Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania sztuka widzenia, posortowane według daty. Sortuj według trafności Pokaż wszystkie posty
Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania sztuka widzenia, posortowane według daty. Sortuj według trafności Pokaż wszystkie posty

wtorek, 15 kwietnia 2025

Przebudowa kulturowa społeczeństw





to na pewno jest potrzebne...

i - nie będzie powrotu do stanu rzeczy sprzed pandemii



przedruk


DUŻY SZOK I MOŻE MAŁY KROK W DOBRYM KIERUNKU?

Ostatnie decyzje prezydenta Trumpa wywołały powszechny szok i obawy, że rozpoczęta wojna handlowa oznaczać może globalny kryzys ekonomiczny na skalę tego z roku 2008 albo większą. Bez paniki! Wiadomo, że wprawdzie „człowiek strzela, ale Pan Bóg kule nosi”, jak zresztą całkiem niedawno widzieliśmy podczas zamachu na prezydenta USA, czy wcześniej na Jana Pawła II. Według św. Augustyna jest tak, że owszem „Pan Bóg sprawia, że wiatr wieje, ale to człowiek musi postawić żagle”. Prorocy spraw oczywistych aczkolwiek wyglądających na niemożliwe sugerują, że ten krok prezydenta Trumpa nie musi być dramatem ludzkości tylko ratunkiem, emanacją teistycznej determinacji określanej najwyraźniej w islamie: Insh Allah! Chrześcijaństwo opowiada się mocniej za sprawcza siłą udzielonego człowiekowi daru wolnej woli. Bóg wkracza w ostateczności, jak na przykład w czasach Noego. Próbuję zademonstrować, że ingerencja siły wyższej jest prawdopodobna tu i teraz. Świat najwyraźniej zmierza ku samozagładzie i to wcale nie wskutek atomowego unicestwienia. Atomowy balans, wcale nie paradoksalnie, chroni ludzkość od ośmiu dekad przed końcem świata.

Natomiast szaleństwo które opanowało ludzkość w ciągu ostatniego półwiecza jest w takim samym stopniu totalne jak zupełnie niedostrzegane. Znamiona widać na wielu płaszczyznach. W roku 1976 żeglowałem z Nowego Jorku do Europy na jachcie „Gedania”, który z dziewięcioosobową załogą uczestniczył w zlocie żaglowców z okazji rocznicy 200-lecia powstania USA. W rejsie przez Atlantyk spotkaliśmy słownie jeden statek handlowy, którego załoga zapytała czy czegoś nie potrzebujemy. Nasz kapitan Darek Bogucki zażartował, że chętnie wypilibyśmy jakieś piwo. Na statku handlowym sporządzono i zwodowano tratwę załadowaną zupą chmielową w puszkach, którą bardzo sprawnie wyłowiliśmy w ramach ćwiczenia manewru „ człowiek za burtą”. To wówczas było chyba jedyne spotkanie na ruchliwym przecież morskim szlaku Europa – Ameryka. 
Pół wieku później, w 2024 roku żeglowałem samotnie 37 dni z Panamy do Anglii na jachcie „Magnus Zaremba” i każdego dnia mijałem statki płynące w obie strony. Często po kilka dziennie. Na Morzu Północnym w zasięgu systemu detekcji statków AIS notowałem dziesiątki, może setki statków z których wiele dryfowało oczekując swojej kolejki wpłynięcia do Londynu, Amsterdamu i innych portów. 
W Kanale Panamskim w 1975 roku „Gedania” czekała na jakiś duży statek z którym mogłaby się śluzować. W 2024 roku ekran plotera „Magnusa Zaremby” pokazywał obecność dziesiątków statków w Kanale i wiele więcej oczekujących na swoją kolejkę do przeprawy. (Nie powinno więc dziwić zainteresowaniu prezydenta Trumpa odzyskaniem tak utuczonego złotego cielca). 

Spektakularne, opisane zmiany natężenia marine trafic, to tylko egzotyczna miara i prezentacja tego co stało się na świecie w ciągu kliku ostatnich dekad. 

Produkcja wszelkich dóbr mierzona wspomnianą zmasowaną wymianą towarów i surowców osiągnęła monstrualny wymiar. Wszyscy wydają się być tym zachwyceni. Lewica bo prosperity oznacza dodatkowe miejsca pracy i wzrost jej znaczenia, prawica bo wolny rynek i swobodna wymiana towarowa sprzyjają uzyskiwaniu korzystnych rezultatów działalności gospodarczej, czyli dalszemu bogaceniu; konsumenci, bo co tydzień mogą wybrać nowy model telefonu. Cena którą trzeba nieuchronnie płacić jest wykładniczo postępująca degradacja środowiska: wyczerpywanie surowców, paliw kopalnych, niszczenie i zaśmiecanie lądów i oceanów. Tak zwane ruchy ekologiczne słusznie trąbią na alarm, ale proponują rozwiązania, które kryzys ekologiczny pogłębiają i przyspieszają. Rządy szczególnie demokratyczne, czyli uzależnione od swoich wyborców podejmują rzekome środki zaradcze wymuszane presją zawodowych terrorystów z greenpisów działających poprzez media i bezpośrednio pod wezwaniem Grety Thunberg, Al Gore’a i rzesz celebrytów. 

Nic dziwnego, skoro nie istnieje żaden ruch ochrony środowiska alternatywny dla różnych Zielonych Ładów i resetów Klausa Schwaba. Nawet Roland Lasecki, chyba jedyny w Polsce prawdziwie antysystemowy politolog i publicysta, propaguje błędne przyczyny kryzysu ekologicznego: „Otóż, przyczyny kryzysu ekologicznego są dwie. Po pierwsze, ludzie za dużo konsumują. Po drugie, ludzi jest zbyt wielu. Drugie wynika zresztą poniekąd z pierwszego. Obydwa mają swe źródła w dążeniu do zapewnienia sobie komfortu (przeżywalność dzieci wzrasta z osiągnięciem pewnego poziomu komfortu).” Straszenie bombą populacyjną trwa od lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku (opracowania Klubu Rzymskiego). Ten postulat można łatwo sfalsyfikować: gdyby całą ziemską populację ludzi rozlokować tylko na obszarze USA, to zagęszczenie byłoby porównywalne z tym, jakie ma miejsce w Holandii. Ktokolwiek zna ten piękny kraj, nie może uczciwie twierdzić, że antropopresja na środowisko i kłębowisko mas ludzkich powodują dyskomfort, czy stres mieszkańców kraju tulipanów i wiatraków. Ziemia może być przyjaznym schronieniem dla populacji o wiele większej od obecnej. Zamiast mrzonek o kolonizacji Marsa czyńmy sobie ziemię poddaną jak nam Bóg przykazał! Pamiętając, że korzystać to nie znaczy przecież bezmyślnie, szaleńczo eksploatować i niszczyć. Prawdą jest natomiast, że ludzie za dużo konsumują. Ale nie tylko dlatego, że dążą do zapewnienia sobie komfortu, tylko raczej dlatego, że są do tego poniekąd zmuszani, przynajmniej skutecznie zachęcani. Zanim to spróbuję objaśnić, zwracam uwagę na bałamutne twierdzenie o zwiększaniu się populacji osiągającej pewien poziom komfortu w wyniku większej przeżywalności dzieci. Cały bogaty świat doświadcza tym gwałtowniejszej redukcji populacji im bardziej wzrasta poziom życia. Najbardziej spektakularny przykład fenomenu to Chiny ostatnich kilku dekad. Znane doświadczenia na szczurach wskazują, że pełny komfort życia redukuje stopniowo rozmnażanie i prowadzi nieuchronnie do eliminacji całej populacji.

Kilka lat temu redakcja Myśli Polskiej odważyła się opublikować prawdopodobnie jedyną próbę poszukiwania genezy i remediów na kryzys ekologiczny, przyczyn rozbuchanego konsumpcjonizmu i propozycje koniecznych a możliwych zmian dla rzeczywistego, nie pozorowanego ratowania poważnie zagrożonej, ciągle jedynej znanej kolebki życia. [Eugeniusz Moczydłowski „Jeszcze większy reset”, Myśl Polska, nr 15-16 (11-18.04.2021)]

Nie są to jakieś przepisy nie z tej ziemi. Raczej oczywiste, a mimo tego tak bardzo nierealne, że nie wzbudzają niczyjego zainteresowania. Być może właśnie nadszedł czas na takie zmiany. W największym skrócie: niezbędna jest zmiana formy produkcji: prawdziwie wielki reset polegający na zamianie ekonomii zysku na ekonomię jakości i trwałości w połączeniu ze zmianami kulturowymi, gdyż po pierwsze: „źródłem przemian jest świadomość jednostek” jak twierdzi profesor Maria Szyszkowska, a po drugie: „potrzebujemy alternatywnych do ukształtowanych w nowoczesności wizji przyszłości, nowych utopii, które mogłyby wyrwać ludzkość z marazmu,” jak głosi Ewa Bińczyk.

Zniecierpliwiony czytelnik oczekuje za pewne wyjaśnienia co to wszystko ma wspólnego z wojną handlową Donalda Trumpa. Tak naprawdę to ja nie wiem. Raczej dostrzegam jakieś maleńkie światełko w długim, bardzo mrocznym tunelu. Uważam to jednak za wartość, skoro znajdujemy się w tak przerażająco beznadziejnej, czarnej dziurze. Jaki jest prawdziwy cel gospodarczego Armagedonu jaki zafundował światu Donald Trump, najprawdopodobniej nie wie on sam. Jego sztandarowe, wyborcze MAGA stoi przecież w jawnej sprzeczności z tym co najprawdopodobniej spotka Amerykę, jeśli program celny zostanie konsekwentnie zrealizowany. Oficjalnie prezydent głosi, że po pierwsze Ameryka przestanie być wreszcie oszukiwana przez resztę świata, a amerykańskie firmy wrócą do kraju. W ten sposób rosnąć będzie za darmo bogactwo, a więc i siła USA. Tyle deklaracje. Tylko, że eksodus amerykańskich firm za granicę trwał pół wieku i tyle samo mniej więcej czasu trzeba by to odwrócić. Gdy już to się uda, to okaże się, że nie będzie komu w nich pracować, gdyż w ramach programu MAGA ma być deportowane miliony emigrantów, którzy do USA nie przybywają by korzystać z socjalnych beneficjów jak w Europie, tylko do pracy. 

Gwarantowana jest raczej realizacja innego sloganu: MAES – make America entirely separate. Trudno sobie wyobrazić, że pierwsza gospodarka świata będzie współpracować jakby nigdy nic z Ameryką proponującą redukcję przychodów z tej współpracy o 120%. Reszta świata dostała łagodniejsze propozycje, ale one też niewątpliwie spowodują zmniejszenie wymiany, szczególnie, że nie obędzie się bez retorsji. Przerażający raban jaki podnoszą wszystkie elementy globalnego systemu wskazuje, że sprawa jest poważna i nieunikniona: nastąpi kryzys produkcji, a więc i konsumpcji, być może w niespotykanej dotychczas skali. Naturalną, i to racjonalną reakcją byłaby właśnie proponowana zamiana ekonomii zysku na ekonomię jakości i trwałości oraz przebudowa kulturowa społeczeństw. Określenie, promocja i realizacja odmiennych od dotychczasowych priorytetów. To oczywiście tylko pobożne życzenia. Ale sam kryzys może być tym światełkiem w tunelu, małym krokiem Bożego szaleńca w dobrym kierunku, oczywiście pod kontrolą Bożej Opatrzności. Niech taka nadzieja będzie z nami.


Eugeniusz Moczydłowski





Eugeniusz Moczydłowski „Jeszcze większy reset”,


Te szokujące współczesnych zasady gospodarki wczesnokapitalistycznej badał i opisał w 1911 roku Werner Sombard („Żydzi i narodziny kapitalizmu”, Wydawnictwo Wektory, Wrocław, 2020). Na straży zasad stało państwo, używając etatyzmu chrześcijańskiego do dyscyplinowania przedsiębiorców systemem przepisów, zakazów, postanowień sejmowych, zarządzeń policyjnych ponieważ, jak twierdzi Sombard: mimo surowych zasad obowiązujących chrześcijan, oszukiwali wszyscy i wszędzie. Nie bezzasadnie pośród grzechów głównych w chrześcijaństwie, na czołowym, drugim miejscu piętnowana jest chciwość. 

Wczesny kapitalista chrześcijański był kiełznany przez prawo świeckie, ale jako przeważnie zdeklarowany człowiek wiary, doświadczał oczyszczenia i redukcji naturalnych skłonności dzięki instytucji spowiedzi i sakramentowi pokuty. Na ten względnie uładzony, transparentny, niemal idylliczny świat przypuścili szturm Żydzi. Nie obowiązywała ich etyka chrześcijańska, nie stosowali chrześcijańskich zabezpieczeń, byli w mniejszości i sukces mogli odnieść tylko naruszając w każdy możliwy sposób ustalony porządek gospodarczy. Żydzi nie uznawali postępowania sprzecznego z zasadami i obyczajem za niemoralne czy niedozwolone. Przeciwnie uważali, że to oni reprezentują prawdziwą handlową moralność, przeciwną głupim prawom i moralności gojów. I sukces odnosili – wszyscy kupują u Żydów – skarżyli się kupcy chrześcijańscy. Odbierają nam możność „wyżywienia”.

Ład naturalnej, chrześcijańskiej gospodarki, której centrum stanowi człowiek, został poddany presji nowoczesnego kapitalizmu, który jako główny cel działalności ustanowił zysk. Ten wynalazek Żydów umożliwił pokonanie starego porządku. Najszybciej zaadoptowali kapitalizm protestanci, ale pozbawiona wyboru reszta świata podążyła ich śladem. W rezultacie mamy to, co mamy. Kryterium zysku odpowiada ludzkim instynktom, sprawdziło się jako siła napędowa postępu, zachwyca skutecznością w tworzeniu innowacji i poprawy warunków życia ludzi. Zysk to podstawa gospodarki wolnorynkowej, wydaje się, że dotychczas nie ma alternatywy. Wolny rynek, kapitalizm polega na tym, że wszelka działalność musi przynosić zysk. Osiąga się to w tylko teoretycznie prosty sposób: dzięki właściwej ocenie popytu i podaży.

Od XVI do XX wieku gospodarka miała na celu zaspokojenie potrzeb ludzi. Podaż potrzebnych dóbr miała zaspokajać popyt. Komu udało się to zrealizować najmniejszym kosztem, zyskiwał najwięcej. W latach 70. ubiegłego wieku gospodarka uzyskała zdolność całkowitego zaspokojenia popytu. Dla utrzymania koniecznego poziomu zysku niezbędne było znalezienie sposobu generowania popytu, gdy podstawowe potrzeby ludzi zostały zaspokojone i podaż zaczęła dominować nad popytem. (Edwin Bendyk, „W Polsce czyli wszędzie, Rzecz o upadku i przyszłości świata”). Na szczęście (przypadkiem?) wybuchła studencka rewolta 1968 roku pod hasłem „make love, not war” rozumianego w praktyce raczej jako „make sex”, a o resztę się nie martw! Żeby utrzymać wysoki status społeczny, trzeba było kupować gadżety rewolucjonisty wyzwolonego, który zgodnie z duchem czasu nabywa w zasadzie zbędne wyposażenie, na które popyt napędzała prezentacja dóbr przez skąpo ubrane, seksowne hostessy w usłużnych, bo dobrze opłacanych, mediach. To było pierwsze wygenerowane remedium na pomnażanie zysków w stanie nasycenia rynku dobrami podstawowymi.

Wiadomo było od początku, że „dzieci kwiaty” zwiędną bardzo szybko, przestaną uprawiać seks i metoda erotycznej stymulacji popytu przestanie być efektywna. A przecież pogoń za zyskiem nie zna granic. Następny pomysł, zapewniający stały wzrost zysków, podpowiedział kapitalistom swego rodzaju wypadek przy pracy. W latach 70/80 XX wieku wyprodukowano samochód mercedes W 123, który niemal bez napraw mógł przejechać milion i więcej kilometrów.

Pan Adam Słodowy w TV pokazał pół wieku temu żarówkę od swego volkswagen-garbusa, która przepaliła się po 40 latach. Stało się oczywistym, że jeśli człowiek kupi 2 żarówki, jeden samochód i pozostałe sprzęty raz na całe życie, to jak na tym można zarobić? Dlatego żarówki przepalały się po pół roku, samochody trzeba wymieniać co trzy lata ze względu na konieczność posiadania wersji nowoczesnej, uwzględniającej najnowsze trendy dizajnu, technologii i rozwiązań technicznych. Te oczywiste metody generowania zysku są w ciągłym użyciu.

Pierwszy sposób oglądamy na okrągło od lat w reklamie firmy Media Ekspert, drugi widać na przykładach wielu sprzętów i narzędzi, które kiedyś służyły latami, a obecnie przestają działać po okresie gwarancji. Produkty niższej od możliwej jakości, zapewniają inne źródło pokaźnych dochodów – recykling. Nakładem pracy, energii i zużycia surowców produkuje się dobra niskiej jakości dzięki czemu bardzo szybko nakładem pracy, energii odzyskuje się surowce. Krążenie materii, energii takiego antropocenu jest szybsze, nakłady pracy większe, im gorsza jest jakość produktów. Ludzie muszą brać udział w coraz brutalniejszym wyścigu szczurów. Ale zyski rosną. Dodatkowo zwiększa je brutalna, a więc skuteczna reklama – zjawisko zupełnie zbędne z punktu widzenia życiowych potrzeb ludzi, ale nieodzowne i skuteczne z punktu widzenia efektów finansowych. Zjawisko generujące koszty, wymagające oczywiście zużycia energii, surowców i pracy tylko po to, by ktoś zarobił więcej niż mniej.

Te tradycyjne metody lewarowania zysków mają swoje naturalne, nieprzekraczalne granice i zostały one w zasadzie osiągnięte w końcu XX wieku. Apetyt jednak rośnie w miarę jedzenia. Zapotrzebowanie na ciągły wzrost zysków wymusza poszukiwania nowych metod. W końcu XX wieku zaprzęgnięto do tego zadania ekologię. Klasycznym tego przykładem jest wygrana walka z naturalnymi futrami i skórą. Obecnie nie ma już wielu ludzi, którzy opowiedzieli by się za używaniem naturalnych skór i futer. Zmasowana presja polityczna, korporacyjna i medialna, wspomagana pożytecznymi idiotami świata celebrytów, przekonała ludzi, że wytwarzanie sztucznych materiałów jest ekologiczne.

Obecnie powszechne w użyciu wyroby koncernów chemicznych wymagają kolosalnych nakładów na budowę fabryk, a do produkcji: masy paliwa i surowców. Dają w efekcie produkt szkodliwy dla zdrowia, zaśmiecający ziemię przez 300 lat. Co za paradoks – przestrzega przed zaśmiecaniem plastikiem telewizyjna reklama Nowego Zielonego Ładu, który jest właśnie za ten stan odpowiedzialny! Zniszczono całe gałęzie naturalnej gospodarki rodzinnej rolników, górali, pasterzy na całym świecie. Wyeliminowano zdrowe materiały, które przyroda przetwarza w naturalne składniki odżywcze w ciągu roku. Świat został zasypany miliardami ton plastiku w ramach walki o zysk, kosztem materiałów naturalnych. Teraz rozpocznie się bardzo zyskowna walka o oczyszczenie środowiska z wszechobecnego plastiku, epatowana widokami ogromnych wysp plastikowych śmieci gromadzących się na ocenach i morzach, oraz niebotycznych wysypisk śmieci.

Równie spektakularne możliwości wzrostu zysków utworzono przy pomocy idei walki o klimat. Zaprzęgnięto te same siły nacisku jak w przypadku metody „na ekologię”. Zastosowano też taką samą, wypróbowaną taktykę: generujemy problem, by następnie podjąć bohaterską walkę o ocalenie. Drastycznie zredukowano transport kolejowy i rzeczny wypuszczając na drogi miliardy samochodów.

Nie trzeba analiz think tanków, by wyobrazić sobie ile na tym dało się zarobić. Teraz trwa pozorowana walka z emisją CO2 pod hasłem: tropimy i zwalczymy „ślad węglowy”. Wykreowane przez klimatycznie wrażliwych określenie wskazuje, że na celowniku jest przede wszystkim węgiel, co ma sugerować, że ropa naftowa i gaz ziemny mogą być spalane cudownie bez emisji CO2. Wprawdzie najwięcej CO2 emituje właśnie „nowoczesny” transport, ale walka trwa z „kopciuchami”, jak każde szanujące się media określają piece grzewcze na węgiel lub drewno i oczywiście – z elektrowniami węglowymi.

Walka o klimat rozumiana bezrefleksyjnie jako redukcja emisji CO2 jest całkowicie bezsensowna. Dwutlenek węgla ma znikome znaczenie dla intensywności efektu cieplarnianego w porównaniu z parą wodną i innymi gazami cieplarnianymi. O zmianach klimatu decyduje w znacznym stopniu emisja słoneczna i absorpcja promieniowania przez system ziemia-atmosfera. Kiedy temperatura w dolnej warstwie atmosfery rośnie, wzrasta ilość pary wodnej, a więc i zachmurzenie. Dlatego ilość promieniowania słonecznego docierającego do górnej atmosfery maleje, gdyż odbija się ono od zwiększonej powierzchni chmur. Wskutek tego temperatura przy ziemi spada. Ten cykl obserwowano wielokrotnie, także w czasach historycznych. W stygmatyzacji węgla chodzi o to, by zyski były udziałem tych, którzy dysponują ropą i gazem kosztem posiadaczy zasobów węgla. Następny krok to eliminacja wszystkich paliw kopalnych. Handel emisjami CO2 zapewnia zyski bez żadnych inwestycji w energetykę.

Walka o klimat ma inny, ogromny potencjał wzrostu zysków – z produkcji i eksploatacji OZE. Są bardzo kosztowne, z zainwestowanego dolara w OZE uzyskuje się kilkakrotnie mniej energii niż z inwestycji w elektrownie spalinowe. Produkcja farm wiatrowych i fotowoltaicznych jest kosztowna, wymaga nakładów energii i zużywa surowce. Utylizacja zużytych urządzeń OZE jeszcze nie doczekała się jakiegokolwiek rozwiązania technologicznego. Po prostu śmieci OZE są gromadzone, jak odpady nuklearne, może na setki lat. To samo dotyczy elektro-mobilności. Kosztowna, energo i materiałochłonna produkcja, szkodliwe dla środowiska wytwarzanie akumulatorów i trudny, drogi recykling. Wszystko dlatego, że jak głosi dziecko-prorok nowej ery: Ziemia płonie! Natomiast kwoty zwrotu z inwestycji i opłaty za energię elektryczną są, dzięki nowym wynalazkom, na szczęście coraz wyższe.

Monstrualne zyski zapewnia przemysł farmaceutyczny. Coraz częściej słychać głosy, zwykle zaliczane do teorii spiskowych, że kryterium finansowe powoduje, że opłaca się tyko leczyć chorych. Natomiast szybkie, tanie wyleczenie nie gwarantuje dostatecznej stopy dochodu w warunkach wolnego rynku. Coś może być na rzeczy, skoro Unia Europejska zakazała sprzedaży 800 ziół w sklepach zielarskich, które od bardzo dawna skutecznie pomagały w wielu dolegliwościach. W leczeniu infekcji Covid 19 postawiono na zaszczepienie niemal całej populacji słabo zbadanymi preparatami bez gwarancji zabezpieczenia przed infekcją wirusem, zamiast pracować nad lekiem, który pomagałby tylko chorym. Patrz casus amantadyny, której skuteczność potwierdza praktyka i publikacje w renomowanych pismach medycznych. Nie ma wątpliwości, że pogoń za zyskiem to never ending story. Ostatnio Bill Gates ogłosił apel o produkcję sztucznego mięsa w bogatych krajach. Biedne nie mają pieniędzy na fabryki, wystarczających zasobów energii i surowców do takiej produkcji. Dlaczego na żywności ma zarabiać hodowca, a nie fabryka Billa Gatesa? Na dodatek w ramach walki o ocalenie kolebki ludzkości? Jest oczywiście niebezpieczeństwo, że mięso z ropy naftowej będzie powodowało raka, ale na taką okoliczność Bill Gates jest przygotowany i już zapewne obmyśla plany badań i produkcji skutecznych szczepionek na taką, wielce prawdopodobną okoliczność.

W związku z ogłoszeniem pandemii wywołanej wirusem Sars Cov 2, możni, władcy i politycy coraz częściej deklarują, że nie będzie powrotu do stanu rzeczy sprzed pandemii. Czymkolwiek jest ta pandemia, to już przeorała i wywróciła dotychczasowy porządek, wyznaczyła nowe standardy wolności obywateli i rozszerzyła zakres kontroli społeczeństw. Ale to tylko początek zmian zapowiadanych przez proroków i ich heroldów. W mediach znajdziemy zróżnicowane wersje, podobno czekającego nas nieuchronnie, Wielkiego Resetu. Modyfikacje stosunków własności, czyli kto zarobi, a kto straci, są jednak wspólne dla każdej opcji tej kolejnej już globalnej transformacji. Nie jest wielkim odkryciem, że każda dobrze przygotowana transformacja, ma zawsze ten sam cel strategiczny, tj. wprowadzić takie, nawet radykalne, modyfikacje, by wszystko zostało po staremu. W tym przypadku: by bogaci stawali się bogatsi, a biedni zrozumieli, że ubożenie to dla nich nieuchronna kolej losu lub dopust Boży.

W wersji soft, Wielki Reset ma polegać na zmianie kapitalizmu ekskluzywnego na inkluzywny. W teorii chodzi o włączenie ludzi żyjących z pracy do udziału w wielkim torcie spekulacji kapitałem i kreacji pieniądza fiducjarnego, które to procedery głównie kreują niewyobrażalne fortuny elity finansowej świata. Nowe państwo dobrobytu poza wynagrodzeniem za pracę, zapewni pracownikom akcje, co w założeniu włączy ich, oczywiście w odpowiedniej skali, do świata posiadaczy. Zarządzanie i kontrola akcji pracowników musi pozostać w kompetentnych rękach starszych i w biznesie mądrzejszych, znanych pod pseudonimem: rynki finansowe. W ten sposób utrzymane zostanie status quo, a protesty lub bunt przeciw nierówności, zostanie spacyfikowany ofertą: masz akcje, zarządzaj mądrze i zdobywaj fortunę.

Droga od korposzczura do miliardera stoi dla każdego otworem. Wielki Reset opcja hard, to totalitaryzm NWO – nowego wspaniałego świata. Docelowo ludzie nie mają żadnej własności. Pracę, całe spektrum ludzkiego bytu organizują korporacje, państwo i media. Pełną kontrolę finansową zapewnia likwidacja obrotu gotówkowego. Skuteczność kontroli zachowań w zgodzie z kanonem poprawności społeczno-politycznej gwarantuje cyfryzacja 5G i już wprowadzana 6G. Można by tę apokaliptyczna wizję zaliczyć do teorii spiskowych, gdyby nie kłujące w oczy fakty z życia. W wyniku kolejnych lockdownów następuje, na razie redukcja i osłabienie, a w dalszej perspektywie likwidacja i/lub przejęcie wybranych sektorów gospodarki i życia społecznego: gastronomia, hotele, turystyka, sport, rozrywka, transport. To są branże zdominowane lub obsługiwane przez małe i średnie przedsiębiorstwa, własność względnie niezależna od korporacji i państwa.

Wbrew tym proroctwom i deklaracjom wielkich tego świata ludzie mają nadzieję, że czarne scenariusze się nie sprawdzą. Wystarczy się zaszczepić, a powoli wrócą stare, dobre czasy. Jest przedwcześnie by twierdzić jak będzie. Na razie wiadomo, że już jest zupełnie inaczej. W makroskali państwa w ciągu roku zwiększyły deficyt budżetowy na walkę z pandemią i jej skutkami często o wielkość swoich rocznych wydatków. Zdalne nauczanie, zdalna praca, izolacja, lockdown generują zjawiska socjalne i społeczne dotychczas nieznane, których skutki są wielką niewiadomą, ale optymizmem nie napawają. Wszystkie prezentowane tu informacje, mimo coraz bardziej agresywnej cenzury mediów, stają się wiedzą powszechną i nie pozostaną bez wpływu na społeczne reakcje, których drastyczne przykłady widać w Ameryce i Francji.

W tych zachowaniach szokujący jest brak sensownego celu. Protestujemy, bo jesteśmy niezadowoleni: z rządu, jak we Francji, czy stosunku do kolorowych mniejszości, jak w USA. Takie hasła są miarą braku pomysłu i są na rękę władzy, gdyż umierają śmiercią zupełnie naturalną. Ludzie raczej nie mogą zrozumieć i sprecyzować powodów swojego niezadowolenia i pogłębiającej się frustracji. Nic dziwnego, prorocy, analitycy i inni wróżbici poza wieszczeniem rychłej zagłady, nie mają żadnych konstruktywnych, zrozumiałych propozycji zmian. Współczesny ład społeczno-gospodarczo-polityczny opiera się na zysku, przewodniej sile napędowej nowoczesności i postępu. Nie ma sensownej odpowiedzi na pytanie: jeśli nie zysk, to co?

Może trzeba posłuchać głosu Ewy Bińczyk, która w książce „Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu” konkluduje: „potrzebujemy alternatywnych do ukształtowanych w nowoczesności wizji przyszłości, nowych utopii, które mogłyby wyrwać ludzkość z marazmu”. Prosi i ma – kobiecie się nie odmawia. Najwyższy czas na jeszcze większy reset. Dlatego, że ekonomia zysku nosi coraz wyraźniejsze znamiona paranoi prowadzącej do zagłady; dlatego, że niezadowolenie społeczne nie znajduje racjonalnego ujścia – ludzie muszą wiedzieć czego chcą. Dlatego, że wielcy tego świata wypełniający media swoją dobrą wolą ocalenia świata, muszą dostać propozycje nie do odrzucenia w zamian za projekty budzące same wątpliwości. W końcu także dlatego, że żałosne utopijki typu „ograniczenie konsumpcji”, czy hasła: „nie kupuję”, nie są w stanie przeciwstawić się potędze zmasowanego parcia do uzyskania maksymalnych zysków.

Człowiek względnie normalny, za którego nieskromnie się uważam, proponujący ratunek dla świata, obawia się mniej, że nie ma racji, niż tego, że będzie wyśmiany. Odwagi dodaje mi jednak to, co już jest dostępne na rynku zbawiania świata: kapitalizmy inkluzywny i totalitarny, znane pod pseudonimem Wielki Reset, a w skali lokalnej: Nowy Polski Ład. Jak już wspomniałem, to nie jest żaden reset, tylko wielkie oszustwo, nieudolność i niekompetencja utrwalające panujący niemiłościwie system, konsekwentnie pogłębiający rozwarstwienie, eksploatację i ucisk mas ludzkich, oraz narastanie degradacji środowiska. Prawdziwie wielki reset musi polegać na zamianie ekonomii zysku na ekonomię jakości i trwałości. Jak to zrobić muszą zdecydować starsi, mądrzejsi i mający coś do powiedzenia w kształtowaniu globalnego ładu, jak np. Światowe Forum Gospodarcze, Bank Światowy i Europejski Bank Centralny, przywódcy wielkich mocarstw we współpracy z tymi dziesięcioma tysiącami posiadaczy 99% dóbr materialnych tego świata.

Społeczeństwa muszą tylko pokazać, że wiedzą czego chcą i są zdeterminowane manifestować do skutku swoje poparcie, razem z klimatycznie wrażliwą młodzieżą szkolną na czele z Gretą Thunberg. 

Tytułem wstępu do dyskusji, z wielką nieśmiałością proponuję poszukać sposobu, by ograniczyć produkcję, przede wszystkim wszelkich dóbr powszechnego użytku o 75%. Rozumiem przez to produkcję pralek, lodówek, telefonów i lokówek, rowerów, samochodów itp. itd. w jakości zapewniającej użytkowanie przez większość życia nabywcy i to w ograniczonym asortymencie typów, modeli w standardowych, zautomatyzowanych fabrykach, jednakowych dla całego świata. Już widzę to zbiorowe „wow!” na forach i wszędzie indziej. Utopijność tego pomysłu polega nie na tym, że to nie jest możliwe technicznie i technologicznie. Może trudniejsze organizacyjnie. Ale prawdziwy kłopot w tym, że strony uznają taki pomysł za sprzeczny z ich interesem. Pracownicy i handlowcy będą sądzić, że stracą pracę i zostaną skazani na nędzę. Pracodawcy nie widząc motywacji w produkcji takich wyrobów zapytają: i co? po takim akcie samobójczym mamy zamknąć fabrykę? To po co w ogóle ją budować? Wolnościowcy od JKM zaprotestują przeciw neokomunistycznej urawniłowce i kasacie zbawczej ręki wolnego rynku. Dla wielkich i bogatych zmaleją możliwości kumulacji większości dóbr w niewielkiej mikrospołeczności najbogatszych właścicieli tego świata. Tak, ten naprawdę wielki reset wygląda na najprawdziwszą utopię.

Niestety, tak pewnie będzie postrzegany do czasu, kiedy nie tylko werbalnie, ale w realu ziemia zapłonie. Kiedy zostanie osiągnięta powszechna świadomość, że tylko redukcja produkcji przemysłowej o jakieś 75% daje szansę na ulżenie ludzkiej bezsensownej harówce, spowolni wyścig szczurów, znacząco zmniejszy zużycie energii i surowców, zredukuje produkcję śmieci, zanieczyszczeń wody, powietrza i ziemi, degradacji środowiska. Może zmniejszyć rosnące tempo rozwarstwienia społeczeństw. Zlikwidować spore pokłady ludzkiej nędzy. Jak pisze profesor Maria Szyszkowska, „źródłem przemian jest świadomość jednostek”. Bez wszechobecnej, uprawianej na wielu poziomach życia społecznego edukacji, nie uzyska się tej świadomości i zmiany pozostaną utopią.

Warunek podstawowy zaistnienia jeszcze większego resetu, to powszechna przekonanie o jego nieuchronności. Przyjęcie takiego założenia spowoduje usilne poszukiwania i znajdowanie rozwiązań dla problemów, które niechybnie wywoła. Spadek produkcji dóbr użytkowych o 75% gwarantuje, że ogromna liczba pracowników okaże się zbędna. Tak nie musi być, jeśli w tygodniu będą pracować 4 dni po 4 godziny dziennie. To jest antropologiczna norma, która powinna wystarczać na zapewnienie środków do życia w świecie, który zaspokoił potrzeby podstawowe już pół wieku temu. Przy okazji byłaby to realizacja utopii Karola Marksa o eliminacji nieuchronnego niewolnictwa ludzi pracy. Niezbędne jest uświadomienie, że jest życie poza pracą: rodzina, troska o edukację dzieci, uprawa rzeczywiście ekologicznej żywności, sztuka, nauka, rozrywka. Konieczny warunek – zmiana priorytetów, systemu wartości, przeoranie skostniałych standardów konsumpcyjnych. Rozważenie koncepcji płacy podstawowej dla każdego, ale z mechanizmami wyróżniania, doceniania, nagradzania osobowości i twórców ponadprzeciętnych. Jeszcze większy reset nie musi ograniczyć potężnego potencjału innowacyjnego niewidzialnej ręki wolnego rynku. Przedsiębiorstwo, które zaproponuje produkcję samochodów z gwarancją na 50 lat ma szansę zdobyć ogromny rynek, gdy pokona tych, których oferta będzie gorsza. Nie ma też powodów, by znikły drogie, dostępne dla nielicznych, dzieła ludzkiego geniuszu, także technicznego. Musi być zachowana możliwość ich tworzenia. Nie może być zgody na panowanie syndromu chińskiego mundurka. W tej nowej rzeczywistości elita finansowa świata, mogłaby poczuć się nieco zawstydzona, że wnosi do dziedzictwa ludzkości w zasadzie tylko rekordową ilość zer w szacunkach swojego majątku.

Zdaję sobie sprawę, że propozycja zostanie potraktowana jako „takie sobie bajeczki”. Trudno. Może ona, jak to często bajki, przekazuje jednak jakąś naukę. Na przykład, że bez czegoś podobnego do jeszcze większego resetu nic się nie wydarzy, czego by ludzkość nie doświadczyła wcześniej. Oraz, że taka zmiana może nastąpić tylko wskutek prawdziwej katastrofy globalnej. Znaki, szczególnie na ziemi, wskazują, że trudno o takiej możliwości nie myśleć poważnie.




Eugeniusz Moczydłowski

Wólka Przybojewska, 12 marca, 2021 r.

Myśl Polska, nr 15-16 (11-18.04.2021)








tygodnik - Myśl Polska 

Towarzystwo Przyjaciół Grabowca - News: Warto przeczytać




poniedziałek, 7 kwietnia 2025

Poczucie rzeczywistości

 

Twórczość - istota człowieczeństwa.


„Naród naprawdę godny tego imienia – pisał Piasecki – to piastun idei cywilizacyjnej, idei przebudowy społecznej, idei o cechach możliwie uniwersalnych. Wiara w taką ideę, wiara w misję, jaką ma się do spełnienia w świecie, wiara w konieczność zdobywania wyznawców – tworzy wielkość narodu i daje mu postawę moralną wobec innych”.


Wrogim imperializmom nie można przeciwstawić hasła obrony, wówczas bowiem z góry skazanym się jest na klęskę, należy zaś sformułować „program pozytywny, program imperializmu polskiej idei narodowej, kulturalnej, społecznej, gospodarczej. Program ofensywny”. W związku z tym grzmiał, iż należy mieć większe aspiracje, stawiać sobie większe wymagania. „Trzeba mieć ambicję – jak pisze – wyjścia na świat z wielką ideą, godną wielkiego narodu. Trzeba mieć ambicję obliczoną nie w setkach kilometrów kwadratowych – ale mierzącą się powierzchnią kuli ziemskiej. Trzeba mieć ambicję stania się ośrodkiem przebudowy, stworzenia takiego wkładu w strukturę cywilizacyjną ludzkości, który by pozostał i wtedy, po długich wiekach, kiedy Polski może nie będzie, ale zostanie cywilizacja polska. Jak dziś żyje cywilizacja rzymska i nasza papuzia duma z wasalstwa wobec niej. Te światoburcze hasła – to ani megalomanja narodowa, ani utopijne fantazjowanie. To po prostu poczucie rzeczywistości. […] Trzeba na to tylko odwagi. […] Nade wszystko zaś odwagi samodzielnego myślenia, odwagi żelaznej konsekwencji, odwagi wiary w odległe cele. I wiary w Polskę”.



Święte słowa panie....








przedruk



Kultura i imperializm. Wokół koncepcji Stanisława Piaseckiego


Autor Rafał Łętocha

3 kwietnia 2025


Stanisław Piasecki znany jest przede wszystkim jako redaktor naczelny dwóch ważnych pism związanych z obozem narodowym: „Prosto z Mostu” i „Walki”. 










Założone przez niego w 1935 r. „Prosto z Mostu” w zamierzeniu stanowić miało swoistą przeciwwagę dla liberalnych „Wiadomości Literackich”, dzierżących do pewnego momentu niejako rząd dusz wśród polskiej inteligencji. Ambicją Piaseckiego było podważenie hegemonistycznej pozycji tego periodyku na rynku prasy kulturalnej w II Rzeczypospolitej. Do pewnego stopnia się to udało zważywszy na to, iż nakład „Prosto z Mostu” prawie dorównał w pewnym momencie nakładowi pisma redagowanego przez Grydzewskiego, sięgając liczby 15 tys. egzemplarzy, a samo pismo nie było bynajmniej jednym z wielu periodyków narodowych na rynku prasowym, ale stało się czymś na kształt instytucji kulturalnej.

Karol Zbyszewski wskazywał, iż Piasecki „był duszą całego tygodnika. W ciągu czterech lat ani je­den numer nie wyszedł bez niego. Nie wyjechał ani razu dłużej niż na parę dni, nie pozwolił sobie na solidniejszą chorobę. Jaki jest pierwszy warunek, aby być dobrym redaktorem? Siedzenie na miejscu! Redaktor musi tkwić w redakcji, jak sprze­dawca w sklepie czy urzędnik w biurze. Przyłażą ludzie z rękopisa­mi, współpracownicy szwendają się z pomysłami, są setki drobnych spraw, które tylko redaktor naczelny może załatwić. Otóż Piasecki miał ten «sitzfleisch». Siedział w swym gabinecie jak mól. Nie szu­kało się go telefonem, godzinami i dniami, po całej Warszawie…”

Czytelnikami „Prosto z Mostu” była młodzież. Piasecki chciał stworzyć z pisma trybunę, na której mogłyby się ścierać poglądy generacji liczącej od dwudziestu do trzydziestu pięciu lat. Było to pokolenie, które odznaczało się bardzo określoną postawą ideową, a raczej dwoma przeciwstawnymi sobie postawami: narodową i marksistowską. Piasecki dość wcześnie zauważył, że mimo odmienności wyznawanego światopoglądu młodzi mają także ze sobą wiele wspólnego. Pismo miało służyć ujawnieniu tej wspólnoty.

Wojciech Wasiutyński w związku z tym natomiast wspominał, że pierwotnie Piasecki zarzucił sieci bardzo szeroko.


Rzeczywiście zwłaszcza w pierwszym okresie pismo było w dobrym tego słowa znaczeniu liberalne – publikowano na jego łamach teksty autorów o różnych poglądach, bynajmniej nie ograniczając się tylko do osób powiązanych organizacyjnie czy ideowo z obozem narodowym.

Przewagę miały oczywiście artykuły publicystów z nim kojarzonych: Jana Bajkowskiego, Jana Bielatowicza, Adama Doboszyńskiego, Tadeusza Dworaka, Karola Stefana Frycza, Jana Korolca, Jana Mosdorfa, Stefana Niebudka, Witolda Nowosada, Władysława Pietrzaka, Mariana Reutta, Wasiutyńskiego, Jerzego Zdziechowskiego.

Odnajdujemy jednakże na łamach periodyku również publicystykę konserwatystów, jak np. Julian Babiński, Leszek i Miłosz Gembarzewscy, Kazimierz Marian Morawski czy Ksawery Pruszyński, neopogan ze Stanisławem Szukalskim i Janem Stachniukiem na czele, piłsudczyków i wrońskistów jak Jerzy Braun i Mirosław Starost, a także wielu innych znanych wówczas czy później publicystów, pisarzy i naukowców, od komunistów i socjalistów po katolików i konserwatystów, jak np. Józef Czapski, Witold Gombrowicz, Leon Kruczkowski, Stanisław Młodożeniec, o. Innocenty Maria Bocheński, Ignacy Chrzanowski, Ferdynand Goetel, Konrad Górski, Roman Ingarden, Karol Irzykowski, Stefan Kołaczkowski, Karol Ludwik Koniński, Zofia Kossak, Jalu Kurek, ks. Konstanty Michalski, Jan Nepomucen Miller, Gustaw Morcinek, Kazimierz Nitsch, Stanisław Rembek, Władysław Siła Nowicki, Stefania Szurlejówna, Aleksander Świętochowski, Jerzy Turowicz, Jerzy Zagórski. Pomimo tego, iż większość stałych publicystów oraz redakcja ze Stanisławem Piaseckim na czele poczuwali się do związków z młodym pokoleniem narodowców, a pismo miało wyraźny profil ideowy, to od początku, jak widzimy, mamy do czynienia z dużą otwartością na autorów o odmiennych poglądach.


Kultura, głupcze

Jako publicysta i ideolog Piasecki gros miejsca poświęcił sprawom dotyczącym kultury. Kultura wedle niego winna oddziaływać na życie narodowe i jednocześnie z niego wyrastać, widział w tym sui generissystem naczyń połączonych. Norwid pisał w Promethidionie o artyście jako organizatorze psychiki narodowej, Piasecki również w podobny sposób postrzegał, jak się wydaje, rolę i zadania elity kulturalnej.

Krytykował w związku z tym odrywanie się twórczości, literatury od życia, gleby społecznej, narodowej, czcze zabawy formą, słowem, sztukę dla sztuki. Recenzując tomik poezji Leopolda Staffa, pisał z wyrzutem, iż „życie toczy się potężnym eposem, spiętrza się w dramaty i tragedię – a poezja wciąż sobie kwili lirycznie o kwiatkach i ptaszkach, o wiośnie i sośnie, o akacjach i wakacjach”.

Przed sztuką jego zdaniem stoją ogromne zadania. Jest ona tylko wtedy „prawdziwą sztuką, gdy jest społeczeństwu potrzebna, gdy umie iść z czasem i wczuwa się w jego ducha, a nie wlecze się w ogonie”. Nie wahał się mówić o poezji, literaturze potrzebnej i niepotrzebnej, nie zważając, iż pociągnie to za sobą zarzuty o utylitaryzm czy ich instrumentalizowanie. Omawiając książkę Jana Nepomucena Millera Na gruzach Grenady, pisał wręcz, iż winna być ona „czynem, a nie tylko pięknoduchowskim ględzeniem”. Aby było to jednak możliwe, twórca musi mieć łączność z rzeczywistym życiem, zwyczajnymi ludźmi, a nie zasklepiać się w kółkach wzajemnej adoracji i ograniczać swoje kontakty do tzw. bohemy artystycznej. Musi przenikać życie społeczne i narodowe, kształtować je, zmieniać, uszlachetniać, wzbogacać.


Jednym z kluczowych pojęć pojawiających się w publicystyce Piaseckiego jest termin „twórczość”. Nie odnosi on go bynajmniej jedynie do sfery związanej ze sztuką czy kulturą w węższym rozumieniu tego słowa, każde bowiem działanie człowieka winno mieć znamiona twórczości. 

Jądrem krytyki kapitalizmu, którą odnajdujemy w publicystyce Piaseckiego, jest na ten przykład przekonanie, iż za jego sprawą doszło do twórczego wyjałowienia człowieka. W związku z tym stwierdzał, iż największym grzechem ustroju kapitalistycznego nie jest wyzysk materialny, ale „zbrodnia duchowego zubożenia człowieka”. Twórczość to wręcz istota człowieczeństwa, pozbawienie ludzi możliwości działania twórczego stanowi więc dla Piaseckiego wyraz dehumanizacji, reifikacji człowieka, degradacji go do poziomu animalnego.


Kultura i praca

Lekarstwo na te niedomagania, podobnie jak wielu narodowców czy też konserwatystów w tamtym okresie, będzie widział Piasecki w dekoncentracji produkcji. Nie ucieka on tutaj jednak w jakiś mediewalizm, prymitywizm czy luddyzm, stojąc na stanowisku, iż właśnie dalszy rozwój techniki przyczyni się do zaistnienia możliwości usunięcia systemu wielkokapitalistycznego i wprowadzenia dekoncentracji gospodarczej.

Podkreślał przy tym, iż życie gospodarcze, technika i kultura są ściśle ze sobą powiązane, postęp techniczny jest przecież dzieckiem wyobraźni, a więc kultury. „Bez bajki o latającym dywanie – pisał redaktor «Prosto z Mostu» – nie byłoby dziś aeroplanu, bo nie byłoby idei aeroplanu. […] Otóż wydaje mi się, że nieznany twórca bajki o latającym dywanie nie mniej jest godny podziwu od Bleriota i braci Wright, jeśli nie więcej”. Rzeczywistym więc ojcem techniki współczesnej, wedle Piaseckiego, nie jest Edison czy inny wielki naukowiec lub wynalazca, ale Juliusz Verne. Wspominany już Norwid w epilogu Promethidiona stwierdzał, iż jedną z głównych przyczyn tragizmu kultury polskiej jest przepaść pomiędzy „słowem ludu a słowem pisanym i uczonym” oraz że „żadne się społeczeństwo nie ostoi i żaden naród nie utrzyma, jak przez pracy harmonię tradycyjną powiązane z sobą słowo ludu i słowo społeczeństwa w dwie się strony rozprzęgną”. Wzywał w związku z tym do zadzierzgnięcia zerwanych więzi, pisał o sztuce jako „uldze pracy”, gdyż „nawet najmaterialniej rzeczy biorąc – toć wynalazki, które człowieka wyręczają, także satelitami sztuk są – a przynajmniej źródła wynalazków bez wszelkiej wątpliwości”.

Piasecki, jak widzimy, zwraca uwagę w zasadzie na to samo, mówi o potrzebie pewnego zakorzenienia kultury i swoistego solidaryzmu narodowego, uspołecznienia jej i bezpośredniego wejścia w krwioobieg narodowy. Nie znaczy to jednak, aby żądał on przekształcenia literatury w coś na kształt agitpropu. Wręcz przeciwnie odżegnywał się od pomysłów instrumentalizowania literatury do celów strictepolitycznych, tzn. czynienia z niej tuby propagandowej określonej partii. Ocena wartości książki, jak pisał, nie może zależeć od tego, w jakiej mierze autor potrafił „tym czy owym zdaniem zadowolić polityczne ambicje grupowe, ale od tego, jak dalece umiał swój ideowy, religijny i narodowy punkt widzenia wtopić organicznie w tworzywo powieści”.


W stronę imperializmu kulturowego

Omawiając zagadnienia kultury, Piasecki postulował jednak przede wszystkim jej dynamizację, żądał, aby włączyła się ona w dzieło przetwarzania świata, a nie tylko biernie go kontemplowała. Domagał się przy tym przestawienia psychiki polskiej z defensywnej na ofensywną. Jego zdaniem pierwiastki defensywne zaczynają wypływać na powierzchnię i dominować w wieku XVI i XVII, co miało być głównym powodem tracenia przez Polskę znaczenia, pozycji mocarstwowej, a wreszcie całkowitego upadku państwa polskiego.


Proces ten przybrać miał na dynamice w latach rozbiorów, kiedy to dokonujące się w Europie odrodzenie uczuć narodowych zastało Polskę podzieloną przez rozbiorców, co musiało zaciążyć na defensywnym charakterze polskiego patriotyzmu. Jak podkreślał Piasecki: „Nasze pieśni narodowe oplatają się około słowa «nie»: «Jeszcze Polska nie zginęła», «Nie rzucim ziemi skąd nasz ród». […] Ba, nawet pojęcie «wolność» woleliśmy sformułować sobie negatywnie: «niepodległość». Polska poezja i polska pieśń, odwzorowując wiernie rodzaj naszej uczuciowości narodowej, nastrojone są na nutę obrony i ofiary. […] Ale bo też obrona była naczelnem przykazaniem polskości w latach naszej niewoli politycznej. Obrona wiary, obrona języka, obrona obyczaju, obrona – narodowości”.

O nowy nacjonalizm

Trzeba więc odnaleźć nową ideę, stworzyć nową dynamiczną kulturę, ośrodek cywilizacyjny. „Naród naprawdę godny tego imienia – pisał Piasecki – to piastun idei cywilizacyjnej, idei przebudowy społecznej, idei o cechach możliwie uniwersalnych. Wiara w taką ideę, wiara w misję, jaką ma się do spełnienia w świecie, wiara w konieczność zdobywania wyznawców – tworzy wielkość narodu i daje mu postawę moralną wobec innych”.

Widać tutaj wyraźnie myślenie nie tylko w kategoriach interesu narodowego, ale i pewnej misji narodowej, której właściwa realizacja ma jednakże dobrze temu interesowi się przysłużyć. Można powiedzieć wręcz o pewnych pierwiastkach mesjanistycznych czy raczej, używając terminologii Mikołaja Bierdiajewa, misjonistycznych. Dla rosyjskiego filozofa misjonizm to rodzaj zeświecczonego mesjanizmu, w którym brak sui generis porywów religijnych, nadawania misji wymiaru soteriologicznego czy też wpisywania jej w millenarystyczny schemat zbawienia. Nie musi być to związane z jakąś megalomanią narodową.


José Ortega y Gasset pisał o dwóch zasadniczych typach ludzkich 

– jedni stawiają sobie duże wymagania, przyjmują na siebie obowiązki i narażają się na niebezpieczeństwa, 

drudzy zaś wychodzą z założenia, iż żyć znaczy pozostawać takim, jakim się jest, bez podejmowania żadnych wyzwań i jakiegokolwiek wysiłku w celu samodoskonalenia. 


Podobnie wybraństwo, misję Polski pojmować będzie Piasecki, przede wszystkim jako zobowiązanie, ciężar, zadanie. Wskazywał też w związku z tym na istnienie dwóch rodzajów nacjonalizmu. Pierwszy z nich zmieniał stosunki narodowościowe drogą kolonizacji, wynaradawiania mniejszości narodowych lub wręcz jej fizycznej eksterminacji. Nacjonalizm nowego typu rozwiązywał je tworzeniem idei całkującej, zmierzając do integracji sąsiadujących ze sobą narodowości i zbudowania za sprawą tego procesu nowej cywilizacji.

Polska z racji swojego położenia geopolitycznego nie może hołdować wyłącznie ideom obronnym.

Wciśnięcie pomiędzy dwa agresywne imperia powoduje, iż zdaniem Piaseckiego, musi wypracować własny imperializm. Tertium non datur, zdaje się mówić Piasecki, albo do tego dojdzie, albo Polska zostanie zmiażdżona przez dwa imperia zmierzające nieuchronnie do konfrontacji.


Wrogim imperializmom nie można przeciwstawić hasła obrony, wówczas bowiem z góry skazanym się jest na klęskę, należy zaś sformułować „program pozytywny, program imperializmu polskiej idei narodowej, kulturalnej, społecznej, gospodarczej. Program ofensywny”. 

W związku z tym grzmiał, iż należy mieć większe aspiracje, stawiać sobie większe wymagania.

 „Trzeba mieć ambicję – jak pisze – wyjścia na świat z wielką ideą, godną wielkiego narodu. Trzeba mieć ambicję obliczoną nie w setkach kilometrów kwadratowych – ale mierzącą się powierzchnią kuli ziemskiej. Trzeba mieć ambicję stania się ośrodkiem przebudowy, stworzenia takiego wkładu w strukturę cywilizacyjną ludzkości, który by pozostał i wtedy, po długich wiekach, kiedy Polski może nie będzie, ale zostanie cywilizacja polska. Jak dziś żyje cywilizacja rzymska i nasza papuzia duma z wasalstwa wobec niej. Te światoburcze hasła – to ani megalomanja narodowa, ani utopijne fantazjowanie. To po prostu poczucie rzeczywistości. […] Trzeba na to tylko odwagi. […] Nade wszystko zaś odwagi samodzielnego myślenia, odwagi żelaznej konsekwencji, odwagi wiary w odległe cele. I wiary w Polskę”.




Podsumowanie

Piasecki, jak widzimy, kładł nacisk na kwestie przedpolityczne czy też metapolityczne, uznając iż warunkiem sine qua non wzrostu politycznego znaczenia Polski, zachowania przez nią niepodległego bytu – co jak konstatował, zważywszy na położenie geopolityczne, jest możliwe jedynie w sytuacji uzyskania przez nią pozycji mocarstwowej – są przeobrażenia w sferze kultury. Mówił on ni mniej, ni więcej tylko to, iż należy tę kulturę gruntownie przetworzyć, konieczne jest nadrobienie wielkich zaległości w tej dziedzinie, trzeba wreszcie wygrać o nią batalię, wówczas dopiero będzie można marzyć o przemianach w innych sferach, bez tej podstawy, twardego fundamentu wszelkie próby reform będą tak naprawdę budowaniem na piasku.


Używając języka marksistowskiego wskazywał on na prymat nadbudowy nad bazą, na co w tamtym czasie zaczną zwracać uwagę Antonio Gramsci czy frankfurtczycy, a co później z taką siłą zacznie podnosić tzw. nowa prawica, kładąc nacisk przede wszystkim właśnie na walkę o hegemonię kulturalną, te wartości, które co prawda nie wiążą się wprost z doraźnymi kwestiami politycznymi, ale na nie w poważnym stopniu oddziałują. Temu celowi miało właśnie służyć założone przez niego „Prosto z Mostu”.

Konstatacje i pomysły tego rodzaju nie były bynajmniej odosobnione. W latach okupacji twórcy związani z pismem „Sztuka i Naród”, idąc niejako tropem Piaseckiego, obarczą winą za klęskę wrześniową właśnie polskie warstwy kulturotwórcze, które ich zdaniem izolowały się od społeczeństwa w wieży z kości słoniowej, nie mając ambicji oddziaływania na rzeczywistość, alienując się od realnego życia i traktując kulturę w kategoriach żartu i kaprysu. W związku z tym postulowali oni postawę imperializmu kulturalnego.

Podobne konstatacje odnajdziemy także u Jerzego Brauna piszącego o odstąpieniu warstwy intelektualnej od problematyki historycznej narodu w dwudziestoleciu międzywojennym, o tym, iż sztuka stała się zabawą elity, która nie chciała tworzyć kultury narodowej, społecznej, wziąć odpowiedzialności na swoje barki za losy narodu i państwa, uciekając w „estetyzm, talentyzm i dowolność”. Stąd również pojawiające się u niego zarówno w latach międzywojennych, jak i ze zdwojoną siłą w czasie okupacji postulaty kreacji „nowego świata kultury” czy też „kultury jutra”, przewijające się przez całą jego twórczość.











niedziela, 6 kwietnia 2025

Wypowiedź literacka, czyli wikipedia



Cały tekst został zainspirowany przedrukiem odnośnie Ślązaków, wszedłem na wikipedię, żeby coś sprawdzić i się zaczęło...

Ze względu na swoją wagę, postanowiłem rozdzielić te dwa teksty na osobne posty.



Zapraszam do uważnej lektury.


Mój komentarz jak zwykle kolorem.


W poście występują min.  fragmenty z wikipedii dla Polaków.




-----------

wikipedia dla Polaków


Kaszubi 
– grupa etniczna mieszkająca w Polsce zamieszkująca Pomorze Gdańskie i wschodnią część Pomorza Zachodniego, wywodząca się od wschodniej grupy zachodniosłowiańskich plemion pomorskich. 

Dzielą się na wiele podgrup etnograficznych, zróżnicowanych językowo i kulturowo (Kaszubi północni – Bëlôcë, Gochy – Gôchë, Józcy – Józcë lub Mucnicy – Mùcnicë, Krubanie – Krëbane, Lesacy – Lesôcë, Morzanie – Mòrzanie, Rybaki – Rëbôcë, Borowiacy Tucholscy – Borowiany, Tuchòłki, Zaboracy – Zabòrôcë). Odrębną i izolowaną podgrupą (wymarłą w XX w.) byli Słowińcy. Kaszubi w zdecydowanej większości czują się Polakami (zachowując, obok ogólnopolskich, także tradycje regionalne). W spisie ponad 90% deklarujących kaszubskość zadeklarowało ją wspólnie z polskością.


Część Kaszubów zachowała własną kulturę i mowę. Współcześnie w socjologii i historii dominuje pogląd, że Kaszubi stanowią grupę etniczną narodu polskiego.

Zdecydowana większość Kaszubów posiada podwójną identyfikację – narodową polską i etniczną kaszubską. Wielu polskich działaczy narodowych na Pomorzu w okresie zaborów oraz członków podziemia niepodległościowego w czasie okupacji było pochodzenia kaszubskiego[potrzebny przypis].

W spisie powszechnym z 2002 r. 5062 obywateli polskich zadeklarowało narodowość kaszubską. Jest to ok. 1% całej społeczności kaszubskiej. Rzeczpospolita Polska nie uznaje tych deklaracji za wiążące (podobnie w przypadku Ślązaków), stąd Kaszubi nie znaleźli się na oficjalnej liście mniejszości narodowych sporządzonej przez MSWiA. W tym samym spisie powszechnym używanie języka kaszubskiego zadeklarowało 52 665 osób.

W 2011 r. podczas Narodowego Spisu Powszechnego, kaszubską przynależność narodową lub etniczną zadeklarowało 228 000 osób, w tym 16 000 osób zadeklarowało ją jako jedyną przynależność, 1000 jako pierwszą przy zadeklarowaniu również drugiej przynależności, 211 000 jako drugą przynależność narodową lub etniczną.

wg innej strony w wikipedii - 233 000
a śląskie zadeklarowało w sumie - 847 000

rok 2021 - spadła ilość deklaracji o blisko 50 000 dla Kaszubów i o ponad 250 000 dla Ślązaków.

W spisie była możliwość zadeklarowania dwóch tożsamości lub narodowości i tak przykładowo większość osób deklarujących tożsamość regionalną kaszubską czy śląską deklarowała jednocześnie tożsamość narodową polską (tj. tożsamość narodowa polska i jednocześnie tożsamość regionalna śląska – Polacy-Ślązacy lub kaszubska – Polacy-Kaszubi)

Ślązacy596,2241,57%Województwa śląskie (11,74%) i opolskie (6,29%)
Kaszubi179,6850,47%Województwo pomorskie (7,41%)

Z powodu odmienności językowej Kaszubi byli już przez sanację [tzw. "piłsudczycy" - MS] posądzani o separatyzm, tj. chęć oderwania od Polski części jej terytorium. Oskarżenia te nie miały pokrycia w rzeczywistości, w okresie PRL służyły antagonizowaniu Kaszubów z pozostałą ludnością Polski i przybierały na sile w okresie kolejnych kryzysów politycznych, np. w 1968 i 1970.


i tu poniżej widzę jakąś niezgodność, we wpisie roi się od dwuznaczności i pomieszania, więc sugeruje ostrożne przyjmowanie tych treści, tym bardziej, jak wiemy z innych postów na tym blogu, wikipedia służy fałszowaniu i historii i rzeczywistości



Kaszubski ruch narodowy, choć nie należy do głównego nurtu w ruchu kaszubsko-pomorskim, ma jednak długoletnią tradycję. W okresie międzywojennym myśl Floriana Ceynowy kontynuowali działacze z kręgu tzw. Zrzeszeńców, którzy w PRL byli represjonowani przez UB, a następnie SB i zepchnięci na margines działalności publicznej. Po 1989 tę samą myśl w ruchu kaszubskim reprezentowało pismo Tatczëzna, obecnie zaś Kaszëbskô Òdroda. Współcześnie nawet najbardziej radykalny nurt w ruchu kaszubskim – narodowy – nie kwestionuje historycznych związków Kaszubów z Polską, zaś swoje postulaty ogranicza do troski o rozwój mowy ojczystej, kultury oraz dbałości o własną tradycję historyczną[potrzebny przypis].


czyli najpierw mamy sugestię, że treści odnoszą się do ruchu narodowego:
- treści od słów: "Kaszubski ruch narodowy"... do "zaś Kaszëbskô Òdroda"


a następnie w nowym zdaniu, ale w tym samym ciągu tj. bez akapitu, czytamy:

"Współcześnie nawet najbardziej radykalny nurt w ruchu kaszubskim – narodowy"

co sugeruje, że wszystko co dotychczas przeczytaliśmy, nie było o ruchu narodowym... dziwne.
Dziwne jakieś to, pomieszane, więc uczulam na te treści.

Nie znam na tyle historii ruchu kaszubskiego, by tu dawać szczegółową wykładnię, ale może kiedyś mi się to uda...

najbardziej radykalny nurt w ruchu kaszubskim – narodowy – swoje postulaty ogranicza do troski o rozwój mowy ojczystej, kultury oraz dbałości o własną tradycję historyczną


No i właśnie. 

Mowa to gwara, a gwara to nie język w ujęciu naukowym i przepisów prawa.
A Kaszubi szczycą się tym, że ich mowa została uznana za język.

Haczyk jest w określeniu: "ojczystej" - to oznacza, że autor ma na myśli NARÓD.

A Kaszubi są grupą etniczną, a nie narodem.


Więc najpierw by trzeba rozpatrzyć, o co chodziło autorowi - o jaką "mowę ojczystą" mu chodzi?

O mowę polską, czy kaszubską?

Jeżeli pisze o mowie polskiej - to zdanie jest powiedzmy... mniej więcej poprawne. Kaszubi przecież mogą troszczyć się o rozwój języka polskiego, z tym, że należałoby wyjaśnić, na czym ten niby "rozwój języka polskiego" i "troska" o to, miałyby polegać... Jak wpiszemy w wyszukiwakę taką frazę, to nic nie znajdziemy na temat "rozwijania języka" polskiego...

Hę?

Rozwój języka polskiego polegałby na wprowadzaniu zmian do języka polskiego, które ostatecznie mogłyby tak go zmienić, że współcześni Polacy, czyli MY, moglibyśmy np. za 200 lat takiego "rozwoju" nie rozpoznać polskiej mowy. Ale może o to chodzi...

Dziwi więc to sformułowanie... powinien raczej napisać - "utrwalanie", "zachowanie" - o! To by pasowało, ale nie "rozwój"...


Jeżeli pisze o mowie kaszubskiej - to już określenie "ojczystej" nie jest poprawne, tak samo jak zresztą "rozwój"...

Mógłby tak ewentualnie napisać (że mowa kaszubska to ojczysta), gdyby na prywatnej stronie pisał o sobie (o jednostce), ale to jest strona wikipedii, która ma mieć charakter encyklopedii, a w takim wydawnictwie nie stosujemy osobistych wynurzeń.

Określenie "ojczystej" bierze się od słowa "ojczyzna", a to wiąże się z pojęciem NARODU.


Ojczyzna – termin o dwojakim znaczeniu, odnoszącym się do przestrzeni istotnej dla pojedynczego człowieka (jednostki) bądź zbiorowości (narodu).


Czyli najpierw pisze, że "nie kwestionuje historycznych związków Kaszubów z Polską" - bo się po prostu nie da tego zakwestionować, to byłby strzał w stopę, ale następnie twierdzi, że Kaszubi to naród.

Współcześnie nawet najbardziej radykalny nurt w ruchu kaszubskim – narodowy – nie kwestionuje historycznych związków Kaszubów z Polską, ale poza tym są osobnym narodem.. tak napisał?

I co??


Kaszubi to grupa etniczna, ale oni w tej wikipedii i nie tylko, tak zamącą ci w głowie, że będziesz o nich mówić, jak o narodzie, a potem - jak TO stanie się "wiedzą" potoczną - to już tylko zostanie im to "sformalizować" i zapisać najpierw w wikipedii, a potem - za następne 10-20 lat - w słowniku, encyklopedii, ustawie... 

Na tym polega ta metoda.
Metoda przyzwyczajeń, metoda małych kroków...

No i jeszcze "rozwój".

Powinno być "utrwalanie", "zachowanie" języka kaszubskiego, ewentualnie - "rozpowszechnianie" wśród młodzieży i dzieci kaszubskich, wprowadzanie do szkół itd., ale nie "rozwój".

Tyle pułapek w kilku zdaniach - po raz kolejny zwracam uwagę - jak to wszystko jest  wycyzelowane, każde słowo jest starannie dobrane.


I jeszcze poniżej mamy takie coś:


Dziś narzecze kaszubskie traktuje się coraz częściej jako samodzielny język słowiański, zaliczany do grupy zachodniosłowiańskiej. Są jednak badacze (głównie polscy dialektolodzy), którzy nadal klasyfikują je jako jeden z dialektów języka polskiego.Polskie prawo przyznało etnolektowi kaszubskiemu, jako jedynemu w Polsce, status języka regionalnego. Młodzież, zdająca nową maturę, może ją zdawać posługując się kaszubszczyzną. Od 2013 roku Uniwersytet Gdański umożliwia studia na unikalnym kierunku Etnofilologii kaszubskiej.


Nie.

To jest kolejna manipulacja. 


Może ten wikipedysta nie korzysta z wikipedii?

wikipedia dla Polaków:


Narzecze – odmiana językowa właściwa dla danej grupy użytkowników języka. Może to być synonim terminu dialekt, czyli określenie na różne niestandardowe, inne niż ogólnonarodowe formy języka, czy też ogólne określenie na każdą wyodrębnioną odmianę języka (o standardzie mowa wówczas jako o narzeczu ogólnym/kulturalnym)

W literaturze spotyka się również ujęcie, zgodnie z którym narzecze to odmiana języka o zasięgu szerszym niż dialekt i gwara. Niektórzy autorzy traktują to pojęcie jako jednostkę pośrednią między dialektem a gwarą, dialekt ujmując jako zespół narzeczy, a narzecze – jako zespół gwar. Według jednej z definicji jest to „zespół gwar odznaczających się pewną ilością wspólnych cech gwarowych”.

We współczesnym językoznawstwie polskim termin „narzecze” znajduje stosunkowo wąskie zastosowanie, spotykany jest głównie w opisie języków egzotycznych. Częściej jest spotykany w kontekście nienaukowym aniżeli w lingwistyce, np. w opowieściach podróżniczych. W dialektologii serbsko-chorwackiej termin narječje pozostaje w powszechnym użyciu, jako nadrzędny wobec terminu dijalekat. W słowackiej tradycji lingwistycznej określenia dialekt i nárečie traktowane są jako równoważne, choć niektórzy badacze jako dialekt rozumieją jednostkę większą niż nárečie.

W ogólniejszym, potocznym znaczeniu termin „narzecze” funkcjonuje również jako synonim określeń „język” i „mowa”. Bywa traktowany jako neutralny zamiennik określeń „dialekt” i „język”.



A odnośnik  narzecze kaszubskie odsyła nas na stronę z takim opisem:

Język kaszubski, dialekt kaszubski (kaszub. kaszëbsczi jãzëk, kaszëbskô mòwa, pòmòrsczi jãzëk, kaszëbskò-słowińskô mòwa) – mowa zachodniosłowiańska i lechicka o spornym statusie – w zależności od przyjętych kryteriów uznawana za odrębny język lub dialekt języka polskiego. Często przyjmowane jest stanowisko pośrednie, unika się określania jej jako „język” lub „dialekt” albo określa się ją jako etnolekt. Z prawnego punktu widzenia kaszubszczyzna jest w Polsce językiem regionalnym.


Na pewno nie narzeczem, bo kaszubski jest uznany za język regionalny.

Czyli ten wikipedysta posługuje się w encyklopedii sformułowaniami laika, które są błędne  - on dosłownie stosuje "wiedzę potoczną".

"to wszyscy wiedzą", mówimy, posługując się zasłyszaną "wiedzą", której nie sprawdziliśmy i w którą wierzymy tylko dlatego, że jakaś, być może nawet znaczna, grupa ludzi się nią posługuje na codzień czy też w mediach na przykład.

Podaję znany przykład:

Według wiedzy potocznej Rosja grozi nam inwazją - i to już od 30 lat.

Pytanie - skoro tak, to dlaczego władze państwa: pomniejszają stan osobowy armii, likwidują jednostki wojskowe, koszary, lotniska polowe, stanowiska radarów czy specjalistyczne wydziały walki elektronicznej na Bałtyku, nie budują bunkrów, nie zamawiają nowych systemów obrony, czołgów, rakiet itd., niszczą Pocztę Polską niezbędną na wypadek mobilizacji, utrudniają dostęp obywateli do broni palnej, uchwalają prawo opresyjne wobec obywatela zniechęcając go do czynnej służby i obrony państwa, zdejmują zakazy fotografowania z obiektów strategicznych, co więcej - pozwalają na obfotografowanie całego kraju firmie Google - w Niemczech, Austrii, na Białorusi tego nie ma, wydaje się, że również nie prowadzą obserwacji ćwiczeń floty i lotnictwa rosyjskiego - patrz tutaj sytuacja z 2024 roku, czyli już w sytuacji wojny Rosji z ukrainą.




Skoro Rosjanie pozwalają siebie fotografować - to może nie mają nic do ukrycia?

Skoro Niemcy nie pozwalają siebie fotografować - to może mają coś do ukrycia?!

Co??

Każdy patrzy po sobie, każdy siebie zna najlepiej...



Albo państwem sterują oszuści, którzy poprzez media okłamują ludzi co do zagrożenia ze wschodu, albo we władzach grasują sabotażyści, którzy prowadzą z nami walkę dywersyjną osłabiając siły zbrojne państwa Polskiego.

A może jedno i drugie??
Co jest prawdą?
Wiedza potoczna, czy wiedza specjalistyczna?

Skoro wg doniesień medialnych od 30 lat grozi nam inwazja Rosji - i jakby faktycznie jest to prawda, bo Rosja zaatakowała ukrainę i od 3 lat prowadzi tam wojnę -  to dlaczego od 30 lat ABW pozwala na rozkładanie wojska polskiego na łopatki? 

Bo przepisy PRAWA ich do tego nie zobowiązują??

A mandaty wolno im nakładać?

To kto zajmuje się analizowaniem polskich potrzeb obronnych i zagrożeń zza granicy - straż miejska?

Pytam, bo się nie znam. Jestem tylko głupkiem.






Wracając do wikipedii - galimatias - oczywiście celowy.


Wikipedia nie jest encyklopedią.
Wikipedia nie podaje nam faktów - tylko ich interpretację.
Wikipedia to w istocie - wypowiedź literacka.


Termin ten zaczerpnąłem z podręcznika dla polonistów, który na razie tylko pobieżnie przejrzałem:

"Poetyka stosowana"

Bożena Chrząstowska
Seweryn Wysłouch

Wydawnictwa Szkole i Pedagogiczne, Warszawa 1987


Jest to książka właściwa do pomocy przy opisaniu technik jakie zastosowano w wikipedii. Znajdziemy tu szereg przykładów i opisów, których przestudiowanie wydatnie pomoże zrozumieć te techniki i metody.

Poetyka – dziedzina nauki o literaturze, a ściślej teorii literatury, rozpatrująca przede wszystkim sposób istnienia dzieła literackiego jako tworu językowego o swoistym charakterze, określanym przez potrzeby funkcji estetycznej. Przedmiotem zainteresowania poetyki są ogólne reguły organizacji tekstu literackiego.


Wypowiedź lub wypowiedzenie (stgr. ῥήτρα, łac. oratio), niekiedy stanowisko lub oświadczenie – ustny lub pisemny, rzeczywisty komunikat językowy wyrażający stanowisko, pogląd czy opinię autora.

Teorią wypowiedzi zajmuje się retoryka.


Pamiętacie, że starożytni Rzymianie uczyli się retoryki?
Wędrująca Cywilizacja Śmierci stosowała retorykę nie tylko w starożytnej Grecji czy Rzymie - ale nadal ją stosuje.


Retoryka (stgr. ῥητορική τέχνη, łac. rhetorica) – sztuka budowania artystycznej, perswazyjnej wypowiedzi ustnej lub pisemnej, nauka o niej, refleksja teoretyczna, jak również wiedza o komunikacji słownej, obrazowej i zachowawczej pomiędzy autorem wypowiedzi a jej odbiorcami. 

W starożytności retoryka była nie tylko specjalną dziedziną nauki i sztuki, ale także ideałem życiowym, a nawet filarem kultury. W średniowieczu została jednym z podstawowych przedmiotów szkolnych, wykładanych w ramach sztuk wyzwolonych. Do XIX wieku, w kulturze europejskiej, uważano ją za niezbędny element wykształcenia.

No i dlatego manipulatorzy święcą tryumfy... 

Starsze pokolenia uczyły się także greki i łaciny, co dodatkowo pomagało im zrozumieć genezę słów, prawdziwe znaczenie słów, wieloznaczność, co będę się starał wykazać przy innej okazji.
Warto byłoby przywrócić przynajmniej łacinę do szkół, a także oczywiście retorykę, albo chociaż jakieś podstawy poetyki stosowanej. Warto też po prostu uczyć się języków obcych.


Retoryka była autonomiczną dziedziną wiedzy i najważniejszym przedmiotem szkolnym kształcącym sprawność językową, uczącym jasnego, stosownego i ozdobnego wyrażania każdej myśli w słowie żywym i pisanym, jak też formującym społeczne i polityczne postawy w działalności publicznej. Była zwieńczeniem wykształcenia i wychowania, chociaż jej zakres i funkcje zmieniały się w poszczególnych epokach, prądach czy systemach pedagogicznych.

W Polsce retoryka, od czasów Komisji Edukacji Narodowej nazywana „wymową”, przestała istnieć jako odrębna dyscyplina wiedzy. Sztuką poprawnego myślenia zajęła się logika. Ocenę odbiorców z punktu widzenia wywoływanych u nich emocji przejęła psychologia. Etyka odebrała retoryce ocenę godziwości lub niegodziwości perswazji. Wiedzą o odbiorcy słowa mówionego i pisanego zajęła się socjologia. Retoryczne argumenty analizują filozofia, prawo czy teologia. Literacka część teorii retorycznej została rozdzielona pomiędzy różne specjalności filologiczne – gramatykę, teorię literatury, prozaikę, stylistykę, poetykę historyczną, publicystykę itp. Wiele współczesnych dyscyplin naukowych stanowi spadek po retoryce, a badacze używają terminologii retorycznej często bez świadomości, jakie są tej terminologii źródła.

