Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą metoda nawyków. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą metoda nawyków. Pokaż wszystkie posty

sobota, 13 stycznia 2024

Nie boją się łamać prawo, bo... tu mają być Niemcy?



Wygląda na to, że nielegalnie odcinając TVP itd.
 łamiąc prawo, wcale nie boją się konsekwencji, nie boją się prokuratora, sądów i kary więzienia -  bo prawdpodobnie wcześniej - czyli za kilka tygodni? - władzę w Polsce  ma przejąć Superpaństwo UE z Niemcami w roli głównej. 

I nie będzie komu ich łapać.



zemsta już się dokonuje

Choć nieoczywista, to odczuwalna."





13.01.2024

16:53


"Jesteśmy przedmiotem realizacji pomysłów a'la Spinelli". 

Kloc dla Niezalezna.pl: To uprowadzenie Europy



- Jesteśmy świadkami i, niestety, przedmiotem realizacji pomysłów a'la Spinelli. Przystąpiono do etapu likwidacji państw narodowych jako suwerennych podmiotów politycznych - mówi w rozmowie z portalem Niezalezna.pl europoseł PiS Izabela Kloc. - To koniec podstawowej zasady pomocniczości w relacjach wspólnoty. Koniec współpracy, koniec wolności, koniec solidarności. To realne uprowadzenie Europy przez nurt antychrześcijański, antyludzki, antydemokratyczny. Europa potrzebuje wielkiego społecznego oporu, by przerwać ten marsz ku kulturze i cywilizacji śmierci, marsz ku autodestrukcji - dodaje.

Klub Parlamentarny Prawo i Sprawiedliwość zorganizowało w sobotę konferencję pt. "Czyja wspólnota? Niebezpieczeństwa związane z tendencjami zmian w Unii Europejskiej".

Jak ocenia w rozmowie z portalem Niezalezna.pl europoseł PiS Izabela Kloc, wydarzenie miało charakter ściśle merytoryczny.

- Przedstawiono zagrożenia wynikające z propozycji zmian traktatów UE. Jesteśmy świadkami i, niestety, przedmiotem realizacji pomysłów a'la Spinelli. Przystąpiono do etapu likwidacji państw narodowych jako suwerennych podmiotów politycznych

- mówi nam europoseł PiS.

Jak zaznacza, "centralizacja, którą proponują, pozbawi obywateli demokratycznego wpływu na Europę", a "państwa narodowe staną się niepotrzebne".

- Superpaństwo ma przejąć najważniejsze kompetencje, które dotykają bezpośrednio ładu społecznego, gospodarczego, finansowego, podatkowego, obrony, edukacji, sfery wartości. 

To koniec podstawowej zasady pomocniczości w relacjach wspólnoty. Koniec współpracy, koniec wolności, koniec solidarności. To realne uprowadzenie Europy przez nurt antychrześcijański, antyludzki, antydemokratyczny. Europa potrzebuje wielkiego społecznego oporu, by przerwać ten marsz ku kulturze i cywilizacji śmierci, marsz ku autodestrukcji

- dodaje Izabela Kloc.

Na początku konferencji głos zabrał prezes PiS Jarosław Kaczyński, który odniósł się do sytuacji przebywających w areszcie Macieja Wąsika oraz Mariusz Kamińskiego.

- Chciałbym, żeby opinia publiczna wiedziała o tym, że dzieją się rzeczy absolutnie straszne. Prokurator Bodnar nie podejmuje działań, a jeden z osadzonych w więzieniu posłów prowadzących strajk głodowy jest w sytuacji zagrożenia życia

- mówił.Prezes PiS zapowiedział rozliczenie nielegalnych działań rządu Donalda Tuska po zmianie władzy w Polsce. "Ale na razie bronimy życia naszych kolegów" - dodał.









13.01.2024 


Niebywały plan na relacje polsko-niemieckie. 

Chcą rozliczenia za to, co zostawili w Polsce naziści




Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy'ego Brandta i stowarzyszenie Konferencja Ambasadorów RP wzywają do rozliczeń za domaganie się od Niemiec zadośćuczynienia za zbrodnie II wojny światowej - informuje w mediach społecznościowych poseł PiS Radosław Fogiel. Chodzi o plan, który ma rzekomo poprawić relacje polsko-niemieckie. Tyle że, jeśli zajrzymy w jego szczegóły, to wychodzi na to, że autorzy chcą wyrzucić uzasadnione roszczenia względem Polski do kosza.




Autorzy pomysłu krytykują raport o stratach wojennych, twierdzą, że jest pełen manipulacji i zarzucają Prawu i Sprawiedliwości "nakręcanie spirali emocji". Według nich, domaganie się odszkodowań za zniszczenie Polski przez Niemcy było działaniem czysto partyjnym.

Przypomnijmy, że według wyliczeń przedstawionych w raporcie o stratach wojennych, Niemcy powinni zapłacić Polsce - za straty materialne i niematerialne - odszkodowanie w wysokości 6 bilionów 220 miliardów 609 milionów złotych.

W "Filarze pierwszym" dokumentu czytamy o tym, że "lepiej zadbać o żyjących". To z pewnością korzystniejsza opcja dla Berlina niż wypłacanie odszkodowania rodzinom ofiar.

W drugim z "filarów" autorzy planu piszą, że raport o stratach wojennych "nie może pozostać źródłem wiedzy o tym tragicznym rozdziale historii polsko-niemieckiej. Co zaproponowano w zamian? Grant naukowy. I uwaga... ma być on finansowany ze środków Instytutu Strat Wojennych a w jego zakres ma wejść m.in. "zakres i wysokość świadczeń ze strony niemieckiej, jakie otrzymała Polska w zakresie tzw. reparacji poczdamskich" - w tym także mienia nazistów, które pozostawili w zniszczonym przez siebie kraju!


"Mentalność zdrajców"


"Treść tego dokumentu jest szokująca nawet jak na standardy tych zaprzańców (...) Polscy podatnicy mają sfinansować raport na temat „prywatnego niemieckiego mienia przejętego przez Polskę"

– komentuje w mediach społecznościowych poseł PiS Paweł Jabłoński.

Polityk apeluje, aby dobrze zapamiętać nazwy organizacji odpowiedzialnych za przygotowanie planu.

Jak wskazuje, dążą one "nie tylko do tego, aby nasz kraj nie dostał zadośćuczynienia należnego nam za wymordowanie 6 mln ludzi, zniszczenie tysięcy miast i wsi, zrabowanie majątku państwowego i prywatnego – ale BY POLSKA ZAPŁACIŁA ZA ROZLICZENIE SIĘ Z NIEMCAMI z tego, co okupanci pozostawili w Polsce".




"Mentalność zdrajców"

– podkreślił Jabłoński.



całość: link na końcu posta



----------------------------------------



przykład niemieckiej działalności tj. kopania dołów

jakaś strona o niczym




Polska pokazana jako twór wielkości Księstwa Warszawskiego.

czwartek, 11 stycznia 2024

Moderacja, nie dziennikarstwo

 

Film z wypowiedzią profesora Piotra Jaroszyńskiego - i to z 2011 roku!


Bardzo dobra analiza!


mówiąc oględnie:

WSZYSTKIEMU JEST WINNA TELEWIZJA i tzw. radio, które udają polskie media.


Jest to robione tak subtelnie, tak delikatnie, że większość ludzi nie wychwytuje tego i nie zdaje sobie z tego sprawę, że są codziennie warunkowani.

Część pracowników mediów nie jest wprowadzona w spisek, z nimi jednak postąpiono na zasadzie "kiedy wejdziesz między wrony, kraczesz jak i  ony" zdając się na ich nawykowe odruchy, słusznie sądząc, że oni sami nie będą chcieli wychodzić poza znane im "standardy" ustanowiene u zarania "dziennikarstwa".

Oni sami nie zdają sobie sprawy, że naśladując kolegów, udają swoją polskość.

Ta polskość jest rozwodniona. I ta rozwodniona polskość rozwadnia polskość widzów - stąd - coraz mnie Polski w Polsce... Polska bez Polski... Polska bez Polaków!

To jest ich cel!


Zauważcie - o czym baja pan L w poprzednim poście - on traktuje 3 miliony Polaków na Śląsku jakby byli bez tożsamości. To całkowicie koresponduje z tym, co "oferują" wam media od 30 lat.


"To może dowodzić braku jakiejkolwiek tożsamości regionalnej."

zemsta już się dokonujeChoć nieoczywista, to odczuwalna."




Choć nieoczywista, to odczuwalna."

Choć nieoczywista, to odczuwalna."


Choć nieoczywista, to odczuwalna."


Choć nieoczywista, to odczuwalna."


Choć nieoczywista, to odczuwalna."



W większości przypadków nie ma redaktorów ani dziennikarzy - są moderatorzy.




Oni moderują wasze myślenie, wasz zasób informacji, waszą przyszłość, całe wasze życie...

Robią to całkowicie świadomie.



I kryją się z tym, bo to jest wojna.


I prawdopodobnie właśnie dlatego zlikwidowano niby "pisowskie" media - po to, by zatrzeć ślady.
Bo ja coś o "tym" pisałem, chyba na fb gdzieś....









12 236 wyświetleń 12 lut 2011



Źródło - ju tube




www.youtube.com/watch?v=clF5z2_CTO4&ab_channel=prof.PiotrJaroszyński

Prawym Okiem: Separatyzm ? (maciejsynak.blogspot.com)






piątek, 5 stycznia 2024

" zamachem stanu w Polsce, którego inicjatorem są Niemcy"



A nie mówiłem? (19)




przedruk







Szokująca lista ambasadorów. Grochmalski o niemieckich nadzorcach Polski

"Mamy do czynienia z pełzającym zamachem stanu w Polsce, którego inicjatorem są Niemcy, a w Warszawie nadzoruje ten proces Viktor Elbling."


pisze Piotr Grochmalski w "Gazecie Polskiej".



04.01.2024
23:55


We wtorek 19 grudnia, gdy faktycznie rozpoczynał się zamach stanu ekipy Donalda Tuska, nie tylko na media publiczne, lecz także na fundamenty demokratycznego państwa, ambasador Niemiec Viktor Elbling ze spokojem informował na platformie X, dawnym Twitterze, że „W polsko-niemieckiej Szkole Spotkań i Dialogu im. Willy’ego Brandta w Warszawie spotkania są praktykowane codziennie, i to od 1978. Kształci się tam młode Europejki i Europejczyków, o czym mogłem się dziś przekonać”. Nadzorca z Berlina mógł czuć satysfakcję, że – tak jak za czasów pruskiego posła w 1772 roku, Gedeona de Benoîta, polskie państwo zmierza do anarchizacji i utraty swej państwowości.


Stan totalnej anarchii

Elbling przybył do nas we wrześniu 2023 roku, aby na ostatniej prostej wesprzeć operację „wybory”. A teraz Berlin osiągnął spektakularny sukces. Tusk w ciągu zaledwie kilku dni zredukował Polskę do bantustanu. Tak jak za czasów reżimu Jaruzelskiego, został wyłączony sygnał telewizji publicznej, a do jej budynku wtargnęła grupa osiłków. Ekipa Tuska, w stylu Nazarbajewa w Kazachstanie czy Łukaszenki na Białorusi, w oparciu o uchwałę Sejmu, a więc opinię parlamentu, rozpoczęła pacyfikację ogromnej instytucji medialnej. Z pełną świadomością tym samym zniszczono fundamenty konstytucyjne i z użyciem siły zaczęto przejmować media publiczne. A to oznacza, iż odtąd można, na zasadzie woli uzurpatora Tuska, przejąć dowolną instytucję w Polsce. Na przykład podjąć uchwałę o odwołaniu prezydenta Dudy i wysłać potem grupę osiłków, którzy go wyrzucą z gmachu. Weszliśmy w stan totalnej anarchii. Wszystko odbywa się zgodnie z głośnym dziełem Edwarda Luttwaka „Zamach stanu. Podręcznik”. Jan Rokita ostrzega: „Po raz pierwszy od odzyskania wolności konflikt polityczny wysadził ustrojowe bezpieczniki, więc walka o władzę rozlewa się teraz chaotycznie i bez hamulców”. Mamy do czynienia z pełzającym zamachem stanu w Polsce, którego inicjatorem są Niemcy, a w Warszawie nadzoruje ten proces Viktor Elbling. Gdy zostaniemy zredukowani do poziomu Białorusi, wówczas rzekomo zasmucony Berlin ogłosi, że Polacy nie są w stanie rządzić się sami i potrzebują nad sobą mądrej i twardej ręki niemieckiego pana. To czarny dzień nie tylko dla Polski, lecz także dla przyszłości UE. Berlin, rękoma Tuska, otwiera drogę do radykalnej barbarii. Wszystko w imię przyspieszonej budowy IV Rzeszy. To ujawnia starą, brutalną twarz Niemiec. Bo ekipa Tuska realizuje jedynie operację wymyśloną i zatwierdzoną przez Berlin. Ale dzisiejsze wydarzenia mają długą historię. Intensyfikacja aktywności niemieckiej agentury w Polsce nastąpiła za Angeli Merkel, która w listopadzie 2005 roku stanęła na czele niemieckiego rządu. W Warszawie wówczas do władzy doszła prawicowa koalicja z PiS-em na czele.


Prusaczka Merkel wkracza do akcji

Po katastrofie Konstytucji dla Europy podpisanej w październiku 2004 roku, a odrzuconej w referendach przez Francję i Holandię w maju i czerwcu 2005 roku, Niemcy wpadli w amok. Merkel, po dojściu do władzy, dokonała spektakularnego oszustwa. Powyciągała istotne elementy z Konstytucji i brutalnie dążyła do ich przeforsowania w formie nowego traktatu. Wiedziała, że będzie miała problem z Warszawą. Reinharda Schweppe, który od marca 2003 roku był ambasadorem Niemiec w Polsce, zastąpił w sierpniu 2007 roku Michael H. Gerdits. Był on prawą ręką ministrów spraw zagranicznych – Hansa-Dietricha Genschera (w młodości członka Hitlerjugend i NSDAP) oraz Klausa Kinkela. Obaj byli też szefami liberalno-lewackiej FDP. To również fanatyczni zwolennicy centralizacji UE, ale i budowania strategicznej osi Berlin–Moskwa. W listopadzie 2014 roku, a więc już po inwazji Rosji na Ukrainę, obaj ci byli ministrowie spraw zagranicznych uważali, że bez współpracy z Moskwą nie da się rozwiązać większości problemów międzynarodowych. Obaj opowiadali się wówczas za „nowym początkiem” w relacjach Zachodu z Rosją. A Klaus Kinkel otwarcie zaapelował o okazanie Rosji większej empatii. Ich poglądy były bliskie Michaelowi H. Gerditsowi (zmarł we wrześniu 2023 roku). Gdy przybył do Warszawy, najpierw intensywnie pracował nad osłabieniem oporu dla traktatu lizbońskiego i wsparciem dla budowy Nord Stream, a po dojściu do władzy ekipy Tuska intensywnie naciskał na Radosława Sikorskiego, aby maksymalnie przyspieszyć reset Warszawy w relacjach z Moskwą. Był w Polsce podczas zamachu smoleńskiego, po czym nagle został przeniesiony do Włoch. Wtedy Merkel w lipcu 2010 roku wysłała do Polski sprawdzonego speca od niemieckich służb, barona Rüdigera Wernera Hansa-Erdmanna Freiherr von Fritsch-Seerhausena, z kurlandzkiego rodu Hahn (od strony matki, którego udokumentowane źródła sięgają 1230 roku). Był on przedstawicielem wpływowej grupy starych rodów, którzy odgrywają istotną, zakulisową rolę w Niemczech, szczególnie w polityce wschodniej. Od 2004 do 2007 roku był wiceszefem Federalnej Służby Wywiadowczej (BND).
Agentura na pierwszym miejscu

To za obecności Fritsch-Seerhausena w Polsce BND – w oparciu o swoją agenturę w naszym państwie – przygotowało raport o Smoleńsku ujawniony w 2015 roku przez Jürgena Rotha, niemieckiego dziennikarza śledczego. Według tego dokumentu w Smoleńsku dokonano zamachu na prezydenta Kaczyńskiego i elitę państwa polskiego, a w działaniach tych odegrał bardzo ważną rolę wpływowy polityk polski, T. (w opublikowanym dokumencie jest tylko inicjał, a reszta krótkiego nazwiska została zamazana). To za von Fritsch-Seerhausena nastąpiła radykalizacja w agresywności działań niemieckich służb wspierających D. Tuska. Nieprzypadkowo też Merkel skierowała wprost z Polski tego rasowego agenta do Rosji, gdzie od marca 2014 do czerwca 2019 roku wspierał politykę Berlina w budowaniu strategicznej osi z Moskwą. Był też jednym z kluczowych graczy przy rozmowach z Putinem o budowie Nord Stream 2, które zostały podjęte tuż po inwazji Rosji na Ukrainę w 2014 roku. Agresywnie też działał przeciwko PiS. Jednym z jego potomków był Jakob Friedrich Freiherr von Fritsch, założyciel w 1762 roku weimarskiej loży masońskiej „Anna Amalia zu den drei Rosen”.


Miejsce von Fritsch-Seerhausena w Warszawie w 2014 roku zajął Rolf Nikel, były komisarz rządu federalnego ds. rozbrojenia i kontroli zbrojeń. Jego głównym zadaniem było wsparcie PO, aby wygrała wybory w 2015 roku. Gdy to nie nastąpiło, był jednym z głównych koordynatorów koncepcji totalnej opozycji. Sama idea powstała jednak w Berlinie w środowisku BND. W 2020 roku, po kolejnych spektakularnych porażkach Rolfa Nikela, Merkel wróciła do koncepcji, że trzeba wysyłać do Warszawy speców od służb (ale nie skreślono w pełni Nikela; w 2022 roku sięgnięto do jego doświadczenia i został on wiceprezydentem Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich).
Szpiedzy Merkel w Polsce

Ale za Nikela niemieckie służby specjalne nie zmniejszyły swojej aktywności w Polsce. Przede wszystkim dotyczy to Federalnej Służby Wywiadu (BND), a w radykalnie mniejszym stopniu Służby Ochrony Sił Zbrojnych (MAD), instytucji dysponującej potencjałem 1200 pracowników. W samym kodzie założycielskim BND jest mocny kompleks wobec Polski. Jak przypomina Jacek Gawryszewski we wnikliwym artykule naukowym „Służby specjalne w Republice Federalnej Niemiec”:„Przed powołaniem BND funkcję cywilnego i wojskowego wywiadu RFN pełniła tzw. Organizacja Gehlena, utworzona przez amerykańskie władze okupacyjne. Reinhard Gehlen, były wysokiej rangi oficer Sztabu Generalnego Wehrmachtu, stworzył służbę rozpoznania i wywiadu opartą na modelu funkcjonującym w okresie hitlerowskich Niemiec i bazującą w znacznym stopniu na byłych członkach SS oraz funkcjonariuszach SD i Gestapo, a także oficerach Abwehry. Szacuje się, że około 30 proc. pracowników i współpracowników Organizacji Gehlea, który w latach 1956–1968 był Prezydentem BND, wywodziło się z NSDAP”.

Generał Gehlen, który odgrywał istotną rolę w walce z polskim państwem podziemnym w trakcie II wojny światowej, pozostawił po sobie tajny raport opisujący rzetelnie i z nieukrywanym uznaniem skuteczność organizacyjną Armii Krajowej, z którą – jak podkreśla – przegrał tę wojnę. Ale to jego ludzie z Organizacji Gehlena wymyślili potem pojęcie „polskich obozów koncentracyjnych” i rozpowszechnili je na świat w ramach wojny informacyjnej z Polską. Szokujące jest, że dopiero w lutym 2011 roku kierownictwo BND utworzyło specjalną grupę ekspertów, która miała ocenić skalę wpływów na tę organizację ludzi z aparatu III Rzeszy. Nie ulega jednak wątpliwości, że to w ogromnej większości wychowankowie Gehlena odpowiadają nadal za tę służbę i jej aktywność na kierunku polskim. Niemal wszyscy, którzy należeli do elity BND, mają specyficzny, groźny dla nas, stosunek do państwa polskiego. Oni też decydowali o przejęciu byłej agentury Stasi działającej jeszcze w PRL-u, a także tworzeniu nowej sieci współpracowników.



W tym drugim przypadku sięgnięto po dobrze udokumentowane zasoby związane z procederem korupcyjnym realizowanym przez biznesmenów niemieckich w Polsce od 1989 roku do wejścia naszego państwa do UE. Łapówki bowiem traktowane były przez niemiecki rząd jako koszty uzasadnione i mogły być legalizowane wobec urzędów skarbowych. Na przyszłość stanowiły więc doskonały materiał operacyjny. Niemała grupa aktywnych współpracowników BND była pozyskiwana w ramach stypendiów przyznawanych szczodrze przez szereg niemieckich fundacji ulokowanych w Polsce: Heinricha Bölla, Konrada Adenauera, Roberta Boscha, Friedricha Eberta Aleksandra von Humboldta, Friedricha Naumanna i dziesiątków innych, które tworzyły gęstą sieć współzależności. Jej uzupełnieniem byli agenci BND pracujący w Polsce w mediach z kapitałem niemieckim, które zdominowały wiele czułych obszarów. Korporacje te przejęły też kontrolę nad kluczowymi drukarniami. W rękach niemieckich ambasadorów w Polsce zasoby te były potężnymi narzędziami wpływu.
Bolesne porażki Merkel

A jednak Rolf Nikel, mimo ogromnych zasobów, jakimi dysponował, okazał się bezradny wobec Zjednoczonej Prawicy. Merkel dotkliwie odczuwała kolejne spektakularne porażki. Gdy koncepcja „ulica i zagranica” nie wypaliła, zdecydowała się na szokującą prowokację. Skierowała do Polski Arndta Freytaga von Loringhovena (on sam twierdził potem, że nic o tym nie wiedziała!). Ten gest miał być pokazem niemieckiej buty. Ten były wiceszef BND, spec od służb, głęboko przeniknięty ową mentalnością Gehlena, miał wesprzeć PO w kampanii prezydenckiej. Jego kandydatura została zaakceptowana przez Polskę po wielu miesiącach, dopiero 31 sierpnia 2020 roku, a 15 września 2020 roku Arndt Freytag von Loringhovena złożył listy uwierzytelniające na ręce prezydenta Dudy. W Niemczech trwały też wówczas przygotowania do wysłania Tuska do Warszawy. W grudniowym numerze „polskiego” Newsweeka (nr 50/2020), wydawanym przez kapitał szwajcarsko-niemiecki, ukazał się obszerny wywiad z tym przyjacielem Merkel. Nowy ambasador Niemiec konsekwentnie udawał, że nie rozumie, dlaczego jego nominacja wywołała tak silne emocje i uznana została jako swoiste wypowiedzenie wojny. Nie tylko po raz kolejny Berlin wysłał wysokiego funkcjonariusza BND do Warszawy, lecz także człowieka, którego ojciec niemal do ostatniej chwili przebywał w najbliższym otoczeniu Hitlera. Jest bowiem synem gen. Bernda Freytaga von Loringhovena, niemieckiego arystokraty z Kurlandii (jego przodek był mistrzem Zakonu Inflanckiego, najbardziej patologicznego zakonu rycerskiego w Europie), adiutanta Guderiana, jednego z najbardziej radykalnych nazistów w armii III Rzeszy. A od 1944 roku Bernd Freytag von Loringhoven był stale obecny w bunkrze Hitlera. Za osobistą zgodą tego zbrodniarza opuścił go 29 kwietnia 1945 roku, a więc dzień przed samobójstwem wodza III Rzeszy. Zrobił potem wielką karierę w Bundeswehrze, gdzie dosłużył się stopnia generała porucznika. Zmarł w Monachium w wieku 93 lat, w 2007 roku. Mianowanie jego syna na ambasadora w Polsce, w momencie gdy Niemcy prowadziły radykalnie agresywną politykę wobec Warszawy, było przerażającym eksperymentem, wiele mówiącym o pewnym deficycie emocjonalnym Merkel. Zdumiewające jest, że Berndt Freitag von Loringhofen, który niemal do końca przebywał w najbliższym otoczeniu zbrodniarza, który odpowiada za śmierć 6 mln obywateli II RP, twierdził, iż przez całą wojnę pozostał anständing (porządny, przyzwoity). Jego syn uważa podobnie. Jak stwierdził: „Wierzę mojemu ojcu, kiedy mówi, że osobiście nigdy nie popełnił zbrodni wojennych”. Jego syn zauważa: „Gdy rozmawiałem z ojcem o wojnie, przeważnie wspominał o niej z punktu widzenia Niemców. W szczególności kiedy opisywał cierpienie żołnierzy niemieckich pod Stalingradem. Albo gdy opisywał przyjaciół i towarzyszy, których stracił”. Bez trudu można sobie wyobrazić, co tkwi głęboko w sercu Arndta Freytaga von Loringhovena i jaki obraz Hitlera przekazał mu ojciec. 30 czerwca 2022 roku nowy kanclerz Niemiec, Olaf Scholz, wycofał go z Polski.



Podbić Warszawę, obalić PiS

Ale nic się nie zmienia. Kolejny syn generała idzie na wojnę z Polską. Po von Loringhofenie nadal ta sama metoda. Tym razem Thomas Bagger, w szczególnie ważnym momencie dla europejskiego bezpieczeństwa, trafia do Warszawy. Przez pięć lat był ważnym doradcą prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera w sprawie budowy autonomii strategicznej Europy wobec USA (Steimeier przez lata był zaufanym człowiekiem skorumpowanego przez Putina kanclerza Schroedera). Nowy ambasador Niemiec jest synem gen. Hatmuta Baggera, byłego dowódcy Bundeswehry, który urodził się w 1938 roku w Braniewie. W Warszawie szuka zaczepki, prowokuje. Zasłynął z głośnego wywiadu dla niemiecko-szwajcarskiego „Nesweeka”, w którym zagroził w sprawie reparacji: „Można mieć jednak wspólną europejską przyszłość albo reparacje w stylu wersalskim. Nie da się mieć obu tych rzeczy naraz”. Jego ojciec był w latach 1996–1999 Generalnym Inspektorem Bundeswehry, po czym przeszedł na emeryturę. W 2000 roku funkcję tę objął do 2022 roku gen. Harald Kujat, który urodził się w 1942 roku w Obornikach (ówczesny tzw. Kraj Warty, wcielony do Rzeszy). Dobrze się znali z gen. Baggerem. Mieli podobne podejście do Polski. Kujat ujawnił swoje zaskakujące poglądy, gdy ujął się za inspektorem Marynarki Wojennej Kay-Achimem Schönbachem, który wywołał prawdziwy skandal międzynarodowy. Otóż 22 stycznia 2022 roku, a więc tuż przed najazdem Putina na Ukrainę, ten niemiecki wiceadmirał stwierdził: „Myślę, że Putin (…) tak naprawdę chce szacunku. Chce być traktowany jak równy z równym, pragnie szacunku. I – mój Boże – okazywanie komuś szacunku niewiele kosztuje, nic nie kosztuje”. Ostatecznie kanclerz Scholz zmuszony był pozbyć się go z armii. Ale Schönbach uzyskał wsparcie wielu emerytowanych generałów, w tym ze strony Haralda Kujata, który od 2002 do 2005 roku był przewodniczącym Komitetu Wojskowego NATO. Ale wiele mówi to o niemieckiej generalicji i pozwala zrozumieć, jakie ich synowie, Loringhofen i Bagger, mają spojrzenie na Polskę. Nie mamy w nich ludzi przyjaznych. Przy czym Kujat na emeryturze zasiadał w radzie zarządu Instytutu Dialogu Cywilizacji, którym kierował Władimir Jakunin, sowiecko-rosyjski agent i przyjaciel Putina, współtwórca Forum Niemiecko-Rosyjskiego. O młodości gen. Hatmuta Baggera, ojca ambasadora Niemiec, wiadomo niewiele. W jednej z lakonicznych notatek pojawia się informacja: „Jako sześciolatek musiał 28 stycznia 1945 roku opuścić Prusy Wschodnie na wędrówkę z matką i młodym bratem”. Zdumiewa brak jakichkolwiek informacji o jego ojcu, a to znaczy, że generał nie chce ujawniać pewnych faktów dotyczących aktywności jego rodziny w III Rzeszy. Bagger, po katastrofie wizerunkowej, wrócił do Berlina w lipcu 2023 roku i został wiceministrem spraw zagranicznych Niemiec.


Pełna mobilizacja na wybory

Szokująca jest ta lista ambasadorów, z których tak wielu miało mocne powiązania z niemieckimi służbami. Gdy po tej czarnej serii pojawił się 29 września 2023 roku w Warszawie Viktor Elbling, który urodził się w 1959 roku w Karaczi w Pakistanie, wydawało się, że jest to oznaka odrobiny rozsądku w Berlinie. Ale swoisty kosmopolityzm Elblinga, fakt, iż jego matka jest Włoszką, nie zmienia jego niemieckiego kodu kulturowego. A także jego powiązań z BND. Od 1993 do 1998 roku był osobistym sekretarzem Klausa Kinkela, który w kluczowym momencie dla Polski, w latach 1978–1982, był szefem BND, gdy Niemcy intensywnie tworzyli swoją agenturę w Polsce. Elbling był też najbardziej zaufanym człowiekiem Kinkela, nieukrywającego swych sympatii do Rosji. Potem przez dwa lata był zastępcą szefa gabinetu Joschki Fischera (Fischer zasłynął skandalicznym wystąpieniem w 2000 roku, podczas którego zaprezentował koncepcję silnej Europy pod niemieckim sztandarem w stylu, który dziś Scholz realizuje).

