Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania wspólna świadomość narodowa, posortowane według daty. Sortuj według trafności Pokaż wszystkie posty
Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania wspólna świadomość narodowa, posortowane według daty. Sortuj według trafności Pokaż wszystkie posty

niedziela, 28 września 2025

Stutthof cz. 8 - poligon Sophienwalde

 

"w każdym mieściło się dwadzieścia „łóżek”, w dwóch poziomach, z których niższy znajdował się tylko parę centymetrów nad podłogą, a wyższy jakieś dziewięćdziesiąt centymetrów nad nią, co sprawiało, że usiąść na łóżku było nie sposób. Ale chore i tak nie byłyby w stanie tego dokonać"



za fb:

Zdarzyło się coś co wstrząsnęło ludźmi: którejś listopadowej nocy nieznani sprawcy zniszczyli w Nowym Mieście wszystkie przydrożne figury świętych. Ze zgrozą oglądaliśmy gipsową statuę Matki Boskiej z odłupaną głową oraz w innym miejscu zwaloną na ziemię figurę Św. Tomasza. Nic dziwnego, że kiedy rozeszła się pogłoska, że władze hitlerowskie noszą się z zamiarem wysadzenia w powietrze w czasie nabożeństwa kościoła ze zgromadzonymi w nim wiernymi, wiele osób potraktowało ją serio i z obawy przestało uczestniczyć w niedzielnych nabożeństwach. Podobnie zareagowali nasi opiekunowie państwo Koga. W niedziele odtąd modlono się w domu, korzystając z książeczek do nabożeństwa, przykładnie wstając lub klękając , zgodnie z rytuałem. Do zniszczenia kościoła wprawdzie nie doszło, nie wiadomo zresztą, czy istotnie okupanci nosili się z takim zamiarem, ale hitlerowski terror szalał.

Nikt już nie był w stanie zliczyć dokonywanych skrycie egzekucji Polaków, o aresztowanych czasami dowiadywano się, że trafili do obozów koncentracyjnych, ale częściej po prostu znikali.

Nazwiska najbardziej zagorzałych funkcjonariuszy Selbstschutzu i polakożerców: Sperlinga, Acheliusa, Modrowa, Hartwiga, Papsta, budziły wśród nowomieszczan szczególną grozę.

W grudniu 1939 , pod jakimś mało istotnym pretekstem , raczej w celu zastraszenia Polaków, w jednej z bocznych uliczek przy Rynku Nowego Miasta Lubawskiego dokonano pierwszej publicznej egzekucji kilkunastu mieszkańców miasta. Życie w okupowanym Nowym Mieście dla wszystkich jego nieniemieckich mieszkańców stawało się coraz trudniejsze.


Nielicznych Żydów już w pierwszych tygodniach wysiedlono do skrawka Polski, który lekceważąco nazywano najpierw Kongress Polen, a później Generalną Gubernią. Systematyczne aresztowania obejmowały coraz szersze kręgi polskiej inteligencji. Do więzień, a następnie do obozu koncentracyjnego trafili księża z nowomiejskiej parafii, wśród nich zaprzyjaźniony z rodzicami ksiądz Tadeusz Jasiński. Na wieży kościoła pojawiła się flaga ze swastyką, a obowiązki duszpasterskie sprawował co prawda katolicki ksiądz mówiący wyłącznie po niemiecku. Spowodowało to liczne komplikacje , gdyż duża część wiernych nie umiała spowiadać się po niemiecku i nie rozumiała kazań wygłaszanych w tym języku. Z tego też powodu zamiast indywidulanej spowiedzi został wprowadzony rytuał zbiorowego rozgrzeszenia."


Za: Juliusz Kulikowski-Świat w kropli rosy... syna zamordowanego naczelnika poczty i nauczycielki polskiego w Nowym Mieście



Nikt już nie był w stanie zliczyć dokonywanych skrycie egzekucji Polaków, o aresztowanych czasami dowiadywano się, że trafili do obozów koncentracyjnych, ale częściej po prostu znikali.








"Jeśli niemieccy mieszkańcy nie uciekli, w następnym okresie byli wypędzani i zastępowani przez Polaków"

może to rebus na podmianę? spotkałem się z takim zwrotem kilka razy w niemieckiej wiki

każdy wpis na wikipedii trzeba by sprawdzić...

Jeśli nie uciekli, w następnym okresie zastępowani
























"przesunięcia Polski na zachód" - hiperłączka kieruje nas do hasła: 

Polska Rzeczpospolita Ludowa – socjalistyczne państwo w Europie Środkowej, istniejące w latach 1944–1989










TVN24.pl

Artykuł dostępny w subskrypcji


26.04.2024, 10:05

W lesie niegdyś ogrodzonym drutem kolczastym stanęły tablice. Ziemia wciąż do nas przemawia


Jak to możliwe, że pamiątki po więźniach obozu walają się w lesie?" - takie głosy dotarły do nas w marcu tego roku. Pojechaliśmy na miejsce i potwierdziliśmy: na terenie dawnego obozu koncentracyjnego Stutthof w miejscowości Sztutowo na Pomorzu, w leśnej ściółce, leżą przedmioty prawdopodobnie związane z tragiczną przeszłością tego miejsca. Minęło kilka tygodni i w środę postawiono na tym terenie specjalne tablice.


Ślady męczeństwa więźniów obozu koncentracyjnego Stutthof wciąż odnajdywane są w lesie.
Przy wejściach do lasu w Sztutowie postawiono specjalne tablice informacyjne.
Jest to rozwiązanie doraźne, pracownicy muzeum rozpoczęli starania o zrealizowanie badań archeologicznych.

Sprawę opisaliśmy w artykule z 5 marca 2024 roku pt. "Ziemia przemówiła. Wyrzuciła z siebie dowody hitlerowskich zbrodni. Odnajdujemy je w leśnej ściółce". W lesie, pośród liści, natknęliśmy się głównie na pozostałości po butach - fragmenty podeszew, cholewek.

-----------


5.03.2024, 08:47

"Ziemia przemówiła". Wyrzuciła z siebie dowody hitlerowskich zbrodni. Odnajdujemy je w leśnej ściółce



Pozostałości po butach, las obok Muzeum Stutthof w Sztutowie
Źródło: fot. Tomasz Słomczyński

Wieś Sztutowo, nieopodal płot z drutu kolczastego. W wilgotnej od deszczu ściółce leżą fragmenty skórzanych butów. Spod ziemi wyzierają podeszwy, skrawki skóry, w jednym przypadku widać rzemień będący niegdyś sznurowadłem. Właścicielami tych butów prawdopodobnie byli więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych w całej Europie. "Ziemia znowu przemówiła" - mówią historycy. Bo to już nie pierwszy raz, kiedy dowody hitlerowskich zbrodni pojawiają się w lesie.

Wychodzą spod ziemi, i to dosłownie.

"In Stutthof, no changes" - napisał na Facebooku Grzegorz Kwiatkowski. I zamieścił zdjęcia leżących w ściółce resztek butów. Niektóre fotografie pochodziły z 2014 roku, inne - sprzed paru dni.

[...]







zrzuty ekranu i fotografie z Gooble maps oraz Geoportal.pl





teren po byłym obozie KL Sophienwalde w Dziemianach - pomiędzy ul. Wyzwolenia, Potulicką, a 3 Maja.





zdjęcie Lidar - teren k. Trzebunia na zachód od Dziemian - tzw. Psie Doły




tablica na miejscu kaźni przy drodze z Lipusza do Nowego Karpna - patrz: Stutthof cz. 2 (Głodowo)



Autostrada Berlin - Królewiec za: berlinka.pcp.pl ( na stronie czynne linki do zdjęć i map)


Za Barwicami Niemcy (chcąc uzgodnić z Polską lub narzucić jej przebieg trasy przez polską część Pomorza) przygotowali opcję rozgałęzienia się berlinki się na dwie autostrady (co widać na przedwojennych niemieckich mapach z 1938 roku i 1939 roku). Pierwsza, zgodnie z wcześniejszymi planami (widocznymi np. w atlasie z 1935 roku oraz na dwóch mapach z 1937 roku), miała iść przez Miastko, Bytów (granica polsko-niemiecka), Kościerzynę, na południe od Gdańska, do Elbląga. 
Druga przez Szczecinek, Czarne do Chojnic (a stamtąd do Elbląga). Obie koncepcje przygotował dr inż. Fritz Todt na polecenie Hitlera (w liście do Ribbentropa optował za pierwszym wariantem). Polskim decydentom bardziej odpowiadała koncepcja druga (list Potockiego), omijająca Wolne Miasto Gdańsk.

