Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

piątek, 9 września 2016

Wyzysk w ramach prawa pracy.



Niewolnictwo w Europie działa pod przykrywką. Wyzysk odbywa się w ramach prawa pracy.

 

Wielkie koncerny w białych rękawiczkach zwalniają pracowników chronionych: młode matki, kobiety w ciąży, pracowników z długim stażem. Zdarza się, że nie wypłacają pensji, sprzedając pracowników wraz z wydzieloną spółką. Wyzysk maskują marketingową działalnością charytatywną. - Potężne firmy stać jest na rodzaj "whitewashingu". Tworzy się sympatyczny wizerunek firmy, przykrywający wyzysk, który dzieje się daleko, poza oczami konsumentów – mówi money.pl Maria Świetlik z Inicjatywy Pracowniczej.
Przemysław Ciszak, money.pl: O wykorzystywaniu pracowników tzw. krajów globalnego południa mówi się dużo. Jednak ostatnie raporty, jak choćby Clean Clothes, pokazują, że współczesne niewolnictwo ma miejsce również w Europie.
Maria Świetlik, Inicjatywa Pracownicza: Oczywiście. Skala zjawiska jest inna, ale również nasz region boryka się z tym problemem. Jeżeli pracownik za swoją pracę otrzymuje pensję poniżej kosztów własnego utrzymania, to de facto świadczy pracę niewolniczą. Jeśli pracownica zakładów obuwniczych, produkujących dla najsłynniejszych marek z Londynu, Paryża czy Rzymu, za fabryczną pensję nie jest w stanie wykarmić własnych dzieci i nie ma perspektyw na lepiej płatne zajęcie, to oznacza, że stała się współczesną niewolnicą.

Opisana w raporcie fabryka w Macedonii płaciła pracownikom równowartość 131 euro miesięcznie pracy plus nadgodziny, tymczasem pensja minimalna wynosi w tym kraju 145 euro i to bez nadgodzin.

Takie przykłady można znaleźć w wielu krajach Europy, choćby w Albanii, Bośni, Rumunii, Słowacji, a nawet w Polsce. Duże koncerny obuwnicze czy odzieżowe, ale także elektroniczne i każde inne, wykorzystują spółki córki albo firmy podwykonawcze zakładane w krajach, gdzie koszt pracy jest stosunkowo niski, a prawo niedostatecznie broni pracowników przez tego typu wyzyskiem.

Firmom w Polsce autorzy raportu zarzucają zalew umów cywilnoprawnych. Ich zdaniem zatrudnianie pracowników przez agencje pracy tymczasowej na tzw. śmieciówki jest obejściem prawa i utrudnia pracownikom dochodzenie swoich praw.

Europejskie niewolnictwo ma bardziej zamaskowaną, ucywilizowaną formę. Ujęte jest właśnie w ramy quasi-prawa pracy. Zmiana firmy niewiele pomaga, bo systemowo wygląda to podobnie. Większość z tych koncernów działa według tej samej zasady, liczy się zysk, a pracownik traktowany jest nie tylko jako tania siła robocza, ale właściwie jako koszt.

Modnym określeniem stosowanym przez korporacje jest tak zwana optymalizacja kosztów. Powołując się na nią - różnymi metodami - omijają prawa pracownicze.

Dekodując to eleganckie pojęcie, można powiedzieć, że to nic innego, jak próba wyciśnięcia z pracowników jak największej ilości pracy za jak najniższe pieniądze. Nie jest to nic nowego, bo optymalizacja kosztów istniała od zawsze. Wpisana jest w system kapitalistyczny – ktoś oferuje pracę, a kto inny ją spienięża i zachowuje zysk dla siebie. Im mniej płaci oraz im więcej tej pracy wyegzekwuje, tym większy ma zysk.
No dobrze, ale wydaje się, że kodeks pracy powinien nas chronić.

Problem w tym, że państwo, które do tej pory za pomocą systemów prawnych, inspekcji, właśnie kodeksu i innych uregulowań chroniło pracownika, dziś zaczyna się z tego wycofywać, oddając pole bezwzględnemu biznesowi. Prekaryzacja pracy spowodowała, że coraz mniej pracowników podlega kodeksowi pracy, jak i opiece związków zawodowych, których tworzenie stara się utrudniać. To dlatego coraz częściej firmy pozwalają sobie na nieetyczne manewry na granicy prawa, które mają pomóc ominąć zabezpieczenia stworzone przez prawo.

