Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

poniedziałek, 7 kwietnia 2025

Poczucie rzeczywistości

 

Twórczość - istota człowieczeństwa.


„Naród naprawdę godny tego imienia – pisał Piasecki – to piastun idei cywilizacyjnej, idei przebudowy społecznej, idei o cechach możliwie uniwersalnych. Wiara w taką ideę, wiara w misję, jaką ma się do spełnienia w świecie, wiara w konieczność zdobywania wyznawców – tworzy wielkość narodu i daje mu postawę moralną wobec innych”.


Wrogim imperializmom nie można przeciwstawić hasła obrony, wówczas bowiem z góry skazanym się jest na klęskę, należy zaś sformułować „program pozytywny, program imperializmu polskiej idei narodowej, kulturalnej, społecznej, gospodarczej. Program ofensywny”. W związku z tym grzmiał, iż należy mieć większe aspiracje, stawiać sobie większe wymagania. „Trzeba mieć ambicję – jak pisze – wyjścia na świat z wielką ideą, godną wielkiego narodu. Trzeba mieć ambicję obliczoną nie w setkach kilometrów kwadratowych – ale mierzącą się powierzchnią kuli ziemskiej. Trzeba mieć ambicję stania się ośrodkiem przebudowy, stworzenia takiego wkładu w strukturę cywilizacyjną ludzkości, który by pozostał i wtedy, po długich wiekach, kiedy Polski może nie będzie, ale zostanie cywilizacja polska. Jak dziś żyje cywilizacja rzymska i nasza papuzia duma z wasalstwa wobec niej. Te światoburcze hasła – to ani megalomanja narodowa, ani utopijne fantazjowanie. To po prostu poczucie rzeczywistości. […] Trzeba na to tylko odwagi. […] Nade wszystko zaś odwagi samodzielnego myślenia, odwagi żelaznej konsekwencji, odwagi wiary w odległe cele. I wiary w Polskę”.



Święte słowa panie....








przedruk



Kultura i imperializm. Wokół koncepcji Stanisława Piaseckiego


Autor Rafał Łętocha

3 kwietnia 2025


Stanisław Piasecki znany jest przede wszystkim jako redaktor naczelny dwóch ważnych pism związanych z obozem narodowym: „Prosto z Mostu” i „Walki”. 










Założone przez niego w 1935 r. „Prosto z Mostu” w zamierzeniu stanowić miało swoistą przeciwwagę dla liberalnych „Wiadomości Literackich”, dzierżących do pewnego momentu niejako rząd dusz wśród polskiej inteligencji. Ambicją Piaseckiego było podważenie hegemonistycznej pozycji tego periodyku na rynku prasy kulturalnej w II Rzeczypospolitej. Do pewnego stopnia się to udało zważywszy na to, iż nakład „Prosto z Mostu” prawie dorównał w pewnym momencie nakładowi pisma redagowanego przez Grydzewskiego, sięgając liczby 15 tys. egzemplarzy, a samo pismo nie było bynajmniej jednym z wielu periodyków narodowych na rynku prasowym, ale stało się czymś na kształt instytucji kulturalnej.

Karol Zbyszewski wskazywał, iż Piasecki „był duszą całego tygodnika. W ciągu czterech lat ani je­den numer nie wyszedł bez niego. Nie wyjechał ani razu dłużej niż na parę dni, nie pozwolił sobie na solidniejszą chorobę. Jaki jest pierwszy warunek, aby być dobrym redaktorem? Siedzenie na miejscu! Redaktor musi tkwić w redakcji, jak sprze­dawca w sklepie czy urzędnik w biurze. Przyłażą ludzie z rękopisa­mi, współpracownicy szwendają się z pomysłami, są setki drobnych spraw, które tylko redaktor naczelny może załatwić. Otóż Piasecki miał ten «sitzfleisch». Siedział w swym gabinecie jak mól. Nie szu­kało się go telefonem, godzinami i dniami, po całej Warszawie…”

Czytelnikami „Prosto z Mostu” była młodzież. Piasecki chciał stworzyć z pisma trybunę, na której mogłyby się ścierać poglądy generacji liczącej od dwudziestu do trzydziestu pięciu lat. Było to pokolenie, które odznaczało się bardzo określoną postawą ideową, a raczej dwoma przeciwstawnymi sobie postawami: narodową i marksistowską. Piasecki dość wcześnie zauważył, że mimo odmienności wyznawanego światopoglądu młodzi mają także ze sobą wiele wspólnego. Pismo miało służyć ujawnieniu tej wspólnoty.

Wojciech Wasiutyński w związku z tym natomiast wspominał, że pierwotnie Piasecki zarzucił sieci bardzo szeroko.


Rzeczywiście zwłaszcza w pierwszym okresie pismo było w dobrym tego słowa znaczeniu liberalne – publikowano na jego łamach teksty autorów o różnych poglądach, bynajmniej nie ograniczając się tylko do osób powiązanych organizacyjnie czy ideowo z obozem narodowym.

Przewagę miały oczywiście artykuły publicystów z nim kojarzonych: Jana Bajkowskiego, Jana Bielatowicza, Adama Doboszyńskiego, Tadeusza Dworaka, Karola Stefana Frycza, Jana Korolca, Jana Mosdorfa, Stefana Niebudka, Witolda Nowosada, Władysława Pietrzaka, Mariana Reutta, Wasiutyńskiego, Jerzego Zdziechowskiego.

Odnajdujemy jednakże na łamach periodyku również publicystykę konserwatystów, jak np. Julian Babiński, Leszek i Miłosz Gembarzewscy, Kazimierz Marian Morawski czy Ksawery Pruszyński, neopogan ze Stanisławem Szukalskim i Janem Stachniukiem na czele, piłsudczyków i wrońskistów jak Jerzy Braun i Mirosław Starost, a także wielu innych znanych wówczas czy później publicystów, pisarzy i naukowców, od komunistów i socjalistów po katolików i konserwatystów, jak np. Józef Czapski, Witold Gombrowicz, Leon Kruczkowski, Stanisław Młodożeniec, o. Innocenty Maria Bocheński, Ignacy Chrzanowski, Ferdynand Goetel, Konrad Górski, Roman Ingarden, Karol Irzykowski, Stefan Kołaczkowski, Karol Ludwik Koniński, Zofia Kossak, Jalu Kurek, ks. Konstanty Michalski, Jan Nepomucen Miller, Gustaw Morcinek, Kazimierz Nitsch, Stanisław Rembek, Władysław Siła Nowicki, Stefania Szurlejówna, Aleksander Świętochowski, Jerzy Turowicz, Jerzy Zagórski. Pomimo tego, iż większość stałych publicystów oraz redakcja ze Stanisławem Piaseckim na czele poczuwali się do związków z młodym pokoleniem narodowców, a pismo miało wyraźny profil ideowy, to od początku, jak widzimy, mamy do czynienia z dużą otwartością na autorów o odmiennych poglądach.


Kultura, głupcze

Jako publicysta i ideolog Piasecki gros miejsca poświęcił sprawom dotyczącym kultury. Kultura wedle niego winna oddziaływać na życie narodowe i jednocześnie z niego wyrastać, widział w tym sui generissystem naczyń połączonych. Norwid pisał w Promethidionie o artyście jako organizatorze psychiki narodowej, Piasecki również w podobny sposób postrzegał, jak się wydaje, rolę i zadania elity kulturalnej.

Krytykował w związku z tym odrywanie się twórczości, literatury od życia, gleby społecznej, narodowej, czcze zabawy formą, słowem, sztukę dla sztuki. Recenzując tomik poezji Leopolda Staffa, pisał z wyrzutem, iż „życie toczy się potężnym eposem, spiętrza się w dramaty i tragedię – a poezja wciąż sobie kwili lirycznie o kwiatkach i ptaszkach, o wiośnie i sośnie, o akacjach i wakacjach”.

Przed sztuką jego zdaniem stoją ogromne zadania. Jest ona tylko wtedy „prawdziwą sztuką, gdy jest społeczeństwu potrzebna, gdy umie iść z czasem i wczuwa się w jego ducha, a nie wlecze się w ogonie”. Nie wahał się mówić o poezji, literaturze potrzebnej i niepotrzebnej, nie zważając, iż pociągnie to za sobą zarzuty o utylitaryzm czy ich instrumentalizowanie. Omawiając książkę Jana Nepomucena Millera Na gruzach Grenady, pisał wręcz, iż winna być ona „czynem, a nie tylko pięknoduchowskim ględzeniem”. Aby było to jednak możliwe, twórca musi mieć łączność z rzeczywistym życiem, zwyczajnymi ludźmi, a nie zasklepiać się w kółkach wzajemnej adoracji i ograniczać swoje kontakty do tzw. bohemy artystycznej. Musi przenikać życie społeczne i narodowe, kształtować je, zmieniać, uszlachetniać, wzbogacać.


Jednym z kluczowych pojęć pojawiających się w publicystyce Piaseckiego jest termin „twórczość”. Nie odnosi on go bynajmniej jedynie do sfery związanej ze sztuką czy kulturą w węższym rozumieniu tego słowa, każde bowiem działanie człowieka winno mieć znamiona twórczości. 

Jądrem krytyki kapitalizmu, którą odnajdujemy w publicystyce Piaseckiego, jest na ten przykład przekonanie, iż za jego sprawą doszło do twórczego wyjałowienia człowieka. W związku z tym stwierdzał, iż największym grzechem ustroju kapitalistycznego nie jest wyzysk materialny, ale „zbrodnia duchowego zubożenia człowieka”. Twórczość to wręcz istota człowieczeństwa, pozbawienie ludzi możliwości działania twórczego stanowi więc dla Piaseckiego wyraz dehumanizacji, reifikacji człowieka, degradacji go do poziomu animalnego.


Kultura i praca

Lekarstwo na te niedomagania, podobnie jak wielu narodowców czy też konserwatystów w tamtym okresie, będzie widział Piasecki w dekoncentracji produkcji. Nie ucieka on tutaj jednak w jakiś mediewalizm, prymitywizm czy luddyzm, stojąc na stanowisku, iż właśnie dalszy rozwój techniki przyczyni się do zaistnienia możliwości usunięcia systemu wielkokapitalistycznego i wprowadzenia dekoncentracji gospodarczej.

Podkreślał przy tym, iż życie gospodarcze, technika i kultura są ściśle ze sobą powiązane, postęp techniczny jest przecież dzieckiem wyobraźni, a więc kultury. „Bez bajki o latającym dywanie – pisał redaktor «Prosto z Mostu» – nie byłoby dziś aeroplanu, bo nie byłoby idei aeroplanu. […] Otóż wydaje mi się, że nieznany twórca bajki o latającym dywanie nie mniej jest godny podziwu od Bleriota i braci Wright, jeśli nie więcej”. Rzeczywistym więc ojcem techniki współczesnej, wedle Piaseckiego, nie jest Edison czy inny wielki naukowiec lub wynalazca, ale Juliusz Verne. Wspominany już Norwid w epilogu Promethidiona stwierdzał, iż jedną z głównych przyczyn tragizmu kultury polskiej jest przepaść pomiędzy „słowem ludu a słowem pisanym i uczonym” oraz że „żadne się społeczeństwo nie ostoi i żaden naród nie utrzyma, jak przez pracy harmonię tradycyjną powiązane z sobą słowo ludu i słowo społeczeństwa w dwie się strony rozprzęgną”. Wzywał w związku z tym do zadzierzgnięcia zerwanych więzi, pisał o sztuce jako „uldze pracy”, gdyż „nawet najmaterialniej rzeczy biorąc – toć wynalazki, które człowieka wyręczają, także satelitami sztuk są – a przynajmniej źródła wynalazków bez wszelkiej wątpliwości”.

Piasecki, jak widzimy, zwraca uwagę w zasadzie na to samo, mówi o potrzebie pewnego zakorzenienia kultury i swoistego solidaryzmu narodowego, uspołecznienia jej i bezpośredniego wejścia w krwioobieg narodowy. Nie znaczy to jednak, aby żądał on przekształcenia literatury w coś na kształt agitpropu. Wręcz przeciwnie odżegnywał się od pomysłów instrumentalizowania literatury do celów strictepolitycznych, tzn. czynienia z niej tuby propagandowej określonej partii. Ocena wartości książki, jak pisał, nie może zależeć od tego, w jakiej mierze autor potrafił „tym czy owym zdaniem zadowolić polityczne ambicje grupowe, ale od tego, jak dalece umiał swój ideowy, religijny i narodowy punkt widzenia wtopić organicznie w tworzywo powieści”.


W stronę imperializmu kulturowego

Omawiając zagadnienia kultury, Piasecki postulował jednak przede wszystkim jej dynamizację, żądał, aby włączyła się ona w dzieło przetwarzania świata, a nie tylko biernie go kontemplowała. Domagał się przy tym przestawienia psychiki polskiej z defensywnej na ofensywną. Jego zdaniem pierwiastki defensywne zaczynają wypływać na powierzchnię i dominować w wieku XVI i XVII, co miało być głównym powodem tracenia przez Polskę znaczenia, pozycji mocarstwowej, a wreszcie całkowitego upadku państwa polskiego.


Proces ten przybrać miał na dynamice w latach rozbiorów, kiedy to dokonujące się w Europie odrodzenie uczuć narodowych zastało Polskę podzieloną przez rozbiorców, co musiało zaciążyć na defensywnym charakterze polskiego patriotyzmu. Jak podkreślał Piasecki: „Nasze pieśni narodowe oplatają się około słowa «nie»: «Jeszcze Polska nie zginęła», «Nie rzucim ziemi skąd nasz ród». […] Ba, nawet pojęcie «wolność» woleliśmy sformułować sobie negatywnie: «niepodległość». Polska poezja i polska pieśń, odwzorowując wiernie rodzaj naszej uczuciowości narodowej, nastrojone są na nutę obrony i ofiary. […] Ale bo też obrona była naczelnem przykazaniem polskości w latach naszej niewoli politycznej. Obrona wiary, obrona języka, obrona obyczaju, obrona – narodowości”.

