Tytułem wstępu:
15 listopada 1620 roku o godzinie 9, Zygmunt III Waza wszedł do
kościoła św. Jana w Warszawie na poranną mszę świętą. Gdy
przechodził przez ganek, otrzymał dwa błyskawiczne ciosy czekanem
w plecy i ramię. Upadł. Towarzyszący królowi dworzanie schwycili
napastnika. Był nim Michał Piekarski, szlachcic słynący z
wybuchowego charakteru, emocjonalnej niestabilności, melancholii i
zabicia w chwili gniewu królewskiego kucharza. Powszechnie uważano
go za człowieka niespełna rozumu, furiata.
"O innej, bliższej, powtarzanej przez współczesnych, że dokonał zamachu na Zygmunta z zemsty zato, że go wraz z dobrami jego oddał w kuratelę nieuczciwym krewnym"
Nie zachowały się dokumenty z przesłuchania Piekarskiego, w
czasie którego szlachcic został poddany torturom. Albrecht
Radziwiłł, sędzia, który rozstrzygał sprawę królobójcy
wspominał, że oskarżony najpierw składał zeznania obciążając
niewinnych ludzi, by chwilę potem je odwoływać. Gdy sędzia
odwiedził skazanego w więzieniu, ten mówił tylko: „Szukajcie
pierwszego królestwa, a wszystkie do was należeć będą.”
Wypowiedź tę uznano za kolejny ewidentny dowód na szaleństwo
Piekarskiego.
Michał Piekarski poniósł za swój czyn okrutną karę. 26
listopada 1620 roku pod murami Warszawy, w części zwanej
Piekiełkiem, przygotowano dla niego szafot. Najpierw obcięto mu
ręką, którą podniósł na króla. Potem jego ciało zostało
przywiązane do czterech koni, które ruszyły w czterech kierunkach
rozrywając je na strzępy. Szczątki spalono na stosie, proch
załadowano w działo i wystrzelono, by żaden ślad po Piekarskim
nie został.
Okazuje się jednak, że dzięki szalonym zeznaniom, szlachcic
zdobył trwałe miejsce w polszczyźnie. Zwrot „bredzić”
lub „pleść jak Piekarski na mękach” jest do dzisiaj używany
jako synonim opowiadania głupot.
Tłumaczenie w przypadku Piekarskiego:
- "psychicznie chory",
- recydywista - już wcześniej zabił kucharza
- zamach na króla - obwiniał króla za swe problemy majątkowe
Czy Piekarski naprawdę plótł głupoty?
Nie rozumiem, dlaczego ludzie tak chętnie słuchają służb, albo plotkarzy (może werwolfa?) zamiast samemu sprawdzić wiarygodność podawanych "informacji".
Plotkowanie to okazja do oddawania się wątpliwej przyjemności wywyższania ponad innymi - w domyśle - "nienormalnymi", często epatując znajomością rzeczy oczywistych dla każdego...
Widzimy tu na pewno zakłamaną wersję zamachu - i jego mitologizację (być może też zamierzoną) w postaci "przysłowia".
Mitologizację też widzieliśmy na pogrzebie Piłsudskiego, czy Mazowieckiego. Publiczne peany na cześć osób o niejednoznacznej roli w historii wciąga niezorientowaną część społeczeństwa w bagno fikcji, która skutkuje podtrzymywaniem nieprawdy u przyszłych pokoleń i - kolejnymi fałszywymi "wyzwoleniami" spod okupacji....
Poniżej analiza z 1936 roku - pokazuje ona, że Piekarski nie był wariatem, tylko taką mu dorobiono gębę, aby ukryć przed niezorientowanym politycznie społeczeństwem fakt, że król jest zdrajcą - a może wręcz figurantem (jak i Piłsudski czy Mazowiecki) obcych królestw - którego zadaniem jest tak prowadzić politykę państwa polskiego, by była ona użyteczna owym obcym.
Piotr Bańkowski
Nieznana relacja o zamachu Michała
Piekarskiego na Zygmunta lll-go.
Tekst tej relacji, zanotowany nie
wprawnem piórem i niezdecydowaną, indywidualną, ortografją,
podany tu w zmodernizowanej pisowni, jest następujący:
„1620. Die dnica 23 pq. pent, fuit
dies 15 mensis Novembris. Serens. Rex Sigismundus 3 post horam an.
meridiem gdy szedł na Sumę u Ś. Jana do Dziekanji drzwiami: kilka
razy postąpiwszy w kościół. Królewicz W ładysław za nim idąc,
zastanowił się we drzwiach, bo na ten czas przybili byli Dominikáni
theses i czytał je. Króla prowadził z jednej strony X. Pruchnicki,
arcybiskup Lwowski, Natenczas wyrwał się za formy niejaki Piekarski
łotr ślachcic nieubogi, bo siostrę miał za... Płaza wielki
rządca krak. był mu bliski powinny.
Ten zdrajca czekan mając za drzwiami z
formy śpiesznie postąpił, uderzył na pomazańca bożego, co ach
niestety źle było i pomyśleć, ale iż na ten czas schylił głowę
król ku arcybiskupowi, pytając go, co by to za pismo na drzwiach
było: przeniósł kulasem głowę, jeno toporzyskiem przez głowę
uderzył. Drugi raz kinął, alić szczołtem po jagodzie oblicznej
obraziwszy nieszkodliwie spadł. Trzeci raz kinął, ale iż biskup
przemyski Wężyk prowadząc króla, rękę założył i tak przez
rękę króla w plecy dopadł czekan, gdzie hnat(?) na kłykciu
wpuszcza do go.....
W ten czas marszałek Opaliński
nadworny laskę o niego tłucze, a królewicz przypadłszy w łeb go
tnie. Karmelita też z Lipia wyskoczywszy zławia, uchwyci go i z
kościoła wynioszszy ajdukom oddał, którego też łotra na ten
czas alabartnik sztychem przez żebra przekłół. Tego potem zdrajcę
die 27 9 br, który był 6ta dnica prima adventus na wozie uczyniwszy
mu na ławie siedzenie, kat na różnych miejscach rozpalonemi
kleszczami targał aż przyjachawszy na rynek Nowego Miasta, gdzie mu
majestat uczyniono po wschodzie wszedłszy posadzony, przywiązany,
kat mu 3 skubie w prawą nogę, w ud młotkiem wbił, a 3 w lewą.
Potem prawą rękę nad donicą wielką
rozrzażystemi węglami pełną siarki przykładając palił, potym
uciąwszy po łokieć, gębę obił i zrzucił, a w lewy cekan
katowczyk mu trzymał i potym sprowadzony, bo sam szedł (nie)
dobrze, położywszy go... do 4 koni przywiązany za ręce do nóg
i... nogi nie mogły konie rozszarpać, aż kat skoczywszy z konia
bartą naciął i dopiero rozszarpały, a zatym w ogniu spalony....“.
Porównując powyższą opowieść
klasztorną z innemi, znanemi dotychczas, wzmiankami o nieudanym
zamachu Piekarskiego, łatwo stwierdzić, że jako źródło
historyczne nie przynosi ona żadnych rewelacyjnych i ważnych
szczegółów.
Jest to proste, bezpretensjonalne
opowiadanie, nie wiadomo nawet, czy przez naocznego świadka spisane,
nie dające pełnego obrazu zamachu, nie mniej jednak ciekawe i cenne
przez to, że pozwala obraz całego zajścia lepiej w wielu
szczegółach odtworzyć, dorzuca kilka nowych drobnych faktów,
których nie znajdujemy w innych ówczesnych świadectwach, ponadto
pewne fakty podaje w nowej, odmiennej, wersji.
Dzięki tej właśnie relacji
klasztornej dowiadujemy się teraz, np., że króla prowadzono do
kościoła drzwiami od strony Dziekanji, że na drzwiach tych
Dominikanie świeżo przybili swe tezy, że te tezy tak
zainteresowały królewicza Władysława, że idąc za królem
zatrzymał się z częścią orszaku, aby je przeczytać. W tym
momencie król przekroczył próg kościelny, nie mając nikogo za
sobą, z czego skorzystał, ukryty z drugiej strony za drzwiami,
Piekarski.
Ta też notatka tłomaczy, dlaczego
pierwsze uderzenie czekanem nie okazało się niebezpieczne. Notatka
czerwińska stwierdza również,—nie wiadomo zresztą, czy zgodnie
z prawdą, bo wbrew wszystkim innym świadectwom,— że pierwszy,
kto próbował zasłonić króla od ciosów, miał być jeden z
prowadzących, króla duchownych, biskup przemyski Wężyk. Ż tejże
relacji dowiadujemy się dokładniej, że owym zakonnikiem, o którym
jedno ze źródeł wspomina, że schwycił uciekającego
Piekarskiego, był kwestujący pode drzwiami kościoła Karmelita z
Lipia pod Grójcem.
Tak samo niektóre szczegóły
egzekucji inaczej są przedstawione w relacji klasztornej, a
odmiennie w innych świadectwach ówczesnych. To wszystko. Nic
natomiast nie mówi relacja czerwińska o sprawie, która dla
wyświetlenia tła i genezy zamachu ma pierwszorzędne znaczenie: nie
znajdujemy w niej ani słowa o pobudkach, które Piekarskiego
skłoniły do podniesienia ręki na króla.
Piekarski, jak to stwierdza szereg
historyków, cierpiał podobno na pomieszanie zmysłów i czynu swego
miał dokonać w stanie niepoczytalności umysłowej.
Tak piszą polscy historycy P.
Piasecki, J. In, Petrycy, St. Kobierzycki i in. Za nimi za obłąkanego
uważają go i historycy obcy, jak Gdańszczanin Ewerh. Wassenberger
w XVII wieku lub Fr. Lauterbach w wieku XVIII.
Nie znaczy to jednak, żeby wszystkie
znane dotychczas źródła i świadectwa współczesne jednakowo
wyraźnie wypowiadały się w tym względzie lub też, żeby były
całkowicie jednomyślne.
Już sam wyrok sądu senatorskiego z
dnia 26 listopada 1620 r., dochowany w aktach Archiwum Głównego w
Warszawie, brzmi w odnośnym ustępie dość niejasno i lakonicznie
Stwierdzono w nim w związku z
pobudkami zamachu tylko tyle, że Piekarski sprowadzony z więzienia
do senatu i stawiony przed oblicze senatorów i posłów, „zamachu
tak straszliwego, jako powszechnie wiadomego, nie zapierał się, —
ale tylko wyznawał, iż takowego dopuścił się w czasie, kiedy był
jakowąś wściekłością miotany“
O tem, żeby Piekarski od dzieciństwa
lub choćby dłuższy czas cierpiał na chorobę umysłową, wyrok
nie wspomina. Milczy o tem również, jak już zaznaczyłem, i
ogłoszona obecnie notatka klasztorna. Gdyby jednak kto chciał w tym
względzie z notatki tej wysnuć jakiś wniosek, biorąc za podstawę
ton, w jakim jest utrzymane całe opowiadanie o Piekarskim, i
wyrażenia, jakiemi się posługuje, nazywając go nieinaczej, jak
„łotr“ i „zdrajca“, to możnaby przypuścić, że zakonnik
czerwiński uważa go za całkowicie normalnego i odpowiedzialnego za
zbrodniczy czyn. Przypuszczenie takie mogłoby być tembardziej
usprawiedliwione, że i inni współcześni nie szczędzą
Piekarskiemu jeszcze mocniejszych epitetów, obrzucając go
obelżywemi wyzwiskami, tak, jakgdyby był złoczyńcą, który
dokonał zbrodni z premedytacją.
Dla przykładu dość tu przytoczyć
początek współczesnego polsko-niemieckiego wiersza p. t.
„Prawdziwe opisanie przedsięwzięcia złego człowieka, który
zamyślił Jego Mość Zygmunta III, Króla Polskiego zamordować“,
wiersza opisującego zamach a jednocześnie piętnującego w mocnych
i ostrych zwrotach jego sprawcę, przytem bez najmniejszych aluzyj do
obłąkania:
„O psia krew! rodu złego bezbożny
człowiecze, Niegodny czci Bękarcie. (Tak ci matka rzecze Korona
Polska sławna, nad insze zasobna Szlachectwem i rycerstwem, cnotą
wszcząt (!) ozdobna). Cóż ci się dzieje, powiedz? Czemużeś tak
śmiały? Nie lękasz się karania w sercu zatwardziały? Słychane
li są rzeczy, któreś, zdrajco, począł. Skrawie żeś się
usilił, tak od złości oddął. Przez całe trzy dni, Liszko
wściekła od łotrostwa, Zamyśliłeś mordować, koniecznieś się
spinał: Coś w siedm leciech szykował, czegoć szatan kazał, Nie
Anioł dobry, Jędzo.... i t. d,“
W tym samym tonie, nie przebierającym
w słowach i pełnym oburzenia, utrzymany jest i dalszy ciąg.
O obłąkaniu ani wzmianki, ani
słowa.
Jeśli w powyższych źródłach nic
się nie mówi o chorobie umysłowej Piekarskiego, to zato obszernie
rozpisał się o nienormalnym stanie jego umysłu inny anonimowy
autor broszury, również w tym czasie wydanej, p. t.
„Prawdziwe a krótkie opisanie jako
Pan Bóg wielce pobożnego Pana Najjaśniejszego Zygmunta III króla
Polskiego, cudownie przy zdrowiu i żywocie zachował, na który się
był jeden szalony człowiek usadził"
Ciekawy ten i rzadki druk niepozbawiony
jest jako źródło historyczne pewnej wyraźnej tendencji. Jego
autor stara się usprawiedliwić przed opinją publiczną krewnych
Piekarskiego, którzy uzyskali od króla nad nim opiekę, a jak
wynika z innych źródeł, opieki tej należycie nie sprawowali. Chęć
oczyszczenia chciwych krewnych od tych zarzutów przewija się przez
całą argumentację anonimowej broszury.
Autor jej zapewnia, że Piekarski od
młodości cierpiał na „melancholję“ i miał skłonności do
„furyj“: „Był zawsze dziwak, melancholik, furjat wielki,
któremu, gdy już do średnich lat przychodził, szatańskie
przenagabanie (bo powiadał, że miewał jakieś widzenia) tem więcej
umniejszyło“ Przyszły sprawca zamachu miał być tak
nieopanowany, że gdy mu kto w czem najmniej przymówił, zaraz się
do broni porywał.
Raz „bez wszelkiej przyczyny, jedno z
samej furji a za poduszczeniem szatańskiem“ zabił kucharza
szwagra swego Płazy, wielkorządcy krakowskiego. Kiedyindziej,
różnemi czasy, kilka osób ranił. Przy tej gwałtowności
charakteru miał jednocześnie unikać ludzi: „Małoco z ludźmi
obcował i mówił, sam w sobie żył i milczeniem a ponurem okiem
melancholją się bawił, rozmaite w niej (jak to pospolicie w
melancholikach bywa), — imaginationes jako sam powiadał i
widzenia, albo raczej oszukiwania djabelskie miewając“ W takim
stanie umysłu „słysząc, że króla francuskiego zabito, —
opowiada anonim, — wpadło mu w myśl Króla J, M. Pana swego
zabić, która w nim trwała od lat 10 według jego wyznania“.
Ten przykład Ravaíllac'a, który w r.
1610 zamordował Henryka IV, miał być nie tylko zachętą, ale i
jedyną pobudką dla Piekarskiego do pozbawienia życia króla
polskiego. O innej, bliższej, powtarzanej przez współczesnych, że
dokonał zamachu na Zygmunta z zemsty zato, że go wraz z dobrami
jego oddał w kuratelę nieuczciwym krewnym, anonim nie mówi wcale.
Natomiast, całkiem przeciwnie zapewnia, że „niektórzy powinni
jego i przyjaciele otrzymali nań opiekę jako na tego, co nie miał
rozumu i rządzić się nie umiał, ujęli majętność jego i
trzymali, onemu udzielając z nich na przystojne wychowanie“. Nie
wszystko jednak w tem „przystojnem wychowaniu“ musiało być w
porządku.
Posiadamy w tym względzie świadectwo
dwuch ludzi, którzy w dniu 15 listopada 1620 r. byli w Warszawie.
Jeden z nich — to Albrecht Stanisław Radziwiłł, bliski zaufany
dworu królewskiego, wychowawca królewicza Władysława, znajdujący
się w momencie zamachu w orszaku królowej, która niedługo po
królu zdążała za nim z zamku do kościoła. W krótką chwilę po
zamachu Radziwiłł znalazł się przy boku króla, a potem brał
udział w sądzie nad Piekarskim. W ciekawych pamiętnikach,
ogłoszonych dopiero w r, 1843, pisze on wcale inaczej, niż
bezimienny autor broszury, i o „przystojnem wychowaniu“
Piekarskiego i o tem, co go do zamachu skłoniło. „Gdy Piekarski
na umyśle pomieszania dostał, — opowiada Radziwiłł, — krewni
jego, Daniłowiczowie i Tomaszewski, uprosili u króla opiekę nad
nim i, zabrawszy jemu dobra, wolno mu wałęsać się pozwolili, ani
dostatecznie starali się o jego utrzymanie. Piekarski zapalony
gniewem, nie na opiekunów, lecz na króla złość swoją wywarł“
. Nie musiała to być wyłącznie osobista opinja zaufanego Zygmunta
i świadka zamachu, skoro nawet niektórzy senatorowie w czasie
rozprawy sądowej żądali postawienia w stan oskarżenia opiekunów
Piekarskiego.
Nietylko w przystojne wychowanie, ale
nawet w chorobę umysłową i obłąkanie Piekarskiego nie wierzy
drugi współczesny pamiętnikarz, Samuel Maskiewicz, który 15
listopada również był obecny w Warszawie, przyjechawszy dnia
poprzedniego wraz z hetmanem polnym Radziwiłłem na odbywający się
od dwuch prawie tygodni sejm.
Maskiewicz, który w pamiętniku swym
wydanym w roku 1838-ym, poświęca między innemi kilka ustępów
zamachowi, po swojemu pisze o pobudkach, które popchnęły
Piekarskiego do zbrodni: „Ten isty Piekarski miał dwie siostry za
Domaszewskim, starostą Łukowskim i za Płazą, wielkorządcą
krakowskim, którzy to szwagrowie, uczyniwszy go szalonym, wyprawili
kuratelę u króla, majętności mu zabrawszy, samego i nędznie i
ladajako chowali: a na ten czas, będąc przy Domaszewskim,
przyjechał z nim na sejm i wziął rankor do króla, iż to dał nań
kuratelę jako na szalonego, czym się on być nie znał. Zaczym mu
wszystko pobrano, i chcąc się tego mścić na królu, zmyślił tak
niecnotliwy postępek, czego i dokonał“.
Cytując powyższą relację
Maskiewicza, nie można nie przytoczyć jednocześnie i kilku faktów,
rzucających zastanawiające światło na intrygującą kwestję
obłąkania Piekarskiego.
Wiadomo np., że gdy jezuita,
dysponujący go na śmierć, zalecał mu, aby Bogu dziękował, że
cios jego chybił, to Piekarski rękę przeklinał, że go zawiodła,
a gdy kat miał mu tę rękę palić, sam ją na ogień wyciągnął.
Wspomniany wyżej Ałbr. St. Radziwiłł, choć był przekonany o
szaleństwie Piekarskiego, opowiada o charakterystycznem zajściu w
czasie rozprawy sądowej, które raczej o gwałtowności i
zawziętości charakteru świadczy, a nie o braku zdrowych zmysłów
i obłąkaniu.
