Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

wtorek, 5 lutego 2019

Stopień zachowania iluzji




W filmie, jak w życiu...

Kiedyś pisałem o tym, że Jedi z filmów z serii Star Wars, to kalka służb specjalnych, które posługując się frazesami o demokracji i republice, stwarzają i podtrzymują bandyckie zasady we wszechświecie.

Nieustannie kłapią dziobem o wspaniałej idyllicznej republice – która przecież jak sami na ekranie  widzimy,  pełna jest ludzi biednych, przegranych, pełna gangsterów, łowców głów, piratów, złodziei, narkomanów, najróżniejszych handlarzy śmiercią, płatnych zabójców itd.

Zaś tą Republiką demokratycznie - z tylnego fotela - rządzi Rada Jedi – choć nie wiadomo do końca jak to jest, bo np. herszt tej bandy, niejaki Yoda nie pyta Rady o zdanie, tylko w rozmowie z tym zwyrodnialcem Kenobi (robaki wchodzą ludziom do głowy i zamieniają ich w sterowane zombie - „O, to bardzo ciekawe”) bez żadnej konsultacji z innymi sam podejmuje decyzję i mówi – „masz zgodę Rady...”


Filmowi Jedi nawet, kiedy rozmawiają tylko w swoim gronie, cały czas podtrzymują iluzję i używają frazesów, jakby mając na uwadze, że ktoś może ich podsłuchać..

I widz nabiera się, nie widzi rozbieżności pomiędzy tym, co widzi na ekranie, a tym, co mówią Jedi...


Służby w rzeczywistym świecie postępują podobnie.

Ona na ciebie leci, ale jednocześnie wplata między słowa – słowa-klucze – które symbolizują służby.

Udaje, że się pomyliła w swojej osobistej i prostej sprawie, w której nie sposób się pomylić, tylko po to by wypowiedzieć słowo-klucz. Słowa klucze nie są znane szerokiemu ogółowi, te słowa – kilka kluczowych słów – jednoznacznie definiują – że ona wykonuje polecenia służb.

Jednocześnie jej „promotor” ze służb - cały czas zachowuje się tak, jakby był obiektywny – nie licząc wstępnego agresywnego i publicznego otwarcia - jakby zależało mu na tym, by się mi z nią powiodło.

Ale co jest celem?
Jaki jest w ogóle sens ugadywania się z kimś, kto wykazuje zależność od służb?

Jeśli się skuszę i dam tę propozycję – to co ona zrobi?
Dalej będzie mnie zwodzić odwlekając to w nieskończoność i stopniowo epatując obojętnością, czy wręcz odwrotnie – wymierzy mi cios?

Jej promotor - opiekun ze służb mówi mi między słowami - puknij ją... I to jest tylko na użytek innych – żeby otoczenie myślało, że on coś wie i temu sprzyja – tylko zaraz zaraz... jakim prawem w ogóle się wtrąca do cudzych spraw?

Bo taki dostał rozkaz, inni tego nie robią, bo takiego rozkazu nie dostali.

Podwójny język.

Ona gra chętną, i między słowami daje do zrozumienia, że została ukąszona przez służby – co oznacza, że i tak nic z tego nie będzie i nawet gdyby ktoś podsłuchał naszą rozmowę, nie zauważy tych słów, bo musiałby wiedzieć, które to są słowa.

Jedno z tych słów...dziwnym trafem okazało się... hasłem pewnej osoby i słowo to znowu pojawiło się w innym miejscu i innej rozmowie w kontekście bezpieczeństwa danych – potem pojawiło się na 3 tygodnie w Gdańsku, i ostatnim razem pojawiło się w naszej rozmowie w zeszłym tygodniu.

To jest właśnie słowo-klucz, które definiuje osoby dotknięte przez meduzę, ukąszone przez służby...
i same służby.
spisek, 
Jej opiekun udaje, że jej sprzyja.. skąd on o tym wie – od niej? Rozmawiała z nim o tym?
Naprawdę?

Niemożliwe... a więc skąd on to wie? Inni nie wiedzą... a w każdym razie – nie okazują tego.

Skąd on to wie?

Skąd on to wie?

Wie, bo z nią to obgadał, bo jej to zlecił.

Jest nieudolny. Głupszy niż ten z Kartuz, którego nagrałem na dyktafon w telefonie, kiedy podczas mojej nieobecności włamał się do mojego mieszkania.

Filantrop się znalazł...


Ludzie niestety są bardzo powierzchowni i nie dostrzegają – nie wiedzą – że ta strona tylko udaje.

Nawet jej opiekun udaje, że nie jest opiekunem.

Jak ci filmowi Jedi – stara się utrzymać iluzję, że nie jest ze służb i że jest jakiś problem po mojej stronie. I tylko po to on tu jest. Tylko po to. Tylko po to, po nic więcej.
Czyż to nie jest ewidentne? Dla mnie tak.

Nadzoruje iluzję, która - mając korzenie jeszcze w Poznaniu, opiera się na sugestiach, półprawdzie, iluzji z jej strony, a przede wszystkim jest ona robiona dla ludzi z otoczenia, aby ukryć prawdę, ma dawać do zrozumienia, że to jakoby po mojej stronie występuje jakiś problem.

Jest tylko jeden problem – że służby wtrącają się do tego za każdym razem i za każdym razem niszczą moje kontakty, znajomości, perspektywy.

Teraz, żeby ukryć swoje zaangażowanie – i nadal niszczyć - stwarzają iluzję, że to nie oni, ale że to niby ja...

Dlatego nakłonili ją do współpracy, to jej przeszkadza i nawet nie potrafi tego ukryć, że faktycznie sprawia jej to problem...

Jest zirytowana, bo musi to robić – może z obawy, że jednak mam rację, bo to oznacza, że mogą jej zrobić to samo co mi, jeśli nie będzie współpracować... tego się może obawiać.

Dlatego będzie podtrzymywać iluzję.

Gwałtownie oponuje, kiedy sugeruję, że on jest ze służb. Zadaję pytania, stawiam tezę w niedomówieniu, a ona przytacza jakieś bez sensu „argumenty” przeciw.

Jest zła i wystraszona, że jeszcze ktoś nas podsłucha i się domyśli, co ja sugeruję...


W Gdańsku nie mieli tyle czasu?, więc posłużyli się osobą z Poznania do zamrożenia moich działań. Teraz tylko gromadzą kolejne iluzje.


To są fakty medialne.

Jak w telewizji, stwarza się sztuczny problem, a potem go omawia. Służby prokurują sytuację, a potem telewizja na jej podstawie, w oderwaniu od rzeczywistości, stwarza pseudorzeczywistość, którą tygodniami, miesiącami latami mielą politycy.

Tu jest tak samo, tylko w innej skali.


----

Mata Hari z G. sypie mi cukier, że jestem bardzo mądry i w ogóle mógłbym zrobić porządek z tymi wszystkimi politykami... – a przypominam, że w Poznaniu szczególnie jedna osoba nieustannie mnie napominała, że nie mam predyspozycji do rządzenia państwem – że też ludzie wierzą służbom i to w tak absurdalne rzeczy....

Pewna osoba nawet się mnie zapytała, czy ja się może uważam za boga!!

Ludzie – dorośli ludzie! - jak możecie wierzyć w takie bzdury??


Nawet jeśli jestem ekscentryczny – to wbrew temu, co wam mówią, nie jestem wariatem.

Od 7 lat nikt – NIKT – nie obalił tez zawartych w opracowaniu Werwolf.

Zamiast usiąść i wypunktować Synaka – „tu się nie zgadza, bo.............. merytoryczny argument”, „tam się nie zgadza, bo …................merytoryczny argument”, to oni od 7 lat zatrudniają 100 ludzi, którzy nieustannie za mną chodzą, jeżdżą po całym świecie, 24 h na dobę monitorują mój komputer, telefon i całe moje życie - siedem lat! Ile to pieniędzy kosztuje, ile zachodu ile pracy... oni nie wytrzymują tego psychicznie!

No? To jak to jest?

Nazywają mnie wariatem, bo nie potrafią obalić tez z Werwolfa – bo to po prostu prawda...

„Piłsudski agentem niemiec? – herezje wariata”, a tu proszę... w grudniu 2018 roku prawnik prof. Witold Modzelewski zadaje takie same pytania jak ja w 2012tym...

Czy to się komuś podoba, czy nie – wajcha została przełożona. Teraz i PO i PIS będą niszczone, niszczone będą wszystkie autorytety i pseudoautorytety każdej ze stron, aż przyjdzie trzecia zmiana, dotychczas trzymana w odwodzie.


Mord w Gdańsku – czy to był mord? Prędzej zacieranie śladów, usuwanie niewygodnych świadków – i wciskanie aureoli na chama... Dosłownie.

A może to tylko kolejna iluzja, zaś facet siedzi teraz na Maderze... kto wie, w końcu wszystko co nas otacza, to tylko - jak mówią ubecy – „absurdalna dekoracja”.

Doszli do wniosku, że Synaka nie można złamać i że Synak nie wycofa się z tego, co napisał.

„Psychiczny”, „wariat” - jak twierdzą media, w odwecie za x letnie nękanie teatralnym gestem podnosi składany (?) sztylet na niewinnego człowieka. Na symbol kliki.

Jest to akt barbarzyństwa, a nie akt sprawiedliwości.

A może to akt sprawiedliwości w domyśle – ale wykrzywiony specjalnie tak, by każdy następny akt sprawiedliwości – surowa kara – postronnym wydawały się barbarzyństwem??



Jak widzimy, co do mnie w Gdańsku zupełnie inna koncepcja jest rozgrywana – kompletnie nie przejmują się poprzednią wizją mojej osoby, jaką wtłoczyli w głowy niektórym poznaniakom i operują na pomyśle z drugiego bieguna. Najwyraźniej uważają, że ludzie ci nigdy się nie spotkają, a nawet jeśli, to nie wymienią się tajnymi informacjami, jakie służby powierzyły im w sekrecie.

Nie porównają sobie, że im mówili jedno, a drugim zupełnie coś przeciwnego.

Taka iluzja poznaniakom, taka gdańszczanom, a na bazie tych iluzji – jej wersja zmixowana kolejnym obserwatorom sytuacji.


Wiem, że nazywają mnie wariatem, bo miałem niedawno spięcie z kimś od nich na ulicy, kiedy szedłem do pracy.

Szedł z przeciwka i specjalnie naparł na mnie ramieniem. „Przeprosił” mnie podnosząc dłoń do góry jakby w geście przeprosin, ale raczej wyglądało to jak gest pozdrowienia, coś jakby: „hej, to my”.

W tamtym tygodniu zdarzyło się coś takiego 3 razy – tyle, że w dwóch pierwszych przypadkach udawali, że najadą na mnie samochodem.

Kiedy byłem na pasach względnie normalnie powoli podjechał do przejścia, jakby zatrzymał się, dodał gazu, silnik mocno zawył, wjechał na pasy jakieś pół metra i się zatrzymał. Odwróciłem się do niego i wtedy podniósł rękę – jakby mnie pozdrawiał, a nie przepraszał.

Drugi wyjeżdżał z bramy – stał na środku chodnika chcąc się włączyć do ruchu na Kościuszki, poczekał, aż znajdę się na środku i wtedy powoli na mnie ruszył. Specjalnie jechał powoli, żeby mi dać odczuć, że to specjalnie. Rzuciłem coś równie brzydkiego jak za pierwszym razem, on tak samo jak tamten podniósł rękę - dokładnie tak samo.

Wracając do tego trzeciego - coś mu powiedziałem, no i ten zaczął skakać... Stanął za blisko mnie i zaczął się ciskać, coś tam wyzywał, pytał co do niego powiedziałem, bluzgał coś, nie wiem dokładnie co, bo miałem słuchawki w uszach i głośną muzykę. Zauważyłem, że mam wzrok gdzieś na wysokości jego obojczyka... i wtedy przypomniałem sobie, że miałem się nie narażać na takie sytuacje – i zaraz się uspokoiłem. Musiał to dostrzec, bo zamknął się na moment, a potem... głos mu się załamał i z takim żalem zaczął mnie wyzywać „ty wariacie” i „idź do pracy” czy jakoś tak ....

Kto z was zastanawia się, gdzie o 8 rano idą ludzie, których spotykacie na ulicy? To, że mam sportową torbę, może oznaczać, że idę na siłownie, niekoniecznie do pracy. A jednak powiedział „do pracy”.

Powiedział tak, bo wiedział, że idę do pracy, bo ktoś go o tym wcześniej poinstruował.
Z automatu sięgnął po rezerwuar swojej wiedzy – to był po prostu odruch.

No i zwyzywał mnie od wariatów.

Specjalnie skręcił na chodniku, żeby się ze mną zderzyć - a potem mnie nazywa wariatem.

Szkalują mnie i opowiadają ludziom, że jestem jakoby wariatem, żeby się wyłgać od tez z Werwolfa, żeby nie musieć się z tego tłumaczyć.

No i ten żal w głosie.

Służby nastawiają ludzi przeciwko mnie, mówiąc im jakąś nieprawdę, ludzie zachowują się tak, jakby darzyli mnie zawiścią, są jacyś tacy złośliwi, niemili. Trudno to opisać.


Płacę za kawę w kawiarni, kelner drukuje rachunek, kładzie go na stole, nakrywa dłonią i przesuwa w moim kierunku, kiedy chcę wykonać gest i odebrać rachunek, ten gwałtownym ruchem na sekundę cofa rękę, a potem znowu powoli przesuwa go w moją stronę jak gdyby nigdy nic.

Tak jakby nie chciał mi go dać, jakby odmawiał mi czegoś – jakby to był jakiś rewanż, że ja czegoś nie chcę dać ludziom - wiedzy, która jest niebezpieczna, i którą mogą przejąć niemcy – a którą oni chcą poznać... i oni wtedy wyzłośliwiają się – tak ich ktoś przeciwko mnie nastawił i poinstruował, jak mają się zachowywać, jak mają mi to okazywać. Często, często się to zdarza.


Służby szkalują mnie, obmawiają, nazywają wariatem – a potem czuję jak ludzie niepoważnie mnie traktują, pozwalają sobie na jakieś nieładne aluzje, albo próbują mnie nabrać jakimiś dziecinnymi zagraniami, są przy tym bardzo pewni swej „wiedzy”, zupełnie jakby pozjadali wszystkie rozumy... bardzo to wszystko przykre – że ludzie są tacy głupi....

Oczywiście są w mniejszości. Ale są.





Czy od tasiemca się chudnie?







niedziela, 3 lutego 2019

Bajeczki zamiast historii


 przedruk

poniedziałek, 17 grudzień 2018 Anna Leszkowska


Nasza oficjalna historia ostatniego stulecia jest w dużej części bajeczką, wyznaczającą granice dzisiejszej poprawności. Wciąż nie chcemy rzetelnie zbadać większości istotnych faktów tamtego czasu, mimo uzasadnionych podejrzeń co do wiarygodności ich oficjalnej wersji. 

Przypomnę tylko te najważniejsze, mało zbadane fakty o istotnym znaczeniu historycznym. Ktoś powinien kiedyś odpowiedzieć na pytania: 

• jaka była rola dwóch niemieckich cesarstw (niemieckiego i austriackiego) w animowaniu „ruchów niepodległościowych”, a także lewicowych w Polsce do ostatnich dni istnienia tych państw w listopadzie 1918 roku?
• kto podjął polityczną decyzję w Niemczech o „uwolnieniu” Piłsudskiego z magdeburskiego odosobnienia i jakie były rzeczywiste cele tej decyzji?
• jaka była skala jawnej i niejawnej współpracy między polskimi i bolszewickimi „socjalistami” w dziele zniszczenia Rosji? Wiemy o poufnych kontaktach trwających aż do śmierci Piłsudskiego (ludzie rządzący wówczas w Warszawie i Moskwie dobrze się znali), o czym w sposób mało zręczny dla obecnych „antykomunistów” wspominają pamiętniki piłsudczyków (i ich żon, np. Jadwigi Beck);
• czy animatorem zamachu stanu w maju 1926 roku był wywiad brytyjski, który chciał tym samym ograniczyć francuskie wpływy w Warszawie i wzmocnić stronnictwo proniemieckie?
• jakie były zobowiązania Piłsudskiego wobec niemieckich protektorów w kwestii zachodnich granic Polski i jak wytłumaczyć pasywną postawę władz w Warszawie wobec Powstania Śląskiego i Powstania Wielkopolskiego?
• dlaczego rząd Jędrzeja Moraczewskiego został uznany tylko przez Berlin?
• dlaczego niepodległościowi politycy tego okresu nie protestowali przeciw przydzieleniu przez Niemców części Polski „samostijnej” Ukrainie (np. Chełmszczyzny) w Pokoju Brzeskim?


A przede wszystkim, czy bolszewicki przewrót w listopadzie 1917 roku, który zmienił historię świata (i naszą!), był wykonaniem berlińskiego rozkazu obalenia tymczasowego rządu Republiki Rosyjskiej, z którym chciał zawrzeć pokój główny sojusznik, czyli austriacki Wiedeń?

 
Dziś już wiemy, że pomysł, aby dokonać tego przewrotu właśnie na początku listopada, powstał nagle, a większość bolszewickiego kierownictwa była nim… zaskoczona.


Możemy przyjąć jako pewnik, że prawdy o naszej historii sprzed stu lat należy szukać w archiwach berlińskich i austriackich, gdyż tam, podobnie jak w przypadku bolszewików, był ośrodek decyzyjny tworzący zręby ówczesnej (i współczesnej) Mitteleuropy. I był w swych działaniach bardzo skuteczny. 


Gdyby nasz polski wątek sprawdzić równie rzetelnie, co działalność Aleksandra Parvusa, to być może zacząłby (w przenośni i dosłownie) pękać spiż niektórych pomników. I nie bójmy się jednak prawdy. Nie przestaniemy być przez to Polakami. Może zmienimy tylko punkty odniesienia oraz wzorce. Jeżeli są fałszywe, to nie ma czego żałować.



 
Witold Modzelewski


 http://www.sprawynauki.edu.pl/archiwum/dzialy-wyd-elektron/344-felietony-witolda-modzelewskiego/4021-bajeczki-zamiast-historii?fbclid=IwAR35PecXkjcaD35BVLiUqXviExft0piiolYwyEgexQo8CnKyVA1xfPgM_VU


czwartek, 24 stycznia 2019

Illl the beast cz. 1


grudzień 2018


Jakieś 2 miesiące temu wykupiłem podróż i kwatery we Włoszech– no i temat jakby zapomniałem, mam w końcu niemało stresów na co dzień... nie mam prywatności, niby jestem sam, ale nigdy nie jestem sam...

Rozważałem kilka opcji głównie 17 lub 18 grudnia i ostatecznie zdecydowałem się na tę najmniej przeze mnie obleganą.
Myślałem też o tym, żeby wyskoczyć do Krakowa przez wyjazdem za granicę.

Zbliża się termin i zaczynam sprawdzać autobusy do stolicy Małopolski, mija z 10 minut i nagle przychodzi do mnie jeden z informatorów ub i w zawoalowanej rozmowie sygnalizuje mi, że czas się pakować do Włoch, a nie na południe Polski....

Po jego wyjściu sprawdzam – no, fakt, zamiast we wtorek, wylot mam w niedzielę...

Służby martwią się, że przegapię wycieczkę... bardzo dziwne.

W sumie to już drugi raz – w październiku byłem już we Włoszech i wtedy pamiętam droga z centrum handlowego na dworzec – kilkadziesiąt metrów - zajęła mi nie 2 minuty, ale 6 minut. Idę przez plac na dworzec w Tczewie, widzę, że pociąg czeka już na peronie, przechodzę przez hall, przejście i po schodach w dół...kieruję się do wagonu, konduktor patrzy na mnie....wsiadam, słyszę, że odgwizduje odjazd.... Patrzę za okno na dworcowy zegar – jest minuta po czasie.. spóźniłem się minutę, a oni czekali. Peron był pusty, tylko ja spacerowym krokiem zszedłem sobie po schodach i przemierzyłem te 10 metrów do drzwi wagonu. Nic by się nie stało, gdyby mi uciekł, bo było dość czasu, żeby dojechać kolejnym pociągiem, ale mimo wszystko było to dziwne... Czekali na mnie.

Dwa razy zależało im, żebym pojechał.

Oni już sami doszli do wniosku, że nie są w stanie mnie złamać – tak więc kiedy mówią wam, że mnie urabiacie, to tak naprawdę tylko mnie nękacie. Oni wiedzą, że to nic nie da. Okłamują was.

  
Ta perfidna podła i smutna grudniowa akcja tydzień przed wyjazdem miała mi dopiec i "zdopingować" mnie do działania, żebym postarał się znaleźć kontakt, zostać może za granicą wziąć co proponują i się w końcu zamknąć, a ostatecznie poddać....no i te sugestie o pieniądzach jak fajnie je mieć....

Czy nie mówiłem, że za działania mające na celu wpływać na moje decyzje odpowiedzialni będą surowo karani?
Czyż wielokrotnie nie mówiłem, że nie wolno robić ludziom rzeczy, których sami nie potraficie znieść?



Mediolan. Via Dalmazio.

Siedzę sobie rozpytać o wycieczkę. W Polsce wszystko zaryglowane, nikogo nie przepuszczą przez bramę, tutaj luz blues – podobnie było na Białej Górze – wszedłem bez problemu, tylko w Polsce zakaz jakiś....

No więc czekam sobie, wokół pełno ludzi, czekam godzinę.... przychodzi jakiś wysoki facet, chyba Włoch, ma jasną karnację skóry, więc trudno powiedzieć, zatrzymuje się przed drzwiami naprzeciwko mnie, mówi do wszystkich bondziorno i siada obok mnie. Siedzi tak jakiś czas. W pewnym momencie.. słyszę....no, nie... słyszę gruchanie gołębia.

Zezuję na niego – on nic. Głos dochodzi jakby od strony jego karku, jakby gdzieś tam miał ukryty głośnik i z niego puszczał nagranie....

Gołąb pocztowy.... tak nazywa mnie Werwolf. Kilka lat temu polemizowałem z jednym z nich na fb i wtedy mi to powiedział, że jestem jak gołąb pocztowy, zapytałem czemu – odpowiedział, że jak napisać list, to zawsze przynoszę odpowiedź.... Śmiał się.

No więc nie reaguję. Po chwili – znowu gruchanie. I jeszcze ze dwa razy, w końcu odwracam głowę w jego kierunku. Wtedy on powoli przekręca głowę w lewo, a potem w prawo. To znaczy NIE.

Już wiem, że nie załatwię swojej sprawy.

Pani z okienka woła go, idzie do niej, a potem wychodzi.

Hall się opróżnia, prawie nikogo nie ma, jakiś facet biega dookoła rozpytuje i odprawia ostatnich petentów i w końcu podchodzi do mnie pytając o co chodzi. Udaje, że ta sytuacja jest jakby mimochodem, doskonale wie, kim jestem i po co przyszedłem,.


Mówię o co chodzi, odpowiada, że nie może mi pomóc – przychodzi ktoś jeszcze i razem wypytują mnie i tłumaczą, że nie mogą mi pomóc, powtarza kilka razy jakieś słowo, którego nie znam.

Nie możemy Panu pomóc....


Nie rozumiem tego zdania.

Nie rozumiem tego zdania.

To jest możliwe tylko w przypadku, gdy drugiej stronie brak stosownej informacji, ale wszystko wskazuje, że ta informacja już jest.
No, jeszcze ewentualnie fakt pobytu na terenie Polski mógłby mieć jakieś znaczenie, ale poza tym...

Skoro to nie jest Polska i informacja jest, to co jeszcze?

A może po prostu to zdanie nie jest skończone? Może powinno brzmieć: nie możemy panu pomóc, bo nam zakazano...

O, wtedy to ma sens.

Czyli jednak rząd światowy istnieje?

Jest niejawny i składa się on po prostu z poszczególnych rządów na całym świecie, które odgrywają szopkę przed swoimi krajanami i wszystkimi innymi.

Proponowanie mi pieniędzy w ramach „odszkodowania” za nękanie przez abw to jest jakaś po prostu kpina. Kpina, która wpisuje się w inne szyderstwa jakich doświadczam od wielu lat.

Taka zresztą „propozycja” padła już kilka miesięcy temu ze strony ubeków.

Nie potrafią mnie złamać. Można mnie zabić, ale nie złamać – przecież pisałem mówiłem o tym dawno temu. To co było dla mnie oczywiste 8 lat temu dla abw nie było oczywiste.

Myślenie, że złamią mnie i podporządkują sobie to było myślenie życzeniowe – czysta fantastyka.

Niby dlaczego ja, decydent, miałbym podporządkować się petentom??

Bo mnie biją??

Ja uważam się za osobę poważną i nie zmieniam zdania w zasadniczych pryncypialnych sprawach tylko dlatego, że ktoś mnie bije. No, ale każdy patrzy po sobie....

To znaczy, że jak uderzyć Pajaca, to służby się podporządkują....

Już w październiku za mną chodzili, kiedy w Milano rozpytywałem policję o drogę do duomo, kręcił się tam jakiś facet, niby turysta pytał się w czym mam problem.... Zadawał dziwne pytania, jakby coś wiedział o mnie. Może trzeba było się go jednak zapytać, czy pracuje dla niemieckich, czy dla włoskich służb, ci faceci z karabinami maszynowymi na piersiach wyglądali mi na bardzo zdecydowanych....


A więc niemcom zależy na tym, by ktoś za granicą ogarnął temat, bo oni nie są w stanie.
Czyli to ta sama sitwa.

W sumie bardzo mnie to nie dziwi, myślałem jednak, że istnieje tu większa konkurencja.

Ja tam kontaktów nie szukam, chcę tylko przekazać przesłanie, jak to wszystko naprawdę wygląda. Jak ktoś nie wie, to trzeba go powiadomić. Ale skoro wie...

Dziwne to jednak, kiedy podchodzi ktoś do ciebie na ulicy i żebrze o pieniądze na kawę – to pewnie pokłosie bloga o Włoszech, fragment taki trafił mi się na telefonie właśnie. Czyli telefon pod kontrolą..
W sumie teraz było ich kilku – drugi „żebrak” w Trydencie no i ten w metrze, co przykładał palec do nosa..No i ten co zamawiał makiato w Bolsano.

W porównaniu z takim Gdańskiem prawdziwe wakacje, od lat nie czułem się tak swobodnie, nikt nie uprawiał wobec mnie pedalskiej pantomimy, nikt nie dawał ostentacyjnych ani ukrytych znaków, nikt nie zwracał na mnie uwagi (no prawie) i nawet wróciła mi chęć na pisanie..

Aha. Zapomniałem. Jeszcze jedna kwatera, bardzo mili gospodarze, jednak rano zwróciłem uwagę na to, jak jest zasłany stół pod śniadanie...

Ktoś by powiedział – typowy masoński rebus, ale to wyświechtane słowo...

Fundacja Kesslera... bardzo ciekawy pomysł, chociaż Chińczycy mają równie dobre, a przerób finansowy o wiele większy....



czwartek, 10 stycznia 2019

Wypchnięcie



ten tekst zasługuje na osobną notkę


A może chodzi o wypchnięcie?

Czym jest opętanie? Dlaczego „zły duch” (po prostu jakiś człowiek, który wszedł do cudzego ciała) wyje, mówi innym głosem i ostentacyjnie daje oznaki swej bytności w jakimś człowieku? Żeby nauczyć ludzi, jak wygląda przejęcie kontroli nad ciałem innego człowieka, tak, ABY UKRYĆ FAKT, ŻE TAKIE PRZEJĘCIA ZACHODZĄ "PO CICHU", I ŻE DZIĘKI TYM PRZEJĘCIOM MOŻNA PRZEJĄĆ KONTROLĘ NA PRZYKŁAD NAD STERAMI DANEGO PAŃSTWA, ALBO PRZEDSIĘBIORSTWA.
Wcześniej należy wypchnąć dana osobę z jej ciała lub zagłuszyć. Niektóre osoby z mojego otoczenia specjalnie ignorują to co mówię, albo – na moje zapytanie – permanentnie odpowiadają nie na temat. Do tego kwestionowanie mojej seksualności. Wiele innych zachowań jak np. zadawanie pytań o podwójnym znaczeniu – być może ta osoba nie pyta o to, co myślisz, tylko o coś innego – i ty wyrażasz na to zgodę lub nie. Patrz - „zgoda” na tzw. przyjście tzw. Ducha świętego, „otwarcie się na Boga” itp. zabiegi.

Stwarzają mi nieznośne warunki bytowania, bym podjął chęć ucieczki z własnego ciała, traktują jak kogoś innego, by doprowadzić do rozerwania jaźni – rozdwojenia. ABW opowiada o mnie, że jestem jakoby świrem – taka informacja wyszła do mnie od 2 ludzi, z którymi się stykałem.
A więc wmawiają ludziom, że jestem jakoby kimś innym, na wiele sposobów, w ten sposób również usiłują wyłgać się od tez zawartych w Werwolf.

Symptomy po przejęciu – zachowuje głos i charakterystyczną wymowę właściciela, ale osoba nie zna szczegółów ze swojej przeszłości, MA INNE NAWYKI i wiele innych rzeczy, o czym nie mogę napisać ze zrozumiałych względów. Nawyki to coś, co się kształtuje latami i nie sposób mieć nowe nawyki z dnia na dzień. Taka osoba może też wracając do swojej przeszłości, opowiadać w kółko tylko kilka historii – bo po prostu więcej nie zna. Myli się w szczegółach, albo...albo opowiada cudze historie, że niby są z jego życia. Jak ktos ma 80 lat i w kółko opowiada o sobie 5 (słownie: P I Ę Ć ) historyjek, to jest powód do zastanowienia się. Jeśli mamy podejrzenie, to zdanie "Na początku robił wszystko, bawił i przewijał dzieci, a potem nagle przestał" staje sie wymowne, szczególnie słowo NAGLE - zmiana jest ewidentna, tylko brakuje wiedzy i wyobraźni, by zdefiniować przyczynę...
 
 
 
 

Bergamo.




Lotnisko. Czekam na samolot do Polski. Trochę drzemię, trochę myślę, trochę rozglądam się po ludziach wokół.

Po prawej na końcu rzędu krzeseł jakaś rodzina – ewidentnie Włoch i zapewne jego żona Polka, i jej siostra (?) rozmawiają po polsku i po włosku. Na przeciw mnie dwie pary. Jego jakbym skądś znał, ale nie wiem skąd. Mam tak od czasu Poznania, ciągle wydaje mi się, że skądś znam kogoś... Kojarzę twarz, ale bez okularów, tak jakby ktoś ze szkoły podstawowej...?

Po lewej jakaś para – on łysy nalany ok. 30 lat, ona czarna - siedzi sztywno i patrzy na mnie, on też zwrócony jest w moją stronę i cały czas się uśmiecha mówi coś do niej, nie podoba mi się ten uśmiech. Na lewo ode mnie pojawiła się jakaś młoda para, on gra na telefonie, ona chyba coś czyta, siedzi w grubej czapce, jest dość ciepło na hali. Obok mnie po prawej młoda kobieta z dwójką dzieci w wieku ok. 8-10 lat. Wygląda na Polkę, ale mówi do nich po włosku. Ma blond włosy krótko ścięte z tyłu, widzę dużo pudru na policzku, podkreślone na czarno oczy, drobne zmarszczki w kącikach oczu – oceniam, że ma jakieś 35 lat, nie więcej niż 38. Po zachowaniu dzieci wnioskuję, że jest sama i to raczej więcej niż 2 lata. Szybko omiatam wzrokiem łuki jej ciała – tak, to na pewno Polka. Chodzę po hali, wracam na miejsce – ktoś mnie podsiadł, siadam obok swojego miejsca, ona siedzi obok. Po chwili dopytuję po polsku: Polka we Włoszech?

Tak, odpowiada, wypytuję ją o pewne kwestie językowe, dziwi się, że słyszę polskie zwroty we włoskiej wymowie, opowiada mi o życiu za granicą, o obyczajach Włochów i że jest kryzys. Rozmawiamy jakiś czas, rzeczywiście jest sama.. Przychodzi taki moment, kiedy sięga do torby i zsuwa się z krzesła – wtedy za nią widzę młodego faceta, wydaje mi się, że już go kiedyś widziałem. Siedzi ze dwa krzesła za nią ma dziwnie spoconą twarz i dziwnie trzyma telefon w wyciągniętej ręce. Nieeee.... myślę sobie, już tutaj są?

Facet – podobny do Kajdanowicza z TVNu nagle ożywia się, gdy zauważa, że się patrzę na telefon. Podnosi i przekrzywia telefon w dłoni w moją stronę, mimiką twarzy i całym sobą gwałtownie daje mi znaki. Tak, to młody ubek, który nęka mnie hasłem: zadzwoń do Pajaca, bo bez tego....


Zaczynam się zastanawiać, czy cała ta sytuacja nie jest aby specjalnie zorganizowana pod ten gest...
Nic nie jest pewne - to przecież koniec czasów...


Po swojej prawej ręce widzę kogoś jeszcze. Za rzędem krzeseł stoi nieruchomo jakiś człowiek, ma na plecach mały pękaty kolorowy plecaczek, ręce nienaturalnie luźno zwisają po bokach, symetrii tej postaci dopełnia równie pękaty odstający brzuszek - efekt obżerania się chlebem, raczej nie od piwa. Wyglądał raczej jak jakaś, że tak powiem łajza... Parzył się na nas. W zasadzie to patrzył się na nią nieruchomym wzrokiem.

Już trwa odprawa, proponuję iść w kolejkę, ona zbiera swoje torby i idziemy razem, stajemy na końcu kolejki. Po chwili obok mnie po prawej staje "Kajdanowicz" ze spotniałym pyskiem. Stoi obok zwrócony nieco w moim kierunku, zupełnie jakbyśmy byli znajomymi, wpatruje się w podłogę – skupiony jest na naszej rozmowie, ostentacyjnie podsłuchuje o czym mówimy. Stoimy tak w piątkę. Ja, ona, jej dwoje dzieci i nadzorca z polskojęzycznego gestapo.

Nie mam prywatności , nie mam intymności, w całej tej sytuacji brakuje tylko parafrazy filmowego „A tak witamy się w niemczech”...

Skończył się mój tydzień wolności, wracam do Polski.

Polska.

Jest już wieczór, idę do hostelu i po drodze wstępuję do sklepu. Za kasą młoda dziewczyna, żeby wyciągnąć portfel stawiam na ladzie napój, z którym przyszedłem plus rzeczy pozbierane w sklepie. Zauważam, że skasowała napój, zwracam jej uwagę, krótka rozmowa, kogoś mi przypomina, chcę ją o to zapytać, za długo się przyglądam, ona się uśmiecha i mówi stanowczo Dobranoc.
Rano idę do Sowy i przechodzę obok sklepu, za kasą jakiś łepek, u Sowy zamawiam kawę z Opium i rozkładam swoje rzeczy: telefon, notatnik i pióro.
Przy kontuarze zauważam jakiego człowieka, nienaturalnie i szeroko gestykuluje rękoma, wybiera jakieś ciasto, ma na sobie czarny płaszcz i jest niewysoki, nie widzę twarzy, bo stoi tak zwrócony, nie przyglądam mu się, przechodzi obok mnie i znika w głębi kawiarni. Dostaję swoje zamówienie, kelnerka jest bardzo miła, mówi do mnie dziękuję serdecznie, uśmiecha się.

Zaczynam spisywać Ill the beast, robię przerwy, popijam kawę, rozglądam się, myślę, czekam aż pióro napełni się słowami, by wylać je ze środka na papier.

Facet w czarnym płaszczu chyba wychodzi, po chwili zauważam, że stoi na dworze i rozmawia przez telefon, dość długo. Zaczynam coś podejrzewać, bo stoi dokładnie w miejscu na które patrzę przez okno, w końcu odwraca się w moja stronę – ewidentnie Włoch, ma ciemna skórę, krótkie kręcone czarne włosy szpakowate na końcach, kończy rozmawiać, chowa aparat, poprawia szal i odwraca twarz w moim kierunku - widzę tylko jedno oko, patrzy prosto na mnie przez moment beznamiętnie....


Przypomina mi się pogrzeb mojej matki. W kaplicy już zamknęli wieko, podchodzą ludzie, żeby wynieść trumnę, jeden z nich, gdy pochylił się i złapał za uchwyt trumny, niespodziewanie wykręca głowę w moją stronę, dokładnie wie, gdzie siedzę, patrzy mi się prosto w twarz i uśmiecha, zupełnie, jakby zrobił mi jakiś dowcip...


Włoch jednak nie uśmiechał się, był bardzo poważny, czy ten telefon to kolejny rebus? Na to wygląda, poprawił szal i wrócił do lokalu nie patrząc bardzo na mnie.


Wieczorem znowu idę do miasta, przechodzę koło sklepu, kiedy wychodzę na drogę przy kamienicach spostrzegam młodego człowieka, czeka na mnie kawałek za witryną sklepu, kiedy go zauważam, on też mnie zauważa i rusza w moim kierunku, jest poważny na twarzy, patrzy się nie na mnie, ale w ten kąt między ścianą sklepu, a chodnikiem, ma pedalską proweniencję i ewidentnie idzie na zderzenie, od razu przystaję i obserwuję co on zrobi, kiedy się zbliża, rzucam też okiem na sklep – jest dziewczyna, ta sama co wczoraj, widzi mnie i wtedy wciąga wargi do wewnątrz, robi nerwowe ruchy, oczy ma rozbiegane, krótko wybija rytm palcami po blacie, już wiem, że z nią rozmawiali, patrzę na pedała z ABW, gotowy jestem, żeby go odepchnąć, idzie prosto na mnie, nie patrzy się i nie jest mu do śmiechu, wzrok wbity w ziemię, idzie na skos, przecina moją drogę, ale idzie na mnie, w ostatniej chwili skręca i wymija mnie po lewej stronie.


Kilka miesięcy temu we Wrocławiu, też tak było, zanim przeszedłem z dworca na rynek miasta z dziesięciu takich spotkałem. Czekali na mnie w tłumie na ulicy, na płycie rynku, kiedy byłem już blisko, ruszali w moim kierunku, jakby zobaczyli znajomego, wyciągając ręce do przodu, jakby w geście serdecznego powitania, gwałtownie przystawałem w tych momentach, ostro zmieniałem kierunek w którym szedłem i dawałem wyraz swojego niezadowolenia, stawali kręcąc głową udając osoby zdezorientowane. To się nazywa ćwiczenie pamięci ciała, poprzez takie działania, chcieli nauczyć mój organizm przyzwyczaić do tego typu zachowań.

A może chodzi o wypchnięcie?

Czym jest opętanie? Dlaczego „zły duch” (po prostu jakiś człowiek, który wszedł do cudzego ciała) wyje, mówi innym głosem i ostentacyjnie daje oznaki swej bytności w jakimś człowieku? Żeby nauczyć ludzi, jak wygląda przejęcie kontroli nad ciałem innego człowieka, tak, ABY UKRYĆ FAKT, ŻE TAKIE PRZEJĘCIA ZACHODZĄ "PO CICHU", I ŻE DZIĘKI TYM PRZEJĘCIOM MOŻNA PRZEJĄĆ KONTROLĘ NA PRZYKŁAD NAD STERAMI DANEGO PAŃSTWA, ALBO PRZEDSIĘBIORSTWA.

Wcześniej należy wypchnąć dana osobę z jej ciała lub zagłuszyć. Niektóre osoby z mojego otoczenia specjalnie ignorują to co mówię, albo – na moje zapytanie – permanentnie odpowiadają nie na temat. Do tego kwestionowanie mojej seksualności. Wiele innych zachowań jak np. zadawanie pytań o podwójnym znaczeniu – być może ta osoba nie pyta o to, co myślisz, tylko o coś innego – i ty wyrażasz na to zgodę lub nie. Patrz - „zgoda” na tzw. przyjście tzw. Ducha świętego, „otwarcie się na Boga” itp. zabiegi.

Stwarzają mi nieznośne warunki bytowania, bym podjął chęć ucieczki z własnego ciała, traktują jak kogoś innego, by doprowadzić do rozerwania jaźni – rozdwojenia. ABW opowiada o mnie, że jestem jakoby świrem – taka informacja wyszła do mnie od 2 ludzi, z którymi się stykałem.

A więc wmawiają ludziom, że jestem jakoby kimś innym, na wiele sposobów, w ten sposób również usiłują wyłgać się od tez zawartych w Werwolf.

Symptomy po przejęciu – zachowuje głos i charakterystyczną wymowę właściciela, ale osoba nie zna szczegółów ze swojej przeszłości, MA INNE NAWYKI i wiele innych, o czym nie mogę napisać ze zrozumiałych względów. Nawyki to coś, co się kształtuje latami i nie sposób mieć nowe nawyki z dnia na dzień. Taka osoba może też wracając do swojej przeszłości, opowiadać w kółko tylko kilka historii – bo po prostu więcej nie zna. Jak ktos ma 80 lat i w kółko opowiada o sobie 5 (słownie: P I Ę Ć ) historyjek, to jest powód do zastanowienia się. Jesli mamy podejrzenie, to zdanie "Na początku robił wszystko, bawił i przewijał dzieci, a potem nagle przestał" staje sie wymowne, szczególnie słowo NAGLE - zmiana jest ewidentna, tylko brakuje wiedzy i wyobraźni, by zdefiniować przyczynę...

Druga metoda jaka stosują to podrywająca mnie dziewczyna, która siedzi ze swoim niby facetem nieopodal. Siadam w kawiarni i po kilku minutach mam obstawę – na wprost jeden dwóch facetów, z boku, para co udaje parę, czasem ktoś jeszcze. Ona zaczyna na mnie się patrzeć i daje mi ukradkiem znaki, zaczyna palcami wykonywać posuwiste ruchy tam i z powrotem. On siedzi jakby za nią, jest w tle. W pewnym momencie zaczyna robić to samo co ona. Obydwoje zaczynają się otwarcie na mnie patrzyć i powtarzają ruchy naśladujące ruchy frykcyjne. Wpatrują się we mnie, jakby czegoś szukali na mojej twarzy. Odwracam się... Tamci też zaczynają mi dawać znaki. Odwracam się w jeszcze innym kierunku, albo wychodzę.

Ta metoda przypomina gotowanie żaby w kotle, od lat stosowali wobec mnie pewne zachowania, które dopiero w 2017 roku znalazły swoje wytłumaczenie, kiedy zaczęli je stosować wszystkie naraz wraz z ferią otwartych ataków.

Czasem po prostu siadają obok mnie, ładna dziewczyna i jakiś koleś, udają rozmowę, ona daje mi znaki, on zaczyna się drapać po nodze... Ona rzuca mi spojrzenia, ale to spojrzenia sprawdzające, czy się patrzę – na to drapanie, które jest w zasięgu mojego wzroku (patrz: Zdolność patrzenia), i które coraz bardziej przypomina zachowanie o charakterze seksualnym, i które trwa i trwa i trwa...




Koniec dygresji.
Za dużo tych rzeczy do opisania, tak wiele tego było.


Idę do miasta.

W centrum zaczepiają mnie młodzi ludzie i nagabują na tutejsze lokale. Odmawiam po kilka razy, jedna dziewczyna przykuwa moja uwagę, ma taki znajomy głos...

Zastanawia mnie to, zaczynam się kręcić i wracam w to samo miejsce, znowu do mnie podchodzi jest pewna siebie, coraz bardziej podejrzewam, że się znamy..
Znowu rozmawiamy, przyglądam jej się, i trudno mi ją rozpoznać, ale jednak... to może być ona...Jakiś taki znajomy głos mówię... jej mowa wyraźnie zwolniła, choć rezolutnie odpowiada, że może znam taką, a taką rodzinę z tej tamtej dzielnicy, po chwili dodaje, ze najwyraźniej już głos jej ochrypł od tego nagabywania, łapie się za gardło i masuje szyję... wyraźnie straciła rezon, jest nieco sobą rozczarowana, poddaje się i powoli odwraca mówi coś jeszcze, życzę jej wesołych świąt, już odwrócona odpowiada: to do miłego...

Tak, to na pewno ona.


Wracam do sklepu, jest już późno, przed sklepem krępy facet rozmawia przez telefon, dziewczyna na posterunku, jednak nie wydaje z siebie żadnych sygnałów jak wcześniej, zagaduję ja przy kasie, odpowiada mi coś tam, śmieje się, jest swobodna, ktoś wchodzi ona ponagla mnie, czy to wszystko, wychodzę, facet nadal gada przez telefon, patrzy się na mnie, idę do siebie.


Mija kilka dni.

Powoli zaczynają się ataki, na początku po powrocie do pracy jeżdżę samochodem, wszystko zaczyna się od początku, gdy jadę koleją...


Przeciwko komu są opracowane takie metody?


Wojna się nie skończyła. Ona trwa nieustannie od wieków, zmienia się tylko zabarwienie ideologiczne, które zaciemnia, ukrywa prawdziwych decydentów...





Idziesz ulicą, albo siedzisz w kawiarni. Podchodzi do ciebie jakiś człowiek i nieznacznie niby przypadkiem dotyka twojego ramienia. Oburzasz się, albo nie.

Za jakiś czas znowu ktoś dotyka twojego ramienia, a za godzinę znowu ktoś. W końcu prawie codziennie jakiś obcy na ulicy dotyka twojego ramienia – lub tylko udaje, że chce cię dotknąć. Zbliża się, ale tego nie robi, przecina twoją drogę, uśmiecha się, nic więcej...

Nie możesz go uderzyć, bo jak to wytłumaczysz?

Po kilku latach jesteś wykończony, bo nieustannie ktoś wtrąca się do twojego życia. Kiedy idziesz ulicą zwracasz uwagę, czy ktoś idzie w twoim kierunku, i czy przypadkiem nie zamierza cię dotknąć. Nie masz prywatności, bo ktoś nieustannie narusza twoją strefę bezpieczeństwa, twoją strefę prywatności. Jesteś nieustannie zagrożony, choć nic na to nie wskazuje. Nikt tego nie widzi, kiedy sam idziesz ulicą. Czasami tylko w pociągu widzą i rozumieją to przypadkowi ludzie...
Permanentny stres i poczucie zagrożenia...

Agentura szkaluje cię, organizuje intrygi i zasadzki, opowiada kłamstwa na twój temat ludziom z twojego otoczenia, „prosi” ich o współpracę, instruuje – nie wiesz, kto kłamie, a kto mówi prawdę, bo jesteś ściśle otoczony przez kłamstwa... A do tego ludzie po prostu kłamią, bo tak mają. 

„Jak mi (tego) nie zrobisz, to pójdę do Jacka” grozi mi i śmieje się dziewczyna.... Dlaczego się śmieje? O którego Jacka jej chodzi, przecież to jest wieloznaczne... Nie wierzy w to co napisałem, a może śmieszy ją to, czy po prostu to taki kobiecy rebus - czy raczej wykonuje polecenia służb, dla „mojego” i innych „dobra”??

W dodatku – mówi dokładnie tą samą kwestię, co Magda, kiedy ta odchodziła, jakby ją cytowała, jakby ktoś ją dokładnie poinstruował, co ma powiedzieć... Byliśmy już po słowie.. i rzuciła ręcznik. Stała wystraszona nade mną, w pewnym momencie usłyszałem cichy zdecydowany kobiecy głos dobiegający jakby z głośnika – ktoś krótko wydał jej polecenie do słuchawki, którą musiała mieć podpiętą gdzieś koło ucha.... Błyskawicznie okręciła się na pięcie i położyła papiery na stół...

Czy ona kłamie, zwodzi mnie z polecenia służb, czy uprawia własną grę? Nie dowiesz się, bo ludzie mają tę właściwość, że nie mówią prawdy...

Jesteś otoczony przez kłamstwa, siedzisz w kryształowej kuli pełnej dwuznaczności i intryg i nie wiesz, kto dla twojego i swojego dobra szkodzi tobie i sobie, kto wróg, kto przyjaciel - to jest właśnie koniec czasów....


Dotknięcie nic nie boli, ale tysiące dotknięć - niczym kapiąca woda dzień po dniu - sprawiają ból. Ból jest niewielki, ale permanentny. Zaczynasz myśleć o bólu. O tym, że znowu ktoś narusza twoją strefę prywatności, a ty nie możesz nic z tym zrobić. Nawet jak mu dasz po mordzie (a wszyscy oni zapobiegliwie są od ciebie wyżsi i roślejsi), przyjdzie następny. A potem kolejny i kolejny... I jeszcze będą cię nazywać świrem. Ból jest niewielki, ale uciążliwy. Zatruwa życie.

Myślisz, że dotknąłeś mojego ramienia tylko raz – nie... ty naruszyłeś moją strefę prywatności tysiące razy.


Tysiące...




wtorek, 18 grudnia 2018

Sąd ostateczny - część dekoracji





Kim jest Mahdi?

Słowo to oznacza ponoć osobę, która jest „dobrze prowadzona”.

Skoro jest „prowadzona”, to może należy zapytać - przez kogo jest prowadzona? Przez sekretnego władcę tego świata?

Jak to się ma do opowieści, że on ma wybawić świat od złego?

Może i on istnieje naprawdę, ale ZŁY będzie chciał go zmusić do uległości i grać rolę, jaką on jemu rozpisał – już pisałem o tym kilka lat temu, i wydawało mi się to wtedy takie fantastyczne… ten mój domysł, że to tak może być.



ZŁY będzie odgrywać rolę Jezusa, a Mahdi ma być jego marionetką.


A Kalkin?

Słowo Wirakocza zawsze brzmiało dla mnie bardzo po polsku – pewnie przez skojarzenie ze słowem warkocz. Warkocz u dziewczyny, ale i warkocząca maszyna….

Czy Wirakocza to postać autentyczna?

Raczej stanowi miks postaci – jeśli istniał naprawdę, to jego historia została zmieszana z inną historią, podobnie jak to było z postacią Jezusa [patrz min. tzw. „mord rytualny” oraz to co wyłożył Jan Rompski w swojej książce „Ściananie kani, czyli kaszubski obyczaj ludowy” - wbrew obiegowej i naukowej opinii wiadomo czym jest Ściananie kani - wykazał to właśnie Rompski w swojej książce jw. - sęk w tym, że nie każdy potrafi to zauważyć...]


Wirakocza podobno [wikipedia kłamliwa] nauczył ludzi czcić bogów – co oznacza, że to taki sam oszust jak ten, co się podaje za boga w Bibli - Bóg nie może mieć uczuć typu „najulubieńszy”, bo to oznacza, że jakieś uczucia decydują o jego poczynaniach, jakiś inny byt decyduje za „boga”. To był  po prostu jakiś cwel, który omamił ludzi – dlatego min. ukrywał się przed nimi - i którzy ujęli go w jakiś sposób na kartach Bibli. Obok wielu innych spraw.


Po co Bogu czczenie jego bytu? To są ludzkie cechy, nie należą one do bytu absolutnego.

Wirakocza to Quetzalcóatl, a ten to Kukulkan, co jest bardzo podobne do Kalkin… kolejny wybawiciel ludzkości - tu z kultury hinduskiej – czy wszystko na tym świecie jest zmyślone?

Może to tylko nakładka na prawdziwej historii?

Zaczynasz od pytania, skąd biorą się te elementy flankujące elewację kamienicy, a po latach kończysz na genezie świętego Mikolłaja...i to na prawdę nie jest śmieszne..



Patrząc na wizerunek Wirakoczy i inne opisy – wiem z całą pewnością, że to tylko pozór – potrafię wyjaśnić co oznaczają poszczególne opisy, no ale wtedy musiałbym za dużo wyjawić…

Tak więc wiara w przepowiednie to wiara w scenariusze tego, który mniej lub bardziej skrycie rządzi tym światem.

Oczywiście są pewne rzeczy, które zwierają ziarna prawdy - pytanie, tylko które to są na pewno.


Podobno ZŁY potrafi przechodzić z ciała do ciała, nawet w ciało zwierzęcia, więc trudno go zlikwidować…. Trzeba by zlikwidować każdą żywą istotę wokół, by nigdzie nie uciekł. Ale może to tylko kolejne rozbudowane kłamstwo….


Może wystarczy zlikwidować narzędzie jego władzy nad ludźmi?
Potrzeba do tego zapartych odpornych oddanych idei ludzi.


Sąd ostateczny.

Kolejna iluzja jaką wymyślił ZŁY - ojciec kłamstwa….


Kolejna teatralna rola.

Cała historia [w sensie historia świata] i cała kultura wokół nas jest wymyślona. Jest w dużym stopniu spreparowana i zasłania rzeczywistość. Pewien ubecki pismak nazwał to: absurdalną dekoracją.

Tyle w tej dekoracji absurdu… że słowo to służy za jej dodatkowy uszczegółowiający opis.


Gonimy w piętkę.

Nie wolno realizować przepowiedni, bo wtedy realizujemy scenariusze ZŁEGO.


Trzeba znaleźć inny sposób.




piątek, 12 października 2018

Homoubecja



Kiedy jakieś 2 miesiące temu mówiłem waszym poprzednikom, że zostali oszukani przez abw i że skakanie mi po głowie nic nie da - to nie uwierzyli. Dopiero na końcu – po całej tej hucpie, lub jak to niektórzy nazwali - kupie – dotarło do nich, że miałem rację. Chyba dotarło...

Kiedy im tłumaczyłem, że ich poprzednicy też myśleli, że dadzą mi radę, nie uwierzyli.

Kiedy tym poprzednikom tłumaczyłem, że nie dadzą mi rady, nie uwierzyli...

Kiedy poprzednikom tych poprzedników mówiłem, że nie dadzą rady – też nie uwierzyli...


Teraz wy zaczynacie ten sam schemat z takimi samymi wadliwymi przekonaniami.

I też mi nie wierzycie – za to wierzycie zawodowym złodziejom, mordercom i oszustom.

Czyż nie?


W czym moje słowa są gorsze?


Ile razy można mówić.... niemcom chodzi o to, by mnie blokować, a nie, żebym pracował dla was.
To trwa 7 lat – czyż to nie zastanawiające?

Nie ma tam żadnego mądrego, co by poszedł po rozum do głowy i pogadał z Maciejem, zamiast go nękać? Tyle czasu straconego. Kto z was się nad tym zastanawia?

Otóż straconego czasu jest znacznie więcej, bo ja swoją propozycję przedłożyłem w roku 2003 – 15 lat temu, a nie siedem.

Z lektury mojego bloga można wyczytać, że nękanie zaczęło się w 2011 roku, po zamachu smoleńskim – czyli czekali tyle lat, bo 15 lat temu nie posiadali dość władzy w administracji. Czekali 8 lat, a potem zaczęli mnie nękać.


Dzisiaj na dworcu w Gdańsku podszedł do mnie jakiś ktoś i powiedział, że „pan na pewno też jedzie do Szczecina...”, czemu energicznie zaprzeczyłem domyślając się, z kim mam do czynienia, na co facet powiedział coś, żebym nie był nerwowy czy jakoś tak, a potem zrobił to, co abw robi już od dłuższego czasu – wyciągnął z torby 1,5 litrową niepełną butelkę z wodą, szerokim gestem podniósł ją do góry i zaczął z niej pić.


Jest coś, o czym dotychczas nie pisałem, bo jest to dla mnie bardzo przykre i żenujące.


Po intrydze z Czarnej Wody zaczęli nasyłać na mnie osoby sugerujące zachowania homoseksualne.

Wściekły atak nastąpił jakieś 2 tygodnie po wydarzeniach z Czarnej Wody, i od tamtej pory z różnym natężeniem jestem nieustannie w ten sposób nękany.

Po tamtej intrydze zrozumiałem też, do czego zmierzały pewne zachowania pewnych osób z mojego otoczenia, oraz ich słowa na mój temat – tu mówię min. o pierwszym oficjalnym spotkaniu z pracownikami, ale nie tylko. W sumie, trwa to już ok. 2 lat – to co było wcześniej było „podgrzewaniem wody”, żeby „żaba nie uciekła”.

Jeśli chcesz ugotować żabę, nie możesz wrzucić jej do gorącej wody, bo ta oparzona zaraz ucieknie z gara, trzeba ją dać do letniej wody i stopniowo ją podgrzewać. Tak właśnie było, przez ok. rok wcześniej.

Jak już kiedyś pisałem, to już nie jest tylko sprawa ogólnoludzka, ale też to sprawa osobista.
Pisząc to, miałem na myśli właśnie te zaczepki i sugerowanie zachowań homoseksualnych.

To są rzeczy niewybaczalne.

NIEWYBACZALNE.

I mam nadzieję uświadomicie sobie w końcu to, że:

  • nie ma żadnych polskich służb
  • niemcom głównie chodzi o blokowanie mnie, żebym nie mógł pracować dla Polski
  • zamiast udowodnić mi literalnie, że się myliłem w swojej ocenie, którą zawarłem w tekście Werwolf, wziąć jednego człowieka, który by to opisał zreferował itd., oni przez siedem lat – 7 lat ! – skaczą mi po głowie, nękają mnie każąc mi „wycofaj się”. Nie obalili tez zawartych w tekście - nie zrobili tego, bo nie są w stanie tego zrobić, nie potrafią, bo tekst Werwolfa opisuje prawdę.

Otóż nie wycofam się.


Jestem nieustannie zaczepiany
Wpisuje się w to scenariusz hucpy poznańskiej i jak już widać – gdańskiej. Ale apogeum nastąpi za jakieś 2 tygodnie, już mi to zapowiedziano i „uraczono” pierwszymi atakami o charakterze dezinformacji , o czym niektórzy z was już wiedzą.


W zeszłym roku w grudniu, w Starogardzie w galerii handlowej – przed wejściem do Rossmana, czekał na mnie jakiś …....... szmaciarz, patrzył mi się prosto w oczy i bezczelnie, choć dyskretnie dawał znaki palcami.

Wydarłem się na niego, może niektórzy z was byli tego świadkami.

Zostałem wyprowadzony z równowagi, co mi się prawie nigdy nie zdarza, ci co mnie znają, szczególnie z pracy, wiedzą, że jestem nie tylko osobą bardzo zrównoważoną i opanowaną, ale naprawdę spokojną.

Nie możesz nikogo uderzyć. No nie możesz, bo jak to zrobisz, to w gazecie napiszą - „przypadkowy przechodzień...” itd.


Podobna sytuacja była wcześniej, 1 listopada, kiedy szedłem na grób matki.
Ten, co szedł z przeciwka, zrobił w moja stronę pewien gest, manipulując dłońmi przy twarzy. Był przy tym dość rozbawiony, co jest dość częste u niemców – szyderczy uśmieszek.

Wydarłem się wtedy na niego, wołając za nim, czy ma jakiś problem. Szybko jednak zniknął w tłumie. Wracając do domu, na pasach na jedni wyszedł na mnie drugi – kilka razy już go spotkałem, niewysoki, przy tuszy, z mordy typowy ubek, bezczelnie patrzył się na mnie, jak sądzę chcąc mnie spacyfikować samym spojrzeniem za to, że krzyczałem wcześniej. Nie wycofałem się i ostentacyjnie gapiłem na niego, przeszedł na druga stronę ulicy i wtedy zaczął pyskować czego od niego chcę, co się tak patrzę, coś tam odpowiedziałem, na co on wściekle ściągnął z głowy czapkę (taki gwałtowny trochę bez sensu gest miał na celu pokazać skalę jego gniewu, taki teatralny efekt odstraszający..), i podbiegł do mnie udając, że chce mnie uderzyć. Nie dałem się zastraszyć, ani sprowokować, po krótkiej wymianie zdań szybko się opanował i nagle swobodnie „przyjaznym tonem” powiedział „Dogadamy się”, na co odpowiedziałem, nie dogadamy się. Tej scenie na pasach na osiedlu przyglądało się kilka osób.





Ja jestem człowiekiem uprzejmym, ale nieugiętym.


niedziela, 9 września 2018

Pajac w piątek




W piątek 7 września był u mnie Pajac, albo jego sobowtór, czy też pozorant – ktoś bardzo podobny, ale z właściwości stylu, a nie ze względu na fizyczne podobieństwo.

To niepewny siebie typek, który przyzwyczaił się do tego, że każdy udaje przed nim, że nabiera się na jego ściemnianie. Ściemnianie wyjątkowo słabe, jak już wspominałem, to wyjątkowy głąb, jedyna przewaga jego, że my nie znamy.....
Tradycyjnie metodą powtarzania przyszedł popędzić mnie, żebym rozpakował zagadkę, której potrzebował kiedyś, bez czego....... Można się jeszcze zapytać, dlaczego wciąż masowo produkuje kalambury na wiadomy temat, skoro jest już wszystko po i „zdążył”.

Właśnie to słowo z reklamy najlepiej świadczy, że nie zdążył. To wszystko ściema. Nic nie zdążył. Nic nie jest „po”. A nawet gdyby było, to i tak nie ma mojej zgody na kontynuację tego wszystkiego tak, jak to jest i na zaniechanie rozliczeń.
Wilk podał mi rękę i wrócił do Austrii.

Zgodnie z moimi rachubami, to nie jest przypadek, że tu jestem, cel jest bardzo konkretny i jest związany ze starą zagadką stricte techniczną.
Ile razy można mówić, że pozostawianie mnie na wietrze jest skrajnie niebezpieczne?

Nie przyglądałem mu się na szczęście i rzuciłem tylko jedno krótkie spojrzenie, stąd też opóźniona moja reakcja.

Ze słuchu – idiota, który udaje, że zna się na temacie. Cały czas jedzie na krzywy ryj i myśli, że to się nigdy nie skończy. Wilk osobiście przyjechał dać mi do zrozumienia, że znowu mnie ugryzł (zaserwował mi kolejną stratę tego samego rodzaju). Dobrze, że się nie przyglądałem, o efekty mam nadzieję, nie trzeba się martwić.



Martwić się trzeba tym, że doszło do takiej sytuacji. Akademia Pana Kleksa. Tomasz N. Wiadomo, o co chodzi.



Czegoś szukają usilnie, ale może oni tylko myślą, że czegoś szukają, bo on im nie mówi prawdy, że oni szukają właśnie tego, co jeszcze się nie stało, a ma usankcjonować jego władzę, a mnie zniwelować jako już wartość trzeciorzędną, a nawet całkowicie zbędną, bo zagrażającą sensu jego istnienia... Tak na pewno jest. W końcu wszystko może być zmyślone, skoro on tylko za tym stoi.



Oni myślą, że szukają nowych możliwości, nowych światów, a tu chodzi o to, by go przenieśli przez ten płot, co go nie potrafi przeskoczyć. On wszystkich oszukuje, logicznie więc biorąc swoich pomagierów tym bardziej – tak zresztą robią służby, by osiągnąć bezwzględne posłuszeństwo i oszustwo doskonałe – dlatego manipuluje się otoczeniem, a otoczenie manipulować ma ofiarą, by ofiara nie odczuła, że jest manipulowana.

Empik malarstwo holenderskie(?) Syn marnotrawny

A może ten co go wskazałem wcześniej był pozorantem? Opcji jak zwykle mnogość, zagadki mają nie podwójne dno, ale potrójne i poczwórne.



Zauważyłem, że oni bardzo boją się tych zdjęć, co im je robię. Kiedy widzą aparat szybko się odwracają, no i zmatowili mi optykę, żeby fotki były niewyraźne.
Nic to, chodzi przecież o kontekst, żeby sobie łatwiej przypomnieć.

Boją się. To znaczy, że nie wierzą swoim szefom, nie ufają już tym plecom. Wszystko jest pisane palcem po wodzie, dlatego wciąż nasyłają nowych, niezorientowanych w sytuacji i każą im udawać pewnych siebie, grać rolę wygranych, no i napuszczają na mnie ludzi z mojego otoczenia. Dlatego min. jest ich tak dużo od kilku miesięcy.


Między dworcem, a rynkiem chyba z dziesięciu wychodziła naprzeciw mnie. Nie licząc wydry z telefonem na dworcu i jej goryla z lewej strony. Wydra dwa dni wcześniej siedziała rozkraczona na przystanku, kiedy jechałem wiadomo gdzie, i wydymała do mnie wargi. Niezłe nogi, wydra innym razem sobie pogadamy.



„za to samo, co on robi” - w sensie, robimy mu to, „za to samo, co on robi” - temu nie wierzcie, to bardzo złożona historia, ale powiem krótko – za wszystko odpowiada SB, potem UOP i ABW. Za każdy element, który was ode mnie spotyka. Ja naprawdę za to nie odpowiadam, wszystko jest wynikiem złożonej manipulacji SB. No i nieustającego stresu, który z tego wyniknął. Nie byłoby tego, lub w mniej przeszkadzającej postaci, gdyby nie odwieczna zamrażarka służb, w której jestem subtelnie przetrzymywany.

Skoro abw zaczyna się tłumaczyć ze swoich działań, to to oznacza popłoch.


Koniec jest już bliski.






czwartek, 30 sierpnia 2018

Tajemnica kościoła w Skarszewach


 2013

Miłośnicy historii Skarszew wraz z parafią pw. św. Maksymiliana Kolbego chcą w ten weekend odtworzyć historyczne wydarzenie z 1741 r., jakim było zbudowanie świątyni w 24 godziny. Uda się kościół w Skarszewach zbudować w dobę i tym samym pobić rekord Guinnessa? 







czyli o tym, jak niemcy Polaków ..ten... tego... bez mydła.

Najpierw obszerne fragmenty tekstu z kociewiaków..






Z pokolenia na pokolenie przekazywano w grodzie nad Wietcisą piękną legendę o tym, jak w Skarszewach w ciągu 24 godzin zbudowano ewangelicki zbór. Po przebadaniu materiałów historycznych z poprzednich stuleci udało się udokumentować, że stara legenda jest w znacznym zakresie relacją z prawdziwego wydarzenia. Okazało się, że w ciągu jednej nocy z 14 na 15 września 1741 roku, z elementów budowlanych przywiezionych z Gdańska na 131 wozach, wybudowano w Skarszewach ewangelicki kościół.


Od początku siedemnastego wieku trzy kolejne ewangelickie zbory w Skarszewach wbudowane były w trójstronną basztę średniowiecznego muru miejskiego, usytuowaną ongiś u wylotu ulicy Kościelnej. Pierwszy basztowy zbór spłonął najprawdopodobniej w 1629 roku, podczas pierwszej wojny polsko-szwedzkiej. Niektórzy historycy podają , że kościół ten uległ zniszczeniu nieco później - w 1630 lub 1631 roku.

Następny zbór ewangelicki wybudowano na tym samym miejscu w 1635 roku. Służył on wiernym przeszło sto lat. Ostatnie chwile użytkowania tego kościoła były niezwykle dramatyczne. Ich opis znamy ze sprawozdania rządcy skarszewskiego zboru - kaznodziei Johanna Christopha Weise, który w 1741 roku doprowadził do zbudowania nowego kościoła ewangelickiego.





Ze sprawozdania wynika, że w święto wielkanocne 1741 roku, zaraz po rozpoczęciu mszy, świątynię wypełnił krzyk przerażenia. Z jednej strony wołano, że pękają belki, z drugiej – iż wybuchł pożar. Mimo, że obydwa alarmy były nieprawdziwe, ludzie tłocząc się do wyjścia i zeskakując z empor (wewnętrznych „balkonów” wspartych na kolumnach), wzajemnie się przygniatali. Kilka osób wskutek obrażeń wkrótce zmarło.

Choć całe zdarzenie spowodowane było nieuzasadnioną paniką, kaznodzieja Weise przyznaje, że ze względu na zły stan zboru, pęknięcie belek i załamanie empor stanowiło realne zagrożenie.

Orzeczenie rzeczoznawców było jednoznaczne: zbór nie nadaje się do remontu, należy go rozebrać. Te tragiczne wydarzenia i nakaz natychmiastowego zamknięcia świątyni spowodowały, że kaznodzieja Johann Weise zwrócił się do gdańskich ewangelików o pomoc przy budowie nowej świątyni. Ojcowie tego miasta wysłuchali jego prośby.

Darowizny w wysokości 900 florenów, które po trzykroć przez dostojną Radę otrzymał, pozwoliły na wynajęcie gdańskiego mistrza ciesielskiego Johanna Christopha Rohra. Drewniane elementy do budowy kościoła zostały potajemnie zamówione poza Skarszewami z obawy, że polski król na wieść o czynionych przygotowaniach mógłby zakazać budowy zboru. Kaznodzieja Weise podaje, że materiały budowlane nadeszły z Gdańska na 131 wozach, pod opieką 94 żołnierzy ( jako robotników), 24 cieśli, 12 murarzy i 20 pomocników.

Wyobraźmy sobie, jaką sensację musiał wzbudzać już sam wyjazd z Gdańska mierzącej ponad kilometr kolumny wozów z materiałami budowlanymi, w eskorcie prawie setki potężnych gdańskich żołnierzy i licznych rzemieślników, głównie cieśli okrętowych i murarzy. Zapewne nawet w takiej metropolii jak Gdańsk nie był to widok powszedni, a co dopiero w położonych przy drodze przejazdu małych miejscowościach.






Po dotarciu na plac budowy, mimo protestów katolików, w ciągu zaledwie 24 godzin rozebrano starą świątynię i na jej miejscu wybudowano nowy ewangelicki zbór w konstrukcji „pruskiego muru”. Miał on 8,80m długości, 8,15m szerokości i okazałą wieżę, zakończoną chorągiewką z rokiem budowy, o wysokości ponad 27 metrów. Wieści o pomyślnym finale tego doskonale zaplanowanego i precyzyjnie wykonanego przedsięwzięcia rozeszły się szerokim echem w całych Prusach Królewskich. Dotarły nawet do polskiego króla wraz z skargą na zbrojny najazd grodu nad Wietcisą. Jednakże po fakcie gdańska Rada potrafiła skutecznie odeprzeć wszelkie zarzuty.

Słynny skarszewski zbór istniał 140 lat, do roku 1881. Wtedy to konsekrowano nowy, istniejący do dziś, kościół ewangelicki zbudowany za niebagatelną kwotę 180 tysięcy marek. Zasłaniający boczne wejście do nowej świątyni basztowy zbór został rozebrany, a zdatne do użytku drewno sprzedano gospodarzowi z Olszanki , który wybudował z niego wiatrak. 



 


LEGENDARNE WĄTKIWspaniałe dzieło gdańskich budowniczych w następnym stuleciu przeszło do legendy. Według niej polski król (albo wojewoda – w innej wersji legendy), będąc w nastroju do żartów, uległ prośbie skarszewskich ewangelików i wyraził zgodę na budowę nowego zboru, pod warunkiem ukończenia budowli w ciągu 24 godzin. Mimo to ewangelicy podjęli próbę budowy kościoła w tym nierealnym na pozór czasie. Dalszy przebieg akcji niemal dokładnie pokrywa się z faktami historycznymi. Legendarne jest tylko zakończenie, które podaję za nieżyjącymi już skarszewskimi gawędziarzami i niemieckimi publikacjami z dziewiętnastego wieku.

Gdy nadszedł świt, budowa ewangelickiego zboru w Skarszewach była na ukończeniu. Za kwadrans upływał czas wyznaczony na wykonywanie robót.. Wtedy na budowie zapanowało wielkie zamieszanie. Zginął gdzieś drewniany bolec potrzebny do połączenia ostatniej belki konstrukcyjnej. Bez tego nie uznano by dzieła za skończone. Robotnicy przeszukali wszystkie kąty. Bezskutecznie. Bolca nigdzie nie było. Budowniczym zostało tylko kilka minut. Ktoś chwycił za siekierę próbując wyciosać brakujący element, choć wiadomo było, że już nie zdąży.





Kiedy klęska ewangelików była przesądzona, z tłumu gapiów przecisnął się katolicki chłopiec. Podbiegł do głównego cieśli i wskazał oddalającego się mnicha jako sprawcę kradzieży poszukiwanego bolca. Bez słowa, z szybkością błyskawicy dopadli go potężni rzemieślnicy i odebrali mu brakujący element budowlany. Najzręczniejszy gdański cieśla okrętowy chwycił bolec i po rzuconej mu z góry linie wdrapał się na szczyt budowli. Przyłożył drewniany koł do otworu w belce i wielkim młotem wbił go do środka , łącząc ostatnie belki konstrukcyjne.

W tym momencie rozległo się donośne bicie zegara na wieży skarszewskiej fary, oznaczające całkowite wstrzymanie robót. Koniec wieńczy dzieło. W takich okolicznościach, według legendy, zakończono budowę zboru. Chłopiec, który udaremnił niecne zamiary mnicha, został hojnie nagrodzony, a skarszewscy ewangelicy zaprosili zebranych katolików do wspólnej uczty. Przed zbór zajechały wozy pełne beczek dubeltowego gdańskiego piwa, mocnej tabaki i przeróżnego jadła. Wszyscy mieszkańcy Skarszew i okolicznych wiosek przez wiele godzin w dobrej komitywie świętowali pojednanie. Tak oto katolickie dziecko przyczyniło się do pogodzenia zwaśnionej na tle wyznaniowym społeczności grodu nad Wietcisą.

CENNE ZABYTKIPo basztowych zborach zachowało się niewiele pamiątek. Szczęśliwie, na dachu zakrystii poewangelickiego kościoła, przetrwał do naszych czasów niezmiernie ciekawy zespół zabytków z dawnych ewangelickich świątyń. Są to zamocowane na jednym maszcie dwie historyczne chorągiewki wieżowe oraz stanowiący ich zwieńczenie promienny krzyż. Starsza chorągiewka, częściowo zniszczona, pochodzi z luterańskiego kościoła zbudowanego w 1635 roku. Natomiast młodsza zdobiła ongiś legendarny zbór z 1741 roku.

W Muzeum Skarszew, z okien którego roztacza się najwspanialszy widok na kościół poewangelicki i dziedziniec, gdzie kiedyś stały kolejno trzy basztowe zbory, przygotowywana jest ekspozycja pamiątek związanych z tymi obiektami. Wśród zabytków są takie rarytasy, jak blaszany półksiężyc z chorągiewki wieżowej kościoła ewangelickiego z 1741 roku oraz pieczęć Parafii Ewangelickiej w Skarszewach, na której najprawdopodobniej znajduje się wizerunek pierwszego basztowego zboru, spalonego przez Szwedów w 1629 roku . Ze względu na atrakcyjność zgromadzonych eksponatów, związanych z burzliwymi dziejami grodu nad Wietcisą, warto będzie odwiedzić utworzone z inicjatywy burmistrza Dariusza Skalskiego Muzeum Skarszew. Otwarcie tej placówki zaplanowane jest na 9 października bieżącego roku.
Edward Zimmermann

Za magazynem Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego. 





Tyle legenda, a może raczej – zafałszowana historia....



Jak było naprawdę?




A więc, było to tak....



Prawdopodobnie odpadł tynk i w ścianie zauważono nietypowy element budowlany – (Zginął gdzieś drewniany bolec potrzebny do połączenia ostatniej belki konstrukcyjnej. Robotnicy przeszukali wszystkie kąty. Bezskutecznie. Bolca nigdzie nie było ) domyślam się co to było, ale nie będę o tym pisał. Żeby go wydobyć trzeba było rozebrać ścianę nośną budynku, stąd cała afera...

świątynię wypełnił krzyk przerażenia. Z jednej strony wołano, że pękają belki, z drugiej – iż wybuchł pożar. Mimo, że obydwa alarmy były nieprawdziwe,

Kiedy zauważono ten element, podjęto szybką decyzję – niewygodnych świadków zabito zrzucając ich z empor, skacząc im po głowie, bądź kopiąc i bijąc pięściami.
Jeszcze do końca nie ustalili wersji, jaka katastrofa, ale też krzykami starali się zagłuszyć krzyki ofiar....

PO morderstwie rozgłoszono fałszywe wieści i kościół zamknięto na 4 spusty.

Potajemnie doskonale zaplanowali i precyzyjnie wykonali przedsięwzięcie wywiezienia tego elementu do Gdańska.

Pod obstawą zbrojnie przyjechali wydobyć i wywieźć ten element.

na 131 wozach, pod opieką 94 żołnierzy ( jako robotników) jaką sensację musiał wzbudzać już sam wyjazd z Gdańska mierzącej ponad kilometr kolumny wozów z materiałami budowlanymi, w eskorcie prawie setki potężnych gdańskich żołnierzy i licznych rzemieślników, głównie cieśli okrętowych i murarzy. Zapewne nawet w takiej metropolii jak Gdańsk nie był to widok powszedni, a co dopiero w położonych przy drodze przejazdu małych miejscowościach.

zbrojny najazd - mimo protestów katolików, w ciągu zaledwie ... godzin rozebrano starą świątynię wydobyto co trzeba i na jej miejscu wybudowano nowy ewangelicki zbór w konstrukcji „pruskiego muru” - dokonano podmiany budynku – był budynek, potem go nie było i znowu był.... a tajemnica pozostała tajemnicą.

Skąd my to znamy?

Ktoś coś jednak wiedział - "mimo protestów katolików", oraz: "rozeszły się szerokim echem w całych Prusach Królewskich. Dotarły nawet do polskiego króla wraz z skargą" (ale na co?)

Jednakże po fakcie gdańska Rada potrafiła skutecznie odeprzeć wszelkie zarzuty. Jakie zarzuty?

Potem wyczyszczono archiwa, zlikwidowano stopniowo świadków, zabór, wojny..... zrobiły swoje.


Osobnym wątkiem jest to, skąd się wziął luteranizm.

Ano udawanie przed Słowianami chrześcijan było tak uporczywie trudne, że trzeba było coś z tym zrobić - wyciągnęli z jakiejś dziury jakiegoś Lutra i kazali mu rozgłaszać to co napisali mu na kartce - świetnie pokazali to twórcy serialu Ranczo w jednym z odcinków, kiedy ksiądz proboszcz przybija kartkę do drzwi kościoła, jest nawet stosowny komentarz, który wskazuje na inspirację...
Czy ktoś słyszał w Polsce Europie na świecie o tym, jak w Wilkowyjach proboszcz przybił kartkę na drzwi?? No, nie. Nie, bo nie miał odpowiednio zorganizowanego pijaru - jak Hitler przy podpalaniu Reistagu, Amerykanie przy obalaniu pomnika Saddama Husaina w Bagdadzie, albo Ukraińcy ze swoim fortepianem na ulicach Kijowa podczas tzw. spontanicznej rewolucji.
Bez pijaru nie ma niczego. Widzicie, niejaki Braun, który zrobił o luteraniźmie dwu godzinny film, pracował nad nim wiele miesięcy, a może lat, a ja wam to wyjaśniłem lepiej i szybciej w kilku zdaniach...



Establiszment zachodni przetrzymuje ludzkość w ciemnocie, bo z tego wynika jego przewaga nad nami.







Niemcy nieustannie zabawiają nas historyjkami i mrzonkami o swojej wymyślonej niby wyższości intelektualnej, zakłamują nieustannie zafałszowują naszą historię, wprowadzając chaos do naszego życia, stosują chore zagrywki psychologiczne, skłócają nas ze sobą, wodzą za nos wpędzając w obłęd taką specjalnie w tym celu spreparowaną grą, która sprawia, że zamiast zajmować się na serio swoim życiem, ludzie zajmują się wirtualnymi problemami.... 

Ta gra niszczy związki między ludźmi, niszczy współpracę i zaufanie, znieważa i upadla ludzi, wprowadza złość i nienawiść do społeczeństwa, ta gra staje się ważniejsza niż realne problemy i powoduje stratę czasu i energii na coś, co jest tylko sztuczką umysłu, a nie rzeczywistością.... grają na tej nucie, zajmują nas nią nieustannie, a my nie widzimy prawdy, rzeczywistość umyka, prawda umyka, choć patrzymy na nią cały czas, prawie nikt nie zadaje pytań o nią....

Paradoksalnie ta gra ośmiesza nas i sprawia, że niemcy pogardzają nami, bo wpuszczają nas w kanał jak małe naiwne dzieci....


Ta gra nazywa się: KTO MA DŁUŻSZY SAMOCHÓD..




Znacie taką grę?



Wydarzeniem w Skarszewach zainteresowało się wiele ogólnopolskich mediów. Do Skarszew przyjeżdżają także mieszkańcy z całego Pomorza i Polski. W miasteczku pojawiło się również wielu znanych gości; m.in. senator Andrzej Grzyb, wiceprezydent Tczewa ds. gospodarczych Adam Burczyk, radni powiatowi, przedstawiciele różnych organizacji.

- Budowa kościoła w 24 godziny jest świetną promocją Skarszew, Kociewia i Pomorza - powiedział nam senator.


Wiceprezydent dodał: - Jako rodowity mieszkaniec Skarszew jestem dumny z ks. Dariusza Lemana i ludzi, którzy podjęli się tego wyjątkowego przedsięwzięcia. Gratuluję im. Myślę, że ten obiekt będzie świetnie służył promocji miasteczka - dodał Adam Burczyk. 














http://maciejsynak.blogspot.com/2018/08/tajemnica-malborskiego-relikwiarza.html


P.S.

uderz w stół....

https://www.tvn24.pl/wlochy-runal-dach-kosciola-w-centrum-rzymu,864995,s.html