie z tą pomieszaną chronologią na początku artykułu - jeśli ODRUCHOWO (bez zastanowienia) potraktuje ten artykuł jak każdy inny.

Bowiem odruchowo od swego krajana, usankcjonowanego prawem ("jakaś wyższa instancja dała mu prawo do publicznych wypowiedzi dla dobra narodu") nie spodziewamy się oszustwa kłamstwa manipulacji, działania w złej wierze.


Teza, że nie jesteś Polakiem, albo, że inni nie są Polakami współgra z nagminnym zwrotem: 
"ten Polak".

A więc - niestety, znowu miałem rację.


"ten Polak" jest to celowe działanie zmierzające do wynarodowienia i wyobcowania społeczeństwa - do osłabienia państwa.

Kto dba o Polskę?

Polacy! 

Kto jest Niemcem, Francuzem, Anglikiem - kto nie jest Polakiem - ten o Polskę nie dba, bo nie ma powodu dbać.




W średniowieczu może było inaczej, ale OBECNIE za Polaka uważamy KAŻDEGO, kto mówi po polsku, pochodzi z Polski i wychował się w kulturze polskiej. 

Wiedza o tym jest tak powszechna, że wręcz odruchowa.

 








Porównaj:





https://wielkahistoria.pl/niemal-zaden-mieszkaniec-polski-nie-jest-z-pochodzenia-polakiem-ciebie-tez-to-dotyczy/




































Mińsk







10 czerwca, Mińsk /Michaił Matiewski - BELTA/. Władze państwowe i organizacje publiczne muszą widzieć inicjatywy obywateli, wtedy nie pojawią się stronnicze organizacje non-profit. O tym powiedział prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko na republikańskim seminarium „Aktualizacja metod i form pracy z ludnością na szczeblu lokalnym”, dowiedział się BiełTA.

„Być może my, menedżerowie, czasami nie dostrzegamy inicjatyw ludności, nie wiemy, jak włączyć je w proces budowania państwa, nie dajemy ludziom możliwości odczucia ich zaangażowania, bycia użytecznym. Ale tam jest żądaniem” – powiedział Aleksander Łukaszenko.

Prezydent przyznał, że władze, a także stowarzyszenia społeczne (Belaja Ruś, Białoruski Republikański Związek Młodzieży, Białoruski Związek Kobiet) w pewnym momencie przeoczyły tę prośbę ludności. Na tym polu kwitły różne pozarządowe organizacje marginalne.



10 czerwca, Mińsk / Corr. BELTA/. W regionach jest wystarczająco dużo zdolnych, patriotycznych, profesjonalnie wyszkolonych ludzi - powiedział dziennikarzom szef Administracji Prezydenta Igor Siergiejenko podczas seminarium-spotkania "Aktualizacja metod i form pracy z ludnością na szczeblu lokalnym" - dowiedział się BiełTA.

Według niego komunikacja z ludnością w regionach jest m.in. okazją do poszukiwania kadr, gdyż tam skoncentrowany jest silny potencjał kadrowy.

"Są takie przykłady. A my wybieramy ludzi, m.in. do pracy w Administracji Prezydenta" - powiedział Igor Sergeenko. "Wymaganiem głowy państwa jest znalezienie w regionach zdolnych, kreatywnych, patriotycznych, profesjonalnie przygotowanych ludzi i zaproszenie ich do pracy, tworzenia warunków. Czasem ci ludzie to prawdziwi profesjonaliści, ciężko pracujący są skromni i wielu z nich nie zauważamy”.


Szef administracji podkreślił, że są różne formy. – Nie tylko szukanie, przygotowywanie, tworzenie rezerwy, sprawdzanie człowieka w akcji w jednej, drugiej, trzeciej sekcji. I powiem, że coś się układa. Ale jest też sporo niedociągnięć – dodał.



https://www.belta.by/society/view/sergeenko-v-regionah-dostatochno-sposobnyh-patriotichnyh-professionalno-podgotovlennyh-ljudej-507040-2022/

https://www.belta.by/president/view/lukashenko-mestnoj-vlasti-nado-videt-initsiativy-grazhdan-togda-i-ne-budut-pojavljatsja-507046-2022/





środa, 8 czerwca 2022

Władysław "WIR" Siemaszko kończy dziś 103 lata




Poniższy tekst jest ze strony internetowej czasopisma "Myśl Polska".

Strona ta jest odgórnie blokowana, więc jeśli chcesz poczytać, co polecam, zastosuj bezpłatny VPN lub przeglądarkę Opera, która posiada VPN wbudowany - po instalacji trzeba go osobno kliknąć, aby zadziałał.





przedruk




Dzisiaj 103 urodziny obchodzi p. Władysław Siemaszko, pseudonim „Wir”. Działacz kresowy, niestrudzony badacz tragedii polskiej ludności na Wołyniu.

Przez wiele lat ujawnia i opisuje zbrodnie szowinistów ukraińskich. Autor fundamentalnych prac „Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich dokonane na ludności polskiej na Wołyniu 1939–1945” i „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939–1945”.

Syn polskiego dyplomaty. Mieszkał na Wołyniu w latach 1924–1944 roku. Od września 1939 r. był członkiem polskiej organizacji niepodległościowej Służba Zwycięstwu Polski (od listopada – Związek Walki Zbrojnej). W 1940 skazany na karę śmierci (zamienioną później na 10 lat łagru). Osadzony w więzieniu w Łucku do czerwca 1941 roku. W latach 1942–1944 walczył w Armii Krajowej (AK) w 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty. W 1945 aresztowany ponownie przez władze radzieckie, przekazany polskim. Z więzienia wyszedł w 1946 roku na mocy amnestii. Po wojnie ukończył studia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Do chwili przejścia na emeryturę pracował jako radca prawny. Był bardzo ceniony w swoim fachu.

W 1984 po opublikowaniu w czasopiśmie „Nurt” głośnego tekstu Jerzego Tomaszewskiego, w którym autor oskarżył Armię Krajową (AK) o mordowanie ukraińskich cywilów środowisko kombatanckie żołnierzy 27. Wołyńskiej Dywizji AK przystąpiło do zbierania relacji świadków na temat wydarzeń z okresu 1943–1944. Efektem zainicjowanych wtedy prac dokumentacyjnych były publikacje Władysława Siemaszko oraz jego córki Ewy Siemaszko dotyczące zbrodni popełnionych przez ukraińskich szowinistów na Polakach na Wołyniu. Od tego czasu z wielką ofiarnością broni polskiej racji stanu i pokazuje okrucieństwo ukraińskich szowinistów.
Pan Władysław Siemaszko został odznaczony między innymi: Order Orła Białego, Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem Armii Krajowej, Medal Polonia Mater Nostra Est, Nagroda Kustosza Pamięci Narodowej.

200 lat w zdrowiu Panie Władysławie!!!

W 2013 roku „Myśl Polska” opublikowała tekst wystąpienia Pana Władysława podsumowując efekty „dialogu” historyków polskich i ukraińskich.