Prawdopodobnie na przełomie 1939/1940 r. Niemcy, mający po zajęciu Polski wolną rękę, postanowili realizować pierwszy wariant (niemniej z Chojnic do Malborka gruntownie zmodernizowali istniejącą drogę, nadając jej lepsze parametry). Na szlaku od Iwina i Przeradza koło Barwic poprzez Wierzchowo, Biały Bór, Rekowo k. Bytowa, Skwierawy, Gostomko, Stężyca k. Kościerzyny, prace ziemne związane z budową autostrady ruszyły pełną parą. 

Powrót do pierwotnej strategii widać na innych niemieckich mapach: z 1940 i 1941 (1,2) roku. Pokazują one jednak szlak berlinki na północ od Bytowa, gdy w rzeczywistości poszedł on na południe od tego miasta, co widać na mapie z 1944 roku oraz na planie z niemieckiej gazety (a także na mapie okolic Bytowa, z nieznanego roku).

Za Iwinem i Przeradzem berlinka rozdziela się na autostradę biegnącą w kierunku Gdańska i drugą w stronę Chojnic, której to budowę (w postaci leśnej wycinki) rozpoczęto prawdopodobnie tylko na krótkim odcinku wzdłuż drogi Kusowo - Dalęcino (zobacz mapę). Autostrada w kierunku Gdańska omija (widać tylko ślady po wycince lasu) od zachodu Jez. Wielatowo , przecina DK11










miejsca pamięci z okolic Złotowo - Owśnice na Kaszubach



budowa autostrady na północ od Lipusza: Skwierawy - Gostomie - ok. 12 km długości i 2000 pryzm?














zbliżenie na "autostradę"



















Warto również zaznaczyć, że w dokumentacji z czasów okupacji występują obie nazwy: „Dziemianen” (głównie do 1941 r.) i „Sophienwalde”. 

Adolf Hitler 18 października 1939 roku wyraził się jednoznacznie: za dziesięć lat Poznań i Prusy Zachodnie staną się niemiecką kwitnącą krainą. Zastosowano politykę zwaną: Eindeutschung, Entjudung, Entpolonisierung („zniemczenie”, „odżydzenie”, „odpolonizowanie”). Pierwszym przejawem tej strategii, miała być eksterminacja ludności zwanej przez Niemców jako „niezdolna do skutecznego zniemczenia”. Chodziło przede wszystkim o miejscową polską inteligencję oraz osoby pełniące odpowiednie wysokie funkcje w strukturach społecznych36. W pierwszych latach okupacji na terenie gminy Dziemiany nie odnotowano zbrodni przeciwko miejscowej inteligencji.

Drugim sposobem realizacji planu germanizacji Pomorza były masowe wysiedlenia. Pierwsza fala eksmisji miała miejsce jesienią 1939 r.
   
W 1941 r. utworzono obóz w Potulicach48, do którego kierowano Polaków. Przyczyną wywózki, była najczęściej odmowa wpisania się na niemiecką listę narodowościową. Należy zaznaczyć, że innym powodem mogła być budowa poligonu SS, który obejmował tereny gminy Dziemiany. Związku z czym wyludniano głównie polskich mieszkańców49. Największe natężenie wysiedleń z terenu gminy miało miejsce w latach 1943-1944.


Krzysztof Dunin-Wąsowicz - "Obóz koncentracyjny Stutthof" strona 31, o Forsterze, że powiedział:
"za 10 lat nie będzie w Gdańsku ani na Pomorzu ani jednego Polaka"


Forster w Lipnie:
"Na tym rynku słowa polskiego nikt nie usłyszy. Za dziesięć lat ani jeden Polak nie zostanie na tej ziemi."



"wspólna świadomość narodowa"







to wszystko trzeba sprawdzić












niemcy wieszali się na wieść o wojskach radzieckich?
przecież mogli uciec na zachód, a potem wrócić po wojnie - nikt podobno nie wiedział, że te tereny przypadną Polsce, więc?

a może to sami niemcy celowo to zrobili ten miszmasz z ziemią
odtworzyli stan z czasów zaborów, kiedy na tej ziemi mieszkali i Polacy i Niemcy


"wspólna świadomość narodowa"



piec krematoryjny z Dachau - zdjęcie z internetu


Leśno jest niemal idealnie pośrodku pomiędzy Dziemianami, a dworkiem w Wielkich Chełmach, gdzie rezydował komendant - ok. 8km, to bliżej niż z Wyspy Sobieszewskiej do Stutthofu.

Stacja kolejowa w Lubni - bliskość z transportem do celu - powtarza się moje pytanie z poprzedniego posta - dlaczego nie korzystano ze stacji w Dziemianach, a wożono ludzi do Głodowa. 

 SPALENIE kobiet żydowskich z Sophienwalde pod Leśnem są jak fałszywe awaryjne opcje 






na Kaszubach "puste" okolice: Lipnica, Brusy, Dziemiany, Bąk - i Sulęczyno, Mirachowo




Zasięg zbrodni pomorskiej dokonanej przez Niemców. Screen pochodzi ze strony internetowej IPN / Źródło: Instytut Pamięci Narodowej / www.zbrodniapomorska1939.pl





Lorentz Friedrich - Mapa narzeczy pomorskich 1937, Głodowo - na skraju mapy

kpbc.umk.pl/dlibra/doccontent?id=87571














Prawym Okiem: Ziemia faluje...

Prawym Okiem: Stutthof cz. 2 (Głodowo)

Prawym Okiem: Bachus

/tvn24.pl/polska/ziemia-przemowila-wyrzucila-z-siebie-dowody-hitlerowskich-zbrodni-odnajdujemy-je-w-lesnej-sciolce-st7886449

przystanekhistoria.pl/pa2/tematy/niemcy/75032,Niemieckie-obozy-pracy-w-Dziemianach-na-Kaszubach.html

ztn.com.pl/files_wyd/73_Przemysław%20Szamocki.pdf

Monika Tomkiewicz - "Wybrane aspekty historii Dziemian Sophienwalde w latach II Wojny Światowej"



berlinka.pcp.pl/koscierzyna.html


encyclopedia.ushmm.org/content/en/photo/two-ovens-inside-the-dachau-crematorium



historia.dorzeczy.pl/druga-wojna-swiatowa/779634/zbrodnia-pomorska-niemcy-mordowali-polakow-w-400-miejscowosciach.html






niedziela, 2 marca 2025

Neonaziści w wydarzeniach AfD





przedruk
tłumaczenie automatyczne

czynne linki i zdjęcia - pod oryginalnym linkiem








Neonaziści regularnie uczestniczyli w wydarzeniach AfD w okresie poprzedzającym wybory w Niemczech


Niemiecka skrajnie prawicowa partia Alternatywa dla Niemiec (AfD) uzyskała w wyborach parlamentarnych w Niemczech, które odbyły się 23 lutego, historyczne 20,8 procent głosów. Zdjęcia pokazują, że wielu neonazistów brało udział w wydarzeniach organizowanych przez partię przez cały okres jej kampanii, co potwierdza bliskie powiązania partii z najbardziej skrajnym odłamem prawicy.


Data wydania: 28/02/2025 - 19:33
Czas trwania: 10 min



Skrajnie prawicowi nacjonaliści uczestniczyli w wydarzeniach AfD przez całą kampanię.


Przez:Zespół obserwatorów


Podczas gdy partia AfD, na czele której stoi Alice Weidel, odnotowała wzrost poparcia w całym kraju, największe zwycięstwa odniosła w Niemczech Wschodnich, gdzie zagłosowało na nią 32 procent populacji – bezprecedensowy odsetek.

W międzyczasie partia zacieśnia swoje więzi z najbardziej skrajnym odłamem prawicy – neonazistami. W dużej mierze symboliki, którą przyjęła AfD, można dostrzec wpływy neonazistowskie. Na przykład slogan "Alice für Deutschland" ("Alicja dla Niemiec") był krytykowany za podobieństwo do sloganu używanego przez nazistowskich szturmowców. Jednak powiązania te stały się naprawdę jasne, gdy neonaziści zaczęli brać udział w kampanii.

Jednym z przykładów jest spotkanie AfD w Turyngii, które odbyło się 22 lutego, kiedy tamtejsze oddziały świętowały zakończenie kampanii. Członkowie AfD w tym kraju związkowym są znani jako najbardziej radykalni w partii. Uczestniczyli w nim przywódcy partyjni Björn Höcke i Stefan Möller.

Kiedy przeanalizowaliśmy zdjęcia ze spotkania, które zostały zamieszczone w Internecie, zauważyliśmy szereg oznak wskazujących na obecność neonazistów. Niektóre z tych zdjęć znaleźliśmy na stronie internetowej PixelArchiv, która archiwizuje zdjęcia osób obecnych na skrajnie prawicowych protestach w Niemczech. Na zdjęciu zrobionym 22 lutego w Erfurcie widać mężczyznę ubranego na czarno, w tym koszulkę z napisem "Kampf der Nibelungen".


