Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

niedziela, 5 marca 2023

MSZ Chin o USA




przedruk






MSZ Chin: Hegemonia amerykańska i zagrożenia z niej płynące



Od momentu, gdy po dwóch wojnach światowych i zimnej wojnie Stany Zjednoczone stały się najpotężniejszym państwem, zaczęły coraz bardziej otwarcie ingerować w sprawy wewnętrzne innych państw, zdobywać, bronić i utrzymywać swą hegemonię, stosować dywersję i infiltrację; oraz świadomie wszczynać wojny na szkodę społeczności międzynarodowej.

Stany Zjednoczone opracowały hegemoniczny scenariusz przeprowadzania „kolorowych rewolucji”, wszczynania regionalnych konfliktów, a nawet bezpośredniego wywoływania wojen pod przykrywką promowania demokracji, wolności i praw człowieka. Pozostając przy mentalności zimnowojennej, Stany Zjednoczone wspierały politykę blokową, inspirując konflikty i konfrontację. Rozszerzyły rozumienie bezpieczeństwa narodowego, nadużywały kontroli eksportu i forsowały przeciwko innym jednostronne sankcje. Wybiórczo odnosiły się do prawa i reguł międzynarodowych, powołując się na nie bądź ignorując je, w zależności od własnych interesów, a także próbując narzucić zasady służące ich własnym interesom w imię zachowania „ładu międzynarodowego bazującego na zasadach”.

Niniejsza analiza, prezentując istotne fakty, stanowi próbę pokazania nadużywania amerykańskiej hegemonii w sferze politycznej, militarnej, gospodarczej, finansowej, technologicznej i kulturalnej, aby zwrócić większą uwagę na szczeblu międzynarodowym na zagrożenia wynikające z praktyk Stanów Zjednoczonych dla światowego pokoju, stabilności oraz dobrobytu całej ludzkości.


Hegemonia polityczna – wymuszanie

Stany Zjednoczone od dłuższego czasu próbowały podporządkować inne kraje i cały ład światowy swoim własnym wartościom i systemowi politycznemu w imię promowania demokracji i praw człowieka.

Istnieje bardzo wiele przykładów ingerencji Stanów Zjednoczonych w sprawy wewnętrzne innych krajów. W imię „promowania demokracji” praktykowały nową doktrynę Monroe’a w Ameryce Łacińskiej, wzniecały „kolorowe rewolucje” w Eurazji, dyrygowały „wiosną arabską” w Azji Zachodniej i Afryce Północnej, przynosząc wielu krajom katastrofy i chaos.

W 1823 roku Stany Zjednoczone ogłosiły doktrynę Monroe’a. Choć chwalono ją hasłem „Ameryka dla Amerykanów”, w rzeczywistości dążyła ona do „Ameryki dla Stanów Zjednoczonych”.

Od tego czasu polityka kolejnych rządów amerykańskich wobec Ameryki Łacińskiej i Karaibów nacechowana była ingerencjami politycznymi, interwencjami zbrojnymi i dywersjami przeciwko miejscowym rządom. Od trwającej już od 61 lat wrogiej polityki wobec Kuby, jej blokadę, aż po obalenie Salvadora Allende w Chile, polityka Stanów Zjednoczonych w tym regionie oparta była na zasadzie „kto ulegnie – będzie się rozwijał, kto stawi opór – zginie”.

Rok 2003 rozpoczął szereg kolejnych „kolorowych rewolucji” – „rewolucja róż” w Gruzji, „pomarańczowa rewolucja” na Ukrainie, „tulipanowa rewolucja” w Kirgistanie. Departament Stanu otwarcie przyznawał, że odgrywał „kluczową rolę” w tych „zmianach reżimu”. Stany Zjednoczone ingerowały też w sprawy wewnętrzne Filipin, obalając prezydenta Ferdinanda Marcosa w 1986 roku, a następnie prezydenta Josepha Estradę w 2001 roku, w ramach tzw. rewolucji siły ludu.

W styczniu 2023 roku były sekretarz stanu Mike Pompeo wydał swoją nową książkę pod tytułem Never Give an Inch: Fighting for the America I Love. Ujawnił w niej, że Stany Zjednoczone planowały interwencję w Wenezueli. Plan polegał na zmuszeniu administracji Nicolasa Maduro do ugody z opozycją, pozbawieniu Wenezueli możliwości eksportu ropy naftowej i złota, wywarciu nacisku na jej gospodarkę i uzyskaniu wpływu na wybory prezydenckie w 2018 roku.

Stany Zjednoczone stosują podwójne standardy wobec reguł międzynarodowych. Widząc wyłącznie swój własny interes, odeszły od międzynarodowych traktatów i organizacji, przedkładając swoje prawo wewnętrzne ponad prawo międzynarodowe. W kwietniu 2017 roku administracja Donalda Trumpa poinformowała, że zaprzestaje finansowania Funduszu Ludnościowego Narodów Zjednoczonych (UNFPA), argumentując, że organizacja ta „wspiera lub bierze udział w zarządzaniu programem przymusowej aborcji i sterylizacji”. Stany Zjednoczone dwukrotnie, w 1984 i 2017 roku, opuszczały UNESCO.W 2017 roku ogłosiły porzucenie klimatycznych porozumień paryskich. W 2018 roku opuściły Radę Praw Człowieka ONZ, uznając, że organizacja ta jest „nastawiona przeciwko” Izraelowi i niezdolna do skutecznej obrony praw człowieka. W 2019 roku Stany Zjednoczone wycofały się z Traktatu o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych krótkiego i średniego zasięgu, by móc w nieskrępowany sposób rozwijać zaawansowane rodzaje broni. W 2020 roku ogłosiły wycofanie się z Traktatu o otwartych przestworzach.

Stany Zjednoczone blokowały także mechanizmy kontroli broni biologicznej, sprzeciwiając się negocjacjom w sprawie protokołu weryfikacyjnego do Konwencji o zakazie broni biologicznej (BWC) i utrudniając w ten sposób międzynarodowe inspekcje działań poszczególnych krajów związanych z tą bronią. Jako jedyny kraj na świecie dysponujący bronią chemiczną, konsekwentnie opóźniały zniszczenie jej zapasów i nadal unikają realizacji zobowiązań w tej sferze. Stanowią największą przeszkodę w realizacji koncepcji świata wolnego od broni chemicznej.

Stany Zjednoczone budują niewielkie bloki w ramach swojego systemu sojuszów. Forsują swoją „strategię indopacyficzną” w regionie Azji i Pacyfiku, tworząc niewielkie, zamknięte kluby w rodzaju „sojuszu pięciu oczu”, Quad, AUKUS, zmuszając kolejne kraje do opowiedzenia się po określonej stronie. Tego rodzaju praktyki są wyraźnie skierowane na tworzenie podziałów regionalnych, wzniecanie konfrontacji i podważanie pokoju.

Stany Zjednoczone dokonują arbitralnych ocen stanu demokracji w innych krajach, kreują sztuczną narrację „demokracja kontra autorytaryzm”, aby pogłębiać nieufność, podziały, rywalizację i konfrontację. W grudniu 2021 roku zorganizowały pierwszy „Szczyt Demokracji”, który wywołał krytykę i opór ze strony wielu krajów w związku z tym, że ośmieszał ducha demokracji i sprzyjał podziałom na świecie. W marcu 2023 roku odbędzie się kolejny „Szczyt Demokracji”, który odbierany jest niechętnie i nie będzie cieszył się szerszym poparciem.


Hegemonia militarna – woluntarystyczne użycie siły

Dzieje Stanów Zjednoczonych pełne są przemocy i ekspansji. Od chwili, gdy uzyskały one niepodległość w 1776 roku, wciąż dążyły do zbrojnej ekspansji: wymordowały Indian, najechały na Kanadę, prowadziły wojnę z Meksykiem, sprowokowały wojnę amerykańsko-hiszpańską, zaanektowały Hawaje. Po II wojnie światowej Stany Zjednoczone sprowokowały lub wznieciły wojnę koreańską, wojny w Wietnamie, w Zatoce Perskiej, Kosowie, Afganistanie, Iraku, Libii, Syrii, wykorzystując swą hegemonię militarną do osiągania celów ekspansjonistycznych. W ostatnich latach średnie amerykańskie wydatki na zbrojenia przekraczały 700 mld dolarów rocznie, co stanowiło 40% światowych wydatków na ten cel i kwotę większą od przypadającej na kolejne 15 państw. Stany Zjednoczone utrzymują ponad 800 baz wojskowych zagranicą, w 159 krajach, w których stacjonuje 173 000 żołnierzy.

Według autorów książki America Invades: How We’ve Invaded or been Militarily Involved with almost Every Country in Earth (Christopher Kelly, Stuart Laycock, America Invades: How We’ve Invaded or been Militarily Involved with almost Every Country in Earth, Bothell 2015), Stany Zjednoczone walczyły lub były zaangażowane militarnie w prawie wszystkich spośród 190 państw uznanych przez ONZ, za wyjątkiem trzech, które „oszczędzono”, bo Amerykanie nie mogli ich znaleźć na mapie.

Jak mówił były prezydent Jimmy Carter, Stany Zjednoczone są najbardziej skłonnym do wojny państwem w dziejach świata. Według programu badawczego Uniwersytetu Tuftsa „Introducing the Military Intervention Project: A New Dataset on U.S. Military Interventions. 1776-2019”, podjęły one w omawianym w raporcie okresie 400 interwencji zbrojnych na całym globie. 34% z nich przypadło na Amerykę Łacińską i Karaiby, 23% – na Azję Wschodnią i Pacyfik, 14% – Bliski Wschód i Afrykę Północną, a 13% – na Europę. Obecnie najwięcej działań podejmują na Bliskim Wschodzie, w Afryce Północnej i Subsaharyjskiej.

Publicysta „South China Morning Post”, Alex Lo, wskazuje, że Stany Zjednoczone od momentu swego powstania rzadko kiedy rozróżniały dyplomację od wojny. W XX wieku obalały demokratycznie wybrane władze wielu krajów rozwijających się, zastępując je proamerykańskimi reżimami marionetkowymi. Obecnie powtarzają swoją praktykę prowadzenia wojen zastępczych o niskiej intensywności i wojen dronowych na Ukrainie, w Iraku, Afganistanie, Libii, Syrii, Pakistanie i Jemenie.

Amerykańska hegemonia militarna wywołała cały szereg katastrof humanitarnych. Prowadzone w imię walki z terroryzmem operacje zbrojne Stanów Zjednoczonych po 2001 roku przyniosły śmierć ponad 900 tys. ludzi, w tym ok. 335 tys. cywilów, miliony rannych i dziesiątki milionów uchodźców. Wojna w Iraku w 2003 roku skutkowała śmiercią od 200 do 250 tys. cywilnych mieszkańców, w tym 16 tys. zabitych bezpośrednio przez wojska amerykańskie, a ponad milion osób pozostawiła bez dachu nad głową.

Stany Zjednoczone doprowadziły do pojawienia się 37 mln uchodźców na całym świecie. Od 2012 roku liczba uchodźców syryjskich zwiększyła się dziesięciokrotnie. Między rokiem 2016 a 2019 udokumentowano 33 584 ofiary konfliktu syryjskiego, w tym 3833 ofiary bombardowań przeprowadzanych przez koalicję z Amerykanami na czele. Stacja PBS ujawniła 9 listopada 2018 roku, że 1600 syryjskich cywilów zginęło tylko w wyniku nalotów na ar-Rakkę.

Trwająca dwie dekady wojna w Afganistanie wyniszczyła ten kraj. 47 tys. cywilów oraz od 66 do 69 tys. afgańskich żołnierzy i policjantów, w żaden sposób nie związanych z atakami z 11 września 2001 roku, zginęło w wyniku amerykańskich działań zbrojnych, zaś 10 mln osób musiało uciekać z własnych domów. Wojna w Afganistanie zniszczyła gospodarcze fundamenty tego kraju i zepchnęła Afgańczyków na skraj nędzy. Po ucieczce z Kabulu w 2021 roku Stany Zjednoczone oznajmiły, że dokonują zamrożenia aktywów afgańskich, należących do tamtejszego banku centralnego, o wartości 9,5 mld dolarów, co uznać można za ewidentną kradzież.

We wrześniu 2022 roku turecki minister spraw wewnętrznych, Suleyman Soylu, stwierdził, że Stany Zjednoczone prowadziły wojnę zastępczą w Syrii, przekształcili Afganistan w pole makowe i fabrykę heroiny, zepchnęły Pakistan w otchłań chaosu i pozostawiły Libię w stanie permanentnej wojny domowej. Amerykanie robią wszystko, by za wszelką cenę okraść i zniewolić ludność każdego kraju posiadającego jakieś zasoby surowcowe.

Stany Zjednoczone stosowały na dodatek przerażające sposoby prowadzenia wojny. Podczas wojny w Korei, wojny w Zatoce Perskiej, w Kosowie, Afganistanie i Iraku używały na masową skalę broni chemicznej i biologicznej, a także bomb kasetowych, zapalających, grafitowych i pocisków z zubożonym uranem, co skutkowało olbrzymimi stratami w infrastrukturze cywilnej, niezliczonymi ofiarami oraz trwałym skażeniem środowiska.


Hegemonia gospodarcza – rabunek i eksploatacja

Po II wojnie światowej Stany Zjednoczone podjęły działania na rzecz stworzenia systemu z Bretton Woods, Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz Banku Światowego, które wraz z planem Marshalla miały stworzyć międzynarodowy system monetarny ześrodkowany wokół dolara amerykańskiego. Poza tym Amerykanie zyskali hegemonię instytucjonalną w międzynarodowej gospodarce i finansach, poprzez manipulacje z systemami głosowania opartymi na większości ważonej, zasadami i porozumieniami organizacji międzynarodowych, w tym przez wprowadzenie zasady stosowania „większości 85%” oraz stosowanie własnych przepisów i regulacji handlowych. Czerpiąc z przewagi, jaką stanowi status dolara jako głównej międzynarodowej waluty rezerwowej, Stany Zjednoczone w zasadzie zbierają „lenno” z całego świata. Wykorzystując swą kontrolę nad organizacjami międzynarodowymi, zmuszają inne kraje do podporządkowania się amerykańskiej strategii politycznej i gospodarczej.

Stany Zjednoczone eksploatują za pomocą tego systemu „lennego” cały świat. Wyprodukowanie 100-dolarowego banknotu kosztuje zaledwie 17 centów, lecz inne kraje muszą oddać za taki banknot realne dobra o jego nominalnej wartości. Już pół wieku temu zaczęło być jasne, że Amerykanie cieszą się wyjątkowymi przywilejami i nie przejmują się deficytem spowodowanym przez swą walutę; używają bezwartościowego papieru do szabrowania zasobów i przemysłu innych narodów.

Hegemonia amerykańskiego dolara stanowi główne źródło niestabilności i niepewności w świecie. Podczas pandemii COVID-19 Stany Zjednoczone wykorzystały swoją globalną hegemonię finansową i wpompowały w światowe rynki biliony dolarów, obciążając tym inne kraje, w tym rozwijające się. W 2022 roku Rezerwa Federalna skończyła z wcześniejszą polityką łatwego pieniądza i przeszła do agresywnego podnoszenia stóp procentowych, wywołując zamieszanie na międzynarodowym rynku finansowym i znaczną deprecjację innych walut, takich jak euro, wiele z których spadło do poziomu nienotowanego od dwudziestu lat. W efekcie wiele państw rozwijających się musiało zmierzyć się z wysoką inflacją, deprecjacją waluty i odpływem kapitałów. Dokładnie o tym mówił niegdyś sekretarz skarbu w administracji Richarda Nixona, John Connally, który z satysfakcją, wyjątkowo trafnie stwierdził, że „dolar jest naszą walutą, lecz waszym problemem”.

Mając kontrolę nad międzynarodowymi organizacjami gospodarczymi i finansowymi, Stany Zjednoczone narzucają dodatkowe warunki udzielanej przez siebie innym krajom pomocy. Wymaga się od nich usuwania przeszkód na drodze amerykańskiego kapitału i spekulacji, żąda liberalizacji rynku finansowego, a ich polityka gospodarcza musi być zgodna ze strategią Stanów Zjednoczonych. Według „Review of International Political Economy”, 1550 programów kredytowanych realizowanych przez MFW w latach 1985-2015 w 131 krajach warunkowanych było spełnieniem przez nie dodatkowych warunków politycznych.

Stany Zjednoczone chętnie uciekają się do stosowania przemocy ekonomicznej wobec swych przeciwników. W latach 1980., chcąc wyeliminować konkurencję gospodarczą ze strony Japonii i przejąć nad nią kontrolę niezbędną do realizacji strategicznego celu polityki amerykańskiej, jakim było starcie ze Związkiem Radzieckim i uzyskanie dominacji nad światem, Waszyngton użył hegemonicznej siły finansowej przeciwko Japończykom, narzucając podpisanie porozumienia z Plaza. W efekcie uderzono w jena, zaś japońskie władze zmuszone zostały do otwarcia swego rynku finansowego i zreformowania systemu finansowego. Porozumienie z Plaza stanowiło ogromny cios dla dynamiki rozwoju gospodarki Japonii, skazując ten kraj na okres później nazwany „trzema zmarnowanymi dekadami”.

Amerykańska hegemonia gospodarcza i finansowa przekształciła się w bron geopolityczną. Stosując jednostronne sankcje i „długą rękę” swojej jurysdykcji, Stany Zjednoczone wprowadziły szereg przepisów wewnętrznych, takich jak International Emergency Economic Powers Act, Global Magnitsky Human Rights Accountability Act, Countering America’s Adversaries Through Sanctions Act, na których podstawie wydały szereg szczegółowych rozporządzeń wymierzonych przeciwko określonym krajom, organizacjom i osobom. Statystyki wskazują, że liczba amerykańskich sankcji przeciwko podmiotom zagranicznym wzrosła w okresie od roku 2000 do 2021 o 933%. Tylko administracja Trumpa wprowadziła w życie ponad 3900 sankcji, co oznacza trzy nowe sankcje dziennie. Stany Zjednoczone wprowadziły dotychczas sankcje ekonomiczne wobec blisko 40 krajów na całym świecie, w tym Kuby, Chin, Rosji, Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej, Iranu i Wenezueli, wywierając w ten sposób wpływ na prawie połowę ludzkości. „Stany Zjednoczone Ameryki” przekształciły się w „Stany Zjednoczone Sankcji”. Stosowanie własnej jurysdykcji zagranicą oznaczało zastosowanie tego instrumentu w charakterze środka władzy państwowej skierowanego przeciwko konkurentom ekonomicznym i mającego na celu ingerencję w międzynarodowe kontrakty gospodarcze. Oznacza to ewidentne odejście od zasad gospodarki wolnorynkowej, przez wiele lat tak promowanej przez Stany Zjednoczone.