O nowy nacjonalizm

Trzeba więc odnaleźć nową ideę, stworzyć nową dynamiczną kulturę, ośrodek cywilizacyjny. „Naród naprawdę godny tego imienia – pisał Piasecki – to piastun idei cywilizacyjnej, idei przebudowy społecznej, idei o cechach możliwie uniwersalnych. Wiara w taką ideę, wiara w misję, jaką ma się do spełnienia w świecie, wiara w konieczność zdobywania wyznawców – tworzy wielkość narodu i daje mu postawę moralną wobec innych”.

Widać tutaj wyraźnie myślenie nie tylko w kategoriach interesu narodowego, ale i pewnej misji narodowej, której właściwa realizacja ma jednakże dobrze temu interesowi się przysłużyć. Można powiedzieć wręcz o pewnych pierwiastkach mesjanistycznych czy raczej, używając terminologii Mikołaja Bierdiajewa, misjonistycznych. Dla rosyjskiego filozofa misjonizm to rodzaj zeświecczonego mesjanizmu, w którym brak sui generis porywów religijnych, nadawania misji wymiaru soteriologicznego czy też wpisywania jej w millenarystyczny schemat zbawienia. Nie musi być to związane z jakąś megalomanią narodową.


José Ortega y Gasset pisał o dwóch zasadniczych typach ludzkich 

– jedni stawiają sobie duże wymagania, przyjmują na siebie obowiązki i narażają się na niebezpieczeństwa, 

drudzy zaś wychodzą z założenia, iż żyć znaczy pozostawać takim, jakim się jest, bez podejmowania żadnych wyzwań i jakiegokolwiek wysiłku w celu samodoskonalenia. 


Podobnie wybraństwo, misję Polski pojmować będzie Piasecki, przede wszystkim jako zobowiązanie, ciężar, zadanie. Wskazywał też w związku z tym na istnienie dwóch rodzajów nacjonalizmu. Pierwszy z nich zmieniał stosunki narodowościowe drogą kolonizacji, wynaradawiania mniejszości narodowych lub wręcz jej fizycznej eksterminacji. Nacjonalizm nowego typu rozwiązywał je tworzeniem idei całkującej, zmierzając do integracji sąsiadujących ze sobą narodowości i zbudowania za sprawą tego procesu nowej cywilizacji.

Polska z racji swojego położenia geopolitycznego nie może hołdować wyłącznie ideom obronnym.

Wciśnięcie pomiędzy dwa agresywne imperia powoduje, iż zdaniem Piaseckiego, musi wypracować własny imperializm. Tertium non datur, zdaje się mówić Piasecki, albo do tego dojdzie, albo Polska zostanie zmiażdżona przez dwa imperia zmierzające nieuchronnie do konfrontacji.


Wrogim imperializmom nie można przeciwstawić hasła obrony, wówczas bowiem z góry skazanym się jest na klęskę, należy zaś sformułować „program pozytywny, program imperializmu polskiej idei narodowej, kulturalnej, społecznej, gospodarczej. Program ofensywny”. 

W związku z tym grzmiał, iż należy mieć większe aspiracje, stawiać sobie większe wymagania.

 „Trzeba mieć ambicję – jak pisze – wyjścia na świat z wielką ideą, godną wielkiego narodu. Trzeba mieć ambicję obliczoną nie w setkach kilometrów kwadratowych – ale mierzącą się powierzchnią kuli ziemskiej. Trzeba mieć ambicję stania się ośrodkiem przebudowy, stworzenia takiego wkładu w strukturę cywilizacyjną ludzkości, który by pozostał i wtedy, po długich wiekach, kiedy Polski może nie będzie, ale zostanie cywilizacja polska. Jak dziś żyje cywilizacja rzymska i nasza papuzia duma z wasalstwa wobec niej. Te światoburcze hasła – to ani megalomanja narodowa, ani utopijne fantazjowanie. To po prostu poczucie rzeczywistości. […] Trzeba na to tylko odwagi. […] Nade wszystko zaś odwagi samodzielnego myślenia, odwagi żelaznej konsekwencji, odwagi wiary w odległe cele. I wiary w Polskę”.




Podsumowanie

Piasecki, jak widzimy, kładł nacisk na kwestie przedpolityczne czy też metapolityczne, uznając iż warunkiem sine qua non wzrostu politycznego znaczenia Polski, zachowania przez nią niepodległego bytu – co jak konstatował, zważywszy na położenie geopolityczne, jest możliwe jedynie w sytuacji uzyskania przez nią pozycji mocarstwowej – są przeobrażenia w sferze kultury. Mówił on ni mniej, ni więcej tylko to, iż należy tę kulturę gruntownie przetworzyć, konieczne jest nadrobienie wielkich zaległości w tej dziedzinie, trzeba wreszcie wygrać o nią batalię, wówczas dopiero będzie można marzyć o przemianach w innych sferach, bez tej podstawy, twardego fundamentu wszelkie próby reform będą tak naprawdę budowaniem na piasku.


Używając języka marksistowskiego wskazywał on na prymat nadbudowy nad bazą, na co w tamtym czasie zaczną zwracać uwagę Antonio Gramsci czy frankfurtczycy, a co później z taką siłą zacznie podnosić tzw. nowa prawica, kładąc nacisk przede wszystkim właśnie na walkę o hegemonię kulturalną, te wartości, które co prawda nie wiążą się wprost z doraźnymi kwestiami politycznymi, ale na nie w poważnym stopniu oddziałują. Temu celowi miało właśnie służyć założone przez niego „Prosto z Mostu”.

Konstatacje i pomysły tego rodzaju nie były bynajmniej odosobnione. W latach okupacji twórcy związani z pismem „Sztuka i Naród”, idąc niejako tropem Piaseckiego, obarczą winą za klęskę wrześniową właśnie polskie warstwy kulturotwórcze, które ich zdaniem izolowały się od społeczeństwa w wieży z kości słoniowej, nie mając ambicji oddziaływania na rzeczywistość, alienując się od realnego życia i traktując kulturę w kategoriach żartu i kaprysu. W związku z tym postulowali oni postawę imperializmu kulturalnego.

Podobne konstatacje odnajdziemy także u Jerzego Brauna piszącego o odstąpieniu warstwy intelektualnej od problematyki historycznej narodu w dwudziestoleciu międzywojennym, o tym, iż sztuka stała się zabawą elity, która nie chciała tworzyć kultury narodowej, społecznej, wziąć odpowiedzialności na swoje barki za losy narodu i państwa, uciekając w „estetyzm, talentyzm i dowolność”. Stąd również pojawiające się u niego zarówno w latach międzywojennych, jak i ze zdwojoną siłą w czasie okupacji postulaty kreacji „nowego świata kultury” czy też „kultury jutra”, przewijające się przez całą jego twórczość.











Represje wobec wołyńskich Polaków



Bardzo ciekawe, jakie właściwie pojęcie o Polsce mają Rosjanie czy po prostu Słowianie wschodni, bo zaglądając na strony białoruskie czy rosyjskie czasami widziałem artykuły niechętne Polakom, a czasami kłamliwe i bardzo wrogie, przepełnione pogardą i złością.

Wiadomo, że Niemcy były państwem nazistowskim i to do dzisiaj jest w Rosji chętnie przypominane i piętnowane, nigdy jednak nie słyszałem, żeby Polskę nazywać państwem faszystowskim... choć opisy  zabytków we Lwowie traktują Polaków na równi z okupantem nazistowskim czy sowieckim.

Czy ktoś to bada, posiada jakieś konkretne pojęcie, publikuje?






przedruk


Represje wobec wołyńskich Polaków: Korneliusz Disterhoff, nadkomisarz policji


04 kwietnia 2025




O Korneliuszu Disterhoffie, naczelniku Urzędu Śledczego policji w Łucku, oraz losach jego żony i córek dowiedzieliśmy się z akt sprawy karnej z archiwum w Łucku oraz ze wspomnień Jadwigi Dąbkowskiej z Wołynia.

Korneliusz Disterhoff został aresztowany przez funkcjonariuszy NKWD 17 października 1939 r. we własnym mieszkaniu w Łucku przy ul. Wojskowej 7/1 (obecnie ulica 8 Marca). Tego samego dnia śledczy Bałan przeprowadził pierwsze przesłuchanie.

Korneliusz Disterhoff potwierdził, że służył w policji od 1918 r. Zaczynał jako szeregowy, a od 1922 do 1935 r. był komisarzem policji śledczej w Łodzi, następnie w Łucku, w Wilnie i ponownie w Łucku. W latach 1922–1925 i 1931–1934 stał na czele policji śledczej w Łucku. W 1934 r. przeszedł na emeryturę. Od 1936 r. zajął się handlem i prowadził sklep w Łucku przy ulicy Jagiellońskiej, którą sowieci przemianowali na ulicę Stalina (obecnie ulica Łesi Ukrainki). W sklepie sprzedawał maszyny do szycia, rowery, separatory, karabiny myśliwskie, broń palną i sprzęt sportowy.

Podczas przeszukania przeprowadzonego 22 października zabezpieczono dwa pistolety, rewolwer i Parabellum, dwa karabiny małokalibrowe, karabin francuski, proch strzelniczy, naboje, rakietnicę, strzelbę trzylufową, dwa motocykle, sztylety i lornetki. Funkcjonariusze NKWD zabrali także trzy teczki dokumentów i ponad 50 zdjęć.


Podczas przesłuchania Disterhoff oświadczył: «Jako komisarz i naczelnik policji osobiście nie miałem kontaktu z agentami. Tylko moi podwładni mieli konfidentów». Śledczy od razu zarzucił aresztowanemu kłamstwo, gdyż miał on osobiście sankcjonować werbowanie agentów. Disterhoff potwierdził, że rzeczywiście zatwierdzał kandydatów na informatorów, ale było to dawno temu i nie pamięta nazwisk. W tym momencie przesłuchanie zostało przerwane.

W standardowej ankiecie aresztowanego odnotowano, że Korneliusz Disterhoff, syn Krzysztofa, urodził się w 1886 r. w miejscowości Rejowiec, powiat chełmski, województwo lubelskie. Miał rodzinę: żonę Wandę (47 lat), córki Józefę (19 lat), Irenę (17 lat), Zofię (15 lat) i Mirosławę (13 lat).

Następne przesłuchanie przeprowadzono 19 października. Śledczy ustalił na nim nazwiska policjantów, z którymi aresztowany współpracował w różnych okresach pracy w Łucku, funkcjonariuszy Okręgowego Urzędu Śledczego w Łucku, urzędu policji w Kowlu oraz poszczególnych policjantów z Równego, Krzemieńca, Dubna, Horochowa i Włodzimierza Wołyńskiego. Disterhoff ponownie zaprzeczył jakimkolwiek związkom z agentami. Ostatnie pytanie dotyczyło działalności antyradzieckiej. W protokole zapisano odpowiedź, że był «naczelnikiem urzędu policji województwa wołyńskiego w aparacie faszystowskiego państwa polskiego», «wykonywał wolę burżuazji» i «walczył z rewolucyjnym ruchem klasy robotniczej i chłopstwa oraz z ruchem komunistycznym».

W protokole przesłuchania z 21 października śledczy Bałan odnotował zeznania Disterhoffa, że rzekomo osobiście zwerbował w 1938 r. cztery osoby do pracy w «dwójce», czyli w II oddziale Sztabu Generalnego. Aresztowany współpracował z funkcjonariuszami Biura Informacyjnego «dwójki» Stanisławem Grafem i Romanowskim.



Protokół przesłuchania z 21 października 1939 r.

Podczas kolejnych przesłuchań funkcjonariusze NKWD próbowali uzyskać kolejne informacje, ale aresztowany nie przyznał się do niczego więcej. Disterhoff twierdził, że nie wiedział, jakie konkretnie dane pozyskiwali zwerbowani ludzie, ponieważ nie współpracował z nimi bezpośrednio i poza tym epizodem nie miał żadnego innego kontaktu z «dwójką».

Zeznania świadków, zastępcy naczelnika Wydziału Bezpieczeństwa Publicznego Wołyńskiego Urzędu Wojewódzkiego Stefana Wasilewskiego i pracownika gospodarczego policji wojewódzkiej Michała Saniutycza-Kuroczyckiego, nie wniosły niczego istotnego do sprawy Korneliusza Disterhoffa.

Na początku stycznia 1940 r. Korneliusz Disterhoff został oficjalnie oskarżony o to, że «pracował w stopniu nadkomisarza w zarządzie wołyńskiej policji wojewódzkiej jako naczelnik Urzędu Śledczego, gdzie, biorąc pod uwagę charakter swojej pracy, zajmował się poszukiwaniem osób o poglądach rewolucyjnych i jako naczelnik powiatowych wydziałów śledczych przy pomocy rozległej sieci agentów i prowokatorów wykonywał bezpośrednią pracę mającą na celu rozgromienie organizacji komunistycznych w województwie wołyńskim».

Następnie, jak wynika z dokumentów, Korneliusz Disterhoff spędził cały rok w więzieniu w Łucku, a w styczniu 1941 r. sprawę przekazano do Kijowa, do I Oddziału Specjalnego NKWD Ukraińskiej SRR.




