Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą system wyzysku. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą system wyzysku. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 13 lipca 2021

Praca przez cztery dni w tygodniu

 

Na początek proponuję przypomnieć sobie moje przemyślenia z 2013 roku o systemie 8 godzin x 4 dni w tygodniu...



przedruk


Korporacje w USA zaczynają wprowadzać 4-dniowy tydzień pracy.

To może być rewolucja



Katie Canales

BusinessInsider.com

4 lipca



Praca przez cztery dni w tygodniu? Czwarteczek zamiast piąteczku? Marzenie wielu pracowników coraz częściej staje się faktem. Kolejne firmy testują bądź planują eksperyment z czterodniowym tygodniem pracy. Zmiana ma być odpowiedzią na negatywne skutki pandemii oraz wyrazem troski o dobre samopoczucie pracowników.


Wypalenie zawodowe wśród pracowników jest zjawiskiem jak najbardziej prawdziwym. Pandemia zmotywowała niektórych do podjęcia dyskusji o tym, jakim zmianom powinno ulec dzisiejsze środowisko pracy.

Jednym z najczęściej podnoszonych postulatów jest wprowadzenie czterodniowego tygodnia pracy.

Zwolennicy tego rozwiązania twierdzą, że trzydniowy weekend korzystnie wpływa na produktywność i zadowolenie z pracy

Część firm, m.in. japoński oddział Microsoftu, zaimplementowała ten pomysł jeszcze przed pandemią. O eksperymencie firmy z połowy 2019 r. zrobiło się głośno m.in. dlatego, że nowy tryb funkcjonowania spowodował wzrost produktywności jej pracowników o 40 proc.

W ostatnim czasie zainteresowanie koncepcją pracy przez cztery dni w tygodniu wzrosło. Rzeczywistość pandemiczna negatywnie wpłynęła na zdrowie psychiczne pracowników, uskarżających się na zwiększony stres i coraz powszechniejsze poczucie wypalenia zawodowego.

Czterodniowy tydzień pracy może stać się kolejną, nieuniknioną zmianą na rynku pracy, twierdzi amerykański miesięcznik "The Atlantic". Wdrożenie koncepcji weekendu, którą wymyślono na początku XX w., w tamtym czasie spotkało się z oporem pracodawców. Ich głównym argumentem było to, że dwa wolne dni w tygodniu rozpieszczą pracowników i "podważą" znaczenie pracy. Dzisiaj wolny weekend stanowi nieodłączną część naszego życia.

Oto firmy i podmioty, które albo testowały czterodniowy system pracy, albo od marca 2020 r. pozwoliły swoim pracownikom na pracę tylko przez cztery dni w tygodniu.

Niedawno anglojęzyczna platforma crowdfundingowa Kickstarter oznajmiła, że w 2022 r. zamierza zacząć wdrażać czterodniowy tydzień pracy. Nie wiadomo czy ta zmiana obejmie wszystkich, czy tylko część pracowników.

"To, czego doświadczyliśmy w trakcie ostatnich osiemnastu miesięcy, odbija się na naszym życiu prywatnym i zawodowym" - powiedział w rozmowie z serwisem"Axios" prezes firmy Aziz Hasan.

Buffer jest jednym z prekursorów czterodniowego tygodnia pracy w czasach pandemii

Buffer, producent oprogramowania do zarządzania kanałami w social mediach, przekazał w czerwcu 2020 r., że zamierza na próbę zezwolić swoim 89 pracownikom na pracę przez cztery dni w tygodniu do końca 2020 r. Decyzja ta zapadła po przetestowaniu tego systemu pracy miesiąc przed ogłoszeniem tej decyzji.

Jednocześnie władze firmy zadeklarowały, że w związku ze zmianą nie zamierzają obniżać płac.

Zarząd Buffera zauważył, że krócej pracujący pracownicy firmy wypełniali swoje obowiązki równie efektywnie, a nawet sprawniej. Jednocześnie odnotowano wzrost zadowolenia z pracy i obniżenie poziomu stresu wśród pracowników.

Jak wskazuje "The Atlantic", eksperyment firmy nie został jeszcze zakończony. "To było dla nas jak dar niebios" - mówi Essence Muhammad, pracownik ds. obsługi klienta w Buffer.



W listopadzie 2020 r. potentat rynku produktów FMCG ogłosił, że 81 pracowników firmy z Nowej Zelandii do grudnia 2021 r. będzie pracować przez cztery dni w tygodniu. Ich wypłaty będą takie same jak w przypadku pracy przez pięć dni.

Unilever zamierza przyjrzeć się ewentualnym korzyściom płynącym ze zmiany systemu pracy oraz ocenić, czy znajdzie on zastosowanie w przypadku 155 tys. pozostałych pracowników firmy.

Elephant Ventures skurczyło tydzień pracy do czterech dni

Pochodzący z Nowego Jorku producent oprogramowania w sierpniu ubiegłego roku rozpoczął dwumiesięczny eksperyment polegający na działaniu w formule czterodniowego tygodnia pracy. Ta decyzja była odpowiedzią na wywołany przez pandemię wzrost poczucia wypalenia zawodowego wśród pracowników firmy oraz wrażenie zatarcia się granicy między życiem prywatnym a zawodowym.



W odróżnieniu od innych podmiotów testujących pracę przez cztery dni w tygodniu Elephant Ventures postanowiło utrzymać model 40-godzinnego tygodnia pracy. Od poniedziałku do czwartku dzień pracy trwał więc po 10 godzin.

Jak donosi CNN, dostosowanie się pracowników do wydłużonych godzin pracy zajęło trochę czasu, niemniej większość osób zatrudnionych w firmie przyjęła zmiany z entuzjazmem.

"Czas na wypełnienie zadań uległ skróceniu, projekty były realizowane sprawniej i nie trzeba było ich zawieszać i ponownie wznawiać" - przekazał w rozmowie z CNN założyciel firmy Art Shectman.

Hiszpania zamierza niedługo zacząć testowanie czterodniowego tygodnia pracy. Eksperyment ma potrwać trzy lata

Jak donosił w marcu "The Guardian", hiszpański rząd zgodził się na refundację kosztów w firmach, które wezmą udział w programie testowym 32-godzinnego tygodnia pracy. Płace osób zatrudnionych w tych przedsiębiorstwach mają pozostać niezmienione.

Wielomilionowy program ma objąć około 200 pracodawców. Oznacza to, że z krótszego tygodnia pracy będą mogły skorzystać tysiące pracowników. Start programu jest planowany na jesień tego roku.

Zwolennicy tego pomysłu mają nadzieję, że dzięki eksperymentowi badacze zbiorą dostatecznie dużo informacji, które pozwolą na stworzenie rekomendacji dotyczących wdrażania zmian w systemach pracy w firmach na całym świecie.


Awin zamierza na stałe zezwolić pracownikom na pracę przez cztery dni w tygodniu

Wchodząca w skład koncernu Axel Springer berlińska firma zajmująca się marketingiem afiliacyjnym ogłosiła w lutym, że na stałe wprowadza czterodniowy tydzień pracy.

"Mając na uwadze dobre samopoczucie naszych pracowników, postanowiliśmy przetestować nowoczesne podejście do środowiska pracy, skupiające się przede wszystkim na efektywności, a nie ilości wkładanej pracy, jak miało to miejsce w przeszłości"- powiedział Adam Ross, prezes Awin.

Unito planuje dać pracownikom wybór: praca w tygodniu lub w weekendy

W październiku 2020 r. montrealskie przedsiębiorstwo oferujące usługi związane z optymalizacją procesów w firmie zamierza zaoferować swoim pracownikom wybór tego, czy chcą pracować przez cztery dni w tygodniu. Co więcej, osoby zatrudnione w Unito będą mogły wybrać czy wolą pracować w tygodniu, czy raczej w weekendy.

"W ten sposób staramy się wyjść naprzeciw i dostosować do potrzeb naszych pracowników, ich sytuacji rodzinnej oraz zainteresowań" - powiedział prezes firmy Marc Boscher.



Tłumaczenie: Adam Hugues



Czy czeka nas 4-dniowy tydzień pracy? Zaskakujące efekty testów nowego systemu


Część korporacji wprowadziła w swoich firmach czterodniowy tydzień pracy. Ma to zapobiec szybkiemu wypaleniu zawodowemu jej pracowników.


Okazuje się, że marzenia wielu pracowników o długim weekendzie każdego tygodnia mają szansę w przyszłości stać się faktem. Firmy poszukują nowych sposobów walki z wypalaniem zawodowym, a pandemia dla wielu rynkowych gigantów była dobrym momentem, do zastanowienia się w jaki sposób warto przeorganizować pracę. Jednym z najczęściej pojawiających się pomysłów jest czterodniowy tydzień pracy.

Amerykański miesięcznik "The Atlantic" twierdzi, że wprowadzenie trzydniowego weekendu jest zmianą, której rynek pracy już nie uniknie. Jedną z pierwszych firm testujących takie rozwiązanie, był japoński oddział Microsoftu. O eksperymencie stało się głośno w światowych mediach po tym, jak okazało się że w efekcie wprowadzonego nowego systemu produktywność pracowników wzrosła o 40%.

Zaskakujące wnioski

Jednym z prekursorów czterodniowego tygodnia roboczego w czasie pandemii była produkująca oprogramowanie firma Buffer. W czerwcu 2020 roku jej władze ogłosiły, że do końca roku pozwoli 89 pracownikom na pracę przez 4 dni w tygodniu przy zachowaniu swej dotychczasowej pensji.

Na koniec okresu próbnego zarząd Buffera odkrył, że krótszy tydzień pracy pozytywnie wpłynął na produktywność pracowników. Jednocześnie wśród załogi odnotowano obniżony poziom stresu i wzrost zadowolenia z pracy. Pracownicy również nie kryli zadowolenia z nowego systemu.”To było dla nas jak dar niebios” –twierdził jeden z pracowników działu obsługi klienta.

"The Atlantic" podkreśla, że eksperyment w Bufferze nie został jeszcze zakończony.

Podobny testy trwają w firmie Unilever. Tam do grudnia 2021 roku 81 pracowników pracuje w skróconym wymiarze czasowym. Korporacja zapewnia, że po okresie próbnym dokona dokładnej analizy eksperymentu i zadecyduje, czy dłuższym weekendem będą mogli w przyszłości cieszyć się wszyscy jej pracownicy.

Hiszpański rząd zapłaci za długie weekendy?

"The Guardian" podał w marcu, że hiszpański rząd zgodził się na refundacje kosztów tych firm, które zgodzą się przetestować 32-godzinny tydzień pracy. Mechanizmem ma być objętych ok. 200 pracodawców, co może oznaczać dużą życiową zmianę dla tysięcy ludzi. Początek programu jest na jesień tego roku.

Entuzjaści krótszej pracy liczą na to, że wielomilionowy program realizowany w Hiszpanii pozwoli badaczom opracować zalecenia dotyczące zmian w organizacji pracy dla firm na całym świecie.





https://maciejsynak.blogspot.com/2020/12/4-dniowy-tydzien-pracy.html

https://maciejsynak.blogspot.com/2015/10/szesc-zamiast-osmiu-godzin-pracy.html



https://dorzeczy.pl/ekonomia/190310/czy-czeka-nas-4-dniowy-tydzien-pracy-zaskakujace-efekty-testow.html?utm_source=dorzeczy.pl&utm_medium=feed&utm_campaign=rss_feed


https://businessinsider.com.pl/twoje-pieniadze/praca/korporacje-w-usa-zaczynaja-wprowadzac-4-dniowy-tydzien-pracy/c2n2r71?fbclid=IwAR1n3i0tqs6ciuD1JTNBar2r8MCi7DS0Ok2DbYbEHZCQcR2vO4nY69UfQ9k



https://maciejsynak.blogspot.com/2013/11/8x4.html


wtorek, 8 czerwca 2021

Czym jest "ekonomia dla Polaków"?


przedruk z komentarzem


– Jak patrzę na niektóre dane, to mnie wbija w fotel. (…) Praktycznie cokolwiek weźmiesz, to jest lepiej, niż się można było spodziewać. Nasz eksport zasuwa jak nigdy – powiedział Morawski w wywiadzie dla Gazeta.pl Next.

Jak tłumaczył, spodziewał się, że "odbicie po lockdownie będzie mocne ze względu na skalę wsparcia publicznego w krajach rozwiniętych", natomiast "siła tego odbicia w zimie w warunkach ogromnej fali epidemii była zaskakująca". Dodał, że "skala odbicia w przemyśle jest nieprawdopodobna, za chwilę to się zacznie też dziać w usługach".

Morawski zaznaczył, że przez pandemię wiele firm upadło, lecz dla wielu "trwa eldorado". Wymienił w tym kontekście firmy produkujące sprzęt AGD, komponenty do różnych urządzeń, meble i elektronikę.

Czy możemy dogonić Niemcy?

– Jesteśmy hubem przemysłowym dla całej Europy, tak samo jak Chiny są hubem przemysłowym dla świata. I jeśli na całym Zachodzie dzięki rządowym tarczom ludzie czują się w miarę bezpiecznie i nie ograniczają wydatków, jeśli w dodatku przesuwają popyt z usług na sprzęt AGD czy meble, no to tak się składa, że my te rzeczy produkujmy – powiedział.

Ekonomista oświadczył, że nie zgadza się ze stereotypowym stwierdzeniem, jakoby Polska była jedynie "montownią pralek" i tkwiła w "pułapce średniego rozwoju".

Przyznał jednocześnie, że bez własnych kompetencji i kapitału "nie dojedziemy na gospodarczy szczyt, czyli nigdy nie osiągniemy poziomu Niemiec". 

– Tylko pytanie, czy czasem nie jest tak, że obecny model rozwoju pozwala to wszystko stopniowo zdobyć – dodał.

Według niego Polska jest na dobrej drodze, żeby w przyszłości mieć swoje duże firmy, które będą sprzedawać końcowe produkty pod rodzimą marką. – Chociaż to zajmie bardzo dużo czasu – podkreślił Morawski.




"czy czasem nie jest tak..."

Czyli pan ekonomista nie wie, czy "obecny model rozwoju" pozwoli nam to stopniowo zdobywać, czy nie.

On tego nie wie i pewnie nikt wytresowany tego nie wie, bo ekonomia w krajach podbitych oparta jest na wróżeniu z fusów co ma zastępować prawdziwą wiedzę.

Nie, to wcale nie jest tak.


Tylko pytanie, czy czasami nie jest tak, że my wiemy, jak się powinno prowadzić gospodarkę i budować dobrobyt obywateli, ale tego programowo nie robimy, bo niemiecki Werwolf nam na to nie pozwala, bo przecież wtedy nie tylko byśmy niemców dogonili, ale i przegonili - i co wtedy?

Upadł by mit polniszewirszaft i inne głupotki, nie wspominając o micie mądrych niemców, którzy wszystko robią najlepiej.

Ponadto, upadł by mit, że to wszystko z ciężkiej pracy niemieckich rąk, a nie dajmy na to - z łupów drugowojennych wywiezionych z Polski.

I co wtedy?

Posypią się w końcu pozwy o odszkodowania?

Przede wszystkim chodzi o to, byśmy resztę Europy przegonili w bogactwie, a więc i możliwościach oraz wpływach tego się boją najbardziej.

Choć czasami mnie to zastanawia - czy to jest prawdziwy powód... Czy wystarczającym powodem nie jest po prostu satysfakcja ukrytego władcy tego świata..?


My udajemy tylko kapitalizm, a tymczasem jesteśmy eksploatowani przez zachód i ekonomia w Polsce dostosowana jest do potrzeb zachodu, a nie polskich obywateli.


Czym jest program Polski Ład?

Niemcy od dawna szkalują nas powiedzeniem polnisze wirszaft - czy to przypadek? 


Fundusz odbudowy?

Polski Ład? 

NIC DOBREGO! 

Sytuacja jest naprawdę poważna! 


Andrzej Sadowski

"Nie ma już czasu na projekt ustaw, trzeba działać w ciągu najbliższych tygodni, bo taka jest powaga sytuacji".










https://dorzeczy.pl/ekonomia/187477/morawski-jak-patrze-na-dane-z-polski-to-mnie-wbija-w-fotel.html?utm_source=dorzeczy.pl&utm_medium=feed&utm_campaign=rss_feed






poniedziałek, 7 grudnia 2020

4-dniowy tydzień pracy

 


Hiszpańska recepta na kryzys. Zanosi się na 4-dniowy tydzień pracy

Rząd w Madrycie rozważa skrócenie tygodnia pracy do czterech dni. Z podobnym postulatem występują niemieckie związki zawodowe i brytyjska Partia Pracy. Rozwiązanie było już testowane przez Microsoft w Japonii, a będzie sprawdzane przez Unilever w Nowej Zelandii.



Tegoroczna pandemia sprzyja dyskusjom o reformie czasu pracy. W okresie lockdownów na szeroką skalę wykorzystywane są nadzwyczajne programy urlopowe. Więcej jest też apeli o wsparcie dla osób mało zarabiających oraz tych, które pracują w branżach szczególnie narażonych na kryzys

Wicepremier Hiszpanii, a zarazem lider lewicowej partii Unidas Podemos, Pablo Iglesias oświadczył, że rząd prawdopodobnie zaproponuje zmniejszenie wymiaru czasu pracy. Takie rozwiązanie w kraju ogarniętym bezrobociem zwiększyłoby liczbę zatrudnionych.


Według Eurostatu, w Hiszpanii stopa bezrobocia jest rekordowo wysoka i wynosi 16,2 proc., podczas gdy w całej Unii Europejskiej wyliczona została na 7,6 proc Jednak jakakolwiek zmiana długości tygodnia pracy będzie musiała być przedyskutowana przez hiszpański rząd ze związkami zawodowymi i organizacjami pracodawców. Niezbędne będzie też poparcie koalicjantów w parlamencie.

W dyskusji ze związkowcami rząd w Madrycie będzie miał prawdopodobnie problem z przeforsowanie zasady: "kto krócej pracuje, ten mniej zarabia". Celem wprowadzenia czterodniowego tygodnia pracy ma być motywowanie pracodawców, by zatrudniali dodatkowe osoby (z powodu krótszych zmian). Zapewne jednak towarzyszyłoby temu proporcjonalne obniżenie zarobków. Innymi słowy, pula wynagrodzeń byłaby taka jak dotychczas, ale podzielona zostałaby między większą liczbę zatrudnionych.

Czterodniowy tydzień pracy firma Microsoft już przetestowała w swoich japońskich oddziałach. Okazało się, że wydajność wszystkich 2300 pracowników przez 4 dni była większa, niż w tradycyjnym pięciodniowym trybie pracy. W efekcie obniżanie wynagrodzeń nie było konieczne.

Także koncern Unilever ogłosił, że przetestuje krótszy tydzień pracy wśród wszystkich swoich pracowników w Nowej Zelandii. Pozwoli im zdecydować, w które cztery dni chcą pracować. Zamierza jednak wypłacać pełne wynagrodzenia, takie jak za pięć dni pracy. Celem eksperymentu nie jest walka z bezrobociem, bo to nie jest wysokie w Nowej Zelandii. Firma chce ocenić, czy skrócenie tygodnia pracy o jeden dzień opłaca się z biznesowego punktu widzenia.

- Stare sposoby pracy są przestarzałe - powiedział szef firmy w Nowej Zelandii, Nick Bangs. Dodał, że celem testu jest "zmierzenie efektywności pracy na podstawie wydajności, a nie czasu jej poświęconego". Okres próbny potrwa rok., a University of Technology w Sydney będzie wyciągał wnioski z eksperymentu. Unilever zatrudnia w Nowej Zelandii tylko 81osób. Jeśli test wypadnie dobrze, firma rozważy, czy zastosować rozwiązanie na całym świecie i na szerszą skalę.

Nie tylko Hiszpania

Jakiś czas temu cztery dni pracy w tygodniu rozważano w Niemczech. Inicjatorem był IG Metall, czyli niemiecki związek zawodowy zrzeszający ponad 2 miliony pracowników z branży przemysłowej. Szef związkowców Joerg Hofmann sugerował wówczas, że krótszy tydzień pracy pozwoli uniknąć redukcji miejsc pracy.

Tegoroczna pandemia sprzyja dyskusjom o reformie czasu pracy. W okresie lockdownów na szeroką skalę wykorzystywane są nadzwyczajne programy urlopowe. Więcej jest też apeli o wsparcie dla osób mało zarabiających oraz tych, które pracują w branżach szczególnie narażonych na kryzys.

Jak donosi "The Guardian", polityk brytyjskiej Partii Pracy John McDonnell, który pełni funkcję kanclerza skarbu w gabinecie cieni, uważa, że największe kraje europejskie powinny szybko wprowadzić czterodniowy tydzień pracy. List w tej sprawie dostali: premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson, kanclerz Niemiec Angela Merkel, premier Hiszpanii Pedro Sánchez i niektórzy inni europejscy przywódcy. Poparcie dla pomysłu wyrazili już lewicowi politycy i związkowcy.

Autorzy listu podkreślili długą historię godzenia się przez pracowników na skrócenie tygodnia w celu ratowania miejsc pracy. Ich zdaniem, konieczne jest ponowne przemyślenie systemów pracy także po to, by ograniczyć zużycie energii i wesprzeć walkę z kryzysem klimatycznym. - Ze względu na rozwój cywilizacji i dobro społeczeństwa nadeszła chwila, aby skorzystać z możliwości skrócenia godzin pracy bez utraty wynagrodzenia - zaznaczają brytyjscy laburzyści.

Ideę krótszego czasu pracy jednoznacznie popiera premier Finlandii Sanna Marin. Natomiast we Francji temat czterodniowego tygodnia pracy nie jest przedmiotem debat. Francuzi podkreślają, że w ich kraju od 2002 roku zatrudnieni pracują nie po 8, lecz po 7 godzin dziennie. 35-godzinny tydzień pracy dla etatowców zaczął obowiązywać w ramach reform wprowadzonych w latach 1998-2001 przez socjalistyczny rząd Lionela Jospina.

Dochód gwarantowany dla każdego

Jeśli lewicowy rząd w Madrycie wprowadzi czterodniowy tydzień pracy to powiększy swój własny katalog rozwiązań socjalnych. Od połowy roku w Hiszpanii działa program "minimalnego dochodu życiowego". Prawo do comiesięcznej kwoty od 462 do 1015 euro uzyskało blisko milion gospodarstw domowych.

Program będzie kosztował 3 miliardy euro. Świadczeniem są objęte jednoosobowe gospodarstwa domowe, których dochód nie przekroczył w 2019 roku 5 533 euro oraz rodziny, których łączny dochód nie osiągnął 12 184 euro. Pieniądze dostają także osoby, które straciły źródło utrzymania z powodu pandemii. Z budżetu wypłacana jest różnica między miesięcznymi zarobkami a wielkością dochodu podstawowego

Miliarderzy popierają zasiłki

O minimalny dochodzie gwarantowanym dyskutuje się w wielu krajach Zachodu, także w Stanach Zjednoczonych. Tę ideę promuje między innymi były kandydat na prezydenta USA Andrew Yang. Uzyskał on ostatnio finansowe wsparcie ze strony Jacka Dorsey'a, założyciela Twittera, w wysokości 5 milionów dolarów na Humanity Forward - organizację, której celem jest promocja uniwersalnego dochodu podstawowego.

Co może się wydać zaskakujące, zwolennikiem stałego dochodu jest miliarder i twórca Tesli I SpaceX Elon Musk. Z tym, że takie rozwiązanie rezerwuje nie dla bieżącej, a przyszłej rzeczywistości gospodarczej. - Pojawią się kiedyś na rynku pracy problemy, których przezwyciężenie będzie wymagało zagwarantowanie rzeszom ludzi stałych i pewnych wypłat. Powód? Po prostu nie będą oni potrzebni pracodawcom - mówi Musk.

- Myślę, że w końcu staniemy przed koniecznością wprowadzenia dochodu podstawowego. Będzie coraz więcej pracy, którą maszyna wykona lepiej niż człowiek. Podkreślam, że to nie jest coś, o czym marzę. Po prostu wydaje mi się, że w którymś momencie nie będziemy mieli wyboru. Automatyzacja zmieni wiele, niemal wszystko będzie bardzo tanie - prognozuje miliarder.



Jacek Brzeski


P.S.


Michał Michalak 

 Dzisiaj, 9 grudnia (05:00)


W czasie pandemii nieoczekiwanie odżył temat czterodniowego tygodnia pracy. Takie rozwiązanie popiera premier Finlandii i rozważa hiszpański rząd. Obecny kryzys może przynieść pracowniczą rewolucję.

Sąd Najwyższy przemówił. Jest wyrok! I to jaki - miażdżący! "Bezzasadna, niepotrzebna i niekonstytucyjna ingerencja w prawo i wolność jednostki do zawierania umowy".



Naruszona została zarówno "świętość umowy", jak i "wolność gospodarcza". I nie można tego uzasadniać argumentami zdrowotnymi.

Tym samym zakaz pracy powyżej 60 godzin tygodniowo w nowojorskich piekarniach uznaje się za niekonstytucyjny.

Był rok 1905. Sąd Najwyższy USA uznał skrócenie czasu pracy za nielegalne. A z wyroku można wywnioskować, że wręcz za oburzające. Prawo uchwalone przez stan Nowy Jork przestało obowiązywać.

Gdy ponad trzy dekady później prezydent Franklin Delano Roosevelt chciał pójść jeszcze dalej i ograniczyć pracę do 40 godzin tygodniowo, krajowy związek przedsiębiorców ocenił, że jest to "krok w stronę komunizmu, bolszewizmu, faszyzmu i nazizmu".

Dziś, gdy podnosi się temat czterodniowego tygodnia pracy, znów słyszymy zewsząd, że to niemożliwe, niebezpieczne i głupie. A jednak temat jest. I wskutek pandemii nieoczekiwanie odżył.

Dlaczego teraz?

Kryzys pandemiczny wywołał przekonanie, że pracę trzeba będzie wymyślić na nowo. Debata na temat właściwego balansu praca-dom już trwa, nie tylko w związku z pracą zdalną na masową skalę.

Tak to już jest, że wielkie kryzysy oznaczają wielkie zmiany: doprowadzają do przełomów pracowniczych i reformy systemów gospodarczych. Po kryzysie z 1929 roku ustanowiono w wielu państwach płacę minimalną i ośmiogodzinny dzień pracy, a po drugiej wojnie światowej nadeszła epoka tzw. państwa dobrobytu.

Z kolei po kryzysie z 2008 roku zwiększono regulację rynków finansowych (choć na mniejszą skalę, niż liczyli na to krytycy patologii w tej sferze) i zastosowano politykę cięć (m.in. w Wielkiej Brytanii czy Grecji), od której dziś się już odchodzi.

I teraz nadszedł kolejny moment, by wszystko zweryfikować i przedefiniować. Wszystko wskazuje na to, że centralne miejsce w tej debacie zajmie kwestia czasu pracy.

- 40-godzinny tydzień pracy jest coraz bardziej przestarzały i niepotrzebny - uważa Alex Soojung-Kim Pang ze Stanford University, propagator czterodniowego tygodnia pracy.

Ale nie chodzi tylko o samo gadanie. Zmiany w tej sferze już mają miejsce.

Biznes testuje temat

"Najwyższy czas pozbyć się przekonania, że wypoczynek jest dla pracowników straconym czasem albo przywilejem klasowym" - mówił Henry Ford, wprowadzając w swoich fabrykach 40-godzinny tydzień pracy w 1926 roku, na długo przed usankcjonowaniem tego wymiaru czasu przez władze państwowe.

Teraz jest podobnie - nie czekając na konsensus polityczny, firmy eksperymentują z krótszym czasem pracy i monitorują efekty.

Jak czytamy w "Time", TGW Studio, firma marketingowa z Rochester w stanie Nowy Jork, już w czasie pandemii wprowadziła czterodniowy tydzień pracy za tę samą pensję.

"Rozważaliśmy to już wcześniej, ale obawialiśmy się, jak zareagują nasi klienci. A potem wydarzył się covid i stwierdziliśmy: a czemu nie!" - mówi Lisa Kribs, współzałożycielka firmy.

Efekt? W ciągu kolejnych miesięcy wzrosła produktywność i kreatywność pracowników, są także bardziej zadowoleni i zdrowsi - rzadziej biorą zwolnienia lekarskie.

TGW Studio to stosunkowo mała firma, ale z czterodniowym tygodniem pracy (bądź nieco dalej idącym sześciogodzinnym dniem pracy) eksperymentują także "grube ryby".

Sieć brytyjskich supermarketów Morrison's ogłosiła w lutym, że 1,5 tys. pracowników korporacyjnych będzie otrzymywać tę samą pensję za cztery dni pracy w tygodniu.

Popularny komunikator Slack zachował się nieco bardziej konserwatywnie i dał swoim pracownikom jeden wolny piątek w tygodniu na odpoczynek i regenerację.

O tym, że krótsza praca może być opłacalna, świadczy przypadek japońskiego oddziału Microsoftu. Po przejściu w 2019 r. na czterodniowy tydzień pracy i ograniczeniu spotkań do maksymalnie 30 minut produktywność w firmie wzrosła aż o 40 proc., a koszty energii spadły o 23 proc.

Perpetual Guardian, nowozelandzka firma finansowa, po wzrostach produktywności i zadowolenia pracowników wprowadziła czterodniowy tydzień pracy na stałe.

Z kolei nowozelandzki oddział Unilever ogłosił właśnie, że jego pracownicy przez rok będą pracować cztery dni w tygodniu. Eksperyment będą monitorować naukowcy z University of Technology w Sydney, a jeśli się powiedzie, to korporacja zatrudniająca ponad 150 tys. pracowników skróci czas pracy w swoich oddziałach na całym świecie.

Ale nie miejmy złudzeń. Opór biznesu - w jego zasadniczej większości - jest jednocześnie głównym hamulcowym skracania czasu pracy. Dlatego do gry wchodzą politycy.

Sygnały z Finlandii i Hiszpanii

Polityczna presja na skrócenie czasu pracy zaczyna rosnąć na naszych oczach.

Premier Finlandii Sanna Marin od dawna jest zwolenniczką sześciogodzinnego dnia pracy, choć nie zdołała jeszcze przekonać ani całej swojej partii, ani całej koalicji. Ale ma sojuszniczkę w minister spraw społecznych Aino-Kaisie Pekonen, która popiera ten postulat. Marin zdaje się zdeterminowana, by czas pracy skrócić, nawet jeśli nie będzie to owe 30 godzin w tygodniu.



Finki nie są osamotnione. Pod listem do europejskich przywódców z tym właśnie postulatem podpisał się John McDonnell z brytyjskiej Partii Pracy. "Dla postępu naszej cywilizacji i dla dobra społeczeństwa teraz jest odpowiedni moment, by wykorzystać okazję i wprowadzić krótszy czas pracy bez straty zarobków" - czytamy.



Czterodniowy tydzień pracy, bez obniżki pensji, już oficjalnie rozważa hiszpański centrolewicowy rząd. Tyle że na początku byłby to program pilotażowy, nie powszechny. W budżecie na 2021 rok miałoby się znaleźć 50 milionów euro na wsparcie dla firm skracających czas pracy.

"Teraz, kiedy stajemy przed koniecznością odbudowania gospodarki, Hiszpania ma idealną okazję, by przejść na czterodniowy tydzień pracy. To polityka przyszłości, która pozwoli zwiększyć produktywność pracowników, poprawić ich zdrowie fizyczne i psychiczne, a także zredukować niekorzystny wpływ na środowisko. Musimy stanąć na czele Europy tak jak 100 lat temu, gdy przeszliśmy na ośmiogodzinny dzień pracy" - powiedział Íñigo Errejón, parlamentarzysta z lewicowej partii Más País.

Pilotaż czterodniowego tygodnia pracy to element rozgrywki koalicyjnej, jednak ministerstwo finansów potwierdziło, że takie rozwiązanie jest przygotowywane.

W Polsce podpisy pod projektem skracającym czas pracy do siedmiu godzin dziennie zbierała Partia Razem, a legislację w tej sprawie (okrojoną, bo dla rodziców) proponowało Polskie Stronnictwo Ludowe.

No dobrze, ale czy warto?

Tylko czy wspomniani politycy mają w ogóle rację? Czy skracając czas pracy, nie wylejemy dziecka z kąpielą?

O ile w zawodach kreatywnych można traktować czas pracy elastycznie, o tyle tam, gdzie mamy do czynienia z pracą w systemie zmianowym, mówimy już o potencjalnie wysokich kosztach takiego rozwiązania.


A co dostajemy w zamian? Sprawdziły to władze szwedzkiego Göteborgu w latach 2015-2016. W domu seniora Svartedalen wprowadzono sześciogodzinny dzień pracy dla pielęgniarek, bez obniżki płac. Spowodowało to konieczność zatrudnienia 17 dodatkowych pracowników, by zapewnić nieprzerwaną opiekę nad seniorami. Za punkt odniesienia przyjęto podobnej wielkości dom seniora Solängens, gdzie pielęgniarki pracowały osiem godzin.

Okazało się, że pielęgniarki pracujące krócej - tu wielkich zaskoczeń nie będzie - były mniej zestresowane, mniej zmęczone, bardziej zmotywowane do pracy, lepiej oceniały swoje zdrowie i rzadziej brały zwolnienia lekarskie (a więc potencjalna dodatkowa korzyść dla pracodawcy). Seniorzy znacznie wyżej oceniali jakość opieki w Svartedalen niż w Solängens.

Tu wcale nie chodzi o produktywność - w ten sposób o korzyściach z czterodniowego tygodnia pracy mówi brytyjska organizacja "The 4 Day Week". I stawia sprawę inaczej niż wymieniane wcześniej firmy, liczące uważnie wzrosty i spadki tego kluczowego dla gospodarki wskaźnika. Według organizacji najważniejsze atuty "czterech dni" to: poprawa zdrowia fizycznego i psychicznego, sprawiedliwszy podział pracy, wzmocnienie lokalnych społeczności, mniejsze bezrobocie, mniejszy ślad węglowy, wzrost aktywności społecznej.

Sprawa oczywiście rozbija się o pieniądze. W Göteborgu koszty zatrudnienia dodatkowych pielęgniarek wyniosły przez 18 miesięcy blisko 10 milionów koron (ponad cztery miliony złotych).

Jak przekonuje Interię ekonomista prof. Witold Orłowski, przejście na czterodniowy tydzień pracy "bez znieczulenia" przyniosłoby bankructwa prywatnych przedsiębiorstw, które już teraz, w czasie pandemii, ledwo wiążą koniec z końcem.

- W przypadku przemysłu kreatywnego, gdzie tak naprawdę ten czas jest od dawna nienormowany, to jest inna sprawa. Natomiast tam, gdzie rzeczywiście mówimy o fizycznie świadczonej pracy, to ograniczenie czasu pracy z zachowaniem wysokości pensji oznacza tak naprawdę podwyższenie kosztów pracy. Dla wielu przedsiębiorców oznaczałoby to po prostu bankructwo. Co innego, gdyby państwo dopłacało do płac - usłyszeliśmy.

Jego zdaniem czterodniowy tydzień pracy miałby sens w przypadku proporcjonalnie mniejszej pensji.

- To byłaby dość skuteczna metoda walki z bezrobociem - uważa prof. Orłowski.

Przepowiednia Keynesa, czyli co poszło nie tak

Słynny angielski ekonomista John Maynard Keynes przewidywał w 1930 r., że za 100 lat ludzie będą pracowali maksymalnie 15 godzin w tygodniu, a ich głównym "zmartwieniem" będzie to, jak sensownie zagospodarować czas wolny. Powodem miała być rosnąca produktywność m.in. za sprawą automatyzacji. Choć zakupy coraz częściej kasujemy za pomocą maszyn, to możemy jednak założyć, że ta przepowiednia - przynajmniej jeśli chodzi o czas pracy - się nie ziści.

Co poszło nie tak? Według holenderskiego historyka Rutgera Bergmana zamiast modelu "więcej czasu" zdecydowaliśmy się na opcję "więcej rzeczy". I to właśnie konsumpcjonizm sprawił, że wciąż tak dużo pracujemy, wytwarzając więcej i więcej towarów i usług. "Za dużo wszystkiego" - czytaj nasz raport o konsumpcji!

Inną teorię przedstawił zmarły niedawno amerykański antropolog David Graeber. On niespełnienie tej przepowiedni uzasadniał zjawiskiem "pracy bez sensu" - całym systemem prywatno-publicznym, który mnoży i utrzymuje bzdurne stanowiska i bezproduktywne, nic niewnoszące godziny pracy. Innymi słowy - nie pracujemy krócej tylko dlatego, że pracujemy bez sensu (jako społeczeństwo). Czyli stać byłoby nas na sześciogodzinną pracę pielęgniarek i listonoszy, gdyby nie utrzymywanie wysoko płatnych stanowisk, na których nic się nie robi.

Graeber podawał przykład Baracka Obamy, który w następujący sposób tłumaczył konieczność utrzymania dominacji prywatnych ubezpieczycieli w systemie ochrony zdrowia: a co ja zrobię z dwoma milionami tam zatrudnionych? Zatem istotniejsze okazało się utrzymanie odpowiedniej liczby miejsc pracy niż ich sensowność.

Zapytaliśmy prof. Orłowskiego, jak to jest, że produktywność rośnie, a my od 100 lat pracujemy po osiem godzin dziennie.

- To nie jest tak, że czas pracy się nie skraca. W końcu 100 lat temu nie istniały jeszcze wolne soboty. Efektywny czas pracy skrócił się więc o te soboty. Co więcej, doświadczenie było dobre, to znaczy uznano, że bardziej wypoczęci ludzie zwiększyli dzięki temu produktywność i że to ma sens. Nie uważam, żeby to był temat tabu. Problemem jest, jak to zrobić krótkookresowo, w jaki sposób gospodarka ma nie stracić na konkurencyjności, ale niewątpliwie jest to temat do dyskusji - uważa ekonomista.

Zapracowany jak Polak

Jeśli ktoś uważa, że cała ta dyskusja o czasie pracy, zwłaszcza w erze pandemii, jest pięknoduchowskim bajaniem, to proponujemy, by osadzić zagadnienie w rodzimym kontekście. Szybko uświadomimy sobie wówczas, że akurat w przypadku Polski skracanie czasu pracy to postulat pracowania choćby tyle, ile w innych europejskich krajach.

Jak podaje OECD, w 2019 roku każdy zatrudniony w naszym kraju przepracował średnio 1806 godzin.

wych, nieetatowych, nadgodziny (płatne i niepłatne), dni wolne, urlopy, zwolnienia lekarskie itd. I wyszło, że Polacy są jednym z najbardziej "zarobionych" narodów na świecie.

Mniej pracuje się m.in. na Węgrzech (1725 godzin rocznie), Słowacji (1711), Litwie (1635), w Japonii (1644), Wielkiej Brytanii (1538), Niemczech (1386), a najmniej w Norwegii (1384) i Danii (1380). Niemcy, Norwegowie czy Duńczycy pracują więc realnie o blisko jedną trzecią krócej niż Polacy.

Zdaje się więc, że argumentów za skróceniem czasu pracy w Polsce jest zdecydowanie więcej niż za odłożeniem dyskusji na później, "bo pandemia". I gdy spojrzymy na pełną listę państw pracujących krócej, coraz gorzej broni się twierdzenie, że jak tylko zwolnimy, to zaprzepaścimy rozwój gospodarczy kraju.

Co napisał sędzia Holmes

Wyrok Sądu Najwyższego USA z 1905 roku, uznający skrócenie czasu pracy nowojorskich piekarzy do maksymalnie 60 godzin tygodniowo za niezgodne z konstytucją, wywołał skrajne reakcje.

Przedsiębiorcy przyjęli decyzję SN z ulgą i uznaniem. Związki zawodowe zarzuciły sędziom, że są marionetkami kapitalistów i wrogami pracowników.

Do historii przeszło natomiast krótkie, bo trzyakapitowe zdanie odrębne sędziego Olivera Wendella Holmesa.



"Sprawa została zadecydowana na podstawie teorii ekonomicznej, która dla znacznej część kraju jest nieistotna. (...) Ustalonym jest poprzez różne decyzje tego sądu, że konstytucje stanowe i prawa stanowe mogą regulować życie w sposób, (...) który ingeruje w wolność zawierania umowy. Prawo do wolnej niedzieli czy regulacje dotyczące lichwy są tego przykładami" - czytamy.

"Myślę, że słowo 'wolność', zawarte w 14. poprawce, jest wypaczone, gdy stosuje się je, by zapobiec naturalnym skutkom dominującej opinii, chyba że racjonalna i sprawiedliwa osoba uzna za konieczne przyznanie, iż proponowane prawo narusza fundamentalne zasady z perspektywy tradycji i prawa. Takie potępienie nie może być zastosowane w odniesieniu do przedłożonej legislacji. Racjonalny człowiek uznałby je raczej za właściwy środek w odniesieniu do kwestii zdrowotnych. (...) Byłaby to również pierwsza generalna regulacja dotycząca czasu pracy" - napisał sędzia Holmes.


Wówczas ograniczenie pracy do "tylko" 10 godzin dziennie oburzało tak samo jak 30 lat później do ośmiu.


Ile godzin oburza dziś?


Ponadto:

https://wydarzenia.interia.pl/swiat/news-6-godzinny-dzien-pracy-latwo-nie-bedzie,nId,2347753


https://wydarzenia.interia.pl/autor/michal-michalak/news-6-godzinny-dzien-pracy-to-nie-mrzonka-to-przyszlosc,nId,2346010









https://wydarzenia.interia.pl/swiat/news-czy-oburza-czterodniowy-tydzien-pracy,nId,4902925#iwa_source=worthsee


https://biznes.interia.pl/praca/news-hiszpanska-recepta-na-kryzys-zanosi-sie-na-4-dniowy-tydzien-,nId,4901040








sobota, 5 grudnia 2020

Anulowanie osoby - cyborgizacja w imię interesu

 

przedruk - tłumaczenie przeglądarki


03 grudnia 2020 17:11

Globalista Klaus Schwab, szef forum w Davos i jego plany „obalenia człowieka”

Materiał dostarczony  przez Katekhon Analytical Group .


Wielki reset powinien być głównym tematem corocznego spotkania Światowego Forum Ekonomicznego (WEF) w styczniu 2021 roku. Prezes WEF Klaus Schwab (wraz z księciem Walii Karolem) jest jednym z głównych orędowników tej koncepcji: globalnej restrukturyzacji światowej gospodarki na rzecz rzekomo bardziej ekologicznego i zorientowanego społecznie modelu rozwoju.

Liberalni politycy na całym świecie, a przede wszystkim prezydent elekt USA Joe Biden , mówili o „wielkim resecie” z godną pozazdroszczenia konsekwencją  .

Krytycy tego modelu zauważają jednak, że de facto w ramach rozmowy o ekologii i rozwoju planowane jest uzależnienie gospodarek narodowych od instytucji globalnych, narzucenie światu interesów globalnych korporacji, które włączyły się w rozwój projektów zielonej gospodarki.

Klaus Schwab i inni   globaliści rozważają COVID-19

rzadka, ale prawdziwa okazja do przemyślenia, odkrycia i ponownego uruchomienia naszego świata.

Aby zrozumieć, o co toczy się gra, trzeba dokładnie przeczytać, kim jest Klaus Schwab i jakie są rzeczywiste cele stworzonego przez niego Światowego Forum Ekonomicznego.

Od Hitlera do Rockefellera - narodziny „nowych globalistów”

Wieloletni przewodniczący Światowego Forum Ekonomicznego w Davos Klaus Schwab zwykle pozostaje w cieniu, gdy relacjonuje wydarzenia forum w światowych mediach. Jednak to dzięki niemu pojawił się format corocznych spotkań światowej elity gospodarczej i politycznej w Davos.

Schwab jest szwajcarskim ekonomistą i biznesmenem. We wczesnych latach był członkiem zarządu wielu firm, takich jak  The Swatch Group ,  The Daily Mail Group  i  Vontobel Holding . W ostatnich latach jego działalność społeczna stała się bardziej popularna. Oprócz Forum w Davos Schwab był aktywnie zaangażowany w prace ONZ: był członkiem Rady Doradczej Wysokiego Szczebla ONZ ds. Zrównoważonego Rozwoju oraz wiceprzewodniczącym Komitetu ONZ ds. Planowania Rozwoju. Klaus Schwab był również członkiem komitetu sterującego Klubu Bilderberg.

Klaus Schwab urodził się w 1938 roku w nazistowskich Niemczech w rodzinie producenta. Jego ojciec prowadził firmę Escher Wyss, która była ważną częścią nazistowskiego przemysłu ciężkiego, tworząc turbiny parowe do produkcji przemysłowej. Rodzina Schwabów uniknęła wojny, ale stała się  niesamowicie bogata  zarówno w wyniku wojny, jak i późniejszych wysiłków na rzecz odbudowy Niemiec.

W 1971 roku Schwab założył Europejskie Forum Zarządzania, które spotyka się co roku w Davos w Szwajcarii. Tutaj promował swoją ideologię kapitalizmu „interesariuszy”, w którym przedsiębiorstwa miały być zaangażowane w ściślejszą współpracę z rządem i są ogólnie postrzegane jako ważni aktorzy w globalnych przemianach, którzy mogą i powinni ingerować w politykę i procesy społeczne.

Jak zauważa australijski dziennikarz i badacz Harry Blutstein, Schwab należy do kohorty tak zwanych „nowych globalistów”: grupy ponadnarodowych kapitalistów, którzy pod koniec lat sześćdziesiątych zdecydowali, że muszą odegrać bezpośrednią rolę w promowaniu globalizacji. Głównym zamysłem było uwolnienie biznesu od „ciągłej ingerencji ze strony ich zagubionej ojczyzny, suwerennego państwa”, dlatego „nowi globaliści” pracowali nad „ustanowieniem suwerenności rynków jako podstawy globalizacji”.

Decydując, że „nowi globaliści” potrzebują oficjalnej platformy do realizacji swoich pomysłów, David Rockefeller powołał Komisję Trójstronną, a Klaus Schwab założył Światowe Forum Ekonomiczne. Te kluby biznesowe z powodzeniem dokooptowały członków elity politycznej i razem stworzyły siłę napędową polityk, partnerstw i programów, które przesuwają granice rynkowej globalizacji.

-  zauważa  Blutstein.

Partnerzy strategiczni

Znacznego wsparcia Schwabowi w jego przedsięwzięciu  udzielili  tłumacz na język francuski Friedrich Hayek Raymond Barr (przyszły premier Francji, a następnie wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej) oraz słynny amerykański ekonomista J.K. Galbraith. Aktywne współdziałanie z ONZ również przyniosło owoce.

Jednym z  pierwszych kluczowych prelegentów Forum Davos  na pierwszym etapie był Otto von Habsburg, spadkobierca austriackiego tronu, jeden z założycieli ruchu paneuropejskiego (wraz z Kudenowe-Kalergi), zagorzały przeciwnik ZSRR w okresie zimnej wojny.

W 1987 r. Schwab zmienił nazwę swojego Europejskiego Forum Zarządzania na Światowe Forum Ekonomiczne.



„Partnerzy Strategiczni” Światowego Forum Ekonomicznego to grupa 100 globalnych organizacji na najwyższym szczeblu. Obejmuje największe banki świata, takie jak  Barclays ,  Bank of America ,  Credit Suisse ,  Deutsche Bank ,  Morgan Stanley  i  Standard Chartered Bank , które zapewniają ogromną siłę finansową.

Partnerami WEF są tak duże firmy technologiczne i komunikacyjne, jak  Huawei ,  Publicis ,  Omnicom , dwie globalne firmy komunikacyjne  Facebook  i  Google , największa na świecie agencja informacyjna  Thompson  Reuters ,  AstraZeneca  i  Pfizer , opracowujące szczepionki przeciwko COVID-19.

Wśród rosyjskich firm  na tej liście  są Sbierbank i Lukoil.

Davos stało się ważną platformą międzynarodową, na której omawiano nie tylko inicjatywy gospodarcze, ale także polityczne i dyplomatyczne.

Wezwanie niemieckiego wicekanclerza Hansa-Dietricha Genschera do pokoju w Davos, aby przyjąć słowo prezydenta ZSRR Michaiła Gorbaczowa, który zaproponował reformy, jest powszechnie znane z zakończenia zimnej wojny, upadku bloku sowieckiego i zjednoczenia Niemiec. ... Nieformalne spotkanie zorganizowane przez forum doprowadziło do rozpoczęcia Rundy Urugwajskiej Globalnych Rozmów Handlowych, a później do powstania Światowej Organizacji Handlu (WTO). Północnoamerykańska umowa o wolnym handlu (NAFTA) powstała w wyniku nieformalnych negocjacji w Davos,

- zauważa szwajcarski dziennikarz Peter Hulm.

Uważa również Schwaba za „najbardziej nietypowego rewolucjonistę” z Genewy,  porównując go do Jeana Calvina, Włodzimierza Lenina i Siergieja Nechajewa .

Więc Schwab mówił

„COVID-19 przyspieszył nasze przejście do ery„ czwartej rewolucji przemysłowej ”- powiedział szef WEF Klaus Schwab. - Musimy dopilnować, aby nowe technologie w świecie cyfrowym, biologicznym i fizycznym pozostały skoncentrowane na człowieku i służyły całemu społeczeństwu, zapewniając każdemu sprawiedliwy dostęp do zasobów ... Musimy zdekarbonizować gospodarkę, wykorzystać małe okno możliwości, które wciąż jest otwarte, oraz doprowadzić nasze myślenie i zachowanie zgodnie z prawami natury ”.

Brzmi bezcelowo i spokojnie. Ale jaki kompleks pomysłów kryje się za tymi słowami? Aby to zrobić, musisz przejść do kluczowych punktów bibliografii Schwaba.

Charakterystyczną stroną myślenia Schwaba było rozpatrywanie wszystkich procesów w społeczeństwie z punktu widzenia interesów kapitałowych i maksymalizacji zysków. Reszta nieekonomicznych aspektów społeczeństwa zniknęła na drugim planie.

Na przykład w 1971 r. W swojej książce „Nowoczesne zarządzanie przedsiębiorstwem w inżynierii mechanicznej” (Moderne Unternehmensführung im Maschinenbau) użył terminu „zainteresowane strony” (die Interessenten), skutecznie redefiniując osobę nie jako obywatela, wolnej osoby lub członka społeczności, ale jako uczestnika drugorzędnego komercyjne przedsiębiorstwo. Cel życia każdego człowieka został uznany za „osiągnięcie długoterminowego wzrostu i dobrobytu”.

W ostatnich latach Schwab aktywnie promował koncepcję „czwartej rewolucji przemysłowej”, będąc autorem wielu książek na ten temat. Jeden z nich, opublikowany w Rosji w 2016 roku, był rekomendowany przez  nikogo innego jak German Gref .

W swoich pracach Schwab mówi w szczególności o „uberizacji” pracy - uwolnieniu kapitału od kosztów korzyści społecznych dzięki rozwojowi platform internetowych, rozprzestrzenianiu się robotyzacji i algorytmach wypychających człowieka ze sfery produkcyjnej.

Schwab jest entuzjastą tego rodzaju zmian technologicznych, zwracając uwagę, że nowe technologie mają znaczenie nie tylko ekonomiczne, ale i polityczne. Założyciel WEF marzy o świecie, w którym „technologie łączą się w świecie fizycznym, cyfrowym i biologicznym”, wszystko będzie kontrolowane przez sztuczną inteligencję, a rzeczy będą połączone przez Internet.





„Wielkie zbiory danych”, „Internet rzeczy”, „gospodarka cyfrowa” i „digitalizacja” - wszystkie te zaklęcia współczesnych rosyjskich liberałów, w tym tych wysokiej rangi (jak German Gref), są tylko powtórzeniem tego, co powiedział i napisał Schwab. Nawiasem mówiąc, Gref jest  członkiem Rady Powierniczej Światowego Forum Ekonomicznego .

„Anulowanie” osoby i całkowita kontrola

Oczywiście wszystko to jest przedstawiane wyłącznie jako „służenie ludziom”, a ściślej „konsumentom”, jak lubi ich określać Schwab. Jednak za werbalną łuską kryje się zamiar ustanowienia nowych form kontroli nad „zuberyzowanym społeczeństwem”, w którym brakuje jakiejkolwiek formy solidarności społecznej. W szczególności Schwab  stwierdza, że:

  • „Musimy przestać sprzeciwiać się firmom czerpiącym zyski z wykorzystywania i sprzedaży informacji o każdym aspekcie naszego życia osobistego”;

  • „obawy obywateli dotyczące prywatności i ustanowienia odpowiedzialności w strukturach biznesowych i prawnych będą wymagały zmiany nastawienia”;

  • „Wraz ze wzrostem zdolności w tym obszarze wzrośnie pokusa dla organów ścigania i sądów, aby stosować metody określania prawdopodobieństwa popełnienia przestępstwa, oceny winy, a nawet odzyskiwania wspomnień bezpośrednio z mózgów ludzi. Nawet przekroczenie granicy może pewnego dnia wymagać szczegółowych badań mózgu w celu oceny ryzyka dla bezpieczeństwa ludzi ”.

Herr Schwab z godną pozazdroszczenia wytrwałością powtarza jedną i tę samą myśl: „czwarta rewolucja przemysłowa” unieważnia człowieka.

  • „Zapierające dech w piersiach innowacje napędzane czwartą rewolucją przemysłową, od biotechnologii po sztuczną inteligencję, na nowo definiują, co to znaczy być człowiekiem”.

  • „Przyszłość podważy nasze rozumienie, co to znaczy być człowiekiem, zarówno biologicznie, jak i społecznie”.

  • „Już postępy w neurotechnologii i biotechnologii sprawiają, że zastanawiamy się, co to znaczy być człowiekiem”.

  • „Niektórzy z nas już czują, że nasze smartfony stały się przedłużeniem nas samych. Dzisiejsze urządzenia zewnętrzne - od komputerów do noszenia po zestawy słuchawkowe do rzeczywistości wirtualnej - prawie na pewno zostaną wszczepione w nasze ciało i mózg. Eko-szkielety i protezy zwiększają naszą siłę fizyczną, a postęp w neurotechnologii rośnie zdolności poznawcze. Będziemy w stanie lepiej manipulować zarówno naszymi własnymi genami, jak i genami naszych dzieci. Postępy te rodzą głębokie pytania: gdzie wyznaczamy granicę między człowiekiem a maszyną? Co to znaczy być człowiekiem? ”

W takiej sytuacji, zdaniem Schwaba, świat zostanie podzielony na zwycięzców i przegranych, nierównych „ontologicznie”.

Nierówność ontologiczna oddzieli tych, którzy dostosowują się, od tych, którzy stawiają opór - materialnych zwycięzców i przegranych pod każdym względem. Zwycięzcy mogą nawet skorzystać na jakiejś formie radykalnej poprawy człowieka, generowanej przez pewne segmenty „czwartej rewolucji przemysłowej” (np. Inżynieria genetyczna), której przegrani zostaną pozbawieni.

- podkreśla szef WEF.

Cyborgizacja, „inteligentne tatuaże”, odpryski - to wszystko Schwab uważa za nieuniknione składniki „czwartej rewolucji przemysłowej”. Tej, do której, jego zdaniem, zbliżyliśmy się z powodu COVID-19, a która, jak sam mówi, wymaga „systematycznego kierowania ludzką egzystencją”. Takie zarządzanie może być tylko globalne.

Świat będący u progu tak wielkiej skali może się zbuntować, porzucić cyborgizację, kontrolę nad sztuczną inteligencją i inne radości postludzkiego świata. Ale Schwab jest nieugięty: to jest właśnie ta kolej, której należy unikać.

Z obawą obserwuje antyglobalistyczne i populistyczne ruchy na całym świecie, zwłaszcza francuskie żółte kamizelki. Powiedział, że dla powodzenia projektu globalizacji „brakuje spójnej,  pozytywnej  i wspólnej narracji na świecie”, która nakreśliłaby szanse i wyzwania „czwartej rewolucji przemysłowej”, która jest konieczna, aby uniknąć negatywnych reakcji społecznych.

W świetle rozumowania Schwaba na temat globalnej postludzkiej przyszłości, jego wypowiedź brzmi raczej złowieszczo: „Wiele osób pyta, kiedy w końcu możemy wrócić do normalnego życia. Krótko mówiąc: nigdy!”

Świat nie będzie już taki sam, kapitalizm przybierze inną formę, będziemy mieli zupełnie nowe rodzaje własności, oprócz prywatnej i państwowej. Największe międzynarodowe firmy przyjmą na siebie większą odpowiedzialność społeczną, staną się bardziej aktywne w życiu publicznym i wezmą odpowiedzialność za dobro wspólne

-  argumentuje Schwab  w swojej nowej książce  „COVID-19: wielki reset”.

Główny przekaz jest generalnie trywialny: więcej władzy i pieniędzy dla ponadnarodowych korporacji, mniej wolności i więcej kontroli dla obywateli, którzy mogą nie być „gotowi” na poważne zmiany. „ Nie będzie miejsca dla państwa narodowego” - dodaje Schwab zwykłym tekstem.

„Młodzież” Schwab

Znamienne jest, że te idee podziela nie tylko Prezes Światowego Forum Ekonomicznego. Na stronie internetowej WEF można więc znaleźć opis przyszłości (2030) autorstwa Idy Auken, byłej minister środowiska Danii (2011-2014). Jest członkinią duńskiego parlamentu z ramienia Partii Społeczno-Liberalnej i przewodniczącą parlamentarnej komisji ds. Klimatu i energii.

Na uwagę zasługuje fakt, że Auken stał się (według WEF) „pierwszym duńskim politykiem wybranym na młodego światowego lidera Światowego Forum Ekonomicznego, a także jednym z 40 najbardziej obiecujących młodych liderów poniżej 40 roku życia w Europie”. Young Global Leaders to kolejna organizacja założona przez Klausa Schwaba w 2004 roku. Jego celem jest kształcenie nowego pokolenia polityków o światopoglądowych poglądach.

W opisie 2030 roku autorstwa Idy Auken  podziwia  „nowy świat”, w którym nie jest właścicielką nie tylko samochodu czy własnego domu, ale nawet ubrań. Produkty zamieniły się w usługi (nie ma nic własnego, ale wszystko można zamówić lub pożyczyć od firmy). Ale jakby za pomocą magii powietrze i woda nagle się oczyszczą, roboty będą działać, a ludzie spędzą czas na twórczych przyjemnościach.

„Najbardziej martwię się o wszystkich ludzi, którzy nie mieszkają w naszym mieście. Ci, których zgubiliśmy po drodze. Ci, którzy uznali, że to za dużo, te wszystkie technologie. To AI przejęło większość naszej pracy, ci, którzy zdenerwowali się systemem politycznym i zwrócili się przeciwko niemu, żyją inaczej poza miastem, niektórzy utworzyli społeczności o niskich dochodach, inni po prostu przebywali w pustych i opuszczonych domach w małych wioskach XIX wieku.

Od czasu do czasu denerwuje mnie fakt, że nie mam prawdziwej prywatności. Nie ma takiego miejsca, gdzie mógłbym iść i nie dać się złapać przez kamery. Wiem, że gdzieś wszystko, co robię, myślę i marzę, jest rejestrowane. Mam tylko nadzieję, że nikt nie wykorzysta tego przeciwko mnie.

Ale generalnie to dobre życie. Znacznie lepsze niż ścieżka, którą podążaliśmy, gdzie stało się tak jasne, że nie będziemy w stanie dalej żyć według tego samego wzorca wzrostu. Działy się te wszystkie straszne rzeczy: choroby cywilizacyjne, zmiany klimatyczne, kryzysy uchodźcze, degradacja środowiska, całkowicie przeludnione miasta, zanieczyszczenie wody, zanieczyszczenie powietrza, niepokoje społeczne i bezrobocie. Straciliśmy zbyt wielu ludzi, zanim zdaliśmy sobie sprawę, że możemy zrobić wszystko inaczej ”- kończy Młody Lider, opisując społeczeństwo przyszłości.

Na listach obecnych uczestników i absolwentów programów WEF Young Leaders znajdują się setki zastępców różnych szczebli, top menadżerowie firm inwestycyjnych, znani aktorzy i sportowcy.





Na przykład Mark Zuckerberg, twórca  Facebooka,  i Sergey Brin ( Google ), obecny premier Nowej Zelandii Jacinda Arden (dołączył do programu w 2014 roku, kierując Międzynarodowym Związkiem Młodych Socjalistów), Leonardo DiCaprio i Jack Ma.

W próbie „młodych liderów” w regionie euroazjatyckim  wymieniają między innymi  następujące osoby:

  • Kirill Dmitriev. Dyrektor generalny Rosyjskiego Funduszu Inwestycji Bezpośrednich;

  • Alexander Ivlev. Partner zarządzający firmy audytorsko-doradczej  Ernst & Young  na kraje WNP  (w 2007 r. Światowe Forum Ekonomiczne wpisało Aleksandra na listę  Young Global Leaders ; w 2009 r. Znalazł się w rezerwie kadry kierowniczej „Top 100” pod patronatem Prezydenta Federacji Rosyjskiej);

  • Igor Szewczenko. Były minister ekologii Ukrainy, oskarżony o skandale korupcyjne;

  • Ruben Vardanyan. Rosyjski miliarder, jeden z założycieli projektu Skołkowo;

  • Tolkunbek Abdygulov. Prezes Narodowego Banku Kirgistanu;

  • Mamuka Bakhtadze. Były premier Gruzji;

  • Burmistrzem Tbilisi jest Kakha Kaladze.

Duży restart i przyjaciele

Po przeczytaniu biografii Klausa Schwaba, jego wypowiedzi, zaznajomieniu się z wysiłkami budowania globalnej sieci na dużą skalę,  wypowiedzi Światowego Forum Ekonomicznego  dotyczące pandemii COVID-19 nie wyglądają tak nieszkodliwie, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.

Każdy kraj, od Stanów Zjednoczonych po Chiny, musi uczestniczyć w tym procesie, a każda branża, od ropy i gazu po technologię, musi zostać przekształcona. Krótko mówiąc, potrzebujemy dużego resetu kapitalizmu,

- mówi oświadczenie WEF.

Według kierownictwa forum „jednym z pozytywnych aspektów pandemii jest to, że pokazała, jak szybko możemy radykalnie zmienić nasz styl życia. Niemal z dnia na dzień kryzys zmusił firmy i osoby fizyczne do porzucenia praktyk, które od dawna uważano za krytyczne”.

Ponadto, jak mówią globaliści, dobrze jest, że „ludność wykazuje gotowość do poświęceń”. Według WEF będzie to wymagało zwiększonej globalnej interakcji i silniejszych rządów.

Jednak przeciwko komu te rządy powinny używać siły? Nie jest to duży biznes, ponieważ WEF od razu zauważa, że ​​cały proces będzie wymagał „udziału sektora prywatnego na każdym etapie”. Oznacza to, że siła zostanie użyta przeciwko obywatelom, małym przedsiębiorstwom i wszystkim tym, którzy nie pasują do „czwartej rewolucji przemysłowej” i nowej „zielonej gospodarki”. Bardzo podobny do Emmanuela Macrona, który nadal eliminował gwarancje socjalne dla Francuzów, wzmacniając jednocześnie policyjną część państwa.



Znaczenie „wielkiego resetu” (w wymiarze ekonomicznym) polega na „skoordynowanej” zmianie reguł gry na światowych rynkach i redystrybucji krajowych inwestycji zgodnie z wytycznymi WEF dotyczącymi budowy „zielonej gospodarki”. W politycznej i społecznej - w tej samej „czwartej rewolucji przemysłowej”, której koszty znakomicie opisał wcześniej sam Schwab.

Znaczące jest, kto poparł ten pomysł w Rosji. Oleg Barabanov, dyrektor programowy Valdai Club, przerażając czytelników „globalną katastrofą”, powiedział,  że należy pilnie  przenieść ludzkość na „zielone ścieżki”:

Lepszy „duży reset” (choć kosztowny) niż dystopia oczekiwania nowej katastrofy,

- pisze dyrektor naukowy Instytutu Europejskiego MGIMO (od 2015), profesor Rosyjskiej Akademii Nauk, który swoją karierę rozpoczynał w działalności naukowej i społecznej, w tym we współpracy z Fundacją Sorosa.

Nie trzeba dodawać, że George Soros jest stałym uczestnikiem WEF.

Niepokojące objawy

Nieżyczliwi Klausa Schwaba zwracają uwagę, że wygląda jak „Dr Evil” z filmów o Jamesie Bondzie. Jest pewne podobieństwo, i to nie tylko fizjonomiczne. Schwab prowadzi wpływową ponadnarodową organizację, która nie ukrywa swoich radykalnych planów, promując (z punktu widzenia konserwatystów i tradycjonalistów) antyludzkie idee.

Jedyna różnica polega na tym, że konwencjonalny Bond w prawdziwym świecie, a nie w książkach Fleminga i licznych filmach, oraz „Dr Evil” walczyli po tej samej stronie.

WEF odegrał swoją rolę w promowaniu wielu inicjatyw globalistycznych, zakorzenił się w ONZ, przyczynił się do upadku ZSRR pod pacyfikującą mantrą „nowego myślenia politycznego” i zwycięstwa Zachodu w zimnej wojnie. Potwierdziwszy globalny triumf liberalizmu i gospodarki rynkowej, Schwab i jego współpracownicy wytyczyli kurs budowania postludzkiego (post) społeczeństwa. To właśnie zniesienie osoby, społeczeństwa i suwerenności państwa są wytycznymi WEF.

Dlatego dziwne jest obserwowanie wizyt rosyjskich urzędników i polityków w Davos, a także tego, jak dyskurs Schwaba i VEB o czwartej rewolucji przemysłowej i cyfryzacji zaczyna być powtarzany przez rosyjskich urzędników i biznesmenów. Chciałbym wierzyć, że nie rozumieją, o czym mówią iz kim mają do czynienia.







https://tsargrad.tv/articles/glava-foruma-v-davose-globalist-klaus-shvab-i-ego-plany-uprazdnit-cheloveka_303305





czwartek, 19 listopada 2020

Gospodarka Rumunii przejęta w 60%

 

słabe tłumaczenie przeglądarkowe


Skąd pochodzi matka kryzysów?

2 miesiące temu


Nie chodzi o to, czy to przychodzi. A nie kiedy przyjdzie. I nie jak silny będzie. Prawdziwym wyzwaniem jest wiedzieć z góry, z jakiego kierunku uderzy w nas matka kryzysów. Dokładnie w roku, w którym najbardziej nieodpowiedzialny minister finansów w historii Rumunii Florin Cîțu przysięga, że ​​Rumunia przeżyje rozkwit gospodarczy. Spróbujmy, mając skromną wiedzę, odpowiedzieć na najważniejsze w tej chwili pytanie.

Światowy kryzys gospodarczy, najgorszy od stu lat, nie jest spowodowany, jak mówią, pandemią. Ale tylko wzmocniony. I przyspieszył. Ponieważ oznaki nadchodzącego upadku nadeszły ze wszystkich kierunków, jeszcze przed inwazją koronawirusa. Coraz więcej niepokojących sygnałów pojawiło się w Chinach, Stanach Zjednoczonych, Federacji Rosyjskiej i Niemczech, które są głównym motorem rozwoju Europy. Jednak oczywiste jest, że na tle skutków pandemii planeta wkracza w kryzys prawdopodobnie bezprecedensowy w historii.

A kiedy mówię planeta, mam na myśli tylko globalizację. Bez względu na to, jak bardzo starają się odseparować od siebie - a dziś widzimy rozpaczliwe próby, aby to zrobić - państwa są coraz bardziej ze sobą powiązane. Z tego powodu nie będzie lokalnych kryzysów, tylko straszny kryzys globalny.

Rok, w którym ten kryzys wybuchnie, w całej jego skali, to 2021. Do tego czasu państwa lub związki państw dołożyły wszelkich starań, aby złagodzić ich skutki. Na przykład Unia Europejska pożycza od banków niewiarygodne sumy pieniędzy, aby zamiast umrzeć krew wlano do gospodarek narodowych. Rumunia otrzymuje dawkę krwi, przynajmniej teoretycznie. Ale dopiero się okaże, czy będziemy wiedzieć, jak uzyskać dostęp do tego zastrzyku kapitału. Uważam, że nie wiemy i nie będziemy wiedzieć. Ale nie odchodź od tematu.

To naturalne, że najbardziej przerażające sygnały pochodzą z najpotężniejszych gospodarek świata. Z Chin i Stanów Zjednoczonych. Strach przed przyszłością jest ogromny w obu rządach. Stąd wojna gospodarcza, która wybuchła między dwiema największymi gospodarkami świata. A także stąd decyzje dotyczące ich odłączenia. Częściowe lub całkowite. Tak radykalny ruch zapowiedział Donald Trump. Z tej perspektywy mniejsze znaczenie ma to, czy wygra on wybory. Ponieważ w końcu on i jego przeciwnik - bez względu na to, kto dotrze do guzików w Białym Domu - zrobią mniej więcej to samo, aby spróbować złagodzić szok kryzysu gospodarczego. Tak czy inaczej, warto zauważyć, że Stany Zjednoczone osiągnęły rekordowy deficyt w wysokości trzech bilionów dolarów i fantastyczny dług w wysokości siedmiu bilionów dolarów. Istnieje inna religia ekonomistów na całym świecie, że amerykańska gospodarka nie może spaść, tak jak dolar nie może spaść. Ale to jest fałszywa religia. W rzeczywistości uprzedzenie. Które ludzie się trzymają. Kiedy gospodarka Stanów Zjednoczonych upadnie, cała planeta zacznie migotać.

Nie zapominajmy, że eksperyment całego procesu, który czeka nas na całym świecie, eksperyment z odłączeniem, przeprowadziła Wielka Brytania. Z ogromnymi kosztami, nie wyjaśnionymi do dziś. Kiedy odłączył się od Unii Europejskiej.

Z umową handlową z Unią Europejską lub bez niej, w stanie wojny z najważniejszymi gospodarkami UE lub bez niej, jest oczywiste, że jesteśmy świadkami odruchu dystansu z powołaniem do zerwania więzi między gospodarkami USA i UE. To tylko próby, które staną się boleśnie odczuwalne. W rzeczywistości niczego nie można odłączyć. Pępowina będzie wypełniona krwią, ale nie zostanie przecięta. W przyszłości świat będzie się czołgał, raczej czołgał się po ziemi, ale w każdym razie razem, a nie osobno.

Nawiasem mówiąc, takie tendencje są również obserwowane w kategoriach geopolitycznych. Sojusze wojskowe są przepisywane i tworzone są nowe sojusze gospodarcze i finansowe. Są państwa, na czele z Chinami, które usilnie starają się wspólnie z sojusznikami stworzyć część koniunktury, nowe systemy monetarne zdolne do funkcjonowania w skali globalnej. Podwaja lub nawet przewyższa system kontrolowany przez USA.

Ale skąd pochodzi matka kryzysów w Rumunii? Pierwszym impulsem jest stwierdzenie, że pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Ponieważ wtedy nastąpi załamanie wyzwalacza. To jest. Nastąpi eksplozja. Tak jak

wydarzyło się w 2008 roku. Kiedy upadły firmy inwestycyjne. Następnie firmy z branży nieruchomości. Branża filmowa. Kiedy wybuchł wielki kryzys na rynku nieruchomości. Niemal natychmiast nastąpił kryzys zadłużenia. I kryzys bankowy. A co potem nastąpiło? Kryzys przekroczył ocean. Atakowanie głównego partnera handlowego Stanów Zjednoczonych. Unia Europejska. A kiedy Unia Europejska zaczęła kichać i zachorować na zapalenie płuc, wszystko, co nastąpiło po nas i skierowało się bezpośrednio do nas, było rozwiązaniem w ostatniej chwili zastosowanym przez Berlin, a następnie przez inne państwa w rdzeniu. Koszty eksportu. Przeniesienie ustawy do słabszych krajów UE. To wyjaśnia, dlaczego ostatecznie niemiecka gospodarka jest jedyną, która nie poniosła znaczących strat podczas poprzedniego kryzysu gospodarczego. A największe straty i najwyższe koszty poszły odpowiednio do słabszych krajów, takich jak Grecja czy Rumunia. To się stanie teraz.

Nawet jeśli wielki kryzys, matka kryzysów ekonomicznych, zostanie wywołany w Stanach Zjednoczonych, zostanie nam obsłużony kryzys wszczepiony gdzie indziej. Która strona? Aby odpowiedzieć na to pytanie, nie pozostaje nam nic innego, jak przyjrzeć się największym inwestycjom zagranicznym w Rumunii. Ponieważ będą tam pierwsze trzęsienia ziemi. I wydarzą się, zanim ludność znów zgrzyta zębami i pokryje koszty. Jak to się stało po tym, jak Traian Băsescu pożyczył 20 miliardów od Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, aby wstrzyknąć większość pieniędzy do zagranicznych banków w Rumunii, które z kolei wstrzyknęły je do banków macierzystych, próbując aby je uratować. Cóż, w tej czołówce inwestycji zagranicznych w Rumunii Stany Zjednoczone zajmują znikomy udział. Więc to nie jest miejsce, w którym trzęsienie ziemi nadejdzie bezpośrednio. Nie wdając się w szczegóły, warto wiedzieć, że ponad połowa wszystkich inwestycji poczynionych w Rumunii pochodzi z Holandii, Austrii, Niemiec, Włoch, Francji i Cypru. Pierwsze trzy wymienione kraje posiadają 40% całości. Inwestycje te są na ogół dokonywane w korporacjach międzynarodowych. W korporacjach międzynarodowych, które przejęły ponad 60% rumuńskiej gospodarki, ale mają wkład do budżetu państwa w wysokości zaledwie 20%. W porównaniu z firmami z rumuńskim kapitałem, które dziś jedna po drugiej bankrutują. Kiedy wybuchnie wielki kryzys, te międzynarodowe koncerny spróbują się uratować. Od peryferii do centrum. W związku z tym, ograniczeni sytuacją, zrezygnują z działalności zagranicznej, poczynając od krajów słabszych gospodarczo, i będą starali się skoncentrować swoją rentowną część na spółkach macierzystych. Więc instynktownie powrócą do łona.

To struktura kapitału będzie dla nas zgubna. Dlatego od lat, niestety na próżno, mówimy o państwach narodowych. O potrzebie rozwoju i wspierania rumuńskiej stolicy na wszystkie sposoby. O sprawiedliwej równowadze między korporacjami międzynarodowymi a społecznościami krajowymi. O rzetelnym raporcie o zastrzyku finansów publicznych przez tych, którzy osiągają zyski w tym kraju. O suwerenności. I dlatego opłakujemy i opłakujemy kolonizację Rumunii. Wkrótce będzie za późno. Jeśli o nas chodzi, matka kryzysów wywodzi się z twardego jądra Unii Europejskiej. Skąd mamy obiecane wyzwolenie.



Autor: Sorin Roșca Stănescu





https://gandeste.org/economie/de-unde-ne-vine-mama-crizelor/117508/




Kolonialny wyzysk Rumunii

 

słabe tłumaczeni przeglądarkowe


Ilie Șerbănescu: „To jest kolonia! To oznacza kolonię! To, że jej nie rozpoznajemy, to zupełnie co innego ”

2 miesiące temu



Rumunia nie będzie w stanie przetrwać skutków tego kryzysu. Trudno to wytłumaczyć w bardzo prosty sposób, ale to błędny, moim zdaniem, nierealny obraz, że w Rumunii jest tylko jedna gospodarka. To wszystko mówią statystyki.

W Rumunii są dwie gospodarki. Jedna to obca gospodarka, która ma wszystkie strategiczne dźwignie i wszystkie zalety. I, co bardzo ważne, ma tylko jedną pracę: ZARABIAĆ. Wszystkie kacy… ona nie płaci żadnych angarów. Bo nie wspiera wojska, służb specjalnych, porządku publicznego, sektora budżetowego, emerytur, zdrowia, edukacji. Wszystko to ponosi inna gospodarka. Cały ciężar jest na tym. To są trzypunktowe przedsięwzięcia, nie daj Boże, ale myślę, że co najmniej 100 000 zniknie.

To wpływ, którego nie może pokonać. To jest moje zdanie. A wtedy stanie się to problemem. Nie wiem, na ile Unia Europejska zainwestuje pieniądze, żeby ją uratować, że będzie trzeba ją uratować. Musimy bardzo jasno powiedzieć, że UE zamierza tutaj pozyskiwać pieniądze, a nie je umieszczać.

Uważam, że ta kwestia się nie powiedzie, a wtedy istnieje niebezpieczeństwo, że wszyscy ci, którzy mają tutaj interesy, wśród tych, którzy są teraz, przynajmniej ci trzej, którzy zawsze byli w historii Rumunii, podzielą Rumunię. Proste. Proste. Proste. Proste.

Z tego punktu widzenia to straszne znaki. Mówię ci rzeczy…

  1. Rumunii, mówię otwarcie, w tej formie nie wolno łączyć swoich prowincji nowoczesnymi środkami.

  2. Niemiecka inwestycja na ogół nie przekracza Łuku Karpackiego.

  3. Amerykanie zaangażowani w to mają korytarz, taki jak ten: Deveselu- Craiova- Mihail Kogălniceanu- i wychodzą na morze. Dla Amerykanów Transylwanii jest niewiele. Nie ma Mołdawii dla Niemców i Amerykanów. Rosja jest zawsze tutaj, gotowa stanąć po jej stronie. Rosja osiągnęła stan, w którym jest rodzajem panny młodej. Wszyscy ją zabiegają. Ona nie musi nic robić. Coś wybierze, bez względu na to, co zrobi .

Równanie Niemcy-Rosja jest skomplikowane. Istniał zawsze. Współpracowali przez 20 lat i walczyli między sobą. Chodzi o wagę. A potem wzięli to od początku, dzieląc się tym, co mieli wokół.

Nie wiem, czy to pesymistyczny ton. Czy wiesz, na czym polegał problem, który, jak mówię, był problemem Rumunii? Że zawsze było ich około trzech. Że gdyby był sam, mógłby nie być …

Gdyby na przykład był teraz tylko jeden, powiedzmy Ameryka lub Niemcy. Ściskałby cię, sir, jak cytrynę, ale nie zostawiłby pozostałych. Zgadza się, wszyscy są! To bzdura! Nie możesz się temu oprzeć . To jest kolonia. To oznacza kolonię. To, że jej nie rozpoznajemy, to coś zupełnie innego.



Autor: Ilie Șerbănescu w dialogu z dziennikarką Mirel Curea




https://gandeste.org/economie/ilie-serbanescu-asta-e-colonie-asta-inseamna-colonie-ca-nu-o-recunoastem-asta-e-cu-totul-altceva/117734/



poniedziałek, 12 października 2020

O propagandzie słów kilka

 


przedruk z Antidiplomatico - uwaga - słabe tłumaczenie automatyczne

Zautomatyzowana” propaganda: komunikatywne arcydzieło elity



autor: Thomas Fazi *


Aby zrozumieć, w jaki sposób teoria ekonomiczna głównego nurtu, konstruowana i powielana w kręgach intelektualnych i akademickich, jest przekazywana za pośrednictwem mediów w kulturze masowej, musimy najpierw zrobić krótkie wprowadzenie na temat tego, jak działa propaganda we współczesnych zachodnich tak zwanych reżimach liberalno-demokratycznych (tj. w którym, żeby było jasne, są wybory w wyborach powszechnych, wolność zrzeszania się i wolność prasy).


W krajach tych propaganda przybiera bardzo odmienne formy od tych, które zwykle przybiera w reżimach niedemokratycznych - czyli takich, w których powyższe warunki nie mają zastosowania - gdzie z reguły istnieje bezpośrednia i niemal absolutna odgórna kontrola przepływu informacji obywateli, zarówno za pośrednictwem oficjalnych mediów (które w większości są bezpośrednio kontrolowane przez rząd), jak i coraz częściej za pośrednictwem sieci społecznościowych, a nawet systemów czatów. Pomyślmy na przykład o Chinach.


Teraz taki poziom kontroli - ale przede wszystkim taka jawna kontrola informacji - byłby oczywiście uważany za niedopuszczalny w krajach zachodnich (przynajmniej na razie). Tak więc na Zachodzie, zwłaszcza w następstwie powstania masowej komunikacji po II wojnie światowej - a zatem postępującej proliferacji „niezależnych” źródeł informacji (to znaczy niepodlegających kontroli rządu, w przeciwieństwie na przykład do telewizji publicznej), które obecnie z Internetem dążą praktycznie do nieskończoności - zachodnie elity polityczno-gospodarcze musiały uciekać się do alternatywnych strategii, aby zapewnić kontrolę nad narracją publiczną (kontrola, która - uwaga - jest jeszcze bardziej fundamentalna w reżimach demokratycznych,


Teraz, oczywiście, najłatwiejszym sposobem na to jest zapewnienie sobie własności głównych grup ekonomicznych głównych mediów - formalnie „wolnych” i „niezależnych”. Z tego punktu widzenia Włochy są przypadkiem podręcznikowym. Jest nie tylko przykład Berlusconi-Mediaset, który wszyscy znamy. Jeśli spojrzymy na media drukowane, zobaczymy, że wszystkie główne gazety są zasadniczo kontrolowane przez garstkę potentatów gospodarczych:
 

  • rodzina Agnelli, która poprzez holenderski holding finansowy (Exor) jest właścicielem La Repubblica, L'Espresso, HuffPost, La Stampa, Il Secolo XIX, Limes, MicroMega itd .;

  • grupa Rizzoli (kontrolowana w większości przez Urbano Cairo), która jest właścicielem Corriere della Sera);

  • Caltagirone, rodzina rzymskich budowniczych, do której należą Il Messaggero, Il Mattino, Leggo i il Gazzettino;

  • Confindustria, która jest właścicielem Sole 24 Ore.


Krótko mówiąc, pół tuzina rodzin - ważna część tego, co moglibyśmy skutecznie zdefiniować włoską oligarchię - kontroluje prawie wszystkie „oficjalne” informacje - i powtarzamy formalnie „wolne” i „niezależne” - Z naszego kraju. Otóż, posiadanie tych mediów nie ma czysto ekonomicznego celu (w istocie wiemy, że papierowe informacje opłaca się coraz mniej), ale raczej cel polityczny wydaje mi się oczywisty.


A funkcja polega nie tylko na sprzyjaniu partykularnym interesom poszczególnych rodzin - patrz na przykład relacje z wydarzeń FIAT na łamach Republiki, aby dać przykład - ale także, a może przede wszystkim, gwarantowanie ogólne interesy wielkich włoskich grup kapitalistycznych, a tym samym utrzymanie obecnego układu sił w społeczeństwie.


Jednym ze sposobów, w jaki to się robi, jest właśnie przekazanie dominującej teorii ekonomicznej, która z kolei ma swoją rację bytu w obronie i uzasadnianiu status quo lub w jej zdolności, jak powiedział Keynes, do „wyjaśnienia „niesprawiedliwość społeczna i okrucieństwo [naszych społeczeństw] jako nieunikniony przypadek we wzorcu postępu i każda próba zmiany stanu rzeczy jako nieuchronnie skazana na wyrządzenie większej szkody niż udziały poszczególnych kapitalistów ”.


Krótko mówiąc, dominująca ideologia ekonomiczna pełni funkcję obrony istniejących w społeczeństwie stosunków własności i produkcji, a więc i władzy, a tym samym obrony interesów elit. Czyni to właśnie poprzez naturalizację, normalizację wszystkich najbardziej szkodliwych skutków kapitalizmu: masowego bezrobocia, biedy, nierówności itd. - krótko mówiąc, ogromne cierpienie ludzkie i społeczne, indywidualne i zbiorowe, spowodowane przez system gospodarczy.