Hegemonia technologiczna – monopol i presja

Stany Zjednoczone próbują przeszkodzić rozwojowi naukowemu, technologicznemu i ekonomicznemu innych krajów dzięki utrzymywaniu swej monopolistycznej władzy oraz środkom restrykcyjnym w sferze wysokiej technologii.

Stany Zjednoczone zmonopolizowały prawo własności intelektualnej w imię jej ochrony. Korzystając ze słabości innych krajów, przede wszystkim rozwijających się, w obszarze własności intelektualnej i uregulowań instytucjonalnych jej dotyczących, zapewniały sobie ogromne zyski dzięki monopolowi. W 1994 roku Amerykanie przeforsowali Porozumienie w sprawie Handlowych Aspektów Praw Własności Intelektualnej (TRIPS), narzucając amerykanizację procedur i standardów ochrony własności intelektualnej i próbując w ten sposób umocnić swój monopol technologiczny.

W latach 1980., chcąc powstrzymać rozwój japońskiej produkcji półprzewodników, Stany Zjednoczone wszczęły śledztwo nr 301, zbudowały sobie przewagę w negocjacjach bilateralnych dzięki zawartym przez siebie porozumieniom wielostronnym, zagroziły Japonii uznaniem jej za kraj stosujący nieuczciwe praktyki handlowe, wprowadziły cła odwetowe i na koniec zmusiły Tokio do podpisania amerykańsko-japońskiego porozumienia ws. półprzewodników. W efekcie japońskie firmy z tej branży wyeliminowano niemal całkowicie z udziału w światowej konkurencji, a ich udział w rynku spadł z 50% do 10%. Jednocześnie, korzystając z poparcia władz Stanów Zjednoczonych, swoją pozycję wzmocnili producenci amerykańscy, przejmując dużą część rynku.

Stany Zjednoczone upolityczniają kwestie technologiczne, używają je w charakterze broni i narzędzi ideologicznych. Nadużywając pojęcia bezpieczeństwa narodowego, wykorzystały aparat państwa do eliminacji i nałożenia sankcji na chińską firmę Huawei, ograniczyły dostęp jej produkcji na rynek amerykański, odcięły jej zaopatrzenie w mikroczipy i systemy operacyjne, a inne kraje zmusiły do wyeliminowania Huawei z tworzenia lokalnych sieci 5G. Namówiły nawet Kanadę do bezpodstawnego zatrzymywania i przetrzymywania przez prawie trzy lata w areszcie dyrektor finansowej firmy, Meng Wanzhou.

Waszyngton sfabrykował cały szereg argumentów pozwalających na uderzenie w chiński sektor high-tech konkurencyjny na rynkach światowych, umieszczając na liście przedsiębiorstw objętych sankcjami ponad 1000 podmiotów z Chin. Dodatkowo Stany Zjednoczone wprowadziły swoją kontrolę nad sektorem biotechnologii, sztucznej inteligencji i innych wysokich technologii, narzuciły ograniczenia eksportowe, zaostrzyły monitoring inwestycji, uderzyły w chińskie aplikacje do mediów społecznościowych, takie jak TikTok i WeChat; lobbowały w Niderlandach i Japonii, by kraje te ograniczyły eksport czipów, osprzętu i technologii do Chin.

Stany Zjednoczone stosowały ponadto podwójne standardy w sprawach dotyczących profesjonalistów w zakresie wysokich technologii z Chin. Aby ograniczyć możliwości chińskich naukowców, od czerwca 2018 roku skrócono ważność wiz dla studentów chińskich na kierunkach high-tech; pojawiały się też kolejne przypadki, gdy chińscy naukowcy i studenci przebywający w Stanach Zjednoczonych w ramach programów wymiany akademickiej byli w nieuzasadniony sposób prześladowani, a w sprawie chińskich badaczy na amerykańskich uczelniach wszczęto ogromne śledztwo.

Stany Zjednoczone umacniają swój monopol technologiczny, powołując się na obronę demokracji. Budując niewielkie bloki, takie jak „sojusz czipowy” czy „czysta sieć”, powiązały wysokie technologie z pojęciami „demokracji” i „praw człowieka”, przekształciły kwestie technologiczne w sprawy polityczne i ideologiczne, tworząc wymówki mające uzasadniać technologiczną blokadę innych krajów. W maju 2019 roku Waszyngton zaprosił 32 kraje na Konferencję Bezpieczeństwa 5G w Pradze, na której przygotowano deklarację praską mającą wykluczać z rynku chińskie urządzenia 5G. W kwietniu 2020 roku ówczesny sekretarz stanu Mike Pompeo ogłosił „drogę do czystego 5G”, plan mający pozwolić na stworzenie sojuszu technologicznego w obszarze 5G z partnerami związanymi wspólnymi poglądami na temat demokracji i przekonaniem o potrzebie obrony „cyberbezpieczeństwa”. Planowane środki stanowią w zasadzie próbę utrzymania przez Stany Zjednoczone ich hegemonii technologicznej przy pomocy budowanych w tej sferze bloków państw.

Waszyngton używa swej hegemonii technologicznej do przeprowadzania ataków cybernetycznych i inwigilacji. Stany Zjednoczone znane są od dawna jako „imperium hakerskie”, oskarżane o bezczelne operacje cybernetycznych kradzieży na całym świecie. Mają wszelkie niezbędne środki do tego rodzaju ataków i inwigilacji, w tym bazę analogowych stacji przekaźnikowych mających dostęp do telefonów komórkowych wykorzystywanych do kradzieży danych, aplikacje mobilne, narzędzia infiltracji serwerów w chmurze oraz kradzieży danych z kabli podmorskich. Lista byłaby tu długa.

Inwigilacja stosowana przez Stany Zjednoczone ma powszechny charakter. Każdy może być jej celem, niezależnie od tego, czy jest wśród rywali, czy sojuszników; nawet przywódcą krajów sprzymierzonych, takim jak była niemiecka kanclerz Angela Merkel i kilku prezydentów Francji. Dowodem inwigilowania sojuszników i partnerów są operacje wywiadu cybernetycznego, takie jak „Prism”, „Dirtbox”, „Irritant Horn” i „Telescreen”. Podsłuchiwanie sojuszników i partnerów wywołało wściekłość na całym świecie. Założyciel WikiLeaks, portalu, który ujawniał amerykańskie programy szpiegowskie, Julian Assange, powiedział, że „nie powinniśmy oczekiwać, że globalne mocarstwo wywiadowcze działać będzie z poszanowaniem zasad honoru i szacunku. Ma tylko jedną zasadę: nie ma żadnych zasad”.


Hegemonia kulturowa – szerzenie fałszywych narracji

Globalna ekspansja kultury amerykańskiej stanowi istotny element strategii Stanów Zjednoczonych. Nierzadko stosowały one narzędzia kulturowe, by wzmocnić i zachować swą światową hegemonię.

Stany Zjednoczone promują wartości amerykańskie w swojej kinematografii. Wartości amerykańskie i styl życia stanowią elementy ściśle powiązane z filmami, telewizyjnymi show, przekazami mediów oraz programów realizowanych przez sponsorowane przez władze instytucje kultury. W artykule pod tytułem The Americanization of the World, amerykański badacz John Yemma ujawnił broń stosowaną w ekspansji kulturowej Stanów Zjednoczonych: Hollywood, fabryki wizerunku i designu na Madison Avenue oraz linie produkcyjne firm Mattel czy Coca-Cola.

Amerykanie starają się utrzymać swą hegemonię kulturową za pomocą rozmaitych narzędzi. Najczęściej wykorzystywanym z nich są amerykańskie filmy; przypada na nie dziś 70% udziałów w światowym rynku. Stany Zjednoczone umiejętnie wykorzystują swą różnorodność kulturową, by oddziaływać na różne grupy etniczne. Hollywoodzkie filmy pokazywane na całym świecie głośno krzyczą o wartościach amerykańskich.

Amerykańska hegemonia kulturowa widoczna jest nie tylko pod postacią „bezpośrednich interwencji”, lecz również jako „infiltracja mediów” oraz „hejnału dla świata”. Zdominowane przez Stany Zjednoczone media zachodnie odgrywają wyjątkowo istotną rolę w kształtowaniu światowej opinii publicznej na korzyść ingerujących w sprawy wewnętrzne innych krajów Amerykanów.

Władze amerykańskie poddają ścisłej cenzurze firmy kontrolujące media społecznościowe, wymagając od nich posłuszeństwa. Jak informował kanał Fox Business Network, prezes Twittera, Elon Musk, przyznał 27 grudnia 2022 roku, że wszystkie platformy mediów społecznościowych uprawiają we współpracy z rządem amerykańskim cenzurę. W ten sposób amerykańska opinia publiczna pada ofiarą rządowej ingerencji zmierzającej do ograniczenia wszelkich niekorzystnych dla władz uwag. Google bardzo często sprawia, że strony internetowe znikają.

Mediami społecznościowymi manipuluje Departament Obrony Stanów Zjednoczonych. Z portalu dziennikarstwa śledczego „The Intercept” dowiedzieliśmy się, że w lipcu 2017 roku oficer amerykańskiego sztabu generalnego, Nathaniel Kahler, poinstruował zespół ds. polityki publicznej Twittera, by wzmocnić obecność 52 kont arabskojęzycznych, z których sześć miało otrzymać priorytet. Jedno z nich miało usprawiedliwiać ataki amerykańskich dronów w Jemenie, głosząc, że były to precyzyjne uderzenia, których ofiarami padli wyłącznie terroryści, a nie ludność cywilna. Realizując polecenia Kahlera, Twitter umieścił te arabskojęzyczne konta na „białej liście” pozwalającej na promowanie ich wpisów.

Stany Zjednoczone stosują podwójne standardy w dziedzinie wolności mediów. Brutalnie blokują i uciszają wszelkimi sposobami media z innych krajów. Waszyngton i Europa zablokowały dostęp do mediów rosyjskich głównego nurtu, takich jak Russia Today i Sputnik. Platformy takie jak Twitter, Facebook i YouTube otwarcie ograniczają dostęp do rosyjskich kont rządowych. Netflix, Apple i Google usunęły rosyjskie kanały i aplikacje ze swoich serwisów i sklepów internetowych. W sprawach związanych z Rosją stosuję się drakońską cenzurę na niespotykaną dotąd skalę.

Stany Zjednoczone wykorzystywały swoją hegemonię kulturową do wspierania „pokojowej ewolucji” w krajach socjalistycznych. Programują media i producentów kultury przeciwko państwom socjalistycznym. Pompują gigantyczne kwoty ze środków publicznych na sieci radiowe i telewizyjne wspierające ich infiltrację ideologiczną; a ich środki przekazu atakują kraje socjalistyczne w dziesiątkach różnych języków przy pomocy emitowanej w dzień i w nocy wybuchowej propagandy.

Stany Zjednoczone używają dezinformacji jako broni przeciwko innym krajom; stworzyły przemysłowy ciąg tych działań. Pracują w nich zespoły i ludzie wymyślający historie, a następnie rozpowszechniający je na całym świecie w ramach niemal nieograniczonych budżetów, manipulując opinią publiczną.


Wnioski

Sprawiedliwe działania przynoszą ich autorom szerokie poparcie, a niesprawiedliwe skazują ich sprawców na banicję. Hegemoniczna dominacja, stosowanie przemocy i używanie siły wobec słabszych, okradanie kogoś za pomocą siły lub matactwa, uprawianie gry o sumie zerowej – to działania przynoszące szkodę. Kierunku historii zorientowanego na pokój, rozwój, współpracę i wzajemne korzyści nie da się zmienić. Stany Zjednoczone tratowały prawdę za pomocą siły i deptały sprawiedliwość we własnych interesach. Te jednostronne, egoistyczne, wsteczne praktyki hegemoniczne wywołały rosnącą, intensywną krytykę oraz opór społeczności międzynarodowej.

Państwa powinny sobie okazywać wzajemny szacunek i traktować się na równi. Duże kraje powinny zachowywać się w sposób odpowiadający ich statusowi, stając na czele dążenia w kierunku nowego modelu relacji międzypaństwowych, stawiającego na dialog i partnerstwo, a nie konfrontację czy blokowość. Chiny przeciwne są wszelkiemu hegemonizmowi i polityce opartej na przemocy, odrzucają ingerencję w sprawy wewnętrzne innych krajów. Stany Zjednoczone muszą przeprowadzić poważny rachunek sumienia. Muszą przeanalizować krytycznie swe dotychczasowe działania, porzucić arogancję i stereotypy, odejść od praktyk hegemonicznych, dominacyjnych i przemocowych.




Źródło: https://www.fmprc.gov.cn/mfa_eng/wjdt_665385/2649_665393/202302/t20230220_11027664.html?fbclid=IwAR3COfn6Y5TNvkxWGMWeNrpyJtZlbO4CAJk-29XLk7Jj8sOiVPbr6baYWHc.




Za: Mysl Polska - myslpolska.info (28-02-2023) | https://myslpolska.info/2023/02/28/msz-chin-hegemonia-amerykanska-i-zagrozenia-z-niej-plynace/







https://www.bibula.com/?p=139155


Scott Ritter o wojnie na Ukrainie







przedruk



Ritter: Jesteście pionkiem na amerykańskiej szachownicy



Ze Scottem Ritterem o wojnie na Ukrainie, znaczeniu Polski dla Stanów Zjednoczonych i słynnym deep state w Waszyngtonie rozmawia Mateusz Piskorski.



– Mamy kolejną wizytę już Joe Bidena w Polsce. Czy uważa Pan, że podczas niej on i jego administracja zamierzają powiedzieć coś ważnego na temat wojny na Ukrainie?

– Prezydent Stanów Zjednoczonych nie podróżuje zagranicę bez powodu. Po prostu tak z Waszyngtonu nie wylatuje. Czas też nie jest przypadkowy, bo przypada na rocznicę rozpoczęcia Specjalnej Operacji Wojskowej. Mamy zatem do czynienia z warstwą symboliczną tej wizyty. Oświadczenia muszą więc współgrać z symboliczną datą. Spojrzałbym na poprzednie oświadczenia prezydenta Bidena, związane z bieżącą sytuacją. Powiedzmy jasno, co dzieje się teraz na Ukrainie. Strategicznym celem Stanów Zjednoczonych jest osłabienie Rosji. Victoria Nuland mówi o strategicznej porażce Rosji. Szef sztabu Mark Milley podzielił się wrażeniem, że Rosja już została pokonana strategicznie i taktycznie. To są fantazje. Rosja wygrywa. W rzeczywistości, według Jensa Stoltenberga, już wygrała. W wojnie, w której szczególny nacisk położony jest na artylerię, jeśli jednej ze stron brakuje amunicji, zwycięzcą będzie druga strona. Latem Ukrainie skończy się amunicja artyleryjska. NATO nie ma potencjału, by ją dostarczyć. To koniec. Niezależnie od głosów na Zachodzie na temat Rosji, każdy już wie, że Ukraina jest pokonana. Armia rosyjska stała się silniejsza i przygotowuje ofensywę, która po prostu Ukrainę zaleje. Zostanie ona zdemilitaryzowana zbrojnie. Jeśli zatem porównamy retorykę z rzeczywistością… Sądzę, że prezydent wie, iż NATO i Europa oczekują gwarancji dalszego wsparcia amerykańskiego, nawet w warunkach strategicznego zwycięstwa Rosji na Ukrainie. Jeśli utrzyma się obecny trend, zadeklaruje on wysłanie kolejnych wojsk do Polski pod postacią stałych baz. Może będzie to brygada, a może więcej, by zabliźnić polskie rany. Uważam, że Polska za mocno zaangażowała się w walkę Ukrainy. Uwierzyła, że NATO może uzbroić Ukrainę do takiego stopnia, że wygra ona wojnę z Rosją. Polska dopiero teraz zaczyna sobie zdawać sprawę, że nie będzie żadnego ukraińskiego zwycięstwa. Rosja, którą Polska wytyka palcem i którą ośmieszała, niedługo stać będzie u polskich granic i spoglądać na nią przez lornetkę.

Polska mówi o zwiększaniu swych sił zbrojnych. Ale bądźmy szczerzy: militarnie Polska nie jest w europejskiej czołówce. Daleko jej do tego. Szef Dowództwa Stanów Zjednoczonych w Europie (EUCOM), gen. Christopher Cavoli szczerze powiedział w ubiegłym miesiącu w Szwecji, że to, co się dzieje na Ukrainie, ma skalę i rozmiar, których nigdy nie byliśmy sobie w stanie wyobrazić. I nie jesteśmy na to gotowi. Skoro szef sił amerykańskich w Europie tak mówi, tym bardziej gotowa na to w najmniejszym nawet stopniu nie jest Polska.



– Ale mamy przecież szereg byłych amerykańskich wojskowych, jak choćby gen. Ben Hodges, który mówi, że Polska to regionalna potęga. I zaczynamy się zastanawiać, czy Stany Zjednoczone nie wciągną nas do tej wojny na Ukrainie.

– Ben Hodges jest na emeryturze. Jego praca polega dziś na przyciąganiu uwagi mediów amerykańskich, na promowaniu Bena Hodgesa jako osobowości telewizyjnej. Jego rola nie polega zatem na mówieniu prawdy i przedstawianiu rzeczywistych szacunków. Zajmuje się wyolbrzymianiem słabości Rosji i potencjału NATO. Jest twarzą medialną, która ma zaopatrywać masy w komunikaty pożądane przez władze. To propagandysta. Dowódcą żołnierzy, który brałby udział w wojnie i ryzykował życiem, jest gen. Cavoli. To jego słów powinniśmy słuchać. Ben Hodges niczym już nie dowodzi. Cavoli wyraził się jasno: NATO nie jest w stanie walczyć w tym starciu.

Zastanówmy się dobrze, czy Polska jest rzeczywiście militarną potęgą, jak mówi Hodges. Czy polska ma dużą armię zawodową? Nie. Śmiertelność niewyszkolonych żołnierzy w ewentualnym konflikcie będzie ogromna. Czy Polska przygotowywała się do takich operacji? Nie. Polska jest członkiem NATO, które nie przykłada dużej wagi do artylerii. Polska nie jest zatem wyposażona, wyszkolona i przygotowana do starcia, o którym mówi gen. Cavoli. Do wojny artyleryjskiej na niewyobrażalną skalę. Polska ma potencjał na armię około 160 tys. Straty Ukrainy, według niektórych szacunków, wynoszą dwukrotnie więcej, jeśli chodzi o zabitych, nie mówiąc już o rannych. Polska armia zniknęłaby z powierzchni ziemi po trzech miesiącach konwencjonalnej walki z Rosją na otwartym polu. Polska to nie supermocarstwo i nie ma takiego potencjału. I zostanie potęgą byłoby dla Polski wyjątkowo drogie. Koszt stworzenia profesjonalnej armii i jej wyposażenia do walki lądowej z Rosją byłby zbyt wysoki. Nie sądzę, by podołała mu polska gospodarka i zaakceptował go polski naród. Uważam, że Polska jest dziś w kłopotliwej sytuacji. Jej retoryka wymknęła się spod kontroli. To nie Stany Zjednoczone mogą wciągnąć ją do wojny na Ukrainie. To Polska próbuje do tej wojny wciągnąć Stany Zjednoczone. Nie wszyscy, lecz niektórzy w Polsce szepczą o Ukrainie zachodniej, że mogą ją jakoś włączyć do Wielkiej Polski. Według niektórych danych, Polska wysłała już tysiące najemników, którzy walczą po stronie Ukrainy i ponoszą duże straty. Mówi się teraz o polskim legionie…



– Tak, sił specjalnych.

– Pozwoli Pan, że powiem o siłach specjalnych coś, co mówię ich amerykańskim żołnierzom. Może ci goście nieźle wyglądają, ćwiczą, są umięśnieni, podobają się kobietom w knajpach, potrafią kopnąć w drzwi i skoczyć z helikoptera. Ale jeśli pójdą na wojnę z Rosją, wszyscy zginą z wrzaskiem na ustach. Bo Rosjan nie obchodzi to, że dobrze wyglądają, że mają bicepsy. Oni po prostu odpalą 20 tysięcy pocisków na ich pozycje. I żadne wyszkolenie sił specjalnych tu nie pomoże. Zginą, jak wszyscy pozostali. Jeśli ktoś mówi, że siły specjalne przydadzą się jakoś na Ukrainie, to nie ma pojęcia o współczesnej wojnie. One sprawdzają się na peryferiach, w konfliktach o niskiej intensywności, w zadaniach specjalnych. Ale na Ukrainie poziom brutalności jest niewyobrażalny. NATO nie jest na to przygotowane, a Polska jest jego członkiem. Powiem inaczej. Jeśli dziś wojna by się skończyła i Ukraińcy skierowaliby swoje brygady do Polski, nie bylibyście w stanie ich powstrzymać. Ich armia jest lepsza od waszej, mają dziś najlepszą armię w Europie. Mają doświadczenie bojowe i doświadczenie udziału w konflikcie na dużą skalę. Na polu bitwy ukraińskie wojsko pokonałoby polskie. Pokonałaby też Niemców, Francuzów, Brytyjczyków, każdego poza Amerykanami. A Rosja wyniszcza armię ukraińską. Więc co mogłaby zrobić armia polska przeciwko rosyjskiej?



– Sprawa jest jasna, jeżeli chodzi o wojnę konwencjonalną. A czy sądzi Pan, że teoretycznie możliwa jest eskalacja, na wzór tej opisanej w latach zimnej wojny przez Hermanna Kahna w jego teorii drabiny eskalacji, prowadząca do wojny jądrowej?

– Jest bardziej niż teoretycznie możliwa, jest prawdopodobna. Jedną z głównych przyczyn jest Polska, jej nieodpowiedzialna retoryka. Proszę zrozumieć, że Rosja nie użyje broni nuklearnej przeciwko Ukrainie. Nie ma takiej potrzeby, bo wygrywa. Postrzega też Ukrainę jako część narodu rosyjskiego, Ukraińców jako słowiańskich braci. Użyłaby broni atomowej przeciwko NATO, gdyby to NATO zagroziło jej egzystencji. Jest tu kilka możliwych scenariuszy. Jeden z nich to ten, w którym Ukraina otrzymałaby broń zdolną zagrozić Krymowi i głębi terytorium Rosji, a także nowo zdobytych terytoriów, których Zachód nie uznaje, ale to nie ma znaczenia. Uznaje je sama Rosja, więc każda próba ich zaatakowania jest atakiem na Rosję. Jeśli Bałtowie razem z Polakami myślą, że mogą liczyć na obronę i schować się za art.. 5 i zablokować Zatokę Fińską, albo odciąć szlaki do Kaliningradu, Rosja będzie musiała prawdopodobnie odpowiedzieć zbrojnie. Jeżeli Polska wprowadziłaby wojska na zachód Ukrainy, mielibyśmy konflikt, który rozszerzyłby się na Polskę. Polska wystawiłaby się w ten sposób na zbrojny odwet. Odpowiedzią rosyjską byłoby wówczas nie tylko uderzenie w polskie siły na Ukrainie, lecz również w możliwości Polski zaopatrywania tych sił. I to mogłoby uruchomić art. 5. Już mówiłem, że NATO nie jest w stanie walczyć z Rosją. Zaangażowano by dziesiątki tysięcy żołnierzy amerykańskich, ale wszyscy oni by zginęli – nie mają artylerii. A co by się stało, jeśli siły NATO skonfrontowałyby się z siłami rosyjskimi w wojnie konwencjonalnej i Rosja by wygrywała? Co by się stało, gdyby Rosja zniszczyła polskie siły na zachodniej Ukrainie i miałaby otwartą drogę do Warszawy? Czy NATO zdecydowałoby się na użycie broni nuklearnej, gdyby Rosja posuwała się naprzód? Gdyby Estonia, czy Litwa zdecydowały się na takie blokady, NATO nie miałoby jak odpowiedzieć na działania Rosji, poza użyciem broni atomowej. I to jest niebezpieczne. Ryzyko polega na tym, że retoryka Polski i nieodpowiedzialność krajów bałtyckich może doprowadzić do bezpośredniego starcia, na które NATO nie jest gotowe. I tego nie mówię ja, Scott Ritter, ale to mówi dowódca sił NATO. Jeśli doszłoby do wojny konwencjonalnej, NATO na 100% ją przegrywa. A jeśli przegra konwencjonalnie, będzie musiało użyć broni nuklearnej. Tymczasem Rosja nie wierzy w ograniczony konflikt jądrowy i użyje wówczas całego arsenału. I świat się skończy. Polacy to powinni zrozumieć: narażają swoimi nieodpowiedzialnymi działaniami na niebezpieczeństwo całą planetę. W imię czego? Czego bronią na Ukrainie? Mam nadzieję, że nie Stiepana Bandery, bo Polacy chyba wiedzą kim on był. Wiecie kim on był, wiecie kim są ukraińscy nacjonaliści i za czym się opowiadają. I popieracie ich. Po co? Czy naprawdę tak bardzo nienawidzicie Rosji? Czy gotowi jesteście poświęcić cały świat, żeby bronić władz w Kijowie, które zrobiły z Bandery bohatera narodowego? A wy ich popieracie. Nie rozumiem tego.



– Szczerze mówiąc, wiele osób w Polsce też tego nie rozumie. Ale Pan wysoko ocenia podmiotowość władz polskich. A my dostrzegamy ich zależność od Waszyngtonu, od Londynu. Czy nie sądzi Pan, że polskie wojsko, służby realizowałyby po prostu polecenia i instrukcje jastrzębi amerykańskich i brytyjskich?

– Nie jestem ekspertem w wewnętrznych sprawach politycznych Polski. Mam pewną wiedzę ogólną, ale nie mam głębszego rozeznania mechanizmów polskiej polityki. Proszę mi więc wybaczyć, jeśli powiem coś, co mogłoby świadczyć o moim braku wiedzy o Polsce. Sądzę, że Polska rządzona jest przez władze cywilne wyłonione we względnie uczciwym procesie wyborczym. Oczywiście, nikt nie jest doskonały, ale generalnie Polska jest demokracją. Polska jest też od dłuższego czasu członkiem NATO, które podkreśla znaczenie rządów cywilnych, cywilnej kontroli nad armią. Miałem niewiele do czynienia z wojskiem polskim, ale znam wielu ludzi, którzy współpracowali z polskimi zawodowymi kadrami oficerskimi. Polskie wojsko wykonuje rozkazy władz kraju. Ale może stawić opór. Sądzę, że polski korpus oficerski jest bardzo profesjonalny. Nie ma skłonności samobójczych. Wierzy, że jego misją jest obrona kraju. Jeżeli kazano by oficerom robić coś, co mogłoby doprowadzić do zniszczenia Polski, mogliby się przeciwstawić. Służby bezpieczeństwa działają natomiast zawsze w cieniu.

Zwiększenie liczebności polskich sił zbrojnych miało mieć na celu obronę Polski w kontekście tej całej nowej rzeczywistości. Nie można ignorować faktu, że armia rosyjska jest obecnie znacznie potężniejsza i groźniejsza niż przed rokiem. Rosja popełniła w ciągu tego roku wiele błędów. Ale jak każda struktura militarna, jej armia zidentyfikowała te błędy i wyciągnęła z nich wnioski. Wojsko rosyjskie jest więc doświadczone, zdolne do zniszczenia na polu walki wszelkich sił NATO. Myślę, że dowództwo wojska polskiego zdaje sobie sprawę, że jego obecny potencjał jest niewystarczający do stawienia czoła takiemu przeciwnikowi, jak Rosja. 300 tys. żołnierzy, których ma liczyć polska armia, nie wystarczy do zaatakowania Ukrainy zachodniej, ale też nie obroni Polski. Wierzę w profesjonalizm polskiej armii i jej kadry dowódczej realizującej zgodne z prawem rozkazy swojego kierownictwa politycznego. Nie mam jednak zaufania do polskich władz politycznych, bo wydaje mi się, że żyją one snami o potędze, oderwanymi od rzeczywistości. Obawiam się też, że ich przedstawiciele wierzą, iż Stany Zjednoczone uznają Polskę za istotną. Warto, żeby Polacy popatrzyli na los tych, których Stany Zjednoczone uznawały za swoich przyjaciół. Co się z nimi stało? Byliśmy przyjaciółmi narodu afgańskiego. Czym się to skończyło? Byliśmy przyjaciółmi Kurdów, i co? Byliśmy bardzo bliskimi sojusznikami z Niemcami, znacznie bliższymi niż kiedykolwiek z Polską. I właśnie zaatakowaliśmy Niemcy. Zaczęliśmy z nimi niewypowiedzianą wojnę, zorganizowaliśmy gospodarcze Pearl Harbour, wysadzają w powietrze Gazociąg Północny. Jeśli mogliśmy coś takiego zrobić Niemcom, co moglibyśmy zrobić wam? Uważajcie na tą amerykańską przyjaźń, bo czasami kończy się ona tragicznie. Nie ufajcie Stanom Zjednoczonym, wierzcie w to, co dobre dla Polski. Jeśli Stany Zjednoczone działają w sposób zwiększający bezpieczeństwo Polski, to świetnie. Ale Stanów Zjednoczonych Polska nie obchodzi. Powiem wprost: przejmujemy się Polską nie bardziej niż Ukrainą. A przecież pozwalamy na zniszczenie Ukrainy jako państwa narodowego. To samo zrobimy z Polską, by osiągnąć własne cele. Poświęcimy was. Nie obchodzicie nas, nie kochamy was, nie jesteśmy waszymi przyjaciółmi. Wykorzystujemy was w naszej wielkiej strategii geopolitycznej, która ma zabezpieczyć amerykańską hegemonię nad Europą i światem. Jesteście pionkiem na amerykańskiej szachownicy, którego możemy w każdej chwili poświęcić. Apeluję dlatego do każdego Polaka, by popatrzył co się dzieje za miedzą, na Ukrainie. Tak właśnie Ameryka traktuje swoich przyjaciół. Nie interesuje ich Ukraina, lecz wyłącznie ich polityka wobec Rosji. Po zniszczeniu Ukrainy, Polska jest następna w kolejce.



– Według oficjalnych danych, ponad 9 tysięcy polskich żołnierzy odeszło w ciągu ostatniego roku z armii. Ale przejdźmy do pytania o to, kto w Stanach Zjednoczonych koordynuje działania na Ukrainie, politycznie i militarnie. Kto podejmuje strategiczne decyzje? Zapewne nie Joe Biden…

– Ma Pan rację. Istnieje w Stanach Zjednoczonych pojęcie, może dość kontrowersyjne, deep state. Nie chodzi tu o jakiś ukryty rząd. Nie wierzę w coś takiego. Deep state to struktura biurokratyczna niepochodzących z wyboru urzędników, którzy gwarantują ciągłość kolejnych administracji. Przyjrzyjmy się Stanom Zjednoczonym od końca zimnej wojny. George H. W. Bush, klasyczny republikański konserwatysta zastąpiony został przez liberalnego demokratę, Williama Clintona. Jak z bicza strzał. Później zastępuje go George W. Bush, po ośmiu latach Barack Obama, później Donald Trump, Joe Biden. Jeśli zmieniałyby się przy każdej okazji kadry odpowiedzialne za politykę zagraniczną, rzucalibyśmy się z jednej części mapy świata na drugą. Tymczasem jeśli popatrzymy na naszą politykę wobec Rosji od czasów Busha, zobaczymy zaskakującą konsekwencję. Bo to właśnie deep state, establishment odpowiedzialny jest za utrzymywanie stałego kierunku. To cywilni urzędnicy, w Departamencie Stanu, w CIA, think-tanki, które dostarczają podparcia naukowego dla tej polityki. Funkcjonują tam takie drzwi obrotowe, ci ludzie zajmują raz stanowiska rządowe, raz pracują w think-tankach. Niezależnie od tego, czy chodzi o Republikanów, czy Demokratów. Niektórzy wykładają, np. w Georgetown. Formalnie nauczają, ale poza tym szerzą pewne dogmaty wśród kolejnych pokoleń liderów. Mamy przemysł zbrojeniowy, którego wpływy dominują dzięki zaangażowanym pieniądzom, relacjom w Kongresie. Jego operacje w bardzo dużym stopniu zależne są od polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Musi zatem działać w ramach ciągłości. Joe Biden odziedziczył politykę zagraniczną po Trumpie, Trump po Obamie. Po upadku Związku Radzieckiego polityka amerykańska polegała na niedopuszczaniu do wzmacniania Rosji. Używamy do tego różnych sposobów. W latach 1990., w czasach Clintona, wspieraliśmy słabe przywództwo Borysa Jelcyna, pozwalając oligarchom na grabienie rosyjskiej gospodarki, wspierając konflikt w Czeczenii mający na celu rozbicie Rosji. Gdy Jelcyna zastąpił Władimir Putin, musieliśmy się najpierw zorientować kim on jest. Gdy po raz pierwszy objął stanowisko, wielu wierzyło, że nie będzie w stanie wygrać kolejnych wyborów i będziemy mogli zainstalować nowego Jelcyna, wszystko będzie w porządku. Ale on wygrał wybory i George W. Bush musiał myśleć, w jaki sposób go osłabić. Na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa w 2007 roku okazało się, że Putin stoi na własnych nogach. Właściwie stwierdził tam, że Rosja nie będzie grała według naszych reguł. Że nie będą naszym chłopcem na posyłki, że są samodzielną Rosją, wielkim narodem. Wtedy administracja Obamy zaczęła operację zmiany reżimu w Rosji, którą nazywamy resetem. Chcieliśmy utrzymać u władzy Dmitrija Miedwiediewa i zrobić z niego Jelcyna. Ale jednocześnie podejmowaliśmy działania, by ogólnie Rosję osłabić. Jak można mówić o resecie i w tym samym czasie zapraszać Ukrainę do NATO? Przecież to świadome osłabianie Rosji i doprowadzanie do jej rozpadu. Ale to się nie udało. Putin okazał się silniejszym przywódcą niż się spodziewaliśmy. Jego pozostawanie na stanowisku doprowadziło do radykalizacji naszej polityki. W 2014 roku mieliśmy przewrót w Kijowie. W Polsce o tym wiecie, nie wierzę, żeby Polacy byli tak naiwni, jak wielu Amerykanów, którzy mówią, że to była uprawomocniona rewolucja.



– Rewolucja godności, jak to nazwali…

– Tak, bardzo godnie. W Polsce to wiecie, bo pamiętacie o Banderze, o tym, czym jest zachodnia Ukraina; wiecie, jakie zło czai się we Lwowie i innych ośrodkach w tym regionie; że ta ideologia eksplodowała podczas przewrotu pod postacią Prawego Sektora i niektórych innych partii. Wiecie, co stało za interwencją rosyjską na Donbasie, o co chodziło w porozumieniach mińskich. Teraz wiemy też, że te porozumienia były tylko elementem szarady. Petro Poroszenko nie zamierzał ich wcielać w życie, podobnie jak Wołodymyr Zełeński. Wiemy, że Hollande, a później Macron, że Merkel – wszyscy przyznają, że to było gra na zwłokę, na zyskanie czasu. Wiecie też, jak u waszych granic zbrojono armię ukraińską. Polska brała w tym udział, w szkoleniach – wiedzieliście do jakich działań armia ukraińska była szkolona. W tej wojnie nie chodzi o niesprowokowany akt rosyjskiej agresji. Celem tej wojny jest wykorzystanie Ukrainy przez Stany Zjednoczone i NATO jako siły zastępczej mającej osłabić Rosję. Ale to nie jest polityka Bidena, to po prostu polityka amerykańska. Podam przykład pokazujący jak słaby jest Biden. Występował on z programem jedynego celu w sferze polityki jądrowej. Tym celem miało być odstraszanie i dlatego Ameryka miała nigdy nie uciekać się do uderzenia prewencyjnego. Broń nuklearna miała być używana wyłącznie w odpowiedzi na jej użycie przez innych. W grudniu brałem udział w konferencji, na której pytałem urzędnika zajmującego się kontrolą zbrojeń w Departamencie Stanu dlaczego zrezygnowano z tego, by przejść do doktryny uderzenia wyprzedzającego. Usłyszałem w odpowiedzi, że grupa międzyagencyjna nie była gotowa na taką zmianę. Ta grupa to sieć wszystkich resortów i struktur odpowiedzialnych za bezpieczeństwo narodowe, której forum jest Narodowa Rada Bezpieczeństwa. Interagencyjność definiowana była jako pewien proces koordynacji, lecz grupa stała się teraz podmiotem. I to ona nie była gotowa na zmianę. To właśnie deep state, o którym mówiłem. Stały, nie pochodzący z wyboru organ decyzyjny, który trwa mimo zmian administracji. Deep state się nie zmienia. To oni podejmują decyzję. Wspomniał Pan o Victorii Nuland. Ona jest w kręgach władzy od dłuższego czasu. Jest częścią deep state, przechodzącą przez te obrotowe drzwi, o których mówiłem. Lloyd Austin był generałem, później pracował w korporacji Raytheon, a teraz jest sekretarzem obrony, potem przejdzie na jakieś inne stanowisko. Też jest częścią deep state. Joe Biden to tylko człowiek w Białym Domu.



– Zatem jest to także wyjaśnienie tego, co stało się z oczekiwaniami związanymi z prezydenturą Trumpa, myślę, że to prawda, jeśli chodzi o dostarczanie broni na Ukrainę, że to zaczęła robić administracja Trumpa, w 2017, jak myślę, przynajmniej jakieś rodzaje broni zostały wówczas dostarczone. I jeszcze jedno pytanie, odnośnie kompleksu deep state, jego twarzy, mniej lub bardziej widocznej: co sądzi Pan o Williamie Burnsie, ponieważ wiemy, że w pewnym stopniu rozumie on egzystencjalny interes Rosji. Mam tu na myśli, że w innym wywiadzie zauważył Pan, że według przecieków z czasów, kiedy był on ambasadorem w Moskwie, miał zrozumienie dla Rosji, więc jak sądzi Pan, czy jest on jednym z jastrzębi partii wojny, czy też mniej lub bardziej umiarkowanym politykiem?
– Osobiście uważam, że William Burns jest być może jedyną szansą na pokój, jaką mamy. To nie oznacza, że jest gołąbkiem pokoju – nie jest. To nie znaczy też, że jest prorosyjski – nie jest. Ale jest pragmatykiem, jest realistą, rozumie Rosję i rosyjski sposób myślenia. Obecnie jest wielu ludzi w Waszyngtonie, których można zaliczyć do kategorii zaklinaczy Putina. To typ ludzi, których w Ameryce nazywamy zaklinaczami koni, tj. zajmującymi się ich uspokajaniem. Mamy u nas dużo strachu przed Putinem, więc zaklinacze Putina szepczą Ameryce, aby go uspokoiła, a jest to mocno uproszczona wizja, w której jeden człowiek jest emanacją zła, dyktatorem. Burns nie kupuje tego; wie, kim jest Putin; wie, jaka jest Rosja. Nie twierdzę przez to, że wspiera Rosję, bądź jest jej przyjazny. Kiedy wkraczałem w dorosłość w latach 1980-tych, w czasach administracji Reagana, wstępując do Marine Corps, zajmując się kwestią kontroli zbrojeń, był taki gość, który nazywał się Richard Pipes, bardzo znany profesor z Harvardu, i był jednym z doradców Ronalda Reagana. Pipes nie lubił ZSRR, był bardzo twardym antykomunistą, jednakże napisał kilka książek, w tym książek o nacjonalizmie i narodach w ZSRR, klasyczną książkę. Ta książka jest pełna wiedzy, pełna zrozumienia, pełna nieocenionych informacji, napisana przez kogoś kto nienawidził ZSRR, antykomunistę, ale nie możesz odrzucić tej książki ze względu na ideologię, a powinieneś ją czytać ze względu na zawartą w niej wiedzę. William Burns ma wiedzę, jego wiedza o Rosji, wie Pan, on może mieć swoją prywatną opinię, ale nie jest ideologiem. Nie jest zaklinaczem Putina, a także nie został postawiony na czele CIA, bo był szpiegiem, ale dlatego, że był dyplomatą. Został szefem CIA, bo zarządzał tym, co nazywają back channel, tajnymi kanałami komunikacji. Jeśli badasz historię USA, historię z czasów zimnej wojny to wiesz, że prawdopodobnie realizacja koncepcji tajnych kanałów komunikacji uratowała świat, gdyż zwłaszcza administracja Kennedy’ego używała intensywnie tajnych kanałów komunikacji do kontaktów z przywództwem radzieckim za czasów Chruszczowa podczas kryzysu kubańskiego. Oficjalne stosunki nie istniały, spór eskalował i to użycie tajnych kanałów komunikacji pozwoliło zakończyć konflikt pokojowo i przyjaźnie. William Burns został szefem CIA, gdyż CIA, będąc tradycyjnie służbą wywiadowczą, posiada szerokie kontakty na całym świecie, w tym tajne kanały komunikacji z rządami, dlatego kiedy sytuacja wyklucza wysłanie w jakieś miejsce Tony’ego Blinkena, który nadaje się do konferencji prasowych, wygłaszania oświadczeń etc., Biden może wysłać Burnsa, który będzie porozumiewał się kanałem nieoficjalnym, usiądzie do bardziej szczerej rozmowy ze swoim odpowiednikiem.

Myślę, że taką właśnie rolę pełni dzisiaj Burns. Jest tym, który rozumie rzeczywistość, który rozumie konsekwencje. Ostrzegał nas w memorandum napisanym w lutym 2008 roku pt. Nyet means nyet (Nie – znaczy nie), stwierdzał, że zaproszenie Ukrainy do NATO z pewnością spowoduje rosyjską interwencję zbrojną. Mądry człowiek… Jego oceny, jego konkluzje. Jest tym, który być może mógłby znaleźć dyplomatyczne wyjście z obecnej sytuacji. To nie będzie łatwe, bo mamy dzisiaj ogromną rusofobię, zaklinacze Putina są wszędzie, jak również istnieje problem radzenia sobie z dynamiką amerykańskiej polityki – użyję porównania do statku, tankowca pełnego ropy, albo wycieczkowca pełnego ludzi – kiedy on już jest pod parą i rusza, nabiera pędu, nie jest łatwo i szybko zmienić jego kierunek – tak właśnie wygląda amerykańska polityka od G. H. W.Busha aż do dziś. Potężny deep state ma swój impet, który prowadzi nas określoną ścieżką i jest niezwykle trudne, nie tylko go zatrzymać, ale i zmienić jego kierunek. To wymaga czasu. Ale w końcu, jeśli narzędzia do sterowania znajdują się w twoim ręku, możesz zwolnić i rozpocząć zmianę kierunku. Myślę, że William Burns jest tym człowiekiem, który może też panować nad silnikami statku, zmniejszyć ciśnienie pary i odejść od tego, co wydaje się być drogą prowadzącą do konfliktu nuklearnego. Jest jednym z nielicznych jasnych punktów, jakie widzę w administracji Bidena, ponieważ Joe Biden z wielu powodów – a nie jestem tu po to, aby atakować prezydenta – nie jest przygotowany do wypełnienia zadań, które przed nim stoją.



– Nawiasem mówiąc uważam, że William Burns jest jedynym spośród amerykańskich elit, który jest w bezpośrednim kontakcie ze swoimi rosyjskimi odpowiednikami, czyli jest to jedyny kanał komunikacji.

– Myślę, że to bardzo istotny kanał. Wiemy, że Blinken i Austin próbują również nawiązać kontakty ze swoimi odpowiednikami, ale Rosjanie nie odbierają telefonów. Każdy z nich posiada jakąś formę łączności, ale to bardzo powierzchowne. Prawdziwie poważne rozmowy prowadzi William Burns ze swoim rosyjskim odpowiednikiem.



– No, właśnie. Ostatnio ujawnił Pan jedną z najbardziej szokujących informacji o fakcie koordynowania przez amerykańskich wojskowych ataków na cele cywilne w rejonach kontrolowanych przez Rosjan. Mam tu na myśli koordynację systemów HIMARS. Czy mógłby Pan nam powiedzieć, jakie inne rodzaje uzbrojenia ukraińskiego są koordynowane lub zależą od decyzji wojskowych amerykańskich? Jaki jest zakres działań amerykańskich w tym względzie tam, na Ukrainie?

– Odpowiadając na te pytania muszę najpierw stwierdzić, że nie jestem dziś w rządzie, nie jestem w armii i nie mam absolutnej pewności, co się tam dzieje. Ale gdybym miał, nie mógłbym tego powiedzieć. Więc otrzymuje Pan odpowiedź od kogoś, kto jest poza rządem, kto patrzy z zewnątrz..



– Ale jest ekspertem, a to ważne…

– Nie lubię terminu „ekspert”, gdyż – zawsze opowiadam żartem – w jaki sposób stałem się ekspertem od inspekcji w terenie? Czy naprawdę byłem najlepszym ekspertem od tych inspekcji na świecie? Albo czy byłem pierwszą osobą, która to robiła? Bo to najszybsza droga, żeby stać się ekspertem – być jedynym, który to zrobił, to wtedy też stajesz się jedynym, który to robi i wówczas stajesz się ekspertem. A ja zdaję sobie sprawę z tego, jaka jest różnica między prawdziwym ekspertem, a kimś, kto staje się ekspertem we wspomniany sposób. Powiedziałbym tak, mam dobrego znajomego, byłego oficera CIA i analityka Raya McGoverna, i ma on ogromną wiedzę. Ludzie w jego wieku i z jego doświadczeniem zazwyczaj bywają mądrzy. I on powiedział kiedyś, że jedna sprawa to działać według własnego odczucia, swojej własnej analizy, ale najlepszą rzeczą jest przede wszystkim słuchać, co inni ludzie mówią tobie. Zatem, kiedy chodzi o kwestię wspomagania w kierowaniu ostrzałem, ja po prostu słucham innych ludzi i słyszałem wielu oficjeli ukraińskiego wywiadu, którzy mówili – naprawdę! – dostajemy koordynaty od amerykańskich wojskowych za pośrednictwem centrum dowodzenia na terytorium NATO – podobno gdzieś w Polsce. Może w Niemczech, ale myślę, że jednak w Polsce. Ok. I mamy też artykuł „New York Timesa”, który mówi o specyfice wyboru celów głównie przez system HIMARS, który jest systemem o bardzo znacznej wartości, ze ściśle wyliczoną ilością amunicji – każda jednostka amunicji jest na wagę złota, nie możesz sobie nią strzelać, gdzie popadnie, dlatego, żeby choćby zapewnić przetrwanie systemów HIMARS w tych okolicznościach, konieczna jest wykwalifikowana kadra, która przychodzi wraz z nimi. Wybierasz miejsce skąd będą operować, a potem musisz mieć miejsce do ich ukrycia. HIMARS musi być dobrze ukryty, potem przemieszcza się do konkretnego miejsca i to kiedy pojawia się luka w obserwacji ze strony rosyjskiej. Zatem mamy lukę w obserwacji, nie mamy rosyjskich dronów nad głowami, nasze drony latają, musimy włączyć elektroniczną ochronę przeciwdronową, żeby w razie czego zestrzeliła drony przeciwnika, musimy się upewnić, czy akurat nie przelatują rosyjskie satelity i inne środki obserwacji. To wszystko musi razem zadziałać. Ukraina nie jest w stanie tego zrobić. Nie jest do tego zdolna. Takie specjalne centrum koordynacji gdzieś w Europie robi to wszystko dla Ukraińców. To tam rozpoznają okno możliwości i informują o tym, że można wyciągnąć HIMARSy z ukrycia i przemieścić się do wybranych lokalizacji, z których atak może zostać wykonany, a jednocześnie zapewniającej bezpieczeństwo i możliwość szybkiego wycofania systemu do nowego, wcześniej wybranego, miejsca ukrycia. W takich okolicznościach nie ma czasu na pozostawianie decyzji odnośnie konkretnych celów Ukraińcom. Decyzja o celach zostaje podjęta w centrum operacyjnym. Taka decyzja wymaga uprzedniego przeprogramowania systemu. Zatem cel ataku zostaje wybrany przez USA albo zaaprobowany przez USA. Jeśli Ukraińcy mówią, że chcą uderzyć w konkretny cel, polityczną decyzją USA jest, że nie będzie przeszkadzać Ukrainie w atakowaniu celów na terenie Donbasu, bo to terytorium ukraińskie, nie rosyjskie. Ukraińcy w tym wypadku nawet dokładnie nie opisują celów mówiąc po prostu np. „w ten rejon chcemy uderzyć”. Dla Amerykanów najważniejszy jest zasięg celu ataku, gdyż na tej podstawie tworzą przestrzeń operacyjną HIMARS-ów. Nie mogą nie wiedzieć, gdzie znajduje się cel, gdyż wówczas nie mogliby zaplanować na jakim terenie HIMARS może działać. Wszystkie te działania dokonywane są przez USA. W ten sposób kontrolują systemy. Ukraińcy strzelają, a później wycofują HIMARS-a do upatrzonej lokalizacji, która ma być bezpieczna. Następnie obserwują reakcję Rosjan i znowu przemieszczają HIMARS-y do kolejnej lokalizacji, aby utrzymywać je w ciągłym ruchu. Niektóre źródła mówią, że Elon Musk przekazał Ukraińcom system satelitarny Starlink, ale inni twierdzą, że na tym systemie nie można już polegać. Następna sprawa. Konflikt z Państwem Islamskim, w Iraku i Syrii. USA podjęły decyzje o zminimalizowaniu udziału wojska amerykańskiego w działaniach lądowych. Dostarczaliśmy wsparcie Irakijczykom i syryjskim Kurdom, aby mogli walczyć z ISIS. Na ziemi mieliśmy personel operacji specjalnych jak SEALS, Delta Force itd. Byli oni wyposażeni w tablety i odbierali dane z centrów operacyjnych i potem te tablety komunikowały się z odbiorcami. Dla Irakijczyków nie był to zbyt wydajny system – problemem było tłumaczenie celów i koordynatów. Dlatego przekazano te tablety Irakijczykom, którzy mogli teraz komunikować się bezpośrednio z wywiadem i siłami specjalnymi. Przekazano również te tablety Kurdom. A więc mamy teraz system, w którym nasze siły specjalne mogą szkolić naród gospodarza lub naszych partnerów w używaniu tych tabletów, a następnie nasze siły specjalne mogą im udzielać bezpośredniego wsparcia, używając danych wywiadowczych otrzymywanych z centrów operacyjnych i wtedy i oni mają swoich profesjonalistów. To właśnie dzieje się dziś na Ukrainie. Siły ukraińskie na poziomie taktycznym i operacyjnym używają tej drogi do bezpośredniego współdziałania z amerykańskimi siłami specjalnymi i amerykańskimi specjalnymi zespołami, które są obeznane z możliwościami ukraińskich sił używających amerykańskich danych wywiadowczych do zrozumienia i uświadomienia sobie warunków pola bitwy i rosyjskich możliwości oraz wspomagając ukraińskie siły w kierowaniu ogniem na rosyjskie pozycje, w manewrach wojsk ukraińskich, w wykrywaniu luk w rosyjskiej obronie, w śledzeniu rosyjskich postępów, pomocy siłom ukraińskim w unikaniu pułapek. To wszystko dzieje się dzisiaj. Ktoś mógłby powiedzieć, że Ameryka jest stroną tego konfliktu. Odpowiedź brzmi: tak, jest!



– Czy to oznacza również odpowiedzialność za zbrodnie wojenne na Ukrainie?

– Uważam, że USA posiada wiedzę na temat celów, gdyż jesteśmy zaangażowani w proces decyzyjny, który prowadzi do naciśnięcia spustu i wystrzału, który razi cele cywilne. I pomimo tego, że to ukraiński palec naciska spust i to Ukraińcy ładują amunicję, właśnie my sprawiliśmy, umożliwiliśmy, że do tego doszło. Bez nas to by się nie wydarzyło. Dlatego jesteśmy zbrodniarzami wojennymi. Uważam, że każdy Amerykanin, który bierze w tym udział, może być narażony na oskarżenie o zbrodnie wojenne, pamiętając oczywiście, że Stany Zjednoczone nie uznają żadnego sądu, który posiada taką jurysdykcję, zatem nigdy nie zostaniemy oskarżeni o zbrodnie wojenne.



– Właśnie. Idąc dalej. Wspomniał Pan o błędach strony rosyjskiej popełnionych w ciągu ostatniego roku. Chciałbym zapytać o dwa spośród nich. Może nie uważasz ich za pomyłki, jednak zapytam. Pierwsze pytanie dotyczy możliwości, gdyż zadajemy sobie pytanie, dlaczego Rosja nie próbuje likwidować kanałów, którymi dostarczana jest na Ukrainę broń z terytorium Polski, poprzez, nie wiem, zajęcie zachodnich regionów Ukrainy, przez które przechodzi korytarz dostaw z Polski. Jak Pan wie, Węgry odrzuciły pomysł przekazywania broni na Ukrainę, Słowacja mniej lub bardziej dystansuje się od tego pomysłu, ale Polska stanowi główny punkt przerzutowy. Dlaczego zatem Rosja nie próbuje zniszczyć infrastruktury, czy w jakiś sposób przejąć kontroli nad zachodnimi regionami Ukrainy?

– Musimy przede wszystkim słuchać ludzi. Przypomnijmy co mówił Władimir Putin w 2014 roku, kiedy Rosjanie wraz z milicją doniecką okrążyli 10-15 tysięcy żołnierzy ukraińskich, którzy mogli być wówczas zmasakrowani, zniszczeni i Donbas byłby wolny. Zamiast tego Putin postanowił negocjować, bo wierzył w możliwość osiągnięcia pokoju. W ubiegłym roku stwierdził, że była to jedna z jego fatalnych pomyłek, że nie powinien nigdy ufać Zachodowi. Powinien był zakończyć sprawę wtedy, aby nie mieć problemu dzisiaj. Ale takie stanowisko zajął dopiero pod koniec 2022 roku. Uważam, że filozofia polegająca na próbie dojścia do pokoju zaważyła na Specjalnej Operacji Wojskowej. Jeśli przyjrzymy się początkowej fazie tej operacji, to siły rosyjskie parły w kierunku zachodnim, ale nie niszczyły niczego, chcąc dać do zrozumienia Ukraińcom, że nie chodzi o ich zniszczenie, ale o to, aby usiedli do stołu negocjacji, żeby jak najszybciej zakończyć ten konflikt, co oznaczałoby zachowanie przez Ukrainę zdolnego do funkcjonowania państwa narodowego. Co robisz najpierw, kiedy idziesz na wojnę z jakimś krajem? Powiem, co my robimy w Ameryce. Najpierw likwidujemy władze kraju. Nie nazywamy tego zamachem, ale zabijamy ich, sprawiamy, że przestają funkcjonować jako władze. Zawsze staramy się zlikwidować grupę rządzącą, wszystkich, gdyż to jest właśnie to, co robisz prowadząc wojnę. Rosja tego nie zrobiła, gdyż nie prowadziła wojny. Rosja prowadziła Specjalna Operację Wojskową, pomyślaną jako coś, co osiągnie pokojowe rozwiązanie. Wiemy, że to prawda, bo Rosja miała przygotowany taki dokument w Stambule. To NATO, Boris Johnson, to utrącili. Jeśli o tym mówię, to wskazuję, że nie było intencją Rosji iść na wojnę z Ukrainą czy z NATO, bo jeśli my idziemy na wojnę, to niszczymy wszystkie mosty, infrastrukturę etc. Oni tego nie zrobili. Kiedy to się zmieniło? Dlaczego nastąpiła ta zmiana u Rosjan w kierunku myślenia kategoriami wojennymi, kiedy okazało się, że Zachód nie jest zainteresowany rozwiązaniem pokojowym? Dlaczego zmiana postrzegania konfliktu przez Rosjan w kierunku konieczności oswobodzenia Donbasu, zwłaszcza po maju 2022 roku, nie spowodowała bombardowania linii komunikacyjnych i infrastruktury? Są dwa powody. Pierwszy, że wciąż nie chcieli wojny z Ukrainą, lecz w tym momencie chcieli jedynie wyzwolić Donbas. Drugi, że Putin znowu pomylił się w ocenie Zachodu. Władimir Putin nie jest władcą absolutnym. Jak wygrywa wybory to raz 54%, raz 63% głosów, a nie 99%, jak np. Husajn. Dzieje się tak dlatego, że Rosja jest demokracją, oczywiście niedoskonałą, ale wiele tych niedoskonałości wynika z prób Zachodu ingerowania w wybory i wykorzystywania opozycji, by wykreować nowego Jelcyna w osobie np. Nawalnego, Niemcowa, czy ludzi tego typu, jako rzekomo prawdziwej opozycji rosyjskiej. Ale tu mamy do czynienia z inną kwestią. Putin był świadomy kilku problemów. Po pierwsze, że poważna część rosyjskiego elektoratu, 20-30% była związana ekonomicznie z Zachodem i to do takiego stopnia, że gdyby Putin chciał zerwać więzy Rosji z Zachodem, oznaczałoby to wyalienowanie 20-30% populacji Rosji. I jeśli Putin wygrywa wybory wynikiem od 54 do 63%, to jeśli straci 20-30% elektoratu, to przegrywa wybory. On jest tego świadomy. Rosjanie nie mieli takiej pewności, jaką ja miałem jeśli chodzi o kwestię sankcji. Zgadywałem dobrze, ale to było tylko zgadywanie. Dokonałem oceny, w której doszedłem do wniosku, ze Rosja przetrwa sankcje, a same sankcje zniszczą Zachód. Miałem rację, ale to była ocena analityka z odległych stron, który w kilku miejscach po prostu zgadywał. Co się działo w najbliższym otoczeniu Putina? Tam, w jego wewnętrznym kręgu, nie było pewności na podobnym poziomie. Byli bardzo zaniepokojeni sankcjami, uważali, że gospodarka Rosji skurczy się o 25%. To byłoby przecież druzgocące. Może Pan zapytać rodaków, jak zareagowaliby na podobny spadek wartości polskiej gospodarki. Zachód od dawna zapowiadał sankcje, dlatego Rosja mogła je antycypować i przygotować się do nich wcześniej. A pamiętajmy, że ta wojna nigdy nie była popularna wśród Rosjan, zwłaszcza na początku, kiedy była wojną z Ukrainą. Rosjanie mówili „nie chcemy iść na wojnę z Ukrainą”. Po niepowodzeniu planu doprowadzenia do rozwiązania pokojowego, Rosjanie pozostali z tą przedłużającą się kampanią wojskową i trzeba było jakoś narodowi sprzedać tę wojnę. Dlatego Putin nie mógł w tym momencie eskalować konfliktu, bo spowodowałoby to problemy wewnętrzne. Rozpoczął tę wojnę siłami w stanach pokojowych, nie ogłosił mobilizacji. Użycie wojska w stanach pokojowych oznaczało, że były to siły niewystarczające w stosunku do zadania, jakie im postawiono. Zobaczyliśmy to, kiedy NATO wpompowało dziesiątki miliardów dolarów w siły zbrojne Ukrainy w postaci sprzętu. Ukraińcy odbudowali armię, która wcześniej była zresztą zniszczona przez Rosjan i mogli podjąć działania ofensywne w Charkowie i na prawej flance obwodu chersońskiego. Prawdę mówiąc, dało to Putinowi pretekst do przekształcenia Specjalnej Operacji Wojskowej w coś zbliżonego do wojny. Ale ta przemiana nie była automatyczna. Sytuacja dała mu jednak możliwość powiedzenia Rosjanom – „nie walczymy z Ukrainą, walczymy z kolektywnym Zachodem, NATO walczy z nami, a dla nas to walka o przetrwanie, o naszą egzystencję”. I wtedy Rosjanie zaczęli skłaniać się ku takiemu postawieniu sprawy. Powiedzieli: „zgadzamy się z tobą w tej sprawie”. I teraz Putin jest bardziej pewny swojego poparcia. Jeśli chodzi o ekonomię, to wciąż poważny problem. Jego ludzie we wrześniu / październiku ub. roku byli przekonani, że Rosja wyjdzie z tego. Niedługo później zobaczyli, że gospodarka skurczyła się tylko o 1,2% i stwierdzili, że w następnym roku nastąpi wzrost. W budżecie okazało się, że nawet pomimo sankcji i wojny, nie tylko nie ma deficytu, ale jest nadwyżka. Dwie zasadnicze troski, to były kwestie ekonomiczne, które mogły wywołać wewnętrzne niepokoje i kwestia wojny, która mogła wywołać podobne niepokoje, jeśliby Rosjanie nie byli do niej przekonani. Te troski to już przeszłość. Gospodarka – gospodarka wojenna – jest silna, a Rosjanie stoją zdecydowanie za Putinem. I ostatnia sprawa – mobilizacja. Rosja weszła w ten konflikt z siłami, które były na bieżąco modyfikowane. Rosja odeszła od klasycznych radzieckich związków taktycznych, jak pułk czy dywizja, na rzecz mniejszych grup taktycznych budowanych do konkretnych zadań, takich jak wcześniej wojna w Czeczenii. Rosja weszła w konflikt na Ukrainie z czterema takimi grupami, które nie były przygotowane – zwłaszcza po włączeniu się do wojny NATO – do wykonania postawionych im zadań. Do adaptacji do tych warunków Rosja potrzebowała pauzy, stąd wycofanie się z niektórych terytoriów, np. z okolic Charkowa, zacieśnienie i umocnienie linii obrony, mobilizacja 300 tys., spośród których 80 tys. od razu przerzucono na linię frontu, luzując oddziały, które nie były trenowane jako batalionowe grupy taktyczne, lecz jako bataliony operujące jako części pułku, a te operujące jako części dywizji. Nowe rosyjskie wojsko jest organizowane dla zoptymalizowania jego zdolności do walki z klasycznymi armiami europejskimi. To rodzi większą pewność siebie. Patrząc na sytuację dzisiaj, kiedy Putin reorganizuje dowództwo, sztab i ma teraz armię wystarczająco dużą, aby wykonała zadanie zniszczenia wojsk ukraińskich i organizowaną do pokonania NATO, jeśli zajdzie taka potrzeba, w konwencjonalnym starciu lądowym. Ma gospodarkę, która rośnie i naród, który zdecydowanie stoi za nim, nie tak jak nieodpowiedzialne amerykańskie gardłowanie „USA, USA, USA”, ale w stylu prawdziwie rosyjskim. Często wspominam książki amerykańskiego autora Ricka Atkinsona, jego trylogię o armii amerykańskiej w czasie II wojny światowej, który pisze o zmianach jakie zaszły w tej armii, typowej armii z poboru, która nie wypadła najlepiej w Afryce Północnej. Zmieniono wówczas jej dowództwo – prominentną figurą stał się gen. George Patton, który po bitwie na przełęczy Kasserine w Tunezji objął dowodzenie II Korpusem US Army i dokonał zmian organizacyjnych, a później objął komendę nad 3 Armią. Żołnierze nie wykazywali entuzjazmu w stosunku do tej wojny, choć dzisiaj tak wiele mówi się o ich patriotyzmie. Gdzieś w 1943 roku zrozumieli, że ta wojna jest prawdziwa, a jedyną drogą powrotu do domu jest zabijanie nazistów. I to ci żołnierze z poboru stali się jednymi z najgroźniejszych, jakich świat widział, oddanych tylko jednemu – zabijaniu i niszczeniu nazistów, nie dlatego, że byli oddani ideologii przeciwstawiającej się nazizmowi, ale dlatego, że była to jedyna droga do domu. Dzisiaj mamy 300 tys. Rosjan, którzy mają swoje rodziny i pracę, którzy nie chcieli być w wojsku, oni już służyli swojemu krajowi, oddali swój czas i teraz zostali znów powołani do służby. Myśli Pan, że są szczęśliwi z tego powodu? Nie są, ale wypełnią swój obowiązek, bo są rosyjskimi patriotami. I oni dzisiaj wiedzą, że jedyna droga do powrotu do domu, to pokonanie dzisiejszych nazistów na froncie. I oni to zrobią, nie z powodu śmiesznej flagi powiewającego patriotyzmu, ale z powodu tego kim są – ojcami, mężami, braćmi, synami, wujami, a niektórzy dziadkami. Oni chcą po prostu wrócić do domu, do swoich rodzin. A jedyną droga powrotu do domu jest pobić Ukraińców i kogokolwiek innego, kto stanie im na drodze. Nie chciałby Pan być przeciwnikiem tej rosyjskiej armii. To twardzi mężczyźni gotowi uderzyć z brutalną siłą. Nie mówię tu o naruszaniu prawa, mówię o brutalności koniecznej do osiągnięcia wyznaczonych zadań. To właśnie myślę, że teraz się stanie, kiedy Putin podejmie decyzję o rozpoczęciu ofensywy. Wtedy odetną wszystko, zniszczą mosty, tunele, tory kolejowe, nie będą już oszczędzać Ukrainy dla rozwiązania pokojowego. Tu już chodzić będzie o zniszczenie Ukrainy. W obecnej sytuacji Rosja nie ma wystarczająco dużo żołnierzy, aby okupować zachodnią Ukrainę. NATO będzie oczywiście tchórzliwie wspierać opór Ukraińców poprzez dalsze dostarczanie broni i sprzętu. Dla Rosjan sposobem na powstrzymanie tego będzie zniszczenie Ukrainy jako państwa narodowego, upadek Ukrainy, tak aby Ukraińcy doszli do podjęcia decyzji politycznej, że obecne przywództwo nie jest już dalej w stanie reprezentować ich najlepszego interesu oraz, że udzielą poparcia politycznej zmianie, która doprowadzi do pokoju, aby życie ludzi stało się ważniejsze od ideologii Stiepana Bandery. To właśnie kierunek, w którym idą teraz Rosjanie. Uważam, że nie mają intencji okupowania zachodniej Ukrainy. Taka jest moja ocena. Oczywiście, 24 lutego Rosjanie mogą powiedzieć „myliłeś się, właśnie okupujemy zachodnią Ukrainę”. Moja ocena jest taka, że nie mają wystarczającej siły ludzkiej i nie chcą tego robić. Jest tam podobno 700 tys. mężczyzn zdolnych do służby, a to dużo. Rosjanie mogą zniszczyć wojska ukraińskie, utrzymywać ważne części Ukrainy, ale z pewnością nie całą Ukrainę. Myślę, że wkrótce zobaczymy silne zaangażowanie lotnictwa, zniszczenie dróg i szlaków kolejowych, pociągów wiozących sprzęt bojowy, punktów logistycznych itd. Myślę, że właśnie taka wojna teraz nas czeka, gdyż Putin po raz pierwszy jest politycznie zdolny do takiego jej poprowadzenia. Przedtem polityczne kręgi Rosji były chwiejne, z powodów ekonomicznych, z powodu obaw o zrozumienie tej wojny przez Rosjan, ale teraz mają 300 tys. rezerwistów pod bronią, których rodziny popierają tę wojnę. Rosjanie rozumieją i popierają ideę poświęcenia, które jest potrzebne do zakończenia tej misji. Biorąc to wszystko pod uwagę, myślę, że Putin po raz pierwszy ma wszystkie zielone światła do podjęcia wszelkich działań koniecznych do wygrania tej wojny. To przede wszystkim zniszczenie Ukrainy, co jest ostatnią rzeczą, jaką chciał zrobić na początku.



– Częściowo odpowiedział Pan już na pytanie o drugą pomyłkę Rosji. Jestem politologiem, dlatego nie mam wystarczającego wyobrażenia o aspektach militarnych, ale wyjaśnił Pan, że wycofanie się Rosjan z Charkowa i Chersonia po wrześniu 2022 roku, z czysto militarnego punktu widzenia było konieczne. Ale jak ocenia Pan polityczne efekty tego posunięcia, czy myśli Pan, że to pomoże przekonać Ukraińców żyjących na terytoriach wyzwolonych, jak mówią Rosjanie, do zaufania rosyjskim przywódcom? To jest jednak poważny problem. Rozmawiałem z Kiryłem Striemousowem, który był zastępcą gubernatora Chersonia, a później niestety został zabity w zamachu terrorystycznym… Chodzi o to, że jest bardzo trudno przekonać ludzi, że Rosjanie ich nie opuszczą i nie zostawią na pastwę ukraińskiej policji politycznej SBU itd. Jak Pan myśli, czy były inne opcje niż wycofywanie się z tych terenów?

– Były dwa odwroty Rosjan. Pierwszy miał miejsce pod koniec marca, kiedy wycofali się z rejonu Kijowa i Sum. To w zasadzie nie był odwrót, ale pokazanie gestu, że jak mówią Rosjanie, nie chcieli podbijać, czy okupować Ukrainy, ale osiągnąć rozwiązanie pokojowe. Ale to zostało odebrane przez polityków, przez NATO zupełnie inaczej – że Rosja jest słaba, a to ma często dużo większe znaczenie od intencji. I we wrześniu Rosjanie wycofują się znowu. I to był rzeczywiście odwrót. Mieli rozciągnięte linie obrony, których nie mogli utrzymać, nie chcieli poświęcać więcej ludzi, więc wycofali się. I znów odbiór był taki, że to oznaka słabości Rosjan. A ludzie zaczęli się zastanawiać czy mogą liczyć na Rosjan, czy jak odejdą znajdziemy się na łasce okrutnych sił bezpieczeństwa Ukrainy, które wymordowały tysiące ludzi, nazywając ich kolaborantami itd. Tak, u ludzi pojawiła się poważna obawa, zwłaszcza u tych z Chersonia i Zaporoża, czy Rosjanie są tu już na dobre. Myślę, że kilka spraw składa się na rezultaty tego odwrotu. Z jednej strony obawa, że Rosjanie będą prześladować, niszczyć i tu ta percepcja słabości rosyjskiej na to pozwala. Inną sprawą jest natura ludzka – odejdźmy na chwilę od spraw militarnych – jesteś Ukraińcem w Chersoniu okupowanym przez Rosjan. Kto płaci ci emeryturę? Rząd Zełenskiego, czy Putin? Putin. Kto dostarcza ci gaz, prąd? Zełenski? Nie, Putin. Kto zapewnia pomoc medyczną? Zełenski czy Putin? Rosjanie działają tak – jest strefa wojny, jest trudno, ale starają się zrobić wszystko, aby zapewnić pomoc humanitarną, pomoc zwykłemu człowiekowi, nawet w zagrożonych strefach Rosjanie przenosili ludzi tymczasowo w inne miejsce i zapewniali podstawowe rzeczy – wypłacali emerytury, zapewniali opiekę medyczną i podstawowe czynności administracyjne. Wywarło to bardzo pozytywny wpływ na tych ludzi. I chociaż zawsze będzie grupa, która będzie uważać ich za wrogów, że Rosjanie to bad guys, to myślę, że Rosjanie zaczęli wygrywać dla siebie serca i umysły zwykłych ludzi, którzy zaczęli mówić, że Rosjanie to tak naprawdę good guys, że opiekują się nami, nie używają nas jako żywych tarcz, nie strzelają do nas. To nie powierzchowne odczucie z kamery reportera, ale coś co zostaje w umyśle, że przecież karmią nas, uczą nasze dzieci, zapewniają gaz i prąd, to oni są good guys. Oczywiście, pewne niezdecydowanie było widoczne w miesiącach letnich, jesiennych, a nawet jeszcze dzisiaj. Jednak myślę, że Rosjanie wygrywają znacznie więcej, a staram się dużo czytać i zbierać jak najwięcej danych i informacji, i dane te pokazują, że wysiłki Rosjan wobec ludności zajętych terenów, przede wszystkim pomoc humanitarna i organizacja codziennego życia, dały efekty, że Rosjanie zdali ten test i zdobyli sobie zaufanie tych ludzi. Myślę, że w chwili obecnej Rosjanie robią wszystko, co jest konieczne do wygrania tej wojny, zarówno z militarnego, jak i – co najważniejsze – z politycznego punktu widzenia. Cóż, zobaczymy, co przyniesie przyszłość.



– Ostatnie pytanie. Jest bardzo dziwną, ale i intersującą kwestią, że jeżeli my w Polsce próbujemy wejść na strony internetowe rosyjskich mediów państwowych, ale nie tylko, możemy to zrobić tylko za pośrednictwem programów VPN i to via Stany Zjednoczone (program VPN maskuje nas jako jakoby wchodzących na rosyjskie strony z USA). To pokazuje, że u Was wciąż nie ma cenzury, natomiast u nas, chociaż nie tylko w Polsce, która jest jednak liderem w cenzurowaniu, ale i w całej Unii Europejskiej, gdzie pojawiła się nowa fala cenzury, niektórzy mówią nawet o totalitaryzmie etc. Jak to wygląda w USA? Pan może przemawiać swoim niezależnym głosem w rozmaitych mediach amerykańskich, wciąż ma Pan prawo do wolności wypowiedzi i posiadania własnego poglądu w sprawie wojny na Ukrainie. Czy są jakieś ograniczenia? Ostatnio słuchałem szeregu wystąpień np. prof. Johna Mearsheimera, który – jak Pan wie – nie idzie ramię w ramię z głównym nurtem amerykańskiej narracji. Czy w takim razie można powiedzieć, że w USA wciąż można prezentować odmienne poglądy w sposób wolny?

– Tak, mamy wolność słowa i jest to prawo zagwarantowane w Konstytucji. Ale prawo to znajduje się pod ostrzałem. Nie jest to jeszcze atak frontalny, ale ataki takie mają miejsce. Dam taki przykład, który dotyczy mojej osoby – Kongres USA przekazał Ukrainie miliardy dolarów w programach kierowanych bądź kontrolowanych przez Departament Stanu. W ramach jednego z tych programów stworzono Centrum Przeciwko Dezinformacji (Center for Countering Disinformation). Jest to twór ukraiński, powołany dekretem prezydenta Ukrainy, jednak – to śmieszne – to USA wspierają Centrum, organizując konferencje etc. Centrum stworzyło tzw. czarną listę osób, których oni nazywają rosyjskimi propagandystami. Nazywają nas informacyjnymi terrorystami, zbrodniarzami wojennymi i nawołują do aresztowania nas i postawienia przed sądem jako zbrodniarzy wojennych i terrorystów. Ja jestem na tej liście. Zatem, pomimo konstytucyjnych gwarancji, rząd USA finansuje instytucję, której celem jest m.in. likwidacja wolności wypowiedzi. Ukraińcy nie mogą legalnie przyjechać do USA i mnie aresztować, ale kiedy mamy sytuację, w której rząd USA stawia rząd ukraiński na pierwszym miejscu, amerykańskie media popierają stanowisko rządu, i kiedy te same media jednoznacznie solidaryzują się ze sprawą ukraińską, a tobie przykleja się łatkę rosyjskiego propagandysty, to ma to wszystko bardzo istotny wpływ na twoją zdolność przebicia się z własnym przekazem, ponieważ niektóre media, które mogłyby być otwarte, są teraz dla ciebie zamknięte. Czy to jest ograniczanie wolności słowa? Nie wprost, ale pośrednio tak. Wie Pan, przechodziłem przez to już w sprawie Iraku, kiedy krytykowałem iracką politykę USA. Byłem nazwany „irackim propagandystą”, a jedynym moim przewinieniem było mówienie prawdy i jak się okazało miałem 100% racji w sprawie broni masowego rażenia. Uważam, ze przedstawiam dzisiaj uczciwą ocenę sytuacji. Nie jestem rosyjskim propagandystą, ale wie Pan, jeśli nie wykorzystałeś okazji wcześniej – a nic w życiu nie dostajesz za darmo – musisz zarobić, żeby uzyskać jakikolwiek dochód, musisz korzystać z okazji, które się pojawią. Jestem ostro krytykowany za pisanie do „Russia Today” i „Sputnika”, czyli rosyjskich mediów państwowych. Nikt nie krytykuje mnie za pisanie dla „American Conservative”, nikt nie krytykuje mnie za pisanie do „Truthdig”. Jeden jest konserwatywny, drugi liberalny, progresywny. Piszę dla obu. Kontrola redakcyjna dotycząca tego, co i jak mam pisać w obu tych tytułach jest nieporównanie większa niż w RT czy Sputniku, gdzie, tak naprawdę, nigdy nie spotkałem się z jakąkolwiek ingerencją redakcji. To ja decyduję, co chcę napisać, piszę to, a oni decydują jedynie, czy to opublikują czy nie. 90% publikują. Płacą mi tą samą stawkę co „American Conservative” i „Truthdig”. W „American Conservative” już nie piszę, bo stałem się niewygodny, bo piszę dla „RT” i dlatego nie mogę dalej pisać dla „AC”. Podobna sytuacja jest w przypadku „Truthdig”. Żyję z pisania dla mediów rosyjskich. To nic wielkiego, ale nie jest tak, że żyję tylko o ryżu i wodzie. Stać mnie na tuńczyka. I to, że piszę dla nich nie wpływa w ogóle na to, co piszę i jak piszę. Ponieważ żyję w społeczeństwie, które osądza mnie nie za to, co piszę, ale gdzie piszę. Jestem potępiany za to gdzie piszę, a na treść ludzie w ogóle nie zwracają uwagi. Byłbym o wiele bardziej usatysfakcjonowany, gdyby ludzie przeczytali moje teksty i powiedzieli „jesteś beznadziejnym analitykiem, nic nie wiesz, odrzucamy cię”. Ok. To jest w porządku. Żyjemy w świecie konkurencji, albo się poprawię, albo nie będą mnie słuchać. Ale kiedy jedne z najlepszych tekstów, analiz, jakie napisałem opublikowały „RT” i „Sputnik”, ludzie odrzucają, to nie ze względu na słabą jakość analiz, ale ze względu na to, że to „RT” i „Sputnik”.

I jeszcze słowo na koniec. Ta wojna kiedyś się skończy. I w tym momencie musimy znaleźć sposób na naprawę zniszczonych relacji amerykańsko-rosyjskich, a to stanie się tylko wtedy, kiedy otworzymy drzwi, które zostały zamknięte. Musimy odbudować mosty, które zostały wysadzone. Wielu ludzi nie rozumie, że moja decyzja o pisaniu dla „RT” i „Sputnika” to była decyzja strategiczna. Bo wierzę, że pisząc dla „RT” nie tylko informuję amerykańskich odbiorców, ale mam też wpływ na przekaz, jaki płynie do wewnątrz Rosji. Pisząc i występując w rosyjskich mediach, oni nie mówią mi, co i jak mam mówić. I w ten sposób coś po mojej wypowiedzi pozostaje, jakiś wpływ. Niektórzy powiedzą „dlaczego rozmawiam z Panem”? Dlatego, że wierzę, że nasza rozmowa zostanie przeczytana przez ludzi w Polsce. W innym wypadku nie mogliby do niej dotrzeć. I tu nie chodzi o to, że większość ludzi w Polsce powie „zgadzam się z wszystkim, co Scott Ritter mówi”. Prawdopodobnie wielu powie, że się nie zgadza. Ale to, co robimy, to inicjowanie dialogu, dyskusji, wymiany myśli, co jest absolutnie konieczne, aby iść naprzód w pozytywnym sensie, nie ku wojnie, a ku pokojowi. Pisanie dla „RT”, zgoda na wywiad z Panem, to strategiczne decyzje i wszyscy, którym zależy na budowaniu drogi do przyszłości opartej na pokojowej koegzystencji, muszą w to wejść. Ludzie może powiedzą „nie rozmawiaj z nim”, „zablokuj to”. Ale to jest właśnie problem, a nie rozwiązanie. Rozwiązaniem jest nawiązywanie kontaktów z ludźmi i, dzięki Bogu, „RT” i „Sputnik” umożliwiają mi to, ponieważ to oznacza gromadzenie materiałów na most, który ma zostać zbudowany.



– Dla nas w Polsce to bardzo ważne, aby usłyszeć o tych wszystkich sprawach od Pana. Dlaczego? Bo z samej definicji, jako obywatel amerykański, warty jest Pan wysłuchania. Chodzi o to, że nastawienie przeciętnego Polaka, nawet polityka jest takie, że jeśli o tych kwestiach, które Pan wyłożył mówiłby człowiek z Rosji, lub z jakiegokolwiek innego kraju, nie zostałby wysłuchany. Pan ma tę przewagę, że jest obywatelem amerykańskim. Dziękuje za tę rozmowę i mam nadzieję na kontynuację, gdyż wiele tematów pozostało do omówienia, poza tym także sytuacja wokół jest bardzo dynamiczna.

– Dziękuję. To był honor i zaszczyt dla mnie rozmawiać z Panem. Jeśli uważa Pan, że było to wartościowe doświadczenie, będę szczęśliwy mogąc je powtórzyć.

Rozmawiał Mateusz Piskorski

Tłumaczenie Adam Śmiech i Mateusz Piskorski

Scott Ritter (ur. 1961 w Gainesville) – amerykański analityk wojskowy, były oficer wywiadu Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych, inspektor Specjalnej Komisji ONZ w Iraku (UNSCOM) ds. rozbrojenia, publicysta, autor kilku publikacji książkowych, specjalista ds. obszaru postradzieckiego i Bliskiego Wschodu.



Za: Mysl Polska - myslpolska.info (23-02-2023) | https://myslpolska.info/2023/02/23/ritter-jestescie-pionkiem-na-amerykanskiej-szachownicy/


https://www.bibula.com/?p=139080





wtorek, 28 lutego 2023

Poszukiwacze z Rogowa i Dornier 24





Przede wszystkim, powinno być tak, że wszelkie poszukiwania i wydobycia w Polsce zleca się Polakom, a Niemcy za to płacą.









Niektórzy twierdzą, że w jeziorze leżą też inne samoloty, nie tylko Dornier.


Uwaga:

wg wikipedi Jezioro Resko ma max 2,5 m głębokości, a samolot Do-24 ma wysokość ok. 5,5 metra.
Ile mułu zalega na dnie - 30 - 50 -70 cm? Trudno powiedzieć, ale:

Dno jeziora jest w większości piaszczyste i na początku lat 80. określane jako słabo zamulone (wówczas przeźroczystość wód dochodziła do 1,5 m)




wydaje się więc, że samolot powinien wystawać ponad powierzchnię wody po rozbiciu.

No i to był jednak wodnopłatowiec, zamiast kół miał zapewne pływaki pod brzuchem, które jednak posiadają jakąś wyporność....



Jeśli wrak zalega płytko pod wodą (o przejrzystości do 1,5 metra), to powinien być widoczny z powietrza, a nawet może na zdjęciach z satelity - a nie jest i takich zdjęć nigdzie w internecie nie ma.



https://fulldrone.com/20-eerie-aerial-images-shipwrecks/









Im dalej w temat, tym więcej pytań....












za divers24:



Z naszego źródła wiemy, że trzej obywatele Niemiec byli bez wątpienia bardzo dobrze wyposażeni w dość nietypowy sprzęt. Na miejsce przyjechali dużym busem widocznym na zdjęciu. Mieli ze sobą m.in. kompresor, pompę do pompowania szlamu, idrodyny (worki wypornościowe) oraz liny.

Co mogli robić trzej obywatele Niemiec na tratwie na środku jeziora? Istnieje pewne uzasadnione podejrzenie, że próbowali wydobyć wrak wodnosamolotu z okresu II wojny światowej. Co ciekawe, nie znaleziono przy nich sprzętu do nurkowania, który prawdopodobnie został porzucony/zatopiony.

Należy podkreślić, że podobnie, jak w przypadku obywateli Hiszpanii (w Gdańsku - MS)Niemcy również nie posiadali żadnych zezwoleń na prowadzenie prac podwodnych, badań, a już na pewno nie na wydobywanie czegokolwiek z dna jeziora. Dlatego sprawą już zainteresował się IPN oraz służby mundurowe.







tłumaczenia automatyczne


Za niemiecką wikipedią:


Katastrofa samolotu Kamper See miała miejsce 5 marca 1945 r., kiedy samolot Wehrmachtu Luftwaffe Dornier Do 24T-3 rozbił się po starcie w jeziorze Kamper .

Sekwencja wypadków 

Latająca łódź miała przewieźć ludzi z bazy hydroplanów w Kamp na zachód, ponieważ Armia Czerwona była coraz bliżej. Kamper See i tytułowa miejscowość Kamp leżały w powiecie Köslin w województwie pomorskim . Na pokładzie znajdowało się 76 dzieci i osoby towarzyszące oraz czteroosobowa załoga. Jednak wkrótce po starcie maszyna spadła najpierw rufą z wysokości 80 metrów do wody i zatonęła. Z 81 osób na pokładzie zginęło 80. [1] [2] [3]

Przyczyna 

Prawdopodobną przyczyną jest przeciążenie, ponieważ maszyna została zaprojektowana tylko dla 12-16 osób. Ale są też teorie o strzelaninie. [4] [5]

Kamień pamiątkowy 

Odprawiono nabożeństwo żałobne w intencji ofiar katastrofy i wzniesiono pamiątkowy kamień. [6]






Artykuł z gazety:

https://www.spiegel.de/geschichte/kinder-vom-kamper-see-grab-unter-wasser-a-1021273.html





Grób w wodzie

5 marca 1945 samolot rozbił się nad jeziorem Kamper. Na pokładzie: prawie 80 niemieckich dzieci uciekających przed Armią Czerwoną. Inicjatywa chce teraz odzyskać ich ciała z dna jeziora.


Mateusza Kneippa

3.03.2015, 13:38




Małe fale na Kamper See błyszczą jak gwiazdy w wieczornym słońcu. W tle wielkie fale Morza Bałtyckiego uderzają w wąski pas wybrzeża oddzielający jezioro od morza. Idylla tutaj, na skrajnej północy Pomorza, nie mogła być piękniejsza. A jednak stoję smutna i poruszona nad brzegiem jeziora.



Samolot leży na ziemi pośrodku wody - około 950 metrów od mojej pozycji. Jest tam około 1,50 metra głębokości, a maszyna jest zakopana pod trzema metrami błota. Wewnątrz latającej łodzi "Dornier 24" znajdują się ciała 76 dzieci i czterech członków załogi, których nie udało się jeszcze wydobyć.




Nie powinienem był tu przychodzić. Ale szacunek zmusił mnie do podróży. Od lat myślę o tym samolocie, o jego katastrofie z dziećmi, o ich grobie pod wodą.

Rufą najpierw do jeziora

W listopadzie 1944 r. pobliskie niemieckie miasto Kolberg zostało ogłoszone fortecą, a zaciekłe walki na początku marca 1945 r. doprowadziły do ​​tego, że ogromny strumień uchodźców skierował się na zachód, tutaj nad jezioro. Wśród uchodźców były tysiące dzieci, które przebywały w okolicy w ramach Kinderlandverschickung .


Już w połowie lat 30. narodowi socjaliści utworzyli na Jeziorze Kamper bazę wojskową dla wodnosamolotów ratownictwa morskiego, dlatego w marcu 1945 r. niektóre maszyny czekały na instrukcje – które już nie były wydawane. Zamiast tego, przy temperaturze około minus 19 stopni, uchodźcy przybyli z dziećmi w poszukiwaniu pomocy.

Kapitan o nazwisku Karl Born był tak wstrząśnięty tym widokiem, że spontanicznie uruchomił transport powietrzny, który mógł pochłonąć życie ponad 10 000 osób. Co pół godziny piloci wylatywali z uchodźcami całkowicie przepełnionymi samolotami w kierunku Rugii i Szlezwiku-Holsztynu. Ale maszyna, która wystartowała 5 marca 1945 roku, nie zdążyła.


Po 80 metrach nagle zawyła, wyprostowała się i rufą runęła do jeziora. W szaleńczym tempie ucieczki o ratunek nie było mowy. Tylko jeden z opiekunów został wypłukany z wraku i przeżył dramat. Dlaczego maszyna się zepsuła? Specjaliści do dziś się nad tym zastanawiają. W rzeczywistości samoloty były przeznaczone tylko dla 16 członków załogi. Beznadziejne przeludnienie mogło spowodować katastrofę.

Boisz się Związku Radzieckiego?

W hangarze niedaleko jeziora znajduje się małe muzeum wojskowe, a także " Fundacja Studiów Wojskowych Fort Rogowo ". Spotykam się z jej założycielem i prezesem Mirosławem Hurynem, który jest pewien, że samolot został wówczas zestrzelony przez sowieckie czołgi. Na dowód pokazuje mi części blaszane wydobyte z wraku, które w rzeczywistości są podziurawione odłamkami. Uważa przeludnienie lub zmianę wagi za niemożliwe przyczyny. Samoloty były wyposażone w przegrody wewnętrzne, które uniemożliwiały stłoczonym dzieciom poruszanie się.



Później były też zeznania świadków, którzy twierdzili, że widzieli na okolicznych polach sowieckie czołgi. Ale dowód na strzelaninę mógł być dostarczony tylko przez uratowanie wraku. W każdym razie strzelanie do cywilów było zabronione w stanie wojennym - i byłoby również przestępstwem, które nie przedawnia się. Kwestia, czy śledztwa mogłyby i czy musiałyby zostać przeprowadzone, leżałaby na sali.

Huryn, który sam ukończył szkolenie pilota, od lat prowadzi kampanię na rzecz wydobycia wraku z ciałami z jeziora. Niełatwe zadanie dla maszyny, która ma prawie sześć metrów wysokości i 28 metrów rozpiętości skrzydeł. Ale nie niemożliwe. Huryn mówi mi, że już w 1987 roku radzieccy i polscy zwiadowcy podeszli do wraku i wydobyli części, które później otrzymał z Warszawy i które mi dziś pokazał.


Nikt wtedy o tym nie mówił, strach przed ewentualnymi oskarżeniami pod adresem Związku Radzieckiego, że jego żołnierze strzelali do ludności cywilnej, był zbyt wielki. Później Huryn sam prowadził wyprawy nurkowe, ale warunki stawały się coraz trudniejsze z powodu zamulenia. Tymczasem pod wodą niewiele widać, ratunek byłby niezwykle trudny pomimo płytkiej głębokości. Huryn szacuje możliwe koszty wydobycia i późniejszej konserwacji wraku na około 200 000 euro.

Porządny grób

Ale nadzieja pozostaje. W ostatnich latach podejmowano różne próby uratowania samolotu poprzez zbieranie funduszy i negocjacje polityczne. Jak dotąd bez powodzenia. Ale plany trwają. Teraz jest nadzieja, że ​​nowy apel o datki wkrótce rozpocznie kolejną próbę ratunku. Nieliczni znani członkowie rodziny dzieci są starzy i mają niewiele lub wcale nie pamiętają swojego zmarłego rodzeństwa.

Dla Mirosława Huryna uratowanie rozbitego samolotu byłoby spełnieniem marzeń. Od ponad dziesięciu lat zajmuje się propagowaniem historii regionu. Podniesienie wraku w Kamper See od samego początku było celem jego wysiłków, by rozliczyć się z przeszłością.

Do czasu wydobycia „Jezioro Resko Przymorskie”, jak dziś nazywa się jezioro, pozostaje lokalnym terenem rekreacyjnym dla tych, którzy nie znają jego historii lub ją ignorują.



Matthias Kneip (*1969) pracuje jako pracownik naukowy w Niemieckim Instytucie Polskim w Darmstadt oraz jako niezależny pisarz, publicysta i specjalista ds. polityki. Za zasługi dla polsko-niemieckiego porozumienia został w 2012 roku odznaczony przez Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego Krzyżem Kawalerskim Rzeczypospolitej Polskiej. Kneip mieszka w Regensburgu i Darmstadt. Ostatnio jego antologia "Polska. Literackie obrazy z podróży" i tomik wierszy "Nikt mnie nie rozumie, wiersz narzekał i stał się sławny..." (oba Lektora-Verlag). Właśnie ukazała się jego nowa książka „111 powodów, by kochać Polskę” (Schwartzkopf & Schwartzkopf Verlag).



-----


"Podniesienie wraku w Kamper See od samego początku było celem jego wysiłków, by rozliczyć się z przeszłością."

????



"Wewnątrz latającej łodzi "Dornier 24" znajdują się ciała 76 dzieci i czterech członków załogi, których nie udało się jeszcze wydobyć."


Ciała na pewno nie, co najwyżej szczątki KOŚCI. 

Jeżeli w ogóle coś...









Kinderlandverschickung 

https://www.spiegel.de/geschichte/kalenderblatt-27-9-1940-a-947929.html


Było późne lato 1940 roku, kiedy na niemieckie miasta spadły bomby. Wiele rodzin spędzało noce w schronach przeciwlotniczych. 27 września Adolf Hitler zarządził największy środek ewakuacyjny drugiej wojny światowej: rozszerzoną wysyłkę ziemi dla dzieci. Chłopcy i dziewczęta z miast zagrożonych bombami powinni przenieść się na wieś. Dziesięcioletni naoczny świadek, który został wysłany do Graudenz w Polsce, wspominał później: „Nasza szkoła została praktycznie całkowicie ewakuowana, więc ludzie nie pytali zbyt długo. Oczywiście rodzice mogli powiedzieć:„ Nie, nie moje dziecko ”, ale moja mama powiedziała „tak”.


ochrona i indoktrynacja

Udział był bezpłatny. Do końca II wojny światowej prawie trzy miliony chłopców i dziewcząt przebywało w obozach lub u rodzin goszczących. Niektórym dzieciom pozwolono nawet zabrać ze sobą matki. Dziesięciolatek pojechał sam do obozu. Z początku myślał o wyjeździe jako o wielkiej przygodzie, prawie nie tęsknił za domem: „Wieczorami byliśmy w dużych bursach, zawsze opowiadano historie, oczywiście o bohaterstwie i wielkich esesmanach. To nas względnie rozpraszało. były po prostu, kiedy wieczorem zgasło światło, pomyślałeś: Cholera, dlaczego nie ma tu mamy?


Narodowi socjaliści wykorzystywali obozy do wychowywania dzieci w ich duchu. I wygodnie, wiele matek mogło teraz pracować w przemyśle wojennym. Za deportację dzieci odpowiadał Reichsleiter Baldur von Schirach, który po wizycie w obozie informował rodziców przez radio o sposobie żywienia dzieci: „Chleb pełnoziarnisty wrócił. Mięsa jest pod dostatkiem. słodyczy, jak się przekonałam, nie zapominajcie. Zdrowie wszystkich dzieci jest przeciętnie doskonałe i daje nam ogromną satysfakcję”.


Mimo takich zapewnień wielu rodziców zatrzymywało dzieci w dużych miastach, a niektórzy nawet zabierali je z powrotem. Ku wielkiemu niezadowoleniu ministra propagandy Rzeszy Josepha Goebbelsa: „Terror lotniczy nieprzyjaciela jest nieprzewidywalny. A rodzice, którzy przez krótkowzroczność dali się pokusić o sprowadzenie dzieci z okręgów przesiedleńczych, w opinii, że to nie będzie tak źle, ponieważ do dziś poszło dobrze, więc bierzemy na siebie bardzo dużą odpowiedzialność”.

Koniec romansu przy ognisku

Dziesięciolatek również wrócił do domu jeszcze raz w czasie wojny. Jego matce początkowo pozwolono towarzyszyć mu podczas drugiej deportacji. Ale w lipcu 1944 został od niej oddzielony. Edukacja szkolna w obozach stawała się coraz gorsza, ponieważ nie było dobrych nauczycieli. Czasy romantycznych obozów się skończyły. Zamiast matematyki i niemieckiego nauczył się wszystkiego do ostatniej walki: „Przyjechali od razu ze swoim Volkssturmem. To był oczywiście wielki zaszczyt, że dostaliśmy opaskę Volkssturmu. I mieliśmy naprawdę wojskowe ćwiczenia. pęknięcie. Byłem wtedy makolągną i często przewracałem się, kiedy budowałem barykady lub ćwiczyłem, kiedy pędzono nas przez mokre pola.


Jego obóz został przeniesiony do Wörth an der Donau. Miał walczyć z Amerykanami drewnianą pałką. Po zakończeniu wojny obóz dla jego dzieci został zamknięty, a piętnastolatka zatrudniono jako pomocnika żniwnego w Bawarii: „Kiedyś we wrześniu miałem dość. I nie wiedziałem, czy moi rodzice jeszcze żyją, czy nie Nie było też znowu połączenia kolejowego „I ukradłem rolnikom dwie kury. Kurczaki wymieniłem na coś do jedzenia. Potem po prostu usiadłem w jakimś pociągu towarowym, związałem się na zewnątrz pasem lub sznurem, a potem oni czekał, aby zobaczyć, dokąd jedzie pociąg, a potem odjeżdża”.


Po trzech tygodniach dotarł do Berlina. Dom jego rodziców został poważnie uszkodzony, ale matka i ojciec przeżyli



Za Deutche Welle:

Wspomnienie „Dzieci z Kamper See”

https://www.dw.com/de/erinnerung-an-die-kinder-vom-kamper-see/a-15791973


„Była taka sama pogoda jak dzisiaj, zimno i słonecznie. Miałem wtedy 14 lat, ale wciąż pamiętam to, jakby to było wczoraj. Na moich oczach łódź latająca Dornier-24 rozbiła się o jezioro. W środku byli członkowie załogi i prawie 80 dzieci” – mówi ze łzami w oczach 81-letni Hans-Dietrich Werner. Był naocznym świadkiem tragedii, która rozegrała się 5 marca 1945 r. w Kamper See (dziś Resko Przymorskie) na terenie ówczesnej niemieckiej prowincji wschodniej Pomorze Przednie (dziś zachodnia Polska).


Tego dnia 14-letni wówczas Hans-Dietrich Werner wraz z rodziną uciekał przed Armią Czerwoną. Był teraz w kontrofensywie, po skutecznym odparciu ataków niemieckiego Wehrmachtu w poprzednich latach. Tysiące niemieckich cywilów czekało na transport lotniczy na zachód w byłej bazie lotniczej na Kamper See, ponieważ obawiali się zemsty i odwetu ze strony Armii Czerwonej za zbrodnie popełnione przez żołnierzy niemieckich podczas tzw. 1945. Wśród uchodźców były także dzieci z dużych niemieckich miast, które zostały wywiezione na tereny wiejskie przez nazistowskie Niemcy przed alianckimi bombardowaniami w ramach tzw. „Kinderlandverschickung” od października 1940 r.

Ucieczka przed Armią Czerwoną

Jednak w pośpiechu i chaosie lotu nie było list pasażerów. „Po prostu nie było na to czasu. Wszyscy chcieli opuścić to piekło. Moim zdaniem latająca łódź rozbiła się, bo była beznadziejnie przeciążona. Ale są też tacy, którzy twierdzą, że to Rosjanie zestrzelili samolot. tragedia do dziś tych niewinnych dzieci” – mówi Hans-Dietrich Werner.

Ale mimo katastrofy transporty lotnicze na Zachód trwały już wtedy, w 1945 roku. Hans-Dietrich Werner i jego rodzina weszli na pokład następnego Dorniera i bez szwanku dotarli do Stralsundu. "Czy bałam się? I jak. Ale to, co mogło mnie spotkać na ziemi, było gorsze. Byłam prawie oddzielona od rodziny. Po katastrofie liczba pasażerów była ograniczona. Ciocia błagała wówczas załogę: ' Niech wejdzie na pokład, to moje dziecko”.



Do dziś brak upamiętnienia

Po wojnie rozpętanej przez hitlerowskie Niemcy dawne niemieckie tereny wschodnie stały się terytorium Polski. Tragedia „Dzieci z Kamper See" była przez dziesięciolecia utrzymywana w tajemnicy. Do lat 90. XX w. wojska radzieckie korzystały z byłej niemieckiej bazy lotniczej. Teren wokół jeziora był terenem wojskowym o ograniczonym dostępie. Mieszkańcy wsi widzieli jednak rosyjskich żołnierzy przeszukujących teren nad jeziorem kilka razy. Prawdopodobnie nie chodziło o martwe dzieci - szukano kosztowności, które podobno znajdowały się na pokładach samolotów transportowych.


kto wie co tam mogło być...



Hans-Dietrich Werner wrócił teraz na miejsce tragedii, by wziąć udział w obchodach 67. rocznicy katastrofy lotniczej. Uroczystości zorganizowała polsko-niemiecka inicjatywa „Kinder vom Kamp” oraz burmistrz pobliskiego miasta Trzebiatów (dawniej Treptow). „Ta historia mnie prześladowała” – mówi prezydent miasta Zdzisław Matusewicz. „Za każdym razem, gdy przejeżdżałem przez te okolice, myślałem, jak nieludzkie jest pozostawienie tych dzieci na dnie jeziora bez godnego pogrzebu. kilka organizacji, zarówno polskich, jak i niemieckich, które chciały pracować przy nabożeństwie żałobnym. I wtedy postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce”. Obecne upamiętnienie jest jednocześnie początkiem kolejnego projektu:

„Potrzebujesz tej wspólnej pamięci”

Na zaproszenie organizatorów do Kampu (dziś Rogów) przyjechała także rodzina pilota łodzi latającej. Jego 37-letni wnuk, berliński lekarz Niels Gauer, początkowo wyraził dystans: „Dla mnie to trochę abstrakcyjne”. Ale po tym, jak rodzina pilota złożyła wieniec na brzegu jeziora, Niels Gauer zmienia zdanie. „Nie spodziewałem się, że to mnie tak poruszy. Jest tu tak pięknie i zginęło tyle niewinnych ofiar. Potrzebujesz tej wspólnej pamięci”.

Jego mama dodaje: "Nie znałam ojca. Miałam osiem miesięcy, kiedy wyjechał z domu. Zawsze wyobrażałam go sobie w chmurach. To dla mnie ważne, że dzisiaj dowiedziałam się, gdzie zginął".

A syn pilota, Helmut Schütt, opowiada głęboko poruszoną historię. „Pamiętam ojca. Ostatni raz widziałem go, gdy miałem sześć lat. Otrzymaliśmy wtedy tylko lakoniczną wiadomość: zginął w katastrofie lotniczej pod Kołobrzegiem. Nikt nie przeżył. Przez lata zapalaliśmy piątego marca w domu przed jego portretu”. Chwilę później dodaje: „Jestem wdzięczny Polakom za podjęcie inicjatywy zorganizowania tego upamiętnienia”.

„Każdy musi mieć swój własny grób”

Młoda Polka płacze. „Mój Boże, nawet nie znamy imion tych dzieci. Nikt ich nie szukał. Może lepiej zostawić je w spokoju i po prostu postawić tabliczkę na brzegu?” Koleżanka z klasy przerywa jej: „Gdybym umarła, chciałabym, żeby ktoś mnie znalazł i pochował. Każdy musi mieć swój grób”.

Autor: Joanna Pieciukiewicz
Redaktorzy: Bartosz Dudek/ Miriam Klaussner





Tajemnicza akcja grupy Niemców na zachodniopomorskim jeziorze. Poszukiwacze zaginionego samolotu omal nie zginęli

Rajmund Wełnic

28 lutego 2023, 6:00




Dryfujących na platformie mężczyzn służby musiały ratować na jeziorze Resko Przymorskie. Okazało się, że zepsuł im się sprzęt i groziło im niebezpieczeństwo. Trwa wyjaśnianie, jaki był cel ich wyprawy.


24 lutego pogoda nie była przychylna. Wiał wiatr i było zimno. Kiedy więc policja i straż pożarna otrzymały informacje, że trzy osoby znajdują się w niebezpieczeństwie na położonym między Mrzeżynem, Rogowem a Dźwirzynem jeziorze natychmiast rozpoczęły akcję ratowniczą.

Widział ją Aleksander Ostasz, dyrektor Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu. On sam także jest nurkiem i kilkanaście lat temu schodził pod wodę po to, po co przyjechali najprawdopodobniej obywatele Niemiec, bo to oni wezwali pomoc z uszkodzonej, dryfującej profesjonalnej platformy poszukiwawczej.

- Wszystko wskazuje na to, że zamierzali dokonać ekshumacji, poprzedzając ją pracami poszukiwawczymi - mówi Ostasz. W pozostawionym na brzegu samochodzie poszukiwaczy został znaleziony wysokiej klasy sprzęt, który mógłby takie działania umożliwić.


- Rodzi się jednak pytanie, czy posiadali wszystkie niezbędne zgody, chociażby od konserwatora zabytków i właściciela terenu, w tym wypadku Wód Polskich? Ponadto, dlaczego tego typu prace przeprowadza się w zimie, przy fatalnych warunkach atmosferycznych? Czy ktoś chciał coś ukryć? Dlaczego podjęto ryzyko? Przecież gdyby nie zupełny przypadek i awaria, to nikt nie miałby pojęcia o całej operacji - dziwi się dyrektor.


Dziwi się, tym bardziej że legalne prace były już w tym miejscu podejmowane.

W mule na dnie niezbyt głębokiego jeziora leży wrak wodnosamolotu Dornier Do 24. Niemal dokładnie 78 lat temu, 5 marca 1945 roku na jego pokład wsiadło z opiekunami 72 dzieci. Nikt nie znał ich nazwisk. Wiadomo jedynie, że pochodziły z różnych niemieckich miast. Od 1940 roku zostało ewakuowane na obszary wiejskie około dwóch i pół miliona chłopców i dziewcząt. Większość dzieci w wieku od 10 do 14 lat była zakwaterowana w klasach w jednym z około 9000 obozów.


W marcu trwała już intensywna i bezładna ewakuacja. Samolot z dziećmi miał odlecieć najprawdopodobniej do Stralsundu. Jednak zaraz po starcie spadł do jeziora. Do dziś nie wiadomo do końca, co się stało. Czy został zestrzelony przez sowiecki czołg lub artylerię, czy też przeładowany utracił stateczność. Stan wraku także nie daje możliwości, by odpowiedzieć na to pytanie.


- Już w 2009 i bodaj 2012 roku prowadziliśmy tam legalne prace poszukiwawcze i fragmenty samolotu znajdują się w muzeum - mówi Ostasz, który sam zszedł do wraku. Samolot - a raczej to, co z niego pozostało - znajduje się w kilkumetrowej warstwie mułu, stosunkowo płytko, ale bez dokładnej lokalizacji i echosondy trudno go znaleźć.

Jak relacjonuje podkomisarz Zbigniew Frąckiewicz z policji w Gryficach, trzech obywateli Niemiec przedłożyło dokumenty mające upoważniać ich do prac na jeziorze, ale: - Wymagają one zweryfikowania, a przede wszystkim ustalenia, czy są kompletne - mówi.

Policja dochowała wszelkich procedur, przesłuchała całą trójkę i ustaliła ich dane. - Na tym etapie trwają intensywne czynności, mające ustalić okoliczności zdarzenia - dodaje.

Nic o akcji poszukiwawczej na jeziorze Resko Przymorskie nie wie natomiast zachodniopomorski konserwator zabytków.


- O wszystkim dowiaduję się z doniesień medialnych, żadnej zgody na poszukiwania z użyciem sprzętu elektronicznego nie wydawaliśmy. Ba, nikt z takim wnioskiem nawet do nas nie wystąpił - mówi Tomasz Wolender.

Nieoficjalnie wiadomo, że Niemcy mieli okazać pozwolenie Instytutu Pamięci Narodowej na ekshumację ofiar katastrofy.


- Taka decyzja administracyjna została wydana przez prezesa IPN w grudniu zeszłego roku na podstawie umowy polsko-niemieckiej i ustawy o grobach i cmentarzach wojennych - rzecznik szczecińskiego oddziału IPN dr Rafał Leśkiewicz mówi, że to standardowa i często stosowana procedura w podobnych sytuacjach. O zgodę wystąpił Volksbund Deutsche Kriegsgraberfursorge (Niemiecka Komisja Grobów Wojennych), instytucja szukająca mogił z czasów wojen i przeprowadzająca ekshumacje. Sama decyzja nie upoważnia jednak nie tylko do ekshumacji, ale i poszukiwań szczątków.



- Strona niemiecka musi uzyskać wszelkie niezbędne pozwolenia od dysponenta terenu i konserwatora zabytków - mówi pracownik Instytutu. - Nawet jeżeli były to tylko prace sondażowe, to o ich terminie i miejscu powinniśmy zostać powiadomieni. A nie zostaliśmy.


Bliscy zmarłych lata temu założyli radę programową Dzieci z Kamp (niemiecka nazwa jeziora Resko Przymorskie to Kamper See) i razem z władzami samorządowymi Trzebiatowa dbają o upamiętnienie tragedii.


- To miejsce podlegające ochronie i uznane za cmentarzysko wojenne, młodzież z naszego liceum co roku składa kwiaty przy obelisku upamiętniającym tę tragedię - mówi Grzegorz Olejniczak, wiceburmistrz Trzebiatowa. - Absolutnie nie można go eksplorować, polskie prawo mówi wyraźnie, co można, a czego nie można tam robić. Wydaje mi się, że gdyby Niemcy chcieli zlokalizować i wydobyć wrak i ciała, to mają po temu środki i możliwości, aby to przeprowadzić, a nie podejmować takie próby jak teraz. A przede wszystkim powinni to robić w zgodzie z prawem.








Dornier Do 24 V1 


Teoria spiskowa:

Podobno przeżyła jedna osoba. Ale nie wiadomo, dlaczego wodnopłat utonął. Ale wiadomo, że dzieci było 72.

Długość wodnopłatu blisko 22 metry, udźwig - ok. 5 ton (2 tony jeśli startował z wody!)

Na pokład zmieściło się 72 dzieci z opiekunami?
I bez rodziców były?
 
To daje dwie pełne klasy szkolne po 36 osób. 


zdjęcia z internetu:














Załoga samolotu to 5 osób - rozumiem, że dwa rzędy w kabinie zajmowali. Jeżeli przestrzeń do samego końca ogona była ładownią (ok. 15 metrów?)  to - tak na oko - porównując z wielkością kabiny dla lotników - te 72 dzieci mogło się tam pomieścić, licząc, że dziecko jest dwa razy mniejsze od dorosłego. No i upchane, ściśnięte...

waga 10 latka - do 50kg x 72 osób - 3600 kg - to jest o wiele więcej jak 2 tony...(nośność ze startu z wody)

Na pierwszy rzut oka, patrząc po zdjęciach, samolot jest za mały, ale teoretycznie jest to możliwe, lepiej byłoby to przeliczyć na prawdziwych danych, a nie gdybając...

Po za tym - gdyby ktoś chciał zataić coś i wersja z dziećmi byłaby zmyślona - to prawdopodobnie ilość dzieci byłaby dostosowana do wielkości samolotu.


Dzieci są zawsze - że tak powiem - poza podejrzeniami o niecne uczynki...

Samolot był przeszukiwany jeszcze za PRL. Nie sądzę, żeby chodziło o kosztowności. Chcieli się przekonać, że tylko ludzie byli na pokładzie?





Za niemiecką wikipedią:



Na początku marca 1945 roku Luftwaffe podjęła próbę ewakuacji tysięcy niemieckich dzieci, które zostały ewakuowane do Treptow an der Rega (Trzebiatów) w dzisiejszej Polsce z powodu wojny bombowej , w bezpieczne miejsce przed nacierającymi wojskami sowieckimi. W tym celu wykorzystano również Dornier Do 24, które przywiozły dzieci na zachód od ówczesnej bazy wodnosamolotów Kamp (Kępa). W dniu 5 marca 1945 roku Do 24 rozbił się w Lake Kamper krótko po starcie Życie straciła załoga, opiekunowie i ponad 70 dzieci. Do dziś wrak leży w jeziorze ze zmarłymi. Z inicjatywy władz polskich i Volksbundu szczątki , a być może także wrak, powinny zostać wydobyte.[3] [4] [5]



w lipcu 2015, Do 24ATT został uszkodzony przez wyrzucone przez morze drewno podczas wodowania, ale został odholowany i zacumowany. Według inżyniera pokładowego Christiana Doerka, Do miał zostać dopuszczony do regularnego ruchu


Dornier wykazywał znakomitą dzielność morską, dzięki czemu możliwe było wodowanie na dość wzburzonym morzu i start z rozbitkami.







Trzebiatów:

Od początku 1945 r. przez miasto nieprzerwanie przechodziły wędrówki uchodźców, uciekających konno i wozami przed zbliżającą się linią frontu przez Prusy Wschodnie . Jako Armia Czerwonadotarł do Treptow 4 marca 1945 r., miasto było przeludnione. Wszystkie drogi na zachód były zablokowane, obozy przyjęć i punkty pomocy nie były już dostępne, a ucieczka była możliwa tylko na piechotę. Kiedy wojska radzieckie wkroczyły do ​​miasta, zostało ono oszczędzone przed działaniami wojennymi. Wszystkie domy były nienaruszone, fabryki nienaruszone, magazyny młynów i inne obiekty ustawione na dostawy do następnych zbiorów, dostawy gazu i energii elektrycznej zabezpieczone. Niemniej jednak dla pozostałej ludności rozpoczął się okres cierpień. Zniszczenie dużej części miasta Treptow pod koniec II wojny światowej rozpoczęło się dopiero po zakończeniu działań wojennych. [7]

Na początku marca 1945 roku 81 Dywizjon Ratownictwa Morskiego Niemieckich Sił Powietrznych nadal próbował ratować tysiące niemieckich dzieci, ewakuowanych nad Morze Bałtyckie z powodu wojny bombowej ze strony nacierających wojsk radzieckich. Latające łodzie Dornier Do 24 były również używane do przewożenia dzieci na zachód od bazy lotniczej w Kamp. 5 marca 1945 roku Do 24 tuż po starcie rozbił się o jezioro Kamper(Resko Przymorskie). Do katastrofy doszło prawdopodobnie w wyniku ostrzału nieprzyjaciela. Załoga, opiekunowie i ponad 70 dzieci straciło życie. Wrak nadal leży w jeziorze ze śmiertelnymi szczątkami ofiar. Z inicjatywy władz lokalnych i Niemieckiej Komisji Grobów Wojennych poległych ma odzyskać. [8. miejsce]








Kępa (niem. Kamp, Kreis Greifenberg/pomorskie ) była starą osadą rybacką leżącą na terenie dzisiejszego województwa zachodniopomorskiego w gminie Trzebiatów ( Treptow ad Rega ) w powiecie gryfickim (Kreis Greifenberg ). Wraz z sąsiednim miastem Wustrow (pol. Ostrowo) tworzyła gminę Kamp-Wustrow, która do 1945 r . ) w powiecie Greifenberg i powiecie szczecińskim (od 1939 r . powiat koszalin ) w pow.Należała pruska prowincja Pomorze .


Do 1945 r. Kamp był tytułowym miejscem Jeziora Resko Przymorskiego, jednego z pomorskich jezior przybrzeżnych , na którego zachodnim brzegu leżał. Położone pośrodku rozległych bagien miejsce przez długi czas można było dostać się tylko drogą wodną. Nieprzejezdne drogi prowadziły do ​​sąsiednich miejscowości, takich jak Robe , czyli Kirchdorf, gdzie od 1912 roku Greifenberger Kleinbahn (w latach 1945-1961 Polskie Koleje Państwowe ) obsługiwała stację kolejową na linii Treptow (Rega) – Głęboka.

Ludność Kamperów utrzymywała się z rybołówstwa i uprawy łąk. W 1935 r. utworzono bazę wodnosamolotów, co przyniosło miastu wstrząs gospodarczy.

W pobliżu Kamp znaleziono narzędzia z epoki kamienia między 5500 a 2000 rokiem pne. Wieś wzmiankowana po raz pierwszy w rozporządzeniu granicznym między opactwem Belbuck a miastem Treptow w 1307 roku. W 1541 r. wzmiankowana jako należąca do Belbucka (pol. Białoboki) z jedenastoma chałupami.

W 1741 r. Kamp miał 11 kominków na 51 mieszkańców, w tym nauczyciela. W 1939 r. w gminie o powierzchni 856 ha było zarejestrowanych 123 mieszkańców.

4 marca 1945 r. duża część ludności uciekła przed zbliżającymi się oddziałami Armii Czerwonej . Samolot rozbił się w Kamper See . Dzień później wojska radzieckie dotarły aż tutaj. W wyniku wojny miejscowość znalazła się w granicach Polski, a ostatnich niemieckich mieszkańców wysiedlono w 1947 roku .

Do 1946 roku w zachodniej części Kampu znajdowało się dziewięć starych saskich wędzarni, zwanych też domami dolnosaksońskimi . Były to domy szachulcowe ze szczytami i wejściem do Starej Regi o długości 24 metrów i szerokości od 8 do 1 metra. Mieszkania i stajnie zgrupowane były wokół sieni z piecem i studnią.

W 1946 roku sześć domów zostało spalonych przez sowieckie pociski smugowe, pozostałe zaginęły w 1950 roku. Wieś Kamp, nazywana ostatnio „ Kępą ” , jak 17 innych miejscowości w Polsce , zniknęła z mapy.







Dornier Do 24 ATT




Teraz niemiecka ekipa "szuka" samolotu.

Na szczęście są jeszcze czujni ludzie, którzy zadają pytania...






PRZYJECHALI Z PROFESJONALNYM SPRZĘTEM DO EKSPLORACJI PODZIWIAĆ KRAJOBRAZ?





Powracamy do tematu akcji ratunkowej na Resku Przymorskim w Rogowie w miniony piątek (przeczytaj). Niektóre media regionalne i ogólnopolskie pisały o profesjonalnej grupie nurkowej, która mogłaby prowadzić poszukiwania zatopionego w 1945 roku wodnopłatu. Sprawę wyjaśnia gryficka policja, a my zadaliśmy pytania różnym instytucjom. Dziś podzielimy się z czytelnikami pierwszymi ustaleniami.

1. Obywatele niemiec wraz ze sprzętem nie wzięli się w Rogowie przypadkiem. Z naszych ustaleń wynika, że 15.12.2022 r. Instytut Pamięci Narodowej wydał zezwolenie "na ekshumację zwłok (szczątków) dzieci oraz członków załogi samolotu narodowości niemieckiej" dla Volksbund Deutsche Kriegsgraberfursorge. Jako podstawę prawną wskazano art. 4 ust. 2 ustawy o grobach i cmentarzach wojennych. Stroną tej decyzji jest również Pracownia Badań Historycznych i Archeologicznych Pomost w Poznaniu. IPN zastrzegł, że zezwolenie nie zwalnia z wymogu uzyskania innych pozwoleń. Sprawdziliśmy. W przedmiotowej sprawie, według naszych ustaleń, nie ma zastosowania cytowana ustawa, gdyż nie mamy do czynienia z grobem wojennym. W przedmiotowym miejscu doszło do katastrofy niemieckiego samolotu. Na chwilę obecną, w żadnej dostępnej literaturze nie ma dowodów na inny przebieg tego wypadku. Potwierdza to Jan Nowicki, autor książki o historii Rogowa, z którym rozmawialiśmy. Wysłał on nam także pismo, jakie w 2019 roku otrzymał z Wydziału Zdrowia i Polityki Społecznej Zachodniopomorskiego Urzędu Wojewódzkiego w Szczecinie. Czytamy w nim, że wrak Dorniera z jeziora w Rogowie „nie ma statusu grobu wojennego”. Jak to się stało, że w ciągu 4 lat w Rogowie już jest grób wojenny? Skoro tak, powinien tam być zakaz pływania, nurkowania, wyznaczona strefa i informacja na ten temat. Czekamy na odpowiedź z IPN.

2. Nie udało nam się porozmawiać z niemiecką organizacją zajmującą się grobami wojennymi. W niedzielę natomiast skontaktowaliśmy się z Tomaszem Czabańskim, dyrektorem Pracowni Pomost. Nie był zachwycony rozmową (bi jest niedziela) i był niemiły - każde pytanie było dla niego atakiem. Jak usłyszeliśmy, informacje podawane w mediach o nielegalnych poszukiwaniach są nieprawdziwe, żadnych poszukiwań nie było. Nie jest prawdziwa uwaga, że na jeziorze nie ma mogiły niemieckiej. Według naszego rozmówcy, fakt, że była to katastrofa samolotu to nasze zdanie, Niemcy uważają, że jest to mogiła wojenna i tyle. Na uwagę, że prowadzenie w Polsce badań czy poszukiwań wymaga pozwolenia konserwatora zabytków, dyrektor uznał za bezpodstawne, gdyż zwrócił się do wojewódzkiego konserwatora zabytków i otrzymał opinię, że w tym miejscu nie ma stanowiska archeologicznego.

3. Według ekspertów, z którymi rozmawialiśmy, ekipa, która została sfotografowana na miejscu, posiadała profesjonalny sprzęt do prowadzenia badań podwodnych, ze specjalistyczną platformą z własnym napędem włącznie. Kto przyjeżdża do Rogowa i prowadzi działania w mało sprzyjających warunkach atmosferycznych? Według niektórych komentujących, ktoś, kto chce coś ukryć. My tak daleko posuwać się nie będziemy w domysłach. Wskażemy jedynie, że w jeziorze nikt nie będzie poszukiwać ludzkich szczątków, bo to samo z siebie praktycznie nie jest na razie możliwe. Aby uzyskać punkt odniesienia, niezbędne jest znalezienie wodnopłatu lub jego szczątków. Oznacza to, że od samego początku niezbędne jest zlokalizowanie samolotu. Teraz, trzeba rozstrzygnąć, co jeśli szczątki znajdują się w samolocie, czy będzie on niszczony celem wydobycia ludzkich kości? Jeśli elementy wraku można wyciągnąć, to, po pierwsze, czy będzie to przedmiotem działań, a jeśli tak, kto poniesie koszty konserwacji i gdzie trafią te elementy, biorąc pod uwagę, że w Rogowie powstaje Muzeum Lotnictwa i Techniki Wojskowej? Na te pytania nie ma odpowiedzi, bo żadne polskie służby uprawnione prawem, nie wypowiedziały się - przynajmniej na razie.

4. Już w piątek kontaktowaliśmy się z Tomaszem Wolenderem, wojewódzkim konserwatorem zabytków w Szczecinie. Na początku, skierował nas on do pani archeolog, która poinformowała, że jezioro nie jest żadną strefą ochrony archeologicznej. Ponieważ pani nie była zainteresowana tym, na co chcemy zwrócić uwagę, powróciliśmy do rozmowy z konserwatorem, zwracając mu uwagę pytaniem, czy go w ogóle interesuje to, co dzieje się w Rogowie. Wolender informował, że sprawy sobie nie przypomina, a w ogóle nasze pytanie o brak zainteresowania sprawą go oburzyło. Tymczasem, kto, jak nie konserwator zabytków, powinien się interesować tym, że ktoś jednak w jeziorze, gdzie znajduje się ciekawy obiekt historyczny, mógłby coś szukać bez jego wiedzy czy nawet zgody? Służby konserwatorskie więc się interesują. Jest też ku temu podstawa prawna: ustawa o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami. Art. 36.1. Pozwolenia wojewódzkiego konserwatora zabytków wymaga: 12) poszukiwanie ukrytych lub porzuconych zabytków ruchomych, w tym zabytków archeologicznych, przy użyciu wszelkiego rodzaju urządzeń elektronicznych i technicznych oraz sprzętu do nurkowania. Konserwator otrzymał od nas pytania – czekamy na odpowiedzi.

Ponieważ temat tego, co dzieje się w Rogowie, oburzył wiele osób, stał się wręcz nawet pośmiewiskiem wobec działania niektórych służb (porównywanie do działań pewnych Hiszpanów w pewnym porcie), postanowiliśmy sprawę wyjaśnić i będziemy do niej powracać. Temat katastrofy lotniczej będzie szerzej przypomniany w audycji „Kwadrans z historią”.

Robert Dziemba






P.S. 

6 marca 2023

a tu coś takiego jeszcze...










Prawdziwy cud! (pamiętamy J. Wałesę po wypadku motocyklowym i absolutnie nieracjonalne - czyli dopuszczające różne cudowności - "Cudownie zdrowieje!")

Kobieta stoi na wodzie! To znaczy, jeśli skrzydła odpadły, to stała na kadłubie, który najwyraźniej był tuż pod powierzchnią wody!

Jeśli samolot miał 5,5 metra wysokości (liczę jako górna krawędź silnika), to góra kadłuba oscyluje w granicach 2,5 metra wysokości, a jezioro ma - w najgłębszym miejscu 2,5 m - nie powiedziane, że samolot spadł właśnie w to miejsce - mogło być tam płycej. Plus ten muł....






W takim razie - dlaczego nie wydobyto pasażerów, skoro to było tak płytko??
Trzeba wyciąć dziurę w kadłubie od góry, albo nawet  sięgać przez okno....
Nawet gdyby nie zdążyli, to przecież trupy mogliby wydobyć... tak czy nie?

A może wydobyto..... a może .... po co komu mogiła wypełniona dziećmi na środku jeziora? 
Żeby mieć powód do szukania po jeziorze?




Coraz więcej pytań się rodzi....
























I znowu w kontekście czasopisma Odkrywca  padają słowa o domniemanej wyjątkowej skrupulatności Niemców.









 "Niemcy skrupulatnie prowadzili rejestr samolotów, a te dokumenty niemal w całości zachowały się w archiwach - zaznaczył Huryn."





Sadzę, że autor tej wypowiedzi powiela bzdury i manipulacje zapuszczane Polakom poprzez różne fora, czasopisma itd. 



Nie ma potrzeby "na każdym kroku" podkreślać, że Niemcy byli skrupulatni - inne nacje też są skrupulatne.
Ktoś kto tak pisze tak naprawdę nie pisze o Niemcach, tylko o Polakach i kłamliwie sugeruje, że Polacy nie są skrupulatni, że to partacze.


Co to znaczy skrupulatny?

To, że ma zapisane ile samolotów kupił i ile paliwa do nich pobiera?
To świadczy o skrupulatności?

A Polacy nie zapisali sobie ile samolotów zakupili?


Niemcy piszą w kajecie:

"Zakupiłem 12 samolotów Dornier Do-24..."

i pod spodem także:

"Zakupiłem 12 beczek paliwa po 50 litrów każda beczka"


A Polak pisze ? : 

"Zakupiłem chyba tuzin samolotów od Dorniera. Albo od Boeninga - i nie pamiętam dokładnie jakie mają parametry. Ale w sumie te dane są na tabliczce znamionowej, to po co drugi raz pisać?"

"Zakupiłem też paliwo samolotowe. Chyba jest do samolotów. Dwanaście beczek, ale nie pamiętam po ile litrów każda beczka. Notatkę sporządziłem dwa miesiące po zakupie na wyraźny rozkaz pana generała. "


Tak to wygląda wg tej osoby, co pisze o Niemcach, że są skrupulatni.

Polacy też są skrupulatni, to normalna cecha u ludzi, że notują sobie różne rzeczy, żeby wiedzieć co i jak mają na stanie - lub chociażby po to, by rozliczać się z innymi, w tym z podatków.


To co jest normalne jest nazywane skrupulatnością i podkreślane jakby to była jakaś wyjątkowa cecha - normalna ludzka cecha przedstawiana jest jako coś nadludzkiego, wyjątkowego w skali świata.


Pamiętamy inne pijarowe chwyty, jak Wielki Mistrz u Krzyżaków.

Niepiśmienny rębajło, złodziej i zbój  - ale wielki - i do tego miszcz!




Podobnie gdy mówią w tv, że Polacy to indywidualiści. Japończycy, Belgowie i Bułgarzy nie są indywidualistami?? Bo tak o nich nie mówią.

To też celowo jest robione, bo to jest inna nazwa na skłócenie ludzi - tu negatywna cecha nazywana jest jak cecha dobra i pożądana.


 "skrupulatnie prowadzili rejestr samolotów"



skrupulatny to znaczy   «wykonywany z drobiazgową dokładnością i starannością»




Każdy ma w swojej dokumentacji pełną specyfikację samolotów, które zakupił, min. po to, by czasem coś sprawdzić. Rejestr stanu i wydatków KAŻDY prowadzi dokładnie i starannie. 

Nie ma potrzeby "na każdym kroku" podkreślać, że Niemcy byli skrupulatni - inne nacje też są skrupulatne.








przy okazji - link ze strony spiegla do gry online, reklamowana jako: co by było, gdyby Niemcy wygrali wojnę...

https://www.callofwar.com/







przekrój samolotu:



https://aerofred.com/details.php?image_id=83810









Dornier czy Junkers 52 ?



https://hkpwanda.pl/project/tajemniczy-samolot-resko-87/


Rozpoczęły się prace na wraku, który leżał nieco ponad 1,5 m pod powierzchnią, w odległości ok. 800 m od brzegu.

Wydobyto także sprzęt z 3 sekcjami kontroli gazu a nadto dużo dziecięcych butów. Materiał z urobku dawał sprzeczne informacje. Część zdawała się potwierdzać, że był to Ju 52 a część temu zaprzeczała.









A może oba ?

Może wysadzili rozbitego Junkersa, a potem podprowadzili nad niego Dorniera i też wysadzili, żeby pomieszać szczątki i coś zamaskować?



























https://dzieje.pl/tag/dornier-do-24

https://www.mojehobby.pl/products/Dornier-Do-24-T-3129212.html

https://pwm.org.pl/viewtopic.php?f=12&t=88305&start=135

https://de.wikipedia.org/wiki/Trzebiat%C3%B3w

https://de.wikipedia.org/wiki/K%C4%99pa_(Trzebiat%C3%B3w)

https://de.wikipedia.org/wiki/Flugzeugabsturz_im_Kamper_See

http://www.trzebiatow.pl/asp/71-rocznica-katastrofy-samolotu-dornier-do-24-na-jeziorze-resko-przymorskie,2,artykul,1,2824

https://www.spiegel.de/geschichte/kinder-vom-kamper-see-grab-unter-wasser-a-1021273.html

https://www.spiegel.de/geschichte/kalenderblatt-27-9-1940-a-947929.html


https://aviation-safety.net/wikibase/170129



https://forum.odkrywca.pl/topic/651981-dornier-w-jeziorze/



https://sjp.pwn.pl/slowniki/skrupulatno%C5%9B%C4%87.html