„Szanowni Koledzy!

Nasza działalność dobiega końca. U kresu tak działalności, jak i naszego życia, Środowisko ponosi klęskę w bardzo ważnych sprawach dla nas, dla historii narodu, dla przyszłej pamięci. Ta klęska jest także hańbą tego Środowiska, bo jest za nią odpowiedzialne.

Mam na myśli te działania Okręgu, które są związane z ludobójstwem Polaków na Wołyniu, a także działalnością OUN-UPA poza Wołyniem. W tych sprawach Środowisko albo podejmowało działania wręcz szkodliwe, albo nie reagowało należycie, co też było szkodliwe.

Działania szkodliwe to seminaria polsko-ukraińskie „Trudne pytania”, których sposób organizacji, przebieg i zakończenie w formie podpisanego protokółu uzgodnień i rozbieżności uważam za skandaliczne. Na ten temat wypowiadałem już krytyczne sądy niejednokrotnie. Pokrywają się one z opiniami z dwu publikacji, które polecam: opracowanie naszego Kolegi Leona Karłowicza pt. „Polska-Ukraina: smutne refleksje”, wyjątkowo cenna publikacja, oraz polemika pomiędzy prezesem Zygmuntem Mogiłą-Lisowskim i redaktorem Zbigniewem Lipińskim a kol. Andrzejem Żupańskim, architektem i reżyserem seminariów, w „Myśli Polskiej” – numerach: 10 z 10 marca br., 14-15 z 7-14 kwietnia br., 17 z 28 kwietnia br.

Te materiały pokazują co się w ogóle stało i jak daleko odbiegają od faktów różne deklaracje i oceny tych seminariów wypowiadane przez Zarząd Środowiska. A fakty są następujące (wymienię tylko najważniejsze):
Po pierwsze. Seminaria były sterowane przez polityków i nacjonalistyczne środowiska ukraińskie, zainteresowanych – oględnie mówiąc – poprawą wizerunku OUN-UPA; ich pomysł wyszedł od Jacka Kuronia i jego kręgu politycznego, w tym związanego z nim ukraińskiego lobby w Polsce. Potwierdzają to m.in. listy gratulacyjne słane do organizatorów seminariów przez wysokie urzędy polskie i ukraińskie. Pomysł ten polegał na szerokim udziale nacjonalistycznych „naukowców” ukraińskich, których zadaniem było zarzucenie nacjonalistycznymi twierdzeniami nieprzygotowanych do ścierania się z hucpą naukowców polskich. Sterowanie to wyrażało się również przez sponsorowanie seminariów przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz Fundację Batorego. W rezultacie nastąpiło podporządkowanie seminariów obłędnym koncepcjom politycznym, by poprzez nacjonalistyczne ukraińskie środowiska (a nie ukraińskie środowiska przeciwne nacjonalistom) związać Polskę z Ukrainą. Dlatego ukrytym celem seminariów, maskowanym ogólnikowym hasłem „wyświetlić prawdę”, pod które można wszystko podłożyć, było pomniejszenie zbrodni OUN-UPA i przerzucenie odpowiedzialności za nie na Polskę przedwojenną, rząd emigracyjny, na AK, na samoobrony i w ogóle Polaków. Stąd się wzięły: gwarantujący ten cel dobór uczestników seminariów i wynikające z niego treści.
Po drugie. Zakulisowy dobór wygłaszających referaty i uczestniczących w dyskusji, w dużej mierze narzucony przez nacjonalistyczny Związek Ukraińców w Polsce (według drugiej wersji narzucony przez sponsorów), a więc dobór, który eliminował z prezentacji i dyskusji najbardziej niewygodne dla nacjonalistów ukraińskich i polityków głosy. Wychodzenie naprzeciw ukraińskim nacjonalistom było posunięte tak daleko, że choć według deklaracji seminaria miały być z udziałem wyłącznie naukowców, to dopuszczono do aktywnego uczestnictwa nacjonalistycznych zbrodniarzy: Wasyla Kuka „Łemisza”, ostatniego dowódcy UPA oraz Jewhena Stachiwa, w 1941 prowadzącego pertraktacje z Abwehrą w Sulejówku, członka OUN, działającego na Wołyniu.
Po trzecie. Treści seminariów zostały zdominowane przez ukraińskie nacjonalistyczne interpretacje faktów, kłamstwa, przekłamania i propagandowe stwierdzenia, którym polscy historycy nie umieli się w sposób zdecydowany i ostry przeciwstawić. Tylko niektóre referaty polskie czy głosy w dyskusji były dobrze przygotowane, ale na tle agresywnej nacjonalistycznej kampanii tzw. naukowców ukraińskich nie dawały odporu, a ich wymowa utonęła w sugestywnych nie udokumentowanych twierdzeniach ukraińskich, które nie zostały zbite przez polskich naukowców.

Mało tego – końcowe protokoły uzgodnień i rozbieżności – dzięki mętnym sformułowaniom i niedopowiedzeniom całkowicie zamazują ludobójstwo, zrzucają odpowiedzialność z OUN-UPA na Polaków lub na niezależne od OUN-UPA okoliczności wojenne. I wreszcie ustawiają Polaków na równej płaszczyźnie z ich katami-ludobójcami przez stwierdzenie o „spirali odwetów polskich”. Koledzy, to jedno stwierdzenie mówi, że samoobrony, oddziały partyzanckie i 27 Wołyńska Dywizja, także indywidualni Wołyniacy, cały polski Wołyń żył odwetem. Koledzy, autorem tego stwierdzenia jest Wołyniak, prof. [Władysław] Filar, a więc dla strony ukraińskiej najbardziej wygodna sytuacja, gdy to sam Wołyniak, w dodatku z 27 Dywizji, wyraża takie opinie. Koledzy, zrobiono z nas odwetowców. Jest to nie tylko niezgodne z prawdą, ale to godzi w dobre imię naszej Dywizji, Wołyniaków, Polaków. Stwarza bazę do twierdzeń o „wojnie domowej”, „walkach bratobójczych” zamiast o ludobójstwie. Ten sam Wołyniak w swym referacie wymienia jako źródła „konfliktu polsko-ukraińskiego” (słowo ludobójstwo jakoś nie może wyjść spod pióra) sprawy nie mające żadnego związku przyczynowego z ludobójstwem. I to zostało ujęte, dzięki prof. Filarowi w końcowym protokóle uzgodnień.

W omawianych końcowych protokołach sformułowanie o wymordowania Polaków na Wołyniu i na innych terenach (nie nazywane zresztą ludobójstwem tylko stratami, i bez podania kto mordował) zostało tak skonstruowane, że wynika z niego, że to tylko polscy historycy fakty takie stwierdzają, zaś ukraińscy historycy na ten temat nie wypowiadają się, ponieważ nie mają swoich badań. Tymczasem kol. Żupański udaje że nie rozumie co zostało napisane i twierdzi uparcie, że ukraińscy historycy potwierdzili wymordowanie blisko 100 tys. Polaków. A jak się przedstawiają ukraińskie badania na te temat, to niedługo się dowiemy po apelu jednego z ukraińskich uczestników seminariów kol. [Andrzeja] Żupańskiego prof. Isajewicza, by tworzyć bazę danych podważającą książkę „Ludobójstwo…” Siemaszków.