29 stycznia 1941 r. prokurator do spraw nadzwyczajnych Prokuratury Ukraińskiej SRR w Kijowie Rybaczenko napisał w postanowieniu: «W latach 1918–1934 oskarżony Korneliusz Disterhoff służył w policji, piastując odpowiedzialne stanowiska komisarza i naczelnika policji w Łucku i innych miejscowościach. Będąc od 1936 r. na emeryturze, Disterhoff zajął się handlem i współpracując ze Stanisławem Grafem, pracownikiem Biura Informacyjnego Lubelskiego Okręgu Wojskowego, na jego polecenie werbował do tajnej pracy dla Biura Informacyjnego mieszkańców okolic Łucka, do czego się przyznał».

Sprawa została przekazana do rozpatrzenia przez Kolegium Specjalne NKWD ZSRR.

Jak wynika z wyciągu z protokołu nr 35 z dnia 29 marca 1941 r., Korneliusz Disterhoff został umieszczony w poprawczym obozie pracy na okres ośmiu lat, licząc od 17 października 1939 r.

Więźnia wysłano w celu odbycia kary do Karłagu.

Według postanowienia Prokuratury Obwodu Wołyńskiego z dnia 2 czerwca 1989 r. Korneliusz Disterhoff został zrehabilitowany. Dalsze jego losy nie są nam znane.

W sprawie karnej Korneliusza Disterhoffa mieści się również kilka listów stanowiących korespondencję między jego córką Mirosławą, mieszkanką Lwowa, a Zarządem Służby Bezpieczeństwa Ukrainy w obwodzie wołyńskim. Pismo datowane jest na 20 maja 1994 r. Czytamy w nim: «Rodzina nic nie wie o losie ojca od czasu jego aresztowania. Proszę o informację, kiedy, gdzie i z jakiej przyczyny zginął mój ojciec, a także jakie postawiono mu zarzuty i jaki wyrok otrzymał oraz gdzie odbył karę. Proszę o przesłanie kopii dokumentów dozwolonych przez prawo, jego fotografii i innych pamiątek, jeśli zostały zachowane w sprawie».

W odpowiedzi pani Mirosława otrzymała kopię zaświadczenia o rehabilitacji jej ojca, a także została powiadomiona, że w sprawie nie ma żadnych informacji o dalszych losach jej ojca, nie ma również interesujących ją dokumentów i zdjęć.


Nam także nie udało się ustalić losów Korneliusza Disterhoffa po jego aresztowaniu. Nie wiemy nawet, czy przetrwał w więzieniu i czy w ogóle dotarł do obozu.


Lukę tę częściowo wypełniają wspomnienia Jadwigi Dąbkowskiej (1920–2012), która dzieciństwo i młodość spędziła na Wołyniu. Zostały one opublikowane na stronie internetowej wolynskie.pl.

Te niezwykle cenne wspomnienia poświęcone są przeważnie wydarzeniom II wojny światowej. Autorka opisuje swoje przeżycia, relacje z ludźmi, codzienne życie – krótko mówiąc, jest to spojrzenie na wojnę oczami cywilnej osoby, która wbrew swojej woli znalazła się w wirze wydarzeń historycznych. Wspomnienia pełne są drobnych, a jednak uderzających szczegółów, które nieuchronnie znikają, gdy tylko zaczniemy patrzeć na wojnę nie z perspektywy bezpośredniego uczestnika wydarzeń, lecz obserwatora. Wartość wspomnień Dąbkowskiej polega właśnie w bogactwie osobistych obserwacji i unikalnych szczegółów, które widoczne są tylko «od środka».

Jeden z wątków zapisków Dąbkowskiej opowiada o bohaterze naszego eseju i losach jego rodziny. Autorka rozpoczyna swoją opowieść od przypadkowego spotkania na dworcu kolejowym w Lublinie z teściową Kornela Disterhoffa (w swoich wspomnieniach używa właśnie imienia Kornel – aut.) w maju 1945 r. Poniżej prezentujemy w całości, bez skrótów, fragment wspomnień Jadwigi Dąbkowskiej.

***

Ostatni raz widziałam się z tą rodziną na stacji kolejowej, chyba w październiku 1939 roku, kiedy to matka, babka i cztery córki (moje koleżanki), wyjeżdżały wraz z Komisją Niemiecką do Reichu. Odprowadzałam je, zżyte byłyśmy bardzo, lecz gdyby nie postawa ich ojca, pana Kornela, na pewno nie chciałabym podtrzymywać tej znajomości – wszak korzystając z protekcji Niemców i przyjmując ich obywatelstwo, dobrowolnie stawały po stronie wroga. Lecz pan Disterhoff był mocnym człowiekiem i mimo niemieckiego nazwiska (rodzina, z której pochodził zamieszkiwała od dziada pradziada w Wilnie), był najszczerszym patriotą, czego dal wyraz swoim postępowaniem.

Teściowa o nazwisku Kleidienst pochodziła z rodziny niemieckiej, jej rodzina zamieszkała w Radomiu miała jakieś zakłady przemysłu skórzanego. Córki były wychowane w duchu polskim, a ponieważ taki był zwyczaj, że po matce dziedziczyły religię, były protestantkami. Cóż, takie są przypadki w rodzinach mieszanych. Gdy jest pokój, nikomu to nie przeszkadza, lecz wojna manipuluje życiem osobistym w zależności od sytuacji.

I właśnie tam na dworcu kolejowym w Łucku prowadziłyśmy ostatnie rozmowy oczywiście po polsku. Niemcy przechadzali się wzdłuż stojących z tobołkami, oczekujących na transport. Kilku z nich zbliżyło się w naszym kierunku i wtedy ta teściowa z sykiem nienawiści kazała mi zabierać się do domu, a dziewczętom zabroniła rozmowy «w tym świńskim, polskim języku» tak się dosłownie wyraziła. Irka nie bacząc na to podbiegła do mnie i przeprosiła za babkę: «Ja będą zawsze Polką, jak ojciec». Odeszłam.

I oto teraz ta Niemka, która szukała protektorów hitlerowskich, nagle znalazła się w takiej sytuacji: samotna, bezradna z dala od Reichu i z dala od Łucka. Jaki los zapędził ją tutaj? Przez chwilę wahałam się; przeważyła litość.

Podeszłam do niej wzięłam za rękę: «Czy pani mnie poznaje? Jestem Figa (tak mnie nazywano), jestem koleżanką pani wnuczek. Czy pani pamięta – jestem z Łucka. Niech mi pani powie, co się dzieje z dziewczynami».

Bardzo długo przyglądała mi się, zorientowałam się, że strach nie pozwala jej mówić. Próbowała zaprzeczyć, lecz ja nie ustępowałam. Jąkając się, i ciągle odwracając głowę wreszcie streściła losy swojej rodziny.

Otóż matka dziewcząt wraz z nimi została natychmiast po przyjeździe skierowana do pracy w fabryce amunicji, gdzieś pod Berlinem. Ona została w domu, to znaczy jednym pokoju przydzielonym im przez władze miasteczka.

Następnie najstarszą z nich, Judytę (w aktach sprawy kryminalnej została zapisana jako Józefa – aut.), moją rówieśnicę, po ukończeniu błyskawicznego kursu języka niemieckiego wysłano do obozu na Majdanek w charakterze «dolmescherki», czyli tłumacza. A więc była świadkiem niejednej tragedii. Brała udział w przesłuchiwaniach maltretowanych więźniów obozu. Jak się czuła? Czy zabito w niej wewnętrzną przynależność do naszego narodu? Judyta zginęła podczas akcji – partyzanci starali się odbić przewożonych z zamku w Lublinie więźniów. Eskortę niemiecką wraz z tłumaczką zabito. Taki był jej koniec.

Druga, Irka, którą najlepiej lubiłam, po przeszkoleniu została sanitariuszką w szpitalu wojskowym. Dwie następne siostry pracowały z matką w fabryce. Przeżyły wszystkie straszne naloty. Pod koniec działań wojennych, przy zdobywaniu Berlina, opuściły dotychczasowe miejsce pobytu i zaczęły przedostawać się na wschód mając nadzieję, że z powrotem uda im się dotrzeć do Łucka, do własnego domu.

Nie przewidziały sytuacji. Po drodze zostały rozpoznane przez Polki pracujące w tej samej fabryce – i bliżej zaopiekowali się nimi jako Niemkami żołnierze ruscy. Wzięto je na jakiś posterunek, zgwałcono i obstrzyżono do ostatniego włosa. Następnie przekazano je na posterunek polskich wojskowych władz. W chwili, gdy spotkałam babkę, pozostawały w więzieniu. Nie wiem, jak daleko były szkodliwe dla niepodległości naszej ojczyzny, a jak daleko były ofiarami nieostygłych emocji.

Nie miałam jak pomóc tej starej kobiecie. Sama byłam bez domu. Dałam jej dwie bułki, które otrzymałam od Marysi. Jak wielką biedę, krzywdę i upokorzenie przeszła ta kobieta – tak nie po ludzku, bez godności, chciała mnie całować po rękach... za kilka bułek... Oto wojna i jej skutki.

Pan Kornel Disterhoff swą godność okupił śmiercią.

Wrócę jeszcze do dni przed wkroczeniem Czerwonej Armii na Wołyń w 1939 roku.

Podczas nasilających się bombardowań dla wytchnienia, chcąc choć kilka godzin przespać się, całymi rodzinami wychodziliśmy poza miasto do najbliższych zabudowań chłopskich (wtedy jeszcze nas nie mordowano, oczywiście pomijając napady na rozproszone oddziałki wojskowe – zorganizowane przez bandy ukraińskie). Jedną noc spędziliśmy z państwem Disterhoff w olbrzymiej stodole pełnej słomy. To była spokojna noc – tylko szelest goniących się myszy niektórych budził. Było nas tam ze dwadzieścia osób.

W pewnej chwili jeszcze ciemną nocą skrzypnęły wrota stodoły i ktoś latarką zaczął świecić po twarzach śpiących: «Czy jest tu rodzina Disterhoffów?»

Oczywiście nasi sąsiedzi obudzili się, nie poznali po głosie, kto ich poszukuje i z nieufnością zapytali: «O co chodzi?»

«Tu wasz kuzyn Kleidienst z Radomia, proszę was wyjdźcie na dwór, rozmowa nie cierpi zwłoki».

Irka – jedna z córek – wyszła razem z rodzicami. Po pewnym czasie w wielkiej tajemnicy powiedziała mi, że wujek z Radomia przyleciał jakąś awionetką z terenów już zajętych przez Niemców, przyleciał po ojca, aby go wywieźć za Bug, bo tu już za dwa dni wkroczy armia sowiecka. Ze względu na pracę antykomunistyczną pana Disterhoffa, będzie on uwięziony w pierwszej kolejności. Muszą wylecieć awionetką pod osłoną nocy.

Rodzina Disterhoffów zaczęła pakować swoje manatki i nam również po cichu radziła natychmiastowy powrót do domu. Irka powiedziała, że wujek zapewnił, że już od dziś Niemcy zaprzestaną bombardowań, gdyż nastąpiło porozumienie między Stalinem i Hitlerem. Nastąpi uzgodniony podział Polski. Znowu sprawa Polski jest przegrana...

Dotarliśmy do swoich domów. Faktycznie panowała cisza, mogliśmy spokojnie zjeść śniadanie – w naszym domu zakwaterowani byli lekarze zmobilizowani do służby frontowej. Było ich sześciu. Nieopodal naszego domu w wybudowanym przed wojną Gimnazjum Krawieckim teraz mieścił się szpital wojskowy, zapełniony rannymi – ofiarami ostatnich bombardowań.
Oczywiście nie omieszkaliśmy przekazać im tej tajemnicy. Tak, to już koniec – trzeba jak najszybciej wyruszać do swoich, na zachód, albo przedostawać się do Rumunii i dalej... Ale jednak nie mogli opuścić do ostatniej chwili rannych, tylko prosili nas, abyśmy zaopatrzyli ich w stare ubrania cywilne pomagające im w ucieczce od «wyzwolicieli». Ubrania Tatusia i brata, który był na froncie, poszły na ten cel, a poza tym skontaktowaliśmy się z koleżankami z naszej drużyny harcerskiej, biorącej udział w służbie Cywilnej Obrony Kraju, i zaczęła się zbiórka.

Jakież było moje zdziwienie, gdy około godziny dziewiątej zobaczyłam przechodzącego przez druciane ogrodzenie na lotnisko pana Disterhoffa wraz z czterema córkami. Cała ta gromadka zatrzymała się przy naszych biednych, nieszczęsnych, poszarpanych samolotach myśliwskich, które sterczały kikutami połamanych skrzydeł. Było ich 22. Oczywiście pobiegłam do nich.

Pan Disterhoff wyciął żyletką biało-czerwoną szachownicę z jednego skrzydła. Pociął ją na cztery długie paski i wręczył je każdej z córek mówiąc: «Przechowujcie to przez całą wojnę. Długo nie będziemy mogli mieć jawnie swojej biało-czerwonej flagi. Nadchodzą dla Polski bardzo ciężkie czasy. Pamiętajcie, że jesteście Polkami!».

Ciarki wzruszenia przebiegły po plecach. Zawrócili smutni do domu. Irka odłączając od nich powiedziała, że ojciec postanowił nie uciekać do Niemców, że dla niego, tak samo jak Sowieci, Niemcy też są wrogami. I że on walcząc w legionach nigdy nie sprzeniewierzył się Ojczyźnie. Podobno płaczącej żonie, zatroskanej o los jego i całej rodziny tłumaczył, że honor nie pozwala mu, aby przez 19 lat jedząc polski chleb teraz w potrzebie miał opuszczać Ojczyznę. Nigdy nie przypuszczaliśmy, że pan Kornel Disterhoff jest Człowiekiem i Patriotą tej miary. Rano, zaraz po wkroczeniu, został aresztowany. Zginął bez śladu.

***

Ze sprawami karnymi obywateli Ukraińskiej SRR represjonowanych przez władze sowieckie można zapoznać się na stronie Archiwum Państwowego Obwodu Wołyńskiego.

(Ciąg dalszy nastąpi).

Anatol Olich

Na zdjęciu głównym: Wyciąg z protokołu z wyrokiem wobec Korneliusza Disterhoffa










Represje: Korneliusz Disterhoff Monitor Wołyński





niedziela, 6 kwietnia 2025

Wypowiedź literacka, czyli wikipedia



Cały tekst został zainspirowany przedrukiem odnośnie Ślązaków, wszedłem na wikipedię, żeby coś sprawdzić i się zaczęło...

Ze względu na swoją wagę, postanowiłem rozdzielić te dwa teksty na osobne posty.



Zapraszam do uważnej lektury.


Mój komentarz jak zwykle kolorem.


W poście występują min.  fragmenty z wikipedii dla Polaków.




-----------

wikipedia dla Polaków


Kaszubi 
– grupa etniczna mieszkająca w Polsce zamieszkująca Pomorze Gdańskie i wschodnią część Pomorza Zachodniego, wywodząca się od wschodniej grupy zachodniosłowiańskich plemion pomorskich. 

Dzielą się na wiele podgrup etnograficznych, zróżnicowanych językowo i kulturowo (Kaszubi północni – Bëlôcë, Gochy – Gôchë, Józcy – Józcë lub Mucnicy – Mùcnicë, Krubanie – Krëbane, Lesacy – Lesôcë, Morzanie – Mòrzanie, Rybaki – Rëbôcë, Borowiacy Tucholscy – Borowiany, Tuchòłki, Zaboracy – Zabòrôcë). Odrębną i izolowaną podgrupą (wymarłą w XX w.) byli Słowińcy. Kaszubi w zdecydowanej większości czują się Polakami (zachowując, obok ogólnopolskich, także tradycje regionalne). W spisie ponad 90% deklarujących kaszubskość zadeklarowało ją wspólnie z polskością.


Część Kaszubów zachowała własną kulturę i mowę. Współcześnie w socjologii i historii dominuje pogląd, że Kaszubi stanowią grupę etniczną narodu polskiego.

Zdecydowana większość Kaszubów posiada podwójną identyfikację – narodową polską i etniczną kaszubską. Wielu polskich działaczy narodowych na Pomorzu w okresie zaborów oraz członków podziemia niepodległościowego w czasie okupacji było pochodzenia kaszubskiego[potrzebny przypis].

W spisie powszechnym z 2002 r. 5062 obywateli polskich zadeklarowało narodowość kaszubską. Jest to ok. 1% całej społeczności kaszubskiej. Rzeczpospolita Polska nie uznaje tych deklaracji za wiążące (podobnie w przypadku Ślązaków), stąd Kaszubi nie znaleźli się na oficjalnej liście mniejszości narodowych sporządzonej przez MSWiA. W tym samym spisie powszechnym używanie języka kaszubskiego zadeklarowało 52 665 osób.

W 2011 r. podczas Narodowego Spisu Powszechnego, kaszubską przynależność narodową lub etniczną zadeklarowało 228 000 osób, w tym 16 000 osób zadeklarowało ją jako jedyną przynależność, 1000 jako pierwszą przy zadeklarowaniu również drugiej przynależności, 211 000 jako drugą przynależność narodową lub etniczną.

wg innej strony w wikipedii - 233 000
a śląskie zadeklarowało w sumie - 847 000

rok 2021 - spadła ilość deklaracji o blisko 50 000 dla Kaszubów i o ponad 250 000 dla Ślązaków.

W spisie była możliwość zadeklarowania dwóch tożsamości lub narodowości i tak przykładowo większość osób deklarujących tożsamość regionalną kaszubską czy śląską deklarowała jednocześnie tożsamość narodową polską (tj. tożsamość narodowa polska i jednocześnie tożsamość regionalna śląska – Polacy-Ślązacy lub kaszubska – Polacy-Kaszubi)

Ślązacy596,2241,57%Województwa śląskie (11,74%) i opolskie (6,29%)
Kaszubi179,6850,47%Województwo pomorskie (7,41%)

Z powodu odmienności językowej Kaszubi byli już przez sanację [tzw. "piłsudczycy" - MS] posądzani o separatyzm, tj. chęć oderwania od Polski części jej terytorium. Oskarżenia te nie miały pokrycia w rzeczywistości, w okresie PRL służyły antagonizowaniu Kaszubów z pozostałą ludnością Polski i przybierały na sile w okresie kolejnych kryzysów politycznych, np. w 1968 i 1970.


i tu poniżej widzę jakąś niezgodność, we wpisie roi się od dwuznaczności i pomieszania, więc sugeruje ostrożne przyjmowanie tych treści, tym bardziej, jak wiemy z innych postów na tym blogu, wikipedia służy fałszowaniu i historii i rzeczywistości



Kaszubski ruch narodowy, choć nie należy do głównego nurtu w ruchu kaszubsko-pomorskim, ma jednak długoletnią tradycję. W okresie międzywojennym myśl Floriana Ceynowy kontynuowali działacze z kręgu tzw. Zrzeszeńców, którzy w PRL byli represjonowani przez UB, a następnie SB i zepchnięci na margines działalności publicznej. Po 1989 tę samą myśl w ruchu kaszubskim reprezentowało pismo Tatczëzna, obecnie zaś Kaszëbskô Òdroda. Współcześnie nawet najbardziej radykalny nurt w ruchu kaszubskim – narodowy – nie kwestionuje historycznych związków Kaszubów z Polską, zaś swoje postulaty ogranicza do troski o rozwój mowy ojczystej, kultury oraz dbałości o własną tradycję historyczną[potrzebny przypis].


czyli najpierw mamy sugestię, że treści odnoszą się do ruchu narodowego:
- treści od słów: "Kaszubski ruch narodowy"... do "zaś Kaszëbskô Òdroda"


a następnie w nowym zdaniu, ale w tym samym ciągu tj. bez akapitu, czytamy:

"Współcześnie nawet najbardziej radykalny nurt w ruchu kaszubskim – narodowy"

co sugeruje, że wszystko co dotychczas przeczytaliśmy, nie było o ruchu narodowym... dziwne.
Dziwne jakieś to, pomieszane, więc uczulam na te treści.

Nie znam na tyle historii ruchu kaszubskiego, by tu dawać szczegółową wykładnię, ale może kiedyś mi się to uda...

najbardziej radykalny nurt w ruchu kaszubskim – narodowy – swoje postulaty ogranicza do troski o rozwój mowy ojczystej, kultury oraz dbałości o własną tradycję historyczną


No i właśnie. 

Mowa to gwara, a gwara to nie język w ujęciu naukowym i przepisów prawa.
A Kaszubi szczycą się tym, że ich mowa została uznana za język.

Haczyk jest w określeniu: "ojczystej" - to oznacza, że autor ma na myśli NARÓD.

A Kaszubi są grupą etniczną, a nie narodem.


Więc najpierw by trzeba rozpatrzyć, o co chodziło autorowi - o jaką "mowę ojczystą" mu chodzi?

O mowę polską, czy kaszubską?

Jeżeli pisze o mowie polskiej - to zdanie jest powiedzmy... mniej więcej poprawne. Kaszubi przecież mogą troszczyć się o rozwój języka polskiego, z tym, że należałoby wyjaśnić, na czym ten niby "rozwój języka polskiego" i "troska" o to, miałyby polegać... Jak wpiszemy w wyszukiwakę taką frazę, to nic nie znajdziemy na temat "rozwijania języka" polskiego...

Hę?

Rozwój języka polskiego polegałby na wprowadzaniu zmian do języka polskiego, które ostatecznie mogłyby tak go zmienić, że współcześni Polacy, czyli MY, moglibyśmy np. za 200 lat takiego "rozwoju" nie rozpoznać polskiej mowy. Ale może o to chodzi...

Dziwi więc to sformułowanie... powinien raczej napisać - "utrwalanie", "zachowanie" - o! To by pasowało, ale nie "rozwój"...


Jeżeli pisze o mowie kaszubskiej - to już określenie "ojczystej" nie jest poprawne, tak samo jak zresztą "rozwój"...

Mógłby tak ewentualnie napisać (że mowa kaszubska to ojczysta), gdyby na prywatnej stronie pisał o sobie (o jednostce), ale to jest strona wikipedii, która ma mieć charakter encyklopedii, a w takim wydawnictwie nie stosujemy osobistych wynurzeń.

Określenie "ojczystej" bierze się od słowa "ojczyzna", a to wiąże się z pojęciem NARODU.


Ojczyzna – termin o dwojakim znaczeniu, odnoszącym się do przestrzeni istotnej dla pojedynczego człowieka (jednostki) bądź zbiorowości (narodu).


Czyli najpierw pisze, że "nie kwestionuje historycznych związków Kaszubów z Polską" - bo się po prostu nie da tego zakwestionować, to byłby strzał w stopę, ale następnie twierdzi, że Kaszubi to naród.

Współcześnie nawet najbardziej radykalny nurt w ruchu kaszubskim – narodowy – nie kwestionuje historycznych związków Kaszubów z Polską, ale poza tym są osobnym narodem.. tak napisał?

I co??


Kaszubi to grupa etniczna, ale oni w tej wikipedii i nie tylko, tak zamącą ci w głowie, że będziesz o nich mówić, jak o narodzie, a potem - jak TO stanie się "wiedzą" potoczną - to już tylko zostanie im to "sformalizować" i zapisać najpierw w wikipedii, a potem - za następne 10-20 lat - w słowniku, encyklopedii, ustawie... 

Na tym polega ta metoda.
Metoda przyzwyczajeń, metoda małych kroków...

No i jeszcze "rozwój".

Powinno być "utrwalanie", "zachowanie" języka kaszubskiego, ewentualnie - "rozpowszechnianie" wśród młodzieży i dzieci kaszubskich, wprowadzanie do szkół itd., ale nie "rozwój".

Tyle pułapek w kilku zdaniach - po raz kolejny zwracam uwagę - jak to wszystko jest  wycyzelowane, każde słowo jest starannie dobrane.


I jeszcze poniżej mamy takie coś:


Dziś narzecze kaszubskie traktuje się coraz częściej jako samodzielny język słowiański, zaliczany do grupy zachodniosłowiańskiej. Są jednak badacze (głównie polscy dialektolodzy), którzy nadal klasyfikują je jako jeden z dialektów języka polskiego.Polskie prawo przyznało etnolektowi kaszubskiemu, jako jedynemu w Polsce, status języka regionalnego. Młodzież, zdająca nową maturę, może ją zdawać posługując się kaszubszczyzną. Od 2013 roku Uniwersytet Gdański umożliwia studia na unikalnym kierunku Etnofilologii kaszubskiej.


Nie.

To jest kolejna manipulacja. 


Może ten wikipedysta nie korzysta z wikipedii?

wikipedia dla Polaków:


Narzecze – odmiana językowa właściwa dla danej grupy użytkowników języka. Może to być synonim terminu dialekt, czyli określenie na różne niestandardowe, inne niż ogólnonarodowe formy języka, czy też ogólne określenie na każdą wyodrębnioną odmianę języka (o standardzie mowa wówczas jako o narzeczu ogólnym/kulturalnym)

W literaturze spotyka się również ujęcie, zgodnie z którym narzecze to odmiana języka o zasięgu szerszym niż dialekt i gwara. Niektórzy autorzy traktują to pojęcie jako jednostkę pośrednią między dialektem a gwarą, dialekt ujmując jako zespół narzeczy, a narzecze – jako zespół gwar. Według jednej z definicji jest to „zespół gwar odznaczających się pewną ilością wspólnych cech gwarowych”.

We współczesnym językoznawstwie polskim termin „narzecze” znajduje stosunkowo wąskie zastosowanie, spotykany jest głównie w opisie języków egzotycznych. Częściej jest spotykany w kontekście nienaukowym aniżeli w lingwistyce, np. w opowieściach podróżniczych. W dialektologii serbsko-chorwackiej termin narječje pozostaje w powszechnym użyciu, jako nadrzędny wobec terminu dijalekat. W słowackiej tradycji lingwistycznej określenia dialekt i nárečie traktowane są jako równoważne, choć niektórzy badacze jako dialekt rozumieją jednostkę większą niż nárečie.

W ogólniejszym, potocznym znaczeniu termin „narzecze” funkcjonuje również jako synonim określeń „język” i „mowa”. Bywa traktowany jako neutralny zamiennik określeń „dialekt” i „język”.



A odnośnik  narzecze kaszubskie odsyła nas na stronę z takim opisem:

Język kaszubski, dialekt kaszubski (kaszub. kaszëbsczi jãzëk, kaszëbskô mòwa, pòmòrsczi jãzëk, kaszëbskò-słowińskô mòwa) – mowa zachodniosłowiańska i lechicka o spornym statusie – w zależności od przyjętych kryteriów uznawana za odrębny język lub dialekt języka polskiego. Często przyjmowane jest stanowisko pośrednie, unika się określania jej jako „język” lub „dialekt” albo określa się ją jako etnolekt. Z prawnego punktu widzenia kaszubszczyzna jest w Polsce językiem regionalnym.


Na pewno nie narzeczem, bo kaszubski jest uznany za język regionalny.

Czyli ten wikipedysta posługuje się w encyklopedii sformułowaniami laika, które są błędne  - on dosłownie stosuje "wiedzę potoczną".

"to wszyscy wiedzą", mówimy, posługując się zasłyszaną "wiedzą", której nie sprawdziliśmy i w którą wierzymy tylko dlatego, że jakaś, być może nawet znaczna, grupa ludzi się nią posługuje na codzień czy też w mediach na przykład.

Podaję znany przykład:

Według wiedzy potocznej Rosja grozi nam inwazją - i to już od 30 lat.

