Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą człowiek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą człowiek. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 16 października 2023

Drobny szkic





przedruk
tłumaczenie automatyczne



paź 04, 2023 11:57 PM





Joe Bonamassa wyjaśnił, dlaczego przestał się rozgrzewać przed występami na żywo, argumentując, że ogranicza to jego zdolność do wymyślania kreatywnych zagrywek podczas samego występu.

Rozgrzewka, podobnie jak codzienna praktyka, jest czymś, na co wielu wirtuozów przysięga, częściowo dlatego, że rozluźnia palce i podobno pomaga wejść "w strefę" przed nadchodzącym występem. Jednak, jak wszystkie zasady, ta jest przeznaczona do łamania, a Joe Bonamassa niedawno ujawnił Dineshowi Lekhrajowi z Gibson Guitar Guide podczas niedawnej rozmowy, jak często je ostatnio łamie.

Zamiast grać w kółko szybkie przebiegi skali, JoBo mówi, że teraz wykonuje tylko numer lub dwa, dopóki wszystko nie wydaje się być na swoim miejscu, zanim rozpocznie sam program (via MusicRadar):

"Próbowałem nowego podejścia na pokazach. Nagrywamy ścieżkę dźwiękową przed każdym koncertem i może nagraliśmy jedną lub dwie piosenki... jak tylko dostanę kciuk w górę z przodu, jesteśmy dobrzy. Zostawiam to na pokaz.

"Kiedyś rozgrzewałem się przy kilku bzdurach, tylko po to, by rozruszać ręce" – wyjaśnia Joe. Przestałem to robić. Zrobię próbę dźwięku i zagram piosenkę, która ma przyzwoitą solówkę, zagłębię się trochę, a potem po prostu wyłączę się do czasu koncertu. Odkryłem, że moje liryczne podejście do solówek jest lepsze, niż gdybym spędził pół godziny [grając szybkie gamy], ponieważ w pewnym sensie programujesz się tak, że jest to twoje domyślne".


Rozgrzewka była właściwie częścią większego obrazu – zmieniło się całe podejście Joego do improwizowanych solówek na żywo. Było to zakorzenione w pewnym zwątpieniu w siebie.


"Jeśli wchodzę w to trochę na zimno, jestem o wiele bardziej liryczny jako solista – opowiadam historię. Zauważyłem, że więcej mówię z gitarą i dokonuję lepszych wyborów nut. Granie rzeczy, których normalnie nie gram – bez rozgrzewki. I wiem, że to zupełnie odwrotne i diametralnie odmienne od tego, co ludzie mówią, żeby robić, ale w zeszłym roku złapałem się na tym, że kiedy jestem na scenie, mówię sobie: "Jesteś do bani, jesteś okropny" – to jest wewnętrzna rozmowa.

Wyjaśniając, jak w końcu odnalazł się na nowo, dodał:

"Po prostu trochę się wycofałem i przyjąłem inne podejście. Uspokoiłem się z pomocą kilku moich bliskich przyjaciół i powiedziałem: "Muszę zmienić sposób, w jaki na to patrzę, ponieważ widzę to w zbyt linearny sposób i widzę zbyt wiele pudełek. Za dużo o tym myślę, myśląc: "Muszę zrobić to i tamto, muszę dojść do tego... "To muzyczne ADD, które dzieje się wewnętrznie. Musisz po prostu zwolnić i cieszyć się chwilą. Nie rozpamiętuj przeszłości i nie martw się o przyszłość. Odkryłem, że takie podejście, a nie rozgrzewka, poprawiło moje frazowanie i podejście do instrumentu, ponieważ podchodzę do tego w znacznie mniej wpływowy i [bardziej] jasny sposób".

Joe podsumował:

Wiem, że to brzmi dziwnie – i znowu, to moja opinia i moje podejście – ale jeśli kiedykolwiek utkniesz w rutynie, zawsze mówię, przestań grać. Nie wyłączaj się z tego, ponieważ sfrustrujesz siebie i wszystkie demony, które leżą w twojej głowie i zaczniesz wkradać się do rzeczywistości".



--

Warming up, like daily practice, is something many virtuosos swear by, partly because it limbers the fingers and supposedly helps one get "in the zone" for the upcoming performance. Like all rules, however, this one is meant to be broken, and Joe Bonamassa recently revealed to Dinesh Lekhraj of Gibson Guitar Guide during a recent chat how he's been breaking it a lot lately.

Instead of playing fast scale runs over and over, JoBo says he now only performs a number or two until everything seems to be in its place, before launching into the show itself (via MusicRadar):

"I've tried a new approach at the shows. We soundtrack [before] every show and maybe do one or two songs… as soon as I get the thumbs up from out the front, we're good. I save it for the show.

"It used to be where I used to warm up with a bunch of nonsense, just to get the hands moving. I stopped doing that. I'll soundcheck and I'll [play] a song that has a decent solo and I'll dig in a little bit and then I'll just shut down until the show. I found that my lyrical approach to soloing is better than if I spent a half hour [playing fast scales] because you're kind of programming yourself that it's your default."

Speaking about the background behind his newfound approach, Joe said:

"If I go in kind of cold, I'm much more lyrical as a soloist – I tell a story. I find I'm speaking more with the guitar and making better note choices. Playing some stuff I don't normally play – without warming up. And I know that's a completely converse and diametrically opposed to what people say to do, but I found myself last year just saying [to myself] when I'm up there on stage, 'You suck, you're terrible' –this is the internal conversation."

Explaining how he eventually found his footing once again, he added:

"I just kind of zend out, and I took a different approach. I calmed myself with the help of a couple of my close friends, and I said, 'I need to reapproach the way I look at this thing because I'm seeing it in too much of a linear way and I'm seeing too many boxes. I'm also overthinking it, going, 'I've got to do this and I've got to do that, I've got to get to that… ' this musical ADD thing that's happening internally. You've got just slow down and enjoy the moment. Don't dwell on the past and fret about the future. I found that approach, and not warming up, has improved my phrasing and my approach to the instrument because I'm coming in a much less affected and [more] clear-minded way."

Joe concluded:

"And I know it sounds weird – and again, it's my opinion and my approach – but if you're ever stuck in a rut I always say, stop playing. Don't power out of it because you're gonna frustrate yourself and all the demons that lie in your head and gonna start creeping up into reality."



-------------




Według Joe Bonamassy nie ma absolutnie żadnego powodu, aby rezygnować z marzenia o osiągnięciu sukcesu jako muzyk, jeśli osiągnąłeś wiek powyżej 30 lat.

Oczywiście nie ma powodu, aby przestać tworzyć muzykę lub pracować nad swoją sztuką, jeśli nie wyprzedajesz ogromnych sal koncertowych podczas światowych tras koncertowych. Jasne, to trudny biznes i prawdopodobnie nie jest najlepszym pomysłem rezygnacja z "planu B". Jednak, jak wyjaśnił Joe w niedawnym wywiadzie dla Tone Talk, nigdy nie miał swojego planu B i po prostu poszedł prosto po swoje najlepsze okazje. Jak wyjaśnił (transkrypcja Ultimate Guitar):

"Myślę, że to właśnie tutaj muzycy są najbardziej niebezpieczni i dobrzy. Kiedy jesteś przyparty do muru, nie masz innego wyjścia, jak tylko iść do przodu. Więc zawsze mówię to ludziom – kiedy miałem 17 lat, zrobiłem karierę, robię to od 35 lat.


Przechodziłem od bycia w zespole, który był w wytwórni, do bycia artystą solowym. Musiałem zacząć od zera. Mieszkałem z rodzicami i powoli, ale pewnie, po prostu wyszedłem z tego".
"Gdybym to zrobił, nie prowadzilibyśmy tej rozmowy"

Jak przyznaje Joe, gdyby zdecydował się wyciągnąć wtyczkę, ponieważ nie osiągnął sukcesu w wieku 30 lat, nie byłby tu, gdzie jest teraz. Mówił dalej:

"Gdybym zrobił jedną z tych staromodnych rzeczy – jeśli moja kariera nie nabierze rozpędu przed 30 rokiem życia, wstąpię do FBI lub czegokolwiek innego... Gdybym to zrobił, nie prowadzilibyśmy tej rozmowy. Znam niektórych ludzi, niektóre poglądy z tamtych czasów – świetnie, powinni byli odejść już dawno temu.

"Mój wielki przełom nastąpił cztery dni przed moimi 32. urodzinami. Nigdy nie wiadomo. Jeśli nie jesteś w grze lub robisz to na boku, istnieje duże prawdopodobieństwo, że nigdy nie osiągniesz tego, co chcesz osiągnąć. Nie znam nikogo, kto zrobiłby to po stronie, kto kiedykolwiek dotarł do miejsca, w którym chciałby być w swojej karierze muzycznej. Musisz iść na całość, bez planu B i po prostu zacząć działać".


Ciężka praca

W tym momencie może się to wydawać dziwne, ale jak dodał Joe, szanse nie były na jego korzyść:

"A kiedy w końcu osiągniesz to, co sobie zaplanowałeś, wtedy przygotowujesz się do naprawdę ciężkiej pracy. Dotarcie tam nie jest ciężką pracą. Najtrudniej jest tam pozostać. Nie pracowałem tak ciężko w życiu od 2009 roku do chwili obecnej. Nawet te wszystkie lata, kiedy nie mogłam odpocząć. Nikt nie dzwonił. Nikt niczego ode mnie nie chciał. Kazali mi odejść. Branża muzyczna chciała mojej śmierci".

"I mam listę ludzi, których znam, którzy widzą, gdzie teraz jesteśmy... I posłuchaj – wiem, że każdy jest sceptykiem, każdy ma radę, każdy ma coś do powiedzenia, kiedy się zbliżasz. – Cóż, może to nie dla ciebie. A oni się wyginają, i robią to w stosunku do młodych muzyków, a to niszczy twoją pewność siebie i takie tam..."
"Złośliwość jest świetnym motywatorem"

Wydaje się jednak, że Bonamassa śmieje się ostatni:

"Cóż, mogę ci powiedzieć, że kiedy wejdziesz na szczyt góry, zatkniesz flagę i spojrzysz z góry na tych ludzi – są szanse, że nie są już w tym biznesie. Nie ma lepszego uczucia na świecie. Tak więc przekora jest świetnym motywatorem".

"Jeśli masz 17 lat, nie powinno być ani krzty myśli o robieniu tego na boku. Tak, może nie mieszkanie w piwnicy rodziców w wieku 45 lat to dobra rzecz. Okej, to dobry cel, który warto sobie wyznaczyć. Ale są ludzie, którzy ciężko pracują w wieku 45 lat, którzy są pasjonatami tego, co robią, i może nie zarobili dużo pieniędzy, ale nadal są w grze. Szanuję więc tę pracę. I nie ma znaczenia, gdzie skończysz w wieku 45 lat. To ważne, czy nadal jesteś pasjonatem tego, co robisz, a nie zgorzkniałym, zblazowanym i tak dalej".









piątek, 13 października 2023

Maria Konopnicka

 

Na podstawie artykułu:




Kontrowersyjna Maria Konopnicka



z ciekawostkihistoryczne.pl


fragmenty:


Iwona Kienzler w książce "Maria Konopnicka. Rozwydrzona bezbożnica" pisze:


Pozornie była wspaniałą matką, ucieleśnieniem przysłowiowej Matki Polki samotnie wychowującej gromadkę dzieci, ale kiedy tylko choć trochę się usamodzielniły, czym prędzej czmychnęła z Warszawy, by przez bez mała dwadzieścia lat wieść życie nomadki i podróżować po całej Europie. Z dziećmi utrzymywała kontakt, a nawet wspomagała je materialnie i zajmowała się ich sprawami, ale czyniła to bardziej z poczucia obowiązku niż z potrzeby serca. (…) Co gorsza, dzieliła swoje dzieci na lepsze i gorsze, od chorej psychicznie córki zupełnie się odwróciła, a wnuki prawie zupełnie ją nie interesowały.



tu zmienię kolejność wpisów....



W korespondencji ze starszą Zofią nazywała Heleną „tą potworą”. Mówiła o niej „wyrodek”, „okropna istota”. Namawiała też ojca dziewczyny, by podpisał oświadczenie, iż „rodzina wyrzeka się wszelkiej solidarności z H. i nic z nią wspólnego nie ma”. Tymczasem cierpiąca na kleptomanię i histerię córka nieustannie zabiegała o miłość matki. Choć trzeba przyznać – robiła to w napastliwy sposób. Reakcja Konopnickiej? Wyprowadzka z Warszawy, by raz na zawsze odciąć się od wyrodnego dziecka…



... gdy przedostatnia w kolejności urodzeń Helena zapadła na chorobę psychiczną, Konopnica publicznie się od niej odcięła. 

Po nieudanej próbie samobójczej córki w liście do męża wyraziła niezadowolenie z faktu, że… dziewczyna naprawdę nie odebrała sobie życia. „(…) zrobić niesłychany skandal dla całej rodziny (…) i przy tem wszystkiem nie narazić ani na włos swego cennego zdrowia. Gdyby była choć trzy zapałki zeskrobała i połknęła – ale nic. Byłoby to śmieszne, prawda, w takim razie, ale tak – jest do ostateczności podłe”.




Z pierwszych wersów wynika co następuje:

Konopnicka do tego stopnia dopiekła komuś, że ten ktoś opętał jej dziecko - stąd opinia typu „tą potworą” i „okropna istota” - i dokuczał jej "w napastliwy sposób"

stąd jak sądzę, odsunęła się od reszty dzieci, żeby nie zostały też opętane, jako osoby stale będące blisko niej, co się opisuje jako: "czmychnęła z Warszawy"


Z tego wynika, w kolejnych wersach, dlaczego symulowanie "nieudanego" samobójstwa Helenki przez opętańca - czyli zastraszanie? matki  - ona kpiąco - bezuczuciowo - opisuje, że "to śmieszne"





Gdyby przestawić te wersy i pozostawić je w takiej formie, jak ukazano w artykule, możemy faktycznie odnieść wrażenie, że była złą osobą:











Moim zdaniem Konopnicka była mądrą osobą i w przypadku opętania dziecka postąpiła właściwie, nie poddając się presji.







Pogrzeb Konopnickiej odbył się 11 października 1910 roku i, jak się można było spodziewać, stał się wielką manifestacją patriotyczną. 

Na ten dzień przerwano pracę i naukę w lwowskich szkołach, a na ulicę wyległ wielotysięczny tłum.












Kontrowersyjna Maria Konopnicka | CiekawostkiHistoryczne.pl






W nierzeczywistości

 




"Nie znaczy to jednak, że osoby, które cieszą się bogatym życiem towarzyskim, nie reagowały na fikcję. Jak mówi Wagner, w przypadku najbardziej lubianych bohaterów w mózgach wszystkich biorących udział w badaniu zacierały się granice między osobami realnymi a postaciami fikcyjnymi. Mówiąc inaczej, jeśli bardzo polubimy bohatera, to jest on dla nas bardzo realny."




Czyli prawdziwe osoby są równie realne, co te zmyślone?
Czyli tak, jakby nikogo nie było.










przedruk


Naukowcy odkryli, że w mózgach samotnych osób zaciera się granica między prawdziwymi ludźmi a postaciami fikcyjnymi



7 października 2023






Badanie przeprowadzone na Uniwersytecie Stanowym Ohio wykazało, że u osób samotnych granica między prawdziwymi przyjaciółmi a ulubionymi postaciami fikcyjnymi zaciera się w tej części mózgu, która jest aktywna, gdy myślimy o drugich. Do przeprowadzenia testów zaangażowano wielbicieli „Gry o tron”.

Jak twierdzi Dylan Wagner, współautor badania i profesor psychologii na Uniwersytecie Stanowym Ohio, serial na podstawie powieściowej sagi George’a R.R. Martina stanowił doskonały materiał do badania, ponieważ pojawiały się w nim różnorodne postacie, do których odbiorcy mogli się przywiązać.

Do eksperymentu zaproszono dziewiętnaście osób, które identyfikowały się jako fani serialu. Materiał zebrano w 2017 roku podczas emisji siódmego sezonu „Gry o tron”. Mózgi uczestników badania zostały poddane skanowaniu, podczas gdy myśleli o sobie, dziewięciu swoich przyjaciołach i dziewięciu postaciach z produkcji HBO (chodziło o Bronna, Catelyn Stark, Cersei Lannister, Davosa Seawortha, Jaimego Lannistera, Jona Snowa, Petyra Baelisha, Sandora Clegane’a i Ygritte). Wcześniej każdy miał wskazać, kogo w serialu lubi najbardziej i kto jest mu najbliższy. Musiał również wypełnić test mierzący poziom samotności.

Naukowcy szczególnie byli zainteresowani tym, co dzieje się w części przyśrodkowej kory przedczołowej, która wykazuje zwiększoną aktywność wtedy, gdy ludzie myślą o sobie i innych. Do tego celu wykorzystano aparat do rezonansu magnetycznego, pozwalający obrazować aktywność w różnych częściach mózgu na podstawie niewielkich zmian w przepływie krwi.

Uczestnikom eksperymentu znajdującym się w aparacie do skanowania pokazywano szereg imion – czasem ich samych, czasem jednego z przyjaciół, a innym razem jednej z postaci z serialu „Gra o tron”. Każde imię pojawiało się nad jakąś cechą (na przykład: smutny, godny zaufania, mądry). Uczestnicy mieli ocenić, czy dana cecha dokładnie opisuję wymienioną osobę, odpowiadając krótko „tak” lub „nie”. W tym czasie badacze mierzyli aktywność mózgu w części przyśrodkowej kory przedczołowej.

Kiedy przeanalizowano wyniki, okazało się, że istniały znaczące różnice w reakcjach mózgu w zależności od poziomu samotności badanego. U najmniej samotnych osób istniała wyraźna granica pomiędzy tym, gdzie w mózgu następowała reakcja na prawdziwych ludzi, a gdzie na fikcyjne postaci. Natomiast u najbardziej samotnych uczestników eksperymentu granica ta prawie nie istniała.

Zdaniem Dylana Wagnera odkrycie sugeruje, że samotni ludzie mogą zwracać się ku fikcyjnym postaciom w poszukiwaniu poczucia przynależności, którego brakuje im w prawdziwym życiu. Efekty tego możemy zobaczyć w reakcjach mózgu. „Neuralna reprezentacja fikcyjnych postaci zaczyna przypominać reprezentację prawdziwych przyjaciół” – stwierdził.

Nie znaczy to jednak, że osoby, które cieszą się bogatym życiem towarzyskim, nie reagowały na fikcję. Jak mówi Wagner, w przypadku najbardziej lubianych bohaterów w mózgach wszystkich biorących udział w badaniu zacierały się granice między osobami realnymi a postaciami fikcyjnymi. Mówiąc inaczej, jeśli bardzo polubimy bohatera, to jest on dla nas bardzo realny.

Wyniki badania, które Dylan Wagner przeprowadził wspólnie z doktorantem Timothym Broomem, opublikowano niedawno w czasopiśmie naukowym „Cerebral Cortex”.

[am]





Naukowcy odkryli, że w mózgach samotnych osób zaciera się granica między prawdziwymi ludźmi a postaciami fikcyjnymi - Booklips.pl






czwartek, 25 maja 2023

Odwrócony świat



Ludzie żyją w odwróconym świecie i bez uszkodzenia mózgu.

Wystarczy, że ten co nimi zawiaduje ma uszkodzony mózg...





przedruk





Po postrzale w głowę jego mózg zaczął działać w niezwykły sposób. 
Historia Pacjenta M




JOANNA ROKICKA

21.05.2023




Neuronauka wiele zawdzięcza mózgom osób, które zostały ranne w wyniku makabrycznych wypadków. Uszkodzenia tego organu umożliwiają lekarzom badanie funkcjonowania umysłu w warunkach, których nie dałoby się, przez wzgląd na etykę, odtworzyć w laboratorium. Jednym z takich przypadków jest Pacjent M, który zaczął doświadczać świata w inny sposób po tym, jak został postrzelony w głowę podczas hiszpańskiej wojny domowej.




Kula w mózgu hiszpańskiego żołnierza spowodowała, że zaczął widzieć świat pod innym kątem
Postrzelony w głowę 25-latek zauważał mężczyzn pracujących "do góry nogami" na rusztowaniu. Jego zmysły "przestawiły się" po urazie czaszki

Lekarz Justo Gonzalo Rodríguez-Leal obserwował Pacjenta M przez kolejne 50 lat, dostrzegając u niego szereg nietypowych objawów

Oprócz widzenia wszystkiego pomnożonego przez trzy, mężczyzna postrzegał również kolory "odklejone" od przedmiotów i "do góry nogami"

Pomimo ran wojennych i swojej nietypowości mężczyzna żył w zdrowiu wiele lat i przyzwyczaił się do innego obrazu świata



Pacjent M miał dwie dziury w czaszce: tam, gdzie kula weszła i wyszła

Hiszpańska wojna domowa była brutalnym konfliktem, który toczył się w tym kraju od 1936 do 1939 r. i zakończył zwycięstwem nacjonalistów nad republikanami. To doprowadziło do ustanowienia dyktatury pod rządami Francisco Franco.

Walczący po stronie republikanów żołnierz, nazwany później Pacjentem M, miał 25 lat, kiedy został postrzelony w głowę na polu bitwy w Levante w Walencji w maju 1938 r. Po wybudzeniu ze śpiączki dwa tygodnie później żołnierz nie widział na lewe oko i dostrzegał jedynie słabe błyski w prawym.


Pacjent M miał dwie dziury w czaszce, w miejscach, gdzie kula weszła i wyszła, ale ku zaskoczeniu lekarzy, odzyskał zdrowie bez konieczności przeprowadzenia operacji. Jednak jego obrażenia miały duże znaczenie dla rozwoju nauki związanej z funkcjonowaniem mózgu.
Uraz żołnierza był przełomem. Zmienił naukę o mózgu

Do czasu urazu Pacjenta M neurolodzy uważali, że mózg składa się z odrębnych obszarów, oddzielonych wyraźnymi granicami, które się nie nakładają. Jednak zniekształcone zmysły rannego żołnierza podważyły tę hipotezę. W efekcie lekarz o nazwisku Justo Gonzalo Rodríguez-Leal opracował nową teorię dynamiki mózgu.

Rodríguez-Leal obserwował Pacjenta M przez kolejne 50 lat, dostrzegając u niego szereg nietypowych objawów (które opisał). Oprócz widzenia wszystkiego pomnożonego przez trzy, mężczyzna postrzegał również kolory "odklejone" od przedmiotów. Mógł czytać litery i cyfry wydrukowane zarówno normalnie, jak i od tyłu do przodu, a jego mózg nie był w stanie dostrzec żadnej różnicy między nimi. Pacjent M był również w stanie odczytać czas na zegarku pod dowolnym kątem.

Jednak najciekawsze i najbardziej niezwykłe było to, że żołnierz widział wszystko tak, jakby zostało odwrócone. W książce opisującej jego przypadek pt. "Dynamika mózgowa" lekarz ujawnił, że weteran wojenny na przykład widział mężczyzn pracujących do góry nogami na rusztowaniu. Zmiany w działaniu jego zmysłów — wzroku, ale też słuchu i dotyku, zostały przetworzone przez jego mózg tak, jakby pochodziły z przeciwnej strony ciała.

Lekarz wyjaśnił, że kula trafiła prawdopodobnie w lewy obszar ciemieniowo-potyliczny mózgu żołnierza. Obserwując konsekwencje tego urazu, Rodríguez-Leal uznał, że mózg może nie być podzielony na odrębne obszary. Funkcje neurologiczne mogą być zorganizowane w gradienty, które rozciągają się na całą korę mózgową, z różnymi regionami oddzielonymi stopniowymi przejściami.
Pacjent M żył długo i cieszył się zdrowiem

Najbardziej nieoczekiwane było to, że pomimo tak poważnego urazu, mężczyzna był w stanie iść przez życie bez większych problemów.

Córka lek. Rodrígueza-Leala, Isabel Gonzalo, powiedziała w wywiadzie dla hiszpańskiej gazety "El Pais", że Pacjent M, którego tożsamości nigdy nie ujawniono — żył długo i zdrowo — zmarł dopiero pod koniec lat 90.

Były żołnierz przeżył 60 lat w swoim odwróconym świecie, ale nie przejmował się tym. Rodríguez-Leal uważał, że to efekt nieświadomej strategii radzenia sobie. Miałaby ona polegać m.in. na wybiórczej uwadze kierowanej na intensywne bodźce.



Po postrzale w głowę jego mózg zaczął działać w niezwykły sposób. Historia Pacjenta M (medonet.pl)

wtorek, 2 maja 2023

Trzecia droga

 

przedruk






27 kwietnia 2023





Czym jest dekolonizacja wyobraźni i dlaczego nie możemy ciągle rosnąć?


 Rozmowa z kulturoznawczynią i popularyzatorką idei dewzrostu, Weroniką Parfianowicz.




Czym jest idea dewzrostu?

Punktem wyjścia dla rozwoju tej koncepcji było rozpoznanie tego, że nasz współczesny globalny system ekonomiczny, który opiera się na stałym wzroście gospodarczym i na pewnej fetyszyzacji tego wzrostu w kulturze, stanowi zarówno źródło kryzysu ekologicznego i klimatycznego – pogłębiającego się na naszych oczach – jak też coraz silniejszych kryzysów społecznych. Zdaniem twórców tej koncepcji (wywodzących się zarówno ze środowisk aktywistycznych, jak i akademickich) sposobem na walkę z tymi kryzysami powinna być zupełna zmiana paradygmatu ekonomicznego, jak i politycznego. Postulują oni odejście od wzrostu gospodarczego jako głównego mechanizmu napędzającego naszą gospodarkę, ale też zachęcają do myślenia o tym, jak w radykalny sposób ograniczać zużycie zasobów i energii, przy jednoczesnej (i to jest prawdopodobnie największe wyzwanie) dbałości o jakość życia dla wszystkich ludzi na całej Ziemi.

Wśród propagatorów tej idei możemy wymienić osoby takie jak Giorgos Kallis, Federico Demaria, Filka Sekulova czy Joan Martinez-Allier. Choć początki tej idei wiążą się z XXI wiekiem, to jej twórcy odwoływali się do dyskusji toczących się już wcześniej. Takim znaczącym historycznym momentem, który trzeba by przywołać, są lata 70. XX wieku, kiedy po raz pierwszy tak wyraźnie zdano sobie sprawę z tego, jak wysokie koszty dla naszej planety i dla życia społecznego przynosi model gospodarczy oparty na stałym wzroście produkcji i konsumpcji, na stałym wzroście zużycia zasobów i surowców naturalnych. Jednym z pierwszych dzwonków ostrzegawczych był słynny raport tzw. Klubu Rzymskiego "Granice wzrostu". Nie był to jedyny i osamotniony głos, bo w tym czasie wielu badaczy i aktywistów wywodzących się z różnych środowisk zaczęło zwracać uwagę na to, że wzrostu gospodarczego na globalną skalę nie da się pogodzić z potrzebami środowiska i potrzebami społeczeństw. Dewzrost nawiązuje do myśli wielu radykalnych intelektualistów, takich jak André Gorz czy Ivan Illich, którzy od lat 70. nawoływali do gruntownej przemiany nie tylko relacji ekonomicznych, ale też przebudowy całych społeczeństw.

Czy jest jeden program dewzrostowy, czy jest to raczej zbiór luźnych koncepcji?

To dobre pytanie, bo czasem mówi się o dewzroście jako takim pojęciu-parasolu, pod którym mieszczą się różne typy ruchów społecznych i politycznych, a także zestaw różnych narzędzi, które miałyby doprowadzić nas do bardziej zrównoważonego ekologicznie i sprawiedliwego społecznie modelu życia. Wśród nich znajdują się takie propozycje jak choćby bezwarunkowy dochód podstawowy, skrócenie czasu pracy czy propozycja gwarancji zatrudnienia. Niektóre z tych koncepcji mogą ze sobą konkurować, czy nawet na pierwszy rzut oka się wykluczać, ale dewzrost stara się włączyć jak najwięcej możliwych alternatyw ekonomicznych i myśleć o tym, jak one mogłyby one zadziałać. Ciągle mało wiemy o tym, jak one mogłyby funkcjonować na większą skalę: czy kompatybilnie by ze sobą współgrały, czy z czasem okazywałoby się, że jedna z tych strategii jest bardziej skuteczna niż inne. Dewzrost jest otwarty na to, żeby z takimi alternatywnymi koncepcjami eksperymentować, wprowadzać je w życie na mniejszą lokalną skalę, obserwować jak to wpływa na relacje gospodarcze i ewentualnie poszerzać ich zasięg. Trzeba pamiętać, że odejście od uzależnienia od wzrostu gospodarczego nie oznacza likwidacji gospodarki jako takiej, tylko taką jej reorganizację, która nastawiona będzie na zaspokajanie realnych potrzeb ludzi, a nie generowanie zysków dla garstki najbogatszych.

A dlaczego od razu dewzrost, może jednak udałoby się wprowadzić w życie zielony wzrost?

Nie dałoby się, chociaż powszechne jest przekonanie, że byłoby fajnie, gdyby była taka możliwość. To jest kusząca narracja: delikatnie zreorganizujemy naszą gospodarkę, PKB będzie nam dalej rosło, a my będziemy mogli zaspokajać nasze potrzeby i jednocześnie zmniejszać presję na środowisko. Sytuacja win-win. Jednak badania pokazują, że na tym poziomie naszego rozwoju technologicznego to jest nieosiągalne. Nasza gospodarka jest mocno zanurzona w zasobach naturalnych. Mogłoby się wydawać że przecież coraz więcej usług, które wpływają na wzrost PKB, ma niematerialny charakter. Ale one też czerpią z materialnych źródeł. Na przykład: żeby przeprowadzać różne wirtualne transakcje, trzeba stawiać serwery, a one czerpią skądś energię itd. Co więcej, wygenerowane w ten sposób bogactwo jest potem wydawane na materialne dobra, np. luksusowe posiadłości czy prywatne samoloty.

Obietnice, że możemy rozwijać gospodarkę bez ograniczeń i pogodzić to z potrzebami środowiska naturalnego, nie biorą pod uwagę fizycznych możliwości naszej planety. Gospodarki nie da się tak łatwo zdematerializować.

Jednym z założeń dewzrostu jest krytyka postrzegania PKB jako głównego wyznacznika sukcesu gospodarczego państw. Co dewzrostowcy proponowaliby w zamian?

Kariera PKB zaczęła się po II wojnie światowej, gdy na całym świecie przyjęto ten wskaźnik jako główny miernik rozwoju. Jak wiemy, wskaźnik PKB pokazuje nam zagregowaną sumę wartości różnych dóbr i usług wyprodukowanych w danym kraju w danym okresie. Taki wskaźnik do wielu rzeczy się przydaje, ma różne zastosowania, ale niekoniecznie jest najlepszym sposobem mierzenia stopnia rozwoju społecznego czy jakości życia. W PKB uwzględnia się wszystko to, co ma wartość pieniężną – wskaźnik nie rozróżnia jednak produkcji rzeczy szkodliwych i pożytecznych. A także nie rozróżnia infrastruktury poprawiającej jakość życia od tej, która powstaje by zwalczać destrukcyjne skutki działalności gospodarczej. Na przykład, gdy gdzieś na oceanie jest wyciek ropy, to niwelowanie szkód też stymuluje PKB, bo wymaga to wielkich nakładów finansowych i technologicznych.

Paradoks PKB ma jeszcze drugi wymiar. Jak powiedzieliśmy, ten wskaźnik liczy tylko to, co ma wartość pieniężną, więc wszystko to, co nie jest utowarowione, nie wlicza się do niego. Wskaźnik preferuje gospodarki, w których sfera usług publicznych jest bardziej wciągnięta w system wymiany pieniężnej, a to wcale nie oznacza, że ludziom żyje się tam lepiej. Oczywiście, możemy stwierdzić, że ten wskaźnik jest niedoskonały i po prostu zastąpić go jakimś innym. Istotne jest jednak to, że przekonanie, iż wzrost PKB przekłada się bezpośrednio na wzrost jakości życia jest źródłem tego myślenia, że stale musimy rosnąć gospodarczo, żeby jakość naszego życia się nie pogorszyła, a to już ma bardzo realne konsekwencje środowiskowe i społeczne. W dodatku – relacja między wzrostem PKB a dobrobytem społeczeństw nie jest tak oczywista. Mieszkańcy wielu państw o stosunkowo wysokim PKB cierpią z powodu rosnących nierówności społecznych, słabych zabezpieczeń socjalnych i niedostatecznie rozwiniętych usług publicznych.



Realizacja dewzrostowych celów wymagałaby ogromnych zmian społecznych, a te musiałyby zacząć się od zmiany sposobu myślenia o ekonomii. Zresztą jednym z głównych dewzrostowych terminów jest "dekolonizacja wyobraźni"...

To jest jeden z ważnych postulatów twórców tej idei. Niezbędnym warunkiem rzeczywistej przemiany jest otworzenie naszej wyobraźni na alternatywne modele życia. W przekonaniu dewzrostowców obezwładniające w tej hegemonii prowzrostowego systemu jest to, że on bardzo zdominował nasz sposób myślenia o świecie jako pewnej całości. Nawet nie interesując się tematyką ekonomiczną, żywimy przekonanie, że wzrost jest czymś jednoznacznie pozytywnym i pożądanym, a próby odejścia od wzrostu wzbudzają niepokój, że ktoś chce nam coś odebrać. W takim rozumieniu przeciwieństwem wzrostu jest zawsze kryzys i recesja, załamanie naszego standardu życia i wymuszona asceza, zaciskanie pasa. Propozycja dewzrostowa jest taka, żeby zmienić kategorie, którymi myślimy i zobaczyć, czy faktycznie ten wzrost gospodarczy jest nam niezbędny do tego, żebyśmy jako ludzie się rozwijali i żeby nasze społeczeństwa dobrze funkcjonowały. Być może okaże się, że stałe rośnięcie gospodarek wcale nie jest tym, co nam to zapewnia. Mogą istnieć inne sposoby organizacji ekonomicznej czy politycznej, które zagwarantują nam dobre życie w sposób mniej destrukcyjny dla planety. Musielibyśmy jednak wpierw oderwać się od myślenia, że tylko stały wzrost gospodarczy może nam zapewnić wolność i bezpieczeństwo.

Poza ekonomicznymi aspektami, krytyka dominującego modelu gospodarczego przychodzi często ze strony antropologii. Antropolożki i antropolodzy zwracają uwagę na to, że dążenie do pogłębiania swojego bogactwa nie jest jedynym modelem dobrego życia w różnych kulturach na świecie.

Antropologia jest bardzo ważnym źródłem krytycznego namysłu nad współczesnym modelem ekonomicznym. I warto pamiętać, że była nim niemalże od samych początków kształtowania się tej dyscypliny. Wielu klasyków antropologii szczególnie interesowała organizacja gospodarcza społeczności nieeuropejskich – prekapitalistycznych czy bezpaństwowych.

Przywołałabym dwóch badaczy, którzy później byli szczególnie inspirujący dla ruchu dewzrostowego, a także dla innych alternatywnych ruchów. To między innymi francuski badacz Marcel Mauss, autor słynnego "Szkicu o darze", który udowadniał, że przez większą część historii społeczeństwa ludzkie funkcjonowały bez czegoś takiego jak gospodarka wolnorynkowa. Rynek nie jest oczywiście czymś, co wynalazł kapitalizm, jakaś forma wymiany towarowej towarzyszy człowiekowi od bardzo dawna, jednakże tak zorganizowana wymiana jak w systemie kapitalistycznym była czymś marginalnym w stosunku do zupełnie innych form życia społecznego: opartych na wzajemności, obdarowywaniu się pewnymi dobrami i usługami itd. Przykłady przytaczane przez Maussa pokazują nam, że kapitalizm jest jedną z możliwości w morzu innych pomysłów na to, jak moglibyśmy funkcjonować.

Drugim z autorów był Marshall Sahlins, który wyszedł od krytycznego podejścia do klasycznej ekonomii i w tekście "Pierwotne społeczeństwo dobrobytu" cofał się jeszcze dalej, zastawiając się, jak mogło wyglądać życie w społeczeństwach łowiecko-zbierackich. Polemizował z założeniem, że musimy spędzać całe nasze życie na pracy najemnej, żeby zarobić na chleb. Opisywał społeczeństwa, gdzie praca sprowadzała się do kilku godzin dziennie potrzebnych, żeby zdobyć pożywienie. To takie ćwiczenie intelektualne: zastanówmy się nad tym, czy naprawdę zrobiliśmy tak ogromny postęp, skoro utrzymanie się kosztuje nas tak wiele wysiłku i pieniędzy. Zdaniem Sahlinsa, wraz z nowoczesnością i rozwojem systemu kapitalistycznego wzmocniły się zjawiska, które dawniej nie były tak powszechne, jak głód, ubóstwo i nędza. Osobą, która przejęła pałeczkę po tych dwóch badaczach, jest niedawno zmarły David Graeber, który konsekwentnie w swojej działalności poszukiwał takich alternatyw – przez pryzmat przykładów z różnych społeczeństw pokazywał nam, że nasz świat mógłby być zorganizowany zupełnie inaczej.

Mówiliśmy dużo o kapitalizmie, ale zastanawiam się nad rolą państw narodowych w tym wszystkim. Dążenie do większego wzrostu od sąsiada jest przecież formą współczesnej rywalizacji między państwami.

To jest ważne pytanie, bo często zarzuca się dewzrostowi, że stosunkowo niewielką uwagę poświęca roli państw. W dewzrostowych publikacjach wiele pisze się o systemie ekonomicznym w globalnym wymiarze czy o międzynarodowych korporacjach, ale państwo występuje w nich trochę jako przezroczysty aktor. A przecież państwa narodowe są motorami tej machiny wzrostu i rywalizacja o to, kto będzie dominował gospodarczo, rozgrywa się między państwami. W przypadku mniejszych graczy dotyczy to regionalnej pozycji negocjacyjnej – przepływu kapitału, tego gdzie będzie on lokowany i na jakich warunkach. To bardzo ważny i wciąż jeszcze nie do końca rozpoznany obszar – jak sprawić, żeby państwa działały na korzyść swoich obywateli i obywatelek i żeby nie były zmuszone do wzrostowego wyścigu. Bo często nie jest to nawet kwestia świadomego wyboru: globalny system zmusza kraje do tej nieustannej rywalizacji. Dlatego, jak sądzę, hasło internacjonalizmu jest bardzo istotne w myśleniu o globalnej zmianie, bo nawet jeśli państwa próbują samodzielnie wchodzić na drogę progresywnych zmian, to często odczuwają silną presję z zewnątrz, aby je porzucić.

A czy idea dewzrostu to nie jest perspektywa sytego Zachodu, gdzie ludziom łatwiej byłoby poddać się dobrowolnym ograniczeniom? Co ze społeczeństwami "na dorobku", krajami rozwijającymi się, które tego dobrobytu jeszcze nie zakosztowały i chciałyby go dopiero doświadczyć?

To bardzo ważne pytanie i to chyba najczęstszy zarzut, który pojawia się pod adresem dewzrostu. Wydaje mi się, że pojawia się on dlatego, iż krytycy tej koncepcji po prostu nie czytają dewzrostowych tekstów. W tych manifestach zazwyczaj już w drugim czy trzecim akapicie pojawia się hasło, że faktycznie jest to idea wywodząca się z sytej globalnej Północy i dlatego jest przede wszystkim na nią nakierowana. To my się mamy ograniczać, zrezygnować z wielu naszych szkodliwych przyzwyczajeń (jak przekonują działacze dewzrostowi – bez szkody dla naszego dobrobytu) po to właśnie, żeby państwa globalnego Południa mogły wreszcie wejść na taką ścieżkę rozwoju, jakiej by chciały ich obywatele i obywatelki, bo na razie skutecznie im to uniemożliwiamy. Bardzo ważne jest też to, że dewzrost w dużej mierze odwołuje się i czerpie inspiracje z ruchów globalnego Południa – ruchów sprawiedliwości społecznej i środowiskowej, tamtejszych sposobów działania i mówienia o świecie, a także projektów politycznych. Wiele możemy nauczyć się z doświadczeń Zapatystów, Autonomicznej Federacji Północnej i Wschodniej Syrii czy międzynarodowych ruchów skupiających społeczności rolnicze jak Via Campesina. Dewzrost jest wezwaniem do obywateli tej części świata, żeby reszta mogła się rozwijać. To jest rozpoznanie i przyznanie się do tego, że system kolonialny tak naprawdę nigdy w pełni się nie zakończył – nadal globalna Północ eksploatuje kraje globalnego Południa. Ta dekolonizacja wyobraźni, o której rozmawialiśmy, ma także wymiar bezpośredni – zdekolonizowanie swojego myślenia o krajach globalnego Południa. Wiemy, że ciągle w naszej debacie publicznej istnieje bardzo dużo stereotypów, np. że ich sytuacja jest taka, jaka jest, dlatego że same są za to odpowiedzialne. Bardzo niechętnie patrzymy na to, co globalna Północ dalej robi, żeby utrzymać tę sytuację nierównej wymiany.