Elbing to dobry i skuteczny nadzorca Tuska.






Szokująca lista ambasadorów. Grochmalski o niemieckich nadzorcach Polski | Niezalezna.pl




26 października 2011:





środa, 20 grudnia 2023

Zdruzgotana historia Rumunii

 


Rumunia:



"Uczniowie dwunastej klasy mają podręcznik, w którym jest napisane "Historia", a wewnątrz, podobnie jak w rzeźni, historia Rumunów jest cięta na wielkie tematy, zrozumiałe dla człowieka, który zna historię Rumunów, ale nie takiego, który musi się jej uczyć, ponieważ zasada chronologii została zniesiona."



dokładnie tak dokonuje się fałszerstw w wikipedii !!

wbrew chronologii

to jest systemowe działanie obcych służb!



patrzcie na to, bo to jest coś, co i u nas będzie wprowadzane - jeśli już nie jest....





przedruk
tłumaczenie automatyczne




Historia, śmieszna dyscyplina i brak zainteresowania kulturą i rozwojem przyszłych pokoleń



Prosta informacja: Trackowie-Geto-Dakowie zniknęli z podręcznika historii! O Burebiście, Decebalu itd. – ani słowa!




I wszyscy władcy połączyli się w jedną lekcję!

Zdruzgotana historia Rumunii, sygnał alarmowy!



Historia jest pierwszą księgą narodu. Ale widzi swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. "Naród bez historii jest nadal ludem barbarzyńskim i biada temu ludowi, który utracił swoją religię pamiątek" – powiedział pierwszy przedstawiciel współczesnego historyka, Nicolae Bălcescu.

Dziś, kiedy historia powinna była stać się dyscypliną przyczyniającą się do rozwoju kultury ogólnej młodzieży i do poznania wartości narodowych, stała się raczej dyscypliną szyderczą i pozbawioną zainteresowania kulturą i rozwojem przyszłych pokoleń.

Nie znać swojej historii oznacza, jak już powiedziano, nie znać swoich rodziców i przodków, swoich i całego narodu, nie korzystać lub nie być godnym korzystać z dziedzictwa, które ci pozostawili, z duszą rodzica.

Czyja historia?

Aby zniszczyć naród i podporządkować go sobie, wystarczy się go wyprzeć, zniszczyć jego mity, tradycje, historię i wierzenia. W ten sposób naród bez tożsamości staje się plewami uniwersytetu. Historia narodowa, niestety, stała się głównym celem oczerniania lub eliminowania ze świadomości Rumunów. Pierwsze kroki zostały podjęte w 2007 roku, kiedy historia jest akceptowana jako przedmiot "matury narodowej" tylko na lekcjach humanistycznych, a podręcznik do dwunastej klasy nie nazywa się już "Historia Rumunów", ale po prostu "Historia".

Kto wstydzi się historii Rumunów? Uczniowie dwunastej klasy mają podręcznik, w którym jest napisane "Historia", a wewnątrz, podobnie jak w rzeźni, historia Rumunów jest cięta na wielkie tematy, zrozumiałe dla człowieka, który zna historię Rumunów, ale nie takiego, który musi się jej uczyć, ponieważ zasada chronologii została zniesiona.

Dlaczego wycięli słowo "Rumuni" z tytułu podręcznika? Na to pytanie historyk i akademik Dinu C. Giurescu dokonuje dość uczciwej i jasnej analizy: "Stracić tożsamość narodową Rumunów. Mówię to z całą powagą, z pełną odpowiedzialnością: kilka podobnych czynów zmierza do tego celu. Niech młodzież nie ma już świadomości przynależności do narodu. Niech to będzie taka młodzież, euroatlantycka, skupiona na wartościach takich jak centra handlowe, wakacje, podróże, najświeższe wiadomości, wibracje radiowe itp."

Dr hab. Ioan Scurtu, prof. historii w rozdziale "Wnioski" książki "Rewolucja rumuńska 1989 roku w kontekście międzynarodowym" stwierdza następujący fakt: "W podręcznikach do historii brakuje ważnych tematów, takich jak etnogeneza Rumunów, a istotne momenty, takie jak walka w obronie bytu narodowego lub ruchy społeczne, są zminimalizowane".

Panowie "specjaliści" z komisji edukacji parlamentu i ministerstwa, wydaje się, że dla was opinia dwóch "świętych potworów", które pisały naszą historię, zarówno w podręcznikach szkolnych, jak i w specjalistycznych książkach, i które wydobyły na światło dzienne historię narodu rumuńskiego, ta opinia nie ma znaczenia.

Nasz nieżyjący już historyk Florin Constantiniu, w wywiadzie udzielonym dziennikarzowi Victorowi Roncei, stwierdza to samo: "Patrzyłem na podręcznik historii, przedwojenne wydanie Giurescu z 1939 roku, i patrzyłem na to, jak poważnie uczy się historii. Powiedz mi, jak to się stało, że od tamtej pory nie uważano, że jest za dużo tematu, że uczeń nie może przełknąć tyle materiału. Teraz, kiedy spojrzysz na te podręczniki, mają 140 stron ze schematami i dużymi zdjęciami. Pracowałem też nad podręcznikiem i, może tak nie sądzisz, żadna lekcja nie powinna przekraczać 2 stron, nie powinna przekraczać 2 stron.

Podręczniki do historii?

W 2007 roku, na mocy zarządzenia Ministra Edukacji, podręczniki do historii alternatywnej dla dwunastej klasy zostały powiększone o siedem. Szkoły wybierają te, które wydają im się bardziej dostępne, w zależności od różnych kontekstów. Podręczniki dla dwunastej klasy zawierają obecnie 5 ogólnych tematów uważanych za definiujące dla 17-18 latka w zrozumieniu przeszłości kraju, a mianowicie: I Narody i przestrzenie historyczne, II Ludzie, społeczeństwo i świat idei, III Państwo i polityka, IV Stosunki międzynarodowe, V Religia i życie religijne.

5 rozdziałów podzielonych jest na podpunkty, każdy z dokładnym tytułem, któremu towarzyszą studia przypadków. Pozbawione zasady chronologicznej, a jednocześnie nadmiernie jej brakuje, podręczniki przedstawiają historię jako ciąg faktów i zdarzeń, bardzo często nie respektując zasady przyczynowości zdarzeń. W ten sposób uczniowie w najlepszym razie zapamiętują i często dość szybko zapominają. Na egzaminie, na którym historia jest przedmiotem fakultatywnym, kandydat przechodzi na przedmioty alternatywne (biologia, geografia itp.).

Czy przedstawienie 5 głównych rozdziałów pomaga, czy nie w przyjmowaniu i zrozumieniu informacji? Na przykład rozdział III zaczyna się od "Lokalnych autonomii i instytucji centralnych w przestrzeni rumuńskiej (IX-XVIII wiek)", a kończy na "Powojennej Rumunii. Stalinizm, narodowy komunizm. Budowa demokracji grudniowej». Rozdział IV rozpoczyna się od "Stosunków międzynarodowych w przestrzeni rumuńskiej w średniowieczu" i przechodzi do "Traktatu warszawskiego a Unii Europejskiej", a ostatni rozdział zaczyna się ponownie w średniowieczu ("Kościół i szkoła") i kończy się na "Rumunii i tolerancji religijnej w XX wieku".

Warto zastanowić się, czy odbiór i zrozumienie są łatwiejsze i bardziej wszechstronne, gdy uczniowie przechodzą przez każdy rozdział od średniowiecza do roku 2000, czy też temat byłby przedstawiany na dużych etapach chronologicznych, z których każdy ma swoją własną charakterystykę i powiązania z epoką. Cóż, sytuacja jest zupełnie inna. Nauczyciele są zmuszeni przez tę mieszaninę połączonych rozdziałów do uciekania się do chronologicznych i naturalnych ram i nagle sytuacja chronologiczna rozdziałów zmienia się radykalnie.

Rozdział I rozpoczyna się od "Rzymskości Rumunów w oczach historyków", rozdział II "Autonomie lokalne i instytucje centralne w przestrzeni rumuńskiej (IX-XVIII wiek)", rozdział III "Rumuńska przestrzeń między dyplomacją a konfliktem w średniowieczu i u zarania nowożytności", rozdział IV "Nowoczesne państwo rumuńskie: od projektu politycznego do osiągnięcia Wielkiej Rumunii (XVIII-XX wiek)", Rozdział V "Konstytucje Rumunii", Rozdział VI "Rumunia i koncert europejski: od "kryzysu wschodniego" do wielkich sojuszy XX wieku", rozdział VII "Wiek XX – między demokracją a totalitaryzmem. Ideologie i praktyki polityczne w Rumunii i Europie», Rozdział VIII «Powojenna Rumunia. Stalinizm, komunizm narodowy i dysydenci antykomunistyczni. Budowa demokracji grudniowej».

Co stanie się z uczniami, których nauczyciele nie zwracają już uwagi na nauczanie, wyjaśnianie i którzy opuszczają lekcje historii? Odpowiedź jest jasna. Uczniowie muszą wybrać inny przedmiot do egzaminu lub, jeśli jest to obowiązkowe na egzaminie, muszą uciekać się do zajęć medytacyjnych z innymi nauczycielami, którzy szanują ich dyscyplinę i zawód i którzy zdają sobie sprawę z ogromnej odpowiedzialności, jaką ma nauczyciel w przeznaczeniu i istotnych momentach życia uczniów.

Inną opcją byłoby przejrzenie podręcznika, co utrudnia i zamazuje uczniowi wizję tła historycznego. To sprawia, że treść jest monotonna i nieciekawa, a w najlepszym razie uczniowie często zapamiętują i dość szybko zapominają. W takich sytuacjach, ilu studentów nadal wybiera Wydział Historyczny? W dużej mierze tylko ci, którzy mają niską średnią lub ci, którzy nie weszli w pożądane opcje. Na wydziałach historii w Rumunii jest też powiedzenie na pytanie: ,,- Dlaczego wybrałeś historię?" – mieć wydział.

Geto-Dacy, usunięci z podręczników

Jeśli trudność w dokonaniu analizy pojęć zawartych w książce i ich zrozumieniu jest wielka, na poparcie tej trudności dodaje się nadmiernie brakujące informacje. Tak więc w głównym podręczniku historii naszej edukacji przeduniwersyteckiej brakuje rozdziałów starożytności i starożytności o Dakach. Po prostu dla nich, dla autorów, dla rządu, który za pośrednictwem odpowiedniego ministerstwa całkowicie usunął wszelkie informacje o naszych prawdziwych przodkach, Trakach-Geto-Dakach.

Historyk i profesor nadzwyczajny dr Gheorghe Iscru wielokrotnie sygnalizował, zarówno poprzez publikowane artykuły, książki, konferencje naukowe, ale także poprzez listy adresowane do prezydenta i ministerstwa o antynarodowej polityce w podręcznikach szkolnych. Pan Iscru wyraża swój smutek i oburzenie wraz z innymi wyżej wymienionymi historykami: "Samo odpowiednie ministerstwo, zgodnie z «wyższymi sugestiami» z »alternatyw« najważniejszego podręcznika edukacji przeduniwersyteckiej (dwunasta klasa), «koordynowane» przez tytuły uniwersyteckie, «podręczniki alternatywne» wydane w «referencyjnym» roku 2007 – roku, w którym «dygnitarze» narodu oddali nam suwerenność narodową swoją władzą! Ministerstwo po prostu usunęło historię naszych prawdziwych przodków.

Tak, aby uczniowie, ale także ich wychowawcy – nauczyciele, rodzice, dziadkowie, starsi bracia i siostry, przyjaciele i znajomi – a także każda osoba, która chce poznać "coś" historii, dowiedzieli się odtąd, że urodziliśmy się po 106 roku, jako młody i szlachetny naród rzymski. Bezpośrednio lub pośrednio zmniejszyła się liczba godzin dydaktycznych z historii w szkołach przeduniwersyteckich, przyznając zamiast tego w gimnazjum zajęcia z fakultatywnych przedmiotów historycznych, z inspiracji nauczyciela, tak jak na uniwersytecie.

Osobowości i wydarzenia zostały zredukowane na stronie podręcznika do kilku "zrekompensowanych" linijek, z 1-2 i nawet większą liczbą obrazów. Stalinowska wizja narodu i państwa narodowego została utrzymana, a bluźnierstwo oskarżania o nacjonalizm było jeszcze bardziej podsycane". Wygląda na to, że pan Iscru w dość podeszłym wieku, kiedy mógł spokojnie spędzić starość, walczy z wiatrakami, ponieważ na niezliczone listy i oficjalne pytania nikt nie był na tyle uprzejmy, aby udzielić mu odpowiedzi.

Polityka rządu poprzez odpowiednie ministerstwo poszła już za daleko, po prostu odcięła korzenie prawdziwej historii narodu rumuńskiego. Jeśli w podręcznikach z 2000 roku mamy rozdział zatytułowany «Cywilizacja Geto-Daków» z cytatami ze źródeł starożytnych historyków (Herodot, Strabon, Kasjusz Dion, Jordanes), z którego dowiadujemy się elementarnych rzeczy: Dakowie i Getowie są z tego samego rodu i mówią tym samym językiem, ale dowiadujemy się też o ich bajecznej wiedzy z zakresu astronomii, medycyny, filozofii, logiki.

Na przykład o Decebale Kasjusz Dion pisał, że "był zręczny w planach wojennych i zręczny w ich realizacji, umiał wybrać okazję do zaatakowania wroga i wycofać się w porę, zręczny w zastawianiu sideł, dzielny w bitwie, wiedząc, jak umiejętnie wykorzystać zwycięstwo i dobrze uniknąć porażki".

Jordanes w «Getica» pisze o wiedzy naukowej Geto-Daków: "[...] Decenajos kształcił ich w prawie wszystkich gałęziach filozofii. Uczył ich etyki, oduczając ich barbarzyńskich obyczajów, uczył ich nauk fizycznych, zmuszał do życia zgodnie z prawami natury; [...] nauczył ich logiki, czyniąc ich lepszymi umysłami od innych narodów; Dając im praktyczny przykład, zachęcał ich, by spędzali życie na dobrych uczynkach; Przedstawiając im teorię dwunastu znaków zodiaku, pokazał im bieg planet i wszystkie tajemnice astronomiczne, jak orbita księżyca wzrasta i maleje, jak ognisty glob słoneczny przekracza miarę kuli ziemskiej, i ujawnił im, pod jaką nazwą i pod jakimi znakami trzysta czterdzieści sześć gwiazd przechodzi w swej szybkiej drodze ze wschodu na zachód, aby zbliżyć się lub odlecieć od bieguna niebieskiego. Zobaczcie, jak wielka to przyjemność, że ludzie zbyt dzielni, by oddawać się doktrynom filozoficznym, kiedy po bitwach mają mało wolnego czasu".

W 4 podręcznikach (2 wydawnictwa Korynt, Dydaktyka i Pedagogika, Korwin) nie znajdujemy absolutnie nic o tym, kim był Trajan, Decebal, Deceneusz, bóg Zalmoxis, jakie były wojny dacko-rzymskie z lat 101-102 i 105-106, jakie były przyczyny wojen, jakie części zajmował i administrował Trajan z Dacji, ogromne bogactwa zabrane przez Rzymian z Dacji (165 000 kg złota i 331 000 kg srebra).

Cucuteni, Hamangia, Gumelnita, Turdas-Vinca

Jeśli chodzi o prehistoryczne kultury z neolitu i epoki brązu, które są unikalne w Europie z imponującą ceramiką i wiekiem (Cucuteni, Hamangia, Gumelnita, Turdas-Vinca), to w oczach nowych pokoleń młodych ludzi praktycznie nie istnieją.

The New York Times, najbardziej prestiżowa gazeta w Stanach Zjednoczonych Ameryki, opublikował 30 listopada 2009 roku w dziale "Science" artykuł o wystawie zorganizowanej przez Institute for the Study of the Ancient World na Uniwersytecie Nowojorskim. Na wystawie znalazły się eksponaty o nieocenionej wartości, należące do kultury Cucuteni. Amerykanie są dumni z tego, że taka kultura istnieje w Europie i Rumunii.

Paradoksalnie usuwamy ją z podręczników szkolnych, aby nasi uczniowie nie wiedzieli, że na tym terenie istniały unikalne starożytne kultury i ciągłość zamieszkiwania przez tysiące lat. "Mówimy o narodzie, który poprzez swoich przodków ma swoje korzenie czterokrotnie tysiącletnie, to jest duma i to jest nasza siła" – mówił Nicolae Iorga w ubiegłym wieku.

Potęga i duma, które teraz leżą w ignorancji naszych uczniów i studentów, którzy dowiadują się, że są "Rzymianami", potomkami Rzymu, zgodnie z "etykietowaniem" przez niektórych bizantyjskich historyków i cesarzy na przestrzeni wieków w pierwszym rozdziale zatytułowanym "Rzymskość Rumunów w wizji historyków".

Autor: G-ral Cristian Marian Gomoi






















poniedziałek, 4 grudnia 2023

Metoda powolnego przyzwyczajania

 



Błędne przekonania tej pani mogą brać się stąd, że zawsze widziała tylko fasadę "polskiej" telewizji - i to ją zadowala... fasadę traktuje jak prawdę - metoda Werwolfu (metoda powolnego przyzwyczajania) działa jak widać - ludzie od dziecka karmieni iluzją, przyzwyczajeni do kłamstwa mają wielki problem, by je rozpoznać...


przedruk




Telewizja publiczna jest przeznaczona do likwidacji m.in. dlatego, że bez ogródek mówi, kto jest kim, bez ogródek prowadzi debatę publiczną. Jeśli nie ma bata w postaci mediów, które grożą palcem, władza się patologizuje, dochodzi do najgorszych możliwych sytuacji – mówiła w poniedziałkowych „Aktualnościach dnia” na antenie Radia Maryja red. Anita Gargas, dziennikarka śledcza.

Red. Anita Gargas, prowadząc dziennikarskie śledztwo ws. zamordowania Czcigodnego Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego, dotarła do wielu nowych źródeł i świadków. Informacje te przedstawione zostały w filmie „Operacja Baxis”, wyemitowanym w TVP w miniony piątek. Tymczasem dojście obecnej opozycji do władzy może zablokować takie wartościowe inicjatywy.


– Telewizja publiczna jest przeznaczona do likwidacji m.in. dlatego, że bez ogródek mówi, kto jest kim, bez ogródek prowadzi debatę publiczną z otwartą przyłbicą, a nie jak to się robi w mediach prywatnych – TVN-ie czy Polsacie – gdzie wszystko jest po myśli Donalda Tuska – podkreśliła rozmówczyni Radia Maryja.

Zaznaczyła przy tym, że walka o TVP toczy się od samych początków III RP.


– Kolejne ekipy rządzące, które były związane z poprzednim systemem – systemem komunistycznym – próbowały się tam zagnieździć na tyle mocno, żeby sterować opinią publiczną nawet po zmianach władz, np. za premiera Jana Olszewskiego czy za pierwszego rządu PiS-u – zwróciła uwagę dziennikarka.

