Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania europa środkowa, posortowane według daty. Sortuj według trafności Pokaż wszystkie posty
Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania europa środkowa, posortowane według daty. Sortuj według trafności Pokaż wszystkie posty

niedziela, 18 lutego 2024

Europa polska








przedruk


17.02.2024

22:40


Grochmalski: Dlaczego Niemcy straszą Trumpem? Projekt niemieckiej Europy

Im bliżej wyborów prezydenckich w USA, tym bardziej Berlin, za pomocą swojej wielkiej machiny propagandowej, kreować będzie histerię wokół Donalda Trumpa. Długofalowa strategia Niemiec jest bowiem od dawna jasna – zbudowanie z UE Rzeszy Europejskiej, opartej na dominacji Berlina. Służyć ma temu kreowanie wszelkich lęków, aby je wykorzystywać do realizacji tej chorej wizji - pisze Piotr Grochmalski w "Gazecie Polskiej".



Niemcy są niestrudzeni w wymyślaniu wszelkich bzdur, które – ich zdaniem – zmuszają do szybkiej centralizacji europejskiego projektu. Gdy w 2004 roku do UE, liczącej wówczas 15 państw, wstępowała nowa dziesiątka, co do dziś nie zdarzyło się ponownie, jeśli chodzi o skalę poszerzenia Wspólnoty, to Berlin już wtedy naciskał, aby powiązać to z przyjęciem konstytucji, która stanowiła w art. 1–7, iż „Unia ma osobowość prawną”, a to oznaczało, iż nabierze cech podmiotu prawa międzynarodowego, stanie się megapaństwem posiadającym własny hymn i flagę. 

Przekonywali elity nowo przyjętych państw, że tylko centralizacja uchroni UE przed katastrofą. A przecież ledwie trzynaście lat wcześniej totalna centralizacja nie uchroniła Związku Sowieckiego przed rozpadem. Ale 29 maja 2005 roku Francuzi, a 1 czerwca Holendrzy odrzucili w referendum europejską konstytucję. Plan Berlina, aby na fali entuzjazmu owej nowej dziesiątki stworzyć faktyczny grunt pod niemiecką Europę, spalił na panewce, choć Aleksander Kwaśniewski już ogłosił, że polskie referendum odbędzie się w październiku, razem z wyborami prezydenckimi. 

A gdy w 2008 roku Unię ogarnął kryzys finansowy, Ulrich Beck, propagator niemieckiej Europy, twierdził, iż „grożąca katastrofa upoważnia, wręcz zmusza architektów Europy do stosowania prawniczego krętactwa, by uczynić możliwym to, co jest właściwie wykluczone przez narodowe konstytucje bądź europejskie traktaty”. Ta metoda została później na masową skalę zastosowana dwa razy podczas próby obalania premierów Włoch, do wypchnięcia Wielkiej Brytanii z UE, do pacyfikacji przez Berlin Węgier, do forsowania Nord Stream 2, do podporządkowania sobie Polski przez Niemcy.




Nienawiść Berlina do Trumpa

Jeśli chodzi o intensywność nienawiści większości elit Niemiec do Trumpa, wiele wyjaśnia fragment wypowiedzi Arndta Freytaga von Loringhovena, byłego ambasadora Niemiec w Polsce. W wywiadzie-rzece, propagandowej broszurze skierowanej do Polaków przed wyborami, stwierdził on, iż stawianie przez rząd PiS i prezydenta Dudę na Trumpa podczas jego pierwszej kadencji

 „było bardzo ryzykowne. Trump nie lubi Niemiec, sądzę, że głównie z powodów gospodarczych. Wyżej cenił Polskę”. 

No tak – przecież to jest nie do przyjęcia, żeby Polacy stawiali na bliskie relacje z największym mocarstwem świata i na przywódcę, który na pierwszym miejscu w Europie stawia Polskę, a nie Niemcy.

Freytag von Loringhoven, którego ojciec, Berndt, do końca służył III Rzeszy, a dzień przed samobójstwem Hitlera, 29 kwietnia, uzyskał jego osobistą zgodę na opuszczenie bunkra w Berlinie, stwierdza też, że „Polskie władze były przez to w nim zakochane [w Trumpie]. Promowały inicjatywę »Trójmorza«, która pierwotnie miała podzielić Europę. Zorganizowały konferencję bliskowschodnią, aby wesprzeć politykę Trumpa”. 

Te słowa ujawniają głęboką prawdę o Niemcach i ich europejskiej polityce. W jej świetle jest nie do przyjęcia, aby Polska miała własne ambicje, suwerenną wobec Berlina politykę i niepodporządkowana została Niemcom. Tylko ekipa „zakochana” w Berlinie ma prawo istnieć w Polsce. 

Freytag von Loringhoven, syn człowieka, któremu osobisty kontakt z Hitlerem nie przeszkodził w błyskotliwej karierze w Bundeswehrze (został generałem i zastępcą głównego inspektora sił zbrojnych), wspaniałomyślnie dodaje:

„Rozumiem znaczenie Ameryki dla Polski jako gwaranta bezpieczeństwa. Jednak nie mogę zrozumieć, dlaczego Polska stawia całe swoje aktywa na prezydenta, który mógł wycofać się z NATO? Czy tak się stało, bo Warszawa czuła się wystarczająco chroniona dzięki dwustronnym stosunkom z USA? Przecież stabilność, jaką daje NATO, opiera się na wielostronnych gwarancjach zapisanych w traktatach międzynarodowych i zintegrowanych strukturach dowodzenia. Tego wszystkiego stosunki z samymi Stanami Zjednoczonymi nie zapewniają. One mają charakter polityczny, mogą w każdej chwili zostać przekształcone lub zmodyfikowane, jak dojdzie do zmiany w Białym Domu. Są więc z założenia znacznie mniej stabilne niż NATO. Trump nie tylko był blisko wyjścia z NATO, chciał także konstruktywnej relacji z Putinem. To także nie mogło leżeć w Polskim interesie”.



Niemieckie kłamstwo, a polskie bezpieczeństwo

Obłudę Niemców ukazał sam Trump. Już w lipcu, na spotkaniu z Jensem Stoltenbergiem, sekretarzem NATO, stwierdził: „To przykre, gdy Niemcy zawierają ogromne umowy z Rosją dotyczące ropy i gazu, podczas gdy USA mają je chronić przed Rosją; Niemcy płacą Rosji miliardy dolarów rocznie. Chronimy Niemcy, chronimy Francję, chronimy te wszystkie kraje, a one zawierają umowy na rurociągi z Rosji, wpłacając do jej skarbca miliardy dolarów. (…) Niemcy to zakładnik Rosji; pozbyli się elektrowni węglowych, elektrowni atomowych, biorą ogromne ilości ropy i gazu z Rosji. To coś, czemu trzeba się przyjrzeć, to coś bardzo nieodpowiedniego” – uważał Trump. 

Komu miała Warszawa ufać – państwu, które finansowało modernizację armii rosyjskiej i realizowało wspólną strategię wymierzoną w bezpieczeństwo Europy Środkowej – czy USA? Niemiecki tupet i bezczelna arogancja nie mają granic.

Dlaczego Niemcy i Rosja, wspólnie, tak bardzo są zaniepokojone projektem Trójmorza? Bo wzmacnia on państwa tego regionu wobec agresywnej polityki Berlina i Moskwy. Nic też bardziej jak wojna na Ukrainie nie pokazuje, jakie chroniczne zagrożenia kreuje obłędna polityka Niemiec i że bez wsparcia USA Kijów nie przetrwa. Berlin nie obroni też Polski. Ba – odpowiada za wykreowanie śmiertelnego zagrożenia dla naszego narodowego bytu. 

Oczywiście pojawiają się idiotyczne artykuły, jak choćby nadęty tekst „Europa odporna na Trumpa. Jak kontynent może przygotować się na porzucenie przez Amerykanów”, napisany przez radykalnych euroentuzjastów. Arancha González Laya, Camille Grand, Katarzyna Pisarska, Nathalie Tocci i złote dziecko niemieckiej analityki Guntram Wolff przekonują na łamach „Foreign Affairs” w tekście opublikowanym 2 lutego 2024 roku:
„W miarę jak wojna Rosji na Ukrainie trwa trzeci rok, Europa radzi sobie znacznie lepiej, niż oczekiwano. Przez dziesięciolecia po II wojnie światowej liczyła na Stany Zjednoczone jako ostatecznego gwaranta swojego bezpieczeństwa. Kontynent polegał na Waszyngtonie, który kierował polityką NATO, zapewniał odstraszanie nuklearne i wypracowywał konsensus wśród krajów europejskich w kontrowersyjnych kwestiach, takich jak sposób rozwiązania europejskiego kryzysu zadłużeniowego w latach 2009–2012. Po zakończeniu zimnej wojny Europa w dalszym ciągu uważała amerykański parasol bezpieczeństwa za coś oczywistego, tnąc wydatki na obronę (…). Po inwazji Rosji na Ukrainę w 2022 roku wielu przewidywało, że Europejczycy mogą wzbraniać się przed udzieleniem pomocy Kijowowi. Ostatnim razem, gdy rosyjski prezydent Władimir Putin przemaszerował przez granice Ukrainy – anektując Krym w 2014 roku – Europa zareagowała słabymi sankcjami i połowicznymi próbami kompromisu dyplomatycznego, zwiększając jednocześnie swoją zależność od rosyjskiego gazu. Jednak w ciągu ostatnich kilku lat świat ujrzał przebłysk silniejszej Europy”.


 
Kłam sto razy, aż wszyscy uwierzą, że to prawda

Artykuł, w istocie podobny do całego strumienia podobnych ideologicznych produktów powstałych na kanwie projektu niemieckiej Europy, forsuje tezę, iż Trump „był pierwszym prezydentem USA, który nie traktował Europy jak rodziny. Wydawał się wyraźnie bardziej swobodnie współpracować z autorytarnymi władcami, takimi jak Putin i chiński prezydent Xi Jinping, niż z demokratycznie wybranymi przywódcami europejskimi, takimi jak kanclerz Niemiec Angela Merkel”. 

Wolał demokratycznie wybranych przywódców Polski. Loringhoven mówi to wyraźnie. Bo Niemcy z Rosją realizowały projekt, którego celem miało być stopniowe wypychanie USA z Europy. Autorzy owego propagandowego tekst w „Foreign Affairs” jakby nie dostrzegają, że UE i NATO, bez potencjału USA, nadal nie są w stanie obronić się przed Rosją. Gorzej – z zadeklarowanego rok temu przez UE miliona amunicji, która miała dotrzeć do marca na Ukrańnę, uda się zapewnić zaledwie połowę dostaw.

Co więcej – gigantyczna wpadka została określona przez propagandę unijną jako wielki sukces, chociaż Josep Borrell, szef unijnej dyplomacji, w ostatnim dniu stycznia 2024 roku przyznał, że do tego momentu UE dostarczyła zaledwie 330 tys. sztuk, za to w ciągu dwóch następnych miesięcy stanie się cud i Ukraina dostanie następne niemal 200 tys. Tak naprawdę UE zmarnowała dwa lata, które Niemcy poświęciły w głównej mierze na pacyfikację i strategiczne osłabianie Polski, a także na zakulisowe gry w Kijowie, aby przekonać prezydenta Zełenskiego, żeby wystawił RP za cenę wielkiego wsparcia ze strony Berlina. Arancha González Laya, Camille Grand, Katarzyna Pisarska, Nathalie Tocci i Guntram Wolff to dzieci tej samej durnej narracji, która ogarnia Niemcy. Trzeba jasno powiedzieć – Europa po tym, jak świadomie zmasakrowała swój potencjał obronny, potrzebuje całego kwartału, aby odbudować realną siłę militarną.

Głupotą jest obrażać się na USA

Ktokolwiek wygra wybory prezydenckie w USA, nie wolno obrażać się na Stany Zjednoczone, bo są one jedyną realną gwarancją bezpieczeństwa dla Europy i Polski. A nienawiść Berlina do Trumpa bierze się stąd, iż pokazał Niemcom ich miejsce w szeregu. Dość mitu Rzeszy Europejskiej. Nie mamy dekady na przygotowania. Jedynie USA jest w stanie nie tylko utrzymać potencjał NATO, lecz także potężnie wzmocnić Ukrainę.

Przypomniałem tydzień temu ważny artykuł, który w październiku 2023 roku ukazał się na łamach Lawfare. Ben Connable z Uniwersytetu Georgetown, strateg wojskowy i analityk Rand Corp., udowodnił, iż tylko USA posiada potencjał zdolny do odzyskania przez Ukrainę strategicznej inicjatywy i pokonania Rosji. Wystarczy, iż armia USA, która dokonuje wielkiej modernizacji i przygotowuje się do wojny z Chinami, przekaże ogromne zasoby swego arsenału z czasów zimnej wojny państwom Europy Środkowej, w tym Polsce i Ukrainie. Naturalnym liderem tego projektu jest Polska. 

Jak pisał Ben Connable:

„Dostawy docelowo obejmowałyby co najmniej tysiące czołgów M1 Abrams i bojowych wozów piechoty M2 Bradley z lat 80. XX wieku, setki mobilnych haubic M 109 Paladin i wieloodrzutowych systemów rakietowych M270, a także setki helikopterów szturmowych AH-64 oraz samolotów szturmowych A-10 Thunderbolt II (Warthog) i F-16 Falcon, wszystkie zaprojektowane od podstaw z myślą o pokonaniu rosyjskiej armii stacjonującej obecnie na Ukrainie”.

Ale tak się nie stanie, jeśli Niemcy będą nakręcały antyamerykańską i antytrumpową histerię i inspirowały Donalda Tuska do agresywnej polityki wobec USA, co już zaczyna się dziać na naszych oczach. Nie może być tak, że Niemcy robią wszystko, aby wypchnąć Stany Zjednoczone z Europy, a równocześnie udają, że stać UE na obronę przed Rosją, bo USA chcą nas zostawić samych. Ale osamotniona Europa i Polska będą musiały przyjąć warunki rosyjskie, a pośrednikiem będą Niemcy.


Niemcy były i są nadal niebezpieczne dla Polski i UE

Wspomniany Freytag von Loringhoven sam przyznaje, że Polska i Europa Środkowa były traktowane przez Niemcy jak obszar drugiej kategorii kosztem relacji z Rosją. 

Stwierdza, iż „Merkel, jak każdy kanclerz, utrzymywała ściśle relacje z wielkim przemysłem. W szczególności poprzez stowarzyszenie Ost-Ausschuss (Komitet Wschodnioniemieckich Stosunków Gospodarczych), które tradycyjnie było skoncentrowane na Rosji. Fascynacja niemieckiego biznesu rzekomo ogromnym potencjałem rosyjskiego rynku była jednym z powodów, dla którego niemieccy politycy tak bardzo przeceniali Rosję w stosunku do krajów Europy Środkowej. (…) Ale skala importu nośników energii z Rosji wynikała także z przekonania, że jest to partner, na którego zawsze można liczyć – nawet w środku »zimnej wojny«. Niemcy zaczęły masowo sprowadzać rosyjski gaz na początku lat 70. XX wieku i od tego czasu ten import nigdy nie został przez Moskwę zawieszony. Wiedzieliśmy oczywiście, że Rosja wykorzystuje gaz jako broń przeciw innym krajom. Jednak w Berlinie nie brano tego poważnie pod uwagę. Naiwnie wierzyliśmy, że coś podobnego nigdy się Niemcom nie przytrafi”.

Inna ważna uwaga Loringhovena.

Jak stwierdza: „Fundamentem powojennej polityki zagranicznej Niemiec było przekonanie, że bezpieczeństwo Europy można budować tylko z Rosją, nigdy przeciw niej. Z dzisiejszej perspektywy widać, że w tej wizji Rosja odgrywała zbyt dużą rolę, zaś Europa Wschodnia, Ukraina, Polska i inne kraje tego regionu rolę zbyt małą”. 

Puste słowa, ale ukrywają one determinację Berlina w dalszym utrzymaniu dominującej pozycji z Rosją kosztem Europy Środkowej, która zostanie spacyfikowana po tym, jak Niemcy przejęły kontrolę nad Polską. 

Ciekawa jest też refleksja syna adiutanta Hitlera o Nord Stream. Twierdzi on, iż „Merkel zawsze wspierała ten projekt. Zakładam, że jego polityczny wymiar nie umknął jej uwadze. Sądzę, że odnosi się to zresztą do większości ludzi w Berlinie”. 

Czyli wszyscy oni tysiące razy kłamali, twierdząc, iż nie ma on wymiaru geopolitycznego. 

O tym przedsięwzięciu pisze: „W założeniu chodziło o stworzenie współzależności z Rosją – mostu, jak to ujął prezydent Steinmeier (…). Powiązania energetyczne miały spowodować, że nie tylko Niemcy stają się zależne od Rosji, lecz także Rosja staje się zależna od Niemiec”. A więc Berlinowi marzyło się, aby mieć bezpośredni wpływ na Moskwę, wykorzystywać ją jako instrument w realizacji ich chorych, geopolitycznych wizji! Zachowywali się przy tym jak skrajni idioci.

Jak zauważa Loringhoven:
„Jednak w lutym 2022 roku aż 55 proc. gazu, jaki sprowadzaliśmy, pochodził z Rosji. I to bez uruchomienia Nord Stream 2. Sprzedaliśmy też przeszło 1/3 strategicznych magazynów gazu w Niemczech Moskwie i dodatkowo 54 proc. rafinerii w Szwedt, która zapewnia paliwo dla Berlina i Niemiec wschodnich…”.

Wszystkie te działania w istocie były nakierowane na marginalizację Polski. Czy Niemcy są aż tak ograniczeni intelektualnie, czy Freytag nie rozumie, że to, co mówi, to silne argumenty za tym, aby z relacji atlantyckich czynić główną kotwicę bezpieczeństwa dla Polski, a nie z Niemiec, które – w imię swych chorych, imperialnych interesów – wysadziły w powietrze całą Europę?

Kaczyński miał rację

Ale warto też przytoczyć spojrzenie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, tak irytującego Niemcy. W jednej ze swoich ostatnich wypowiedzi przed Smoleńskiem stwierdził on:

„Nasza rozgrywka w Unii to w pewnym sensie gra o suwerenność wobec polityki niemieckiej. W trakcie rozmowy tu, przy tym stoliku, ambasador Federacji Rosyjskiej Władimir Grinin powiedział mi, że sojusznikiem strategicznym Rosji jest »Eurosojuz i Giermania«. Słyszałem to od niego trzykrotnie. A przecież Niemcy są częścią Unii. Taka jest rosyjska polityka i Niemcy to akceptują, bo to się wydaje leżeć w ich krótkoterminowym interesie. W długoterminowym moim zdaniem nie. To raczej oni wpadną w zależność, a nie odwrotnie… Próbowałem się jakoś z Niemcami porozumieć, ale bez klientyzmu. Jednocześnie trzeba brać pod uwagę, że niemiecki rewizjonizm historyczny jest dla nas groźny. Oczywiście nie mam na myśli rewizjonizmu dotyczącego granic, on nie odgrywa dziś wielkiej roli. Z drugiej jednak strony nie wolno zapominać, że uznanie naszej zachodniej granicy właściwie na Helmucie Kohlu wymuszono. Zrobili to Amerykanie, pomogli Anglicy, trochę Francuzi”.

[on nie wiedzial, że Niemcy tylko udawali, że to robią? - MS] 


Jeśli uważnie wczytać się w owe lęki Berlina wobec Trumpa, to ich istota sprowadza się do tego, że nie chce się on zgodzić na niemiecką Europę. To obecny kanclerz Sholz, gdy był prawą ręką Merkel, nieskutecznie próbował go przekupić w sprawie Nord Stream. To przeczy owemu obrazowi Trumpa szukającego strategicznych relacji z Putinem. Loringhoven potwierdza rzecz oczywistą, że to Niemcy szukały tej relacji z Putinem kosztem Polski. To także za Trumpa wzmocniona została wschodnia flanka NATO. Ale także powstał najbardziej ambitny program dla tej części Europy – Trójmorze, który był wspierany przez Biały Dom.

Niebezpieczne jest to, iż w tej walce z Trumpem Berlin posługuje się już Tuskiem. W momencie, gdy decydują się wielkie amerykańskie inwestycje w Polskę, w tym gigantyczna inwestycja Intela za 20 mld zł, która miała wprowadzić nas do ekstraligi państw posiadających fabryki chipów, stworzonych przez koncern mający strategiczne znaczenie dla USA i Zachodu w wielkim wyścigu technologicznym, Donald Tusk, jako premier RP, postanowił włączyć się w politykę wewnętrzną USA, mimo iż przebywa obecnie na urlopie. Za pośrednictwem platformy X (dawny Twitter) zwrócił się do... Senatu USA: „Ronald Reagan, który pomógł milionom z nas odzyskać wolność i niepodległość, musi dziś przewracać się w grobie. Wstydźcie się”. 

Postawę szefa polskiego rządu skomentował Nile Gardiner, analityk polityki zagranicznej i były doradca Margaret Thatcher:

„Możecie być pewni, że gdy bezmyślny Joe Biden opuści Gabinet Owalny, Donald Tusk nie będzie mile widziany w Białym Domu. Ten człowiek to chodząca katastrofa dla Polski i stosunków polsko-amerykańskich. To, co jest haniebne, panie Tusk, to zamykanie w więzieniach swoich przeciwników politycznych, zamykanie stacji telewizyjnych i płaszczenie się przed swoimi panami w Brukseli, jednocześnie pouczając ludzi o »demokracji«. Lekkomyślny Donald Tusk wykonuje niesamowitą robotę, wrzucając Polskę pod autobus i podkopując własny kraj”.











Wygrajmy w końcu tę wojnę, wygrajmy wojnę z Niemcami.







czwartek, 11 maja 2023

Co jest ważne, co jest dobre ?

 

" pojawiły się propozycje serbskiego prezydenta Aleksandara Vučicia i minister zdrowia Daniki Grujicić, aby znieść TikTok i YouTube lub "przynajmniej na miesiąc" zamknąć wszystkie sieci społecznościowe w kraju."


Nie miesiąc, a 6 miesięcy.



Media w zasadzie wszystkie należałoby wyłączyć co najmniej na 6 miesięcy - żeby ludzie dorośli mieli czas na refleksję nad tym wszystkim co nas otacza, bez ciągłego zakłócania tej refleksji nachalnymi  "informacjami", bez poruszania się w ciągłym strumieniu informacji i dezinformacji.

Ale to dla dorosłych.

Dla dzieci?

Zakaz smartfonów do 18 roku życia, wyplenienie patologii min. poprzez poważne ograniczenia nałożone na streamerów, programy rozrywkowe i wiele innych, ale przede wszystkim:


tworzenie programów pokazujących pożądane wzorce, aż do całkowitego wypełnienia nimi czasów antenowych. 


To zajmie lata i potem kolejne lata, kiedy młodzież nasiąknięta wartościami zacznie sama produkować i wnosić takie rzeczy do społeczeństwa.


Potrzebna tu dogłębna analiza np. obecnych programów, wychwytywanie co jest w nich złe i odwrotne zastosowanie . Ale żeby wychwycić metody trzeba to uważnie monitorować, bo oni są w tym bardzo subtelni.

Najczęściej metoda objawia się poprzez brak logiki, niekonsekwencję i sprzeczności.


Z mediów mówią wam ("kadzą"), że "Polacy to indywidualiści". Indywidualista to ktoś o wyjątkowej osobowości, na pewno nie dziecko. Ale wieczorem Baba o 20tej zwraca się do widzów jak do małych dzieci, więc.... kiedy mówią wam, że jesteście "indywidualiści" to tylko usypiają was..... usypiają waszą czujność.... a wieczorem manipulują.



Cały czas skupiona uwaga na to, by ktoś nie siał chwastów w społeczeństwie.





Na tym tle dodatkowa refleksja.




Wczoraj pod pomnikiem ku czci poległych w II Wojnie Światowej, który często mijam, zauważyłem kwiaty złożone 8 maja.

Ten pomnik z reguły stoi pusty niemal cały rok.

Na tle plag cmentarnych warto, by szkoły, które mają w swym pobliżu jakiś pomnik drugowojenny cały rok dbały o jego otoczenie. 

Miasto albo urząd gminy mogłyby ufundować np. jakieś trwałe kwietniki o których wypełnienie  dbałaby młodzież szkolna lub okoliczni mieszkańcy. To niewielki koszt, a może przynieść wiele dobrego. 


Chodzi o zastosowanie wzorca, który mówi:

 "dbam o własny kraj i bezinteresownie dbam o naszych poległych, walczących o kraj dla nas, o naszą bezpieczną przyszłość, upubliczniam tę swoją troskę o bezpieczeństwo kraju, bo bezpieczny chroniony kraj to w efekcie mój bezpieczny zaciszny i ciepły dom."


Wzorzec ma się powielać pomiędzy ludźmi.

I ma procentować - rozszerzać się na inne obszary.



Szczególnie zwracam na to uwagę paniom.

Kobiety są bardzo wyczulone na kwestie bezpieczeństwa i to co mężczyzna często lekceważy, leży na sercu płci słabszej, bo kobiety są bardziej narażone na przemoc niż silni mężczyźni i stąd one bardziej zwracają na to uwagę.


Zadbanie o otoczenie pomników sygnalizuje dbałość o siebie nawzajem, wzorzec ma upowszechniać (i skłaniać do naśladowania) działania skutkujące zwiększeniem sympatii między ludźmi,  ma prowadzić do lepszej współpracy pomiędzy ludźmi, zawiązywania "sojuszy" osiedlowych, wiejskich na rzecz pomnika, potem trawnika, chodnika i innych spraw lokalnych - integracji po prostu - we wspólnych celach, co w efekcie przekłada się na zmniejszenie agresji, czyli zwiększenie bezpieczeństwa... 
To zaś ma oddziaływać i się przekładać na działania samorządowców w powiecie, a potem emanować na stopień wojewódzki i w końcu - ogólnopaństwowy.

Widzę zresztą w ostatnich tygodniach, że politycy związani z rządem jakby realizują taki postulat i komunikują go społeczeństwu... 



"dbam o własny kraj" - to jest wzorzec, który można powielać na wiele sposobów.



Jakie młodzieży chowanie, takie będą Rzeczpospolite.




Trzeba jednak zauważyć jeszcze coś.



PiS w swoich "pszczelich" deklaracjach w ogóle nie dotyka mediów.


A media - przepływ informacji i jej jakość  - są najważniejsze z punktu widzenia społeczeństwa.



Co z tego, że pobudowali jakieś muzeum, jeśli nikt nie będzie o nim wiedział - z mediów??

Jeśli media nie będą promować polskiej kultury, a nie antykultury, to co z tego, że zakupiliśmy więcej obrazów do naszych muzeów??

Rozpad społeczny będzie postępować bez zmian - jak dotychczas. Może nieco wolniej ze względu na wielkie słowa jakie ostatnio głoszą politycy...

Mimo wszystko brawa za te ostatnie słowa wyszczególnione na końcu posta, ale i czujna uwaga - dlaczego poza słowami nie pójdą zmiany w mediach??

Te zmiany są konieczne.

Być może oni sami nie dostrzegają dostatecznie pokrętnego podprogowego przekazu jaki się stamtąd sączy...



Media są obecnie najważniejsze.

Kurski niczym się tam nie zajmował, bo to na pewno zastrzeżona domena, w której mogą mieszać tylko "specjaliści" czyli "służby" specjalne...


Czy to jest odpowiedź na moje pytanie?




Pod przedrukiem zestaw dobrych wiadomości z mojego fb.





przedruk
tłumaczenie automatyczne




Influencerzy i dzieci w Serbii: 

Co kryje się w chaosie strumieni, sal i prenkivanje


10. Maj 2023
Anastasija Jezdić




Treści internetowe, które docierają do najmłodszych mogą być edukacyjne, nobilitujące i kreatywne, ale także agresywne, mroczne i bardzo szkodliwe, a osobowości, które pośrednio uczą dzieci w Serbii tego, co jest ważne, co jest dobre, a do czego należy dążyć w życiu rodziców są najczęściej nieznane


Kim są Simi, Muja, Barbiafrica, Serious Topics, Elena Stojičevski, Dax Rock i Mario Vrećo i dlaczego dla nas wszystkich ważne jest, co myślą i robią?

W ogromnym chaosie różnorodnych i słabo kontrolowanych spersonalizowanych treści w mediach społecznościowych rodzicom coraz trudniej jest nadążyć i być informowanym o tym, jak (i z kim) ich dzieci spędzają czas w Internecie.

Dzieci w Serbii spędzają znaczną część swojego wolnego czasu (średnio trzy godziny dziennie, jak pokazuje badanie "Children of Europe on the Internet") oglądając tak zwane Dzieci Europy online. Twórcy treści, influencerzy, tiktokerzy i YouTuberzy, o których ich rodzice prawie nic nie wiedzą, przyjmując ich mowę, pantomim, postawy i systemy wartości.


W morzu popularnych "strumieni", "prenksów", tańców, "selera", makijażu, "tutoriali" i "sal", dzieci z wpływowymi osobami myślą i kształtują postawy na tematy tożsamości, relacji międzyludzkich, polityki, edukacji, samobójstwa, religii, zaburzeń odżywiania, pieniędzy, radzenia sobie ze stratami i traumami, miłości i przyjaźni oraz wszystkich innych wyzwań życiowych.

Kim zatem są (dla rodziców) obcy, którzy pośrednio uczą dzieci w Serbii, co jest ważne, co jest dobre, a do czego należy dążyć w życiu?

Dzieci często otrzymują bezpośrednie myśli i postawy rówieśników lub nieco starszych internetowych wzorców do naśladowania bez żadnego krytycznego filtra, a szczególnym problemem jest to, że rodzice (którzy w większości są mało zorientowani w życiu swoich dzieci w Internecie) do treści, które bawią ich maluchy przez wiele godzin każdego dnia, nie mogą nawet dotrzeć.

Algorytmy działają poprzez "wyrzucanie" i "rekomendowanie" tego, co ich zdaniem Ci się spodoba, lub co użytkownicy tej samej płci, w podobnym wieku, lokalizacji, zainteresowaniach i poczuciu humoru...


Oznacza to, że jeśli w wolnym czasie nie oglądasz filmów takich jak "Spędzam 24 godziny w toalecie", "I prenkova moja *she went mad's*" lub "Kupuję nieznaną dziewczynę BMW", "RODZICE I PRZYJACIELE REAGUJĄ NA MOJE MIESZKANIE 1 000 000 E *Tata wypluwa", "Daję dziewczynkom pieniądze na zdjęcie makijażu *a jak wyglądają...*", "ODWIEDZIŁEM McDonald's 100 razy", prawdopodobnie nie spędzisz czasu w tej samej przestrzeni internetowej, co większość dzieci w Serbii.

Chociaż fakt, że treści w sieciach społecznościowych są spersonalizowane, oznacza, że doświadczenie internetowe każdego dziecka jest wyjątkowe i "dostosowane do jego potrzeb", serbska scena YouTube i TikTok od lat wyróżnia się profilami, które skupiają miliony dzieci, które regularnie śledzą swoje ulubione osobowości internetowe.

Na przykład YouTuber Dax Rock, który jest często wskazywany przez dzieci jako ulubiony, ma prawie dwa miliony obserwujących w sieci społecznościowej, a jego indywidualne nagrania mają ponad cztery miliony wyświetleń. Rejestruje, jak gra w gry i wykonuje różne "wyzwania", takie jak "Kto pierwszy łamie sejf, dostaje 1000 euro" lub "Jem tylko TikTok jedzenie 24 godziny na dobę".


Duża liczba dzieci twierdzi, że lubi oglądać "skecze i śmieszne filmy", a dziewczęta często twierdzą, że dziewczyny wychodzą na TikTok, które tańczą, nakładają makijaż i pokazują, co kupiły (tak zwane sale).

Na serbskiej scenie "TikTok" szczególnie popularny jest Lazar Filipovic, który wyrobił sobie markę, udzielając porad na temat kosmetyków i pielęgnacji skóry, ale który tworzy filmy o różnych treściach, od porad dotyczących związków i zdrowia psychicznego po życie w dużej rodzinie i dzieciństwo w Kosowie i Metohija.Jednym z najbardziej utytułowanych YouTuberów na Bałkanach jest Muđa, który ma ponad dwa miliony obserwujących i najczęściej nagrywa grając w różne popularne gry, nagrywając wyzwania lub vlogi ze swoją koleżanką i dziewczyną Janą Dačović. Dzieci często cytują Simi, którego popularne filmy to na przykład "Poszedłem na rynek i wydałem 1000 euro" i "Cały dzień w Serbii z dwoma euro".



To, że dzieci w Serbii są zainteresowane nie tylko graniem w gry i wydawaniem pieniędzy, pokazuje popularność profilu Poważne tematy dotyczące historii, polityki i geografii.


Jego filmy "Dlaczego flagi Serbii i Rosji przypominają?", "Dlaczego są dwie Irlandie", "I wojna światowa, jak i dlaczego naprawdę się zaczęła?", filmy dokumentalne o wojnach bałkańskich i ważnych serbskich bitwach mają setki tysięcy wyświetleń.

Ukrywając swoją tożsamość za pomocą czapki i okularów, zachęca dzieci do poświęcenia się edukacji i opowiada się za ignorowaniem "thrashowych treści".

Jeśli chodzi o treści o tematyce sportowej, młodzi ludzie w Serbii uwielbiają oglądać YouTuber Gagę.

Na TikTok jest obecnie bardzo popularna Elena Stojichevsky, która ma prawie 800 000 obserwujących. Jej filmy to najczęściej TikTok wyzwania, popularne "przygotuj się ze mną", w którym nakłada makijaż i sukienki przed pójściem na konkretne wydarzenie, oraz filmy takie jak "Spakuj się ze mną na morze", "Posprzątaj mój pokój ze mną" i filmy na temat relacji damsko-męskich


W dziecięcym świecie sieci społecznościowych popularność jest łatwo zdobywana i bardzo łatwo tracona, więc dla kogoś, kto zaledwie kilka miesięcy temu miał miliony obserwujących i wyświetleń, zostaniesz obojętnie poinformowany, że "nikt go już nie obserwuje".






Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Serbii zaapelowało do rodziców o zwracanie uwagi na zachowanie dzieci podczas korzystania z Internetu, ze szczególnym uwzględnieniem profili w mediach społecznościowych.


"Drodzy obywatele, w świetle wszystkich niefortunnych wydarzeń, bardziej niż kiedykolwiek, konieczne jest zachowanie rozsądku i stabilności, zwłaszcza wobec naszych dzieci, które śledzą informacje z różnych źródeł i mediów" - czytamy w oświadczeniu MSW.

Kiedy twoje dziecko następnym razem, pozornie znikąd, cię, ile kosztuje twoja torba, szczegółowo opowiada o bitwie pod Kolubarą, udziela porad małżeńskich lub słyszysz, jak wypowiada pewne słowa z nieznanym akcentem, klucz do tajemnicy znajduje się prawdopodobnie w sekcji "trendy" na YouTube lub na pierwszej stronie TikTok, gdzie pojawiają się filmy, które algorytm rozpoznaje jako potencjalnie najbardziej interesujące dla użytkownika.

--------






RT Balkan bada przemoc TikTok:

Czy można znieść sieci społecznościowe w Serbii?


10 Maj 2023

Sanja Ilić






Zaledwie 48 godzin po krwawym wydarzeniu w szkole podstawowej im. Władysława Ribnikara w Belgradzie ponad 45 000 osób w Internecie wyraziło poparcie dla K.K. (13), który 3 maja zabił ośmiu rówieśników i ochroniarzy.



Od czasu dwóch masowych strzelanin w Serbii w zeszłym tygodniu, w których zginęło 17 osób, głównie młodych ludzi, trend gróźb, gloryfikacji przestępstw i mowy nienawiści w sieciach społecznościowych rozprzestrzenił się jak pożar.

Wkrótce pojawiły się propozycje serbskiego prezydenta Aleksandara Vučicia i minister zdrowia Daniki Grujicić, aby znieść TikTok i YouTube lub "przynajmniej na miesiąc" zamknąć wszystkie sieci społecznościowe w kraju.


Mianowicie, zaledwie 48 godzin po krwawym wydarzeniu w belgradzkiej szkole podstawowej im. Vladislava Ribnikara, ponad 45 000 osób w Internecie wyraziło poparcie dla K.K. (13), który przeprowadził atak 3 maja, Vucic ujawnił na konferencji prasowej i ogłosił, że profile te zostaną sprawdzone.


"To znacznie większa plaga, co przyniesie nam przyszłość w mediach społecznościowych i widzę, że kraje w Niemczech i Francji zaczynają się tym zajmować. Będziemy musieli coś zrobić, aby chronić nasze dzieci. Śledzą media społecznościowe, grają w dziwne gry wideo, są różne dziwne rzeczy na TikTok i YouTube, także w mediach społecznościowych "- wyjaśnił prezydent, dodając, że jest gotów wysłuchać wszystkich rad i sugestii, aby znaleźć "szybkie, ale długoterminowe rozwiązanie w celu ochrony naszych dzieci".

"Ale nie zgodzę się na żadną formę cenzury" - podkreślił prezydent, podkreślając, że oczekuje również wsparcia sędziów i prokuratorów, ponieważ nie jest logiczne długie czekanie na nakaz przeszukania mieszkania, ze względu na powołanie się na przepisy prawne.

Następnie minister Grujicic zauważył, że przydałby nam się miesiąc restartu.


"Może trzeba zatrzymać wszystko na miesiąc: Facebook, Instagram i TikTok, który jest w oczach opinii publicznej, i Twitter, który nie jest lepszy. Miesiąc restartów, niech wrócą do normalnych działań. Są ludzie, którzy są sfrustrowani, którzy zamiast iść do psychologa i mieć miłą rozmowę, wyładowują to w sieci. Oto wezwanie do młodych ludzi, aby wybrali psychologię kliniczną, pomóżmy krajowi" - powiedział minister zdrowia w wywiadzie dla Pink TV.

Pojawiły się również inicjatywy różnych ekspertów, którzy domagają się surowszych sankcji za przestępstwa w Internecie.
Prokurator: wyroki do 12 lat

Prokurator Branko Stamenkovic powiedział belgradzkim mediom, że liczba zarzutów karnych wniesionych za zagrażanie bezpieczeństwu w sieciach społecznościowych wzrosła i że są ich dziesiątki.

Dodał, że wydaje się, że jest wśród nich mniej nieletnich niż dorosłych, a władze będą zwalczać te formy przestępczości "natychmiast i zdecydowanie".

"Każde zdarzenie będzie badane i ścigane zgodnie z kodeksem karnym. Jeśli sąd udowodni, że popełnili przestępstwo spowodowania ogólnego zagrożenia, osobom, które opublikowały wiadomości z pogróżkami, grożą lata więzienia. Grożą bardzo poważne sankcje, w podstawowej formie od sześciu miesięcy do pięciu lat więzienia, podczas gdy surowsze formy egzekucji zagrożone są karą od dwóch do dziesięciu lat. W przypadku najpoważniejszych form, które są sankcjonowane jako poważne czyny przeciwko ogólnemu bezpieczeństwu, kara wynosi od dwóch do dwunastu lat więzienia" - powiedział szef Prokuratury Specjalnej ds. Przestępczości Zaawansowanych Technologii.

Podkreślił, że nie przyjmie wyjaśnień ani obrony, że ktoś nie wie, co robi i tym podobne.
Zakaz mediów społecznościowych możliwy, ale (nie)skuteczny

Adel Abusara, ekspert ds. cyberbezpieczeństwa z ponad dziesięcioletnim doświadczeniem w tworzeniu polityki, powiedział RT Balkan, że przykład Chin pokazuje, że zniesienie sieci społecznościowych nie jest niemożliwe.


"Technicznie można to zrobić, Chiny zniosły media społecznościowe wraz z istnieniem chińskiej zapory ogniowej, ale zainwestowały w to ogromne zasoby. Pytanie brzmi, czy ta metoda jest skuteczna. Myślę, że lepiej jest edukować dzieci, szkolić je i zapobiegać, jak korzystać z Internetu i sieci społecznościowych, brakuje nam tego i jest to bardzo ważne. Ministerstwo Nauki, Rozwoju Technologicznego i Innowacji wprowadziło linie SOS i opracowało stronę pomocy, ale to nie wystarczy", podsumowuje Abusara dla naszego portalu.
Gdzie zaczyna się mowa nienawiści, a kończy wolność słowa?

Prawnik i ekspert krajowy Rady Europy i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka na rzecz Wolności Słowa Vladimir Marinkov powiedział RT Balkan, że nie jest zwolennikiem surowszych przepisów, "ponieważ kiedy wchodzisz w stosowanie surowszych środków, dochodzisz do odmowy praw człowieka, a raz nabytych praw człowieka nie można im odebrać".


"Nie jestem zwolennikiem zniesienia i zakazania mediów społecznościowych, myślę, że była to wypowiedź populistyczna, ponieważ jest realistyczna w sferze prawnie niemożliwej. Potwierdza to orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie Turcji za naruszenie Konwencji Europejskiej. Zagwarantowana jest wolność słowa, zarówno osobiście, jak i w sieciach, a także nasze prawo do otrzymywania i wymiany opinii" – wyjaśnia prawnik.

Stwierdza on, że mowa nienawiści, podżeganie do przemocy, zabójstwo lub popełnienie przestępstwa, gwałtowna zmiana systemu politycznego itp. są sankcjonowane na poziomie krajowym i ponadnarodowym.


"Istnienie regulacji nie jest problemem, ale stosowanie prawa i niemożność kontrolowania wszystkiego, co jest w Internecie i sieciach. Istnieją również różne filtry do usuwania mowy nienawiści, ale dla angielskiego i innych języków, a nie dla serbskiego" – zauważa.

Przy ustalaniu wagi przestępstwa, jak podkreśla, należy zwrócić uwagę na to, czy się powtarza, czy jest złośliwe, chore, dzieci itp.

"Wybitni psychologowie i psychiatrzy przedstawili dobre analizy, że nieletni mają różne mechanizmy walki ze stresem, które są nieodpowiednie dla nas, "dorosłych". Więc to również powinno być brane pod uwagę", mówi Marinkov.







Dobre informacje - przeklejone z mojego fb:




Artykuł po brzegi wypełniony wspaniałymi słowy...
😱


"za kilka lat już nie będziemy mówili o biegunach wzrostu Polsce, ..., bo to cała Polska będzie jednym wielkim światowym biegunem wzrostu - podsumował wiceminister."









"W swoich wpisach użytkownicy kładą nacisk na cywilizację, spokój i brak przemocy, czym – ich zdaniem – polskie metro wyróżnią się na tle innych."



"Proszę państwa, za najważniejszą zmianę, która daje nadzieje na przyszłość, uważam to, ze Polacy pozbyli się kompleksów. To jest piękne i to jest naprawdę ważne. Hasło: „Warto być Polakiem” jest jak najbardziej na czasie. Wydaje m się, że Polacy są narodem nadzwyczajnym. Z jednej strony są indywidualistami, a z drugiej strony, gdy trzeba, jednoczą się i walczą o wszystko. Długi czas mówiono nam, że jesteśmy wschodnioeuropejscy, coś gorszego wobec Francuzów, Niemców, a po prostu uważam, że Polska jest krajem absolutnie wyjątkowym, co zresztą widać teraz, kiedy omija wszystkie pułapki. Może mamy instynkt wspólnotowy powodujący, że w ważnych sprawach nagle się okazuje, ze cała masa ludzi jest gotowa stanąć po właściwej stronie"


„Polacy pozbyli się kompleksów”. Joanna Duda-Gwiazda na Forum Klubów „GP” w Gdyni: To najważniejsza zmiana | Niezalezna.pl




"Innymi słowy, by czuło i postępowało tak, jak Państwo."


...no wiecie co...
Nikt publicznie tak nie mówił przez ostatnie 20 lat!
Czyli dotychczas nigdy...

Jarosław Kaczyński do Klubowiczów „Gazety Polskiej”: Polska zawsze mogła i może na Państwa liczyć | Niezalezna.pl


Bezpartyjni Samorządowcy - Polacy chcą normalnej Polski (portalsamorzadowy.pl)






" Niemcy najpierw stworzyli mit bezpaństwowych 'nazistów', teraz zaś idą dalej i zaczynają przedstawiać Niemcy jako ofiarę nazizmu"



"Państwo będzie wspierało przemysł hutniczy. Wszyscy razem ręce na pokład!
Polska będzie dominującym w Europie Środkowej krajem, który będzie budować nowoczesny przemysł stalowy.
Deklaruję absolutne partnerstwo ze wszystkimi stronami w branży.
Kryzys minie: zła polityka energetyczna Europy, wojna w Ukrainie, pandemia. Za chwilę będziemy w lepszych czasach - oznajmił wiceminister."






No i to jest słuszna koncepcja...


- lustracja i rugowanie filmów, książek dla dzieci pod kątem aluzji seksualnych i surowe kary za przemycanie takich treści - ale także - lustracja treści dla dorosłych, które przecież dzieci mogą widzieć np. reklama owoców i zawarty w obrazie podtekst
- smartfony od 18 roku życia (nie telefony)














środa, 3 maja 2023

Polska, czyli Europa Środkowa




Czy ja na wszystko muszę czekać latami??





Tak pisałem 10 lat temu w listopadzie 2013 roku:


Każda zmiana zaczyna się od jednostki, zacznijmy więc zmianę każdy od siebie.


Pisząc o Polsce jako kraju w Europie, pisząc o naszym regionie, używajmy zwrotu: Europa Centralna.


W polskojęzycznych mediach dzielimy Europę na zachodnią i śr – wschodnią, ewentualnie wschodnią.
A jak jest na zachodzie?
Może oni tam mówią o sobie Europa Centralna???


Wiele lat temu, że najstarsi prawicowcy tego nie pamiętają, ktoś specjalnie sformułował i rozpowszechnił pojęcie Europa Środkowo – Wschodnia.
Ten eufemizm miał za zadanie strywializować Polaków, miał odrzeć ich z przekonania, że są kimś istotnym i ważnym na tle całej Europy. I chyba się to udało.


Semantyka została zawłaszczona i zmodyfikowana przez manipulatorów tego świata.
Aby zmienić myślenie o Polsce narzucone nam przez mass-media, wykształćmy własny język porozumiewania się z Czytelnikiem.








przedruk




Sondaż:

Mieszkańcy których krajów czują się częścią Europy Środkowej?




Nie we wszystkich 10 badanych krajach większość ankietowanych postrzega swoje ojczyzny jako część Europy Środkowej – wynika z sondażu przeprowadzonego przez CEPER.





Część Europy znajdująca się pomiędzy Niemcami a granicami byłego Związku Radzieckiego jest zwykle określana mianem Europy Środkowej, przy czym nie ma pewności, że kraje z tego regionu rzeczywiście z nim się utożsamiają.

W celu określenia związku pomiędzy Europą Środkową a jej krajami, ankietowanych z 10 europejskich krajów zapytano, do której części Europy należy ich kraj i zaoferowano im wybór pomiędzy przynależnością do Europy Wschodniej, Europy Zachodniej, Europy Środkowej lub Bałkanów.
Polska na czwartym miejscu

Zdecydowana większość respondentów z sześciu krajów była zgodna w tym, że Europa Środkowa jest ich regionem ojczystym: 77 proc. Austriaków, 68 proc. Czechów, 65 proc. Słowaków, 63 proc. Polaków, 55 proc. Węgrów i 52 proc. Słoweńców. O wyraźnej atrakcyjności środkowoeuropejskości świadczy duża tendencja wśród ankietowanych w wyborze przynależności środkowoeuropejskiej w porównaniu z jakąkolwiek inną regionalną opcją.

Pomimo tego, że niektóre postkomunistyczne kraje tego regionu postrzegają Austrię jako kraj należący do Europy Zachodniej, 64 proc. Austriaków określiło swój kraj jako środkowoeuropejski a niż zachodnioeuropejski. W Czechach różnica pomiędzy Europą Środkową a drugą najczęściej wymienianą zachodnioeuropejską przynależnością regionalną wynosiła 53 proc.. W Polsce 47 proc., na Słowacji 45 proc., podczas gdy na Węgrzech 32 proc. osób twierdziło, że ich kraj jest środkowo- niż wschodnioeuropejski. W Słowenii różnica między odsetkiem osób wybierających Europę Środkową a drugą co do częstości odpowiedzią (Bałkany) wyniosła 24 proc.

Na Węgrzech 8 proc., a w Słowenii 28 proc. ankietowanych stwierdziło, że ich kraje kojarzą się z Bałkanami. Na Węgrzech wyobrażenie o kraju będącym bramą do Bałkanów, podczas gdy w Słowenii jugosłowiańska przeszłość może tłumaczyć związek z półwyspem. W Polsce, Słowacji i Czechach praktycznie żaden z ankietowanych nie wymienił przynależności do Bałkanów. Większość krajów Europy Środkowej w jasny sposób wykluczyło Bałkany, co pokazuje jednoznacznie, że dzielą one środkowoeuropejską tożsamość regionalną.

Wyobrażenia co do roli tej części Europy na świecie, jakie kraje tego regionu miały na przestrzeni wieków, mocno wpłynęły na siłę skojarzenia z pojęciem Europy Środkowej. Podczas gdy Austria przypisuje swoją przynależność do Mitteleuropy lub Europy Środkowej z austro-węgierskiej przeszłości i silnych związków z Niemcami, na przełomie wielu wieków, Polska, Węgry, Czechy i Słowacja miały jasną wizję współpracy środkowoeuropejskiej. Grupa Wyszehradzka czy inicjatywa Trójmorza są najnowszymi i najbardziej znanymi formatami partnerstwa wspieranego przez silne poczucie środkowoeuropejskości, na które również wskazuje badanie CEPER (Central European Perspectives).
Chorwacja, Serbia, Rumunia i Bułgaria na drugim biegunie

Podczas gdy w wyżej wymienionych sześciu krajach ponad 50 proc. ankietowanych zgodziło się, że są mieszkańcami Europy Środkowej, w pozostałych czterech krajach tylko mniejszość ankietowanych poparła taką klasyfikację regionalną swoich krajów. W Chorwacji 26 proc., podczas gdy w Serbii 11 proc. ankietowanych łączyło swoje kraje z Europą Środkową. To znaczy, że w Chorwacji około połowa, a w Serbii około jedna piąta ankietowanych więcej uważała swoje kraje za środkowoeuropejskie niż w Słowenii, która podobnie dzieli jugosłowiańską spuściznę historyczną.

W Rumunii 9 proc., a w Bułgarii, jak można się było spodziewać, niewiele, bo 5 proc. ankietowanych twierdziło, że ich kraj jest środkowoeuropejski. Zarówno w Serbii (75 proc.), Bułgarii (50 proc.), jak i w Chorwacji (36 proc.) większość ankietowanych określiła swoje kraje jako część Bałkanów, podczas gdy tylko w Rumunii większość ankietowanych wybrała Europę Wschodnią (57 proc.) jako region, z którym identyfikuje swój kraj.
Regionalna tożsamość Europy Środkowej

Podsumowując, w miarę przesuwania się ze wschodu na zachód, z Rumunii do Austrii lub z południa na północ, z Chorwacji do Polski, skojarzenia z Europą Środkową stopniowo rosną. Oznacza to, że nie we wszystkich 10 badanych krajach większość ankietowanych postrzega swoje ojczyzny jako część Europy Środkowej. W większości krajów, które są umownie określane jako środkowoeuropejskie, ta regionalna tożsamość jest mocno zakorzeniona. W rezultacie, nie jest błędem dalsze określanie krajów członkowskich UE położonych na wschód od Niemiec mianem Europy Środkowej.

Badanie opinii publicznej zostało przeprowadzone w 10 krajach regionu Europy Środkowej: Austrii, Bułgarii, Chorwacji, Czechach, Węgrzech, Rumunii, Serbii, Słowacji, Słowenii i Polsce. Dane zostały zebrane między 20 lutego a 10 marca 2023 r. Badanie zostało przeprowadzone telefonicznie (osobiście w Serbii) z udziałem 1000 respondentów w każdym kraju na reprezentatywnej próbie dobranej pod względem płci, wieku i miejsca zamieszkania.





Które kraje czują się częścią Europy Środkowej? (dorzeczy.pl)




Prawym Okiem: Wyniki wyszukiwania: europa środkowa (maciejsynak.blogspot.com)


poznikały zdjęcia tutaj:

Prawym Okiem: Europa Centralna, a nie Środkowo – Wschodnia. (maciejsynak.blogspot.com)


wtorek, 2 maja 2023

Trzecia droga

 

przedruk






27 kwietnia 2023





Czym jest dekolonizacja wyobraźni i dlaczego nie możemy ciągle rosnąć?


 Rozmowa z kulturoznawczynią i popularyzatorką idei dewzrostu, Weroniką Parfianowicz.




Czym jest idea dewzrostu?

Punktem wyjścia dla rozwoju tej koncepcji było rozpoznanie tego, że nasz współczesny globalny system ekonomiczny, który opiera się na stałym wzroście gospodarczym i na pewnej fetyszyzacji tego wzrostu w kulturze, stanowi zarówno źródło kryzysu ekologicznego i klimatycznego – pogłębiającego się na naszych oczach – jak też coraz silniejszych kryzysów społecznych. Zdaniem twórców tej koncepcji (wywodzących się zarówno ze środowisk aktywistycznych, jak i akademickich) sposobem na walkę z tymi kryzysami powinna być zupełna zmiana paradygmatu ekonomicznego, jak i politycznego. Postulują oni odejście od wzrostu gospodarczego jako głównego mechanizmu napędzającego naszą gospodarkę, ale też zachęcają do myślenia o tym, jak w radykalny sposób ograniczać zużycie zasobów i energii, przy jednoczesnej (i to jest prawdopodobnie największe wyzwanie) dbałości o jakość życia dla wszystkich ludzi na całej Ziemi.

Wśród propagatorów tej idei możemy wymienić osoby takie jak Giorgos Kallis, Federico Demaria, Filka Sekulova czy Joan Martinez-Allier. Choć początki tej idei wiążą się z XXI wiekiem, to jej twórcy odwoływali się do dyskusji toczących się już wcześniej. Takim znaczącym historycznym momentem, który trzeba by przywołać, są lata 70. XX wieku, kiedy po raz pierwszy tak wyraźnie zdano sobie sprawę z tego, jak wysokie koszty dla naszej planety i dla życia społecznego przynosi model gospodarczy oparty na stałym wzroście produkcji i konsumpcji, na stałym wzroście zużycia zasobów i surowców naturalnych. Jednym z pierwszych dzwonków ostrzegawczych był słynny raport tzw. Klubu Rzymskiego "Granice wzrostu". Nie był to jedyny i osamotniony głos, bo w tym czasie wielu badaczy i aktywistów wywodzących się z różnych środowisk zaczęło zwracać uwagę na to, że wzrostu gospodarczego na globalną skalę nie da się pogodzić z potrzebami środowiska i potrzebami społeczeństw. Dewzrost nawiązuje do myśli wielu radykalnych intelektualistów, takich jak André Gorz czy Ivan Illich, którzy od lat 70. nawoływali do gruntownej przemiany nie tylko relacji ekonomicznych, ale też przebudowy całych społeczeństw.

Czy jest jeden program dewzrostowy, czy jest to raczej zbiór luźnych koncepcji?

To dobre pytanie, bo czasem mówi się o dewzroście jako takim pojęciu-parasolu, pod którym mieszczą się różne typy ruchów społecznych i politycznych, a także zestaw różnych narzędzi, które miałyby doprowadzić nas do bardziej zrównoważonego ekologicznie i sprawiedliwego społecznie modelu życia. Wśród nich znajdują się takie propozycje jak choćby bezwarunkowy dochód podstawowy, skrócenie czasu pracy czy propozycja gwarancji zatrudnienia. Niektóre z tych koncepcji mogą ze sobą konkurować, czy nawet na pierwszy rzut oka się wykluczać, ale dewzrost stara się włączyć jak najwięcej możliwych alternatyw ekonomicznych i myśleć o tym, jak one mogłyby one zadziałać. Ciągle mało wiemy o tym, jak one mogłyby funkcjonować na większą skalę: czy kompatybilnie by ze sobą współgrały, czy z czasem okazywałoby się, że jedna z tych strategii jest bardziej skuteczna niż inne. Dewzrost jest otwarty na to, żeby z takimi alternatywnymi koncepcjami eksperymentować, wprowadzać je w życie na mniejszą lokalną skalę, obserwować jak to wpływa na relacje gospodarcze i ewentualnie poszerzać ich zasięg. Trzeba pamiętać, że odejście od uzależnienia od wzrostu gospodarczego nie oznacza likwidacji gospodarki jako takiej, tylko taką jej reorganizację, która nastawiona będzie na zaspokajanie realnych potrzeb ludzi, a nie generowanie zysków dla garstki najbogatszych.

A dlaczego od razu dewzrost, może jednak udałoby się wprowadzić w życie zielony wzrost?

Nie dałoby się, chociaż powszechne jest przekonanie, że byłoby fajnie, gdyby była taka możliwość. To jest kusząca narracja: delikatnie zreorganizujemy naszą gospodarkę, PKB będzie nam dalej rosło, a my będziemy mogli zaspokajać nasze potrzeby i jednocześnie zmniejszać presję na środowisko. Sytuacja win-win. Jednak badania pokazują, że na tym poziomie naszego rozwoju technologicznego to jest nieosiągalne. Nasza gospodarka jest mocno zanurzona w zasobach naturalnych. Mogłoby się wydawać że przecież coraz więcej usług, które wpływają na wzrost PKB, ma niematerialny charakter. Ale one też czerpią z materialnych źródeł. Na przykład: żeby przeprowadzać różne wirtualne transakcje, trzeba stawiać serwery, a one czerpią skądś energię itd. Co więcej, wygenerowane w ten sposób bogactwo jest potem wydawane na materialne dobra, np. luksusowe posiadłości czy prywatne samoloty.

Obietnice, że możemy rozwijać gospodarkę bez ograniczeń i pogodzić to z potrzebami środowiska naturalnego, nie biorą pod uwagę fizycznych możliwości naszej planety. Gospodarki nie da się tak łatwo zdematerializować.

Jednym z założeń dewzrostu jest krytyka postrzegania PKB jako głównego wyznacznika sukcesu gospodarczego państw. Co dewzrostowcy proponowaliby w zamian?

Kariera PKB zaczęła się po II wojnie światowej, gdy na całym świecie przyjęto ten wskaźnik jako główny miernik rozwoju. Jak wiemy, wskaźnik PKB pokazuje nam zagregowaną sumę wartości różnych dóbr i usług wyprodukowanych w danym kraju w danym okresie. Taki wskaźnik do wielu rzeczy się przydaje, ma różne zastosowania, ale niekoniecznie jest najlepszym sposobem mierzenia stopnia rozwoju społecznego czy jakości życia. W PKB uwzględnia się wszystko to, co ma wartość pieniężną – wskaźnik nie rozróżnia jednak produkcji rzeczy szkodliwych i pożytecznych. A także nie rozróżnia infrastruktury poprawiającej jakość życia od tej, która powstaje by zwalczać destrukcyjne skutki działalności gospodarczej. Na przykład, gdy gdzieś na oceanie jest wyciek ropy, to niwelowanie szkód też stymuluje PKB, bo wymaga to wielkich nakładów finansowych i technologicznych.

Paradoks PKB ma jeszcze drugi wymiar. Jak powiedzieliśmy, ten wskaźnik liczy tylko to, co ma wartość pieniężną, więc wszystko to, co nie jest utowarowione, nie wlicza się do niego. Wskaźnik preferuje gospodarki, w których sfera usług publicznych jest bardziej wciągnięta w system wymiany pieniężnej, a to wcale nie oznacza, że ludziom żyje się tam lepiej. Oczywiście, możemy stwierdzić, że ten wskaźnik jest niedoskonały i po prostu zastąpić go jakimś innym. Istotne jest jednak to, że przekonanie, iż wzrost PKB przekłada się bezpośrednio na wzrost jakości życia jest źródłem tego myślenia, że stale musimy rosnąć gospodarczo, żeby jakość naszego życia się nie pogorszyła, a to już ma bardzo realne konsekwencje środowiskowe i społeczne. W dodatku – relacja między wzrostem PKB a dobrobytem społeczeństw nie jest tak oczywista. Mieszkańcy wielu państw o stosunkowo wysokim PKB cierpią z powodu rosnących nierówności społecznych, słabych zabezpieczeń socjalnych i niedostatecznie rozwiniętych usług publicznych.



Realizacja dewzrostowych celów wymagałaby ogromnych zmian społecznych, a te musiałyby zacząć się od zmiany sposobu myślenia o ekonomii. Zresztą jednym z głównych dewzrostowych terminów jest "dekolonizacja wyobraźni"...

To jest jeden z ważnych postulatów twórców tej idei. Niezbędnym warunkiem rzeczywistej przemiany jest otworzenie naszej wyobraźni na alternatywne modele życia. W przekonaniu dewzrostowców obezwładniające w tej hegemonii prowzrostowego systemu jest to, że on bardzo zdominował nasz sposób myślenia o świecie jako pewnej całości. Nawet nie interesując się tematyką ekonomiczną, żywimy przekonanie, że wzrost jest czymś jednoznacznie pozytywnym i pożądanym, a próby odejścia od wzrostu wzbudzają niepokój, że ktoś chce nam coś odebrać. W takim rozumieniu przeciwieństwem wzrostu jest zawsze kryzys i recesja, załamanie naszego standardu życia i wymuszona asceza, zaciskanie pasa. Propozycja dewzrostowa jest taka, żeby zmienić kategorie, którymi myślimy i zobaczyć, czy faktycznie ten wzrost gospodarczy jest nam niezbędny do tego, żebyśmy jako ludzie się rozwijali i żeby nasze społeczeństwa dobrze funkcjonowały. Być może okaże się, że stałe rośnięcie gospodarek wcale nie jest tym, co nam to zapewnia. Mogą istnieć inne sposoby organizacji ekonomicznej czy politycznej, które zagwarantują nam dobre życie w sposób mniej destrukcyjny dla planety. Musielibyśmy jednak wpierw oderwać się od myślenia, że tylko stały wzrost gospodarczy może nam zapewnić wolność i bezpieczeństwo.

Poza ekonomicznymi aspektami, krytyka dominującego modelu gospodarczego przychodzi często ze strony antropologii. Antropolożki i antropolodzy zwracają uwagę na to, że dążenie do pogłębiania swojego bogactwa nie jest jedynym modelem dobrego życia w różnych kulturach na świecie.

Antropologia jest bardzo ważnym źródłem krytycznego namysłu nad współczesnym modelem ekonomicznym. I warto pamiętać, że była nim niemalże od samych początków kształtowania się tej dyscypliny. Wielu klasyków antropologii szczególnie interesowała organizacja gospodarcza społeczności nieeuropejskich – prekapitalistycznych czy bezpaństwowych.

Przywołałabym dwóch badaczy, którzy później byli szczególnie inspirujący dla ruchu dewzrostowego, a także dla innych alternatywnych ruchów. To między innymi francuski badacz Marcel Mauss, autor słynnego "Szkicu o darze", który udowadniał, że przez większą część historii społeczeństwa ludzkie funkcjonowały bez czegoś takiego jak gospodarka wolnorynkowa. Rynek nie jest oczywiście czymś, co wynalazł kapitalizm, jakaś forma wymiany towarowej towarzyszy człowiekowi od bardzo dawna, jednakże tak zorganizowana wymiana jak w systemie kapitalistycznym była czymś marginalnym w stosunku do zupełnie innych form życia społecznego: opartych na wzajemności, obdarowywaniu się pewnymi dobrami i usługami itd. Przykłady przytaczane przez Maussa pokazują nam, że kapitalizm jest jedną z możliwości w morzu innych pomysłów na to, jak moglibyśmy funkcjonować.

Drugim z autorów był Marshall Sahlins, który wyszedł od krytycznego podejścia do klasycznej ekonomii i w tekście "Pierwotne społeczeństwo dobrobytu" cofał się jeszcze dalej, zastawiając się, jak mogło wyglądać życie w społeczeństwach łowiecko-zbierackich. Polemizował z założeniem, że musimy spędzać całe nasze życie na pracy najemnej, żeby zarobić na chleb. Opisywał społeczeństwa, gdzie praca sprowadzała się do kilku godzin dziennie potrzebnych, żeby zdobyć pożywienie. To takie ćwiczenie intelektualne: zastanówmy się nad tym, czy naprawdę zrobiliśmy tak ogromny postęp, skoro utrzymanie się kosztuje nas tak wiele wysiłku i pieniędzy. Zdaniem Sahlinsa, wraz z nowoczesnością i rozwojem systemu kapitalistycznego wzmocniły się zjawiska, które dawniej nie były tak powszechne, jak głód, ubóstwo i nędza. Osobą, która przejęła pałeczkę po tych dwóch badaczach, jest niedawno zmarły David Graeber, który konsekwentnie w swojej działalności poszukiwał takich alternatyw – przez pryzmat przykładów z różnych społeczeństw pokazywał nam, że nasz świat mógłby być zorganizowany zupełnie inaczej.

Mówiliśmy dużo o kapitalizmie, ale zastanawiam się nad rolą państw narodowych w tym wszystkim. Dążenie do większego wzrostu od sąsiada jest przecież formą współczesnej rywalizacji między państwami.

To jest ważne pytanie, bo często zarzuca się dewzrostowi, że stosunkowo niewielką uwagę poświęca roli państw. W dewzrostowych publikacjach wiele pisze się o systemie ekonomicznym w globalnym wymiarze czy o międzynarodowych korporacjach, ale państwo występuje w nich trochę jako przezroczysty aktor. A przecież państwa narodowe są motorami tej machiny wzrostu i rywalizacja o to, kto będzie dominował gospodarczo, rozgrywa się między państwami. W przypadku mniejszych graczy dotyczy to regionalnej pozycji negocjacyjnej – przepływu kapitału, tego gdzie będzie on lokowany i na jakich warunkach. To bardzo ważny i wciąż jeszcze nie do końca rozpoznany obszar – jak sprawić, żeby państwa działały na korzyść swoich obywateli i obywatelek i żeby nie były zmuszone do wzrostowego wyścigu. Bo często nie jest to nawet kwestia świadomego wyboru: globalny system zmusza kraje do tej nieustannej rywalizacji. Dlatego, jak sądzę, hasło internacjonalizmu jest bardzo istotne w myśleniu o globalnej zmianie, bo nawet jeśli państwa próbują samodzielnie wchodzić na drogę progresywnych zmian, to często odczuwają silną presję z zewnątrz, aby je porzucić.

A czy idea dewzrostu to nie jest perspektywa sytego Zachodu, gdzie ludziom łatwiej byłoby poddać się dobrowolnym ograniczeniom? Co ze społeczeństwami "na dorobku", krajami rozwijającymi się, które tego dobrobytu jeszcze nie zakosztowały i chciałyby go dopiero doświadczyć?

To bardzo ważne pytanie i to chyba najczęstszy zarzut, który pojawia się pod adresem dewzrostu. Wydaje mi się, że pojawia się on dlatego, iż krytycy tej koncepcji po prostu nie czytają dewzrostowych tekstów. W tych manifestach zazwyczaj już w drugim czy trzecim akapicie pojawia się hasło, że faktycznie jest to idea wywodząca się z sytej globalnej Północy i dlatego jest przede wszystkim na nią nakierowana. To my się mamy ograniczać, zrezygnować z wielu naszych szkodliwych przyzwyczajeń (jak przekonują działacze dewzrostowi – bez szkody dla naszego dobrobytu) po to właśnie, żeby państwa globalnego Południa mogły wreszcie wejść na taką ścieżkę rozwoju, jakiej by chciały ich obywatele i obywatelki, bo na razie skutecznie im to uniemożliwiamy. Bardzo ważne jest też to, że dewzrost w dużej mierze odwołuje się i czerpie inspiracje z ruchów globalnego Południa – ruchów sprawiedliwości społecznej i środowiskowej, tamtejszych sposobów działania i mówienia o świecie, a także projektów politycznych. Wiele możemy nauczyć się z doświadczeń Zapatystów, Autonomicznej Federacji Północnej i Wschodniej Syrii czy międzynarodowych ruchów skupiających społeczności rolnicze jak Via Campesina. Dewzrost jest wezwaniem do obywateli tej części świata, żeby reszta mogła się rozwijać. To jest rozpoznanie i przyznanie się do tego, że system kolonialny tak naprawdę nigdy w pełni się nie zakończył – nadal globalna Północ eksploatuje kraje globalnego Południa. Ta dekolonizacja wyobraźni, o której rozmawialiśmy, ma także wymiar bezpośredni – zdekolonizowanie swojego myślenia o krajach globalnego Południa. Wiemy, że ciągle w naszej debacie publicznej istnieje bardzo dużo stereotypów, np. że ich sytuacja jest taka, jaka jest, dlatego że same są za to odpowiedzialne. Bardzo niechętnie patrzymy na to, co globalna Północ dalej robi, żeby utrzymać tę sytuację nierównej wymiany.

A jak pogodzić postulaty dewzrostu z kwestiami bezpieczeństwa państwowego? Obserwujemy raczej na świecie odwrotny trend – zwiększanie nakładów na przemysł zbrojeniowy…

To bardzo trudny temat i chciałabym, żeby to zostało właściwie odebrane. Wiadomo, że w momencie, w którym trwa wojna, trzeba zmobilizować wszystkie możliwe nakłady sił, żeby wesprzeć stronę, która jest ofiarą napaści i działać na rzecz zakończenia konfliktu w sposób najkorzystniejszy dla strony zaatakowanej – to nie ulega wątpliwości. Natomiast ten trend, który zaczął się na Zachodzie w wyniku wojny w Ukrainie – wzmożonej militaryzacji i kultu militaryzmu – osobiście dla mnie jest bardzo niepokojący, bo na dłuższą metę, patrząc z perspektywy tego, jakbyśmy chcieli, żeby ten świat wyglądał, to nie jest ścieżka, która nas zaprowadzi w dobre i bezpieczne miejsce. Myślę, że nieprzypadkowo ogromna energia najwybitniejszych intelektualistów i przedstawicieli świata nauki po II wojnie światowej była skierowana na ruchy na rzecz rozbrojenia i ruchy antynuklearne.

Ciężko sobie wyobrazić jakikolwiek długofalowo zrównoważony świat, w którym ludzie bezpiecznie mogą się rozwijać, jako świat w pełni zmilitaryzowany i rozwijający coraz to nowe zbrodnicze technologie, które mają na celu zabijanie ludzi i innych istot. Już nawet nie wspomnę o kosztach środowiskowych tej gospodarki zbrojeniowej i o tym, ile pochłania zasobów, które mogłyby być relokowane na ważne społecznie potrzeby. Mówię to, abstrahując od dzisiejszej sytuacji, bo teraz musimy działać na bieżąco i myśleć nieco inaczej, ale jeśli możemy pozwolić sobie na myślenie o tym, jakiego świata chcielibyśmy w przyszłości, to musimy postawić sobie to pytanie: czy naprawdę chcemy, żeby ludzkość już zawsze była w tej pułapce militaryzmu? Możemy spróbować wyobrazić sobie świat, w którym konflikty (bo one zawsze będą, to nie ulega wątpliwości) są załatwiane inaczej. I właśnie o tym jest dewzrost: jak ułożyć ten świat, żeby te potężne arsenały niszczycielskiej broni nie były nam po prostu potrzebne.

Żebyśmy w ogóle mogli zacząć myśleć o takim świecie, musimy odejść nie tylko od kapitalizmu, ale także współczesnych form imperializmu, który z tym systemem ekonomicznym jest nierozerwalnie związany. Dewzrost jest więc też nurtem antyimperialistycznym i domagającym się autonomii i prawa społeczeństw do decydowania o swoim losie.

Czy były w Polsce podobne tradycje intelektualne, do których można by się odwoływać w kontekście dewzrostu? Pomyślałem o Stanisławie Lemie, który choć bardzo wierzył w postęp technologiczny, to nieustannie przestrzegał przed jego ciemną stroną: wyścigiem zbrojeń czy ekologiczną katastrofą.

Myślę, że to jest dobry trop. Trudno znaleźć kogoś, kto by miał tak duży zasięg jak Lem. Dyskusje o tym, że moglibyśmy nasze życie społeczne trochę inaczej ułożyć, skupić się na innych wartościach niż stały pęd do zapewnienia sobie prestiżowych dóbr, były jednak obecne w dyskusjach intelektualistów i naukowców w Polsce już w latach 70. Takie debaty toczyły się równolegle do tych na Zachodzie. Gdy czyta się publikacje popularnonaukowe czy przyrodnicze z tamtych lat, to we wstępach często pisano o tym, że rozwój cywilizacji przemysłowej i rewolucja naukowo-technologiczna przyniosły nam bardzo wiele korzyści, choćby postęp w medycynie i podwyższenie standardu życia, ale koszty tego były bardzo duże. A gdy teraz mamy taką rozwiniętą technologię, to musimy zastanowić się, jak ją świadomie opanowywać, jak starać się zminimalizować jej negatywne skutki. I że nie możemy za bardzo zawierzać tym technologiom, bo one są obosieczną bronią, tak jak w tej krytyce Lema: przynoszą dużo dobrych rzeczy, ale też potrafią oddziaływać destrukcyjnie.

W jednym z artykułów przedstawiała pani też inny środkowoeuropejski przykład – czechosłowacką idee necesyzmu.

Pomysły na to, że moglibyśmy nasze życie ułożyć inaczej – bez nadmiernej konsumpcji i grabieżczego eksploatowania zasobów, a przy tym wciąż żyć dobrze i szczęśliwie, pojawiały się w różnych miejscach na świecie niezależnie od siebie. To pokazuje, że koncepcja dewzrostu nie jest tylko sztucznym wytworem garstki zachodnich intelektualistów, ale odwołuje się do bardziej uniwersalnych potrzeb, które tkwią w różnych społeczeństwach i w różnych momentach historycznych są wyraźniej artykułowane. Jednym z takich ciekawych momentów, stosunkowo słabo znanych, jest właśnie ten ruch necesyzmu, który pojawił się w Czechosłowacji zaraz po II wojnie światowej. To był dość efemeryczny ruch, tworzyło go dosłownie kilku architektów i filozofów o lewicowych poglądach, którzy doszli do wniosku, że należy radykalnie przebudować sposób życia społeczeństw i odejść od kapitalizmu, który obserwowali w międzywojennej Czechosłowacji. Proponowali w zamian ruch opierający się właśnie na necesyzmie, czyli skupieniu się na rzeczach niezbędnych i zadbaniu o dobre i skromne życie w zgodzie z naturą. Uważali, że państwo socjalistyczne może być dobrym sojusznikiem dla tego projektu, bo widzieli duży potencjał w gospodarce centralnie planowanej jako takim mechanizmie, który pozwoli zapewnić podstawowe ludzkie potrzeby w sposób efektywny, bez zbędnego marnotrawstwa zasobów i energii. Wychodzili z założenia, że gdy ludzie będą mieli te potrzeby zabezpieczone, to będą mogli skupić się na rozwoju własnych talentów czy na spędzaniu czasu w przyjemny sposób, przy jednoczesnej rezygnacji ze zbędnych luksusów. Ale praktyka państw socjalistycznych okazała się inna, bo podobnie jak państwa zachodnie przyjęły one ścieżkę dynamicznego wzrostu gospodarczego. Ruch zgasł wraz z wprowadzeniem forsownej industrializacji i kolektywizacji – okazało się, że to nie jest to, o co tym twórcom chodziło, nie tak wyobrażali sobie tę przemianę społeczną.




Weronika Parfianowicz - Kulturoznawczyni, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej UW. Zajmuje się m.in. problematyką związaną z mieszkalnictwem w Europie Środkowej i ideą dewzrostu oraz upowszechnianiem wiedzy na temat kryzysu klimatyczno-ekologicznego. 

Autorka książki Europa Środkowa w tekstach i działaniach. Polskie i czeskie dyskusje (Warszawa 2016), współredaktorka książek Awangarda/Underground. Idee, historie, praktyki w kulturze polskiej i czeskiej (Kraków 2018) i Ćwiczenia z mieszkania. Praktyki, polityki, estetyki, (Warszawa, 2018)”






Patryk Zakrzewski

Antropolog kulturowy, czasem DJ. Poszukiwacz niesłusznie zapomnianych zjawisk z dziejów polskiej kultury.




Weronika Parfianowicz: Czy naprawdę zrobiliśmy tak ogromny postęp, skoro utrzymanie się kosztuje nas tak wiele wysiłku i pieniędzy? [WYWIAD] | Artykuł | Culture.pl