Mężczyzna w środku ma na sobie koszulkę (oznaczoną żółtym prostokątem), która nawiązuje do klubu MMA silnie powiązanego z ruchem neonazistowskim. © Archiwum pikseli


Koszulka nawiązuje do turnieju MMA i marki ubrań ściśle związanych z neonazizmem. Turniej, który powstał w 2013 roku, został zakazany przez sąd w Dreźnie w 2019 roku ze względu na ryzyko przemocy.

Sąd uznał, według niemieckiego dziennika "Der Spiegel", że turniej miał na celu "przygotowanie walki politycznej". Gmina Ortiz, w której miał się odbyć turniej, stwierdziła, że turniej stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa i porządku publicznego.

Analizując zdjęcia z wydarzeń AfD, odkryliśmy również, że wiele osób nosi ubrania marek takich jak Thor Steinar, również kojarzonych z ruchem neonazistowskim. Marka ta znana jest z jednoznacznych deklaracji i z tego, że jest ulubieńcem niemieckich neonazistów.




Ten skrajnie prawicowy demonstrant, na zdjęciu rozmawiający z policją, ma na sobie akcesorium wyprodukowane przez neonazistowską markę odzieżową Thor Steinar. © Archiwum pikseli



"Oddział w Turyngii jest bez wątpienia najbardziej radykalnym odłamem AfD"

Nierzadko na spotkaniach AfD w regionie można dostrzec oznaki neonazistowskiej przynależności. Niemcy Wschodnie zawsze były podatnym gruntem dla tworzenia skrajnie prawicowych ugrupowań radykalnych.

Valérie Dubslaff, która wykłada na francuskim uniwersytecie Rennes 2 i specjalizuje się w niemieckiej skrajnej prawicy, mówi, że cała AfD zmierza w kierunku neonazizmu:


Najbardziej radykalne odłamy AfD znajdują się w Niemczech Wschodnich. Na przykład oddziały w Brandenburgii, Saksonii i Turyngii są pod nadzorem Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji [przyp. red.: Niemieckie służby wywiadowcze].

Oddział w Turyngii jest bez wątpienia najbardziej radykalnym odłamem AfD. Wystarczy zwrócić uwagę, że szef tego oddziału, Björn Höcke, jest wyraźnie neonazistą. Przykład: sądy odrzuciły wszystkie skargi o zniesławienie, które oddział złożył przeciwko przeciwnikom, którzy twierdzili, że jest faszystą.


Kampania pod ochroną neonazistowskich aktywistów

W trakcie kampanii działacze neonazistowscy regularnie pojawiali się na imprezach AfD. Powiązania te zostały udokumentowane przez specjalne grupy badawcze, często powiązane z ruchami antyfaszystowskimi.

W Erfurcie "Recherchegruppe Erfurt", grupa śledczych powiązanych z ruchem antyfaszystowskim, zidentyfikowała niedawno zdjęcia przedstawiające neonazistów na stoiskach AfD. Na jednym ze zdjęć kandydat AfD Alexander Claus pozuje z neonazistami obok jednej z trybun partii.


Na zdjęciu po lewej, kandydat AfD Alexander Claus (po lewej) pozuje z protestującym neonazistą (po prawej). © X / Recherchegruppe Erfur

Neonazista, który pozował z Clausem na zdjęciu, odniósł się do Trzeciej Rzeszy w mediach społecznościowych, jak podaje Rechercheportal Jena-SHK, inna lokalna grupa śledcza powiązana z ruchem antyfaszystowskim.

Na swoim osobistym koncie na Instagramie ten neonazistowski aktywista opublikował zdjęcie, na którym wykręca palce w cyfrę 8, co jest odniesieniem do liczby 88, kodu sloganu "Heil Hitler". Wyraźnie zdając sobie sprawę z nazistowskich konotacji z tą liczbą, napisał ironiczny podpis: "88 lat to ile mam lat" wraz ze śmiejącymi się uśmiechniętymi buźkami.

????

Na tym zdjęciu neonazistowski bojownik wykręca ręce w symbol Trzeciej Rzeszy. © Rechercheportal Jena-SHK


To zdjęcie zostało później usunięte przez właściciela konta, ale na jego Instagramie można znaleźć inne ślady jego neonazistowskiego zaangażowania. Na zdjęciu opublikowanym 11 stycznia młody mężczyzna robi znak "OK". Nie są to jednak litery, które on wymawia. Gest ten jest szeroko stosowany w kręgach białych suprematystów do reprezentowania "WPO" dla białej siły, zgodnie z witryną indextreme.fr.



Młody mężczyzna tworzy palcami symbol "ok" na tym zdjęciu opublikowanym 10 stycznia 2025 roku. W kręgach białej władzy gest reprezentuje "WPO" lub białą siłę. © Obserwatorów



"Chcą w pełni zintegrować młodzieżówkę z partią, aby uchronić ją przed ewentualnym rozwiązaniem"

Neonazista na zdjęciu ma bliskie powiązania z Junge Alternative, według śledczych z Rechercheportal Jena-SHK. Felix Steiner, członek Mobit, grupy z Turyngii, która walczy ze skrajną prawicą, wyjaśnił, że Junge Alternative, która została teraz rozwiązana, była grupą, w której wykuli się liderzy AfD:


Junge Alternative była organizacją młodzieżową AFD. Członkowie ci są czasami uczniami szkół średnich lub uniwersytetów. W ramach grupy młodzi ludzie uprawiają sport, uczestniczą w konferencjach i chodzą po górach. Organizacja ta jest często postrzegana jako dość radykalna.


Organizacja została rozwiązana przez AFD w celu jej reorganizacji. Chcą w pełni zintegrować młodzieżówkę z partią, aby uchronić ją przed ewentualnym rozwiązaniem lub represjami.



Urzędnik miejski AfD powiązany z neonazistami

Niektórzy kandydaci AfD utrzymują długie relacje z działaczami neonazistowskimi w regionie. Tak jest w przypadku Ronny'ego Kupfa, wybranego z ramienia AfD w Magdeburgu. Kumpf pojawiła się na zdjęciu z 2022 roku, pozując z Andym Hoffmannem, byłym liderem młodzieżówki neonazistowskiej partii NPD (obecnie partii Die Heimat), według śledczych z Lsa rechtsaussen.


Ronny Kumpf, urzędnik miejski AfD w Magdeburgu (ubrany w koszulę zapinaną na guziki) pozował obok Andy'ego Hoffmanna (ubranego w białą koszulkę). Kumpf jest byłym działaczem neonazistowskiej partii NPD. To zdjęcie, opublikowane na Instagramie w 2022 roku, nie jest jedynym zdjęciem, na którym dwaj mężczyźni pozują obok siebie. © Lsa-rechtsaussen.net


"Ludzie z ruchu neonazistowskiego są teraz członkami AfD"

To tylko jeden z przypadków, który ilustruje bliskie powiązania między grupami neonazistowskimi a AfD. Steiner mówi, że zwolennicy obu grup na ogół pochodzą z tych samych środowisk:


Są ludzie z ruchu neonazistowskiego, którzy są teraz członkami AFD. Mamy na przykład attaché parlamentarnych i komunikatorów AFD, którzy wywodzą się bezpośrednio ze sceny neonazistowskiej.

W Turyngii AFD jest szczególnie radykalna ze względu na fakt, że jej lider Björn Höcke ma ważne powiązania ze sceną neonazistowską, a także z ruchem tzw. Nowej Prawicy.

Ta radykalna grupa spiskowa 

[Od redakcji: Niektórzy z jej członków zostali aresztowani za terroryzm w 2023 r., kiedy planowali wtargnąć do niemieckiego parlamentu, Bundestagu i porwać polityków. Członek tej grupy był również politykiem AfD] 

uważa, że Republika Federalna Niemiec jest tylko marionetkowym państwem kontrolowanym przez światową elitę – jest to teoria z gruntu antysemicka.


Ruch szczególnie zbliżył się do AFD podczas demonstracji przeciwko lockdownowi i szczepieniom.

Obecność bardziej radykalnych ugrupowań, czy to neonazistów, czy Reichsbürgerów, jest dla AfD niezbędna.

Są to ruchy, które zapewniają większość protestujących podczas wieców partii; Są one niezwykle przydatne do wprowadzania liczb. W Turyngii nie ma granicy między AfD a resztą skrajnej prawicy, ponieważ są one częścią tej samej sieci.


Neonazistowski raperzy na spotkaniach AfD

Nawet jeśli powiązania między radykalnymi grupami a AfD są oczywiste, nie musi to oznaczać, że grupy czysto neonazistowskie mają bezpośredni wpływ na linię polityczną AfD, zwłaszcza w Turyngii.


Nie ma co się oszukiwać, radykalne ugrupowania niekoniecznie mają wpływ na strategiczne wybory AFD. Głównym wpływem Björna Höckego jest ruch "Nowej Prawicy", którego najwierniejszym przedstawicielem jest francuski intelektualista Alain de Benoist. To inny nurt, ale bliski scenie neonazistowskiej.