Znamienne wydaje się to, że o takie działania oskarżana są również spółki, w których udziałowcem większościowym jest właśnie państwo. Przykładem niech będzie choćby Telewizja Polska, spółka akcyjna Skarbu Państwa. Przeniesienie części pracowników TVP do agencji pracy LeasingTeam to przecież nic innego jak ukrywanie zwolnień grupowych.

Zarząd TVP oczywiście zaprzeczy, twierdząc, że chodzi o mądre zarządzanie kadrą pracowniczą, a przy okazji oszczędność w budżecie stacji. Trudno bronić tego argumentu w sytuacji, kiedy zaraz po przeniesieniu firma LeasingTeam zmienia wszystkim warunki pracy i wysokość pensji na gorsze i zwalnia pracowników.

To konsekwencja tego, jak przez ostatnie lata wyglądała ochrona interesów pracowniczych. Ani ze strony państwa, ani mediów, ani nawet społeczeństwa nie było silnego zainteresowania tematem. Brakuje nam umiejętności organizowania oporu przeciwko takim praktykom. Wciąż w Polsce funkcjonuje przeświadczenie, że niewiele można zrobić, że tak już musi być. Panująca od 30 lat doktryna minimalizowania kosztów spowodowała, że pracujemy ponad normę, za długo i za intensywnie, a nie dostajemy za to adekwatnego wynagrodzenia. A na dokładkę w półcieniu prawa pozbawia się nas praw i świadczeń.
Dodatkowo dwa lata od działań outsourcingowych państwowy nadawca nie zamierza przedłużać umowy z firmą i właściwie wypina się na swoich byłych pracowników, nie zamierzając przywrócić ich do struktur TVP. Wszystko w świetle prawa?

Wciąż jeszcze trwa proces cywilny wytoczony przez związek zawodowy "Wizja" dążący do tego, aby jednak uznać umowę między TVP a LeasigTeam za nieważną. Wydawałoby się, że państwo ma w tym wypadku więcej do powiedzenia w sprawie ochrony pracowniczej i sprawiedliwości niż w przypadku firm o prywatnym kapitale.

Gdzie - jak się okazuje - możliwe jest w świetle prawa zwolnienie pracowników chronionych, np. młodych matek czy kobiet w cięży albo niewypłacanie pensji pracownikom i sprzedaż ich wraz z wydzieloną spółką?

Jest wiele przykładów na takie działania. W części z nich istnieje podstawa prawna do dochodzenia swoich praw przed sądem, ale w dużej mierze koncerny zatrudniają prawników, aby ci wykorzystywali nieprecyzyjne prawo na niekorzyść pracowników. I wszystko odbywa się w białych rękawiczkach.
Głośnym przykładem może być działanie jednego z czołowych polskich dystrybutorów stali - poznańskiego Akrostalu, który notabene funkcjonuje do dziś.
To sprawa zaledwie sprzed roku. Pracodawca wyodrębnił spółkę córkę Akrostal Trading, do której przeniósł siedem kobiet, wszystkie w ciąży, na urlopie macierzyńskim albo wychowawczym. Po trzech miesiącach, zgodnie z prawem, zlikwidował spółkę, a kobiety straciły pracę.
Sprawa trafiła do sądu. Cztery pokrzywdzone kobiety złożyły pozew.
Pewnie rozeszłaby się po kościach, gdyby nie perfidia w działaniu i skala. Firma wykorzystała furtkę, która w wyjątkowych tylko sytuacjach dopuszcza zwolnienie kobiety w czasie w objętym ochroną. Skoro pracodawca nie miał podstaw do zwolnienia dyscyplinarnego, zakład nie ogłosił upadłości, to została jedynie likwidacja stanowiska wraz z całą - jak można przypuszczać właśnie w tym celu wydzieloną - spółką.


Przykład Akrostalu jest może najmniej subtelny, ale przecież niejedyny.
To bulwersujący przypadek, ale to prawda, proceder ten uprawia bardzo wiele firm. To samo dzieje się z pracownikami mającymi długi staż pracy, którym należą się odprawy. Mechanizm działa dokładnie tak samo. Na własnym przykładzie stałam się ofiarą takich praktyk. Zatrudniający mnie koncern mediowy podzielił się na kilka małych firm, po czym części się pozbył, aby uniknąć wypłacania odpraw przy zwolnieniach.