Pytanie - skoro tak, to dlaczego władze państwa: pomniejszają stan osobowy armii, likwidują jednostki wojskowe, koszary, lotniska polowe, stanowiska radarów czy specjalistyczne wydziały walki elektronicznej na Bałtyku, nie budują bunkrów, nie zamawiają nowych systemów obrony, czołgów, rakiet itd., niszczą Pocztę Polską niezbędną na wypadek mobilizacji, utrudniają dostęp obywateli do broni palnej, uchwalają prawo opresyjne wobec obywatela zniechęcając go do czynnej służby i obrony państwa, zdejmują zakazy fotografowania z obiektów strategicznych, co więcej - pozwalają na obfotografowanie całego kraju firmie Google - w Niemczech, Austrii, na Białorusi tego nie ma, wydaje się, że również nie prowadzą obserwacji ćwiczeń floty i lotnictwa rosyjskiego - patrz tutaj sytuacja z 2024 roku, czyli już w sytuacji wojny Rosji z ukrainą.




Skoro Rosjanie pozwalają siebie fotografować - to może nie mają nic do ukrycia?

Skoro Niemcy nie pozwalają siebie fotografować - to może mają coś do ukrycia?!

Co??

Każdy patrzy po sobie, każdy siebie zna najlepiej...



Albo państwem sterują oszuści, którzy poprzez media okłamują ludzi co do zagrożenia ze wschodu, albo we władzach grasują sabotażyści, którzy prowadzą z nami walkę dywersyjną osłabiając siły zbrojne państwa Polskiego.

A może jedno i drugie??
Co jest prawdą?
Wiedza potoczna, czy wiedza specjalistyczna?

Skoro wg doniesień medialnych od 30 lat grozi nam inwazja Rosji - i jakby faktycznie jest to prawda, bo Rosja zaatakowała ukrainę i od 3 lat prowadzi tam wojnę -  to dlaczego od 30 lat ABW pozwala na rozkładanie wojska polskiego na łopatki? 

Bo przepisy PRAWA ich do tego nie zobowiązują??

A mandaty wolno im nakładać?

To kto zajmuje się analizowaniem polskich potrzeb obronnych i zagrożeń zza granicy - straż miejska?

Pytam, bo się nie znam. Jestem tylko głupkiem.






Wracając do wikipedii - galimatias - oczywiście celowy.


Wikipedia nie jest encyklopedią.
Wikipedia nie podaje nam faktów - tylko ich interpretację.
Wikipedia to w istocie - wypowiedź literacka.


Termin ten zaczerpnąłem z podręcznika dla polonistów, który na razie tylko pobieżnie przejrzałem:

"Poetyka stosowana"

Bożena Chrząstowska
Seweryn Wysłouch

Wydawnictwa Szkole i Pedagogiczne, Warszawa 1987


Jest to książka właściwa do pomocy przy opisaniu technik jakie zastosowano w wikipedii. Znajdziemy tu szereg przykładów i opisów, których przestudiowanie wydatnie pomoże zrozumieć te techniki i metody.

Poetyka – dziedzina nauki o literaturze, a ściślej teorii literatury, rozpatrująca przede wszystkim sposób istnienia dzieła literackiego jako tworu językowego o swoistym charakterze, określanym przez potrzeby funkcji estetycznej. Przedmiotem zainteresowania poetyki są ogólne reguły organizacji tekstu literackiego.


Wypowiedź lub wypowiedzenie (stgr. ῥήτρα, łac. oratio), niekiedy stanowisko lub oświadczenie – ustny lub pisemny, rzeczywisty komunikat językowy wyrażający stanowisko, pogląd czy opinię autora.

Teorią wypowiedzi zajmuje się retoryka.


Pamiętacie, że starożytni Rzymianie uczyli się retoryki?
Wędrująca Cywilizacja Śmierci stosowała retorykę nie tylko w starożytnej Grecji czy Rzymie - ale nadal ją stosuje.


Retoryka (stgr. ῥητορική τέχνη, łac. rhetorica) – sztuka budowania artystycznej, perswazyjnej wypowiedzi ustnej lub pisemnej, nauka o niej, refleksja teoretyczna, jak również wiedza o komunikacji słownej, obrazowej i zachowawczej pomiędzy autorem wypowiedzi a jej odbiorcami. 

W starożytności retoryka była nie tylko specjalną dziedziną nauki i sztuki, ale także ideałem życiowym, a nawet filarem kultury. W średniowieczu została jednym z podstawowych przedmiotów szkolnych, wykładanych w ramach sztuk wyzwolonych. Do XIX wieku, w kulturze europejskiej, uważano ją za niezbędny element wykształcenia.

No i dlatego manipulatorzy święcą tryumfy... 

Starsze pokolenia uczyły się także greki i łaciny, co dodatkowo pomagało im zrozumieć genezę słów, prawdziwe znaczenie słów, wieloznaczność, co będę się starał wykazać przy innej okazji.
Warto byłoby przywrócić przynajmniej łacinę do szkół, a także oczywiście retorykę, albo chociaż jakieś podstawy poetyki stosowanej. Warto też po prostu uczyć się języków obcych.


Retoryka była autonomiczną dziedziną wiedzy i najważniejszym przedmiotem szkolnym kształcącym sprawność językową, uczącym jasnego, stosownego i ozdobnego wyrażania każdej myśli w słowie żywym i pisanym, jak też formującym społeczne i polityczne postawy w działalności publicznej. Była zwieńczeniem wykształcenia i wychowania, chociaż jej zakres i funkcje zmieniały się w poszczególnych epokach, prądach czy systemach pedagogicznych.

W Polsce retoryka, od czasów Komisji Edukacji Narodowej nazywana „wymową”, przestała istnieć jako odrębna dyscyplina wiedzy. Sztuką poprawnego myślenia zajęła się logika. Ocenę odbiorców z punktu widzenia wywoływanych u nich emocji przejęła psychologia. Etyka odebrała retoryce ocenę godziwości lub niegodziwości perswazji. Wiedzą o odbiorcy słowa mówionego i pisanego zajęła się socjologia. Retoryczne argumenty analizują filozofia, prawo czy teologia. Literacka część teorii retorycznej została rozdzielona pomiędzy różne specjalności filologiczne – gramatykę, teorię literatury, prozaikę, stylistykę, poetykę historyczną, publicystykę itp. Wiele współczesnych dyscyplin naukowych stanowi spadek po retoryce, a badacze używają terminologii retorycznej często bez świadomości, jakie są tej terminologii źródła.

Czyli w ten sposób - poprzez podział, rozdrobnienie - ukatrupiono retorykę i oto masz skutek - masy ludzi łykających manipulacje jak pelikany, co z kolei prowadzi do upadku gospodarczego i politycznego!

Niezależnie od mniej lub bardziej uzasadnionych uprzedzeń, retoryka rozwija się nadal w ramach np. semiologii, semantyki czy teorii informacji. Patronuje kulturze żywego słowa, dyskusjom, polemikom, propagandzie, PR czy reklamieW dobie środków masowego przekazu oczywiste jest zainteresowanie retoryką jako sztuką perswazji. 

Wykładany we współczesnej szkole „język polski” jeszcze w połowie XIX wieku nazywał się „wymowa i poezja”. Niektóre działy retoryki znalazły się w programach nauczania tego przedmiotu pod różnymi nazwami, takimi jak stylistyka, poetyka, deklamatoryka, ćwiczenia w mówieniu i pisaniu. Podstawowe elementy retoryki są nadal nauczane podczas pisania „wypracowań”, gdy uczy się struktury wypowiedzi pisemnej, udowadniania wcześniej postawionej tezy albo analizuje środki stylistyczne. 

Co robi pani Nowacka? Mówi, że dzieciom nie wolno zadawać prac do domu, czyli katrupi resztówki po ukatrupionej retoryce!

W niektórych krajach retoryka wykładana jest w szkołach średnich i wyższych, na przykład pod nazwą „ćwiczenia w komponowaniu tekstów literackich i publicystycznych”.









Wracając do wikipedii i języka kaszubskiego.

Dziś narzecze kaszubskie traktuje się coraz częściej jako samodzielny język słowiański, zaliczany do grupy zachodniosłowiańskiej. Są jednak badacze (głównie polscy dialektolodzy), którzy nadal klasyfikują je jako jeden z dialektów języka polskiego.Polskie prawo przyznało etnolektowi kaszubskiemu, jako jedynemu w Polsce, status języka regionalnego. Młodzież, zdająca nową maturę, może ją zdawać posługując się kaszubszczyzną. Od 2013 roku Uniwersytet Gdański umożliwia studia na unikalnym kierunku Etnofilologii kaszubskiej.


Ten tekst tak naprawdę zawiera w sobie opis "metody małych kroków", mówią nam o tym te zwroty:

"traktuje się coraz częściej"

"Są jednak badacze (głównie polscy dialektolodzy), którzy nadal"


To są tak naprawdę OPINIE wikipedysty nie poparte żadnymi danymi - jest to czysta literatura, żeby nie powiedzieć - beletrystyka, która pod osłoną OPINII - podsuwa nam bajki, fikcję, zwyczajnie oszukuje nas.

Stosuje tu coś, co można by określić jako "wiedzę potoczną", tyle, że z wiedzą nie mająca nic lub niewiele wspólnego (nadal ten termin i zjawisko sprawia mi problem jak je wytłumaczyć).








Mam powody sądzić, że twórczość literacka - nie tylko w wikipedii - stanowi, w perspektywie wielu lat, wielkie zagrożenie dla istnienia państwa.

Dosłownie zagraża to istnieniu państwowości i fizycznej egzystencji - podobnie jak "moda" na lgtb.

Jest to bardzo realne POLICZALNE zagrożenie, które można opisać LICZBOWO za pomocą danych statystycznych.


Wyjaśnienie jednak muszę zostawić na "po ABW".








-----------


dziennikzachodni.pl/stowarzyszenie-osob-narodowosci-slaskiej-wstaje-z-kolan-domogomy-sie-uznanio-slonskij-mynszosci-reaktywacja-po-10-latach/ar/c1p2-27440693?utm_campaign=grafikalink&utm_medium=dziennik%20zachodni&utm_source=Facebook

tvn24.pl/swiat/stowarzyszenia-osob-narodowosci-slaskiej-zlozylo-skarge-do-etpcz-jest-wyrok-st7820917

isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU20170000823/O/D20170823.pdf

gazetaprawna.pl/wiadomosci/kraj/artykuly/9497333,sejm-uchwalil-ustawe-uznajaca-jezyk-slaski-za-jezyk-regionalny.html#ustawa-o-jezyku-slaskim-w-sejmie



pl.wikipedia.org/wiki/Kaszubi

/pl.wikipedia.org/wiki/Narodowy_Spis_Powszechny_Ludności_i_Mieszkań_2021

pl.wikipedia.org/wiki/Narodowy_Spis_Powszechny_Ludności_i_Mieszkań_2011

pl.wikipedia.org/wiki/Ojczyzna

pl.wikipedia.org/wiki/Narzecze

pl.wikipedia.org/wiki/Język_kaszubski

pl.wikipedia.org/wiki/Retoryka

pl.wikipedia.org/wiki/Wypowiedź

pl.wikipedia.org/wiki/Poetyka

pl.wikipedia.org/wiki/Wspólnota_polityczna



Prawym Okiem: Uzbrojenie obywateli

Prawym Okiem: Poczta Polska, a mobilizacja

Prawym Okiem: Odblaski sobie... a potop sobie..

Prawym Okiem: Odblaski na niebie - i na wodzie...

Prawym Okiem: Uzbrojenie obywateli

Prawym Okiem: W obronie policjantów...




sobota, 5 kwietnia 2025

Dzieci z Czarnobyla na Kubie









przedruk




Dzieci Czarnobyla na Kubie


3 sierpnia 2021



Kuba była jedynym krajem, który zorganizował kompleksową i bezpłatną opiekę medyczną dla dzieci z terenów dotkniętych awarią elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Według kubańskiego ministerstwa zdrowia w latach 1990-2011 z programu pt. „Dzieci Czarnobyla” skorzystało około 26 tysięcy osób.


„Wszystkie wyjazdy pozostawiły wspaniałe wspomnienia”

– Nie było poczucia, że jesteśmy w szpitalu. Nawet dzieciom w ciężkim stanie to się podobało – mówił w rozmowie z serwisem ukraińskim BBC Roman Gerus, jeden z uczestników kubańskiego programu. Chłopak był na Kubie trzykrotnie. Gdy miał 12 lat, spędził tam pół roku. W wieku 14 lat wyjechał na trzy miesiące, a rok później na 45 dni.

– Miałem 10 czy 11 lat, kiedy lekarze odkryli białe plamy na mojej skórze. To było bielactwo. Próbowano to leczyć na Ukrainie, ale lekarze powiedzieli, że potrzebuję bardzo drogich leków i nie mogą zagwarantować, że są w stanie mi pomóc – wspominał.

Wtedy rodzina chłopca dowiedziała się o kubańskim programie medycznym. Po półrocznym oczekiwaniu przyjęto go na leczenie. Chłopak trafił do Tarary – małej miejscowości wypoczynkowej w odległości 30 kilometrów od Hawany. Niegdyś odpoczywali tam bogaci Kubańczycy, ale po rewolucji 1959 r. Tarara stała się ośrodkiem kilku obozów dla dzieci i młodzieży.

– Po mojej drugiej wyprawie wszystkie białe plamy zniknęły. Brałem leki, ale najlepszą kuracją było słońce. Dużo pływaliśmy. Wycieczki na plażę były częścią leczenia – mówił Gerus.