Czyli w ten sposób - poprzez podział, rozdrobnienie - ukatrupiono retorykę i oto masz skutek - masy ludzi łykających manipulacje jak pelikany, co z kolei prowadzi do upadku gospodarczego i politycznego!

Niezależnie od mniej lub bardziej uzasadnionych uprzedzeń, retoryka rozwija się nadal w ramach np. semiologii, semantyki czy teorii informacji. Patronuje kulturze żywego słowa, dyskusjom, polemikom, propagandzie, PR czy reklamieW dobie środków masowego przekazu oczywiste jest zainteresowanie retoryką jako sztuką perswazji. 

Wykładany we współczesnej szkole „język polski” jeszcze w połowie XIX wieku nazywał się „wymowa i poezja”. Niektóre działy retoryki znalazły się w programach nauczania tego przedmiotu pod różnymi nazwami, takimi jak stylistyka, poetyka, deklamatoryka, ćwiczenia w mówieniu i pisaniu. Podstawowe elementy retoryki są nadal nauczane podczas pisania „wypracowań”, gdy uczy się struktury wypowiedzi pisemnej, udowadniania wcześniej postawionej tezy albo analizuje środki stylistyczne. 

Co robi pani Nowacka? Mówi, że dzieciom nie wolno zadawać prac do domu, czyli katrupi resztówki po ukatrupionej retoryce!

W niektórych krajach retoryka wykładana jest w szkołach średnich i wyższych, na przykład pod nazwą „ćwiczenia w komponowaniu tekstów literackich i publicystycznych”.









Wracając do wikipedii i języka kaszubskiego.

Dziś narzecze kaszubskie traktuje się coraz częściej jako samodzielny język słowiański, zaliczany do grupy zachodniosłowiańskiej. Są jednak badacze (głównie polscy dialektolodzy), którzy nadal klasyfikują je jako jeden z dialektów języka polskiego.Polskie prawo przyznało etnolektowi kaszubskiemu, jako jedynemu w Polsce, status języka regionalnego. Młodzież, zdająca nową maturę, może ją zdawać posługując się kaszubszczyzną. Od 2013 roku Uniwersytet Gdański umożliwia studia na unikalnym kierunku Etnofilologii kaszubskiej.


Ten tekst tak naprawdę zawiera w sobie opis "metody małych kroków", mówią nam o tym te zwroty:

"traktuje się coraz częściej"

"Są jednak badacze (głównie polscy dialektolodzy), którzy nadal"


To są tak naprawdę OPINIE wikipedysty nie poparte żadnymi danymi - jest to czysta literatura, żeby nie powiedzieć - beletrystyka, która pod osłoną OPINII - podsuwa nam bajki, fikcję, zwyczajnie oszukuje nas.

Stosuje tu coś, co można by określić jako "wiedzę potoczną", tyle, że z wiedzą nie mająca nic lub niewiele wspólnego (nadal ten termin i zjawisko sprawia mi problem jak je wytłumaczyć).








Mam powody sądzić, że twórczość literacka - nie tylko w wikipedii - stanowi, w perspektywie wielu lat, wielkie zagrożenie dla istnienia państwa.

Dosłownie zagraża to istnieniu państwowości i fizycznej egzystencji - podobnie jak "moda" na lgtb.

Jest to bardzo realne POLICZALNE zagrożenie, które można opisać LICZBOWO za pomocą danych statystycznych.


Wyjaśnienie jednak muszę zostawić na "po ABW".








-----------


dziennikzachodni.pl/stowarzyszenie-osob-narodowosci-slaskiej-wstaje-z-kolan-domogomy-sie-uznanio-slonskij-mynszosci-reaktywacja-po-10-latach/ar/c1p2-27440693?utm_campaign=grafikalink&utm_medium=dziennik%20zachodni&utm_source=Facebook

tvn24.pl/swiat/stowarzyszenia-osob-narodowosci-slaskiej-zlozylo-skarge-do-etpcz-jest-wyrok-st7820917

isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU20170000823/O/D20170823.pdf

gazetaprawna.pl/wiadomosci/kraj/artykuly/9497333,sejm-uchwalil-ustawe-uznajaca-jezyk-slaski-za-jezyk-regionalny.html#ustawa-o-jezyku-slaskim-w-sejmie



pl.wikipedia.org/wiki/Kaszubi

/pl.wikipedia.org/wiki/Narodowy_Spis_Powszechny_Ludności_i_Mieszkań_2021

pl.wikipedia.org/wiki/Narodowy_Spis_Powszechny_Ludności_i_Mieszkań_2011

pl.wikipedia.org/wiki/Ojczyzna

pl.wikipedia.org/wiki/Narzecze

pl.wikipedia.org/wiki/Język_kaszubski

pl.wikipedia.org/wiki/Retoryka

pl.wikipedia.org/wiki/Wypowiedź

pl.wikipedia.org/wiki/Poetyka

pl.wikipedia.org/wiki/Wspólnota_polityczna



Prawym Okiem: Uzbrojenie obywateli

Prawym Okiem: Poczta Polska, a mobilizacja

Prawym Okiem: Odblaski sobie... a potop sobie..

Prawym Okiem: Odblaski na niebie - i na wodzie...

Prawym Okiem: Uzbrojenie obywateli

Prawym Okiem: W obronie policjantów...




poniedziałek, 23 września 2024

Telewizja i szkoła

 



przedruk

tłumaczenie automatyczne










Telewizja i szkoła – ale nie tak, jak myślisz


Jacques BARZUN




Edukacja w ogóle i w teorii jest czymś prostym. Konkretnie i nałożone, jest to coś złożonego i prześlizguje się przez palce. Podobnie jak rząd, może być postrzegany tylko przez pryzmat jego wpływu na każdą jednostkę, co oznacza, że aby dokonać ważnych uogólnień, musiałbyś porozmawiać z milionami ludzi. Z drugiej strony, cele i bieżące efekty kształcenia można oceniać tylko poprzez uogólnianie. W dalszej części wychodzę od starszych i nowszych obserwacji i oczekuję, że zostaną one zaprzeczone i poprawione. Jeśli wyrażam się w sposób sentencjonalny, to tylko ze względu na jasność i oszczędność czasu.



Tytuł tego artykułu nawiązuje do pytania, które zadaje sobie wiele osób: czy telewizja ma negatywny wpływ na edukację szkolną dzieci? Odpowiedź brzmi: tak, jeśli ekrany uniemożliwiają im odrabianie lekcji. Ale ten sam efekt miałby każdy inny nadmiar pracy, zabawa na świeżym powietrzu czy czytanie komiksów. Rodzice nie mogą ignorować żadnego z tych aspektów. Poważniejszym pytaniem jest to, czy telewizja ze swej natury nie utrudnia uczenia się. Wydawać by się mogło, że tak, bo telewizja działa na zasadzie braku ciągłości. Jeden z ekspertów powiedział nawet, że obraz na ekranie musi zmieniać się co 18 sekund lub nawet szybciej. To zależy od twórców i producentów programu. Powinniśmy jednak zadać sobie pytanie, co dokładnie sprawia, że zachowują się w ten sposób? I w odpowiedzi ośmielam się postawić paradoks – mianowicie, że nasza telewizja jest tak szalona z powodu wpływu szkoły.



Wpływ szkoły jest zarówno bezpośredni, jak i pośredni. Bezpośredni wpływ wywierają mężczyźni i kobiety, którzy pracują w telewizji. Są one wytworem szkół, przez które przeszli i tego, co produkują, a one z kolei pokazują nam, jak działają ich umysły. Wpływ pośredni przejawia się poprzez społeczeństwo. Publiczność wyprodukowały również szkoły, a jeśli po 18 sekundach ciągle się nudzą, to znaczy, że powtarzają nawyki wyrobione w szkole.



Dlaczego o tym mówię? Ponieważ w ciągu ostatnich 50 lat prawie wszystko, co zostało zrobione w szkole, poszło w kierunku nieciągłości, niespójności, agitacji. Jeśli przypomnę wam niektóre z tych rzeczy w dalszej części, to nie po to, by czynić zarzuty. Chcę tylko zasugerować, dla kontrastu, czego rodzice, nauczyciele i władze powinny oczekiwać i wymagać od szkoły. Czy kiedykolwiek zajrzałeś do nowoczesnego podręcznika – powiedzmy, lekcji z podręcznika do historii amerykańskiej dla ósmej klasy? Wygląda bardzo podobnie do broszury podróżniczej. W kolażu rozłożonym na dwóch stronach w czterech kolorach widzimy małą mapę, zdjęcie Benjamina Franklina, zestaw dat i cyfr na czarnej tarczy, wigwam, zdjęcie Filadelfii w XVIII wieku i gdzieś w rogu listę pytań. Grafika jest przepiękna, o dużym wpływie wizualnym, oczywiście wykonana przez eksperta w dziedzinie plakatów reklamowych. Pomiędzy tymi urzekającymi obrazami przepływa strużka tekstu, która wije się po przekątnej od lewej do prawej. Pewnie coś mówi, choć jego umieszczenie na stronie nie ułatwia jego odczytania. Jednak z listy pytań, pierwsze z nich jest naprawdę interesujące i brzmi następująco: Jak myślisz, ile lat miał B. Franklin na tej rycinie?


Jeśli czytasz tekst ignorując wielobarwną grafikę, odkrywasz, że stara się on nauczyć ucznia wszelkiego rodzaju historii – mieszaniny danych i opinii politycznych, społecznych, ekonomicznych i kulturowych. Stara się również nauczyć go tolerancji, współczucia i uniwersalnego zrozumienia. Jak to zwykle bywa, tak naprawdę nie udaje mu się nic, co zamierza zrobić. Oferuje tylko różne fragmenty tego, co jest uważane za dobre.


Taki podręcznik jest typowy dla sposobu, w jaki szkoła odnosi się do umysłu ucznia w każdym wieku. Uczeń musi być nieustannie wabiony błyszczącymi drobiazgami i, gdy jest w ten sposób rozproszony, karmiony łyżką. Nic nie musi trwać długo, nic nie musi sprawiać wrażenia systematycznego. Od razu rozpoznajemy zasadę działania programów telewizyjnych i reklam. Myślę, że mój paradoks jest słuszny: programy telewizyjne składają się z produktów naszych szkół dla produktów naszych szkół. Pamiętajmy, że telewizja pojawiła się później niż współczesna szkoła.


Następne pytanie brzmi oczywiście, jak doszło do tego, że szkoła stała się taka? Złożyło się na to kilka przyczyn i celów.


Pierwszym z nich było pragnienie uczynienia szkoły mniej zagraconą i mechaniczną, co przybliżyłoby ją do życia. Życie jest zawsze niejednorodne, fragmentaryczne, nieciągłe, często kolorowe – sprawmy więc, by klasa była jak życie. Koniec z zapamiętywaniem i recytacją, koniec z czytaniem stron książek i pisaniem kompozycji – koniec z siedzeniem w osobnych ławkach i słuchaniem nauczyciela i kolegów z klasy przez godzinę. Zamiast tego zróbmy indywidualne projekty, wycieczki, obejrzyjmy sekwencje z filmów – zlikwidujmy monotonię. Pozwól klasie zdecydować, co chce robić w klasie. Stwórzmy małe zespoły i zróbmy rozeznanie w książkach na półkach. Wyjmijmy ławki i krzesła, rozłóżmy dywany na podłodze, czytajmy i piszmy tak, jak przychodzi nam to naturalnie – na podłodze, siedząc na brzuchu lub leżąc na podłodze, paplając o świecie. Nauczyciel jest po to, aby ułatwić te czynności naśladujące życie.


Drugi wpływ na szkołę ma nauka: mam na myśli naukę jako siłę kulturową. Zasugerowała, że tradycyjny sposób nauczania, będący przednaukowy, musi być błędny. Nowe i poprawne metody zostaną odkryte dopiero na podstawie badań nad edukacją i psychologią dzieci. Będzie to kombinacja nie do pobicia. Będziemy w stanie przewidzieć i zagwarantować wyniki. I co widzisz, jedną z konsekwencji badań przeprowadzonych 45 lat temu była "metoda patrzenia i mówienia"[1]] nauczania czytania, wspaniała nowa metoda, która została uznana przez czas za katastrofalną. Nawet najinteligentniejsi chłopcy i dziewczęta nie potrafili czytać ani literować w oparciu o tę metodę. Byli śmiertelnie znudzeni "Dickiem i Jane"[2] i słownictwem ograniczonym do 800 słów, podczas gdy same dzieci używały i rozumiały 2000. Teraz, w końcu, druga runda badań wykazała, że wyniki pierwszej rundy były fałszywe i ponownie wprowadzono metodę fonetyczną[3], o którą CBE[4] walczyło samotnie przez 30 lat.


W epoce, w której termin "kontekst" jest nieustannie używany, aby nieustannie przypominać nam, że rzeczy wpływają na siebie nawzajem, świat toleruje istnienie szkół, w których kontekst jest niszczony z godziny na godzinę. Nie ma już potrzeby wykazywania, w jaki sposób "metoda globalna" przerwała konieczną ciągłość. Wziął słowa jedno po drugim, jak chińskie ideogramy, i poprzez nonsens emitowany przez Dicka i Jane rozbił całą historię na nic nie znaczące fragmenty. Metoda fonetyczna natomiast buduje słowa z dźwięków i umożliwia samodzielne, ciągłe czytanie.


Cała katastrofa "metody globalnej" wynikała z błędu, który nazwałem preabsurdyzmem – stawiania na początku (przed) tego, co powinno być na końcu (po)[5]. Ponieważ dorośli, którzy potrafią czytać, mogą pospiesznie spojrzeć na słowo, nawet nie widząc liter, z których się składa, uznano, że można nauczyć małe dzieci, aby robiły to samo. Ale słowo pisane literami nie jest obrazem, staje się obrazem dopiero po długim ćwiczeniu.


Błąd niedorzeczności powtórzył się z gramatyką i nową matematyką. Ponieważ geniusze z MIT lubili teorię liczb, wyobrażali sobie, że dzieci będą również zachwycone zabawą systemami liczbowymi o podstawie 12 lub 8 zamiast 10 i że w ten sposób będą miały przyjemne wprowadzenie do dziedziny arytmetyki. Koniec z zapamiętywaniem tabliczki mnożenia – kalkulatory kieszonkowe i tak mogą wykonać za nas całą tę nieistotną pracę. Innymi słowy, każde dziecko, które po raz pierwszy zetknęło się z liczbami, zostało pozbawione dokładnej metody szybkiego, systematycznego i poprawnego wykonywania operacji. Zamiast tego uczeń znalazł się z tym obiektem badań rozproszonym w alternatywach, których nigdy nie będzie potrzebował. Ci, którzy studiowali w oparciu o tę metodę, mieli trudności na stanowiskach handlowych, gdy musieli obliczać VAT lub gdy nabywca nabywał więcej niż jeden przedmiot. Zaletą jest to, że teraz kasy fiskalne mówią operatorowi, jaką resztę oddać klientowi.


