Nie w trzy dni, tylko W 3 GODZINY
Rano w kiosku zauważylem pierwszą stronę tabloida z cytatem Skrzypczaka.
Jak to się dzieje, że zawodowy wojskowy nie wie (i nie przejmuje się), że za taki bezwład obronny państwa w warunkach wojny należy się sąd polowy?
Wojsko polskie na tarczy
Artur Bilski
Autor jest komandorem porucznikiem rezerwy, absolwentem Wydziału Bezpieczeństwa Międzynarodowego Nava l Postgraduate School w Monterey. Był oficerem Naczelnego Dowództwa Sojuszniczych Sił NATO w Europie.
W 15. rocznicę naszego przystąpienia do NATO zobaczyliśmy, że konflikt zbrojny jest realny. Prawdopodobny jest na przykład scenariusz ataku rakietowego, gdyby sytuacja na Ukrainie wymknęła się spod kontroli, a Polska samotnie zaangażowała się w pomoc dla Kijowa.
Kryzys ukraiński pokazuje wyraźnie, że ogłoszona w zeszłym roku przez rząd strategia odstraszania „Polskie kły” okazuje się dzisiaj żałosną, medialną wydmuszką, a siły zbrojne są w rzeczywistości militarnym karłem. Polska właściwie w ciągu jednego dnia może zostać powalona na kolana nagłym atakiem rakietowym, na który nie mamy możliwości odpowiedzieć. Przyczyną jest całkowicie przestarzały system obrony powietrznej, który nie byłby w stanie zapobiec rosyjskiemu uderzeniu.
Nie ma bowiem technologicznego potencjału do zwalczania dominujących na współczesnym polu walki rodzajów środków napadu powietrznego takich jak rakiety balistyczne oraz manewrujące i będzie musiał zostać wycofany w ciągu kilku lat. Ukraiński kryzys ujawnia ponadto, że wojsko nie tylko nie ma żadnych „kłów” i realnie nie mamy czym odstraszać Rosjan, ale co gorsza nie mamy się czym bronić w sytuacji rakietowego szantażu. Rosjanie mają świadomość tego, jak groźna może być dla nich broń rakietowa. Nie dziwi więc, że na Ukrainie rosyjskie siły specjalne w pierwszym rzędzie opanowały teren ukraińskich dywizjonów artyleryjsko-rakietowych w Sewastopolu.
Rosjanie po obnażającej ich słabości wojnie z Gruzją nie próżnowali i przebudowali swoje siły przez ostatnie lata pod kątem prowadzenia krótkotrwałych działań bojowych o wysokiej intensywności.
Według Andrzeja Wilka z Ośrodka Studiów Wschodnich armia rosyjska po latach konsekwentnych reform i intensywnych ćwiczeń obejmujących cały kraj oraz tysiące żołnierzy w sporej części znajduje się w dwutygodniowej gotowości bojowej i dysponuje zdolnościami do przeprowadzenia skrytych przygotowań do realizacji operacji powietrzno-lądowo-morskich na całym swoim terytorium, a także zaskakujących uderzeń rakietowych.
Końcowym efektem przebudowy rosyjskich sił zbrojnych były lipcowe ćwiczenia w 2013 r., największe od czasów Związku Sowieckiego, w których udział wzięło 160 tys. żołnierzy, 5 tys. czołgów, 130 samolotów bojowych i kilkadziesiąt okrętów. Manewry toczyły się na terytorium obejmującym kilka stref czasowych, stanowią część planu obliczonego na poprawę mobilności wojsk. Niektóre jednostki zostały wysłane w miejsca odległe o tysiące kilometrów od swoich baz. Komandosi zostali przewiezieni samolotami transportowymi, a niektóre oddziały przetransportowano na Sachalin promami, pod silną eskortą okrętów i myśliwców W dodatku w ciągu ostatnich dni siły zbrojne Rosji odbyły kilka niezapowiedzianych, demonstracyjnych manewrów wojskowych, co potwierdza informacje o wysokiej gotowości bojowej.
MINISTER ŻARTUJE
W kategoriach humorystycznych należy więc odczytywać zapewnienia ministra obrony narodowej Tomasza Siemoniaka o tym, że polska armia nie jest w stanie wzmożonej aktywności.
Nie jest, bo być nie może. Ze względów organizacyjnych bowiem znajduje się w rozsypce.
