Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.
Słowo to oznacza ponoć osobę, która jest „dobrze prowadzona”.
Skoro jest „prowadzona”, to może należy zapytać - przez kogo jest prowadzona? Przez sekretnego władcę tego świata?
Jak to się ma do opowieści, że on ma wybawić świat od złego?
Może i on istnieje naprawdę, ale ZŁY będzie chciał go zmusić do uległości i grać rolę, jaką on jemu rozpisał – już pisałem o tym kilka lat temu, i wydawało mi się to wtedy takie fantastyczne… ten mój domysł, że to tak może być.
ZŁY będzie odgrywać rolę Jezusa, a Mahdi ma być jego marionetką.
A Kalkin?
Słowo Wirakocza zawsze brzmiało dla mnie bardzo po polsku – pewnie przez skojarzenie ze słowem warkocz. Warkocz u dziewczyny, ale i warkocząca maszyna….
Czy Wirakocza to postać autentyczna?
Raczej stanowi miks postaci – jeśli istniał naprawdę, to jego historia została zmieszana z inną historią, podobnie jak to było z postacią Jezusa [patrz min. tzw. „mord rytualny” oraz to co wyłożył Jan Rompski w swojej książce „Ściananie kani, czyli kaszubski obyczaj ludowy” - wbrew obiegowej i naukowej opinii wiadomo czym jest Ściananie kani - wykazał to właśnie Rompski w swojej książce jw. - sęk w tym, że nie każdy potrafi to zauważyć...]
Wirakocza podobno [wikipedia kłamliwa] nauczył ludzi czcić bogów – co oznacza, że to taki sam oszust jak ten, co się podaje za boga w Bibli - Bóg nie może mieć uczuć typu „najulubieńszy”, bo to oznacza, że jakieś uczucia decydują o jego poczynaniach, jakiś inny byt decyduje za „boga”. To był po prostu jakiś cwel, który omamił ludzi – dlatego min. ukrywał się przed nimi - i którzy ujęli go w jakiś sposób na kartach Bibli. Obok wielu innych spraw.
Po co Bogu czczenie jego bytu? To są ludzkie cechy, nie należą one do bytu absolutnego.
Wirakocza to Quetzalcóatl, a ten to Kukulkan, co jest bardzo podobne do Kalkin… kolejny wybawiciel ludzkości - tu z kultury hinduskiej – czy wszystko na tym świecie jest zmyślone?
Może to tylko nakładka na prawdziwej historii?
Zaczynasz od pytania, skąd biorą się te elementy flankujące elewację kamienicy, a po latach kończysz na genezie świętego Mikolłaja...i to na prawdę nie jest śmieszne..
Patrząc na wizerunek Wirakoczy i inne opisy – wiem z całą pewnością, że to tylko pozór – potrafię wyjaśnić co oznaczają poszczególne opisy, no ale wtedy musiałbym za dużo wyjawić…
Tak więc wiara w przepowiednie to wiara w scenariusze tego, który mniej lub bardziej skrycie rządzi tym światem.
Oczywiście są pewne rzeczy, które zwierają ziarna prawdy - pytanie, tylko które to są na pewno.
Podobno ZŁY potrafi przechodzić z ciała do ciała, nawet w ciało zwierzęcia, więc trudno go zlikwidować…. Trzeba by zlikwidować każdą żywą istotę wokół, by nigdzie nie uciekł. Ale może to tylko kolejne rozbudowane kłamstwo….
Może wystarczy zlikwidować narzędzie jego władzy nad ludźmi?
Potrzeba do tego zapartych odpornych oddanych idei ludzi.
Sąd ostateczny.
Kolejna iluzja jaką wymyślił ZŁY - ojciec kłamstwa….
Kolejna teatralna rola.
Cała historia [w sensie historia świata] i cała kultura wokół nas jest wymyślona. Jest w dużym stopniu spreparowana i zasłania rzeczywistość. Pewien ubecki pismak nazwał to: absurdalną dekoracją.
Tyle w tej dekoracji absurdu… że słowo to służy za jej dodatkowy uszczegółowiający opis.
Gonimy w piętkę.
Nie wolno realizować przepowiedni, bo wtedy realizujemy scenariusze ZŁEGO.
Kiedy jakieś 2 miesiące temu mówiłem
waszym poprzednikom, że zostali oszukani przez abw i że skakanie mi
po głowie nic nie da - to nie uwierzyli. Dopiero na końcu – po
całej tej hucpie, lub jak to niektórzy nazwali - kupie –
dotarło do nich, że miałem rację. Chyba dotarło...
Kiedy im tłumaczyłem, że ich
poprzednicy też myśleli, że dadzą mi radę, nie uwierzyli.
Kiedy tym poprzednikom tłumaczyłem,
że nie dadzą mi rady, nie uwierzyli...
Kiedy poprzednikom tych poprzedników
mówiłem, że nie dadzą rady – też nie uwierzyli...
Teraz wy zaczynacie ten sam schemat z
takimi samymi wadliwymi przekonaniami.
I też mi nie wierzycie – za to
wierzycie zawodowym złodziejom, mordercom i oszustom.
Czyż nie?
W czym moje słowa są gorsze?
Ile razy można mówić.... niemcom
chodzi o to, by mnie blokować, a nie, żebym pracował dla was.
To trwa 7 lat – czyż to nie
zastanawiające?
Nie ma tam żadnego mądrego, co by
poszedł po rozum do głowy i pogadał z Maciejem, zamiast go nękać?
Tyle czasu straconego. Kto z was się nad tym zastanawia?
Otóż straconego czasu jest znacznie
więcej, bo ja swoją propozycję przedłożyłem w roku 2003 – 15
lat temu, a nie siedem.
Z lektury mojego bloga można wyczytać,
że nękanie zaczęło się w 2011 roku, po zamachu smoleńskim –
czyli czekali tyle lat, bo 15 lat temu nie posiadali dość władzy w
administracji. Czekali 8 lat, a potem zaczęli mnie nękać.
Dzisiaj na dworcu w Gdańsku podszedł
do mnie jakiś ktoś i powiedział, że „pan na pewno też jedzie
do Szczecina...”, czemu energicznie zaprzeczyłem domyślając się,
z kim mam do czynienia, na co facet powiedział coś, żebym nie był
nerwowy czy jakoś tak, a potem zrobił to, co abw robi już od
dłuższego czasu – wyciągnął z torby 1,5 litrową niepełną
butelkę z wodą, szerokim gestem podniósł ją do góry i zaczął
z niej pić.
Jest coś, o czym dotychczas nie
pisałem, bo jest to dla mnie bardzo przykre i żenujące.
Po intrydze z Czarnej Wody zaczęli
nasyłać na mnie osoby sugerujące zachowania homoseksualne.
Wściekły atak nastąpił jakieś 2
tygodnie po wydarzeniach z Czarnej Wody, i od tamtej pory z różnym
natężeniem jestem nieustannie w ten sposób nękany.
Po tamtej intrydze zrozumiałem też,
do czego zmierzały pewne zachowania pewnych osób z mojego
otoczenia, oraz ich słowa na mój temat – tu mówię min. o
pierwszym oficjalnym spotkaniu z pracownikami, ale nie tylko. W
sumie, trwa to już ok. 2 lat – to co było wcześniej było
„podgrzewaniem wody”, żeby „żaba nie uciekła”.
Jeśli chcesz ugotować żabę, nie
możesz wrzucić jej do gorącej wody, bo ta oparzona zaraz ucieknie
z gara, trzeba ją dać do letniej wody i stopniowo ją podgrzewać.
Tak właśnie było, przez ok. rok wcześniej.
Jak już kiedyś pisałem, to już nie
jest tylko sprawa ogólnoludzka, ale też to sprawa osobista.
Pisząc to, miałem na myśli właśnie
te zaczepki i sugerowanie zachowań homoseksualnych.
To są rzeczy niewybaczalne.
NIEWYBACZALNE.
I mam nadzieję uświadomicie sobie w
końcu to, że:
nie ma żadnych polskich służb
niemcom głównie chodzi o
blokowanie mnie, żebym nie mógł pracować dla Polski
zamiast udowodnić mi literalnie,
że się myliłem w swojej ocenie, którą zawarłem w tekście
Werwolf, wziąć jednego człowieka, który by to opisał zreferował
itd., oni przez siedem lat – 7 lat ! – skaczą mi po głowie,
nękają mnie każąc mi „wycofaj się”. Nie obalili tez
zawartych w tekście - nie zrobili tego, bo nie są w stanie tego
zrobić, nie potrafią, bo tekst Werwolfa opisuje prawdę.
Otóż nie wycofam się.
Jestem nieustannie zaczepiany
Wpisuje się w to scenariusz hucpy
poznańskiej i jak już widać – gdańskiej. Ale apogeum nastąpi
za jakieś 2 tygodnie, już mi to zapowiedziano i „uraczono”
pierwszymi atakami o charakterze dezinformacji , o czym niektórzy z
was już wiedzą.
W zeszłym roku w grudniu, w
Starogardzie w galerii handlowej – przed wejściem do Rossmana,
czekał na mnie jakiś …....... szmaciarz, patrzył mi się prosto
w oczy i bezczelnie, choć dyskretnie dawał znaki palcami.
Wydarłem się na niego, może
niektórzy z was byli tego świadkami.
Zostałem wyprowadzony z równowagi, co
mi się prawie nigdy nie zdarza, ci co mnie znają, szczególnie z
pracy, wiedzą, że jestem nie tylko osobą bardzo zrównoważoną i
opanowaną, ale naprawdę spokojną.
Nie możesz nikogo uderzyć. No nie
możesz, bo jak to zrobisz, to w gazecie napiszą - „przypadkowy
przechodzień...” itd.
Podobna sytuacja była wcześniej, 1
listopada, kiedy szedłem na grób matki.
Ten, co szedł z przeciwka, zrobił w
moja stronę pewien gest, manipulując dłońmi przy twarzy. Był
przy tym dość rozbawiony, co jest dość częste u niemców –
szyderczy uśmieszek.
Wydarłem się wtedy na niego, wołając
za nim, czy ma jakiś problem. Szybko jednak zniknął w tłumie.
Wracając do domu, na pasach na jedni wyszedł na mnie drugi –
kilka razy już go spotkałem, niewysoki, przy tuszy, z mordy typowy
ubek, bezczelnie patrzył się na mnie, jak sądzę chcąc mnie
spacyfikować samym spojrzeniem za to, że krzyczałem wcześniej.
Nie wycofałem się i ostentacyjnie gapiłem na niego, przeszedł na
druga stronę ulicy i wtedy zaczął pyskować czego od niego chcę,
co się tak patrzę, coś tam odpowiedziałem, na co on wściekle
ściągnął z głowy czapkę (taki gwałtowny trochę bez sensu
gest miał na celu pokazać skalę jego gniewu, taki teatralny efekt
odstraszający..), i podbiegł do mnie udając, że chce mnie
uderzyć. Nie dałem się zastraszyć, ani sprowokować, po krótkiej
wymianie zdań szybko się opanował i nagle swobodnie „przyjaznym
tonem” powiedział „Dogadamy się”, na co odpowiedziałem, nie
dogadamy się. Tej scenie na pasach na osiedlu przyglądało się
kilka osób.
Gaslighting. Jak służby manipulują opinią publiczną
Robert Kościelny
Gaslighting to forma przemocy
psychicznej, w której jedna osoba podaje drugiej fałszywe informacje w
celu wzbudzenia w niej wrażenie, że wariuje bądź już zwariowała – pisze
Mollie Hemingway, dziennikarka „The Federalist”.
Metodę
tę stosują ludzie, którzy wiedzą, że argumenty na rzecz forsowanej
przez nich tezy są słabe albo ich w ogóle nie ma. Dlatego potencjalnego
krytyka ich poglądów i działań należy zdeprecjonować, doprowadzić do
sytuacji, że zwątpi on sam w siebie, a swoje dotychczasowe poglądy,
postawy życiowe, wybory moralne uzna za efekt choroby psychicznej, a w
najlepszym razie zaburzeń osobowości. Mówiąc krótko i po naszemu –
gaslighting to robienie z tata wariata.
Z
kolei Shannon Firth z „The Week” pisze: W filmie „Zero Dark Thirty”
Jessica Chastain gra rolę oficera CIA, który w pewnym momencie traktuje
aresztowanego wytwornym obiadem, nagradzając go w ten sposób za
dostarczenie ważnych informacji, dzięki którym można będzie ocalić życie
wielu Amerykanów. Rzecz w tym, że zatrzymany nie pamięta, aby cokolwiek
mówił swoim prześladowcom. Lecz osłabiony na umyśle i ciele po kilku
nieprzespanych nocach i dniach pełnych tortur, akceptuje słowa pani
oficer. To właśnie jest gaslighting. Czyli, znów używając popularnego
określenia, jest to wmawianie dziecka w brzuch.
Nazwa
została zaczerpnięta z tytułu filmu „Gaslight” z 1944 r. W filmie
Gregory Anton, grany przez Charlesa Boyera, zmierzał do przekonania
Pauli (w tej roli Ingrid Bergman), że oszalała. Jedną ze stosowanych
przez niego metod było potajemne przygaszanie płomienia lampy gazowej.
Na uwagę Pauli, że światłą migoczą i przygasają, Gregory odpowiadał, że
jest to wytwór jej chorego umysłu.
W
pracy Gaslighting, the Double Whammy, Interrogation and Other Methods of
Covert Control in Psychotherapy and Analysis były psychiatra sądowy
Theodore Dorpat definiuje gaslighting jako sytuację, w której jedna
osoba próbuje przejąć kontrolę nad uczuciami, myślami i działaniami
innego człowieka. Aby skutecznie dokonać takiej manipulacji, należy
najpierw przekonać ofiarę, że jej myśli i spostrzeżenia są zaburzone,
natomiast stan umysłu jej prześladowcy jest idealny.
Gaslighting na usługach NWO
Wojsko
oraz służby mają inne niż medycyna czy organy ścigania powody, dla
których interesują się funkcjonowaniem, kontrolowaniem i kierowaniem
procesami poznawczymi. Bowiem mózg w ich oczach zawiera największy
sekret dominacji nad światem, stąd chcą wydrzeć mu ten sekret, aby
zniszczyć wrogie wojska oraz cywilów wrogiego państwa. Jak czytamy na
stronie Psychotronics and Psychological Warfare!, wierzą oni, że
człowiek, który potrafi złamać kod ludzkich zachowań, będzie mógł
manipulować, kontrolować i modyfikować działania i myśli innych ludzi.
Amerykański
psycholog i psychoterapeuta Thomas Gordon swą popularność zdobył dzięki
książce Wychowanie bez porażek, w której prezentował koncepcję
stosunków międzyludzkich bez zwycięzców i pokonanych. W pracy Journey
into Madness: The True Story of CIA Mind Control and Medical Abuse
(1989) pisał: Pracując nad tą książką, musiałem nie raz godzić się z
własnymi emocjami – niedowierzaniem, zdumieniem, obrzydzeniem, gniewem,
bowiem to, co badałem, było tak złe, że wyzwalało we mnie najgorsze
uczucia i myśli. Nic, z czym się wcześniej spotykałem, nie mogłoby mnie
przygotować do tak potwornej sytuacji, jak ta, że lekarze, którzy
zostali wykształceni po to, aby leczyć, celowo niszczą ludzkie umysły i
ciała. Torturujący nigdy nie mogą obwiniać swoich ofiar o zadawanie im
bólu, choć zawsze tego próbują. Ci oprawcy są tego typu ludźmi, którzy
bijąc kijem skrępowanego i zakneblowanego człowieka, usiłują później
wmówić mu, że to jego wina. Okradają cię, a później drwią, że ukradziona
własność jest miernej wartości. Gwałcą, a później szydzą z marnej
jakości „seksu”. Tu, znów zaczerpnąwszy z przepastnej skarbnicy
powiedzonek, można stwierdzić, że mamy do czynienia z odwracaniem kota
ogonem w skrajnej wersji.
Korzystanie z
metody gaslightingu przez służby, takie jak CIA, FBI, NSA i inne tajne
organizacje, ma ułatwić administracji prezydenckiej – która, jak
czytelnicy „Teorii Spisku” doskonale wiedzą, zaliczana jest do NWO –
rządzenie Amerykanami i światem. Coraz częściej na stronach
internetowych zajmujących się tematem mind control możemy spotkać
opinię, że od czasów „niedorozwiniętego Busha juniora” (the retarded
Bush-43, czyli 43 prezydenta USA) neokonserwatyści grają ze
społeczeństwem amerykańskim w tę samą grę, w którą grał zły mąż z filmu
„Gaslight”. „Gaslightowy gang” z Białego Domu próbuje narzucić wolnym
Amerykanom i całemu światu swoistą filozofię „świata strachu” (world
stress), zainfekować ich poczuciem niepewności, totalnego zwątpienia w
możliwości rozpoznania, co jest dobre, a co złe. A na końcu,
doprowadzonym do stanu zupełnej bezbronności psychicznej ludziom
zamierza podsunąć jako „deskę ratunku” normy i prawa NWO – czytamy na
stronie doewatch.com.
Wielki plan
„Black Hole” autorstwa Busha-43 i Cheneya wyssał z Amerykanów większość
ich bogactw i wolności – kontynuują autorzy strony doewatch.com. W tym
czasie Biały Dom stał się miejscem niesłychanej korupcji oraz siedzibą
złych ludzi, którzy zabawiają się, odgrywając rolę Boga. W filmie
„Gaslight” oszukiwaną przez męża kobietę ratuje przybyły do ich domu
detektyw, który potwierdza opinię, że światła migoczą. Takim detektywem,
który pozwala nam odrzucić reguły gry, mającej doprowadzić nas do
obłędu, jest internet. Coraz więcej coraz bardziej niezależnych treści
jest dostępnych dzięki sieci. Strony internetowe pomogą nam doczekać
wielkiego spadku poparcia dla kryminalistów z Białego Domu oraz powrotu
do tradycyjnych, do niedawna jeszcze powszechnie uznanych i
akceptowanych systemów wartości. Już dziś widzimy, jak topnieje milcząca
akceptacja dla korupcji w Kongresie i Białym Domu.
Amerykanie
coraz bardziej zaczynają sobie uświadamiać, że infekcję Busha-43 i jego
bandyckiej tyranii najlepiej zdezynfekuje jasne światło prawdy. Ich
skażone „judeochrześcijaństwo” to spaczona religia, ucząca nienawiści do
Chrystusa. W tej „religii” mesjaszem jest ród Rothschildów, a Bushowie
jego agentami – twierdzą autorzy strony doewatch.com.
Barack Obama również na służbie NWO
Bill
Whittle jest blogerem, komentatorem politycznym, scenarzystą, autorem
książek i artykułów prasowych. Na swojej stronie billwhittle.com
wypowiada się na różne tematy, ważne dla Ameryki i świata. Pisze również
na temat gaslightingu. Według niego prezydent Obama oraz cała jego
administracja mocno zaangażowali się we wmawianie ludziom, że „białe
jest czarne” – koincydencja z kolorem skóry prezydenta USA jest
oczywiście przypadkowa. Bill Whittle podaje przykład stosowania metody
gaslightingu po ataku terrorystów 11 września 2012 r., podczas którego
zabito ambasadora Chrisa Stephensa i trzech innych Amerykanów.
Przypomnijmy, że w trakcie trwającego kilka godzin ataku w Benghazi
meldunki i prośby o udzielenie pomocy broniących się dyplomatów i nikłej
ochrony zostały zignorowane przez administrację Obamy. Sam prezydent po
odebraniu meldunku o ataku poszedł spać, aby następnego dnia udać się
na spotkanie z donatorami w Las Vegas. Było to w czasie kampanii
prezydenckiej, w której urzędujący prezydent starał się o reelekcję.
Po
ośmiu miesiącach republikanie zdołali zwołać komisję, która miała
wyjaśnić przebieg wydarzeń. Miała rozprawić się z rządowymi mitami w
sprawie Benghazi, ukazać, że administracja Obamy doskonale wiedziała, że
to był terrorystyczny atak Ansar al-Sharia (libijska filia Al Kaidy,
która zresztą kilka godzin później przyznała się w internecie do
sprawstwa) w rocznicę islamskiego ataku na WTC w Nowym Jorku w 2001 r.
Atak miał być też zemstą za zabicie przez amerykańskie drony
pochodzącego z Libii wysokiego dowódcy Al-Kaidy.
Mimo
to Barack Obama, Hilary Clinton, Susan Rice i cała mainstreamowa prasa
wmawiali społeczeństwu przez szereg dni, że wydarzenia w Benghazi to nie
żaden zamach, tylko spontaniczna reakcja muzułmanów, podobnie jak w
Egipcie, gdzie powodem był słynny już filmik egipskiego kopta z
Kalifornii, obrażający proroka Mahometa. Sam Obama użył tego wyjaśnienia
na forum ONZ. Było ono zgodne z wcześniejszą propagandową narracją
wyborczą, głoszącą, że zabicie Osamy bin Ladena zdziesiątkowało Al-Kaidę
dzięki mądrej i skutecznej polityce Obamy. I to wszystko usiłowano
wmówić społeczeństwu, mimo że od pierwszego dnia było oczywiste, że to
nie „krwawy protest” z powodu filmiku na YouTube, ale krwawy zamach
terrorystów, których administracji Obamy nie udało się do tej pory
pokonać.
Internet solą w oku iluminatów
Jak
zauważył Bill Whittle, aby skutecznie okłamywać ludzi, wciskać im
ciemnotę, bezczelnie odwracać kota ogonem, społeczeństwo należy pozbawić
możliwości zweryfikowania dostarczanych mu informacji. Wystarczy jedno
niezależne źródło wiedzy, a misterny plan tworzenia świata ułudy może
lec w gruzach.
Jak już było
wspomniane, takim niezależnym źródłem wiedzy jest dziś internet. W
dniach 9-12 czerwca tego roku w Dreźnie odbyło się kolejne doroczne
spotkanie Grupy Bilderberg. Jak podaje Paul Joseph Watson z Infowars,
powołując się na swoje „wewnętrzne źródło”, głównym celem spotkania było
omówienie planów wdrożenia w życie podatku globalnego od transakcji
finansowych i transportu lotniczego. Drugim, dla nas tu szczególnie
ważnym, była sprawa opanowania przez grupę komunikacji internetowej.
Wstępem do tego będzie stworzenie „internetowego paszportu”, który każdy
internauta, chcąc korzystać z sieci, będzie musiał uzyskać. Wymóg
posiadania internetowego DO będzie uzasadniany potrzebami
„cyberbezpieczeństwa”, jak też stworzeniem dogodnej i bezpiecznej drogi
korzystania przez obywateli z internetowych usług rządowych. Jednak dla
obrońców wolności wypowiedzi projekt ten to wielkie zagrożenie dla prawa
anonimowości w sieci. Facebook, YouTube czy Twitter mogą wykorzystać
internetowy paszport do cofnięcia swojego pozwolenia na korzystanie z
ich usług, co jest oczywistym zagrożeniem dla swobodnego przepływu
informacji, którym dziś szczyci się internet.
Jak
czytamy na stronie Infowars, projekt internetowego dowodu tożsamości,
opracowany przez Unię Europejską, był zainicjowany przez byłego
komunistycznego urzędnika Andrusa Ansi i zmierza do tego, aby za pomocą
DO można było śledzić, co ludzie kupują, o czym mówią w internecie, po
jakie informacje sięgają. Umożliwi to blokowanie stron, których treści
nie odpowiadają kręcącej Unią Europejską klice o globalnych ambicjach.
Natchnieniem, przyznacie Państwo, że swoistym, dla kombinatorów z UE i
NWO są poczynania rządu chińskiego, który zaangażował się w tworzenie
baz danych obywateli korzystających z sieci. W Państwie Środka jest już
prowadzony program pilotażowy o nazwie Sesame Credit, kierowany przez
chińskiego giganta Alibaba. Program pozwala monitorować media
społecznościowe pod kątem wyrażanych tam opinii politycznych.
Niedawno
pisałem o programie Monarch, można powiedzieć, że gaslighting jest taką
łagodniejszą odmianą tego programu, a jego celem jest wywołanie
zaburzeń psychicznych nie u pojedynczych osób – niewolników, ale u
całych społeczeństw. Jak czytamy na stronie vigilantcitizen.com, badania
i środki zainwestowane w Monarch są stosowane nie tylko wobec ofiar
okrutnych eksperymentów tego projektu. Wiele opracowanych technik, a
gaslighting można do nich zaliczyć, jest wykorzystywanych bardzo szeroko
za pośrednictwem środków masowego przekazu. Mainstreamowe wiadomości,
filmy, teledyski, reklamy i programy telewizyjne są tworzone przy użyciu
gaslightingu.
Największe łgarstwa ostatnich lat
Paul
Joseph Watson i Alex Jones pisali, że wymowa filmu „Gaslight” jeszcze
nigdy nie była tak aktualna jak dziś, w świecie, w którym rozsądek
został zniweczony, a establishment krzywi się na rzeczywistość, żywiąc
się rozsiewanym przez siebie fałszem. Historia dręczonej oszustwami i
terroryzowanej przez męża kobiety, przedstawiona w filmie z 1944 r.,
jest doskonałym opisem tego, co media głównego nurtu oraz rząd USA robią
z nami dzisiaj – zalewają nas rzeką kłamstwa, a tych, którzy krzyczą,
że „król jest nagi”, nazywają „teoretykami spisków”, chcąc w ten sposób
zdeprecjonować śmiałków walczących o prawdę. Nawiasem mówiąc, czy
pamiętacie Państwo, jak niedawno literat Ziemkiewicz nazwał dziennikarzy
„Warszawskiej Gazety” świrami? To jest właśnie ilustracja tego, o czym
piszą obaj autorzy – establishment, do którego literat Ziemkiewicz od
ćwierć wieku należy, boi się rzeczywistości innej niż ta, którą
stworzył. Ludzie z tej „innej” rzeczywistości są dla nich niczym
postacie z zaświatów. Są upiorami, które należy natychmiast
egzorcyzmować kalumnią, niewybredną inwektywą i tępą insynuacją.
Wracając
jednak do gaslightingu, Watson i Jones podkreślają, że ci, których
amerykańskie odpowiedniki ziemniakowszczyzny i michnikowszczyzny
nazywają zwolennikami spiskowego myślenia, są tak naprawdę tymi, którzy
nie dali się zmanipulować, nie ulegli kłamstwu, byli odporni na
gaslighting. Nie dali się uwieść rewolucji przeciwko racjonalności i
prawdzie. Wytrzymali ciosy drwin, obronili wolność słowa, zdrowy
sceptycyzm oraz niezależne myślenie. Człowiek, który potrafi odrzucić
sączone mu od urodzenia kłamstwa, nie ulegnie szmacianym autorytetom, ma
szansę zachować kontrolę nad swymi procesami myślowymi, czyli nad sobą
samym. Żyjemy w czasach „wielkiego kłamstwa”, które zdominowało
praktycznie wszystkie płaszczyzny życia społecznego – od rozrywki do
polityki i gospodarki oraz spraw opieki zdrowotnej. Tylko poprzez brak
akceptacji dla stwierdzenia, że logika jest wrogiem, a prawda
zagrożeniem możemy pozostać przy zdrowych zmysłach, rozumować
racjonalnie i odrzucić próbę podmiany naszego oglądu rzeczywistości na
„rzeczywistość” spreparowaną przez establishment i dla jego wygody.
Obaj
autorzy wymieniają dziesięć największych medialnych i rządowych
fałszerstw we współczesnej historii, które głęboko wpojono ludziom,
stosując metodę gaslightingu. Wymieńmy niektóre z nich.
Pierwszym
jest twierdzenie, że Irak posiadał broń masowego rażenia. Jest to
kłamstwo, które rozpoczęło wojnę. Niedługo po 11 września 2001 r. media
zaczęły nieustannie powtarzać, jako oczywisty fakt, że iracki reżim taką
broń posiada. Główne źródło tej informacji, które zostało wykorzystane
przez rządy USA i Wielkiej Brytanii, Rafid Ahmed Alwan al-Janabi,
kryptonim Curveball, przyznał później, że kłamał.
Kolejnym
fałszem jest to, że Osama Bin Laden został zabity w maju 2011. W
rzeczywistości umarł wiele lat wcześniej, a liczne źródła wskazują na
to, że akcja z maja 2011 r. to zwykła mistyfikacja.
Nieprawdą
jest, że nie istnieje tzw. program dronów. Były sekretarz prasowy
Białego Domu, Robert Gibbs, stwierdził, że administracja Obamy nakazała
mu reagować na wszelkie pytania na temat tego planu tak, jakby go nigdy
nie było.
Następne oszustwo to
twierdzenie, że Rezerwa Federalna jest federalna (państwowa). W
rzeczywistości ma ona tyle wspólnego z federalizmem, co „Federal
Express” – ironizują autorzy. To jest prywatny bank, który przedstawiany
jest jako jednostka rządowa. W 1982 r. IX Sąd Okręgowy orzekł, że
badając organizację i funkcjonowanie Rezerwy Federalnej, należy
stwierdzić, że nie jest to instytucja państwowa, ale prywatna,
niezależna od państwa i kontrolowana przez korporacje finansowe.
Kłamstwem
jest też to, że szczepionki przeciw grypie chronią przed grypą. Badania
wykazały bowiem, że szczepionki te, mimo groźby wielu powikłań, są
skuteczne tylko w połowie przypadków.
Do
wciskanych przez władze społeczeństwu nieprawdziwych informacji należy i
ta, że rząd nie czyni przygotowań na wypadek buntów społecznych.
Ewidentnym
i bardzo powszechnym łgarstwem jest stwierdzenie, że demokraci i
republikanie to dwie przeciwstawne sobie partie. Carroll Quigley,
profesor z Uniwersytetu Georgetown, mentor Billa Clintona, napisał w
książce Tragedy and Hope, że pomysł, aby dwie partie reprezentowały
przeciwne idee polityczne: jedna – prawicową, a druga – lewicową jest
głupi i może być akceptowany jedynie w podręcznikach akademickich jako
teoria. W rzeczywistości zaś obie partie winny być niemalże identyczne.
Wtedy wybory i decyzje społeczeństwa nigdy nie będą prowadzić do
radykalnych zmian. Każda partia rządząca staje się z czasem
skorumpowana, zmęczona, pozbawiona inicjatywy i wigoru. Wtedy w wyniku
wyborów zmienia się tę ekipę i zastępuje drugą, podobną, choć jeszcze
nie obciążoną brzemieniem korupcji, zmęczenia, rutyny, z większą
energią, choć bez większych zmian, kontynuującą politykę poprzedniczki.
I
ostatnim z serii wielkich kłamstw, powszechnie przyjmowanych za prawdę,
jest wojna z narkotykami. Jest to pojęcie, za pomocą którego trzyma się
Amerykanów w systemie więzienno-przemysłowym. CIA i Agencja Przestępstw
Narkotykowych kontrolują i sterują globalnym handlem narkotykami.
Amerykańscy żołnierze pilnują pól opium w Afganistanie, a rekordowe
ilości narkotyków opuszczają ten kraj i płyną kontrolowanymi przez rząd
USA kanałami do Ameryki Północnej i Europy. Ahmed Wali Karzai –
człowiek, który odbudował rynek opium w Afganistanie – był na liście
płac CIA przynajmniej od ośmiu lat. Meksykańscy handlarze narkotyków
wręcz rutynowo przyznają, że pracują pod „kryszą” CIA, która kontroluje
handel narkotykami, jednocześnie mówiąc społeczeństwu, że z handlem tym
zaciekle walczy.
CIA… Cóż, mądrzy ludzie zawsze przed nią przestrzegali.
Ministerstwo Obrony Narodowej wydało oświadczenie, w którym
przestrzega przed dezinformacją dotyczącą bezpieczeństwa Polski ze
strony byłych funkcjonariuszy tajnych służb.
Ministerstwo
Obrony Narodowej wydało oświadczenie, w którym przestrzega przed
dezinformacją dotyczącą bezpieczeństwa Polski ze strony byłych
funkcjonariuszy tajnych służb. Resort wskazuje, że tolerowali środowiska
mafijne wyrosłe z komunistycznej Służby Bezpieczeństwa i prowadzili
„przestępczą działalność na rzecz obcych służb”.
-
Ministerstwo Obrony Narodowej zwraca uwagę, że coraz częściej pod
pozorem dyskusji naukowej wypowiadają się byli funkcjonariusze służb
odpowiedzialni za katastrofalny stan polskiego bezpieczeństwa,
tolerowanie środowisk mafijnych wyrosłych ze Służby Bezpieczeństwa,
inwigilację niepodległościowych partii politycznych, a nawet przestępczą
działalność na rzecz obcych służb - czytamy w komunikacie ministerstwa
rozesłanym do MON.
Resort
wskazał, że „smutnym przykładem takiego działania była dyskusja
zorganizowana 24 listopada 2016 r. w Collegium Civitas, w której wzięli
udział byli funkcjonariusze podejrzewani o współpracę ze służbami
wrogimi Polsce i NATO”.
24
listopada w auli Collegium Civitas w Warszawie odbyła się debata z
cyklu „Historia polskich służb specjalnych w III RP” pod tytułem
„Polskie służby specjalne po roku rządów PiS”. Debatę poprowadził gen.
bryg. rez. Krzysztof Bondaryk, a w dyskusji, zgodnie z informacją
umieszoną na stronie uczelni mieli zabrać głos, Piotr Niemczyk, były
zastępca Dyrektora Zarządu Urzędu Ochrony Państwa, Paweł Białek, były
zastępca Szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i gen. bryg. rez.
Janusz Nosek, były Szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego.
-
Przestrzegamy polską opinię naukową i opinię publiczną przed
dezinformacyjnymi konsekwencjami propagowania takich działań -
podkreśliła cz.p.o. rzecznika prasowego MON Katarzyna Jakubowska.
Interesujące
informacje na temat części uczestników debaty w Collegium Civitas
przedstawił na antenie Telewizji Republika w „Rozmowie Niezależnej”
członek komisji likwidacyjnej i weryfikacyjnej WSI oraz ekspert ds.
służb specjalnych Piotr Woyciechowski. - Ta ekipa budowała Urząd Ochrony
Państwa w oparciu o dwa fundamenty. Jeden to stara kadra Służby
Bezpieczeństwa, którą oni jako członkowie komisji kwalifikacyjnych
przepuścili do nowej rzeczywistości - mówił Woyciechowski o Piotrze
Niemczyku, Bartłomieju Sienkiewiczu, Konstantym Miodowiczu i Wojciechu
Brochwiczu.
Byli
działacze pacyfistycznego Ruchu Wolność i Pokój w PRL (Bartłomiej
Sienkiewicz, Konstanty Miodowicz, Piotr Niemczyk), którzy w okresie
transformacji trafili do służb, nie mieli problemów z budowaniem rzekomo
niezależnych służb wolnej Polski w oparciu o agenturę Służby
Bezpieczeństwa. - Druga noga, o której mało wiemy, to ukadrowiona
agentura Służby Bezpieczeństwa. W latach 80. jedną z ikon działalności
podziemia w Warszawie był Wojciech Świdnicki. Został on zwerbowany we
wrześniu 1986 roku przez płk. Juliana Lewandowskiego. On wsypał cały
tajny zarząd Niezależnego Zrzeszenia Studentów UW. Następnie urwał się
ze smyczy. Następnie pod koniec lat 80 zaczął współpracować z Piotrem
Niemczykiem i z Olgą Iwaniak. Cała trójka w 1990 roku znalazła się z UOP
w Biurze Analiz - stwierdził Woyciechowski.
W
Urzędzie Ochrony Państwa, który istniał w latach 1990-2002, były co
prawda procedury sprawdzające kandydatów do służby, ale wydaje się, że
były one traktowane wybiórczo. - Każdy kandydat do służby w UOP podlegał
procedurze sprawdzającej pod kątem oceny jego przydatności do służby.
Standardowo sprawdzenia obejmowały ewidencję operacyjną po byłej SB. W
wypadku Wojciecha Świdnickiego wyniki sprawdzeń musiały ujawnić fakt
współpracy z SB oraz zachowanie źródłowej dokumentacji. Pomimo tego
Wojciech Świdnicki został przyjęty do służby w UOP na jesieni 1990 roku i
odszedł z niej dobrowolnie po ponad 4 latach pod koniec 1994 roku. Po
odejściu z UOP Niemczyk z Świdnickim pracowali wspólnie w wywiadowni
gospodarczej jeszcze przez kolejne 10 lat - podkreślił.
[Gmach MON przy al. Niepodległości, fot. Hiuppo/commons.wikimedia.org]
Turbolechickie zidiocenie, czyli dojenie frajerów (cz. 2)
W drugiej części zajmę się źródłami „wiedzy” Bieszka i jemu podobnych.
Oczywiście nie źródłami do cywilizacji kosmicznych, Ujgurów sprzed 60
tysięcy lat i kultury Gobi, bo tu mam kilka hipotez co do źródła:
choroba psychiczna, nadmiar alkoholu, nadmiar trawki lub innego tego
typu świństwa, ewentualnie żądza pieniądza skłaniająca do wymyślania
sprzedawalnych bzdetów. W każdym razie, to jest sprawa dla psychiatry,
psychologa lub toksykologa.
Jeszcze taka uwaga – turbolechici nie mają zielonego pojęcia o krytyce
źródeł historycznych. Każdą „starą książkę” (jak to nazywa Bieszk)
uważają za wiarygodną. Tak, dla Bieszków nawet książka z XIX wieku jest
wiarygodnym źródłem informacji o wydarzeniach z wieku IX, bo jest
stara... Uznałbym ją raczej za przestarzałą, a nie starą w tym
kontekście.
Turbolechitom nieznane jest też takie pojęcie jak „postęp badań
naukowych”. Nie ogarniają, że np. za Naruszewicza (XVIII wiek)
historiografia polska dopiero raczkowała. Może łatwiej turbolechici
zrozumieliby, co to jest „postęp badań naukowych”, gdyby próbowali zęby
wyleczyć metodami XVIII-wiecznymi... Brak znieczulenia, kowal, obcęgi i
tym podobne rozkosze. Także dla nauk humanistycznych dwieście czy sto
lat, to przepaść.
Na początek rocznik Awentyna (później kronika Prokosza, jasnogórski poczet królów polskich i marginalnie owa „starożytna” mapa, o której pisałem w poprzednim poście).
Johannes Aventinus, ilustracja z XIX wieku
Co do rocznika (czy też kroniki) Awentyna, Bieszk sugeruje, że polscy
historycy ukrywają jego istnienie przed ludem (wszyscy historycy, co do
jednego), nawet nie ma tłumaczenia tego źródła, więc musiał to dać do
przekładu na własny koszt. Oczywiście Bieszk nie umie wyjaśnić, dlaczego
„oficjalni historycy” ukrywają biednego Awentyna.
Cóż na zarzut o spisku historyków i ukrywaniu Awentyna można rzec?
Po 1. Historykom tłumaczenie nie jest potrzebne, bo z zasady pracują na tekstach oryginalnych.
Po 2. Rocznik Awentyna jako źródło późne, mało wartościowe i dalekie od Polski raczej na przekład nie zasługuje.
Po 3. Tu niespodzianka panie Bieszk. To, że pan nie wiesz o istnieniu
czegoś, nie oznacza, że tego nie ma. Oznacza tylko, że jesteś pan
ignorant. Akurat ten fragment rocznika Awentyna został na język
polski przełożony i to dawno temu. Tłumaczenie jest zamieszczone w
książce Aleksandra Nawrockiego, Szamanizm i Węgrzy, Warszawa 1988, str. 96.
Cóż takiego napisał Awentyn, że tak podniecił turbolechitów? Zacytuję (objaśnienia w nawiasach kwadratowych moje):
Arnulf [władca Niemiec] z początkiem wiosny (892 r.) przybył z
Bawarii nad granicę austriacką, gdzie obok Hengstfeld zwołał w maju
zjazd władców. Ponieważ zabrakło na nim Świętopełka [władcy Wielkich Moraw], policzono go między wrogów. Na zjeździe obecni byli: książę Polan Wrocisław
oraz posłowie węgierskiego księcia Kursana (...) Oni to zaofiarowali
się z wszechstronną pomocą przeciw księciu Świętopełkowi, jeśli w zamian
za żołd otrzymają ziemię, którą zdobędą. Ta propozycja była Arnulfowi
na rękę, przychylił się więc do niej i zadecydował, że Morawianie
zostaną zaatakowani z trzech stron. Kursanowi wyznaczył Dację, Wrocisławowi kazał nastąpić z północy.
Tu Bieszki mają „dowód” na istnienie Polski przed X wiekiem, ba – Polski
niby potężnej, bo sam władca Niemiec do sojuszu ją zaprasza.
Problem polega na tym, że rocznik Awentyna pochodzi z początków wieku
XVI, czyli od opisywanych wydarzeń oddalony jest o ponad 600 lat. Co
prawda Awentyn czerpał z nieistniejących dziś źródeł, ale... korzystanie
z kroniki Awenitnusa wymaga każdorazowo weryfikowania jego informacji z
innymi, możliwie współczesnymi opisywanym zdarzeniom źródłami.