Po czwarte. W dodatku materiały z seminariów zostały opublikowane i rozpowszechnione wśród środków masowego przekazu, polityków, historyków oraz nauczycieli. Wobec braku innych materiałów wnioski z nich oczywiście są błędnie wyciągane, bo dominuje w nich nie sprostowana tzw. nacjonalistyczna prawda. Żaden dziennikarz, polityk czy nauczyciel nie będzie weryfikował seminaryjnych materiałów ani nie jest w stanie rozróżnić kłamstwa od prawdy. Nie można się więc dziwić, że Telewizja Polska na zarzut, że w „Wiadomościach” zostało podane kłamstwo o wymordowaniu przez Przebraże 10 tys. Ukraińców, powołała się na źródło, jakim ma być sama 27 Wołyńska Dywizja z komentarzem, że jeśli tak twierdzą jej żołnierze, to musi być to prawda.

Po piąte. Dzięki materiałom z seminariów obecnie popularyzuje się w dalszym ciągu zakłamanie i obciążanie odpowiedzialnością za zbrodnie OUN-UPA Polski i Polaków. Przez Polaków, by nie drażnić strony ukraińskiej, przyjęte zostało nacjonalistyczne słownictwo, wymieszano prawdę z kłamstwami i przygotowano grunt do tego, co obecnie odbywa się na Ukrainie, a mianowicie do rehabilitacji OUN-UPA. Z takim celem nacjonaliści ukraińscy się nie kryli, bo przecież ambasador Ukrainy powiedział koledze Żupańskiemu podczas spotkania w ambasadzie, że oczekuje się, że Polska pomoże w rehabilitacji OUN-UPA. I rzeczywiście pomogła, najbardziej owymi seminariami, na które wszyscy się powołują, a w których sami Polacy nie nazywali wydarzeń wołyńskich ludobójstwem tylko wszelkimi innymi zastępczymi pojęciami, zupełnie nie odpowiadającymi znaczeniowo temu, co zostało dokonane. W ten sposób na seminariach ukształtowany został wizerunek OUN-UPA – jedyna siła walcząca o niepodległość Ukrainy, niechcący zamieszana w konflikt z Polakami, do którego Polacy sami doprowadzili bądź sprowokowali.

Konsekwencje powyższego są następujące:
W bliskim czasie na Ukrainie ludobójcy z OUN-UPA otrzymają uprawnienia kombatanckie, w następstwie tego pojawią się żądania, by Polska wypłacała dodatek kombatancki żyjącym w Polsce upowcom. Ludobójcy z OUN-UPA wystąpią do międzynarodowych organizacji kombatanckich o przyjęcie jako członków ich organizacje weteranów. Zresztą występowali już do międzynarodowej organizacji kombatanckiej w Paryżu.
W nawiązaniu do powyższego wymienię inne proupowskie działania kol. Żupańskiego. Kol. Żupański twierdził, że w sprawie przynależności upowców do międzynarodowych stowarzyszeń wysłał protest do Paryża, ale żaden taki protest tam nie trafił, a kol. Żupański tekstu swego wystąpienia nikomu nie pokazał, ani też nie opublikował, choćby w naszym Biuletynie. Nie było więc żadnego protestu.
Kol. Żupański dwukrotnie odmawiał podpisu pod apelem do Sejmu o nie potępianie akcji WISŁA. Pierwszy raz w 1990 r., ale wtedy ugiął się pod presją i w końcu podpisał, drugi raz w 1998 r. odmówił podpisu, zresztą przy poparciu Zarządu. W tej sprawie za namową kol. Żupańskiego odmówił podpisu również przewodniczący Światowego Związku Żołnierzy AK [Stanisław] Karolkiewicz.

Podobne stanowisko Okręg Wołyń zajął w sprawie pomników UPA w Polsce. Protestów nie było, wywierania nacisku na władze nie było, było natomiast podejrzane paktowanie z kompletnie niewiarygodnym, nacjonalistycznym Związkiem Ukraińców w Polsce i podpisywanie z tym Związkiem umów! Z prawnego punktu widzenia nic nie wartych.
Seminaria, co do których wiadomo było już po pierwszym do czego one prowadza i co prezentuje i może zaprezentować strona ukraińska, były uparcie prowadzone. Wynik ślepoty jednych, a złej woli innych podejmujących w Okręgu Wołyń owe przedsięwzięcia i nie reagujących właściwie na kłamstwa, na nacjonalistyczne panoszenie się. A przecież, co podkreślam, nie indywidualne wystąpienia, listy ludzi do redakcji, do polityków, do władz, odnoszą skutek, lecz działania i protesty organizacji, tym bardziej tak znanych, jak nasza Dywizja.

Poczynania Zarządu dot. spraw ukraińskich, a przede wszystkim przewodniczącego Żupańskiego, spotykały się wielokrotnie z krytykami, i to ostrymi, nielicznych członków naszego Środowiska. Większość jednak je akceptowała, na co powołuje się kol. Żupański, przypominając, że kontynuowanie owych seminariów było przegłosowywane pozytywnie.
Tak więc to, co się stało, zostało dokonane rękami ludzi, którym wymordowano bliskich, którzy przeżyli poniewierkę, poniżenia, tych którzy bronili przed ludobójcami swych rodzin i ojcowizny. Za to Koledzy też jesteście niestety odpowiedzialni, akceptowaliście, daliście się omamić i wykorzystać do antypolskiej roboty. Bo nic lepszego dla zbrodniarzy, jak bierność ofiar. Hańba Koledzy.”

Władysław Siemaszko „Wir”



https://myslpolska.info/2022/06/08/103-urodziny-badacza-tragedii-wolynskiej/




wtorek, 7 czerwca 2022

Prof. Krawczuk ukończył 100 lat.




przedruk




Panie profesorze, jest Pan wybitnym znawcą historii starożytnej. Proszę powiedzieć skąd wzięło się to zainteresowanie, pasja właściwie, bo przecież historii starożytnej poświęcił Pan prawie całe swoje życie. Kiedy Pan się zainteresował historią?

Proszę Pani, to z natchnienia Bogów Olimpijskich (śmiech). A Bogowie zadziałali poprzez łacinę, bo musi Pani wiedzieć, że w moich czasach gimnazjalnych i licealnych, przed wojną, łacina i historia to były najważniejsze przedmioty. A więc podsumowując, umiłowanie łaciny a poprzez umiłowanie tego języka, także świata i ludzi którzy się nim posługiwali. Otóż tam właśnie, w gimnazjum i liceum, pokochałem łacinę, która jest cudownym językiem, a obecnie u schyłku swoich dni, jestem świadkiem że łacina umiera, zniesiono ją nawet jako przedmiot fakultatywny, maturalny. Trudno tą jedna rozmową ogarnąć całe stulecie wspomnień, przemyśleń i refleksji. Obserwuję z przykrością wielką dekadencję naszych czasów i to w bardzo wielu dziedzinach życia społecznego, świadome przekreślanie wielowiekowego postępu myśli ludzkiej, szlachetnych działań wielu jednostek, patriotycznych dążeń do wolności. I umiera też historia, historii można już na maturze nie zdawać, nie jest już przedmiotem maturalnym. To jest zupełna zmiana świata, nauczania, obyczajów, patrzenia na świat w ogóle.







Ale zacznijmy od początku. Kraków to Pana rodzinne miasto.

Ja jestem arcyrodowitym krakowianinem! Urodziłem się tu w roku 1922! 7 czerwca, w środę, w dniu Merkurego.

Właśnie w czerwcu w roku 2022 skończy Pan 100 lat! Życzymy 200 lat Panie Profesorze! Proszę przyjąć najszczersze gratulacje od wszystkich krakowian i nie tylko!

Dziękuję! Jak mówiłem, urodziłem się 100 lat temu w Krakowie, w kamienicy przy Rynku Głównym 15, tam, gdzie teraz jest Wierzynek, to znaczy restauracja. Trzecie Pietro. To było mieszkanie moich rodziców, a przedtem moich dziadków. I muszę Pani powiedzieć jako ciekawostkę, moim dalekim powinowatym był Stanisław Wyspiański.

No, proszę!

To bardzo zwyczajna rzecz. Otóż moi dziadkowie mieszkali najpierw przy Placu Dominikańskim 3. Ale około roku 1890 przejęli mieszkanie po swojej powinowatej, pani Parwi. To właśnie mieszkanie Rynek Główny 15, trzecie piętro. Otóż pani Parwi, wdowa po cukierniku, ich powinowata, była rodzoną ciotką Stanisława Wyspiańskiego, który tam bywał codziennie, bo tam są ogromne pokoje i on tam pracował i malował. I ja się urodziłem w mieszkaniu właśnie tym, w którym gościem stałym, niemal mieszkańcem, był Wyspiański. Powinowactwo nie było wtedy czymś niezwykłym. Kraków był w tamtym czasie małym miastem, wszyscy się znali i byli ze sobą spokrewnieni, spowinowaceni, a akurat to była ta sama warstwa społeczna zamożnych rzemieślników i inteligencji. Więc to było zupełnie normalne.

A kim byli Pana rodzice, jaki to był dom?

Mój ojciec był drukarzem, kierownikiem drukarni związkowej, która wydawała pismo socjalistyczne „Naprzód”. Był nawet prezesem Związku Zawodowego Drukarzy. Był bliskim współpracownikiem Ignacego Daszyńskiego, tego, który kierował ruchem socjalistycznym. A moja matka była nauczycielką polonistką. Więc tam się urodziłem, w Rynku. To było wspaniale, ogromne mieszkanie, a pokoje tam, to są wręcz komnaty, z cudownym widokiem na Rynek. I tam spędziłem pierwszych dziesięć lat życia. Od roku 1932 mieszkam nieprzerwanie tutaj, lat już dziewięćdziesiąt. Czyli ja przez cale życie pilnuję Krakowa. Najpierw na Rynku Głównym, a teraz tu, w Podgórzu, u stóp Kopca Krakusa (śmiech).

A jak pamięta Pan ten dom rodzinny z czasów dziecinnych?

Przede wszystkim był piękny. Piękne, ogromne pokoje, piękne stare meble, niektóre z tych mebli jeszcze tu u mnie egzystują. Dom był dość zamożny. Moja babka prowadziła tam wielką pracownię krawiecką, gdzie bywały znakomite osoby, znani ludzie, między innymi panie Pareńskie, te opisane w „Weselu”. Ale choć to dom zamożny, takie były czasy, że ludzie jednak prymitywnie mieszkali jeśli chodzi o urządzenia. Na przykład była tylko jedna wygódka na całe piętro, chodziło się gankiem. Nie było łazienki. Moi rodzice dopiero wprowadzili elektryczność, przedtem był tylko gaz i lampy naftowe. Ale to mieszkanie miało nieodparty urok i ciągle tkwi w mojej psychice. To były cudowne dziecinne lata.

A jeśli chodzi o szkołę? Jaki to był czas dla Pana?

Najpierw Czwarta Miejska Szkoła Powszechna imienia św. Jana Kantego, która mieściła się na ulicy Smoleńsk. Teraz chyba Traugutta się nazywa, bo zmieniono nazwę szkoły, nie wiem czemu. A moje pierwsze zabawy, to na Plantach oczywiście, te Planty zwłaszcza na odcinku od Wiślnej do Wawelu. Zaś szkoła średnia to już tu w Podgórzu, gimnazjum na ulicy Zamojskiego, a obecnie bliżej Telewizji na Krzemionkach, czyli Tadeusza Kościuszki. Łacina to był wtedy jeden z najważniejszych przedmiotów. Ważne były wtedy polski, historia, łacina, i oczywiście matematyka.

Typowo humanistyczne wykształcenie.

Tak. A moi nauczyciele gimnazjalni byli jeszcze z czasów galicyjskich, wielcy patrioci, choć jak tak patrzę teraz w tył, to wszyscy mieli nazwiska, niemieckie, węgierskie, czeskie, a dyrektor gimnazjum nazywał się Tiurschmidt, cóż, typowo „polskie” nazwisko (śmiech). Ale faktycznie wszyscy byli wielkimi patriotami co sprawdziło się w czasie okupacji. Jestem więc wierny Krakowowi ale też wierny temu miejscu, a to ważna zasada: nie zmieniać lekkomyślnie miejsca swojego pobytu ani adresu zamieszkania. Ja tu, w tym miejscu spałem w dniu 1 września 1939 roku. Zbudziło mnie gwałtowne tłuczenie do tego właśnie okna, jeden z sąsiadów tłukł się i krzyczał: wojna, wojna wybuchła! Bombardują! Myśmy nie byli na to przygotowani, nikt nie wierzył, że tak się może stać Miałem wtedy 17 lat, ukończyłem pierwszą klasę licealną. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że to będzie coś aż tak strasznego. Myśmy jeszcze do południowych godzin nie wierzyli, że to naprawdę wojna. Niektórzy wręcz twierdzili, ależ nie, to tylko takie próby, próbne bombardowania, sami Polacy to zrobili, żeby bomby sobie wypróbować.

Jak Pan przeżył wojnę?