Ostatecznie celem jest skłonienie nas do zaakceptowania jako normalne lub przynajmniej nieuniknione tego, co nie jest ani normalne, ani nieuniknione. To właśnie, jak zawsze powtarzał Keynes, powoduje, że dominująca teoria ekonomiczna „otrzymuje wsparcie dominujących sił społecznych”.


Innymi słowy, elity, za pośrednictwem kontrolowanych przez siebie mediów, nie działają jako bęben basowy dla dominującej ideologii ekonomicznej, ponieważ podzielają jej teoretyczne założenia (które są całkowicie błędne), ale ponieważ działają jako mechanizm ochronny i reprodukcyjny. w rzeczywistości tych samych elit. Rola środków masowego przekazu jest zatem fundamentalna, bo to dzięki nim teorie te wychodzą z chłodni akademii i są przekazywane w kulturze masowej, stając się zdrowym rozsądkiem.


Odbywa się to głównie poprzez konstrukcję „ramy”, czyli układu odniesienia, który ma na celu wyznaczenie granic debaty, określenie, co jest prawdą, a co fałszem, co jest dopuszczalne, a co nie. w wystąpieniach publicznych. Innymi słowy, rzeczywistość nie jest po prostu opisywana w selektywny i stronniczy sposób, ale jest budowana od zera, poprzez ciągłe i obsesyjne wbijanie serii pojęć. Jak pisze kanadyjski mediator masowy:


Przekazy medialne są potężnymi agentami kontroli społecznej, których reprezentacje rzeczywistości są skonstruowane, a nie tylko odzwierciedleniem rzeczywistości. Konstrukcja tych konwencji jako naturalnych i normalnych jest w większości ukryta przed wzrokiem, w postaci medialnego spojrzenia, które zakłada milcząco cały szereg wartości, norm, przekonań itp. I które jest w stanie zmienić postawy [i opinie] ludzie nie zdając sobie z tego sprawy ”.


Jest to szczególnie widoczne w debacie ekonomicznej, która jest prawdopodobnie obszarem, w którym manipulacja rzeczywistością osiąga najbardziej ekstremalne poziomy. Pomyślmy o niektórych mitach, które szerzyły się z większą siłą w ostatnich latach:
 

  • Państwo jest jak rodzina (i jako takie musi być administrowane i jako takie może zabraknąć mu pieniędzy, może zbankrutować itp.).

  • Musimy ciąć wydatki publiczne (emerytury, opieka zdrowotna itp.), Ponieważ „nie ma pieniędzy”.

  • Deficyty budżetowe są złe i i tak nie możemy ich zrobić, ponieważ w przeciwnym razie rynki ukarzą nas, sprawiając, że rozprzestrzenianie się gwałtownie wzrośnie.

  • Nie możemy spieniężyć deficytu i / lub długu, ponieważ spowoduje to inflację.


Etcetera, et cetera. Mógłbym ciągnąć godzinami.


Wszystkie te stwierdzenia w żaden sposób nie odzwierciedlają rzeczywistości funkcjonowania współczesnych systemów monetarnych. Z pewnością nie odzwierciedlają tego w krajach, które mają suwerenność monetarną, gdzie państwo jest absolutnie nieporównywalne z rodziną, ponieważ nie jest zwykłym użytkownikiem pieniędzy, ale emitentem pieniądza, z czego wynika, że ​​oczywiście nie może zabraknąć pieniędzy. ale nie podlega też wewnętrznym ograniczeniom poziomu deficytu i długu, jaki może osiągnąć. Ale nie odzwierciedlają tego nawet w przypadku kraju, takiego jak Włochy, które zrzekły się suwerenności monetarnej, z prostego faktu, że pomijają podstawową kwestię: to znaczy do tego stopnia, że ​​jesteśmy w rzeczywistości bardzo ograniczeni na naszych marginesach rentowności ekonomicznej. wynika to z dokonanego przez siebie wyboru (euro),


Warto zauważyć, jak pandemia obala po kolei wszystkie mity i dogmaty, które leżą u podstaw narracji liberalnej: wystarczy podać przykład, dziś wszystkie banki centralne monetyzują deficyt i dług, bez ani wzrostu stóp procentowych i spreadów (z prostego faktu, że jest to kontrolowane przez bank centralny, a nie rynki), ani inflacji. Krótko mówiąc, jesteśmy świadkami rażącego zaprzeczania narracji ekonomicznej, której serwowano nam w ostatnich latach, a jedynym celem jest skłonienie nas do przyjęcia szeregu środków, które - dziś powinno być jasne - miały charakter czysto polityczny, a nie techniczny. Tak jak zwiększamy deficyt w walce z pandemią,


Ale właśnie taki jest cel tej propagandy: naturalizacja i normalizacja status quo, jak wspomniano, aby przekonać nas, że stan rzeczy jest faktem nieuchronnym, niezmiennym, a tym samym ograniczyć naszą zdolność wyobrażenia sobie innej rzeczywistości. Ale to nie koniec. Ponieważ fałszywe mity teorii dominującej ekonomicznie są następnie dodatkowo wzmacniane przez uciekanie się do bardzo wyrafinowanych technik manipulacji, do których należy na przykład szerokie użycie języka metaforycznego.


Pomyślmy na przykład o frazach takich jak:
 

  • „Dług publiczny wisi jak głaz na naszych barkach”: przedstawienie długu publicznego jako głazu automatycznie prowadzi nas do skojarzenia długu z fizycznym uczuciem zgniatania, wywołując w ten sposób poczucie niepokoju i irracjonalnie prowadząc nas do odrzucenia długu publiczne i przeciwne jego zwiększeniu.

  • „Pogarszanie się stanu finansów publicznych” wiąże się ze wzrostem deficytu, co prowadzi do analogii na poziomie nieświadomym ze stanem zdrowia pacjenta, który widzi „pogarszający się” stan fizyczny.

  • „Krajowi grozi bankructwo”, co ponownie prowadzi nas do analogii między finansami państwa a naszymi osobistymi finansami lub finansami naszej firmy, wzmacniając pogląd, że rząd musi działać jak dobry człowiek rodzinny, prowadzenie rachunków w porządku.

  • Dług publiczny, który „ciąży na przyszłych pokoleniach”, który wzmacnia nasze poczucie winy. To samo dotyczy wyrażenia „zastawiamy naszą przyszłość”, co, co zrozumiałe, wywołuje u odbiorcy poczucie niepokoju i udręki.

  • Myślimy o tym samym pojęciu „deficytu”, który instynktownie kojarzy nam się z czymś negatywnym: brakiem, brakiem. Tak jak w naturalny sposób wydaje nam się, że posiadanie „nadwyżki”, „ekstra” czegoś jest lepsze niż posiadanie deficytu.

  • Albo myślimy o tym, jak narzędzia takie jak MES i fundusz naprawczy są zawsze określane jako „pomoc”, co natychmiast prowadzi nas do powiązania z naszym indywidualnym doświadczeniem, w którym pomoc jest zwykle czymś bezwarunkowym, darmowym, bezinteresownym - którym oczywiście te mechanizmy nie są.


I tak dalej. Teraz, niektórzy z głównych bohaterów tej narracji z pewnością spotkaliście się z nimi w telewizji lub przeglądając gazety: są to postacie takie jak Carlo Cottarelli, Veronica De Romanis, Elsa Fornero, Federico Fubini itp.: Postacie, które wypełniają nasze telewizyjne debaty, a także strony wszystkich głównych gazet.


Ważne jest, aby zrozumieć, że służy to stworzeniu ramy nie tylko dla nas wszystkich, ale także dla samych dziennikarzy, którzy pracują dla oficjalnych mediów, którzy w ten sposób nie zostaną poddani indywidualnemu praniu mózgu, ponieważ - w dobrej wierze lub dla samego przetrwania zawodowi - ograniczą się z własnej woli do papugowania ramy (praca ułatwiona przez analfabetyzm ekonomiczny, który charakteryzuje większość włoskich dziennikarzy).


Teraz możesz powiedzieć: «Ale kto już ogląda telewizję? Kto najczęściej czyta gazety? ».


To prawda, coraz mniej ludzi czyta gazety i coraz mniej osób (zwłaszcza młodych ludzi) ogląda telewizję, ale informacje czerpią gdzie indziej, głównie w mediach społecznościowych. Ale to nie wpłynęło na siłę głównych mediów w tworzeniu ramy. A to częściowo dlatego, że dzisiaj, w dobie internetu - w którym każdy ma dostęp do nieskończonej ilości informacji, które oczywiście nie są pod bezpośrednią kontrolą dużych grup ekonomicznych - konstrukcja kadru jest ważniejsza niż kiedykolwiek (i w rzeczywistości jest realizowany ze szczególną gwałtownością), ponieważ spełnia trzy podstawowe funkcje:
 

  1. Zatwierdzać wszystkie mikro-głowice bojowe, które są faktycznie niezależne od dużych grup. Mechanizm polega na zapewnieniu, że ci sami dziennikarze, blogerzy itp. które nie znajdują się pod skuteczną kontrolą nikogo, a więc teoretycznie mogłyby być rzecznikami alternatywnych wizji ekonomicznych, działać nieświadomie i często w dobrej wierze jako pas transmisyjny dominującej ideologii: pomyślmy na przykład o „młodych” i fałszywych ” alternatives ”jako Vice).

  2. Dyscyplinowanie dziennikarzy aspirujących do dyscypliny, którzy są świadomi korzyści zawodowych wynikających z poślubienia dominującej narracji oraz kosztów, jakie poniosą, sprzeciwiając się jej, czyli zazwyczaj wykluczenia z głównych obwodów medialnych i politycznych. Jednym z najbardziej sensacyjnych przypadków - który wyraźnie pokazuje zalety homologacji - jest przypadek samozwańczej ekonomistki społecznej Imen Jane, która szybko stała się gwiazdą Instagrama dzięki swoim „15-sekundowym lekcjom ekonomii” - w których nie zrobiła nic, tylko powtórzyła mity głównego nurtu - tylko po to, by powitać ją w salonach dobrobytu Partii Demokratycznej, na dużych konferencjach biznesowych (obok Cottarellego i innych), a nawet posunąć się do spotkania z Mattarellą. Szkoda, że ​​w przeciwieństwie do tego, co twierdził, nie ukończyła nawet studiów i dlatego szybko wypadła z łask. Ale jego przypadek bardzo dobrze pokazuje, jakie są potencjalne zalety homologacji w dziedzinie ekonomicznej.

  3. Z góry delegitymalizuj alternatywny punkt widzenia. Pomyślmy na przykład o używaniu takich etykiet jak „populizm”, „suwerenność”, „zaprzeczenie” i tak dalej. zidentyfikować każdego, kto ośmieli się mieć inne zdanie niż dominujące na temat imigracji, Unii Europejskiej, zarządzania pandemią itp. oraz kontekstowe mniej lub bardziej wyraźne skojarzenie tych terminów z niemal powszechnie stosowanymi terminami, takimi jak „faszyzm”, „nacjonalizm” itp.


To świetny sposób na przezwyciężenie mnożenia się źródeł informacji, które nie są pod bezpośrednią kontrolą elit. A na razie strategia nadal działa bardzo dobrze: każdemu zdarzyło się napisać coś w sieciach społecznościowych tylko po to, by inteligentni ludzie, niewątpliwie w dobrej wierze, oskarżyli go o bycie „populistami”, „suwerenami”, być może „faszystami” itp.


I tak elitom udało się stworzyć idealne warunki dla formy „zautomatyzowanej” i samoreplikującej się propagandy, przekształcającej całe obywatelstwo (lub jego znaczną część), dzięki mediom społecznościowym, w nieświadome wehikuły dominującej ideologii i w szczególności teorii ekonomii całkowicie sprzecznej z ich materialnymi interesami. Chapeau.
 

* [Tekst przemówienia Thomasa Faziego na temat ekonomicznej reprodukcji elit podczas  festiwalu wydawniczego i dziennikarskiego Libropolis ]




https://www.lantidiplomatico.it/dettnews-la_propaganda_automatizzata_il_capolavoro_comunicativo_delllite/33535_37722/