przedruk
Kto stoi za Krzysztofem Stanowskim?
Krzysztof Stanowski bardzo chce pozostać teflonowym kandydatem w wyborach prezydenckich. Mam nadzieję, że media, politycy i internauci nie zapewnią mu takiego komfortu.
Krzysztof Stanowski musiał wystartować w tych wyborach. Nie, nie dlatego, by stać się sumieniem demokracji i wyrzutem polityków, którzy mają nas wszystkich za – by trzymać się poetyki założyciela Kanału Zero – kompletnych idiotów. To po prostu kolejny event performera, wszak to za sprawą tego typu akcji Stanowski zbudował swoją markę.
Czym karmi się Stanowski?
Bodaj pierwszym jego „szokującym” występem była „zmiażdżenie” książki Małgorzaty Domagalik o Jerzym Brzęczku, ówczesnym selekcjonerze polskiej reprezentacji piłkarskiej. Siedział przed kamerą i dewastował tę publikację – polemicznie i fizycznie. Choć książka jego zdaniem była beznadziejna, poświęcił jej kilka odcinków, wypełnionych drwinami, obśmiewaniem autorów oraz wyrywaniem z niej kartek. Robiło to, owszem, wrażenie, a widzowie – wówczas jeszcze Kanału Sportowego, bo to tam Stanowski urządził sobie ów roast – zasiadali przed ekranami komputerów czy smartfonów, żeby zaśmiewać się z kolejnych złośliwostek i kalumnii jakie znowu zaserwuje Stano.
Kolejne niezwykle „ważne” społecznie tematy, jakimi zajmował się Stanowski uzasadniając to etycznym imperatywem, dotyczyły obłudy w telewizjach śniadaniowych (sprawa Natalii Janoszek) czy „demaskowania” intelektualnych talentów boksera Marcina Najmana.
Z obydwu tych spraw – podobnie jak z książki Domagalik i Brzęczka – Stano zrobił kolejne miniseriale. Janoszek – niespecjalnie popularna w Polsce celebrytka – w opinii Stanowskiego była nawet warta wyjazdu do Indii, gdzie demaskował kłamstwa na temat jej kariery w Bollywood, czy wykreowania przez właściciela Kanału Zero alter ego w postaci hinduskiego gwiazdora, Khrisa Stan Khana.
Było to, przyznam, miejscami nawet zabawne. Kłopot w tym, że gdyby się głębiej zastanowić to trudno uzasadnić to ambitnym dziennikarstwem. To po prostu kabaretowa rozrywka, w dodatku w kiepskim wydaniu, wszak jednak żerująca na ludzkich słabościach i niedoskonałościach. Oczywiście te w przestrzeni publicznej warto wskazywać i piętnować, ale poświęcanie im nadmiernej ilości czasu zakrawa raczej na niezdrową rozrywkę.
Po co zatem to wszystko? Czy Stanowskiego cieszy wykpiwanie ludzkich słabości? Tego nie wiem i – prawdę mówiąc – nie interesuje mnie to. Istotny jest bowiem ten cel, który ma wpływ na odbiorców: czyli budowanie przez Stanowskiego marki osobistej a – tym samym – robienie gruntu pod zasięgi dla jego kolejnych projektów medialnych. Jest to metoda prosta do rozczytania: zamiast kupować reklamy w sieci czy mozolnie budować wiarygodność, można to zrobić szybko i stosunkowo tanio dzięki nakręceniu kolejnego wielkiego skandalu, gdzie demaskator okazuje się alarmistą i showmanem w jednym. Nie jest przypadkiem, że po rozkręceniu kilku internetowych awantur, Stanowski uznał, że jest za duży na Kanał Sportowy i postanowił pójść na swoje, zakładając wspomniany już Kanał Zero.
Nie inaczej jest z kandydowaniem na prezydenta. Uzasadnienie, że aby wypunktować słabości polityków należy dla hecy kandydować w wyborach, jest po prostu kulawe i niewiarygodne. O tym, że polska klasa polityczna prezentuje coraz niższy poziom wiemy od dawna i konia z rzędem temu kto powie, co pomysł Stanowskiego miałby tutaj zmienić. Poza jednym: da założycielowi Kanału Zero paliwo niezbędne do prowadzenia dalszej, skutecznej biznesowo działalności.
Koniec zabawy
Zastanawiam się jedynie, co takiego Stanowski będzie musiał zrobić za rok lub dwa, by kolejny raz podekscytować tłumy, wydrwić ludzkie słabości, zmieszać z błotem taką czy inną postać życia publicznego, by pozostać tym, który potrafi „zaorać każdego”.
Przyznam, że należałem do obozu ludzi, którzy brali na serio zapowiedzi Stanowskiego o kandydowaniu w wyborach prezydenckich, wszak wpisuje się to w logikę jego obecności w sferze publicznej.
