Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

wtorek, 7 września 2021

Warto się sobie przyjrzeć.

 A innym jeszcze bardziej.


Poniższą opinię oparłem na tekście - w języku rosyjskim - pana Dzermanta, który był poddany automatycznemu tłumaczeniu przeglądarki.

Odnoszę się więc do tłumaczenia, podanego poniżej.




Warto czytać różne punkty widzenia, również dlatego, by dostrzegając sprzeczności u innych - przyjrzeć się lepiej sobie i zastanowić, czy i ja nie postępuję podobnie.


Przyglądanie się sobie stosowałem na studiach, ale kiedy zacząłem interesować się polityką, a potem o tym pisać, to często stosowałem ogólniki.


Pierw nie zastanawiasz się nad tym, bo dla ciebie jest jasne, że odnosisz się do agresorów, a nie do przeciętnego człowieka, potem przychodzi refleksja, że przecież tego jednak nie podkreśliłeś i porządnych ludzi w Niemczech to może zrazić. Mogą się przecież ze mną całkowicie zgadzać i też będą potępiać działania Werwolfa, odcinać się od polityki niemieckiej agentury.


Nie jest dobrze wrzucać wszystkich do jednego worka, jak prawi stare porzekadło.


Stąd min. stosuję Małą i Wielką literę, gdy piszę o nacji niemieckiej, dla odróżnienia – złoczyńców od sprawiedliwych.



Pan Dzermant tu na przykład tego nie robi. A powinien. Powinien docenić to, że nie każdy przedstawiciel polskiego rządu bezkrytycznie popiera działania UE.

W spostrzeżeniu pana Dzermanta widać to jak na dłoni – zamiast tego jednak, woli on pluć na ogół Polaków wspominając rozbiory - zdaje się, uważa je za coś właściwego, a nawet jak się wydaje – ma z tego tytułu satysfakcję.


To jest kalka tego, co można wyczytać w propagandzie dla Rosjan w rosyjskim internecie. Satysfakcja z rozbiorów i pogarda dla narodu.


Brakuje tu chłodnej kalkulacji i rozeznania, wiedzy historycznej, a przede wszystkim brakuje obiektywnej oceny, jakiej spodziewamy się po człowieku nauki.



Tragedia Polaków jaką była kradzież wschodnich województw Polski jest wg pana Dzermanta dziejową sprawiedliwością, pisze to całkowicie bez refleksji nad tym, że te tereny wydały wielkich wspaniałych Polaków wielce zasłużonych dla polskiej kultury, podkreśla on wyłącznie domniemane krzywdy doznane od „polskich panów”, uważając polskie tereny - tereny, którego kulturę stwarzali z dziejowego zbiegu okoliczności -  Polacy - za własne.

Białorusini nawet polskich pisarzy i poetów uważają za białoruskich. 


Znowu – jest to kalka z rosyjskiej propagandy.


Wg stanowiska białoruskich oficjeli, 17 września był dniem wyzwolenia Białorusi spod jarzma Polski, która podobno tępiła przejawy języka białoruskiego.


A jaki jest status języka białoruskiego na Białorusi obecnie?

W jakim języku przemawia do narodu prezydent Białorusi?

W jakim języku prowadzone są programy telewizyjne?

W jakim języku są publikowane pańskie teksty?

Gdzie na sb.by jest zakładka wyboru języka rus/ bel?

belta.by taką zakładkę ma, ale sb.by już nie.


Naprawdę, wszystko jest po białorusku?


Może słoń na ucho mi nadepnął, ale moim zdaniem mówi się głównie po rosyjsku.


Białorusini nie zostali wyzwoleni w 1939 roku, tylko tak to określono w propagandzie.

Białorusini przez cały okres ZSRR byli poddawani zruszczeniu i jak widać proces ten nadal się nie zakończył i nadal jest kontynuowany.


I pisma pana Dzermanta są tego jaskrawym przykładem.


Pisze on min.:

Jest mało prawdopodobne, aby sprawa doszła do nowych podziałów, ale politycy starej Europy, zmęczeni odwiecznym polskim geopolitycznym awanturnictwem, mogą bezpośrednio uzgodnić z Moskwą i Pekinem bliższą i wzajemnie korzystną współpracę.

[Вряд ли дойдет дело до новых разделов, но политики Старой Европы, устав от вечного польского геополитического авантюризма, могут напрямую договориться с Москвой и Пекином о более тесном и взаимовыгодном сотрудничестве.]


Pan Dzermant zarzuca Polsce, czy też panu Ziobro, że postępuje "dwulicowo", że "oszukuje na dwóch frontach", że ma stanowisko, które "ma posmak hipokryzji i dwulicowości" - a jednocześnie sam ma takie stanowisko, no bo jak inaczej określić jego postępowanie, gdzie z jednej strony potępia UE za niepraworządność i ataki na Białoruś - a z drugiej z satysfakcją przypomina, że ta UE może do spółki z Rosją dokonać kolejnego NIEPRAWORZĄDNEGO podporządkowania sobie Polski jakimś rodzajem bata - rozbiorem, czy czymś innym - pan Dzermat w zawoalowany sposób daje czytelnikom do zrozumienia, że on doskonale wie, że tzw. "dziejowa sprawiedliwość" i odebranie Polsce jej wschodnich województw było BEZPRAWNE.

Można odnieść wrażenie, że nie wadzi mu, że UE stosuje bezprawie - dopóki to nie narusza jego interesów.

Zbójecka napaść na Polskę panu Dzermantowi najwyraźniej nie przeszkadza, za to przeszkadza mu oczywiście, gdy to jego się teraz napada.

Zapytam wprost:

panie Dzermant, kto panu napisał ten tekst??


FSB czy BND?

A może jednak KGB??


To wyrażenie "politycy starej Europy, zmęczeni odwiecznym polskim geopolitycznym awanturnictwem" jest żywcem wzięte z rosyjskiej i niemieckiej antypolskiej propagandy, a jest bezpośrednio spisane z "Traktatu o rabowaniu głupków", który niemiecka agentura czytuje swoim rosyjskim dzieciom przed snem.


Zupełnie jak to wyszlifowane niemieckie zdanie propagandowe, o którym już kilka razy pisałem, a które w różnych wersjach krąży po polskim internecie: "A dlaczego nie spróbujesz pióra Lamy? Jest takie śmakie owakie i ma zielony kolor".




Panie Dzermant - ogólniki nie mają znaczenia. 


ZSRR złamało Traktat Ryski i takie są fakty. 


Nie było w tamtych czasach żadnej państwowości białoruskiej i Polska ma wszelkie prawo do terenów, które jej odebrano.  

To, że dotychczas żaden rząd nie podjął działań zmierzających do odzyskania tych terenów - nic nie znaczy. To nie pańska sprawa, kiedy i jak oni zostaną za to osądzeni.


Prawo jest prawo.

Inna sprawa, jak to teraz naprawić.


Panie Dzermant, pan znajduje się pod zgubnym wpływem "kolorowej rewolucji" - tej z 1918 roku.

Pan się otrząśnie z tego!


Niech pan zaprzestanie sączenia antypolskiego jadu do głów naszym Białorusinom - z Grodna, Brześcia, Szczuczyna, Słońska, Papierni, Dereczyna, Siniawki, Pińska,  Lidy i innych miast i wsi z tych terenów. 


To są nasi Białorusini i nic panu do tego.









Warszawa zachowuje się wyzywająco i nieprzyjaźnie nie tylko wobec swoich tradycyjnych przeciwników ze Wschodu, ale także wobec nowych zachodnich sojuszników. Co się za tym kryje?

Polska oszukuje na „dwóch frontach”



Polskie władze nigdy nie przestają zadziwiać swoimi wypowiedziami. Niedawno minister sprawiedliwości tego kraju Zbigniew Zebro powiedział, że Unia Europejska prowadzi wojnę hybrydową z polskim prawem, odnosząc się do wymogów europejskiej biurokracji wobec Polski, aby wypełniła swoje prawne zobowiązania po wejściu do UE.

Pan Zebro uważa, że ​​Bruksela celowo blokuje reformę sądownictwa, której twórcą jest właśnie Minister Sprawiedliwości. A urzędnicy UE widzą w proponowanej reformie wzmocnienie tendencji autorytarnych w państwie polskim oraz niezgodność z normami i wartościami europejskimi.

W tej historii warto zauważyć, że wcześniej kręgi rządzące w Polsce, związane z ultrakonserwatywną partią „Prawo i Sprawiedliwość”, posługiwały się metaforą „wojny hybrydowej” tylko w odniesieniu do Rosji i Białorusi. 

Mówią, że zagrożenia ciągle nadciągają ze Wschodu, Polska jest bastionem świata zachodniego i potrzebuje stałego wsparcia finansowego i militarnego, by powstrzymać swoich wschodnich sąsiadów.

A potem okazuje się, że „wrogowie” i „wojna” grożą także z Zachodu. Ale dla światopoglądu polskiej elity takie poglądy są raczej normą niż wyjątkiem. W ideologii polskich elit walka „na dwóch frontach” i zgubne konsekwencje takiej walki wyrażone są na poziomie fundamentalnym.

Wydarzenia historyczne potwierdzają tę obserwację. Podziały Rzeczypospolitej Obojga Narodów między Prusami, Austrią i Cesarstwem Rosyjskim, wydarzenia 1939 roku nieustannie ciążą nad Polską i jej krótkowzrocznymi władcami jak rodzaj losu.

Polubownie należało uniknąć takiego rozwidlenia „frontów”, bo taka konfrontacja wymaga zbyt wielu wysiłków i środków, a w Polsce nie są one nieograniczone. Ale polskie elity zachowują się wyzywająco i nieprzyjaźnie nie tylko wobec swoich tradycyjnych przeciwników ze Wschodu, ale także wobec nowych zachodnich sojuszników.

Ale to stanowisko ma posmak hipokryzji i dwulicowości. Gdy konieczne jest otrzymanie zastrzyków finansowych i portfeli akcji w UE, Polska postrzega siebie jako awangardę Europy. Gdy konieczne jest wypełnienie podpisanych dyrektyw, polskie władze przybierają pozę i zaczynają grozić opuszczeniem UE.

Mniej więcej w tym duchu należy patrzeć na wypowiedzi Zbigniewa Zebro. Z jednej strony wygląda to na banalny szantaż europejskiego centrum, z drugiej – granie dla publiczności, numer dla konserwatywnych Polaków, którzy nie lubią wszystkiego, co pochodzi z Brukseli, w tym samych norm i wartości, które wywołać zamieszanie wśród wielu Polaków.

[...]

Ale polskie władze nie dbają o te wymagania, to jest ich własne prawo, choć dobrowolnie zobowiązały się do przestrzegania europejskich i międzynarodowych aktów prawnych regulujących postępowanie z uchodźcami. 

Taki nihilizm prawny i podwójne standardy oczywiście nie mogą pozostać długo niezauważone w Brukseli, która jednak, przynajmniej ze względu na przyzwoitość, musi jakoś monitorować wdrażanie prawa europejskiego przez państwa członkowskie UE. A jeszcze przez długi czas do szturmu na granicy polskie siły bezpieczeństwa nie będą w stanie, będą zmuszone do bardziej humanitarnego traktowania uchodźców.

Ale rządząca elita musi pokazać się jako bohaterscy obrońcy Polski zarówno przed migrantami, jak i irytującą Brukselą, która coraz bardziej domaga się przestrzegania zasad przyjętych w europejskim klubie dżentelmenów. Od tego są politycy tacy jak Zbigniew Zebro.

Szkoda tylko, że nie doprowadzą Polski do niczego dobrego. Polskie elity, jak pokazuje ta sama historia, nieustannie starają się nadepnąć na te same prowizje. A dziś w Europie, zwłaszcza w jej zachodniej części, nie wszyscy są zachwyceni zachowaniem Polski i jej rolą w destabilizacji Europy Wschodniej.

Jest mało prawdopodobne, aby sprawa doszła do nowych podziałów, ale politycy starej Europy, zmęczeni odwiecznym polskim geopolitycznym awanturnictwem, mogą bezpośrednio uzgodnić z Moskwą i Pekinem bliższą i wzajemnie korzystną współpracę. W takim przypadku Polska i jej władcy będą musieli tylko ugryźć się w łokcie i zastosować się do dyrektyw.




Alexey Dzermant, pracownik naukowy Instytutu Filozofii Narodowej Akademii Nauk, politolog

Całkowite przedrukowywanie tekstu i fotografii jest zabronione. Cytowanie częściowe jest dozwolone pod warunkiem istnienia hiperłącza.




https://www.sb.by/articles/polsha-khitrit-na-dva-fronta-.html




poniedziałek, 6 września 2021

Znowu "wataha"

 



Znowu widziałem na mieście nalepki z "watahą".


To słowo bardzo źle mi się kojarzy, bo przecież Werwolf działa jak wataha wilków - rzucają się w kilku na jednego człowieka i go podgryzają, aż ten padnie.

Stąd zapewne nazwa werwolf - czyli wilkołaki.



Taki system działania - opisany tym słowem - ma charakter agresywny - ofensywny, a nie obronny.


Uważajcie na to.


Zastanówcie się również nad dwuznacznością porównania Niezłomnych do wilków.

Niemiecki Werwolf w Turcji?

 

„...niezależnie od wywiadu wojskowego co najmniej 7 formacji partyjnych wykorzystywało Niemców zagranicznych dla propagandy i dostarczania informacji.

Żadna nie była bezinteresowna, żadnej nie leżało na sercu pielęgnowanie i utrzymywanie niemczyzny zagranicznej, 

wszystkie natomiast zmierzały do stworzenia aparatu Secret Service, obejmującego całą kulę ziemską*


*H. Rauschning, Gesprache mit Hitler, cyt. wyd., s.134



Za:

Seweryn Osiński - „V kolumna na Pomorzu Gdańskim”

Warszawa : "Książka i Wiedza", 1965.




przedruk z duvarenglish.com

tłumaczenie przeglądarki


W sumie 119 obywateli niemieckich nie może wrócić do Niemiec z Turcji, powiedział Berlin w odpowiedzi na zapytanie parlamentarne złożone przez deputowanego Partii Lewicy Gökay Akbulut, turecki serwis Deutsche Welle, poinformował 31 sierpnia.

Spośród tych 119 obywateli niemieckich 61 jest obecnie uwięzionych w Turcji, podczas gdy tureckie sądownictwo nałożyło na pozostałych 58 międzynarodowy zakaz podróżowania. 

Niemieckie MSZ stwierdziło w swojej odpowiedzi, że nie ma informacji, ile osób posiadających pozwolenie na pobyt w Niemczech jest osadzonych w Turcji lub zagrożonych międzynarodowymi zakazami podróżowania.

Ministerstwo nie podało informacji, jakie zarzuty spotykają w Turcji uwięzieni obywatele Niemiec. Dlatego nie jest jasne, ilu z nich trafia do więzienia z powodów politycznych lub innych dochodzeń kryminalnych.

W odpowiedzi resort poinformował też, że Turcja nie wpuściła w tym roku na turecką ziemię czterech obywateli niemieckich.

W następstwie nieudanej próby zamachu stanu w 2016 r. liczba niemieckich obywateli aresztowanych w Turcji gwałtownie wzrosła, co nadwerężyło więzi między oboma krajami.

Aresztowanie dziennikarza Deniz Yücel, dziennikarza i tłumacza Meşale Tulu, pracownika socjalnego Adila Demirciego, który jest również tłumaczem agencji informacyjnej Etkin, spotkało się z dużym zainteresowaniem w niemieckich mediach.

Po zwolnieniu wszyscy wrócili do Niemiec.



----------


styczeń 2015 roku:


Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan oskarżył Radę ds. badań naukowo-technicznych Turcji (TUBITAK) o organizowanie podsłuchów rozmów tureckiego rządu.

W grudniu 2013 roku w Turcji miała miejsce głośna operacja antykorupcyjna, po której w kraju odbywają się aresztowania pracowników policji i kierowników mediów. Wielu z nich zostało oskarżonych o uczestnictwo w nieoficjalnej organizacji „równoległa struktura”, którą rzekomo inspiruje i finansuje mieszkający w USA islamski teolog Fethullah Gülen.

Zdaniem prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdoğana, Gülen dąży do obalenia tureckiego rządu. To właśnie działalnością zwolenników teologa wśród tureckich urzędników państwowych Erdogan objaśnia protesty, do których doszło w 2013 roku, a także publikację materiałów kompromitujących członków rządu. W ubiegłym tygodniu stambulski sąd wydał nakaz aresztowania Gülena. Według prezydenta, Turcja zwycieżyła w walce z „równoległym państwem".



---------------------




Hermann Rauschning (ur. 7 sierpnia 1887 w Toruniu, zm. 8 lutego 1982 w Portland, USA) – muzykolog, polityk niemiecki, prezydent Senatu Wolnego Miasta Gdańska.

Po I wojnie światowej był aktywnym działaczem mniejszości niemieckiej w Wielkopolsce. W 1926 roku przeprowadził się na Żuławy oraz przyjął obywatelstwo gdańskie. Należał do Niemieckiej Partii Ludowej. W 1932 roku wstąpił do Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (NSDAP) i po wygraniu przez tę partię wyborów w 1933 roku został wybrany do Senatu Wolnego Miasta. Od 1933 roku do listopada 1934 roku piastował funkcję prezydenta Senatu, trzeciego w historii tego urzędu.

Był zwolennikiem porozumienia z Polską oraz uregulowania problemu traktowania ludności polskiej w Wolnym Mieście. Doprowadził do zawarcia wielu umów gdańsko-polskich, w tym do umowy z Polską w sprawie wykorzystywania portu gdańskiego. Zaproponował też ujednolicenie systemów gospodarczych, założył też Gdańskie Towarzystwo Studiów nad Polską.

Takie poglądy i obrany kurs na poprawę stosunków z Polską przyczyniły się do konfliktu z partią nazistowską, a nawet z opozycyjnymi niemieckimi partiami socjalistycznymi. Konfrontacja z gauleiterem gdańskiego NSDAP Albertem Forsterem bezpośrednio przyczyniła się do jego dymisji w 1934 roku[1].

W 1936 roku wyjechał z Wolnego Miasta do Polski, potem przez Francję i Wielką Brytanię dostał się do Stanów Zjednoczonych (1940 r.).

Jest autorem (1939 r.) książki Rewolucja nihilizmu. Kulisy i rzeczywistość w Trzeciej Rzeszy, w której krytycznie odnosi się do nazizmu. Rozgłos przyniosły mu także wydane w 1940 roku Rozmowy z Hitlerem.






Rauschning był realistą politycznym. W momencie, w którym uświadomił sobie katastrofalne położenie Niemiec po przejęciu władzy przez Hitlera, zaczął radykalnie krytykować ustrój polityczny państwa. Jego zdaniem, naziści prowadzili politykę na sposób rewolucyjny i nihilistyczny, nie licząc się ze środkami, jakie stosują oraz aktualną sytuacją wewnętrzną oraz międzynarodową. 

W Rewolucji nihilizmu stwierdził ponadto, iż samo tempo zmian całkowicie odbiera polityce niemieckiej znamiona stałości, która jest fundamentem budowania sprawnego państwa. Postulował odejście od ustroju nazistowskiego poprzez jego konfrontację z grupami politycznymi, kategorycznie sprzeciwiał się podporządkowywaniu kolejnych grup konserwatywnych zwierzchnictwu NSDAP twierdząc, że rewolucyjne siły zawsze zdominują wszelkie środowiska polityczne.




Polecam jednak lekturę angielskiej wiki w tym temacie:

https://en.wikipedia.org/wiki/Hermann_Rauschning





Wg niemieckiej wikipedii - brak innych wersji językowych

(pamiętamy, że wiki zawiera często nieprawdę)


Gespräche mit Hitler


"Rozmowy z Hitlerem" to książka napisana przez Hermanna Rauschninga , która miała dokumentować rozmowy autora z Adolfem Hitlerem w latach 1932–1934. Po raz pierwszy pojawił się we Francji w 1939 roku pod tytułem Hitler m'a dit ( coś w stylu : Co Hitler mi powiedział , dosłownie: „Hitler mi powiedział”). Po tym, jak niektórzy historycy zakwestionowali autentyczność rozmów, brak autentyczności stał się znany szerokiej publiczności od 1984 roku. Cytaty Hitlera w książce są zatem uważane za niepodlegające cytowaniu lub nawet za fałszerstwa .

W tomie Rauschning dokumentuje rzekome rozmowy z Hitlerem, które, jak twierdzi , prowadził podczas swojej działalności jako polityka w Gdańsku , najpierw jako przewodniczący Gdańskiego Landbundu, a później jako przewodniczący gdańskiego Senatu. We wstępie do tekstu stwierdza, że ​​po prywatnych dyskusjach robił odręczne notatki i „wiele można uznać za niemal dosłowną reprodukcję”. 

Rewelacje że Rauschning dokumentów w książce troską, z jednej strony, rzeczy, które zostały już obrocie jako plotki, jak udziałem narodowych socjalistów pod przywództwem Hermanna Göringa w tym pożarze Reichstagu  lub ewentualnego ataku na Francję , co było do przewidzenia już w 1939 roku.  

Z drugiej strony Rauschning odniósł się do czynów Hitlera, które miały miejsce dawno temu w momencie pisania. 



Geneza

Po tym, jak Rauschning popadł w niełaskę u Adolfa Hitlera w 1934 r. i po wotum nieufności musiał zrezygnować ze stanowiska przewodniczącego Senatu Gdańska , wyemigrował najpierw do Szwajcarii, a następnie do Francji. 

W Paryżu spotkał dziennikarza Emery'ego Revesa i opowiedział mu o wielu rozmowach z Adolfem Hitlerem. Reves namawiał go do opublikowania swoich doświadczeń. Sam Rauschning spotkał Hitlera zaledwie cztery razy i nigdy w rozmowie jeden na jednego. Tak więc Rauschning wymyślił kilka konkretnych czasów i miejsc i wielokrotnie podzielił swoje nieliczne osobiste doświadczenia. 

Dalsze sugestie czerpał z raportów od znajomych, z brązowych ksiągprasę codzienną, a także niektóre spotkania, w których uczestniczył jako przewodniczący Senatu. Rauschning, który był wówczas bez grosza, otrzymał zaliczkę w wysokości około 125 000 franków .

W grudniu 1939 roku Rauschning wydał we Francji książkę pod tytułem Hitler m'a dit („Hitler mi powiedział”). Dzieło napisane jest znacznie ostrzej niż późniejsze wydanie niemieckojęzyczne, co prawdopodobnie wynika z wpływu tłumacza. 

W tym samym miesiącu pojawiła się angielska wersja zatytułowana Hitler mówi („Hitler mówi”). W styczniu 1940 roku wydano amerykańskie wydanie The Voice of Destruction . Mniej więcej w tym czasie ukazało się pierwsze wydanie niemieckojęzyczne, zatytułowane Rozmowy z Hitlerem który po raz pierwszy pojawił się w Szwajcarii. W 1940 roku dzieło we Francji osiągnęło już nakład 220 000 egzemplarzy. Następnie pojawiły się liczne inne wydania i tłumaczenia na inne kraje i języki. 


Efekt

Po wydaniu książka stała się bestsellerem . Pojawienie się wywarło również presję na przywódców III Rzeszy . Ponieważ jednak edycje powstawały za granicą, nie było sposobu, aby księga nie ukazywała się. Presję można było wywierać tylko na kilka neutralnych krajów, takich jak Szwajcaria, Szwecja czy Dania, aby uniemożliwić dalszą publikację. Jednak np. w Szwajcarii importowano znacznie ostrzejszą wersję francuską . Prawdopodobnie planowana kontrakcja Ministerstwa Oświecenia Publicznego i Propagandy Rzeszy zakończyła się fiaskiem z powodu wojny. 

Zebrane materiały do zdyskredytowania Rauschningów zaginęło po zakończeniu wojny. 

Opinia publiczna zwróciła szczególną uwagę na opisane przez Rauschninga plany Hitlera dotyczące podboju świata, które Rauschning rozszerzył na Stany Zjednoczone i Związek Radziecki, przypuszczalnie w celu wzbudzenia podejrzeń także tam wobec Hitlera. 

Hitler mówił także o „wojnie bakteryjnej”. 



Po wojnie Związek Radziecki wykorzystał fragmenty książki w procesie norymberskim głównych zbrodniarzy wojennych jako dowód „ZSRR-378”.  Również historia badań , m.in. Joachima C. harda i Gerharda L. Weinberga , roślina wykorzystywana jako standardowe źródło .

Historyk Golo Mann napisał wstęp do przedruku w 1964 roku, w którym chwalił wizjonerskie osiągnięcie Rauschninga, ale nie bez krytyki jego konserwatywnego i gorzkie nastawienie w latach powojennych. Niemniej jednak we wstępie stwierdził, odwołując się do cytatu szwajcarskiego dyplomaty Carla Jacoba Burckhardta o Rauschningu, że „może zostać mężem stanu w korzystniejszym świetle [...]”. 



Ocena badań 

Już wkrótce po publikacji pierwsze głosy wyrażały wątpliwości co do prawdziwości książki. Między innymi Friedrich Stampfer (były redaktor naczelny organów centralnych SPD Vorwärts ) nazwał Rauschninga „rewelacyjnym pisarzem niższego rodzaju [...], który mocno mieszał prawdę z poezją”. 

W 1977 roku, w swojej pracy Trzecia Rzesza i Meksyk, Klaus Vollhand obalił rzekome plany Hitlera podboju Meksyku i zidentyfikował je jako fałszerstwa.  Fritz Tobias skonfrontował Rauschninga ze swoimi argumentami przeciwko hipotezie pożaru Reichstagu, ale ten zerwał korespondencję. Kurtka Eberharda w 1969 wypowiedział się przeciwko wykorzystywaniu utworu jako źródła.

W 1972 roku Theodor Schieder opublikował jako źródło historyczne wykład pt . „Rozmowy z Hitlerem” Hermanna Rauschninga , który określił dzieło jako „dokument o niewątpliwej wartości źródłowej”, ale jednocześnie przyznał, że „nie jest to dokument źródłowy z które można znaleźć dosłowne lub ustne raporty Hitlera Może spodziewać się wyroków i wyroków ”. Sam Rauschning poinformował go w liście z 22 lutego 1971, że rozmowy miały na celu dać „ogólny obraz Hitlera”, który został „utkany z notatek, z pamięci, a nawet z wiadomości od innych”. Schieder zawęził już spotkania Rauschninga z Hitlerem do około 13, z których tylko dla dwóch udało mu się znaleźć konkretne zapisy. 



W 1984 roku szwajcarski nauczyciel historii Wolfgang Hänel przedstawił kolejne dowody w wykładzie ośrodka badań nad historią współczesną w Ingolstadt, że rozmowy były sfałszowane. W tym samym roku opublikował w książce wyniki swoich badań. Kilka miesięcy przed śmiercią w październiku 1981 roku Hänel zdołał przekonać osobę, która zainicjowała rozmowę, Emery Reves, aby opowiedziała historię powstania tekstu i nagrał ten raport na taśmie. W ten sposób dowodzi fałszerstwa dzieła. 

Hänel wskazuje również, że Rauschning po prostu skopiował niektóre ustalenia, częściowo z własnej książki Rauschninga The Revolution of Nihilism, częściowo z Mein Kampf . Wykorzystuje także Ernsta Jüngera , Ericha Ludendorffa , Karla Haushofera, a nawet opowiadanie Guya de Maupassanta Der Horla . 

Badania Hänela spotkały się z dużym zainteresowaniem dziennikarskim.  Ale była też sprzeczność z tezą Hänela: np. Martin Broszat wierzył w „wewnętrzną autentyczność” rozmów i wskazywał, że teza o fałszerstwie Hänela opierała się tylko na zapisie z taśmy, tj. ustne oświadczenie obejmujące dziesięciolecia zostało złożone po opisanych wydarzeniach. 

Bernd Lemke z Wojskowego Biura Badań Historycznych wezwał do zróżnicowanego spojrzenia na pracę i odniósł się do nowego wydania książki Rauschninga 2005 ze szczegółowym wstępem historyka Marcusa Pyka. Lemke wymienia kilka dopasowań między cytatami Hitlera w Rauschningu a scenariuszem, jest uważany za autentyczny „Hitler's table talks in the Führer Headquarters 1941-1942” , Henry Picker , i podsumowuje to:

„Książka nie zasługuje na zniesławienie. Częściowo, zwłaszcza w dwóch końcowych rozdziałach, reprezentuje formę hybrydyczną między literaturą a źródłami historycznymi.”

Większość dzisiejszych historyków jest zdania, że rozmowy mogą w niewielkim stopniu lub wcale nie rościć sobie praw do autentyczności. 

