Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania tradycja, posortowane według trafności. Sortuj według daty Pokaż wszystkie posty
Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania tradycja, posortowane według trafności. Sortuj według daty Pokaż wszystkie posty

wtorek, 3 grudnia 2013

Jak Niemcy stworzyli Ukrainę i w jakim celu.





Bardzo ważny tekst, który uzmysławia nam, jak Niemcy stworzyli Ukrainę i w jakim celu.


Polecam szczególnie od punktu III.






PREZENTUJEMY NIEPUBLIKOWANY DOTYCHCZAS, TEKST AUTORSTWA ROMANA DMOWSKIEGO POŚWIĘCONEGO UKRAINIE. MATERIAŁ POCHODZI Z ARCHIWUM MINISTERSTWA SPRAW WEWNĘTRZNYCH I ADMINISTRACJI !!!


Roman Dmowski – “Kwestia ukraińska”



  1. Wyzwolenie narodowości
Jednym z ważniejszych zagadnień naszej polityki za­równo wewnętrznej, jak i zewnętrznej – jest kwestia ukra­ińska. Pojmuje się ją powszechnie jako jedną z kwestii narodowości, które się obudziły do samoistnego życia w dziewiętnastym stuleciu, podniosły swą mowę z narze­cza ludowego do godności języka literackiego, a w koń­cu osiągnęły niezawisły byt państwowy. W tym pojęciu, na mapie Europy – zjawienie się odrębnego państwa ukraińskiego – jest tylko kwestią czasu i to niedalekiego.
Jest to pojęcie zbyt proste. Kwestia ukraińska w obecnej swojej postaci daleko wykracza poza granice miejscowego zagadnienia narodowości: jako kwestia na­rodowości – jest ona o wiele mniej interesująca i mniej doniosła, niż jako zagadnienie gospodarczo-polityczne, od którego rozwiązania zależą wielkie rzeczy w przy­szłym układzie sił nie tylko Europy, ale całego świata. To jej znaczenie trzeba przede wszystkim rozumieć, aże­by móc w niej zająć jakiekolwiek świadome własnych celów stanowisko. Nie licząca się z nim polityka ukra­ińska będzie niepoczytalną.

O kwestiach narodowości, których cały szereg historia dziewiętnastego i początku dwudziestego stule­cia wysunęła i rozwiązała, trzeba w ogóle powiedzieć, że nie są one ani tak proste, ani tak podobne wszystkie do siebie, jak to się przy powierzchownym patrzeniu wydaje.
Klasyczny przykład odrodzenia narodowego i wzór dla innych narodowości przedstawiali Czesi. W kraju, w którym tylko lud wiejski mówił po czesku, a wszystkie inne warstwy były niemieckie, rozpoczął się w począt­ku XIX w. ruch narodowy czeski, który wykształcił sobie język literacki i stworzył w nim bogate piśmien­nictwo, szczycące się szeregiem dużej miary poetów i uczonych; zorganizował się świetnie w dziedzinie gos­podarczej, osiągnął przewagę w wytwórczości kraju, na tej drodze zdobył miasta i wytworzył przewodnie war­stwy społeczne; zorganizował się sprawnie do walki o swe prawa i interesy i poprowadził niezwykle ener­giczną, świadomą swych celów politykę, która dała Cze­chom pierwszorzędną rolę w monarchii habsburskiej; wreszcie przy rozbiorze tej monarchii nie tylko zdobył dla Czech niezawisły byt państwowy, ale osiągnął przy­łączenie do nich Słowacczyzny, Rusi Węgierskiej i części ziem polskich.

Taka wszakże imponująca historia odrodzenia zni­szczonego nie tylko politycznie, ale i cywilizacyjnie na­rodu jest wyjątkowa. Drugiego podobnego przykładu nie znajdziemy. Zrozumieć ją można tylko przypomniawszy sobie, że Czesi jako naród samoistny, mieli długą, pra­wie tysiącletnią historię, że cywilizacja czeska została zniszczona dopiero w XVII stuleciu, że jeszcze w wieku szesnastym, w złotym wieku naszej cywilizacji, pisarze nasi stwierdzali, że język czeski, jako starszy cywiliza­cyjnie, jest bogatszy i wyżej rozwinięty od polskiego. Taka długa i tak niedawno przerwana tradycja własnego, i to wysokiego życia cywilizacyjnego, której inne bu­dzące się narodowości nie miały, dała czeskiemu rucho­wi narodowemu treść bogatą i stała się główną podsta­wą jego potęgi.

W nawiasie trzeba dodać, że Czesi swego czasu odegrali dużą rolę w walce z Rzymem, biorąc wybitny udział w reformacji i w stojących za nią tajnych związkach. Tradycję tych związków politycy czescy odnowili w ostatnich czasach, co im dało ścisłe stosunki z wpływowymi żywiołami w Europie i Amery­ce, oraz energiczne poparcie ich sprawy przez tajne organizacje. Odbiło się to jednak silnie na ich młodym państwie i na duchu jego polityki, i przyszłość dopiero pokaże, czy nie pociągnie to za sobą wielkich dla niego trudności.

Sprawa narodowości wyrosła zarówno wśród ludów odradzających się narodowo, jak w opinii publicznej Europy, pod wpływem trzech głównie czynników: 1) rewolucji francuskiej, która wyprowadziła na widownię dziejów naród, istniejący niezależnie od państwa i bio­rący w swe ręce władzę nad państwem; 2) zajmującej w pierwszej połowie XIX w. uwagę całej Europy sprawy polskiej, sprawy narodu historycznego, cywilizacyjnie samodzielnego i posiadającego bogatą ideologię poli­tyczną, a pozbawionego własnego państwa; wreszcie 3) romantyzmu w literaturze, zwracającego się ku bo­gactwu duchowemu własnej rasy, wynoszącego wartość tradycji ludowej jako źródła poetyckiego natchnienia i duchowej siły narodu.

Jednakże nie można powiedzieć, żeby z tych źródeł wyrosły spontaniczny ruch narodowości był główną przyczyną ich emancypacji, ich, że tak powiemy, poli­tycznej kariery.

Z chwilą, kiedy idea narodowości zdobyła sobie swe stanowisko w Europie XIX w., dyplomacja wielkich mocarstw zrozumiała, że w wielu wypadkach można ją znakomicie wyzyskać w walce z przeciwnikiem. Wyzy­skano też ją przede wszystkim w kwestii wschodniej, przeciw Turcji. Narody bałkańskie zawdzięczały swoje wyzwolenie przede wszystkim temu, że potężne państwa dążyły do zniszczenia stanowiska Turcji w Europie.

Mocarstwa, które rozebrały Polskę spostrzegły też w XIX w., że budząc kwestię narodowości na obszarze dawnej Rzeczypospolitej można ogromnie osła­bić Polaków i potężnie zredukować obszar narodowy polski. Zaczęły one wytwarzać ruchy narodowości pla­nowo, własnymi środkami.

Klasyczny w tym względzie przykład stanowią po­czątki ruchu litewskiego. Po stłumieniu powstania [18]63-4 r. słynny Milutinowski plan organizacji oświaty w Królestwie Kongresowym miał na celu wydobycie spod wpływu polskiego wszystkich możliwych żywiołów w kraju, wszystkiej lud­ności mówiącej po rusku, po litewsku, nawet po nie­miecku i po żydowsku. Do tego prowadziło grupowanie tych żywiołów w oddzielnych możliwie szkołach średnich, które zresztą wszystkie były rosyjskie.
W tym planie gimnazjum w Mariampolu przezna­czone zostało dla synów mówiących po litewsku wło­ścian północnej części guberni suwalskiej. Istniejąca w szkołach dla Polaków dodatkowa nauka języka polskiego, w tej szkole została zastąpiona przez naukę języka litewskiego, którego pierwsze podręczniki zosta­ły opracowane na rozkaz rządu. Następnie utworzo­no przy uniwersytecie moskiewskim dziesięć stypendiów dla Litwinów, wychowańców gimnazjum mariampolskiego. Wszyscy pierwsi działacze narodowi litewscy wyszli z owych stypendystów. Znacznie później do­piero (już bez poparcia i wbrew widokom rządu rosyj­skiego) przenieśli oni ruch z Królestwa do Kowna, propagując go przede wszystkim w seminariach du­chownych.
Austria wcześniej już to samo mniej więcej robiła wśród ludności ruskiej we wschodniej Galicji.
Prusy w swoim czasie nawet próbowały w swej statystyce urzędowej opatentować wynalazek narodowości kaszubskiej i mazurskiej; wynalazku tego wszakże w następstwie się zrzekły.
Na każdą tedy kwestię narodowości trzeba patrzeć z dwóch punktów widzenia: 1) co dana narodowość przedstawia jako odrębna jednostka etniczna, pod względem językowym, cywilizacyjnym, tradycji historycz­nych? jaka jest jej spójność? i 2) kto, przeciw komu, w jakim celu dąży do jej zorganizowania w nowe państwo?
Z obu tych punktów widzenia kwestia ukraińska przedstawia się jako przedmiot bardzo skomplikowany, a tym samym bardzo interesujący.

II. Ukraina jako narodowość
Wyraz “Ukraina”, który do niedawna jeszcze ozna­czał ziemie kresowe na południowym wschodzie Polski, w języku politycznym ostatnich czasów przybrał nowe znaczenie. W dzisiejszym postawieniu kwestii ukraiń­skiej przez Ukrainę rozumie się cały obszar, którego ludność mówi w większości narzeczami małoruskimi, obszar, na którym mieszka blisko pięćdziesiąt milionów ludzi.
Narzecza wschodniosłowiańskie, zwane ruskimi, z początku mało się między sobą różniące, liczebnie się bardzo rozrosły przez kolonizację słabo zaludnionych obszarów od Karpat aż do Pacyfiku, i przez asymilację ich ludności. Wyraźne zróżnicowanie ich na odłamy wielko- i małoruski – dodać jeszcze trzeba trzeci, bia­łoruski – nastąpiło dopiero po zniszczeniu i spustosze­niu Wielkiego Księstwa Kijowskiego przez koczowniczych Połowców. Język wielkoruski, rosyjski kształtował się na leśnym obszarze między Wołgą i Oką, na którym osadnicy słowiańscy zlewali się stopniowo ze szczepami fińskimi i który przez dwa stulecia pozostawał pod jarzmem mongolskim. Stał się on językiem państwa moskiewskiego, późniejszej Rosji, i wydał wielką, bogatą i oryginalną literaturę.

Natomiast mowa małoruska stała się mową południowego zachodu, który wchodził coraz bardziej w sferę panowania polskiego. Była ona mową Podkarpacia, które przez krótki czas tworzyło własne państwo, Królestwo Halickie, oraz mową osadników posuwających się pod osłoną potęgi polskiej coraz głę­biej w step, coraz dalej na wschód, za Dniepr, od Czer­wonej Rusi przez Podole, Kijowszczyznę, województwo czernihowskie i połtawskie, i wchłaniających w siebie żywioły stepowe. Po utracie tych województw przez Polskę i następnie po rozbiorze Polski posuwanie się tych osadników na wschód, poza Don, i na południe, ku Morzu Czarnemu, nie ustało i nie ustało dalsze sze­rzenie się mowy małoruskiej. Stąd olbrzymi obszar, jaki ona obecnie zajmuje.