Niestety, wizjonerstwo naszego MON i generałów w kwestii potrzeb armii ogranicza się głównie do walki o stołki oraz tworzenia nowych struktur administracyjnych, jak choćby obecna reforma struktury dowodzenia, która miała sprawnie funkcjonować już od 1 stycznia br. Przypomnijmy, że ustawa o nowym systemie dowodzenia została podpisana 22 lipca 2013 r., w dniu 12 sierpnia 2013 r. rozpoczęła działalność Grupa Organizacyjna Dowództwa Generalnego, a inauguracja dowództwa nastąpiła 3 stycznia 2014 r.
Osiągnięcie zdolności dowództwa do działania i jej sprawdzenie planuje się dopiero na koniec 2014 r. Okazuje się, że były szef sztabu gen. Mieczysław Cieniuch miał rację, kiedy ostrzegał, iż reforma skończy się chaosem, co w sytuacji zagrożenia płynącego ze Wschodu budzi grozę. Jest to bowiem idealny moment na rosyjskie uderzenie.
Dowodem na to, że polska armia jest gotowa do działań, mogłyby być niezapowiedziane, duże ćwiczenia w całym kraju z dyslokacją uzbrojenia i sprzętu, tak jak to robią Rosjanie. Czy MON jest jednak w stanie z dnia na dzień zorganizować ćwiczenia, które miałyby również charakter uspokajający dla społeczeństwa? Według emerytowanego gen. Piotra Makarewicza, byłego szefa Departamentu Kontroli MON, przeprowadzenie w polskiej armii takich ćwiczeń nie jest niestety w naszych warunkach możliwe. Po pierwsze, niczego nie uda się zmobilizować, po drugie, ocena, jeżeli miałaby być rzetelna, byłaby jedna - niedostateczna. Po trzecie, o takiej ocenie nikt nie chce słyszeć, a więc takimi sprawdzianami nikt nie jest zainteresowany i w związku z tym ich nie będzie. „Jako były oceniający zdolność bojową naszego wojska powiem krótko - nie ma teraz w Wojsku Polskim oddziału, który by przeszedł pozytywnie taką weryfikację, jaką swojej armii zafundowało kierownictwo Federacji Rosyjskiej" - pisze na swoim blogu gen. Makarewicz.
POLSKA SIŁA TKWI W KOLEKTYWNEJ OBRONIE
Dlatego Polska, gdyby nie NATO i nasza integracja ze strukturami europejskimi, byłaby dla Rosji łatwym oraz bezbronnym celem. Rosyjskie rakiety zagrażają bowiem naszym elektrowniom, rafineriom, lotniskom i strategicznym zakładom, choćby budującemu się terminalowi gazowemu w Świnoujściu. Dzisiaj wprawdzie mamy na papierze art. 5 traktatu waszyngtońskiego o wzajemnej pomocy w razie zagrożenia, ale nie oznacza on automatycznego wsparcia wojskowego, które poprzedzają konsultacje. W tej sytuacji musimy liczyć na wsparcie sojuszu, który dopiero jednak integruje w jedną całość kolektywną obronę powietrzną krajów członkowskich. Według Andersa Fogha Rasmussena, sekretarza generalnego NATO, wszystkie elementy tarczy z poszczególnych krajów - zarówno morskie, jak i lądowe będzie spajać zaawansowany technologicznie system dowodzenia oraz kontroli w bazie w Rammstein w Niemczech. System ten już teraz może połączyć sieć radarów, satelitów i pocisków przechwytujących w celu obrony przed atakiem rakietowym, a możliwości te będą rozwijane i udoskonalane z każdym kolejnym rokiem.
Potwierdzeniem sytuacji zagrożenia scenariuszem rakietowym była przeprowadzona w ubiegłym tygodniu próba rakietowa międzykontynentalnego pocisku balistycznego Topol. Wystrzelono go z poligonu wojskowego Kapustin Jar na południu Rosji, w rejonie Astrachania o godz. 22.10 czasu lokalnego z bazy Strategicznych Wojsk Rakietowych, położonej 450 km na wschód od granicy z Ukrainą. Ćwiczebna bojowa część rakiety z przewidzianą dokładnością uderzyła w umowny cel na poligonie Sary-Szagan w Kazachstanie. Topol-M jest uznawany za najbardziej precyzyjny pocisk międzykontynentalny na świecie. Ma masę startową 47 ton i długość 23 metrów. Rozpędza się do prędkości ponad 7 km/s, czyli ponad 25 tys. km/godz.
Oznacza to, że pocisk może trafić w cel położony nawet 10 tys. km od miejsca startu po niespełna 30 minutach.
Remedium na taki scenariusz rakietowego szantażu miała być dla Polski amerykańska tarcza antyrakietowa. Warto przypomnieć, że zgoda na budowę jej elementów (wyrzutni rakiet antybalistycznych) w Redzikowie była apogeum polityki budowania strategicznego sojuszu z USA. Nasza obrona nie była tutaj priorytetem dla Waszyngtonu. Liczyliśmy jednak, że Amerykanie mając swoje instalacje wojskowe na terenie Polski, w razie zagrożenia będą skutecznie bronić naszego kraju, w tym przestrzeni powietrznej. Amerykanie mieli również pomóc w modernizacji polskich sił zbrojnych. Niestety, żadnego z tych celów nie udało się zrealizować.
CO Z TĄ TARCZĄ?
Równie istotne było dla nas twarde przesłanie polityczne, jakie niosło ze sobą zainstalowanie u nas tarczy. Mówiliśmy wtedy Moskwie: jesteśmy od was niezależni i chcemy być dla was równorzędnymi partnerami, bo mamy amerykański parasol wojskowy. Wysyłaliśmy też sygnał Europie o naszych uprzywilejowanych relacjach z Waszyngtonem i domagaliśmy się uznania nas za lidera w Europie Środkowej. „Polski kryzys rakietowy" wywołał stan napięcia pomiędzy USA a Rosją. Niestety, wciągnięta w tę grę została również Warszawa. Dyplomatyczna gra i eskalacja gróźb wobec Polski zaczęła się na wysokim szczeblu wojskowym. Zastępca szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Rosji gen. Anatolij Nogowicyn ostrzegł: „Polska, przyjmując elementy tarczy antyrakietowej, sama robi z siebie cel ataku głowic atomowych". Dodał także, że tego typu instalacje zawsze znajdują się wśród celów niszczonych na początku przez drugą stronę.
Polskie lotnictwo do obrony naszej przestrzeni powietrznej dysponuje 48 samolotami F-16C, którym jednak brakuje uzbrojenia rakietowego dalekiego zasięgu (do 300 km]. Resort obrony narodowej chce zwiększyć możliwości bojowe jastrzębi, wyposażając je w pociski manewrujące, ale to potrwa. Obecnie podstawowym uzbrojeniem polskich F-16, poza 20-milimetrowym działkiem, są rakiety powietrze-powietrze średniego zasięgu (do 75 km).
To za mało. Obecnie minimum takich samolotów do zapewnienia bezpieczeństwa kraju ocenia się na 120-160 km. Samoloty te mogą jednak zostać szybko zniszczone w wyniku zaskakującego ataku rakietowego. Nad polskim niebem zamiast tarczy mamy bowiem wielką dziurę.
Sytuacja taka to oczywiste pokłosie mylnie formułowanych strategii. Prowadzenie przez lata polityki rozwijania armii w oparciu o misje ekspedycyjne ostatecznie zakończyło się katastrofą techniczną w armii i technologicznym zacofaniem zbrojeniówki, która dzisiaj nie jest w stanie zaspokoić potrzeb armii związanych z nowoczesnym sprzętem. Dlatego polski MON obiecuje wojsku gigantyczne zakupy uzbrojenia w ciągu najbliższych 10 lat na kwotę ponad 130 mld zł, w tym nowoczesny system obrony polskiego nieba pod roboczą nazwą „tarcza antyrakietowa".
POLSKA SAMOTNA I BEZBRONNA
Abstrahując od tego, czy takie wydatki są realne czy nie, zapowiadane programy zbrojeniowe pozwalają nam jednak uświadomić sobie, jaka jest skala zaniedbań w armii. Brakuje wszystkiego, począwszy od nowoczesnej Marynarki Wojennej, uzbrojenia dla F-16, a skończywszy na bojowych wozach piechoty czy uzbrojeniu pancernym.
Niewątpliwie jednak kluczowy jest brak nowoczesnej technologii rakietowej, którą to powinniśmy wynegocjować od Amerykanów w zamian za udział w kampanii irackiej. Tę technologię już dawno powinien wdrożyć polski przemysł i wyposażać w rakiety nasze siły zbrojne. Niestety, gotowe i bardzo drogie produkty kupujemy od Szwedów, Norwegów oraz Amerykanów
Okazuje się, że na przestrzeni ostatnich lat nie było wśród generałów nikogo, kto postawiłby sprawę takiego kluczowego uzbrojenia dla armii na ostrzu noża. Przez lata bowiem w zamian za środki na kształtowanie struktury armii wysoka biurokracja wojskowa generowała z olbrzymim wysiłkiem finansowym i organizacyjnym niewielkie - z wojskowego punktu widzenia - kontyngenty na potrzeby misji, które miały umocnić nasz sojusz ze Stanami Zjednoczonymi i przerzucić na Waszyngton odpowiedzialność za nasze bezpieczeństwo. Stąd zupełny zanik odpowiedzialności za brak gotowości bojowej armii. Dlatego Polska na tej geopolitycznej środkowoeuropejskiej mapie wygląda niestety samotnie oraz bezbronnie w porównaniu z armią, która przez ostatnie 20 lat miała strategię od Sasa do Lasa i nie jest nieprzygotowana do żadnych poważnych działań bez długotrwałych, wielomiesięcznych przygotowań, a także sojuszniczego wsparcia.
Paradoksalnie cała nadzieja w ukraińskim kryzysie. Wydaje się, że zostanie rozwiązany narzędziami politycznymi.
Z pewnością jednak ten kryzys wymusi na krajach europejskich NATO dalszą integrację struktur wojskowych, a co za tym idzie - konieczną unifikację uzbrojenia, a także konsolidację przemysłu zbrojeniowego.
Pocisk może trafić w cel położony nawet 10 tys. km od miejsca startu po niespełna 30 minutach.
Kilka rakiet z obwodu Królewieckiego i po 3 minutach nie ma ani żondu warszawskiego, ani "dowódctwa" wojsk.
Za 3 godziny Szojgu przyjmuje kapitulację na Placu Zamkowym w Warszawie.
A NATO nawet nie pierdnie.
Oczywiście Topol to broń nuklearna i Rosjanie mają ich PRAWDOPODOBNIE ok. 50 sztuk.
Ale czyż nie ma innej równie skutecznej i szybkiej rakiety z ładunkiem konwencjonalnym?
W tą niedzielę 16-ego marca na Krymie odbędą się wybory - za przyłączeniem do Rosji lub przeciw.
Według Andrzeja Wilka z Ośrodka Studiów Wschodnich armia rosyjska po latach konsekwentnych reform i intensywnych ćwiczeń obejmujących cały kraj oraz tysiące żołnierzy w sporej części znajduje się w dwutygodniowej gotowości bojowej i dysponuje zdolnościami do przeprowadzenia skrytych przygotowań do realizacji operacji powietrzno-lądowo-morskich na całym swoim terytorium, a także zaskakujących uderzeń rakietowych.
Ofensywa rosyjska we wschodniej Ukrainie możliwa w ciągu 2 tygodni od dzisiaj.
Porównanie NATO - Rosja.
http://dorzeczy.pl/wojsko-polskie-na-tarczy/
http://wpolityce.pl/wydarzenia/76376-gen-skrzypczak-kresli-cza-rosjanie-uderza-jednoczesnie-z-kaliningradu-bialorusi-i-ukrainy-bez-reakcji-nato-w-trzy-dni-beda-w-warszawie?utm_source=feedburner&utm_medium=feed&utm_campaign=Feed%3A+wPolitycepl+%28Najnowsze+informacje+wPolityce.pl%29
KOMENTARZE
PS. Jak "polski" rząd nie włoży łapy miedzy drzwi - to te ruskie nie bedą miały po co tu wchodzić.
Polska niestety nie dysponuje tego rodzaju uzbrojeniem.
Drugi sposób to zapewnienie agresorowi kąpieli w jego własnej krwi.
Do tego potrzebna jest masowa dobrze wyszkolona i uzbrojona Obrona Terytorialna.
Niestety żadna siła polityczna w Polsce nie dopuści do powołania OT na wzór szwajcarski.
PO - bo jest agenturą niemiecką,
PIS - bo jest agenturą syjonistyczną,
SLD - bo jest agenturą kremlowską,
Tfuj Ruch - bo jest agenturą masońsko - satanistyczną,
PSL - bo jest hołotą o lepkich rączkach, dającą dupy każdemu kto zapłaci.