Według Iana Kershawa , prezentacja Rauschninga jest „dziełem, które jest dziś tak mało uwierzytelnione, że lepiej go zignorować”  podczas gdy Encyklopedia Narodowego Socjalizmu mówi o „ dobrze zrobiony materiał propagandowy przeciwko narodowemu socjalizmowi”.





https://www.duvarenglish.com/119-german-citizens-unable-to-return-back-to-germany-from-turkey-news-58667


https://bazhum.muzhp.pl/media/files/Dzieje_Najnowsze_kwartalnik_poswiecony_historii_XX_wieku_/Dzieje_Najnowsze_kwartalnik_poswiecony_historii_XX_wieku_-r2003-t35-n2/Dzieje_Najnowsze_kwartalnik_poswiecony_historii_XX_wieku_-r2003-t35-n2-s165-176/Dzieje_Najnowsze_kwartalnik_poswiecony_historii_XX_wieku_-r2003-t35-n2-s165-176.pdf


https://www.ukw.edu.pl/download/55483/siip1603.pdf

https://maciejsynak.blogspot.com/search?q=osi%C5%84ski

https://de.wikipedia.org/wiki/Gespr%C3%A4che_mit_Hitler

https://maciejsynak.blogspot.com/2015/01/ukaszenka-holokaust-bez-niemcow-cos.html







Migalski o Powstaniu Warszawskim


z niebieskiego portalu...



Marek Migalski

1 sierpnia

 

 · 

1 SIERPNIA CZYLI PEDAGOGIKA GŁUPOTY I KŁAMSTWA

Uwierzcie mi, że nie chce mi się pisać tego tekstu. Ale muszę. Bo nie wolno oddawać tego dnia mistyfikatorom, kłamcom, mistrzom pedagogiki głupoty, sztukatorom i falsyfikatorom. Zatem do roboty.

Powstanie Warszawskie nie trwało 63 dni. Trwało trzy doby. Potem było już tylko systematyczne niszczenie miasta, rzeź jego mieszkańców, zamienianie w ruiny poszczególnych jego dzielnic. Zauważcie, że nie mówimy o „walce o Wolę” czy „bitwie o Wolę”, lecz o „rzezi Woli”. To nie przypadek. Powstanie załamało się po trzech dniach – nie osiągając swych celów militarnych i politycznych. Dokładnie wówczas trzeba było je poddać. Być może ( choć nie na pewno) uniknięto by wówczas tego, co ostatecznie Warszawę spotkało – czyli całkowitego zniszczenia miasta i wymordowania 200.000 jego mieszkańców. Ale dowództwo Powstania się na to nie zdecydowało – wolało patrzeć na powolne zabijanie ludzi. Od czwartej doby nie toczyły się już „walki” – Powstańcy już jedynie bronili się, uciekali, przemieszczali między dzielnicami. I czekali aż Niemcy skierują swoje działania akurat w ich stronę. To było 60 dni umierania.

Powstanie – wbrew bzdurom głoszonym dziś zewsząd – ani o jeden dzień nie przyspieszyło odzyskania niepodległości przez Polskę. Dokładnie w tym samym czasie co my, swoją niepodległość uzyskali Czesi, Słowacy, Węgrzy, Rumuni, Bułgarzy (zauważcie – to wszystko sojusznicy Hitlera i kolaboranci III Rzeszy), a nawet….wschodni Niemcy. Takie akurat były warunki geopolityczne i ofiara 200.000 warszawiaków nic w tej materii nie zmieniła. Jakkolwiek okrutnie by to brzmiało ich krew nie miała znaczenia dla odzyskania przez nasz kraj suwerenności. Była zatem niepotrzebna. Bajdurzenie, że bez śmierci tych dwóch setek tysięcy dzieci, kobiet i starców dzisiejszej Polski by nie było, jest idiotyczną tezą bez żadnych dowodów. Kłamstwem po prostu.

Co więcej, jeśli już ich ofiara w jakikolwiek sposób wpływała na proces odzyskiwania przez Polskę niepodległości, a potem na owej niepodległości kształt i jakość, to miała znaczenie…negatywne. Bo w czasie PW44 zginął kwiat polskiej inteligencji i mieszczaństwa – lekarze, inżynierowie, poeci, architekci, naukowcy, adwokaci (Niemcy i ich sojusznicy stracili w czasie tych dwóch miesięcy około półtora tysiąca żołnierzy – w większości zdegenerowanych przestępców, pijaków, zepsutych do szpiku kości psychopatów). Tej polskiej elity brakowało przez pół wieku panoszenia się u nas realnego socjalizmu. I brakuje dzisiaj. Trwanie w oporze przeciw komunizmowi byłoby łatwiejsze, gdyby tamci ludzie żyli. I współczesna Polska byłaby lepsza gdyby oni, ich dzieci i wnukowie (którzy się nigdy nie narodzili) byli z nami. Nasz kraj byłby dzięki ich obecności z życiu społecznym, politycznym czy kulturalnym mnie dziki, niż jest. No i Warszawa byłaby tak atrakcyjna, jak obecnie jest Praga – co może i mało w sumie istotne, ale wystarczy porównać liczbę turystów w obu miastach (i wynikające z tego faktu wpływy do budżetów miast), by zrozumieć, że ma to konkretny i wymierny wpływ na jakość życia mieszkańców (choć rozumiem, że Polacy taki szczegółami jak pieniądze czy jakość życia ludzi się nie przejmują).