Ludność małoruska różni się od wielkoruskiej nie tylko mową. Już sam fakt, że ostatnia kolonizowała obszary leśne i mieszała się ze szczepami fińskimi, gdy pierwsza szerzyła się na stepie, wchłaniając w siebie jego wędrownych mieszkańców, musiał wytworzyć dużą różni­cę. Jeszcze większa wynikła z różnicy w losach dziejo­wych. Gdy tamta, pozostając długo w sferze panowania mongolskiego, urabiała się pod jego wpływami, ta ule­gła silniejszym lub słabszym wpływom zachodnim, pol­skim, a nawet w znacznej swej części przez unię ko­ścielną wciągnięta została w sferę wpływu Kościoła Rzymskiego. Można nawet powiedzieć, że różnice cha­rakteru, psychologii są większe, niż różnice mowy.

Trzeba wszakże stwierdzić, że pomiędzy poszczególnymi ziemiami, na których rozbrzmiewa mowa mało­ruska, a jak dziś się mówi ukraińska, istnieją ogromne różnice warunków przyrodzonych i większe jeszcze róż­nice w losach dziejowych. Zaczynając od ziem podkar­packich, które już blisko tysiąc lat temu należały do Polski, a od Kazimierza Wielkiego do pierwszego rozbioru bez przerwy stanowiły integralną część Korony, które wreszcie nigdy nie były pod panowaniem rosyjskim, a kończąc na pobrzeżu czarnomorskim i późno kolonizowanych ziemiach na wschód od Połtawszczyzny, które nigdy nie widziały panowania polskiego, można podzielić obszar mowy małoruskiej na jakie siedem czy osiem odrębnych całości, z których każda miała inną historię. Stąd głębokie różnice duchowe, kulturalne i polityczne między poszczególnymi odłamami ludności mówiącej po małorusku, i ogromnie ubogi zapas tego, co jest wszystkim odłamom wspólne.
Kwestia ukraińska stoi w przeciwieństwie do kwestii wszystkich innych odradzających się narodowości. Tam w każdym wypadku jest to sprawa paru lub kilku milionów ludności względnie jednolitej, gdy tu chodzi o dziesiątki milionów, za to rozpadające się na bardzo różnorodne grupy terytorialne. Przy tej różnorodności mówić o istnieniu narodu ukraińskiego można tylko z wielką licencją.

Niemniej przeto sam fakt istnienia ludu odcinają­cego się wyraźnie od sąsiednich lub zamieszkujących z nim te same ziemie mową, zwyczajami, charakterem, wreszcie religią lub obrządkiem, już rodzi kwestię, która w sprzyjających warunkach zjawia się na terenie poli­tycznym, bądź na skutek dążeń działaczy wychodzących z tego ludu, bądź też przez machinację państw usiłują­cych wygrać ją w swoim interesie. To było nieuniknione i na obszarze mowy małoruskiej.
Kwestia narodziła się jednocześnie, w połowie dzie­więtnastego stulecia, w dwóch odległych od siebie punktach.

Ruch samorzutny, podjęty przez ludzi czystych i bezinteresownych, szukających odrębnego kulturalno-literackiego wyrazu dla odrębnego ducha swego ludu, zjawił się w tym czasie na Ukrainie Zadnieprzańskiej. Głównym jego przedstawicielem był poeta Szewczenko.
Nie było to przypadkiem, że kolebką jego była ta właśnie ziemia. Dawne województwa czernihowskie i połtawskie to była najbardziej stylowa Ukraina, najpiękniejsza rasowo i najbujniejsza duchowo. Ta ziemia wydała w pierwszej połowie XIX stulecia wielkiego pisa­rza Hohola (Gogola), który, choć pisał po rosyjsku, wyrażał w swej twórczości ducha Ukrainy. Ona też po­została ogniskiem ruchu ukraińskiego w państwie rosyjskim.
Rząd rosyjski nie stawiał przeszkód tej pracy kul­turalno-literackiej, aczkolwiek patrzył na nią niezbyt chętnym okiem. Traktował on ten ruch jako regionalistyczny. Natomiast Polacy, ze zrozumiałych względów, darzyli go sympatią oraz zachęcali do przekształcenia się na polityczny. Ich pragnieniem było wygrać go przeciw Rosji. Było to dążenie całkiem logiczne. W państwie, w którym żywioł rosyjski usiłował zalać wszystko, nale­żało dla własnej obrony podsycać wszelkie dążenia do narodowego przeciwstawienia się Rosji. Zaczynając od powstania [18]63 r., na którego sztandarach obok Orła i Po­goni umieszczono św. Michała, a kończąc na Dumie ro­syjskiej, w której za przykładem Koła Polskiego powstała autonomiczna grupa ukraińska, stale istnieje pewien związek sympatii między polityką polską w państwie rosyjskim a ruchem ukraińskim.
Drugim punktem, w którym kwestia się zjawia, jest zabór austriacki, Wschodnia Galicja. Tam początki są całkiem inne. Tam rząd austriacki wytwarza kwestię ruską w celu osłabienia Polaków. Jak mówiono w Ga­licji, „hrabia Stadion wynalazł Rusinów”. Stąd kwestia tego ruchu stanęła tam od razu jako kwestia polityczna, praca zaś nad odrodzeniem kulturalnym była traktowa­na raczej jako zabieg pomocniczy do polityki.
Była to kwestia czysto miejscowa, kwestia państwa austriackiego, obejmująca wschodnią Galicję i północną Bukowinę, Rusini (Ruthenen) stali się prawno-politycznie jedną z narodowości austriackich. Nie wszyscy się za takich uznali: obok nielicznych żywiołów, uważających się za Polaków (gente Ruthenus, natione Polonus), silny odłam (starorusini) uważał się za Rosjan i posługiwał się w życiu kulturalnym językiem rosyjskim, uważając mowę małoruską jedynie za gwarę ludową. Ten kieru­nek był podsycany i zasilany przez Rosję, która aż do wojny 1914 r. patrzyła na Galicję Wschodnią jako na przyszłą swą zdobycz.

Dopiero pod koniec ubiegłego stulecia zaczęto mó­wić o narodowości „ukraińskiej”, zaludniającej zarówno Galicję Wschodnią, jak południe państwa rosyjskiego, i zjawiła się kwestia „ukraińska” jako zagadnienie przy­szłości politycznej ziem przez tę narodowość zaludnio­nych. Od tego czasu w austriackim języku politycznym wyraz „Rusini” szybko jest wypierany przez nowy ter­min „Ukraińcy”.


III. Ukraina w polityce niemieckiej
Łatwość, z jaką sfery polityczne wiedeńskie z miej­scowego, wąskiego pojęcia Rusinów (Ruthenen) prze­skoczyły na szerokie pojęcie Ukraińców i wewnętrzną austriacką kwestię ruską zamieniły na międzynarodową ukraińską, była zadziwiająca. Byłaby ona wprost nie­zrozumiałą, gdyby nie głęboka zmiana, która zaszła współ­cześnie, pod koniec ubiegłego stulecia w położeniu monarchii habsburskiej.

Związane od kilkunastu lat z Niemcami przymie­rzem Austro-Węgry zamieniły pod koniec stulecia to przymierze na związek głębszy, ściślejszy, prowadzący z jednej strony do tego, żeby Niemcom i Węgrom monarchii, zagrożonym w swym panowaniu przez inne na­rodowości, dać silne oparcie w Niemcach Rzeszy, z dru­giej zaś do podporządkowania dyplomacji austro-węgierskiej polityce zewnętrznej cesarstwa niemieckiego. Już wtedy dla poruszeń polityki austriackiej, których nie można było zrozumieć w Wiedniu, znajdowało się wy­jaśnienie w Berlinie.

Otóż w owym czasie literatura polityczna wszechniemiecka zaczęła się żywo zajmować wypracowywaniem koncepcji nowego państwa — Wielkiej Ukrainy. Jednocze­śnie utworzono konsulat niemiecki we Lwowie, nie dla obywateli niemieckich, których we wschodniej Galicji właściwie nie było, ale do współpracy politycznej z Ukra­ińcami, co zresztą publicznie zostało ujawnione.

Ujawniono też żywą akcję na terenie spraw ruskich Związku Obrony Kresów Wschodnich (Ostmarkenverein), założonego w Niemczech do walki z polskością.
Okazało się, że z chwilą zamiany kwestii na ukraiń­ską środek ciężkości polityki w tej kwestii przeniósł się z Wiednia do Berlina.

Pytanie teraz, dlaczego Niemcy, nie posiadające ludności ruskiej w swym państwie, tak żywo się tą kwestią zajęły. Nie mogła to być idealistyczna, bezintere­sowna chęć popierania odradzającej się narodowości, ile że zainteresowanie kwestią wychodziło od rządu i od sfer reprezentujących zaborczą politykę niemiecką. Było to wygrywanie kwestii w interesach niemieckich. Prze­ciw komu?

W okresie poprzedzającym wojnę światową Niemcy patrzyły na Rosję jako na pole swej eksploatacji eko­nomicznej i sferę swych wpływów politycznych. Nawet poza granicami Niemiec czasami traktowano Rosję jako część szerszego imperium niemieckiego. Z tego stano­wiska dążyli oni do osłabienia jej zarówno politycznego, jak gospodarczego: chodziło im o to, żeby nie była ona zdolna do przeciwstawienia się im na żadnym polu.

Pod koniec właśnie ubiegłego stulecia Rosja, która głównie bogactwo ziem małoruskich widziała w ich nie­słychanie urodzajnym czarnoziemie, zaczęła energicznie eksploatować znajdujące się tam obficie pokłady żelaza i węgla kamiennego i na nich budować swój własny przemysł, obliczony nie tylko na zapotrzebowanie krajo­we, ale i na obce rynki wschodnie. Dla Niemiec ozna­czało to nie tylko zmniejszenie w przyszłości rynku ro­syjskiego dla ich wwozu, ale także nowe współzawod­nictwo na rynkach azjatyckich.

Z drugiej strony, Niemcy pod koniec ubiegłego stu­lecia umocniły się w Turcji i zaczęły prowadzić dzieło całkowitego jej opanowania. Tu wielką przeszkodą dla nich była pozycja Rosji na Morzu Czarnym i dostęp jej do Bałkanów.

Wszystkie te niebezpieczeństwa i te trudności usu­wał śmiały pomysł utworzenia niepodległej, wielkiej Ukrainy. 

Nadto, uważawszy słabość kulturalno-narodową żywiołu ukraińskiego, jego niejednolitość, obecność na pobrzeżu morskim różnorodnych żywiołów etnicz­nych, nic wspólnego nie mających z ukrainizmem, obfi­tość w kraju ludności żydowskiej, wreszcie dość znaczną ilość osadników niemieckich (w Chersońszczyźnie i na Krymie) — można było mieć pewność, że nowe państwo uda się wziąć pod silny wpływ niemiecki, ująć w ręce niemieckie jego eksploatację i całkowicie pokierować jego polityką.

Niepodległa Ukraina zapowiadała się jako gospodarcza i polityczna filia Niemiec.

Natomiast Rosja bez Ukrainy, pozbawiona jej zboża, jej węgla i żelaza pozostałaby państwem wielkim terytorialnie, ale niesłychanie słabym gospodarczo, nie mającym żadnych widoków na gospodarczą samodziel­ność, skazanym na wieczną zależność od Niemiec. Od­cięta zaś od Morza Czarnego i od Bałkanów, przesta­łaby wchodzić w rachubę w sprawach Turcji i państw bałkańskich. Teren ten pozostałby całkowicie domeną Niemiec i ich pomocnicy, monarchii habsburskiej.

Z punktu widzenia celów polityki niemieckiej wzglę­dem Rosji największym niewątpliwie dziełem tej polityki byłaby wielka Ukraina.
Był wszakże jeszcze ktoś, przeciw komu Niemcy uważały plan ukraiński za zbawienny.

Gdy kwestia polska w drugiej połowie XIX w. zeszła z porządku dziennego spraw międzynarodowych i zamieniła się w wewnętrzną kwestię trzech mocarstw rozbiorczych, polityka niemiecka była jedyną, która mia­ła otwarte oczy na całość tej kwestii. Nie podzielała ona optymizmu Rosji i Austrii i nie przestała się obawiać powrotu tej kwestii na grunt międzynarodowy. Nie ukrywał tego Bismarck, a i Bülow otwarcie mówił, że Niemcy walczą nie tylko ze swymi Polakami, lecz z całym narodem polskim.

Niemcy rozumieli, iż odbywający się szybko postęp ich polityki na terenie światowym prowadzi do wielkie­go konfliktu. Chwile zaś wielkich starć między mocar­stwami mają to do siebie, że wtedy tłumione w czasie pokoju kwestie wdzierają się na teren międzynarodowy. Kwestia polska nie była tak zduszona, żeby już nigdy wypłynąć nie mogła; przeciwnie pod koniec XIX stule­cia rozpoczął się w Polsce ruch odrodzenia politycznego, tworzył się we wszystkich trzech zaborach jeden wielki obóz narodowy, świadczący, że nowe pokolenia pol­skie czegoś się nauczyły, przemawiający językiem na­prawdę politycznym, którego od dawna już w Polsce nie słyszano.

Wystąpienie Polski na widownię międzynarodową, jako wielkiego narodu, byłoby dla polityki niemieckiej wielką klęską. Jeżeli nie można było tego narodu zni­szczyć, trzeba go było zrobić małym. Na to zaś naj­prostszym sposobem było stworzenie państwa ukraiń­skiego i posunięcie jego granic w głąb ziem polskich tak daleko, jak daleko sięgają dźwięki mowy ruskiej.


Plan ukraiński tedy był sposobem zadania potężne­go ciosu jednocześnie Rosji i Polsce.


Ten plan na papierze urzeczywistniono. Tym pa­pierem był traktat podpisany w r. 1918 w Brześciu Li­tewskim przez skleconą ad hocdelegację Rzeczypospo­litej Ukraińskiej z jednej strony, przez Niemcy, Austro-Węgry, Turcję i Bułgarię z drugiej. Pozostał on na pa­pierze, bo potężne do niedawna Niemcy w owej chwili zdolne były już tylko papiery podpisywać.
Pozostał on jako testament cesarskich Niemiec, w trudnej powojennej dobie czekający na wykonawców.


IV.  Ukraina w polityce światowej
Po rewolucji rosyjskiej kwestia ukraińska weszła w nową fazę. Przy ustroju federalistycznym państwa sowieckiego, ta część jego terytorium, na której większość ludności używa mowy małoruskiej została republiką ukraińską, ze spornym zakresem samodzielności i z urzę­dowym językiem ukraińskim.

Jednocześnie, po odbudowaniu Polski na skutek wojny światowej część ziem dawnej Rzeczypospolitej z ludnością mowy ruskiej, a wśród nich dawna Galicja Wschodnia, będąca ważnym ogniskiem ruchu ukraińskie­go, weszła w skład naszego państwa.

W tym stanie rzeczy kwestia ukraińska nie została uznana za rozstrzygniętą ani przez Ukraińców, ani przez te czynniki, które się ich sprawą z tych czy innych względów opiekowały. Fermentacja na jej gruncie nie ustała i nie ustały zabiegi, skierowane ku oderwaniu ziem ruskich zarówno od Rosji sowieckiej, jak od Pol­ski. Te zabiegi wywołały nawet słynną wyprawę na Ki­jów ze strony polskiej w 1920 r., której powody i cele polityczne nie zostały dotychczas należycie wyjaśnione. Nie zmieniła ona nic zasadniczo w stanie kwestii ukra­ińskiej, tylko tyle, że pokój ryski, który po niej nastą­pił, ustalił granice Ukrainy sowieckiej na zachodzie, usu­wając Polskę ze znacznej części terytorium, które przed­tem siłą faktu zajmowała.
W tych pierwszych latach po wojnie światowej i rewolucji rosyjskiej nie przewidywano jeszcze, że kwestia ukraińska w krótkim czasie nabierze znaczenia światowego.

Jak już wszyscy dziś wiedzą, wojna 1914–18 r., która we wschodniej Europie sprowadziła przede wszystkim głębokie przewroty polityczne, dla pozostałego świata, a zwłaszcza dla zachodniej Europy, stała się wielkim przewrotem ekonomicznym. Tę rolę odegrała ona nie tylko przez to, że zniszczyła znaczną część bo­gactwa narodów i zdezorganizowała istniejący przed nią układ stosunków gospodarczych, ale także, i to w więk­szej o wiele mierze, iż znakomicie przyśpieszyła postę­pujący już przed nią proces, który polega przede wszystkim na decentralizacji przemysłowej świata. Ten pro­ces niesie katastrofę państwom, w których przemysł dotychczas się centralizował.

Te skutki wojny, nie docenione z początku należy­cie – zdawało się bowiem, że niedomagania gospodar­cze są tylko czasowe – dają się czuć coraz silniej, im dalej jesteśmy od wojny. Coraz widoczniejsze jest, iż rządy państw nie są zdolne na nie zaradzić, i sfery bez­pośrednio zainteresowane, przedstawiciele wielkiego ka­pitału, wykazują coraz większą energię i coraz większą pomysłowość w szukaniu środków ratunku.

Ulubioną ideą, nad którą pracuje dziś wiele tęgich umysłów, nie tyle politycznych, ile finansowych, jest dy­strybucja, na drodze umowy pokojowej, wytwórczości pomiędzy państwami świata, prowadząca do tego, żeby jedne pozostały producentami, inne zaś zgodziły się po­zostać konsumentami tego czy innego towaru. Ten, kto by z konsumenta chciał zaawansować na producenta, byłby uznany za wroga ustalonego porządku na świecie. Chodzi o to, żeby przodujące dziś gospodarczo i poli­tycznie państwa, produkujące coraz drożej, były zabez­pieczone od współzawodnictwa innych państw, które mogąc wytwarzać taniej, zaczęły rozwijać swój przemysł w ostatnich czasach.

Urzeczywistnienie wszakże tej niepospolitej idei, pomimo istnienia Ligi Narodów i całego szeregu innych pomocy, nie jest łatwe. Za jedną z największych prze­szkód stojących mu na drodze, uważana jest sowiecka Rosja. Wyraźnie drwi sobie ona z wysiłków kapitali­stycznej Europy i Ameryki ku ratowaniu ustalonego porządku handlowego na świecie, jak o tym świadczy chociażby ostatnia mowa Stalina w Moskwie. Te drwiny mogłyby pozostać słowami bez treści, gdyby Rosja zo­stała pozbawiona węgla i żelaza, które posiada w obfi­tości właśnie na terytorium ukraińskim. Oderwanie tedy Ukrainy od Rosji byłoby wyrwaniem jej zębów, zabez­pieczeniem się od jej współzawodnictwa i skazaniem jej na rolę. wiecznego konsumenta wytworów obcego przemysłu.

W związku z tamtą pierwszorzędne miejsce na po­rządku dziennym spraw światowych zajmuje dziś druga wielka idea.

Znaczenie, jakie dziś zdobył automobil i aeroplan w pokoju i w wojnie, oraz coraz szersze zastosowanie motorów naftowych, przede wszystkim na okrętach, sprawiło, że skromna do niedawna nafta wysunęła się na czoło surowców wydobywanych z wnętrza ziemi. Jeżeli państwa, panujące dotychczas w układzie gospodar­czym świata, zdołają skupić w swych rękach wszystką, albo prawie wszystką naftę, panowanie ich mogłoby być zabez­pieczone na długo, o ile, ma się rozumieć, jaki przewrót techniczny nie odebrałby nafcie jej dzisiejszego znaczenia.
Stąd idea podzielenia świata na skombinowanych między sobą nielicznych posiadaczy nafty, tym samym uprzywilejowanych, i na upośledzoną resztę, która to cenne paliwo może otrzymywać tylko od tamtych, albo nie otrzymywać wcale, np. w razie wojny.

Nawet ta skromna ilość nafty, która znajduje się na naszym Podkarpaciu, była główną przeszkodą w za­łatwieniu sprawy wschodniej Galicji na konferencji po­kojowej.
Przeważna ilość znanej dziś nafty znajduje się w Ameryce. Stany Zjednoczone produkują przeszło 69% wszystkiej nafty na świecie. Poza tym drugie miejsce w produkcji światowej zajmuje Wenezuela, czwarte Me­ksyk, wreszcie spore ilości wytwarzają Kolumbia, Peru i Argentyna. Na tej wszystkiej nafcie spoczywa lub ma nadzieję spocząć ręka amerykańska.

W naszym starym świecie naftę posiada w mniej­szych ilościach Europa (przede wszystkim Rumunia, potem Polska) i Azja. Persja (eksploatacja głównie w angielskich rękach) zajmuje piąte miejsce w produkcji świata, Indie Holenderskie – siódme, mniejsze ilości wy­dobywane są w Indiach Brytyjskich, w Japonii i w Chi­nach. W ostatnich latach Anglicy odkryli naftę w Iraku i rozpoczęli jej eksploatację.

Najbogatsze wszakże źródła nafty w starym świecie, przedstawiające blisko połowę produkcji całej Europy i Azji, a mogące produkować znacznie więcej, znajdują się na Kaukazie (Baku). Dzięki nim Rosja zajmuje dziś trzecie miejsce w świecie w produkcji nafty.

Tym sposobem druga wielka idea dzisiejszego pro­gramu urządzenia świata rozbija się o Rosję sowiecką.

Ukraina nie posiada nafty – mogłaby jej mieć trochę, gdyby do niej zostały przyłączone ziemie polskie z Drohobyczem i Borysławiem – ale, jeżeli dość szero­ko pojąć jej obszar, sięgnąć aż do Morza Kaspijskiego, jak to się zaczyna robić, wtedy oderwanie Ukrainy od Rosji pociąga za sobą odcięcie ostatniej od Kaukazu i wyzwolenie nafty kaukaskiej spod jej panowania.
To wiąże kwestię ukraińską z najbardziej aktualną dziś kwestią światową – kwestią nafty.


V. Perspektywy państwa ukraińskiego
Kwestii tedy ukraińskiej nie można tak traktować, jak się traktuje kwestię pierwszej lepszej narodowości, obudzonej do życia politycznego w XIX stuleciu. Zna­czeniem swoim przerasta ona wszystkie inne ze wzglę­du na liczbę ludności mówiącej po małorusku, jak na rolę obszaru przez nią zajmowanego i jego bogactw na­turalnych w zagadnieniach polityki światowej.


Już pod koniec ubiegłego stulecia zajęła ona po­czesne miejsce w planach polityki Niemiec, pod których patronatem została tak szeroko postawiona. Odbudowa­nie państwa polskiego nie zmniejszyło, ale raczej zwię­kszyło jej znaczenie w widokach polityki niemieckiej: z jej rozwiązaniem wiążą się nadzieje na zmianę granicy niemiecko-polskiej i na zredukowanie Polski do obszaru, na którym byłaby państewkiem nic nie znaczącym, od Niemiec całkowicie uzależnionym. 

Ekonomiczna zaś stro­na kwestii tak wielką rolę grająca w widokach mocar­stwa Hohenzollernów, dla dzisiejszych Niemiec, przy ich potężnych trudnościach gospodarczych, jest jeszcze do­nioślejsza. Niewątpliwie miał ją między innymi na myśli szef rządu niemieckiego, gdy niedawno w swej mowie wskazywał główne źródło finansowych i gospodarczych kłopotów niemieckich w układzie rzeczy politycznych na wschód od Niemiec.


W ostatnich latach, dzięki węglowi i żelazu Zagłębia Donieckiego oraz nafcie kaukaskiej, Ukraina stała się przedmiotem żywego zainteresowania przedstawicieli ka­pitału europejskiego i amerykańskiego i zajęła miejsce w ich planach gospodarczego i politycznego urządzenia świata na najbliższą przyszłość.

Do tego trzeba dodać – co nie jest wcale najmniej znaczącym – rolę, jaką Ukraina obok Polski odgrywa w zagadnieniach polityki żydowskiej.

Dzięki temu i dzięki szeregowi jeszcze innych po­mniejszych przyczyn, jak interesy dawnych wierzycieli Rosji oraz tych, których majątki przemysłowe i rolne pozostały na terytorium obecnej Ukrainy sowieckiej, wreszcie nadzieje pewnych sfer katolickich na zaprowa­dzenie unii kościelnej na Ukrainie, o kwestii ukraińskiej nie można powiedzieć, żeby cierpiała na brak sympatii w świecie.

Na pewno też, o ile by doszło do oderwania Ukra­iny od Rosji, potężne sfery użyłyby wszelkich swoich wpływów i środków na to, ażeby rzecz się nie zakończyła utworzeniem jakiegoś względnie małego państewka. Tylko wielka, możliwie największa Ukraina mogłaby prowadzić do rozwiązania tych zagadnień, które nadały kwestii ukraińskiej tak szerokie znaczenie.

Ukraina, oderwana od Rosji, zrobiłaby wielką karierę. Czy zrobiliby ją Ukraińcy?…

Młode, budzące się do roli dziejowej narodowości, skutkiem ubogiego zapasu tych tradycji, pojęć, uczuć i instynktów, które tworzą z gromady ludzkiej naród, oraz skutkiem braku doświadczenia politycznego i wy­ćwiczenia w rządzeniu własnym krajem, dochodząc do samodzielnego bytu państwowego, stają oko w oko z trudnościami, z którymi nie zawsze sobie umieją radzić. Nawet my, którzy nie przestaliśmy być wielkim narodem historycznym, na skutek względnie krótkiej przerwy w naszym bycie państwowym, po odbudowaniu państwa wykazaliśmy wielki brak doświadczenia i wielką nieudolność w uporaniu się z zadaniami, które na nas spadły. Na szczęście, zazwyczaj nieliczne i zajmujące niewielki obszar, tworzą one małe państewka, w których mają do rozwiązania zagadnienia mniejszego kalibru.
Ukraina wszakże to nie jest jakaś Litwa Kowieńska z dwoma i pół milionami mieszkańców, w której najtrud­niejsze zagadnienia tkwią w jej finansach i dają się roz­wiązywać na razie przez wyprzedawanie z góry poręb leśnych.

Ukraina stanęłaby od pierwszej chwili wobec wiel­kich zagadnień wielkiego państwa. Przede wszystkim stosunek do Rosji. Rosjanie musieliby być najniedołężniejszym w świecie narodem, żeby łatwo pogodzić się z utratą olbrzymiego obszaru, na którym znajdują się ich najurodzajniejsze ziemie, ich węgiel i żelazo, który stanowi o ich posiadaniu nafty i o ich dostępie do Mo­rza Czarnego. Następnie eksploatacja tego węgla i żela­za z wszystkimi jej konsekwencjami w ustroju i w życiu gospodarczym kraju. Wielkie zagadnienie przedstawia pobrzeże czarnomorskie, etnicznie nie będące ukraińskim, stosunek do ziem dońskich, do nieukraińskiego Krymu, a nawet do Kaukazu. Naród rosyjski, ze swymi tradycjami historycznymi, z wybitnymi instynktami państwowymi, stopniowo do uporania się z tymi zagadnie­niami dochodził i na swój sposób je rozwiązywał. Nowy naród ukraiński musiałby od razu znaleźć swoje sposoby sprostania tym wszystkim zadaniom i niezawodnie do­wiedziałby się, że jest to nad jego siły.

Co prawda, znaleźliby się tacy, którzy by się tym zajęli, ale tu właśnie występuje tragedia.


Nie ma siły ludzkiej, zdolnej przeszkodzić temu, ażeby oderwana od Rosji i przekształcona na niezawisłe państwo Ukraina stała się zbiegowiskiem aferzystów całego świata, którym dziś bardzo ciasno jest we włas­nych krajach, kapitalistów i poszukiwaczy kapitału, organizatorów przemysłu, techników i kupców, speku­lantów i intrygantów, rzezimieszków i organizatorów wszelkiego gatunku prostytucji: Niemcom, Francuzom, Belgom, Włochom, Anglikom i Amerykanom pośpieszyliby z pomocą miejscowi lub pobliscy Rosjanie, Polacy, Ormianie, Grecy, wreszcie najliczniejsi i naj­ważniejsi ze wszystkich Żydzi. Zebrałaby się tu cała swoista Liga Narodów…
Te wszystkie żywioły przy udziale sprytniejszych, bardziej biegłych w interesach Ukraińców, wytworzyłyby przewodnią warstwę, elitę kraju. Byłaby to wszakże szczególna elita, bo chyba żaden kraj nie mógłby poszczycić się tak bogatą kolekcją międzynarodowych kanalii.


Ukraina stałaby się wrzodem na ciele Europy; lu­dzie zaś marzący o wytworzeniu kulturalnego, zdrowego i silnego narodu ukraińskiego, dojrzewającego we własnym państwie, przekonaliby się, że zamiast własne­go państwa, mają międzynarodowe przedsiębiorstwo, a zamiast zdrowego rozwoju, szybki postęp rozkładu i zgnilizny.


Ten, kto przypuszcza, że przy położeniu geograficznym Ukrainy i jej obszarze, przy stanie, w jakim znajduje się żywioł ukraiński, przy jego zasobach ducho­wych i materialnych, wreszcie przy tej roli, jaką posiada kwestia ukraińska w dzisiejszym położeniu gospodarczym i politycznym świata, mogłoby być inaczej – nie ma za grosz wyobraźni.


Kwestia ukraińska ma rozmaitych orędowników, za­równo na samej Ukrainie, jak poza jej granicami. Między ostatnimi zwłaszcza jest wielu takich, którzy dobrze wiedzą, do czego idą. Są wszakże i tacy, którzy rozwią­zanie tej kwestii przez oderwanie Ukrainy od Rosji przedstawiają sobie bardzo sielankowo. Ci naiwni najlepiej by zrobili, trzymając ręce od niej z daleka.


VI. Rosja i Ukraina
Z tego, co tu powiedziano o kwestii ukraińskiej nie wynika, ażeby lud ukraiński i wszystko, co z niego wychodzi dążyło do oderwania się od Rosji.

Co do ludu, trzeba powiedzieć, że przy poziomie kultury, na którym znajduje się ludność tej części Euro­py, jedyną prawie jej troską są jej sprawy gospodarcze, a stosunek jej do państwa zależy od sposobu traktowa­nia tych spraw przez władzę państwową. Zresztą, nawet w najbardziej cywilizowanych krajach, dążenia politycz­ne narodu są przede wszystkim dążeniami jego warstw oświeconych.

Gdy chodzi o inteligencję, wychodzącą z ludu małoruskiego na południu Rosji, to niemała jej część uważa się po prostu za Rosjan: nie tylko zaspakaja w języku rosyjskim swe potrzeby kulturalne, ale posiada rosyjską ideologię polityczną: na mowę zaś małoruską patrzy jako na narzecze rosyjskie. Inni – a tych liczba dziś szybko rośnie – uważają się za Ukraińców, dążą do rozwinięcia ukraińskiego języka literackiego i bronią jego praw urzędowych, ale w większości uważają Ukrainę za integralną część państwa rosyjskiego. Sto­sunek do obecnej Rosji zależy od tego, kto jest bolsze­wikiem, a kto nim być nie chce, lub ma do tego drogę przeciętą.

Gdy chodzi o Rosjan, to z wyjątkiem chyba samo­bójczych doktrynerów, nie ma wśród nich takich, którzy by przyznawali Ukrainie prawo do oderwania się od Rosji i utworzenia własnego, niezawisłego od niej państwa. Jedni uważają ludność małoruską za takich samych Ro­sjan jak oni; drudzy patrzą przyjaźnie na kultywowanie przez nią swego języka literackiego; trzeci wreszcie przyznają jej prawo do takiego, czy innego stopnia od­rębności politycznej, ale wszyscy uważają Ukrainę za część państwa rosyjskiego, na zawsze z nim związaną.

Nie znaczy to, żeby kwestia ukraińska, przy wszyst­kich czynnikach, które ją tworzą i popierają, nie była dla Rosji kwestią poważną i niebezpieczną.

Ukraina, jako najpoważniejsza pod względem gos­podarczym część państwa rosyjskiego, jest ziemią, od której zależy cały jego rozwój w przyszłości. Nie mniejsze znaczenie ma posiadanie jej w wojnie.

Obecna Rosja sowiecka, tak samo jak dawna Rosja carska, jest najbardziej militarnym państwem na świecie. Na jej armię często się patrzy przede wszystkim jako na Armię Czerwoną, przeznaczoną do współdziałania z rewolucją światową. Zdaje się, że sam rząd sowiecki lubi, żeby tak się na jego militaryzm zapatrywano. Tym­czasem, gdy się bliżej rzeczom przyjrzymy, musimy stwierdzić, że to jest przede wszystkim armia rosyjska, której istnienie i rozmiary wywołane są potrzebą utrzy­mania całości państwa i obrony jego granic.

W rozmaitych swych częściach Rosja jest zagrożona powstaniami. Niedawno widzieliśmy powstanie w Azer­bejdżanie, kraju z ludnością właściwie turecką. Było to powstanie nie pierwsze i nie ostatnie. Azerbejdżan to Baku, a Baku to nafta; nafta zaś dzisiaj, o ile nie znaj­duje się w rękach angielskich lub amerykańskich, nabiera własności silnego fermentu politycznego. Coraz częściej w ślad za nią ukazuje się na powierzchni ziemi inny dziwny płyn – krew.

Nawiasem mówiąc, obok Amerykanów i Anglików, są i inne narody, a przede wszystkim Niemcy, które uważają, że umiałyby sobie z naftą poradzić.


Z tymi szczególnymi właściwościami nafty spotyka­my się i my na naszym Podkarpaciu, gdzie ferment po­lityczny jest bardzo silny w stosunku do ilości nafty. Na tym terenie naftowym mamy do czynienia z zagra­nicznymi przedsiębiorcami, nie tylko przemysłowymi, ale i politycznymi: ci, tak samo jak tamci, ożywiają ruch przy pomocy obcego kapitału.

Zresztą, nie tylko naftowy Azerbejdżan gotów jest w sprzyjających okolicznościach przyprawić Rosję so­wiecką o niemałe trudności wewnętrzne.

Sprawa obrony granic przed wrogiem zewnętrznym najpoważniej się przedstawia na Dalekim Wschodzie, w dalszej zaś przyszłości zapowiada się groźnie. Nawią­zany z Chinami kontakt, bez porównania bliższy, niż to było za carskiej Rosji, nie pozwala już w sprawach chiń­skich na zastój: trzeba albo robić bolszewizm w Chinach, albo z Chinami wojować. Z chwilą, kiedy Kuomintang, czy jakikolwiek inny rząd chiński, poradzi sobie na wewnątrz ze swoimi komunistami, zacznie on niewątpliwie naciskać na Rosję, ażeby ją wyprzeć z jej stanowisk na Dalekim Wscho­dzie. Sowiety, zdaje się, dobrze to rozumieją: stąd Chiny zajmują pierwsze miejsce wśród ich zainteresowań.
Nie tu miejsce na dłuższe zatrzymywanie się nad Chinami. Wystarczy tylko wskazać przede wszystkim, że Chińczycy, mając kraj najbardziej przeludniony na świecie, należą do najenergiczniejszych kolonizatorów. Ta energia ich wzmogła się ostatnimi czasy: w ostat­nich wprost kilku latach posunęli oni kolonizację tzw. Wewnętrznej Mongolii – co dla Rosji nie jest obojętne – tak znakomicie, że zamieniła się ona w kraj chiński. Jeszcze ważniejsze dla Rosji jest, że to samo się robi w Mandżurii.

Rosja sowiecka już miała niedawno ostry konflikt z Chinami w Mandżurii i na nowy w krótkim czasie musi być przygotowana. Wojna zaś z Chinami coraz mniej zapowiada się jako zabawka, nie tylko dlatego, że przyswajają one sobie europejską sztukę wojenną i ćwi­czą się wojskowo w swych wojnach domowych, ale także, i to przede wszystkim, ze względu na ich ewolu­cję gospodarczo-techniczną ostatnich czasów.

Chiny są wielkim krajem rolniczym. Są jednak rów­nież i były zawsze wielkim krajem przemysłowym. Tyl­ko, odcięte od świata, zapatrzone w siebie, ugrzęzły w starych chińskich metodach produkcji. Obecnie prze­chodzą one z ogromną szybkością na metody europej­skie. Mając wszystkie najważniejsze surowce w wielkiej ilości, w coraz szerszym zakresie przerabiają w zbudowanych według ostatnich wymagań techniki europejskiej fabrykach ziarno na mąkę, włókno bawełniane i jedwab­ne na tkaninę, rudę na żelazo i stal, piasek na szkło itd. Ułatwia im to fakt, że są jednym z najbogatszych w węgiel krajów na świecie.
Wojna tedy z Chinami będzie coraz bardziej wojną z państwem przemysłowym, a to brzmi bardzo po­ważnie.
Gdyby Rosja została pozbawiona Ukrainy, a przez to węgla, żelaza i nafty została pozbawiona – jej widoki na przeciwstawienie się Chinom w wojnie stałyby się wkrótce znikome. Historia bliskiej przyszłości byłaby historią posuwania się państwowego i kolonizacji chińskiej ku Bajkałowi, a po­tem niezawodnie dalej. Byłaby to zguba Rosji, z punktu widzenia niejednej polityki pożądana. Przyszedłby wszakże czas, i to może dość rychło, kiedy narody europejskie spostrzegłyby i nawet odczuły, że Chiny są za blisko.

To położenie sprawia, że Rosja, jakikolwiek rząd w niej będzie rządził, musi bronić Ukrainy jako swej ziemi, do ostatniego tchu, w poczuciu, że strata jej by­łaby dla niej ciosem śmiertelnym.


VII. Widoki realizacji
Przy całym znaczeniu Ukrainy dla Rosji i przy naj­dalej idącej gotowości Rosji do jej obrony, wreszcie przy całym militaryzmie tejże Rosji, można sobie wyo­brazić oderwanie od niej tego cennego kraju. Siła mili­tarna Rosji nie wystarczyłaby na prowadzenie pomyślnej wojny jednocześnie na dwóch frontach, i silne natarcie na nią z zachodu w razie jej wojny na Dalekim Wscho­dzie, która nawet w bliskiej przyszłości jest bardzo moż­liwa, musiałoby się dla niej skończyć fatalnie. Wtedy program ukraiński mógłby się stać rzeczywistością.

Na to wszakże, ażeby mogło nastąpić zajęcie Ukra­iny przez nieprzyjaciela, tym nieprzyjacielem musi być Polska i Rumunia. Żeby największe potęgi świata chciały oderwać Ukrainę od Rosji i gotowe były na to wiele poświęcić, ich chęci pozostaną tylko dobrymi chęciami, jeżeli głównymi wykonawcami ich woli nie będą Polacy i Rumuni, a przynajmniej sami Polacy.


Tu dopiero występuje cała trudność realizacji pro­gramu ukraińskiego.


Rumuni dobrze rozumieją, że za budowanie pań­stwa ukraińskiego zapłaciliby co najmniej Besarabią. Wie­dzą oni dobrze, iż wszelkie apetyty na Besarabię, które się ujawniają od czasu do czasu ze strony Sowietów, mają swoje źródło nie w Moskwie, ale w Charkowie i Kijowie. Gdyby nie hamulec moskiewski, sytuacja w tej sprawie byłaby o wiele ostrzejsza. Dla Rumunii bezpieczniej jest mieć za sąsiada wielkie państwo, którego polityka z musu przenosi swój środek ciężkości coraz bardziej do Azji, niż państwo mniejsze, które ześrodkuje swe interesy nad Morzem Czarnym. Stąd obudzenie w Rumunii zapału do odrywania Ukrainy od Rosji nie jest rzeczą łatwą.


Jeszcze ważniejsza w tej sprawie jest sytuacja, nie chcemy powiedzieć polityka, Polski. Jedno bowiem z naj­większych nieszczęść Polski tkwi w tym, że dziesięcio­lecie, które upłynęło od jej odbudowania, nie wystarczyło jej do wytworzenia programu wyraźnej, konsekwentnej polityki państwowej, odpowiadającego jej położeniu i jej interesom. Jej rozdwojenie polityczne, które wystąpiło tak jaskrawo podczas wojny światowej, nie skończyło się jeszcze, aczkolwiek zbliża się szybkimi krokami ku końcowi. Polityczny absurd, który polegał na związaniu się z państwami centralnymi i na nagięciu całego pro­gramu polityki polskiej do ich widoków, nie zlikwido­wał się od razu. Obóz, który ten absurd reprezentował, związał ze sobą na gruncie polityki wewnętrznej różnorodne żywioły, które mu dały poparcie w sprawach po­lityki zagranicznej, nie rozumiejąc ich lub uważając je za mniej ważne. To mu dało siły do narzucenia krajowi swej polityki zewnętrznej, w której nie wiadomo, co było świadomym programem, a co po prostu przyzwy­czajeniem z ubiegłych czasów, od którego nieruchawa myśl uwolnić się nie umiała.


Stąd w polityce państwa polskiego widzimy ciągły opór przeciw temu, co się narzucało, co wynikało z lo­giki położenia, ciągłe próby wykolejenia jej, nawrócenia jej na drogi, po których szła dawniej w związku z pań­stwami centralnymi. Odbiło się to fatalnie na pozy­cji międzynarodowej państwa polskiego i nawet wy­warło ujemny wpływ na politykę naszego sojusznika, Francji.


Na szczęście, doświadczenie dziesięciu lat i dojrze­wanie polityczne żywiołów, które do niedawna dla spraw polityki zewnętrznej nie miały komórek w mózgu, spra­wia, że myśl polska szybko się w tych sprawach ujed­nostajnia; na szczęście, powiadamy, bo żadne państwo dwóch kierunków polityki zewnętrznej długo nie znie­sie, i prędzej czy później za taki luksus drogo musi zapłacić.


I w stosunku do zagadnienia ukraińskiego opinia polska bliska jest zupełnego ujednostajnienia.


Położenie nasze w tej sprawie jest bardzo wyraźne. Choćbyśmy mieli najmętniejsze pojęcie o dążeniach ukraińskich, to przecie posiadamy pisany dokument, bę­dący oficjalnym programem państwa ukraińskiego. Jest nim traktat brzeski. Konspirujący z naszymi konspira­torami Ukraińcy mogą nawet szczerze dziś deklarować wiele rzeczy, ale zdrowo myśląca polityka nie może się przecie opierać na deklaracjach pojedynczych ludzi czy organizacji, czy nawet urzędowych przedstawicieli całego narodu. Musi ona patrzeć przede wszystkim na to, co tkwi w instynktach, w dążeniach ludów i w logice rze­czy. Jakiekolwiek byłoby państwo ukraińskie, zawsze musiałoby ono dążyć do objęcia wszystkich ziem, na których rozbrzmiewa mowa ruska. Musiałoby dążyć nie tylko dlatego, że takie są aspiracje ruchu ukraińskiego, ale także dlatego, że chcąc się ostać wobec Rosji, która by się nigdy z jego istnieniem nie pogodziła, musia­łoby być jak największym i posiadać jak najliczniejszą armię.


Polska tedy o wiele większą od Rumunii zapłaciła­by cenę za zbudowanie państwa ukraińskiego.

To wszakże jest tylko jedna strona rzeczy.

Niepodległa Ukraina byłaby państwem, w którym dominowałyby wpływy niemieckie. Tak by było nie tylko dlatego, że dzisiaj działacze ukraińscy konspirują z Niemcami i mają ich poparcie; i nie tylko dlatego, że o tym marzą Niemcy i że mają na obszarze ukraińskim Niem­ców i Żydów, którzy byliby dla nich oparciem; ale także, i to przede wszystkim, dlatego, że całkowite zrealizowanie programu ukraińskiego kosztem Rosji, Polski i Rumunii, ma naturalnego, najpewniejszego protektora w Niemczech i musi Ukraińców wiązać z nimi. Polska przy istnieniu państwa ukraińskiego, znalazłaby się mię­dzy Niemcami a sferą wpływów niemieckich, można powiedzieć, niemieckim protektoratem. Nie ma potrzeby unaoczniać, jakby wtedy wyglądała.


Wreszcie, jak to wyżej powiedzieliśmy, zbudowana dziś wielka Ukraina nie byłaby w swych kierowniczych żywiołach tak bardzo ukraińska i nie przedstawiałaby na wewnątrz stosunków zdrowych. To byłby naprawdę wrzód na ciele Europy, którego sąsiedztwo byłoby dla nas fatalne.

Dla narodu, zwłaszcza dla narodu jak nasz młode­go, który musi się jeszcze wychować do swych przezna­czeń, lepiej mieć za sąsiada państwo potężne, choćby nawet bardzo obce i bardzo wrogie, niż międzynarodowy dom publiczny.
Z tych wszystkich względów program niepodległej Ukrainy nie może liczyć na to, żeby Polska za nim sta­nęła, a tym mniej, żeby zań krew przelewała. I to pol­ska opinia publiczna już dziś bardzo dobrze rozumie.


My możemy być niezadowoleni z linii granicznej pokoju ryskiego, ale to nie odgrywa w naszej polityce wielkiej roli.
Możemy żałować i niewątpliwie serdecznie żałuje­my naszych rodaków, którzy nawet w większych skupie­niach dziś żyją w granicach Ukrainy sowieckiej, i dobra polskiego, które inni tam pozostawili, ale te uczucia nie mogą nas wykoleić z drogi, którą nam dyktuje dobro Polski jako całości, i jej przyszłości.