Sprawa InPostu i nieznanej spółki Tenes One [red. pisaliśmy o tym tutaj] pokazuje, że może być jeszcze gorzej. Pocztowcy nie tylko stracili pracę, ale nie dostali nawet wynagrodzenia za ostatni przepracowany miesiąc.

To również ciekawy przykład. InPost bowiem zdążył się pozbyć spółki córki – Bezpieczny List - tuż przed terminem wypłaty. Teraz problem zaległych wypłat to sprawa nie prezesa Brzoski, który umywa ręce, a firmy, która przejęła spółkę. Od nowego właściciela listonosze jednak zamiast wyrównania dostają wypowiedzenia. Jeśli do tego dołożymy śmiesznie niską kwotę 10 tys. zł, za jaką został oddany Bezpieczny List, cała sprawa wydaje się etycznie niezwykle śliska. To ewidentna próba pozbycia się zobowiązania wobec pracowników.
Podobno 1,2 tys. pracowników tej spółki szykuje pozew zbiorowy przeciwko byłemu pracodawcy. Mają szanse?

To zawsze bardzo trudne sprawy, ale walczyć trzeba. Gdyby w Polsce istniał silniejszy ruch robotniczy i konsumencki, byłaby możliwość wywarcia jakiegoś nacisku. W tej chwili ciężar odpowiedzialności, aby regulować takie sprawy, spada na państwo: sądy pracy, Państwową Inspekcję Pracy. Musimy pamiętać, że takie firmy jak InPost funkcjonują dzięki zamówieniom publicznym. W przypadku takich nieetycznych działań powinny być z nich wykluczane.
Sądzi pani, że to ma szansę się zmienić?
Mam nadzieję, że tego typu sprawy będą piętnowane i karane. Ale nie możemy liczyć tylko na sprawiedliwość dziejową. Potrzeba samoorganizacji pracowników, zmiany świadomości. Tylko w masie mają oni równowagę konfrontacyjną z dużą firmą, korporacją zatrudniającą prawników i ekspertów od prawa spółek, prawa cywilnego i praw pracowniczych. Trzeba świadomości, że tego typy wykorzystywanie pracowników, wyzysk, to przemoc wymierzona w pracownika.
Coraz więcej mówi się o etyce biznesu, ekonomii wartości, sprawiedliwym handlu, zaangażowaniu w działania charytatywne wielkich koncernów. Przykładem niech będą czerwone sznurówki Nike czyli kampania na rzecz walki z AIDS w Afryce, a jednoczesny wyzysk młodych kobiet w fabrykach tej firmy w krajach Dalekiego Wschodu, do czego Nike oficjalnie się przyznała w 2005 roku. Tę etykę można sobie wykupić?
Wielkie koncerny stać jest na ten rodzaj "whitewashingu", "greenwashingu" czy "pinkwashingu". Poprzez właśnie działania PR-owe i marketingowe tworzy się sympatyczny wizerunek firmy przykrywający wyzysk, który dzieje się daleko, poza oczami docelowych konsumentów. Tego typu wybielanie jest monitorowane przez wiele instytucji pozarządowych i piętnowane. Globalne łańcuchy dostaw są ujawniane i to od nas, konsumentów, zależy, czy będziemy chcieli dalej wspierać swoimi wyborami zakupowymi te firmy, czy zdecydujemy się na np. bojkot konsumencki.
Może się to okazać trudniejsze niż się wydaje. Zwłaszcza w dobie globalizacji, gdzie 10 korporacji kontroluje niemal wszystko, co znajdziemy na półkach sklepowych.
To wymaga zachodu i podjęcia pewnego trudu, ale zapewniam pana, że jest to możliwe. Inicjatywa oddolna już nieraz pokazała, jak bardzo może okazać się skuteczna i wpływać na politykę działań wielkich korporacji czy nawet państw. Niech za przykład posłużą protesty przeciwko umowie handlowej TTIP, zmuszenie Google'a, by po latach zapłacił podatek Brytyjczykom, czy głośne bojkoty przeciwko takim gigantom jak Shell i Adidas.
Zgadzam się jednak, że musi za tym musi pójść zmiana polityk handlowych na poziomie ponadpaństwowym. To jednak wymaga od polityków odwagi, by przeciwstawić się głównej grupie interesów, czyli korporacjom i wielkiemu, zamożnemu biznesowi.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz