Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

czwartek, 17 listopada 2016

Chorwaci





Chorwaci

Za pierwsze źródło informacji o Chorwatach niektórzy uważają dwa fragmenty kamiennych tablic z greckimi inskrypcjami z II wieku, które zostały wydobyte z dna Morza Czarnego na Krymie i znajdują się obecnie w muzeum w St. Petersburgu, a na których odnaleziono ich etnonim (zob. np. tutaj). Inne źródła również wspominają nazwę Chorwaci (Χοροατος, Χορουατος, Χορόαθος) przed rokiem 500 n.e., np. inskrypcje w mieście Tanais nad Donem, por. wyżej. Jeden z dopływów Donu w regionie Morza Azowskiego do dziś nazywa się Horvatos, co także świadczy o dawnej obecności Chorwatów w tamtym rejonie.
Podobnie jak w Serbach i Antach, często widzi się w Chorwatach plemię alańskie (sarmackie), które sprawowało rodzaj opieki nad Słowianami, aż w końcu doszło do asymilacji obu etnosów. Nazwa Chorwatów powtarza się w kilku miejscach obszaru słowiańskiego. Są to:
  1. dzisiejsi Chorwaci mieszkający w swoim własnym państwie, w przeszłości w jednej z republik jugosłowiańskich,
  2. domniemani Chorwaci w Attyce i Argolidzie (por. greckie nazwy miejscowe w rodzaju Χαρβάτι),
  3. Biali Chorwaci w okolicach Przemyśla i w zachodniej Ukrainie, gdzie lokuje ich Nestor,
  4. Chorwaci na północ od Moraw, po obu stronach Sudetów, gdzie lokują ich Orozjusz, Kronika Dalimila i inne źródła,
  5. Chruvati, jedno z plemion serbołużyckich,
  6. Chorwaci na Kaszubach, czego ma dowodzić nazwa miejscowa Charwatynia.
Konstantyn Porfirogeneta (905–959) wspomina o Białych Chorwatach nad górną Wisłą i w północnych Czechach (zob. np. tutaj) i opisuje ich państwo ze stolicą w Krakowie. Podobno cesarz bizantyjski Herakliusz (610–641) poprosił ich o pomoc w obronie swego imperium przed najazdami Awarów. Część plemion chorwackich wyruszyło wówczas na południe i osiedliło się na obszarze dzisiejszej Chorwacji, przyjmując chrzest jako pierwsi wśród Słowian. Nie wiadomo, co w tej opowieści jest zmyśleniem, a co oddaje rzeczywiste fakty historyczne. Być może Konstantyn pomieszał znane mu relacje o kilku różnych plemionach używających tej samej nazwy, i dorobił do tego wiarygodną historię mającą tłumaczyć ich rozmieszczenie w różnych częściach Słowiańszczyzny.
Dalsze losy wschodniej gałęzi Białych Chorwatów nie są znane. Pozostały po nich prawdopodobnie nazwy topograficzne na zachodzie Ukrainy – Żydaczów, Tłumacz, Dołpatów, Berłohy. Chorwackiego pochodzenia mają być także nazwy Chocim, Hotin, Chotyn, Chocen, spotykane także na Mazowszu (Chociw, Chociwel, Chociszew i Chodonów k. Rawy Mazowieckiej, Chociszew k. Łęczycy, Chociszewo k. Wyszogrodu, Choczeń k. Sierpca, Chodkowo k. Makowa Mazowieckiego, Chotum k. Ciechanowa, Chotynia k. Garwolina, Kotuń k. Siedlec), a wywodzące się od sarmackiego słowa o znaczeniu ‘miejsce walki, obwarowanie, szaniec’. Niektórzy z grupą tą łączą współczesnych Rusinów zamieszkujących ukraińskie i słowackie Zakarpacie i posługujących się mową, którą jedni uważają za dialekt ukraiński, inni za osobny język. Wskazuje się także na elementy kultury Hucułów i innych etnosów zachodniej Ukrainy, jak zamiłowanie do konnej jazdy, palenie tytoniu, silna pozycja kobiety i pozostałości matriarchatu, mające sięgać do czasów alańskiej przeszłości.

Zdaniem Czupkiewicza Białą Chorwację zamieszkiwać miała także ludność pochodzenia celtyckiego podległa Chorwatom. Niektórzy chcieliby widzieć w Białych Chorwatach protoplastów Małopolan, co w świetle analizy dzieł Nestora i Orozjusza nie wydaje się prawdopodobne, z drugiej jednak strony okolice Krakowa wciąż ponoć są określane jako Biała Chrobacja (może to być termin wymyślony przez twórców starożytności słowiańskich ze śr.-gr. Χρωβατία u Konstantyna). Pozostały również nazwiska Karwat, Chrobot, Chrobak, oraz nazwy topograficzne: Karwaty, Harwaty, Chorwatówka, Hrwaty, Klwatka, Klwaty (dawniej Charwaty). Podobne nazwy, np. Charvatce, występują także w płn. Czechach i płn. Morawach, gdzie istnienie Chorwatów jest udokumentowane. Wreszcie arabscy podróżnicy z X w. określają kraj Wiślan terminem aldajr mającym oddawać wyraz odpowiadający osetyńskiemu ældar < aldair ‘książę’.
Nazwa Chorwatów przysparza szczególnie dużo problemów etymologom. Według różnych autorów, pochodzi:
  • od słow. *xrьbь, *xrьbьtъ ‘grzbiet górski’ (dziś hipotezę tę odrzuca się);
  • od słow. *xъrviti sę ‘bronić się’ (w słowackim: charviti se), skąd Chorwaci = plemię odznaczające się bitnością;
  • od słow. *xorvъ, *xъrvъ ‘zbroja, broń’, które z kolei jest pożyczką z germańskiego *harwa, *hurwa;
  • od słow. *xъrv-, *kъrv- ‘róg, rogaty’ (od rodzaju hełmów noszonych jakoby przez Chorwatów);
  • od wyrazu bałtosłowiańskiego, który widoczny jest dziś w litew. šarvúotas ‘odziany w pancerz’, šárvas ‘zbroja, pancerz’;
  • od tego samego *serw-, co nazwa Serbów, jednak zmienionego w ustach Scytów (scyt. *xarv-) lub Celtów;
  • od germań. *hruvat- ‘rogaty’ (por. st.isl. hrútr ‘baran’);
  • od germań. Harfada ‘Karpaty’ (bądź wprost od słowiańskiej nazwy Karpat);
  • od gockiej nazwy plemiennej Hraeda;
  • od irańskiego *(fšu-)haurvatar ‘dozorca bydła’ < pasu-haurva-, zaświadczonego w Aweście (wg Vasmera);
  • od irańskiej nazwy osobowej Xoroatos (x = pol. ch, Vasmer);
  • od irań. hu- ‘dobry’, ravah ‘wolność’;
  • od irańskiej wersji nazwy Sarmatów, *xar-vant- < *sar-mant- ‘rządzony przez kobiety’ (por. wyżej o Serbach).
Podobnie jak w poprzednich przypadkach, etymologie słowiańskie czy germańskie wydają się mało prawdopodobne z uwagi na argumenty przemawiające za pierwotną przynależnością Chorwatów do ludów irańskich.

Rusini

W przeciwieństwie do omówionych wyżej etnonimów, termin ten odnosi się wyłącznie do Słowian wschodnich. Zwraca uwagę dawność formacji Rusь ‘Rusini’, potem ‘kraj, gdzie żyją Rusini’, Rusъ ‘Rusin’ (por. Lech, Czech i Rus), później rozszerzone o -inъ (jednak lm Rusini, a nie *Rusie). Na niesłowiańskie pochodzenie wskazują pośrednio wahania *rus- ~ *ros-, jak w ruskim i rosyjskim Rusь, Rusija, Rossija ‘kraj, gdzie żyją Rusini’ (ostatnia forma trafia się dopiero od XVI wieku i prawdopodobnie jest wtórnie utworzona pod wpływem greckim). W starych dokumentach łacińskich i greckich odnajdujemy formy Russia, Ruscia, Ruzzia ‘Ruś’, Ruzeni, Ruteni, Ῥουθήνοι ‘Rusini’. Pisownia z -t-, a potem i z -th- (Rutheni), jest najprawdopodobniej wtórna.
Przedstawiono cały szereg propozycji etymologii tego etnonimu:
  • od szwedzkiej nazwy etnicznej, za pośrednictwem fińskiego Ruotsi ‘Szwedzi’ (i podobne wyrazy estońskie, liwskie itd.);
  • od ugrofińskiego *ruotsi o nieznanym znaczeniu pierwotnym (Kovalev);
  • od hydronimów Rosь, Rъsь, Rosa, lub wręcz od słowa o znaczeniu ‘woda, rzeka’ (por. wyżej o terminach wodnych);
  • od dawnej nazwy Wołgi Ῥᾶ (Rha), związanej z aw. Raŋhā i dalej z rosa;
  • od słow. *rus- ‘jasnowłosy; rudy’ < *rud-s- (por. staropol. rusy i cz. rusý);
  • od słowiańskiego rdzenia *ru-, *ry-, widocznego w runo, rwać, ruch itd.,
  • od adriatyckiej Raguzy (dziś Dubrownik, fantastyczna hipoteza wysunięta niedawno przez Kunstmanna),
  • od imienia Rusa (etymologia uznawana powszechnie za ludową i legendarną, por. wyżej o nazwie Rusin).
Niewątpliwym faktem historycznym jest związek wczesnośredniowiecznych władców ruskich z Wikingami – Waregami. Pośrednio świadczą o tym choćby ich skandynawskie imiona. Pewne jest chyba także, że przynajmniej część Wikingów – Normanów używała wobec siebie podobnej nazwy, np. gr. οἱ Ῥῶς ‘Normanowie’, ῥωσιστί ‘po skandynawsku’ (u Konstantyna Porfirogenety), arab. Rûs ‘Normanowie w Hiszpanii i Francji’, łac. Rusios, quos alio nos nomine Nordmannos apellamus (Liudprand z Cremony, Antapodosis, ok. 950).
Próbowano też dociec dalszej etymologii tego terminu. Przytacza się tu szwedzkie Roslagen – nazwa wybrzeża Upplandu, islandzkie Róþskarlar ‘żeglarze, wioślarze’, ang. rudder ‘ster, wiosło sterowe’, śr.ang. rother. Mało prawdopodobny jest natomiast związek ze stisl. Hreiðgotar, hróðr ‘sława’ czy drótt ‘oddział’.

Czesi

Nazwa ta zawsze oznaczała jedynie etnos zachodniosłowiański, pierwotnie odrębny od Morawian. Istnieje szereg hipotez tyczących się pierwotnego znaczenia ich etnonimu:
  • od *čexъ, będącego zdrobnieniem od *četьnikъ, związanego z terminem *četa ‘oddział ludzi’, ‘tłum’,
  • od *čexъ, będącego zdrobnieniem od *čeljadinъ ‘sługa’ (por. czeladź ‘służba’),
  • od *čęšča ‘las’ (zgodnie z tą hipotezą, Czesi to ‘leśni ludzie’),
  • od *čepati, por. pol. czepiać się,
  • od *čędo ‘dziecko, potomek’ (od stpol. czędo wywodzi się jakoby do szczętu < do szczędu ‘do ostatniego potomka’, por. tutaj),
  • od germańskiego wyrazu, odpowiadającemu niemieckiemu Kebse < kebisa ‘nałożnica, konkubina’, stisl. kéfsir ‘posługacz’.
Znana jest także etymologia etnonimu Czechy (dziś Czesi) jako ‘ludzie Czecha’, a więc wywodząca się od rzekomo istniejącego władcy o tym imieniu, będącym jakoby zdrobnieniem od Czesław lub Czestmir, właściwie Czcisław, Czcimiar (Čьstislavъ, Čьstiměrъ). Istnieje nawet dość niedorzeczny pomysł, że podstawą było imię Václav, w wersji ruskiej znane jako Wiaczesław. Podobne hipotezy wysunięto wobec etnonimów jak Lęchy – Lachy (od Lecha – Lęcha, zob. niżej o Lędzianach), Radymicze (od Radyma), Krywicze (od mitycznego Krywa – Kriva), Dudlebowie (Dulebowie, od Dudleba), Dregowicze (od Draga, zob. niżej), a nawet Rusini (od Rusa) i Słowianie (od Sława). Jednak wszystkie tego etymologie wydają się przesiąknięte schematami średniowiecznych kronik i legend i dlatego dziś nie są popularne w świecie nauki (wyjątek stanowi może etymologia Dudlebów). Prawdopodobne i potwierdzone w źródłach pisanych jest, że wcześni Słowianie nie uznawali władzy plemiennej i że panowała wśród nich demokracja, a wodzów wybierano tylko na okres wojny (stąd termin wojewoda oznaczający tego, kto prowadzi wojów). Jakim więc sposobem imiona jednostek mogły dać początek nazwom słowiańskich plemion?
Nawiasem mówiąc, nazwa Bohemia, w pewnych źródłach także Boichemia, oznaczająca Czechy, wywodzi się od celtyckiego plemienia Bojów, którzy zamieszkiwali dzisiejsze Czechy nie tylko przed Słowianami, ale jeszcze przed germańskimi Markomanami, Hermundurami – Kermundurami i Kwadami, i zachowała się wyłącznie na mocy tradycji piśmienniczej.