Björn Höcke wielokrotnie odwołuje się do włoskiego teoretyka marksizmu Antonio Gramsciego. Gramsci mówi o znaczeniu sfery kulturowej w dążeniu do władzy. Ma duży wpływ na francuską Nową Prawicę, a tym samym na Höckego.




pamiętamy: 


Gramsci: "Droga do zmiany nie prowadzi poprzez rewolucyjny przewrót, lecz wymaga długotrwałego okresu tworzenia kulturowej hegemonii – wspólnej platformy wyobrażeń i idei łączącej intelektualistów z ludem."

Ale to przecież brzmi podobnie, jak to o Herderze...

Najbardziej podstawowym etapem jest percepcja zmysłowa i intuicyjna, która poprzez rozwój może stać się samoświadoma i racjonalna.


Inaczej mówiąc - jest to metoda małych kroków, metoda nawyków, stosowana przez Niemcy - pamiętamy termin: "wspólna świadomość narodowa"

Prawym Okiem: Muzeum Prus Górnych w Morągu




Już w swoim przemówieniu z 2018 roku Höcke nawoływał do zdobycia hegemonii kulturowej, niekoniecznie opierając się na klasycznej wojowniczości. [...] Z tego powodu partia opiera się na szeregu bardziej radykalnych formacji, które mogą umożliwić jej rekrutację i prowadzenie walki kulturowej.

Zarówno dla neonazistów, jak i dla AfD scena kulturalna jest integralną częścią działań politycznych.

Na przykład te grupy neonazistowskie postrzegają muzykę jako sposób na szerzenie swoich idei, a neonazistowski działacze kulturalni często pojawiają się na imprezach AfD. Na przykład nacjonalistyczni raperzy Kavalier i Skeptika, którzy zostali sfotografowani 22 lutego przed stadionem AfD w Löbau w Saksonii.


Niemiecki raper Kavalier (po prawej) i Skeptika (drugi od prawej) pojawiają się na zdjęciu zrobionym 22 lutego 2025 roku. Obaj są członkami tej samej neonazistowskiej wytwórni muzycznej Neuer Deutscher Standard. © Na Instagramie


Ci dwaj "artyści" są sygnowani neonazistowską etykietą "Neuer Deutscher Standard". Wszyscy artyści w tej wytwórni są bliscy ruchowi nacjonalistycznemu. Kavalier i Skeptika są czasami bezpośrednio promowani przez grupy ultranacjonalistyczne, jak pokazuje ta historia opublikowana na koncie na Instagramie z linkami do neonazistowskiej grupy Junge Nationalisten.


W tej historii opublikowanej 24 lutego, to konto na Instagramie, które dzieli się regionalnymi wiadomościami o ruchu, identyfikuje rapera Kavaliera. © Instagram / Widerstand_im_huegealnde

Raper był również widziany u boku innych radykalnych grup, takich jak Nationale jugend Goerlitz czy platforma wymiany informacji Pforzheim revolte.



Nie jest niczym nowym

Bliskie związki między neonazistami a skrajną prawicą nie są niczym nowym. W niektórych poprzednich wyborach AfD utworzyła komisję wyborczą z Die Heimat, wcześniej znaną jako NPD. Tak było podczas wyborów samorządowych w 2024 r. w miejscowości Lauchhammer, która znajduje się w powiecie Oberspreewald-Lausitz w Brandenburgii.


W proteście zorganizowanym 21 lutego 2025 r. wzięli udział członkowie partii Heimat (dawniej NPD). © Telegram / Heimat2023

Według komunikatu Die Heimat, zbliżeniu między grupami przewodził szef AfD Tino Churpalla, który "niedawno oświadczył, że na szczeblu miejskim nie będzie żadnych barier z innymi partiami". Innymi słowy, Churpalla przyznaje, że możliwe jest tworzenie sojuszy z innymi partiami na szczeblu miejskim, w tym z partiami na prawo od partii.

Dla naszego eksperta, Dubslaffa, te grupy mają długą historię:


AfD jest historycznie rywalką NPD. Te dwie partie rywalizowały ze sobą w niektórych wyborach, takich jak wybory w Saksonii w 2014 r. i Meklemburgii – Pomorzu Przednim.

NPD nie była jednak w stanie stać się czymś więcej niż marginalnym ugrupowaniem, więc część jej zwolenników przeszła do AfD. Zmiana ta miała miejsce podczas ruchu PEGIDA w 2010 roku. Była to platforma, która pozwalała spotykać się różnym grupom. Służyła również radykalizacji osób, których pierwszym doświadczeniem politycznym była PEGIDA. Höcke regularnie pojawiał się na scenie w tym ruchu.

Badacz twierdzi, że AfD stała się bardziej radykalna:


W trakcie tej kampanii partia zradykalizowała się i wydaje się, że chce iść w kierunku Höckego. Wszyscy liderzy AfD, którzy chcieli uczynić partię bardziej strawną, zostali wyrzuceni. Tak więc teraz najbardziej radykalne skrzydło ma największą władzę w partii, ponieważ Höcke stał się tam najbardziej wpływowym liderem.








observers.france24.com/en/neo-nazis-germany-elections-attended-afd-events

Prawym Okiem: Muzeum Prus Górnych w Morągu [ A nie mówiłem? (31) ]







czwartek, 30 stycznia 2025

„Co na to państwo polskie?”




Termin "wspólna świadomość narodowa" związany jest z techniką łączenia podbijanej społeczności z własną społecznością.

Ten termin dotyczy więc co najmniej dwóch różnych "świadomości narodowych" - własnej i obcej.

W Polsce stosuje się to poprzez uporczywe powtarzanie w przestrzeni medialnej, głównie w internecie (przede wszystkim fora) pozytywów o niemcach lub Niemczech.

I to najczęściej w sposób zawoalowany z całkowitym pominięciem negatywów i kontekstu historycznego - kulturowego, społecznego i politycznego.

Na przykład prezentuje się różne widokówki z okresu zaborów i cmoka w zachwycie nad tym, jak wtedy było ładnie, jak porządnie, elegancko i w ogóle komu to przeszkadzało, ach, żeby znowu tak było...



całość (nieskończony tekst!) w tekście "Bachus" - kwiecień 2021 r.






przedruk





U źródeł szczecinerstwa


Autor Wojciech Lizak

28 września 2020


Polska myśl zachodnia narodziła się w ostatnim ćwierćwieczu XIX wieku. Była ona wyrazem zaniepokojenia części opinii publicznej groźbą ostatecznej germanizacji zaboru pruskiego – przede wszystkim Wielkopolski. Jej prekursorem był myśliciel, publicysta i polityk Jan Ludwik Popławski. Sformułował on takie oto zadanie dla Polaków: nie mogą stać twarzą skierowaną wyłącznie na wschód, a plecami odwróconymi do traconych bądź już utraconych Ziem Zachodnich. Zachodzą bowiem na nich trudno odwracalne procesy polegające na kurczeniu się polskiego etnosu.

Polska myśl zachodnia przechodziła przez rozmaite fazy rozwoju. Nie czas i miejsce aby opisywać jej historię. Ale powinno się przypomnieć jej podstawowe założenia: przeciwstawienie się procesom germanizacji na polskich kresach zachodnich, zdefiniowanie ziem utraconych, tzw. ziem macierzystych, z których wyparto żywioł słowiańsko-polski, określenie zasięgu polskiego etnosu na „ziemiach macierzystych”, analiza możliwości powrotu Polski na „ziemie macierzyste”, zwane też „ziemiami postulowanymi”, a w tym: wykreślenie optymalnego przebiegu granicy zachodniej, analiza możliwości demograficznych i innych środków potrzebnych do repolonizacji tych ziem.

„Repolonizacja” i „Ziemie Odzyskane”

Wraz z pojawieniem się kategorii „ziemie macierzyste” pojawiła się idea powrotu na nie Polaków. Stąd „Ziemie Odzyskane”. Pierwszy raz termin ten padł w 1938 r. przy okazji „odzyskiwania” Śląska Cieszyńskiego. Stąd podstawowe hasło repolonizacji „my tu wracamy”. Wracamy po to, żeby tym ziemiom przywrócić pierwotną formę i treść ścierając obcy germański nalot.

Podczas okupacji nastąpiła eksplozja „polskiej myśli zachodniej”. Spodziewano się, że celem aliantów będzie takie osłabienie Niemiec, aby już nigdy nie były w stanie wywołać wojny. Zakładano więc przychylność mocarstw sprzymierzonych dla polskich dążeń rewindykacji „ziem macierzystych”. Stąd olbrzymie tempo prac. Po wojnie kierunek ten kontynuował Instytut Zachodni w Poznaniu.

Powstał wtedy bardzo dobrze przygotowany program „repolonizacji przestrzeni” i „repolonizacji ludzi”. Zacznijmy od tego drugiego. Założono, że na „Ziemiach Odzyskanych” ostoją procesu będzie 1,5 mln Polaków, którzy byli Reichsdeutschami, czyli obywatelami Niemiec. Te szacunki były bardzo wiarygodne, wyliczone w oparciu o cały szereg przesłanek. Drugi pomysł – nieco fantazyjny – zakładał, że uda się odzyskać „skradzione dusze”. Tak określano tych mieszkańców „ziem macierzystych”, którzy z pochodzenia byli Słowianami-Polakami, w znacznej mierze czuli się już Niemcami, ale na których „duszach germańskich nalot” był jeszcze do unicestwienia.

Z tego programu wyszło niewiele. Autochtoni po gwałtach Armii Czerwonej i dzikim szale niszczenia mieli wszystkiego dosyć. „Ukradzione dusze” tym bardziej. Po prostu wyjechali. Swoje też zrobiła kompletnie nieprzygotowana polska administracja. Wydawało się, że „repolonizacja” przestrzeni stała się faktem, że z tej strony nie grozi żadne niebezpieczeństwo, bo przecież „kamienie milczą” i nie mówią po niemiecku. Wszystko stało się „piastowskie”. Niemieckie pomniki legły w gruzach, a miasta i ulice „odzyskały” polskie nazwy.

Stalin zrealizował program polskiej myśli zachodniej, czyli granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej. „Repolonizować” przyszło komunistom – kompletnie do tego nieprzygotowanym, ani intelektualnie, ani organizacyjnie. Od totalnej klęski uratowali ich ludzie, którzy tworzyli założenia i rozwiązania praktyczne „repolonizacji”, czyli narodowcy pozostający w mniej lub bardziej formalnych związkach z endecją. Na dodatek będący często zwalczanymi przez komunistów „wrogami klasowymi”.

Koniec myśli zachodniej

Po przełomie ustrojowym 1989 r. wydawało się, że polską myśl zachodnią można odesłać do lamusa. Granica na Odrze i Nysie Łużyckiej jest niezagrożona, bo Niemcy są naszymi sojusznikami. Ziemie zachodnie zaludnił polski żywioł, zatem cele polskiej myśli zachodniej zostały zrealizowane. Po co analizować wydarzenia w Niemczech pod kątem relacji polsko-niemieckich? Nie ma potrzeby śledzenia tego, co się dzieje na pograniczu polsko-niemieckim. Sprawy zesłane do podręczników historii. Nic bardziej błędnego. Po II Wojnie Światowej, po bezprzykładnych niemieckich zbrodniach ustaliła się taka oto relacja: nazizm zrodził się z niemieckiej historii, kultury i cywilizacji, samo pojęcie „niemieckość” stało się złe, aksjologicznie nie do porównania z „polskością”.

Ale Niemcy bardzo świadomymi środkami rodem z polityki historycznej przepracowali ten obraz. Również u Polaków, o czym poniżej. Z niemieckości wydestylowali nazizm. Zbrodniarzami byli wyłącznie naziści. Przecież tylko niektórzy Niemcy byli nazistami. Podobnie jak byli włoscy, chorwaccy, węgierscy czy – o zgrozo – polscy naziści. Z obrazu Niemcy versus naziści wyłoniły się niemieckie ofiary II wojny światowej. Liczone w milionowej skali. Wypędzeni przez m.in. Polaków. Nowych ciemiężców. Z powodzeniem zastępujących tych starych, czyli nazistów. I tak zaczęła się sypać aksjologiczna wyższość „polskości”.


„Repolonizację” obdarzono znakiem ujemnym. Obciążono ją odpowiedzialnością za krzywdę niemieckich przesiedleńców. Nie dość, że Niemcy wcześniej zaznali wielkiej niedoli od Hitlera, to w 1945 r. zaczęli gnębić ich Polacy. Czasami robili to też, np. alianci bombardujący Stettin. Ale to też sprowokowali naziści. W sumie ileż ci Niemcy wycierpieli podczas wojny!

„Repolonizacja” nabrała w ciągu prawie czterdziestu lat cech archetypu. Miała ukształtować po 1945 r. tożsamość mieszkających na „Ziemiach Odzyskanych”. Nie ukształtowała. Posypała się totalnie. Również po wpływem niemieckiej polityki historycznej. Okazało się też, bo nie mogło być inaczej, że „droga do Europy” prowadzi przez Niemcy. „Polskość” stała w przedsionku Europy. „Niemieckość” była jej jądrem. Wróciła nierównowaga i podział na „gorszą” i „lepszą” Europę.

Polonizacja

Pojawiła się pustka. Nic nie wypełniło dziury po „repolonizacji”. Zaczęto mówić o „polonizacji” ale nie „Ziem Odzyskanych” tylko ziem „Zachodniej i Północnej Polski”. Piszący te słowa zaproponował kiedyś, aby tę „polonizację” dookreślić przymiotnikiem „rekompensacyjna”, czyli taka, która wynagrodziła Polakom utratę kresów wschodnich, że z tego tytułu brało się nasze prawo do tych ziem, że Niemcy powszechnie głosując w 1933 r. na Hitlera sami je sobie odebrali, że polscy obywatele byli ich pierwszą i nieprawdopodobnie pokrzywdzoną ofiarą.

Jest to bardzo ważne. Rok 2015. Posiedzenie komisji kultury poświęcone obchodom 70-lecia Szczecina. Zabrał głos radny B. B. (inicjały oryginalne). Zaprotestował przeciwko nadawaniu im większej rangi bowiem nie wiadomo „dlaczego tu się Polacy znaleźli?”, że było to jakieś bezprawne i „lepiej będzie jak będziemy cicho”, bo Niemcy byli ofiarami zostając przecież wypędzonymi. W domyśle – ich katami byli Polacy. Takie są efekty przyjęcia bezprzymiotnikowej „polonizacji”.

Tego obawiali się klasycy myśli zachodniej – rosnącej atrakcyjności kultury niemieckiej dla Polaków. Jej urokowi ulegają również ludzie, którzy dzięki wyższemu wykształceniu, tak jak przed wojną zostali zaliczeni do polskiej elity. Od pierwowzoru różni ich to, że zazwyczaj są pierwszymi, którzy w ciągu iluś tam pokoleń sięgnęli po wykształcenie. Z braku rodzinnej tradycji i braku w niej kapitału edukacyjnego, słabo są osadzeni w polskich toposach, archetypach i wartościach wywiedzionych z polskiej kultury i historii. Są raczej kiepską imitacją aniżeli kontynuacją inteligencji II RP. Autorowi tych słów najlepiej jest znana rzeczywistość szczecińska, chociaż poczynił wiele obserwacji w innych miejscowościach „Ziem Odzyskanych”.

Pomnik ikony romantyzmu Kornela Ujejskiego jest świetnym przykładem na słabą obecność w szczecińskiej przestrzeni publicznej polskich toposów. Stoi kompletnie zapomniany. Przed pomnikiem Mickiewicza też nic się nie dzieje. Znane są perturbacje z pomnikiem poległych w 1970 r. Stanął on dopiero 25 lat po Grudniu 1970 r. Symboliczne odcięcie się Szczecina od własnej historii, która stawiała go wysoko w tzw. „wolnościowej narracji” w Europie Wschodniej. Okazało się, że jego miejsce zajął Lipsk z wydarzeniami z końca NRD.

Synteza i „syntezatorzy”


Od końca XX w. w Szczecinie lansowany jest pogląd, że lokalnej tożsamości nie da się zbudować wyłącznie na polskiej kulturze i historii, na ich toposach i archetypach.

Należy ją uzupełnić o toposy i archetypy niemieckie. O niemiecką kulturę i historię. Jest to nieuchronne. To nakazuje historia miasta. Polacy są w nim bardzo krótko. I tak na upartego nic w nim nie zrobili pozytywnego. Przyjęto też za pewnik, że „polskość” jest mocno nieeuropejska, wręcz obciachowa, a „niemieckość” wręcz odwrotnie, wyłącznie europejska. Wniosek – im mniej polskiej tradycji w świadomości Szczecinian, tym bardziej jest ona europejska.

To rozumowanie nakazuje syntezę polskości i niemieckości jako jedynej metody na zbudowanie nowej, europejskiej świadomości i tożsamości Szczecinian. Ojcem chrzestnym „syntezatorów” został Jerzy Sawka. W komentarzu do konkursu na „Szczecinianina stulecia” napisał w 2000 r.: „miasto nie ma polskiej historii, to czuje każdy mieszkaniec spacerując po ulicach. Ma natomiast niemiecką przeszłość, bo niemieckie napisy wychodzą spod starej farby” […] Powojenna historia Szczecina jest bardzo krótka i dlatego jest tak uboga w bohaterów”. Dla jasności dodajmy – polskich bohaterów. A skoro ich nie mamy „więc szukajmy w przeszłości”. Dla jasności dodajmy – niemieckiej przeszłości.

I dalej pisze J. Sawka, że miasto nie ma żadnych znanych, polskich nazwisk. O pierwszym polskim prezydencie, który wygrał konkurs, czyli Piotrze Zarembie, zaledwie jedno zdanie. O kolejnych całe akapity. Drugim „szczecinianinem stulecia” został Hermann Haken, trzecim Friedrich Ackermann. Wyszukani w niemieckiej przeszłości miasta „nowi bohaterowie”. J. Sawka celowo zatytułował swój tekst „W poszukiwaniu nowej tożsamości”. Nie bez satysfakcji napisał, że w roli bohatera nie sprawdził się Edmund Bałuka, strajkowy lider Grudnia 1970, który w ogóle nie znalazł się na liście, ani Marian Jurczyk, który zajął dopiero 15 miejsce, mając 10 razy mniej głosów niż Haken, ani Andrzej Milczanowski, bohater podziemia, bo miał aż 22 razy mniej głosów. Skoro Szczecinianie nie uznali ich za bohaterów, trudno się dziwić, że „pożyczyli” ich sobie od Niemców.

I tak Szczecin został wyabortowany z „wolnościowej narracji europejskiej”. A jak uznać za bohaterów strajkujących robotników ubranych w gumofilce, kufajki i berecik z antenką? Jakoś tak mało europejscy. Co innego Haken z Ackermannem. Pisze Sawka, że jeden i drugi to „Niemcy bezpieczni”, bo byli nadburmistrzami przed dojściem Hitlera do władzy. Tezę o „bezpiecznym” Ackermannie potwierdził Edward Włodarczyk pisząc stosowną laudację.

Otóż obaj panowie głęboko się mylą. Ackermann był protonazistą. W tym sensie, że stawiał jak wielu innych polityków Republiki Weimarskiej cele, które później zrealizował Hitler. Zaciekły przeciwnik Traktatu Wersalskiego, gorący zwolennik przyłączenia do Niemiec utraconego niemieckiego wschodu, czyli ziem byłego zaboru pruskiego. Pisał, że bez przyłączenia do Niemiec Poznania i Tczewa nie ma rozwoju gospodarczego Pomorza. Ostrzegał przed „polskim niebezpieczeństwem” grożącym bez przerwy Szczecinowi. Nawoływał do jego likwidacji. Wiadomo w jaki sposób. W mieście zaprowadził klimat niechęci do Polaków. Szykanował, i to ostro, niewielką polską szkółkę. Ten wielki „Szczecinianin” w 1924 r. nie dopuścił na zimowe leże do Szczecina Polaków pracujących w junkierskich majątkach. Koczowali oni w kopcach, budkach, oborach, stodołach, aby doczekać wiosennych robót w polu.

Ackermann dostał swój plac w Szczecinie. Jak mawiał klasyk trudno o lepszy przykład „murzyńskości”. Na taki aksjologiczny wyłom czekano. Przykre, ale prawdziwe. W reakcji jako pierwsza pojawiła się parareligia sedińska. Poprzedził ją zwiastun „dobrej nadziei”, czyli Colleoni. Ale o tym w kolejnej części.

Fragment książki: „Owoce kakogeniki: Szczecinerzy”





U źródeł szczecinerstwa (cz. II)


17 listopada 2020



Nowy ruch społeczny?

Byli ojcowie założyciele, więc musieli pojawić się ich zwolennicy. Było zapotrzebowanie społeczne. A sądząc po tym, co się wydarzyło w ciągu tych ostatnich piętnastu lat – bardzo duże. Fenomen wart głębszej refleksji. „Synteza” wzięła się z próżni powstałej po odesłaniu do lamusa „repolonizacji Ziem Odzyskanych”. Niewątpliwie była próbą odpowiedzi na pytanie „co dalej”?

Początkowo wyraźną opiekę medialną sprawowała „Gazeta Wyborcza”. 
Dziś po setkach publikacji „papierowych” i „internetowych” jest ona „syntezatorom” mniej potrzebna. Nabrali cech ruchu społecznego z własną ideologią próbującą objaśnić świat, również ten w zasięgu ręki, oraz doktryną formułującą, co należy zrobić, po jakie środki sięgnąć, aby przekształcić w myśl własnych wartości zastaną rzeczywistość.

„Szczeciner. Magazyn Miłośników Historii Szczecina”. Tak brzmi jego pełna nazwa. Czasopismo odciążyło „Gazetę Wyborczą”. W nim opublikowano cały szereg tekstów. Kanoniczny od strony ideologicznej, jak i doktrynalnej jest artykuł Przemysława Jackowskiego „W poszukiwaniu tożsamości”. Jakiej? Na początku rytualne stwierdzenia: zabiegi repolonizacyjne okazały się fiaskiem, w oparciu o „polskość Szczecina” nie udało się zbudować lokalnej tożsamości, zatem kolejne pokolenie odcinając się od poprzedniego musi „na nowo zdefiniować swój związek z miastem”.


„Wymaga to znacznej wrażliwości intelektualnej, która pozwala na połączenie niemieckiej przeszłości z polską współczesnością”, a do tego potrzebna jest „znajomość i akceptacja przeszłości”. Dodajmy, że niemieckiej.

znamy to z tego bloga - MS

Po internecie onegdaj chodziła fraza: „nie każdy szczecinianin może zostać szczecinerem”. Żadnej głębokiej analizy nie potrzeba, aby zauważyć, że w tym stwierdzeniu założono podział szczecinian na dwa sorty: „lepszy” i „gorszy”. Ten „lepszy” rodzi się tak jak pismo „Szczeciner” – co bardzo chwalił P. Jackowski – z połączenia Stettina ze Szczecinem. 

Po wyjaśnieniu kwestii ideowych Jackowski przeszedł do bieżących zadań w walce o „nową tożsamość”. Znalazł pierwszą paskudę. Nazwy toponimiczne w Szczecinie, „bo w zdecydowanej większości nie sprzyjają wspieraniu lokalnego zakorzenienia mieszkańców”. Przykładem „Wały Chrobrego (…) istna manipulacja”.

Sposób zagospodarowania przestrzeni publicznej stawianiem m.in. pomników, nazwami ulic itd. jest z jednej strony zapisem stanu świadomości żyjących w niej ludzi, a jednocześnie instrumentem oddziaływającym na utrwalanie pożądanych postaw lub przekonanie nieprzekonanych.

Odnotujmy, że Jackowski za punkt przełomowy uznaje powrót na cokoły Hakena i Ackermanna. Uważa, że już jest lepiej, ale to nie znaczy że jest bardzo dobrze. Powinno się pójść dalej. Ma swoją listę. Obok wielkich niemieckiej kultury, jak Carl Loewe, godny uczczenia chociażby za to, że dał dowód na jedność kultury europejskiej, ilustrując muzycznie poezję Adama Mickiewicza, są na liście osoby, które nic nie znaczą. Mają za to jeden walor: były urodzone w Stettinie. Między innymi podrzędna, zapomniana już w Niemczech pisarka Carli von Sydow czy Ditty Parlo, ponoć gwiazda niemieckiego kina niemego. A czemu nie Pola Negri? – zapyta szczecinianin szczecinera. Absolutnie – nie! Bo nie urodziła się w Stettinie.

Zabiegi prawie quasi-eugeniczne. Dobry tylko ten co urodził się w Stettinie. Jako taki obdarzony dobrymi genami. I dlatego wielki. 

Przy tych kryteriach Katarzyna II jest jak najbardziej godną upamiętnienia. Przecież urodzona w Stettinie. Maria Fiodorowna de domo Wirtemberska. Też urodzona w Stettinie. 

Szczecinerzy jeszcze nie wykryli, że była matką dwóch polskich królów i jednego wodza naczelnego polskiego wojska. Łatwiej by im było wynieść ją na sztandary. Projektant Jahrhunderthalle we Wrocławiu Max Berg też na cokoły, bo urodzony w Stettinie. I tak dalej… A co z tymi, którzy nie mieli szczęścia urodzić się z niemieckich rodziców w Stettinie, tylko gdzieś w jakiejś Polsce lub Szczecinie? Posuwając rzecz prawie do złośliwości. To uporczywe szukanie bohaterów w niemieckiej przeszłości miasta jest jak szukanie innych przodków aniżeli biologiczni. Bo mało trendy. Co z tego, że obalili mur berliński, jeżeli nosili kufajkę, gumofilce i berecik z antenką. Ich wygląd – taki obciachowy – unieważnia ich wkład w historię Europy.

Ciągnąc rzecz ad absurdum. Czyżby w Szczecinie urodziła się nowa doktryna przyrodzonych praw jednostki? Skoro można zmienić płeć na lepszą, to dlaczego nie można zmienić przodków biologicznych na kulturowych, bardziej europejskich?

Wracając do Jackowskiego. Mówi o Bonhöfferze. Ale to jest jakby zasłona dymna, listek figowy. Jest o nim akapit. Dobry i on. Niechętnie się pisze w ruchu szczecinerskim o zbrodniach i zbrodniarzach funkcjonujących przecież w realnym, a nie wyimaginowanym Stettinie.

Quistorp. Kolejny święty. Toposowa postać. Archetyp dobroczyńcy. Żadne miasto nigdy i nigdzie nie uzyskało od jednego człowieka tyle co Stettin. I kogoś tak wielkiego wykluczył Jan Kasprowicz. Zabrał mu park. Przybłęda, „którego związek ze Szczecinem jest żaden” – jak pisze Jackowski.


Brał się za bary z polską kulturą Witkacy. Szydził z „czystej formy” Gombrowicz, przydając jej rozmaite „gęby”. Wziął na warsztat „polskość” Mrożek, dziwiąc się, że jest aż tak prostacka. Ale oni robili to, znając jej trzewia, prowadzili z nią dialog, postponowali jej toposy i archetypy, będąc znakomicie z nimi obeznani. Jackowski odcina i wyrzuca Kasprowicza bez zastanowienia się nad tym, co znaczył dla polskiej kultury. Robi to z zewnątrz – Inaczej niż wyżej wymienieni pisarze. Smutny zabieg. Bo to wygląda tak, jakby mieszkaniec Rostocku domagał się zabrania ulicy J. Goethemu. Też przecież nie z tego miasta.

Stała cecha szczecinerskich publicystów. Zmian w tożsamości nie da się przeprowadzić bez wyparcia polskich archetypów i toposów. Wszystkich naraz nie, bo to nawet w ciągu życia jednego pokolenia jest niewykonalne. Niewiele wiedzą o polskiej kulturze. Są poza nią. A tej niemieckiej, o której tyle mówią i piszą, też nie znają. Nawet na poziomie elementarnym. Banał popędza banał, z od czasu do czasu wybuchającymi histeriami. Patrz Colleoni i Sedina. O czym w kolejnym odcinku.

Ideologia „urodzonych w Stettinie” jest groźna i idzie naprawdę daleko. Kolejny jej bohater – Heinrich George. Też urodzony w Szczecinie. Wybitny aktor. Po wyjeździe ze Szczecina związany z lewicującym środowiskiem berlińskich artystów. Za sprawą Goebbelsa został dyrektorem teatru im. F. Schillera w Berlinie. Była to nagroda za zmianę frontu po dojściu Hitlera do władzy. Był jednym z pięciu aktorów odgrywających najważniejsze role w „Żydzie Süssie”.

Wcielił się w rolę ks. Wirtemberskiego oszukiwanego, wykorzystywanego, upokorzonego i maltretowanego przez krwiopijcę Josefa Süssa Oppenheimera, tytułowego Żyda i gwałciciela niewinnych germańskich dziewic. W ramach programu „Szczecińskie kamienice” na fasadzie kamienicy, w której się urodził, dostał swoją George tablicę. Zamieszczono na niej jego życiorys. A tam wyparowały lata 1933-1945, kiedy pełnił rolę mordercy z ekranu i natchnienia esesmanów z niemieckich i austriackich obozów śmierci. O jego wcześniejszym życiu napisano dużo. A było się czym pochwalić, przedstawiając go m.in. jako artystę związanego z lewicowym Bertoldem Brechtem. O ostatnim roku jego życia też wspomniano. George zmarł w 1946 r. w Oranienburgu. Miał raptem 53 lata. Mógł zatem dalej żyć, gdyby nie wykończyli go Sowieci. Na tej tablicy awansował do ofiary stalinowskich represji.

Burza wokół tej tablicy była nieuchronna. Inni bronili, ale w sposób nie do przyjęcia. Mianowicie zaczęto rozmawiać z synem Georgego, aby przyjechał do Szczecina. Wyjaśnił wszem i wobec, że ojciec jednak nie był wielkim faszystą, ani tym bardziej antysemitą. Ot, miał taki wypadek w pracy. Zwłaszcza, że niemiecka telewizja ARD wyemitowała film o Georgem, w którym syn wcielił się w rolę ojca. Producentem filmu jest Nico Hoffman. I z nim prowadzono rozmowy, żeby tu przyjechał i tak jak w filmie bronił swojego bohatera. Przy okazji ucząc szacunku współczesnych mieszkańców miasta dla Stettina i Hitlera.

Gdyby spiskowa teoria dziejów była prawdziwa, to właśnie w tym momencie miałaby swoje potwierdzenie. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że ten sam Nico Hoffman jest producentem głośnego filmu „Nasze matki, nasi ojcowie”? Po nim wszędzie na świecie, gdzie wyświetlano ten film, wiadomym się stało, że Polacy to zoologiczni antysemici, a AK odpowiada za Holocaust.

Może mu właśnie o to chodziło, żeby taka tablica wisiała nadal. Wówczas byłby kolejny dowód. I tryumf. A co, nie pokazałem! Szczycą się patronem duchowym Holocaustu, zatem są winni. Bo gen antysemityzmu siedzi w nich od zawsze. Miejmy nadzieję, że pozostanie to wyłącznie w sferze imaginacji. Ale wyobraźnia nadal podpowiada. Może kolejnym krokiem miał być najazd dziennikarzy z Ameryki.

Dachau. Dzień po projekcji „Żyda Süssa”. Już nocą zaczęli polowanie. Rankiem otworzył się ostatni krąg piekła. Tym razem naliczono ponad pięćset ciał żydowskich więźniów. Film pojechał do Gusen i Mauthausen. Tam też był dzień mordu. Na tej drodze do góry strzelano nie tylko do Żydów. Celem byli też Polacy, niemieccy socjaliści, komuniści i homoseksualiści. Ciała ściągano na pobocze, żeby tragarze mogli wynieść kamienie. Tę robotę nadzorowali już kapo. „Jude Süss”, czyli „Żyd Süss”. 

To właśnie po nim zaczynało się obozowe inferno. 

To właśnie on übermenschów przygotował psychicznie, usuwając, o ile je w szczątkowej formie mieli, jakiekolwiek skrupuły. Wyjątkowo sugestywny obraz, zrealizowany z wielką maestrią. Talent oddany w pakt Lucyferowi. Czy tylko w tamtych austriackich obozach wyświetlano ten film? Zatem, ilu więźniów zamordowano ekstra? Setki, tysiące czy dziesięć tysięcy? Tyle zostało w pamięci mojego ojca Kazimierza – więźnia Dachau, Gusen, Mauthausen. Ta zbrodnia też jest opisana w literaturze przedmiotu. Pomyłkę naprawiono, tablicy nie ma. Ale strach, że coś podobnego może się przytrafić – pozostał.

Wystawa w muzeum „Przełomy”. Dwa biogramy. Jeden Iwana Sierowa, drugi Franza Schwede-Coburga. W pierwszym napisane jest „komunistyczny zbrodniarz”, przy drugim nic takiego nie ma. A przecież ma na sumieniu ustawy norymberskie, wybór miejsca do rozstrzeliwań w Piaśnicy, wysłanie szczecińskich Żydów na pewną śmierć. Nie był zbrodniarzem jak Sierow? Wypada pozostać z nadzieją, że nie jest to świadomy szczecinerski zabieg, a jedynie przypadek.


Ruchy podobne do szczecinerskiego pojawiły się w innych miastach tzw. Ziem Odzyskanych. Podsłuchany w pociągu dialog. Mówi młody człowiek do drugiego „nasi to się bronili do samego końca, a wasi to uciekli już 26 IV 1945 r.”. Zaatakowany próbował się jakoś bronić, ale uznał argumenty adwersarza. No tak powiedział: „ci twoi byli dzielniejsi”. Żeby była jasność. Rozmawiał o obronie przed Armią Sowiecką Wrocławia i Szczecina, breslauer i szczeciner.




Są też kolbergerzy. Zawzięcie bronią Fritza Fullriedego. Rozstrzelał własnego generała, przydając mu nieco cywilnych „defetystów”. I zaczął z wyjątkowym fanatyzmem bronić w 1945 r. Kołobrzegu. Udało mu się ewakuować ileś tam tysięcy mieszkańców, w tym dzieci i kobiety. Ocalił je przed murowanym zgwałceniem. Na tym, według kolbergerów, polegało bohaterstwo Fullriedego. Tylko czy obrona „czci niemieckich kobiet” była warta życia ponad tysiąca polskich żołnierzy? Sowieci i tak część tych kobiet dopadli na Bornholmie, bo tam je też ewakuowano. A gdzie w tym bohaterstwie Fullriedego zmieścili się zabici podczas obrony niemieccy cywile?

Podobnie dziwaczne są pomstowania na aliantów, że bombami zniszczyli Stettin. Tam, gdzie lokalnych wodzów nie „wybombardowano” z chęci prowadzenia wojny, tam zamieniano miasta w twierdze i było jeszcze gorzej. Bezbrzeżne ruiny, jak we Wrocławiu i Głogowie.