Kandydatura Stanowskiego w wyborach prezydenckich została też przez niego samego przedstawiona jako kandydatura niepoważna, którą nie powinniśmy się zajmować na serio, chodzi bowiem o rozrywkę i przygrzanie na odlew całej klasie politycznej.
To ciekawe postawienie sprawy, które kupuje jak się zdaje wielu obserwatorów życia publicznego, traktując udział Stanowskiego w wyborach jako swoisty performance, który nie będzie miał wielkiego wpływu na polską politykę.
Uważam inaczej: Stanowski ogłaszając swoją kandydaturę, stał się po prostu politykiem. Zyskuje przecież realny wpływ na procesy polityczne w Polsce. Nie, to nie jest już kabaret ani cykl wesołych filmów na You Tube. Nie jest to też błotna kąpiel urządzona temu czy innemu celebrycie lub autorowi książki.
Kandydatura Stanowskiego – nawet jeśli, jak twierdzą niektórzy, wycofa ja tuż przed pierwszą turą wyborów – oddziałuje na wyborców, skłania ich do określonych zachowań. Jednych do przerzucenia głosów na niego, innych do głosowania przeciwko niemu, jeszcze innych do tego, by w ogóle poszli do wyborów. Jeśli nawet zrezygnuje, wyborcy znów będą podejmowali decyzje w oparciu o tę rezygnację, a na pewno wielu zmieni swoje preferencje wyborcze obserwując kilkumiesięczny festiwal kpin z innych kandydatów.
Wraz z ogłoszeniem swojej kandydatury, Stanowski kończy etap jazdy na gapę. Już nie pracuje wyłącznie na swoją osobistą popularność, ale wchodzi w przestrzeń, która oddziałuje realnie na życie ludzi i będzie miała na nie wpływ przez kolejne lata. Dla niego i części jego zwolenników, sympatyzujących z jego internetowymi wybrykami zabawa się zaczyna, ale prawda jest inna: zabawa właśnie się skończyła. I raczej nie pomogą tutaj zaklęcia o potrzebie obnażenia intelektualnej miernoty polskiej klasy politycznej. Stanowski staje się punktem odniesienia dla konkretnych decyzji wyborczych, które mogą zaważyć na naszym życiu. Co w czasach wielkiego zamętu i niepewności, w jakich przychodzi nam żyć, brzmi po prostu złowrogo.
Dlatego kandydatura Stanowskiego powinna być traktowana jak każda inna. Jego motywacje nie muszą być bowiem napędzane wyłącznie potrzebą budowania własnej marki. Nie zapominajmy, że Stanowski jest człowiekiem biznesu, ze wszystkimi tego dobrymi i złymi stronami. Nie ma niczego złego w zarabianiu pieniędzy i sukcesie biznesowym. Życzę tutaj Stanowskiemu jak najlepiej. Ale przecież wiemy doskonale, że duży biznes – a takim otacza się właściciel Kanału Zero – ma swoje konkretne cele, również polityczne. Lobbuje, szuka możliwości uzyskania wpływu na prawodawców i kształt przepisów prawnych. Warto zatem postawić pytanie, kto stoi za Stanowskim i czy faktycznie jego kandydatura jest niezależna? Być może jednak jest ktoś lub ktosie, którzy widzą w niej szansę na osłabienie innych kandydatów a wzmocnienie tych (lub tego), który jest bardziej przystępny i podatny na działania lobbingowe.
Zdrapać teflon
Żeby była jasność: nie sugeruję tutaj żadnych nielegalnych działań. Lobbing i inne próby wywierania wpływu przez biznes na politykę jest czymś całkowicie normalnym, co nie oznacza, że nie powinniśmy o nim mówić czy pisać. Stanowski tymczasem usiłuje ustawić się w wygodnej pozycji Stańczyka, który ma wyłącznie szczytne intencje, wchodząc do bardzo ważnej politycznej rozgrywki. Takie postawienie sprawy ma go pokryć teflonem. A to byłoby bardzo szkodliwe dla całego procesu wyborczego. Za Stanowskim mogą bowiem stać ludzie, którzy z jego pomocą planuje wywrzeć jakiś wpływ na politykę, czyniąc ze „swojego” kandydata kartę przetargową.
Życzę zatem Stanowskiemu, żeby ta kampania wyborcza była dla niego wyczerpująca i trudna. Tylko wtedy bowiem przyniesie ona jakieś dobre owoce. Dowiemy się wówczas, że z polskim życiem publicznym nie jest tak źle, jak nam się wydawało. Pora zatem promienie rentgena skierować i na tę kandydaturę.
Tomasz Figura
Kto stoi za Krzysztofem Stanowskim? - PCH24.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz