Czy mógłbyś zrezygnować z jeżdżenia samochodem? Ankieta
Wczoraj, 2 listopada (15:40)
Bardzo ciekawy artykuł, w
którym możemy dostrzec ślad myślenia w kategoriach sabotażu.
Ktoś się chyba lubi
uzewnętrzniać...
A może po prostu jest to element prania mózgu, który ma przygotować społeczeństwo do samoograniczania się BO KTOŚ TAK CHCE,
ale raczej otworzyć na sytuacje będące po prostu formą sabotażu.
Czy zdroworozsądkowo myślący człowiek uważa remont drogi za czyste marnotrawstwo?
ale raczej otworzyć na sytuacje będące po prostu formą sabotażu.
Czy zdroworozsądkowo myślący człowiek uważa remont drogi za czyste marnotrawstwo?
TYLKO Z PUNKTU WIDZENIA WERWOLFU INWESTYCJE W POPRAWĘ KOMFORTU PODRÓŻOWANIA SĄ MARNOWANIEM PIENIĘDZY.
Polecam szczególnej uwadze i
przemyśleniu poniższy artykuł pamiętając o werwolfie. Komentarz kolorem niebieskim...
Narzekasz na dziurawe
ulice, brak miejsc parkingowych w centrum, skomplikowaną, absurdalną
organizację ruchu? Uważaj, to wcale nie musi być efekt
nieudolności władz twojego miasta, lecz element przemyślanej
strategii...
Warszawa, Wrocław, Kraków, Poznań należą do najbardziej zakorkowanych europejskich aglomeracji. Jest źle i coraz gorzej. Aż strach pomyśleć o przyszłości. Budowa nowoczesnych, szerokich arterii, łączących poszczególne dzielnice, estakad, rond nie rozwiązuje problemu zatorów, jedynie przenosi go w inne miejsca. Dlatego przybywa ekspertów twierdzących, że wydawanie miliardów złotych na poprawę miejskiej infrastruktury drogowej to czyste marnotrawstwo. Lepsze skutki przynosi wpływanie na zachowania zmotoryzowanych mieszkańców sprawdzoną metodą kija i marchewki.
Marchewką jest rozwój
komunikacji publicznej. Niestety, jak na razie dorobiliśmy się
w kraju ledwie półtorej linii metra i brak raczej
widoków na następne. Autobusy często tkwią w korkach na
równi z prywatnymi samochodami osobowymi. Budowa nowych linii
tramwajowych wymaga mnóstwo zachodu i pieniędzy. Rozwój
kolei aglomeracyjnych natrafia na liczne przeszkody formalne.
Forma zastraszania:
Zdecydowanie łatwiej
i taniej, chociaż nie przysparza to popularności, sięgnąć
po kij.
Można nim uderzyć kierowców
po kieszeni - stąd pomysły wprowadzenia, wzorem Londynu czy Oslo,
opłat za wjazd do centrum miasta.
Można wprowadzać
ograniczenia dla różnego rodzaju pojazdów, przede wszystkim dla
starszych diesli, uzasadniając te restrykcje względami
ekologicznymi.
Można, tak jak czyni się to
w Tokio, warunkować zezwolenie na zakup samochodu
przedstawieniem dowodu, że będzie miał on gdzie parkować,
z planem sytuacyjnym miejsca postojowego i zgodą
sąsiadów.
Można, tak jak w Szanghaju,
limitować liczbę aut i urządzać licytacje, których
zwycięzcy, słono za to płacąc, otrzymają prawo do
zarejestrowania samochodu.
Można "uspokajać ruch"
przez mnożenie zawiłych objazdów, ulic jednokierunkowych, stref
zamkniętych dla pojazdów spalinowych itp.
Można propagować rowery,
budując dla nich specjalne drogi, ustanawiając przywileje dla
cyklistów, tworząc sieć tanich, ogólnodostępnych, miejskich
wypożyczalni jednośladów.
Sprytny redaktor podsuwa nam rozwiązanie problemu:
Jednak coraz więcej zwolenników zyskuje również idea zniechęcania kierowców do korzystania z własnych samochodów przez celowe zaniedbania służącej im infrastruktury.
CZYLI PRZEZ SABOTAŻ, KTÓRY MOŻE PROWADZIĆ NP. DO ZWIĘKSZENIA ILOŚCI WYPADKÓW DROGOWYCH.
W Krakowie jakiś czas temu
oddano do użytku nową linię tramwajową, łączącą centrum
z południowo-zachodnią częścią miasta,
zlokalizowanymi tam osiedlami mieszkaniowymi, firmami i kampusem
uniwersyteckim. Przy okazji zmodernizowano także biegnącą
równolegle ruchliwą ulicę.
Kierowcy są oczywiście zadowoleni,
ale nie brakuje głosów [anonimowego werwolfu w internecie...? MPS] , że lepiej było pozostawić ją
w niezmienionym stanie, czyli wąską i wyboistą.
[wprost: czyli niebezpieczną - MPS]
Dzięki
temu, argumentują krytycy, więcej osób, nie mając atrakcyjnej
alternatywy, decydowałoby się na podróż transportem zbiorowym.
Podobnie motywowany protest wywołuje budowa podziemnych parkingów.
Ich przeciwnicy wychodzą z założenia, że brak miejsc
postojowych skutecznie odstręcza od wypraw autem w zatłoczone
rejony centrum. "Na szczęście" sytuację ratują wysokie
opłaty za korzystanie z owych parkingów.
Czy w dużym mieście da
się jednak żyć bez własnego samochodu? Ostatnio trafiliśmy na
ciekawe informacje dotyczące Berlina. Okazuje się, że według
oficjalnych danych w stolicy Niemiec na 1000 statystycznych
mieszkańców przypada 360 zarejestrowanych prywatnych samochodów.
To znacznie mniej niż w Warszawie
(600), Wrocławiu (580), a nawet w Białymstoku (380). Brak
jakiegokolwiek, nawet jednego auta, deklaruje 52,6 proc. gospodarstw
domowych położonych w obszarze szeroko pojętego śródmieścia.
Połowa berlińczyków, którzy nie mają własnego samochodu,
twierdzi, że go prostu nie potrzebuje. Przeciętnego Niemca stać
oczywiście na zakup nowego samochodu, ale konieczność korzystania
z niego na co dzień paradoksalnie świadczy o złej
sytuacji materialnej. Oznacza bowiem, że mieszkamy w miejscu
źle skomunikowanym, więc tańszym lub musimy dojeżdżać daleko do
pracy, bo ze względu na słabe wykształcenie nie możemy znaleźć
odpowiedniego zajęcia bliżej swego domu.
Wygląda na to, że werwolf pragnie ograniczenia inwestycji drogowych.
W celu:
- uprzykrzenia nam życia, pogorszenia komfortu podróżowania - spotęgowania niechęci Polaka do Polaka,
- potwierdzenia polnisze wirszaft
- zwiększenia ilości wypadków
- zaoszczędzenia pieniędzy z budżetu, które będzie można wyprowadzić
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz