Niewolnictwo w Europie działa pod przykrywką. Wyzysk odbywa się w ramach prawa pracy.
Wielkie koncerny w białych
rękawiczkach zwalniają pracowników chronionych: młode matki, kobiety w
ciąży, pracowników z długim stażem. Zdarza się, że nie wypłacają
pensji, sprzedając pracowników wraz z wydzieloną spółką. Wyzysk maskują
marketingową działalnością charytatywną. - Potężne firmy stać jest na
rodzaj "whitewashingu". Tworzy się sympatyczny wizerunek firmy,
przykrywający wyzysk, który dzieje się daleko, poza oczami konsumentów –
mówi money.pl Maria Świetlik z Inicjatywy Pracowniczej.
Przemysław Ciszak, money.pl: O wykorzystywaniu pracowników tzw.
krajów globalnego południa mówi się dużo. Jednak ostatnie raporty, jak
choćby Clean Clothes, pokazują, że współczesne niewolnictwo ma miejsce
również w Europie.
Maria Świetlik, Inicjatywa Pracownicza: Oczywiście. Skala
zjawiska jest inna, ale również nasz region boryka się z tym problemem.
Jeżeli pracownik za swoją pracę otrzymuje pensję poniżej kosztów
własnego utrzymania, to de facto świadczy pracę niewolniczą. Jeśli
pracownica zakładów obuwniczych, produkujących dla najsłynniejszych
marek z Londynu, Paryża czy Rzymu, za fabryczną pensję nie jest w stanie
wykarmić własnych dzieci i nie ma perspektyw na lepiej płatne zajęcie,
to oznacza, że stała się współczesną niewolnicą.
Opisana w raporcie fabryka w Macedonii płaciła pracownikom
równowartość 131 euro miesięcznie pracy plus nadgodziny, tymczasem
pensja minimalna wynosi w tym kraju 145 euro i to bez nadgodzin.
Takie przykłady można znaleźć w wielu krajach Europy, choćby w Albanii,
Bośni, Rumunii, Słowacji, a nawet w Polsce. Duże koncerny obuwnicze czy
odzieżowe, ale także elektroniczne i każde inne, wykorzystują spółki
córki albo firmy podwykonawcze zakładane w krajach, gdzie koszt pracy
jest stosunkowo niski, a prawo niedostatecznie broni pracowników przez
tego typu wyzyskiem.
Firmom w Polsce autorzy raportu zarzucają zalew umów cywilnoprawnych. Ich zdaniem zatrudnianie pracowników przez agencje pracy tymczasowej na tzw. śmieciówki jest obejściem prawa i utrudnia pracownikom dochodzenie swoich praw.
Europejskie niewolnictwo ma bardziej zamaskowaną, ucywilizowaną formę.
Ujęte jest właśnie w ramy quasi-prawa pracy. Zmiana firmy niewiele
pomaga, bo systemowo wygląda to podobnie. Większość z tych koncernów
działa według tej samej zasady, liczy się zysk, a pracownik traktowany
jest nie tylko jako tania siła robocza, ale właściwie jako koszt.
Modnym
określeniem stosowanym przez korporacje jest tak zwana optymalizacja
kosztów. Powołując się na nią - różnymi metodami - omijają prawa
pracownicze.
Dekodując to eleganckie pojęcie, można
powiedzieć, że to nic innego, jak próba wyciśnięcia z pracowników jak
największej ilości pracy za jak najniższe pieniądze. Nie jest to nic
nowego, bo optymalizacja kosztów istniała od zawsze. Wpisana jest w
system kapitalistyczny – ktoś oferuje pracę, a kto inny ją spienięża i
zachowuje zysk dla siebie. Im mniej płaci oraz im więcej tej pracy
wyegzekwuje, tym większy ma zysk.
No dobrze, ale wydaje się, że kodeks pracy powinien nas chronić.
Problem w tym, że państwo, które do tej pory za pomocą systemów
prawnych, inspekcji, właśnie kodeksu i innych uregulowań chroniło
pracownika, dziś zaczyna się z tego wycofywać, oddając pole
bezwzględnemu biznesowi. Prekaryzacja pracy spowodowała, że coraz mniej
pracowników podlega kodeksowi pracy, jak i opiece związków zawodowych,
których tworzenie stara się utrudniać. To dlatego coraz częściej firmy
pozwalają sobie na nieetyczne manewry na granicy prawa, które mają pomóc
ominąć zabezpieczenia stworzone przez prawo.
Znamienne
wydaje się to, że o takie działania oskarżana są również spółki, w
których udziałowcem większościowym jest właśnie państwo. Przykładem
niech będzie choćby Telewizja Polska, spółka akcyjna Skarbu Państwa.
Przeniesienie części pracowników TVP do agencji pracy LeasingTeam to
przecież nic innego jak ukrywanie zwolnień grupowych.
Zarząd TVP oczywiście zaprzeczy, twierdząc, że chodzi o mądre
zarządzanie kadrą pracowniczą, a przy okazji oszczędność w budżecie
stacji. Trudno bronić tego argumentu w sytuacji, kiedy zaraz po
przeniesieniu firma LeasingTeam zmienia wszystkim warunki pracy i
wysokość pensji na gorsze i zwalnia pracowników.
To
konsekwencja tego, jak przez ostatnie lata wyglądała ochrona interesów
pracowniczych. Ani ze strony państwa, ani mediów, ani nawet
społeczeństwa nie było silnego zainteresowania tematem. Brakuje nam
umiejętności organizowania oporu przeciwko takim praktykom. Wciąż w
Polsce funkcjonuje przeświadczenie, że niewiele można zrobić, że tak już
musi być. Panująca od 30 lat doktryna minimalizowania kosztów
spowodowała, że pracujemy ponad normę, za długo i za intensywnie, a nie
dostajemy za to adekwatnego wynagrodzenia. A na dokładkę w półcieniu
prawa pozbawia się nas praw i świadczeń.
Dodatkowo dwa lata od działań outsourcingowych państwowy nadawca
nie zamierza przedłużać umowy z firmą i właściwie wypina się na swoich
byłych pracowników, nie zamierzając przywrócić ich do struktur TVP.
Wszystko w świetle prawa?
Wciąż jeszcze trwa proces cywilny
wytoczony przez związek zawodowy "Wizja" dążący do tego, aby jednak
uznać umowę między TVP a LeasigTeam za nieważną. Wydawałoby się, że
państwo ma w tym wypadku więcej do powiedzenia w sprawie ochrony
pracowniczej i sprawiedliwości niż w przypadku firm o prywatnym
kapitale.
Gdzie - jak się okazuje - możliwe jest w świetle
prawa zwolnienie pracowników chronionych, np. młodych matek czy kobiet w
cięży albo niewypłacanie pensji pracownikom i sprzedaż ich wraz z
wydzieloną spółką?
Jest wiele przykładów na takie działania. W części z nich istnieje
podstawa prawna do dochodzenia swoich praw przed sądem, ale w dużej
mierze koncerny zatrudniają prawników, aby ci wykorzystywali
nieprecyzyjne prawo na niekorzyść pracowników. I wszystko odbywa się w
białych rękawiczkach.
Głośnym przykładem może być działanie jednego z czołowych polskich
dystrybutorów stali - poznańskiego Akrostalu, który notabene
funkcjonuje do dziś.
To sprawa zaledwie sprzed roku. Pracodawca wyodrębnił spółkę córkę
Akrostal Trading, do której przeniósł siedem kobiet, wszystkie w ciąży,
na urlopie macierzyńskim albo wychowawczym. Po trzech miesiącach,
zgodnie z prawem, zlikwidował spółkę, a kobiety straciły pracę.
Sprawa trafiła do sądu. Cztery pokrzywdzone kobiety złożyły pozew.
Pewnie rozeszłaby się po kościach, gdyby nie perfidia w działaniu i
skala. Firma wykorzystała furtkę, która w wyjątkowych tylko sytuacjach
dopuszcza zwolnienie kobiety w czasie w objętym ochroną. Skoro
pracodawca nie miał podstaw do zwolnienia dyscyplinarnego, zakład nie
ogłosił upadłości, to została jedynie likwidacja stanowiska wraz z całą -
jak można przypuszczać właśnie w tym celu wydzieloną - spółką.
Przykład Akrostalu jest może najmniej subtelny, ale przecież niejedyny.
To bulwersujący przypadek, ale to prawda, proceder ten uprawia bardzo
wiele firm. To samo dzieje się z pracownikami mającymi długi staż
pracy, którym należą się odprawy. Mechanizm działa dokładnie tak samo.
Na własnym przykładzie stałam się ofiarą takich praktyk. Zatrudniający
mnie koncern mediowy podzielił się na kilka małych firm, po czym części
się pozbył, aby uniknąć wypłacania odpraw przy zwolnieniach.
Sprawa InPostu i nieznanej spółki Tenes One [red. pisaliśmy o tym tutaj]
pokazuje, że może być jeszcze gorzej. Pocztowcy nie tylko stracili
pracę, ale nie dostali nawet wynagrodzenia za ostatni przepracowany
miesiąc. To również ciekawy przykład. InPost bowiem zdążył
się pozbyć spółki córki – Bezpieczny List - tuż przed terminem wypłaty.
Teraz problem zaległych wypłat to sprawa nie prezesa Brzoski, który
umywa ręce, a firmy, która przejęła spółkę. Od nowego właściciela
listonosze jednak zamiast wyrównania dostają wypowiedzenia. Jeśli do
tego dołożymy śmiesznie niską kwotę 10 tys. zł, za jaką został oddany
Bezpieczny List, cała sprawa wydaje się etycznie niezwykle śliska. To
ewidentna próba pozbycia się zobowiązania wobec pracowników.
Podobno 1,2 tys. pracowników tej spółki szykuje pozew zbiorowy przeciwko byłemu pracodawcy. Mają szanse?
To zawsze bardzo trudne sprawy, ale walczyć trzeba. Gdyby w Polsce
istniał silniejszy ruch robotniczy i konsumencki, byłaby możliwość
wywarcia jakiegoś nacisku. W tej chwili ciężar odpowiedzialności, aby
regulować takie sprawy, spada na państwo: sądy pracy, Państwową
Inspekcję Pracy. Musimy pamiętać, że takie firmy jak InPost funkcjonują
dzięki zamówieniom publicznym. W przypadku takich nieetycznych działań
powinny być z nich wykluczane.
Sądzi pani, że to ma szansę się zmienić?
Mam nadzieję, że tego typu sprawy będą piętnowane i karane. Ale nie
możemy liczyć tylko na sprawiedliwość dziejową. Potrzeba samoorganizacji
pracowników, zmiany świadomości. Tylko w masie mają oni równowagę
konfrontacyjną z dużą firmą, korporacją zatrudniającą prawników i
ekspertów od prawa spółek, prawa cywilnego i praw pracowniczych. Trzeba
świadomości, że tego typy wykorzystywanie pracowników, wyzysk, to
przemoc wymierzona w pracownika.
Coraz więcej mówi się o etyce biznesu, ekonomii wartości,
sprawiedliwym handlu, zaangażowaniu w działania charytatywne wielkich
koncernów. Przykładem niech będą czerwone sznurówki Nike czyli kampania
na rzecz walki z AIDS w Afryce, a jednoczesny wyzysk młodych kobiet w
fabrykach tej firmy w krajach Dalekiego Wschodu, do czego Nike
oficjalnie się przyznała w 2005 roku. Tę etykę można sobie wykupić?
Wielkie koncerny stać jest na ten rodzaj "whitewashingu",
"greenwashingu" czy "pinkwashingu". Poprzez właśnie działania PR-owe i
marketingowe tworzy się sympatyczny wizerunek firmy przykrywający
wyzysk, który dzieje się daleko, poza oczami docelowych konsumentów.
Tego typu wybielanie jest monitorowane przez wiele instytucji
pozarządowych i piętnowane. Globalne łańcuchy dostaw są ujawniane i to
od nas, konsumentów, zależy, czy będziemy chcieli dalej wspierać swoimi
wyborami zakupowymi te firmy, czy zdecydujemy się na np. bojkot
konsumencki.
Może się to okazać trudniejsze niż się wydaje. Zwłaszcza w dobie
globalizacji, gdzie 10 korporacji kontroluje niemal wszystko, co
znajdziemy na półkach sklepowych.
To wymaga zachodu i podjęcia pewnego trudu, ale zapewniam pana, że
jest to możliwe. Inicjatywa oddolna już nieraz pokazała, jak bardzo może
okazać się skuteczna i wpływać na politykę działań wielkich korporacji
czy nawet państw. Niech za przykład posłużą protesty przeciwko umowie
handlowej TTIP, zmuszenie Google'a, by po latach zapłacił podatek
Brytyjczykom, czy głośne bojkoty przeciwko takim gigantom jak Shell i
Adidas.
Zgadzam się jednak, że musi za tym musi pójść zmiana polityk
handlowych na poziomie ponadpaństwowym. To jednak wymaga od polityków
odwagi, by przeciwstawić się głównej grupie interesów, czyli korporacjom
i wielkiemu, zamożnemu biznesowi.
http://www.money.pl/gospodarka/raporty/artykul/wyzysk-pracownikow-whitewashing,23,0,2147095.html
I niby jak mam to sprawdzić?
Wysłać swoich agentów, których nie mam, na przeszpiegi??
... których jeszcze nie mam....
:)
A po czym pan to wnioskuje?
Wpisałem Rotschild i pesa w google i nic z tego nie wyszło.
Więc jak mam to niby sprawdzić?
http://tech.wp.pl/kat,1009779,title,Polski-pociag-Pendolino-pobil-rekord-predkosci-Rozpedzil-sie-az-do-270-kmh,wid,16177782,wiadomosc.html
"Oto kilka mitów w temacie Pendolino, którymi się nas karmi. 1) Centr. Mag. Kolejowa jest gotowa do wykorzystania szybkości Pendolino. Realia - CMK liczy sobie 224km, gdzie, po wprowadzeniu ETCS, NA NIEKTÓRYCH ODCINKACH prędkość maksymalna wyniesie 220 km/h. Niedługo będzie tam 250km/h - mówią nam. Czyżby? Jakoś mało mówi się o tym, że ta szybkość W REGULARNYM RUCHU zostanie wprowadzona tylko wtedy, kiedy zmieni się tam zasilanie z 3kV DC na 25kV 50Hz AC. Po prostu - obecna sieć nie poradzi sobie z ze zwiększonym poborem mocy. Dzisiaj Pendolino może tam jeździć 275km/h, pod warunkiem, że jest jedynym pociągiem na odcinku - wpuszczenie drugiego, spowodowałoby "zgaśniecie światła". Taka zmiana sporo kosztuje, poza tym pociąga za sobą konieczność wymiany taboru na wielosystemowy. Obecne woły robocze IC - lokomotywy EP09, "Epoki", 160km/h, których wraz z EP08 jest obecnie ponad 60 sztuk, są jednosystemowe. Jedyne wielosystemowe EU44, vel Husarze, całe 10 szt, obsługują inne połączenia, a nowo zamówione 20 szt Flirtów Staedlera/Newagu są przeznaczone w większości na inne trasy niż CMK. Podniesienie napięcia na CMK nie jest obecnie najpilniejszym zadaniem na polskich szlakach kolejowych - pierwszorzędnym jest modernizacja Węzła Warszawskiego - więc pewnie zostanie odłożone na św. Nigdy, a V max=220km/h, skądinąd całkiem wystarczająca, będzie tam obowiązywać jeszcze długi czas. 2) Zmodernizowana linia E-65, Wwa-Gdańsk jest na połowie długości przystosowana do 200km/h. Fakty- są tam jedynie DWA dłuższe odcinki dla 200 km/h, razem 24% trasy: 60km, Nasielsk - Mława i 26 km pod Pruszczem Gd., poza tym jest 9 krótkich odcinków, od.. 5 do 13 km. Oprócz tego jest 10 zwolnień do 60-80km/h. Tymczasem Pendolino, aby przyśpieszyć ze 120 do 200km/h, w trybie oszczędnym potrzebuje ok.. 10km. I najważniejsze - szybkość 200km/h jest na E-65 dopuszczalna TYLKO dla pociągów z wychylnym pudłem, inne mają limit 160km/h. PKP mgliście obiecuje, że "zwykłe" Pendolino też tyle tam pojedzie, ale gdzie tu wykorzystanie 250km/h, skoro nawet 200 jest tylko teoretyczne, na paru odcinkach? Fakty są takie - jedynym odcinkiem kolei w Polsce, na którym teoretycznie da się wprowadzić 250km/h jest tylko CMK. 3) Tylko Pendolino miało odpowiednie parametry, określone w warunkach przetargu. No właśnie- kto ustalił ten nieszczęsny limit 250km/h, skoro takich tras nie ma i długo nie będzie? Nawet gdy się wprowadzi ten limit na CMK, to w porównaniu z 220km/h da teoretycznie zaledwie.. 7 minut oszczędności!Teoretycznie - bowiem nie na całej trasie pociąg tyle pojedzie. Pamiętajmy, że dopóky nie wprowadzono tego limitu, konkurencja w przetargu była spora- były firmy zagraniczne i dwa konsorcja zagraniczno- polskie. Zainteresowanych odsyłam do artykułów na portalach branżowych, poświęconych kolejnictwu. Dopiero kiedy PKP podniosło limit, doszło do absurdu, że w przetargu brał udział JEDEN oferent. Dodajmy - przeciwko tej firmie toczy się na świecie parę dochodzeń z podejrzeniem o przekupstwo urzędników państwowych. Pamiętajmy, że przed dekadą NIK unieważnił przetarg na Pendolino i rząd Buzka się z zakupu wycofał".
Na koniec dyskusji, jaka się pod tym postem wywiązała, jakiś fachura w sprawach kolejnictwa napisał, że typ sygnalizacji ETSC przyjęty na CMK jest dostosowany tylko do 200 km/h, więc nawet 220 nie będzie.
Nic się w tej sprawie do dziś nie zmieniło.
Pozdrawiam.