„Będziemy pomagać tak długo, jak to będzie potrzebne”

Serwis internetowy mk.ru przypomina, że kiedy w 1990 r. sztab kryzysowy ukraińskiego Komsomołu zaapelował do światowych przywódców o pomoc dzieciom z okolic Czarnobyla, odpowiedziała tylko Kuba. Co więcej kubański przywódca Fidel Castro zdecydował, że program leczenia dzieci z Białorusi, Rosji i Ukrainy będzie dla nich bezpłatny. Gdy dziennikarze pytali go o to, jak długo ta misja humanitarna będzie funkcjonować, odpowiadał: „Będziemy pomagać tak długo, jak to będzie potrzebne”.

Wedle szacunków przywoływanych przez rosyjski serwis, podczas ponad 20 lat trwania programu „Dzieci Czarnobyla” na leczenie dzieci z krajów byłego ZSRR kubańskie władze wydały 350 milionów dolarów.

Pierwsi pacjenci przybyli na wyspę 29 marca 1990 r. Wśród nich była Olena Mochnyk z Prypeci. Jej wspomnienia można przeczytać tutaj.

Z pierwszą grupą dzieci osobiście spotkał się z nimi Fidel Castro. Po latach mówił:

„Kuba samodzielnie pomogła większej liczbie „Dzieci Czarnobyla” niż jakikolwiek inny kraj na świecie. Media z północy o tym nie mówią. Zdobyliśmy przy tej okazji pewne doświadczenie”

 – słowa te pochodzą z przemówienia Castro, wygłoszonego 28 listopada 1997 r. na zakończenie VI Międzynarodowego Seminarium Podstawowej Opieki Zdrowotnej.



Leczenie

Według kubańskiego rządu blisko 26 tysięcy osób otrzymało pomoc, z czego 84 proc. stanowiły dzieci. W kompleksie Tarara, gdzie przyjmowano pacjentów, działały domy mieszkalne dla dzieci i towarzyszących im osób dorosłych, dwa szpitale, przychodnia, a także szkoły, parki i teatr.

Jak wylicza BBC diagnozy były różne – od raka i porażenia mózgowego, po choroby układu pokarmowego i zaburzenia psychiczne.

Pacjenci byli podzieleni na cztery grupy:

osoby z poważnymi chorobami, które wymagały hospitalizacji (pozostawały na wyspie tak długo, jak to było konieczne, aż do wyzdrowienia)
osoby z patologiami, które wymagały opieki szpitalnej, a nie został uznane za poważne (leczenie trwało 60 dni lub więcej)
osoby, które mogły być leczone w warunkach ambulatoryjnych (leczenie trwało od 45 do 60 dni)
osoby stosunkowo zdrowe (leczenie również trwało od 45 do 60 dni)

Na łamach „Kijowskiego Politechnika” (nr 35/2010), czasopisma Narodowego Uniwersytetu Technicznego Ukrainy – Politechniki Kijowskiej, możemy przeczytać, że na Kubie wykonano siedem przeszczepów szpiku kostnego u pacjentów, 14 skomplikowanych operacji serca, 26 operacji ortopedycznych, 38 operacji okulistycznych, 5 operacji plastycznych, 2 przeszczepów nerki i 2 operacji neurochirurgicznych.



Kontrowersje

Artykuł BBC wspomina o kontrowersjach związanych z wyjazdami na Kubę. W pierwszych latach po rozpadzie ZSRR wielu osób nie było stać na kupno biletu lotniczego. Nie było też jasne, jak przebiegała selekcja pacjentów, a wiele dzieci nie pochodziło z rodzin o niskich dochodach. 

„Mimo to na Ukrainie i w innych byłych republikach radzieckich program do dziś postrzegany jest pozytywnie i nie ma twardych dowodów na korupcję” – czytamy.

W maju 2019 r. Ukraina i Kuba ogłosiły zamiar ponownego nawiązania partnerstwa, choć na mniejszą skalę.



„Dzieci Czarnobyla” na Kubie – Licznik Geigera


O koronacji








przedruk


Czym naprawdę jest koronacja? 


Odpowiada prof. Marek Kornat




Koronacja jest związana z Kościołem Rzymskim, a nie ze zgromadzeniami stworzonymi przez Marcina Lutra, Jana Kalwina czy innych im podobnych. W protestantyzmie koronacja została zachowana jako namiastka po to tylko, żeby zaspokoić ludzką wrażliwość. Ludzie chcieli bowiem to mieć, a władca też tego pragnął – mówi prof. Marek Kornat w rozmowie z Tomaszem Kolankiem.



Szanowny Panie profesorze, kilkukrotnie spotkałem się ze stwierdzeniem, że koronacja jest sakramentem. Czy to przenośnia, czy faktycznie koronacja to sakramentem?

Gdyby koronacja była sakramentem, musiałby być na to jakiś formalny akt Kościoła i to akt o randze doktrynalnej, a nie np. swobodna wypowiedź papieża w jakimś liście czy nawet kazaniu. Wtedy mielibyśmy osiem sakramentów świętych. Zapewne w opiniach ludzi średniowiecza (mówię tu o elitach państw chrześcijańskich) koronacja pretendowała do takiej roli. Wielu podchodziło do niej tak, jakby faktycznie był to dodatkowy sakrament, ale nie ma to nic wspólnego z formalnie zdefiniowaną nauką Kościoła o sakramentach. Mamy tu sytuację bez wątpienia podobną do nauki średniowiecznej o obowiązkach rycerza w obronie wiary. Uroczyste pasowanie na rycerza i pełnienie tej roli w wyobraźni średniowiecznej było pojmowane tak, jakby to był quasi-sakrament. Mamy jednak tylko siedem sakramentów. Koronacja i pasowanie na rycerza takimi nie są. Nigdy Kościół tego tak nie zdefiniował.


Jak w związku z tym definiowano koronację? Właśnie jako quasi-sakrament?


Nie, nie była tak definiowana. Koronację tłumaczyło się w najprostszy sposób, mianowicie chodziło o namaszczenie olejami świętymi osoby królewskiej, bo to jest istotą tej ceremonii. Wiąże się z tym odebranie przysięgi od monarchy-elekta, który w ten sposób uzyskiwał religijną sankcję swojej władzy. Religijna sankcja władzy królewskiej to jest nic innego tylko instytucja, która włącza monarchę-elekta w służbę Kościołowi i ludziom na wzór Chrystusa. Król to ma być alter Christus, drugi Chrystus. Jest to górnolotne określenie i oczywiście niezwykle mało monarchów dało po sobie poznać, że tak pełniło swój urząd. Tu jednak chodziło o ideę. Nie o praktykę, ale o ideę, bo każdy człowiek przecież grzeszy, a polityka jest wyjątkową zachętą do grzechu. Nie na darmo powiedział Max Weber, niemiecki socjolog, że kto chce się ćwiczyć w cnocie, nie powinien uprawiać polityki. Oczywiście mówił to jako liberał, więc jemu było łatwo rzucić takie słowa, ale chyba zgodzi się Pan Redaktor, że coś jest rzeczy. Polityka niestety sprzyja grzeszeniu. Niemniej jednak ideał chrześcijańskiego władcy jest ideą wpisującą jego służbę w naukę Chrystusa, służbę ludziom i Kościołowi na wzór Chrystusa.

Szczególnie daleko szła średniowieczna teologia władzy. Głosiła ona teorię „dwóch ciał króla”. Opisał ten fenomen z niezrównaną erudycją historyk liberalny Ernst Kantorowicz (wywodzący się z Poznania, ale był Niemcem, a ściślej Żydem niemieckim z asymilowanej rodziny). Mamy dwa ciała monarchy. Jedno fizyczne, drugie zaś duchowe a jest nim państwo. Państwo jest więc mistycznym ciałem króla, co imituje stosunek Chrystusa do Kościoła. Kościół jest przecież jego mistycznym ciałem, czego uczono ludzi, aż do obecnych czasów, kiedy w wyniku liberalnego przewrotu w Kościele zaczęto głosić teorię tzw. Ludu Bożego, ale to tak na marginesie. Teoria dwóch ciał króla ma oczywiście kolosalnie wielkie konsekwencje dla legitymizacji władzy jako opartej o siłę nadprzyrodzoną, tj. sankcję Boską.

Święte oleje są ważniejsze od korony?

Tak. Są ważniejsze, ponieważ dopełniają ceremonię namaszczenia ciała monarchy. To jest to, co sprawia, że przez święte oleje działa łaska Ducha Świętego. Oleje święte są narzędziem Ducha Świętego. W sprawowaniu obrzędów koronacji występuje jedna fundamentalna różnica, mianowicie: olej katechumenów i olej, który służy do święceń, do sprawowania wszystkich stopni święceń – te dwa oleje były używane we Francji. W takim kraju jak Polska używano tylko jednego oleju, który służy do święceń. Trzeci olej oczywiście nie może być użyty, bo jest to olej chorych do sakramentu ostatniego namaszczenia.

Użycie oleju katechumenów w obrzędzie koronacji monarchów francuskich (od czasów karolińskich w Reims) wywodzi się z opowieści, że Duch Święty przyniósł tzw. św. ampułkę i namaścił głowę Chlodwiga w 496 r., kiedy dokonywał się jego chrzest.

Dodam jeszcze, że przy koronacji karolińskiej olbrzymie znaczenie ma litania do wszystkich świętych z wezwaniami zmienionymi. Zamiast „ora pro nobis” mamy „tu illum adiuva”. Wyraża ona dobrze intencje Kościoła walczącego na ziemi w historycznej chwili namaszczenia nowego monarchy. Ale jeszcze dobitniej wyrażają idę władzy królewskiej. Nazywamy je „laudes regiae”.



Kto dokonuje koronacji? Mam tutaj na myśli koronację katolicką, a nie koronację protestancką czy świecką. Swego czasu profesor Jakub Polit powiedział dobitnie: „Jak doskonale wiadomo nie istnieje ktoś taki jak król świecki, bo jeżeli ktoś tytułuje się królem świeckim, jak ma to miejsce chociażby w Skandynawii, to nie jest to król tylko pajac, który najprawdopodobniej sam nie wierzy w to, że jest królem”.

Mocne słowa, ale prawdziwe. Koronacja jest związana z Kościołem Rzymskim, a nie ze zgromadzeniami stworzonymi przez Marcina Lutra, Jana Kalwina czy innych im podobnych. W protestantyzmie koronacja została zachowana jako namiastka po to tylko, żeby zaspokoić ludzką wrażliwość. Ludzie chcieli bowiem to mieć, a władca też tego pragnął. To jest ta sama bajka, jak w przypadku Lutra, który sprzeciwiał się odarciu kościołów na przykład z obrazów świętych i wyrzucaniu ich na śmietnik. Jako heretyk uważał, że wówczas ludzie się odbiją od religii, nie będą wierzyć już w nic. Należy zmienić naukę (teologię), ale zostawić ile się da ze starych upiększeń, po to, żeby ludzie się przekonywali, iż nic wielkiego się nie zmieniło.

Odpowiedź na Pańskie pytanie nie musi być dwuczęściowa. Jeżeli chodzi o koronację cesarską, która po translacji idei imperium na Karolingów, a potem na królów niemieckich, to takiej koronacji dopełnić mógł jedynie papież jako Głowa Kościoła i Patriarcha Zachodu. Natomiast jeśli chodzi o koronację królewską, dopełnić może jej jedynie arcybiskup, który musi być metropolitą na terytorium kraju tego władcy. Nie może tego dopełnić zwykły biskup.

Wymaga to w przypadku tych koronacji, których dokonuje arcybiskup metropolita i tym samym ordynariusz głównej stolicy kościelnej na terenie kraju, z którego wywodzi się władca, zgody Biskupa Rzymskiego, czyli mandatu apostolskiego. Bez zgody Stolicy Apostolskiej koronacja nie jest nieważna sama w sobie, ale podpada pod ekskomunikę ten, który udzielił sakry królewskiej, jak i ten, który przyjął sakralne namaszczenie podczas tych ceremonii. Jeden i drugi zaciąga ekskomunikę bez konieczności orzeczenia Stolicy Apostolskiej. A więc potrzebny jest mandat apostolski jako warunek sine qua non.

W przypadku Polski kolosalne znaczenie ma oczywiście ustanowienie metropolii gnieźnieńskiej, bo gdyby metropolia gnieźnieńska ustanowiona nie była w 1000 roku z woli Ottona III i gdyby nie udało się w ten sposób wywalczyć tego wywyższenia Kościoła Polskiego, jakim jest własna metropolia, koronacje byłyby niemożliwe. Kościół niemiecki chciał uzależnić polską prowincję kościelną i po to właśnie Otto I ustanowił misyjne biskupstwo w Magdeburgu (nawet wbrew swoim hierarchom), żeby ono czuwało nad polską prowincją kościelną w roli zwierzchniej. Zakładało to ideę nie dopuszczenia do tworzenia nowych metropolii na wschód od Królestwa Niemieckiego.

Tutaj pozwolę sobie dopytać: czy Otto I chciał, żeby Polska tak jak Czechy stała się lennikiem Niemiec?

Tak jest! Otto I chciał podporządkować sobie Polskę jako lenno i rządzić nią według swojego uznania, a poza tym obsadzić stanowiska wyższe klerem niemieckim, który by świadczył posługę i sakramentalną, jak i nauczycielską miejscowej ludności. To się jednak Niemcom nie powiodło. Moim zdaniem, był to jeden z największych sukcesów Polski w naszych ponad 1000-letnich dziejach. Oczywiście zawsze możemy sobie wyobrazić, że gdyby nie doszło do męczeństwa św. Wojciecha i Zjazdu Gnieźnieńskiego oraz wielkodusznych gestów Ottona III, to być może sto lat później uzyskanie metropolii by się powiodło. Ale równie dobrze może by i tak długo jeszcze nie było… Otto III nam sprzyjał. Jako cesarz miał uniwersalną wizję chrześcijańskiej Europy. W wizji tej Galia, to znaczy Francuzi, Italia oczywiście, jego własny naród, czyli Niemcy a ponadto Słowianie, czyli Polacy i Czesi – tworzyliby tę Europę. Papież Sylwester II gorąco wspierał te plany. Był Francuzem, jak wiemy.

