P.S. Wszystkie te sprawy coraz
jaśniej pokazują jacy ludzie rezydują w Gdańsku, dlaczego to miasto tak
bardzo "lubi" swą niemiecką przeszłość i skąd są te korzenie.
Miasto wymaga gruntownego wietrzenia.
Wraca spór o kaszubskie witacze
5 stycznia 2015, godz. 08:50
Jeden z miejskich radnych Kartuz podczas ostatniej sesji powiedział,
że witacze z napisem: "Gdańsk stolica Kaszub wita" go drażnią i Kartuzy
powinny zażądać ich zdjęcia.
W marcu 2011 roku na rogatkach Gdańska z okazji Dnia Jedności Kaszubów
stanęły tablice z napisem "Gduńsk - stolëca Kaszëb witô".
Od samego początku witacze budziły kontrowersje, także wśród naszych
czytelników. Dla wielu informacja, że Gdańsk jest stolicą Kaszub była
sporym zaskoczeniem, tym bardziej, że o to miano zwykle rywalizowały
Kartuzy z Kościerzyną.
Jak się okazuje, problem po kilku latach ciągle jest aktualny. Jeden
z miejskich radnych Kartuz podczas ostatniej sesji powiedział, że
witacze z napisem: "Gdańsk stolica Kaszub wita" go drażnią i Kartuzy
powinny zażądać ich zdjęcia- informuje Radio Gdańsk.
Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska,
który był inicjatorem ustawienia witaczy twierdzi, że spór jest niepotrzebny.
Twierdzi
on, że tablice są przypomnieniem, że Gdańsk również ma twarz kaszubską
i ma misję do spełnienia wobec wspólnoty kaszubskiej oraz że Gdańsk nie
chce z kimkolwiek konkurować o miano rzeczywistej stolicy Kaszub.
To po co pisze na tablicach, że Gdańsk jest stolicą Kaszub?
I co to za misja wobec wspólnoty kaszubskiej?
Prezes Zrzeszenia Kaszubsko - Pomorskiego Łukasz Grzędzicki twierdzi
natomiast, że najważniejsza jest decydująca i wiodąca rola Gdańska na
Pomorzu jako głównego ośrodka życia naukowego, gospodarczego
i politycznego.
Na razie w sprawie żądania usunięcia tablic z rogatek Gdańska nie podjęto w Kartuzach żadnej oficjalnej uchwały.
Kaszubskie "witacze" są zamalowywane
23 marca 2011, godz. 11:20
Zaledwie kilka dni po ustawienia tablic z
napisem "Gduńsk - stolëca Kaszëb witô", jedna z nich, na wjeździe do
Gdańska od strony Żukowa, została zniszczona. Sprayem zamalowano
widniejący na niej napis. Inicjator ustawienia tablic, prezydent Gdańska
Paweł Adamowicz, jest oburzony zdarzeniem.
Dziewięć tablic z napisem "Gduńsk - stolëca Kaszëb witô", stanęło w
miniony piątek na rogatkach miasta w związku z obchodzonym 19 marca
Dniem Jedności Kaszubów.
- Gdańsk był i jest stolicą Kaszub. Ustawienie tablicy to wspaniała inicjatywa, która z całą pewnością pozytywnie wpłynie na wizerunek miasta - podkreślał w rozmowie z nami w piątek Tomasz Szymański, prezes gdańskiego oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego.
Tymczasem kilka dni później jedna z tablic została zamalowana sprayem. Inicjator ustawienia tablic, prezydent Gdańska Paweł Adamowicz jest tym oburzony.
- To karygodne zdarzenie. Niestety takie wypadki wandalizmu nie są odosobnione - komentuje Paweł Adamowicz.
Prezydent zapowiedział już, że tablica zostanie naprawiona lub wymieniona, by przywrócić jej pierwotny wygląd.
Takiego rozwoju wypadków można się było spodziewać, ponieważ
wielu mieszkańców Gdańska uznało ustawienia tablic za mocno
kontrowersyjny pomysł.
Aktualizacja: nasi
czytelnicy informują, że poza tablicą od strony Żukowa, zamalowano
jeszcze trzy tablice: przy ul. Spacerowej, przy rafinerii oraz na
wjeździe do Gdańska od strony Pruszcza Gdańskiego.
Kaszubskie "witacze" na rogatkach Gdańska. Słusznie?