Schwede-Coburg stracił ducha. Wbrew zapowiedziom nie zamknął się w Stettinie, tylko zwyczajnie zwiał. Chwała za to aliantom. Bo ocalili w ten sposób resztę miejskiej substancji.

Fragment książki: „Owoce kakogeniki: Szczecinerzy”













------------

Wyzwania tożsamościowe Polski zachodniej – recenzja książki Czas chaosu
Autor Bogumił Grott

8 stycznia 2025


Wraz z nową książką dra Andrzeja Krzystyniaka Czas chaosu czytelnik otrzymuje cały szereg ważnych i poruszających refleksji. Autor dał się już wcześniej poznać jako osoba analizująca w swoich publikacjach kondycję dzisiejszej polskości wobec trendów jej przeciwnych, a nawet wrogich. Uwagi autora skupiają się oczywiście na zachodniej ścianie naszego obszaru państwowego i etnicznego, ze szczególnym uwzględnieniem Górnego Śląska, gdzie funkcjonuje tzw. mniejszość niemiecka oraz „autonomiści śląscy”, będący elementem destrukcyjnym w stosunku do naszego państwa i narodu.




Autor śmiało alarmuje o takim stanie rzeczy, starając się go przybliżyć szerszym rzeszom czytelników w całej Polsce i pobudzić ich do odpowiednich przemyśleń, a nawet i działania. Już pierwsze strony publikacji Czas chaosu wskazują na jej dużą wartość. Jest to tekst potrzebny i wart rozpowszechnienia.

Kolejne rozdziały książki opisują panujące nastroje i trendy na płaszczyźnie współczesnych stosunków polsko-niemieckich, czy też raczej relacji pierwiastka niemieckiego i polskiego w szerokim znaczeniu tych słów. Autor ocenia panującą na tym polu sytuację wyraźnie pesymistycznie. Niemniej jednak ton jego wypowiedzi należy potraktować poważnie, zwłaszcza że właściwie brak jest oficjalnych badań naukowych na tym polu. Tymczasem ukazujące się drukiem od czasu do czasu odnośne teksty jakby świadomie unikały wyciągania głębszych wniosków pobudzających do działania.

Autor przestrzega przed procesami, które są szczególnie widoczne na Górnym Śląsku i starają się prowadzić do eliminowania z tego obszaru zarówno pełnoskalowych wpływów centralnych władz państwa, jak i samego ducha polskości. Cały czas podkreśla zagrożenie wynikające z takiej sytuacji, sugerując, iż mamy do czynienia z wielkim chaosem i niedocenianiem wagi wrogich procesów. Jego styl pisania, jak sądzę, ma szanse docierać i poważnie zaniepokoić przynajmniej tych czytelników, którzy czują się emocjonalnie związani z naszym krajem i jego kulturą. Jest to wartościowy kierunek działania, który należy kontynuować i rozszerzać.

W dalszej części swojej książki autor konfrontuje czytelnika z rodzajami antypolskiej propagandy uprawianej przez górnośląskich regionalistów. Demaskuje „teorię” tzw. „tragedii górnośląskiej”, pojęcia, które jest wyrazem ich politycznego zakłamania i narzędziem do pogłębiania międzyregionalnych odniesień, prowadzących do separowania Górnego Śląska od reszty Polski. Dr Krzystyniak wskazuje, na czym polega fałszowanie historii, któremu służą takie slogany stosowane przez regionalistów, jak „polskie obozy koncentracyjne” maskujące prawdziwych sprawców – funkcjonariuszy zwasalizowanego komunistycznego państwa rządzonego z Moskwy, często innej narodowości niż polska. Słusznie podkreśla, że przypominanie tych praktyk stosowanych przez panujący wówczas w Polsce reżim w istocie nie służy pamięci poszkodowanych wówczas obywateli, a raczej współczesnej polityce zorientowanych antypolsko elementów.


Autor jeden z rozdziałów swojej książki kończy bardzo istotnym pytaniem: „co na to państwo polskie?”. I czy nie czuje ono nadchodzącego z tej strony niebezpieczeństwa? Wspomina też o innych tendencjach do „kulturowego odcinania” od reszty kraju pozostałych ziem Polski zachodniej przyłączonych do naszego państwa po drugiej wojnie światowej. O tym zagadnieniu pisał także na portalu „Nowy Ład”, w rozdziale swoich wspomnień zatytułowanym charakterystycznie Szczecinerzy, szczeciński historyk, antykwariusz i pamiętnikarz dr Wojciech Lizak.

Autor tegoż artykułu wraz z wieloma innymi, których nie sposób tu wymienić, potwierdza tendencje piętnowane przez Krzystyniaka objawiające się w nieco innej wersji na Górnym Śląsku. Lizakowi chodzi głównie o zbyt słabą znajomość kanonu polskiej kultury wysokiej przez dużą część osadników napływowych z Polski centralnej czy Kresów Wschodnich. Jak widać mamy tu do czynienia ze skutkami słabości przekazu kulturowego w dół drabiny społecznej w latach komunizmu, co na dzień dzisiejszy przyniosło oczywiste szkody w dziedzinie świadomości.


Świadectwem tego są m.in. także nazwy nadawane placom czy ulicom, jakimi są nazwiska niemieckich prominentów związanych kiedyś z zachodnimi terenami dzisiejszej Polski. Bardzo jaskrawym przykładem tego było odrzucenie propozycji nadania jednemu z nowych rond w Szczecinie imienia Lecha Neymana, który zajmował się planami polonizacji ziem zachodnich po wojnie i usunięciem stamtąd Niemców. Był on autorem takich opracowań, jak Szaniec Bolesławów czy Likwidacja niemczyzny na ziemiach zachodnich. W miejsce nazwiska Neymana użyto innego, a mianowicie pewnej tłumaczki literatury niemieckiej na język polski, która miała przyswajać nam osiągnięcia ich kultury!

Sam Neyman stał się ofiarą powojennego reżimu, zostając skazany na śmierć przez komunistów. Przykład jest przytłaczający i domagałby się odpowiedniej reakcji.

Dr Krzystyniak podejmuje więc ważne problemy, przybliżając je szerszym kręgom Polaków. Widzi on także zagrożenia ze strony Unii Europejskiej w postaci co najmniej finansowej i gospodarczej. Dostrzega negatywną rolę niektórych procesów rozwojowych, jakie zaczęły się realizować po szerokim otwarciu drzwi na wpływy z Zachodu, które na swój sposób przerabiają mentalność społeczną w kierunku postawy obojętności w stosunku do swojego kraju.


W dalszej części swojej książki dr Krzystyniak wskazuje, iż „mimo swej olbrzymiej przewagi nad ruchami proniemieckich separatystów, Polska boi się wykorzystać swą urzędową i instytucjonalną machinę”. Podniesienie takiego problemu jest bardzo ważne. Skojarzenie stanu pokomunistycznej słabej kondycji narodowo-kulturowej z nową falą wpływów z Zachodu niosących ze sobą – poza różnymi pozytywnymi zjawiskami związanymi przede wszystkim z postępem materialnym – także szereg destrukcyjnych inspiracji na płaszczyźnie mentalnej społeczeństwa, jest właściwie oceniane w omawianej tu książce.

Oczywiście poszczególne punkty tego problemu można by tu rozwijać i pogłębiać, ale dla uzyskania obrazu całości zagadnienia, które przedstawia dr Krzystyniak dla szerszego odbiorcy, wydaje się wystarczające. Jego przekaz jest wyraźny i wynikające z niego sugestie nie dadzą się zakwestionować.

Autor Czasu chaosu krytykuje też mocno tendencje regionalistyczne, jakie widzimy w Unii Europejskiej. Mają one pogłębiać decentralizację państw i powodować dekompozycję kultur narodowych. Podnoszenie tego problemu i patrzenie na ręce czynnikom, które starają się go realizować, na pewno może przyczynić się do wspierania poczucia narodowego i jest działaniem na wskroś pozytywnym. I o to właśnie chodzi!

Kończąc niniejszą recenzję jeszcze raz stwierdzam, że książka Czas chaosu spełnia bardzo pożyteczną rolę. Tekst jest napisany językiem sugestywnym i przystępnym. Przestrzega przed negatywnymi skutkami realizujących się zwłaszcza na Górnym Śląsku procesów. Dlatego książkę dra Krzystyniaka należy ocenić bardzo pozytywnie i opublikować drukiem w odpowiednio dużym nakładzie, jako materiał dający wiele do myślenia o mechanizmach społeczno-politycznych i kulturowych, które należałoby zahamować.












Wyzwania tożsamościowe Polski zachodniej – recenzja książki Czas chaosu - Nowy Ład

nlad.pl/u-zrodel-szczecinerstwa/

U źródeł szczecinerstwa (cz. II) - Nowy Ład


Prawym Okiem: Fakty, ale takie inne

Prawym Okiem: Bachus