W ten sposób presja wywierana na szkołę nauk ścisłych i presja wywierana na życie uścisnęły sobie dłonie, choć wychodziły z przeciwstawnych zasad. Nauka mówi: odłóż na bok zdrowy rozsądek, badania zawsze odkrywają nowe rzeczy, których warto spróbować. Odkrycia te były jednak sprzeczne z rozsądkiem, opartym na doświadczeniu, w wyniku czego praca w szkole stała się jeszcze bardziej mechaniczna niż kiedyś. W związku z tym potrzebna była jeszcze większa dawka życia, aby zrównoważyć efekt bezsensownych metod.


Zamiast tego obie siły spotkały się we wspólnym założeniu związanym z definicją wiedzy i prawidłowym sposobem weryfikacji jej przyswojenia przez ucznia. Zaczynając od zeszytów ćwiczeń z pierwszej klasy szkoły, prosimy dzieci o wypełnienie kilku pustych pól fragmentami informacji bez żadnego związku między nimi. "Wiedza" nie oznacza już zdolności do łatwego uciekania się do ustrukturyzowanej perspektywy na dany temat, ale stała się zdolnością do rozpoznawania oddzielnych i nieciągłych cząstek. Standaryzowane testy stale utwierdzają nas w przekonaniu, że sukces akademicki oznacza wypełnianie pewnego rodzaju standardowych formularzy, które znajdziesz również w dorosłym życiu. Dziwne jest, że w epoce, w której termin "kontekst" jest nieustannie używany, aby przypomnieć nam o współzależności rzeczy, świat toleruje istnienie szkół, w których kontekst jest niszczony z godziny na godzinę. Nauka – a proszę pamiętać, że używam tego terminu w cudzysłowie w odniesieniu do tego, co w kręgach edukacyjnych nazywa się nauką – nauka nieuchronnie przyniosła ze sobą ideę nieustannej innowacji – nowych odkryć, nowych metod, nowych sztuczek i sztuczek wstrzykiwanych nieustannie do systemu, jak leki u pacjenta, który nie jest już wyleczony. Szkoły nie czują się dobrze, a wszystkie pseudo-lekarstwa zostały już wypróbowane. Powinniście wiedzieć, że nie żartuję, kiedy mówię, że w pewnym momencie szkoła średnia mogłaby wygrać nagrodę edukacyjną, gdyby zainstalowała dywan. A ponieważ Amerykanie są zachwyceni każdym nowym modnym sloganem edukacyjnym, cały kraj ogarnięty jest szałem reform, który sprawia, że wyrzucamy wszystko, co uważamy za najcenniejsze i wprowadzamy w szkole jedną stałą – zgadliście – nieciągłość. Programy nauczania, kursy i cele szkoły są zawsze w ruchu, panuje w nich atmosfera intelektualnej prowizoryczności, a coś z tej atmosfery jest niewątpliwie przekazywane również uczniowi.


Nauka wprowadziła również wirusa psychologii jawnej do działalności szkolnej. A on był "jak w życiu". Ponieważ, jak wszyscy dobrze wiemy z testów osobowości i z nieograniczonego psychologizowania naszej egzystencji, różne gałęzie tej nauki przejęły życie zawodowe, religię, małżeństwo, prawo karne, przyjaźń i literaturę. W szkołach psychologia ma tendencję do zastępowania nauczania terapią i uważa wyjaśnienie porażki za ważniejsze niż jej korygowanie: psychologia była wykorzystywana do odwracania uwagi od inteligencji i od tego, co inteligencja może zrobić nawet w trudnych warunkach indywidualnych i społecznych.


W tym samym czasie psychologia zamroziła rodziców ocenami szkolnymi napisanymi w niezrozumiałym i nic nie znaczącym żargonie. Jedną z zalet uczenia się jest to, że wyprowadza cię z siebie, aby wprowadzić cię w temat – coś, co istnieje w postaci faktów, idei lub zwykle obu. Kierowanie umysłu w stronę egocentryzmu i samousprawiedliwiania blokuje naukę i okrada cię z poczucia wspólnoty z innymi. Temat, który rozumie się razem z innymi, reprezentuje silną więź społeczną, więź, która jest bardzo odpowiednia dla demokracji. Tak więc, kiedy izolujemy każde ego i przenosimy punkt ciężkości z konkretnego tematu na nas samych, wprowadzamy do klasy kolejne źródło nieciągłości. Na dodatek, jest to również niemoralne, ponieważ dorastające dziecko ma wystarczająco dużo osobistych powodów, aby i tak czuć się skomplikowanym i wystarczająco dużo trudności w pokonaniu tego problemu.


Na domiar złego, same programy nauczania są równoznaczne z brakiem ciągłości. Po pierwsze, obiektów jest za dużo. Mniej więcej rok temu wysłuchałem wykładu wygłoszonego przez kuratora oświaty w Dallas w Teksasie, w którym wyrecytował on część listy przedmiotów, które muszą być nauczane zgodnie z prawem stanowym w ciągu 12 lat nauki. Było tam ponad 200 tematów, m.in. dobroć zwierząt, życie rodzinne, edukacja kierowców, edukacja seksualna, gotowanie, edukacja społeczna i zakaz edukacji seksualnej. Ten bałagan jest oczywiście ignorowany, ale nawet jego pozostałości są niezwykle szkodliwe, zwłaszcza, że wiele z nich jest oferowanych jako przedmioty fakultatywne młodym ludziom, którzy nie mają możliwości uświadomienia sobie, jak niewiele oferuje się im tego, co powinni wiedzieć.


Na dodatek, większość z tych przedmiotów, takich jak łagodność wobec zwierząt, jest z definicji nie-przedmiotami. Nie mają formy ani zasad, są tylko ćwiczeniami improwizacyjnymi. Są to próby naśladowania życia przez szkołę. Ich pierwowzorem jest dobrze znany garnek zwany "edukacją społeczną", który bierze autentyczne przedmioty, takie jak ekonomia polityczna, socjologia, nauki polityczne, antropologia i wyciska z każdego z nich kilka kawałków, bez żadnej ciągłości między nimi. Edukacja społeczna odpowiada innemu segmentowi programu nauczania, przedmiotowi nauk ogólnych. Fakt, że nauczyciele wychowania społecznego często wywodzą się z wydziału wychowania fizycznego, mówi o czymś innym. Pokazuje to, że każdy może prowadzić kurs, że nie jest potrzebna żadna specjalna wiedza.


Innym razem edukacja społeczna jest łączona z historią i nauczana przez nauczyciela historii, co skutkuje degradacją przedmiotu historii, ponieważ w edukacji społecznej stosuje się metodę tzw. "podejścia problemowego" i w celu zaoszczędzenia czasu do tej metody sprowadza się również historię. Siódmoklasiści nie dostają pokaźnego wycinka amerykańskiej historii, a jedynie kwestię niewolnictwa – jak uniknąć wojny secesyjnej. Jest to kolejna forma niedorzeczności, ponieważ poważna dyskusja na taki temat wymaga oczywiście ogromnej ilości solidnej wiedzy na temat każdego aspektu tego okresu historycznego.







Kilka lat temu zostałem mianowany konsultantem komisji finansowanej przez National Endowment for the Humanities, która zajmowała się badaniem tego, jak historia jest nauczana w szkołach. Oprócz posiedzeń komitetu odbyłem również wiele wizyt w szkołach w Nowej Anglii, które cieszyły się dobrą reputacją, i widziałem, jak starannie sumienni nauczyciele, wyszkoleni w metodzie podejścia do tematu poprzez problemy, wykorzystują czas poświęcony historii, czy to w siódmej klasie, czy w szkole średniej. Uczniowie klas siódmych zajmowali się projektami, które otrzymali wcześniej – pracowali wśród półek w bibliotece lub przy czytniku mikrofilmów lub leżąc na podłodze, z ołówkiem i papierem. Trwało to około 15 minut. Następnie przez 5 minut tłumaczono im kilka zdań, napisanych na tablicy, na temat Ustawy Stemplowej lub innych pretensji amerykańskich kolonistów. Stąd idea, że obywatelskie nieposłuszeństwo jest fundamentalną zasadą narodu amerykańskiego. Po tym mini-wykładzie nastąpił opis kolejnego projektu, którego termin realizacji upłynął za trzy tygodnie. Uczniowie zadawali pytania o to, co oznaczają poszczególne wymagania i co powinien zawierać projekt, a następnie każdy z nich zadał pracę domową. Jedna dotyczyła amerykańskiej strategii podczas oblężenia Bostonu, inna, bardziej popularna, wymagała od nich pisania o Thoreau z trzech perspektyw – jego samego, jego współobywateli i scenarzysty serialu telewizyjnego. To, co mnie uderzyło, poza trudnością pracy domowej, to to, jak mało uczniowie przywiązywali wagę do wybranego tematu. Godziło się to z faktem, że tematy nie miały ze sobą nic wspólnego i nie wnosiły nic do ciągłości historii – między oblężeniem Bostonu a Thoreau w Concord dzieli 75 lat.


Ale to, co zobaczyłam w liceum, zabolało mnie jeszcze bardziej. Tam poproszono mnie, abym tego dnia pomógł uczniom w ćwiczeniu dokumentacyjnym. Poszliśmy wszyscy do biblioteki szkolnej, gdzie musieliśmy przeszukać Reader's Guide to Periodical Literature w poszukiwaniu dwóch artykułów o współczesnych osobistościach z nie wiem jakiego obcego kraju. Uczniowie musieli pracować w parach, a nauczyciel i ja musieliśmy pomóc im zinterpretować symbole w przewodniku i ocenić artykuły na podstawie autora i miejsca publikacji. Było nam bardzo ciężko. Grupa wokół mnie była nieugięta w kwestii wyboru Egiptu jako kraju i kobiet jako jego przedstawicielek. Na szczęście udało nam się znaleźć coś na temat Kleopatry, choć podejrzewam, że w tytule artykułu użyto tego imienia metaforycznie i tyle. Aby znaleźć inną nazwę, musieliśmy przeprowadzić się do innego kraju. W drodze powrotnej do klasy, po tym, jak zawracaliśmy głowę naszym paplaniną innym studentom, którzy uczyli się w bibliotece, moi nowi przyjaciele zapewnili mnie, że praca dokumentacyjna może być bardzo interesująca. Kilka tygodni wcześniej klasa wzięła udział w debacie przygotowanej przez trzech z nich, z których każdy przedstawił teorie liberalizmu, anarchizmu i socjalizmu. Ta, która mi powiedziała, dziewczyna, grała rolę Karola Marksa i świetnie się bawiła.


Zasada, że uczniowie muszą się bawić przez cały czas, jest generalnie odpowiedzialna za wiele z tych ćwiczeń, dramatyzacji i przerywań. Tego rodzaju zabawa jest uważana za rozwiązanie na nudę i prawdą jest, że od czasu do czasu taki pokaz przerywa rutynę. Wielkim błędem jest jednak wpajanie komuś idei, że nauka jest zawsze zabawą, albo że zabawa zapewnia odpowiedni stan umysłu do przyswajania wiedzy i pokonywania trudności. Prawdziwe zainteresowanie przedmiotem nauki pojawia się dopiero po ciężkiej pracy i tylko wtedy, gdy uczeń zobaczy, jak rzeczy są ze sobą powiązane – w ich porządku i ciągłości, a nie w kilku zabawnych "szczytach", bez żadnego związku między nimi.


Również z tego punktu widzenia powinniśmy zastanowić się nad tym, jak projektowane są programy szkolne. To, co jest oferowane studentom, już dawno przestało być programem nauczania, ponieważ jest to po prostu seria wymiennych jednostek (często nazywanych "modułami"), które reprezentują nie tylko przedmioty nauki, ale także jednostki czasu, niektóre z nich trwają tylko 25 minut. Celem programu jest "elastyczność" – to znaczy, że studenci często sami tworzą swój indywidualny program z długich lub krótkich modułów, aby dopasować się do harmonogramu. W tym celu katalog fakultetów stał się grubym tomem, który z wielką szczerością opisuje oferowane kursy, te dla poważniejszych studentów są podwajane przez jednego lub więcej surogatów, gwarantując, że nie wpadną zbyt w żołądek.


Biorąc pod uwagę ten chaotyczny sposób szkolenia młodych umysłów, pocieszające jest pamiętanie, że szkoła zajmuje się wieloma innymi rzeczami poza nauczaniem. Zajęcia sportowe, zajęcia pozalekcyjne, liczne kluby i spotkania wypełniają luki w nieciągłym programie i dostarczają uczniom kilku rodzajów sekwencyjnych doświadczeń, z których nie sposób się nie nauczyć. Dziesięć lat temu urzędnik w Waszyngtonie oszacował, że odsetek czasu poświęcanego na działalność akademicką w szkołach publicznych wynosił 18%.


Trudno sobie wyobrazić, co siedzi w głowie jakiemukolwiek uczniowi po 12 latach modułów, Dicka i Jane, sekwencji filmowych, edukacji społecznej, fakultetów do klasy B, szkoły jako przygotowania do życia i interpretacji Karola Marksa. Niewątpliwie niektóre informacje pozostają, dzięki dobremu nauczycielowi lub osobistemu zainteresowaniu określonym przedmiotem lub hobby, takim jak fotografia lub korzystanie z komputera. Nie mamy jednak powodu, by oczekiwać choćby najbardziej podstawowego poziomu zrozumienia fundamentalnego przedmiotu. Byłoby niesprawiedliwe prosić tych młodych ludzi, zwykle mądrych i ciekawskich, aby dali coś, czego im odmówiono.


Najgorsze jest to, że studenci nie zostali pozostawieni ze środkami, z którymi mogliby sobie poradzić samodzielnie. Wielu nie umie czytać lub nie rozumie tego, co czytają. Nauczycielka ze szkoły średniej w północno-zachodniej części Stanów Zjednoczonych próbowała rozwiązać ten problem, prosząc uczniów z klasy teatralnej o nagrywanie taśm z zadaniami domowymi, które wygłosiła w języku angielskim, aby następnie mogła poprosić swoich uczniów o wysłuchanie tych taśm. Niektóre dzieci nie potrafią nawet wyrazić własnych pomysłów, ale potykają się z jednego odłamka myśli na drugi, łącząc je ze sobą tylko poprzez powtarzanie "wiesz" i "lubię". Inni nie potrafią pisać czytelnie, nie potrafią liczyć, nie potrafią wykonać nawet najprostszej pracy bez przejścia jakichś upokarzających kursów wyrównawczych. Nie możesz przestać się zastanawiać, czy ich obraz życia i samych siebie nie jest również niespójny i składa się ze stosów nieuporządkowanych myśli.





Powiedziałem na początku, że moje krytyczne podejście ma pozytywny cel. Teraz, gdy już szczegółowo opisaliśmy, jak nie chodzić do szkoły, możemy przejść do części konstruktywnej. Jaki jest cel szkoły? Aby rozproszyć ignorancję, nie zabijając ciekawości. Nikt nie kwestionuje faktu, że wszystkie małe dzieci są chętne do nauki. Poświęcam ogromną ilość energii i wytrwałości, aby dowiedzieć się, jak rzeczy działają i co oznaczają. Mają taki głód wiedzy, że udaje im się w bardzo młodym wieku nauczyć się bardzo skomplikowanego języka obcego; Mówię o tym, ponieważ cokolwiek płód mówi do siebie w łonie matki, nie mówi tego w języku, który słyszy wokół siebie po urodzeniu.