Uzyskanie prawa do ustanowienia własnej metropolii w Polsce było zrealizowane dwoma aktami. Najpierw cesarz się zgodził, przybywszy do Gniezna, a fenomenalne zdarzenie, jakim było męczeństwo Świętego Wojciecha to ułatwiło. Cesarz by nie przyjechał do Gniezna, bo i nie byłoby okazji. Nawet gdyby go Bolesław Chrobry zaprosił, to myślę, że nie znalazłby czasu, ale pokłonić się męczennikowi Wojciechowi i jego relikwiom Otton III uważał za obowiązek władcy chrześcijańskiego. I to był pierwszy akt. Drugi akt to synod w Rzymie. (Oczywiście synod był normalny, a nie coś takiego, jak maskarada w dzisiejszym Kościele). Wówczas papież konfirmował decyzję cesarską. Musimy oczywiście pamiętać, że w XI wieku występowało uzależnienie papiestwa od królów niemieckich, aż do fenomenalnego zrywu w obronie wolności Kościoła, który dojdzie do skutku za sprawą Grzegorza VII. Wszystkich papieży zatwierdzał cesarz.

Wywołał Pan Czechy, więc pozwolę sobie powiedzieć, że Czesi szli inną drogą, ponieważ są trzy ówczesne drogi zdobycia korony w naszej części Europy. Stefan Węgierski wyjednał sobie koronę bezpośrednio od papieża. Bolesław Chrobry zdobywał ją w skutek dosyć przypadkowych powikłań, jakimi były śmierć cesarza i śmierć papieża niemal równocześnie. Wówczas to książę Polski podejmuje samowolną decyzję o koronacji. Żąda koronacji i osiąga cel. Koronacja się dopełniła, a następnie została jakoś milcząco zatwierdzona. Zresztą król rychło zmarł.

Czeski książę Wratysław dostał koronę w trzeci sposób, nie wskutek powikłań przypadkowych tak jak Bolesław w 1025 roku i nie wskutek bezpośredniej akcji Stolicy Apostolskiej jak król Stefan, tylko w wyniku opowiedzenia się w walce z papieżem Grzegorzem VII po stronie cesarza Henryka IV. Cesarz ten, niejako w nagrodę, jako najwierniejszemu swojemu wasalowi, dał mu koronę królewską. I tak Czechy stały się królestwem. Czesi szli tu po najmniejszej linii oporu, ale skutecznie.

Wyjątkowe – jak widzimy – okoliczności towarzyszyły pierwszej koronacji monarchy polskiego. Później już polscy królowie nie zdobywali korony w takich powikłaniach. Mieszko II i Bolesław Śmiały, jak wszystko na to wskazuje, na pewno dostali mandat apostolski, żeby być ukoronowanymi. Do momentu tragicznej akcji zgładzenia biskupa krakowskiego Stanisława był najwierniejszym w Europie Środkowej aliantem wielkiego papieża Grzegorza VII i papież ten, jak wszystko na to wskazuje, bardzo sobie to cenił. Z nielicznych informacji jakie zachowały się dla nas, wiemy, że wysłał dwóch legatów do Polski, aby odbyli wizytację lokalnej prowincji Kościoła. Król się zgodził na to i kiedy ci legaci odkryli jakieś nieuczciwe postępki miejscowych biskupów i dwóch z nich złożyli z urzędu, po czym wyjechali do Rzymu, król absolutnie nie sprzeciwił się temu, chociaż ich mianował.

Panie profesorze, czy był jeden ceremoniał koronacyjny, czy może każdy kraj miał swój ceremoniał?

Ceremoniał koronacyjny był inny w Bizancjum, a inny był na Zachodzie. Na Wschodzie był on podporządkowany doktrynie teokracji bizantyjskiej, a na Zachodzie nie było teokracji, bo żaden z królów ani żaden z cesarzy nie ogłosił się kapłanem najwyższym. Nikomu nie przyszło nawet do głowy, żeby to zrobić. Natomiast teologia definiowała władzę królewską jako udział w kapłańskiej władzy Chrystusa Pana. Udział, a tożsamość – to nie jest jednak to samo.

Ceremoniał karoliński musiał być bardzo skromny i jeszcze nie tak rozwinięty jak później. Koronacja w Boże Narodzenie Karola Wielkiego w roku 800 w Rzymie w starej Bazylice Konstantyna na Watykanie przez papieża Leona III musiała się odbyć w sposób prosty. Tam nie mogło być większych, bardziej rozwiniętych ceremonii, dlatego że źródła wspominają o zaskoczeniu króla Franków, który wkroczył do tego kościoła, aby wysłuchać pasterki. I tam włożył mu papież na głowę koronę. Natomiast w czasach Ottonów, po przelaniu władzy cesarskiej na królów niemieckich uległo to rozwinięciu jako ceremonia religijna. Notabene koronacje królów niemieckich nie odbywały się poprzez „automat”. Każdy z nich musiał odbyć specjalną wyprawę do Rzymu, gdzie trzeba było odprawić synod, który zwoływał papież. Na tym synodzie postanawiano o koronacji i odprawiano Mszę Świętą koronacyjną, koniecznie w święto.

Podczas koronacji Ottona I, potem Ottona II, Ottona III itd. tworzono już ceremoniał i ten ceremoniał polegał na takich elementach jak procesja wprowadzająca elekta, następnie czytanie mandatu apostolskiego w obecności papieża. Jeden z biskupów czytał ten tekst stwierdzający, że Najwyższy Kapłan zgadza się ustanowić cesarzem króla niemieckiego. Potem odbywał się tzw. egzamin z wiary. Polegał on na tym, że koronator, czyli papież, zadawał trzy pytania, a tak naprawdę cztery, bo trzecie było podwójne. Pytał, czy cesarz che służyć wierze katolickiej, czy chce umacniać Kościół Święty, wreszcie, czy chce rządzić sprawiedliwie i czy chce troszczyć się o pokój i bezpieczeństwo państwa. Na te pytania koronowany po łacinie odpowiadał trzykrotnie „Volo, volo, volo”, czyli „Chcę, chcę, chcę”. Następowało namaszczenie olejem świętym (głowy, piersi i rąk), a po namaszczeniu dalej toczyła się Msza Święta.

Kiedy wraz z królem koronowana była królowa, nie egzaminował jej konsekrator z wiary, ale odbywało się namaszczenie i włożenie na jej głowę korony. Osobna koronacja królowej była podobna, a odprawiano ją wówczas, gdy np. król ożenił się jakiś czas po wstąpieniu na tron jako kawaler czy wdowiec.

Należy z naciskiem podkreślić, że ubiór koronowanego monarchy w wybitny sposób imituje ubiór biskupa do mszy. Królowi zakładano albę. Płaszcz koronacyjny był po prostu kapą – identyczną jak taka, którą zakłada biskup do uroczystych czynności liturgicznych. Kapa była biała. Kolor złoty należy rozumieć jako wariant bieli. Król nie miał oczywiście na sobie ornatu, bo nie szedł do ołtarza składać ofiary. Nie miał infuły na głowie, bo nie był kapłanem. To w zasadzie jedyne różnice.

Ceremonia koronacyjna wyróżniała się przywilejem królewskiego spożywania komunii świętej. Monarcha nie podchodził do ołtarza. Tronował i do tronu zanoszono mu Ciało Pańskie. Król oczywiście przyjmował komunię na klęcząco. Trzymano się tu form karolińskich. Obrzęd ten zachowano i w papieskiej mszy koronacyjnej. Papieżowi komunię do tronu zanosili kardynałowie, chociaż sam konsekrował.

Koronacja wymagała mszy. W czasie Mszy główny akt był usytuowany między lekcją, a Ewangelią. Przed Ewangelią król-elekt był namaszczany. Po odprawieniu wszystkich części stałych Mszy, dopiero na sam koniec następowało włożenie korony. Potem śpiewano Te Deum laudamus, które kończy całą ceremonię. Konsekrator intonuje ten ambrozjański hymn.

Ten ceremoniał został potem przeniesiony na koronacje narodowe, takie jak u nas w Polsce, z tym, że u nas, to jest tak, że mamy b. skąpe wiadomości o formie koronacji piastowskich (chodzi mi o tzw. ordo coronationis). Wiadomo, że kiedy doszedł do władzy i tak mocno zaznaczył swoją obecność w naszej historii, jeden z największych mężów stanów Polski, czyli kardynał Zbigniew Oleśnicki – to przyczynił się do opracowania nowego polskiego ordo. Po śmierci Władysława Jagiełły (1432), przy koronacji Władysława, którego potem nazwano Warneńczykiem, zaznaczyły się jego wysiłki na rzecz swoistego skodyfikowania tych obrzędów, których potem już nie zmieniano głębiej aż do tragedii rozbiorów. Polskie ordo coronationis, czyli porządek koronacji, Zbigniew Oleśnicki poprawił, ale nie naruszył jego fundamentalnej struktury, czyli nie przeniósł, na przykład koronacji przed Mszę, nie wyprowadził jej poza Mszę. Na pewno korzystał ze znanego mu ordo coronationis królów czeskich. (Naonczas monarchia Karola Luksemburskiego na pewno była dla Europy Środkowej wzorem świetności). Wiedział bowiem, że koniecznie musi być Msza i koniecznie musi być święto przynajmniej drugiej klasy jak niedziela, ale może to być jak najbardziej święto pierwszej klasy, Boże Narodzenie na przykład. Notabene Boże Narodzenie ze względu na liturgię i królewską godność Chrystusa było szczególnie uczęszczane w przypadku takiej ceremonii jako moment bardzo dobry.



Koronacja Mieszka II odbyła w Boże Narodzenie, prawda?

Tak przynajmniej należy przypuszczać, bo to nie jest do końca jasne. Jeżeli przyjmiemy, że Bolesław Chrobry zmarł w czerwcu, to za nim nastąpił niezbędny obieg informacji, czyli wiadomość o śmierci króla musiała dotrzeć do Lateranu, a następnie stamtąd musieli posłańcy przywieźli list z mandatem apostolskim – nie jest możliwe, żeby to nie wymagało około pół roku przy ówczesnych warunkach. Więc tak by należało sądzić. Ale na przykład Władysław Łokietek był koronowany 20 stycznia (1320). To była wielka koronacja, wspaniała, bo Polska się odradzała przez nią jako zjednoczone państwo po tej tragedii rozbicia dzielnicowego. Ale to nie była w Kościele uroczystość większa niż „zwykła” niedziela (jedna z niedziel po Objawieniu Pańskim według mszału).

W wielkim Poście nie koronowano co do zasady, bo trzeba by założyć kolor fioletowy. To nie bardzo pasuje. To samo dotyczy adwentu. Poza tym wszystkie niedziele nadają się dobrze.

Podczas koronacji król miał chwytać za miecz i dokonać cięć na cztery strony świata, co oznaczało, że będzie bronił poddanych…

Poddanych i świętej wiary katolickiej.

A co jeśli nie bronili wiary? Czy mogły spaść na niego jakieś sankcje z ekskomuniką włącznie?

Historia średniowiecza zna – jak najbardziej – przypadki sankcji karnych Stolicy Apostolskiej (aż do ekskomunikacji włącznie) wobec władców chrześcijańskich ociągających się przed wyruszeniem na wyprawę krzyżową (Dotyczy to np. Fryderyka II jako cesarza w XIII w.). To zresztą nie jest nic odkrywczego.

Napoleon Bonaparte sam nałożył sobie na głowę koronę. Jak interpretowano ten gest? Czy łamiąc obowiązujący ceremoniał słusznie nazywa się go cesarzem?

Podkreślił w ten sposób, że nie bierze korony z rąk papieża (Piusa VII), ale ją sam sobie wkłada na głowę. Papież jedynie asystował tej koronacji w katedrze paryskiej Notre Dame 2 grudnia 1804 r. To był gest – jak myślę – mający pogodzić zasadę monarchizmu z rewolucją. Całe pierwsze i drugie cesarstwo Francuzów były takim usiłowaniem kompromisu między tymi koncepcjami. Proszę zwrócić uwagę, że Napoleon I proklamował się cesarzem Francuzów a nie Francji. Chciał podkreślić, że jest z woli narodu, a nie z łaski Bożej. Był człowiekiem wybitnym, ale człowiekiem rewolucji. Podobnie postępował Napoleon III.

Czy we współczesnym świecie istnieje jeszcze jakaś monarchia katolicka? Do niedawna uważałem, że taką jest Watykan, ale teraz mam co do tego poważne wątpliwości…

Po zafundowaniu sobie rewolucji – w skutek reform Soboru Watykańskiego II – Stolica Apostolska, ustami papieży i najwyższych hierarchów odżegnuje się od teorii monarchicznej władzy Biskupa Rzymskiego. Porzucenie tiary, sprzedanej przez Pawła VI – wyraża to najdobitniej. Co gorsza, o posłudze Biskupa Rzymskiego mówi się tak, jakby to była służba jedynie nauczycielska i mediacyjna w Kościele, a nie wyrażająca się w sprawowaniu najwyższej władzy, oczywiście in persona Christi.

Jak Pan myśli – dlaczego świat tak bardzo zachwyca się monarchią brytyjską i tylko brytyjską, a nie na przykład belgijską, hiszpańską, czy norweską?

