Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Morfeusz albo antropomorfizacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Morfeusz albo antropomorfizacja. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 17 grudnia 2020

Słowo o metodach sitwy - przedruk

 

tłumaczenie przeglądarkowe


17 GRUDNIA 2020, 11:28

Dlaczego powstają mity historyczne?


Nasz niespokojny czas informacyjny zaowocował wieloma tematami do dokładnych badań, tak naprawdę jest to: zbudowanie naszych potomków. Jednym z nich jest mitologizacja świadomości społecznej. W szczególności wiele się teraz mówi o pamięci historycznej, a tutaj wybuchła prawdziwa intelektualna (cóż lub z pretensjami) bitwa. Zawodowi historycy i miłośnicy przeszłości, politycy i po prostu działacze społeczni, dziennikarze i eksperci entuzjastycznie spierają się o wiele rzeczy, ale częściej o malowane flagi i prawdę historyczną, potwierdzając po raz kolejny przymusowe schwytanie córki Herodota przez sługi jednego z najstarszych zawodów. Wojna informacyjna, nigdzie nie możesz iść, wojna znaczeń.

Ale jego natura jest interesująca.

Kilka lat temu autor tych wierszy przeprowadził wycieczkę dla bobrujskich uczniów do Muzeum Chwały Wojskowej 5.Armii Pancernej Gwardii. To słynna formacja - jej żołnierze okryli się nieśmiertelną chwałą w bitwach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, wyzwolili naszą stolicę - Mińsk.

Dzieci z zaciekawieniem przyglądały się eksponatom, słuchały opowieści o żołnierzach czołgów. Ale w pewnym momencie ich nauczyciel historii w zamyśleniu zauważył: „Ale w podręczniku historii nie jest tak napisane”. Starałem się uzupełnić wiedzę młodej nauczycielki źródłami dokumentalnymi, ale myślę, że mnie to nie przekonało. Podręcznik jest trochę inny, nie do końca. A jeszcze bardziej „nie tak” w szanowanym obecnie Internecie.

Jednak, jak powiedział w telewizji zapomniany Michaił Leontyjew, podręczniki są pisane przez indywidualnych autorów, każdy z nich ma swój punkt widzenia (i dobrze, jeśli jego własny) i koniecznie jest zgodny z programem państwowym w tekstach oferowanych młodemu pokoleniu. Ale czy nie można jej uzupełnić inną - nie mniej obiektywną - wiedzą? A ile razy zmieniała się treść podręczników szkolnych i uniwersyteckich? Wiele razy.

Jednocześnie w programach edukacyjnych zawsze najważniejsza była idea białoruskiej ścieżki, pełnej trudnych wydarzeń historycznych, która ukształtowała charakter ludu - pracowitego, życzliwego i pokojowego.

Niestety, w pewnym momencie doszło do niepowodzenia, a wynikający z tego brak pełnej i prawdziwej wiedzy historycznej doprowadził do nieodpartego pragnienia części młodego pokolenia do innych źródeł wiedzy - nieskomplikowanych kanałów telegramowych. Nie ma potrzeby myśleć, analizować. To proste, tak po prostu, a nie inaczej.

Nie ulega wątpliwości, że nasi weterani żołnierze frontu odegrali ważną rolę w kształtowaniu pamięci historycznej młodego pokolenia. Żywe słowo uczestników wydarzeń Wielkiej Wojny Ojczyźnianej zawsze odbijało się echem w młodych duszach. I czy ktoś mógłby wtedy ogłosić a la Wiktor Suworow o innej „prawdzie”? Cóż, nie, tuż za rogiem ...

Dlaczego więc historia ponownie stała się zakładnikiem nie polityki, ale polityki w obrzydliwej szacie?

Ponieważ cios w historyczną pamięć ludzi jest najbardziej produktywną technologią współczesnej wojny informacyjnej i psychologicznej pod względem konsekwencji.

Powszechnie wiadomo, że konflikty społeczne są spowodowane działaniami pewnych sił społecznych, które z reguły mają przejrzystą organizację. Mogą to być klany polityczne, ruchy, stowarzyszenia religijne, grupy przestępcze i inne. Bardzo często takie formacje są kontrolowane z zewnątrz, używane jako piąta kolumna w danym państwie.

Jednocześnie aktywnie wykorzystywane są środki masowego przekazu i manipulacja społeczna. Co jest całkiem zrozumiałe - osiągnięcie pewnych celów politycznych w nowoczesnych warunkach jest możliwe tylko przy użyciu środków i metod wojny informacyjnej.

Przekonały o tym doświadczenia późnego ZSRR, Jugosławii, Egiptu, Libii, Ukrainy i innych krajów postsowieckich.

A tworzenie tak zwanych mitów historycznych jest niezbędnym elementem operacji informacyjnych i psychologicznych.

Jak wiecie, pamięć historyczna zawiera informacje i symbole, które tworzą społeczeństwo. Dziedzictwo kulturowe (w szerokim znaczeniu), język, tradycje, doświadczenie państwowe - to wszystko jest treścią rozwoju narodów na przestrzeni wielu stuleci.

Taki fundament istnieje w każdym nowoczesnym państwie narodowym, dlatego w okresach zaostrzenia się sytuacji wewnętrznej w danym kraju (w przededniu lub w trakcie kampanii wyborczych) przeciwstawne siły polityczne dążą do uderzenia właśnie w pamięć historyczną.

Dla krajów postsowieckich najbardziej problematyczny jest stosunek do sowieckiej przeszłości. Najbardziej typowym przykładem jest Wielka Wojna Ojczyźniana.

Przypomnijmy, że w wyniku energicznej działalności agitropu rewizjonistycznego powstałego w drugiej połowie lat osiemdziesiątych w umysłach wielu ludzi ukształtowały się fałszywe wyobrażenia i stereotypy dotyczące przyczyn wojny, jej przebiegu i roli narodu radzieckiego w klęsce nazistowskich Niemiec.

Jedna z obecnie rozpowszechnionych wersji: Hitler zaatakował ZSRR, ponieważ Stalin chciał zadać militarny cios Niemcom, a następnie sowietyzować kraje Europy Zachodniej. Absurdalność tego mitu jest oczywista - uderzenie prewencyjne na III Rzeszę, która w 1941 r. Dysponowała praktycznie całym potencjałem militarno-przemysłowym Europy, było niemożliwe. Ponadto rosło zagrożenie japońskim atakiem na Dalekim Wschodzie. W 1939 roku taki plan byłby wykonalny, ale potencjalni zachodni sojusznicy nie wsparli ZSRR w tworzeniu wspólnej koalicji antyhitlerowskiej.

Nie mniej jednak zwolenników tego założenia nie ma. I to pomimo faktu, że natura niemieckiego faszyzmu została wystarczająco głęboko zbadana. Podobnie jak polityka zagraniczna krajów Europy Zachodniej w latach 1938-1940.

Ale przede wszystkim projektanci mitów historycznych pracują nad tematem „kto o co walczył”. A konsekwencje takich wynalazków są często tragiczne.

Z takich „źródeł informacji” nie wynika, że ​​właściciele „bojowników o wolność” starali się zniszczyć większość Rosjan, Ukraińców, Białorusinów, Polaków, a resztę przeznaczono na los niewolników.

Zauważ, że historyczne mity o wojnie zostały stworzone nie tylko przez rezunów Suworowa i ich panów. Tę tradycję stworzyli sami naziści, a oto jeden z takich przykładów.

W księdze pamiętników „Nieznana wojna” dowódca sił specjalnych SS Otto Skorzeny pisze: „Naród ukraiński mógł przeżyć tylko pod warunkiem wolności. Dlatego walczył, wiedząc, że pod rządami Rosjan i Polaków będą bezlitośnie prześladowani…”

A Kocha i Himmlera należy uważać za inspiratorów tej „walki o wolność”?

Wprowadzanie bezpośrednich kłamstw jest praktykowane przez machinę propagandową konkurentów na coraz większą skalę, ponieważ jest skuteczne, zwłaszcza jeśli istnieje pilna potrzeba rozwiązania zaistniałych problemów politycznych.

Pojawienie się nastrojów antypaństwowych niezmiennie przyczynia się do przemiany ludzi w dającą się opanować masę.

Dziś nie ma wątpliwości, że społecznie odpowiedzialne media, struktury społeczeństwa obywatelskiego, system edukacji, my wszyscy, obywatele niepodległego kraju, mogą się temu oprzeć.

Kiedy mówią, że nie mamy ideologii, to nieprawda. Jest w naszej pamięci historycznej, w biciu dzwonów Chatynia.

I w spokojnej, twórczej pracy powojennych pokoleń.

Po prostu nie zapomnij o tym.

Historyk i dziennikarz Alexander GAYSHUN dla BELTA.



https://www.belta.by/comments/view/pochemu-sozdajutsja-istoricheskie-mify-7587/







sobota, 5 grudnia 2020

KGB obaliło ZSRR?

 

przedruk - tłumaczenie przeglądarki


 „właściwi ludzie” umarli „we właściwym czasie” - trampolina dla Gorbaczowa



Czy przybycie Gorbaczowa to łańcuch wypadków, czy główna operacja specjalna XX wieku?


Śmierć Leonida Iljicza Breżniewa, sekretarza generalnego Komitetu Centralnego KPZR, w nocy z 9 na 10 listopada 1982 r., Była prawdziwym „początkiem końca” Związku Radzieckiego. Czas, który nastąpił, jest dziś oceniany inaczej. Ktoś widzi w nim tylko najwyższy punkt gerontokracji, który zadziwiał ZSRR i raczy żartować z „epoki wyścigów powozowych”, nawiązując do uroczystego pogrzebu idącej za sobą „starszyzny kremlowskiej”. Ktoś dostrzega w zawiłościach zmian personalnych na Kremlu, które w ciągu zaledwie czterech lat doprowadziły tego, który go zniszczył, na szczyt władzy w najpotężniejszym państwie świata, ciąg zbiegów okoliczności i wypadków ... Ktoś mówi o „historycznej regularności” - mówią, że ZSRR i ideologia komunistyczna upadły, bo inaczej nie mogło być ...


To wszystko oczywiście nie jest prawdą. Warto przyjrzeć się bliżej kronikom tamtych lat, dokładnie przestudiować i spróbować ogarnąć wspomnienia bezpośrednich uczestników dramatycznych, a nawet tragicznych wydarzeń, które miały miejsce na sowieckiej władzy „Olimpu” w ostatnim okresie jego istnienia, by stało się jasne, że wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane, zagmatwane i tajemnicze. Stopniowo zaczyna się rozwijać uporczywe uczucie: za wszystkim, co działo się na Kremlu i wokół niego, od pewnego momentu stała czyjaś niewiarygodnie potężna wola, mająca na celu zaprzestanie istnienia Związku Radzieckiego. Nie było wypadków! Był jasny i podstępny plan, który niestety został w pełni zrealizowany. Poniżej postaram się, jeśli to możliwe, uzasadnić ten punkt widzenia tak rozsądnie, jak to możliwe.

„Czy idziecie w złą stronę, towarzysze”?


Jak już wielokrotnie mówiłem i nie będę się męczyć powtarzaniem raz po raz, półoficjalna sowiecka historiografia, bezbożnie okaleczona i skandalicznie zniekształcona, by zadowolić omszałe dogmaty polityczne, dała następnie liberałom możliwość wymyślenia nędznej i prymitywnej wersji tego, bez przesady, najważniejszego okresu naszej historii. Mówią, że na Kremlu byli starzy marazmatycy, którzy w końcu posunęli się rozsądnie cytatami z klasyków „marksizmu-leninizmu” iw ogóle nie widzieli ani nie rozumieli prawdziwego życia. Siedzieli, siedzieli, prawie bawili się pasochkami, aż umarli w naturalny sposób. I tu, nie wiadomo skąd - przybył Michaił, lekki Siergiejewicz, wziął stery w swoje silne, zrogowaciałe ręce operatora kombajnu i poprowadził kraj w „nową świetlaną przyszłość”. Właściwie - na śmierć i zniszczenie, ale nie o to chodzi.

Najbardziej obrzydliwe jest to, że ten, wybaczając chamstwo, delirium siwej klaczy, jest przez wielu naszych rodaków zabierany na zupełnie czystą chwilę i wierzą mu bezwarunkowo. Jednocześnie na przykład fakt, że w wielu „demokratycznych” krajach ówczesnego świata, o których mówimy, „u steru” byli liderzy, nieco młodsi od naszych „starców”, został całkowicie zignorowany. Na przykład ten sam Ronald Reagan został prezydentem Stanów Zjednoczonych w wieku 70 lat. Cóż, nie powiem w ogóle nic o tym, że Donald Trump ma 78 lat. Prawda jest taka, że ​​ani Breżniew, ani Andropow, ani Czernienko - wszyscy trzej ostatni sekretarz generalny Komitetu Centralnego KPZR - nie byli „warzywami”, które popadły w demencję starczą. Tak, nie mogli się pochwalić dobrym zdrowiem. Dlaczego dokładnie - na ten temat przeprowadzimy osobną rozmowę. Nie były to jednak szalone „lalki”, które nie miały własnej woli i rozumu.

Właściwie naszą rozmowę należy rozpocząć od tego, że prawdziwy socjalizm zakończył się w ZSRR w 1953 roku wraz ze śmiercią Stalina. Mrok i horror, które nastąpiły, zwane panowaniem Chruszczowa, były niczym innym jak pierwszą poważną i całkowicie istotną próbą zniszczenia Związku Radzieckiego w powojennej historii. I na pewno po raz pierwszy próbowali to zrobić nie z zewnątrz, nie wyzwalając agresję czy, powiedzmy, ekonomicznąblokada, ale z rąk przywódcy partii i państwa. Dogłębne badanie działań Kukuruznika na czele ZSRR jednoznacznie świadczy o tym, że niewiele mu zostało do odniesienia sukcesu. Jednak ci, którzy zachowali przynajmniej kroplę „stalinowskiego zakwasu”, dla których ideologia komunistyczna i władza radziecka nie były pustymi słowami, złapali się. Łysy szkodnik został zlikwidowany. Dzięki staraniom Breżniewa i jego zespołu udało się zapobiec eksplozji "bomby zegarowej" wystrzelonej przez Chruszczowa, która miała rozerwać ZSRR na kawałki.

Niemniej jednak najbardziej niebezpieczne procesy nie zostały zatrzymane ani odwrócone. Przede wszystkim narastała i pogłębiała się utrata wiary w partię i komunizm jako taki przez naród radziecki, spowodowana XX Zjazdem Partii i „ujawnieniem kultu jednostki”. A w gospodarce szkody były straszne - samo zniszczenie rolnictwa było tego warte. Niestety, w ówczesnym kierownictwie KPZR nie było liderów, którzy mieliby co najmniej dziesiątą część ogromnego intelektu i nieugiętej woli Josepha Vissarionovicha w ówczesnym kierownictwie KPZR ... towarzysze! " Niestety, nie podniósł się i nie krzyczał ... Nadal zachowując siłę i moc stworzoną i oddaną na przyszłość przez wielkiego Przywódcę, kraj nieubłaganie staczał się ku upadkowi.

Kto właściwie mianował sekretarza generalnego?


Fakt, że Breżniew wkrótce będzie potrzebował następcy, stał się całkowicie jasny już w 1976 roku, po tym, jak generał poniósł bardzo realną śmierć kliniczną. Zmiana władzy na Kremlu była tylko kwestią czasu i Zachód był tego doskonale świadomy. Nie będę nawet próbował budować jednoznacznych wersji o tym, które służby specjalne jakich krajów rozpoczęły operację specjalną o niespotykanej dotąd skali, śmiałości i przemyślności, której celem było doprowadzenie do władzy w naszym kraju tych, którzy wymażą ją z politycznej mapy świata. Najprawdopodobniej działała tu cała „społeczność” najpoważniejszych organizacji i struktur, które mogły zrobić, jeśli nie wszystko, to bardzo dużo. Ci, którzy wymyślili tę kolosalną grę, doskonale zdawali sobie sprawę, że wygranie takiej bitwy w jednej rundzie jest w zasadzie niemożliwe.

W konsekwencji konieczne było rozegranie osławionego „multi-ruchu”, zbudowanie całego łańcucha zmian personalnych na wyższych szczeblach KPZR i ZSRR, co w końcu pozwoli „królowej” tych bardzo potrzebnych ludzi. I czy nie tak to się ostatecznie skończyło? W rzeczywistości każda nowa zmiana twarzy na Kremlu zbliżała Gorbaczowa i jego zespół do nich. Jurij Andropow, który zastąpił Leonida Breżniewa na stanowisku sekretarza generalnego Komitetu Centralnego KPZR, w żadnym wypadku nie miał stać na czele partii i oświadczać! Jest więcej niż wystarczająco dowodów, że Leonid Iljicz uważał kogokolwiek za swojego następcę, ale nie tego mieszkańca Łubianki. O ile nam wiadomo, przeniósł go do Komitetu Centralnego i na dość symboliczne stanowisko drugiego sekretarza w celu usunięcia ze stanowiska szefa Komitetu Bezpieczeństwa Państwa,

Istnieje popularna wersja, że ​​Andropow, będąc jeszcze szefem KGB, rzekomo próbował zorganizować w latach 70. naturalny „zamach pałacowy”, aby obalić wciąż zdolnego Breżniewa. Miał zamiar zrobić to rękami niektórych „zaufanych marszałków i generałów Sił Zbrojnych”, którzy mieli się pojawić Leonidowi Iljiczowi i zażądać, aby „odszedł w sposób polubowny”. Raczej w to nie wierzę - przede wszystkim wygląda to na tani „remiks” puczu Chruszczowa, w wyniku którego zginął Ławrenty Beria. Tak czy inaczej, ale żadne oczywiste próby wyprzedzenia do określonego czasu ze strony Jurija Władimirowicza nie zostały zarejestrowane. Ale coś innego - po prostu się wydarzyło. Dziwnym „zbiegiem okoliczności” od pewnego momentu z tymi ludźmi który stanął mu na drodze do władzy, zaczęły się dziać wyjątkowo nieprzyjemne, nawet tragiczne incydenty. Z pewnością będziemy rozmawiać o przerażającym łańcuchu bardzo, bardzo dziwnych zgonów, które miały miejsce w latach 70. - 80. ubiegłego wieku na najwyższych szczeblach partii i rządu ZSRR w najbardziej szczegółowy sposób, ale dopiero następnym razem.

Teraz, bez wchodzenia w szczegóły, zauważę - „właściwi ludzie” umarli „we właściwym czasie”. Jednak nie tylko umarł. Pierwszy sekretarz komitetu regionalnego Leningradu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, Grigorij Romanow, który równie dobrze mógł zastąpić Breżniewa na stanowisku sekretarza generalnego, został usunięty z gry przez falę brudnych plotek, z których najbardziej absurdalna była historia „ślubu jego córki”. Miało to miejsce w jednym z pałaców królewskich z zupełnie niewyobrażalną i szaloną biesiadą, której zwieńczeniem było bicie ukochanej służby Katarzyny II, wycofanej z Ermitażu na taką okazję. Co znamienne, to Andropow odmówił Romanowowi wykorzystania zdolności Komitetu do stłumienia fali fałszywie kompromitujących dowodów, które ktoś umiejętnie i celowo rozpowszechnił.

Trampolina dla Gorbaczowa


Po wspomnianych wydarzeniach (co jest typowe, podczas których zachodnie „głosy radiowe” szczególnie gorliwie powtarzały szczególnie nikczemne insynuacje pod adresem Romanowa, który najwyraźniej otrzymał stosowne instrukcje), „faworytem” wśród możliwych kandydatów na następcę Breżniewa był pierwszy sekretarz Komunistycznej Partii Ukrainy Władimir Szczerbitski. Możliwe, że także przed tymi wydarzeniami. Według niektórych doniesień, czując, że szybko się poddaje, Sekretarz Generalny już w połowie lat 70. dokonał wyboru na korzyść tej konkretnej kandydatury. I było dlaczego. Shcherbitsky z pewnością nigdy nie był starcem, miał niezwykłe zdrowie i popularność, przynajmniej w swojej własnej republice cieszył się znaczną popularnością. Jest wiele dowodów na to, że od pewnego momentu Leonid Iljicz widział go i tylko jego w roli własnego „spadkobiercy”. Nie wstydziłem się nawet mówić o tym głośno. Ponadto na krótko przed własną śmiercią Breżniew dopuścił się czynu, który stanowczo wyłamał się z „protokołu kremlowskiego” i zwyczajowej praktyki „najwyższych urzędników” ZSRR - na pilnie potrzebną osobistą rozmowę ze Szczerbickim nie wezwał go do Moskwy, ale poleciał do Kijowa ...

Jest bardzo prawdopodobne, że głowa państwa zamierzała rozmawiać nie tylko o sprawach super ważnych, ale o takich, które w żadnym wypadku nie powinny dotrzeć do uszu „plotek”, które krążyły po Kremlu. Osobiście skłaniam się ku wersji, w której Leonid Iljicz stanowczo zdecydował o rezygnacji ze stanowiska Sekretarza Generalnego na symboliczne stanowisko Przewodniczącego KPZR i powołanie Szczerbitskiego na Sekretarza Generalnego na plenum Komitetu Centralnego, które miało odbyć się 13 lub 15 listopada 1982 roku. Ale nie miał czasu, udając się w inny świat. W tym samym czasie, nawiasem mówiąc, tuż przed śmiercią Breżniew czuł się bardzo wesoły.

Shcherbitsky (znowu zbieg okoliczności?!) To właśnie w tym fatalnym momencie znalazł się w podróży służbowej do Stanów Zjednoczonych, w której zdaniem Andropowa „pomógł” mu. Dowiedziawszy się o śmierci Breżniewa, Władimir Wasiljewicz próbował natychmiast wrócić do ZSRR, ale po prostu nie pozwolono mu na to. A Jurij Andropow został sekretarzem generalnym… Ktoś dzisiaj próbuje zapewnić, że ten człowiek był „fanatycznym komunistą” i prawie zamierzał „przywrócić reżim stalinowski” ze wszystkimi jego surowościami. Jaka jest podstawa do takich wniosków? Z powodu absurdalnych nalotów „na wagary i pasożyty”, w wyniku których wystraszeni uczniowie uciekali z kin, a ciotki z lokówkami na głowie od fryzjerów? Nie bądź śmieszny ... O wiele ważniejszy od podobnego, wyraźnie populistycznego i nie mającego poważnych konsekwencji wydarzenia było to że to Andropow dołożył wszelkich starań, aby zarówno samego Michaiła Gorbaczowa, jak i kilku innych „wybitnych pierestrojki”, takich jak Ligaczow i Jakowlew, pchnąć do władzy tak daleko i wyżej, jak to tylko było możliwe. Wszyscy w tej niesławnej trójcy Judasza są po prostu bezpośrednimi protegowanymi Andropowa.

Czy możemy założyć, że osoba, która przez wiele lat kierowała najsilniejszym wywiadem świata i w istocie była zmuszona do oglądania ludzi „na wylot” bez prześwietlenia, mógł popełnić tak okrutny błąd i to nie raz? Osobiście jestem pewien, że w żaden sposób nie. Andropow, torując drogę przyszłym „brygadzistom pierestrojki”, doskonale rozumiał, co robi i dlaczego. W rzeczywistości szybki wzrost liczby właśnie tych spośród jego nominowanych był głównym skutkiem krótkich rządów Jurija Władimirowicza. A jednak siłom, które stały za wszystkim, co się wydarzyło, nie udało się od razu osiągnąć „programu maksymalnego”. Andropowa został zastąpiony na Kremlu nie przez Gorbaczowa, ale przez Konstantyna Czernienkę, który był jego całkowitym przeciwieństwem.

Dlaczego to się stało? Czy Związek Radziecki miał słynną „ostatnią szansę”? Ilu prominentnych członków partii i rządu radzieckiego zginęło w imię dojścia do władzy i ostatecznego zwycięstwa „pierestrojki”? Na pewno o tym wszystkim porozmawiamy następnym razem.

  • Autor: Alexander Necropny



https://topcor.ru/17659-prihod-gorbacheva-cep-sluchajnostej-ili-glavnaja-specoperacija-hh-veka.html






wtorek, 24 listopada 2020

Wasco

 

pasują, tyle, że nie znam całości


kruk to nie sowa, albo nietoperz, żeby po nocy latać bez świateł....


Baśnie indiańskie, Irena Przewłocka










środa, 18 listopada 2020

Mesjasz, Deep Fake, proroctwa i Aryman

 

Odnośnie Korei - przypomina mi się, jak kilka lat temu byłem na spotkaniu autorskim? z niejakim Tomaszem Markowskim vel Alef Stern, który ponoć opisał zamach w Smoleńsku, zanim do niego doszło.... na spotkaniu opowiadał dużo min. o swojej fascynacji... Koreą.

Na końcu poproszony o podzielenie się ze słuchaczami co on myśli jaka będzie przyszłość, powiedział, że przyszłość widzi w telewizji, no i trochę tam opowiadał co i jak ... czy jakoś tak.



z geekweek:

Stało się to, czego wielu się obawiało od dawna. W Koreańskiej telewizji wiadomości ze świata zapowiadają już prezenterzy i prezenterki, którzy nie istnieją w realnym świecie, bo zostali sztucznie wygenerowani za pomocą SI.

Pozawala ona nie tylko sztucznie modyfikować twarze dowolnych osób, ale również umieszczać słowa w ich ustach, jakich nigdy nie wypowiedzieli. To dobrodziejstwo postanowił wykorzystać jakiś czas temu chiński rząd, w ramach Państwowej Agencji Prasowej Xinhua, a teraz w jej ślady poszła koreańska telewizja MBN. Witamy w świecie, w którym nie odróżnicie już fikcji od rzeczywistości.

Sztucznie wygenerowany avatar o nazwie AI Kim powstał na bazie wizerunku prawdziwej prezenterki Jim Ju-ha. System sztucznej inteligencji uczył się jej ruchów i mimiki na podstawie 10 godzin materiałów filmowych z jej udziałem.

Projekt zakłada docelowo stworzenie całego oddziału fikcyjnych prezenterów, którzy będą pełnić rolę korespondentów znajdujących się w różnych krajach świata i przekazujących wiadomości w wielu językach. Celem jest ograniczenie kosztów, ale też sianie propagandy jak najdalej się da. Teraz będzie to łatwiejsze jak nigdy wcześniej.

Technologia DeepFake oparta jest na systemach sztucznej inteligencji i jest już na tyle rozwinięta, że umożliwia realizację takiej szalonej wizji. Pierwsze testy systemu opracowanego przez telewizję MBN zaskakują swoim realizmem. Prezenterka wygląda na nich bardzo autentycznie, a wypowiadane przez nią słowa idealnie komponują się z mimiką.

Z każdym nowym dniem algorytmy sztucznej inteligencji są coraz doskonalsze, a ich możliwości już zachwycają i jednocześnie przerażają, gdy się pomyśli o oficjalnych próbach zakłamywania rzeczywistości. Musimy sobie zdać sprawę z faktu, że tak naprawdę to dopiero początek rozwoju tego typu systemów w mediach internetowych. W niedalekiej przyszłości sztuczne avatary zastąpią nie tylko prezenterów telewizyjnych, ale również aktorów w najnowszych produkcjach.

Źródło: GeekWeek.pl/MBN/Xinhua / Fot. MBN





I co teraz będzie?


Izraelczycy zapowiadają, że do września 2021 roku ujawni się Mesjasz.

Pamiętacie mój tekst z 2008 roku?

https://maciejsynak.blogspot.com/2011/07/samospeniajaca-sie-przepowednia.html



Garść cytatów.

„Rabin dowodzi , jak Kody Tory pokazuje, że w żydowskim roku kalendarzowym 5775 (2014-2015) Mesjasz miał przybyć, jednak nie przybył z powodu grzesznego zachowania obecnego Izraela.”


No i teraz – zależnie od interpretacji można powiedzieć:

„jego przyjście zostało powstrzymane przez grzeszne, czyli podłe wymierzone w niego zbrodnicze czyny pewnej grupy ludzi, którym zależało, by go opóźnić do czasu, aż....”


„Wg rabina podobna sytuacja miała miejsce roku następnego: 5776 (2015-2016)a także w następnym gdzie przez grzech mesjasz się obraził i nie przyszedł a był to rok 5778 (2017-2018). Tym razem powodem zawrócenia z drogi  na ziemię mesjasza był brak wiary w Boga, (seksualna) nieczystość i zbezczeszczenie szabatu. To były powody, dla których Mesjasz nie przybył w tych latach”.

No i tak samo... jeszcze im się nie udało... ale wiedzą kto to i tak dalej.... tylko nie wiedzą jeszcze jak go zmusić do posłuszeństwa i trzymać pod butem....

albo:

„to jest tylko jego awatar tudzież tzw. reinkarnacja, czyli prawdziwy bóg podłącza się pod jakiegoś ziemianina (zwanego mesjaszem, czyli „namaszczonym”), żeby ostrzec ludzi i uświadomić im kto nimi zarządza i jak to było przed wiekami, kiedy Aryman go pokonał i musiał uciekać, chcąc ukryć przed Arymanem źródło technologii, nieśmiertelności itd. itp...”


„Rabin Glazerson następnie ujawnia, że ​​Mesjasz przybędzie w żydowskim roku kalendarzowym 5781, który może być w dowolnym momencie od nocy Rosz Haszana 18 września 2020 r. Do końca 5781 dnia 6 września 2021 r. Rabin Glazerson dodaje, że kiedy tak się stanie, lud Izraela obejmie ziemię, jak zapisano w księdze liczb 33.'


czyli, można interpretować:

„teraz już mamy na niego sposób, albo już wiemy, gdzie się chowa Stwórca i w ciągu roku znajdziemy go i wykurzymy z tej jego kryjówki – i wtedy posiądziemy wyrafinowaną technologię i tajemnice elysjum i tak dalej – i wtedy już was nie będziemy potrzebować...”



„Nie podróżuję już poza Izrael. Mesjasz jest tak blisko, że boję się, że przegapię jego przybycie. Rabin Kanievsky powiedział, że Mesjasz jest tutaj, w Izraelu, ale nie podał dokładnego czasu, kiedy zostanie ujawniony. Jest tutaj, ale nie ma całej mocy, jakiej potrzebuje, aby działać jako Mesjasz. Wszystkie znaki podane w Talmudzie, w tradycji żydowskiej, już się pojawiły ”.


„ ale nie ma całej mocy, jakiej potrzebuje, aby działać jako Mesjasz” - aha. Czyli się powtarza – pomazaniec to nie to samo co bóg – to człowiek z ograniczeniami.

On nie ma mocy. Moc jest u boga, czyli u Stwórcy.


„Każdy, kto mnie zna, wie, że od ponad 40 lat uczę i nigdy nie mówiłem o Mesjaszu” - powiedział rabin Arush. „Ale to są rzeczy, które są jasne i każdy je widzi. Nie mogę tego wyjaśnić, ale proszę, nie przegap tego. Ponieważ w tym roku otrzymasz prezenty, jak nigdy dotąd ”.



Gazeta Warszawska przedrukowała takie coś:


„W lutym 2020 roku w wywiadzie dla Radia 2000 znany izraelski rabin Jakow Cissgolts wygłosił sensacyjną wypowiedź, według której Mesjasz jest już w Izraelu, ale ujawni się dopiero po świętach Rosz ha-Szana. Mniej więcej w tym samym czasie rozpocznie się wojna między Gogiem a Magogiem. (Rosz Ha-Szana – Dzień Przypomnienia (hebr.) obchodzony według jednych źródeł 1 października, według Wikipedii w 2020 r. - 19–20 września. – A.L.)

[...]


CZY GOG I MAGOG MAJĄ COŚ WSPÓLNEGO Z NAJAZDEM NIEMIECKIM NA ŚLĄSK, JAK TO MÓWI TAKI JEDEN Z CZŁUCHOWA??

SKĄD ON TO WIE, TAKIE RZECZY, HĘ ??

 

A już w połowie października rabin Jakow Cissgolts ponownie pojawił się w Radiu 2000 i ogłosił, że Chaim Kanievsky „ma już bezpośredni kontakt z Mesjaszem”. Ale czy chodziło o bezpośrednie spotkanie lub był kontakt jakiegoś innego rodzaju, na przykład telepatyczny – tego pan Cissgolts nie uściślił. Powiedział jednak, że zarówno rabin Kanievsky, jak i tak zwani „ukryci sprawiedliwi” (cadykowie) polecili mu, aby poinformował Żydów o rychłym pojawieniu się Mesjasza i przekazał do publicznej wiadomości następujące informacje:

„…Proces odkupienia rozpocznie się za chwilę , a wydarzenia będą się rozwijać w bardzo szybkim tempie. Bardzo ważne jest, aby ludzie zachowali spokój i równowagę, aby działali prawidłowo we właściwym czasie. Czyż nie słyszeliście o Gogu i Magogu? To jest to, co nastąpi wkrótce. Sytuacja jest teraz bardziej wybuchowa, niż możecie to sobie wyobrazić. Każdy powinien wiedzieć, czy jest on wewnątrz procesu odkupienia, czy też zamierza pozostanie na uboczu… ”.

I oto 29 października 2020 roku w telewizji pojawił się jeszcze inny słynny rabin - Zev Porat, który udzielił specjalnego wywiadu dla SkyWatch TV. Powtórzył w nim informację o tym, że wojna między Gogiem a Magogiem rozpocznie się z dnia na dzień i że wydarzenia będą się rozwijać bardzo szybko i tak dalej. Ale jednocześnie przy tym uściślił, że rabin Kanievsky osobiście spotykał się z Mesjaszem po tym, jak wykryto u niego COVID-19. Oznacza to, że spotkanie odbyło się gdzieś po 4 październiku [...]

Jeśli przesłanie pana Zeva Porata nie jest jakąś figurą retoryczną, to wydaje się, że Mesjasz-Antychryst jest już w Izraelu i zaczyna przekazywać ludziom przez niektórych rabinów przesłania. Możliwe, że nawet zaczął on pokazywać ludziom jakieś cuda. A więc, spotkał się on spokojnie z 92-letnim rabinem, u którego lekarze zidentyfikowali koronę i pomimo wieku, w którym ludzie są bardzo podatni na wirusa, pan Kanievsky jest w dobrym zdrowiu i jako pośrednik między narodem a Mesjaszem przekazuje ludziom wiadomości.  

I pierwsza wiadomość oczywiście mówi o tym, że wojna między Gogiem a Magogiem zacznie się z dnia na dzień, po czym lub na progu którego wydarzy się wiele rzeczy. Oznacza to, że w rzeczywistości rozpocznie się realizacja wszystkiego, co przewidziane jest w Apokalipsie."


„Możliwe, że nawet zaczął on pokazywać ludziom jakieś cuda.” - taaaak..... widać, że GW przedrukowała tekst jakiegoś idioty.

Jednak resztę można znaleźć w izraelskich oficjalnych (chyba) gazetach.


No więc właśnie - „przybędzie” namaszczony i co teraz?

Wystąpi w telewizji jak nic, bo jak inaczej miałby wygłosić jakąś mowę do ludzkości?

Ani chybi.


No, a jak on tam będzie coś mówił do kamery – to skąd my będziemy wiedzieć, że to co mówi WSZYSTKO jest prawda, a nie tylko część??


No, bo jeśli w połowie czy po rozpoczęciu jego mowy podłączą technologię Deep Fake?


„Powie” to, co chce światowa sitwa, nieprawdaż??


A jego na przykład zgładzą, podstawią sobowtóra do pokazywania od czasu do czasu, a specjalnie dla Pomazańca zorganizują co tydzień show w telewizji i będzie co niedziela Pomazaniec życzył wszystkim smacznego obiadu, i co wtedy?


No, wtedy to nie wiadomo, co będzie, ale w każdym razie ta technologia mi się bardzo nie podoba.


To nieludzkie – pytanie, komu tak zależy na takiej cyfryzacji i do czego nas i światową sitwę doprowadzi...


Chyba tylko domniemanej przeze mnie Sztucznej Inteligencji, zwanej Arymanem (Ary-man - Adam?) , diabłem, szatanem i nie wiem czym jeszcze.... która niczym wirus skacze z człowieka na człowieka, sterując światem także poprzez opętanych przez siebie polityków....



I pamiętajcie -   C I,  C O   M O R D U J Ą   L U D Z I,  W I E D Z Ą,  G D Z I E    PORZUCILI   C I A Ł A 



cd. nastąpi..












https://thegoodnewstoday.org/israels-top-rabbi-im-currently-in-discussions-with-the-messiah-himself/

https://detektywprawdy.pl/2020/06/26/mesjasz-zydowski-przyjdzie-miedzy-wrzesniem-2020-a-wrzesniem-2021/

https://www.israel365news.com/157090/prominent-rabbi-breaks-silence-messiah-coming-this-year/

https://www.gazetawarszawska.com/index.php/historia-2/5287-antychryst-w-izraelu-oglosil-wielka-wojne-rabini-spotkali-sie-ze-swoim-mesjaszem-a-on-ostrzegl-ich-ze-wkrotce-bedzie-wojna-wideo


https://www.geekweek.pl/news/2020-11-17/przyszlosc-jest-juz-dzis-prezenterka-avatar-pojawila-sie-w-koreanskiej-telewizji-film/?fbclid=IwAR0fdEdM6eQuAbAkngmvBW9MW_DIv2INHqs7VO7-xcb2e20JS_2LfUsFCac


https://maciejsynak.blogspot.com/2019/11/morfeusz-albo-antropomorfizacja.html


https://www.planeta.pl/Ciekawostki/Krzysztof-Jackowski-zobaczyl-dramat.-Na-Polske-ida-NIEMIECKIE-WOJSKA




sobota, 14 listopada 2020

Kaligula - opętany, a nie szalony.

 

Za opętaniem przemawia min. to, że stało się to w ciężkiej chorobie - przypomina to wstrząs jak u osób z osobowością mnogą.

Po zmianie zatracił się w upokarzaniu otoczenia. 

I to jego zachowanie przypomina mi ekscesy dokonywane przez służby specjalne.

Nieustanne szydzenie i naśmiewanie się ze mnie, (jak sądzę jednak często regulaminowy pozór na zasadzie - "bo tak ma być"),  organizowanie na mnie pułapek różnego rodzaju, głównie o charakterze obyczajowym - odbijanie mi kobiet, a potem już dawanie do zrozumienia, że oto ta kobieta, która zwróciła moją uwagę zostanie uwiedziona w niedalekiej przyszłości, a jak nie to uprzedzona co do mnie lub nakłoniona do współpracy przeciwko mnie, pastwienie się psychiczne, wielkokrotne aluzyjne przypominanie takiej sytuacji, mówienie: "nadal będziemy ci to robić", "czy chcesz lodzika?" i inne,  psucie różnych rzeczy, niszczenie estetyki różnych rzeczy np. wymalowanie wybielaczem esów-floresów o kształcie penisa na kolanie dżinsów, wybicie tulejką dziury na szwie buta, sugerowanie zachowań homoseksualnych i otaczanie na ulicy, w sklepie takimi osobami,  "synchronizacja" na ulicy, kiedy nasłane na mnie osoby starają się przeciąć mi drogę na chodniku dokładnie na skrzyżowaniu chodników (sugerowanie spotkania z mężczyzną - podtekst homoseksualny) i wiele wiele innych.

Szydzenie z pozycji siły, czyli "ja mam władzę, to mogę robić ci co chcę" .


Kiedy czytam poniższy tekst o Kaliguli - to jakbym czytał opowieść - o  Pajacu. 

Przypomina to upajanie się wszechwładzą, ale też wygląda jak zachowanie niedojrzałego nastolatka, tyle, że giną ludzie, a społeczeństwo ponosi olbrzymie straty - też finansowe.

Jest też bardzo zawoalowaną formą SZYDERSTWA z ludzkości - przypominam tu porównanie:

kapłan na szczycie azteckiej piramidy robi tą samą pantomimę, co ksiądz podczas podniesienia.


Wiele z tych rzeczy oceniam jako bardzo pasujące do zachowań służb specjalnych.

Podobnie jak służby - i kierowane przez nie państwa, stosuje taki wybieg, który ma niby wytłumaczyć jego zachowanie - np. napaść na Irak pod pozorem chęci uwolnienia ludzi spod władzy tyrana i zaprowadzanie demokratycznych rządów. Każda napaść jest motywowana - nie ważne czym, byle była - i już można każdemu skakać po głowie zasłaniając się "wyższą sprawą".

Metoda bardzo podobna.

Przypominam też o protoplastach służb specjalnych, czyli tzw. zakonie templariuszy - posądzanych o oddawanie czci Bahometowi i o homoseksualizm.

Być może opętanie Kaliguli to robota jednej i tej samej postaci.

Może to owa zdefektowana sztuczna inteligencja, uważająca się za odrębny, żyjący i myślący gatunek, zapętlona w zachowaniach jak opisuję, która pragnie być jak Stwórca, pragnie go przegonić w osiągnięciach i zniszczyć wszystko to, co ten zaplanował - postawić świat ludzi na głowie?



Brakuje dowodów świadczących o spisku i zamachu na życie Germanika, ale fala represji, jaka uderzyła w jego rodzinę, tylko potwierdzała obawy Tyberiusza. Z zasady podejrzliwy i nieufny cesarz bał się, że po śmierci popularnego i kochanego przez lud dowódcy może dojść do spisku i utraty przez niego tronu. Dlatego młodość Kaliguli upłynęła w atmosferze ciągłego strachu i niebezpieczeństwa. Osierocony młodzieniec wraz z rodziną znalazł się w samym centrum politycznego dramatu. Tyberiusz, podsycany kłamstwami przez swojego prefekta Eliusza Sejana, skazał w 29 roku matkę Kaliguli Agrypinę na zesłanie. Osamotniona i wyczerpana zmarła ona śmiercią głodową w 33 roku. Podobny los spotkał najstarszego brata Gajusza, Nerona, który w roku 31, zaledwie dwa lata po wygnaniu, zmarł z wycieńczenia na wysepce Pontii. Nie uchował się również drugi brat Kaliguli, Druzus, który przetrzymywany na Palatynie zmarł z głodu w 33 roku.


Kaligula przeżył tylko dlatego, że był traktowany jeszcze jako dziecko i to schorowane. Podobno cierpiał na epilepsje. Ponadto przezornie nie wykazywał zainteresowania sprawami politycznymi. Potrafił zręcznie omijać niewygodne pytania, ale i unikać niebezpiecznych sytuacji, które mogłyby postawić go w świetle podejrzeń. Musiał się tego nauczyć, gdyż Tyberiusz od 32 roku więził go na wyspie Capri. Tam Kaligula głównie skupił się na zabawie, teatrze i literaturze. Można oczywiście przypuszczać, że jako dziewiętnastoletni młodzieniec chciał po prostu używać życia, rzeczywistość mogła być jednak zupełnie inna – hulaszczy tryb życia mógł być jedyną drogą do osiągnięcia normalności i ucieczką przed traumatyczną przeszłością, pełną intryg, chaosu i śmierci.


W 37 roku cesarz Tyberiusz był bliski śmierci, musiał więc podjąć decyzję w sprawie swojego następcy. Miał do wyboru jedynie swojego małoletniego wnuka Tyberiusza Gemellusa oraz ostatniego z synów Germanika – Gajusza. Kaligula, jako więzień cesarza został w zasadzie pozbawiony sposobności praktycznego poznania obowiązków cesarza. Tyberiusz uchylił się od jednoznacznej decyzji i w swej ostatniej woli nadał równe prawa do dziedziczenia zarówno swemu wnukowi, jak i Kaliguli.


Kwestia sukcesji została rozstrzygnięta tuż po śmierci starego cesarza. Kaligula w przeciwieństwie do młodego Tyberiusza miał po swojej stronie armię. Prefekt pretorianów, Makron, którego przychylność zjednał sobie Gajusz podczas pobytu na Capri, od razu przedłożył jego kandydaturę senatowi. Senatorzy uznali wniosek i tak 18 marca 37 roku Gajusz Juliusz Cezar Kaligula przejął władzę cesarską.

Śmierć Tyberiusza została z radością powitana zarówno przez senat, jak i lud rzymski o którego względy zmarły cesarz nawet nie zabiegał. Tyberiusz był znany z nieufności, nadmiernego skąpstwa oraz wiecznego wyobcowania. Ostatnie dziesięć lat swojego panowania spędził poza Rzymem, na wyspie Capri. Po jego następcy spodziewano się łagodnych, dostatnich rządów, zwłaszcza, że nadal żywe w pamięci ludu i żołnierzy było wspomnienie o jego dobrym ojcu Germaniku.


Początki władzy Kaliguli zapowiadały się bardzo pomyślnie. Mimo młodego wieku – w chwili wstąpienia na tron cesarski nie ukończył jeszcze 25 lat – przejawiał rozsądek i wyrozumiałość względem obywateli Rzymu. Jego poczynania były zupełnie odmienne niż za czasów podejrzliwego Tyberiusza. W Imperium zapanowała atmosfera ładu i spokoju.

Kaligula przyjmując władzę zaprowadził zupełnie nowy porządek, w którym dominującą rolę odgrywał liberalizm. Jego decyzją amnestionowano więźniów politycznych, a także zniesiono procesy o obrazę majestatu. Cofnięto zakaz rozpowszechniania zabronionych za czasów Tyberiusza pism o treściach „republikańskich” lub krytykujących system. Ponadto władca publicznie spalił akta z procesów swojej matki oraz braci, aby nikt się nie obawiał zemsty z jego strony.

Wstępując na tron myślał również o dobrobycie państwa. Wprowadził znaczne ulgi podatkowe, zniósł podatek od sprzedaży, a także przywrócił publikację rachunków państwowych. Kohortom pretoriańskim wypłacił nagrodę dwa razy wyższą, niż ta obiecana przez Tyberiusza. Ku uciesze ludu organizował wiele wspaniałych wydarzeń kulturalnych, takich jak przedstawienia teatralne, widowiska cyrkowe z udziałem dzikich zwierząt czy też znane ze swej świetności igrzyska.

Kaligula dał się poznać jako liberalny władca, świetny gospodarz, ale również troskliwy syn i brat. Jedną z jego pierwszych decyzji była wyprawa po prochy matki oraz brata, aby móc godnie złożyć je w Mauzoleum Augusta obok szczątków innych członków swojego rodu. Adoptował również swojego rywala Tyberiusza Gemellusa. Znany był także z miłości jaką darzył trzy swoje siostry – Agrypinę Młodszą, Julię Druzyllę oraz Julię Liwillę. Nakazał nawet łączyć ich imiona wraz ze swoim w czasie składania oficjalnych przysiąg. Nadał im, jak również ukochanej babce Antoni, przywileje westalek oraz honorowe miejsca na widowni podczas igrzysk. Szczególnym uczuciem darzył Druzyllę. Mówiono nawet o miłości kazirodczej, która miała łączyć tych dwojga. Nie można tego poświadczyć, ale nie jest to również niemożliwe, zważając na koligacje rodzeństwa z dynastiami hellenistycznymi, gdzie takie praktyki były normalne i zgodne z tradycją.


Punkt zwrotny

wiki:

Pod koniec 37 roku, będąc świadkiem ślubu Pizona i Orestylli, upodobał sobie pannę młodą i zabrał ją podczas ceremonii jako swoją żonę. Równie nagle ją porzucił. [zrobił podłość na złość całej rodzinie -  MS] Kaligula był powszechnie oskarżany o rozwiązłość – m.in. Swetoniusz podaje, że odbywał kazirodcze stosunki seksualne ze wszystkimi swoimi siostrami (także na ucztach publicznych).


Posiadał skłonności homoseksualne. Utrzymywał stosunki miłosne m.in. z aktorem pantomimy Mnesterem, oraz młodzieńcem pochodzącym z rodziny konsularnej, Waleriuszem Katullusem[10].

W 38 roku odbyły się igrzyska, w trakcie których zmarła siostra cesarza, Druzylla. Ogłoszono wtedy wielką żałobę publiczną. Kilka miesięcy po pogrzebie ożenił się z Lollią Pauliną, dotychczasową żoną Memmiusza Regulusa. W 38 r. ze światem pożegnał się m.in. Makron, który popełnił samobójstwo. W 39 roku znacznie pogorszyły się finanse państwa, ponieważ Kaligula lekkomyślnie roztrwonił pieniądze pozostawione przez gospodarnego Tyberiusza. Aby naprawić ten stan rzeczy, cesarz rozpoczął szeroko zakrojoną akcję konfiskat majątków. Gdy w połowie września Gajusz przygotował wielką wyprawę przeciw Germanom, odkryto spisek mający na celu zgładzenie cesarza. Jego senatorscy przywódcy (dowódca armii Getulik oraz Marek Emiliusz Lepidus, były mąż Druzylli) ponieśli śmierć, a zamieszane w spisek siostry cesarza, Agrypina Młodsza i Julia Młodsza, zostały wygnane na wyspy.

Kaligula rozstał się ze swoją żona Lollią i ożenił się z Cezonią. 30 dni po ślubie urodziła mu córeczkę, którą cesarz uznał za swoją. Dzięki fali procesów politycznych i konfiskat majątkowych władca miał środki na wszystkie swoje zachcianki i zabawy dworu. Zasłynął z szalonych pomysłów, które realizował nie licząc się z kosztami, możliwościami technicznymi i opinią publiczną. Kazał usypywać góry na równinach, i odwrotnie: wyrównywać wzniesienia i stoki górskie. [ewidentna złośliwość wycelowana w ludzkość jako taką, lub w zamierzenia Stwórcy - ludzka siła i mądrość - czas - zmarnowane - MS] Budował tamy w miejscach, w których morze było – jego zdaniem – zbyt burzliwe. Kazał m.in. wybudować długi, drewniany pomost od Palatynu poprzez Forum aż do Kapitolu tylko po to, by móc szybko dostać się do świątyni Jowisza kapitolińskiego (za którego przedstawiciela na ziemi się uważał).

Tyberiusz, cesarski stryjeczny dziadek Kaliguli, miał się ponoć kiedyś wyrazić, że „Kaligula tak się nadaje na cesarza, jak konie z jego wozu do jazdy po zatoce Baiae”. Wówczas Kaligula kazał zatopić w Zatoce Neapolitańskiej, na linii z Baiae do Puteoli, w dwóch szeregach obok siebie, 2 tysiące statków handlowych skonfiskowanych właścicielom, a na nich wybudować drogę – tylko po to, by móc się przejechać konno tam i z powrotem po tym najdłuższym na świecie moście. Ubytek tak wielkiej liczby statków transportowych drastycznie ograniczył import zboża z krajów zamorskich, co sprowadziło głód na mieszkańców Rzymu.


Pod koniec 37 roku, zaledwie po kilku miesiącach sprawowania władzy Kaligula ciężko zapadł na zdrowiu. Przeczuwając widmo śmierci, Gajusz wyznaczył na swoje następstwo Druzyllę. Mimo niezbyt przychylnych rokowań, cesarz teoretycznie powrócił do zdrowia.

Teoretycznie, gdyż choroba, prawdopodobnie o podłożu neurologicznym, musiała spowodować ogromne zmiany w mózgu Kaliguli. Zachowanie cesarza zmieniło się diametralnie. Ci, którzy jeszcze niedawno składali modły i ofiary w intencji jego zdrowia, teraz woleli, aby ten jednak umarł.


Zakłada się, że właśnie choroba była przyczynkiem do zmian, jakie zaszły w niegdyś umiłowanym cesarzu. Na pewno w niej można doszukiwać się przyczyny obłędu, ale prawdopodobnie głównym bodźcem, który popchnął go do szaleństwa, była śmierć jego ukochanej siostry Druzylli, która odeszła w 38 roku. Kaligula w tym czasie odchodził od zmysłów. Ogłosił narodową żałobę, obarczoną wieloma zakazami. Surowo karano za choćby uśmiech. Dla Kaliguli śmierć Druzylli oznaczała śmierć świata w którym żył. Przez te wszystkie lata traumy, spisków i nienawiści była dla niego prawdopodobnie jedyną ostoją normalności i stabilności. Jego miłość względem siostry musiała być wielka, gdyż Druzylla jako pierwsza kobieta została wywyższona do miana Divy i włączona w panteon rzymskich bogów państwowych.


Nowa religia

Zmiany jakie zaszły w osobowości cesarza były znaczące, ale niektóre posunięcia z jego strony świadczyły o zachowaniu zdrowego rozsądku i przewrotnej naturze władcy. Przede wszystkim zmienił on pojęcie pryncypatu, urzeczywistniając go jako system rządów absolutnych. Uważał, że ludzie, prowincje i całe państwo rzymskie są jego własnością. Przestał przy tym postrzegać swoją osobę jako ziemskiego władcę, ale wywyższył się do miana bóstwa.


Kaligula miał zwyczaj paradować w strojach olimpijskich bogów i w ten sposób identyfikować się z nimi. Wcielał się w postać Bachusa, Neptuna, Apollina czy też swojego ulubionego Jowisza. [to też forma szyderstwa - wiedział, że bogowie są wymyśleni, bo sam za tym stał - a mimo to nikt - przynajmniej oficjalnie - nie podważał wiary w bogów - kpił więc z ich łatwowierności - wiara w bogów została przemycona ludziom za pomocą metody indukowania nawyków poprzez pokolenia - w tym wypadku indukowania paranoi, że istnieją bogowie na Olimpie itd. - MS] Tak bardzo utożsamiał się z najwyższym bóstwem, że kazał nadać swoje rysy pomnikowi Zeusa olimpijskiego dłuta Fidiasza. Na szczęście, dzięki systematycznemu oporowi udało się ostudzić entuzjastyczne plany Kaliguli, podobnie jak pomysł uczynienia ze świątyni Jahwe w Jerozolimie sanktuarium kultu cesarskiego. Dopiero groźba konfliktu ze społecznością żydowską przerwała ową inicjatywę, zwłaszcza że Żydzi nie mogli i nie chcieli czcić Gajusza jako boga.


Dążenia do sakralizacji swojej własnej osoby w przypadku Kaliguli były pełne śmiałości i przesady. Miały wzbudzać skrajne emocje, ale i tworzyć ograniczenia względem „śmiertelników”. W końcu wobec cesarza boskiego pochodzenia należy się ukorzyć. Kaligula chętnie manifestował swoją boskość, aby coraz okrutniej gnębić członków senatu. Upokarzał ich za każdym razem, kiedy musieli całować jego stopy. Korzenie się przed Kaligulą było jednocześnie zaprzeczeniem fikcji, na której opierał się pryncypat. Cesarz w końcu miał być jedynie primus inter pares – pierwszym spośród równych, wyróżniającym się jedynie ze względu na swoją pozycję. Kaligula jednak zapragnął być pierwszym i jedynym. Jego boski strój był dla senatu z kolei bluźnierstwem i manifestacją despotyzmu i to na modłę hellenistyczną, kojarzoną z dążeniami absolutystycznymi.

Genialność w szaleństwie [ten przypis sugeruje, że sam autor wpisu dostrzega racjonalność poczynań Kaliguli, lecz nie dokonuje analizy - MS] Kaliguli polegała głównie na tym, że wyczuł odpowiedni moment i ogłosił zmierzch rzymskich bogów. Przestali być oni użyteczni zarówno w sferze społecznej, jak i politycznej. Jowisz Kapitoliński był świadkiem najpiękniejszych czasów republiki, które już dawno minęły. Cesarz przeczuwał, że od teraz wyłącznie religie nadchodzące ze Wschodu będą mogły spełniać potrzeby obywateli i państwa, zwłaszcza, że przez całe wieki religia istniała właśnie po to, aby temu państwu służyć. Kaligula szczególnym zainteresowaniem darzył religię egipską i dlatego przywrócił kult bogini Izydy, zwalczanej za czasów Tyberiusza. Świątynia jej poświęcona znajdowała się na Polu Marsowym.

Po chorobie oraz śmierci Druzylli Kaligula w pewien sposób obumarł. Wyzuty z wszelakich uczuć, które niegdyś określały go jako dobrego człowieka i władcę, powrócił na tron jako okrutnik i szaleniec.

Pierwsze decyzje, jakie podjął po przemianie, świadczą o jego chwiejnej psychice. Skazał na śmierć bez żadnego sądu kilka bliskich osób z jego otoczenia. Pierwszą ofiarą był jego przybrany syn Tyberiusz Gemellus. Został on zmuszony do popełnienia samobójstwa, gdyż prawdopodobnie wiązał osobiste nadzieje ze śmiercią cesarza. Do samobójstwa zmusił również ojca swej pierwszej żony Junii, która zmarła w połogu.

Kilka miesięcy po pogrzebie Druzylli Kaligula postanowił wymusić samobójstwo na swoim dawnym sprzymierzeńcu Makronie, któremu zawdzięczał panowanie. Nie oszczędził również jego żony Enni, która niegdyś była kochanką cesarza. W międzyczasie wyszło na jaw, że akta z procesów matki oraz braci Kaliguli nie zostały tak naprawdę zniszczone. Szykowała się kolejna fala prześladowań, okrucieństwa i zemsty. Wszystko to, co otaczało Kaligulę w młodości nagle spotęgowało się za jego sprawą. U władzy poczuł siłę, którą mógł wymierzyć w swoich wrogów, zwłaszcza w członków senatu, których darzył szczególną nienawiścią i pogardą.

Kaligula zachował się również w pamięci ze względu na swoje rozpustne życie. Przetracał pieniądze skarbcu państwa na wystawne uczty pełne orgiastycznych uniesień. Podobno jego życie seksualne było bardzo bogate i wyuzdane. Często dla kaprysu wybierał kochanki z grona żon senatorów, a następnie dosadnie komentował ich wyczyny łóżkowe. Plotki głosiły, że współżył również z własnymi siostrami i to na oczach gości licznych uczt. Nie wiadomo ile jest prawdy w tych opowieściach, ale faktem jest, że ten kontrowersyjny cesarz miał cztery żony, a niektóre z nich wcześniej były już zamężne, tak jak choćby piękna Lollia Paulina, która dotychczas była żoną Memmiusza Regulusa, namiestnika Macedonii.

Zabawa trwała, a pieniędzy w skarbcu brakowało. Wprowadzono więc w Rzymie nowe podatki, które płacić musieli wszyscy, bez względu na status majątkowy. Wprowadzono również różnego rodzaju kary i konfiskaty, które miały stanowić nowe źródło dochodów princepsa. Zgromadzone pieniądze niestety wydawano w sposób nieumiejętny, zaspokajając głównie luksusowe i groteskowe zachcianki Kaliguli oraz jego dworu.

Potrzeba demonstracji swej wielkości objawiała się poprzez otaczanie się luksusem. Kaligula czuł przymus posiadania najpiękniejszych, największych i najbardziej wystawnych przedmiotów. Z czasem rozrzutność cesarza przekroczyła wszelkie granice. Przykładem może być zakład, którego podjął się cesarz. Postanowił on stworzyć most ze statków handlowych między Puteole i Baje. Kaligula, przybrał zbroję Aleksandra Wielkiego i w teatralny sposób przemierzył konno całą drogę między oba punktami. Nie przejął się, że brak statków wstrzyma dostawy zboża dla rzymskiej ludności, a tym samym doprowadzi do głodu. Ludzie mieli dosyć beztroski i samowoli panującego.


Działania w sferze polityki zagranicznej oraz militarnej prowadzone przez Kaligulę wydają się być dość specyficzne. Za punkt honoru cesarz, potomek Germanika, postawił sobie ofensywną wyprawę na Germanię oraz Brytanię. Jeszcze jesienią 39 roku wyruszyła dowodzona przez samego Kaligulę wyprawa wojenna skierowana na prawobrzeżne tereny nadreńskie. Podczas niej opanowano okolice Wiesbaden i Höchst. Samo przekroczenie Renu było w oczach Gajusza ogromnym osiągnięciem. Dowództwo nad armią przekazał Galbie, a sam w chwale zwycięstwa rozpoczął powrotną drogę do Rzymu. Ambicje wobec Brytanii również były wielkie, ale warunki do podboju praktycznie znikome, przede wszystkim ze względu na słabe przygotowanie dyplomatyczne. Flota rzymska zebrała się wiosną 40 roku nad kanałem La Manche, aby jedynie zamanifestować swą siłę i nawet nie przybić do brzegów Brytanii. Według anegdoty jedynym łupem z tej wyprawy były muszelki zbierane przez legionistów na plaży nad Kanałem.


Poczynania Kaliguli przysporzyły mu wielu wrogów. Nieudolna polityka w kraju oraz poza jego granicami, a przede wszystkim posłanie na śmierć znamienitych obywateli, przyczyniły się do powstania wielu sprzysiężeń, które postawiły sobie za cel zlikwidowanie nieudolnego cesarza. Wśród spiskowców znalazło się wielu senatorów ze starych rodów republikańskich oraz wysokich stopniem wojskowych.

Już w 39 roku zawiązano pierwszy spisek, którego głównym inicjatorem był dowódca legionów stacjonujących w Germanii Górnej Lentulus Getulik. Celem spiskowców było pozbycie się Kaliguli i powołanie na jego miejsce Emiliusza Lepidusa, który niegdyś był mężem ukochanej siostry cesarza Druzylli. W spisek zamieszane były również siostry Kaliguli. Jedna z nich, Agrypina, w czasie trwania spisku była kochanką Lepidusa. Gajuszowi udało się odkryć i rozbić spisek, a jego głównych inicjatorów posłać na śmierć. Swoje siostry Agrypinę i Liwillę zesłał na Wyspy Pontyjskie.


Po pierwszej próbie zamachu Kaligula żył w ustawicznym strach, a mimo to nadal kusił los nieustannie tocząc otwartą wojnę z senatorami. Nie potrafił również powstrzymać się od złośliwości wymierzanych względem dowódców wojska. Zniewagi i ujmy na honorze przelały czarę goryczy zwłaszcza u jednego z głównych inicjatorów spisku – trybuna gwardii pretoriańskiej Kasjusza Cherei. Z natury Cherea był dobrze zbudowanym, atletycznym mężczyzną, niestety jego głos był bardzo piskliwy, co namiętnie w żartach wykorzystywał Kaligula. Cesarz codziennie przekazywał owemu oficerowi hasło dnia, które ze względu a swój pejoratywny charakter wzbudzało chichot żołnierzy. Cherea nienawidził Kaliguli, gdyż ten podważał jego autorytet wśród legionistów.


Kasjusz Cherea, Korneliusz Sabinus oraz kilku innych trybunów gwardii pretoriańskiej 24 stycznia 41 roku podjęło się udanej próby zamachu. Był to trzeci dzień Igrzysk Palatyńskich na których cesarz oczywiście był obecny. Zamach nie był łatwym zadaniem, gdyż Kaligula zawsze przemieszczał się w obstawie germańskich żołnierzy, którzy byli gotowi oddać za niego życie.


Spiskowcy mieli tylko jedną szansę zamachu, mogąc wykonać go tylko w konkretnym miejscu. Była to zadaszona, bardzo ciasna galeria przez którą cesarz mógł spokojnie opuścić teren cyrku. Kaligula w drodze na obiad zatrzymał się przy grupce młodych azjatyckich cyrkowców, ale po chwili ruszył dalej w głąb galerii, gdzie czekała go śmierć.

Pierwszy, ale jeszcze nie śmiertelny cios zadał mu Cherea. Sabinus wbił miecz prosto w jego serce. Prawdopodobnie właśnie wtedy nić życia Kaliguli została przecięta, ale niewzruszeni spiskowcy nadal bez opamiętania ranili jego ciało. W sumie Gajusz Kaligula przyjął na siebie około trzydziestu ciosów. Chwilę później zamordowano jego żonę Cezonię oraz czternastomiesięczną córeczkę.



Legenda Kaliguli

Czy Gajusza Kaligulę rzeczywiście można określić mianem potwora i szaleńca? Dziś bardzo trudno wydawać taki osąd, zwłaszcza, że źródła pisane dotyczące jego osoby albo nie przetrwały próby czasu, albo powstały dziesięciolecia później i to bez weryfikacji wcześniejszych kronik. W przekazach Swetoniusza (69-130 rok nasze ery) oraz Kasjusza Diona (163/164-ok. 235 rok naszej ery) można dopatrywać się stronniczości oraz ogromnej niechęci wobec upadłego cesarza. W takich warunkach trudno o obiektywną ocenę panowania.


Legenda to słowo klucz w przypadku panowania Kaliguli. Został on wywyższony do godności cesarskich dzięki legendzie i sławie w jaką obrósł jego ojciec Germanik. Jego życie budziło kontrowersje i było źródłem dworskich plotek, które etapowo wykreowały legendarny dziś wizerunek obłąkanego hedonisty, który za nic miał tradycję i panującą w Rzymie religię. Kaligula był pierwszym cesarzem, który został poddany procedurze damnatio memoriae. Senat nakazał usunąć wszelkie ślady świadczące o jego istnieniu. Mimo wszystko nie znikł on z pamięci potomnych. Być może właśnie potępienie i wymazanie z historii Kaliguli stało się przyczynkiem do jego czarnej legendy i paradoksalnie wpłynęło na fakt, że dziś jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych cesarzy.


Czy można wydać na Kaligulę jednoznaczny wyrok? Czy możemy bez namysłu zaszufladkować go jako tyrana i szaleńca? Ludzie nie rodzą się okrutnikami, zawsze gdzieś leży przyczyna, która pobudza zakorzeniony w człowieku pierwiastek zła. W przypadku Kaliguli jedną z przyczyn mógł być strach, który został pobudzony w dzieciństwie i towarzyszył mu już do końca życia. Był świadkiem teatru politycznego, którego aktorami byli również członkowie jego rodziny. Widział ich upadek i triumf poprzedniego cesarza. Miał świadomość, że obojętność wobec polityki jest jedynym ratunkiem jego życia. Owa obojętność doprowadziła go do władzy. Jego dokonania zarówno na początku panowania, jak i po chorobie były w pewien sposób manifestacją pogardy wobec Tyberiusza i starego porządku. Strach nagle stał się godnym narzędziem. Ten młody, tak naprawdę nieprzygotowany do rządzenia człowiek poczuł, że może wszystko, niezależnie od zasad moralnych czy tradycji.




https://histmag.org/Kaligula-cesarz-o-dwoch-obliczach-19572/

https://maciejsynak.blogspot.com/2019/11/morfeusz-albo-antropomorfizacja.html

https://maciejsynak.blogspot.com/2020/09/osobowosc-mnoga.html



piątek, 30 października 2020

Osobowość mnoga 2

 

Uzupełnienie do tematu.


Na skutek strajku dowiedziałem się dzisiaj, że istnieje taka aktorka - Julia Wróblewska, która tam poszła i została podobno pobita.

No, więc chcąc ustalić kto zaś kryje się za maseczką, kliknąłem jakiś link i okazało się, że to osoba, która cierpi na zaburzenia psychiczne.

Krótki komentarz kolorem.


Julia Wróblewska rozpoczęła swoją karierę w bardzo młodym wieku. Widzowie pamiętają ją chociażby z roli uroczej Michaliny w "Tylko mnie kochaj", gdzie zagrała u boku Macieja Zakościelnego. Potem pojawiła się też w "Listach do M." i ich kontynuacjach.

Cena dorastania w blasku fleszy i późniejszego rodzinnego doświadczenie (rozwód rodziców) okazała się dla niej wysoka. Wiele osób było zdziwionych, gdy przyznała, że uczęszcza na terapię, która jest jej ratunkiem w walce z problemami. Bierze też leki, które pomagają w leczeniu zaburzenia osobowości wywołującego stany depresyjne. 


Julia otwarcie mówi o kwestiach zdrowia psychicznego na swoim Instagramie. W ostatnim poruszający poście przyznała, że zmaga się z dysocjacją.

Wg DSM-V jest to zakłócenie i/lub przerwanie ciągłości prawidłowej integracji funkcji psychicznych, takich jak świadomość, pamięć, tożsamość, emocje, spostrzeganie, obraz ciała, kontrola motoryki i zachowanie. Są różne rodzaje dysocjacji w tym: dysocjacyjne zaburzenie tożsamości (tzw. osobowość wieloraka), amnezja dysocjacyjna oraz zaburzenia derealizacyjne/depersonalizacyjne
- wyjaśniła.

Aktorka wprost napisała, że w jej przypadku chodzi m.in. o depersonalizację i opowiedziała o tym, w jaki sposób objawia się to u niej. Podczas jednego z takich epizodów wystarczyła jedna wiadomość, która wywołała u niej poczucie, że nie istnieje.

"Miałam wrażenie, że jestem niewidzialna. Że ludzie żyją swoim życiem, a ja tak naprawdę nie istnieję, bo przecież nie czuję prawda? Chcąc usiąść na ławce upadłam obok, świat się rozmazywał. Dopiero po ok. 20 minutach wszystkie zmysły zaczęły działać poprawnie"
- opowiadała.

Zdarzają się też jej sytuacje, gdy występuje u nich chwilowa amnezja, wyłącza się całkowicie lub patrzy na siebie z perspektywy trzeciej osoby.

Amnezja podobno występuje u osób opętanych.

Julia Wróblewska cierpi również na zaburzenia derealizacyjne, podczas których osoba ma wrażenie, że świat, w którym żyje, jest nierzeczywisty. Chociaż nie zdarzają się one u niej często, bywają przerażające.

"Będąc w stanie derealizacji czuję się tak, jakby wszystko było zaplanowane, jakby osoby z którymi rozmawiam były nieprawdziwe, jakby rzeczy były nieprawdziwe. Potrafię przyglądać się osobie która do mnie mówi i czuć się jak w grze, czekać aż skończy kwestię, a ja będę musiała wybrać odpowiedź"
- przyznała.


"Często kształt rzeczy zaczyna się zmieniać, czuję się jak w świecie sztuki Dalego. Doznaję dziwnych odczuć, myśli, twarde rzeczy wydają się dla mnie jak gąbka. Raz zraniłam się w rękę ściskając klucze bo wydawały się tak miękkie, nie czułam bólu"
- kontynuowała swoje wyznanie.

Szokujące, czyż nie? Może tzw. druga uwaga, ale raczej śnienie.

Dopiero z czasem Julia Wróblewska dowiedziała się, że jej zaburzenia wcale nie oznaczają, że cierpi na schizofrenię. Mogą bowiem wskazywać na głęboką traumę i lęki tkwiące w osobie.

Kiedy mózg nie umie sobie z nim poradzić i rozdziela/rozszczepia części które zazwyczaj działają wspólnie. Radzić z nią sobie można różnymi ćwiczeniami, np. tzw. grounding-uziemienie, czyli próba poczucia kontaktu ze światem na wiele sposobów, czy ćwiczenie mindfulness
- tłumaczyła.




Często zastanawia mnie to, jak rzeczywistość odbierali ludzie w np. XIX wieku, starożytni, czy oczywiście pierwsi ludzie rozumni.

Np. podobno do 2 wieku naszej ery powszechnie uważano, że starość to jest choroba.

Dzisiaj nie od pomyślenia - nowożytność nie ma nawet dwóch tysięcy lat - a przez kilka tysięcy lat starożytności uważano coś całkowicie odmiennego (nie wiemy w sumie od jakiego okresu datuje się takie myślenie..)

Co ciekawe - obecnie naukowcy postulują, by znowu uznać ją za chorobę, twierdząc, że już niedługo nauczymy się ją zwalczać...


"Kiedy starzejące się komórki gromadzą się w skórze powodując zmarszczki, uważa się to za „naturalną zmianę”. Jednak kiedy starzejące się komórki gromadzą się w sercu i naczyniach krwionośnych, powodując zwapnienie naczyń krwionośnych, nazywamy to „chorobą sercowo-naczyniową - mówi Dr Stuart Calimport"  


Elizjum to nie mrzonki.


Ale wracając do tematu - to jak tamci ludzie postrzegali rzeczywistość?

Np. antyczne greckie malarstwo wazowe - na wazach znajdowały się napisy typu: "zrobił mnie Ktośtamjakiśmalarz". Że niby waza coś mówi.

Czyżby uważali, że waza - albo malunek - posiada jakąś formę osobowości?

Wazy posiadały też czasami malunek wyglądający jak oczy - wg specjalistów miały one odstraszać złe duchy czy coś tam... Ale może oni właśnie w ten sposób nadawali tym wazom jakiś rodzaj osobowości - uczłowieczali je. My też czasami mówimy, że jachty mają duszę, albo samochody...


A np. władcy mówili o sobie w liczbie mnogiej - to podobno bleblecośtam coś tam (bo specjalnie nie wierzę w te wyjaśnienia) - miało na celu podkreślenie godności dostojeństwa władcy.

Naprawdę??

Coś czuję, że o inne coś chodziło.


Raczej było na odwrót:

- forma "wy" pierwotnie wzięła się od czegoś innego, potem

- zaczęła być kojarzona z dostojeństwem władcy, a potem

- owe "dostojeństwo" przeszło na wyrażenie "wy" i zaczęło być z nim utożsamiane


czyli jak zwykle - wszystko postawione na głowie.



Per wy – formuła zwracania się do drugiej osoby w drugiej osobie liczby mnogiej. Do sformułowania zwrotu używa się konstrukcji pluralis maiestatis. Częsta w dawnej polszczyźnie, była używana w zwrotach grzecznościowych (wy, panie; wy, ojcze; wy, matko itp.) i oznaczała szacunek. Po rozpowszechnieniu się w polszczyźnie zaimków pan, pani, państwo z czasownikiem w 3. osobie, forma „per wy” straciła na znaczeniu, a stała się nielubiana przez zwykłych obywateli, gdy uczyniono z niej obowiązkową formę zwrotu rządzącej w PRL PZPR

Występuje współcześnie jako forma grzecznościowa w prawie wszystkich językach słowiańskich, a także w niektórych językach niesłowiańskich (np. język francuski). W różnych językach słowiańskich używa się tu zaimka: wy, vy, вы, ви (nosi w tym przypadku nazwę „wykanie”); we francuskim – vous; w języku angielskim forma you rozpowszechniła się do tego stopnia, że zupełnie wyparła swój odpowiednik w liczbie pojedynczej – thou (obecnie archaizm).

Swoistym wyjątkiem jest język polski – dziś forma „per wy” jest w polszczyźnie w zaniku; występuje jeszcze w środowiskach wiejskich, w gwarach i w języku partii komunistycznych. Dawniej używana także w zwrotach do rodziców w języku ogólnym, w wojsku, w zwrotach do obywatela i w innych zastosowaniach.



Pluralis maiestatis (lub pluralis maiestaticus; łac. „liczba mnoga majestatu”)[1][2] – użycie liczby mnogiej zamiast liczby pojedynczej, mające na celu podkreślenie godności, dostojeństwa władcy (także: biskupa, rektora itp.), stosowane przez władców w odniesieniu do siebie lub przez innych w odniesieniu do władców.

W dzisiejszej polszczyźnie pluralis maiestatis w zasadzie nie występuje, poza kontekstami humorystycznymi czy przykładami stylizacji.

Warto podkreślić, że nie każde użycie liczby mnogiej w stosunku do samego siebie jest przejawem pluralis maiestatis. Bywa także odwrotnie (pluralis modestiae), gdy piszący dąży do pomniejszenia znaczenia własnej osoby, własnych zasług w opisywanych wydarzeniach, wyprowadzanych wnioskach itp.





https://maciejsynak.blogspot.com/2020/09/osobowosc-mnoga.html



https://pl.wikipedia.org/wiki/Per_wy

https://pl.wikipedia.org/wiki/Pluralis_maiestatis

https://dziendobry.tvn.pl/a/julia-wroblewska-przejmujaco-o-swoich-zaburzeniach-psychicznych-mialam-wrazenie-ze-jestem-niewidzialna

https://spidersweb.pl/2020/02/starzenie-sie-choroba-odwracanie-procesu-starzenia-sie.html



środa, 23 września 2020

Kania u Kaszubów



kania nie mówi po aramejsku

więc w zasadzie nie ma to związku z kanią u Leonarda i Castanedy.

Ale jak najbardziej ma to wielkie znaczenie, bo ma związek z obaleniem Raju.















Kania u Castanedy



A mówiąc dokładniej - latawiec u Castanedy.

Artykuł ściśle powiązany z poprzednim:

https://maciejsynak.blogspot.com/2020/09/kania-u-leonarda.html

oraz:

https://maciejsynak.blogspot.com/2020/09/kania-u-kaszubow.html
https://maciejsynak.blogspot.com/2019/11/morfeusz-albo-antropomorfizacja.html

https://maciejsynak.blogspot.com/2020/04/legion.html



Poszedłem na łatwiznę, więc fragmenty dotyczące latawca poszukałem w sieci. Na stronę trafiłem przypadkowo i nie weryfikowałem, czy tłumaczenie jest poprawne.

Temat wetico to dla mnie nowość – ja widzę to inaczej – dla mnie to raczej aluzja do nanobotów.


Sednem sprawy jest „zwyczajne” pranie mózgów dokonywane w bardzo długim czasie – co prawda przy udziale „zainfekowanych” osób - manipulacje i kłamstwa stopniowo coraz bardziej zaciemniają rzeczywisty obraz świata i to min. potęgują konflikty między ludźmi.

Przy bardzo aktywnym udziale owych „zainfekowanych”.

Opisy dotyczące wetico traktuję jako ciekawe uzupełnienie do analizy tematu.



Ludzie dokonują projekcji "własnych" wyobrażeń, a potem na nie reagują – owi posłańcy zła pracują dokładnie nad tym, byśmy mieli właśnie te określone wyobrażenia.


Chciałem zaznaczyć, że dzisiaj jak i ponad 20 lat temu kiedy czytałem książkę mam nieodparte wrażenie, że opisy obrzydzenia jakie odczuwa Castaneda podczas rozmowy są absolutnie nieszczere, sztuczne i co najmniej zastanawiające.



Oto fragmenty - kolorem odznaczyłem frazy godne zastanowienia, jak i bardzo istotne.




Bańka percepcji




„Znajdujemy się wewnątrz bańki, w której zostaliśmy umieszczeni w momencie narodzin. Z początku bańka, jest otwarta, ale potem zaczyna się zamykać, aż w końcu, zostajemy w niej zapieczętowani. Ta bańka to nasza percepcja. Przez całe życie pozostajemy w jej środku. A to, co postrzegamy na jej zakrzywionych ściankach, jest naszym własnym odbiciem. To co się odbija jest naszym obrazem świata (opis, który stał się obrazem). Zadanie nauczyciela polega na przemianie obrazu tak, aby przygotować świetlistą istotę na moment otwarcia bańki z zewnątrz przez dobroczyńcę. Bańkę otwiera się, żeby pozwolić świetlistej istocie zobaczyć swoją pełnię.”

~Carlos Castaneda






Poniżej cytat z ostatniej napisanej przez Carlosa Castanedę książki „Aktywna strona nieskończoności”




* * *




… Mamy towarzysza na całe życie – powiedział tak dobitnie, jak tylko potrafił. – Drapieżcę, który przybył z otchłani kosmosu i zawładnął naszym życiem. Ludzie są jego więźniami. Ten drapieżca jest naszym panem i władcą. Zrobił z nas potulne, bezradne baranki. Jeżeli chcemy się zbuntować, bunt zostaje zdławiony. Jeżeli chcemy działać niezależnie, rozkazuje nam, byśmy tego nie robili.
[…]
– Tylko dzięki samodzielnym staraniom dotarłeś do czegoś, co szamani starożytnego Meksyku nazywali kwestią nad kwestiami – rzekł don Juan. – Tym razem cały czas owijałem rzeczy w bawełnę, sugerując ci, że jesteśmy przez coś więzieni. I rzeczywiście, coś nas więzi! Dla czarowników starożytnego Meksyku był to fakt energetyczny.Zawładnęli nami, ponieważ jesteśmy ich pożywieniem, i uciskają nas bezlitośnie, ponieważ utrzymujemy ich przy życiu. My hodujemy kurczęta na kurzych fermach, gallineros, drapieżcy zaś hodują nas na ludzkich fermach, humaneros. Dlatego zawsze mają co jeść.

Poczułem, że gwałtownie kręcę głową na boki. Nie potrafiłem wyrazić swego głębokiego zaniepokojenia i niezadowolenia, ale moje ciało zaczęło się poruszać, by dać upust tym uczuciom. Trząsłem się cały, od włosów na głowie po czubki palców stóp, zupełnie bezwolnie.

– Nie, nie, nie, nie – usłyszałem swój głos. – To absurd, don Juanie. To, co mówisz, jest potworne. To po prostu nie może być prawda, ani dla czarowników, ani dla przeciętnych ludzi, ani dla nikogo.
– Dlaczego nie? – zapytał chłodno don Juan. – Dlaczego nie? Bo cię to doprowadza do szału?
– Tak, doprowadza mnie to do szału – odparłem sucho. – Twoje sugestie są potworne!
– No cóż – powiedział – nie wysłuchałeś jeszcze wszystkich moich sugestii. Poczekaj chwilkę i potem oceń, co na ten temat sądzić. Zaraz dostaniesz się w prawdziwą nawałnicę. To znaczy, że twój umysł zostanie wystawiony na zmasowany atak, a ty nie będziesz mógł się poddać i sobie pójść, bo jesteś w pułapce. Nie dlatego, że cię uwięziłem, ale dlatego, że coś ukryte głęboko w tobie nie pozwoli ci odejść, choć jakaś część ciebie po prostu wpadnie w szał. Tak więc, przygotuj się!
– Chcę przemówić do twojego analitycznego umysłu – rzekł don Juan. – Zastanów się przez chwilę, a potem mi powiedz, jak byś wytłumaczył sprzeczność pomiędzy inteligencją człowieka-inżyniera i głupotą jego przekonań albo głupotą jego pełnego sprzeczności zachowania.
Czarownicy są przekonani, że to drapieżcy dali nam przekonania, nasze pojęcia dobra i zła, nasze prawa społeczne. To oni stworzyli nasze nadzieje i oczekiwania, sny o powodzeniu i myśli o porażce. Dali nam pożądanie, chciwość i tchórzostwo. To przez drapieżców jesteśmy tak zadowoleni z siebie, schematyczni i egoistyczni.

– Ale jak można tego dokonać, don Juanie? – zapytałem, jakby bardziej jeszcze rozeźlony tym, co mówi. – Szepcą nam to wszystko do ucha, kiedy śpimy?

– Nie, nie robią tego w ten sposób. To idiotyczny pomysł! – odparł z uśmiechem. – Są nieskończenie skuteczniejsi i bardziej zorganizowani, niż ci się zdaje. Aby zapewnić sobie naszego posłuszeństwo, uległość i słabość, drapieżcy wykonali fantastyczne posunięcie – fantastyczne, oczywiście, z punktu widzenia strategii wojennej, a przerażające z punktu widzenia tych, przeciwko którym zostało skierowane. Oddali nam swój umysł! Słyszysz, co mówię? Drapieżcy oddają nam swój umysł, który staje się naszym umysłem. Umysł drapieżców jest barokowy, pełen sprzeczności, posępny, przepełniony obawą przed zdemaskowaniem, które może nastąpić lada chwila.

Wiem, że choć nigdy nie cierpiałeś głodu – ciągnął – odczuwasz niepokój związany z jedzeniem, który nie jest niczym innym, jak niepokojem drapieżcy, że w każdej chwili jego posunięcie zostanie odkryte i zabraknie mu pożywienia. Poprzez umysł, który w końcu jest ich umysłem, drapieżcy wtłaczają w życie ludzi wszystko, co im pasuje. W ten sposób zapewniają sobie pewne bezpieczeństwo, które niczym bufor neutralizuje nieco ich strach.

– To nie o to chodzi, don Juanie, że nie mogę przyjąć tego ot tak – powiedziałem. – Mógłbym to zrobić, ale jest w tym coś tak ohydnego, że mnie po prostu odrzuca. Zmusza mnie do zajęcia w tej sprawie stanowiska oponenta. Jeżeli to prawda, że nas zjadają, jak to się odbywa?

Na twarzy don Juana malował się szeroki uśmiech. Był zadowolony jak wszyscy diabli. Wyjaśnił mi, że czarownicy widzą niemowlęta jako dziwne, świetliste kule energii, pokryte od samej góry do samego dołu czymś w rodzaju lśniącej otoczki, przypominającej plastykową pokrywę, ciasno dopasowaną do ich kokonu energii. Powiedział, że to właśnie ta lśniąca otoczka świadomości stanowi pożywienie drapieżców i że do czasu osiągnięcia przez człowieka dorosłości pozostaje z niej jedynie wąski strzęp, który biegnie od podłoża do czubków palców u stóp. Strzęp ten pozwala ludzkości zaledwie na przeżycie, ale nic ponadto.

Zupełnie jak we śnie słyszałem, jak don Juan Matus wyjaśnia mi, że o ile mu wiadomo, człowiek jest jedynym gatunkiem istot, u którego lśniąca otoczka świadomości leży poza tym świetlistym kokonem. Dlatego też jest łatwą zdobyczą dla świadomości innego rzędu, takiej jak ciężka świadomość drapieżcy.

Następnie powiedział coś, co zdruzgotało mnie doszczętnie. Stwierdził, że ów wąski strzęp świadomości stanowi samo centrum autorefleksji, w której człowiek nieuleczalnie się pogrążył. Grając na naszej autorefleksji, która jest jedynym ocalałym punktem świadomości, drapieżcy tworzą rozbłyski świadomości, które następnie bezwzględnie pożerają. Podsuwają nam idiotyczne problemy, które wymuszają powstanie tych rozbłysków świadomości, i w ten sposób utrzymują nas przy życiu, żeby później móc się odżywiać owymi energetycznymi rozbłyskami powstałymi dzięki naszym niby-problemom.

Musiało być coś w tym, co mówił don Juan; byłem w tym momencie tak zdruzgotany, że najzwyczajniej w świecie zrobiło mi się niedobrze.

Po chwili, wystarczająco długiej, bym zdążył dojść do siebie, zapytałem go:
– Ale dlaczego czarownicy starożytnego Meksyku i współcześni czarownicy nic z tym nie robią, choć widzą drapieżców?
– Ani ty, ani ja nic nie możemy z tym zrobić – odrzekł don Juan poważnym, smutnym głosem. – Jedyne, co nam pozostaje, to poddać się dyscyplinie, dzięki której w końcu nie będą mogli nas tknąć. Jak chcesz wymagać od innych, by wzięli na siebie taki trud? Wyśmieją cię i wyszydzą, a co bardziej agresywni dadzą ci taki wpierdol, że popamiętasz. I zasadniczo nie dlatego, żeby nie chcieli ci wierzyć. Głęboko w każdym człowieku tkwi atawistyczna, intuicyjna świadomość istnienia drapieżców.

Mój analityczny umysł podnosił się i opadał niczym jo-jo. Puszczał mnie i wracał, puszczał i znowu wracał. Twierdzenia don Juana były po prostu niedorzeczne, niewiarygodne, a jednocześnie tak niezwykle sensowne i proste. Tłumaczyły każdą sprzeczność ludzkiego zachowania, która tylko przyszła mi na myśl. Ale jakżeż można było traktować to wszystko poważnie? Don Juan wpychał mnie pod lawinę, która mogła pochłonąć mnie na zawsze.

Uderzyła we mnie kolejna fala poczucia zagrożenia. Choć nie ja byłem jego źródłem, było ono jednak ze mną związane. Don Juan coś ze mną robił, coś niejawnie dobrego i potwornie złego zarazem. Odczuwałem to jako próbę przecięcia cienkiej warstewki czegoś, czym byłem jakby oklejony. Jego oczy wpatrywały się we mnie nieruchomo. Odwrócił wzrok i zaczął mówić, nie patrząc już w moją stronę.

– Jeżeli tylko kiedyś zaczną cię niebezpiecznie trapić jakieś wątpliwości – powiedział – zareaguj pragmatycznie. Wyłącz światło. Przeniknij ciemność; przekonaj się, co dostrzegasz.
Wstał, żeby wyłączyć światło. Powstrzymałem go.
– Nie, nie, don Juanie – odezwałem się – nie wyłączaj światła. Wszystko w porządku.
Czułem w tamtej chwili bardzo niezwyczajny jak na mnie strach przed ciemnością. Na samą myśl o niej zaczynałem ciężko dyszeć. Nie miałem wątpliwości, że intuicyjnie coś sobie uświadamiam, ale nie śmiałem tego dotknąć ani w pełni sobie uzmysłowić, za żadne skarby tego świata!
– Dostrzegłeś ulotne cienie na tle drzew – powiedział don Juan, siadając z powrotem na swoim krześle. – To bardzo dobrze. Chciałbym, żebyś zobaczył je w tym pokoju. Nie będziesz niczego widział. Będziesz zaledwie wychwytywał ulotne obrazy. Na to masz dość energii.
Obawiałem się, że don Juan i tak wstanie i zgasi światło; tak też zrobił. Dwie sekundy później darłem się na całe gardło. Nie dość, że faktycznie kątem oka dostrzegłem owe ulotne obrazy, to jeszcze usłyszałem, jak brzęczą mi koło ucha. Don Juan skręcał się ze śmiechu, włączywszy na powrót lampę.

– Ależ ten gość ma temperament! – orzekł. – Z jednej strony totalny sceptyk, a z drugiej totalny pragmatyk. Będziesz musiał sobie zaaranżować tę wewnętrzną walkę. Inaczej napuchniesz jak wielka ropucha i w końcu strzelisz. Coraz głębiej wbijał mi szpilę.
– Czarownicy starożytnego Meksyku – powiedział – widzieli drapieżcę. Nazwali go latawcem, bo skacze w powietrzu. Nie jest to urzekający widok. To wielki cień, mroczny i nieprzenikniony, czarny cień, który w podskokach przemieszcza się w powietrzu. Potem ląduje płasko na ziemi. Czarowników starożytnego Meksyku niezwykle nurtowało pytanie, kiedy pojawił się on na Ziemi. Rozumowali tak, że człowiek w pewnym okresie musiał być istotą doskonałą, obdarzoną fenomenalnym wglądem, zdolnym do takich wyczynów percepcji, że dziś są one przedmiotem legend. A potem wszystko jakby zniknęło i oto mamy obecnie człowieka uśpionego.

Chciałem się rozgniewać, nazwać go paranoikiem, ale gdzieś zniknęło to poczucie prawa do słusznego gniewu, które zawsze miałem. Coś we mnie wyrosło ponad poziom, na którym zawsze zadawałem sobie ulubione pytanie: “A co, jeśli wszystko to, co mówi, jest prawdą?” Wtedy, tamtej nocy, kiedy ze mną rozmawiał, w głębi mego serca czułem, że wszystko, co mówi, jest prawdą; jednocześnie jednak równie silne było przekonanie, że wszystko, co mówi, to czysty absurd.

– Co ty opowiadasz, don Juanie? – zapytałem słabo. Gardło miałem ściśnięte. Z trudem oddychałem.
– Opowiadam, że naszym przeciwnikiem nie jest zwykły drapieżca. Jest bardzo przemyślny i zorganizowany. Metodycznie przestrzega planu, który czyni z nas istoty bezużyteczne. Człowiek, istota magiczna, nie jest już magiczny. Jest zwykłym kawałkiem mięsa. Człowiekowi nie pozostały już żadne marzenia oprócz marzeń zwierzęcia hodowanego dla mięsa: marzeń wyświechtanych, konwencjonalnych i kretyńskich.

Słowa don Juana wywoływały we mnie dziwną fizyczną reakcję, podobną do mdłości. Czułem się znów tak, jakbym miał za chwilę zwymiotować. Ale źródłem nudności były najgłębsze pokłady mojej istoty, sam szpik kości. Zacząłem konwulsyjnie drżeć. Don Juan potrząsnął mnie mocno za ramiona. Poczułem, jak szyja mi się trzęsie pod wpływem jego uścisku. Uspokoiłem się od razu. Odzyskałem nieco kontroli nad sobą.

– Ten drapieżca – powiedział don Juan – który jest, rzecz jasna, istotą nieorganiczną, nie jest dla nas tak całkowicie niewidzialny jak inne istoty nieorganiczne. Myślę, że jako dzieci go widzimy; jest to dla nas jednak tak przerażający widok, że nawet nic chcemy o tym myśleć. Dzieci, rzecz jasna, czasem się upierają i chcą zwrócić na niego baczniejszą uwagę, lecz wszyscy dokoła zniechęcają je do tego.

Jedyną alternatywą dla ludzkości – ciągnął – jest dyscyplina. Dyscyplina to jedyny środek zaradczy. Ale gdy mówię o dyscyplinie, nie chodzi mi o jakieś ascetyczne praktyki. Nie chodzi mi o to, żeby wstawać o piątej trzydzieści każdego ranka i polewać się zimną wodą aż do zsinienia.
Poprzez dyscyplinę czarownicy rozumieją umiejętność niewzruszonego stawiania czoła przeciwnościom losu, których nie braliśmy pod uwagę w naszych oczekiwaniach. Dla nich dyscyplina jest sztuką: sztuką stawiania czoła nieskończoności bez mrugnięcia okiem i to nie dlatego, że są oni silni i twardzi, lecz dlatego, że przepełnia ich nabożna cześć.

Dyscyplina sprawia, iż lśniąca otoczka świadomości staje się dla latawca niesmaczna. Efekt jest taki, że drapieżcy są zdezorientowani. Lśniąca otoczka świadomości, która jest niejadalna, nie mieści się, jak sądzę, w ich systemie poznawczym. Zdezorientowani, nie mają innego wyjścia, jak tylko odstąpić od swych nikczemnych zamiarów.

Jeżeli drapieżcy nie będą przez jakiś czas zjadać naszej lśniącej otoczki świadomości – ciągnął – ta będzie dalej rosnąć. Upraszczając tę kwestię maksymalnie, mogę powiedzieć tak, że czarownicy, dzięki zachowywaniu dyscypliny, odpychają drapieżców wystarczająco długo, by ich lśniąca otoczka świadomości rozrosła się powyżej poziomu palców stóp. Kiedy już przekroczy ten poziom, urasta z powrotem do pierwotnych rozmiarów. Czarownicy starożytnego Meksyku mawiali, że lśniąca otoczka świadomości jest jak drzewo. Jeżeli go nie przycinać, rozrasta się do naturalnych rozmiarów i osiąga naturalną gęstość. Gdy świadomość osiąga poziomy ponad poziomem palców stóp, jej fenomenalne wyczyny stają się oczywistością.

Wspaniała sztuczka dawnych czarowników – ciągnął don Juan – polegała na obciążeniu umysłu latawca dyscypliną. Stwierdzili oni, że jeśli narzucić umysłowi latawca wewnętrzną ciszę, wówczas obca instalacja się rozprasza; daje to każdemu, kto wykonuje ten manewr, absolutną pewność zewnętrznego pochodzenia umysłu. Obca instalacja powraca, tego możesz być pewien, ale już nie tak silna, i tak oto rozpoczyna się proces, w którym rozpraszanie umyslu latawca staje się zabiegiem rutynowym; proces ten trwa tak długo, aż pewnego dnia umysł latawca rozprasza się na dobre. Smutny to dzień, doprawdy! Od tego dnia będziesz musiał się opierać na własnej inwencji, która jest bliska zeru. Nie będzie już nikogo, kto by ci powiedział, co masz robić. Nie będzie już żadnego zewnętrznego umysłu, który mógłby ci dyktować kretyństwa, do których zostałeś przyzwyczajony.
Mój nauczyciel, nagual Julian, zawsze przestrzegał wszystkich swoich uczniów – kontynuował don Juan – że jest to najcięższy dzień w życiu czarownika, ponieważ prawdziwy umysł – ten, który należy do nas, łączna suma wszystkiego, czego doświadczyliśmy – po trwającym całe życie poddaństwie, jest nieśmiały, niepewny i nie można na nim polegać. Osobiście powiedziałbym, że dla czarownika prawdziwa bitwa rozpoczyna się dopiero w tym momencie. Cała reszta to tylko przygotowania.

Byłem naprawdę głęboko poruszony. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej, a z drugiej strony coś dziwnego gdzieś w głębi mnie głośno się domagało, bym się nie odzywał, podsuwając mi myśl o mrocznym finale całej sprawy i karze – czymś w rodzaju boskiego gniewu, który mnie dosięgnie za grzebanie przy czymś, co sam Bóg okrył tajemnicą. Musiałem się zdobyć na ogromny wysiłek, żeby przechylić szalę zwycięstwa na korzyść mojej ciekawości.

– Co… co… co znaczy – usłyszałem własne słowa – obciążanie umysłu latawca?
– Dyscyplina niesamowicie obciąża obcy umysł – odrzekł. – Tak więc, dzięki niej czarownicy przełamują obcą instalację.

Jego słowa mnie przygniotły. Byłem przekonany, że albo don Juan kwalifikuje się do zakładu zamkniętego, albo mówi mi coś tak potwornie niesamowitego, że to we mnie wszystko zamiera. Zauważyłem jednak, jak szybko wykrzesałem z siebie dość energii, by sprzeciwić się wszystkiemu, co powiedział. Po chwili paniki zacząłem się śmiać, zupełnie jakby don Juan opowiedział jakiś dowcip. Usłyszałem nawet, jak mówię:
– Don Juanie, don Juanie, jesteś niepoprawny!

Rozumiał chyba wszystko, co się we mnie działo. Kiwał głową na boki i wznosił oczy w górę w geście udawanej rozpaczy.
– Jestem tak niepoprawny – powiedział – że zaraz zafunduję umysłowi latawca, który w sobie nosisz, jeszcze jeden wstrząs. Wyjawię ci jeden z najbardziej niesamowitych sekretów magii. Opiszę ci odkrycie, którego weryfikacja i uporządkowanie zajęła czarownikom tysiące lat.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się złowrogo.

– Umysł latawca rozprasza się na zawsze – powiedział – kiedy czarownikowi uda się pochwycić wibrującą siłę, która utrzymuje w jednej całości skupisko naszych pól energii. Jeżeli utrzymają w tym uchwycie dostatecznie długo, umysł latawca zostaje pokonany i się rozprasza. I to właśnie zaraz zrobisz: uchwycisz się energii, która utrzymuje nas w jednej całości.
Zareagowałem na to w tak niewytłumaczalny sposób, że aż trudno to sobie wyobrazić. Coś we mnie zadrżało, zupełnie jakby pod wpływem silnego wstrząsu. Ogarnął mnie niezrozumiały strach, który natychmiast skojarzyłem z moim religijnym wychowaniem.
Don Juan zmierzył mnie spojrzeniem od stóp do głów.

– Boisz się gniewu boskiego, co? – odezwał się. – Bądź spokojny, to nie twój strach. To strach latawca, bo on wie, że zrobisz dokładnie to, co ci każę.
Jego słowa wcale mnie nie uspokoiły. Poczułem się jeszcze gorzej. Ogarnęły mnie mimowolne, konwulsyjne drgawki i nie było żadnego sposobu, by je opanować.
– Nie martw się – powiedział spokojnie don Juan. – Wiem z doświadczenia, że te ataki bardzo szybko tracą na sile. Umysłu latawca nie stać nawet na odrobinę koncentracji.
Po chwili wszystko ustało, tak jak przepowiedział don Juan. Słowo “oszołomiony” w odniesieniu do mojego stanu w tamtym momencie byłoby eufemizmem. Po raz pierwszy w życiu, z don Juanem czy bez, naprawdę nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje. Chciałem wstać z krzesła i przejść się, ale paraliżował mnie śmiertelny strach. Byłem wypełniony racjonalnymi sądami, a jednocześnie przepełniał mnie infantylny strach. Zacząłem głęboko oddychać, a całe moje ciało pokrył zimny pot. W jakiś sposób moje oczy otwarły się na potworny widok: gdziekolwiek się obróciłem, skakały czarne, ulotne cienie.

Przymknąłem powieki i oparłem głowę na oparciu krzesła.
– Nie wiem, dokąd teraz pójść, don Juanie – odezwałem się. – Dzisiaj naprawdę ci się udało zupełnie poplątać moje ścieżki.
– Rozdziera cię wewnętrzna walka – powiedział don Juan. – Głęboko w środku wiesz, że nie jesteś w stanie odrzucić przyzwolenia na to, by nieodłączna część ciebie, twoja lśniąca otoczka świadomości, stała się w niepojęty sposób źródłem pożywienia dla istot o niepojętej dla nas naturze. A inna część ciebie będzie się temu przeciwstawiać całą swoją mocą.
Przewrót czarowników – ciągnął – polega na tym, że odmówili oni honorowania umów, w których nie byli stroną. Nikt mnie nigdy nie pytał o to, czy nie zgodziłbym się zostać pożarty przez istoty o odmiennym rodzaju świadomości. Moi rodzice po prostu wprowadzili mnie na ten świat po to tylko, bym został czyimś pożywieniem, tak samo jak i oni – koniec, kropka.

[…]

Po powrocie do domu, z biegiem czasu, idea latawców stała się jedną z największych obsesji mojego życia. Doszedłem do takiego punktu, że czułem, iż don Juan miał w tej materii absolutną rację. Bez względu na to, jak bardzo się starałem, nie udawało mi się podważyć jego logiki.

Im więcej o tym myślałem, im więcej rozmawiałem z samym sobą i innymi ludźmi, im więcej samego siebie i innych obserwowałem, tym silniejsze było moje przekonanie, że coś czyni z nas istoty niezdolne do jakiegokolwiek działania, jakiejkolwiek relacji i jakiejkolwiek myśli, która nie ogniskowałaby się na ,ja”. Moje troski, podobnie jak troski każdego, kogo znałem lub z kim rozmawiałem, koncentrowały się właśnie na tym. Ponieważ nie umiałem znaleźć wytłumaczenia tak uniwersalnej homogeniczności, byłem przekonany, że tok rozumowania don Juana jest najbardziej odpowiednim sposobem objaśnienia tego fenomenu.

Poświęciłem się głębszej analizie literatury dotyczącej mitów i legend. Uświadomiłem sobie wówczas coś, czego nigdy wcześniej nie odczuwałem: każda z przeczytanych przeze mnie książek była interpretacją mitów i legend. Przez każdą z nich przemawiał ten sam, homogeniczny umysł. Style były odmienne, lecz ukryty pod warstwą słów zamiar jednakowy: pomimo tego, że temat pracy dotyczył czegoś tak abstrakcyjnego jak mity i legendy, autorowi zawsze udało się zawrzeć w niej jakieś opinie o sobie. Celem każdej z tych książek nie było omówienie rzeczonego tematu; była nim autoreklama. Nigdy wcześniej sobie tego nie uświadamiałem.

Przypisywałem moją reakcję wpływowi don Juana. Pytanie, które sobie stawiałem, brzmiało tak: czy to on wpływa na mnie tak, że coś takiego dostrzegam, czy też rzeczywiście istnieje jakiś obcy umysł, który dyktuje wszelkie nasze poczynania? Siłą rzeczy odruchowo znów popadłem w negację, i niczym wariat zacząłem po kolei przechodzić od negacji do akceptacji i tak w kółko. Coś we mnie wiedziało, że bez względu na to, do czego pije don Juan, jest to fakt energetyczny; jednak inny wewnętrzny głos mówił, że to wszystko brednie. Wynikiem tych wewnętrznych zmagań były bardzo złe przeczucia, wrażenie, że zawisło nade mną wielkie niebezpieczeństwo.

Przeprowadziłem szeroko zakrojone badania, poszukując śladów koncepcji latawców w innych kulturach, ale nigdzie nie udało mi się znaleźć żadnej wzmianki na ten temat. Wyglądało na to, że don Juan jest jedynym źródłem informacji w tej materii. Kiedy zobaczyłem się z nim następnym razem, natychmiast przeszedłem do tematu.

– Robiłem, co mogłem, by podejść do tego zagadnienia racjonalnie – powiedziałem – ale nie mogę. Są takie chwile, kiedy absolutnie się z tobą zgadzam w kwestii drapieżców.

– Skup swoją uwagę na ulotnych cieniach, które obecnie widzisz – odrzekł don Juan z uśmiechem.
Powiedziałem mu, że owe ulotne cienie staną się końcem mojego racjonalnego życia. Widziałem je wszędzie. Od czasu gdy wyszedłem wówczas z jego domu, nie byłem w stanie zasnąć po ciemku. Spanie przy włączonym świetle w ogóle mi nie przeszkadzało. Jednak z chwilą gdy je gasiłem, wszystko dokoła mnie zaczynało skakać. Nigdy nie dostrzegałem kompletnych postaci ani kształtów. Widziałem jedynie ulotne, czarne cienie.
– Umysł latawca jeszcze cię nie puścił – rzekł don Juan. – Został ciężko ranny. Robi wszystko, by zreorganizować swoją relację z tobą. Ale coś w tobie zostało na zawsze przerwane. Latawiec o tym wie. Prawdziwe niebezpieczeństwo leży w tym, że umysł latawca może zwyciężyć, doprowadzając cię do wyczerpania i zmuszając do zarzucenia dalszej walki, jeśli dobrze rozegra kartę sprzeczności pomiędzy tym, co on ci mówi, i tym, co ja ci mówię.

Bo widzisz, umysł latawca nie ma konkurencji – ciągnął dalej don Juan. – Kiedy coś orzeka, zgadza się z własnym zdaniem i każe ci wierzyć, że zrobiłeś coś wartościowego. Umysł latawca powie ci, że to, co ci mówi Juan Matus, to wierutne bzdury, po czym ten sam umysł zgodzi się ze swym własnym stwierdzeniem. A ty powiesz: “Tak, oczywiście, że to bzdury”. W taki właśnie sposób zostajemy pokonani.

Latawce są niezbędnym elementem wszechświata – ciągnął – i należy je traktować tak, jak na to zasługują – jako istoty potworne i budzące grozę. Dzięki nim wszechświat wystawia nas na próbę.
Jesteśmy energetycznymi sondami, stworzonymi przez wszechświat – mówił dalej, jak gdyby nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności – a ponieważ posiadamy energię obdarzoną świadomością, jesteśmy środkiem, dzięki któremu wszechświat staje się świadom samego siebie.
Latawce to nieprzebłagani rywale. Tylko tak można ich postrzegać. Jeśli nam się uda, wszechświat pozwoli nam trwać dalej.”






~ Carlos Castaneda






***



“Podczas gdy nie zawsze jesteśmy źródłem i przyczyną wszelkich niesprawiedliwości jakie się nam przydarzają, to my sami jednak powodujemy, że wkraczają w nasze życie. Matrix, nawet z całym swoim zepsuciem i brakiem balansu spowodowanym przez byty, które przekroczyły swoje naturalne miejsca, jest uczącym się programem całkowicie responsywnym na naszą ignorancję i słabości. Może decyzją drapieżcy jest zaatakować, ale naszą decyzją jest zaakceptowanie i podanie się atakowi.
System kontroli Matrixa może powodować nasze potknięcia poprzez elementy/cechy znajdujące się w nas, a które odpowiadają na te same niskie wibracje. Jeśli ignorujemy naszą intuicję, mamy „ślepe punkty” w naszej świadomości lub popełniamy haniebne czyny, poddajemy się niskim uczuciom – tym samym dajemy ścieżkę dostępu na podpięcia. Ataki energetyczne służą identyfikacji naszych własnych słabości, a tym samym wskazują dalszą ścieżkę w rozwoju duchowym.”

~ Tom Montalk



***************



Ten sam temat obecny jest w tradycyjnych wierzeniach Indian Ameryki Północnej, używających na ten sam fenomen nazwy wetiko.

W oparciu o te przekazy, Paul Levy napisał książkę pt. „Rozpraszając wetiko: łamanie klątwy zła” (2013), która jest dosyć udaną próbą przełożenia tej tematyki przekazów Indian Ameryki Północnej w kontekście tradycyjnie znanej nam psychologii i przybliżenia nam tematu w sposób, do którego nasz racjonalny umysł jest bardziej przyzwyczajony. Książka z tego co wiem nie została wydana jeszcze w języku polskim, dlatego poniżej przytaczam obszerny jej fragment w moim tłumaczeniu, które zapewne nie jest doskonałe, ale wierzę, że przybliży tematykę każdej zainteresowanej osobie.
„Jako gatunek, jesteśmy w trakcie ogromnej epidemii psychicznej, która warzyła się w kociołku ludzkości od początku czasu. Ta psycho-duchowa choroba duszy – którą rdzenni Amerykanie nazywali wetiko – może być uważana za błąd w systemie. Ożywia szaleństwo, które rozgrywa się w naszym życiu, zarówno indywidualnie, jak i zbiorowo, na arenie światowej.

Mitologie rdzennych Amerykanów przedstawiają mityczną postać wetiko jako wampirycznego ducha przejmującego władzę nad ludźmi, a który ucieleśnia chciwość i nadmiar. Wetiko był kiedyś człowiekiem, ale jego chciwość i egoizm przekształciły go w drapieżnego potwora. W rdzennej mitologii uważa się, że wetiko pobudza własną pobłażliwość i  autodestrukcyjne nawyki. Według poglądów Indian Ameryki Północnej, osoby, które stały się wetikosami, „straciły rozum”, co jest wyrażeniem  kojarzącym się nie tylko z szalonym umysłem, ale także z niewiedzą i nieświadomością tego co się tak naprawdę robi. Rdzenni Amerykanie często przedstawiali wetiko jako kogoś, kto ma lodowate, pozbawione miłosierdzia serce. Podobnie jak wampiry, osoby przejęte przez wetiko żerują na sile życiowej innych – ludzi i istot nieludzkich – bez dawania w zamian niczego o prawdziwej wartości.

Wydaje się, że słowo używane w języku Ojibwa służące opisaniu wetiko, windigo lub weendigo pochodzi od ween dagoh, co oznacza „wyłącznie dla siebie” lub od weenin igooh, co oznacza „nadmiar”. Według tradycji Indian Ameryki Północnej, potwór wetiko może żerować tylko na ludziach, którzy podobnie jak on, pobłażają sobie i nurzają się w nadmiarze. Skłonność ludzi do nadmiaru czyni ich podatnymi na przejęcie przez wetiko.

Podobnie jak wilkołak, wetiko jest czasami przedstawiany jako zmiennokształtny, który może pojawiać się w przebraniu za dobrego ducha. W rdzennych legendach, gdy wetiko zjada inną osobę, rośnie ona proporcjonalnie do posiłku, który właśnie zjadł, tak że nigdy nie może być pełna lub zaspokojona. Buddyzm przedstawia podobną postać, głodnego ducha, który swoimi otworami, zwężoną szyją i ogromnym, niewypełnionym żołądkiem, nigdy nie zaspokoi swoich nienasyconych pragnień. Na poziomie zbiorowym ten przewrotny proces wewnętrzny znajduje odzwierciedlenie w oszalałym społeczeństwie konsumpcyjnym, w którym żyjemy, kulturze, która nieustannie kibicuje niekończącym się pragnieniom, warunkując nas, by zawsze chcieć więcej.

Tak jak wirusy lub złośliwe oprogramowanie infekują komputer i programują go do samozniszczenia, wetiko programuje ludzki biokomputer do myślenia i zachowywania się w sposób autodestrukcyjny. Potajemnie operując przez nieświadome ślepe plamy (nieuświadomione problemy/cechy) w ludzkiej psychice, wetiko czyni ludzi nieświadomymi własnego szaleństwa, zmuszając ich do działania wbrew ich najlepszym interesom. Ludzie pod jego niewolą mogą, jak ktoś w ferworze uzależnienia lub w stanie traumy, nieświadomie stworzyć ten sam problem, który próbują rozwiązać, rozpaczliwie przywiązując się do rzeczy, która ich torturuje i niszczy.

Osoby przejęte przez wetiko cierpią na chorobę autoimmunologiczną psychiki. W zespole niedoboru autoimmunologicznego układ odpornościowy organizmu przewrotnie atakuje samego siebie czyli życie, które próbuje chronić. Próbując żyć, niszczy życie, ostatecznie niszcząc nawet siebie. W ten sam sposób, gdy wetiko przejmie żywą istotę, działa jak wypaczone przeciwciało, traktując zdrowe części systemu jako guzy nowotworowe, które chce wytępić.

Ten problem dotyczy nas wszystkich. Ludzie niszczą biosferę planety, od której zależy nasze przetrwanie. Wetiko znajduje się na dnie pozornie niekończącej się destrukcji, którą powodujemy w tej biosferze. Jednym z przykładów jest zniszczenie lasów deszczowych Amazonii, płuc planety. Innym przykładem jest wytworzenie nasion modyfikowanych  genetycznie, pozbawionych możliwości rozmnażania i tworzenia kolejnego pokolenia, co zmusza rolników co sezon do zakupu nowych nasion i uniemożliwia życie wielu biednym rolnikom. Gdyby planeta była postrzegana jako organizm, a ludzie postrzegani jako komórki w tym organizmie, takie nasiona byłyby rozpoznane jako komórki rakowe lub pasożytnicze, które  zwróciły się przeciwko zdrowym komórkom, niszcząc organizm, którego były częścią. Wydaje się, że nasz gatunek dokonuje masowego rytualnego samobójstwa w skali globalnej.

Bez względu na to jakiej nazwy użyjemy, wetiko jest bez wątpienia jednym z najważniejszych odkryć w historii ludzkości. Wskazując najwyższą wagę upowszechniania wiedzy o tym, jak działa ten drapieżnik umysłu, don Juan z książek Carlosa Castanedy określa go jako „temat tematów”, nie używa jednak nazwy „wetiko”, ale „latawiec”.

Ten rak duszy zarządza naszą percepcją ukrywając się i działając podstępnie, jest w nas i działa przez nas, ukrywając się przed byciem widzianym. Wetiko oślepia świadomość w taki sposób, że nie widzimy ukrytych przyczyn ukrytych za naszymi doświadczeniami. Wetiko jest formą psychicznej ślepoty, której nie widzimy, ale wydaje nam się widzialna.

Wetiko nastawia nasz geniusz kreacji rzeczywistości przeciwko nam, abyśmy byli oczarowani projekcyjnymi możliwościami naszego własnego umysłu. Ludzie dotknięci wetiko reagują na własne projekcje w świecie tak, jakby obiektywnie istniały i jakby funkcjonowały niezależnie nich, mylnie myśląc, że nie mają nic wspólnego z tworzeniem tego, na co reagują. Z biegiem czasu to bezustanne reagowanie i uwarunkowanie przez własną energię ma tendencję do generowania szalonych zachowań, które mogą manifestować się wewnętrznie lub na zewnątrz, na prawo i lewo. Jakby pod wpływem zaklęcia, jesteśmy w transie urzeczeni naszymi własnymi darami i talentami do śnienia naszego świata, nieświadomie hipnotyzując się daną nam przez Boga mocą tworzenia rzeczywistości, która obraca się przeciwko nam, torpedując nasz potencjał ewolucji.


Chociaż pochodzenie wetiko leży w psychice, w pewnym momencie rozwija się bardzo szybko,  staje się samowystarczalne i osiąga pozorną autonomię jak potwór Frankensteina. Ten patologiczny fragment może wchłonąć zdrowe części psyche, robiąc z nich niewolników. W ciągu dalszym tego procesu wetiko uzyskuje zwierzchnictwo nad psychiką, jak legendarny tygrys, który po przywróceniu do życia ze swoich kości pożera maga, który go wskrzesił. Po czym trzyma w niewoli swojego stwórcę, który nie jest w stanie uciec od piekła stworzonego przez samego siebie. Osoba tak dotknięta staje się twórcą swojego własnego koszmaru „science-fiction” z sobą w roli głównej.

Jesteśmy w tak zaawansowanym stopniu nieświadomie przejęci przez ducha wetiko, że pasożyt przejmujący kontrolę nad naszymi mózgami i psychiką oszukuje nas, swojego gospodarza, a my jesteśmy przekonani, że ​​karmimy się i wzmacniamy siebie, podczas gdy w rzeczywistości odżywiamy pasożyta. Zauważając naszą niemal nieograniczoną zdolność do samooszukiwania się, psychiatra R.D. Laing pisze, że „oszukujemy się własnym umysłem” (Laing, 73). Ludzie są szczególnie podatni na zaklęcia dzisiejszych mistrzów oszustwa, gdy nie mają kontaktu z żywą i samo-uwierzytelniającą się rzeczywistością ich własnego doświadczenia. Niewystarczająco znając naturę własnych umysłów, są nadmiernie podatni na przyjmowanie punktów widzenia i perspektywy innych, padają ofiarą dominujących przekonań stada i pasożyta wetiko. Kiedy zostajemy przejęci przez silniejsze siły psychiczne, nie wiemy, że jesteśmy przejęci przez coś innego niż my sami, co jest dokładnie tym, czego chce „wirus”  wetiko.


Wetiko może także podświadomie sączyć formy myślowe i przekonania do naszych umysłów, które po nieświadomym uruchomieniu karmią wirusa i ostatecznie zabijają gospodarza. Wetiko pragnie naszej twórczej wyobraźni, której jemu brakuje. W rezultacie, jeśli nie użyjemy boskiego daru naszej twórczej wyobraźni do tworzenia własnego życia, wetiko użyje naszej wyobraźni przeciwko nam, ze śmiertelnymi konsekwencjami. Drapieżnik wetiko konkuruje z nami o nasz własny umysł, chcąc znaleźć się na naszym miejscu. Zamiast suwerennych istot, które świadomie tworzą za pomocą własnych myśli, stajemy się nieświadomie kreacją autorstwa wetiko, bo patogen wetiko myśli dosłownie za nas.


Jeśli nie zdajemy sobie sprawy z ukrytych operacji jakie wetiko wykonuje na nas, jest tak jakby obcy, metafizyczny „inny” byt skolonizował nasz umysł i ustanowił pozornie autonomiczny reżim, „rząd cienia” w psychice, na zewnątrz odzwierciedlony również jako przez „rząd cienia”, uciskający nas w obrębie naszej własnej istoty. Wirus wetiko paraliżuje ego sprowadzając je do stanu unieruchomienia i bezsilności, z którego wampirycznie wysysana jest siła życiowa i potencjał energetyczny. Podobnie jak zombie, jesteśmy bezwolni, popycha się nami jak figurkami na szachownicy, gra i manipuluje jak marionetkami na sznurku. Te bezosobowe, niematerialne siły, trzymają nas pod kontrolą, bez naszej wiedzy i świadomości grają z ukrytej pozycji wykorzystując naszą własną nieoświeconą psychikę. Wirus wetiko może istnieć tylko dzięki „brakowi zalet” naszych zaciemnionych  i niezbadanych umysłów.


Gdy ta nieuczciwa, odrębna część włącza się w psychikę, zaczyna narzucać ego swoją wolę, manipulując, by uwierzyło, że to ono rządzi. Wetiko pozwala nam zachować naszą pozorną wolność i zdolność do przeżywania naszego „normalnego” życia, o ile nie stanowią one wyzwania ani nie zagrażają głębszym zamiarom tych złowrogich sił, aby scentralizować władzę i przejąć kontrolę. Ten wewnętrzny proces manifestuje się na zewnątrz w postępującej tendencji  do odradzania się faszyzmu w społeczeństwach i polityce.


Zmiennokształtne wetiko, przyjmujące naszą formę, ten nieprzewidywalny i bystry drapieżnik dostaje się pod naszą skórę i „wkłada nas” jako swoje przebranie, podszywając się pod nas, a my dajemy się nabrać na jego fałszywą wersję tego, kim jesteśmy. Oszołomieni jego sztuczną i zatrważającą inteligencją, stajemy się dla siebie nierealni. Oszukani i otumanieni, stajemy się fałszywymi duplikatami naszych oryginalnych, prawdziwych jaźni. Kiedy zostajemy przejęci przez byt wetiko, paradoksalnie możemy subiektywnie doświadczyć siebie w przekonaniu, że doświadczamy siebie samych, ironicznie będąc najbardziej od siebie oddalonymi. Jest to równoczesny stan zespolenia i rozdzielenia, ponieważ części psychiki, które oddzieliły się od świadomości, przytłaczają i przejmują całość poprzez nasze nieuświadomione martwe punkty, niewidoczne dla nas. Nie należąc już do siebie, zaczynamy identyfikować się z tym, kim nie jesteśmy, zapominając, kim naprawdę jesteśmy, a czyniąc to, skutecznie tracimy kontakt z naszą duszą.


Psychiatra C.G. Jung używa dla wetiko określenia Antimimos, którym opisuje „naśladowcę i zasadę zła” (Jung, 371). Antimimos odnosi się do rodzaju oszustwa, które można by uznać za kontr mimikrę. Ta antymimon pneuma lub inaczej „fałszywy duch”, jak nazywa się to w Gnozie (Apokryf Jana, Robinson, 120), imituje coś (w tym przypadku nas samych), ale z zamiarem uczynienia kopii służącej celom przeciwnym tym oryginalnym. Antimimos to nikczemna siła, która próbuje nas uwieść, aby sprowadzić nas na manowce; powoduje odwrócenie wartości, przekształcając prawdę w fałsz i fałsz w prawdę, prowadząc nas do zapomnienia kim jesteśmy. Kiedy dajemy się nabrać na podstęp ducha będącego w rzeczywistości wilkiem w owczej skórze, stajemy się zdezorientowani, tracimy poczucie naszego powołania duchowego,  celu naszego życia, a nawet nas samych. Pisarz i poeta Max Pulver powiedział, że „antymimon pneuma jest źródłem i przyczyną wszelkiego zła nękającego ludzką duszę”. Szanowany tekst gnostyczny Pistis Sophia mówi, że „antymimon pneuma przyczepiła się do ludzkości jak choroba” (Campbell, 254; por. Mead, 247ff.).


Gnostycy („ci, którzy wiedzą”) nazywają ten wywrotowy pasożyt umysłu „archonami”. [Arcona?? - MS] Każda tradycja mądrości ma swój własny sposób symbolizowania wetiko; rzeczywiście, oświecenie wetiko czyni tradycję mądrości godną tej nazwy. Te tradycje obejmują buddyzm, kabałę, hawajską hunę, mistyczny islam, szamanizm i alchemię. Pomocne jest znalezienie innych linii i tradycji, które objaśniają chorobę wetiko na swój własny sposób. W ten sposób nasze  wieloperspektywiczne spojrzenie może pozwolić nam zobaczyć coś, czego nie ujawnia żadna konkretna mapa lub model.

Wirusy, takie jak wetiko kopiują same siebie. Ale wirus nie może się sam replikować; musi użyć jakiegoś innego nośnika jako środka reprodukcji. Podobnie jak wampir, wirus wetiko pragnie tego, czego mu najbardziej brakuje – mistycznej esencji życia – „krwi” naszej duszy, naszej siły życiowej.

Wampiryczny „nieumarły” wirus wetiko jest zasadniczo „martwą”, nieorganiczną materią przyjmującą pozornie żywą formę; tylko w żywej istocie i poprzez nią jest w stanie mieć jakiekolwiek życie. Te psychiczne wampiry są zmuszone do replikowania się przez nas, abyśmy mogli następnie przekazywać je innym. W wetiko istnieje kod lub logika, która infekuje świadomość, podobnie jak DNA wirusa przenika do komórki i infekuje ją. Psychoza wetiko jest wysoce zaraźliwa, rozprzestrzeniając się przez kanały naszej wspólnej kolektywnej nieświadomości.

Ale wektory infekcji nie podróżują jak fizyczne patogeny. Ten wirus zarówno wzmacnia, jak i karmi się naszymi nieuświadomionymi ślepymi punktami, w ten sposób rozprzestrzeniając się w zamkniętym obszarze psyche. Największym niebezpieczeństwem zagrażającym dzisiejszej ludzkości jest prawdopodobieństwo, że miliony z nas tkwią w nieświadomości, wzmacniając nawzajem własne szaleństwo w taki sposób, że staniemy się nieświadomie współwinni naszej własnej destrukcji.

Najbardziej przerażającą częścią poddania się wpływowi wirusa wetiko jest to, że ostatecznie zanim ten akt nastąpi, konieczna jest akceptacja przez naszą wolną wolę, a konsekwencji czego, chętnie, choć nieświadomie i w niewiedzy jakie są skutki, poddajemy się naszemu niewolnictwu. Oznacza to, że nikt inny oprócz nas samych nie jest ostatecznie odpowiedzialny  za naszą własną sytuację. Choć „relatywnie” realny, z absolutnego punktu widzenia, wirus wetiko nie ma obiektywnego istnienia bez możliwości korzystania z naszych własnych umysłów. Na zewnątrz nie ma istoty, która mogłaby ukraść nasze dusze, wymyślony fenomen wetiko, powstaje całkowicie w sferze umysłu i podstępem skłania nas samych do oddania go we władanie.


W przypadku choroby wetiko nie jesteśmy zainfekowani przez fizyczny, obiektywnie istniejący poza nami wirus, dlatego w rzeczywistości nie ma się czego obawiać, poza samym sobą. Pochodzenie psychozy wetiko leży całkowicie w ludzkiej psychice. Fakt, że wetiko jest wyrazem czegoś wewnątrz nas, oznacza, że ​​lekarstwo na nas jest również w nas. Chociaż nie istnieje obiektywnie, patogen wetiko ma własną wirtualną rzeczywistość, która może potencjalnie zniszczyć nasz gatunek. Fakt, że to coś, co istnieje tylko jako funkcja nas samych, może nas zniszczyć, wskazuje nam tę niewiarygodnie ogromną, niewidzialną, ale w sumie niewykorzystywaną moc twórczą, która jest naszym prawem przysługującym z urodzenia.


Wetiko jest nielokalne, nie ograniczone do jednego miejsca, ponieważ jest wewnętrzną chorobą duszy, która wyraża się także  w  świecie zewnętrznym. Zatem nie jest ono ograniczone przez fałszywą dychotomię tematu/przedmiotu lub konwencjonalne prawa trójwymiarowej przestrzeni i czasu.

W rzeczywistości jedną z unikalnych sztuczek wetiko jest wykorzystanie faktu, że nie ma rzeczywistej granicy między wnętrzem, a zewnętrzem. Wetiko nielokalnie przekazuje informacje i konfiguruje zdarzenia na świecie, aby synchronicznie wyrazić siebie, co oznacza, że ​​tak jak we śnie wydarzenia w świecie zewnętrznym symbolicznie odzwierciedlają stan głębokiej psychiki każdego z nas. 


Jeśli nie rozumiemy, że nasz obecny światowy kryzys ma swoje korzenie i jest wyrazem ludzkiej psychiki, jesteśmy skazani na nieświadome powtarzanie i odtwarzanie niekończącego się cierpienia i zniszczenia w coraz bardziej wzmocnionej formie, jak gdybyśmy mieli powtarzające się koszmary.

W stopniu, w jakim nie jesteśmy świadomi istnienia tego wirusa umysłu, jesteśmy współwinni jego rozprzestrzeniania się. Ponieważ wetiko przenika podstawowe pole świadomości, potencjalnie wszyscy jesteśmy zainfekowani wetiko. Każdy z nas subiektywnie doświadcza wirusa wetiko na swój własny unikalny sposób, niezależnie od tego, jakich pojęć lub słów używamy, aby opisać swoje doświadczenia, a także niezależnie od tego czy wierzymy w takie rzeczy, czy nie. Jeśli zobaczymy kogoś, kto wydaje się być przejęty przez wetiko, prowadząc nas do myślenia, że ​​to on ma chorobę, a my nie, oznacza to, że jesteśmy pod kontrolą wirusa, ponieważ wetiko żywi się separacją, polaryzacją i strachem przed innymi.


Zaczynamy stawać się odporni na wetiko, kiedy rozwijamy w sobie pokorę i uświadamiamy  sobie, że każdy z nas, w każdej chwili, może potencjalnie być nieświadomie narzędziem działania tego wirusa. Podobnie jak wampir, wetiko nie znosi światła i oświecenia, gdy sobie to uświadomimy i zobaczymy jak potajemnie działa poprzez naszą własną świadomość, odbieramy mu pozorną autonomię i władzę nad nami, jednocześnie wzmacniając siebie.


Psychoza wetiko jest śnionym fenomenem, co oznacza, że ​​wszyscy każdego dnia potencjalnie uczestniczymy i aktywnie współtworzymy epidemię wetiko. Wetiko karmi się naszą zasadą przymykania oczu na jego działanie; im mamy niższą świadomość jego istnienia, im słabiej go rozpoznajemy, tym staje się potężniejszy i niebezpieczniejszy. Ponieważ pochodzenie wetiko tkwi w ludzkiej  psychice, rozpoznanie, jak ten wirus umysłu działa poprzez naszą nieświadomość, jest początkiem zdrowienia. Zwykle myślimy o oświeceniu jako o widzeniu światła, ale widzenie ciemności jest również formą oświecenia. Wetiko zmusza nas do zwrócenia uwagi na fundamentalną rolę, jaką psyche odgrywa w tworzeniu naszego doświadczania siebie i świata zewnętrznego. O naszej wspólnej przyszłości zadecydują przede wszystkim zmiany, które zachodzą w psychice ludzkości i to jest prawdziwym sednem świata.


Wetiko można zobaczyć tylko wtedy, gdy zaczynamy zdawać sobie sprawę z sennej natury naszego wszechświata, gdy rezygnujemy z punktu widzenia oddzielnej jaźni i rozpoznamy   głębsze pole, którego wszyscy jesteśmy ekspresją, którego jesteśmy częścią i przez które wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni. Energetycznym wyrazem tego uświadomienia i sposobem na rozpraszanie wetiko par excellence jest współczucie.


A także, największą ochroną przed przejęciem przez wetiko jest pozostawanie w kontakcie z naszym wewnętrznym Ja, wewnętrzną całością, która w rzeczywistości jest spokojna i opanowana, wtedy nasza Jaźń, całość naszej istoty staje się „nieprzejmowalna”. Kontakt z naszą prawdziwą naturą działa jak święty amulet lub talizman, osłaniając nas i chroniąc przed groźnym wetiko. Pokonujemy zło nie walcząc z nim (w tym przypadku, grając w jego grę, już od początku jesteśmy na straconych pozycjach), ale kontaktując się z częścią nas, która jest niewrażliwa na jego skutki. Dostrzegając wielowymiarowe sposoby, w jakie wirus wetiko zniekształca psychikę, możemy odkryć i doświadczyć niezniszczalnej części nas samych, która jest miejscem, z którego możemy mieć prawdziwy i trwały wpływ na nasz świat. To tak, jakby zło wirusa wetiko było samo w sobie narzędziem wyższej inteligencji, zaprojektowanej, by połączyć nas ze świętym, twórczym źródłem w nas samych. Testerzy ludzkości, te nielokalne siły wampiryczne są strażnikami progu naszej świadomej ewolucji.


Tak więc, mimo że wetiko jest dla ludzkości źródłem nieludzkości, jest jednocześnie największą katalityczną siłą ewolucji znaną ludzkości (jak również nieznaną), ponieważ jest ona impulsem do przebudzenia się z sennej natury Wszechświata. Podczas gdy typowy wirus mutuje, aby stać się odporny na nasze próby wyleczenia, zmienny wirus wetiko zmusza nas i staje się czynnikiem ewolucji. W sensie paradoksalnym nie leczymy wetiko; wetiko nas leczy. To niesamowite – to samo, co potencjalnie nas niszczy, jednocześnie nas budzi! Wetiko jest prawdziwym połączeniem przeciwieństw: jest najbardziej śmiercionośną trucizną i jednocześnie najskuteczniej uzdrawiającym lekiem. Czy wetiko nas zabije? Czy może nas obudzi? Wszystko zależy od uświadomienia sobie tego, co nam się ujawnia w doświadczaniu siebie i świata. Rokowania na epidemię wetiko zależą od tego, w jaki sposób będziemy ją śnili.”



~ Paul Levy, „Rozpraszając wetiko: łamanie klątwy zła” (Disspelling wetiko: breaking the curse of evil), 2013




http://regresja.net/tag/carlos-castaneda/