Morawianie

Była to zawsze grupa etniczna odrębna od Czechów, a nazwę swoją zawdzięcza rzece Morawie. Słowianie zetknęli się z wieloma germańskim nazwami rzek z zakończeniem -ahva, -aha (od germ. ahva ‘rzeka’, por. łac. aqua ‘woda’) i przyjęli -ava jako przyrostek tworzący nazwy rzeczne, niekoniecznie świadczący o germańskim rodowodzie tych nazw. Również Morava nie musi być nazwą germańską, mogła być utworzona bezpośrednio przez Słowian od starej nazwy Marus, znanej już Tacytowi. Dalsza etymologia tej iliryjskiej zapewne nazwy związana jest zapewne z indoeuropejskim wyrazem morze, choć wysuwano także domniemania o pokrewieństwie z terminem murawa < *mour- ‘trawa na łące’ (stąd Marus = rzeka płynąca wśród łąk), pokrewnej z kolei wyrazowi mech. Nie wiadomo, czy etymologię tę może potwierdzać odmiana Murawa, zaświadczona w kronikach staroruskich (w postaci przymiotnika murawski = morawski).
Oprócz północnej Morawy istnieje też Wielka Morawa w Serbii, powstająca z połączenia Morawy Zachodniej i Morawy Południowej. Z rzekami tymi związane są plemiona Morawian Bałkańskich: Duklanie, Gadczanie, Zahumljanie, Raszanie, Bośniacy, Trawunianie, Timoczanie.

Lędzianie i Lęchowie

Lędzianie lub Lędzanie byli plemieniem zamieszkującym tereny między Wieprzem a Pilicą. Etymologia ich nazwy wydaje się dość przejrzysta, z tym że wywodzi się ona nie tyle od lądu, ile od słow. *lędo oznaczającego ‘ludzie osiedleni na terenie dotąd niezaludnionym’, albo ‘ziemia niezaorana’, albo wreszcie ‘niskie łąki zalewane przez rzekę’. Węgierska nazwa Polaków, lengyelek (liczba pojedyncza lengyel), pochodzi właśnie od tej nazwy plemiennej. Mniej prawdopodobna jest teoria wiążąca nazwę Lędzian z Lugiami, trzeba jednak odnotować, że Lędzianie rzeczywiście mieszkali na terenach Wandali, którzy używali też starej celtyckiej nazwy Lugiów.
Do Lędzian prawdopodobnie odnosił się także termin Lęchowie, przekazywany w dokumentach ruskich jako Lachy. Od formy tej wywodzi się także turecka nazwa Polaków, Lehler (liczba pojedyncza Leh, Lehli). Lęch było prawie na pewno skrótem od *Lęděninъ, utworzonym tak samo jak Stach, brach, swach od Stanisław, brat, swat. Kroniki ruskie potwierdzają wymienność obu form: obok ляхы ‘Polacy’ pojawia się w nich лядьская земля ‘Polska’, полядитися ‘ulec polonizacji’, do dziś ukraiński zna лядувати ‘mieć polską mentalność, trzymać się polskiego sposobu myślenia’.
Niektórzy (np. Czupkiewicz) nie widzą jednak podstaw do łączenia Lędzian z Lęchami i twierdzą, że pierwotniejsza forma wyrazu Lęchy brzmiała Lenki, Lęki (por. litew. lénkas ‘Polak’) i była pochodzenia sarmackiego. Było to jakoby następstwem faktu, że Mazowsze zajęte w początkach VI wieku przez Słowian było wcześniej siedzibą Sarmatów, a ich nazwę własną przeniesiono następnie na przybyłych na te tereny Słowian. Oni sami być może nazywali się Mazowszanami, a dopiero później z tej nazwy powstała nazwa Mazowsza. Być może także, że pamięć o sarmackich pochodzeniu Lenków – Lęchów, których nazwa rozszerzyła się na wszystkich Polaków, dała początek legendzie o sarmackim pochodzeniu całego narodu.

Zdaniem Czupkiewicza, Mazowszanie – Lęchowie toczyli walki z ich zachodnimi sąsiadami – Białymi Serbami (zob. wyżej). Aby pozbyć się problemu, jeden z przywódców Lęchów (znany później po prostu jako Lęch – Lech) poprosił o pomoc naddnieprzańskich Polan i poprowadził ich na wrogich jego plemieniu Serbów. Chętni do pomocy i do emigracji na zachód znaleźli się łatwo, a motywacją był strach przed nadciągającymi Awarami. Biała Serbia została rozbita, władzę w Wielkopolsce przejęli Polanie, a Serbowie uciekli na zachód na Łużyce i na południe do dzisiejszej Serbii. Być może pamięć o tych wydarzeniach przetrwała w serbskiej twórczości ludowej, znającej opowieści o mieście zwanym Leđan Grad ‘gród Lędzan’.
Etymologia nazwy Mazowszan jest o wiele mniej jasna. Już związek Mazowsza z Mazurami jest trudny do objaśnienia. Rdzeń maz- wiąże się najczęściej albo z litewskim mãžas ‘mały’, albo tłumaczy jako rezultat dialektalnej wymowy dawnego maž- związanego ze słoweńskim mažur ‘tłuścioch’. Wysnuwano też przypuszczenie o związku z imieniem własnym Maz lub Mazoch (skąd Mazow, Mazosze, później Mazowsze) lub z rdzeniem oznaczającym miejsce błotniste (por. maź, mazać ‘smolić, brudzić’, od występujących tu błot, lub ‘barwić’, od hodowli czerwca polskiego).

Siewierzanie

Plemię Siewierzan zamieszkiwało tereny na wschód od środkowego Dniepru, nad Sejmem i Desną. Podobne terminy powtarzają się jednak nad Dunajem w Rumunii i Bułgarii (Siewiercy, Σέβερεις), a także w Polsce, w nazwie miasta Siewierza położonego w dolinie Czarnej Przemszy (pierwotnie Siewior), a także w nazwie Siewierska koło Włocławka. Najbardziej oczywistą wydaje się hipoteza o związku tego etnonimu ze słowiańskim słowem, zachowanym w staropolskim jako siewior ‘północ’, ale i ‘wiatr północny’ (por. czeskie sever ‘śnieżyca’). Pierwotnie zresztą wyraz *sěver odnosił się właśnie do wiatru, a nie do strony świata, por. litew. šiaurỹs ‘wiatr północny’, łac. caurus ‘wiatr północno-wschodni’, gockie skūra windis ‘huragan’ < IE *(s)ḱēu(e)r-. Być może nazwa ta jest analogiczna nazwie Kujawa ‘wichura’ od *kujь ‘wiatr’ – por. Kijów, dawna Kujawa (tak w źródłach arabskich i łacińskich, wyciąganie tej nazwy od imienia rzekomego Kija jest etymologią ludową), i Kujawy w Polsce. Trudno bowiem zgodzić się z tezą, że nazwa Siewierzan odnosiła się do najbardziej północnego plemienia Słowian, skoro mieszkali oni na wschód, a nie na północ od centrum wschodniej słowiańszczyzny. Tym bardziej tłumaczenie to nie pasuje do polskich miejscowości o nazwach opartych na tym samym rdzeniu.
Ciekawą hipotezę przedstawił Z. Gołąb. Otóż jego zdaniem trzy etnonimy słowiańskie: *Sěv-er-, *Slov-ěn- (*Svob-ěn-) i *Sьrb- ~ *Sъrb-, wywodzą się od indoeuropejskich rdzeni o znaczeniu ‘krewny, członek rodu’: *ḱoiwo- ~ *ḱeiwo-, *swobho-, *ḱerbho-, a zbieżność nazwy Siewierzan z określeniem północy czy północnego wiatru jest przypadkowa. Wysunięto także domniemanie o związku nazwy Siewierzan z etnonimem Serbów (zob. wyżej) i późniejszemu zbliżeniu tej nazwy do wyrazu pospolitego.

Inne nazwy

Herodot (V wiek p.n.e.) lokalizuje na obszarze Podola i Wołynia plemię Neurów. Neurów niektórzy uważają za Słowian znajdując w ich nazwie słowiański rdzeń *neur- (por. nurzać, nurek itd.). Jednak słowiańskie wyrazy nie wykazują śladów *eu, a jedynie *ou, i dlatego inni (moim zdaniem słusznie) wykazują bezzasadność wiązania tych wyrazów i znajdują dla nazwy Neurów etymologie bałtyjskie lub fińskie. Decydują tu także względy semantyczne (plemię nurków? – zob. wyżej uwagę o fałszywych założeniach w etymologizowaniu nazwy Wenetów). Nowa słowiańska etymologia przedstawiona przez Gołąba: neur- < *nerw- ‘siła życiowa; dojrzały mężczyzna’ wydaje się również nieprawdopodobna.
Podobnie nie ma podstaw do proponowania słowiańskiej etymologii dla Silingów wspomnianych przez Ptolemeusza, a potem określoną dopiero w V wieku przez Hydatiusa jako odłam Wandalów. Rdzeń *sil- powtarza się w indoeuropejskich nazwach wodnych i nie ma żadnych podstaw dla etymologii słowiańskiej (jakoby od *slęg- ‘mokry, wilgotny’). Pozostałością po Silingach są dziś toponimy Ślęża i Śląsk. Wtórnie od nazwy góry powstała też nazwa plemienna Ślężanie.
Za Słowian uważano także plemię Budinoi umieszczanych przez Herodota między Dnieprem a Wołgą i wzmiankowanych też przez Ptolemeusza. Etnonim ten ma etymologię udmurcką (wotiacką, a więc ugrofińską) i niezasadnie wiązano go z *buditi ‘budzić’, *bъděti ‘czuwać’, a także z domniemanym *bydь jakoby utworzonym od *by- < *bhū- na podobnej zasadzie jak *ljudъ ‘lud’ utworzono od *leuH- (oba rdzenie miały pierwotnie podobne znaczenie, por. gockie liudan ‘rosnąć’, por. też ród – rosnąć). Stworzono też (najczęściej mocno naciągane) etymologie słowiańskie dla innych nazw ludów / plemion znanych w starożytności (Lugii, Mugilones, Galindoi, Bulanie).
Śladem dawnych wędrówek Słowian zdaje się rozmieszczenie słowiańskich nazw plemiennych. Wyżej wspomniano już o Serbach i Chorwatach. Jednym z plemion serbskich byli Duklanie; Dukla jest też nazwą miasta w powiecie krośnieńskim. Nazwa innego plemienia związanego z Serbami, Bośniaków (dziś mieszkających w państwie o nazwie Bośnia i Hercegowina) może mieć swój odpowiednik w okolicach dzisiejszego Zgorzelca, gdzie w przeszłości zamieszkiwali Bieśniczanie (także opisywani jako Bieżuńczanie, Biełżuczanie). Nazwa Kijowa wywodzi się prawdopodobnie od dawnego Kujawa; ta sama nazwa powtarza się w Polsce (Kujawy, Kujawianie). Na szczególną uwagę zasługują nazwy plemion słowiańskich z Wołynia i Podola, które powtarzają się nad Łabą, w Czechach, w Polsce, na Bałkanach. Do grupy tej należą wyżej omówionych etnonimy Serbowie, Chorwaci, Siewierzanie, ale i szereg innych. Jednym z takich plemion są również zamieszkujący obszar Wołynia nad górnym Bugiem i górną Prypecią Dulebowie, którzy według źródeł ruskich zostali w VI wieku ujarzmieni przez Awarów, a w 885 zostali przyłączeni do Rusi Kijowskiej. Inni Dulebowie lub Dudlebowie zamieszkiwali dorzecze Wełtawy i są zaliczani do plemion czeskich (cz. Dudlebi i nazwa miejscowości Doudleby). Jeszcze inna gałąź Dulebów była jedną z głównych grup plemiennych uczestniczących w wędrówkach Słowian na południe, obok Serbów i Chorwatów. Etymologia ich etnonimu jest niejasna, najczęściej przyjmuje się hipotezę, że staroruskie Dulěbъ ma związek z germańskim imieniem Deudoleifs, Dietleip, Detlef. Wskazuje się też na możliwy związek z wyrazem dudy, por. zwłaszcza ros. волынка ‘dudy’, które dowodzi, że instrument ten był znany na Wołyniu, być może i tamtejszym Dulebom.
Sama nazwa Wołyń także wydaje się powtarzać w kilku miejscach Słowiańszczyzny. Dzisiejsza forma tego wyrazu jest zniekształcona, w staroruskim znajdujemy postać Velynь. Oprócz Wołynian z Wołynia istniały i inne grupy używające podobnej nazwy, o czym świadczy czeska nazwa miejscowości Volyně, a także nazwy polskiej wyspy Wolin i plemienia Wolinian, w których odnotowujemy -li- zamiast -ły- wskutek wpływu niemieckiego, w rezultacie rozwoju fonetycznego w języku pomorskim lub w rezultacie zbliżenia do czasownika woleć (on woli) lub przymiotnika woli (od wół). Oprócz jedynie pozornie poprawnej etymologii ‘kraj wołów’ (analogicznej do etymologii nazwy Italia ‘kraj cieląt’, jednak niezgodnej z brzmieniem formy staroruskiej) proponowano także związek z rzeką o nazwie Wilia (dopływ rzeki Horyń), z litew. uolà ‘skała’, z imieniem rzekomego Wiełyna, jakoby wodza Wołynian, z wyrazem *volь ‘pagórek’ (dziś w polskim wole ‘wybrzuszenie na szyi’), wreszcie z nazwą etniczną Wołochów (trudne do przyjęcia z uwagi na niezrozumiały zanik -ch-).
Nazwy Drewlanie, Drzewianie powtarzają się również na zachodzie (należący do Związku Obodrzyckiego Drzewianie na zachodnim brzegu dolnej Łaby) i na wschodzie (Drewlanie mieszkający nad południowymi dopływami Prypeci). Pozornie oczywista etymologia związana z wyrazem drzewo może nie być poprawna. Istnieje bowiem hipoteza, że pierwotną postacią było *Dregъvl′ane < *Dręgъvjane i że termin ten ma związek z etnonimem Dregowicze. W takim wypadku obserwowalibyśmy tu nieregularny rozwój fonetyczny *ę > e (zamiast oczekiwanego ′a), por. Lech zamiast oczekiwanego Lęch. Wyraz ten ma być dalej oparty na słowiańskim terminie *dręgy, *dręgъve ‘trzęsawisko’ (gdyby wyraz ten zachował się był w polskim, byłby brzmiał *drzągiew).
W różnych miejscach Słowiańszczyzny powtarzają się również nazwy Polanie, o etymologii związanej bądź z polem, polaną, bądź z polanem (kawałkiem drewna przeznaczonym na opał). Znani są nie tylko wielkopolscy Polanie znad Obry, Warty i Gopła, ale także naddnieprzańscy Polanie zamieszkujący okolice dzisiejszego Kijowa. Badania archeologiczne, a w szczególności pomiary antropometryczne (kraniometryczne) na wczesnośredniowiecznych cmentarzyskach nad Dnieprem i nad Wartą, pozwalają zakładać wspólny rodowód obu tych plemion. Stwierdzono także, że nadwarciańscy Polanie używali hełmów bojowych typu wschodniego, takich samych jak na Kijowszczyźnie i na Wołyniu.
Istnieje na koniec grupa nazw etnicznych plemion słowiańskich na *-itji, które L. Moszyński zinterpretował jako pochodzące od nazw odtopograficznych na *-jane. Nazwy z takim przyrostkiem miałyby świadczyć również o migracjach Słowian: odłamem Obodrzan, który opuścił nadodrzańskie ziemie rodzinne i zamieszkał w nowym miejscu, byliby zgodnie z tą koncepcją Obodrzycy znad Łaby. Podobna nazwa Obodryci pojawia się nad Dunajem wśród Słowian Południowych, obok Narentan i Morawian Bałkańskich; południowi Obodryci weszli później w skład Chorwatów lub Serbów. Podobnie od Drewlan (zob. wyżej) z południowego Polesia wywodziliby się Dregowicze, których nazwa występuje nie tylko między Prypecią i Berezyną oraz bardziej na północ, w dorzeczu Dźwiny (ci Dregowicze uważani są obok Krywiczów i Radymiczów za przodków Białorusinów), ale i na Bałkanach (stąd i częste nazwisko Dragović < *dręg-). Inne przykłady to wzmiankowani wyżej Lędzanie z obszaru między Wieprzem a Pilicą i wielkopolscy Lędzicy, Łężanie (Łużanie) lokowani między Wisłą, Wartą i Odrą i Łużycy (*Lǫžitji) znad Sprewy, Łaby i Nysy Łużyckiej, wreszcie Leszanie mieszkający w okolicach wyspy Uznam i Lesicy lokowani na zachód od nich (nazwy z końcówką -e, tj. Obodrzyce, Lędzice, Łużyce, Lesice są późniejszego pochodzenia). Etnonimy Dziadoszanie i Dziadoszyce z okolic Szprotawy i Głogowa są natomiast używane zamiennie i możliwe, że odnosiły się do tego samego plemienia.
Poprzednia część Spis treści


Dane bibliograficzne pozycji literatury wzmiankowanych na tej witrynie podano w zestawieniu na tej stronie.

Dalsza lektura

Oto lista innych artykułów autora, opublikowanych na tej witrynie i wiążących się z omawianymi tu zagadnieniami:
Uwaga: Żaden z artykułów przedstawionych na tej witrynie nie ma formy ostatecznej. Wprowadzane są do nich zmiany i uzupełnienia, czasem drobne, czasem bardzo istotne.


Pasjonaci historii wykopywali z lasu ...




Serce myśliwca wydarte z ziemi

RADOMYŚL WIELKI. W minioną sobotę przez ponad osiem godzin pasjonaci historii wykopywali z lasu w okolicach Radomyśla Wielkiego szczątki niemieckiego samolotu myśliwskiego z czasów drugiej wojny światowej. To co znaleźli przerosło wszelkie oczekiwania.

W tym, że głęboko w ziemi w niewielkim lasku tuż obok Radomyśla Wielkiego może znajdować się zakopany niemiecki myśliwiec, członków sekcji historycznej Aeroklubu Mieleckiego powiadomił pan Józef, mieszkaniec miasteczka. Jesienią 1944 roku był on świadkiem, jak niemiecki samolot, ostrzelany przez Rosjan, z ogromnym impetem runął na pobliską podmokłą łąkę. – Samolot zapalił się w powietrzu i spadł, z ogromną prędkością wbijając się w ziemię. Pamiętam wybuch, ogień i czarny dym. Na miejscu zaraz pojawili się żołnierze rosyjscy, którzy zabezpieczyli teren, wyzbierali fragmenty maszyny i szybko odjechali – opowiada świadek. Resztę, z tego, co pozostało, oczyścili sami mieszkańcy Radomyśla. Największe fragmenty niemieckiego myśliwca miały jednak pozostać wbite głęboko w ziemię, na głębokości około 4 metrów. W zawierusze wojennej o katastrofie zapomniano, zaś sam teren przez ponad 70 lat od przejścia frontu zdążył zarosnąć lasem.

Coś jest w ziemi
Sekcja Historyczna Aeroklubu Mieleckiego sprawdza wszelkie podobne historie, gdy więc jej przewodniczący Mariusz Mazur dowiedział się o katastrofie niemieckiego myśliwca, wraz z Andrzejem Helowiczem i podobnymi sobie pasjonatami, czym prędzej wybrał się do Radomyśla. – Pierwszy raz zjawiliśmy się na miejscu w maju i za zgodą właściciela działki przeprowadziliśmy badania terenu magnetometrem. Na polanie w niewielkim lasku znajdowało się zagłębienie, a tam, według wskazań przyrządów, na głębokości ok. 4 metrów spoczywał duży metalowy przedmiot, długości do 6 metrów i szerokości około 1,5 metra oraz wiele mniejszych elementów. Wszystko wskazywało na to, że jest to faktycznie miejsce katastrofy samolotu – opowiada Mariusz Mazur.
Kolejne badania potwierdziły tę hipotezę. Wykrywacze metalu oszalały, wskazując pod ziemią ogromne przedmioty ze stali i aluminium. Nie można było jednak od razu przystąpić do odkopywania znaleziska. – Przede wszystkim nie było wiadomo, co stało się z pilotem samolotu, gdyż brak było świadków, którzy widzieliby, czy pilot zdążył się ewakuować, czy też zginął za sterami. Przypuszczaliśmy więc, że szczątki niemieckiego lotnika mogą wciąż spoczywać w maszynie. To zupełnie zmienia profil poszukiwań, gdyż miejsce katastrofy maszyny należy wówczas traktować jako miejsce nieoznaczonego pochówku i jego rozkopanie wymaga zgody m.in. Instytutu Pamięci Narodowej, o którą wystąpiliśmy. Poza tym samolot był uzbrojony, w ziemi mogą więc znajdować się karabiny, pociski i inne materiały wybuchowe, konieczna była więc obecność saperów. Po trzecie, jest to obiekt ceny historycznie, nad wykopaliskami muszą więc czuwać specjaliści – archeolodzy. Nasza grupa jest jedyną na Podkarpaciu, która odkrywa takie znaleziska całkowicie legalnie, musieliśmy więc powiadomić wszelkie odpowiednie instytucje i czekać na niezbędne pozwolenia – wyjaśnia Mariusz Mazur.

Długa droga do odkrycia
Oczekiwanie trwało niemal pół roku. Pierwszy zakładany termin wykopalisk, planowany na wrzesień, wciąż oddalał się w czasie. Mielecka ekipa detektywów historii nie próżnowała jednak. Za wszelką cenę starali się zdobyć jak najwięcej informacji o katastrofie i o pilocie, który mógł spoczywać w radomyskim lesie. Nawiązali ścisłą współpracę z niemiecką Fundacją „Pamięć”, przejrzeli wiele stron dokumentów i opracowań historycznych. Nie byli zdziwieni faktem, że historia powiatu mieleckiego milczy na temat katastrofy. – Podobnie było ze szczątkami samolotów, które wcześniej odnaleźliśmy na terenie powiatu; z odnalezioną przez nas rakietą V-2 we wrześniu ubiegłego roku, czy ze szczątkami bombowca B-17. Mieszkańcy wskazywali nam miejsce upadku maszyn, ale wszelkie opracowania historyczne milczały. Można powiedzieć, że swoim działaniem odkrywamy historię naszego powiatu na nowo. Wiemy już, że ziemia mielecka może skrywać w sobie znacznie więcej tajemnic – mówi Mazur.
I wreszcie udało się. Po uzyskaniu wszelkich pozwoleń, zgody IPN-u, archeologów, saperów, wreszcie z pomocą Józefa Rybińskiego – burmistrza Radomyśla Wielkiego, który osobiście nadzorował wykopaliska i zorganizował koparkę, kilkudziesięcioosobowa ekipa poszukiwaczy weszła w teren. W padającym deszczu, który stopniowo przechodził w śnieg, już o 7-ej rano rozpoczęto pierwsze wykopy.

To jest Messerschmitt!
Dokopać się do szczątków nie było łatwo. Wykrywacze metalu co chwilę wskazywały na obecność w ziemi elementów maszyny. Każda z części trafiała w ręce archeologów, była płukana w wodzie i omawiana. To trochę jak układanie puzzli, każdy element mówi coraz więcej o znalezisku. Operator koparki sporo się napocił, by pomóc pracującym w dole łopatami poszukiwaczom, jednocześnie nie uszkadzając tego, co tkwi zaryte w glinie. Około 10-tej odkryto elementy kokpitu myśliwca i jego podwozie. W chwilę później łopaty śmigła. Długie na niemal 1,5 metra, wraz z mechanizmem nastawiania kątów natarcia. Każdy znaleziony element podgrzewał atmosferę i w końcu nikt już nie zwracał uwagi na chłód i śnieg. Niektóre części posiadały świetnie zachowane tabliczki znamionowe, co pozwalało archeologom prześledzić ich historię i pochodzenie. O 13-tej wśród przedmiotów były już elementy fotela pilota, kokpitu, poszycia maszyny, wiązki kabli elektrycznych… Wreszcie łyżka koparki wydziera z dołu na światło dzienne ogromny blok metalu. Wokół roznosi się zapach nafty lotniczej, z przeżartych korozją zbiorników myśliwca wylewa się paliwo. Serce maszyny zostaje złożone na skraju lasu – to ogromny silnik rzędowy należący do Messerschmitta BF-109. – Przez długi czas myśleliśmy, że to będzie myśliwiec typu Focke-Wulf 190, gdyż takie maszyny w większości tutaj latały. Jest to jednak messerschmitt – samoloty te różniły się bowiem silnikami: w FW190 był to silnik w układzie gwiazdy, w BF-109 rzędowy V12 o mocy około 1500 KM. Co ciekawe, nad silnikami obu tych samolotów znajdowały się po 2 karabiny maszynowe. Tutaj też były, ale już ich nie ma – mówił Grzegorz Jączek, saper, podczas oględzin znaleziska. – Mogły zostać zabrane przez radzieckich żołnierzy, albo później przez mieszkańców Radomyśla i do dziś spoczywają w czyimś domu na strychu, lub w szopie – dodał.

Karabinów nie było, były za to taśmy z nabojami do nich i kilkadziesiąt sztuk ostrej amunicji kal. 30 mm w dość dobrym stanie. Niektóre z nabojów były wygięte w łuk od uderzenia samolotu w ziemię. – To specjalna amunicja do strzelania zza winkla – śmiali się obecni na miejscu i ubezpieczający akcję strażacy z OSP Radomyśl Wielki. Cała amunicja ostatecznie została zabezpieczona przez saperów.

Znalezisko do Muzeum
Po wydarciu ziemi wszystkich jej tajemnic, wielki dół można było zakopać. Przez kolejne kilka dni teren będzie porządkowany, by przywrócić mu pierwotny wygląd. A co z fragmentami samolotu, jego śmigłem i wielkim silnikiem lotniczym? – Wszystkie fragmenty zawozimy do siedziby Aeroklubu Mieleckiego, tam pewnie kilka tygodni lub nawet miesięcy potrwa ich oczyszczanie z ziemi i w miarę możliwości z korozji, później postaramy się nazwać każdą część i ją udokumentować. Mamy nadzieję, że silnik messerschmitta i inne dzisiejsze znaleziska wzbogacą kolekcję naszego planowanego Muzeum Historii Mieleckiego Lotnictwa – mówi obecny na miejscu Paweł Świerczyński, prezes Aeroklubu Mieleckiego.

A co ze szczątkami niemieckiego lotnika? Przez moment wśród poszukiwaczy zawrzało, natrafiono bowiem na fragment kości. Szybko jednak wyjaśniono, że nie ma ona związku z poszukiwaniami. – Ostatecznie nie znaleźliśmy żadnych ludzkich szczątek. Być może pilot zdążył uratować się przed katastrofą, może jego ciało zostało zabrane przez Rosjan? Losy tego człowieka są nam nieznane, choć, jeśli uda się odtworzyć, co to był konkretnie za samolot, jaki był jego numer seryjny, poznamy też nazwisko tego, kto siedział za sterami – mówi Mariusz Mazur. I zapowiada inne akcje poszukiwawcze. Ziemie powiatu mieleckiego mogą strzec jeszcze niejednej tajemnicy.
Piotr Durak


15000103_1128746313827703_2480511090243757985_o
Fot. 1. Każdy z elementów samolotu wyciągnięty z ziemi był starannie oglądany i omawiany.
15000133_1128747323827602_2773756413413201574_o
Fot. 2. Największym znaleziskiem tego dnia był wielki silnik lotniczy myśliwca Messerschmitt BF-109.
15000207_1128746543827680_872187404130040610_o
Fot. 3. Wiele emocji wzbudziło znalezienie niemal kompletnego śmigła samolotu.
15025473_1128746530494348_1773568715155859322_o
15025317_1128748727160795_8778551576937470718_o
Fot. 4. Tak wyglądał silnik już po umyciu z błota przez strażaków-ochotników z OSP Radomyśl Wielki.
15039737_1128748070494194_6949395543987944631_o
Fot. 5. Amunicja z samolotu została zabezpieczona przez saperów.



 http://aeroklub.mielec.pl/serce-mysliwca-wydarte-z-ziemi/


Wolny rynek jest dobry




Wolny rynek jest dobry, gdy to my przejmujemy strategiczne spółki słabszej Polski, otumanionej miazmatami balcerowiczowymi. Gdy to jednak nas przejmują, to trzeba się chronić, bo przecież nie mamy równych szans. 


Niemcy dążą do wprowadzenia na poziomie Unii protekcjonistycznego zabezpieczenia własnych firm, gdy się okazało, że na wolnym rynku pojawił się silny gracz chiński, który zaczyna wykupować Niemcy (w tym roku już przejęli spółki o wartości 11 mld dol, w ubiegłym 0,5 mld dol).

Przejęcia chińskie mają pomóc w zrealizowaniu rządowego celu, jakim jest rozwój innowacyjności, co obrazowo określa się jako zastąpienie metki „wyprodukowane w Chinach” metką „zaprojektowane w Chinach”, oraz planu, który mówi, że do 2020 roku 40 proc. istotnych komponentów wykorzystywanych przez chiński przemysł ma być rodzimej produkcji. Do 2025 roku wskaźnik ten ma wzrosnąć do 70 proc. 


Niemiecki minister gospodarki Sigmar Gabriel oznajmił: "Myślę, że nie możemy poświęcać niemieckich firm, miejsca pracy w Niemczech na ołtarzu wolnego rynku, gdy nie mamy równych szans i równych reguł działania."



Wolny rynek jest dobry, gdy to my przejmujemy strategiczne spółki słabszej Polski, otumanionej miazmatami balcerowiczowymi. Gdy to jednak nas przejmują, to trzeba się chronić, bo przecież nie mamy równych szans.
Celem polskich reformatorów powinno być odwrócenie porażki transformacji, bo to była porażka. Bardzo kosztowna ekonomicznie, społecznie i kulturowo. Polska powinna wszelkimi możliwymi sposobami odzyskać swoje stery gospodarcze. 



Niemcy są dziś jedynym krajem Unii, który ma dodatni bilans budżetowy. Bez sojuszu słabszych Unia całkowicie zostanie podporządkowana niemieckim interesom i w efekcie cała integracja zostanie zrujnowana. 



https://www.obserwatorfinansowy.pl/…/chinskie-przejecia-nie…



Monety z Krakowa na statkach Wenedów




Monety z Krakowa na statkach Wenedów przed naszą erą
Listopad 15, 2016RudaWeb 8 Comments

 


 
Pierwsza mennica odkryta w Polsce była znacznie starsza niż obecna nazwa naszego kraju. Jednak znajdowała się na terenie dzisiejszego Krakowa, czyli w historycznej stolicy Polaków. Wybijane przez nią pieniądze służyły władcom, kupcom, rzemieślnikom i rolnikom na ponad tysiąc lat przed Mieszkiem I. Pierwszy tego typu pieniądz zidentyfikowano jednak w zbiorach Bibliothèque Nationale w Paryżu. Francuscy naukowcy przypisali tę monetę celtyckiemu plemieniu Menapiów. Stąd została nazwana staterem celtyckim. Po dokładnych badaniach okazało się, że jest… krakowskim.



Stulecie musiało minąć od znalezienia tej pierwszej monety, by czeski naukowiec Karel Castelin zauważył, że przypomina inne z tego samego czasu, ale odnajdywane w jego kraju. Nadal jednak wiązał ten typ pieniądza z Celtami. Jak podaje Marcin Rudnicki w pracy „Nummi lugiorum – statery typu krakowskiego”, Castelin wskazał okolice Krakowa jako miejsce pochodzenia kilku monet z grupy odnajdowanych w innych częściach Europy. Równocześnie Czech wskazał na zachodnią Małopolskę, jako miejsce działania mennicy w I w. p.n.e.. Tezę tę potwierdziły badania archeologiczne. Dowody znaleziono w wykopaliskach w Krakowie-Mogile. Odkopano tam dwa fragmenty glinianej formy do odlewania monet. Stwierdzono, że miejscowi wytwarzali je z elektronu, czyli ze stopu złota i srebra. Inny znawca starych monet, Zenon Woźniak zaproponował, by powiązać znaleziska foremek z Krakowa-Mogiły z działalnością warsztatu, w którym produkowano omawiane statery i osadzić jego funkcjonowanie na drugą połowę I w. p.n.e.. Stater to nazwa starogreckiej monety, która rzekomo była wzorem dla innych tego typu pieniędzy w starożytności.
Statery krakowskie posiadają na rewersie przedstawienia przypominające statek. Biorąc pod uwagę zróżnicowanie stempli użytych do ich wybicia, naukowcy oszacowali wydajność krakowskiej mennicy na kilka tysięcy staterów. Do naszych czasów odnaleziono jednak zaledwie siedemnaście z potwierdzoną niewątpliwie autentycznością. Na przyczynę tak nikłych znalezisk numizmatycznych w naszym kraju zwrócili uwagę Małgorzata i Mirosław Andrałojciowie w swojej pracy o mennictwie na Kujawach. Zauważyli: “Kujawskie stanowiska archeologiczne są od lat na niewyobrażalną skalę, systematycznie ograbiane przez poszukiwaczy skarbów. Ci, jak lubią siebie nazywać, pasjonaci, zabierają nam nie tylko zabytki – element wspólnego dziedzictwa, ale i nieświadomie – i tego nie można im wybaczyć – kradną nam historię. Według wiarygodnych ustaleń liczba monet celtyckich znalezionych dotąd na Kujawach, łącznie z tymi, które zostały zrabowane, znacznie przekracza 100 egzemplarzy.”


Jednak również wykwalifikowanym historykom i archeologom zdarza się okradać Polaków z ojczystych dziejów. Zwróćmy uwagę, z jak żelazną konsekwencją oficjalni naukowcy nazywają celtyckimi starożytne monety wybite w Polsce, a nie dające powiązać się z Grecją lub Rzymem. Lekceważą przy tym ustalenia innych naukowców, którzy kierują się metodami nauk ścisłych.


Przywoływani Andrałojciowie wspominają m.in. statery związane ze stanowiskami archeologicznymi w kujawskich Gąskach. Oczywiście jednoznacznie wiążą je z Celtami. Warto więc sprawdzić, czy lud ten występował w I w. p.n.e. w tym rejonie. Wyniki badań, które odpowiadają na to pytanie, opublikowano 4 lata przed wydaniem przytaczanej pracy Andrałojciów. W pracy z 2008 r. “Antropologia o pochodzeniu Słowian” – Janusz Piontek, Beata Iwanek i Sergey Segeda opisali m.in. wyniki badań szczątków ludzkich (przede wszystkim zębów) znalezionych na stanowisku 18. w Gąskach, datowanym na okres od II w. p.n.e. do I w. n.e. Ich ustalenia są jednoznaczne. Populacje średniowiecznych Słowian zachodnich oraz populacje ludności kultury wielbarskiej (traktowane wbrew prawdzie przez archeologów jako populacje Gotów – grupy nie mającej związków genetycznych ze Słowianami), stworzyły jeden zbiór i są pod względem cech odontologicznych nierozróżnialne.




Antropolodzy wyraźnie podkreślili: Wykazaliśmy bardzo wysokie podobieństwo biologiczne populacji ludzkich, zamieszkujących dorzecze Odry i Wisły, od epoki brązu do średniowiecza. Inaczej mówiąc – mieszkańcy naszych ziem z czasów wybijania monet tzw. celtyckich byli najbardziej podobni do średniowiecznych Słowian, a nie współczesnych im innych ludów, w tym Celtów. Nie stwierdzono też podobieństwa społeczności antycznych kujawskich mincerzy do np. średniowiecznych Niemców. Byli najbardziej podobni do odwiecznego typu Polaków. Ciągłość tego typu od tysiącleci na ziemiach polskich udowodniły też bezsprzecznie liczne badania genetyków. Jednak wielu historyków i archeologów nadal na naszych ziemiach rozmieszcza półmitycznych (w tej części Europy) Celtów i Gotów. Jest to tym bardziej dziwne, że wspomniani Andrałojciowie zdołali zauważyć przy opisie kujawskich monet: “Chcemy zwrócić uwagę na pewne podobieństwa opisywanego, niezwykle schematycznego wyobrażenia, do stylistyki awersów innego jeszcze, bardzo charakterystycznego typu monet, wybijanego w dolinie rzeki Maruszy w Transylwanii. Monety te, naśladujące tetradrachmę Filipa II Macedońskiego, K. Pink zaliczył do wschodnioceltyckiego typu Bratkranzavers, badacze rumuńscy zaś za C. Predą do geto-dackiego typu Toc-Cherelus.