„Gdy na sądzie jeden z senatorów
często przemawiał do zbrodniarza i występek mu wyrzucał, —
opowiada Radziwiłł, — prosił Piekarski stróża, aby mu ręce
odwiązał dlatego jedynie, aby tego senatora (szpetny mu dawszy
przydomek) przez okno wyrzucił, co uczyniwszy, pozwoli, aby nad nim
uczyniono wyrok“11).
Historyk, pragnący wszechstronnie
wyświetlić motywy i tło zamachu, nie będzie mógł pftainąć
jeszcze paru charakterystycznych momentów, zasługujących na
bliższą i głębszą uwagę.
Przedewszystkiem— ciekawy zbieg
okoliczności:
Piekarski pochodził z tego samego
Sandomierskiego województwa, które wraz z województwem Krakowskiem
najostrszej zwalczało proaustrjacką, dwulicową politykę króla
Zygmunta, która, między innemi, pośrednio doprowadziła do
spustoszenia w tych właśnie latach 1619— 1620 obu województw
przez Lisowczyków, wracających z austrjackťch krajów do Polski i
niszczących wszystko po drodze.
W roku 1619-ym cały trakt podgórski
został przez nich spustoszony. Plądrowali i rabowali przez miesiąc
Podhale. Rzucali nawet groźby, że napadną na Kraków. To też w
tych dwu województwach, na których skórze najdotkliwiej odbiła
się polityka zagraniczna króla, panowało powszechne oburzenie na
pomoc, okazywaną przez niego cesarzowi, na wtrącanie się w sprawy
czeskie i węgierskie, na samowolne wysyłanie Lisowczyków na pomoc
Austrji.
Obawiano się zamieszek i buntu przeciw
królowi, który, co należy podkreślić, nigdy właściwie nie
cieszył się popularnością u ogółu szlacheckiego i w ciągu
długiego, prawie pół wieku trwającego, panowania nigdy nie mógł
się pochwalić, jak ongiś dziad jego Zygmunt Stary, — „poddanych
konfidencją“. Nieufność i niechęć wzajemna wystąpiły niemal
nazajutrz po elekcji.
Dynastyczne praktyki króla, sprzeczne
z aspiracjami szlachty i interesem narodu, polityka, w której
dopatrywano się ze strony Zygmunta również i absolutystycznych
tendencyj, stała się w dużym stopniu źródłem tarć między nim
a szlachtą. Tarcia te i nieporozumienia między „królem jezuitów“
a opozycją szlachecką, podsycane przez potężnych i wpływowych
jej przywódców, przybierały niejednokrotnie formy groźne dla
całości państwa i niebezpieczne dla bytu Rzeczypospolitej.
Rozrastają się one w zatargi, w burzliwe zjazdy i obrady, w
konfederacje żołnierskie, krwawe starcie z rokoszanami pod Guzowem.
W namiętnym zgiełku tych nieporozumień, przepojonych egoizmem
szlachty i ambicjami jej przywódców, sporami religijnemi katolików
i protestantów, sprzecznościami stanowych haseł i rozbieżnością
w ujmowaniu zadań państwa i obowiązków króla, — nieraz były
wystawiane na szwank dostojeństwo i powaga władzy monarszej, chwiał
się tron, Zygmuntowi groziło niebezpieczeństwo utraty korony,
więcej nawet, bo wolności i życia.
Dość tu przypomnieć zajścia w
Gdańsku 1593 roku, gdy w czasie tumultu mieszczan życie króla
znalazło się w niebezpieczeństwie, rokosz Zebrzydowskiego w roku
1607 i incydent z rokoszaninem Hołownią w czasie bitwy pod Guzowem,
pogłoski o spiskach przeciw królowi w latach 1620 i 1625 —
wreszcie — sprzysiężenie roku 1624, którego uczestnicy
zamierzali uwięzić króla z całą rodziną i pozbawić go tronu.
Zamach Piekarskiego nie był więc ani
pierwszą ani ostatnią próbą podniesienia ręki na Zygmunta III.
Skłóconą atmosferę życia polskiego
podsycały, szczególnie w latach 1618— 1620, burzliwe wypadki na
Zachodzie, a przedewszystkiem w krajach Korony Habsburskiej.
Powstanie w Czechach, na Węgrzech, na
Morawach i Śląsku, defenestracja praska, detronizacja Ferdynanda II
w sierpniu 1619 roku, walka stanów protestanckich w tych krajach z
Habsburgami o prawa polityczne i wolności religijne, zwracanie się
tych stanów ponad głową Zygmunta do stanów polskich, — wszystko
to odbijało się głośnem echem w Rzeczypospolitej, którą król
usiłował w imię swych celów dynastycznych postawić u boku
Austrji, znienawidzonej przez ogół szlachecki, dopatrujący się w
tej polityce prób zamachu na swe wolności i źródła klęsk,
spadających na kraj, jak katastrofa Cecory.
Wzburzenie, jakie panowało w roku 1619
wśród szlachty sandomierskiej i krakowskiej, wzmogło się jeszcze
w roku następnym. W styczniu 1620 r. szlachta ta zjechała się na
roki ziemskie do Krakowa.
„Tutaj, — cytujemy Szelągowskiego,
— nastąpił wybuch długo tłu mionej nieufności do króla,
nienawiści do jego doradców, podsycany krzywdami Lisowczyków i
podżeganiem oponentów polityki Zygmunta III, w rodzaju braci
Zbarskich. Zamiast odbywać sądy szlacheckie poczęła domagać się
od wojewody Mik. Zebrzydowskiego, aby rozpoczęto narady nad
ukróceniem Lisowczyków i powściągnięciem zła. Trzeba było
zawiesić sądy, a rozpocząć obrady. Stanowisko, jakie zajęła
szlachta, przeciwna mięszaniu się w sprawy śląskie i węgierskie
i zaciągom Lisowczyków na rzecz cesarza Ferdynanda, było tak
groźne, że senatorowie za warunek udziału swego w obradach wymogli
przyrzeczenie na niej, że nic przeciwko królowi i ustawom
Rzeczypospolitej nie przedsięweźmie. Uchwalono wysłać listy i
poselstwo do króla, prymasa i hetmana"
W połowie stycznia szlachta krakowska
nie tylko ponownie wysłała poselstwo do króla, ale nawet obesłała
szlachtę wielkopolską, zebraną na jurydyce w Poznaniu z prośbą o
przeszkodzenie dalszemu mieszaniu się Rzeczypospolitej w sprawy
austrjackie i wystąpienie przeciw dwulicowej polityce króla, który
pod naciskiem opinji szlacheckiej wydawał mandaty przeciw
Lisowczykom, a potajemnie zezwalał bez niczyjego upoważnienia na
ich zaciągi na rzecz Habsburgów, wciągając Polskę w zamęt
wypadków śląskich i węgierskich.
W maju w Krakowie zanosiło się na
nowy rokosz, co przewidując senatorowie, nie przybyli na popis
wojskowy szlachty, który też nie doszedł do skutku. We wrześniu
na sejmiku w Proszowicach szlachta małopolska nie pozwoliła mówić
zausznikowi Zygmunta III marszałkowi w. kor., Mikołajowi Wolskiemu,
który nie po jej myśli chciał tłumaczyć pakta między Polską a
Czechami i kwestję przymierza polsko - austrjackiego. Sejmiki,
poprzedzające sejm listopadowy 1620 r., potępiły politykę
austrjacką Zygmunta, w skutku której w drugiej połowie września
1620 r. zwaliła się na Polskę nawała tureckotatarska i przyszła
straszliwa klęska Cecorska.
Zbierający się pod jej wrażeniem
sejm, trwający od 3 listopada do 2 grudnia 1620 r. wybuchł burzą
zarzutów przeciw regalistom. Te same dwa województwa, krakowskie i
sandomierskie, w podnieconej i nerwowej atmosferze katastrofy
cecorskiej, dnia 10 listopada, — a więc na kilka dni przed
zamachem Sandomierzanina Piekarskiego,—zszedłszy się ze sobą,
spisały „skrypt“, który marszałek koła sejmowego za zgodą
izby poselskiej przeczytał królowi.
W pytaniach, sformułowanych w tym
skrypcie, zawierało się ryczałtowe potępienie polityki
zagranicznej Zygmunta. Opozycja dopatrywała się w niej łamania
samowolnego paktów i ściągania wojen i klęsk na Rzeczpospolitą,
trwonienia poborów na obce zaciągi, na poselstwa w sprawach
habsburskich, zarzucała nielojalne wykonywanie ustaw publicznych,
które król ogłaszał, a potajemnie znosił.
Na ten to burzliwy sejm przyjechał
Piekarski z jednym ze swych szwagrów, Domaszewskim. Trudno
przypuścić, żeby był obojętny i głuchy na namiętne i burzliwe
przemówienia posłów i wyjątkowo agresywną opozycję bliskich mu
sandomierskich i krakowskich ziemian. To też niedaleki od prawdy
zapewne jest K. Wł. Wóycicki, gdy w życiorysie Piekarskiego pisze,
że „obecny wielu zjazdom rokoszanów, nasłuchawszy się mów
gorących i pełnych nienawiści przeciw królowi, przypomniał sobie
i własną krzywdę, że za wyrokiem jego sądu był zamknięty".
Zresztą podobne refleksje i
spostrzeżenia znajdujemy i u współczesnych obserwatorów życia
publicznego w Polsce. Historyk tych czasów, Paweł Piasecki całkiem
wyraźnie wskazuje na możliwość związku zamachu z atmosferą
polityczną, panującą w kraju: ,,Ów tedy szaleniec, — pisze
autor Kroniki, — sądząc się być skrzywdzonym, albo też słysząc
głośne szemrania ludu na posłane Austrjakom posiłki, a stąd
pobudzonego do wojny Turczyna, przedsięwziął był od dawnego czasu
wywrzeć zemstę na osobę królewską za podaną sobie zręcznością“
.