Cudem. Cudem… Natychmiast po rozpoczęciu wojny uciekaliśmy wraz z młodszym bratem Włodzimierzem z Karkowa na Wschód z całą rzeszą ludzi, byle dalej od Niemców 17 września zastał nas w Kowlu, skąd musieliśmy wracać, bo tam weszli Rosjanie. A w Krakowie nieustanny głód i strach Czasem spotyka się takie stwierdzenia, że była pierwsza okupacja, a potem była ta druga, narzucona przez nowy ustrój. Ale proszę mi wierzyć, ci co tak mówią, nie wiedza o czym mówią. Tego porównać się nie da. Dla mnie, młodego chłopaka, też było straszne, że nagle straciłem możliwość kształcenia. W czasie wojny Polak nie mógł się kształcić, mógł być tylko parobkiem, siłą roboczą. Oczywiście było tajne nauczanie, ja maturę robiłem na tak zwanych tajnych kompletach, ale z duszą na ramieniu. Kiedyś jakaś dziennikarka zapytała Irenę Sendlerową, czy się nie bała, bo ratowanie Żydów było bardzo niebezpieczne, a ona na to, że niebezpieczne to było wtedy nawet wyjście na ulicę. Tu, proszę pani, wielu moich sąsiadów rozstrzelano, jednych za to, że przechowywali Żydów, a innych zupełnie przypadkowo, ale tych przypadków było mnóstwo. Ja we wrześniu 44 roku przechodziłem koło Bramy Floriańskiej, złapał mnie pijany oficer niemiecki, przyłożył mi pistolet do skroni i mówi do mnie po niemiecku pijanym bełkotem , żebym go prowadził tam, gdzie on mieszka. A ja pojęcia nie miałem przecież gdzie on mieszka. Co by Pani zrobiła na moim miejscu? Pierwszy odruch, uciekać. Ale on wtedy strzeliłby do mnie. Przybiegnie ktoś z posterunku przy Dworcu i on powie, że ja na niego napadłem. I co, jak znajdą przy mnie jakieś papiery, a ja miałem akurat przy sobie jakieś gazetki podziemne. Wtedy mnie natchnął Petroniusz, ten znany z „Quo vadis”. Zachowała się we fragmentach jego powieść, jeszcze pisana po łacinie, a ja przez cały czas okupacji uczyłem się łaciny, bo kochałem ten język, więc ja tego Petroniusza przeczytałem. I tam jest taka scena, idzie młody chłopak, zgubił się w jakimś mieście w południowej Italii, i tak łazi po tych ulicach, nie wie gdzie iść, nagle widzi staruszkę na rogu, która na ulicy handluje warzywami, podchodzi do niej tak z głupia frant i pyta, nie wiecie matko gdzie ja mieszkam? A ona, oczywiście że wiem. Ten się, dziwi, co to bogini jakaś czy co, ale idzie za nią. Ona go prowadzi jakimiś zaułkami, i wprowadza go do jakiegoś domu, rozsuwa zasłony, on patrzy a tam burdel. I ona mówi do niego, tu powinieneś mieszkać. I mnie to natchnęło, bo scena podobna. Pomyślałem sobie, że nie będę uciekał, tylko go poprowadzę przez Planty do domu publicznego na Przemyską. Na szczęście przeszedłem raptem tylko kilkadziesiąt kroków, gdy napatoczył się jakiś żołnierz niemiecki, zobaczył co się dzieje, i do mnie po niemiecku, że teraz on go bierze pod swoją opiekę i go dalej poprowadzi. Więc ja szybko uciekłem. I widzi pani Petroniusz mnie uratował. Opisałem tę historię w mojej książce „Spotkania z Petroniuszem”. I dlatego boleję nad tym, że łacina została całkowicie skreślona z programu nauczania a z historią dzieje się to samo. To jest katastrofalne dla bytu narodowego. Bo przecież właśnie historia określa byt narodowy. Ja w swojej naiwności wyobrażałem sobie, że obecnie, kiedy wróciliśmy do zintegrowanej Europy, i kiedy nasza wspólna historia europejska stała się naszą historią, to od razu zrodzi się zainteresowanie historią starożytną. Nic z tego. Nasze władze zdecydowały wprost przeciwnie. Żadnej historii, żadnej wiedzy o wspólnych naszych korzeniach.


Wróćmy do pytania.

Jak przeżyłem wojnę? Wegetowałem, bałem się, jak wszyscy wtedy, byłem też w takich specjalnych oddziałach, które były zorganizowane przez Niemców i skoszarowane na wypadek nalotów. To było dla nas bardzo wygodne, bo myśmy mieli pewną ochronę, nie musiałem najciężej pracować, i niby byłem gdzieś zatrudniony, więc zwolniony od wywózki do Niemiec. Muszę też pani powiedzieć, że było wtedy bardzo trudno o książki, a ja kochałem książki, więc zdobycie książki, to była rozkosz i dopiero przeżycie. Jak wtedy zacząłem gromadzić książki, tak gromadzę do dnia dzisiejszego. Teraz ratuje mnie to że choć jestem ubogim emerytem i nie mogę kupować do woli książek, czy szperać po antykwariatach, to kupuję w taniej książce. W czasie wojny zdobywałem książki z antykwariatów właśnie, o których Niemcy o dziwo zapomnieli, choć księgarnie Niemcy przejęli. Ta księgarnia Gebethnera i Wolfa, sławna, przy Rynku, została przecież też przejęta. A w antykwariatach właśnie można było zdobyć coś cennego, po łacinie, po grecku, książki historyczne i inne. W czasie wojny byłem też oczywiście w Armii Krajowej. A pod sam koniec wojny zagarnęła nas Armia Ludowa. W 44 roku byłem w II Zapasowym Pułku Łączności. Część mojego pułku walczyła pod Berlinem, a tam śmierć kosiła bezlitośnie. Po wojnie zacząłem studiować języki klasyczne i historię.

W Krakowie, oczywiście.

W Krakowie, oczywiście. Jestem wierny temu miastu i Uniwersytetowi Jagiellońskiemu, jako student, asystent, docent, profesor, i profesor emerytowany do dnia dzisiejszego. Z placówką tą jestem związany prawie przez całe życie i bardzo jestem z tego dumny. Trochę książek napisałem i wydałem, ale w Polsce Ludowej, pani nie uwierzy, za publikacje książek płacono honoraria, a teraz trzeba dopłacać, aby coś wydać.

Mówi się, że pisanie książek to wielki dar, ale pisanie ciekawych książek, to dopiero jest umiejętność, a Pan tę umiejętność posiadł!

Wie pani, ja dużo zawdzięczam Władysławowi Tatarkiewiczowi, znakomitemu profesorowi filozofii. Otóż on w okresie stalinowskim został odsunięty od wykładów, że on taki idealista, nie na tamte czasy. On nad tym bolał, ale tak umiarkowanie, przesiadywał w naszym Zakładzie i pisał „Historię estetyki”. I tam się wtedy z nim spotykałem, ale ja byłem tylko studentem, a potem asystentem, a on profesorem, więc patrzyłem na niego jak na Platona. Tymczasem on był bardzo sympatyczny i bardzo przystępny. Kiedy tak na niego patrzyłem z podziwem, on powiedział do mnie słowa, które do dnia dzisiejszego pamiętam: „ Ja nie jestem twórcą jakiegoś systemu filozoficznego. Mnie największą przyjemność intelektualną sprawia przedstawienie skomplikowanego problemu tak, żeby to było przystępne i interesujące dla każdego”.

Świetna rada.

I to właśnie od niego przejąłem. Tę maksymę, którą kieruję się przez całe życie, pisząc. Teraz jest moda na pisanie bardzo uczone, trudnym, niezrozumiałym, czyli tak zwanym naukowym językiem, więc jak ktoś pisze w sposób taki popularny, że każdy może to zrozumieć, nawet człowiek niewykształcony, to uchodzi to wręcz za zniewagę. Że jak można tak zwyczajnie pisać, a gdzie odpowiednie słownictwo, terminologia, składnia, zdania rozbudowane? Tymczasem ja się czuję w tym przypadku uczniem Tatarkiewicza. Ale to wymaga dużo wysiłku, tak lekko, w taki sposób pisać.

Czytelnicy to doceniają.

Niby historia starożytna nie ma takich trudnych problemów, jak matematyka czy logika, ale jest bardzo odległa. Więc przybliżenie tamtych czasów, aby się stały w pełni zrozumiałe, jest naprawdę wyzwaniem. Ja zajmuję się głównie historią starożytną. Tamte epoki interesują mnie oczywiście jak każdego, zwłaszcza historia Polski. Ale nie zajmuję się najnowszą historią, bo ją przeżyłem i wolę zapomnieć o tych potwornych czasach, zwłaszcza o czasach okupacji.

Ma Pan ogromny księgozbiór. Proszę powiedzieć, co zawiera?

Głownie są to książki dotyczące historii starożytnej, przeważnie teksty greckie i łacińskie, autorów greckich i łacińskich. Wygląda może imponująco, ale jego wartość jest znikoma, bo jak Pani wie, nikt dziś po łacinie ani po grecku nie czyta. Teraz na aukcjach dobre ceny osiągają dobrze zachowane książki polskie, a takie jak moje, cóż… Cycero, Platon? Po co to komu?

Dla koneserów.

Ale ilu ich jest? Takich jak ja? W czasach nie tak odległych, bo jeszcze po wojnie, było oczywiste, że ktoś otwiera książkę i czyta Cycerona w oryginale. A dziś to już przeszłość. Dziś odcinamy się od korzeni europejskich. A to mnie bardzo, bardzo boli.

Ma Pan piękny dom, niezwykły ogród…

Ten dom zbudowali moi rodzice. Zaczął budować mój ojciec, ale nie dożył końca budowy. Zmarł w roku 1928, kiedy ja miałem 6 lat. Jego śmierć jest wciąż we mnie obecna. Dlatego uważam, że moja mama była bohaterką. Bo proszę sobie wyobrazić, gdy ojciec zmarł, ja miałem 6 lat, mój brat był dwa lata ode mnie młodszy, a siostra dopiero miała się narodzić. I mimo to moja matka zdołała ukończyć budowę tego domu, wychować nas, i przetrwać wojnę, To wszystko to jej zasługa. Ona temu wszystkiemu podołała, i im dłużej żyję, tym większym podziwem ją obdarzam. Dlatego staram się ten dom ratować, idą na to wszystkie moje oszczędności i wysiłki. A co do ogrodu, ma Pani rację. Ja kocham Naturę. Nie wiem, czy moja matka byłaby zachwycona tym co ja zrobiłem z tym ogrodem. Bo jak pani widzi, zrobiłem tutaj las. Jest tu masa szpilkowców, to jest ładne i zdrowe, ale matka pewnie by wolała drzewa owocowe.

A Bogowie żyją w tych drzewach?

Raczej nimfy ogrodowe. Każde drzewo według wierzeń Starożytności ma swoją nimfę. Ja staram się być praktykującym chrześcijaninem, i doceniać wartości świata antycznego. Praktykujący chrześcijanin powinien przestrzegać trzech podstawowych przykazań Chrystusa: po pierwsze, chcę miłosierdzia i dobrych uczynków a nie ceremonii ofiar, po drugie wybaczaj a będzie ci wybaczone, co jest bardzo trudno praktykować, bo jak się komuś wybacza, często się go tylko rozzuchwala, gdyż on tego nie docenia, a po trzecie, kiedy się modlisz, zamknij się w izdebce swojej, bo modlitwa to jest chwila skupienia i nie obnoś się ze swoją pobożnością i religijnością. Stosuj się do Dekalogu i to wystarczy. Jednym słowem bądź przyzwoitym. Ale jeśli chodzi o Bogów, to doceniam ich świat i wartości antyczne.

Na koniec: jak Pan patrzy na siebie wstecz, co Pan myśli?

Podsumowując? Że popełniłem sporą ilość głupot, ale miałem też niewiarygodne szczęście że dożyłem tego wieku, i muszę też powiedzieć ze smutkiem, że jestem ostatni z tego pokolenia, moich przyjaciół, z którymi studiowałem. A czemu to zawdzięczam? Bogom. Bogom właśnie. Bo żeby dożyć takiego wieku, trzeba mieć: dobre geny, co od nas nie zależy, ciąg szczęsnych przypadków, na co nie mamy żadnego wpływu, potem muszą być postępy medycyny, a na koniec dobra atmosfera domowa, co się zawdzięcza częściowo rodzinie, ale również swojemu pozytywnemu stosunkowi do życia. Czuję się człowiekiem spełnionym, który spłodził dwóch synów, doczekał wnuków, ratował dom rodzinny i jeszcze wybudował domek w Gorcach oraz posadził wiele drzew i krzewił jak mógł naukę pro bona fide.

I tego pozytywnego stosunku do życia życzymy dostojnemu Jubilatowi na następne 100 lat!






ROZMAWIAŁA: ELŻBIETA WOJNAROWSKA




https://www.miesiecznik.krakow.pl/teksty-z-miesiecznika/urodzilem-sie-sto-lat-temu-rozmowa-z-prof-aleksandrem-krawczukiem/?fbclid=IwAR3Qn3N-DP_I5yAa4mL16l8ivjT9jBBvWuDpKF2Z71hoKb3jfjN0IPBUByc




poniedziałek, 6 czerwca 2022

Filary pogrzebowe Seklerów (Rumunia)


przedruk


Muzeul de Etnografie Brasov


Filary pogrzebowe Székely

Mitologia śmierci jest najbardziej archaiczną formą mitologii. Jeśli narodziny człowieka stanowią początek nowego systemu życia kosmicznego w pozycji ziemskiej, ślub reprezentuje integrację tego systemu w czujne tempo życia ziemskiego, a śmierć jest powrotem ziemskiego pielgrzyma w do kosmosu. Mitologia śmierci to synteza etnografii pogrzebowej, folkloru pogrzebowego i sztuki sennej. Enologia pogrzebowa studiuje etnograficzne i popularne resztki sztuki, które wyrażają poczęcie i wizję śmierci i postistnienia ludu lub społeczności. Mitologia śmierci obejmuje zestaw wierzeń, zwyczajów, rytuałów, symboli i znaczeń pogrzebowych.

W kategorii znaków pogrzebowych znajdują się filary pogrzebowe. W dawnych czasach siadało się na grobowcu razem z drzewem, jodłą, krzyżem i trójcą. Jeśli filar wyznacza miejsce pogrzebu, filar pogrzebowy może wykazywać stan cywilny zmarłego (ślubny lub niezamężny), płeć, wiek, sytuację małżeńską, zawodową i społeczną, ale także przywiązanie, z jakim był filar. Słupki nagrobne wykonane są z drewna, w większości przypadków rzeźbione geometrycznymi motywami (liny, kropki, rozety itp. ), a na szczycie mogą mieć kwiat (np. tulipan) lub ptak (ptaszek duszny, który w rumuńskiej mitologii śmierci jest symboliczną postacią duszy zmarłego).

Słupowi pogrzebowemu towarzyszyło drzewo pogrzebowe na grobie. Jodła prosta została postawiona na czele grobowca wszystkich młodych ludzi, niezależnie od tego, czy byli oświeceni, czy nie (czyli małżeństwa). Jodła, która zaznacza współistotność jodła, miała chronić duszę zmarłego i prowadzić go w podróży. Dla nietkniętego młodego mężczyzny lub kobiety jodła symbolizuje pannę młodą (joodła żony) lub pana młodego (joodła męża). Z pochodzenia przedchrześcijańskiego zwyczaj umieszczania filarów grobów datuje się do dnia dzisiejszego w Tajemnicach Transylwanii. Rumuni apelowali również do filarów pogrzebowych do ubiegłego wieku, ich miejsce zajmują kamienne lub betonowe krzyże

Przedstawiamy kilka obrazów filarów pogrzebowych wykonanych na Cmentarzu Reformowanym w Raco ș w powiecie brasowskim we wrześniu 2011 roku w ramach badań terenowych Muzeum Etnografii Brasowskiej.

Źródło: Romulus Vulc ănescu, Mitologia Rumuńska, Akademia Ed.


















Seklerzy, Szeklerzy, Sekelowie (węg. Székely [l.poj.], Székelyek [l.mn.] (wym. /ˈseːkɛj/), łac. siculitas) – grupa etniczna zamieszkująca wschodnią część Siedmiogrodu (nazywaną także Seklem bądź Seklerszczyzną, węg. Székelyföld lub Székely) w dzisiejszej Rumunii.

W latach 90. pochodzenie szeklerskie zadeklarowało jedynie około tysiąca osób. W 2002 mieszkało tam około 650 tysięcy Seklerów wraz z około 100 tysiącami Rumunów i przedstawicieli innych narodowości. Współcześnie Seklerzy w spisach powszechnych deklarują narodowość węgierską, co świadczy o zakończonym procesie konwersji, będącej rezultatem madziaryzacji z jednej strony, a koniecznością obrony tożsamości (w opozycji do Rumunów i rumunizacji) z drugiej. Podobna sytuacja ma miejsce w Mołdawii Zachodniej, gdzie mniejszość węgierskojęzyczna i katolicka, czyli Czangowie, również coraz częściej deklarują przynależność do narodu węgierskiego.


Nazwa ludu Seklerów, Székely, wywodzona bywa od węgierskiego szegély – „granica” i starowęgierskiego szegel – „strażnik granic”, co byłoby zgodne z funkcją spełnianą w przeszłości przez społeczność seklerską. Inna, mniej popularna teoria wyprowadza pochodzenie od węgierskiego słowa szekér „wóz, powóz”, nawiązując w ten sposób do tradycji plemion koczowniczych (również węgierskich).


Seklerzy są węgierskojęzyczni, obecnie mają węgierską świadomość narodową, a wielu badaczy uważa ich również za odłam Węgrów, jednak ich pochodzenie nie jest jeszcze całkowicie zbadane. Niewielkie grupy uczonych reprezentują pogląd, iż są oni pochodzenia huńskiego, awarskiego, gepidzkiego, kabarskiego lub wołoskiego. Większa grupa badaczy uważa, że ​​ich korzenie są tureckie. Istnieje też teza identyfikująca ich ze wzmiankowanymi na początku XI wieku „Czarnymi Węgrami” oraz z potomkami zmadziaryzowanych w XII wieku Pieczyngów lub Połowców. Jako dowód innego niż madziarskie pochodzenia Seklerów przytacza się charakterystyczne dla nich nagrobki słupowe (węg. kopjafá) i bramy seklerskie. Przytaczana w tym miejscu bywa również występująca początkowo dwujęzyczność ugrofińsko-turecka, choć w roku 950 cesarz bizantyński Konstantyn VII nazywa samych Węgrów mylnie Turkami. Węgierski jako język wiodący ugruntował się wśród Seklerów ostatecznie w średniowieczu (ok. X wieku).

Czasami pismo rowasz (węg. rovásírás) i legendy o pochodzeniu huńskim traktowane są jako dowody odrębności Seklerów. Jednak oba te argumenty są błędne, gdyż tego pisma Węgrzy używali powszechnie w czasach przedchrześcijańskich, zaś jedynie Seklerzy używali go dłużej, po części aż do około 1850 roku. Również wspólne są legendy o pochodzeniu huńskim (podanie o Czabie, synu Attyli – węg. Csaba i legenda o Hunorze i Magorze), pochodzące prawdopodobnie z V wieku, kiedy to Madziarzy ściśle związani byli ze zlepkiem plemion Hunów, zwanym państwem Onogurów.

Seklerzy stanowili wspólnotę plemienną, określaną w średniowieczu jako Zekel, Zakuli (Simon Kézai), Sicli, Siculi (Anonim), i Székeý (Ibn Dasta).



Seklerzy w XVII-wiecznej Rzeczypospolitej znani byli pod nazwą „sabatów” i często służyli w Małopolsce jako żołnierze nadwornych oddziałów magnackich. Zaciągał ich i wykorzystywał w wojnach prywatnych m.in. Stanisław Stadnicki zwany „Diabłem Łańcuckim”.












Stâlpii funerari secuiești

Mitologia morții este cea mai arhaică formă de mitologie. Dacă nașterea omului constituie începutul unui nou sistem de viață cosmică în ipostază terestră, nunta reprezintă integrarea acestui sistem în ritmul alert al vieții pământești, iar moartea este revenirea peregrinului terestru în cosmos. Mitologia morții este o sinteză a etnografiei funerare, folclorului funerar și artei somptuare. Etnologia funerară cercetează vestigiile etnografice și de artă populară care exprimă concepția și viziunea despre moarte și postexistență a unui popor sau a unei comunități. Mitologia morții cuprinde un ansamblu de credințe, obiceiuri, rituri, simboluri și însemne funerare.
În categoria însemnelor funerare se regăsesc stâlpii funerari. În vechime, aceștia se așezau pe mormânt împreună cu țărușul, bradul, crucea și troița. Dacă țărușul marchează locul înmormântării, stâlpul funerar poate să arate starea civilă a mortului (căsătorit sau necăsătorit), sexul, vârsta, situația familială, profesională și socială, dar și afecțiunea cu care a fost realizat stâlpul. Stâlpii de morminte sunt din lemn, în majoritatea cazurilor sculptați cu motive geometrice (linii, puncte, rozete etc.), iar în vârf pot să aibă o floare (laleaua, de exemplu) sau o pasăre (pasărea-suflet, care, în mitologia românească a morții, este figurarea simbolică a sufletului mortului).
Stâlpul funerar era însoțit pe mormânt de bradul funerar. Bradul simplu se punea la capul mormântului la toți tinerii, indiferent dacă erau sau nu lumiți (adică însurați). Bradul, care marchează cosubstanțialitatea brad-om, trebuia să ocrotească sufletul mortului și să-l conducă în călătoria sa. Pentru tânărul sau tânăra neluită, bradul simboliza mireasa (bradul nevastă) sau mirele (bradul soț). Cu origini precreștine, obiceiul așezării stâlpilor de morminte se întâlnește până în zilele noastre la secuii din Transilvania. La stâlpii funerari au apelat și românii până în secolul trecut, locul lor fiind luat de crucile din piatră sau beton.
Vă prezentăm câteva imagini cu stâlpi funerari realizate în Cimitirul Reformat din Racoș, județul Braşov, în septembrie 2011, în cadrul unei cercetări de teren a Muzeului de Etnografie Brașov.
Sursa: Romulus Vulcănescu, „Mitologie română”, Ed. Academiei







https://pl.wikipedia.org/wiki/Seklerzy

fb



piątek, 3 czerwca 2022

Góra marmuru

 


Inna odsłona Mitry zabijającego byka - jest i pies i sznurek....


Rzeźba zwana "Byk ferneński".

















Podcień

 


[...]

"widoczne zacieki wody deszczowej na podwalinie i dolnej części drzwi dobitnie świadczą o sensowności istnienia podcieniowego portyku w przeszłości, ale także dowodzą konieczności odtworzenia formy podcienia, co jest koniecznością dla zachowania zabytku w dobrym stanie, a nie tylko fanaberią konserwatorsko-rekonstruktorską. 

Jak to pisał J.Ch. Pasek: 

dom bez podcienia jak człowiek bez sumienia."




Nowy Dwór Elbląski












fb




czwartek, 2 czerwca 2022

Małpa 2






#ilvaiolodellescimmie

Ze wszystkich zwierząt małpa jest najbardziej podobna do człowieka
- Inter omnia animalia, homini simillima simia est -

Zachód zawsze ostrzegał przed głębokim poczuciem niepokój z szacunkiem do małpy, dla niego „podobny”, łaciński superlatyw wskazujący na najwyższy stopień podobieństwa.

Na długo zanim potwierdziły to badania ewolucyjne Charlesa Darwina, ludzie intuicyjnie odczuwali pewną znajomość małp, znajdując w nich najbardziej bestialskie cechy ludzkiej natury: podstawowe potrzeby, takie jak głód czy libido, które stają się impulsem poza kontr stary, kiedy nie rządzisz z powodu.

Już w greckiej mitologii małpa wyraża pierwotną i irracjonalną stronę człowieka. W chrześcijańskiej symbolice zwierzę reprezentuje najniższe instynkty ludzkiej natury. W języku włoskim termin „małpa”, w przenośni, ma tendencję do opisania osoby nieludzkiej, brzydkiej i złośliwej.

Ze względu na zdolność naśladowania tego zwierzęcia, „małpa, metaforycznie, identyfikuje tego, kto traci swoje podobieństwo do człowieka, naśladując i powielając posta Wyrażenie „małpanie” oznacza kopiowanie, naśladowanie, podrabianie kogoś.

Kiedy słowo małpa łączy się z jednym z najbardziej zaraźliwych wirusów w historii ludzkości, jak w przypadku #wirusmałpy, powracają pierwotne lęki, które umożliwiają ludziom kontakt z pochodzeniem gatunku.

Ku refleksji, poza słowami, przedstawiamy Wam dwa różne obrazy z Galerie degli Uffizi.
Ten, dzieło Annibale Carracci z Bolonii, przedstawia mężczyznę z złośliwą małpą na szyi. Drugi, dzieło Justusa Suttermansa, to portret przyszłego Wielkiego Księcia Toskanii, Ferdynanda II, dziewiątego dnia holokaustu.










Fra tutti gli animali la scimmia è la più simile agli uomini.


- Inter omnia animalia, homini simillima simia est -

L’ uomo occidentale ha da sempre avvertito un profondo senso di inquietudine rispetto alla scimmia, a lui “simillima”, superlativo latino che indica la somiglianza in massimo grado.
 
Molto tempo prima che gli studi sull’evoluzione di Charles Darwin lo confermassero, gli uomini hanno intuitivamente sentito una certa familiarità con le scimmie, ritrovando in esse i caratteri più bestiali della natura umana: i bisogni primari come la fame o la libido che diventano pulsioni fuori controllo quando non governate dalla ragione.

Già nella mitologia greca la scimmia esprime il lato primordiale e irrazionale dell’uomo. Nella simbologia cristiana l'animale rappresenta gli istinti più bassi della natura umana. Nella lingua italiana il termine "scimmia", in senso figurato, tende a qualificare una persona poco umana, brutta e maligna.
In virtù dell’abilità imitatrice di questo animale, una “scimmia, in senso metaforico, identifica colui che perde le proprie sembianze umane, imitando e replicando atteggiamenti e gesti altrui. L’espressione “fare la scimmia” significa copiare, imitare, contraffare qualcuno.

Quando la parola scimmia si lega ad uno dei virus più contagiosi della storia dell'umanità, come nel caso del #vaiolodellescimmie, riaffiorano paure primordiali che mettono l'uomo in contatto con l'origine della specie.

Per riflettere, oltre le parole, vi presentiamo insieme due differenti dipinti delle Gallerie degli Uffizi.
L’ uno, opera del bolognese Annibale Carracci, ritrae un uomo con una scimmietta dispettosa al collo. L’altro, opera di Justus Suttermans, è il ritratto del futuro granduca di Toscana, Ferdinando II, al nono giorno di vaiolo.
I segni che osservate sul volto del giovane Ferdinando sono vescicole purulente. Ma questo è solo l’aspetto esteriore della malattia. L'infezione avrebbe potuto estendersi al cavo oro-faringeo, impedendo al soggetto di nutrirsi e provocando esiti fatali.
Non è questo il caso del nostro Ferdinando II dei Medici che morì il 23 maggio del 1670, probabilmente in seguito ad un ictus cerebrale.
Annibale Carracci, Uomo con scimmia, 1590 – 1591, Uffizi
Justus Suttermans, Ferdinando II de' Medici al nono giorno del vaiolo, 1626, Palazzo Pitti



fb



https://maciejsynak.blogspot.com/2021/10/mapa.html