Mamy więc trop, który wyraźnie zaburza wyłączność celtycką na wytwarzanie monet w starożytnej Europie środkowej. Rumuni postanowili zrzucić zachodni dogmat celtycki i odwołali się do swojej historii ojczystej, czyli powszechnie uznanego dziś za słowiański ludu Getów, zwanych też Dakami. Co ciekawe, nasi archeolodzy przyznają nawet, że wpływy Getów dochodziły do Polski za króla Burebisty (Birruisl/Primizl – według odczytu Bielowskiego z Jordanesa), pisząc: “Badacze map Ptolemeusza sądzą że owa “Setidava” (…) Konin jest echem ekspansji państwa Burebisty na ziemiach obecnej Polski”. Według naszych kronikarzy w czasach Juliusza Cezara nad Lechią panował Lestek/Leszek III. Wincenty Kadłubek napisał o tym królu: “On Juliusza Cezara pokonał w trzech bitwach, on w kraju Partów Krassusa zniósł z wszystkimi wojskami (…). Rozkazywał i Getom, i Partom, a także krainom położonym poza Partami”. Tenże Leszek jest też identyfikowany jako Ariowit, szwagier Cezara. Ponadto książęta lechiccy używali naprzemiennie imion Przemysł (Primizl – w pisowni łacińskiej) i Lestek/Leszek, a oba imiona oznaczają tę samą cechę charakteru – przebiegłość, spryt.













NA ZDJĘCIU: popiersie Burebisty w Rumunii, warto zwrócić uwagę na charakterystyczne nakrycie głowy z miejscem na kok słewski, FOT: public domain/wikimedia.org



Mocarstwo Wenedów
Warsztaty kujawskie i mennica krakowska nie biły więc pieniądza na potrzeby niezidentyfikowanych Celtów, ani dalekiego króla Burebisty, lecz dla rodzimego władcy, ktory zbudował potężne państwo w I w. p.n.e.. Na zachodzie sięgające Morza Północnego, a na wschodzie – południowych wybrzeży Morza Czarnego. Jego mieszkańcy od królowej Wandy/Wędy ogólnie zwali się Wędami/Wenedami. Dzielili się jednak na liczne plemiona, ponadto przez ościenne ludy byli różnie nazywani. Przez Rzymian – np. Suevami od Słewów i Lugiami od Lęhów. Przez Greków – Illirami, Getami czy Dakami. W czasach, kiedy na ich ziemiach wybijano i używano staterów krakowskich, celtyccy Bojowie i Tauryskowie na terenie dzisiejszych Czech, Austrii i Słowenii byli już – jak napisał Strabon – “przez Daków w pień wybici”. Natomiast na obszarach dzisiejszej Belgii, Holandii, północnej Francji i południowej Anglii królowali żeglarze i kupcy Wenedów, których tak opisał Juliusz Cezar w “Commentarii de Bello Gallico”: “(…) mają bardzo wiele okrętów, na których zwykli żeglować do Brytanii, a wiedzą i doświadczeniem żeglarskim przewyższają pozostałe plemiona; dzięki wielkiej burzliwości bezmiernego i otwartego morza i z rzadka rozsianym portom stanowiącym własność Wenetów, niemal wszyscy zwykle z tego morza korzystający płacili im daniny”. Dalej Cezar pisze z uznaniem o ich okrętach: “(…) dna bardziej płaskie niż w naszych okrętach, aby mogły się łatwiej wyzwalać z mielizn i odpływów; dzioby równie wysoko podniesione jak rufy były przystosowane do wysokiej fali i burz; okręty były w całości zbudowane z dębiny, aby mogły wytrzymywać wszelkiego rodzaju napór fal oraz urażenia; żebra z belek grubych na jedną stopę były razem zbijane przy pomocy żelaznych gwoździ grubości palca; kotwice były uwiązane nie na powrozach, ale na żelaznych łańcuchach; zamiast płótna żaglowego korzystano ze skór o grubej, a także i o delikatnej wyprawie (…). A gdy dochodziło do spotkań naszej floty z tymi okrętami, to przewyższała je ona tylko szybkością i napędem wiosłowym, pod wszystkimi innymi względami były one lepiej i bardziej odpowiednio dostosowane do właściwości tutejszego morza i gwałtowności burz”.
Wizerunki tych potężnych statków znalazły się, jak napisaliśmy wcześniej, na rewersach staterów krakowskich. Okręty Wenedów były jednym z symboli potęgi, aż do rozbicia ich floty przez armadę wspomnianego Cezara, której w zwycięstwie pomogła niespodziewana cisza morska, unieruchamiająca wielkie żaglowce. Do dziś po potędze Wenedów pozostały ukryte pod ziemią monety, wybite m.in. w krakowskiej mennicy.
NA ZDJĘCIU GŁÓWNYM: Stater typu krakowskiego ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie
rudaweb.pl@gmail.com
    RudaWeb
    Dyskusja bardzo rozwijająca temat wpisu jest na stronie Pana Czesława Białczyńskiego. Zwłaszcza komentarze podpisane Orlicki. http://bialczynski.pl/2016/11/16/rudaweb-monety-z-krakowa-na-statkach-wenedow-przed-nasza-era/#comment-29973
      RudaWeb
      Tradycyjna polska nauka twierdzi, że to monety celtyckie, bo wcześniej jako takie opisali je Francuzi i Niemcy. Jednak w miejscach i czasach, w których je wybijano, współczesne nauki ścisłe – genetyka, antropologia – stwierdzają występowanie ludności słowiańskiej, a nie germańskiej czy celtyckiej. Logiczne więc, że ludzie, których tu nie było nie mogli wykonać tych monet.
    Robert
    Ja tam widzę grzyba/parasol
    mk
    Ja tu nie widzę żadnego statku, tylko głowę Księżycowego Księcia Upiorów, wygląda bardzo podobnie do tej (trzeba trochę przewinąć):
    https://vranovie.wordpress.com/oko-apoliona/
    tylko trzeba sobie przekręcić o 90 stopni. Ten kształt na dole to wyraźnie księżyc, a nie łódź. Chyba jedyna różnica jest taka że w jednej oczy są wypukłe a w drugiej wklęsłe, dlatego się minimalnie różnią.
      RudaWeb
      Są trzy interpretacje tego wizerunku – statek, księżyc, a niektórzy zobaczyli nawet głowę ptaka. Sugestia vranów jest interesująca, bo dotychczas dla tych monet nie funkcjonowała. Jeśli potwierdzi się, to tylko tym bardziej uwiarygodni słowiańskość krakowskich monet – chociaż i bez tego nie mam wątpliwości.
    Tom
    „Lugiami od Lęhów”(???)
    Lugii – tak rzymianie zapisywali … Ludzi , zamieszkujących dzisiejszy Dolny Śląsk nie żadnych „Lęchów”. Do dziś zresztą ,włosi i anglicy wymawiają G jako dż/dź .
      RudaWeb
      Interpretacja „Ludzi” jest jedną z trzech występujących, ale mainstreamowe wywodzenie od Luga boga Celtów odrzucam ze względów oczywistych. Pozostają dwa – Ludzie lub Ludi(e) oraz L(Ł)ęh(g)i(y) od topografii terenów, które głównie zasiedlali. Jednak nie z powodów „geograficznych” uważam tę drugą za bardziej właściwą. Jest ona bliższa kontynuacji formy Le(c)h na terenach Łużyc, Wielkopolski i Dolnego Śląska. Myślę, że w zakresie paleolingwistyki czeka nas jeszcze sporo zagadek do rozwiązania, ale zdecydowanie w zakresie slawistyki.



http://rudaweb.pl/index.php/2016/11/15/monety-z-krakowa-na-statkach-wenedow-przed-nasza-era/

Groźba?


"Musicie popierać plan Niemców bo nie będziecie bezpieczni". Bezczelne słowa niemieckiego polityka do Polaków! Groźba?




Karl-Georg Wellmann udzielił wywiadu w Deutsche Welle i powiedział, że "zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich powinno być dla Europy i Polski sygnałem do przebudzenia". Następnie "wydał instrukcje" Polsce jak mamy postępować i o myśleć o nowym prezydencie Stanów Zjednoczonych. Czyżby zaczęły być szeroko słyszalne "krzyki przed spaleniem"?
 
 


- Wybory w USA są dla nas wszystkich, ale szczególnie też dla Polski sygnałem alarmowym (...) Na razie nikt nie wie, czego można się naprawdę spodziewać po przyszłym prezydencie, ale wypowiedzi Trumpa o polityce zagranicznej w czasie jego kampanii są alarmujące - powiedział Karl-Georg Wellmann.


Aby uwiarygodnić swoje słowa, stwierdził, że Trump ma Putina za męża stanu. 
Polityk niemiecki mówił, że decydujące dla relacji transatlantyckich i bezpieczeństwa w Europie będzie, czy Trump potraktuje kwestie polityki zagranicznej i obronnej poważnie, czy też będzie kontynuował dotychczasową retorykę. - Z tych wyborów dla Europy wynika przede wszystkim jedno: trzymać się razem jako wspólnota państw i bezpieczeństwa. Zwłaszcza zapowiedzi o wycofywaniu się USA z międzynarodowych konfliktów nie wróżą nic dobrego". I dodał, że należy się liczyć, z tym, że Stany Zjednoczone będą się również wycofywały z dotychczasowego zaangażowania w Europie. 


Najciekawsze są słowa Wellmana skierowane bezpośrednio do Polaków

 - Historia pokazała, że w ciągu ostatnich 100 lat Polska pozostawała osamotniona (...) Polacy byli sami w walce z Rosją i z hitlerowskimi Niemcami, a potem pozostawiono ich samych sobie w Jałcie i Poczdamie (...) Historyczna nauczka z tej przeszłości dla Polski jest tylko jedna: nigdy więcej w pojedynkę! Polska musi popierać niemiecki plan porządku w Europie, bo wtedy będzie bezpieczna.- powiedzial.


Odniósł sie też do słów Jarosława Kaczyńskiego o priorytetowym partnerstwie z USA, Wellmann ocenił to jako "fatalną lekkomyślność".

Czyżby był to pierwszy krzyk przerażenia magnatów unijnych? Boją się, że Polska może więcej zyskać na współpracy z USA niż wspólnota? Czas pokaże.


- Polsko, Europa jest Twoim przeznaczeniem! - dodał na zakończenie rozmowy z DW.


http://wrealu24.pl/polityka/2602-musicie-popierac-plan-niemcow-bo-nie-bedziecie-bezpieczni-bezczelne-slowa-niemieckiego-polityka-do-polakow-grozba

Klan Tęczy bombardował miasto Klanu Węża

Wiedza Indian
(1/1)
Radosław:



"Klan Tęczy bombardował miasto Klanu Węża najpotężniejszą i najbardziej porażającą bronią, jaką posiadał. Była podobna do pioruna. To, czego używali, my nazywamy energią elektryczną. Klan Węża był na to przygotowany. Z pomocą Węża ukrył się w podziemiach, gdzie był dobrze chroniony także jakimś rodzajem energii elektrycznej. Gdy ustała strzelanina, Wąż zrobił użytek ze swej umiejętności zakopywania się i zbudował tunel pod fortyfikacjami Klanu Tęczy."

Tak brzmi jeden z mitów Indian Hopi, opowiedzianych przez Białego Niedźwiedzia, a spisanych przez Austriaka Josepha Blumricha w wydanej także w Polsce książce p.t. "Kasskara i Siedem Światów". Według Białego Niedźwiedzia budowniczymi tuneli byli katchinas (kaczynowie) - latający bogowie. Inne legendy Hopi głoszą, że człowiek wyszedł z wnętrza Matki Ziemi, przedstawianego przez nich w symbolicznej postaci labiryntu.

"
Przed tysiącami lat przodkowie Indian Hopi mieszkali na kontynencie w rejonie Oceanu Spokojnego, kontynent ów zwał się Kasskara. Potem wybuchła międzykontynentalna wojna. W tej epoce Kásskara zaczęła pogrążać się w oceanie, nie był to jednak - tak jak w Biblii czterdziestodniowy potop, lecz zapadanie się kontynentu. W końcu nad wodę wystawały tylko najwyżej położone części lądu - dziś jest to kilka wysp mórz południowych. Indianie Hopi zostali zmuszeni do odwrotu. W ucieczce pomagali im Kaczynowie. Biały Niedźwiedź wyjaśnia, że słowo "Kaczynowie" znaczy tyle co "dostojni i poważani wtajemniczeni", elita, z którą jego lud miał zawsze kontakt. Kaczynowie, którzy co pewien czas odwiedzali Ziemię, byli istotami cielesnymi, pochodzącymi z planety Toonaotekha oddalonej od Układu Słonecznego. Kaczynowie znali trzy kategorie wtajemniczonych - byli to twórcy, nauczyciele i strażnicy praw. Hopi twierdzą, że także Kaczynowie-twórcy produkowali w tajemniczy sposób różnych ludzi. (!)

Mistyka takich narodzin jest dla Białego Niedźwiedzia jasna: "Choć zabrzmi to dziwnie, nigdy nie dochodziło do obcowania, nie było stosunków płciowych, lecz wybrane kobiety zachodziły w ciążę." To samo stwierdzenie znajdujemy w PopoI Vuh. Pierwsi ludzie zostali poczęci "bez udziału ojca. [...] Jedynie mocą nadprzyrodzoną, za sprawą czarów zostali stworzeni i utworzeni [..]". W PopoI Vuh możemy również znaleźć informację, że pośród stworzonych byli mężowie, których mądrość była wielka. Biały Niedźwiedź nie czytał wprawdzie PopoI Vuh, ale wie z legend Indian Hopi: "Istnieli cudowni, potężni mężowie, gotowi zawsze do niesienia pomocy, nigdy zaś do niszczenia"
"
http://wigwam02.republika.pl/Wigwam33/bialynie.html

Trochę o początkach świata i historii stworzenia wg Indian Hopi:
http://wiedzakobiet.org/content.php?article.43.0

"(...) jesteście wszyscy tutaj, wy, którzy zostaliście wybrani do ocalenia ze zniszczenia tego świata. Teraz chodźcie ze mną?.

(Sóyuknang) Poprowadził ich do wielkiego kopca, gdzie żył Lud Mrówek, wszedł na jego szczyt i kazał Ludziom Mrówkom otworzyć swój dom. Kiedy zrobiono otwór na wierzchołku kopca, Sóyuknang powiedział do ludzi, ?Teraz wejdźcie do kiva Mrówek, gdzie będziecie bezpieczni, kiedy ja zniszczę świat. Kiedy tu będziecie, chcę, żebyście pobrali lekcję od tych Ludzi Mrówek. Są oni pracowici. Gromadzą latem pożywienie na zimę. Utrzymują chłód, kiedy jest gorąco, a ciepło, kiedy jest zimno. Żyją nawzajem w pokoju. Są posłuszni planowi Stworzenia.?

W ten sposób ludzie zeszli w dół, aby żyć z Ludem Mrówek. Kiedy wszyscy byli już bezpieczni, Taiowa rozkazał, aby Sóyuknang zniszczył świat. Sóyuknang zniszczył go za pomocą ognia, ponieważ Klan Ognia był jego przywódcą. Potem zesłał deszcz ognia. Otworzył wulkany. Ogień szedł z góry i z dołu, i we wszystkie strony, póki cała ziemia, wody, powietrze, wszystko stało się jednym: ogniem. I nic nie pozostało, poza ludźmi bezpiecznie schronionymi w łonie ziemi.

Pierwsi Ludzie z Pierwszego Świata, Tokpela, byli bezpiecznie schronieni pod ziemią, kiedy na ziemię spadł deszcz ognia. Wulkany i ogniowe burze zniszczyły wszystko co było na górze, aż ziemia, woda, i samo powietrze stały się jednym żywiołem ognia.

Taki był koniec Tokpela, Pierwszego Świata.
"

"
Kiedy to się działo, ludzie żyli szczęśliwie pod ziemią z Ludem Mrówek. Ich domy były podobne do ludzkich domów na powierzchni ziemi, które zostały zniszczone. Mieli pomieszczenia, w których mieszkali i takie, w których przechowywali żywność. Było także światło, dzięki któremu mogli widzieć. Drobne kawałki kryształu w piasku kopca absorbowały światło słoneczne i korzystając z wewnętrznego widzenia centrum zlokalizowanego za oczami, bardzo dobrze widzieli poprzez te odbicia.

Kosmogonia Hopi stanowi, że kiedy Hopi żyli w świecie podziemnym (Mas-ki) byli stworzeniami niekompletnymi, niedokończonymi, przechodzącymi wiele faz metamorfozy przed ostatecznym wyłonieniem się jako istoty w pełni ludzkie. Przed przejściem do obecnego świata wybrali krótką kolbę niebieskiej kukurydzy, która symbolizuje wybranie przez nich ciężkiego życia, pełnego poświęceń i upokorzeń. Według antropologa z Uniwersytetu Arizony w Tucson, Emory Sekaquaptewa, niebieska kukurydza symbolizuje prawo Hopi. Wszystkie tradycyjne czynności są postrzegane jako trudne, ale warte wysiłku. Jak Hopi często powtarzają: jest trudno być Hopi, ale dobrze nim być. Ciężka praca jest duchową treścią Drogi Hopi, obraną na początku świata Hopi przez ich przodków. Pracując Hopi doznają uczucia identyfikowania się z mitycznymi praojcami, którzy żyli w czasie przed czasem. Praca jest doświadczaniem sacrum, doświadczaniem a'nihimu - duchowego pierwiastka, który konstytuuje ich kosmos. Jest transcendowaniem czasu i przestrzeni, doświadczaniem ponownego stworzenia ich świata.
"
http://zb.eco.pl/bzb/15/hopi.htm

http://www.youtube.com/watch?v=7wDUb30AC2A

http://www.youtube.com/watch?v=RM8buuZJXGI

pozdrawiam  


http://forum.swietageometria.info/index.php?topic=246.0;wap2









Dlaczego bestialsko wymordowano Indian ?


przez radoslaw » 11 cze 2009, 21:07.
Na początek mała powtórka z historii:
Ghost Dance – Taniec Ducha.

„Taniec Ducha” powstał w okresie kryzysu w społeczności rdzennej ludności Ameryki Północnej.
Jego inicjatorem był Jack Wilson (Wovoka) – szaman plemienia Paiutów, który miał wizję, zgodnie z którą Indianie powinni rytualnie śpiewać i tańczyć, co pozwoliłoby ich społeczeństwu na nowo się odrodzić. Taniec Ducha obudził nadzieję Indian i szybko zaczął się rozprzestrzeniać.
29 grudnia 1890 roku pod Wounded Knee oddziały wojsk USA dokonały masakry niewinnych Indian plemienia Lakota wykonujących taniec. Był to jeden z najstraszniejszych incydentów w historii Satanów Zjednoczonych ze względu na znaczną przewagę sił i uzbrojenia 7 Pułku Kawalerii nad – złożoną w dużej części z kobiet i dzieci oraz rozbrojoną wcześniej – grupą Lakotów Minneconjou. Incydent przez wiele lat nazywany był przez Amerykanów „bitwą”, jednak współcześni historycy są zgodni co do faktycznego charakteru tego krwawego ludobójstwa.
http://www.youtube.com/watch?v=7wDUb30A … r_embedded ( usunięty )
teraz mały króciótki tekscik:

„Klan Tęczy bombardował miasto Klanu Węża najpotężniejszą i najbardziej porażającą bronią, jaką posiadał. Była podobna do pioruna. To, czego używali, my nazywamy energią elektryczną. Klan Węża był na to przygotowany. Z pomocą Węża ukrył się w podziemiach, gdzie był dobrze chroniony także jakimś rodzajem energii elektrycznej. Gdy ustała strzelanina, Wąż zrobił użytek ze swej umiejętności zakopywania się i zbudował tunel pod fortyfikacjami Klanu Tęczy.”
Tak brzmi jeden z mitów Indian Hopi, opowiedzianych przez Białego Niedźwiedzia, a spisanych przez Austriaka Josepha Blumricha w wydanej także w Polsce książce p.t. „Kasskara i Siedem Światów”. Według Białego Niedźwiedzia budowniczymi tuneli byli katchinas (kaczynowie) – latający bogowie. Inne legendy Hopi głoszą, że człowiek wyszedł z wnętrza Matki Ziemi, przedstawianego przez nich w symbolicznej postaci labiryntu.

źródło http://www.gwiazdy.com.pl/26_00/24.htm
Ciekawy temat, sprawdźmy co tam do powiedzenia mają DZISIAJ starszyzny Hopi czy innych plemion.
Znajdujemy sobie audycję radiową, np wywiad z Johnem Rhodesem
http://www.youtube.com/watch?v=Ay77U8s- … r_embedded (usunięty)
Krociótkie streszczenie – facet spotkał sie ze starszyzną Hopi i opowiedzieli mu trochę swojej historii, bardzo niechętnie zresztą.
W dawnych czasach gdy na Ziemii szalały kataklizmy Indianie zostali ukryci w podziemnych tunelach przez LUDZI-WĘŹY i LUDZI-MRÓWKI.
Siedzieli tam ze sto lat, ponad jedno pokolenie, po czym każdy klan udał się w drogę za lecącą gwiazdą, osiedlali się tam gdzie gwiazda się zatrzymywała.
John, autor strony http://www.reptoids.com mówi także o odkryciu mumii w kanionie Colorado ze sto lat temu i ciekawych przeżyciach z wędrówek po podziemnych tunelach.
http://www.youtube.com/watch?v=AbJPtWVn … r_embedded
http://www.youtube.com/watch?v=RM8buuZJ … r_embedded (usunięty)
W 2005r grupa Apaczy złożyła pozew do sądu w USA domagając się od rodziny Bushów zwrotu czaszki wodza Jeronimo – czaszki którą wykradł z grobowca Prescot Bush, człowiek który dzielnie finansował Hitlera.
pozdrawiam
p.s. Aborygeni to też Indianie – sprawdźcie na kogo mawiali Bystry Facet
http://www.taraka.pl/index.php?id=aborygeni_ufo.htm
Lily 12 cze 2009, 0:11
Ciekawe, że przybycie bogów na Ziemię jest w legendach Indian przedstawione jedynie jako element wielkiego procesu szerzenia wiedzy wśród prymitywnych form życia, w dodatku mogą oni pochwalić się chwalebnym czynem ratowania naszego gatunku, wszystko to wygląda jakoś zbyt kolorowo, trzeba się wczytać żeby dostrzec parę zgrzytów, przynajmniej w tych dostępnych wersjach.
 Cytuj:
Przed tysiącami lat przodkowie Indian Hopi mieszkali na kontynencie w rejonie Oceanu Spokojnego, kontynent ów zwał się Kasskara. Potem wybuchła międzykontynentalna wojna. W tej epoce Kásskara zaczęła pogrążać się w oceanie, nie był to jednak – tak jak w Biblii czterdziestodniowy potop, lecz zapadanie się kontynentu. W końcu nad wodę wystawały tylko najwyżej położone części lądu – dziś jest to kilka wysp mórz południowych. Indianie Hopi zostali zmuszeni do odwrotu. W ucieczce pomagali im Kaczynowie. Biały Niedźwiedź wyjaśnia, że słowo „Kaczynowie” znaczy tyle co „dostojni i poważani wtajemniczeni”, elita, z którą jego lud miał zawsze kontakt. Kaczynowie, którzy co pewien czas odwiedzali Ziemię, byli istotami cielesnymi, pochodzącymi z planety Toonaotekha oddalonej od Układu Słonecznego. Kaczynowie znali trzy kategorie wtajemniczonych – byli to twórcy, nauczyciele i strażnicy praw. Hopi twierdzą, że także Kaczynowie-twórcy produkowali w tajemniczy sposób różnych ludzi. (!)
Mistyka takich narodzin jest dla Białego Niedźwiedzia jasna: „Choć zabrzmi to dziwnie, nigdy nie dochodziło do obcowania, nie było stosunków płciowych, lecz wybrane kobiety zachodziły w ciążę.” To samo stwierdzenie znajdujemy w PopoI Vuh. Pierwsi ludzie zostali poczęci „bez udziału ojca. […] Jedynie mocą nadprzyrodzoną, za sprawą czarów zostali stworzeni i utworzeni [..]”. W PopoI Vuh możemy również znaleźć informację, że pośród stworzonych byli mężowie, których mądrość była wielka. Biały Niedźwiedź nie czytał wprawdzie PopoI Vuh, ale wie z legend Indian Hopi: „Istnieli cudowni, potężni mężowie, gotowi zawsze do niesienia pomocy, nigdy zaś do niszczenia”. (Źródło)
Dziwny ten motyw „ugoszczenia” plemion w podziemiach, i to jeszcze tak z otwartymi rączkami, i znów bajka z narodem wybranym (jedni „ratują” przez ładnych pare lat trzymając na swej łasce, by inni mogli później wymordować bez żadnego ale )
Trochę o początkach świata i historii stworzenia wg Indian Hopi
Cytuj:
„(…) jesteście wszyscy tutaj, wy, którzy zostaliście wybrani do ocalenia ze zniszczenia tego świata. Teraz chodźcie ze mną?.
(Sóyuknang) Poprowadził ich do wielkiego kopca, gdzie żył Lud Mrówek, wszedł na jego szczyt i kazał Ludziom Mrówkom otworzyć swój dom. Kiedy zrobiono otwór na wierzchołku kopca, Sóyuknang powiedział do ludzi, ?Teraz wejdźcie do kiva Mrówek, gdzie będziecie bezpieczni, kiedy ja zniszczę świat. Kiedy tu będziecie, chcę, żebyście pobrali lekcję od tych Ludzi Mrówek. Są oni pracowici. Gromadzą latem pożywienie na zimę. Utrzymują chłód, kiedy jest gorąco, a ciepło, kiedy jest zimno. Żyją nawzajem w pokoju. Są posłuszni planowi Stworzenia.?
W ten sposób ludzie zeszli w dół, aby żyć z Ludem Mrówek. Kiedy wszyscy byli już bezpieczni, Taiowa rozkazał, aby Sóyuknang zniszczył świat. Sóyuknang zniszczył go za pomocą ognia, ponieważ Klan Ognia był jego przywódcą. Potem zesłał deszcz ognia. Otworzył wulkany. Ogień szedł z góry i z dołu, i we wszystkie strony, póki cała ziemia, wody, powietrze, wszystko stało się jednym: ogniem. I nic nie pozostało, poza ludźmi bezpiecznie schronionymi w łonie ziemi.
Pierwsi Ludzie z Pierwszego Świata, Tokpela, byli bezpiecznie schronieni pod ziemią, kiedy na ziemię spadł deszcz ognia. Wulkany i ogniowe burze zniszczyły wszystko co było na górze, aż ziemia, woda, i samo powietrze stały się jednym żywiołem ognia.
Taki był koniec Tokpela, Pierwszego Świata.
Kiedy to się działo, ludzie żyli szczęśliwie pod ziemią z Ludem Mrówek. Ich domy były podobne do ludzkich domów na powierzchni ziemi, które zostały zniszczone. Mieli pomieszczenia, w których mieszkali i takie, w których przechowywali żywność. Było także światło, dzięki któremu mogli widzieć. Drobne kawałki kryształu w piasku kopca absorbowały światło słoneczne i korzystając z wewnętrznego widzenia centrum zlokalizowanego za oczami, bardzo dobrze widzieli poprzez te odbicia.

Cytuj:
Kosmogonia Hopi stanowi, że kiedy Hopi żyli w świecie podziemnym (Mas-ki) byli stworzeniami niekompletnymi, niedokończonymi, przechodzącymi wiele faz metamorfozy przed ostatecznym wyłonieniem się jako istoty w pełni ludzkie. Przed przejściem do obecnego świata wybrali krótką kolbę niebieskiej kukurydzy, która symbolizuje wybranie przez nich ciężkiego życia, pełnego poświęceń i upokorzeń. Według antropologa z Uniwersytetu Arizony w Tucson, Emory Sekaquaptewa, niebieska kukurydza symbolizuje prawo Hopi. Wszystkie tradycyjne czynności są postrzegane jako trudne, ale warte wysiłku. Jak Hopi często powtarzają: jest trudno być Hopi, ale dobrze nim być. Ciężka praca jest duchową treścią Drogi Hopi, obraną na początku świata Hopi przez ich przodków. Pracując Hopi doznają uczucia identyfikowania się z mitycznymi praojcami, którzy żyli w czasie przed czasem. Praca jest doświadczaniem sacrum, doświadczaniem a’nihimu – duchowego pierwiastka, który konstytuuje ich kosmos. Jest transcendowaniem czasu i przestrzeni, doświadczaniem ponownego stworzenia ich świata.
Źródło
 Sedno całej filozofii i przekaz dla ludzkości (chyba każdemu już znany, tylko czy większość weźmie to sobie do serca
Fanalityk 12 cze 2009, 16:34
ludobójstwo Indian było chyba największym w historii..
jeden Indianin mówi ze wybito około 60 milionów w całej Ameryce Pn i Pd..
moja mama uwielbia tematy Indian, ma kupę ksiazek, które czytałem jak bylem młodszy.. Karol May i inni.. Później piraci i Stevenson, później Atlantyda i poleciało…
przez Ayerys » 17 lis 2009, 20:05
Dużo osób interesowało/ interesuje się Indianami. Mnie tez swego czasu pochłaniały filmy, książki na ten temat. A jako ze w najbardziej odwiedzanym naszym temacie zawartym w Nowościach i Wiadomościach, ktoś wspomniał o bioterroryzmie, to trzeba przyznać ze historia kołem się może toczyć. Na przykład taka ospa (smallpox).
Ospa wykorzystywana jako broń biologiczna, posłużyła do zdobycia m.in. obu Ameryk. Pierwszą, południową zdobył na przełomie XV/XVI wieku Pizarro, który ofiarował Indianom „prezenty” skażone wirusem ospy.
W 1763 prócz uczestników wydarzeń scenariusz powtarza się, kapitan Ecueyer dowodzący w porcie Fort Pitt (dorzecze rzeki Ohio), wręcza Indianom „prezenty” skażone wirusem ospy. Indianie wrażliwi na tego wirusa masowo giną. Rok 1767 to powtórka z dwóch poprzednich przypadków terroru wobec Indian. Tym razem brytyjski generał Jeffrey Amherst, każe ich za lojalność wobec Francuzów „darem” w postaci koców z wirusem ospy.”
Zródło
Dlaczego? Pieniądze i ziemia, ziemia i pieniądze. Chciwość ludzka.
przez alijaa » 12 cze 2010, 19:34
Świetne. Wszystko się sprawdza – żelazne węże to tory kolejowe, pajęcza sieć to autostrady, a morze stające się czarne to oczywiście ropa.
Dodam, że ósma przepowiednia się też już sprawdza, bo „plemię długowłosych Wojowników Tęczy”, które miałam okazję poznać na Rainbow Gathering w Polsce szybko rośnie, zawsze na Rainbow Gathering jest tipi, Rada, Krąg, talking stick, a zasady są wzięte właśnie od Indian.
To, że w ogóle Rainbow Gatherings dzieją się na całym świecie, a ogólnokontynentalne zloty to ok 2000-3000 osób, też są one zapoczątkowane przepowiednią szamana z plemienia Indian Kri:
Kiedy Ziemia zacznie chorować i zagrożone zostaną różne formy życia, ludzi ze wszystkich stron świata, którzy wierzą, że czyny znaczą więcej niż słowa, zjednoczy jeden wspólny cel – uzdrowienie świata. Będą to Wojownicy Tęczy.
Oczywiście Wojownikiem Tęczy jest się przede wszystkim w sercu, mając w nim pasję. A napisałam tylko o tym dlatego, żeby uświadomić Wam, że to wszystko już się DZIEJE, to jest przecudowne być tu i teraz.
Wczoraj miałam okazję również słuchać przetłumaczonej wiadomości od Indian Hopi z 09.06.2010 dla wszystkich Lightworkers, co mamy teraz robić, na czym się skupić w tych wyzywających czasach.
(co prawda, B. Horoszy nie całkiem do mnie zawsze przemawiała, dlatego radzę słuchać od 3:50 minuty.)
http://w596.wrzuta.pl/audio/1iYdar9idWT/wpna_2010_06_09
w skrócie:
  • utrzymujcie płonący płomień waszych serc,
  • Indianie zauważyli, że ptaki i łososie nie wracają już teraz do swoich gniazd, nie chcą prokreować. Zauważywszy to plemiona Indian również przerwały prokreację. Jest to czynione dla wypełnienia przeznaczenia Nowej Ziemi. Jest to czas finałowy dla przygotowania wszystkich pracowników światła.
  • wzniesienie wibracji Ziemi może powodować różne objawy u ludzi: stany szczęśliwości, radości przychodzące znikąd, chęć spania w ciągu dnia – nie mamy z tym walczyć;
  • pozostanie w stanie medytacji, porzucanie ego i egoistycznych pobudek, a nie będą dotyczyć nas katastroficzne wydarzenia 3d, które będą się dziać, i będą okrutne,
  • to czas nauki i doświadczeń, jakiego wcześniej nie było na planecie Ziemia,
  • możemy teraz już projektować nasze życia w Nowym Świecie, mając czyste intencje, i mimo, że jeszcze tego nie widzimy, to to już „idzie w przestrzeń”;
  • trzeba przebywać jak najwięcej wśród przyrody, pamiętać o duchowym oddechu i piciu czystej wody;
  • pozostawanie w kontakcie ze swoim Aniołem opiekuńczym, przewodnikami najlepiej jak potraficie. Nasi przewodnicy są gotowi nam wszystko wyjaśnić i nam pomóc. Oni przynoszą nam wiedzę, której nie mamy odrzucać, bo inaczej znajdziemy się w tej części społęczeństwa, którą trawi gorączka rozkładu.
  • mamy zjednoczyć się z Energią Serca.
Ciekawa jest też informacja o Ludziach bez dusz, z filmiku podanego przez Radoslawa w pierwszym poście – czytałam niedawno tez artykuł o „portalach organicznych”, ludziach, którzy mogą mieć ciało, ego, osobowość, ale nie mają duszy…
http://www.thedotconnector.org/mag/index.php?_a=viewProd&productId=10
http://www.montalk.net/matrix/157/spiritless-humans
przez Lilith » 16 cze 2010, 10:12
radoslaw napisał(a): Potomkowie Aku to Gwiezdni Wojownicy. Ich jedyną bronią w walce ze złem jest PASJA, ogień w sercu.

Oto ich 10 przykazań:
1. Jestem zrodzony z gwiazd. Gwiazdy są zrodzone z chaosu. Zawsze będzie chaos, ale ja zawsze będę wojownikiem.
2. Jestem ogniem, pasją, wszystko co robię wypełnione jest tymi uczuciami.
3. Widzę ogień (ducha) we wszystkim naokoło.
4 Jestem tylko gościem w świecie żyjących istot.
5. Kroczę ścieżką milczenia.
6. Nie można mnie zobaczyć ani usłyszeć, można mnie tylko poczuć.
7. Biorę tylko to co mogę zwrócić. Balans w naturze i harmonia wszechświata musi być zachowana.
8. Nie mogę niczego posiadać, mogę się tylko dzielić.
9. Jestem swoim Wielkim Ojcem we wszystkim co robię.
10. Jestem odpowiedzią na wszystkie problemy.
Pięknie brzmią te przykazania

radoslaw napisał(a):
siódma przepowiednia : „This is the Seventh Sign: You will hear of the sea turning black, and many living things dying because of it.”
[b]W dosłownym tłumaczeniu brzmi: To jest siódmy znak, usłyszycie o morzu które zrobi się czarne, i wiele żyjących stworzeń / rzeczy/ umrze z tego powodu żywcem wyjęte z naszej obecnej rzeczywistości a mam na myśli wyciek ropy z platformy bp i żenujące próby jego zatamowania.
przez Suchy » 16 cze 2010, 11:50
10 Przykazań Indian Hopi, plemię, które ukochałem szczególnie za ich „Pokojową Drogę”
1. Bądźcie blisko Wielkiego Ducha.
2. Szanujcie się wzajemnie.
3. Pomagajcie sobie wzajemnie.
4. Bądźcie uczciwi.
5. Róbcie to co jest prawe.
6. Utrzymujcie swoje ciało i umysł w zdrowiu i sile.
7. Miejcie szacunek dla Ziemi i wszystkich form życia.
8. Dbajcie o samych siebie i nie bądźcie zależni od nikogo.
9. Dzielcie się swą pracą dla dobra innych.
10.Dbajcie o dobro wszystkich – współpracujcie ze sobą.