Z pośród dzisiejszych historyków
jeszcze dalej idzie W. Dobrowolska w wydanej przed paru laty pracy o
Zygmuncie III, gdzie wysuwa przypuszczenie, że Piekarski był
najprawdopodobniej narzędziem w ręku spiskowców przeciw królowi.
Obok bliskiego związku Piekarskiego ze
szlachtą sandomierską, zastanawiającą jest i druga okoliczność,
której badacz tej sprawy nie będzie mógł pominąć. W pierwszej
chwili po zamachu otoczenie króla było przekonane, że stoi w
obliczu spisku, którego narzędziem i wykonawcą był Piekarski, Gdy
podniesiony z ziemi król zapytał: „Co się dzieje, co to jest?“,
— odpowiedzieli mu dwaj dworzanie biskupa Szyszkowskiego, którzy
pierwsi z sąsiedniej kaplicy pośpieszyli mu na pomoc: ,,Zdrada
jakaś, ale się nie bój, W. K, M.“.
A gdy następnie niektórzy z senatorów
doradzali aby króla, wprowadzonego zaraz po zamachu do najbliższej
kaplic zzwłocznie odprowadzić z kościoła na zamek, sprzeciwił
się temu biskup Szyszkowski: „Szkoda wychodzić, by nie* była
jaka zdrajców zasadzka, niech się tumult uspokoi, a więcej się do
J. K. M. zejdzie“ .
A tymczasem w obawie sprzysiężenia
ściągnięto do zamku wojsko. Nieoczekiwane było zachowanie się
części najbliższego otoczenia Zygmunta III w momencie zamachu.
[Znaczy byli w spisku wg mnie - ustawili się z dala, by nie musieć pomagać królowi - MS]
Za wchodzącym do kościoła królem
kroczyli senatorowie z królewiczem Władysławem na czele, a dwaj
biskupi prowadzili go pod ręce, Notatka czerwińska wymienia ich
nazwiska i dodaje, że gdy Piekarski zamierzył się na króla poraz
trzeci, biskup Przemyski Wężyk „rękę założył i tak przez
rękę króla dopadł czekan“.
Szczegółu tego,—mówiąc
nawiasem,—inne źródła nie podają, twierdząc jednozgodnie, że
to marszałek Opaliński udaremnił trzecie uderzenie czekanem,
wytrąciwszy go laską marszałkowską z rąk złoczyńcy. Gdy
Piekarski rzucił się do ucieczki i wybiegł z kościoła, puścił
się za nim w pogoń Opaliński, co widząc królewicz Władysław
chwycił za szablę i zadał cios w głowę uciekającemu.
Tymczasem w kościele, a
przedewszystkiem na miejscu zamachu, powstała nieopisana panika,
spotęgowana krzykiem włoskich śpiewaków z chóru; „traditore!
traditore!“, co wielu obecnych w kościele zrozumiało: „Tatarzy
w mieście“. I oto w pewnym momencie król, który upadł na
podłogę, znalazł się sam bez pomocy!
Nikt z orszaku, znajdującego się w
kościele, nie pobiegł mu na ratunek, ,,X-ża (biskupi, którzy go
prowadzili pod ręce) uciekli, króla na ziemi odbieżeli“, —
pisze z pewną ironją Maskowicz .
Kompromitującą ucieczkę najbliższej
asysty potwierdza i Albr. St. Radziwiłł. Nie odważniej zachowało
się i wielu dostojników świeckich, którzy zmieszali się z
tłumem, uciekających z kościoła.
Z pierwszą pomocą odważył się
podbiec do króla Jan Kaliński, sługa i dworzanin biskupa
Szyszkowskiego, który właśnie tylko co skończywszy mszę w
sąsiedniej, przytykającej do drzwi, kaplicy, zamierzał z niej
wychodzić. Dlaczego zabrakło u boku króla dygnitarzy, wyjaśnia
kronikarz wypadków 1620 roku, historjograf uniwersytetu
jagiellońskiego, J. In. Petrycy:
,,Haerentibus cunctis, cum auxilium
ptriculí cuiusq aut suspicionis tarderet metus, primus Joannes
Kalinscius... adiuvante per manus Bonawentura Rogascio, acceptum
medium terra adlevat“ 21, szcze w ej o strachu dostojników, żeby
ich nie posądzono o udzia* spisku, mówi Samuel ze Skrzypny
Twardowski w poemacie „Władysław IV“:
........ król z ciężkiego razu
Ówdzie padnie. Nie śmiał nikt leżącego zrazu Podnieść z
ziemie, bojąc się, żeby obwiniony, W czyichkol· :экЬу ręku
został tak zraniony, Nie beł tego ekscesu, więc które się zlały
Członki krzyżmem niebieskim, dotknąć się ich bały Ręce
proste........“
Zato po zamachu, gdy niebezpieczeństwo
minęło ,^ gdy śledztwo ustaliło, że Piekarski nie miał
wspólników, „znalazło się stu, którzy dla przypodobania się
(królowi) chwalili się, iż ranę zadali (Piekarskiemu)“ .