18 marca 2011, godz. 13:00
Na rogatkach Gdańska stanęły tablice z
napisem "Gduńsk - stolëca Kaszëb witô". Dziewięć tablic ustawiono z
okazji obchodzonego w sobotę Dnia Jedności Kaszubów, na ulicach miasta
wywieszone zostały także czarno-żółte flagi kaszubskie.
Obchodzony od 2004 roku Dzień Jedności Kaszubów został ustanowiony na
pamiątkę pierwszej odnalezionej pisemnej wzmianki o Kaszubach, która
powstała 19 marca 1238 roku. Chodzi o wystawiony przez papieża Grzegorza
IX tytuł "książę Słowian i Kaszub" dla książąt Zachodniego Pomorza.
Używał go książę Barnim I.
Inicjatorem ustawienie tablic jest prezydent Gdańska
Paweł Adamowicz.
Dla
wielu informacja, że Gdańsk jest stolicą Kaszub, może być sporym
zaskoczeniem, a nawet budzić kontrowersje. O to miano zwykle
rywalizowały Kartuzy z Kościerzyną.
-
Gdańsk był i jest stolicą Kaszub. Ustawienie tablicy to wspaniała inicjatywa, która z całą pewnością pozytywnie wpłynie na wizerunek miasta - mówi
Tomasz Szymański, prezes gdańskiego oddziału
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego.
Wątpliwości nie ma też historyk
Tomasz Żuroch-Piechowski.
- Gdańsk, jako stolica Kaszub,ma wymiar symboliczny.
W VI wieku n.e. pojawili się tu Słowianie, którzy byli przodkami
Kaszubów. Cieszę się że Gdańsk, który aspiruje do roli metropolii, nie
lekceważy kaszubskiego dziedzictwa, które jest naszym wspólnym dobrem- podkreśla Żuroch-Piechowski.
O swoich korzeniach kaszubskich, przy odbiorze nagrody Nobla, wspominał pisarz
Günter Grass. Jego słynny "Blaszany Bębenek", przypomniał światu na nowo o Kaszubach.
W czasie drugiej wojny światowej Niemcy starali się germanizować
Kaszubów zmuszając ich do podpisywania Volkslisty. Natomiast w okresie
PRL-u Kaszubi bali się przyznawania do swoich korzeni. Przed II wojną
światową, z powodu odmienności językowej, Kaszubi byli posądzani przez
Sanację o chęć oderwania od Polski części jej terytorium. Podobne
oskarżenia bez pokrycia, za czasów komunizmu służyły antagonizowaniu
Kaszubów z pozostałą ludnością Polski.
Część gdańszczan, zwłaszcza tych, którzy nigdy nie
identyfikowali się z kaszubską kulturą, może być zaskoczonych
ustawieniem tablic na rogatkach miasta. Czy Kaszubi nie obawiają się negatywnych reakcji z ich strony?
- Wykonanie i umieszczenie pomnika Świętopełka [kaszubskiego księcia z Pomorza, o którym
pisaliśmy w zeszłym roku przyp. red.]
w Głównym Mieście zostało bardzo dobrze przyjęte przez gdańszczan. Gdańsk był i jest stolicą Kaszub.Dla jego mieszkańców inicjatywa ustawienia tablicwiele nie zmieni, ale z to wpłynie na pewno pozytywnie na świadomość turystów odwiedzających miasto - przekonuje Szymański.
!!! - MS - A jednak!!!
Za ustawienie tablic z kaszubskim napisem na rogatkach Gdańska zapłaciło
miasto. Koszt przedsięwzięcia wyniósł 6 tys. zł. Tablice staną kilka
metrów za znakiem z napisem "Gdańsk" przy ul. Świętokrzyskiej, Trakcie
Św. Wojciecha, al. Grunwaldzkiej ( za skrzyż. z ul. Czyżewskiego), ul.
Elbląskiej, ul. Starogardzkiej, ul. Kielnieńskiej, ul. Kartuskiej, ul.
Nowatorów i ul. Spacerowej.
Strzały do gabinetu dyrektora NCK
25 maja 2009, godz. 07:00
Ze starego wojskowego pistoletu w sobotę
rano strzelano do gabinetu Larry'ego Okey Ugwu, dyrektora Nadbałtyckiego
Centrum Kultury. Czy ktoś chce go zastraszyć?
- W sobotę rano od ochrony budynku otrzymaliśmy zgłoszenie, że do
okien w Nadbałtyckim Centrum Kultury oddano strzały z pistoletu. Na
miejscu znaleziono dwie łuski z TT-ka [broń niegdyś na wyposażeniu
wojska i milicji- red.]. Trwają czynności śledcze - wyjaśnia
Magdalena Michalewska, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku.
Wydarzenie zdumiało dyrektora NCK. -
Wolałbym, żeby to był przypadek i żeby okazało się, że strzelał ktoś przypadkowy - mówi
Larry Okey Ugwu, dyrektor NCK. -
Jednak dziwne jest to, że strzelano zarówno w okna mojego byłego, jak i obecnego gabinetu.
Oba gabinety dyrektora znajdują się po tej samej, południowej stronie
NCK. Jedna kula przeleciała przez pokój i trafiła w ścianę. Kolejna,
przebiła drewnianą ramę okna, rykoszetowała i zatrzymała się pod
biurkiem dyrektora.
- Dobrze, że nikogo wtedy nie było, bo mogłoby dojść do nieszczęścia - mówi wstrząśnięty zajściem Larry Okey Ugwu.
Podejrzenie, że był to celowy atak, budzi to, że celowano w konkretne
szyby w dużych kasetonowych oknach. W obu mierzono w środkową szybę.
Larry Okey Ugwu, pochodzi z Nigerii. Od ponad 20 lat mieszka i pracuje w
Gdańsku. Często miał problemy z nietolerancją. Kilka lat temu
zniszczono jego samochód. Ostatnio ma także problemy osobiste.
- Ten kto zna Larry'ego, powinien wiedzieć, że o takich porach nie ma
go w biurze. Więc raczej był to ktoś, kto chciał zademonstrować swoje
poglądy- mówi
Przemek Dyakowski, muzyk i przyjaciel Larry'ego Ugwu.
Policja zapowiada, że dzięki taśmom monitoringu będzie można ustalić kto strzelał.
Reklama banku PKO BP, w której zagrał Szymon Majewski, sugeruje,
że w Afryce jest "koniec cywilizacji". Fundacja Afryka Inaczej uznała,
że film utrwala negatywny wizerunek kraju i jego mieszkańców. - Nie
podoba mi się sposób zarabiania pieniędzy, który polega na naśmiewaniu
się z pochodzenia innych - mówi Larry Okey Ugwu, Nigeryjczyk mieszkający
w Gdańsku.
Dorota Karaś: Widziałeś reklamę banku PKO BP z Szymonem Majewskim w Afryce?
Larry Okey Ugwu, Nigeryjczyk, dyrektor Nadbałtyckiego Centrum Kultury w
Gdańsku: - Zobaczyłem ją w telewizji. Byłem zaskoczony i oburzony, że
poważny bank zdecydował się na formę promocji, która nakręca stereotypy
dotyczące Afryki. Reklama ma ogromną siłę oddziaływania. Wielu ludzie bierze dosłownie jej przekaz.
Bank i twórcy reklamy tłumaczą, że przedstawili nieistniejącą, umowną
krainę. Akcja poprzednich odcinków tego cyklu rozgrywała się w świecie
baśni i na Marsie.
- Czyli jej twórcy chcą powiedzieć, że Afryka jest tak odległa jak Mars,
leży gdzieś w kosmosie? Reklama sugeruje, że Afryka jest jakimś
nierzeczywistym kontynentem. Utrwala stereotyp, że gdzieś na krańcu
cywilizacji żyją jacyś zacofani ludzie, którym zdarzają się rzeczy nie z
tej ziemi. Tymczasem w filmie pokazuje się rzeczywistych ludzi,
konkretną grupę etniczną.
Jaka to grupa etniczna?
- Aktorzy występujący w tej reklamie noszą tradycyjne stroje,
charakterystyczne dla Masajów i Samburu, żyjących w Kenii i Tanzanii.
Czy to ma oznaczać, że tylko ludzie, którzy chodzą w garniturach, są
inteligentni? Bardzo wielu Masajów studiuje w mieście, na weekendy
wracają do swoich miejscowości i zakładają tradycyjne stroje - między
innymi dlatego, żeby zarabiać na turystach. To nie znaczy, że są dzikimi
ludźmi. Oczywiście bank ma prawo tłumaczyć się, że to jest pewna
konwencja, a protestujący przeciw tej reklamie ludzie są
przewrażliwieni. Moim zdaniem jednak nie wypada w ten sposób pokazywać Afryki i jej mieszkańców.
Która część tej reklamy najbardziej cię oburzyła?
- Scena, w której Szymon Majewski tłumaczy mieszkańcom Afryki, jak
działa bankomat, a przyglądający mu się ludzie uciekają na ten widok.
Przekaz jest taki: przyjeżdża biały człowiek, pokazuje dzikusom zdobycze
cywilizacji, których oni się boją. W ten sposób ładuje się ludziom do głów, że Afryka jest miejscem, gdzie ludzie nie wiedzą, jak działa bankomat czy telefon komórkowy.
Ale w reklamie pojawia się też Afrykanin z iPhonem w ręku.
- A co Szymon robi na jego widok? Jest zaskoczony! Bank powinien liczyć się z tym, że ta reklama może urazić pewną grupę ludzi mieszkających w Polsce. Mamy prawo być oburzeni takim przekazem. Nie podoba mi się sposób zarabiania pieniędzy, który polega na naśmiewaniu się z pochodzenia innych.
Twoi znajomi w jakiś sposób to komentują?
- Oczywiście, wszyscy są oburzeni. Nie tylko Afrykanie, również Polacy.
Musimy pamiętać, że Polska nie jest jakimś odizolowanym od reszty świata
państwem. To, co się dzieje u nas, jest widoczne wszędzie. Ten film zobaczyli ludzie żyjący w różnych krajach.
Zaprotestowałem przeciw tej reklamie na Facebooku, ale link do tekstu
na ten temat przysłał mi znajomy z Afryki Zachodniej. Przez media
społecznościowe, internet, reklama polskiego banku dotarła do odległych
miejsc. Jaki obraz Polski mają ludzie, którzy zobaczyli ten krótki film?
Kraju, który utrwala stereotypy.
Jak komentowali to mieszkańcy Afryki, którzy nie mają tak jak ty związków z Polską?
- Protestują, są zaskoczeni, że takie rzeczy dzieją się w Europie.
Przeciw reklamie zaprotestowała Fundacja Afryka Inaczej. Twoim zdaniem
sprawą powinna się zająć np. Rada Etyki Mediów lub Krajowa Rada
Radiofonii i Telewizji?
- Powinna, ale jak znam życie, nikt tym się zajmie. Nie pierwszy raz takie sytuacje mijają bez echa. Dlatego trzeba protestować i wyrażać swoje niezadowolenie. Na tym polega demokracja.
Przypominasz sobie inne reklamy lub programy, które w ten sposób przedstawiały Afrykę?
- W jednym ze swoich radiowych programów Kuba Wojewódzki i Michał
Figurski żartowali sobie z "telefonu do Murzyna" - chodziło im o Alvina
Gajadhura, który zresztą z pochodzenia jest Hindusem, nie Afrykaninem,
ma polskie obywatelstwo i mieszka tu od lat. Były protesty w tej
sprawie, ale nie przypominam sobie, żeby dziennikarze zostali w jakiś
sposób ukarani. Głos zajęły wówczas silne organizacje związane z Afryką
działające w Polsce. Fundacja Afryka Inaczej, która zaprotestowała
przeciw reklamie banku, nie jest tak znana, nie ma zaplecza
politycznego, ale bardzo dobrze, że zwróciła uwagę na problem.
Mieszkasz w Gdańsku od lat, jesteś dyrektorem dużej publicznej
instytucji kulturalnej. Spotykasz się jeszcze z nietolerancją i
rasizmem?
- Moi znajomi traktują mnie już jak Polaka. Ale rasistowskie odzywki na
ulicy to wciąż norma. Często słyszę obraźliwe słowa od ludzi w średnim
wieku, czterdziesto-, pięćdziesięciolatków. Musi minąć jeszcze trochę
lat, żeby dokonała się zmiana mentalna i widok Afrykańczyka na ulicy
przestał budzić negatywne skojarzenia. Dzięki Bogu, wielu Polaków wyjeżdża teraz do pracy za granicę. Tam uczą się tolerancji, widzą, że świat nie jest jednorodny.
Jak reagujesz na rasistowskie zaczepki na ulicy?
- Nie zwracam już nie uwagi. Wiem, że takim ludziom należy współczuć.
Nie wkurzam się, bo zdaję sobie sprawę, że nietolerancję wywołują
ignorancja i brak wiedzy.
To teraz
obcokrajowiec nie tylko będzie nam mówił o naszej kulturze, ale nawet
publicznie wyznaje, że dziękuje Bogu, że Polacy muszą za pracą jeździć
za granicę???
Coś wam powiem - on ni w ząb nie rozumie polskiego, on nie wie co gada.
http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Wraca-spor-o-kaszubskie-witacze-n86533.html
http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Kaszubskie-witacze-sa-zamalowywane-n46543.html
http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Strzaly-do-gabinetu-dyrektora-NCK-n33011.html#
http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Kaszubskie-witacze-na-rogatkach-Gdanska-Slusznie-n46422.html#tri
http://m.trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,106540,13832762,Reklama_banku_z_Majewskim_dotarla_do_Afryki___Moi.html
Do moich pacjentów, znajomych i przyjaciół!
Postanowiłam napisać list z prośbą o przesłanie go dalej jak najliczniejszej grupie ludzi.
3 stycznia po dzienniku widziałam rozmowę z politykami na temat sytuacji jako zaistniała w POZ.
Prowadząca wielokrotnie mówiła, że nie rozumie postępowania Porozumienia Zielonogórskiego. Cała sprawa została sprowadzona do nadmiernych żądań finansowych , braku odpowiedzialności i krzywdzenia pacjentów.
Jak pewnie wszyscy zauważyli do tej rozmowy nie został zaproszony nikt ze strony lekarzy a o tym czego chcą lekarze wypowiadał się autorytatywnym głosem przedstawiciel PO.
Przekłamania i oszczerstwa są poważne i poważne jest to o co walczy Porozumienie Zielonogórskie.
Bardzo poważnym problemem POZ (myślę, ze nie tylko) są starzejący się lekarze. W województwie opolskim średnia wieku lekarza pracującego w POZ przekroczyła 57 lat. Gdyby w tej chwili z systemu odeszli emeryci to system by się zawalił. Młodych kształcących się lekarzy jest niewielu.
Ja miesięcznie przyjmuję ponad 1200 pacjentów. Średnio 50-70 osób dziennie. Zdarzają się dni gdzie tych pacjentów przyjmuję i 100. Każdego roku dochodzi nowa praca. Część jest widoczna dla wszystkich bo większą część czasu patrzę w monitor i stukam w klawiaturę. Dużej części państwo nie widzicie. Skraca się czas poświęcony na kontakt z pacjentem a wydłuża czas biurokratyczny. Lekarze i tak nie są w stanie prowadzić kartotek w sposób zgodny z przepisami i bezpieczny dla siebie, bo starają się wypełnić swoje podstawowe zadanie leczenia pacjentów.
W nowej umowie jest kilka niemożliwych do przyjęcia zadań. Jest ona skierowana przeciwko pacjentom i stawia pacjentów i lekarzy naprzeciwko siebie. Tylko razem jesteśmy w stanie zawalczyć o wspólne dobro.
Po pobieżnej lekturze nasuwają mi się liczne uwagi. Pierwsza sprawa - pakiet kolejkowy. Wszystkiego nie wiem, ale to do czego doszłam jest bulwersujące. Lekarz endokrynolog jak wszyscy wiedzą leczy najczęściej choroby tarczycy. W nowej umowie to lekarz POZ będzie zobowiązany do leczenia niedoczynności tarczycy. Wszyscy państwo, którzy jesteście pod kontrolą poradni endokrynologicznej, teraz wrócicie do POZ. Lekarz nie będzie mógł państwa skierować do specjalisty. Rozwiązany problem kolejki u endokrynologa? Ma pan minister sukces? Łagodny przerost gruczołu krokowego też w gestii lekarza POZ. Zniknie kolejka do urologa? Takich jednostek chorobowych wrzuconych do POZ jest więcej.
Na wykonanie tych zadań lekarz POZ nie dostaje żadnych dodatkowych pieniędzy, a minister może zaoszczędzić na wykupieniu tych wizyt u specjalistów. Tyle że specjaliści mieli wykupioną konkretną ilość wizyt a my nie mamy limitu. Przyjąć należy wszystkich pacjentów.
Niestety nie potrafię już w sposób bezpieczny dla pacjentów przyjmować większej ilości ludzi.
Liczni moi koledzy mają już przyjmowanie na godzinę. Pacjent endokrynologiczny na kontrolnej wizycie będzie musiał zająć 30 minut tak jak u specjalisty. Już ostatnio pojawiły się kłopoty gdzie niegdzie z dostaniem się do lekarza w dniu rejestracji. Niestety teraz obejmie to już wszystkie praktyki.
Co zrobić z pacjentami potrzebującymi zwolnienie do pracy. Z nagłymi zachorowaniami. Ludźmi z wymiotami, biegunkami, bólami, gorączkami. Nie potrafię w sposób uczciwy w stosunku do pacjenta przyjąć na siebie nieskończonej ilości zadań i przejąć pacjentów moich kolegów specjalistów tylko po to by minister miał wyborczy sukces.
Kolejna sprawa - umowa. Umowa ma być bezterminowa. Tą umowę może zmieniać aneksem NFZ bez jakiejkolwiek konsultacji. Ja tylko mogę ją wypowiedzieć. Będzie można do POZ wrzucać wszystko co się nie zmieści gdzie indziej. My staniemy się pierwszą twarzą NFZ w opozycji do pacjenta. Sami już niewydolni będziemy tak jak teraz dostawać nowe zadania i nasza niemożność wykonania zadań będzie uderzała w pacjentów.
Kolejna sprawa - skierowania do okulisty i dermatologa. Okulistycznie leczymy zapalenia spojówek i powtarzamy zalecone przez okulistę leki. Po co wypisywać skierowania do okulisty na dobranie okularów? Ja i tak nie mogę nic w tej dziedzinie zrobić. To jest i Wasz i nasz czas. Żeby pójść z dzieckiem po korektę szkieł będziecie musieli zarejestrować się wpierw do POZ po skierowanie. Kolejny dzień u lekarza w kolejce. Podobnie u dermatologa. Do dermatologa zawsze szło się bez skierowania. Była to najskuteczniejsza metoda wczesnego leczenia chorób wenerycznych. Teraz najpierw do mnie a później dalej.
Kolejna rzecz - pakiet onkologiczny. To już jest grubsza sprawa. W mojej praktyce mam w ciągu roku od 7-10 wykrytych pierwszorazowych zachorowań na nowotwór. Z tego 1-3 pacjentów to tacy, którzy nigdy nie byli wcześniej u lekarza i przychodzą w stanie zaawansowanym. Wielokrotnie tych kieruję od razu do szpitala bo są w złym stanie i wymagają natychmiastowego leczenia. Oni też zawsze byli przyjęci od razu, najczęściej na internę. Kilka pacjentek to pacjentki z nowotworami piersi i narządów rodnych. Tutaj swoją rolę jak dotąd widzę na wpajaniu pacjentkom konieczności wizyt u ginekologa i namawianiu na badanie piersi. System działa. Zostaje więc kilku pacjentów z pozostałymi nowotworami. Skupię się na nowotworach jelita grubego. Przez kilka lat funkcjonowało przesiewowe badanie kolonoskopowe i to dawało rezultaty. Za rządów ministra Arłukowicza to zostało zaniechane, albo mocno okrojone. Fakt, ze moi pacjenci nie mają do tych badań dostępu. Pozostaje planowana kolonoskopia. Większość placówek ma wykupione przez NFZ to badanie bez znieczulenia.
Bardzo bym chciała zobaczyć twarz ministra po wykonaniu tego badania bez znieczulenia.
Jeżeli rak jelita grubego daje jednoznaczne objawy to często jest już za późno na pełne wyleczenie. Jest to więc wyjątkowy wyścig z czasem. Jakie są wczesne objawy raka jelita grubego? Mogą być pojawiające się biegunki, mogą być zaparcia, może być krew w kale, mogą być pobolewania, może być utrata wagi. Dotąd dawałam skierowanie na kolonoskopię. U większości pacjentów były polipy, które lekarze od razu usuwali. Wszyscy Ci pacjenci to potencjalni chorzy na raka. Radość z wyleczenia i uniknięcia tragedii. Teraz spośród tych pacjentów mam wybrać lepszych i dać im zieloną książeczkę. Wszystkim nie mogę. Jeżeli nie dam komuś u kogo, w trakcie stania w jeszcze dłuższej kolejce, rozwinie się rak to pacjent będzie miał żal do mnie a nie do ministra, a ja będę musiała z tym żyć.
Dlaczego nie mogę dać wszystkim? Bo muszę mieć trafienia! Trafienia to jest określenie ministra na pacjenta z chorobą nowotworową. Wydam 30 książeczek Pacjent przejdzie diagnostykę i teraz oceni moją pracę urzędnik. Jeżeli będę miała 0-1 trafienia to zostanę skierowana na karne szkolenie a za wykonaną pracę mi nie zapłacą. Czyli badając w kierunku choroby nowotworowej 30 pacjentów nie znajdę u nikogo rozwiniętego raka to będę ukarana szkoleniem i finansowo. Teraz badam nawet stu ludzi, żeby wykryć u jednego raka. Moja sytuacja się poprawi jeżeli będę miała 2 trafienia dostanę wtedy 20 złotych i nie będę karana upokarzającym szkoleniem. Ta kwota rośnie i przy stosunku jedno trafienie na pięć sięga ponad 100 złotych. Cały czas cytuję umowę! Staniemy więc z pacjentem po przeciwległej stronie - on będzie się cieszył, że nie ma raka, ja będę miała poważny problem. Będę więc unikała zielonych książeczek jak ognia, albo wydam je wszystkim.
Jeżeli nie wydam to minister wygrał, bo lekarze są źli i nie chcą pracować, jak wydam to nie wytrzymam finansowo (bo za tą diagnostykę zapłacę z puli POZ) i dołożę do pracy kolejne wypisywanie książeczek, sprawozdań. Wydłuży się więc kolejka pacjentów u mnie. Wąskie gardło w postaci zbyt małej ilości zakontraktowanych kolonoskopii pozostaje.
Tyle, ze teraz za to odpowiadam ja nie minister.
Kolejna sprawa to EWUŚ. Jak państwo wiecie musimy sprawdzać EWUŚ czyli czynne ubezpieczenie pacjenta. Dwa razy w tygodniu trafia się pacjent, który EWUŚ wyświetla w kolorze czerwonym – pacjent nieubezpieczony. W większości są to pacjenci, którzy mają ubezpieczenie i faktem, że świecą na czerwono są oburzeni. Teraz pacjent wypisuje oświadczenie, że jest ubezpieczony i my przyjmujemy takiego pacjenta nieodpłatnie. NFZ płaci za takiego pacjenta. Teraz NFZ przestaje płacić za pacjentów świecących na czerwono (w mojej praktyce 11%). Czyli jak pacjent świeci na czerwono i wypisze nam oświadczenie, to za jego leczenie i wizytę nie zapłaci nikt. Pieniądze zostają w funduszu. Kolejna oszczędność ministra.
Takich pułapek jest więcej a list i tak zrobił się długi. Jest to jednak nasza wspólna sprawa - pacjentów i lekarzy.
W tym roku mija 30 lat mojej pracy i zawsze byłam po stronie pacjenta, bo sama też jestem pacjentką i to z wiekiem coraz częściej i boleśniej. Ministrowie się zmieniają a ja od 30 lat o 8.00 wołam proszę (teraz parę minut później bo ładuje się komputer).
Tej pracy nie chcą wykonywać młodzi lekarze i jak nic się nie zmieni, to po pięciu latach nastąpi poważny kryzys w służbie zdrowia na poziomie POZ. Wtedy obecny minister będzie już miał inną posadę równie prestiżową i pozbawioną osobistej odpowiedzialności jak teraz, ale my zostaniemy na dole, pacjenci i lekarze.
Dlaczego inni podpisali? My nie podpisaliśmy, i jakie mamy kłopoty, a strach pomyśleć co nas czeka. Straszą nas przez telefon, jeżdżą do prywatnych domów. Ruszyły zmasowane kontrole. Nagonka bezpardonowa w mediach. Kłamstwa, półprawdy, wyrwane z kontekstu słowa. Ja się boję bardzo i nie dziwie się, że inni też się boją. Tylko zwarta grupa może się przeciwstawić.
Jeżeli my przegramy to tak naprawdę przegrają pacjenci.
Z poważaniem
Lekarz rodzinny z 30 letnim stażem w jednej placówce
Jeszcze raz proszę o rozesłanie tego listu swoim znajomym, bo jest to jedyna forma wyjaśnienia stanowiska lekarzy rodzinnych.
Lekarze, jako ludzie inteligentni - a przynajmniej powinni inteligentni być - powinni rozumieć, że pacjentów będą mieć mniej, gdy lekarzy będzie więcej. Dlaczego więc lekarzy nie ma więcej? Bo albo się ich nie kształci u nas w kraju, albo po edukacji i stażu wyjeżdżają oni za granicę. Ludzie chcieli "wolności" więc nie można zabronić lekarzowi, że chce wyjechać bo za granicą więcej kasy.
Dlaczego ludzie nie protestowali, gdy zamykano szpitale publiczne? Dwa miliony jest nas mniej, a lekarzy brakuje? Takie głupoty to mogą opowiadać ci, co pozamykali gabinety, w nich dokumentację medyczną i trzymając pacjentów jako zakładników chcą wymusić na rządzie coś, czego rząd spełnić nie może, bo nie ma pieniędzy. NIE MA PIENIĘDZY!
Nasz skarbiec narodowy jest pusty, bo Polacy pozwolili na zlikwidowanie naszego rodzimego przemysłu i wpływów do skarbca nie ma. Tyle to powinien rozumieć nawet średnio rozgarnięty lekarz i zamiast ględzić głupoty o pacjentach, powinien zastanowić się nad tym czy on sam nadaje się do wykonywanego zawodu. Kiedyś na lekarzy ludzie kształcili się z powołania. I należy to przywrócić, a nie finansować konowałów robiących na chorych ludziach kasę.
Nana-(cyt"Dlaczego ludzie nie protestowali, gdy zamykano szpitale publiczne?")Odpowiedź jest prosta-Ludzie z natury są łatwowierni a zatem przekonani że wszystko co w ich imieniu postanowi władza jest dobrem wspólnym za ich wspólnie ciężko wypracowane pieniądze.Tyle to powinien rozumieć nawet średnio rozgarnięty bloger nawet gdy jest blondynką w fazie przekwitania.Kiedyś:)
Naiwni ludzie? a którzy? może ty, ale za to nadrabiasz bezczelnością.
Ludzie nie chcieli mieć powszechnej opieki zdrowotnej i nie chcieli mieć pracy w państwowych firmach. Więc wspierali zdrajców naszej Ojczyzny i przyglądali się, jak nasz kraj jest demontowany. Przy pomocy ich własnych rąk.
Teraz mogą sobie płakać, że muszą miesiącami czekać na operacje i mogą sobie narzekać, że w przychodniach tłok.
Za PRLu, gdy szpitali było trzy razy tyle co obecnie, chorych wypisywało się, gdy byli zupełnie zdrowi, a nie jak teraz bezpośrednio ze stołu operacyjnego. Zdrowie człowieka było dla władz PRLu ważniejsze niż zyski i statystyki.
Do lekarza kolejek nie było, a do specjalistów można było iść bez skierowania. Przychodnie ZOZu były w każdej, nawet najmniejszej miejscowości, także gabinety specjalistów i były każdemu obywatelowi dostępne przez cały czas. Przy ZOZach istniały laboratoria, które wykonywały konieczne badania kału czy moczu albo wymazy od ręki i z wynikami szło się do lekarza bez żadnej kolejki.
Było dużo przychodni, było dużo szpitali, było dużo ambulatoriów i co najmniej trzy razy tyle stacji pogotowia ratunkowego. Do pacjenta jechał lekarz i pielęgniarka, a nie jakiś sanitariusz i kierowca, jak dziś ma to miejsce.
I ja o tym piszę, ty garbaty lowelasie. A ty co zrozumiałeś? No!?
NFZ to narodowa fundacja złodziei. Piniędzmi na ochrone zdrowia winien dysponować obywatel- ubezpieczony i dopóki nie bedzie konkurencji bedą ludzi okradać.
Tu mam tak że jako emeryt moje pieniądze mogę wykorzystwać przez państwowy fundusz albo przez wybrana przeze mnie firmę ubezpieczeniową które za te same pieniadze oferuja rózne usługi. One mają kontrakty z lekarzami. Ten sam lekarz może współpracować z wieloma ubezpieczycielami i on (lekarz) się bezposrednio z firma rozlicza. Ja płace tylko niewielki swój udział za wizytę, za pobyt w szpitalu, przyjazd pogotowia oraz leki . To w duzym skrócie. Najważniejsze że wszelkie świadczenia mam od reki, badania zabiegi cokolwiek potrzebuję.
Ta róznica powoduje że do Polski nie wracam. Może po śmierci.