Pokój;)
Sutra Szarego Niedzwiedzia
https://youtu.be/TrOFk-V7WcE
Z całym szacunkiem dla Indian wymęczonych przez białych, ten filmik jest naprawdę wspaniały.
Opublikowano za: http://davidicke.pl/forum/viewtopic.php?f=14&t=284




http://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2016/11/dlaczego-bestialsko-wymordowano-indian/

 

sobota, 12 listopada 2016

Cesarz niemiecki oraz cesarz Austrii ogłosili powstanie Królestwa Polskiego




Grzegorz Kucharczyk

Stulecie Królestwa Polskiego

Data publikacji: 2016-11-05 05:00
Data aktualizacji: 2016-11-08 07:48:00
Stulecie Królestwa Polskiego


Czy zapomniany dziś akt z 5 listopada 1916 roku – a więc zapowiedź utworzenia państwa polskiego – był istotnym faktem politycznym, czy dowodem na całkowicie instrumentalne potraktowanie Polaków przez Rzeszę?

Sto lat temu, 5 listopada 1916 roku cesarz niemiecki Wilhelm II oraz cesarz Austrii i król Węgier Franciszek Józef I ogłosili powstanie Królestwa Polskiego. Jego przyszłe granice nie zostały nawet w przybliżeniu zakreślone. Nie wiadomo było również kto miałby zostać władcą restytuowanego państwa polskiego. Wiadomo było natomiast, że przyszłe państwo polskie miało pozostawać w „ścisłym sojuszu” z mocarstwami centralnymi. W tym przypadku „sojusz” należy rozumieć jako podporządkowanie. Akt Dwóch Cesarzy wspominał o czymś jeszcze. Berlin i Wiedeń zapowiadały utworzenie „polskiej siły zbrojnej” (polnische Wehrmacht), która rzecz jasna miała również działać w ramach „ścisłego sojuszu” z armiami państw centralnych.

Ta ostatnia kwestia była zresztą czynnikiem, który w decydujący sposób wpłynął na sfery rządowe nad Sprewą i nad Dunajem, by podjąć sprawę polską W momencie, w którym publikowano Akt Dwóch Cesarzy dominująca pozycja Niemiec w sojuszu mocarstw centralnych nie pozostawiała żadnych złudzeń, co do tego, kto będzie wyznaczał ramy i egzekwował „ścisły sojusz”, o którym wspominano w dokumencie sygnowanym przez Wilhelma II i Franciszka Józefa. Ale tak naprawdę właściwymi sygnatariuszami byli feldmarszałek Hindenburg i generał Ludendorff, stojący na czele niemieckiego naczelnego dowództwa armii (OHL). „Straszliwi Dioskurowie” od dłuższego czasu naciskali na polityków w Berlinie, by znaleźli rozwiązania, które umożliwiłyby uzupełnienie strat ludzkich ponoszonych przez armię niemiecką w morderczych bitwach na froncie zachodnim. W 1916 roku, krótko przed publikacją Aktu Dwóch Cesarzy zakończyła się wyniszczająca „bitwa materiałowa” pod Verdun. Potrzeba nowego mięsa armatniego była więc tym pilniejsza. Lukę w szeregach armii Kaisera miał wypełnić polski Wehrmacht będący w „ścisłym sojuszu”.

Niemieckie plany „organizowania” Wschodu

Należy zauważyć, że Niemcy przystępując w sierpniu 1914 roku do Wielkiej Wojny nie miały żadnej wizji polityki wobec ziem polskich i Polaków. W odniesieniu do ziem zaboru pruskiego obowiązywał twardy kurs wyznaczany kolejnymi prawami wyjątkowymi uchwalanymi nad Sprewą w ostatnich latach pokoju (na czele z ustawą o przymusowym wywłaszczaniu polskiej własności z 1908 roku). Militarne zwycięstwa na froncie wschodnim, zwłaszcza zaś sukces ofensywy wiosenno-letniej z 1915 roku, która przesunęła front nad Dźwinę i Wołyń, oznaczał, że pod panowaniem mocarstw centralnych znalazła się znakomita większość ziem dawnej Rzeczypospolitej. Gdy armia niemiecka weszła w sierpniu 1915 roku do opuszczonej przez Rosjan Warszawy jasnym się stało, że Berlin już nie mógł dłużej milczeć w sprawie polskiej.

Obserwacja procesu decyzyjnego niemieckich elit politycznych w latach 1914-1916 w odniesieniu do kwestii polskiej nasuwa myśl o chaosie. Krzyżują się bowiem koncepcje, wedle których zajęta przez wojska niemieckie Kongresówka powinna być po odpowiednich „korektach terytorialnych” na korzyść Rzeszy potraktowana jako punkt przetargowy w rokowaniach z Rosją o separatystyczny pokój. Pojawiają się również pomysły stworzenia „pasa granicznego”, czyli anektowania przez Niemcy zachodnich oraz północnych obszarów Kongresówki przy jednoczesnym masowym wysiedleniu Polaków ze wschodnich krańców zaboru pruskiego i zasiedlania tych obszarów kolonistami niemieckimi (pomysł forsowany, także po 5 listopada 1916 roku przez Ludendorffa).

Najbardziej kompleksowy plan podejścia do kwestii polskiej przedstawił w 1915 roku niemiecki polityk (i pastor) oraz pisarz polityczny Friedrich Naumann w swojej głośnej książce „Mitteleuropa”. Na jej kartach kreślił on wizję dalszego zacieśnienia sojuszu Niemiec i Austro-Węgier we wszystkich dziedzinach (także gospodarczej), co w praktyce oznaczało plan stworzenia niemieckiej dominacji w Europie Środkowej (Mitteleuropie), której granice wyznaczały baseny Adriatyku, Morza Czarnego i Bałtyku. Po zajęciu przez Niemcy Warszawy w sierpniu 1915 roku Naumann rozszerzył tą koncepcję o postulat utworzenia polskiego państwa buforowego (Pufferstaat), które nie tylko miało być politycznie i wojskowo zdominowane przez Berlin, ale również na jego obszarze miał dominować „niemiecki typ gospodarczy”.

Naumann, który po 1915 roku odwiedzał okupowane przez państwa centralne ziemie zaboru rosyjskiego, domagał się od rządu niemieckiego zaprzestania prowadzenia wobec Polaków w zaborze pruskim polityki germanizacyjnej jako zupełnie nieskutecznej i zamykającej perspektywę jakiegokolwiek porozumienia z Polakami. Plan „Mitteleuropy” nie polegał bowiem na wynaradawianiu tylko na dominacji. Polacy mieli mieć swobodę posługiwania się własnym językiem, ba, mieli mieć nawet własne państwo. Jednak dominować miał niemiecki typ – polityczny, wojskowy i gospodarczy.

Gorącym orędownikiem takiej polityki był urzędujący od sierpnia 1915 roku w Warszawie generalny gubernator Hans Hartwig von Beseler. Jako szef niemieckiej administracji okupacyjnej nad Wisłą (Austriacy mieli własnego generała – gubernatora w Lublinie) dbał przede wszystkim o zabezpieczenie interesów niemieckich, czuwając na przykład nad systemem rabunkowej gospodarki w zakresie aprowizacji. Z drugiej strony wykonywał wobec Polaków życzliwe gesty. Jedne, tak jak decyzja o ponownym otwarciu polskiego uniwersytetu w Warszawie (1915), miały bardzo realne znaczenie, drugie, jak zezwolenie w 1916 roku na wielką manifestację w stolicy z okazji 125-lecia uchwalenia konstytucji 3 Maja, były natury symbolicznej. No, ale u nas symbole niekiedy mają większe znaczenie niż bardziej realne zdobycze.

Ile wart był Akt Dwóch Cesarzy?

Dwa lata, które minęły od ogłoszenia Aktu Dwóch Cesarzy do upadku państw centralnych jesienią 1918 roku, przyniosły aż nadto dowodów na to, że w sojuszu Berlina i Wiednia to ten pierwszy jest stroną coraz bardziej dominującą oraz na to, że sprawa ogłoszonego 5 listopada 1916 roku królestwa polskiego jest przez Rzeszę traktowana całkowicie instrumentalnie. Jak pokazał pokój brzeski z Ukrainą w lutym 1918 roku, Niemcy oraz coraz słabsze Austro-Węgry, gdy trzeba było, nie wahały się handlować polskimi ziemiami na rzecz stworzonej przez siebie, marionetkowej Ukrainy (sprawa Chełmszczyzny).

Z drugiej strony należy pamiętać o tym, że akt z 5 listopada 1916 roku był pierwszą deklaracją mocarstw biorących udział w pierwszej wojnie światowej, w której padła zapowiedź utworzenia państwa polskiego. To był istotny fakt polityczny, który doceniali również przeciwnicy jakiejkolwiek współpracy z państwami centralnymi. Taką ocenę Aktu Dwóch Cesarzy prezentował Roman Dmowski, stojący na czele Komitetu Narodowego Polskiego, który choć oficjalnie protestował przeciw decyzji Niemiec i Austro-Węgier traktując ją jako niedopuszczalną przez międzynarodowe konwencje próbę wybierania rekruta na obszarach okupowanych, to w gronie swoich najbliższych współpracowników wyrażał nadzieję, że decyzja Berlina i Wiednia zdopinguje do jaśniejszych deklaracji w sprawie polskiej również mocarstwa Ententy.

Nie sposób wreszcie nie zauważyć, że powoływane pod auspicjami Niemiec i Austro-Węgier instytucje przyszłego Królestwa Polskiego – Tymczasowa Rada Stanu i Rada Regencyjna – miały swoją konkretną i bardzo pozytywną rolę w budowaniu zrębów polskiej administracji w Kongresówce, bez której nie byłoby możliwe tak sprawne budowanie państwowości polskiej od jesieni 1918 roku.

„Ostatni monarcha starej szkoły”

Kilkanaście dni po ogłoszeniu Królestwa Polskiego, 21 listopada 1916 roku, po 68 latach panowania, zmarł cesarz Austrii i król Węgier Franciszek Józef. Słusznie wskazuje się, że jego pogrzeb, który odbył się w Wiedniu 30 listopada 1916 roku był również rekwiem dla ck monarchii, a nawet monarchii (katolickiej) w ogóle. W krypcie kapucynów składano wówczas doczesne szczątki władcy, który był niejako ucieleśnieniem losów Austrii w „długim” dziewiętnastym wieku. Franciszek Józef obejmował rządy, gdy trwała jeszcze Wiosna Ludów, panował w Wiedniu, gdy monarchia Habsburgów utraciła swoje posiadłości we Włoszech (wojna z Piemontem i Francją w 1859 roku), a na rzecz Hohenzollernów definitywnie utraciła dominującą pozycję w Niemczech (wojna z Prusami w 1866 roku). A jednak mimo tych klęsk przetrwała. Niemała w tym zasługa Franciszka Józefa, który sumiennie i z godnością wykonywał swoje cesarskie i królewskie metier. Opatrzność nie szczędziła mu w ciągu jego długiego życia osobistych dramatów. Stary cesarz przeżył swoją żonę, cesarzową Sissy zamordowaną przez włoskiego anarchistę, swojego brata, cesarza Meksyku Maksymiliana rozstrzelanego przez rewolucjonistów oraz swojego jedynego syna, arcyksięcia Rudolfa, który zginął samobójczą śmiercią w dość tajemniczych okolicznościach. Na wieść o zamachu w Sarajewie z 28 czerwca 1914 roku, w którym zginął kolejny jego następca tronu (arcyksiążę Franciszek Ferdynand) stary cesarz z goryczą zauważył: „Nic mi nie zostało oszczędzone”.

A jednak. Opatrzność pozwoliła mu nie doczekać końca cesarsko-królewskiej monarchii, która upadła niespełna dwa lata po śmierci „ostatniego monarchy ze starej szkoły”.


Grzegorz Kucharczyk

Read more: http://www.pch24.pl/stulecie-krolestwa-polskiego,47104,i.html#ixzz4PnpicKau