Wyrok, wydany na Piekarskiego, wbrew
woli króla, który miał mu nawet z własnego stołu posyłać do
więzienia potrawy, był tak surowy, że srogości jego dziwili się
cudzoziemcy.
W wykonaniu wyroku senatorskiego
obmyślił nieprawdopodobne wprost tortury i rodzaj śmierci
marszałek w. kor. Mikołaj Wolski, znany gorący zwolennik
austrjackiej polityki króla, jeden z najbardziej zaufanych doradców
Zygmunta III, niefortunny mówca wobec szlachty małopolskiej na
wspomnianym wyżej wrześnionym sejmiku w Proszowicach.
Instrukcja szczegółowa, ułożona
przez niego dla kata, różni się nieco od opisu przedśmiertnych
mąk, podanych przez czerwińskiego anonima i zawiera następujący
rodzaj i porządek tortur:
„Sprawca najprzód z miejsca
więzienia, z którego zostanie wyprowadzony przez kata i jego
oprawców, wsadzony będzie na wózek, do tego sporządzony, mając
skrępowane ręce i nogi, przywiązany wozu tak zostanie, aby postać
siedzącego zachował. Zasiądzie przy nim swe miejsce kat z
oprawcami, mającemi swe narzędzia, ogień siarczysty i rozrzarzone
węgle "»żony be przez rynek i ulice miasta. W miejscach,
wyznacz obna? o czterema szczypcami oprawcy ciało szarpać będą.
Gdy na miejscu kat stanie, z wozu na rusztowanie umyślnie wystawione
na 8 łokci od ziemi wyniesione, przeprowadzony zostanie. Tam mu kat
ów czekan żelazny, którym na Najjaśniejszego Krćla Jmości
targnął się, do ręki prawej włoży i z nim razem rękę bezbożną
i świętokradzką nad płomieniem ognia, siarczystego palić będzie.
Dopiero gdy wpół dobrze przypalona będzie, mieczem odetnie, toż i
z lewą ręką, bez przypalenia jednak uczyni. Poczem czterema końmi
ciało na cztery części roztargnione, a obrzydłego trupa ćwierci
na proch na stosie drew spalone zostanie. Nakoniec proch w działo
nabity wystrzał po powietrzu rozproszy".
Wyrok „ądu senatorskiego nie
ograniczył się tylko do kary śmierci, poprzedzonej tylu okrutnemi
mękami. Pozbawiwszy Piekarskiego czci i wszystkich przywilejów
szlacheckich, sąd polecił skonfiskować i przekazać na własność
skarbu wszystkie jego dobra, odsądziwszy po wieczne czasy od
jakichkolwiek praw do nich sukcesorów zarówno zstępnych jak i
pobocznych. Surowy wyrok dotknął i potomków Piekarskiego, uznając
ich też po wieczne czasy -— za niegodnych piastowania w
Rzeczypospolitej jakichkolwiek urzędów, godności i zaszczytów.
Ażeby zaś pamięć zamachu zatrzeć
i zagładzić, nakazano włość dziedziczną Piekarskiego w
Sandomierskim, Bieńkowice, zburzyć, zabudowania z ziemią zrównać
i wznieść na tem miejscu piramidę lub kolumnę z kamienia albo z
cegły.
Nie darowano i czekanom. „Aby się
złym zamysłom (ha przyszłość) zabieżało“, sejm powziął
uchwałę, zabraniającą noszenia czekanów in loco publico pod winą
dwuchset grzywien.
Tłumaczenie w przypadku Piekarskiego:
- "psychicznie chory",
- recydywista - już wcześniej zabił kucharza
- zamach na króla - obwiniał króla za swe problemy majątkowe
I tu ciekawostka:
Zamach we Wrocławiu na cesarza Wilhelma II.
Podobne tłumaczenie jak w przypadku Piekarskiego:
- "psychicznie chora",
- recydywistka - już wcześniej chciała kogoś zabić ( prawnika)
- "który pozbawił ją majątku"
Prawda, że to ten sam scenariusz??
O sobie też słyszałem, że jestem ponoć "wariat".
Czy osoby, które OD LAT łażą za mną po ulicy i organizują mi tzw. synchronizację, mają swoim zachowaniem zmusić mnie do agresji?
A wszystko po to, by zataić sprawę Werwolfa...
Synchronizacja min. tutaj:
https://maciejsynak.blogspot.com/2020/11/kaligula-opetany-nie-szalony.html
https://maciejsynak.blogspot.com/2019/09/notatka-maj-wrzesien-2019-rasowy-ubek.html
Całość tekstu Bańkowskiego wraz z przypisami tutaj:
http://bazhum.muzhp.pl/media/files/Przeglad_Historyczny/Przeglad_Historyczny-r1936-t33-n1/Przeglad_Historyczny-r1936-t33-n1-s279-292/Przeglad_Historyczny-r1936-t33-n1-s279-292.pdf
http://www.edusens.pl/edusensownik/bredzic-jak-piekarski-na-mekach