Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą III RP. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą III RP. Pokaż wszystkie posty

sobota, 18 maja 2024

PGR-y






przedruk



Bartosz Panek:

wciąż żywa jest żałoba po pegeerach



16.05.2024




Polska Agencja Prasowa: Dlaczego postanowiłeś się zająć reportażami literackimi? Czy są one uzupełnieniem twoich reportaży dźwiękowych?

Bartosz Panek: Kilka lat temu rozważałem odejście z radia. Pomyślałem wtedy, że może warto by było spróbować opowiadać historie inaczej, niż robiłem to dotychczas, czyli nie dźwiękiem, ale również za pomocą tekstu. A że miałem mniej więcej 35 lat, to uznałem, że jest to najwyższy czas, aby pomyśleć o pierwszej poważnej, reporterskiej książce.

Postanowiłem w niej opisać historię mieszkających w Polsce Tatarów. Ukazała się w lipcu 2020 r., w środku pandemii. Ta książka była przełomem w moim myśleniu o tym, co potrafię i czym mógłbym się zajmować.

PAP: Swoją najnowszą książkę poświęciłeś Państwowym Gospodarstwom Rolnym…

B.P.: Historia pegeerów w dużej mierze jest wciąż nieopowiedziana. Po 35 latach od rozmów przy Okrągłym Stole i przemianach politycznych w Polsce warto się przyjrzeć temu, co wydarzyło się w wyniku transformacji w tych miejscach – a były one specyficzne, były wręcz światem osobnym i równoległym do tego, który funkcjonował w latach 1945-1989, a nawet później. Ludzie, którzy żyli i pracowali w pegeerach, zasługują na to, żeby ich historie zostały usłyszane oraz zrozumiane.


Ta książka powstała z czystej ciekawości. Wracając z okolic Białegostoku, z dokumentacji do książki tatarskiej, ustawiłem tak nawigację, aby poprowadziła mnie bocznymi drogami. Nie chciałem już jechać drogą S8, którą znałem prawie na pamięć. Jadąc drogami wojewódzkimi, powiatowymi i gminnymi, trafiłem do wsi Grądy-Woniecko.

Moją uwagę zwróciło osiedle bloków – po jednej stronie drogi znajdowało się ich około dziesięciu, po drugiej nieco mniej. Do tego wyrastał obok czteropiętrowy budynek otoczony drutem kolczastym, przy którym znajdowało się boisko do koszykówki. W czasie kiedy tamtędy przejeżdżałem, wytatuowani mężczyźni z gołymi torsami rozgrywali mecz. Pomyślałem, że jest to jakiś surrealizm, w ogóle nie wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi.

Zapamiętałem ten obrazek i po powrocie do domu zacząłem sprawdzać. Okazało się, że Grądy-Woniecko były siedzibą dawnego wielkiego, popisowego Kombinatu Łąkarskiego Wizna. Z kolei w dawnym hotelu robotniczym od końca lat 90. mieści się półotwarty zakład karny.

PAP: Z jakim obrazem rozpocząłeś pracę nad książką? Jak zmieniał się on w trakcie pracy?

B.P.: Pierwszy obraz był pochodną tego, co kiedyś usłyszałem lub przeczytałem o Państwowych Gospodarstwach Rolnych - że ludzie, którzy pracowali niegdyś w pegeerach, cechują się wyuczoną bezradnością, że bezrobocie jest strukturalne, dziedziczne. Analizy dotyczące dawnego państwowego rolnictwa były naukowe, ale pomiędzy wierszami można wyczuć stereotypizowanie, a nawet miękki hejt. Chciano pokazać tamten świat jako upośledzony, gorszy, a ludzi, którzy stracili pracę, jako tych, którzy żyją w rezerwatach i sięgają po pierwotne mechanizmy przetrwania. Swoją pracę nad książką rozpocząłem z obrazem sporego chaosu i dużego nacechowania.

Natomiast książkę kończę z zupełnie innym obrazem. Dla mnie jest to obraz gorzkiego wymiaru transformacji, której koszty były nierówno rozłożone. Były przecież grupy społeczne, w tym byli pracownicy pegeerów i ich rodziny, którzy na transformacji stracili. I nie mówię tylko o utracie pracy. Do tego dochodzi również wykluczenie transportowe, ekonomiczne oraz społeczne. Kiedy rozmawiałem z bohaterami i bohaterkami mojego reportażu, w ich wypowiedziach wciąż wyczuwalna jest gorycz. Większość z nich wskazywała na to, że za tamte krzywdy nikt im do dzisiaj nie zadośćuczynił.

PAP: Jak zatem o pegeerach opowiadali twoi rozmówcy?

B.P.: PGR był mocno zhierarchizowaną strukturą, mam jednak wrażenie, że udało mi się porozmawiać ze wszystkimi grupami. W książce wybrzmiewa zatem głos zarówno tych osób, które pracowały przy krowach, trzodzie chlewnej czy na polu, jak i przedstawicieli średniej kadry zarządzającej oraz dyrektorów. Taka układanka daje dobry wgląd w krajobraz tego, czym był PGR, oraz pozwoli odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ludzie decydowali się pracować tam przez całe życie, a wielu mieszka w tym miejscu do dzisiaj.

Wszyscy są świadomi, jak ciężka i niewdzięczna była to praca. Kiedy w połowie lat 60. socjolog Marek Ignar zrobił badania dotyczące prestiżu różnych zawodów, robotnik w pegeerze był na 27. miejscu na 30 możliwych pozycji. Niżej był tylko m.in. kontroler biletów w tramwaju i sprzątaczka. Uważano także, że pracownicy pegeerów nie mają nic swojego, tylko pracują na rzecz wyobrażonego dziedzica. Nie był to już co prawda ziemianin czy potomek magnaterii, tylko państwo.

Pracownicy z pegeerów nie cieszyli się też szacunkiem rolników indywidualnych. Niejednokrotnie mogłem usłyszeć historię, że jeśli dwoje młodych zaczynało się ze sobą spotykać, a jedno z nich było z pegeeru, to pojawiał się opór ze strony rodziców-gospodarzy. Uważano, że ktoś, kto pochodzi z pegeeru, nie jest dobrym kandydatem na żonę czy męża.

Z kimkolwiek bym jednak rozmawiał, wraca wątek żałoby po pegeerach. Chociaż były one nieidealne, zhierarchizowane, wręcz patriarchalne, a czasami nawet przemocowe, to w odczuciu moich bohaterów i bohaterek dawały poczucie względnie spokojnego, poukładanego i przewidywalnego życia. To była ich największa wartość. Początek lat 90. przyniósł radykalną zmianę. Nawet jeśli likwidacja wielu pegeerów była rozłożona na lata, ten mechanizm zburzył dotychczasową strukturę i poukładany świat.

PAP: Jak wyglądała praca nad książką?

B.P.: Początkowo zamierzałem opisać transformację w wybranych gospodarstwach i wiążące się z tą zmianą problemy. Największa kumulacja pegeerów wystąpiła na ziemiach przyłączonych do Polski po 1945 r. Ale to nie znaczy, że państwowe rolnictwo nie rozwijało się również na ziemiach starych, czyli tych, które należały do Polski przed II wojną światową. Duże kombinaty rolne powstały także na terenach, które zostały wysiedlone w czasie akcji „Wisła”. Generalnie można powiedzieć, że gospodarstwa państwowe powstawały tam, gdzie zabrakło wcześniejszych właścicieli majątków folwarcznych.

Szybko jednak doszedłem do wniosku, że pegeery były do siebie na tyle podobne, że ich przeszłość i życie po życiu można opisać na kilku lub kilkunastu przykładach. Szukałem zatem historii, które pokażą z jak najszerszej perspektywy złożone funkcjonowanie pegeerów, a także skomplikowaną historię powojenną i transformację. Moją metodą było szukanie historii, które emocjonalnie i wiarygodnie złożą się na moją opowieść.

PAP: Czy udało ci się także zedrzeć warstwę stereotypu, kliszy w myśleniu o pegeerach?

B.P. Pierwsze skojarzenie, jakie pojawia się, gdy myślimy o Państwowych Gospodarstwach Rolnych, jest takie, że pracujący tam niegdyś ludzie są roszczeniowi, ciągle czegoś chcą od państwa, wyciągają rękę i mówią „dajcie, dajcie”, a sami niewiele proponują. A tak wcale nie jest. Jest to tylko nasze wyobrażenie.

Jeśli zechcemy poznać tych ludzi, to zobaczymy, jak wielu z nich działa na rzecz lokalnych społeczności, są świetnymi sołtysami i sołtyskami, kandydują do rad gmin i powiatów. Chcą po prostu mieć wpływ na swoją najbliższą okolicę.

Mam wrażenie, że powszechnie uważa się, że jak ktoś urodził się PGR, to co najwyżej może skończyć technikum. Tymczasem wielu ludzi, którzy zajmują dzisiaj wysokie stanowiska – są naukowcami, dziennikarzami, prezesami firm – wychowywało się w pegeerach. Nie jest więc tak, że PGR na zawsze stygmatyzuje i sprawia, że wszystkie kolejne pokolenia są wciągane w czarną dziurę bezradności.

Co prawda większość osób pracujących w pegeerach była robotnikami niewykwalifikowanymi, ludźmi bez dyplomów, jednak nie wszyscy przekazywali ten model swoim dzieciom. Wielu bohaterów i bohaterek, które spotkałem, jeżdżąc dość intensywnie przez całą Polskę przez ostanie trzy i pół roku, mówiło mi, że ich rodzice skończyli tylko sześć klas szkoły podstawowej, ale bardzo chcieli, aby oni uczyli się dalej. Ci rodzice robili więc wszystko, aby na to zarobić - brali nadgodziny, pracowali przez wszystkie możliwe weekendy, brali lepiej płatne dyżury w święta po to, aby ich dzieci miały pieniądze na opłacenie internatu w mieście powiatowym, gdzie była lepsza szkoła. Z kolei latach 90. służyła temu emigracja zarobkowa – wyjeżdżano, nawet jeśli praca była na miejscu, ale nie na tyle atrakcyjna, aby wykształcić dzieci, wysłać na studia do dużego miasta. Świadomość, że od edukacji zależy przyszłość, była zatem silnie obecna. Nie było więc tak, że wszyscy gremialnie odrzucali możliwość awansu, poprawy losu kolejnego pokolenia.

PAP: A jak dzisiaj wygląda infrastruktura popegeerowska? Czy jadąc przez Polskę, zorientujemy się, że to tereny dawnych pegeerów?

B.P.: Zdecydowanie tak. Bardzo charakterystyczne są osiedla, które były budowane jak z kilku szablonów. Stałym elementem są bloki - ustawione równolegle, prostopadle, a czasem ukośnie względem siebie. Do tego w środku osiedla znajduje się centrum usługowe, które albo jest dostosowane do współczesnych wymogów i zrewitalizowane, albo po prostu niszczeje i nie funkcjonuje. Stałym elementem są oczywiście same zabudowania gospodarcze. W niektórych miejscach będą one niszczeć, a w niektórych będą funkcjonować na rynkowych zasadach, ponieważ zostały sprywatyzowane.

Ta infrastruktura jest zatem dziś w różnym stanie, ponieważ dużo zależy od tego, jak kształtuje się lokalna polityka. Inaczej będą wyglądały wioski takie jak Wierzbica w powiecie tomaszowskim, tuż przy granicy z Ukrainą, a inaczej będzie wyglądało osiedle przy dawnym kombinacie w Garbnie pod Kętrzynem albo w Manieczkach pod Śremem. Myślę jednak, że ta infrastruktura popegeerowska zostanie z nami na długie lata.

PAP: Jak zatem powinniśmy patrzeć dziś na pegeery?

B.P.: Bardzo bym chciał, aby PGR było określeniem neutralnym, nienacechowanym w żaden sposób, choć oczywiście mającym swoją historię, skojarzenia, a pewnie także przywołującym traumy. Państwowe Gospodarstwa Rolne są po prostu elementem skomplikowanej historii Polski, która przydarzyła się po 1945 r. Tymczasem osoby pochodzące z pegeerów mają poczucie wstydu czy gorszości. Panuje przekonanie, że pegeerowskie pochodzenie przekreśla kogoś jako pełnoprawnego obywatela wspólnoty społecznej.

Ponadto tam, gdzie było najwięcej państwowych gospodarstw, mieliśmy do czynienia z przekształceniem całej lokalnej gospodarki. Zatem tam, gdzie pegeery zdominowały rynek pracy, w wyniku transformacji pojawiła się czarna dziura. Bez poważnych inwestycji tamtejszy rynek nie dałby rady, a niektóre samorządy do dzisiaj borykają się z problemami. Jeśli również w niektórych powiatach w pegeerach pracowała znaczna większość osób w wieku produkcyjnym, to po zmianach ustrojowych bezrobocie sięgało tam 40 procent.

Państwo ma do odegrania w takich miejscach dużą rolę. „Kroplówki", które w ostatnich latach były pokazywane gminom popegeerowskim, nie rozwiązują sprawy, trochę tylko poprawiają sytuację. We wsiach i osadach popegeerowskich mieszkają jednak ludzie, którzy od wielu lat czekają na gest ze strony państwa – zadośćuczynienie czy chociażby dodatki do emerytur. Pracowali ciężko latami na rzecz państwa, poświęcili swoje zdrowie tej pracy – cierpią na zwyrodnienie stawów, przepuklinę albo pylicę płuc.

Wielokrotnie słyszałem głosy, że górnicy i hutnicy dostali odprawy, a pracownicy pegeerów otrzymali tylko mieszkania, które mogli wykupić za niedużą kwotę – która notabene dla niektórych nie była wcale taka nieduża. Te rany zostały jedynie zaklejone plastrami z zasiłków dla bezrobotnych czy prac interwencyjnych. Rozwiązanie systemowe zaproponowane przez państwo byłoby zatem zamknięciem tej gorzkiej historii, końcem, który można by było potraktować w kategoriach gry fair.



Rozmawiała Anna Kruszyńska





Książka Bartosza Panka „Zboże rosło jak las. Pamięć o pegeerach” ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.



Bartosz Panek – dziennikarz radiowy, reporter, producent i animator środowiska twórców audio. Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego; studiował również na uniwersytecie w Trieście. Autor setek audycji oraz kilkudziesięciu reportaży i dokumentów radiowych, z których wiele było prezentowanych także we Włoszech, Francji, Holandii, Chorwacji, Wielkiej Brytanii i na Litwie. W 2014 r. za reportaż „Chcę więcej” otrzymał prestiżową międzynarodową nagrodę radiową Prix Italia. Autor książki "U nas każdy jest prorokiem. O Tatarach w Polsce". (PAP)




dzieje.pl/artykuly-historyczne/bartosz-panek-wciaz-zywa-jest-zaloba-po-pegeerach






środa, 7 lutego 2024

Stare dokumenty






przedruk



Dr Rafał Brzeski: 

Na tym kłamstwie zbudowano współczesne Niemcy



07.02.2024 21:18


W maju 1949 roku trzy zachodnie mocarstwa, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja nadały pokonanym Niemcom Ustawę Zasadniczą (Grundgesetz), która miała pełnić obowiązki konstytucji zachodnich sektorów okupowanych zwanych Trizonią. Trzy miesiące później, 29 sierpnia, Związek Sowiecki przeprowadził pierwszą próbną eksplozję bomby atomowej. Nie minęły dwa tygodnie a Trizonia została przekształcona w Republikę Federalną Niemiec.

Po kolejnych trzech tygodniach, 1 października, Mao Tse-tung (Mao Zedong) proklamował w Pekinie Chińską Republikę Ludową. Równocześnie na półwyspie koreańskim komuniści z północy szykowali się do podboju południa i wydawało się, że Stany Zjednoczone, pogromca III Rzeszy w Europie oraz cesarskiej Japonii w Azji, są w odwrocie pod naporem komunizmu.



W pachnącej prochem atmosferze Niemcy poczuli się pewniej i 5 stycznia 1950 roku spotkali się trzej byli generałowie Wehrmachtu Hans Speidel, Adolf Heusinger i Hermann Foertsch. Pierwszy był w czasie wojny szefem sztabu feldmarszałka Erwina Rommla, z którym miał bronić Francji przed alianckim lądowaniem. Drugi pracował w sztabie generalnym wojsk lądowych OKH i do jego obowiązków należało referowanie Fuehrerowi położenia wojsk niemieckich na frontach. Trzeci był oficerem w sztabach wojsk okupujących Grecję i Jugosławię. Wszyscy otarli się ździebko o zamach na Hitlera 20 lipca 1944 roku (Heusinger nawet został w nim lekko ranny), co po wojnie umożliwiało im prezentować się w glorii przeciwników nazizmu.


Wedle zachowanych stenogramów generałowie doszli do wniosku, że sytuacja sprzyja Niemcom, gdyż Francja jest słaba a Imperium Brytyjskie trzeszczy. Tak więc liczą się tylko Amerykanie zaś amerykańska kadra oficerska jest mierna i nie ma doświadczenia walk z Armią Czerwoną. Niemcy zostały wprawdzie pokonane, ale przyczyną porażki była przewaga materiałowa stworzona przez potęgę przemysłową USA. Ewentualna integracja niemieckiego żołnierza z projektowaną “Europaarmee” jest możliwa i dałaby Niemcom mocną kartę przetargową do ręki, ale przyszli partnerzy muszą zremilitaryzować Trizonię i spełnić warunki wstępne, w tym muszą:

“zwrócić honor niemieckim żołnierzom” i to nie tylko tym co służyli wWehrmachcie, ale także tym z Waffen SS,

zwolnić z więzień tak zwanych “przestępców wojennych”,

zaprzestać oskarżeń niemieckiej “elity” wojskowej o “militaryzm”,

wstrzymać się od uznania “linii Odra-Nysa” za granicę międzypaństwową.




Konkluzje spotkania generałów zapoczątkowały dyskretną, ale ożywioną dyskusję w niemieckich kołach wojskowych. Jej podsumowaniem było Memorandum z Himmerod, 40 stronicowy bilans tajnego spotkania w opactwie Himmerod, na które kanclerz Konrad Adenauer zaprosił byłych wysokich oficerów Wehrmachtu, by omówić kwestię remilitaryzacji Niemiec. 

Memorandum potwierdziło ustalenia i warunki postawione przez trzech generałów i znalazło się w nim stwierdzenie: “narody zachodnie muszą podjąć publicznie kroki przeciwko krzywdzącemu określaniu byłych żołnierzy niemieckich i muszą dystansować byłe regularne siły zbrojne od zagadnienia zbrodni wojennych”. Pod terminem “byłe regularne siły zbrojne” kryły się Wehrmacht i formacje SS.



Kanclerz Adenauer zaakceptował memorandum i podjął rokowania z mocarstwami zachodnimi. W ich wyniku Naczelny Dowódca Alianckich Ekspedycyjnych Sił Zbrojnych generał Dwight Eisenhower w styczniu 1951 roku przyjął byłych generałów Wehrmachtu Adolfa Heusingera i Hansa Speidla, po czym wydał deklarację zawierającą słowa: “Dowiedziałem się, że istnieje realna różnica pomiędzy niemieckim żołnierzem a Hitlerem i jego grupą przestępczą.... Ze swojej strony nie sądzę, aby niemiecki żołnierz jako taki utracił honor.”


Starania niemieckiego kanclerza i deklaracja przyszłego prezydenta USA zapoczątkowały tworzony dyskretnie, ale konsekwentnie, mit walczącego honorowo “czystego Wehrmachtu”. Protestowali Polacy, zwłaszcza eksperci z Instytutu Zachodniego w Poznaniu. Podawali konkretne przykłady zbrodni wojennych Wehrmachtu popełnionych w czasie kampanii wrześniowej 1939 roku na bezbronnej ludności cywilnej, na jeńcach wojennych, na rannych. Cytowali instrukcje Hitlera jakie wydał 10 dni przed atakiem na Polskę podczas odprawy generałów Wehrmachtu w swej alpejskiej rezydencji Berghof. Rozkazy były jasne: Celem kampanii jest „zniszczenie Polski, czyli likwidacja jej siły żywej… Nie poddawać się żadnym uczuciom litości czy współczucia!…Nie chodzi o to, abyśmy mieli prawo po naszej stronie, lecz wyłącznie o zwycięstwo” - grzmiał Fuehrer.


Nikt nie słuchał Polaków

Protestujących Polaków nie słuchano. Polska była w latach 1950-tych pod sowiecką okupacją, a więc, jak pisali autorzy Memorandum z Himmerod wchodziła w skład “azjatyckich hord” zagrażających “chrześcijańskiemu Zachodowi”. Lektura memorandum wyjaśnia wrześniowe ostrzeżenie aktualnego kanclerza Niemiec Olafa Scholza: “nie chciałbym, żeby jacyś ludzie szperali w książkach historycznych”. Można się bowiem z nich dowiedzieć, że Wehrmacht nie był rycerski, ale zbrodniczy.

Tłumaczą dlaczego kat warszawskiej Woli, generał porucznik Waffen SS, Heinz Reinefarth był po wojnie szanowanym burmistrzem i posłem do Landtagu Szlezwika-Holsztynu. Wyjaśniają dlaczego kiedyś Bonn a teraz Berlin tak konsekwentnie wspiera w Polsce każdy krąg polityczny lub społeczny, kulturowy albo naukowy, który podtrzymuje mity misternie skonstruowane w ramach “odzyskiwania honoru”. 

Stare książki i dokumenty potwierdzają też, że polskie żądania reparacji są uzasadnione. I nie chodzi tu tylko o pieniądze, ale również o rozdrapywanie skorupy kłamstwa, która narosła i trwa wskutek spełnienia przez Dwighta Eisenhowera żądań generałów Wehrmachtu. 

Pożółkłe memorandum obnaża przeniewierstwo amerykańskiego prezydenta, który potwierdzając niemiecką nieprawdę przefrymarczył swój żołnierski honor. Stało się to dawno, ale dzisiaj deklaracja Eisenhowera uświadamia dlaczego ambasada USA w Warszawie nie wsparła polskich starań o uzyskanie reparacji i znacznie cieplej niż wymaga tego dyplomacja afirmuje jawnie pro-niemiecką politykę aktualnej ekipy sprawującej władzę w Polsce. Stare książki i dokumenty mają moc. Inaczej by ich nie palono.



Autor: dr Rafał Brzeski







Dr Rafał Brzeski: Na tym kłamstwie zbudowano współczesne Niemcy (tysol.pl)

Himmerod memorandum - Wikipedia

Memorandum Himmerodera – Wikipedia, wolna encyklopedia


środa, 24 stycznia 2024

Szykują się

 

Rolnicy obalą udawaczy w niemieckim rządzie - to będzie przypominać "anszlus Austrii" - tam też urzędnicy blokowali państwo, aż "panie, Adoff przyszedł i wszystko w trzy mesiące naprawił"! 


W tym czasie...
















Niemieckie media alarmują:

"Obywatele Rzeszy" budują "Królestwo Niemiec"


24.01.2024 13:27


"Tak zwane "Królestwo Niemieckie" masowo rekrutuje nowych członków w całym kraju. Badania przeprowadzone przez Report Mainz pokazują wątpliwe treści, których grupa używa do rekrutacji członków" – alarmuje niemiecki dziennik "Tagesschau".


Ugrupowanie, które władze bezpieczeństwa klasyfikują jako ekstremistyczne i niekonstytucyjne, bo zamiast Republiki Federalnej chce założyć własne państwo, aktywnie pozyskuje obecnie zwolenników. Tylko od grudnia ogłosiła około 20 wydarzeń, głównie na południu i zachodzie Niemiec, w celu utworzenia podgrup i oddziałów

– czytamy w publikacji.


O sprawie jako pierwszy zaalarmował program telewizyjny "Report Mainz", emitowany na antenie niemieckiego nadawcy publicznego ARD. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Saksonii-Anhalt, gdzie mieści się siedziba wspomnianego „Królestwa Niemiec”, informuje o „silnej potrzebie ekspansji” i „różnych środkach stosowanych w celu pozyskania nowych zwolenników”. Działanie grupy potwierdzają także inne ministerstwa i służby bezpieczeństwa.

Grupa ma głosić tezy, że obecna Republika Federalna Niemiec „nie jest suwerenna” i „obecny system należy wymienić”, ponieważ ma on na celu „wyłącznie szkodę ludności, aby ją zniewolić, utrzymać w małych rozmiarach i wykluczyć”.

Jak czytamy, seminaria organizowane przez grupę wielokrotnie skupiały się na pandemii koronawirusa: podnoszono temat szczepień, maseczek, czy „oporu” wobec stosowanych przez władze środków. Odniesienia do pandemii można znaleźć także podczas wydarzenia zorganizowanego w połowie stycznia w Badenii-Wirtembergii.

„Grupy ekstremistyczne oferują alternatywy”


W czasie pandemii szersze grono ludzi nabrało bardzo krytycznego stosunku do państwa (...) W szczególności grupy ekstremistyczne oferują alternatywy. Coraz więcej grup ze sceny "Obywateli Rzeszy" i tych, którzy wierzą w spisek, masowo rekrutuje członków. Celem jest dotarcie do osób, które są wściekłe, bezradne i niezadowolone z polityki rządu federalnego

– komentuje Tobias Meilicke z berlińskiego centrum doradczego „Veritas”. Meilicke dodaje, że „jeśli nie zrobimy czegoś teraz, możemy spodziewać się, że społeczeństwo będzie nadal się polaryzować i że radykalizacja będzie trwała”.


Tymczasem „Królestwo” w dalszym ciągu poszukuje członków. Następne wydarzenie zaplanowano na najbliższy weekend w Nadrenii Północnej-Westfalii

– podsumowuje "Tageschau".


„Obywatele Rzeszy” uznają nieprzerwaną egzystencję przedwojennej Rzeszy Niemieckiej

„Obywatele Rzeszy” to radykalny ruch w Niemczech, negujący prawne istnienie Republiki Federalnej Niemiec i uznający nieprzerwaną egzystencję przedwojennej Rzeszy Niemieckiej.

Członkowie ruchu w konsekwencji nie uznają przepisów niemieckiego prawa, wyroków sądowych czy orzeczeń administracyjnych, co prowadzi do konfliktów z obowiązującym prawem.






Tymczasem w Polsce grupa trzymająca władzę zamyka media i burzy porządek prawny...


W 1939 roku Niemcy napadły na Polskę i wojna ta do dzisiaj jest nieskończona - wygrajmy w końcu tę wojnę,

wtorek, 23 stycznia 2024

Zły komentarz

 








"które przed I WŚ należały do Prus lub Austrii, ale w dwudziestoleciu międzywojennym należały do Polski, są najmłodsze" 


po co taki komentarz?? 



Nie wystarczy napisać Pomorze Gdańskie i Wielkopolska??

Trzeba akcentować, że tam kiedyś Prusy były?? Po co? 

To brzmi jak sugestia, że dawne władztwo Prus ma znaczenie na dzietność w Wielkopolsce.







Zachodnia część Ziem Odzyskanych i Warmia Mazury też kiedyś należały do Prus i co z tego? Dzietność nie jest tam wysoka, więc co? O co chodzi?
Najwyraźniej "widać zabory" w tym wypadku nie działa.






drugi przykład





A może to pokłosie "ten Polak"?
Już się w regionalnej prasie "nauczyli"?



trzeci przykład z ostatnich dni..








niezmiennie w tej polityce - "prymitywni"

i do tego jeszcze: "jakim cudem"!!



"prymitywni", bo lepianki, bo coś tam....

Ale skąd wiadomo, czy te lepianki to nie byli jacyś uciekinierzy?

Jacyś wygnańcy??



Jak ktoś się interesuje budownictwem, historią to na pewno słyszał coś takiego:

"panie, tam ze 20 lat temu to jeszcze stała taka chata, wie pan, ona miała ze 150 lat - i teraz śladu po niej niema!"




Słowianie przede wszystkim budowali z drewna - wiemy z różnych źródeł, że budownictwo drewniane potrafiło być bardzo wyrafinowane - a nie lepianki...

Nie znajdziecie żadnego przykładu na wyrafinowaną sztukę budowalną Słowian sprzed 5000 lat - bo te ich drewniane dwory dawno ze starości się rozpadły !

A potem w to miejsce przyszło średniowieczne budownictwo kamienno - ceglane i razem z podpiwniczeniem całkowicie zniszczyło wszystko cokolwiek zostało w ziemi.

Miasta były drewniane, potem drewniano-ceglane z kamienną podmurówką, aż w końcu głównie ceglane.

I dlatego archeolodzy w centum miasta pod płytą rynku znajdują głównie średniowieczne relikty!


Jak Polacy przejęli od krzyżaków zamek w Malborku, to:

Gdy w 1510 r. utworzono ekonomię malborską Zamek Średni stał się siedzibą podskarbiego ziem pruskich. Jeden z nich, Jan Kostka, nie chcąc mieszkać w zimnych murach skrzydła wschodniego polecił wybudować sobie drewniany dworek na dziedzińcu zamkowym.


 "panie, w tych murach to tylko wilka można dostać!"



Tak było!



Mówienie o starożytnych Słowianach "prymitywni" jest całkowicie nieuprawnione.











Dom z bali w USA








Portland, Oregon, 1938. 

czwartek, 18 stycznia 2024

Jesteśmy w stanie wojny (z Niemcami)



A nie mówiłem??? (20)





przedruk





„Czy Rzesza w granicach z 1937 r. należy do Unii Europejskiej?”



29.11.2023
19:44



„Czy jest jakiś ostateczny moment i ostateczne zakończenie, które prowadzi od wojny do pokoju?” – pyta profesor Gabriella Blum z Harvard Law School i nie znajduje odpowiedzi.


Przez tysiąclecia takim „momentem” był traktat pokojowy. Najstarszy znany traktat pochodzi z 1269 roku przed Chrystusem i zakończył wieloletnią wojnę Hetytów z Egipcjanami. Jego kopia wystawiona jest w nowojorskiej siedzibie ONZ. Oryginał wersji hetyckiej (na wypalonej tabliczce glinianej) jest w muzeum w Istambule, a wersję egipską można obejrzeć wykutą hieroglifami na murach dwóch świątyń w Karnaku. Od tego czasu, przez blisko 3300 lat, normą stosunków międzypaństwowych było spotkanie reprezentantów walczących stron i negocjacje uwieńczone kończącym wojnę solennym traktatem pokojowym.


„Jesteśmy w stanie wojny”

Komu to przeszkadzało, trudno powiedzieć. Jeszcze pierwsza wojna światowa zakończyła się konferencją pokojową i traktatem wersalskim, ale druga już nie. Odbyte po kapitulacji sił zbrojnych III Rzeszy spotkanie liderów wielkich mocarstw zwane konferencją poczdamską podjęło wiele decyzji, opierając się na niezbywalnych prawach zwycięzców, ale ich ostateczne zatwierdzenie w większości odesłano do konferencji pokojowej, która miała się odbyć, ale się nie odbyła. Wspomniany na wstępie „ostateczny moment” zakończenia wojny jeszcze nie nastąpił, co pozwala niemieckiemu Trybunałowi Konstytucyjnemu orzekać, że Trzecia Rzesza istnieje w granicach z 1937 roku. Sytuację tę profesor Witold Modzelewski skomentował ze swadą:

 „My wciąż jesteśmy w stanie wojny z tym potworkiem prawnym (nie podpisano pokoju), więc możemy wznowić działania wojenne, aby przepędzić owe «władze Rzeszy» na cztery wiatry. Działania możemy podjąć na całym terytorium owej Rzeszy, a organy istniejącego tam państwa (RFN) niech się w to nie wtrącają, bo nie z nimi jesteśmy w stanie wojny…”.


Tanisha Fazal, profesor nauk politycznych z uniwersytetu stanu Minnesota, ocenia, że w drugiej połowie XX wieku liczba międzypaństwowych konfliktów zbrojnych nie zmniejszyła się znacząco, ale liczba formalnych traktatów pokojowych kończących wojny „dramatycznie spadła”. Jej zdaniem przyczyną jest strach przed odpowiedzialnością. 

Postępowania i wyroki Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze po II wojnie światowej oraz Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii w Hadze sprawiły, że przywódcy państw oraz sił zbrojnych unikają formalnego wypowiedzenia wojny z obawy, że zarówno politycy, jak wojskowi mogą być po zakończeniu walk oskarżeni przed kolejnym Trybunałem Międzynarodowym o naruszenia prawa i zbrodnie wojenne. 

Dobitnym przykładem jest zarządzona przez Putina „specjalna operacja wojskowa” na Ukrainie.

Według Kremla to, co się dzieje na Ukrainie, to operacja o charakterze policyjnym niewymagająca formalnego wypowiedzenia, a więc nie ma żadnej wojny ani drastycznych zbrodni wojennych karanych zgodnie z międzynarodowym prawem. A jak nie ma wojny to i traktat pokojowy niepotrzebny, a jak nie ma traktatu, to nie ma gdzie zapisać ustaleń dotyczących reparacji wojennych.

Takie zawieszenie w próżni traktatowego zakończenia działań wojennych może się opłacić. Ot, konflikt sam się zaczął, sam przycichł i wygasł. Nie ma o czym mówić. Celują w tym Niemcy. Jeśli w grę wchodzą granice z Polską, to z ostatecznym ustaleniem należy poczekać do konferencji pokojowej i stosownego traktatu. Jeśli chodzi o reparacje wojenne dla Polski, to „sprawa została już dawno załatwiona”.











„Czy Rzesza w granicach z 1937 r. należy do UE?”

Profesor Modzelewski zwrócił uwagę jeszcze na inny paradoks, pytając:
Czy istniejąca do dziś Rzesza w granicach z 1937 r. należy do Unii Europejskiej?

Traktat Ustanawiający Wspólnotę Europejską z 25 marca 1957 roku podpisali imieniem Republiki Federalnej Niemiec kanclerz Konrad Adenauer oraz sekretarz stanu do spraw zagranicznych Walter Hallstein. Niby sprawa jest jasna, ale dwa lata wcześniej niemiecki „sąd ostatniego słowa”, czyli Federalny Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe orzekł (sygnatura akt 1 BvF 1/55), że

 „Republika Federalna Niemiec jest tożsama z Rzeszą Niemiecką w granicach z 31 grudnia 1937 roku”.

Rząd i Trybunał zgodnie uznają, że Republika Federalna jest jedynym następcą prawnym Rzeszy Niemieckiej i na tej podstawie posiada wyłączny mandat do jej ziem w granicach z 1937 roku. 

Wygląda więc na to, że Trzecia Rzesza jest jednak członkiem Unii Europejskiej. Niezły chaos prawny zostawiła nam Konferencja Poczdamska. „Czy kupując mieszkanie w Szczecinie, stajemy się jego właścicielem, skoro tam jest wciąż owa «Trzecia Rzesza»”? – pyta profesor Modzelewski i dodaje: „prawo własności ziemi jest zaś najważniejszym prawem obywatelskim”. Święte słowa, ale nie ma się z czego cieszyć. 

Wspomniana profesor prawa z Harvardu Gabriella Blum uważa, że w przypadku wojny „ziemia, ropa naftowa lub dostęp do szlaków handlowych należą do ludzi zamieszkujących terytorium objęte konfliktem”. 

Sterowani z Berlina eurokraci pośpiesznie forsują w Brukseli unijne superpaństwo, w którym każde państwo narodowe zostanie zredukowane do okręgu administracyjnego, ot takiego Generalnego Gubernatorstwa. Prawo weta zostanie skasowane. O własności ziemi pewnie będzie rozsądzał Europejski Trybunał Praw Człowieka. 

W prawicowej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD) od dwóch lat działa Erika Steinbach, była szefowa Związku Wypędzonych. Tych co w 1945 roku na rozkaz Reichsfuehrera Himmlera uciekali za Odrę przed armią sowiecką lub decyzją Konferencji Poczdamskiej zostali przesiedleni z naszych Ziem Odzyskanych. Niemcy nie uznają postanowień Konferencji Poczdamskiej, ponieważ nie byli na niej stroną. AfD pnie się ostro w sondażach i urasta na drugą siłę polityczną w Niemczech. Erika Steinbach czeka już w dołkach startowych, by poprowadzić prawnuków „wypędzonych”.

Strach się bać.





Autor: dr Rafał Brzeski
Data: 29.11.2023 19:44






Dr Rafał Brzeski: Według niemieckiego stanu prawnego Rzesza Niemiecka istnieje w granicach z 1937 roku


15.11.2023
21:11


Przed kilkoma dniami śledziłem na platformie X (dawniej Twitter) ciekawą dyskusję nad relacjami polsko-niemieckimi oraz o polityczno-prawnym bezpieczeństwie zachodniej granicy RP. Była to dyskusja merytoryczna, a jeden z uczestników zamieścił tegoroczne stanowisko Ministerstwa Spraw Zagranicznych w tej materii.


Zgodnie z historyczną rzeczywistością, a nie obiegowym poglądem, MSZ stwierdził, że

 „z uwagi na bezwarunkową kapitulację niemieckich sił zbrojnych w maju 1945 roku i następującą w ślad za nią likwidacją niemieckiej państwowości z Rzeszą Niemiecką nie zawarto ani rozejmu… ani traktatu pokojowego”. Przypomnę, że 8 maja 1945 roku w Reims i dobę później w Berlinie kapitulowały Wehrmacht, Luftwaffe i Kriegsmarine. W imieniu państwa, czyli Rzeszy Niemieckiej, nie kapitulował nikt.

W obu wersjach (Reims i Berlin) instrument o tytule „Wojskowy Akt Poddania” w punkcie 4 stwierdza, że zostanie on zastąpiony – w niczym go nie naruszając – przez „ogólny instrument poddania narzucony przez Narody Zjednoczone, lub w ich imieniu, który znajdzie zastosowanie do całości NIEMIEC wraz z niemieckimi siłami zbrojnymi”. 

Niestety ani Narody Zjednoczone, ani nikt w ich imieniu nie „narzucił” Rzeszy Niemieckiej „ogólnego instrumentu poddania”.




Fb - zrzut ekranu z 8 lutego 2024 r. ok. 22:00
Niemcy najwyraźniej nie uznają, żeby Królewiec należał do Rosji...



Brak formalnej kapitulacji „całości Niemiec”, to znaczy państwa i jego sił zbrojnych, skutkował i skutkuje prawnymi manewrami obliczonymi z jednej strony na wykręcenie się Niemiec od odpowiedzialności za wojnę, zbrodnie wojenne, zniszczenia i grabieże, a z drugiej do kwestionowania granicy między Polską a Niemcami i jej rewizji na korzyść Niemiec.


Dokumentacja potwierdzająca jest bogata, a najbardziej znaczące są w niej orzeczenia Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe. Oto wybór:


„Rzesza Niemiecka istnieje”


Orzeczenie z 25 września 1952 roku stwierdza, że Rzesza Niemiecka istnieje nadal jako „jedność państwowoprawna”.

Orzeczenia z dnia 4 maja 1955 roku (sygnatura akt 1 BvF 1/55) w rozdziale III, punkt 1 wyjaśnia: „Ustawa Zasadnicza traktuje Niemcy jako państwo, które obejmuje cały naród niemiecki w granicach z 31 grudnia 1937 roku i które istnieje również obecnie”. Natomiast w punkcie 2 Trybunał dodaje: „Rząd Federalny uważa… że Republika Federalna Niemiec jest tożsama z Rzeszą Niemiecką w granicach z 31 grudnia 1937 roku. Republika Federalna nie tworzy jednak całości, a jedynie tę całość reprezentuje”. Tym razem pojęcie „całość” obejmowało całe tereny Rzeszy Niemieckiej z 1937 roku, czyli również obszar NRD oraz nasze Ziemie Odzyskane.


Orzeczenie z 22 września 1955 roku stwierdza: „Miasto Breslau… (chodzi o Wrocław) należy po dziś dzień do terytorium Rzeszy Niemieckiej, dla którego zasięgu miarodajne są granice z 31 grudnia 1937 roku… Co prawda w okręgu tym ciągle jeszcze niemożliwe jest działanie niemieckiej suwerenności prawnej, ale nie oznacza to, że przestała ona istnieć”.


Orzeczenie z 17 sierpnia 1956 roku potwierdza, iż Rzesza Niemiecka „pomimo załamania w 1945 roku nie uległa likwidacji”.









„Traktat Poczdamski nie obowiązuje Niemiec”

Obok orzeczeń istotne są również dokumenty stanowiące tak zwaną pozycję prawną. 

Doskonały znawca prawa międzynarodowego profesor Alfons Klafkowski przedstawił pozycję prawną Ziem Odzyskanych i polsko-niemieckiej granicy „na świeżo” w 1946 roku. 

I tak w Jałcie Roosevelt, Churchill i Stalin uznali, że „z ostatecznym wyznaczeniem swej granicy zachodniej Polska powinna zaczekać do układu pokojowego”. Granicę na Odrze i Nysie ustalono i wyznaczono jej przebieg podczas Konferencji Poczdamskiej. Ostateczne zatwierdzenie odesłano jednak do planowanej konferencji pokojowej i traktatu pokojowego kończącego II wojnę światową. W okresie przedtraktatowym ziemie na wschód od linii Odra–Nysa Łużycka oddano w Poczdamie w zarząd państwa polskiego. 

Znamienne, ale niemiecki tekst umowy poczdamskiej wspomina w kontekście tych terenów o „przejściu pod administrację państwa polskiego”, natomiast francuski tekst stwierdza jasno, że chodzi o „byłe terytoria niemieckie”, którymi „administruje państwo polskie”. W tekście angielskim użyto terminu „administration”, co w anglosaskim znaczeniu obejmuje władzę prawodawczą, wykonawczą i sądową. Przykładem może być termin administracja amerykańska lub waszyngtońska, czyli cały aparat władzy państwowej, a nie zarządcę dozorców z szuflami do odgarniania śniegu, jak się rozumie administratora w Europie kontynentalnej.

IX rozdział umowy poczdamskiej stwierdza też dobitnie, że Ziemie Odzyskane nie mogą być uważane za część sowieckiej strefy okupacyjnej, ani też nie podlegają kompetencjom sojuszniczej Komisji Kontroli nad Niemcami (German Control Commission), która do 1949 roku suwerennie rządziła okupowaną Rzeszą Niemiecką. Wynikający z umowy stan prawny świadczy, że ziemie leżące na wschód od polsko-niemieckiej granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej są bezdyskusyjnie polskie i zdaniem głównego oskarżyciela brytyjskiego w Procesie Norymberskim Sir Hartley’a Shawcrossa granice Polski „nie mogą być kwestionowane nawet na ostatecznej konferencji pokojowej”.

Niemiecka wersja pozycji prawnej ziem na wschód od granicy Odra–Nysa jest konsekwencją przyjętej opinii, że umowa poczdamska z 1945 roku w niczym nie wiąże prawnie Niemiec, gdyż Rzesza Niemiecka nie była jej stroną i nie uczestniczyła w Konferencji w Poczdamie. Stąd orzeczenia Federalnego Trybunału Konstytucyjnego o istnieniu Rzeszy Niemieckiej w granicach z 1937 roku i podtrzymywanie tezy, że kwestia niemiecka pozostaje otwarta aż do konferencji pokojowej i traktatu pokojowego. A jeśli pozostaje otwarta, to Polska nie posiada suwerennego władztwa nad Ziemiami Odzyskanymi, a tylko nimi tymczasowo zarządza. Podobnie aż do zawarcia regulacji pokojowej z Niemcami na konferencji pokojowej, tymczasowy jest charakter polskiej granicy na Odrze i Nysie.
  





„Obowiązek przywrócenia jedności państwa”

Powyższa pozycja prawna stanowi fundament polityki Berlina wobec Warszawy, co podkreśla orzeczenie Trybunału w Karlsruhe z dnia 31 lipca 1973 roku (sygnatura akt 2 BvF 1/73), gdzie w punkcie (d) Trybunał stwierdza:


Żaden organ konstytucyjny Republiki Federalnej Niemiec nie może zrezygnować z politycznego celu, jakim jest przywrócenie jedności państwa; wszystkie organy konstytucyjne są zobowiązane do działania na rzecz osiągnięcia tego celu.

Nieco dalej orzeczenie zobowiązuje instytucje państwa do dbałości, aby „roszczenie do zjednoczenia” nie zostało zapomniane w Niemczech oraz do jego „wytrwałej obrony” na zewnątrz kraju. W kontekście tym Trybunał w punkcie (g), powołując się na art. 23 Ustawy Zasadniczej (Grundgesetz), „zabrania rządowi federalnemu przyjmowania w traktatach pozycji zależnej, która uniemożliwi legalne, samodzielne włączenie innych części Niemiec, uzależniając ten akt od zgody drugiej strony traktatu”.

Skoro Trybunał zabrania niemieckiemu aparatowi władzy rezygnować z obowiązku „przywrócenia jedności państwa”, to jak ocenić wartość układów polsko-niemieckich dotyczących granicy na Odrze i Nysie? 

We wspomnianym na wstępie stanowisku polski MSZ stwierdza:

 „Z sukcesyjnymi państwami Rzeszy Niemieckiej, czyli RFN i NRD, zawierane były traktaty nie noszące charakteru traktatu pokojowego, ale regulujące niektóre sprawy tradycyjnie rozstrzygane w takich traktatach”. Dyskutanci na platformie X przywoływali układ z 7 grudnia 1970 roku. Niemieckie stanowisko wobec tego układu (oraz układu ze Związkiem Sowieckim) określiła rezolucja wszystkich partii Bundestagu z 17 maja 1972 roku, która stwierdza krótko:

Układy nie wykluczają uregulowania problemu Niemiec w traktacie pokojowym i nie stwarzają żadnej podstawy prawnej dla istniejących dziś granic.

Kropkę nad „i” postawił Trybunał Konstytucyjny, który 7 lipca 1975 roku orzekł, że postanowienia terytorialne układu z grudnia 1970 roku należy rozumieć jako konkretyzację wyrzeczenia się siły w stosunku do granic, a nie jako ich uznanie. Mówiąc prościej, w układzie z 7 grudnia 1970 roku Niemcy nie uznały granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej, a jedynie wyrzekły się użycia siły lub groźby jej użycia w celu jej zmiany.

Wszystko może być nam odebrane

Podpisany 14 listopada 1990 roku traktat o potwierdzeniu granicy istniejącej między Polską a Niemcami nie wnosi nowych elementów w stosunku do układu z 1970 roku. To, co było w 1970 roku w treści Artykułu I, znalazło się 20 lat później w treści Artykułów 1, 2 i 3. 

Wiele wskazuje, że w niemieckiej pragmatyce również nie zaszły większe zmiany w stosunku do opinii Federalnego Trybunału Konstytucyjnego, że postanowienia terytorialne układu należy rozumieć jako konkretyzację wyrzeczenia się siły w stosunku do granic, a nie jako ich uznanie. 

Świadczy o tym choćby prowadzona różnymi drogami ekonomicznymi, demograficznymi, kulturowymi i agenturalnymi pełzająca germanizacja polskich Ziem Odzyskanych. Jak najbardziej pokojowa i bez użycia siły. Jeszcze nie jest do końca skuteczna, ale już jest niesłychanie niebezpieczna. Zwłaszcza obecnie. Trzeba uważać. Wszystko, co zostało nam w Poczdamie dane, może być odebrane.




PS: Chętnym głębszych studiów dokumentów polecam pracę: Witolda M. Góralskiego (oprac.) „Prawno-polityczne aspekty zachodnioniemieckiego rewizjonizmu”, Warszawa, 1980. tom 1 i 2. Jest dostępna w co lepszych bibliotekach, w tym w Bibliotece Sejmowej.



Autor: dr Rafał Brzeski
Data: 15.11.2023 21:11










Witold Modzelewski

Czy istniejąca do dziś „Rzesza w granicach 1937 r.” należy do Unii Europejskiej?



Ponoć niemiecki Trybunał Konstytucyjny (mimo że jego członków „powołują politycy”, dla Antypisu to oczywiście nie jest to jakiś „neotrybunał”) kilkukrotnie orzekł, że wciąż istnieje Rzesza Niemiecka w granicach 1937 r., czyli istotna część terytorium Rzeczypospolitej Polskiej należy do kogoś innego.

Niedawno byłem we Wrocławiu i nikt nie poinformował, że odwiedzałem inne państwo, w dodatku ponoć istniejące nieprzerwanie od czasów gdy rządził tam znany z kart historii polityk narodów socjalistycznych z charakterystycznym wąsem oraz zaczesaną grzywką; kształconej (?) metodą online dziatwie przypomnę, że nazywał się Adolf Hitler, był kanclerzem owej Rzeszy a jego partia (NSDAP) wygrała wybory w 1933 r. i cieszyła się do 1945 r. (może dłużej?) masowym poparciem prawdziwych Niemców. Chyba owa „Tysiącletnia Rzesza” istnieje niezależnie od znanego nam państwa pod nazwą Republika Federalna Niemiec, która się „zjednoczyła” z samą sobą poprzez anschluss byłej Niemieckiej Republiki Demokratycznej w 1991 r.

Czy warto przejmować się urojeniami jakichś ubranych w togi sędziowskie polityków, którym wciąż marzy się istnienie jakiejś „Rzeszy”? W końcu niezbyt przejmujemy się wymuszeniami Parlamentu Europejskiego, który uznaje za „nielegalne” niektóre organy państwa polskiego. W końcu ów parlament ma przecież jakąś władzę dotyczącą nas Polaków, a panom i paniom z owego Trybunału możemy tylko życzyć jak najszybszego zakończenia pandemii.

Może jednak dla porządku jakiś organ naszego kraju wypowiedziałby się na temat? Czy moi znajomi, którzy niedawno kupili sobie działkę w Sudetach mieszkają jeszcze w Polsce czy w (Trzeciej) „Rzeszy w granicach z 1937 r.”? Mamy przecież tyle ważnych organów broniących praw obywateli. Prawo własności ziemi jest zaś najważniejszym prawem obywatelskim. 







Poprzedni Rzecznik Praw Obywatelskich chyba się nie zająknął na ten temat, ale nie mamy już nowego, w dodatku zaproponowanego przez PiS i Antypis: może coś nam o tym powie? Czy kupując mieszkanie w Szczecinie stajemy się jego właścicielem skoro tam jest wciąż owa „Trzecia Rzesza”? Oczywiście wiem, że moje gadanie nie ma żadnego znaczenia, bo przecież nasi liberałowie są aż tak zaangażowani w walkę w obronie demokracji przed „pisowskim rządem”, że nie mają czasu na takie tam duperele.

Jeżeli istnieje wciąż „Trzecia Rzesza”, to nie jest ona członkiem Unii Europejskiej, bo o ile mi wiadomo ten facet z wąsem i grzywką (czyli jej ostatni kanclerz) popełnia samobójstwo przez powstaniem Unii Europejskiej (ze strachu?). Kto jest więc organem reprezentującym to państwo? Może ma jakiś rząd na uchodźstwie lub „tajny rząd niemiecki”, podobny do tego, któremu podporządkował się Piłsudski w 1914 r.? My wciąż jesteśmy w stanie wojny z tym potworkiem prawnym (nie podpisano pokoju), więc możemy wznowić działania wojenne aby przepędzić owe „władze Rzeszy” na cztery wiatry. Działania możemy podjąć na całym terytorium owej Rzeszy a organy istniejącego tam państwa (RFN) niech się w to nie wtrącają, bo nie z nimi jesteśmy w stanie wojny, bo łączą nas silne więzy przyjaźni jako członka nie tylko Unii Europejskiej ale przede wszystkim Mitteleuropy.

Czy w przypadku, gdy wspomniany na stępie Trybunał będzie się upierać, że istnieje wciąż owa „Rzesza”, to czy Republika Federalna Niemiec jest z nią również w stanie wojny, podobnie jak jej dwa główni sojusznicy militarni, czyli USA i Zjednoczone Królestwo? Jest wiele pytań, na które powinniśmy uzyskać odpowiedź znanych nam autorytetów. W stanie wojny ową „Rzeszą” był Związek Radziecki, którego już nie ma od końca 1991 r. Oznacza to, że współczesna Rosja na pewno powinna stanąć w obronie RFN przed anschlussem ze strony owej „Rzeszy”.




Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych







Sędzia SN: Obserwujemy bezprawne „wygaszenie” państwa prawa


18.01.2024
17:30



Obserwujemy bezprawne „wygaszenie” państwa prawa. Jest oczywiste, że trzeba będzie od nowa odbudować struktury Państwa Polskiego, niezwłocznie odwracając jawnie niekonstytucyjne skutki faktyczne antykonstytucyjnego zamachu stanu – twierdzi dr hab. Kamil Zaradkiewicz, sędzia Sądu Najwyższego.

W czwartek Trybunał Konstytucyjny orzekł, że zmiany w mediach publicznych, dokonywane przez ministra kultury Bartłomieja Sienkiewicza oraz jego nominatów, są niezgodne z konstytucją.

„Przepisy Kodeksu spółek handlowych o rozwiązaniu i likwidacji spółki rozumiane w ten sposób, że z mocy samej ustawy obejmują także publiczne rtv - niekonstytucyjne” – podkreślono i dodano, że „wszelkie decyzje wydane ws. publicznej rtv na podstawie przepisu Kodeksu spółek handlowych o odwołaniu członka zarządu przez walne zgromadzenie - nie wywołują żadnych skutków prawnych”.

Niedługo po wyroku Trybunału Konstytucyjnego resort kultury wydał odpowiedź, w której stwierdził, że czwartkowy wyrok TK „nie ma jakiejkolwiek doniosłości prawnej”.

Oświadczono, że „orzeczenia i uchwała wydane w ostatnich latach przez Europejski Trybunał Praw Człowieka oraz Sąd Najwyższy, odnoszące się do obecnej konstrukcji Trybunału Konstytucyjnego, w tym całokształtu okoliczności obsadzenia i funkcjonowania tej instytucji, potwierdzają, że nie jest to niezależny i bezstronny sąd konstytucyjny, a jego wyroki wydane z udziałem tzw. sędziów dublerów nie mają mocy powszechnie obowiązującej i nie są ostateczne” i „należy je pomijać w obrocie prawnym jako nieistniejące”.



Sędzia SN komentuje

Sędzia Sądu Najwyższego dr hab. Kamil Zaradkiewicz uważa, że „obserwujemy bezprawne «wygaszenie» państwa prawa”.

„Jest oczywiste, że trzeba będzie od nowa odbudować struktury Państwa Polskiego, niezwłocznie odwracając jawnie niekonstytucyjne skutki faktyczne antykonstytucyjnego zamachu stanu (bo skutków prawnych akty zamachowców nie wywołują)” – podkreślił sędzia.

Zdaniem Zaradkiewicza w sprawie tego, co dzieje się obecnie w Polsce, należy „zacząć tworzyć nowe podstawy prawne w postaci odpowiednich ustrojowych aktów prawnych”.


Autor: Kacper Pawowicz
Data: 18.01.2024 17:30








Czy jak już wygramy wojnę z Niemcami to to wszystko też będzie nasze?








Obszary Niemiec, gdzie Polacy stanowią największą mniejszość 





Wygrajmy w końcu tę wojnę, wygrajmy wojnę z Niemcami.











7 luty 2024





Jeszcze o nieistniejącym traktacie pokojowym Polska - Niemcy...

Czy ZSRR i Niemcy podpisały traktat pokojowy??




przedruk z ostanich stron dokumentu pdf:



Studia zachodnie 18

Zielona Góra 2016



Wanda Jarząbek 
Instytut Studiów Politycznych, Polska Akademia Nauk 

Sprawa podpisania traktatu pokojowego z Niemcami w polityce państwa polskiego w latach 1945-1990



[...]

Podsumowanie 



 W okresie powojennym stosunek Polski do podpisania traktatu pokojowego ewoluował. Prace nad traktatem są odbiciem kilku zmiennych: sytuacji międzynarodowej, statusu Polski oraz sposobu postrzegania interesu państwowego przez jej władze. W początkowym stadium prac zakładano, że decyzje poczdamskie mają charakter ostateczny i przebieg granicy zostanie jedynie formalnie zaakceptowany w traktacie pokojowym. Wraz z pojawianiem się głosów kwestionujących definitywność decyzji poczdamskich, rozpoczęto też akcję dyplomatyczną, której celem było przekonanie przedstawicieli państw zachodnich do zasadności przebiegu granicy. Także w okresie powrotu do prac nad traktatem po 1958 roku tematyka ta zajmowała kluczowe miejsce. 


 Ważny element prac przygotowawczych stanowiły kwestie związane ze zrekompensowaniem przez Niemcy strat, które poniosło państwo polskie i jego obywatele w czasie II wojny światowej. Terminologia stosowana na określenie roszczeń od Niemiec nie była jednorodna i często posługiwano się wymiennie pojęciami reparacje i odszkodowania, dookreślając, czy chodzi o indywidualne, czy o charakterze państwowym. W niejasnych okolicznościach 23 sierpnia 1953 roku, w ślad za porozumieniem podpisanym między ZSRR i NRD, rząd PRL przyjął oświadczenie o „zrzeczeniu się z dniem 1 stycznia 1954 roku spłaty odszkodowań na rzecz Polski”. Były one wypłacane na mocy decyzji poczdamskich z puli ZSRR, pobieranej głównie z jego strefy okupacyjnej, ale nie obejmowały odszkodowań indywidualnych. Powrót do żądań o charakterze reparacyjnym był ze względu na stosunki panujące w bloku niemożliwy, starano się więc znaleźć możliwości uzyskania świadczeń dla obywateli i wyrównania spraw natury ekonomicznej, nie będących reparacjami. Po zakończeniu drugiego kryzysu berlińskiego nie prowadzono już właściwie szeroko zakrojonych prac nad traktatem pokojowym. Uznano, że możliwość powrotu do rozmów mocarstw na ten temat jest znikoma. 


Kwestie graniczne starano się rozwiązać poprzez uzyskanie poparcia mocarstw dla ostatecznego przebiegu granicy, dwustronne rozmowy polsko-niemieckie, a także wprowadzenie zapisów o przestrzeganiu status quo do zobowiązań międzynarodowych, na przykład Aktu Końcowego KBWE. Inne sporne sprawy, jak choćby odszkodowawcze, próbowano rozwiązać w formule dwustronnej, choć należy tu nadmienić, że sposób, w jaki to czyniono, nie zawsze odpowiadał interesowi ofiar. W momencie, gdy doszło do sytuacji, w której po otwarciu muru berlińskiego bliskie było zjednoczenie Niemiec, państwo polskie rozpoczęło starania o zabezpieczenie polskich interesów zgodne z nową sytuacją międzynarodową. Za paradoks można by uznać, że RFN, która od momentu powstania odkładała ostateczne decyzje graniczne do czasu podpisywania traktatu pokojowego z rządem zjednoczonych Niemiec, nie 288 Wanda Jarząbek chciała, aby w momencie przezwyciężania podziału Niemiec w dokumentach znalazły się odniesienia do traktatu pokojowego czy uregulowania pokojowego. Prace nad traktatem pokojowym odzwierciedlają też stan stosunków z Moskwą. 


W 1947 roku Warszawa odstąpiła od dotychczasowego kierunku prac i przyjęła optykę Moskwy. W czasie drugiego kryzysu berlińskiego, PRL starała się w pracach nad traktatem uwzględniać własne interesy, choć niekoniecznie informowano o tym Moskwę. Niemniej wynikało to nie tyle z przyjęcia, iż to Kreml decyduje o stanowisku państw należących do jego strefy wpływów, co raczej z trafnego rozpoznania sytuacji międzynarodowej i uznania, że do poważnych rozmów na temat traktatu pokojowego nie dojdzie. Po 1989 roku i rozpadzie bloku wschodniego Warszawa starała się zabezpieczyć polskie interesy w obliczu faktu jednoczenia się Niemiec. Stosunki z Moskwą były poprawne, ZSRR popierało Warszawę w jej staraniach o wzięcie udziału w konferencji 2 + 4. Ówczesny rząd, wyłoniony w częściowo wolnych wyborach z 4 czerwca 1989 roku, na skutek biegu wydarzeń został zmuszony do szukania form traktatowych, które jeśli nie byłyby formalnie traktatem pokojowym, to przynajmniej mogłyby zostać uznane za wzmiankowaną w porozumieniach poczdamskich regulacje pokojową. W tym okresie nie było już właściwie poza Polską państw, które miałyby interes prawny w dążeniu do wypracowania i podpisania traktatu pokojowego z Niemcami. Mocarstwa odpowiedzialne za wykonanie postanowień poczdamskich nie miały także interesu politycznego w forsowaniu takiego rozwiązania. W związku z tym po II wojnie światowej nie doszło do podpisania traktatu pokojowego ze zjednoczonymi Niemcami





zbc.uz.zgora.pl/Content/45824/PDF/14_jarzabek_sprawa.pdf


14_jarzabek_sprawa.pdf (uz.zgora.pl)




P.S. 8 luty 2024 r.



7 lutego 2024 r. w rosyjskiej prasie - komentarz Dmitryja Łyskowa - rzecznika gubernatora Obw. Królewieckiego:


"Na początek radzimy polskiemu dowódcy wojskowemu, aby otworzył podręcznik do historii i przeczytał go uważnie. Obwód kaliningradzki nie jest terytorium okupowanym, to terytorium, które w wyniku traktatu pokojowego przeszło do Związku Radzieckiego i jego następcy, Federacji Rosyjskiej. Po drugie, nasz region jest bardzo niezawodnie chroniony przez siły Floty Bałtyckiej, więc jestem pewien, że mieszkańcy naszego regionu nie mają się czego obawiać"



No właśnie nie widzę (w internecie nic nie znalazłem), żeby ZSRR podpisało z Niemcami traktat pokojowy.

I widzę - na tej niemieckiej mapie z 1965 roku, dzisiaj znalezionej na fb "Historical maps", że Niemcy nie uznają, żeby Królewiec należał do Rosji.




Wygrajmy w końcu tę wojnę, wygrajmy wojnę z Niemcami.







Traktaty pokojowe [po II wojnie światowej], 10 lutego 1947 r. | Dokumenty XX wieku (doc20vek.ru)


„Czy Rzesza w granicach z 1937 r. należy do Unii Europejskiej?” (tysol.pl)

Dr Rafał Brzeski: Według niemieckiego stanu prawnego Rzesza Niemiecka istnieje w granicach z 1937 roku (tysol.pl)

Czy istniejąca do dziś „Rzesza w granicach 1937 r.” należy do Unii Europejskiej? - ISP Modzelewski (isp-modzelewski.pl)

teraz rozumiecie, skąd to wszystko...

Prawym Okiem: Fakty, ale takie inne (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Wojna z Niemcami (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Plaga cmentarna (maciejsynak.blogspot.com)

Najbardziej polska gmina w byłym NRD. "Za kilkanaście lat nie będzie tu żadnego Niemca" - WP Finanse


Sędzia SN: Obserwujemy bezprawne „wygaszenie” państwa prawa (tysol.pl)




mapy w powiększeniu:


OnlMaps: "1965 German map of Europe, bef…" - Mastodon

mapa rok 1960 świata – Szukaj w Google

OnlMaps: " Niemiecka mapa Europy z 1965 roku, przed uznaniem... " - Mastodont





sobota, 30 grudnia 2023

Znowu: widać zabory...











Mieszkańcy Małopolski, Podkarpacia i Świętokrzyskiego płacą swoje rachunki najsumienniej – wynika z rankingu rzetelności przygotowanego przez Krajowy Rejestr Długów i Rzetelną Firmę. Najgorszej z płatnościami radzą sobie konsumenci z Pomorza, Warmii i Mazur oraz Dolnego Śląska.


Eksperci Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej i Rzetelnej Firmy przeanalizowali kwoty zadłużenia w poszczególnych regionach oraz ich wielkość i zaludnienie. Porównali łączny dług w każdym województwie w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców, średnią wartość zaległości statystycznego dłużnika w każdym z nich oraz wielkość odsetka osób zadłużonych wśród wszystkich mieszkańców.


Jak wskazuje Katarzyna Starostka z Rzetelnej Firmy, często ostatnie miejsca w takich rankingach zajmują regiony najbardziej zaludnione. "W tak dużych skupiskach ludności łączne zadłużenie dłużników jest zawsze największe, zatem od lat jako najmniej rzetelni byli wymieniani mieszkańcy województw śląskiego i mazowieckiego. A zaraz za nimi wielkopolskiego, małopolskiego i dolnośląskiego" - wskazała. Dodała, że wzorem płatniczej rzetelności są zaś Małopolanie.

Prezes Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej Adam Łącki zauważył, że pięć najbardziej rzetelnych województw leży na terenach dawnej Rzeczpospolitej, na których ludność jest osiadła od stuleci. "Piątka najbardziej nierzetelnych zlokalizowana jest na ziemiach przejętych po II wojnie światowej i zamieszkałych przez ludność napływową. To pokazuje, jak duży wpływ na nasze zachowania mają więzi lokalne" - wskazał.

Dodał, że tam, gdzie ludzie się znają od pokoleń, znacznie większą uwagę przykłada się do opinii sąsiadów i nie robi rzeczy, które nie są społecznie akceptowane - np. nie robi się długów. "A z drugiej strony to pokazuje też, jak długo te więzi muszą się budować" - przekazał Adam Łącki.




Jaki z tego wniosek?

Że trzeba pilnować kraju jak oka w głowie.

Drobiazgowo!

Jak w aptece!!







www.wnp.pl/finanse/ranking-mieszkancy-malopolski-podkarpacia-i-swietokrzyskiego-rzetelnie-placa-rachunki,785642.html





niedziela, 20 czerwca 2021

Dlaczego II RP zrezygnowała z Mińska.

 


Prof. Waingertner o Traktacie Ryskim

2021.03.18


Hasłem polskiej delegacji w Rydze w marcu 1921 r. stała się budowa państwa jednolitego narodowo. W gronie tej delegacji – oczywiście z wyjątkiem piłsudczyków – uważano, że idea federacyjna zawiodła: Litwa nie chciała z Polską sojuszu, Białoruś była ciągle tworem niesprecyzowanym, jeśli chodzi o dążenia niepodległościowe, a Ukraińcy okazali się za słabi, aby stworzyć własne państwo – mówi Polskiej Agencji Prasowej prof. Przemysław Waingertner, historyk z Uniwersytetu Łódzkiego.

ROMAN DMOWSKI W 1921 R., A ZA NIM OBÓZ NARODOWY, POSTRZEGAŁ BOLSZEWIKÓW JAKO STAN WYŁĄCZNIE PRZEJŚCIOWY. NA JAKICH PRZESŁANKACH ZOSTAŁA OPARTA TA OCENA?

Roman Dmowski uważał, że Rosja powróci albo do stanu sprzed puczu bolszewickiego, czyli kształtującej się Rosji republikańskiej, albo nastąpi restytucja władzy carskiej. Polegając na swoich wcześniejszych doświadczeniach z okresu zaborów, endecy sądzili ponadto, że z państwem rosyjskim Polska będzie mogła ułożyć sobie stosunki, a także w tej Rosji odnaleźć sojusznika przeciwko państwu niemieckiemu.

Nie powinniśmy zatem postrzegać Rosji jako czynnika pierwszoplanowego w polityce Narodowej Demokracji – takim czynnikiem była bowiem wrogość do Niemiec rozumianych jako największe zagrożenie dla Polaków, polskości, dla funkcjonowania państwa polskiego. To nastawienie było bardzo głęboko zakotwiczone już od przełomu XIX i XX w. w myśli politycznej narodowej demokracji. Nie była to zatem postawa prorosyjska, ale antyniemiecka.

ROSJA BYŁA PRZECIEŻ JEDNYM Z PAŃSTW ZABORCZYCH. CZY DMOWSKIEMU TO NIE PRZESZKADZAŁO?

Na argument, że Rosja była przecież głównym zaborcą, Dmowski odpowiadał, iż faktycznie tak było, ale wyłącznie w kontekście terytorialnym. Do Rosji zostały włączone bowiem obszary, na których ludności etnicznie polskiej mieszkało stosunkowo mało. Inaczej było w przypadku Wielkopolski, Pomorza czy ziem zachodniej i centralnej Polski, które padły głównie łupem Prus. Dmowski był narodowcem – ten punkt widzenia musimy przez cały czas brać pod uwagę. Dla niego Polska nie oznaczała tylko terytorium, ale, mówiąc obrazowo, nade wszystko wspólnotę narodową, ideą nadrzędną był dla niego naród polski.

JAK ZATEM DMOWSKI OCENIAŁ WOJNĘ POLSKO-BOLSZEWICKĄ? NADAL WIERZYŁ W SOJUSZ PRZECIWKO NIEMCOM?

Punktem wyjścia do odpowiedzi na to pytanie jest nakreślenie obrazu Polski, który Dmowski starał się wpoić swoim zwolennikom i przedstawić Polakom jako racjonalny. Polska miała być bowiem państwem narodowym, nie było zatem mowy o wielonarodowej i wieloetnicznej RP. Oczywiście ambicje Dmowskiego sięgały również na wschód, ale te obszary miały zostać włączone do państwa polskiego nie na zasadzie federacji, ale jako integralna część RP. Uważał, że atrakcyjność i dominująca pozycja Polaków, tradycje historyczne oraz przewaga żywiołu polskiego będą na tyle istotne, że mniejszości narodowe zostaną spolonizowane czy wręcz powrócą na łono polskości.

W tym kontekście Dmowski patrzył na wojnę z Rosją. Kwestię granic wyznaczała tzw. Linia Dmowskiego, która włączała zachodnią Białoruś i zachodnią Ukrainę do państwa polskiego, ale w sposób integralny. Było to w jego mniemaniu racjonalne i do przyjęcia dla Rosji bolszewików.

TO ZUPEŁNIE INNA KONCEPCJA NIŻ IDEA FEDERACJI PROMOWANA PRZEZ PIŁSUDSKIEGO…

Dmowski mówił, że Polska przetrwa jedynie jako silne państwo narodowe, zbudowane na żywiole polskim. Z kolei Józef Piłsudski uważał, że polskie państwo narodowe nie jest w stanie przetrwać ze względu na szczupłość granic implikowaną pojęciem państwa narodowego – a nie można przecież w nieskończoność włączać terytoriów na wschodzie i dążyć do tego, aby było to państwo jednolite pod względem narodowościowym. Był zdania, że przyszłość Polski leży w związku wielonarodowym. Ten najbardziej znany schemat to oczywiście Polska-Litwa-Białoruś-Ukraina, który Ignacy Paderewski z patosem określał mianem Stanów Zjednoczonych Europy Wschodniej.

WSPOMNIAŁ JUŻ PAN PROFESOR O LINII DMOWSKIEGO. PIERWOTNIE UWZGLĘDNIAŁA ONA MIŃSZCZYZNĘ WRAZ Z MIŃSKIEM. W WYNIKU POSTANOWIEŃ TRAKTATU RYSKIEGO MIŃSK ZNALAZŁ SIĘ JEDNAK POZA GRANICĄ POLSKI…

Dmowski nie brał udziału w delegacji, ponieważ w tym czasie miał spore problemy zdrowotne. Eksponentem obozu narodowego i głównym jego reprezentantem na posiedzeniu w Rydze był Stanisław Grabski. Można wręcz powiedzieć, że w trakcie rozmów nastąpiła swoista konfuzja ze strony bolszewików, którzy naprawdę byli przygotowani na to, aby Mińszczyznę z Mińskiem oddać Polsce. Akurat pod względem negocjacji dotyczących terytorium bolszewicy byli bardzo elastyczni.

Warto przypomnieć wcześniejszą postawę Lenina wobec zawarcia pokoju z Niemcami – uważał, że nieważne, jakie terytoria Sowieci oddadzą, ponieważ jest ważne, aby przetrwała rewolucja, bo i tak te tereny zostaną potem odzyskane. W przypadku Polski widać pokłosie takiej postawy.




Pierwotna koncepcja granic II RP przedstawiona podczas konferencji pokojowej w Paryżu – tzw. Linia Dmowskiego – na tle granic Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Kolorem czerwonym zaznaczono regiony, w których Polacy stanowili większość



DLACZEGO ZATEM ZREZYGNOWANO Z MIŃSZCZYZNY?

Przesłanka była jedna – właśnie to, że w odróżnieniu od Piłsudskiego hasłem polskiej delegacji stała się budowa państwa jednolitego narodowo. W gronie tej delegacji – oczywiście z wyjątkiem piłsudczyków – uważano bowiem, że idea federacyjna zawiodła: Litwa nie chciała z Polską sojuszu, Białoruś była ciągle tworem niesprecyzowanym, jeśli chodzi o dążenia niepodległościowe, a Ukraińcy okazali się za słabi, aby stworzyć własne państwo.

Wobec tego uważano, że musimy oprzeć się na własnym żywiole, który nie może być nadmiernie rozwodniony na Kresach Wschodnich. W związku z tym Mińszczyznę należy oddać bolszewikom i pilnować własnych i wykrojonych bardziej racjonalnie granic.

STOJĄCY NA CZELE SOWIECKIEJ DYPLOMACJI ADOLF JOFFE UWAŻAŁ, ŻE ENDECY ZOSTALI PRZEZ NIEGO MAKSYMALNIE WYKORZYSTANI. CZY FAKTYCZNIE NARODOWI DEMOKRACI ZOSTALI PRZEZ SOWIETÓW WYKORZYSTANI?

Celem obozu narodowego była budowa silnej Polski, która skutecznie miała w przyszłości oprzeć się jakimkolwiek zakusom rosyjskim i niemieckim. Z kolei celem delegacji sowieckiej była budowa państwa sowieckiego, które w przyszłości jeszcze się upomni o zrealizowanie hasła eksportu rewolucji, co wciąż było oficjalną polityką bolszewików. Dopiero Stalin stwierdził, że teoria permanentnej rewolucji i jej eksportu jest bzdurą, ponieważ należy budować socjalizm w jednym państwie.

Zatem Grabski wychodzący z punktu widzenia silnej Polski oraz Joffe wychodzący z kolei z punktu widzenia przetrwania bolszewizmu, który w przyszłości będzie mógł dokonywać ekspansji, zgodzili się na to, że granica polsko-sowiecka ma właśnie wyglądać tak, a nie inaczej.

CZY W MIĘDZYWOJNIU DMOWSKI ZMIENIŁ SWOJĄ OPINIĘ DOTYCZĄCĄ TRWAŁOŚCI USTROJU BOLSZEWIKÓW?

W dwudziestoleciu międzywojennym bolszewicy już okrzepli, a na zachodzie Europy panowało przekonanie, że trzeba zatem z tym państwem jakoś ułożyć stosunki, spróbować je spacyfikować na forum Ligi Narodów, włączyć w krwiobieg europejski.

Ukoronowaniem tego typu prób było chociażby próba włączenia Związku Sowieckiego jako gwaranta bezpieczeństwa w Europie Wschodniej w okresie promowania francuskiej koncepcji tzw. paktu wschodniego. Miało być to takie wschodnie Locarno – Francja miała stabilizować Zachód, a Związek Sowiecki w połączeniu z państwami środkowoeuropejskimi Wschód. Trzeba zatem widzieć cały kontekst, aby móc prawidłowo osądzić Dmowskiego, który wyraźnie chciał być politykiem nowoczesnym, odwołującym się do tradycji dyplomacji europejskiej.

Zdanie Dmowskiego i obozu narodowego było właściwie takie, że to państwo bolszewickie będzie się zmieniać, wręcz już się zmienia – ta ideologia, którą widzieliśmy w okresie Lenina czy Trockiego, w okresie Stalina zaczęła zanikać. Oczywiście Rosja nadal nie miała nic wspólnego z demokracją, ale było to mimo wszystko państwo przewidywalne, z którym można się układać gospodarczo, czerpać korzyści ze współpracy.

MAJĄC NA UWADZE TO, CO PRZYNIOSŁA PRZYSZŁOŚĆ, KTÓRA Z WIZJI GEOPOLITYCZNEGO PROGRAMU POLSKI OKAZAŁA SIĘ SŁUSZNA – DMOWSKIEGO CZY PIŁSUDSKIEGO?

Mamy szereg argumentów wzajemnie się znoszących, które wspierają oba programy. Idea federacyjna była o tyle słuszna, że zakładała wyjście naprzeciw idei prawa narodów do samostanowienia, które przecież święciło wtedy na świecie triumfy. Mówiliśmy, że nie budujemy wielkiej Polski dla Polaków, ale Rzeczpospolitą tolerancyjną, republikańską, w której współżyją żywioły, a Polacy, Białorusini, Ukraińcy i Litwini pracują z sobą jako wolni z wolnymi i równi z równymi. Ponadto jeśli faktycznie przyłoży się linijkę do mapy, to przemawia do wyobraźni argument Piłsudskiego, że im mocniej Polska się rozepchnie na mapie między Moskwą a Berlinem, tym bardziej będzie państwem stabilnym, bo ta przestrzeń uniemożliwi bezpośrednią współpracę Rosji i Niemiec.

Z drugiej strony można jednak powiedzieć, że 1921 r. i Traktat ryski, ale także wcześniejszy przebieg wojny polsko-bolszewickiej pokazały, że nie było nadmiernej chęci współpracy ze strony wschodnich partnerów. Czy w świetle tych faktów program federacyjny był w ogóle realny i czy słusznie zdiagnozowaliśmy stan świadomości naszych ewentualnych partnerów na wschodzie? Można jednak powiedzieć, że daty 1 i 17 września 1939 r. pokazały dobitnie, że Piłsudski miał jednak rację. Polska mała, narodowa, wbita między Rosję a Niemcy po prostu nie była w stanie oprzeć się żadnemu z tych dwóch państw, nie mówiąc już o sojuszu dwóch tradycyjnych przeciwników Warszawy.

JAKA MOGŁA BYĆ ZATEM SŁUSZNOŚĆ ARGUMENTACJI DMOWSKIEGO?

Dmowski postrzegał program federacyjny jako anachronizm, bo odwoływał się do I RP, a przecież narody chciały już żyć odrębnie. Proszę zwrócić uwagę – w oczach jednych była to nowoczesność, z kolei w drugich anachronizm. Dmowski sądził, że wielonarodowa RP będzie targana sprzecznościami narodowościowymi i nie wypracuje konsensu, dlatego należy postawić na państwo narodowe. Można jednak powiedzieć, że koncept Rzeczypospolitej narodowej, którą Dmowski uważał za ideał, w okresie dwudziestolecia międzywojennego okazał się nieracjonalny.

Pomysł, aby ludność polska spolonizowała wschodnie mniejszości narodowe, spalił na panewce, bowiem w dwudziestoleciu mieliśmy do czynienia z bardzo przyspieszonym dojrzewaniem narodowościowym tych grup. Okazuje się, że atrakcyjność polskości i hasło polonizacji nie było chwytliwe.

Zarówno polityka kooperacji, którą proponował na Wołyniu wojewoda Henryk Józewski, jak i polityka ostrych represji u schyłku lat trzydziestych zakończyły się fiaskiem. Nie powinniśmy rozpatrywać tego w kategoriach zaniechań i win ze strony mniejszości, które nie chciały być lojalne czy państwa polskiego, które nie wychodziło im naprzeciw. Mówimy po prostu o sprzeczności interesów – państwo polskie, nawet gdyby było bardzo liberalne, nie byłoby w stanie zrealizować nadrzędnego postulatu suwerenności niepodległości mniejszości narodowych, ponieważ wówczas II RP mogła oznaczać właściwie buforową Polskę narodową wbitą między Poznań a rzekę San.


Rozmawiała Anna Kruszyńska, dzieje.pl










https://belsat.eu/pl/news/18-03-2021-dlaczego-ii-rp-zrezygnowala-z-minska-prof-waingertner-o-traktacie-ryskim/