Niemcy wybrali doskonały moment do podjęcia ryzykownej gry, wiedząc, że w najważniejszych politycznych salonach Zachodu dojrzała idea urzeczywistnienia Stanów Zjednoczonych Europy.
Lata
siedemdziesiąte ubiegłego wieku przyniosły intensyfikację
najważniejszego kierunku bońskiej dyplomacji: przygotowań do połączenia
obydwu państw niemieckich. Polityczne otoczenie kanclerza Willy'ego
Brandta zaczęło wówczas wysyłać sygnały o rozważaniu – tylko z pozoru
karkołomnej – koncepcji zjednoczenia przeprowadzonej pod patronatem
ZSRS, a więc w zamian za przystąpienie do tzw. sowieckiej strefy
wpływów. Niemcy wybrali doskonały moment do podjęcia ryzykownej gry,
wiedząc, że w najważniejszych politycznych salonach Zachodu dojrzała
idea urzeczywistnienia Stanów Zjednoczonych Europy. Postanowili to
wykorzystać.
Widmo
niemieckiej wolty uprawdopodobniło się po tym, jak wywiad amerykański
wpadł na trop Güntera Guillaume, który pośredniczył w rozmowach Bonn z
Moskwą. Ewentualny alians obu tych stolic nie tylko zniweczyłby cały
wysiłek budowy SZE, ale i drastycznie, na długie lata zmieniłby układ
sił na kontynencie. Do tego Wielcy Tego Świata nie mogli dopuścić i
przebili sowiecką ofertę. Na tajnym spotkaniu zorganizowanym w jednym z
bawarskich zamków Niemcy zgarnęli całą pulę: uzyskali zgodę na
zjednoczenie swoich państw oraz obietnicę politycznego i ekonomicznego
przodownictwa w przyszłej ogólnoeuropejskiej strukturze. W Bonn
strzeliły korki szampana: misterną rozgrywkę doprowadzono do
szczęśliwego zakończenia.
Gdy coś
się kończy, coś zaczyna. Jedyną i na pozór niemożliwą do pokonania
przeszkodę na drodze do utworzenia Stanów Zjednoczonych Europy stanowiły
państwa tworzące Układ Warszawski. Na pozór, bo już wówczas ich
agenturalna penetracja była mocno zaawansowana. Rej wodziły służby
niemieckie i to one w myśl przywołanego bawarskiego porozumienia miały
wziąć na siebie główny ciężar demontażu tych państw. Bonn było
zadowolone z takiego obrotu rzeczy. Nie dość, że Niemcy stawały się
zarówno listonoszem, jak i cenzorem informacji krążących między Wielkimi
Tego Świata a funkcjonariuszami Stanów Zjednoczonych Europy
zlokalizowanymi w tzw. krajach demokracji ludowej, to równolegle
rozbudowywały własną sieć agenturalno-lobbystyczną, gotową do
wykorzystania w niedalekiej przyszłości. Naturalnym terenem penetracji
stała się Niemiecka Republika Demokratyczna, ale gros sił skupiono na
ZSRS oraz Polsce, którą to nieprzypadkowo wytypowano do odegrania roli
zapalnika tej części Europy.
Niemcy
mieli już spore doświadczenie w rozgrywaniu spraw polskich. Czynili to
zresztą wzorcowo od XVI wieku i tylko splot niekorzystnych dla nich
okoliczności sprawił, że Polska znalazła się chwilowo – tak uważano
według pruskich standardów w Bonn i Berlinie – poza strefą ich
bezpośrednich wpływów. Zostawili tu po II wojnie światowej sporo
zaufanych ludzi, a prowadzona wojna informacyjna wraz z siłą
przekonywania Deutsche Mark pozwalała im patrzeć z optymizmem na rozwój
wypadków. Tym bardziej, że Federalna Służba Wywiadowcza (BND) mogła
liczyć na wsparcie izraelskiego Mossadu (który w Polsce i ZSRS opierał
się na elicie politycznej świadomej swojego żydowskiego pochodzenia)
oraz Grupy Operacyjnej Warszawa Stasi (Operativgruppe Warschau),
legalnie działającej w Polsce wschodnio-niemieckiej struktury
wywiadowczej (odpowiedzialnej m.in. za porwanie i śmierć ks. Jerzego
Popiełuszki).
Kiedy
szefem BND został Klaus Kinkel, nastąpił gwałtowny przyrost wydatków
komórki 12F, która operowała w Polsce. Jego nominacja zbiegła się w
czasie z kolejnymi wybuchami niezadowolenia społecznego w polskich
zakładach pracy i narodzinami NSZZ Solidarność. Rozlewająca się fala
strajków była zbyt łakomym kąskiem dla Wielkich Tego Świata, by nie
podjęli oni próby rozegrania jej dla własnych celów. Gdańsk i inne
ośrodki robotniczego buntu zostały dokładnie zaznaczone na mapach przez
służby wszystkich zainteresowanych: BND, Mossad, CIA, SIS, Stasi, SB i
KGB. Nastąpiła błyskawiczna mobilizacja kadr agenturalnych, które pod
szyldem grup eksperckich bezpardonowo wyparły naturalnych przywódców
robotniczych. Ten zaskakujący wszystkich sukces „pierwszej Solidarności”
nie mógł jednak zostać w pełni skonsumowany, gdyż równolegle z nim nie
doszło do żadnych zmian w pozostałych państwach „demo-ludu”, ze
Związkiem Sowieckim na czele. Przyszłość pokazała, że polskie fiołki
zakwitły zbyt wcześnie, a sąsiednie agentury potrzebowały kilku lat, by
„gdański wirus” zainfekował sowiecką część Europy.
Przed BND
i współpracującymi z nią służbami stanął problem przechowania
Solidarności na lepsze czasy. Zadanie postawiono sobie niełatwe:
utrzymać społeczne poparcie dla tego związku, spotęgować autorytet i
zachować substancję jego agenturalnej elity oraz wyeliminować
konkurencję ze strony środowisk uznanych z punktu widzenia służb za
niebezpieczne. W połowie 1981 r. doszło do cyklu spotkań na szczeblu
niedostępnym dla polskich uczestników sceny politycznej, zarówno tych
rządowo-partyjnych, jaki i Solidarnościowych. Słabnąca Moskwa zmuszona
była do zaakceptowania szatańskiego pomysłu, który zrodził się podczas
burzy mózgów w siedzibie BND: wprowadzenie stanu wyjątkowego przez
rządzącą w Polsce PZPR. Było to rozwiązanie satysfakcjonujące na tę
chwilę obie strony. ZSRS zachowywał status quo i w miarę pokojowy sposób
zyskiwał czas na okrzepnięcie, a wraz z nim iluzoryczną szansę na
zmianę kierunku wiatru historii: śmiertelnie chory Leonid Breżniew mógł
już tylko obserwować rosnące rozprężenie w partyjnych szeregach i
rozpoczynającą się walkę o schedę po nim.
Na
przełomie listopada i grudnia 1981 r. pod Warszawą miało miejsce
kuluarowe, do dziś tajne, pierwsze posiedzenie „Okrągłego Stołu”, na
którym spotkało się kilkanaście osób z obu stron barykady: rządu i
Solidarności. Wspólnie omówiono zapodany z obu central scenariusz na
najbliższe tygodnie, który zaczął obowiązywać od 13 grudnia. Odtąd
kierownictwo Solidarności mogło cieszyć się gwarancją osobistego
bezpieczeństwa, ginęli natomiast jej szeregowi działacze i sympatycy, a
wielu patriotów brutalnie przepędzono z Polski. Działania Służby
Bezpieczeństwa skierowane były głównie przeciw środowiskom spoza
głównego nurtu Solidarności, wzmacniając monopol tej ostatniej.
Marazm i
stan zawieszenia trwał do wiosny 1985 r., kiedy to przywódcą ZSRS został
człowiek Mossadu – Michaił Gorbaczow. Odtąd wszystko potoczyło się już
niezwykle szybko. Dla podretuszowania martyrologicznej biografii
zatrzymano, skazano a potem amnestionowano kilku prominentnych działaczy
Solidarności, Prymas Glemp odbył wielogodzinną rozmowę z gen.
Wojciechem Jaruzelskim, zapowiedziano normalizację stosunków z Izraelem,
a Polska znów została członkiem Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Gorbaczowowska „pierestrojka” już nie zwolniła tempa. Solidarność
wznowiła jawną działalność a cenzura przestała zauważać krytykę systemu.
Do Polski przybył najpierw Jan Paweł II, a potem wiceprezydent USA –
George Bush, który spotkał się z gen. Wojciechem Jaruzelskim, Prymasem
Glempem i Lechem Wałęsą. Ostatni etap dekompozycji PRL rozpoczął się w
1988 r. wraz z falą strajków, o których już wówczas mówiono, że były
współorganizowane przez władzę! Do Warszawy przyjechał szef Klubu
Rzymskiego z obietnicą kredytów, a w Krakowie zorganizowany został
pierwszy Festiwal Kultury Żydowskiej. Niejako w rytm klezmerskiej muzyki
na premiera powołano Mieczysława Rakowskiego i rozpoczęto biesiadowanie
w Magdalence.
3
października 1990 roku doszło do połączenia obydwu państw niemieckich.
Upadek muru berlińskiego jest dziś powszechnie uznawany przez
politologów za największe osiągnięcie... rewolucji „Solidarności”.
Bolesna to prawda, aczkolwiek tylko połowiczna. Na swoje zjednoczenie
Niemcy wytrwale pracowali przez całe dziesięciolecia. A że część tej
karkołomnej roboty wykonali naszymi rękoma? „Kto nie maszeruje, ten
ginie” - mawiali francuscy legioniści. My, Polacy, zatrzymaliśmy się w
myśleniu już dawno.
Za wszelką cenę staramy się zwalić naszą własną odpowiedzialność
na obce służby. Prawda jednak jest brutalna. "Gołodupcy" nieznający odpowiedzialności za własność i czyny przystąpili do zmiany otaczającego świata a tzw. polska elita intelektualna okazała się zwykłymi głąbami od kapusty niepotrafiącymi przetłumaczyć prostemu robotnikowi co robi i dokąd idzie. Skompromitowali się swoją własną indolencją działania i tchórzostwem.
Co tu się w końcu dziwić. Mimo ze praca nie hańbi, jednak zbieranie ogórków koło Płocka przez kwiat polskich profesorów zamiast intelektualne zaangażowanie się w sprawy państwa mówi nam o tamtych czasach wszystko.
Generalnie coraz więcej autorów potwierdza tezy zawarte w tekście WERWOLF, o tym, że główna rolę w Polsce odgrywają służby niemieckie - kierowane ideą, a dopiero potem, pieniędzmi...
Jeśli Pan może proszę rozpowszechniać ten tekst.
Tablica zawieszona w 2012 r. przy wejściu głównym, na elewacji, odrestaurowanego dworca kolejowego Gdynia Główna.
http://werwolfcompl.blogspot.com/
http://werwolfcompl.blogspot.com/
o obcych służbach gdyż zasadniczo ma pan racje. Staram się jednak
odróżniać nasz prawdziwy problem od wpływów z zewnątrz. Bardzo dużo różnych notatek włączając pańską ukazuje iż jako Naród na nic nie mamy wpływu i wszystko poza naszymi plecami jest zawczasu ustalone.
Stosunek do tematu jak najbardziej błędny jak i szkodliwy.