Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polska. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 4 grudnia 2023

Mazowsze



Co tu dużo mówić.... WSPANIAŁE!!!




przedruk



04.12.2023 

Zespół "Mazowsze" świętuje jubileusz 75-lecia. "Porusza wnętrza publiczności w każdym zakątku globu"

Historia pokazała, że "Mazowsze" jest wspaniałe, od 75 lat rozpoznawalne, że jest wizytówką i prawdziwym Ambasadorem Kultury Polskiej - mówi dyrektor zespołu Jacek Boniecki. Koncertu jubileuszowy "Mazowsza" odbędzie się 5 grudnia w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej.



Jubileuszowy koncert stanowi kompilacja najpiękniejszych suit tanecznych i wokalnych z repertuaru zespołu oraz archiwalnych filmów, przedstawiających historię "Mazowsza". Podczas wydarzenia zostaną wręczone odznaczenia resortowe "Gloria Artis", "Zasłużony dla kultury polskiej" oraz medale za długoletnią służbę.

Dyrektor zespołu "Mazowsze" Jacek Boniecki zaznaczył, że "historia pokazała, że 'Mazowsze' jest wspaniałe, od 75 lat rozpoznawalne, że jest wizytówką i prawdziwym Ambasadorem Kultury Polskiej".

- Takie "Mazowsze" było u początków swego istnienia i takie jest dziś - dodał. 

"Z drugiej strony wspominamy to, co wydarzyło się jeszcze przed śmiercią Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej - współzałożycielki, wieloletniej dyrektor zespołu - przy okazji transformacji ustrojowej" - zwrócił też uwagę.

- Zespół został zapomniany, opuszczony, wtrącony w ramy ikony komunizmu, reliktu przeszłości. Obcinane były dotacje, a artystów "Mazowsze" liczyło coraz mniej. To było 20 lat wyrwane temu zespołowi, który borykał się z ogromnymi trudnościami. To lata, w których zespół bronił się jedynie pięknym programem, osobą Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej. Teraz odbudowujemy to, co powinno trwać od początku, przez całe 75 lat istnienia. Bo "Mazowsze" na to ze wszech miar zasługuje. Zasługuje na to, by zajmować bardzo istotne miejsce w polskiej kulturze z wielu powodów. Przede wszystkim z powodu samego genialnego pomysłu i jego niesamowitej realizacji, z powodu niepowtarzalnej i jedynej formuły, komunikatywności dzieła na świecie

- podkreślił Boniecki.


Zauważył też, że "Mazowsze pokazuje to, co nam, Polakom, jest bardzo bliskie, ale nie jest bliskie innym narodom świata". 

"Mimo to porusza wnętrza publiczności w każdym zakątku globu. A należy pamiętać, że zespół odwiedził 51 krajów, koncertował na wszystkich kontynentach, a widowiska Mazowsza obejrzało dotąd ponad 30 mln ludzi na całym świecie".

"Dzisiaj odbudowujemy potęgę Mazowsza, grając odpowiednio zapisane partytury Tadeusza Sygietyńskiego, założyciela zespołu, który muzykę dla Mazowsza pisał na orkiestrę symfoniczną" - dodał dyrektor zespołu. "Wróciliśmy do jego struktury harmonicznej, struktury orkiestry, wreszcie instrumentacji i gramy muzykę tak, jak Sygietyński sobie wyobrażał. Równolegle przywracamy właściwą liczebność zespołu, by ukazać blask, jaki był w zamyśle twórców. Jednak, co za tym idzie, trudniej jest, bez ogromnego wsparcia, mówić o roli Ambasadora Kultury Polskiej. A to właśnie dzisiaj jest czas, by Polskę odkrywać światu, pokazywać i reprezentować" - mówił.

Wyjaśnił, że "Mazowsze" to "rodzaj teatru muzycznego, opartego oczywiście na innym gatunku muzyki niż operetka czy musical".

"Dysponujemy zespołami artystycznymi od solistów przez chór, balet po orkiestrę, i są to zespoły, które muszą być profesjonalne, gdyż wykonanie nawet najprostszych wydawałoby się pieśni, napisanych przez Tadeusza Sygietyńskiego, nastręcza sporych trudności nawet zawodowcom, a co dopiero mówić, że miałoby to być wykonywane przez amatorów. Pokazanie na scenie programu artystycznego o tak dużym stopniu trudności wymaga kunsztu. Mazowsze to zawodowy zespół artystyczny, który cały ten pomysł na zespół, począwszy od muzyki przez taniec, choreografie i śpiew, przekazuje na scenie w postaci widowiska muzycznego. Zespół dzisiaj to ok. 170 artystów, w znakomitej większości ludzi bardzo młodych, ale gruntownie przygotowanych do zawodu, jaki wykonują" - wyjaśnił Boniecki.

Repertuar zespołu nie ogranicza się do stylizowanych utworów ludowych. Podczas koncertów "Mazowsze" prezentuje również polskie kolędy, pieśni patriotyczne oraz muzykę sakralną, sięgając po dzieła najwybitniejszych kompozytorów światowej literatury muzycznej. Wykonuje także muzykę liturgiczną i pieśni kościelne, uczestnicząc w najważniejszych wydarzeniach o charakterze państwowym i religijnym.

Obecnie zespół liczy 170 artystów chóru, baletu i orkiestry oraz ok. 140 pracowników obsługi i administracji; rocznie "Mazowsze" daje 150-180 koncertów. Dyrektorem zespołu od dekady jest dyrygent i menedżer kultury Jacek Boniecki, kierownictwo nad baletem sprawuje Zofia Czechlewska, nad chórem Mirosław Ziomek, a nad orkiestrą Rafał Piłasiewicz.






















Może jeszcze .... równie wspaniały, choć inna stylistyka - Capella Gedanensis, który to zespół miałem okazję wysłuchać lata temu w Kartuzach...


















Zespół "Mazowsze" świętuje jubileusz 75-lecia. "Porusza wnętrza publiczności w każdym zakątku globu" | Niezalezna.pl




poniedziałek, 27 listopada 2023

Konsolidacja wokół spraw ważnych





przedruk







PREZYDENCI LUBUSKICH MIAST

PRZECIWNI POMYSŁOM LIKWIDACJI WOJEWÓDZTWA



27 listopada 2023 12:39

Radio Maryja


Prezydenci Gorzowa Wlkp., Zielonej Góry i Nowej Soli zorganizują konferencję pt. „Nowe Porozumienie Paradyskie”. To ich reakcja na pojawiające się pomysły dot. zmiany podziału administracyjnego kraju mogące skutkować m.in. likwidacją woj. lubuskiego – poinformował rzecznik UM Gorzowa Wlkp., Wiesław Ciepiela.

Jak wskazano w komunikacie, lubuscy prezydenci chcą wskazać na zagrożenia dla woj. lubuskiego oraz porozmawiać o przyszłości, konsolidować się wokół spraw ważnych dla całego regionu w kolejnych latach, na przykład działań na rzecz równomiernego rozwoju komunikacyjnego regionu.


„Ostatnio w przestrzeni publicznej pojawiają się mapy z nowymi propozycjami podziału administracyjnego. Nie można wykluczyć, że poza czyjąś aktywnością jest to jakaś forma prezentacji, swego rodzaju testowanie możliwych do przyjęcia w przyszłości rozwiązań. W ramach tych propozycji województwo lubuskie przestanie istnieć i zostanie przyłączone do nowych powstających dużo większych niż obecne województw” – powiedział cytowany prezydent Gorzowa Wlkp., Jacek Wójcicki.

Dodał, że takie rozwiązanie jest absolutnie nie do zaakceptowania i wraz z prezydentami Zielonej Góry, Januszem Kubickim, oraz Nowej Soli, Jackiem Milewskim, chcą podjąć próbę zwrócenia uwagi na te plany nie tylko przez mieszkańców woj. lubuskiego, ale także wszystkich Polaków.

Jacek Wójcicki przypomniał, że woj. lubuskie – utworzone z województw gorzowskiego i zielonogórskiego – funkcjonuje od początku 1999 r., ale jego powstanie poprzedziły ustalenia gorzowskich i zielonogórskich parlamentarzystów w Gościkowie-Paradyżu, których efektem był list w sprawie utworzenia woj. lubuskiego skierowany 13 marca 1998 r. do ówczesnego premiera Jerzego Buzka. Ten list określany jest mianem Umowy paradyskiej.

Prezydent Gorzowa podkreślił, że prezydenci trzech największych lubuskich miast na zapowiadanej konferencji będą także chcieli zwrócić uwagę na fakt, iż samorząd od chwili swojego powstania jest nadmiernie przeciążony obowiązkami, za którymi nie idą wystarczające środki do ich realizacji.

„Pora zerwać z tą złą tradycją. Skoro stać nas na monumentalne inwestycje centralne, to również powinno być nas stać na faktyczne, a nie pozorne, finansowanie zleconych działań. Chcemy też konsolidować ludzi sprzyjających równomiernemu rozwojowi województwa, sprzyjających samorządności, rozumiejących, jak ważny dla rozwoju kraju jest rozwój miast, gmin i regionów” – zaznaczył Jacek Wójcicki.

Konferencja pn. „Nowe Porozumienie Paradyskie” została zaplanowana na 7 grudnia br., w pocysterskim zespole klasztornym w Gościkowie-Paradyżu. Na konferencję zostaną zaproszeni lubuscy wójtowie, burmistrzowie, starostowie i prezydenci, parlamentarzyści i politycy, również ci, którzy podpisywali pierwsze Porozumienie paradyskie – zapowiedział Wiesław Ciepiela.







Prezydenci lubuskich miast przeciwni pomysłom likwidacji województwa – RadioMaryja.pl






czwartek, 23 listopada 2023

Po wyborach...




przedruk






22.11.2023


Co stało za wyborczymi decyzjami części Polaków?

Lubach: „Uciekali od elementarnej logiki”



Wyniki ostatnich wyborów ujawniły kilka interesujących zjawisk, z których najważniejszy wedle mnie objaw jest zaiste zadziwiający – chęć zjedzenia ciasteczka i posiadania go nadal. Oto wedle powyborczych sondaży większość Polaków chciałaby kontynuacji działań Zjednoczonej Prawicy praktycznie we wszystkich sferach – politycznej, społecznej, gospodarczej, militarnej – a zarazem, co świadczy o elementarnym braku logiki, odsunęła ją od władzy na rzecz tych, którzy otwarcie zapowiadali odwrócenie tu wektorów o 180 stopni - pisze w najnowszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie Jerzy „Bayraktar” Lubach



Niezalezna.PL


Powoduje to poważny kłopot przy planowaniu oporu społecznego i politycznego wobec zamierzeń partii rwących się do władzy nad państwem, którego demontaż zapowiadają, gdyż opracowanie jakiejkolwiek strategii zakładać musi wykryty i zdefiniowany przez starożytnych myślicieli związek przyczynowo-skutkowy, tymczasem wygląda na to, że nie tylko w Polsce u sporej części wyborców to podstawowe dla świadomego życia zjawisko po prostu nie istnieje.


Ucieczka od logiki

W tej sytuacji zarzucanie dotychczas rządzącym, że nie dotarli ze swym przekazem a to do „młodych”, a to „przedsiębiorców”, a to mitycznych „ludzi środka”, jest bez sensu, skoro duża część tych grup w nadziei na ciasteczko jeszcze lepsze wybrała klikę zapowiadającą, iż ciasteczka zostaną odebrane i skonsumowane przez „swoich”, a zamiast nowych frykasów czeka wyborców nowej władzy zaciskanie pasa. Pisałem niedawno, że myślenie boli, ale unikanie go zaboli uprawiających ucieczkę od logiki jeszcze bardziej.

Żerowanie na emocjach elektoratu słabo ogarniającego całokształt nie jest li tylko polską specyfiką, a stało się o wiele łatwiejsze, odkąd od ponad stu lat fundamenty kultury zachodniej są z zajadłością podważane przez wszelakich samozwańczych „inżynierów dusz”, od bolszewików i narodowych socjalistów zwanych dla niepoznaki nazistami, przez neomarksizm wyrażany we wciskanych nam dziś na siłę antyludzkich ideologiach, a właściwie quasi-religiach: klimatyzmu, genderyzmu, przebudzeń, wykreśleń kulturowych etc. Właśnie „cancel culture” najlepiej i to dość otwarcie definiuje ich cel – wykreślenie ze świadomości dzisiejszej ludzkości całego bagażu jej doświadczeń, z religią, filozofią, tradycją na czele.

Efekty są: już od czasów tzw. oświecenia XVIII w. poniewierana i spychana na coraz większy margines wiara chrześcijańska przestała w istocie wpływać na wybory większości ludów europejskich, a wbrew oczerniaczom religia dawała spójny system logiczny, porządkujący życie społeczeństw, co było nader korzystne zwłaszcza w przypadku mniej rozgarniętych ich członków, bo nie musząc natężać umysłów, żyli sobie w świecie logicznie urządzonym. Skoro z tego świata wyrwano trzymające cały gmach filary, to co prawda runie on na głowy nam wszystkim, ale do czasu korzystają na tym manipulanci.


Zniewoleni i samozniewoleni

A manipulowanym można wcisnąć to, co wygodne – np. pedagogikę wstydu, gdy dumne dzieje narodu przedstawia się jako haniebne, więc po co nam duża dobra armia, czyżby do podboju mniejszości niegdyś uciśnionych w rozpasanej szlacheckiej Rzeczypospolitej? Na obchodach Narodowego Święta Niepodległości 11 listopada prezydent Andrzej Duda podkreślił w swoim przemówieniu:
„Straciliśmy ją przez warcholstwo, zdradę, głupotę, zacietrzewienie, przez tyle naszych narodowych przywar, które spowodowały, że Polska z jednego z największych i najsilniejszych państw w Europie, tej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a w istocie wielu narodów, stała się państwem upadłym, które zostało rozdarte przez sąsiednie mocarstwa”

To prawda, ale warto też przypomnieć, jak po odrodzeniu tej niepodległości nasi dziadowie radzili sobie ze spadkiem po obcej i wrogiej narodowi władzy, wspieranej też masowo przez wewnętrznych kolaborantów, dla których poczucie narodowe nie istniało, bo wszak „polskość to nienormalność”. Niemal zaraz po objęciu sterów nawy państwowej Józef Piłsudski zapowiedział:
„Sobór na placu Saskim zniesiemy z oblicza ziemi, ażeby śladu po nim nie pozostało. Jakże można tolerować zabytek, który by przyszłym pokoleniom przypominał, żeśmy dźwigali na swoich barkach jarzmo ucisku; niech wszelki ślad niewoli zginie w Warszawie, niech przyszłe pokolenia nie ujrzą w Warszawie śladu niewoli i klęski narodu”

I ten symbol zniewolenia carskiego – sobór – pracowicie rozebrano w ciągu trzech lat do roku 1926, a Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina też w sercu polskiej stolicy stoi, stoi, stoi...

„A mury rosną, rosną, rosną...” – by posłuchać barda, czyli wieszcza na naszą miarę – z gitarą, w świetle reflektorów, otoczonego grupą fanów. Bywałem na koncertach Jacka Kaczmarskiego, gdzie podobnie jak w przypadku wielkich bardów rosyjskich – Wertyńskiego, Okudżawy, Wysockiego – magnetyzm wykonania często o dziwo zasłaniał główną myśl. Gdy się czyta same teksty ich pieśni, widać wpływ magii osobowości pieśniarza na odbiór słuchacza – to oczywiście całkiem dobra poezja, ale jednak nie najwyższego lotu, to ich natchnione wykonanie dodawało jej skrzydeł. Kaczmarski jest zupełnie innym przypadkiem – ma podobną magię sceniczną, śpiewa własne teksty, ale gdy się je czyta oddzielnie od wykonania, okazują się one wielką i wyrafinowaną poezją. Która wieszczy tak samo jak Mickiewicz, Słowacki, Norwid czy bliżej nam: Lechoń i Wierzyński.


Dlaczego mury, które runęły, rosną?

Tym pytaniem nie zaprzątaliśmy sobie głowy za karnawału Solidarności, nie trzeźwego sceptycyzmu było nam wtedy trzeba, ale napędu do dalszej walki. I nie było to niesłuszne, bo zdławienie tego bojowego ducha przez teatrzyk kukiełkowy okrągłego stołu pokazało, jak to strasznie będzie się odbijać przez całe dekady niby niepodległej i suwerennej. Pozbawienie narodu ambicji i wielkich perspektyw nieuchronnie prowadzi do jego skarlenia, co wygodne jest dla potężnych sąsiadów i kolaborantów w ich imieniu zarządzających taką w istocie prowincjonalną gubernią, a nie żadną wbrew nazwie Rzecząpospolitą.


W 1919 r. naczelnik państwa Józef Piłsudski w trakcie walki o kształt Rzeczypospolitej odradzanej wyrzekł znamienne słowa, które mogą nam tu wiele wyjaśnić:

„Tak polityki prowadzić nie można. Jak to, mamy takie nieocenione chwile, taką wspaniałą okazję dokonania na wschodzie wielkich rzeczy, zajęcia miejsca Rosji, tylko z odmiennymi hasłami, i wahamy się? Boimy się dokonać czynów śmiałych, choćby wbrew koalicji, podczas gdy tą drogą możemy sobie dać radę wobec takich wrogów, jakim jest Republika Sowiecka. Potrzeba nam więcej wiary w nasze siły i więcej odwagi, inaczej zginiemy i nie zdołamy spełnić naszego zadania, i tak odgraniczyć Polskę od wrogów, żeby mogła wielkość swą wypisać nie drogą rewolucji i strasznych eksperymentów wschodu, lecz drogą ewolucji.



Piętno niewoli kołacze nam w duszach. Mimo tysiącznych dowodów, jak potężna jest siła kultury polskiej i ile zdziałała ona w ostatnich latach – podczas których Polska jako państwo już nie istniała – boimy się dać jej zadania zbyt wielkie teraz, gdy siła kultury poparta została przez państwowość. I cóż z tego, że nasze pokolenie jest zgniłe, spodlałe w kolebce niewoli, za nim przyjdą nowe pokolenia i upomną się o warunki egzystencji lepsze niźli te, jakie niektórym z naszych obecnych tchórzów zdają się wystarczać”.

I te pokolenia przyszły, Kolumbowie rocznik 20, ludzie Solidarności, ale zawsze były zaciekle zwalczane, prześladowane i niszczone przez wrogów zewnętrznych i wewnętrznych. Cytowałem już gorzką refleksję anonimowego internauty:

„Kiedyś nie mogłem zrozumieć, jak te mendy doprowadziły do rozbiorów Polski, a teraz widzę w telewizorze te mordy i już wiem”.

Bo jak niegdyś w „Kantyczce z lotu ptaka” śpiewał Kaczmarski z Gintrowskim i Łapińskim:

„Co nam hańba, gdy talary
Mają lepszy kurs od wiary!
Wymienimy na walutę
Honor i pokutę…”.

Trzeba z bólem przypomnieć, że kolejne rozbiory Rzeczypospolitej niestety zatwierdzał sprzedajny polski Sejm. Czy zezwolimy i teraz lege artis na kolejny rozbiór?



------



Dewolucja jest procesem, a nie stanem. 

Jest procesem decentralizacji i dekoncentracji władzy.

Jest procesem dynamicznym, nie zaś stanem niezmiennym i nieelastycznym. 












DEWOLUCJA – swoiste przekazanie władzy przez władzę centralną podległym jej instytucjom regionalnym. 

Organy powstałe w wyniku d. tworzą więc pośredni szczebel pomiędzy władzą centralną a lokalną. D. różni się od federalizmu tym, że mimo iż terytorialna jurysdykcja może być podobna, organy powstałe na skutek d. nie są suwerenne – ich obowiązki i kompetencje pochodzą od władzy centralnej i są przez nią określane. 

W państwie federalnym istnieje jasny podział kompetencji między federację a części składowe, powiązany z oddaniem na niższy szczebel suwerennej władzy w wyraźnie wyznaczonych zakresach. W przypadku d. nie następuje przekazanie ani podział suwerennej władzy. D. administracyjna, która stanowi najbardziej ograniczoną formę, oznacza tylko, że instytucje regionalne realizują programy polityczne przygotowywane i zatwierdzane gdzie indziej. 

D. legislacyjna – czasem zwana autonomią – obejmuje utworzenie pochodzących z wyborów zgromadzeń regionalnych, mających kompetencje w zakresie kształtowania polityki oraz elementy fiskalnej niezależności. 

Małgorzata Kaczorowska podkreśla, iż pojęciem dewolucji (devolution) określa się szczególny proces decentralizacji w Zjednoczonym Królestwie polegający na przekazaniu podporządkowanemu organowi pochodzącemu z wyborów, przeprowadzanych według kryteriów geograficznych, funkcji wykonywanych dotychczas przez ministrów i Parlament Zjednoczonego Królestwa. W wyniku reformy dewolucyjnej wprowadzono wybierane w wyborach powszechnych regionalne zgromadzenia przedstawicielskie w Szkocji, Walii i Irlandii Północnej. 

D. jest procesem, a nie stanem. Jest procesem decentralizacji i dekoncentracji władzy. Jest procesem dynamicznym, nie zaś stanem niezmiennym i nieelastycznym. 

Istota d. polega na tym, iż władza zostaje w tym procesie przekazana, nie zaś oddana, gdyż suwerenny parlament Zjednoczonego Królestwa nie wyrzeka się ostatecznie swojej władzy.

(jak teraz w UE? - MS)

 David Simpson definiuje d. jako delegację władzy rządu centralnego bez rezygnowania z jego suwerenności. Pozwala to na zachowanie prawa do cofnięcia w każdej chwili uprawnień przekazanych w drodze dewolucji regionalnemu parlamentowi czy zgromadzeniu. Dotąd w języku polskim mianem d. zwykło się określać przeniesienie – na żądanie strony – kompetencji do rozstrzygnięcia sprawy z jednego organu administracyjnego na inny, zwykle nadrzędny [ J.G .Otto ].



Literatura: 

A. Heywood, Politologia, Warszawa 2006

J. Szymanek, M. Kaczorowska, A. Rothert, Ewolucja, dewolucja, emergencja w systemach politycznych, Warszawa 2007 

piątek, 17 listopada 2023

Nauka jazdy

 

Jak to czytam, zaraz przypominają mi się różne inne "dobre" rady pozbawione racjonalnego myślenia, jak np. 

"dziurawe drogi są dobre, bo wymuszają spowolnienie ruchu", albo

"odblaski ratują życie", zamiast -  "rozwaga ratuje życie"... 



czy w przypadku tej książki, aby nie....  













przedruk



Książka Sobiesława Zasady zepsuła kierowców w Polsce. 
Dziś powinni się jej wystrzegać




Jadący za wolno powodują zagrożenie; trzeba uczyć się wchodzić w poślizgi; im lepszy kierowca, tym szybciej może pojechać i na więcej pozwolić sobie na drodze – te zdania jak mantrę do dziś powtarza wielu polskich kierowców. Nie wymyślili sobie tego sami. Za część tych groźnych przekonań odpowiada książka „Prędkość bezpieczna”, którą – jako poradnik – jeszcze w PRL zaserwował rodakom kierowca rajdowy Sobiesław Zasada. Książka była wówczas bestsellerem, wznawiano ją wiele razy. A jeszcze w 2009 r. „Auto Świat” reklamował stanowiący jej kontynuację i rozszerzenie tytuł: „Szerokiej drogi – doskonalenie techniki jazdy” (w niej Zasada dodał już wiele zastrzeżeń uczulając bardziej kierowców na to, że nie są sami na drodze, ale nadal nie zrezygnował np. z proponowania uczenia wychodzenia z poślizgów).

Zaznaczę od razu – nie przypisuję żadnej winy Zasadzie, który pół wieku temu z najlepszymi intencjami przekazał w popularny sposób rodakom swoją wiedzę na temat prowadzenia pojazdów. Innych porad wówczas w ogóle nie mieli. W tamtych czasach publikacja była więc dla ludzi siadających za kierownicę czymś bardzo cennym. Część przekazanej w niej wiedzy broni się zresztą do dziś – rajdowiec uczył bowiem m.in. jak i dlaczego należy zajmować poprawną pozycję za kierownicą, jak hamować, by nie wpadać w poślizgi (i to w zależności np. od poruszania się samochodem z silnikiem dwusuwowym czy czterosuwowym); uczył, jak poprawnie trzymać ręce na kierownicy; czy chwalił zapinanie pasów jako redukcję obrażeń przy wypadku a także jako pomoc w dopasowaniu się do fotela i zabezpieczeniu przed utratą kontroli nad kierownicą w nagłych przypadkach.

Niestety – dziś wiemy to bardzo dobrze – Zasada jako kierowca sportowy podpowiadał cywilom elementy rajdowej jazdy. I to był potężny błąd.

W wydanej po raz pierwszy w 1970 r. książce napisał we wstępnie profetyczne zdanie: „Zmieniają się czasy, zmieniają się pojęcia. To, co przed laty było pewnikiem, ba! dogmatem — dziś jest nic do przyjęcia”. Po 50 latach ono komentuje samą książkę Zasady, w której przedstawione przez niego porady są dziś nie do przyjęcia – bo na drodze mogą tylko zaszkodzić.

Warto więc zdementować część mitów z tej publikacji, które – na nieszczęście – są w Polsce powtarzane do dziś jako dobre podejście do kierowania samochodem.

Skąd się biorą wypadki

Jedną z największych słabości „Szybkości bezpiecznej” już nawet pół wieku temu, było przekonanie jej autora o tym, że wypadki biorą się w ogromnej części z tego, że ktoś był za słabym technicznie kierowcą. Sobiesław Zasada błędnie uważał – i zdecydowanie miała na to wpływ jego kariera w motosporcie – że zamiast unikać zagrożenia i zbliżać się do krawędzi umiejętności, trzeba po prostu podnosić umiejętności za kółkiem, by móc wydostawać się z tarapatów. W dzisiejszych czasach takie podejście do jeżdżenia po drogach na co dzień trudno uznać za inne niż szalone.

„Gdyby nawet wszystkie warunki bezpośrednio poprzedzające wypadek, jak: zbyt szybka jazda, złe warunki atmosferyczne, słaba widoczność, niespodziewana przeszkoda itp. — były zachowane i przeanalizowalibyśmy co w danym momencie kierowca czy kierowcy mogli zrobić, aby zapobiec tragedii, to wniosek nasunie się sam — po prostu zabrakło umiejętności. Nie uważam, że każdy kierowca musi i bezwzględnie powinien być wirtuozem kierownicy. Nie każdy ma dosyć talentu. Niekoniecznie trzeba być w każdej dziedzinie doskonałym. Ale na pewno każdy z nas może podnieść swoje kwalifikacje prowadzenia wozu. I o to w mojej książce chodzi” – pisał Zasada we wstępie.

Sam w książce był w tym podejściu zresztą niespójny. Z jednej strony wyśmiewał męskie zacięcie, by na drodze udowadniać sobie, kto jest większym kozakiem i pobije rekord trasy, z drugiej – namawiał do wręcz sportowego podejścia do jazdy i nie widział nic złego w tym, że nawet dla niego samego na zwykłych drogach kończyło się ono wylądowaniem poza jezdnią.

Pisał więc tak: „Analizowałem setki przeróżnych wypadków drogowych. Wiele z nich skończyło się tragicznie. Ponad 50 proc. przyczyn wypadków określa się powszechnie >>samochód wpadł w poślizg<<. Ale w większości tych wozów siedzieli za kierownicą kierowcy dobrzy, tylko… nie przyzwyczajeni do poślizgów. Strach sparaliżował im ruchy”.

A w innym miejscu przyznawał, że nawet on sam przekroczył swoje umiejętności, bo pokonała go własna ambicja pojechania szybciej, co skończyło się wypadnięciem z drogi na pole czy uderzeniem w pryzmę żwiru przykrytym na poboczu śniegiem.

Jeśli więc diagnoza była zła (że wypadki to efekt słabego wytrenowania kierowców), to i rozwiązania serwowane przez Zasadę nie mogły być trafne.

MIT 1. Jazda cywilna czy rajdowa – bez różnicy

Jednymi z najbardziej wstrząsających dziś słów są w książce te, w których kierowca rajdowy utożsamiał prowadzenie pojazdu z jazdą sportową.

„Właściwie nie różnicuję jazdy na >>rajdową<< (poza pewną, ma się rozumieć, jej specyfiką) i >>codzienną<<. Rozróżniam raczej jazdę dobrą i złą. Z różnymi punktami docelowymi: dojazdem do miejsca pracy czy dojazdem na metę etapu. Oczywiście z różnicy w tych punktach docelowych wynikają różnice czysto formalne — ale sposób jazdy, jej styl i umiejętności kierowcy są zawsze tylko dobre lub złe. A powinny być na swój sposób doskonałe”.

Pół wieku temu Zasada mówił o podobnej jeździe pod względem techniki prowadzenia pojazdów, bo w autach nie było żadnych systemów, które dziś mamy. Natomiast dziś oczywistym jest to, iż jazda codzienna różni się od jazdy rajdowej. Bo ich cel jest inny. W jeździ codziennej celem jest bezpieczne dojechanie do miejsca, do którego zmierzamy. W jeździe sportowej celem jest jak najszybsze dojechanie do mety.

MIT 2: Najważniejsze to trenować manewry i jazdę sportową

Sobiesław Zasada wpajał polskim kierowcom, że to, jak dobrymi będą, zależy od tego, jak mocno będą ćwiczyć manewry samochodem i jak będą w nich stawać się coraz lepsi.

Pisał więc: „Zgodnie z moim najgłębszym przekonaniem twierdzę, iż każdy kierowca obdarzony odrobiną odpowiedzialności powinien uczyć się stale. Uczyć się, to znaczy trenować. A trenować, to znaczy wielokrotnie powtarzać dany manewr lub jeden jego elementów. Powtarzać świadomie: z analizą popełnionych błędów i z troską o ich eliminację przy następnym powtórzeniu”

Współczesne samochody są wyposażone w systemy bezpieczeństwa, które pewne rzeczy robią już za nas. Zawodnik motosportu musi trenować, natomiast zwykły kierowca przede wszystkim musi budować świadomość, że jest tylko częścią ruchu drogowego, jednym z jego elementów. Zatem dobry kierowca musi wiedzieć, że to, co dzieje się na trasie nie zależy tylko od tego, jak on coraz lepiej potrafi wjechać w zakręt, tylko od przewidywania i rozumienia, że wokół są tylko ludzie, którzy mogą też popełniać błędy. Oczywiście, ciągły rozwój techniki kierowania też jest istotny. Wystarczy zapytać polskich instruktorów doskonalenia techniki jazdy o to, jak często ludzie, którzy uzyskali uprawnienia do kierowania przed istnieniem systemu ABS do dziś w autach z ABS hamują… pulsacyjnie.

Autor książki „Prędkość bezpieczna” szedł jednak dużo dalej. I proponował kierowcom opanowywanie elementów jazdy sportowej. Oto kilka cytatów poświęconych właśnie temu:

„Dobra jazda nie polega na nerwowym rzucaniu wozem, gwałtownym hamowaniu, raptownym przyspieszaniu. Polega ona na maksymalnie wytresowanej koordynacji ruchów i na uzyskanej w ten sposób płynności jazdy. Aby osiągnąć wysoki poziom techniki prowadzenia pojazdu, warto opanować wiele elementów jazdy sportowej. Pozwoli nam to posiąść pełną kontrolę samochodu i doskonale z nim się zespolić”.

„Uważam, że nawet ten, kto nic ma zamiaru startować w zawodach samochodowych, nie powinien pozostawać obojętny na zdobycze i doświadczenia tej dyscypliny. Naśladownictwo i przejmowanie techniki zawodniczej podniesie kwalifikacje i pozwoli na coraz bardziej bezpieczną jazdę”.

„Słyszy się często zastrzeżenia, iż pisanie o jeździe sportowej nie prowadzi do niczego dobrego, bo kierowcy doszlifują technikę i zaczną jeździć szybko. Najważniejsze jest, aby jeździli dobrze, świadomie i, jeśli szybko, to z szybkością bezpieczną.”

I nie ma nic złego w tym, by umieć pojazd prowadzić dobrze. Jednak na drodze przede wszystkim trzeba umieć jechać spokojnie. Najważniejszym jest zachować odpowiedni odstęp. Trzeba jechać wolniej, bo to pozwala „kupić sobie czas” na sytuacje trudne. Gdy dochodzi do utraty panowania nad pojazdem, ludzie zwykle mówią, że zabrakło im już czasu na reakcję. I przeciętny kierowca powinien sobie taki zapas zrobić. Zatem nie doskonała jazda sportowa – docieranie do krawędzi umiejętności – liczy się w codziennej jeździe, tylko prowadzenie poniżej swoich możliwości.

Skandynawowie sprawdzili też już lata temu, że szkolenie cywilnych kierowców do jak najlepszego wykonywania manewrów, prowadzi jedynie do coraz większego zaufania we własne możliwości i podejmowania coraz większego ryzyka na drodze. Efekt był opłakany. Dlatego w obowiązkowych praktycznych szkoleniach młodych kierowców np. w Szwecji wprowadza się auto z kursantem w poślizg nie dlatego, by uczyć go wychodzenia z tej sytuacji, ale po to, by pokazać mu, iż nie powinien przeceniać własnych możliwości i nie wpadać w poślizg, bo w większości sytuacji sobie nie poradzi.

Kierowca bezpieczny to taki, którego prawie w ogóle nie ekscytuje to, że jedzie samochodem, po prostu przemieszcza się tak, jakby jechał autobusem. Ten, kto ma „benzynę we krwi” – co często używane jest w Polsce jako określenie cechy, z której należy być dumnym – będzie miał skłonność do ryzykowania, gdy prowadzi auto. Mówi o tym wiele badań.

MIT 3: Szybkość nie jest zła

Jeden ze szkodliwych mitów Zasady został zawarty już w tytule książki. Rajdowiec uważał, że istnieje „szybkość bezpieczna”. Tę rozumiał nie jak dziś – jako dostosowanie prędkości do warunków na drodze oraz jako obniżanie limitów prędkości (na całym świecie dziś zmniejsza się prędkości w miastach do docelowych 30 km/h, a nawet na drogach pozamiejskich – we Francji czy Hiszpanii jest to już maksymalnie 80 km/h).

Zasada uznawał, że bezpieczna prędkość to taka, która zależy od warunków na drodze, sprawności auta i umiejętności kierowcy. I tu miał rację. Jednak szedł za daleko i twierdził, że ten, kto prowadzi lepiej niż inni, może pozwolić sobie na jazdę szybszą – taką, na granicy przyczepności kół.

„Nie jestem przeciwnikiem szybkiej jazdy. Jestem — i muszę być — zdecydowanym przeciwnikiem jazdy niebezpiecznej. Proponuję więc odtąd wprowadzenie do stałego użytku terminu „szybkość bezpieczna”. Termin ten oznacza szybkość względną, szybkość zależną od umiejętności kierowcy, sprawności jego wozu i sytuacji na drodze. Jest to wyliczenie generalne, zawierające w sobie wszystkie, wynikające z tych trzech elementów, konsekwencje. Czyli szybkość bezpieczna to taka, na jaką może sobie w danych okolicznościach pozwolić konkretny kierowca na określonym samochodzie”.

„Szybkość bezpieczna, jak każde pojęcie, ma granice. Tylko bardzo dobry kierowca może sobie pozwolić na prowadzenie wozu na górnej granicy teoretycznej szybkości bezpiecznej — jak mówimy o samochodzie — na granicy przyczepności kół”.

„Nieważna jest więc szybkość bezwzględna, ważna jest szybkość bezpieczna w stosunku do umiejętności kierowcy”.

„Musimy rozróżnić trzy sposoby jazdy samochodem, sam jeżdżę tymi trzema sposobami: 1 – jazda normalna, 2 – jazda szybka, 3 – jazda wyścigowa”.

Po 50 latach dowodów i badań założenia bezpiecznej jazdy mówią zupełnie odwrotnie: wolniej to znaczy bezpieczniej. Wolniejsza oznacza większe bezpieczeństwo. Dobrze obrazuje to puszczany teraz w telewizjach spot Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu drogowego, w którym ktoś ma pierwszeństwo ale jedzie trochę za szybko i po błędzie innego kierowcy, nie jest już w stanie ocalić ich obu przed wypadkiem.

W innym miejscu książki Zasada pisze wprost, że im lepsze umiejętności kierowcy, tym szybciej pokonuje od daną trasę. I znów – to może być prawdą w motorsporcie. W cywilnej jeździe nie należy dojechać do celu szybciej, niż regulują to ograniczenia prędkości na całej trasie.

Do tego wszystkiego polski rajdowiec dorzucał inny mit, który też pokutuje do dziś i pojawia się w wielu internetowych dyskusjach. Bo skoro dla Zasady dobry kierowca jeździł szybciej, to z drugiej strony – ten, który jeździł wolno, był kierowcą złym.

„Bywa nawet, że jazda stale zbyt wolna jest jazdą w dalszych skutkach również niebezpieczną. Kierowca jeżdżący zbyt wolno jest ze swojej przesadnej ostrożności zadowolony, a nawet dumny. W ten sposób popada w samouspokojenie. Ale kiedy znajdzie się w sytuacji trudnej, wokół jadących z normalną szybkością samochodów, przemykających się przechodniów, sunących z boku tramwajów, a jeszcze zobaczy milicjanta na skrzyżowaniu, to wtedy, przy słabych umiejętnościach, traci głowę, a do akcji włącza się panika: uciec, za wszelką cenę wyplątać się z tłoku. I ten wolno jeżdżący nagle dodaje ostro gazu..” – fantazjował Sobiesław Zasada w 1970 r.

Na koniec garść wstrząsających cytatów, które przekonywały – i to też jest niebezpieczne przekonanie trwające wśród polskich kierowców do dziś – że kto umie lepiej kręcić kierownicą i operować pedałami, ten na drodze może sobie pozwolić nawet na łamanie pewnych reguł:

„Można sobie pozwolić na łamanie pewnych obowiązujących prawideł, ale 75 wyłącznie wówczas, gdy dokładnie wiadomo co z tego wyniknie, i wiadomo, że konsekwencje będą takie, jakie kierowca sobie zamierzył”.

„Jedno jest pewne: w miarę zdobywania umiejętności wolno coraz więcej”.

„Kto zna swój wóz, wie, że w danych warunkach może sobie pozwolić na to, w innych na tamto — a w ogóle we wszystkich przypadkach, w miarę zaawansowania w solidnym treningu, może sobie bezpiecznie pozwalać na coraz więcej”.

„W wyjątkowych okolicznościach, przy znakomitej widoczności, do pewnego stopnia dopuszczalne jest ścinanie zakrętów tam, gdzie nie ma na drodze namalowanej linii ciągłej — i to zakrętów idących w prawo, bo ścinając zakręt w prawą stronę, nikomu nie zagrażam”.

MIT 4. Trzeba się nauczyć jazdy w poślizgu

Kolejny mit z książki sprzed pół wieku odżywa z każdym pierwszym opadem śniegu. To wówczas parkingi czy małe uliczki są miejscem dla młokosów, którzy próbują na nich „latania bokiem”. Wielu kierowców jest gotowych bronić tych zachowań i udowadniać, że tak się młodzi „uczą” poślizgów, dzięki czemu będą mogli zapanować nad autem w trudnej sytuacji. To mit prosto z książki Zasady, który dziś rugowany jest z dróg mandatami sięgającymi 5 tys. zł.

W jego czasach tacy kierowcy byli nieliczni i nad tym ubolewał: „Unikatem jest kierowca, który po spadnięciu pierwszego śniegu wyjeżdża, przez nikogo nie przymuszany, na placyk wyodrębniony z ruchu. i tam przez szereg dni po pół godziny na różnych szybkościach skręca, hamuje, cofa, jednym słowem jeździ trochę >>jak dziki<<, bawi się, a w rezultacie ogromnie poważnie >>wchodzi w uderzenie<< na śniegu. A jest to jazda zupełnie inna niż na nawierzchni suchej i szorstkiej. Gdy taki unikalny kierowca wyjeżdża polem na miasto, jeździ już dość swobodnie, podczas kiedy inni ślizgają się nieporadnie i powodują dziesiątki mniejszych i większych kraks”.

Sobiesław Zasada przekonany był bowiem, że nauka jazdy w poślizgu jest niezbędnym elementem do opanowania. „Jeśli chce się jeździć szybko, a przy tym bezpiecznie, trzeba się nauczyć jazdy poślizgami” – twierdził. Widział w tym tylko zalety: „Nawet przy prędkościach rzędu osiąganych w jeździe codziennej, niesportowej, ale na trasie śliskiej, technika ta gwarantuje, jeśli nie całkowite przegnanie zmory wpadnięcia w niezamierzony poślizg, to w każdym razie zmniejszenie się jej do rozmiarów godziwych do przyjęcia; pomaga przy tym na pewno w jako tako spokojnym wyprowadzeniu tańczącego po drodze samochodu na właściwy tor jazdy”.

Pisał też:

„Poślizgi zmorą kierowców? Nie! Kierowcy niech tak nauczą się ślizgać, by ten manewr stał się ich przyjacielem”.

„Należy jednak umieć tak jeździć. Wtedy normalna jazda bezpoślizgowa stanie się parokrotnie bezpieczniejsza, gdyż wszelkie niespodziewane poślizgi z reguły nie będą kończyć się tragicznie”.

„Chciałbym, aby dla każdego z nas poślizg przestał być postrachem. Należy i trzeba pokonać barierę lęku przed poślizgami. Powinniśmy uświadomić sobie i przekonać się praktycznie, że poślizg nie prowadzi od razu do kraksy, a wyuczony może należeć do sposobu jazdy”.

„Chociaż jeżdżę dużo w lecie, to jednak co roku z nadejściem zimy muszę się przyzwyczaić do poślizgów w warunkach zimowych. Są one inne niż w lecie. Radzę więc wykorzystać każdą nadarzającą się okazję. Gdzie się da (nie w ruchu ulicznym!) starać się samochód zarzucić czy wprowadzić w poślizg i wyprowadzić go”.

„Zakręty w jeździe normalnej przejeżdżamy normalnie, stosując poślizg kontrolowany wyłącznie wówczas, gdy jest to niezbędnie konieczne. Bo przecież jazda takim poślizgiem jest jazdą rajdowo-wyścigową. Ja sam, jadąc z Warszawy do Krakowa, na trasie 300 kilometrów przejeżdżam poślizgiem zaledwie kilka zakrętów w lecie, w zimie pozwalam sobie na kilkanaście — nigdy nic przejeżdżam poślizgiem wszystkich, a nawet większości zakrętów”

„Pierwszy lód na drodze, jadę z Warszawy do Łodzi. Jadę po lodzie i na razie moja szybkość bezpieczna to 60 km/godz. Od tej szybkości w górę wóz zaczyna być nieposłuszny. Już po pół godzinie jazdy szybkość bezpieczna podnosi się do 70 km/godz. Po tygodniu „ślizgawki” nie mam problemów i jeżdżę po lodzie jak po zwykłej nawierzchni”.

Dlaczego dziś to herezja? Bo współczesne samochody uniemożliwiają wprowadzanie ich w poślizg, jest m.in. system stabilizacji toru jazdy, który odcina możliwość dodania gazu. To, o czym pisał Zasada, to technika stricte sportowa. A dziś nawet zawodnik motorsportu we współczesnym aucie wyścigowym nie ma już też możliwości wyłączenia wszystkich systemów.

Owszem, warto zimą sprawdzić pewne rzeczy na śniegu. Jednak nie chodzi o wyuczenie się jazdy kontrolowanym poślizgiem. Gdy spadnie śnieg, to warto, żeby kierowca np. na takim prywatnym parkingu zahamował i zobaczył, jak wydłuża się droga hamowania. Warto wejść w zakręt, zobaczyć jak zmieniły się warunki, jak zachowują się systemy. Jednak jazdę sporotową należy pozostawić sportowcom. Trudno to w Polsce może zrozumieć, bo jeszcze do połowy lat 90. kładło się nacisk na umiejętności i kompetencje tego rodzaju u kierowców. A obecnie jazda sportowa i ta zwykła, codzienna to dwa totalnie odmienne światy. Nie mają wiele wspólnego poza kilkoma rzeczami np. przyjmowaniem dobrej pozycji za kierownicą, czy patrzeniem dalej przed siebie na drogę.

MIT 5. Poślizg zimą? To uciekaj na pobocze

Każdy kierowca obecnie wie, że jedynym poprawnym zachowaniem przy wyczuciu, że auto zaczyna wpadać w poślizg, jest odjęcie nogi z pedału przyspieszenia. A gdy auto już w poślizg wpadło – trzeba awaryjnie hamować i kierować tam, gdzie chciałoby się podążać.

Tymczasem ponad 50 lat temu Zasada uczył kierowców, by… zjeżdżali na pobocze. „Rada generalna: cokolwiek złego dzieje się w czasie jazdy zimowej z samochodem — nie możemy sobie poradzić z jego tańcem, uślizgami, wóz wymyka nam się spod kontroli — z wyczuciem uciekamy na pobocze. Pobocze bowiem jest zawsze trochę zmarznięte, zawsze są tam jakieś grudki, okruchy ziemi, kamyki, a spowodowana nimi przyczepność, lepsza niż na środku drogi, pomoże nam samochód wyprowadzić. Przeważnie będzie to lepsze od ślizgawki na środku drogi”.

To, co opisał wówczas Zasada, to technika sportowa, nie dla zwykłego zjadacza chleba. Nikt nie powinien proponować tego przeciętnemu kierowcy. Dla przeciętnych kierowców instruktorzy doskonalenia techniki jazdy mają dziś inną receptę, gdy auto zaczyna wpadać w poślizg: hamuj, próbuj utrzymać auto na pasie ruchu. Dlaczego to wystarcza? Bo 99 proc. zwykłych kierowców i tak nie jest w stanie pojechać techniką sportową (a o współczesnych systemach w samochodach wspominałem już wcześniej).

Książka „Szybkość bezpieczna” dostępna jest już dziś prawie wyłącznie jako używana na internetowych aukcjach lub w antykwariatach. I tam rzeczywiście jest jej miejsce – jako ciekawostki dotyczącej pewnego etapu rozwoju motoryzacyjnego Polski. W żadnym wypadku nie powinna być już brana do ręki jako podręcznik pomagający stawać się lepszym kierowcom. A jeśli ktoś chce czytać Sobiesława Zasadę, ma do dyspozycji kilka jego książek dotyczących sukcesów sportowych. Te akurat nigdy się nie zestarzeją.

Łukasz Zboralski










Dobry komunikat

 


To jest komunikat do społeczeństwa, który koncentruje uwagę na sprawach ważnych, a nie tylko głośnych, medialnych.

Pokazuje się szerokiemu ogółowi Polaków ludzi nieznanych, a ważnych i wartościowych, a także pokazuje ich dokonania. 

Teraz każdy widzi, że są w Polsce osoby, ktore dbają o nasz dobrostan, które walczą o niego i o nas wszystkich.

I o to chodzi. To są wzory do pokazywania młodym ludziom, jak można i jak należy postępować.

Tu nie ma lansowania sie ministra - ktoś musi ludziom to pokazać i osoby sprawujące władzę, nie tylko na stopniu państwowoym, najlepiej się do tego nadają.




przedruk



Głos podczas konferencji „Problemy i wyzwania współczesnej onkologii” zabrał minister edukacji, dr hab. Przemysław Czarnek. 

Podkreślał, że jest to miejsce, w którym całościowo podchodzi się do pacjenta onkologicznego. Minister zaznaczył, jak wielką rolę w budowaniu i rozwoju Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej wykonała dyrektor tej placówki, prof. Elżbieta Starosławska.


– Mamy wielką wdzięczność dla pani Profesor, bo wiem, że na przestrzeni ostatnich dekad nie było łatwo o to Centrum. Były boje o Centrum, ale ono dzisiaj jest przede wszystkim dzięki wielkiemu uporowi i misji prof. Elżbiety Straosławskiej. To wszystko jest dla pacjentów, którzy niestety wchodzą – a wszystkie dane na to wskazuje – w okres tsunami onkologicznego. Dlatego ta konferencja jest szczególnie ważna, ponieważ wyzwania i problemy współczesnej onkologii są czymś, nad czym najwybitniejsi profesorowie z całego świata muszą się pochylać, bo najważniejszy jest pacjent – podkreślił dr hab. Przemysław Czarnek.

List do uczestników konferencji skierował premier Mateusz Morawiecki. Szef rządu podkreślił, że Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej to nowoczesna placówka wyznaczająca pionierskie kierunki badań, która każdego dnia daje nową nadzieję tysiącom chorym.

Premier dodał, że osiągnięcia naukowe, uczestnictwo w międzynarodowych projektach badawczych, decydują o pozycji i ważnej roli lubelskiej placówki w polskiej i światowej medycynie.

Poszczególne punkty konferencji transmitowane są w TV Trwam.




Dr hab. P. Czarnek: Wyzwania i problemy współczesnej onkologii są czymś, nad czym najwybitniejsi profesorowie z całego świata muszą się pochylać – RadioMaryja.pl











środa, 31 maja 2023

Stal i węgiel...


przedruk





Zużycie stali to papierek lakmusowy stanu gospodarki.


Z perspektywy branży stalowej ów pomiar nie wygląda dziś dobrze. Nadzieję budzą zapowiedzi państwowego wsparcia hutnictwa, niepokój - tempo zmian... Rozmawiamy o tym z Henrykiem Orczykowskim, prezesem Stalprofilu.


- Ilość używanej stali jest wprost proporcjonalna do aktywności inwestycyjnej czy w ogóle aktywności gospodarki. My, jako dystrybutorzy współpracujący bezpośrednio z klientami, widzimy w pierwszej kolejności, ile stali się zużywa i jaki jest trend - mówi Henryk Orczykowski, dodając, że od maja 2022 r. branża sygnalizowała spadek zużycia stali, który w statystykach ujawnił się po kwartale, półroczu.

Doszło do tego, że w styczniu tego roku zużycie stali spadło aż o 33 proc. rok do roku! Spadły także ceny - i to znacząco.


- Obecnie obserwujemy stabilizację cenową, w porównaniu do szczytu z marca-kwietnia ub. roku ceny niektórych wyrobów są natomiast niższe nawet o 50 proc. - wskazuje prezes Stalprofilu, wyjaśniając, że na spadek popytu natychmiast zareagowali producenci, obniżając w Europie podaż.

Spadek zamówień pozostaje widoczny nie tylko w segmencie infrastruktury, ale i inwestycji publicznych (także gminnych) oraz prywatnych.
Bardzo ważne unijne pieniądze i zapowiedź państwowego wsparcia

- Pozytywny impulsem do ożywienia rynku mogą stać się środki europejskie. Czekają na nie inwestorzy. Są już gotowe projekty, są pozwolenia na budowę. Nawet już sama deklaracja, kiedy pieniądze napłyną, będzie dobrą wiadomością - ocenia Henryk Orczykowski.

- Państwo polskie utraciło kontrolę nad produkcją tak strategicznego materiału, jakim jest stal. Nie ma wpływu, co produkują w Polsce zagraniczni przedsiębiorcy, a 80 proc. stali zużywanej w naszym kraju pochodzi z importu - wylicza przedstawiciel branży.

Jego zdaniem ważne, aby dobrze przemyśleć - wobec wielkich potrzeb związanych z transformacją polskiego hutnictwa, ale też energetyki - jak ma wyglądać państw wsparcie i kto ma je otrzymać - tak, aby można było produkować na miejscu kluczowe dla naszego kraju asortymenty stali.

Nadzieję budzą plany budowy nowej huty ze stalownią przez państwowy Węglokoks w Rudzie Śląskiej. Obawy - słabe tempo wprowadzania w życie tego pomysłu.
Wpływ na kształtowanie cen i obronność państwa

Dlaczego produkcja w kraju jest tak ważna, skoro stal można stosunkowo łatwo sprowadzać zza granicy?

- Wpływ na asortyment, jaki się produkuje, pozwala stabilizować ceny. Chodzi też o bezpieczeństwo narodowe i zaspokajanie przez branżę potrzeb przemysłu zbrojeniowego. Żadne państwo nie powinno sobie pozwolić na brak kontroli nad produkcją stali - komentuje Henryk Orczykowski






- Mamy znaczące zasoby węgla brunatnego. I powinniśmy wzorem Niemców wykorzystywać ten węgiel brunatny - zaznacza w rozmowie z portalem WNP.PL prof. Władysław Mielczarski z Politechniki Łódzkiej, ekspert ds. energetyki.



Czy ludzie zdają sobie w Polsce sprawę z konsekwencji wdrażania pakietu Fit for 55?

Społeczeństwo poniesie koszty i nie będzie efektów. Wprowadzający te rozwiązania nie zdają sobie nawet sprawy ze zmian, które są realizowane i jakie będzie to miało konsekwencje dla gospodarki i funkcjonowania społeczeństwa.
Czy ten pakiet Fit for 55 jest jeszcze do zatrzymania?

- Dalekosiężne plany tego pakietu są nierealne, a w szczególności szybkie dążenie do osiągnięcia neutralności klimatycznej. Unia Europejska zamierza, aby jej gospodarka i społeczeństwo stały się neutralnie klimatycznie do 2050 roku. To nie jest możliwe do osiągnięcia w tak krótkim czasie.

Olbrzymie środki zostaną po prostu zmarnowane zamiast służyć ludziom. Oczywiście na tych technologiach ktoś zarobi, ale nie Polska i nie polskie firmy. Widoczna jest również zmiana na tzw. modus operandi szeregu gałęzi biznesu.

Na czym ta zmiana polega?

- Kiedyś było tak, że firmy produkowały coś użytecznego dla ludzi, a potem to sprzedawały, żeby zarobić. A teraz wiele firm działa głównie tak, aby uzyskać dotacje. Są całe grupy biznesu oparte na dotacjach. Mamy do czynienia z olbrzymimi przepływami zysków do tych grup. Regulacje prawne w energetyce powodują, że coraz częściej mamy do czynienia z socjalizacją kosztów przy prywatyzacji zysków.

Wiele działów energetyki opiera się głównie na subsydiach: jak odnawialne źródła energii, magazyny energii, pompy ciepła, technologie wodorowe czy pojazdy elektryczne i wodorowe. Na przykład w Polsce chce się zainstalować 6000 MW energetyki wiatrowej morskiej do 2035 roku kosztem około 200 mld zł. Pytanie tylko, ile zarobią na tym polskie firmy. Chodzi przecież o zaawansowane technologie, z którymi polskie firmy nie mają doświadczenia.

A ileż my zarobimy na tym, że będą u nas składowiska łopat do morskich farm wiatrowych? Prowadzi to do drenażu krajowych środków na rzecz inwestorów z innych krajów, którzy są uprzywilejowani poprzez regulacje prawne i systemy subsydiów. Za wszystko zapłacą polscy odbiorcy energii elektrycznej. Podobnie jest z innymi technologiami.
Dało się takiej sytuacji uniknąć?

- Można było przynajmniej to ograniczyć. Należało nie zgodzić się na pakiet Fit for 55. Niestety Polska tego nie uczyniła. I zgodziła się na ten pakiet. Komisja Europejska wprowadza określone rozwiązania, bowiem otrzymała zgodę krajów członkowskich, w tym Polski.


Na siłę próbowaliśmy bowiem otrzymać środki w ramach Krajowego Planu Odbudowy (KPO). Nie warto było tego robić, również dlatego, że to w większości pożyczka, zresztą dziwnie skonstruowana. Niestety, zgodziliśmy się na wiele rzeczy niemożliwych do zrealizowania. No cóż, nasza władza powinna być bardziej asertywna.

Nie chodzi tu o wychodzenie z UE, ale wskazanie, czego nie jesteśmy w stanie zrobić. Tu zresztą nie chodzi tylko o rządzących, bo przecież u nas również opozycja ściga się w obszarze polityki klimatycznej. Nasi politycy, niczym grupa lemingów, zmierzają ku przepaści, niosąc hasła o nierealizowalnej neutralności klimatycznej.

Czy rola węgla pozostanie u nas znacząca?

- Przede wszystkim węgiel będzie nam potrzebny jako paliwo dla elektrowni i elektrociepłowni. Obecnie około 70 proc. energii elektrycznej jest wytwarzane z węgla, 20 proc. ze źródeł odnawialnych i około 7 proc. z gazu ziemnego. I my tego węgla tak łatwo nie zastąpimy, bowiem nie mamy niczego w zamian.

A przecież aby zachować bezpieczeństwo energetyczne, czyli dostarczać odbiorcom energię elektryczną 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodni, trzeba mieć elektrownie dyspozycyjne cały czas. Mogą to być elektrownie jądrowe, jednak to u nas odległa przyszłość i nie wiadomo, czy ich budowa w ogóle będzie zrealizowana. Mogą to także być elektrownie gazowe, ale perturbacje na gazowym rynku nie nastrajają optymistycznie. Zatem zostają nam tylko elektrownie węglowe.

Gdybyśmy całkowicie uzależnili się od importu węgla, to byłby to rodzaj samobójstwa energetycznego

Niezwykle istotna jest kwestia krajowego wydobycia. Niestety, likwidujemy kopalnie, niszcząc je, jak choćby kopalnie Makoszowy czy Krupiński. Wiadomo, że węgiel dla elektroenergetyki będzie nam potrzebny, więc nie mając własnego wydobycia, będziemy zmuszeni go importować z odległych kierunków.

To raczej ponura wizja.

- Trzeba by rocznie sprowadzać co najmniej 30 mln ton węgla dla elektrowni. Jeżeli jednak nie będziemy posiadać własnego wydobycia, importerzy podniosą nam ceny sprowadzanego węgla i dużo zapłacimy za likwidację własnego górnictwa. Gdybyśmy całkowicie uzależnili się od importu węgla, to byłby to drugi rodzaj samobójstwa energetycznego.

Mamy też bogate zasoby węgla brunatnego. Od długiego czasu toczy się dyskusja na temat odkrywki Złoczew. Należy ją uruchomić?

- Mamy znaczące zasoby węgla brunatnego. I powinniśmy wzorem Niemców wykorzystywać ten węgiel brunatny. W Niemczech rozbudowuje się odkrywki węgla brunatnego, a przykładem jest wielka kopalnia odkrywkowa Hambach niedaleko Kolonii. Niemcy zużywają ponad 150 mln ton rocznie węgla brunatnego do produkcji energii elektrycznej, podczas gdy Polska tylko 50 mln ton.

W Polsce złoża Bełchatów i Szczerców, które są obecnie eksploatowane, skończą się około roku 2037. I kiedy te złoża się wyczerpią, to Elektrownia Bełchatów będzie do zamknięcia. A to przecież w miarę nowoczesna elektrownia mogąca pracować jeszcze przez wiele lat. Gdyby uruchomiono odkrywkę Złoczew, to o jakieś 10-12 lat wydłużyłoby się funkcjonowanie Elektrowni Bełchatów. Złoczew umożliwiłby przedłużenie działania bełchatowskiej elektrowni, która zapewnia około 20 proc. krajowej produkcji prądu. A jest ona w dobrym stanie technicznym.

Rozmawiał: Jerzy Dudała





Zbrojeniówka potrzebuje stali, a państwo nie ma nad tym kontroli (wnp.pl)

Polska ma tyle węgla brunatnego, że powinna naśladować Niemcy (wnp.pl)





czwartek, 25 maja 2023

Interesy niemieckie w Polsce - A nie mówiłem? (17)






przedruk




25.05.2023

09:10


Czarnek o opozycji: „Ci ludzie mają skrzywienie na punkcie służalczości wobec Niemców”



"Ci ludzie mają skrzywienie na punkcie służalczości wobec Niemców. Ci ludzie rzeczywiście reprezentują interesy niemieckie i w Europie i w Polsce. Jest ich kilkudziesięciu. A w polskim parlamencie - więcej niż kilkudziesięciu. Interesują wyłącznie niemiecki punkt widzenia i wyłącznie niemieckie interesy - na czele z Donaldem Tuskiem, którego - na szczęście - nie ma w parlamencie polskim. 

W PE mamy tzw. 'dwudziestkę', która jest absolutnie opcją niemiecką, polskojęzyczną" - tak na temat większości polskiej - na pozór - opozycji wypowiadał się minister edukacji i nauki - Przemysław Czarnek w programie #Jedziemy. Odniósł się tymi słowami od nagany, jaką został ukarany wczoraj przez komisję etyki. Za co? O tym poniżej.




Nie tak dawno temu z Parlamentu Europejskiego do Polski przybyła delegacja. Po to, by "przekonać się na własne oczy, jak wygląda w Polsce swoboda mediów, instytucji kulturalnych i artystycznych oraz edukacja". W tej ostatniej kwestii wybrali się do gmachu Ministerstwa Edukacji i Nauki, by spotkać się z ministrem Przemysławem Czarnkiem. Tam, jak przypominamy, czyli przy alei Szucha 25, mieściła się główna siedziba gestapo. Traf chciał, że na czele delegacji stała Niemka Sabine Verheyen, której z historią jest wyraźnie nie po drodze.

Delegacja PE zainteresowana była kwestiami polityki historycznej czy praworządności oraz spraw dotyczących LGBT. Po spotkaniu jednak, strona niemiecka wypuściła do mediów przekaz, jakoby minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek miał reagować agresywnie i stosować brutalność słowną.

My opublikowaliśmy nagrania ze spotkania. Nie słychać tam ani brutalności, ani agresji. W zasadzie nic, poza przytaczaniem faktów historycznych.

Dziś na antenie TVP Info podczas rozmowy z red. Michałem Rachoniem odniósł się do tej sytuacji, jak i szumu medialnego wokół niej, sam minister Czarnek.

"To mnie najbardziej uderzyło. Ja tam byłem niezwykle grzeczny, kulturalny, witałem, żegnałem... Te panie mówiły o jakiejś brutalności. Gdzie tam była brutalność i agresja? Nie było. No chyba, że brutalnością jest mówienie o tym, że na Szucha byli mordowani Polacy. Ale taka jest prawda.

Wyjaśniłem im, że jestem szefem MEiN państwa polskiego, więc jeśli interpretuje fakty, to tak, aby odczytywać, jakie miały one konsekwencje dla Polski, a nie dla Niemiec. Kiedyś pisałem z tą komisją, ale skoro chcieli się spotkać, to się spotkałem, bo potem byłoby, że unikam spotkań... Skoro kłamliwie te panie poszły i rozmawiały z m.in. z oko.press, to trzeba było te nagrania ujawnić i wyszło z worka to, co wyszło"

– mówił minister.




Polityk poinformował, że "już 2 lata temu w liście od tejże Komisji Kultury i Edukacji PE, Sabine Verheyen pisała, że trzeba patrzeć na historię z różnych punktów widzenia".

"Czyli co? Trzeba było stwierdzić, dlaczego ewentualnie Hitler i gestapo mieli racje, robiąc to, co robili. Tak to rozumiem... Tu nie chodzi o relacje polsko-niemieckie. Myślę, że największą bombą na koniec było to, że podkreśliłem, iż ja bardzo szanuje Niemców. Doprecyzowałem, że jeden z moich największych przyjaciół i autorytetów moralnych jest Niemiec - kardynał Gerhard Muller. Myślę, że to ją dobiło"
– stwierdził pół żartem, pół serio Czarnek.




"Mają skrzywienie na punkcie służalczości wobec Niemców"

Przytoczył również sytuację z wczoraj, kiedy to został ukazany przez komisję etyki.

"To jest najbardziej przykre, że tak działają nie tylko Niemcy, ale i Polacy - tak jak pani Lubnauer.

Wczoraj na komisji etyki, która mnie ukarała naganą za to, że nie pamiętam całości nazwiska pani Róży von Thun, która bezczelnie kłamie na Polskę, nagrywa filmy dla obcych telewizji, że w Polsce to jest koniec świata. Lubnauer stwierdziła, że ja powinien zostać ukarany przez komisję etyki, dlatego że stwierdzam, że to co niemieckie, nie może być polskie, nie może reprezentować interesów Polski"

– przyznał.




Zwrócił się bezpośrednio do posłanki KO, że chociażby "hub w Berlinie jest niemiecki i nie reprezentuje interesów Polski". "Proszę mnie za to ukarać jeszcze raz w komisji etyki" - powiedział ironicznie minister.



Odnosząc się zarówno do tej sytuacji, jak i do wielu innych zachowań opozycji, przyznał:
 

"Ci ludzie mają skrzywienie na punkcie służalczości wobec Niemców. Ci ludzie rzeczywiście reprezentują interesy niemieckie i w Europie i w Polsce. Jest ich kilkudziesięciu. A w polskim parlamencie - więcej niż kilkudziesięciu. 

Interesują wyłącznie niemiecki punkt widzenia i wyłącznie niemieckie interesy - na czele z Donaldem Tuskiem, którego - na szczęście - nie ma w parlamencie polskim. W PE mamy tzw. 'dwudziestkę', która jest absolutnie opcją niemiecką, polskojęzyczną".



Zapytany o to, dlaczego uważa, że Donald Tusk reprezentuje niemiecki interes, odparł:

 "Dlaczego, że przez lata budował swoją karierę polityczną wyłącznie na służalczości wobec Angeli Merkel i służył Niemcom - jak i ich interesom. Przez cale lata akceptował politykę Niemiec względem Rosji. Akceptował wyhodowanie Putina".

Jak dodał - "teraz jego ludzie reprezentują te interesy w parlamencie polskim i Lubnauer jest tego przykładem".




"Co Komisji Europejskiej do tego?"

Temat rozmowy zszedł na budowę tunelu pod Świną, o co społeczność niemiecka, rękoma opozycji, jak i Komisji Europejskiej wywołała pewne spięcie. Pisaliśmy o tym w tekście poniżej:

"Niemców ten temat bardzo drażni. Na tyle, że nawet KE zaprotestowała przeciwko Pana słowom, że to jest inwestycja wykonana przez rząd pis. Tak, to jest inwestycja wykonana przez rząd PiS i pan redaktor miał rację, a politycy PE niech się od tego odczepią"

– zwrócił się do red. Michała Rachonia szef MEiN, bo to właśnie na profilu dziennikarza rozpętała się w tej sprawie burza.


"Jak wygląda rola państwa polskiego w decyzjach odnośnie tego, gdzie kierowane, a gdzie nie są kierowane środki z puli w ramach różnych programów?" - zapytał red. Rachoń, pytając o pieniądze z puli tzw. europejskiej.

"Każde państwo członkowskie płaci składki do wspólnego budżetu UE, dlatego każdy kraj ma takie europejskie pieniądze do swojej dyspozycji. To my, jako rząd decydujemy na co przeznaczamy te pieniądze, bo płacimy składki. Co KE do tego, skoro są to nasze pieniądze?"

środa, 24 maja 2023

Polska - i świat - holistycznie.



"Polska musi być gotowa na każdy scenariusz"






przedruk



Akademia Kopernikańska jest nowym wymiarem współpracy najwybitniejszych przedstawicieli świata nauki na najwyższym poziomie - powiedział w środę minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek. 

Dodał, że jej misją jest tworzenie elit naukowych dla Polski, Europy i świata.


Czarnek wziął w środę udział w otwarciu Kolegium Nauk Ekonomicznych i Zarządzania Szkoły Głównej Mikołaja Kopernika w Warszawie.

Minister edukacji i nauki podkreślił, że Akademia Kopernikańska nie zastępuje żadnego uniwersytetu ani żadnej innej instytucji w Polsce.

"Akademia Kopernikańska jest nowym wymiarem i płaszczyzną współpracy na najwyższym poziomie najwybitniejszych przedstawicieli świata nauki z całego świata, w tym tych pochodzenia polskiego w obszarach kopernikańskich. Ma tworzyć elity dla Polski, Europy i świata w najbliższych 20 latach, a mam nadzieję, że zdecydowanie dłużej" - powiedział.


Przypomniał, że utworzenie Kolegium Nauk Ekonomicznych i Zarządzania SGMK było inicjatywą prezydenta Andrzeja Dudy. "Pomysłodawcą - i to trzeba zawsze podkreślać - jest sekretarz generalny Akademii Kopernikańskiej prof. Krzysztof Górski, który zainspirował mnie swoją wizją współpracy na polu międzynarodowym naukowców z całego świata - i tych pochodzenia polskiego i tych, którzy z Polską są w jakiś sposób związani, choćby więzami przyjaźni" - wyjaśnił.

Czarnek podkreślił, że otwierane kolegium jest pierwszym z pięciu kolegiów. "Ruszamy w tę przygodę, co najmniej dwudziestoletnią, wielkiego programu rozwoju nauki, nie tylko tu, w Polsce, ale i na świecie" - zastrzegł.

Zaznaczył, że we wtorek odwiedził obserwatorium Instytutu Astrofizyki w Rzymie, gdzie znajduje się również Muzeum Kopernikańskie. "Łączność między tamtym miejscem, które nazywam dachem, kolebką naszej cywilizacji łacińskiej i chrześcijańskiej, a tym miejscem, siedzibą Akademii Kopernikańskiej w Warszawie, między Toruniem - miejscem urodzenia Kopernika i Fromborkiem - miejscem jego wieloletniej działalności, jest bardzo silna" - mówił.

Według Czarnka "to, co było teorią jeszcze w zeszłym roku, stało się faktem 19 lutego 2023 r., w 550. urodziny Mikołaja Kopernika".

"Teraz nabiera treści praktycznej i wymiaru naukowego. Dzisiaj inauguracja pierwszego z pięciu kolegiów, Kolegium Nauk Ekonomicznych i Zarządzania, daje nam nadzieję na najbliższą przyszłość, nadzieję rozwoju nauki w tych specjalnościach kopernikańskich" - dodał.


Czarnek podziękował prezesowi Adamowi Glapińskiemu i Narodowemu Bankowi Polskiemu za "wielką współpracę i życzliwość przy tworzeniu tego Kolegium Nauk Ekonomicznych i Zarządzania".

"Bez tej współpracy i życzliwości byłoby jeszcze trudniej niż tak, jak było do tej pory. A przy tej współpracy jesteśmy przekonani, że to kolegium będzie jednym z wiodących na świecie" - ocenił minister.


Czarnek zachęcił wszystkich do współpracy w ramach Akademii Kopernikańskiej. Jak podkreślił, Akademia Kopernikańska jest uzupełnieniem i daje możliwość współpracy "wszystkich ze wszystkich uczelni i instytucji, które do tej pory w Polsce zostały powołane, funkcjonują i rozwijają naukę".

"Gratuluję tego, co dzisiaj (się wydarzyło-PAP). Życzę powodzenia w następnych przedsięwzięciach tu na ręce pana sekretarza generalnego prof. Krzysztofa Górskiego, pana rektora Leszka Markuszewskiego i pana dziekana Zbigniewa Krysiaka" - powiedział Czarnek.

Jak podano, w czwartek nastąpi otwarcie Kolegium Filozofii i Teologii w Krakowie. W szkole mają jeszcze funkcjonować: Kolegium Astronomii i Nauk Przyrodniczych w Toruniu, Kolegium Nauk Medycznych w Olsztynie, Kolegium Nauk Prawnych w Lublinie.







Wnioski z wojny na Ukrainie.

"Polska musi być gotowa na każdy scenariusz"



24.05.2023

Polscy generałowie są zgodni, że rozwój polskich sił zbrojnych musi postępować, a Polska musi być gotowa na każdy scenariusz. Generałowie wzięli udział w dyskusji o wnioskach, jakie dla polskiej armii płyną z wojny na Ukrainie, która odbyła się podczas "Defence 24 Day" w Warszawie.




Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych, generał Wiesław Kukuła podkreślił, że Polska ze względu na swoje położenie musi inwestować w rozwój obronności. - Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że nie ma odwrotu. My nie mamy dylematu, czy to robić, tylko w jaki sposób to zrobić - powiedział generał Wiesław Kukuła.

Różnice w geografii Polski i Ukrainy Polską a Ukrainą

Generał broni Jarosław Gromadziński zwrócił uwagę na to, że Wojsko Polskie nie może rozwijać się na podstawie wniosków płynących z wojny na Ukrainie. Polska i Ukraina to zupełnie różne państwa pod względem geograficznym, dlatego ewentualna wojna nad Wisłą będzie wyglądała inaczej niż wojna obronna nad Dnieprem - przekonywał.

- Chciałbym zwrócić uwagę na głębokość. Ukraina jest dużym krajem - powiedział generał. - Jeżeli teraz popatrzymy na nasz kraj, od granicy do linii Wisły, to my nie mamy głębokości. Musimy być szybsi, musimy szybciej reagować, musimy się do tego przygotować - powiedział generał Jarosław Gromadziński.
Potrzeba wykształconych medyków. "Najlepszą bronią jest człowiek"

Generał podkreślił także, że trwająca wojna przypomina wojnę pozycyjną, a przez to głównym zagrożeniem jest artyleria. Ze względu na to koniecznie jest przeszkolenie i przygotowanie dużej liczby medyków pola walki, którzy będą mogli działać na linii frontu i ratować rannych żołnierzy.

- Razem z Ukraińcami doszliśmy do wniosku, że trzeba zwiększyć liczbę ratowników medycznych - powiedział generał. - Były organizowane szkolenia, aby wyszkolić takiego ratownika, wyposażyć i wysłać na front. Wszystko po to, by zachować człowieka. Dzisiaj najnowocześniejszą i najlepszą bronią jest człowiek - powiedział generał Gromadziński.



Podczas debaty generałowie podkreślali także, że obok zakupów nowoczesnego sprzętu należy równocześnie rozbudowywać logistykę i odpowiednio planować zaopatrzenie.

Wojna na Ukrainie, a szczególnie bitwa o Kijów, pokazała, że źle zorganizowana logistyka może doprowadzić do porażki, pomimo przewagi w ludziach i sprzęcie - przekonywali polscy wojskowi.





----

Inwestycje w marynarkę wojenną. 

Generał Kukuła: Morze Bałtyckie jest dla nas wyjątkowo ważne


Generalny Dowódca Rodzajów Sił Zbrojnych, generał Wiesław Kukuła, w rozmowie z Informacyjną Agencją Radiową podkreślił znaczenie rozwoju floty w strategii obronnej Polski. Zdaniem generała, na Bałtyku znajduje się krytyczna infrastruktura, której Polska w przypadku ewentualnego konfliktu będzie zmuszona bronić.

Generał Kukuła mówiąc o rozwoju polskiej floty podkreślił, że pomimo małej powierzchni i głębokości Morze Bałtyckie jest dla nas i dla naszej energetyki wyjątkowo ważne.

- Z punktu widzenia wojskowego patrzymy na Bałtyk w sposób holistyczny i poszukujemy rozwiązań, które umożliwią nam prowadzenie asymetrycznej walki w czasie wojny. Chodzi też o zabezpieczenie naszej krytycznej infrastruktury po to, żeby nie osłabić bezpieczeństwa Polski i nie doprowadzić do warunków korzystnych do wybuchu wojny - powiedział generał.


---




Współtwórca ChatGPT do Polaków: Nie wiem, jak to robicie





Szef OpenAI - Sam Altman, Wojciech Zaręba – współzałożyciel firmy Open AI oraz Szymon Sidor – naukowiec wybrali się w podróż po świecie, by – jak sami zrelacjonowali – porozmawiać z użytkownikami, programistami i przedstawicielami instytucji rządowych o możliwościach i zagrożeniach wynikających z rozwoju sztucznej inteligencji (SI). Stworzone przez nich narzędzie – ChatGPT4 zyskało ogromną popularność na całym świecie i stało się przedmiotem poważnych debat

Wtorkowe spotkanie na Uniwersytecie Warszawskim obyło się w ramach inicjatywy IDEAS NCBiR. Prowadząca spotkanie dziennikarka zapytała, czy twórcy ChatGPT nie żałują, że udostępnili narzędzie szerokiemu gronu odbiorców zbyt szybko, jeszcze przed wprowadzeniem jakichkolwiek regulacji szykowanych np. przez Unię Europejską.


Częściej spotykaliśmy się z zarzutem, że działamy zbyt wolno; że zbyt długo – bo aż 8 miesięcy trzymamy ChatGPT w laboratorium. Oddanie ChatGPT4 na wczesnym etapie w ręce społeczeństwa ma sens, bo pomaga zauważyć błędy, zanim urosną w siłę i staną się niebezpieczne. Również instytucje nadzorujące bezpieczeństwo mają w ten sposób czas na stworzenie ram prawnych. Ten proces uczenia się musi odbywać się w ścisłej współpracy ze społeczeństwem – powiedział szef OpenAI Sam Altman.

Podkreślił też, że „jak każda znacząca dla rozwoju ludzkości technologia, SI też może być wykorzystana w zły sposób”. Jako przykład podał energię atomową.


Na całym świecie musimy pochylić się nad szukaniem rozwiązań, żeby się zabezpieczyć. Może SI nie będzie aż tak niebezpieczna jak energia atomowa, która wpadnie w niepowołane ręce, ale dopóki nie poznamy jej bliżej, powinniśmy się zachowywać tak, jakby była podobnie niebezpieczna – przestrzegał Altman.

Zapytany czy nie boi się, że stworzone przez firmę OpenAI rozwiązanie oparte na sztucznej inteligencji może zagrażać demokracji przez szerzenie dezinformacji podczas kampanii wyborczych w różnych krajach, przytaknął.


Obawiamy się. Jedną z rzeczy, którą staramy się robić podczas naszej podróży po świecie, są rozmowy z ludźmi, którzy tworzą regulacje prawne. Potrzebny jest system monitorowania firm takich jak nasza, by użytkownicy wiedzieli, że rozmawia z nimi sztuczna inteligencja, a nie człowiek
- zaznaczył.


Dodał, że jednocześnie część pracy zawsze będzie w tzw. otwartym dostępie (open access) i „tego nie da się zatrzymać”, więc „trzeba pomyśleć o adaptacji społeczeństw do tego stanu rzeczy”.



Na pytanie publiczności: „skąd czerpiecie wiedzę na temat – co jest etyczne w obszarze sztucznej inteligencji?” – Altman, Zaręba i Sidor nie potrafili odpowiedzieć żadnym konkretem.




Chcemy, żeby jakość życia ludzi na świecie zmieniała się na lepsze. Robimy też wszystko, by rozwiązywać problemy związane z bezpieczeństwem, dlatego rozmawiamy z wieloma instytucjami
– powiedział Altman.


Altman wypowiedział się także na temat polskich inżynierów.


Nie wiem, jak to robicie w Polsce, że szkolicie tak znakomitych inżynierów i badaczy. 
Mają oni niezwykły rygor, co przekłada się na ogromne sukcesy OpenAI. 
To dość niesamowite, jak duży wpływ ma na nas [ich kultura pracy] – podsumował CEO.






-----





Zdecydowana większość Polaków uważa, że w Polsce żyje się bezpiecznie. 

Najnowszy sondaż nie pozostawia złudzeń


- 88 proc. badanych uważa, że Polska jest krajem, w którym żyje się bezpiecznie. 96 proc. sądzi też, że ich najbliższa okolica jest bezpieczna i spokojna. 83 proc. w ciągu ostatnich pięciu lat nie padło ofiarą żadnego przestępstwa - wynika z sondażu CBOS.


W corocznym badaniu CBOS zapytało ankietowanych o poczucie bezpieczeństwa i zagrożenia przestępczością w Polsce. Obecnie 88 proc. badanych uważa, że Polska jest krajem, w którym żyje się bezpiecznie. Przeciwnego zdania jest 9 proc., a opinii na ten temat nie ma 3 proc.

Poczucie bezpieczeństwa Polaków wzrosło

"W stosunku do ubiegłego roku obserwujemy istotny wzrost poczucia bezpieczeństwa Polaków - o 5 punktów procentowych zwiększył się odsetek uważających Polskę za kraj bezpieczny, a o 4 punkty zmalał udział będących przeciwnego zdania w tej sprawie" - podało Centrum Badania Opinii Społecznej.

Ponadto 96 proc. respondentów sądzi, że bezpieczna i spokojna jest ich najbliższa okolica (dzielnica, osiedle, wieś). To tyle samo, co w ubiegłym roku. Przeciwne zdanie o swoim miejscu zamieszkania ma 3 proc., czyli o jeden punkt procentowy mniej niż rok temu.

Względem poprzedniego badania zmniejszyło się poczucie zagrożenia przestępczością. Według CBOS obawy, że padnie się ofiarą przestępstwa, ma 36 proc. badanych, czyli o 4 punkty procentowe mniej niż rok temu. 61 proc., czyli o 3 punkty procentowe więcej, takich obaw nie ma.
Ponad 80 proc. badanych nie padło ofiarą przestępstwa

CBOS zapytał też o osobiste doświadczenia respondentów. Jak się okazało, 83 proc. z nich w ciągu ostatnich pięciu lat nie padło ofiarą żadnego przestępstwa.

"Wśród pozostałych najwięcej doświadczyło kradzieży (12 proc., tyle samo co w 2022 roku). Odsetek badanych, którym włamano się do domu, mieszkania lub jakiegokolwiek innego pomieszczenia, sięga 5 proc. i nie zmienił się od 2020 roku. Umyślnego zranienia lub pobicia doświadczyło w ciągu ostatnich pięciu lat 2 proc. respondentów (bez zmian od 2020 roku)" - wyjaśniło CBOS.








W porównaniu z ubiegłym rokiem zwiększył się z 1 proc. do 2 proc. odsetek ankietowanych, którzy zostali napadnięci i obrabowani.

"O jeden punkt procentowy zmalał zaś udział osób, które padły ofiarą innych niż wymienione w pytaniu przestępstw, np. mobbingu, oszustwa, wycieku danych czy wyłudzenia (4 proc.)" - podało CBOS.




Badanie zostało zrealizowano w dniach 11-20 kwietnia br. na reprezentatywnej imiennej próbie pełnoletnich mieszkańców Polski, wylosowanej z rejestru PESEL, liczącej 1081 osób. Przeprowadzono je w ramach procedury mixed-mode, więc każdy respondent wybierał samodzielnie, czy wywiad będzie bezpośredni (CAPI), telefoniczny (CATI), czy internetowy (CAWI). Każda ankieta miała ten sam zestaw pytań i strukturę. Metodę CAPI wybrało 56,9 proc., metodę CATI 24 proc., a metodę CAWI 19,1 proc.










Wnioski z wojny na Ukrainie. "Polska musi być gotowa na każdy scenariusz" - Wiadomości - polskieradio24.pl


Inwestycje w marynarkę wojenną. Generał Kukuła: Morze Bałtyckie jest dla nas wyjątkowo ważne - Wiadomości - polskieradio24.pl


"Powinniśmy pochylić się nad kwestią reparacji dla Polski". Wiceszef MSZ cytuje niemieckiego polityka - Wiadomości - polskieradio24.pl


Otwarcie kolegium Szkoły Głównej Mikołaja Kopernika. Czarnek: celem stworzenie elit dla Polski, Europy i świata - Wiadomości - polskieradio24.pl


Mularczyk: Niemcy tchórzliwie chowają się za immunitetem jurysdykcyjnym | Polska Agencja Prasowa SA (pap.pl)


Debata o transporcie kolejowym. "W momentach kryzysowych staje się niezawodnym środkiem komunikacji" - Gospodarka - polskieradio24.pl


Dowódca Generalny RSZ: wojna jest wielką zmienną. Przewidujemy bardzo silny udział sił powietrznych | Polska Agencja Prasowa SA (pap.pl)


Min.Czarnek: misją Akademii Kopernikańskiej jest tworzenie elit naukowych dla Polski, Europy i świata  | Polska Agencja Prasowa SA (pap.pl)


Zdecydowana większość Polaków uważa, że w Polsce żyje się bezpiecznie. Najnowszy sondaż nie pozostawia złudzeń - Wiadomości - polskieradio24.pl


Współtwórca ChatGPT do Polaków: Nie wiem, jak to robicie - wGospodarce.pl


poniedziałek, 22 maja 2023

Polska potrzebuje śmiałych pomysłów




Kolejna porcja wspaniałych słów...





przedruk




22.05.2023 11:32


Konwent Morski w Gdańsku. 



Prezydent, premier, prezes PiS zabrali głos. „Polska potrzebuje śmiałych pomysłów”

"Niepodobna wyobrazić sobie trwałego i dynamicznego wzrostu rodzimej gospodarki bez odbudowy przemysłu okrętowego, bez rewitalizacji stoczni, bez rozwoju portów, bez podźwignięcia rybołówstwa oraz bez restytucji naszej bandery" - brzmi fragment listu, jaki prezes PiS skierował do uczestników odbywającego się dziś Konwentu Morskiego w Gdańsku.



Dziś w Gdańsku obraduje Konwent Morski, czyli powołany w 2016 r. przez Ministra Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej zespół ekspertów z branży gospodarki morskiej.

Podczas wydarzenia głos zabrało wiele znamienitych, pełniących w Polsce ważne funkcje, osób. Ci, którzy nie mogli pojawić się dziś w pomorskiej stolicy osobiście, wystosowali do uczestników wydarzenia specjalne listy.


Tak stało się w przypadku prezydenta RP - Andrzeja Duda. W liście, głowa państwa polskiego podziękowała za kontynuację cennej inicjatywy, jaką jest Konwent Morski i przypomniała, że dotychczasowe obrady na tym forum przyniosły wiele interesujących analiz, diagnoz i wniosków dotyczących pełnego uwolnienia olbrzymiego potencjału, jaki daje szeroki dostęp Polski do Bałtyku.

"Ufam, że również dzisiejsze spotkanie przyczyni się do zdynamizowania i odpowiedniego ukierunkowania polityki morskiej Rzeczypospolitej"

– napisał prezydent.



Duda wskazał, że od 24 lutego 2022 roku państwa bałtyckie i wszystkie kraje Europy Środkowo–Wschodniej, w tym Polska, znajdują się w radykalnie nowej sytuacji. Podkreślił, że "imperialne dążenia Rosji do zmiany architektury bezpieczeństwa w Europie, na czele ze zbrodniczą inwazją na Ukrainę, spowodowały tragiczną w skutkach wojnę". Jak zauważył, jednocześnie agresja ta wbrew oczekiwaniom reżimu moskiewskiego przyczyniła się do wzmocnienia więzi łączących państwa NATO oraz do rozszerzenia Sojuszu o Finlandię, wkrótce - wyraził nadzieję - także o Szwecję.


"Nową, niezwykle ważną okolicznością jest zainteresowanie ukraińskich władz i przedsiębiorców intensyfikacją współpracy z Polską w zakresie transportu, w tym ruchu towarowego przez port w Gdańsku. Wszystko to rodzi konieczność zrewidowania i odpowiedniego przystosowania działań naszego państwa w dziedzinie obronności morskiej, infrastruktury krytycznej nadbrzeżnej i morskiej oraz innych zagadnień dotyczących żeglugi i eksploatacji zasobów Morza Bałtyckiego" - napisał prezydent.

– brzmi dalszy fragment listu prezydenta Dudy.



"Robimy wszystko, co w naszej mocy"



Również lider PiS w liście do zgromadzonych, ocenił, iż Konwent Morski jest "intelektualnym filarem polityki przywracania należnej gospodarce morskiej pozycji".

"Stanowi niewyczerpalne źródło wspaniałych idei, pomysłów, koncepcji i projektów, służących wzmocnieniu naszej obecności nad Bałtykiem"

– napisał szef PiS.




Jak dodał - Polska potrzebuje takiej debaty oraz niezależnych, twórczych, śmiałych i "niebojących się iść pod prąd umysłów".


"Bo niepodobna wyobrazić sobie trwałego i dynamicznego wzrostu rodzimej gospodarki bez odbudowy przemysłu okrętowego, bez rewitalizacji stoczni, bez rozwoju portów, bez podźwignięcia rybołówstwa oraz bez restytucji naszej bandery"

– przyznał Kaczyński.



Podkreślił, że "myśmy to wyzwanie wzorem tych co budowali II Rzeczpospolitą podjęli. Robimy wszystko co w naszej mocy, by nadrobić to, co Polska straciła w skutek - mówiąc najdelikatniej - zaniedbań i zaniechań poprzednich ekip rządzących".


Lider PiS dziękował jednocześnie uczestnikom Konwentu za ich wysiłki i starania na tym polu.

"Za państwa ogromny wkład w odbudowę Polski morskiej, pragnę w tym miejscu państwu z całego serca podziękować. Ale chciałbym również prosić państwa o więcej, bo wciąż mamy jeszcze bardzo dużo do zrobienia"

– zaznaczył Kaczyński.



"Perła w koronie polskiej ekonomii"

Premier Morawiecki, który przemawiał podczas Konwentu Morskiego osobiście, wskazał, że "rozwój gospodarczy najlepiej widać na tle innych krajów".

"Ostatnich kilka lat to potężne zawirowania gospodarcze" - stwierdził Mateusz Morawiecki. Premier porównał wzrost gospodarczy Polski do innych państw Unii Europejskiej - IV kwartał 2019 r., tj. ostatni kwartał przed pandemią, do I kwartału 2023 roku. "Widać, że Polska bije na głowę wszystkie porównywalne gospodarki" - zaznaczył.

Morawiecki podkreślił, że tak się dzieje m.in. dlatego, że "odbudowujemy wartość gospodarki morskiej i jej wagę dla całej polskiej gospodarki". Podkreślił, że "polski przemysł morski staje się coraz bardziej kołem zamachowym i perłą w koronie polskiej ekonomii".

Dodał, że jest to dla niego "wielka inspiracja i zarazem zobowiązanie do działania na wielu polach".


"Przede wszystkim na polu takim, aby to wspaniałe polskie okno na świat, to okno, które przez 20 lat przykryte było żaluzjami bierności, pasywności, zapomnienia, żeby to okno zostało na powrót otwarte, żeby Polska dokonała symbolicznych, kolejnych zaślubin z morzem, zaślubin, które już na zawsze będą świadczyły o polskiej sile, o zdolności do wykorzystania tego wielkiego skarbu Rzeczypospolitej, jakim jest dostęp do morza"

– powiedział szef polskiego rządu.



Premier poruszył również temat tego, że "w ciągu ostatnich lat udało się zrealizować wiele inwestycji w gospodarce morskiej".
 
"Te wszystkie potężne inwestycje służą po to, aby Polska pięła się po drabinie wartości dodanej jak najszybciej ku górze"

– powiedział premier.


Podkreślił, że w ciągu ostatnich kilku lat udało się przeprowadzić na wybrzeżu takie inwestycje jak rozbudowa portów w Gdańsku i w Gdyni, Droga Czerwona, pogłębienie toru wodnego do Szczecina do 12,5 m, czy rozpoczęcie prac przy porcie kontenerowym w Świnoujściu. Premier przypomniał też budowę Baltic Pipe i bliską zakończenia budowę tunelu pod Świną, który ma połączyć wyspę Wolin z wyspą Uznam.

Zaznaczył jednocześnie, że cały czas musimy nadrabiać zapóźnienia infrastrukturalne, które powstały w ciągu pierwszych 20-25 lat po 1989 roku, kiedy - jak ocenił - szanse rozwoju gospodarki morskiej były marnowane.





Narodowy Marsz Papieski. Prof. Jan Żaryn: policzmy się jeszcze raz jak w 1979 roku - Polskie Radio 24 - polskieradio24.pl


Narodowy Marsz Papieski. 

Prof. Jan Żaryn: policzmy się jeszcze raz jak w 1979 roku

- Na Placu Zwycięstwa w Warszawie i podczas kolejnych etapów pierwszej pielgrzymki do Polski papież nas zjednoczył i doprowadził do niepodległości. Dziś także potrzebna jest niepodległość ducha narodowego. Niewątpliwie będziemy się też modlić do świętego Jana Pawła II, by nas wspierał u Pana Boga, bo czasy są nadzwyczajne. Zostaliśmy bardzo mocno rozłupani. Chcemy, aby na Narodowy Marsz Papieski przybyli wszyscy i uznali Jana Pawła II za fundament narodowej tożsamości - mówił w Polskim Radiu 24 prof. Jan Żaryn, dyrektor Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego.




Konwent Morski w Gdańsku. Prezydent, premier, prezes PiS zabrali głos. „Polska potrzebuje śmiałych pomysłów” | Niezalezna.pl


Przemysł 4.0 to za mało. Będziemy mieć przemysł 5.0 (wnp.pl)

Cezary Kaźmierczak wskazuje polskie interesy na Ukrainie (dorzeczy.pl)



Andrzej Duda: nasi wyborcy chcą, byśmy zapewnili bezpieczeństwo i byli wizjonerami - Wiadomości - polskieradio24.pl


Premier Morawiecki: Perła w koronie polskiej ekonomii (dorzeczy.pl)


Reparacje od Rosji




przedruk



Polskie straty podczas II WŚ.


Arkadiusz Mularczyk: pracujemy nad raportem dot. szkód w wyniku działań ZSRR


22.05.2023 10:29

Wiceminister spraw zagranicznych Arkadiusz Mularczyk poinformował, że Instytut Spraw Wojennych pracuje nad raportem dokumentującym straty poniesione przez Polskę w wyniku działań ZSRR.

Wiceminister spraw zagranicznych Arkadiusz Mularczyk został zapytany przez TVP Info, czy Polska przygotuje raport dotyczący strat poniesionych przez nasz kraj w wyniku działań sowieckiej Rosji, analogiczny do tego, który opisuje straty wojenne zadane Polsce przez Niemcy.

Solidne opracowanie

- Instytut Spraw Wojennych pracuje nad takim raportem. To musi być solidne opracowanie pokazujące zarówno cały aspekt okupacji, ale też demontaż fabryk z ziem zachodnich, później eksploatacji państwa polskiego, niekorzystne umowy węglowe. Nad tym pracujemy i taki raport powstanie - powiedział.

Zaznaczył, że musi on być dobrze przygotowany. - Musi być on tak solidnie udokumentowany, jak raport dotyczący strat Polski poniesionych w wyniku napaści Niemców, żeby nikt nie mógł go podważyć - podkreślił.

Wiceminister Mularczyk przebywa z wizytą w Niemczech. W poniedziałek odbędzie spotkania z parlamentarzystami niemieckimi, na których poruszona zostanie kwestia odszkodowań dla Polski.




22.05.2023 12:40


Kreml chce wyłudzić od Polski 750 miliardów dolarów.

 „To Rosja będzie płacić, nie my” - mówi wiceszef MSZ

"Wołodin - wątpię, żeby nie znał historii, ale on prawdopodobnie zdaję sobie sprawę z tego, że to Rosja będzie musiała zapłacić za zbrodnie, których dopuszcza się na Ukrainie, i to sumy wielokrotnie większe" - tak skandaliczne żądania przewodniczącego rosyjskiej Dumy Państwowej Wiaczesława Wołodina wobec Polski skomentował Paweł Jabłoński, wiceszef MSZ.



W przestrzeni publicznej pojawiły się doniesienia nt. ostatniej wypowiedzi - w zasadzie kuriozalnych żądań - jakie przewodniczący rosyjskiej Dumy Państwowej Wiaczesław Wołodin formułuje pod adresem Polski. Mowa o odszkodowaniu - od Polski dla... Rosji. Nie byle jakim, bo Wołodin domaga się z tego tytułu 750 miliardów dolarów. I tu pojawia się zasadnicze pytanie - za co? Zdaniem kremlowskiego polityka, tyle nasz kraj jest winien za "wyzwolenie spod faszystowskiej okupacji". A czy to nie było czasem tak, że z jednej okupacji, wpadliśmy pod drugą...? Cóż, widocznie nie tylko nasz zachodni sąsiad próbuje budować historię na nowo - według własnego "widzimisię'.


Nie tylko pieniądze, ale i terytoria

Pieniądze, o których napisaliśmy wyżej, to jednak nie wszystko. Zdaniem Wołodina, Polska "powinna zwrócić Rosji zarówno odzyskane terytoria po II wojnie światowej, jak i środki wydane na nie w latach wojny i powojennych". Przedstawiciel reżimu pokusił się również o stwierdzenie, jakoby nasz kraj istniał "tylko dzięki Rosji".

Goszczącego dziś na antenie Radia ZET, Pawła Jabłońskiego, wiceministra spraw zagranicznych, zapytano o właśnie te żądania Kremla wobec naszego kraju. „Trudno zaszczycać tego rodzaju bzdury oficjalną odpowiedzią” - skwitował na wstępie polityk.


"Mogę powiedzieć tyle, Wołodin też wątpię, żeby nie znał historii, ale on prawdopodobnie zdaję sobie sprawę z tego, że to Rosja będzie musiała zapłacić za zbrodnie, których dopuszcza się na Ukrainie, i to sumy wielokrotnie większe"

– przyznał Jabłoński.


Przypominając fakty historyczne, wskazał, że to właśnie "Polska utraciła po II wojnie światowej ogromną część swojego terytorium na rzecz Związku Sowieckiego", dodając, że "dzisiaj tam są inne państwa, nikt w Polsce tego nie kwestionuje".


Jego zdaniem, to "Rosja podważa granice i to Rosja będzie płacić za to, co zrobiła na Ukrainie, nie Polska".

"Będą chcieli nawet 10 razy tyle"

Wiceszef MSZ przyznał jednak jasno, że należy spodziewać się samych najgorszych rzeczy, jeśli chodzi o stronę rosyjską. Dodał, że "będą padały pewnie bardzo ostre słowa".

Być może nawet podwyższą nam tę kwotę. Może nawet 10 razy tyle"

– ocenił.


Wiceminister spraw zagranicznych przypomniał ponadto, że globalnie mamy zamrożone w tej chwili ok. 300 mld rosyjskich rezerw i aktywów.


Te pieniądze muszą być przeznaczone na pomóc Ukrainie, odbudowę Ukrainy, pomoc państwom, które Ukrainę wspierają. To się wydarzy

– powiedział Paweł Jabłoński.








22.05.2023 09:41



Rosja zapłaci Polsce zadośćuczynienie za II wojnę światową? 

„Raport już powstaje”


Instytut Strat Wojennych pracuje nad raportem o reparacjach od Rosji. O tym fakcie poinformował dziś na antenie TVP Info w programie #Jedziemy wiceminister spraw zagranicznych Arkadiusz Mularczyk.

Jak dodał polityk - "musi być to solidne opracowanie, pokazujące zarówno cały aspekt okupacji, jak i eksploatacji państwa polskiego".



We wrześniu 2022 roku opublikowany został raport o stratach wojennych, jakie nasz kraj poniósł w konsekwencji niemieckich zbrodni na Polakach. Od tamtej pory polska dyplomacja prowadzi liczne rozmowy, odwiedza różne kraje po to, aby przybliżyć światu historię II wojny światowej. A szczególnie strat, jakie nasz kraj poniósł w trakcie jej trwania - i po. Dziś Arkadiusz Mularczyk, w niemieckiej stolicy, ma odbyć szereg spotkań z niemieckimi politykami. Tematem przewodnim tychże rozmów ma być właśnie kwestia odszkodowań dla Polski za straty wojenne, która zdaniem wielu niemieckich parlamentarzystów, jest sprawą zamkniętą.


W tym miejscu warto przytoczyć niedawny Twitterowy wpis niemieckiego kanclerza, w myśl którego, "78 lat temu Niemcy i świat zostały wyzwolone spod tyranii narodowego socjalizmu".
"Zawsze będziemy za to wdzięczni. 8 maja przypomina, że demokratyczne państwo nie jest oczywistością. Powinniśmy je chronić i bronić - każdego dnia"

– napisał Olaf Scholz w mediach społecznościowych w rocznicę zakończenia II wojny światowej.
"Niemcy - ofiary nazistów, Polacy - współpracownicy nazistów"



Kwestię "budowania" historii na nowo poruszono dziś na antenie TVP Info.

"Część elit niemieckich buduje pewną alternatywną rzeczywistość, jeśli chodzi o kwestie II wojny światowej, odwracając rolę sprawców o ofiar. Z Niemców robi się ofiary nazistów, a z Polaków robi się współpracowników nazistów przy Holocauście Żydów"

– mówił wiceszef MSZ w programie #Jedziemy w rozmowie z Michałem Rachoniem.


Mularczyk zaznaczał, że to nie jest żart...

"To są fakty, w tym kierunku idzie cała propaganda, narracja budowana w Niemczech. Ten proces trwa od lat. Chodzi o to, żeby zmyć odpowiedzialność z Niemiec za II wojnę światową, by świat zapomniał, że to Niemcy wywołali wojnę i tę narrację przerzucić także na Polskę"

– argumentował wiceminister spraw zagranicznych, dodając, że to właśnie stąd jego dzisiejsza wizyta w Berlinie, gdzie przyjechał z raportem o stratach wojennych przetłumaczonym na język niemiecki.

"Rozpoczynamy dużą dystrybucję tego raportu wśród niemieckich elit i mediów. Każdy niemiecki poseł dostanie ten raport. To konieczne, żeby zatrzymać tą fałszywą narrację dotyczącą II wojny światowej"

– kontynuował.



Polityk uważa, że "jeżeli będziemy konsekwentnie prowadzić tą aktywność w Niemczech i na świecie, to jesteśmy w stanie ten trend negatywny odwrócić i przywrócić prawdę o II wojnie światowej".

"Ale też zmusić Niemców poprzez zawstydzanie ich, okazywanie, że absolutnie nie mają żadnego moralnego prawa, by pouczać innych, ponieważ same się nigdy nie rozliczyły"

– dodał Mularczyk.



Moskwa zapłaci?

W kolejnej części rozmowy, red. Michał Rachoń pytał Arkadiusza Mularczyka o kuriozalne żądania płynące z Kremla. Otóż, przewodniczący rosyjskiej Dumy Państwowe Wiaczesław Wołodin domaga się od Polski 750 mld dolarów odszkodowania. Za co? Za „wyzwolenie spod faszystowskiej okupacji”...

Zdaniem Wołodina Polska "powinna zwrócić Rosji zarówno odzyskane terytoria po II wojnie światowej, jak i środki wydane na nie w latach wojny i powojennych". Przedstawiciel reżimu pokusił się również o stwierdzenie, jakoby nasz kraj istniał "tylko dzięki Rosji".
 
"Musimy nie tylko mówić, ale również przygotowywać raport o odszkodowaniach od Rosji za kilkudziesięcioletnią okupację. Instytut Strat Wojennych pracuje nad takim raportem. To musi być solidne opracowanie, pokazujące zarówno cały aspekt okupacji, ale i eksploatacji państwa polskiego"

– przyznał, zapewniając, że taki raport na pewno powstanie, "ale musi być on dobrze przygotowany i solidnie udokumentowany".


O tę kwestię pytaliśmy kilka miesięcy temu prof. Andrzeja Przyłębskiego, ambasadora Polski w Niemczech w latach 2016-2022, który poinformował nas wówczas, że "w Instytucie Strat Wojennych jest już montowana grupa naukowców, którzy będą liczyć straty na Wschodzie."









"czy da się odbudować przerwany ciąg, który składał się z wielu pokoleń inteligencji polskiej, gość audycji wskazał, że pewnym jest wystąpienie luki pokoleniowej.
- Ona już jest widoczna, chociażby, gdy spojrzymy na nauczycieli akademickich. To pokolenie, które przetrwało wojnę wymiera i w zasadzie mamy już do czynienia z pewną luką - nawet nie tyle liczbową, ile  luką przekazywania pewnych wartości, tradycji i ciągłości intelektualnej elit naszego kraju."


"Potrzebna wielka akcja informacyjna". Józef Orzeł o polskich szansach na odszkodowania od Niemiec - Polskie Radio 24 - polskieradio24.pl


- Może dojść do sytuacji, że z jednego działania, odszkodowania liczonego w bilionach, zrobi się cała sieć działań dotyczących konkretnych odszkodowań dla konkretnych rodzin, firm czy miast i miejscowości - mówił o polskich roszczeniach od Niemiec za straty poniesione podczas II wojny światowej Józef Orzeł, szef Klubu Ronina.


Józef Orzeł zauważył, że termin prawny "reparacje" nie jest właściwy. Idąc tą drogą, niczego nie uzyskamy, należy pójść drogą odszkodowań, to otwiera drogę prawną - podkreślał.


- To wymaga wielkiej akcji państwa polskiego przede wszystkim sieci kancelarii prawnych, które udzielałyby pomocy prawnej, aby przed sądami polskimi, niemieckimi czy amerykańskimi dopominać się konkretnych odszkodowań. Gdyby ta sieć została zrealizowana, a sądy zostały zasypane setkami czy tysiącami pozwów o odszkodowania od państwa niemieckiego, to interesujące jest to, co działoby się dalej. (…) Wierzyłbym w akcję, która musi być równolegle wspomożona akcją informacyjną na temat naszego raportu o stratach wojennych Polski (...). Gdyby zrobić z tego wielką akcję, to ciśnienie moralno-polityczne zmusiłoby państwo niemieckie do poważnego dialogu z Polską w tej sprawie - zaznaczył gość audycji.

Przypomniał, że rekompensata terytorialna na zachodzie za ziemie utracone na rzecz Związku Radzieckiego nie była wystarczająca, ponieważ państwo polskie jest mniejsze niż przed II wojną światową. Jarosław Kaczyński dodał, że obszary te zostały mocno zniszczone i ograbione w czasie działań wojennych. Prezes Prawa i Sprawiedliwości podkreślił, że to Niemcy wywołały wojnę, dopuściły się w Polsce zbrodni i nie zostały wystarczająco ukarane.
 
Polska domaga się od Niemiec reparacji za straty materialne i niematerialne w wysokości 6 bilionów 220 miliardów 609 milionów złotych, zrekompensowania ofiarom agresji i okupacji niemieckiej oraz ich rodzinom wyrządzonych im szkód i krzywd, a także systemowych działań mających na celu zwrot zagrabionych z Polski w trakcie wojny dóbr kultury, które znajdują się obecnie w Niemczech.







>"Boją się, że reparacje mogłyby naruszyć ich budżet i reputację w świecie. A do tego wywołać efekt puszki Pandory" - powiedział prof. Przyłębski, zaznaczając, że "Niemcy to wszystko monitorują"<