Ale ten początkowy entuzjazm dziecka może ugrzęznąć w nieudolności rodziców i w złym lub nieistniejącym nauczaniu, które otrzymuje w szkole. Ponieważ niewiedza dziecka na temat cywilizowanego świata jest encyklopedyczna, a jego skłonność do choćby częściowego eliminowania tej ignorancji musi być wspierana. Musimy pokazać Mu wartość tego, czego się nauczyliśmy, i dać mu satysfakcję z spełnienia. Dlatego szkoła musi zacząć od nauczania tego, co jest użyteczne i niezbędne. Jest to idea, którą chcieliśmy uświęcić samą nazwą naszej organizacji, Rady ds. Edukacji Podstawowej, która zapoczątkowała ruch znany obecnie jako "Powrót do Podstaw". Nie ma potrzeby zagłębiać się tutaj w szczegóły tego programu, ani w to, co odróżnia tę fundamentalną reformę od dzisiejszej edukacji.

Kolejnym krokiem jest zdefiniowanie obiektów badań. Każdy przedmiot nauki w szkole musi być możliwy do nauczania. Ta tautologia jest często pomijana. Wielu pożądanych rzeczy nie da się nauczyć – na przykład, jak pisać błyskotliwe wiersze, jak dokonywać odkryć naukowych, jak przynieść światu pokój i tak dalej. Tych rzeczy nie da się nauczyć, ponieważ tylko dane i zasady mogą być nauczane tworzące pewien racjonalny porządek. To dlatego edukacja społeczna, życie rodzinne i życzliwość wobec zwierząt nie są przedmiotem badań. Nie da się ich przekształcić w schemat danych i reguł. Można powiedzieć, że to samo tyczy się stolarstwa czy gry na pianinie. To prawda i dlatego umiejętności te wymagają indywidualnej nauki zawodu i długiej praktyki. Można powiedzieć, że nie są one nauczane, ale demonstrowane.


Przedmioty, które można przekazać, nie są dostarczane w paczkach, muszą być ułożone w odpowiedniej kolejności, są sztucznie skonstruowane. Na przykład język, tak jak się go mówi i pisze, jest chaotyczny – jest gigantycznym bałaganem. Gramatyka, z której uczymy się o języku, jest sztucznym, zorganizowanym i zwartym systemem. Tylko w takiej formie można się jej nauczyć i zachować. Głupotą jest twierdzić, że gramatyka ma wyjątki, albo że najlepszy tekst o historii nie opowiada całej historii, albo że fizyka w szkole średniej nie zawiera najnowszych odkryć. To właśnie na podstawie tych ograniczeń umysł może zostać ustrukturyzowany, aby później zrozumieć daną dziedzinę we wszystkich jej aspektach, w całej jej rzeczywistej złożoności. Powtarzam raz jeszcze: w klasie nie ma miejsca na życie takie, jakie jest. Nauczyciel może odnosić się do szerszej rzeczywistości poza klasą, nawet on musi zawsze pokazywać powiązania między swoim obiektem a życiem na zewnątrz, ale nigdy nie może pozwolić, aby życie powodowało zamieszanie w kolejności, którą usilnie stara się zbudować w umyśle ucznia za pomocą niekompletnego i sztucznego systemu. Wielką zaletą łaciny jest to, że jest ona tak daleka od naszego obecnego sposobu mówienia i myślenia, że wyraźnie widać jej strukturę gramatyczną. Stosując to samo rozumowanie, możemy powiedzieć, że każde uczenie się oparte na problematyzacjach, takich jak te omówione powyżej, jest lekkomyślną próbą wprowadzenia życia do klasy. Prowadzi to tylko do błędów i zamieszania. I nic nie da się zatrzymać z tego zamieszania. Nie ma więc sensu, nie ma sensu uczyć w klasie, wymyślając na nowo "życiowe" problemy, nie mówiąc już o próbach ich rozwiązania poprzez oddanie ich w ręce uczniów, którzy nie są strawieni przez statystyki, teorie i opinie.


A teraz porozmawiajmy o tym, jak należy przekazywać przedmioty. Potrzeba jedności i ciągłości przedmiotu szkolnego musi przejawiać się również w jedności i ciągłości działalności szkoły. Długość godzin lekcyjnych musi być oczywiście dostosowana do wieku ucznia, ale powinna być na tyle długa, aby łatwiej było mu się skoncentrować i przyswoić. Wiąże się to z kilkoma innymi rzeczami – ławkami i krzesłami, brakiem czytania i dokumentowania rzucanego na podłogę, brakiem biegania po klasie. Cała klasa powinna dbać o to samo, aby każdy uczeń uczył się nie tylko od nauczyciela, ale także na błędach i sukcesach innych. Lepiej zaryzykować, że chłopiec w ostatniej ławce rzuci kolejną kartką papieru, niż mieć 30 uczniów, którzy ciągle wiercą się, pracując nad różnymi projektami.


Naszym stałym celem musi być zwiększanie siły koncentracji uczniów. Coś, co da się zrobić. Ciekawy dowód pojawił się nie tak dawno temu w kronice zamieszczonej w "The New York Times" dotyczącej programu komediowego dla dzieci w brytyjskiej telewizji. Autor stwierdza, że "w przeciwieństwie do wielu amerykańskich komedii, importowane seriale nie wychodzą z założenia o zmniejszonej koncentracji uwagi". Brytyjska szkoła podupadła, podobnie jak nasza szkoła, ale wydaje się, że nie w takim samym stopniu, ponieważ dzieci w Anglii są w stanie wytrzymać więcej niż 18 sekund kłótni i wymiotów, a ich myśli nie lecą gdzie indziej.


Jedną z rzeczy, które psychologowie mówią nauczycielom, jest to, że uwaga przychodzi falami, falami. Dlatego wprawny nauczyciel stara się łączyć te fale w stałym rytmie, wzbudza zainteresowanie poprzez różnorodność, ulgę, odpowiednie zaskoczenie – tak jak robi to dobry pisarz. Ale oczywiście żaden wynik nie zostanie osiągnięty, jeśli odmiana polega tylko na zmianie zawodu. Modulacja poprzez różnorodność, ulgę, odpowiednie zaskoczenie musi odbywać się w obrębie badanego obiektu, musi dążyć do tego samego celu – do momentu, gdy uczeń rozwinie umiejętność motywowania się. Oznacza to uczenie się, aby się uczyć.


W tej chwili, z powodu jej chronicznego stanu rozpaczy, świat szkolny przyjął inny kaprys. Ma ambicję uczyć "myślenia", i to nie prostego myślenia, ale "krytycznego myślenia". Szkoła nie była w stanie uczyć "uczenia się", ale ma ambicję wspiąć się na ten Everest intelektu, krytycznego myślenia. Ta inicjatywa pokazuje, jak mało szkoła rozumie swoją misję. Absurdem jest sądzić, że myślenie może być przedmiotem badań. Uczysz się myśleć, myśląc o czymś konkretnym, o temacie, temacie, który istnieje poza aktem włożenia umysłu do pracy nad nim. Krytycznego myślenia można się nauczyć tylko poprzez dyskusję na temat pomysłu, opinii lub teorii pod kierunkiem zdolnego myśliciela. Myślenie jest jak gra na pianinie – jest demonstrowane, a nie nauczane.


Ale przyjmując tę nową sztuczkę, szkoła powtarza stary błąd, który, przykro mi to mówić, jest spowodowany przez Johna Deweya. Deweya jest często obwiniany za wszystkie błędy i szaleństwa współczesnej szkoły, która jest potomkiem tak zwanej "szkoły postępowej" założonej przez niego w latach dwudziestych XX wieku. To bezpretensjonalne potępienie nie jest sprawiedliwe. Dewey nigdy nie chciał, aby szkoła była tożsama z zabawą, nie podporządkowywał intelektu ideologiom, nie opowiadał się za zabawkami i fragmentacją. Uważam, że tylko jeden aspekt jego programu – i jego filozofii – jest błędny. Mianowicie, idea, że każda forma myślenia ma na celu rozwiązywanie problemów. W swojej bardzo wpływowej książeczce How We Think (Jak myślimy) opisał pięć kroków, dzięki którym umysł rozwiązuje problem. Myśliciel napotyka trudność, definiuje ją, konstruuje hipotezę, zbiera dane i potwierdza – lub obala – hipotezę. W rzeczywistości model ten opisuje tylko to, w jaki sposób prezentowane są rozwiązania naukowe, a nie sposób, w jaki do nich doszło. Wielu uczonych i matematyków opisywało nam sposoby, w jakie podchodzą do problemów: te sposoby nie są do siebie podobne i żaden nie idzie w ślady Deweya. Umysł nigdy nie zachowuje się jak maszerujący żołnierz, jak przypuszczał Dewey. To bardziej jak wiewiórka szukająca orzechów. I wiele razy rozwiązanie wychodzi na jaw z podświadomości, kiedy budzimy się ze snu.


Jeszcze ważniejszy jest fakt, że większość myślenia nie ma nic wspólnego z rozwiązywaniem problemów. Przyzwyczailiśmy się nazywać każdy cel lub trudność "problemem", do tego stopnia, że niektórzy ludzie popadają, gdy słysząc "Dziękuję", nie odpowiadają już "Z przyjemnością", ale "Nie ma problemu". Problem to trudność, którą można zdefiniować, rozgraniczyć i znika, jeśli otrzyma się właściwą odpowiedź. Ale trudność – trudność, a nie problem – polegająca na pozostaniu w przyjaźni z zazdrosną i kłótliwą osobą nie może być rozwiązana w ten sam sposób – nie ma rozwiązania. Wymaga, można powiedzieć, nieskończonej kreatywności. I tak dochodzimy do wniosku, że umysł ludzki w najwyższym stopniu rozwoju nie myśli jak wyimaginowany naukowiec Deweya, ale jak artysta. Sztuka nie powstaje w wyniku rozwiązywania problemów, ale poprzez inwencję, próby i porażki oraz kompromis między dążonymi celami – takimi jak kompetentne rządzenie. Na tej podstawie możemy zdać sobie sprawę, jak bezproduktywny jest pomysł, że jeśli uczymy rozwiązywania problemów lub "krytycznego myślenia" w próżni, wyposażamy młode umysły na wszystkie życiowe wyzwania.


Z pomocą tego wtargnięcia w dziedzinę "myślenia" powróciliśmy do psychologii, która, jak już powiedziałem, nie ma wiele do zaoferowania nauczycielowi. Mam na myśli psychologię formalną, w tym psychologię dziecięcą. Powodem, dla którego nauka niewiele nam pomaga, jest to, że dostarcza tylko ogólnych prawd i statystycznych prawdopodobieństw. Nie ma czegoś takiego jak "dziecko", każdy człowiek jest inny i nie zachowuje się zgodnie z modelem w tym czy innym wieku. Rzeczywiście, dziecko nie jest nawet w tym samym wieku umysłowym z dnia na dzień. Jeśli nauczyciel pracuje zgodnie z regułą, zamiast instynktownie obserwować i dostosowywać metody i środki do sytuacji życiowej, z którą spotyka się w każdym dziecku, podjął się złej pracy. Każdy prawdziwy nauczyciel wie, że często trzeba robić coś przeciwnego do tego, co jest normalne, oczywiste lub zalecane. Troszczysz się o konkretny umysł, a nie ogólny.


Innymi słowy, nauczyciel nie może być psychologiem ani naukowcem, ale politykiem, mężem stanu, dyplomatą, artystą. Musi opanować sztukę rozumienia i perswazji, aby zabrać słuchacza ze sobą do potocznego znaczenia. Możesz to zrobić tylko wtedy, gdy stale będziesz pamiętać o wszystkich uczniach i natychmiast reagować na ich rozterki – a robisz to, nie tracąc z oczu celu, który ma zostać osiągnięty. Jest to trudne zadanie do wykonania, dlatego mamy stosunkowo niewielu nauczycieli z powołaniem.


To, w jaki sposób powinni być przygotowani ci, którzy nie mają powołania, to temat na inną dyskusję. Jeśli pozostajesz sceptyczny wobec tych ostatnich stwierdzeń, odwołam się do autorytetu Williama Jamesa, który sam jest uznanym psychologiem. W niezwykle zachwycającym dziele Dyskusje z nauczycielami, które wciąż jest drukowane w coraz to nowych wydaniach, 87 lat po swoim pierwszym ukazaniu się, James odnosi się do niektórych z wymienionych tu przeze mnie aspektów i wyznaje swoje przekonanie, że wiedza "jak w ogóle działa ludzki umysł" jest wystarczająca dla nauczyciela. Dodaje, że nadzieje, które istniały od jego czasów, związane z badaniami w dziedzinie edukacji i "nowej psychologii", miały niewielkie szanse na przydatność w klasie, ponieważ (jak mówi) podstawowe rzeczy o uczniu, jego energia emocjonalna i moralna, można poznać tylko na podstawie całkowitych wyników, uzyskanych w dłuższej perspektywie. Mówi też bardzo wyraźnie, że nie jest możliwe, aby praca w szkole zawsze była łatwa i naturalna. Większość z nich jest trudna i nienaturalna, dopóki uczeń się do tego nie przyzwyczai. Nie jest to możliwe bez wysiłku, a jedyne, co nauczyciel może zrobić, aby zwiększyć zainteresowanie ucznia, to pomóc mu dać upust wysiłkowi.






Jeśli dla szkół potrzebne jest hasło, to "free rein to the effort" wydaje mi się pasować do obecnego momentu. Młodzież w naszych szkołach jest szczególnie inteligentna i energiczna, ponieważ jest zdrowsza i lepiej odżywiona niż poprzednie pokolenia. Są dojrzalsze niż ich wiek, prawdopodobnie dzięki telewizji i nowym metodom wychowawczym. Energie, które pokazują poza szkołą, są naprawdę imponujące, w tym negatywne energie. Gdyby szkoła pozwoliła im na ten wysiłek, który zmusza ich umysły do pracy, gdyby nauczyciele uczyli, zamiast wprowadzać innowacje i rozpraszać ich, rezultaty mogłyby wydawać się nam cudowne. Takie warunki wydają się trudne do zapewnienia po 80 latach szaleństwa i niepowodzeń, ale dopóki nie powrócimy do ich ducha i litery, nie mamy nadziei na danie upustu wysiłkom.




("Edukacja podstawowa: problemy, odpowiedzi i fakty", tom 3 nr 1, jesień 1987, strony 4-8)







Tłumaczenie i przypisy: Natalia Deleanu i Mircea Platon

Źródło: www.scoalaclasica.com





[1] Metoda nauczania czytania oparta na wizualnym zapamiętywaniu słów i zdań. Dziecko zapamiętuje więc i rozpoznaje słowa na podstawie ich kształtu, nie kojarząc liter z różnymi dźwiękami, jak wymaga tego klasyczna, fonetyczna metoda (https://www.dyslexics.org.uk/look-and-say-whole-language-teacher-training/ ).


[2] Główni bohaterowie "globalnego" programu czytelniczego, rozpowszechnionego w Stanach Zjednoczonych w latach 1930-1970.


[3] Metoda, która kojarzy literę lub grupę liter z każdym dźwiękiem w języku angielskim (jak nauczyć się czytać po rumuńsku).


[4] Rada Edukacji Podstawowej była amerykańską organizacją pozarządową założoną w 1956 roku przez grupę znanych intelektualistów (w tym Jacques'a Barzuna) w celu walki z postępową edukacją w szkołach. Organizacja zakończyła swoją działalność w 2004 roku.



[5] Niedorzeczny oznacza w języku angielskim "absurdalny".






Telewizja i szkoła – ale nie tak, jak myślisz (Jacques BARZUN) - gandeste.org