Kronikarz bawarski bowiem wszędzie tam, gdzie nie był pewien posiadanych wiadomości, uwspółcześnił je do znanych sobie realiów.
(cytat z: Idzi Panic, Ostatnie lata Wielkich Moraw, Katowice 2000, str. 131, przypis 38; wydarzeniom tym I. Panic poświęcił odrębny artykuł, zob. I. Panic, Lata
891-892. Ostatnia próba podporządkowania Państwa. Wielkomorawskiego
przez Wschodnich Franków u schyłku panowania Świętopełka, [w:] Średniowiecze Polskie i Powszechne, t. 1, 1999, str. 22-32).
Akurat zjazd w Bawarii i ustalony tam najazd na Wielką Morawę są dość
dobrze naświetlone źródłami współczesnymi lub niewiele późniejszymi od
opisywanych zdarzeń, nie ma potrzeby sięgania do późnego Awentyna.
Awentyn słusznie napisał, że był to sojusz „trojga”, słusznie jako
sprzymierzeńców wskazuje Arnulfa i Kursana. Natomiast w przypadku
trzeciego alianta w starszych źródłach występuje nie Wrocisław polański,
lecz Bracław (czy też Bracisław) panoński (książę odłamu Chorwatów
żyjącego w Panonii)! I nie ma wątpliwości, że Bracław był tym trzecim
sojusznikiem, a na czwartego miejsca brak – nawet Awentyn wskazuje, że
był to trójsojusz.
Jak doszło do pomyłki Awentyna?
Po 1. imiona Wrocisław/Wratysław/Warcisław i Bracław/Bracisław są bardzo
podobne, a zamiana „b” na „w” i odwrotnie to częste zjawisko w dawnych
źródłach.
Po 2. w czasach Awentyna bardzo popularnym imieniem książąt pomorskich
było właśnie Warcisław (Warcisław X zmarł w 1477 roku, a Warcisław XI w
1474). Książęta pomorscy byli książętami Rzeszy, więc bez wątpienia
Awentyn o nich słyszał. Zupełnie możliwe zatem, że nieznane sobie imię
Bracław uznał za pomyłkę i „poprawił” na sobie znane.
Po 3. W czasach Awentyna żadnych książąt słowiańskich w Panonii już nie
było, bo od kilkuset lat były to Węgry. Zatem uwspółcześnił przekaz do
znanych sobie realiów i księcia nieistniejących Słowian panońskich
przerobił na księcia istniejącej Polonii.
Oczywiście Bieszk i jemu podobni zaraz wyciągną inne „stare książki”, w
których występuje potomek Popiela o tymże imieniu. Akurat jest to bez
związku z Wrocisławem Awentyna. Dlaczego? Otóż piszący w końcu XIII lub
XIV wieku kronikarz wielkopolski dorobił Popielowi liczną familię,
kilkunastu jej przedstawicielom wymyślając imiona. Wśród nich miał być
Wrocisław. Problem jest taki, że ów Wrocisław kronikarza wielkopolskiego
nie panował w Polsce, lecz na wyspie Rugii.
Natomiast wymyślając imiona Popielidom – a, jeszcze raz, było ich
kilkanaście – kronikarz obficie czerpał z imiennictwa współczesnych
sobie rodów panujących. Akurat w jego czasach kilku Warcisławów na
Pomorzu panowało (w XIV w. np. Warcisław V Ojcze Nasz czy Warcisław VI
Jednooki).
Czyli kronikarz wielkopolski i Awentyn niezależnie od siebie Wrocisława
wymyślili. I nie jest to ten sam Wrocisław, bo jeden miał panować w
Polsce, drugi na Rugii.
W każdym razie, źródła wiarygodne, w wydarzeniach 892 roku żadnego
Wrocisława polańskiego nie dostrzegają i nawet miejsca do jego istnienia
nie zostawiają. To znacznie późniejsza bujda.
Pytanie, dlaczego Bieszka nie zastanowiło, że Awentyn wymienia
Wrocisława polańskiego, a pomija rzeczywiście będącego na zjeździe
Bracława panońskiego? To już pytanie do samego Bieszka, choć mam
wrażenie, że jego w ogóle mało co zastanawia...
Rzuciło
mi się to dzieło w oczy w księgarni! Strasznie mnie zdziwiło, że
Bellona to wydała, bo wydawało mi się, że to jednak poważniejsze
wydawnictwo. Bardzo ciekawy post, poprzednia część też.
Bellona
od jakiegoś czasu nie jest poważnym wydawnictwem. Bieszk to najbardziej
jaskrawy, ale nie jedyny przykład na schodzenie na psy. Wystarczy
wspomnieć niejakiego Barkowskiego, kolejnego mitomana ze stajni Bellony: http://seczytam.blogspot.com/2016/04/mowia-wieki-kwiecien-2016.html
"Zupełnie możliwe zatem, że nieznane sobie imię Bracław uznał za pomyłkę i „poprawił” na sobie znane. Po
3. W czasach Awentyna żadnych książąt słowiańskich w Panonii już nie
było, bo od kilkuset lat były to Węgry. Zatem uwspółcześnił przekaz do
znanych sobie realiów i księcia nieistniejących Słowian panońskich
przerobił na księcia istniejącej Polonii."
Zupełnie możliwe,
że Pan, albo kto podobny do Pana, nie znając żadnego księcia Polan o
imieniu Wrocisław, uznał go za pomyłkę Awentyna i sobie "poprawił" na
takiego, którego znał.
Tym bardziej, że " W czasach Awentyna
żadnych książąt słowiańskich w Panonii już nie było", a pewnikiem nie
było i 600 lat wcześniej. Dlatego "uwspółcześnił" Pan(?) przekaz do
znanych sobie "realiów" i nieznanego sobie księcia Polan przerobił na
księcia nieistniejących Słowian panońskich.
Tak to idzie?
Patrząc
na pańskie epitety, jakimi Pan uraczył nieznanych sobie ludzi ("choroba
psychiczna, nadmiar alkoholu, nadmiar trawki lub innego tego typu
świństwa, ewentualnie żądza pieniądza skłaniająca do wymyślania
sprzedawalnych bzdetów. W każdym razie, to jest sprawa dla psychiatry,
psychologa lub toksykologa.") pozwolę sobie zasugerować:
KULTURY niech się Pan nauczy.
Ponadto,
abstrahując od turbosłowian, z którymi w wielu kwestiach się nie
zgadzam, proponuję włączyć MYŚLENIE. No, chyba, że ktoś Panu płaci za
znieważanie ludzi i wypisywanie bzdetów?
To
twój ostatni post tutaj - każdy kolejny poleci. Bo o ile mogę rozmawiać
z nieukiem, to z chamowatym nieukiem już nie. Przeczytaj coś chłopcze o
Wielkiej Morawie, zwłaszcza o wojnie 892 roku, zwróć uwagę na przypisy -
tam masz dokumentację źródłową.
No
i mój komentarz wycięty.... i nie mów do mnie "chłopcze". Ale domyślam
się, na podstawie języka jakiego używasz, że chłopcem jeszcze jesteś.
Ponowię więc swoją uwagę - stare książki kłamią, bo kłamią w nich
kronikarze. A to oznacza, że gdzieś ktoś wprowadził przekłamanie do
historii i tak Wrocisław książę Polan stał się Bracławem z Panonii. I
udowodnij, że tak nie jest. No i weź sobie lekcje KULTURY. Zdecydowanie
polecam.
Merkel nie korzysta z władzy w sposób "właściwy"...
Służby specjalne poprzez media próbują przyzwyczajać ludność do faktu, że niemcy mają ochotę złapać Europę za mordę.
Merkel jakoby nie
korzysta w pełni ze swej władzy, i ta niewykorzystana władza jest
zagrożeniem dla demokracji - mamy tu kompletne odwrócenie pojęć.
Putin oskarżany jest o
dyktaturę, bo korzysta z wielu przywilejów swojego stanowiska,
jednocześnie sugeruje się nieustannie, że taka władza stanowi zagrożenie
dla demokracji.
Merkel namawia się do podobnego zachowania (dyktatura) stwierdzając, że jej bierność stanowi zagrożenie dla demoracji.
Merkel jako dyktator nie stanowiłaby zagrożenia dla demokracji - Putin, Łukaszenko tak.
Normalnie ludzi za głupich mają.
Ale to wynika z tego, że służby specjalne trzymają wszystkie media za mordę.
Artykuł wytworzony celem nakłonienia Czytelników do zgody na dyktaturę niemiec.
Angela Merkel zgromadziła w swoich rękach ogromną władzę, lecz zamiast wykorzystać ją do przewodzenia Niemcom i Europie,
jest bierna i reaguje jedynie na wydarzenia. Jej taktyka "usypiania"
Niemców jest groźna dla demokracji - ostrzega dziennikarz "Spiegla" Dirk
Kurbjuweit.
Kurbjuweit określił postępowanie Merkel mianem "cynicznej formy" sprawowania władzy. Kanclerz sprawia wrażenie, jakby miała ogromną władzę, lecz zupełnie nie wykorzystuje tego potencjału - ocenia. - Merkel umacnia swoją władzę tylko po to, by ją mieć, a nie po to, by ją wykorzystać.
Chodzi tylko i wyłącznie o utrzymanie władzy - twierdzi niemiecki
dziennikarz, autor książki "Bez alternatywy. Merkel, Niemcy i koniec
polityki".
Kurbjuweit od lat analizuje politykę Merkel na łamach najbardziej prestiżowego niemieckiego magazynu politycznego "Der Spiegel". Jego książka należy do nielicznych publikacji krytycznych wobec szefowej niemieckiego rządu, cieszącej się zarówno w Niemczech, jak i na świecie ogromnymprestiżem. [tym samym sugeruje się
Czytelnikom, że redaktor jest znawcą tematu, a dodatkowo nie jest
stronnikiem "wspaniałej" Merkel, więc tego artykułu (książki redaktora)
nie powinniśmy odczytywac jako sztucznie wytworzonych celem sugerowania
Czytelnikom, że powinni zgodzić się na to, by Merkel "ostro wzięła się
do rządzenia"...]
Merkel od 9 lat zasiada w fotelu kanclerskim. Jej pozycja w Niemczech
jest niezagrożona, a większość jej rodaków pragnie, by po kolejnych
wyborach w 2017 roku nadal rządziła krajem. Brytyjski dziennik "The
Times" przyznał ostatnio niemieckiej kanclerz tytuł "Osobistości roku
2014", podkreślając jej rolę w kontaktach Zachodu z Rosją.
"Bardzo ogólnie rozumiane pojęcie wolności"
Płynące z zagranicy pochwały nie robią na dziennikarzu "Spiegla" żadnego
wrażenia. Jego zdaniem Merkel nie ma żadnego "politycznego fundamentu",
a jedyną wartością, do której jest przywiązana, jest "bardzo ogólnie
rozumiane pojęcie wolności". W RFN już od dawna nie trzeba walczyć o
wolność - zauważa Kurbjuweit. Jak podkreśla, jedyną siłą napędową
kariery Merkel jest jej "ambicja, by wspiąć się na szczyt".
Kurbjuweit porównuje Merkel, która jego zdaniem nie zasługuje na miano
polityka wybitnego, z jej poprzednikami. Jak zaznacza, większość z nich
wykazywała polityczną odwagę i potrafiła "iść pod prąd". Chwali
pierwszego kanclerza RFN Konrada Adenauera, który wybrał dla RFN sojusz z
Zachodem kosztem zjednoczenia kraju na warunkach ZSRR - wbrew
stanowisku dużej części zachodnioniemieckiego społeczeństwa.
Wymienia też Willy'ego Brandta - twórcę "Ostpolitik" czyli polityki
pojednania z krajami Europy Środkowej i Wschodniej, w tym z Polską -
napotykającej w latach 60. i 70. sprzeciw Niemców. Podziwia Helmuta
Kohla jako twórcę jedności Niemiec i wspólnej waluty euro. Gerhard
Schroeder, pomimo protestów społeczeństwa, przeforsował reformy rynku
pracy i systemu zabezpieczeń socjalnych - "Agendę 2010".
Każdej z tych decyzji towarzyszyły długie i zacięte dyskusje. - To
dobrze, bo paliwem demokracji jest spór - mówi Kurbjuweit, dodając, że
przez dziesięciolecia polityczne spory były "kwintesencją
zachodnioniemieckiej kultury politycznej".
"Epoka wielkiej ciszy"
Przejęcie władzy przez Merkel rozpoczęło epokę "wielkiej ciszy". Jej
rządy nazywa "nowym biedermeierem" - określenie nawiązujące do
odpolitycznienia życia publicznego po Kongresie Wiedeńskim (1815 r.)
- Merkel nie ogranicza debat - zastrzega dziennikarz,
zaznaczając, że szefowa rządu "nie odważa się, by iść aż tak daleko".
Merkel nie inicjuje dyskusji publicznych, co oznacza, że ich nie ma,
gdyż to politycy w warunkach niemieckich są inicjatorami takich debat.
Za poważny mankament uznaje brak dyskusji o rosnącej liczbie uchodźców
czy też o programie ratowania waluty euro, co doprowadziło do powstania w
Niemczech partii i ruchów obywatelskich eurosceptycznych i
antyislamskich.
- Merkel unika sporów, co jest jej świadomym wyborem - twierdzi
Kurbjuweit. - Zrozumiała, jacy w istocie są Niemcy, i wspaniale potrafi
się im "podlizywać" - mówi.
- Szefowa rządu "w sposób niemal budzący trwogę" odpowiada politycznym
pragnieniom Niemców. Można wręcz mówić o symbiozie między kanclerzem a
obywatelami. Merkel ucieleśnia ten kraj w stopniu dotąd niespotykanym. Niemieckie
społeczeństwo pragnące zgody i wyrozumiałości odnalazło się w osobie
Merkel, będącej symbolem konsensusu i wyrozumiałości [!!!??? - MS] - ocenia dziennikarz.
Na pierwszym miejscu "akcyjność"
Analizując strategię stosowaną przez Merkel w działaniach politycznych,
Kurbjuweit wymienia na pierwszym miejscu "akcyjność". Jako przykład
podaje nagłą decyzję o rezygnacji z energii atomowej, podjętą bez żadnej
dyskusji i wbrew jej wcześniejszym poglądom pod wpływem zdjęć z
katastrofy w Fukushimie. Autor ponadto wytyka pani kanclerz kierowanie
się sondażami, działania pozorne, unikanie decyzji zgodnie z zasadą -
kto nic nie robi, ten nie popełnia błędów.
Oceniając politykę Merkel wobec Europy, Kurbjuweit nie zostawia na niemieckiej kanclerz suchej nitki, wytykając jej, że
zachowuje odziedziczoną po poprzednikach międzynarodową pozycję kraju
na świecie - "ekonomicznego mocarstwa, które od innych Europejczyków
domaga się ofiar, lecz samo tuczy się i nie miesza w sprawy polityczno-wojskowe, ponieważ nie chce samo ponosić ofiar".
"Chłodna Niemka"
- To wygodne, lecz niegodne stanowisko, a w dodatku nie jest ono fair [!!!??? - MS]- ocenia Kurbjuweit.
Jego zdaniem Merkel nie jest Europejką z potrzeby serca, tak jak Kohl, lecz kieruje się racjonalnymi przesłankami, opierając się na niemieckich interesach.[!!!??? - MS] - Chce stworzyć polityczną osłonę niemieckiemu eksportowi - tłumaczy dziennikarz. Jak dodaje, Merkel, "chłodna
Niemka", wynalazła "chłodny nacjonalizm". Nie ma on nic wspólnego z
szowinizmem, nie jest ekspansywny, lecz pasywny - zastrzega.
Najcięższym zarzutem, jaki Kurbjuweit formułuje wobec Merkel, jest "demobilizacja" wyborców. Jej kampanie wyborcze są "celowo łagodne, niewzbudzające emocji
i zainteresowania". Celem szefowej rządu jest zniechęcenie do udziału w
wyborach zwolenników SPD, którzy nie uczestniczą w wyborach, chyba że "coś ich wkurzy".
Ta demobilizacja wyborców zamiast wzywania ich do głosowania to
"największy grzech wobec demokracji" - ocenia Kurbjuweit, nazywając to
postępowanie "podłą strategią".
Kurbjuweit przewiduje, że Merkel pozostanie po 2017 roku na stanowisku
kanclerza, chyba że zwolni się ważne międzynarodowe stanowisko, które
uzna ona za atrakcyjne. Taką ofertą mogłoby być stanowisko sekretarza generalnego ONZ.Jeżeli Merkel uzna, że ma szansę na to stanowisko, to zrezygnuje z fotela kanclerskiego - przepowiadaDirk Kurbjuweit.
Kolejny szwabski przepowiadacz. Już my dobrze wiemy, na czym polegają "przepowiednie"...
Wpis na blogu
http://zygumntbialas.neon24.pl/post/110871,cyprian-polak-o-katastrofie-samolotu-w-topolowie
dał mi do myślenia.
Nie interesuję się medialną papką, choć i mnie dziwne wydało się takie ekscytowanie się wypadkiem awionetki.
Wpis Cypriana Polaka zahacza o coś, czym zajmuję się od jakiegoś czasu.
Moim zdaniem właśnie oglądamy taką trywializację zamachu
smoleńskiego, która ma na celu zamienić fakt zamordowania oficjeli
rządowych w niewiele lub zgoła nic nie znaczące wydarzenie.
To etap fałszowania rzeczywistości.
Przypomnę jak to było z lechickim królem Popielem.
Niemiecka żona Popiela (a może po prostu jacyś zawodowi bandyci)
otruła Popiela i jego 12-tu wojewodów (lokalnych króli sprzymierzonych
państewek słowiańskich), co spowodowało paraliż państwa i w efekcie
bezkrólewie, z którego za niemieckie pieniądze wyłonili się Piastowie.
To jest fakt, z którego zrobiono bajkę, legendę.
Identycznie postąpiono z Kaczyńskim - jego przybocznych oraz jego samego zamordowano za jednym zamachem w samolocie lecącym do Rosji. Winę przypisano Kaczyńskiemu, który jakoby kazał lądować we mgle.
Podobnie jak winę za mord na 12-tu wojewodach przypisano wespół zamordowanemu Popielowi !!!
To jest dokładnie ta sama sztuczka.
Aby ukryć prawdziwych sprawców mordu, za śmierć obwinia się
najwyższego rangą spośród zamordowanych, bo on jest najbardziej
pamiętaną i rozpoznawalną postacią.
Teraz rozmywa się historię zamachu smoleńskiego, tak jak tysiąc pięćset lat wcześniej rozmyto fakt zamordowania elity Słowian.
W ciągu kilku, kilkudziesięciu lat nastąpi powiązanie dwóch katastrof
lotniczych, tupolewa i pod Topolewem, a następnie - stopniowo -
niewygodne fakty zostaną usunięte, na końcu zostanie legenda, jakaś
bajka...
Niemożliwe?
Polecam fragment z mojej strony WERWOLF nt. anatomii kłamstwa (artykuł będzie rozbudowywany o prawdziwe smaczki...)
Analiza tekstów z wiki pozwala wysnuć wniosek, że absurdalne wpisy na
tym portalu nie powstają przypadkowo, ale są elementem celowego
fałszowania historii Polski.
Proces fałszowania trwa latami, 20-50 lat, ale i więcej.
Stopniowo usuwa się niewygodne fakty po małym kawałku, zastępuje się je niepełnymi, a w końcu fałszywymi danymi.
Proces trwa latami - pokoleniami - i jest trudno uchwytny.
Dany opis rzeczywistości zastępuje się protezą, a w końcu nieprawdą.
Dochodzi do absurdów - to tak, jakby chrześcijański krzyż ochrzcić
słupem energetycznym i wmawiać to ludziom poprzez systematyczne
permanentne pranie mózgu połączone z powolnymi drobnymi zmianami
kosmetycznymi w wizerunku krzyża.
Na przykład najpierw stosuje się awangardową sztukę, aby odczłowieczyć
postać Chrystusa, z czasem zastępuje się postać w nie w pełni
rozpoznawalny kształt, aby stopniowo zamienić go w ... transformator.
Dodaje się na krzyżu zaczątki izolatorów, w początkowej fazie jako
ozdobę - trudno wytłumaczalną co prawda, ale nowo-mową wszystko można
wytłumaczyć...
Dodaje się kolejne elementy jak haki, miedziane kable - początkowo jako
promienie światła, aż w pewnym momencie zamiast ciała Chrystusa pojawia
się zarys transformatora, który z czasem przyjmuje swój właściwy
kształt.
Niemożliwe?
A jednak tak wygląda schemat fałszowania rzeczywistości jaki serwuje nam niemiecka buta.
Bardzo podobnie wygląda moment dostarczania informacji.
Już sam wieloznaczny tytuł może wprowadzić nas w błąd i zwieść na manowce.
Na przykład ostatnio w internecie ukazała się informacja opisana
tytułem (cytat z pamięci): "Putin ostro gra. Przez niego ucierpią
miliony Rosjan". Artykuł okraszony zdjęciem prezydenta Putina o
agresywnym wyrazie twarzy.
W tekście wyjaśnia się, że Putin wprowadza zakaz palenia w miejscach
publicznych - czyli prawo jakie obowiązuje np. w UE, i że 44 miliony
Rosjan będzie musiało się pilnować, płacić więcej za papierosy itp....
Kto nie sięgnie do artykułu, może sobie pomyśleć - ten Putin to tyran znowu coś tym Rosjanom zrobił...
Ostatnio ( maj 2014) na portalu http://niewygodne.info.pl/index.htm ukazał się taki oto artykuł:
Zacieśnia się sojusz niemiecko-rosyjski. Pod Moskwą Niemcy budują wojskowe centrum szkoleniowe
Patrząc przez
pryzmat doświadczeń historycznych coraz bardziej niepokojące informacje
płyną dla nas z Berlina i Moskwy. Rosyjski wiceminister obrony
potwierdził, że budowane wspólnie przez Rosję i Niemcy centrum
szkoleniowe dla wojsk pancernych i zmechanizowanych pod Moskwą zostanie
ukończone "niezależnie od sytuacji politycznej". Jeśli wierzyć tym
słowom oznacza to, że pohukiwania Angeli Merkel wobec Putina są co
najwyżej markowane, a groźny dla naszego kraju sojusz niemiecko-rosyjski
coraz mocniej się krystalizuje.
Według
pierwotnych planów centrum szkoleniowe dla wojsk pancernych i
zmechanizowanych na poligonie Mulino niedaleko Moskwy miało szkolić do
30 tys. żołnierzy rocznie. Przypomnijmy, że po siłowym zajęciu przez
Rosjan ukraińskiego Krymu, Niemcy miały wstrzymać prace przy realizacji
tego centrum. Obecnie jednak przeczą temu słowa cytowanego powyżej
rosyjskiego wiceministra obrony, zaś rosyjska agencja RIA Novostii
twierdzi nawet, że prace mają być zakończone jeszcze w tym roku.
Lektura takiej
skrótowej informacji może nam zasugerować, że Rosja i Niemcy będą
odbywać wspólne ćwiczenia wojskowe na poligonie w Rosji, na wspólnym
poligonie.
Dopiero sięgając
do źródła informacji możemy stwierdzić, że nic takiego nie zachodzi -
niemcy budują Rosjanom poligon, ale kto i jak będzie z niego korzystał -
tego nie napisano. Jest to raczej informacja biznesowa, luźno powiązana
z sytuacją polityczną na Ukrainie.
Ale odpowiednio "wychowany" przez media czytelnik, wspomożony zdaniem "Patrząc przez pryzmat doświadczeń historycznych coraz bardziej niepokojące informacje płyną dla nas z Berlina i Moskwy."sam sobie dopowie - "znowu się skumali"...
Tymczasem:
"Według rosyjskiego wiceministra obrony
budowane wspólnie przez Rosję i Niemcy centrum szkoleniowe w Mulino
zostanie ukończone niezależnie od sytuacji politycznej.
Rheinmetall podpisał w 2011 roku
kontrakt o wartości około 100 - 120 mln euro na budowę centrum
szkoleniowego dla wojsk pancernych i zmechanizowanych na poligonie
Mulino w pobliżu Niżnego Nowogrodu. Jego realizacja miała jednak zostać
przerwana w marcu bieżącego roku z uwagi na decyzję niemieckiego rządu
podjętą w świetle aneksji Krymu przez Rosję. W centrum w Mulino rocznie
będzie mogło rocznie ćwiczyć do 30 000 żołnierzy. Według agencji RIA
Novosti, planowe zakończenie prac przewidywane jest jeszcze w bieżącym
roku."