Monarchia brytyjska zachowała obrzęd koronacji. W tym obrzędzie jest sporo tradycji. To bardzo cenne. Hiszpania czy Belgia nie odprawiają jej celowo, z rozmysłem. Zamiast koronacji urządza się przysięgę króla przed połączonymi izbami parlamentu. Chodzi o to, aby odciąć się od Kościoła i podkreślić laicki charakter państwa. To bardzo zła idea. Obydwa te państwa były katolickie. Belgia w ogóle powstała po to tylko, aby oderwać się od Holandii, w której przeważał protestantyzm. Taki był sens rewolucji wywołanej w r. 1830, która przyniosła nowe państwo na mapie Europy, a jego zaistnienie konfirmowało pięć ówczesnych mocarstw (tzw. pentarchia) siedem lat później.

Kto był ostatnim królem Polski? Tutaj głosy są mocno podzielone. Jedni powiedzą, że Stanisław August Poniatowski, inni że Franciszek Józef, kolejni że Aleksander I, a znam również takich, którzy wskażą Ferdynanda Augusta Wettina.


Cóż, ten ostatni był jedynie księciem warszawskim. Oczywiście, gdyby w roku 1812 Rosja została pokonana i powstało duże państwo polskie, mógł być kandydatem do tronu polskiego, chociaż jak wskazują poszlakowo źródła, Napoleon I raczej planował wstawić na ten tron swego brata Hieronima.

Aleksander I istotnie ogłosił się królem Polski. Było to istotne dopełnienie uchwał Kongresu Wiedeńskiego o utworzeniu państewka polskiego (tzw. Królestwa Polskiego), które miało być związane wieczystą, personalną, unią dynastyczną z Rosją. Tak naprawdę było to przypieczętowanie rozbiorów, bo ów gest przekonywał Europę, że w sumie to jakaś Polska powstaje, że odstępuje się od usiłowania wymazania jej imieniu z historii. Ale dla Polaków był to „ogryzek” dawnej Rzeczypospolitej, jak mówiono o Królestwie Kongresowym. Oczywiście sytuacja realnie by się zmieniła, gdyby Aleksander I przyłączył terytoria wschodnie, czyli Ziemie Zabrane (jak mówili Polacy) do Królestwa, czego jednoznacznie nie wyjawił. Występuje jednak przekaz źródeł, że rozważał to zrobić i na tę okazję rezerwował sobie odprawienie w Warszawie ceremonii koronacyjnej. Ostry sprzeciw rosyjskich elit państwowych podziałał na cara odstręczająco. Wyrażał go manifest historyka Nikołaja Karamzina. Do koronacji Aleksandra – człowieka osobiście życzliwego Polakom – nie doszło nigdy.

Koronacja Mikołaja I była koronacją napoleońską. Car wyjął koronę z rąk abp Jana Pawła Woronicza i włożył ją sobie sam na głowę. Zapewne nie chciał jej na głowie włożonej rękami katolickiego hierarchy. Woronicz odśpiewał modlitwę za panujących – według Pontyfikału rzymskiego. Nastąpiło zaintonowane przez arcybiskupa Te Deum. O żadnym namaszczeniu prawosławnego cara-króla mowy być nie mogło. To wszystko.

Franciszek Józef albo jego następca Karol I (notabene beatyfikowany przez papieża Jana Pawła II) mogli dopełnić koronacji na króla Polski, ale musiałoby nastąpić połączenie jakiegoś państwa czy państewka polskiego (wydartego Rosji) z Austro-Węgrami w czasie I wojny światowej. Tę ideę wyrażał program tzw. trializmu, czy przekształcenia monarchii habsburskiej w trójczłonową. Projekt nie był od początku realistyczny, chociaż popierali go polscy konserwatyści. Nie był realistyczny z trzech powodów. Przeciwne były mu Niemcy. Niechętnie odnosili się Węgrzy, bo chcieli zachować uprzywilejowaną pozycję w państwie dualistycznym. Last but not least, nadeszło osłabienie i rozkład wewnętrzny Austro-Węgier, któremu Karol I nie zdołał zaradzić.

Teza, iż carowie (Aleksander i Mikołaj) byli królami polskimi, jest dlatego nie dobra, bo sugeruje, że godzimy się z rozbiorami. W każdym razie afirmujemy porządek jaki one wytworzyły. To nie może być popierane. Jestem przeciwko tej koncepcji.

Widzimy wyraźnie, że system demokratyczny się wypala. Ludzie poszukują silnego lidera na trudne czasy, a te niewątpliwie nadchodzą. Może w związku z tym czas pomyśleć o przywróceniu monarchii katolickiej? Czy taki pomysł jest w ogóle możliwy do zrealizowania i urzeczywistnienia?

Władza bez sankcji nadprzyrodzonej sprowadza się do rządów na podstawie umowy społecznej w rozumieniu Rousseau (nie Hobbesa). To bardzo krucha władza. Jej uzasadnieniem jest liberalizm. W naszych czasach liberalizm stworzył jednak tzw. społeczeństwo wielokulturowe. Kościół zaś zafundował sobie rewolucję wewnętrzną i nie głosi już nauki i państwie katolickim. Tak powstała sytuacja bez wyjścia. Władza biorąca tytuł do rządzenia z teorii suwerenności ludu, a w praktyce czerpiąca swe uzasadnienie z głosowania – musi prowadzić politykę „koncertu życzeń”, czyli spełniania wszystkich możliwych postulatów, jakie wychodzą od ludu, czy też jego przedstawicieli dysponujących mediami, czy pieniędzmi, bo oni krzyczą najgłośniej. Często realizuje się nawet bardzo wątpliwe, czy też perwersyjne żądania. Nierzadko odsuwa się od rządzenia tych, którzy akurat mają jakiś pomysł na to rządzenie. W Polsce na przykład, jesienią 2023 r. ludność w głosowaniu powszechnym odrzuciła umiarkowanie konserwatywny rząd Prawa i Sprawiedliwości, fundując sobie to, co mamy, czyli panowanie szalejącego liberalizmu, pod znakami wściekłości i odwetu, walki z Kościołem, a przede wszystkim rezygnacji z niemal wszystkich ambitniejszych projektów państwowych.












Program konferencji
9.30 – 10.30
Rejestracja uczestników

10:30
Otwarcie konferencji przez p. Krzysztofa Bosaka, Wicemarszałka Sejmu RP

11.00 – 11.45
Wykład: prof. Grzegorza Kucharczyka
Świętość i suwerenność.
Jak i dlaczego powstało tysiąc lat temu Królestwo Polskie?

11:45 – 12:30
Wykład: prof. Jacek Bartyzel
Teologia polityczna Królestwa Polskiego.

12:30 – 13:00
Przerwa kawowa

13:00 – 13:45
Wykład red. Piotra Doerre
Monarcha – zwieńczenie państwa i narodu.

13:45 – 15:00
Przerwa obiadowa

15:00 – 16:30
Panel dyskusyjny pt.
Król nie umiera nigdy – dlaczego koronacja sprzed 1000 lat ma znaczenie dla Polaków żyjących w XXI wieku?

Udział biorą:
prof. Anna Łabno; red. Sławomir Skiba; prof. G. Kucharczyk;
prof. Jacek Janowski.
Moderator: red. Arkadiusz Stelmach

Prowadzenie konferencji: red. Paweł Chmielewski

Szczegóły i REJESTRACJA – kliknij TUTAJ

***

A już 12 kwietnia 2025 roku w Krakowie odbędą się wyjątkowe obchody Jubileuszu 1000-Lecia Koronacji Bolesława Chrobrego.

Gościem specjalnym konferencji będzie ks. prof. Tadeusz Guz. Oprócz kapłana swoje prelekcje wygłoszą: Sławomir Skiba; Piotr Doerre; Marcin Śrama; Sergiusz Muszyński; Tomasz Goździk; Aleksander Kowaliński; Krzysztof Kaniewski oraz Mateusz Kofin.

Mszę Świętą odprawi ks. Grzegorz Śniadoch.

Kliknij TUTAJ i pomóż nam w organizacji krakowskiego wydarzenia

12 kwietnia 2025 – Kraków
PROGRAM:

10:00 – Msza Święta
Kościół Niepokalanego Poczęcia NMP, ul. Kopernika 19

12:00 – Marsz Tysiąclecia
Rozpoczęcie na placu Matejki, zakończenie: plac Wielkiej Armii Napoleona

13:00 – Piknik rodzinny
plac Wielkiej Armii Napoleona

16:00 – Konferencja historyczna
Hotel Golden Tulip, ul. Krakowska 28

Kliknij TUTAJ i pomóż nam w organizacji krakowskiego wydarzenia










Czym naprawdę jest koronacja? Odpowiada prof. Marek Kornat - PCH24.pl




Obudźmy dzisiaj cały naród!







przedruki



W Gubinie ruszyła demonstracja przeciwko masowej migracji


05.04.2025 12:55


Dzisiaj w Gubinie o godz. 12.00 przy moście granicznym Bolesława Chrobrego rozpoczął się protest przeciwko nielegalnym imigrantom przerzucanym przez Niemców do Polski. Na zgromadzeniu pojawiły się tysiące mieszkańców Gubina i okolicznych miejscowości.




Demonstracja w Gubinie / fot. X R. Bąkiewicz


31 marca Robert Bąkiewicz, inicjator marszy w obronie zachodnich granic Polski przed nielegalnymi imigrantami przerzucanymi, często poza oficjalnym systemem, przez Niemców do naszego kraju, ogłosił kolejne zgromadzenie, tym razem 5 kwietnia w przygranicznym Gubinie.


Protest przeciw masowej migracji do Polski! Spotykamy się na granicy w Gubinie! Bądź z nami! To Twój obowiązek!


- apelował Bąkiewicz w mediach społecznościowych.



W Gubinie ruszyła demonstracja przeciwko masowej migracji

Niech nasi sąsiedzi Niemcy wiedzą, że jeśli sami wywołują tę wojnę, której przedmiotem i działaniem są ludzie, to tę wojnę my przyjmiemy i zwyciężymy. Donald Tusk i Rafał Trzaskowski, którzy są winni tej migracji, którzy tak naprawdę na nią przyzwalają, którzy wprowadzali pakt migracyjny, są również wewnętrznym zagrożeniem dla państwa polskiego. 

Niech słyszą, że naród się budzi! Nie tylko na granicy, budzi się w Radomiu, Siedlcach, Suwałkach, w Płocku, w wielu, wielu innych miejscach. Obudźmy dzisiaj cały naród! Tu dzisiaj w Gubinie idzie hasło "Narodzie! powstań do walki!"

– powiedział dzisiaj do zgromadzonych manifestantów Robert Bąkiewicz.



„Musimy zatrzymać nielegalną imigrację i podrzucanie do Polski z Niemiec przy akceptacji partii Tuska i Trzaskowskiego "inżynierów z Afryki”

– oznajmił uczestniczący w proteście poseł PiS Janusz Kowalski.


Demonstrujący wyrażają swój sprzeciw wobec unijnego Paktu Migracyjnego zobowiązującego państwa członkowskie UE do przyjmowania migrantów.

„Niemcy wpychają migrantów na siłę na terytorium Polski”

– powiedział Robert Bąkiewicz.


„Granica otwarta jak brama w stodole. Każdy może wjechać, jak chce... Czujecie się bezpiecznie?”

- czytamy na profilu Bąkiewicza na platformie X.




------------





Majdzik: Trzeba zamykać ludzi podrzucających migrantów z Niemiec.

Tłum skandował: Wojsko Polskie na granicę!



Straż graniczna powinna zamykać ludzi, którzy wrzucają do Polski nielegalnych migrantów" - mówił w Gubinie Ryszard Majdzik z Ruchu Obrony Granic. W tym przygranicznym mieście trwa protest "STOP zalewaniu Polski migrantami przez Niemcy", na który licznie przybyli patrioci, by wyrazić swój sprzeciw.

"Wojsko Polskie na granice" - skandowali uczestnicy protestu po słowach Majdzika.


Mateusz Tomaszewski 




Ryszard Majdzik - Ewa Bondaruk - niezalezna.pl



Od kilku miesięcy do Polski zwożeni są przez Niemcy nielegalni migranci. Choć rząd Donalda Tuska temu zaprzecza, to otwarcie o takim procederze mówią władze Berlina. W sobotę w Gubinie patrioci zebrali się powiedzieć stanowcze "nie" tym praktykom. Działacz "Solidarności" z czasów PRL Ryszard Majdzik podkreślał, że "razem, ale tylko razem zjednoczeni możemy wygrać".

Przypominał, że Polska to nie macocha, ale matka, która "chroni, broni, karmi i pokazuje jak walczyć z wrogiem, Rosją i Niemcami". 

Podkreślał, że straż graniczna w polskim mundurze powinna interweniować i zamykać ludzi, którzy wrzucają do Polski migrantów. 

"Wojsko Polskie na granice" - odpowiedzieli skandując protestujący. "Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz" - odparł Majdzik, do czego dołączył się tłum. 

Skandowano też nietypowe hasło dotyczące reparacji wojennych:

 "Helmut! Helmut! Nie udawaj. Ukradł dziadek - ty oddawaj!".

Jak słyszeliście w Telewizji Republika o rezolucjach, m.in. w Małopolsce. Złożyłem rezolucję w moim mieście, która przeszła tylko dwoma głosami, ale przeszła. Przeciwko przesyłaniu migrantów nielegalnych do ojczyzny. Jakie dostajemy teraz pisma? Burmistrzowie dostają je, żeby je odwołać, by nie miały podstawy prawnej, bo jak nie to nie dostaniemy pieniędzy z KPO na modernizację, czy na inwestycje w miastach. To jest dopiero wstyd!

– mówił Ryszard Majdzik.

"My nie padniemy na kolana. Nie są najważniejsze pieniądze, tylko ojczyzna" - dodał.



W Gubinie ruszyła demonstracja przeciwko masowej migracji

Majdzik: Trzeba zamykać ludzi podrzucających migrantów z Niemiec. Tłum skandował: Wojsko Polskie na granicę! | Niezalezna.pl