A jak pogodzić postulaty dewzrostu z kwestiami bezpieczeństwa państwowego? Obserwujemy raczej na świecie odwrotny trend – zwiększanie nakładów na przemysł zbrojeniowy…

To bardzo trudny temat i chciałabym, żeby to zostało właściwie odebrane. Wiadomo, że w momencie, w którym trwa wojna, trzeba zmobilizować wszystkie możliwe nakłady sił, żeby wesprzeć stronę, która jest ofiarą napaści i działać na rzecz zakończenia konfliktu w sposób najkorzystniejszy dla strony zaatakowanej – to nie ulega wątpliwości. Natomiast ten trend, który zaczął się na Zachodzie w wyniku wojny w Ukrainie – wzmożonej militaryzacji i kultu militaryzmu – osobiście dla mnie jest bardzo niepokojący, bo na dłuższą metę, patrząc z perspektywy tego, jakbyśmy chcieli, żeby ten świat wyglądał, to nie jest ścieżka, która nas zaprowadzi w dobre i bezpieczne miejsce. Myślę, że nieprzypadkowo ogromna energia najwybitniejszych intelektualistów i przedstawicieli świata nauki po II wojnie światowej była skierowana na ruchy na rzecz rozbrojenia i ruchy antynuklearne.

Ciężko sobie wyobrazić jakikolwiek długofalowo zrównoważony świat, w którym ludzie bezpiecznie mogą się rozwijać, jako świat w pełni zmilitaryzowany i rozwijający coraz to nowe zbrodnicze technologie, które mają na celu zabijanie ludzi i innych istot. Już nawet nie wspomnę o kosztach środowiskowych tej gospodarki zbrojeniowej i o tym, ile pochłania zasobów, które mogłyby być relokowane na ważne społecznie potrzeby. Mówię to, abstrahując od dzisiejszej sytuacji, bo teraz musimy działać na bieżąco i myśleć nieco inaczej, ale jeśli możemy pozwolić sobie na myślenie o tym, jakiego świata chcielibyśmy w przyszłości, to musimy postawić sobie to pytanie: czy naprawdę chcemy, żeby ludzkość już zawsze była w tej pułapce militaryzmu? Możemy spróbować wyobrazić sobie świat, w którym konflikty (bo one zawsze będą, to nie ulega wątpliwości) są załatwiane inaczej. I właśnie o tym jest dewzrost: jak ułożyć ten świat, żeby te potężne arsenały niszczycielskiej broni nie były nam po prostu potrzebne.

Żebyśmy w ogóle mogli zacząć myśleć o takim świecie, musimy odejść nie tylko od kapitalizmu, ale także współczesnych form imperializmu, który z tym systemem ekonomicznym jest nierozerwalnie związany. Dewzrost jest więc też nurtem antyimperialistycznym i domagającym się autonomii i prawa społeczeństw do decydowania o swoim losie.

Czy były w Polsce podobne tradycje intelektualne, do których można by się odwoływać w kontekście dewzrostu? Pomyślałem o Stanisławie Lemie, który choć bardzo wierzył w postęp technologiczny, to nieustannie przestrzegał przed jego ciemną stroną: wyścigiem zbrojeń czy ekologiczną katastrofą.

Myślę, że to jest dobry trop. Trudno znaleźć kogoś, kto by miał tak duży zasięg jak Lem. Dyskusje o tym, że moglibyśmy nasze życie społeczne trochę inaczej ułożyć, skupić się na innych wartościach niż stały pęd do zapewnienia sobie prestiżowych dóbr, były jednak obecne w dyskusjach intelektualistów i naukowców w Polsce już w latach 70. Takie debaty toczyły się równolegle do tych na Zachodzie. Gdy czyta się publikacje popularnonaukowe czy przyrodnicze z tamtych lat, to we wstępach często pisano o tym, że rozwój cywilizacji przemysłowej i rewolucja naukowo-technologiczna przyniosły nam bardzo wiele korzyści, choćby postęp w medycynie i podwyższenie standardu życia, ale koszty tego były bardzo duże. A gdy teraz mamy taką rozwiniętą technologię, to musimy zastanowić się, jak ją świadomie opanowywać, jak starać się zminimalizować jej negatywne skutki. I że nie możemy za bardzo zawierzać tym technologiom, bo one są obosieczną bronią, tak jak w tej krytyce Lema: przynoszą dużo dobrych rzeczy, ale też potrafią oddziaływać destrukcyjnie.

W jednym z artykułów przedstawiała pani też inny środkowoeuropejski przykład – czechosłowacką idee necesyzmu.

Pomysły na to, że moglibyśmy nasze życie ułożyć inaczej – bez nadmiernej konsumpcji i grabieżczego eksploatowania zasobów, a przy tym wciąż żyć dobrze i szczęśliwie, pojawiały się w różnych miejscach na świecie niezależnie od siebie. To pokazuje, że koncepcja dewzrostu nie jest tylko sztucznym wytworem garstki zachodnich intelektualistów, ale odwołuje się do bardziej uniwersalnych potrzeb, które tkwią w różnych społeczeństwach i w różnych momentach historycznych są wyraźniej artykułowane. Jednym z takich ciekawych momentów, stosunkowo słabo znanych, jest właśnie ten ruch necesyzmu, który pojawił się w Czechosłowacji zaraz po II wojnie światowej. To był dość efemeryczny ruch, tworzyło go dosłownie kilku architektów i filozofów o lewicowych poglądach, którzy doszli do wniosku, że należy radykalnie przebudować sposób życia społeczeństw i odejść od kapitalizmu, który obserwowali w międzywojennej Czechosłowacji. Proponowali w zamian ruch opierający się właśnie na necesyzmie, czyli skupieniu się na rzeczach niezbędnych i zadbaniu o dobre i skromne życie w zgodzie z naturą. Uważali, że państwo socjalistyczne może być dobrym sojusznikiem dla tego projektu, bo widzieli duży potencjał w gospodarce centralnie planowanej jako takim mechanizmie, który pozwoli zapewnić podstawowe ludzkie potrzeby w sposób efektywny, bez zbędnego marnotrawstwa zasobów i energii. Wychodzili z założenia, że gdy ludzie będą mieli te potrzeby zabezpieczone, to będą mogli skupić się na rozwoju własnych talentów czy na spędzaniu czasu w przyjemny sposób, przy jednoczesnej rezygnacji ze zbędnych luksusów. Ale praktyka państw socjalistycznych okazała się inna, bo podobnie jak państwa zachodnie przyjęły one ścieżkę dynamicznego wzrostu gospodarczego. Ruch zgasł wraz z wprowadzeniem forsownej industrializacji i kolektywizacji – okazało się, że to nie jest to, o co tym twórcom chodziło, nie tak wyobrażali sobie tę przemianę społeczną.




Weronika Parfianowicz - Kulturoznawczyni, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej UW. Zajmuje się m.in. problematyką związaną z mieszkalnictwem w Europie Środkowej i ideą dewzrostu oraz upowszechnianiem wiedzy na temat kryzysu klimatyczno-ekologicznego. 

Autorka książki Europa Środkowa w tekstach i działaniach. Polskie i czeskie dyskusje (Warszawa 2016), współredaktorka książek Awangarda/Underground. Idee, historie, praktyki w kulturze polskiej i czeskiej (Kraków 2018) i Ćwiczenia z mieszkania. Praktyki, polityki, estetyki, (Warszawa, 2018)”






Patryk Zakrzewski

Antropolog kulturowy, czasem DJ. Poszukiwacz niesłusznie zapomnianych zjawisk z dziejów polskiej kultury.




Weronika Parfianowicz: Czy naprawdę zrobiliśmy tak ogromny postęp, skoro utrzymanie się kosztuje nas tak wiele wysiłku i pieniędzy? [WYWIAD] | Artykuł | Culture.pl





sobota, 29 kwietnia 2023

Biologiczna geneza zła



Zło u ludzi może występować np. na skutek uszkodzenia mózgu - gdzie ja miałem ten artykuł... muszę go poszukać..


Tymczasem naukowcy biorą się za chomiki....









przedruk
tłumaczenie automatyczne




Edycja genów poszła nie tak: 

naukowcy przypadkowo tworzą wściekłe chomiki



Peter Rogers
27 czerwca 2022 r.



Chomiki mają organizację społeczną i reakcję na stres, która jest bardziej ludzka niż jakikolwiek inny gryzoń. Tak więc naukowcy behawioralni polegali na chomikach, aby zrozumieć siły rządzące zachowaniem. Jednak według ostatnich badań siły te są mniej zrozumiałe niż wcześniej sądzono. Naukowcy wykorzystali technologię edycji genów, aby usunąć receptor, który prawdopodobnie powoduje agresję u chomików. Jednak zamiast stać się bardziej przytulanymi, chomiki stały się złośliwe.
Gen, który reguluje agresję

W 1984 roku grupa naukowców postanowiła zbadać rytm dobowy, wstrzykując niewielkie ilości hormonów do mózgów chomików. Jeden z hormonów, wazopresyna argininy (AVP), miał natychmiastowy i zaskakujący efekt. Nie zmieniło to cyklu snu chomików, ale wywołało dramatyczną zmianę zachowania. Chomiki zaczęły moczyć biodra (gdzie znajdują się gruczoły zapachowe) śliną i energicznie ocierać się o ścianę klatki, zachowanie wskazujące na agresywne domaganie się ich terytorium.


Kolejne badania farmakologiczne dokładnie zbadały funkcję receptora AVP, zwanego Avpr1a. Według badań, Avpr1a wydawał się mieć efekty zależne od płci. Kiedy samce chomików otrzymywały zastrzyki aktywatorów Avpr1a (takich jak AVP), stawały się bardziej agresywne, podczas gdy samice chomików stały się mniej agresywne. Alternatywnie, gdy chomiki otrzymywały zastrzyki inhibitorów Avpr1a, samce stały się mniej agresywne, a samice stały się bardziej agresywne. Prawie cztery dekady badań wykazały, że Avpr1a bezpośrednio regulował agresję i zachowania podobne do lęku.

Jedno z badań stworzyło jednak atmosferę tajemniczości wokół Avpr1a. W 2007 roku zespół naukowców z University of Buffalo wyeliminował gen Avpr1a u samców myszy, spodziewając się, że myszy będą wykazywać zmniejszoną agresję z powodu braku sygnalizacji AVP. Jednak myszy pozbawione Avpr1a nie były ani bardziej, ani mniej agresywne niż normalne myszy. Przez ponad dekadę ta rozbieżność była wyjaśniana jako wynikająca z kompensacji rozwojowej – to znaczy, że zarodek kompensował brak Avpr1a poprzez modulowanie innych szlaków behawioralnych.
Wściekłe chomiki

Zespół naukowców z Georgia State University kierowany przez Elliotta Albersa i Kima Huhmana nie zgodził się jednak. Głównym problemem, jaki mieli z badaniem z 2007 roku, było to, że Avpr1a został znokautowany u myszy, a nie chomików. Takie różnice mają znaczenie. Naukowcy wykorzystali technologię edycji genów CRISPR-Cas9 do mutacji genu receptora Avpr1a (tak, że nie był już funkcjonalny) u chomików płci męskiej i żeńskiej.


Naukowcy uważali, że usuwając zdolność chomika do wytwarzania Avpr1a, chomiki staną się mniej agresywne. Ich hipoteza była błędna. Wręcz przeciwnie, wszystkie chomiki pozbawione Avpr1a, niezależnie od płci, wykazywały znacznie bardziej agresywne zachowanie, wykonując dwa razy więcej oznaczeń bocznych, a także goniąc i przypinając inne chomiki tej samej płci.

Autorzy nie spodziewali się wściekłych chomików. "To sugeruje zaskakujący wniosek" - powiedział Albers. "Chociaż wiemy, że [AVP] zwiększa zachowania społeczne, działając w wielu regionach mózgu, możliwe jest, że bardziej globalne efekty receptora Avpr1a są hamujące. Nie rozumiemy tego systemu tak dobrze, jak nam się wydawało. Sprzeczne z intuicją odkrycia mówią nam, że musimy zacząć myśleć o działaniach tych receptorów w całych obwodach mózgu, a nie tylko w określonych regionach mózgu. "



A tu: 


niedziela, 23 kwietnia 2023

Żywy homo floresiensis ?

 


przedruk

tłumaczenie automatyczne




Maleńki małpopodobny humanoid może nadal żyć na widoku, mówi naukowiec




FEB 16, 2023




Społeczność naukowa uważa, że mały gatunek człowieka znany jako homo floresiensis żył kiedyś na wyspie Flores w Indonezji około 50 000 lat temu. Ale jeden profesor uważa, że małpopodobne humanoidy mogą nadal tam żyć, ewolucja do diabła.

Pomyśl o tym jak o polowaniu na Wielką Stopę, tylko ze znacznie mniejszym celem.

Forth badał homo floresiensis przez około cztery dekady – najpierw na Uniwersytecie Oksfordzkim, a następnie na Uniwersytecie Alberty. W 2022 roku napisał książkę Between Ape and Human: An Anthropologist on the Trail of a Hidden Hominoid, a The Debrief niedawno przeprowadził wywiad z Forth na temat tego zadania.


Forth nadal wierzy we współczesną interpretację tego, co miejscowi nazywają lai ho'a.


"To, co naprawdę zainteresowało mnie w lai ho'a, to fakt, że było małe, jak postacie w kraju Nage", mówi Forth The Debrief, "ale uważano, że wciąż żyje. I rzeczywiście, wydawało się, że wokół było kilka osób, które twierdziły, że widziały jedną lub więcej.

Te stworzenia mają wyprostowany chód podobny do ludzkiego, są bardziej owłosione niż ludzie, ale nie tak owłosione jak małpa i mają wyraźną twarz podobną do małpy, zgodnie z relacjami ludu Lio dla Forth.

Nadzieje profesora na istnienie żywego homo floresiensis zostały ośmielone odkryciem skamieniałości około 20 lat temu. "Kiedy zaczęły pojawiać się raporty, byłem bardzo zdumiony", mówi The Debrief, "ponieważ to, co ludzie opisywali - to, co opisywali paleoantropolodzy, a nawet rekonstruowali - brzmiało bardzo podobnie do tego, co ludzie Lio opisywali mi poprzedniego lata. "

Książka Fortha twierdzi, że te małpoludowe stworzenia żyły przynajmniej do czasów współczesnych i wierzy, że wiarygodne obserwacje oznaczają, że istnieje szansa, że mała populacja nadal istnieje. Poszukiwania współczesnego lai ho'a trwają.




Homo floresiensis może nadal żyć: małpopodobne obserwacje humanoidalnych (popularmechanics.com)

wtorek, 18 kwietnia 2023

Topolno i makaki




przedruk



Zaskakująco podobnie wyglądają narzędzia kamienne, wykonywane przez naszych bardzo odległych przodków i dzisiaj żyjące małpy – opisują naukowcy na łamach pisma „Science Advances”.



Kamienie, których niekiedy używają makaki żyjące w Tajlandii, przypominają niektóre najwcześniejsze narzędzia wykonywane przez ludzi.

Dotąd narzędzia kamienne o ostrych krawędziach identyfikowano wyłącznie z ludzką celową działalnos´cią, która miała wynikać z wyjątkowych cech, wykształconych w toku ewolucji homininów. Okazuje się jednak, że nie jesteśmy pod tym względem wyjątkowi – dowodzą naukowcy z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej Maxa Plancka w Lipsku (Niemcy).

Badacze natrafili na narzędzia kamienne tworzone przez małpy żyjące w Tajlandii. Artefakty przypominają kamienne narzędzia, które dotąd uważano za wyłączne dzieło wczesnych ludzi.

Badania nad makakami prowadzono w Parku Narodowym Phang Nga w Tajlandii. Makaki używają narzędzi kamiennych o ostrych krawędziach do rozłupywania orzechów. Małpy posługują się kamieniami w funkcji młotków i kowadeł. Można natknąć się na ich liczne przykłady w obrębie zamieszkiwanego przez makaki terytorium.



Jak dodaje, używając narzędzi, makaki zarazem tworzą własny zapis archeologiczny, który jest niekiedy nie do odróżnienia od niektórych artefaktów, będących wytworem praludzi.


----------------


styczeń 2023


Sylwestrowe badania, w pobliżu wczesnośredniowiecznego grodziska w Topolnie, podsumowujące miniony rok działalności odkrywczej, członków Bydgoskiego Stowarzyszenia Miłośników Historii Łuczniczka, niespodziewanie zakończyły się bardzo owocnie.


Podczas archeologicznego rekonesansu, na stanowisku pradziejowej osady, znaleziono kolejne i bardzo cenne zabytki, tym razem m.in. ze stopu brązu. Wśród artefaktów znalazły się: ostrze siekierki z brązu, dwie zapinki - tzw. fibule - z II-III wieku, służące do zapięcia starożytnych szat, a także trzy monety z okresu Cesarstwa Rzymskiego.


Badania archeologiczne w Topolnie, z udziałem amatorów – miłośników historii z bydgoskiego stowarzyszenia Łuczniczka, są jednak prowadzone w sposób profesjonalny w ramach społecznego projektu pn.: „Rozpoznanie osadnictwa pradziejowego i historycznego w lewobrzeżnej dolinie Wisły pomiędzy ujściem Brdy i Wdy”
– informuje dr Wojciech Siwiak, z Pracowni Archeologiczno-Konserwatorskiej w Bydgoszczy.


Topolno i położony w pobliżu Topolinek są niedużymi miejscowościami w pobliżu Niewieścina, znajdujące się na trasie między Bydgoszczą a Świeciem, niemal nad brzegiem Wisły. Topolno nad Wisłą, w źródłach archiwalnych, pojawiło się po raz pierwszy w zapisach już w 1239 roku, ale sama historia tych terenów sięga czasów bardziej odległych.

Badania na terenie stanowisk archeologicznych, prowadzone są pod kierunkiem specjalistów z bydgoskiej Pracowni Archeologiczno-Konserwatorskiej i mają charakter profesjonalnych działań wspieranych przez amatorów ze Stowarzyszenia Łuczniczka.

Organizacja zrzesza miłośników historii, a praca pod okiem archeologów w terenie o bogatej historii, stanowi formę aktywności w ramach wolontariatu i realizacji własnego hobby, połączonego z praktycznym wzbogacaniem wiedzy o historii regionu, podczas poszukiwań materialnych śladów danych dziejów.

W Topolnie, na przełomie X i XI wieku funkcjonował gród obronny Pomorzan, po którym pozostałością jest wczesnośredniowieczne grodzisko „Talerzyk". Zachowane do współczesności resztki grodu, swoją nazwę zawdzięczają obecnemu, wyglądowi stanowiska archeologicznego, które z oddali wygląda jak leżący na ziemi wklęsły talerz, z bokami powstałymi po resztkach palisady
– wyjaśnia dr Wojciech Siwiak.


Na ślady tej obronnej architektury, natrafiono już w drugiej połowie XIX w., a w Topolinie i Topolinku odkryto również cmentarzysko pradziejowe. Ciekawostką jest także położone obok grodziska wzgórze Rocha, z nieistniejącą już budowlą sakralną, poświęconą patronowi od zarazy Św. Rochowi. Jak wskazują historyczne przekazy, tamtejsze wzgórze powiązane jest ze starymi wierzeniami pogańskimi, zamieszkałych w tym miejscu Słowian.

W 2022 roku członkowie stowarzyszenia byli w terenie 32 razy. Odnoszone sukcesy w odnajdywaniu historycznych śladów bytności dawnego osadnictwa, zachęcają ich do dalszych poszukiwań. Dodatkowo, radość doświadczonych już amatorów archeologii, wzbudza obecność wśród uczestników badań terenowych, przedstawicieli najmłodszego pokolenia przyszłych odkrywców, którzy towarzyszą im w wyprawach poszukiwawczych – informują w mediach społecznościowych bydgoscy odkrywcy.

Kilkuletnia działalność poszukiwawcza, wzdłuż lewego brzegu Wisły i okolicy grodziska, sięgająca 2018 roku, pozwoliła zebrać grupie wolontariuszy – miłośników historii, kierowanej przez dr. Siwiaka, znaczną ilość śladów pobytu dawnych mieszkańców regionu – wywodzących się z Kultury Łużyckiej, Celtów, Gotów i Pomorzan. Sami nazywają swoje zbiory „Skarbem spod 'Talerzyka'”.


Zbiór artefaktów, po sylwestrowych pracach, liczy już 173 części. Obok odkrytej ostatnio 3500 lat liczącej siekierki z brązu, mamy osiem zapinek – fibul - przypisywanych osadnictwu Gotów, a także wiele monet rzymskich i innych, tzw. siekańców (pociętych na części monet – przyp. red.) oraz monet z X wieku pochodzących nawet z dalekiego Bagdadu. Wśród zgromadzonych eksponatów jest kilkadziesiąt monet datowanych na okres od XV do XX wieku oraz podobna liczba guzików.













„Podjęta w ostatni dzień starego roku wyprawa archeologiczna do Topolina, dla członków Bydgoskiego Stowarzyszenia Miłośników Historii Łuczniczka, była udana, gdyż udało się odnaleźć skarb – siekierkę sprzed około 3500 lat” – podkreśla dr Siwiak.



Wszystkie artefakty, znalezione w Topolnie przez członków Stowarzyszenia „Łuczniczka”, najprawdopodobniej trafią do Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy. Jesteśmy bardzo ciekawi tego rzadkiego znaleziska, gdyż jest ono znaczące, zwłaszcza ostrze siekierki z brązu, pochodzące z pewnością z naszego regionu. Dzięki temu będziemy mogli podjąć badania na temat pradawnej metalurgii na Pomorzu i Kujawach, szczególnie po tej stronie Wisły. Zagadką do zbadania będzie, czy jest to miejscowa produkcja z okolic Topolna, czy też wyrób pochodzący z przeciwnej strony Wisły z okolic Chełmna
– wyjaśnia Józef Łoś z działu archeologicznego Muzeum Okręgowego im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy.



Kiedy i gdzie trafią eksponaty, zadecyduje Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Toruniu – Delegatura w Bydgoszczy. Praktyką dotąd było, iż tego rodzaju eksponaty odkryte w pobliżu Bydgoszczy, po opracowaniu i skatalogowaniu przez pracownię archeologiczną, zazwyczaj trafiały do bydgoskiego Muzeum Okręgowego.

Znalazcy tak cennych eksponatów są dumni ze swojej działalności i liczą na dalsze sukcesy w odkrywaniu historii Pomorza i Kujaw. Już teraz planują kolejne wyprawy w okolice Niewieścina, Grabówka, czy Sławęcinka koło Inowrocławia, aby wzbogacić swoje zbiory i wiedzę na temat dawnych dziejów regionu. Wszystko zależy teraz od prac rolnych na polach, dlatego muszą dopasować się również do planów miejscowych gospodarzy – rolników.




-----------------



Jak wskazują historyczne przekazy, tamtejsze wzgórze powiązane jest ze starymi wierzeniami pogańskimi, zamieszkałych w tym miejscu Słowian.


Oj, dziwnie to brzmi....


ze starymi wierzeniami pogańskimi


czy nauka rozróżnia, nowsze i starsze wierzenia pogańskie?
raczej powinno być:  ze starymi wierzeniami - pogańskimi

albo bez "starymi" albo bez "pogańskimi"


tylko, że....


zamieszkałych w tym miejscu Słowian.

to jest bardzo dziwne - brzmi zupełnie jak: "ten Polak" o czym już pisałem


jakby Słowianie to nie my - i wtedy to "starymi" pasuje właśnie do tego zwrotu o Słowianach, a nie do pogańskiej wiary


Chętnie bym się też dowiedział, jakie to historyczne przekazy wskazują, bo takowych nie znam. Na pewno istnieją przypuszczenia naukowców co do tego ( i niekoniecznie trafione, bo na kult nie ma stricte żadnych dowodów), ale historyczne przekazy ??


mamy tu zbitkę:

Jak wskazują (coś wskazuje, że... )



historyczne 
stare

Słowianie



zupełnie jakby dotyczyło: starych historycznych czasów, kiedy tu jacyś Słowianie mieszkali


jak o kimś obcym, czyli  "ten Polak"... 





Zwracam uwagę: chodzi o miejscowości Topolinek i Topolno







A dr Siwiak mówi "do Topolina", czyli używa nazwy Topolin albo Topolino.
To zapewne przejęzyczenie...




















piątek, 14 kwietnia 2023

Dzieci zaczynają uczyć się języka w łonie matki




Z tego by też wynikało, że to co dziecko słyszy - dobre lub złe słowa, zachowania - może też mieć wpływ na jego odczucia, lęki lub radości i na jego rozwój oraz przyszłą osobowość.










przedruk
tłumaczenie automatyczne



Dzieci zaczynają uczyć się języka w łonie matki, ujawniają badania.


To, jak uczymy się i używamy języka, jest cudownym wyczynem, o którym nauka wie tak mało. Dzieci skrupulatnie posługują się językiem w bardzo młodym wieku. Może wydawać się zaskakujące, że dzieci mają jakikolwiek kontakt ze światem zewnętrznym przed urodzeniem, ale pojawiły się nowe dowody sugerujące, że dzieci słyszą hałasy z wnętrza macicy. Nie tylko to, są aktywnie zaangażowane w naukę dźwięków języka, którym posługują się ich matki. Tak więc, w pewnym sensie, nauka języka zaczyna się w łonie matki, znacznie wcześniej niż wcześniej sądzono. Teraz podzielmy to bardziej szczegółowo.


Nienarodzone dzieci zaczynają reagować na hałasy czasami między 24 a 30 tygodniem ciąży. Oznacza to, że zaczynają przetwarzać dźwięki i rozróżniać większość z nich, zwłaszcza samogłoski, ponieważ są one najbardziej słyszalne. Warto zauważyć, że reagują one specyficznie na język, w przeciwieństwie do innych dźwięków. Badania wykazały, że noworodki, natychmiast po urodzeniu, wykazują zwiększoną aktywność mózgu podczas słuchania segmentu mowy, w przeciwieństwie do tego samego segmentu odtwarzanego od tyłu lub ciszy. Biorąc pod uwagę, że mają tę reakcję natychmiast po urodzeniu, logiczne jest stwierdzenie, że rozwinęli tę odpowiedź w łonie matki jako płody. Uważa się również, że płody jako takie mają podobną reakcję na głosy i wzorce mowy w łonie matki.

W innym badaniu kobiety w ciąży odtwarzały nagranie "nonsensownego słowa" swoim nienarodzonym dzieciom kilka razy w tygodniu w ostatnich tygodniach ciąży. Po urodzeniu dzieci rozpoznawały to nonsensowne słowo, podczas gdy te, które nie były narażone na nie przed urodzeniem, nie wykazywały żadnej reakcji.

Przedurodzeniowa ekspozycja na język jest również udokumentowana w badaniach, które pokazują, że nienarodzone dzieci rozwijają zdolność rozpoznawania wzorca dźwiękowego swojego języka ojczystego, preferując go od języka, którego wcześniej nie słyszały. W jednym z badań wykazano, że nienarodzone dzieci nie tylko odróżniają głos matki od głosu innych ludzi, ale także potrafią rozpoznać swój język ojczysty (w tym przypadku angielski) nad językiem obcym (powiedzmy, mandaryńskim).


Badaczka i psycholingwistka Anne Cutler, również profesor w Marcs Institute for Brain, Behaviour and Development na Western Sydney University w Australii, powiedziała, że noworodki, również natychmiast po urodzeniu, wolą słuchać głosów, które odpowiadają językowi, na który były narażone w łonie matki. Noworodki pokazywały swoje preferencje przez to, jak długo ssały specjalnie ustawione smoczki, które umożliwiały im słyszenie jednego mówcy przeciwko drugiemu lub jednego języka przeciwko drugiemu.

Dr Patricia Kuhl z University of Washington opisała w TED Talk w 2010 roku, w eksperymencie, który przeprowadziła, że dzieci w bardzo młodym wieku mają zdolność rozróżniania wszystkich różnych dźwięków używanych we wszystkich językach świata. Jednak po kilku miesiącach od urodzenia dzieci zaczynają odfiltrowywać dźwięki, które nie są używane w ich ojczystym języku, a więc tracą zdolność rozróżniania dźwięków, które nie są częścią ich języka ojczystego. Tak więc dziecko dorastające słysząc japoński straci zdolność rozróżniania "la" i "ra", podczas gdy dziecko dorastające słysząc koreański zachowa zdolność rozróżniania trzech różnych sposobów wymawiania dźwięku takiego jak "tal", który ma tylko jeden sposób wymawiania w języku niderlandzkim.


Tak więc wiele dzieje się na długo przed narodzinami dzieci. Pierwsze stopniowe kroki w ogromnym zadaniu nauki języka zaczynają się w łonie matki. W miarę postępu badań nad językiem będzie on ujawniał coraz więcej informacji na temat tej tajemniczej ludzkiej zdolności.
Odwołania:

1. Fifer WP, Księżyc CM. Rola głosu matki w organizacji funkcji mózgu u noworodka. Acta Paediatr Suppl 1994;397:86-93

2. Graven SN, Browne JV. Rozwój słuchowy u płodu i niemowlęcia. Newborn Infant Nurs Rev 2008;8( 4):186-93.

3. Kisilevsky BS i wsp. Wrażliwość płodu na właściwości mowy i języka matki. Infant Behav Dev 2008;32:59-71.

4. Partanen E i wsp. Plastyczność neuronalna przetwarzania mowy przed urodzeniem indukowana uczeniem się. Proc Natl Acad Sci USA 2013;110:15145-5.

5. Voegtline KM i wsp. Krótkoterminowa reakcja płodu na głos matki. Infant Behav Dev 2013;36:526-33.















Dzieci zaczynają uczyć się języka w łonie matki, ujawniają badania. | (thelanguagenerds.com)


(27) Adventure Time | Ignition Point (clip) | Cartoon Network - YouTube


Internet zwiększa skalę przemocy na niebywałą dotąd skalę. Ekspertka: ona ma sprawcę zbiorowego | Polska Agencja Prasowa SA (pap.pl)





sobota, 1 kwietnia 2023

Przemoc - A nie mówiłem? (12)




Komiksy i filmy kształtują umysł dzieci, którzy potem stają się politykami, decydentami, a także producentami nowych treści (filmów, książek, streamu itd.), które jeszcze bardziej wypełnione są przemocą i kultem siły niż w czasach ich dzieciństwa.

Wszystko może stać się wzorcem dla dziecka.

Zmiana przychodzi krok po kroku wraz z każdym pokoleniem. To co 20 lat temu było społecznie zakazane, dzisiaj jest niemal codziennością i normą (nie mylić z normalnością). 

I często dzieje się to celowo, jako element walki z konkretnym narodem, jako sabotaż społeczeństwa, co opisuję na tym blogu od lat...

To, że dzieje się to na wielka skalę w USA, aż w końcu wykracza poza jej granice, również jako pop kultura, można potraktować jako walkę światowej sitwy (SI?) z całą ludzkością.








przedruk
tłumaczenie automatyczne



„Przemoc nie jest nowa w Ameryce... Ameryka to kraj w fermencie... Ameryka jest chora, a jej choroba zagraża całemu światu... Wydaje się, że ludzkie życie straciło swoje znaczenie. Być może nie warto się nad tym zastanawiać, skoro dzieci wychowują się od wczesnych lat, aby podziwiać przemoc jako dowód odwagi. " — Bertrand Russell (1965)


[ PEŁNE ]


„Ameryka to kraj w fermencie. Wydaje się, że ludzkie życie straciło swoje znaczenie. Być może nie warto się nad tym zastanawiać, skoro dzieci wychowują się od wczesnych lat, aby podziwiać przemoc jako dowód odwagi. Skutkiem tych różnych okoliczności było stworzenie populacji, która cieszy się na spust, w której podziwiana jest przemoc, a łagodność uznawana za dowód tchórzostwa, a w której nieustannie wnosi się nienawiść.

Jedynym lekarstwem na to jest radykalna zmiana w edukacji i reklamie, filmach i komiksach, które skłaniają młodzież do podziwiania masowych strzelanin urzędników (officials) i odczuwania pogardy dla tych, którzy są zszokowani. Policjant sprawia wrażenie odważnego, podczas gdy jego ofiara jest przedstawiana jako tchórz. Wszystko to jest częścią drogi do amerykańskiego państwa policyjnego.

Sam rząd jest w równym stopniu ofiarą frazesów i uczy, być może nieumyślnie, że wszelkiemu złu można zaradzić jedynie poprzez strzelaninę lub inną formę przemocy. W Ameryce jest wielu wybitnych socjologów, których rady mogą wyleczyć wiele zła. Ale rząd jest głuchy na ich rady. Nadal myśli i naucza frazesami, myląc socjalizm z komunizmem i uważając uwięzienie przeciwników za dowód wolności.

Ameryka jest chora, a jej choroba zagraża całemu światu. Biorąc pod uwagę ogromną potęgę i zasoby Ameryki, lekarstwo musi zostać znalezione w kraju ich pochodzenia. Pierwszą rzeczą, która jest potrzebna, jest wychowanie, które uczy, że należy unikać nienawiści, że doskonałość nie polega na przemocy. Osiągnięcie tej zmiany światopoglądu jest ogromnym zadaniem, które amerykańscy „radykałowie” muszą podjąć. Nie wiem, czy pojawi się niezbędny heroizm. Możemy mieć tylko nadzieję, że tak się stanie.”


— Bertrand Russell Bertrand Russell’s America: tom II 1945–1970, część II, The Increase of American Violence Published in The Minority of One, styczeń 1965, s. 466-78

„Przemoc nie jest w Ameryce niczym nowym. Biali ludzie pochodzenia europejskiego zajmowali ziemie rdzennych ludów z zaciekłością, która przetrwała aż do naszych czasów. Instytucja niewolnictwa ukształtowała charakter narodu i wszędzie odciska swoje piętno. Niezliczone „lokalne” wojny były organizowane przez cały XX wiek w celu ochrony interesów handlowych za granicą. W końcu Stany Zjednoczone wyłoniły się w Hiroszimie jako arbiter spraw światowych i samozwańczy policjant globu”.

— Bertrand Russell Bertrand Russell’s America: tom II 1945–1970, część II, The Entire American People Are On Trial, Ramparts magazine (marzec 1970), 474




━━
Tło: Krytyka Bertranda Russella dotycząca pewnych społecznych i politycznych aspektów Stanów Zjednoczonych była często wykorzystywana przez jego przeciwników do opisania go jako antyamerykanina. Poglądy Russella na Stany Zjednoczone były płynne i wieloaspektowe. Russell mieszkał w Stanach Zjednoczonych od 1938 do 1944 roku, gdzie wykładał na Uniwersytecie w Chicago i Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (UCLA).

Russell odkrył w kraju, w którym prawa człowieka były idealizowane, rażące nierówności pod względem bogactwa i władzy, autorytarne ingerencje w wolność akademicką i swobody obywatelskie, rasizm i prześladowania mniejszości, zwłaszcza pochodzenia afroamerykańskiego i rdzennych Amerykanów. Dlatego jedną z jego głównych trosk była pomoc w promowaniu postaw liberalnych i tolerancyjnych. Nacisk, jaki kładł na edukację jako potężne narzędzie przekształcania społeczeństwa, doprowadził go do wyrażenia tolerancyjnych poglądów na temat rodziny i moralności seksualnej, co wywołało wobec niego wielką wrogość; aw latach czterdziestych XX wieku stał się przedmiotem tego, co nazwał „zaciekłym polowaniem na czarownice”, w ramach którego koalicja jego duchownych i politycznych przeciwników próbowała wypędzić go z kraju.


━━
Sprawa Bertranda Russella, oficjalnie znana jako Kay kontra. Rada Szkolnictwa Wyższego: Decyzja 30 marca 1940 roku)

W 1940 roku Bertrand Russell został zatrudniony przez The City College of New York do prowadzenia zajęć z logiki, matematyki i metafizyki nauki. To spotkanie było kontrowersyjne przez dr Williama Thomasa Manninga, biskupa episkopatu Nowego Jorku, który argumentował, że z powodu pism Russella przeciwko religii i aprobaty na akty seksualne, których nie pochwala tradycyjne chrześcijańskie nauki, nie powinien być on wprowadzony jako profesor. Po doniesieniu Manninga grupa religijnych osób lobbowała instytucje rządowe Nowego Jorku, aby odrzucić stanowisko profesora Bertranda Russella. Wielu z osobistych przyjaciół i zwolenników Bertranda Russella, w tym fizyk Albert Einstein i filozof John Dewy stanęło w jego obronie. Obaj postrzegali sprawę Bertranda Russella i zwolnienie Russella jako mikrokosmos amerykańskiej demokracji, w którym wolność słowa jest stłumiona przez nietolerancyjne grupy religijne i jednostki.


Pomimo surowego traktowania w sprawie Bertranda Russella (1940), Russell postrzegał Stany Zjednoczone jako wybitny symbol rozsądku i nadziei. Widział szerokie części amerykańskiej opinii, w tym ruchy pokojowe i prawa obywatelskie, studenci i naukowcy, jako „inspirację dla postępujących sił w Ameryce”.

Russell jednak utrzymywał silną pozycję antyimperializmu amerykańskiego, ponieważ subskrybował antyimperializm ogólnie, a zwłaszcza swój rodzinny kraj, Wielkiej Brytanii.

Gdy oskarżony o antyamerykanizm Russell lubił żartować:
Antyamerykański? Połowa moich żon była Amerykanką!


© Bertrand Russell Bertranda's Russell's America: His Transatlantic Travels and Writings, tom pierwszy (1896-1945), str. 15, oryginalnie opublikowane w magazynie Time (16 lutego 1970)














“Violence is not new to America ... America is a country in ferment ... America is sick and her sickness endangers the whole world ... Human life seems to have lost its importance. Perhaps this is not to be wondered at, since children are brought up from very early years to admire violence as proof of courage." — Bertrand Russell (1965)
[ FULL CITATIONS ]
“America is a country in ferment. Human life seems to have lost its importance. Perhaps this is not to be wondered at, since children are brought up from very early years to admire violence as proof of courage. The result of these various circumstances has been the creation of a trigger-happy population in which violence is admired and mildness is regarded as a proof of cowardice, and in which hate is constantly inculcated.
The only cure for this is a radical change in education and in advertising, films and comics, all of which tend to cause the young to admire indiscriminate shooting by officials and to feel contempt for those who are shocked. The policeman is made to seem brave while his victim is exhibited as a coward. All this is a part of the road towards the American police state.
The Government itself is equally a victim of cliches, and teaches, perhaps unintentionally, that all evils can only be ended by shooting or some other form of violence. America contains many eminent sociologists whose advice might cure many evils. But the Government is deaf to their advice. It continues to think and teach in cliches, confounding socialism and communism and regarding imprisonment of opponents as proof of freedom.
America is sick and her sickness endangers the whole world. Given America’s immense power and resources, a cure must be found within the country of their origin. The first thing that is needed is an education teaching that hate must be avoided, that excellence does not consist in violence. To achieve this change of outlook is an immense task which America’s “Radicals” must attempt to carry out. Whether the necessary heroism will be forthcoming, I do not know. We can only hope that it may be so.”
Bertrand Russell, Bertrand Russell’s America: Volume II 1945–1970, Part II, The Increase of American Violence Published in truncated form as The Ethos of Violence in The Minority of One, January 1965, pp. 466-78
“Violence is not new to America. White men of European stock seized the lands of indigenous peoples with a ferocity which endured until our own times. The institution of slavery shaped the character of the nation and leaves its mark everywhere. Countless “local” wars were mounted throughout the twentieth century to protect commercial interests abroad. Finally, the United States emerged at Hiroshima as the arbiter of world affairs and self-appointed policeman of the globe.”
Bertrand Russell, Bertrand Russell’s America: Volume II 1945–1970, Part II, The Entire American People Are On Trial, Ramparts magazine (March 1970), p. 474
━━
Background: Bertrand Russell's criticism concerning certain social and political aspects of the United States were often used by his opponents to describe him as being Anti-American. Russell's view towards the United States were fluid and multifaceted. Russell lived in the United States from 1938 to 1944 where he taught at The University of Chicago and the University of California at Los Angeles (UCLA).
Russell found, in the land where human rights were idealised, gross inequalities in wealth and power, authoritarian interference with academic freedom and civil liberties, racism and the persecution of minorities, especially those of African American and Native American descent. One of his main concerns, therefore, was to help promote liberal and tolerant attitudes. His emphasis on education as a powerful vehicle for reshaping society led him to express tolerant views on the family and sexual morality which provoked great hostility towards him; and in the 1940s he found himself the subject of what he called "a fierce witch-hunt" in which a coalition of his clerical and political opponents attempted to drive him from the country.
━━
The Bertrand Russell Case, known officially as Kay v. Board of Higher Education: Decided March 30, 1940)
In 1940, Bertrand Russell was hired by The City College of New York to teach classes on logic, mathematics, and metaphysics of science. This appointment was made controversial by Dr. William Thomas Manning, the Episcopal Bishop of New York City, who argued that due to Russell's writings against religion and approval of sexual acts disapproved of by traditional Christian teachings, he should not be instated as a professor. Following Manning's denunciation, a group of religious individuals lobbied New York City government institutions to reject Bertrand Russell's position as professor. Many of Bertrand Russell's personal friends and supporters including the physicist Albert Einstein and the philosopher John Dewy came to his defense. They both viewed The Bertrand Russell Case and Russell's dismissal as a microcosm of American democracy, in which freedom of expression is stifled by intolerant religious groups and individuals.
Despite his harsh treatment in The Bertrand Russell Case (1940), Russell viewed the United States as an outstanding symbol of reason and hope. He saw wide sections of American opinion, including the peace and civil rights movements, students and academics, as “an inspiration to progressive forces in America".
However, Russell did hold a strong position of US anti-imperialism, as he subscribed to anti-imperialism in general and especially to his native country, the United Kingdom.
When accused of anti-Americanism Russell liked to quip:
"Anti-American? Half my wives have been American!”
Bertrand Russell, Bertrand's Russell's America: His Transatlantic Travels and Writings, Volume One (1896-1945), p.15, originally published in Time magazine (16 February 1970)


Źródło: fb


https://maciejsynak.blogspot.com/2011/07/polnisze-wirszaft-czyli-13-zotych-zasad.html