Możemy nawet współczuć wierzycielom francuskim Rosji, ale im powiemy, że ich rewindykacje, chociaż naj­bardziej uprawnione, nic nie mają wspólnego z wielkimi celami nie tylko Polski, ale i Francji.

Zdaje się, że na kwestię ukraińską w naszej poli­tyce zewnętrznej już niema miejsca.

Tym samym, wobec naszej pozycji jako sąsiada Rosji, a w szczególności Ukrainy sowieckiej, realizacja programu ukraińskiego przedstawia się więcej, niż wąt­pliwie.



***


Ostateczne wykreślenie kwestii ukraińskiej z pro­gramu naszej polityki zewnętrznej pociągnie za sobą dla naszego państwa jeden przede wszystkim doniosły sku­tek. Ustali się traktowanie kwestii ruskiej w państwie polskim jako jego kwestii wewnętrznej, i tylko we­wnętrznej. Zniknie pokusa do podpalania swego domu po to, żeby się od niego zajął dom sąsiada.


Koniec
Tekst pochodzi z 1930 roku.
Źródło: Archiwum MSWiA, sygn. K-458.





P.S. 2022 r.

https://pl.ww2facts.net/4620-myths-about-the-origin-of-ukraine-and-ukrainians-myt.html








sobota, 19 listopada 2016

Skala przemocy wobec kobiet





Unia Europejska: W Polsce najmniejsza skala przemocy wobec kobiet (31-01-2015)



Antydyskryminacyjna agencja Unii Europejskiej - Agencja Praw Podstawowych UE - obaliła medialne mity o skali przemocy wobec kobiet w Polsce - jesteśmy krajem o najmniejszej skali przemocy wobec kobiet spośród krajów UE. Przy czym nie dotyczy to jedynie oficjalnej skali przemocy, czyli tej zgłaszanej, lecz realnej. Badanie zostało przeprowadzone na licznej grupie 42000 kobiet ze wszystkich 28 krajów członkowskich Unii Europejskiej, przy zapewnieniu im komfortu psychicznego poprzez izolację od partnerów. Co więcej Polska nie tylko ma najmniejszą skalę przemocy, ale i jest w czołówce krajów, gdzie najczęściej zgłasza się przypadki przemocy wobec kobiet. To największa jak dotychczas próba zdiagnozowania sytuacji kobiet w krajach unijnych. 




Przedstawiona analiza zasługuje na uwagę również z tego względu, że traktuje badany obszar odpowiednio szeroko (skupiając się nie tylko na przemocy fizycznej, ale także psychicznej i seksualnej) oraz ze względu na wysoki stopień jej poprawności metodologicznej. Dane zbierane były bezpośrednio od osób należących do grupy badawczej, nie zaś na przykład na podstawie statystyk policyjnych, co pozwala wnioskować o ich dużej wiarygodności. Co więcej, rezultaty te pozwalają odnieść skalę i specyfikę badanego zjawiska w Polsce do realiów pozostałych krajów UE, jako że we wszystkich państwach badano wspomnianą problematykę w oparciu o tę samą metodologię. 



Według Raportu, Polska na tle całej Unii Europejskiej odznacza się najniższym wskaźnikiem przemocy doświadczanej przez kobiety od obecnego lub byłego partnera. Najgorzej pod tym względem jest w Danii, Francji i Finlandii. Wszystkie wykorzystane w tym badaniu parametry rozkładają się w podobny sposób: wyniki Francji i krajów skandynawskich są niepokojące. W przeciwieństwie do nich, Polska wypada bardzo dobrze. 




Polska charakteryzuje się najwyższym w Unii Europejskiej wskaźnikiem raportowalności przypadków przemocy policji. Dane te stoją w sprzeczności z forsowaną często w mediach tezą, że na wyniki Raportu decydujący wpływ miały czynniki kulturowe, rozumiane przede wszystkim jako brak społecznego przyzwolenia na mówienie o sprawach intymnych. Gdyby istotnie tak było, liczba zgłoszeń aktów przemocy na policji byłaby wprost proporcjonalna do liczby samych aktów. Tymczasem sytuacja kształtuje się dokładnie odwrotnie: w krajach skandynawskich wyjątkowo wysoki odsetek deklaracji o doświadczeniu przemocy przez kobiety powyżej 15 r. życia łączy się z bardzo niską liczbą interwencji policji (nie przekracza poziomu kilkunastu procent), zaś w Polsce przy najniższej wśród krajów UE deklarowanej liczbie aktów przemocy, prawie 30% badanych kobiet poświadcza taką interwencję, co w przypadku nie-partnerów stanowi najwyższy wskaźnik wśród krajów Unii Europejskiej. Warto także zauważyć, że wśród państw o zbliżonej do Polski liczbie aktów przemocy, żadne nie przewyższa jej deklarowaną liczbą interwencji policji. Bardziej szczegółowe dane jedynie potwierdzają tę tendencję. W badaniu częstości prześladowania kobiet powyżej 15 r. życia i w ciągu ostatnich 12 miesięcy poprzedzających wywiad lepiej od Polski wypadły jedynie Rumunia, Czechy i Litwa, przy czym w dwóch ostatnich państwach zebrano zbyt małą liczbę odpowiedzi, by móc tym danym nadać znaczenie statystyczne. 




Polska charakteryzuje się także niewielką liczbą przypadków molestowania seksualnego kobiet powyżej 15. roku życia (jest ich prawie 3 razy mniej niż w Szwecji i Danii) oraz w ciągu ostatnich 12 miesięcy poprzedzających wywiad (prawie 2 razy mniej niż średnia europejska, co stanowi trzeci wynik w Unii, na równi ze Słowenią). 


Polska bardzo dobrze wypada również w świetle statystyk dotyczących przemocy wobec dziewczynek. Można powiedzieć, że na tle innych państw UE, w Polsce bicie dziewczynek jest rzadkością. Tylko 14% badanych kobiet stwierdziło, że doświadczyły w dzieciństwie przemocy fizycznej. Dla porównania, w Danii do podobnych przeżyć przyznała się co trzecia respondentka, a w Finlandii prawie połowa z nich. Lepszy wynik od Polski uzyskały jedynie Słowenia (8%) i Cypr (10%). 


Z przeprowadzonego badania wynika, że Polki czują się bezpiecznie. Tylko 3% odczuwało często lęk przed staniem się ofiarą przemocy fizycznej lub seksualnej, a aż 86% nigdy się tego nie bało. Większość z nich (ponad 60%) nie unika określonych miejsc i sytuacji z powodu strachu przed staniem się ofiarą takich czynów. Najmniej bezpiecznie znów czują się mieszkanki Skandynawii: Finlandii, Szwecji i Danii - strach odczuwa mniej więcej co trzecia kobieta w tym kraju. 


Niewielka liczba deklarowanych przez kobiety aktów przemocy domowej znajduje swoje potwierdzenie w danych na temat ich wiedzy o podobnych zajściach. Estonia, Cypr i Czechy to razem z Polską kraje, w których najmniejszy odsetek badanych kobiet spotkał się z przypadkami przemocy domowej w środowisku pracy lub studiów. O podobnych zdarzeniach w kręgu znajomych/rodziny słyszała niespełna jedna trzecia Polek, podczas gdy w Finlandii i Francji przyznała się do tego ponad połowa respondentek. 


Wyniki te mogą zaskakiwać jedynie w świetle narracji medialnej, lecz w świetle historii kultury polskiej są całkowicie zrozumiałe. Jest to bowiem kwestia kulturowa. Już od czasów średniowiecza datuje się szczególna na tle Europy pozycja kobiet w społeczeństwie polskim. Znalazło to swój wyraz także w późniejszej kulturze sarmackiej. W okresie dwudziestolecia międzywojennego historyk kultury Polskiej, Stanisław Wasylewski, tak to ujmował: "Czech postanowił sobie, że jego sleczna, gdy zostanie panią, będzie cicho myła garnki w kuchni i smażyła knedle i - osiągnął to w całej pełni. Niemiec nauczył kobietę kornego wyszywania wodnym ściegiem Guten Morgen na ręcznikach. Moskal umiał doskonale okiełznać ogromny, czarnomorski temperament rosyjskiej kobiety i trzymał ją tak długo, jak dało się, w tiurmie. Zaś Polak, już od czasów przedhistorycznych to najgrzeczniejszy z rycerzy. Pani jego była zazwyczaj taką - jaką sama być chciała... Rycerz zaś wcale tego nie żałował. W każdym razie zyskał w niej ruchliwą współpracownicę i cudotwórczą inspiratorkę". Nie jesteśmy krajem damskich bokserów - to nasza tradycja.


Z danych wynika także, że skala mniejszości muzułmańskiej w poszczególnych krajach nie jest czynnikiem kluczowym dla skali przemocy wobec kobiet. Najwięcej procentowo muzułmanów spośród krajów unijnych mieszka w Bułgarii (9%), tymczasem kraj ten ma mniejszą skalę przemocy wobec kobiet aniżeli średnia unijna. Czwartym krajem pod względem odsetka muzułmanów jest Austria (5,7%), tymczasem pod względem przemocy wobec kobiet Austria znajduje się tuż za Polską.


Czytaj raport:
European Union Agency for Fundamental Rights, "Violence against women: an EU-wide survey. Main results", Luxembourg 2014 fra.europa.eu/sites/default/files/fra-2014-vaw-survey-main-results_en.pdf
Przemoc wobec kobiet. Badanie na poziomie Unii Europejskiej. Wyniki badania w skrócie fra.europa.eu/sites/default/files/fra-2014-vaw-survey-at-a-glance-oct14_pl.pdf


http://www.racjonalista.pl/index.php/s,38/t,40075




wtorek, 22 marca 2022

Skąd wojna na Ukrainie?

 

Bardzo ciekawy artykuł, autor bardzo logicznie i prosto wykłada jak doszło do interwencji Rosji na Ukrainie.

Zwraca min. uwagę na to, że za zajścia na Ukrainie odpowiedzialne są również władze niemieckie i francuskie - sygnatariusze Porozumień Mińskich.



Uwaga!

Poniższy tekst jest ze strony internetowej czasopisma "Myśl Polska".

Strona ta jest blokowana, więc jeśli chcesz poczytać, co polecam, zastosuj bezpłatny VPN lub przeglądarkę Opera, która posiada VPN wbudowany - po instalacji trzeba go osobno kliknąć, aby zadziałał.



przedruk


Thierry Meyssan jest znanym francuskim dziennikarzem antyglobalistycznym i antyatlantyckim, jego artykuł wyraża poglądy części francuskiej niezależnej lewicy na konflikt ukraińsko-rosyjski.


Zachodnia opinia publiczna pogrążona jest w skrajnych emocjach z powodu wojny na Ukrainie i mobilizuje się do pomocy walczącym Ukraińcom. Dla wszystkich wydaje się oczywiste, że dyktator Władimir Putin wystąpił przeciwko młodej demokracji ukraińskiej.

W każdym konflikcie przekonywani jesteśmy, że to ci inni są tymi złymi, zaś nasi to wyłącznie ci dobrzy. Stajemy się podatnymi odbiorcami wojennej propagandy również dlatego, że nie pamiętamy historii wcześniejszych konfliktów i nie wiemy prawie nic o Ukrainie. Warto zatem wszystkiemu przyjrzeć się bliżej.

Kto zaczął?

Podobnie jak na podwórku, gdzie bawiliśmy się z rówieśnikami w dzieciństwie, także i w tym przypadku chcielibyśmy poznać odpowiedź na pytanie: kto zaczął? I nie ma tu żadnych wątpliwości: osiem lat temu Stany Zjednoczone zorganizowały przy pomocy uzbrojonych grup przewrót w Kijowie. W szeregach tych grup byli ludzie, którzy określali się mianem nacjonalistów, choć w rzeczywistości bardzo dalecy byli od tego, co powszechnie za nacjonalizm się uznaje. Twierdzili, że są prawdziwymi Ukraińcami pochodzenia skandynawskiego czy pragermańskiego, nie mającymi nic wspólnego ze Słowianami, jakimi są Rosjanie. Bardziej niż spadkobiercami Stepana Bandery, przywódcy ukraińskich kolaborantów z nazistami, odpowiednika Philippe’a Pétaina dla Francuzów, uznali się oni za kontynuatorów linii, którą we Francji uosabiał Joseph Darnand oraz żołnierze francuskiej dywizji Waffen SS Charlemagne. Ci Ukraińcy, którzy uznawali swoje pochodzenie za słowiańskie, określili tych, którzy uznawali się za potomków Skandynawów i plemion pragermańskich mianem „neonazistów”.

We Francji określenie „nazista” przybrało charakteru obelgi, za pomocą której obrazić można każdego. Ujmując rzecz historycznie, nazizm był ruchem uznającym rasową wizję ludzkości pozwalającą uzasadniać istnienie imperiów kolonialnych. Według niego, ludzie należą do różnych „ras”, dziś powiedzielibyśmy – „gatunków”. Nie mogą mieć one wspólnego potomstwa, tak jak klaczy nie wolno mu go mieć z osłem. Ten ostatni przypadek w przyrodzie skutkuje narodzinami muła, który zazwyczaj jest bezpłodny. Na bazie takich argumentów naziści zakazali mieszania się ras. W latach 1930. ich ideologia uznawana była za naukę i wykładana była na uniwersytetach, nie tylko w Niemczech, lecz także w Skandynawii i w Stanach Zjednoczonych. Jej tez bronili słynni uczeni. Na przykład, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny z 1973 roku, Konrad Lorenz był gorliwym nazistą. Pisał m.in., że zachowanie czystości rasy wymaga wyeliminowania homoseksualistów, niczym skalpel chirurga wycina nowotwór, bo ich mieszane dziedzictwo genetyczne pozwala im na niezauważalne wtapianie się pomiędzy przedstawicieli innych ras.

Uczeni ci nie byli bardziej poważni od tych, którzy ogłaszali apokalipsę podczas epidemii Covid-19. Mieli wprawdzie tytuły naukowe, lecz brakowało im jakiegokolwiek warsztatu.

Współczesna Rosja ufundowana jest na pamięci wydarzeń, które my określamy II wojną światową, a Rosjanie – Wielką Wojną Ojczyźnianą. Jej znaczenie dla nas i dla nich jest odmienne. U nas, we Francji, wojna trwała zaledwie kilka miesięcy, po czym uwierzyliśmy w zwycięstwo nazistów i zdecydowaliśmy się na kolaborację. Patrzyliśmy jak naziści i pétainiści uwięzili po 1940 roku 66 tys. osób, zazwyczaj za „terroryzm” (udział w ruchu oporu). Po 1942 roku zatrzymano 76 tys. Żydów, których wysłano na Wschód, do obozów zagłady, za przynależność do „rasy niższej”. W Związku Radzieckim naziści nikogo nie aresztowali. Chcieli unicestwić lub zniewolić wszystkich Słowian po to, by po 30 latach zwolnić „przestrzeń życiową”, na której mieli zbudować swoje imperium kolonialne (Generalplan Ost). To dlatego straty ZSRR wyniosły 27 mln istnień. W odróżnieniu od naszej pamięci, w pamięci Rosjan naziści stanowią egzystencjalne zagrożenie.


Gdy do władzy w Kijowie trafili nowi ludzie, nie określali się oni mianem „nazistów”, lecz „nacjonalistów” na podobieństwo Stepana Bandery, który również za nacjonalistę się uważał, a w pewnym momencie odciął się od ludobójczych zamiarów wobec Słowian i Żydów. Nowa ekipa uznała poprzednie władze za „prorosyjskie”, choć było to bezpodstawne, oraz zabroniła wszelkich nawiązań do kultury rosyjskiej. Chodziło przede wszystkim o język rosyjski. Większość Ukraińców była dwujęzyczna, posługiwała się rosyjskim i ukraińskim. Powiedziano im nagle, że od tej pory nie będą mogli używać swojego języka w szkołach i urzędach. Zbuntował się w zdecydowanej większości rosyjskojęzyczny Donbas. Niezadowoleni byli również przedstawiciele mniejszości węgierskiej, która wcześniej, mając wsparcie Węgier, korzystała z węgierskojęzycznych szkół. Ukraińcy z Donbasu zażądali autonomii dla obwodu donieckiego i ługańskiego oraz praw językowych. Oba obwody ogłosiły się wkrótce niezależnymi republikami. Nie oznaczało to jednak, że chciały docelowo owej niepodległości; zależało im raczej na autonomii na wzór niegdysiejszej Republiki Kalifornii w Stanach Zjednoczonych, czy republik związkowych ZSRR.


W 2014 roku prezydent Francois Hollande i kanclerz Angela Merkel posadzili za jednym stołem przedstawicieli Kijowa i Donbasu oraz doprowadzili do wynegocjowania porozumień mińskich. Ich gwarantami były Francja, Niemcy i Rosja.


Choć Kijów się pod nimi podpisał, nigdy nie zamierzał ich realizować. Zamiast tego zbroił „nacjonalistyczne” oddziały i wysyłał je w pobliże Donbasu. Zachodni ekstremiści przyjeżdżali sobie postrzelać na Ukrainę. 

Miesiąc temu, według samego Kijowa, różne formacje paramilitarne liczyły w sumie 102 tys. osób. 

Stanowią teraz 1/3 całych ukraińskich sił zbrojnych i weszły w skład Sił Obrony Terytorialnej.

 Dodatkowo, na Ukrainę dotarły posiłki złożone z 66 tys. zagranicznych „nacjonalistów” z całego świata, mających odeprzeć inwazję rosyjską.


Według samych władz w Kijowie, w ciągu ośmiu lat od podpisania porozumień mińskich, bojówki te zabiły w sumie 14 tys. ludzi. Liczba ta zawiera również ofiary w ich własnych szeregach, jednak nie były one zbyt liczne. Rosja powołała w tej sprawie własny zespół śledczy. Policzyła nie tylko ofiary śmiertelne, lecz również rannych. Wyszło ich w sumie 22 tys. Prezydent Władimir Putin mówił w tym kontekście na temat „ludobójstwa” nie w sensie etymologicznym, czyli zniszczenia jakiegoś narodu, lecz w sensie prawnym – przestępstwa popełnionego na polecenie władz przeciwko określonej grupie etnicznej.

Problem polega na tym, że władze w Kijowie nie stanowią monolitu i nikt nie wydawał bezpośrednich rozkazów dokonania tej rzezi. Rosja przypisuje wszakże odpowiedzialność za nią prezydentowi Petrowi Poroszence i jego następcy Wołodymyrowi Zełeńskiemu. My (tj. Francja - MS) również za to odpowiadamy, jako gwaranci nigdy nie wprowadzonych w życie porozumień mińskich. Tak, jesteśmy współodpowiedzialni za tą hekatombę.

Najgorsze miało dopiero nastąpić. 1 lipca 2021 roku prezydent Zełeński, który wcześniej dozbrajał „nacjonalistyczne” bojówki i odmawiał realizacji porozumień mińskich, podpisał ustawę nr 38 – O ludności rdzennej. 

Ustawa ta gwarantuje prawa Tatarów i Karaimów (Żydów nieuznających Talmudu), w tym językowe, nie przyznając żadnych praw Słowianom. Ci ostatni, według niej, nie istnieją. Nie chroni ich żadne prawo. Są Untermenschen, podludźmi. 

Po raz pierwszy od 77 lat parlament europejskiego kraju przegłosował rasistowskie przepisy. Powiecie, że przecież są organizacje broniące praw człowieka, że pewnie protestowały. Nic podobnego. Cisza. A nawet zachwyty Bernarda-Henriego Lévy.


Po co ta wojna?

Nasze postrzeganie wydarzeń deformowane jest przez nasze stereotypy. Funkcjonują one przede wszystkim w krajach bałtyckich oraz państwach objętych niegdyś działaniem „doktryny Breżniewa”. Ludzie uznają a priori, że Rosjanie są spadkobiercami Związku Radzieckiego. Tymczasem najważniejsi radzieccy przywódcy nie byli Rosjanami. Josif Stalin był Gruzinem, Nikita Chruszczow – Ukraińcem itd. Ukraińcem był też Leonid Breżniew.

Dopóki Doniecka Republika Ludowa i Ługańska Republika Ludowa uznawane były za część Ukrainy zabijanie ich mieszkańców było jej wewnętrzną sprawą. Nikt nie był w stanie ich bronić. Jednak Francja i Niemcy, będąc gwarantami porozumień mińskich zatwierdzonych następnie przez Radę Bezpieczeństwa ONZ, wzięły na siebie odpowiedzialność za zakończenie tego konfliktu. Nie uczyniły tego.

Wymiar sprawy uległ zmianie, gdy 21 lutego 2022 roku Rosja uznała niepodległość dwóch republik Donbasu. Mordowanie ich mieszkańców przestało być sprawą wewnętrzną i stało się kwestią międzynarodową. 23 lutego, w przededniu interwencji rosyjskiej, zebrała się Rada Bezpieczeństwa. Na tym spotkaniu sekretarz generalny ONZ António Guterres nie kwestionował legalności uznania przez Rosję republik, ani rosyjskiej interwencji wojskowej przeciwko neonazistom. Zaapelował jedynie do Rosji, by ta dała szansę na pokojowe rozwiązanie.

Prawo międzynarodowe nie zakazuje prowadzenia wojny, lecz dąży do jej uniknięcia. Wobec faktu, że posiedzenie rady nie przyniosło efektów, Rosja miała prawo udzielić pomocy mieszkańcom Donbasu mordowanym przez neonazistów. Zrobiła to już następnego dnia, 24 lutego.

Prezydent Władimir Putin, który czekał od ośmiu lat, nie mógł już dłużej czekać. Nie tylko dlatego, że codziennie ginęli ludzie; nie tylko dlatego, że armia ukraińska szykowała się do popełnienia kolejnych zbrodni 8 marca; lecz dlatego, że prawo rosyjskie zobowiązuje go do ochrony własnych obywateli. Przygotowując się do emigracji, zdecydowana większość mieszkańców Donbasu uzyskała w ostatnich latach obywatelstwo rosyjskie.

Ucieczka 2 milionów Ukraińców

Podobnie jak w przypadku pozostałych wojen wzniecanych przez NATO, jesteśmy świadkami ucieczki ludności. Francuzom może to przypominać 1940 rok, gdy ludzie uciekali przed zbliżającymi się wojskami niemieckimi. Obawiali się oni wówczas, że Wehrmacht może dopuszczać się masowych gwałtów, podobnie jak Deutsches Heer na początku I wojny światowej. Niemcy okazali się jednak zdyscyplinowani i nie uciekali się do tego rodzaju przemocy. Okazało się zatem, że masowa ucieczka Francuzów pozbawiona była obiektywnych przyczyn i wynikała wyłącznie ze strachu.

Od czasów wojny w Kosowie NATO rozwinęło koncepcję sterowania ruchami ludności 

(zob. Kelly M. Greenhill, Strategic Engineered Migration as a Weapon of War, „Civil War Journal”, Volume 10, Issue 1, July 2008; Kelly M. Greenhill, Understanding the Coercive Power of Mass Migrations, [w:] Kelly M. Greenhill, Weapons of Mass Migration: Forced Displacement, Coercion and Foreign Policy, Ithaca 2010; Kelly M. Greenhill, Migration as a Coercive Weapon: New Evidence from the Middle East, [w] Kelly M. Greenhill, Coercion: The Power to Hurt in International Politics, Oxford 2018).  


W 1999 roku Sojusz zorganizował ewakuację ponad 290 tys. mieszkańców Kosowa z Serbii do Macedonii  w ciągu trzech dni. Jeśli macie więcej niż 30 lat, pamiętacie zapewne przygnębiające obrazki długiego szeregu ludzi maszerujących dziesiątki kilometrów wzdłuż linii kolejowej. Wykorzystano je, by pokazać rzekome represje etniczne dokonywane przez administrację Slobodana Miloševicia i uzasadnić nadciągającą wojnę. Kosowarzy nie wiedzieli dokąd idą, ale wierzyli, że czeka ich tam lepsza przyszłość. Pamiętacie też syryjskie migracje sprzed siedmiu lat. Chodziło w niej o osłabienie kraju poprzez zmniejszenie populacji. Tym razem nasze emocje ma wzbudzić widok kobiet i dzieci; mężczyźni mają pozostać na miejscu, by walczyć z Rosjanami.

Za każdym razem działa to na nas przygnębiająco. Jednak fakt, że Kosowarzy, Syryjczycy czy Ukraińcy cierpieli w tych warunkach, nie oznacza, że mieli rację, podejmując decyzję o wyjeździe.

Unia Europejska przyjmuje wszystkich ukraińskich uchodźców. Kraje strefy Schengen wpuszczają każdego, kto stwierdzi, że ucieka przed wojną na Ukrainie. Według władz niemieckich, co czwarty z tych „uchodźców” przysięgających, że pracowali i mieszkali na Ukrainie, nie ma paszportu ukraińskiego, lecz algierski, białoruski, indyjski, marokański, nigeryjski czy uzbekistański; to ludzie, którzy korzystają z otwartych drzwi, by znaleźć się legalnie w UE. Nikt nie weryfikuje ich wcześniejszego miejsca pobytu na Ukrainie.


Warto zadać pytanie dlaczego Ukraińcy nie wspierają władz swego kraju. 

Podczas wojny w Kosowie mieszkańcy Belgradu stali dzień i noc na miejskich mostach, by uniemożliwić bombardowanie ich przez NATO. 

Podczas wojny w Libii miliony ludzi gromadziły się w Trypolisie, by wyrazić poparcie dla swojego przywódcy Muammara Kaddafiego

Podczas wojny syryjskiej milion osób wyraziło swoje poparcie dla prezydenta Baszara al-Asada.

 Na Ukrainie nie dzieje się nic podobnego. Przeciwnie, mówi nam się o tym, że oddziały Obrony Terytorialnej polują na „rosyjskich sabotażystów”, choć OBWE stwierdziła, że przed rozpoczęciem operacji na Ukrainie nie było rosyjskich żołnierzy.


Szokujące obrazki

Powinniśmy nauczyć się z poprzednich konfliktów, że pierwszą ofiarą wojny jest prawda. Od czasów wojny w Kosowie NATO opanowało do perfekcji propagandę wojenną. Doszło wtedy do zmiany rzecznika prasowego Sojuszu w Brukseli. Jego następca, Jamie Shea, codziennie dzielił się szczegółowymi historyjkami o okrucieństwach serbskich „zbrodniarzy” i o rzekomym oporze Kosowarów. Redagowałem wówczas codzienną gazetę „Journal of the War in Europe”. Porównałem te przekazy NATO z przekazami niewielkich agencji prasowych na Bałkanach. Z każdym dnie różnice pomiędzy nimi stawały się coraz większe. W moim przekonaniu, prawda leżała pośrodku. Po wojnie okazało się jednak, że opowieści Jamie’go Shea oparte były na kompletnych wymysłach, którymi zapełniał on całe kolumny naiwnych gazet, zaś doniesienia niewielkich mediów bałkańskich okazały się prawdziwe. Prawda nie była po stronie NATO.

Dlatego podchodzę do konsensusu zachodnich mediów z nieufnością. Gdy mówi nam się o tym, że Rosjanie ostrzelali elektrownię jądrową, myślę o kłamstwach prezydenta George’a W. Busha  w sprawie broni masowego rażenia „dyktatora” Saddama Husajna. Gdy słyszymy o Rosjanach, którzy mieli zbombardować szpital dziecięcy w Mariupolu, wspominam historię o kuwejckich dzieciach rzekomo porwanych wprost z inkubatorów przez strasznych irackich żołnierzy. Gdy słyszę, że zły prezydent Putin oszalał i przypomina Adolfa Hitlera, przypominam sobie, jak Zachód potraktował Muammara Kaddafiego czy prezydenta Baszara al-Asada.

Dlatego nie biorę tych wszystkich oskarżeń poważnie. Ukraińscy żołnierze na Wyspie Wężowej nie zginęli w wyniku ostrzału, jak twierdził Zełeński, lecz poddali się oddziałom rosyjskim, co później i on musiał przyznać. Miejsce pamięci egzekucji Żydów w Babim Jarze nie zostało zniszczone przez Rosjan, którzy z szacunkiem odnoszą się do ofiar nazistowskiego barbarzyństwa. Zaporoska Elektrownia Jądrowa nie została przez nich ostrzelana. Ochraniały ją przez kilka dni wspólnie jednostki rosyjskie i ukraińskie. Co więcej, Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej potwierdziła, że nie wystąpiły żadne zagrożenia skażeniem radioaktywnym. Szpital dziecięcy w Mariupolu nie został zbombardowany. Ewakuowany został trzy dni wcześniej i przekształcony w koszary pułku „Azow” (neonazistów), o czym Rosja od razu informowała ONZ.

Nie ruszają mnie zatem wezwania do zabójstwa „dyktatora” Putina.

Bitwy

Nietrudno zauważyć, że obrazki ze zwycięskich „bitew” toczonych przez armię ukraińską są wciąż te same. Łatwo też spostrzec, że na każdym z nich widać zaledwie kilka zniszczonych pojazdów. Czyżby nasi reporterzy wojenni nigdy dotąd nie widzieli prawdziwych wojen? Interpretujemy obrazki nie na podstawie tego, co widzimy, lecz na podstawie towarzyszących im komentarzy.

Już od tygodni słyszymy, że wojska rosyjskie okrążają Kijów i znajdują się w odległości 15 kilometrów od miasta, że posuwają się każdego dnia do przodu (choć ciągle brakuje im tych 15 kilometrów) i że przygotowują się do zadania ostatecznego ciosu. Robię krok wstecz za każdym razem, gdy słyszę jak zły „dyktator” Putin pragnie obedrzeć ze skóry sympatycznego prezydenta Zełeńskiego (tego samego, który uzbraja neonazistów i podpisał rasistowską ustawę).

W planach wojsk rosyjskich nigdy nie było zajęcia dużych miast. Trzymają się od nich z daleka, za wyjątkiem Mariupola. Walczą z „nacjonalistycznymi” bojówkami i z neonazistami. Moja sympatia, jako Francuza, któremu bliska jest tradycja ruchu oporu przeciwko nazizmowi, jest po ich stronie.

Armia rosyjska stosuje na Ukrainie taktykę taką samą, jak w Syrii: okrąża miasta, w których chroni się przeciwnik, następnie otwiera korytarze humanitarne dla ludności cywilnej, by w końcu zniszczyć jednostki bojowe chowające się na terenie miejskim. To dlatego bojówki neonazistowskie blokują te korytarze i uniemożliwiają ewakuację cywilom. To taktyka stosowania żywej tarczy.

Obecna wojna charakteryzuje się dużą mobilnością. Wszyscy muszą poruszać się bardzo szybko. Oddziały rosyjskie przemieszczają się ciężarówkami i wozami opancerzonymi. Nie używają czołgów bojowych. Byłyby one obecnie mało przydatne w realiach działań operacyjnych. W 2006 roku widzieliśmy, jak Hezbollah dziesiątkował izraelskie Merkavy. Wojska rosyjskie korzystają z szybkich wozów opancerzonych. W związku z tym, że Zachód dostarczył armii ukraińskiej i bojówkom neonazistowskim dziesiątki tysięcy sztuk broni przeciwpancernej, ciężarówki ostrzeliwane są właśnie z niej. Nie są to bitwy, lecz po prostu zasadzki.

Trzy zapalniki

Jakby sytuacja nie była już aż nadto skomplikowana, prezydent Zełeński ogłosił na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, tuż przed wojną, swój zamiar uzyskania broni jądrowej, wbrew temu, że jego kraj jest sygnatariuszem Traktatu o nierozprzestrzenianiu broni atomowej.

Następnie okazało się, że rosyjskie wojska zdobyły i opublikowały plany robocze władz w Kijowie zakładające zbrojną inwazję na Krym i Donbas 8 marca.

Wreszcie, rosyjska armia odkryła 15 pracujących na rzecz Pentagonu laboratoriów prowadzących badania nad bronią biologiczną. Ogłosiła również, że przejęła dokumentację i zneutralizowała 320 pojemników z patogenami. Stany Zjednoczone są sygnatariuszem Konwencji ONZ o broni biologicznej, której przestrzegają na własnym terytorium, lecz lekceważą zagranicą. Dokumenty na ten temat zostały opublikowane już dwa miesiące temu przez bułgarskiego dziennikarza. 8 marca chińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zwróciło się do Pentagonu o wyjaśnienia dotyczące utrzymywanych przez niego 330 laboratoriów biologicznych pod różnymi nazwami, w 30 krajach. Departament Stanu zaprzeczył ich istnieniu. Jednak zastępca sekretarza stanu Victoria Nuland podczas przesłuchania w Senacie potwierdziła, że Pentagon uczestniczy w zagranicznych programach tego rodzaju i wyraziła niepokój związany z możliwością przejęcia ośrodków badawczych przez Rosjan. Gdy Rosja poruszyła tą kwestię w Radzie Bezpieczeństwa, Zachód skierował całą sprawę przeciwko niej, oskarżając ją o przygotowywanie operacji pod fałszywą flagą. Z kolei Światowa Organizacja Zdrowia potwierdziła, że została poinformowana o ukraińsko-amerykańskich cywilnych programach badań biologicznych i zwróciła się do Ukrainy o zniszczenie patogenów, by zapobiec ich rozprzestrzenianiu się.

A zatem Ukraina utrzymuje ponad 100 tys. uzbrojonych „nacjonalistów”, których włączyła do obrony terytorialnej, przyjęła rasistowskie ustawy, pracowała nad bronią biologiczną i miała nadzieję na pozyskanie broni jądrowej. My tymczasem zapomnieliśmy o odwadze Jeana Moulina i Charlesa De Gaulle’a i woleliśmy wspierać prezydenta Zełeńskiego!



Thierry Meyssan

 


https://myslpolska.info/2022/03/22/meyssan-bez-wojennej-propagandy/