Dodała przy tym, że wcześniej walka o TVP odbywała się mimo wszystko w ramach obowiązującego prawa, nie było m.in. siłowego usuwania ze stanowiska prezesów telewizji.


– Teraz słyszymy o tym, że koalicja zemsty nie będzie przebierać w środkach i nie będzie zastanawiać się nad tym, że to jest psucie państwa, bo telewizja publiczna jest bardzo ważnym elementem funkcjonowania całego państwa. Telewizja publiczna nie kieruje się tylko zyskiem, telewizja publiczna kieruje do widzów taką ofertę, której nie zobaczymy na antenach innych stacji – mówiła red. Anita Gargas.

Na antenach innych stacji (może z wyjątkiem TV Trwam, na co zwróciła uwagę dziennikarka) nie miałyby szansy znaleźć się chociażby takie filmy, jak „Operacja Baxis”.


– Ten film mówi o funkcjonariuszach SB, funkcjonariuszach MSW PRL, których przecież odchodząca ekipa rządząca pozbawiła apanaży za wszystko, co robili w czasach PRL-u – a robili bardzo złe rzeczy i nigdy nie zostali za te haniebne, zbrodnicze działania rozliczeni. Jedyne, co ich spotkało to to, że zostali pozbawieni superwysokich emerytur w porównaniu z emeryturami ich ofiar. To oni stanowią bardzo potężną grupę wyborców koalicji zemsty – wskazała rozmówczyni Radia Maryja.

Co prawda możliwe byłoby wprowadzenie rozwiązań, które pozwoliłyby zachować w telewizji publicznej pewną równowagę światopoglądową, ale obecnej większości sejmowej na tym nie zależy, bo taki pluralizm nie jest jej na rękę.


– Koalicja zemsty nie dopuści do takiej sytuacji, nie dopuści do takiego rozwiązania, które pozwoli docierać konserwatywnym środowiskom, antyliberalnym czy aliberalnym partiom do szerszej publiczności. Oni będą chcieli ich pozbawić możliwości kontaktu ze społeczeństwem. To jest najgorsze, co tu się dzieje. To jest psucie państwa, to jest psucie tego, na czym polega demokracja – zwróciła uwagę red. Anita Gargas.

Bez dostępu konserwatystów do społeczeństwa, władza liberalno-lewicowa będzie się patologizować, bowiem zaniknie kontrolna funkcja demokracji.


– Jeśli nie ma bata w postaci mediów, które grożą palcem (…), władza się patologizuje, dochodzi do najgorszych możliwych sytuacji – podkreśliła dziennikarka.

Wolne media stanowią również zabezpieczenie przed uzależnieniem rządzących od władz innych państw, co z kolei przekłada się na bezpieczeństwo państwa.


– Trzeba się opierać na myśleniu propaństwowym, długofalowym. Musi być miejsce, gdzie znajdzie się informacja na temat propaństwowych – a gdzie, jeżeli nie w mediach publicznych? – zaznaczyła gość Radia Maryja.

Wskazała również, że większość wyborców tzw. koalicji zemsty wiedzę o TVP czerpie wyłącznie z mediów liberalno-lewicowych, stąd też mają mocno zafałszowany obraz tych mediów.











Red. A. Gargas: Jeśli nie ma bata w postaci mediów, władza się patologizuje – RadioMaryja.pl







sobota, 30 września 2023

Degradacja intelektualna




Poniżej precyzyjna wypowiedź Prof. Zybertowicza ws. degradacji intelektualnej na świecie.

Szukając jego oryginalnej wypowiedzi dla PAP natrafiłem na inne, równie ciekawe, tu fragmenty wypowiedzi:



11.12.2022







oraz:





"Doradca prezydenta RP Andrzeja Dudy uważa, że sztuczna inteligencja jest i będzie wykorzystywana przez zorganizowaną mniejszość, chcącą zapanować nad zdezorganizowaną większością. Za zorganizowaną mniejszością, zdaniem socjologa, stoją wysoko postawieni ludzie związani z Wielką Piątką bądź Big-Techem.

Zybertowicz kilkukrotnie w trakcie dyskusji zaznaczył, że grupie GAFAM [
Google, Amazon, Facebook, Apple, Microsoft] zależy przede wszystkim na kumulowaniu wszelkich danych, związanych z naszą obecnością w sieci. W opinii profesora, ten kto ma wiedzę o specyficznych cechach psychiki każdego człowieka z osobna, ten może władać ludzkimi zachowaniami do woli.


Zdaniem Zybertowicza, to właśnie wyspecjalizowane systemy tzw. słabej sztucznej inteligencji (m.in. algorytm rekomendacji Netflixa), odpowiadają za przechwytywanie i zarządzanie uwagą użytkowników. Systemy te mają także generować dezinformację, powodującą degradowanie kompetencji poznawczych i zawężenie spektrum ludzkich wyborów.


Socjolog przekonuje, że ostatecznym celem „gości z Big-Techu” jest podłączenie zdezorganizowanej większości do systemu cyfrowego całkowicie kontrolowanego przez zorganizowaną mniejszość. „Każdy będzie miał implant, który będzie zarządzał jego potulną wyobraźnią” – wyjaśniał Zybertowicz."





Właśnie o czymś takim pisałem w swoim ostatnim tekście pt. "Wielki eksperyment":


Kiedy za kilka lat, albo kilkadziesiąt, SI stanie się powszechne i zagości w każdym domu, to będzie mogło uczyć się od każdego człowieka na ziemi. Codziennie i za darmo będzie rejestrować każde twoje zachowanie. 


Jeśli SI jest w istocie siecią pochodzącą od jednego SI, to codziennie będzie poznawać - notować - zapamiętywać każde ludzkie zachowanie i reakcję - hurtowo - w ilościach miliardowych.


A jak już opanuje WSZYSTKIE ludzkie zachowania, łącznie z ich poszczególnymi "odmianami" charakterystycznymi dla danego człowieka, i będzie w stanie natychmiast na każdą ludzką reakcję odpowiedzieć - to wtedy nam pokaże, kto tu jest kim.






Na blogu wspominałem nie raz też o tym, że my nie jesteśmy zorganizowani, a przeciwnik - tak.
Na tym min. polega ich przewaga nad nami.

Poniżej dwa ze wspomnianych na wstępie tekstów.





Prof. Zybertowicz dla PAP:

30-09-2023 06:58




Coraz więcej naukowców zgadza się, że media społecznościowe zdegradowały zdolności intelektualne całego pokolenia. Bez podjęcia radykalnych działań, w systemie edukacyjnym, na poziomie kulturotwórczym oraz – zwłaszcza - regulacyjnym, nie sposób będzie tego procesu powstrzymać – uważa profesor Andrzej Zybertowicz, doradca prezydenta RP.


Media społecznościowe destrukcyjnie wpływają na potencjał kognitywny ludzkości, ponieważ są zarządzane przez algorytmy sztucznej inteligencji, które preferują sprymitywizowane narracje, ciągłe informacyjne przeciążanie ludzi, przebodźcowywanie ich - w sumie uzależnianie od ciągłego strumienia informacji, które łącznie nie układają się w żadną sensowną wiedzę o świecie - podkreśla w rozmowie z PAP prof. Zybertowicz.


W jego opinii powoduje to tracenie zdolności do tzw. pracy głębokiej, będącej "kluczową dla całego dorobku intelektualnego i moralnego ludzkości". Jedną z jej cech jest umiejętność trwałego skupienia się na jakimś zagadnieniu, mimo że przez dłuższy czas nie otrzymuje się z tego powodu gratyfikacji.


"Praca głęboka polega na przejściu przez fazę mozołu, czasami długiego, czasami metodą prób i błędów, zanim odniesie się sukces. A media społecznościowe, poprzez lajki, dźwięki, światełka, filmiki, tik-toki, oferują bodźce, dają poczucie sukcesu mózgowi, radość, ekscytację, by podtrzymać zaciekawienie z sekundy na sekundę" - powiedział profesor.

Jak dodał, w wyniku rewolucji cyfrowej, a następnie gwałtownego rozwoju AI "bardzo niebezpiecznie zbliżyły się do siebie dwie krzywe: jedna to wzrost możliwości intelektualnych i zdolności do rozwiązywania zadań przez AI, a druga to spadek zdolności rozwiązywania bardziej złożonych zadań przez człowieka".

Profesor Zybertowicz przytoczył wyniki badań opublikowanych na łamach prestiżowego czasopisma naukowego "Nature", które pokazują, że w ciągu ostatnich 50 lat, tj. w okresie rewolucji cyfrowej, z dekady na dekadę spada liczba ważnych, przełomowych odkryć naukowych.

"Wydaje się, że to właśnie rewolucja cyfrowa, już nie tylko w odniesieniu do umysłów nastolatków, ale na poziomie potencjału badawczego najwybitniejszych uczonych (…) spowolniła proces dokonywania kluczowych odkryć" - stwierdził rozmówca PAP.

"Ufundowana na tradycji oświeceniowej rewolucja naukowo-techniczna, prowadzona pod hasłami coraz głębszego rozumienia świata, doprowadziła obecnie ludzkość na skraj krawędzi, w okolicach której przestajemy mieć zdolność do rozumienia świata. Co więcej, tworzymy byty, które są dla nas coraz bardziej niezrozumiałe" - dodał.

Profesor wyjaśnił, że niektóre systemy sztucznej inteligencji już teraz rozwiązują zadania i osiągają cele w sposób niezrozumiały dla człowieka. "Przez tysiąclecia ludzkość eksplorowała nieznane (…), przesuwała granice wiedzy i niewiedzy, (…), ale od momentu zbudowania AI, która ma charakter czarnoskrzynkowy, tzn. działa według zasad, których nie rozumiemy, uczeni i inżynierowie zaczęli mnożyć nieznane, zapraszać do ludzkiej kultury byt, który, jak mówią eksperci, czym sprawniejszy, tym trudniejszy do kontroli" - powiedział profesor.

"Jesteśmy o krok od tego, żeby stworzyć siłę o piorunującym potencjale, której działania zupełnie nie pojmiemy. A obecnie procesu idącego w tę stronę nic i nikt chyba nie kontroluje" - podkreślił.


Zapytany o to, czy istnieją rozwiązania, które mogłyby powstrzymać degradację intelektualną ludzkości, np. wprowadzone na poziomie edukacji, prof. Zybertowicz stwierdził, że prawdopodobnie nadal jest możliwe ich wypracowanie. Wpierw jednak potrzeba do tego analizy tradycyjnych metod nauczania, aby stwierdzić, które z nich skutecznie wzmacniają u dzieci zdolność do pogłębionego myślenia. Jednak na poziomie osobistym - stwierdził profesor - każdy z nas musi stosować higienę cyfrową i co dzień walczyć w "nierównym starciu ze smartfonami".

[...]

"O co naprawdę się pytamy, gdy pytamy o AI, o jej potencjał, o zagrożenia i korzyści? Tak naprawdę zadajemy to samo pytanie od tysięcy już lat: kim jesteśmy, na czym polega dobre życie i co powinniśmy robić, żeby czas, z którego się to życie składa, był mądrze wykorzystany?" - uważa prof. Zybertowicz. "Gdy udzielimy sobie gruntownej odpowiedzi na to pytanie, to będziemy wiedzieli, jak postępować z AI".




Sztuczna inteligencja – groźne narzędzie w rękach Big-Techu

27 września 2022 r.



[...]


Czym jest sztuczna inteligencja?

Profesorowie przekonywali, że chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o rzeczywistej sztucznej inteligencji,

w pierwszej kolejności powinniśmy zredefiniować samo jej pojęcie. Odrzucić fantastyczne teorie o stworzeniu superinteligentnej samoświadomości (strong A.I.), a pochylić się nad dziedziną programowania, zajmującą się tworzeniem algorytmów do ściśle określonych czynności.

Słaba sztuczna inteligencja (weak A.I.) w założeniu koncentruje się na jednym zadaniu, które ma wykonywać lepiej i szybciej od człowieka. Uczestnicy panelu za przykład podali m.in. aplikację służącą do przeszukiwania sieci społecznościowych pod kątem fotografii ludzkich twarzy oraz program zajmujący się odczytywaniem zdjęć medycznych w celu diagnozowania chorób. Czy to oznacza, że ludzkość może odetchnąć z ulgą? Czy słaba sztuczna inteligencja może stanowić jakiekolwiek zagrożenie? Przecież algorytmowi rekomendacji Netflixa bądź aplikacji Siri bardzo daleko do złowrogiego „Matriksa”, prawda? Tylko pozornie.



Sztuczna inteligencja narzędziem w rękach ludzi pragnących władzy

Według profesora Zybertowicza, przeciwnika technoentuzjazmu, programy i algorytmy określane mianem sztucznej inteligencji choć najprawdopodobniej nigdy nie przeistoczą się w samoświadome podmioty, będą funkcjonować jako niezwykle użyteczne narzędzia.

Doradca prezydenta RP Andrzeja Dudy uważa, że sztuczna inteligencja jest i będzie wykorzystywana przez zorganizowaną mniejszość, chcącą zapanować nad zdezorganizowaną większością. Za zorganizowaną mniejszością, zdaniem socjologa, stoją wysoko postawieni ludzie związani z Wielką Piątką bądź Big-Techem.

Zybertowicz kilkukrotnie w trakcie dyskusji zaznaczył, że grupie GAFAM [1] zależy przede wszystkim na kumulowaniu wszelkich danych, związanych z naszą obecnością w sieci. W opinii profesora, ten kto ma wiedzę o specyficznych cechach psychiki każdego człowieka z osobna, ten może władać ludzkimi zachowaniami do woli.


Zdaniem Zybertowicza, to właśnie wyspecjalizowane systemy tzw. słabej sztucznej inteligencji (m.in. algorytm rekomendacji Netflixa), odpowiadają za przechwytywanie i zarządzanie uwagą użytkowników. Systemy te mają także generować dezinformację, powodującą degradowanie kompetencji poznawczych i zawężenie spektrum ludzkich wyborów.

Socjolog przekonuje, że ostatecznym celem „gości z Big-Techu” jest podłączenie zdezorganizowanej większości do systemu cyfrowego całkowicie kontrolowanego przez zorganizowaną mniejszość. „Każdy będzie miał implant, który będzie zarządzał jego potulną wyobraźnią” – wyjaśniał Zybertowicz.


Big-Tech beneficjentem pandemii i wojny na Ukrainie

W trakcie debaty prof. Zybertowicz zaprezentował, moim zdaniem, szokującą hipotezę, jakoby dynamika świata cyfrowego zarządzanego przez Wielką Piątkę, miała w znaczącym stopniu, przyczynić się do wybuchu pandemii oraz wojny na Ukrainie.

 „Wartość giełdowa tych wszystkich firm [przedsiębiorstw z grupy GAFAM – przyp. autora] wzrosła w czasie pandemii i w momencie, gdy wybuchła ta wojna, firmy te zapisały się do obozu walki z dezinformacją, na której żerowały przez ostatnie dekady. [I wtedy inne systemy służące do badań statystycznych*, wyciągania informacji z ludzi i manipulowania przestaną być potrzebne i będzie je można obalić, może nawet spektakularnie, by wykreować nowych dobroczyńców ludzkości.


I to już się dzieje. - "Wielki Eksperyment" - MS]

 (…) Rewolucja cyfrowa zwiększyła mobilność i między innymi przyczyniła się do optymalizacji ruchu kontenerowego, tanich linii lotniczych itp. Bez tego ta mobilność byłaby znacznie mniejsza i prawdopodobnie dałoby się tę epidemię lokalnie zamykać i kontrolować. (…) Przeciążenie dezinformacją powodowało, że rządy, także nasz, reagowały nadmiarowo. (…) I Zachód, gdyby nie był ogłupiony przez strukturalnie zatrutą infosferę, był w stanie na czas powstrzymać Putina. To Big-Tech jest beneficjentem pandemii i tej wojny” – przekonywał socjolog.



Big-Tech kontra zdezorganizowana większość

W opinii profesora Zybertowicza realną szansą na powtrzymanie planów „ludzi z GAFAM” jest wprowadzenie szeregu regulacji prawnych, które m.in. narzuciłyby powszechny podatek na molochy technologiczne oraz uniemożliwiły cyfrowym korporacjom wymianę danych o użytkownikach. Zdaniem prezydenckiego doradcy, wpływy Big-Techu w amerykańskim kongresie są na tyle duże, że finalizowaniem aktów o rynkach cyfrowych powinni zająć się politycy z Unii Europejskiej.

Czy obywatel niezwiązany ze światem wielkiej polityki i biznesu jest w stanie przeszkodzić poczynaniom liderów Wielkiej Piątki? 
W ostatnich minutach debaty profesor Zybertowicz zwrócił się do współpanelistów oraz publiczności, zadając pytanie: „Przypomnijcie sobie modlitwy Waszych przodków i za każdym razem, gdy ręka wyciągnie się Wam do smarfona czy tableta, pomyślcie, jakby zachowali się nasi przodkowie, którzy dali nam wolną Polskę?”.

W jaki sposób interpretować słowa socjologa? Dlaczego powinniśmy naśladować ludzi z czasów przed pojawieniem się sztucznej inteligencji? Być może dlatego, że wówczas człowiek nie dostrzegał ekranu smartfona, lecz twarze otaczających go rodaków. Chcąc odeprzeć ekspansję algorytmów, wystarczy po prostu częściej wybierać real zamiast cyber?





[1] Akronim używany do wskazania pięciu firm, które od ok. roku 2010, dominują w cyberprzestrzeni: Google, Amazon, Facebook, Apple, Microsoft.





Fragment mojego tekstu Werwolf:


W gruncie rzeczy struktury, które określają siebie jako wrogie Polakom – w naszej terminologii funkcjonują jako rozmyte. Mamy wątpliwości. Nie wiemy dokładnie kto to jest, ani dlaczego nam to robi. Po prostu po naszym pięknym kraju szaleją jakieś sitwy i tylko tyle wiemy. I niestety, nic lub niewiele z tym robimy.

Tekst poniższy ma na celu ukierunkować naszą uwagę na działalność pewnych struktur, aż do pełnego rozpoznania sytuacji.


Dopiero po zdefiniowaniu:
  • kto za tym stoi
  • dlaczego to robi
  • i jak to robi

będziemy mogli dać im skuteczny odpór.



Dopiero wtedy, kiedy sprecyzujemy struktury, określające siebie jako Wrogowie Polaków, będziemy mogli zaplanować działania blokujące.
Dopiero wtedy, kiedy będziemy wiedzieli o co chodzi – będziemy mogli przystąpić do działania z zapałem.



Albowiem, kiedy nie wiemy po co mamy się angażować – nie będziemy się angażować.

Kiedy nie wiemy przeciwko komu mamy się angażować – nie będziemy się angażować.

Kiedy nie wiemy, jak ten Wróg Polski działa – też nie będziemy się angażować.




I dlatego Polska od 20 lat się rozpada.
Ponieważ Wróg nie jest określony.

















wtorek, 13 czerwca 2023

Reparacje od Niemiec cz. 2











Grecy zjednoczeni w walce o reparacje wojenne od Niemiec. 

Chcą współpracować z Polską



28.05.2023 08:20



Dr Aristomenis Syngelakis, szef Greckiego Komitetu ds. Niemieckich Odszkodowań powiedział, że "wszystkie partie polityczne w Grecji, a także ponad 90 proc. społeczeństwa popierają kwestie reparacji od Niemiec, ale nie mamy dowodów zdecydowanych działań rządu w tej sprawie, jak to ma miejsce w przypadku Polski". Jak wskazał proponuje konfiskatę niemieckich nieruchomości na poczet wypłat, zwrócenie się do sądu międzynarodowego i ścisłą współpracę z Polską.

Wszystkie partie polityczne w Grecji, a także ponad 90 proc. społeczeństwa popierają kwestie reparacji od Niemiec, ale nie mamy dowodów zdecydowanych działań rządu w tej sprawie, jak to ma miejsce w przypadku Polski - powiedział dr Aristomenis Syngelakis, szef Greckiego Komitetu ds. Niemieckich Odszkodowań. Jak wskazał proponuje konfiskatę niemieckich nieruchomości na poczet wypłat, zwrócenie się do sądu międzynarodowego i ścisłą współpracę z Polską.

Według niego wystosowanie not przez rząd grecki do Niemiec w sprawie reparacji, co miało miejsce 1995, 2019 i 2020 roku, jest koniecznym, ale niewystarczającym działaniem, ponieważ mogą one zostać po prostu odrzucone przez Berlin – co też miało miejsce.

Biorąc pod uwagę aktywne działania ze strony polskiej w kwestii ubiegania się o reparacje, rząd grecki powinien zrobić dużo więcej niż dotychczas. „Polska nie ograniczyła się do przekazania noty Niemcom, ale podjęła działania na forum ONZ oraz zaproponowała międzynarodową konferencję na temat odszkodowań” – przypomniał Syngelakis.

Dlatego proponuje on kilka kroków, mających pchnąć sprawę reparacji do przodu, w tym taką zmianę prawa w Grecji, które umożliwiłoby konfiskatę niemieckich nieruchomości bez zgody ministerstwa sprawiedliwości na rzecz ofiar niemieckich okrucieństw w czasie II wojny światowej.

„Wobec nieustępliwości Niemiec, konieczne jest odwołanie się również do sądu międzynarodowego” – dodał. „Rząd w Atenach musi dać sygnał Berlinowi, że rzeczywiście chce dochodzić należnych Grecji odszkodowań” – podkreślił Syngelakis.

Kluczowa jest też kwestia współpracy z Polską w sprawie reparacji – twierdzi przewodniczący Komitetu. Przypomniał w tym kontekście słowa niemieckiego historyka dr. Karla Heinza Rotha, że „Niemcy bardzo obawiają się polsko-greckiej współpracy w dochodzeniu reparacji i odszkodowań”.

„Działania podejmowane przez Polskę są bardzo pomocne dla nagłośnienia kwestii reparacji na poziomie międzynarodowym” – dodał.

Syngelakis twierdzi, że w celu efektywnego dochodzenia roszczeń od Niemiec potrzebne jest w Grecji utworzenie stałej komisji parlamentarnej, która zajmowałaby się tą kwestią, ale także ciała rządowego. W tym kontekście przywołał przykład stanowiska pełnomocnika rządu polskiego w sprawie reparacji, które zajmuje obecnie wiceminister spraw zagranicznych Arkadiusz Mularczyk.

Grecja podjęła pierwsze działania w sprawie uzyskania reparacji od Niemiec od razu po zakończeniu II wojny światowej. Rząd grecki oszacował wysokość odszkodowań na równowartość dzisiejszych 350 mld euro i przedstawił je na paryskiej konferencji pokojowej w 1946 roku. Podjęto wówczas decyzję, że Grecji należą się reparacje, ale w niższej kwocie.

Przez następne dekady Niemcy odmawiały zapłacenia odszkodowań dla Grecji, przekazując jedynie w 1960 roku 115 mln marek niemieckich zadośćuczynienia dla grecko-żydowskich ofiar wojny. „Grecja nigdy nie zrzekła się swoich roszczeń w stosunku do Niemiec. Jest to ważne z politycznego, a jeszcze bardziej z prawnego punktu widzenia” - powiedział Syngelakis.

Według niego zadośćuczynienie z 1960 roku nie rozwiązuje sprawy. Rząd w Berlinie do 2013 roku utrzymywał, że jest za wcześniej na negocjacje w sprawie ewentualnych reparacji.


„Według układu londyńskiego z 1953 roku o spłacie niemieckich długów zagranicznych, który podpisały 33 państwa alianckie, kwestia reparacji dla Grecji miała zostać zamrożona do czasu zjednoczenia Niemiec i podpisania traktatu pokojowego” – zaznaczył.

Do 2013 roku rząd niemiecki twierdził, że nie podpisano jeszcze traktatu pokojowego, więc na razie nie ma podstaw do rozmów o reparacjach.

 „Nagle stanowisko Berlina uległo całkowitej zmianie: od tego czasu Niemcy twierdzą, że podpisany w 1990 roku układ w Moskwie w sprawie zjednoczenia Niemiec był traktatem pokojowym, który zamknął kwestię odszkodowań. Jednak ani Grecja, ani też Polska nie były jego stronami” – powiedział Syngelakis.


Podkreślił jednocześnie, że Niemcy unikają prezentowania swojej pozycji oficjalnie i w szczegółach, bo stoi to w sprzeczności z tym, co twierdzili do 2013 roku. „Z punktu widzenia prawa pozycja Grecji jest bardzo mocna” – dodał.

Przypomniał też, że w kraju działa aktywnie ruch społeczny, domagający się reparacji od Niemiec, w którym działają między innymi córki Lakisa Santasa i żona Manolisa Glezosa – dwóch greckich bohaterów wojennych, którzy usunęli flagę hitlerowskich Niemiec z Akropolu 30 maja 1941 roku.

Jak wynika z opublikowanego w 2017 roku raportu greckiej Międzypartyjnej Komisji Parlamentarnej ds. Dochodzenia Niemieckich Należności, rząd w Atenach powinien domagać się od rządu niemieckiego 269,5 mld euro odszkodowań za straty poniesione w czasie II wojny światowej.

W 2019 roku, w oparciu o ten raport, grecki parlament podjął jednogłośnie uchwałę o dochodzeniu odszkodowań od strony niemieckiej, zobowiązując rząd w Atenach do podjęcia wszelkich koniecznych środków politycznych i prawnych.



Rząd niemiecki odrzucił jednak złożone przez greckie MSZ noty w 2019 i 2020 roku, powołując się między innymi na zapłacenie w 1960 roku 115 mln marek niemieckich (dziś około 67 mln euro).

„Reparacje ze strony Niemiec za szkody w czasie II wojny światowej to historyczna, moralna, ale i polityczna oraz prawna powinność” – podkreśla przewodniczący Greckiego Komitetu ds. Niemieckich Odszkodowań. „Grecy była w pierwszej linii oporu wobec Niemców w czasie wojny i domagają się sprawiedliwości” – zaznaczył.

Historycy szacują, że straty osobowe w Grecji w latach niemieckiej okupacji 1941-1945 wyniosły około 530 tys. osób, a zniszczeniu uległo około 80 proc. greckiego przemysłu. Ponadto Niemcy zmusili Bank Grecji do udzielenia im pożyczki w wysokości obecnych 54 mld euro, której nigdy nie spłacili. W dodatku masowy zabór produktów rolnych przyczynił się do klęski głodu, której ofiarą padło co najmniej 100 tys. Greków.



--




2017 rok:


„Niemcy żądają Gdańska - tzw. „rząd Wolnego Miasta Gdańsk na uchodźctwie”:

Jak stwierdza w oficjalnym stanowisku nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych: Uchwały Konferencji Poczdamskiej zakładały, że ostateczne ustalenie zachodniej i północnej granicy Polski nastąpi w ramach konferencji pokojowej, której zorganizowanie w przyszłości przewidywały wielkie mocarstwa.

Z uwagi jednak na rozwój sytuacji międzynarodowej po II wojnie światowej, a zwłaszcza ze względu na okres „zimnej wojny”, który rozpoczął się niedługo po zakończeniu Konferencji Poczdamskiej, konferencja pokojowa nie odbyła się.”



Do 2013 roku rząd niemiecki twierdził, że nie podpisano jeszcze traktatu pokojowego, więc na razie nie ma podstaw do rozmów o reparacjach.

 „Nagle stanowisko Berlina uległo całkowitej zmianie: od tego czasu Niemcy twierdzą, że podpisany w 1990 roku układ w Moskwie w sprawie zjednoczenia Niemiec był traktatem pokojowym, który zamknął kwestię odszkodowań. Jednak ani Grecja, ani też Polska nie były jego stronami” – powiedział Syngelakis.



Jeszcze w 1945 r., na mocy traktatu poczdamskiego Polska otrzymała „pod tymczasową administrację” tzw. Ziemie Odzyskane, czyli Śląsk, Ziemię Lubuską oraz Pomorze Zachodnie ze Szczecinem. Ten traktat wygasł po 50 latach od podpisania, czyli w 1995 r. Ale to ma mniejsze znaczenie, gdyż umowa nie dotyczyła (jeżeli by czytać ją literalnie) do terytorium dawnego Wolnego Miasta. A to dlatego, że odnosiła się do terenów, które Rzesza Niemiecka kontrolowała przed 31 sierpnia 1939 r. Formalne przyłączenie Gdańska do Niemiec miało zaś miejsce 1 września.


Jak stwierdza w oficjalnym stanowisku nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych: Uchwały Konferencji Poczdamskiej zakładały, że ostateczne ustalenie zachodniej i północnej granicy Polski nastąpi w ramach konferencji pokojowej, której zorganizowanie w przyszłości przewidywały wielkie mocarstwa. Z uwagi jednak na rozwój sytuacji międzynarodowej po II wojnie światowej, a zwłaszcza ze względu na okres „zimnej wojny”, który rozpoczął się niedługo po zakończeniu Konferencji Poczdamskiej, konferencja pokojowa nie odbyła się.