Teraz sprawa delikatna – wspomnienia dziś jeszcze żyjących Powstańców. Oddając im należny szacunek, należy zauważyć, że w czasach, o których mówią, byli dziećmi. Ich perspektywa jest zatem perspektywą dziecięcą. Gdy mówią o tym, że cała Warszawa chciała iść w bój, to szczerze zapewniają o tym, w co wówczas wierzyli. Ale jest to dalekie od prawdy. Warszawa wówczas, tak jak podczas całej wojny, chciała przeżyć. Fakty i dane są bezwzględne – w czasie całej II wojny światowej w jakiekolwiek działania przeciwko okupantom było zaangażowanych (w najlepszym razie) około miliona Polaków ( i mówimy tu nawet tylko o jakiejś jednorazowej pomocy Podziemiu czy incydentalnym udziale w jakiejś akcji). Milion z 25 milionów żyjących wówczas pod okupacją Polaków (liczę nie wszystkich obywateli przedwojennej RP, lecz właśnie tylko tych, którzy deklarowali się jako Polacy) to…4%. CZTERY procent Polaków wzięło przez PIĘĆ LAT okupacji jakikolwiek udział w walce. Rozumiem, że w Warszawie było podobnie. Nawet jeśli tutaj nastroje były bardziej antyniemieckie, niż gdzie indziej, to może 10% warszawiaków było gotowych do walki. Więc opowieści o tym, że cała Warszawa najpierw parła do Powstania, a potem w nim ochoczo uczestniczyła, są bajkami dzieci dla dzieci. Uczestników PW44 należy szanować, ale niekoniecznie trzeba im wierzyć jeden do jednego.

Tu pojawia się jeszcze jeden problem: wydarzenia, o których tak szczegółowo opowiadają, miały miejsce 77 lat temu, gdy – podkreślmy to raz jeszcze – byli dziećmi. Zajmuję się naukowo neuropolityką i jednym z zagadnień w niej obecnych jest jakość zapamiętywania oraz trwałość wspomnień. Nie będę Was zanudzał szczegółami o hipokampie, pamięci operacyjnej, długotrwałej, wpływie na nie emocji, ale każdy z Was może przeprowadzić na sobie eksperyment – co pamiętacie z dwutygodniowych wczasów sprzed dwudziestu lat? Cztery obrazy, w sumie jakieś trzydzieści sekund, prawda? Chodzi zresztą nie tylko o ilość zapamiętanego materiału, ale także o jego jakość. Wspomnienia nie są czymś trwałym i niezmiennym – podlegają obróbce kognitywnej i wpływowi emocji. Słynne powiedzenie policjantów, że nie ma nic bardziej niewiarygodnego, niż relacja naocznego świadka, jest bardzo trafne. Szanuję tych Powstańców, którzy dziś mają ponad 90 lat, a wówczas byli dziećmi, ale ponad obecne ich wspomnienia przedkładam dokumenty historyczne oraz relacje ówczesnych dorosłych świadków. Jeśli chcecie się przekonać jakie naprawdę były nastroje wśród warszawiaków w przededniu wybuchu PW44, a zwłaszcza w czasie jego trwania, to sięgnijcie na przykład po pamiętnik Białoszewskiego. Zgoła inny to obraz, niż ten, który dziś prezentowany jest jako prawdziwy.

Nie mam zamiaru dekodować wszystkich mistyfikacji narosłych przez lata wokół tego wydarzenia historycznego – zrobili to już lepsi ode mnie. Dla mnie najważniejsze jest to, byśmy uczuli się na własnych błędach, bo jeśli tego nie zrobimy, będziemy skazani na ich powtarzanie. Dzisiejsi mitotwórcy zarażają umysły młodych ludzi kłamstwami, niczym nie uzasadnionymi tezami, historyczną głupotą i geopolitycznymi idiotyzmami. Wykorzystują PW44 do szerzenia dziecięcej wizji rzeczywistości, w której obryzganie wszystkich wokół własną krwią jest najlepszą metodą politycznej walki o interesy. Dlatego potrzebne jest im kłamstwo o znaczeniu tamtej masakry dla odzyskania przez Polskę niepodległości. W ten sposób formują kolejne pokolenia politycznych analfabetów, którzy za dobrą monetę przyjmą te mity. Dziś zresztą widać bardzo dokładnie, że przynosi to oczekiwane skutki – fanatyczni miłośnicy tamtej masakry chcą na nowo obsadzać Polki i Polaków w roli ofiar i zadziwiać świat swoim heroizmem, bo wpaja się im, że właśnie tak wygląda polityka i tak osiąga się zamierzone skutki. Gdyby ofiarą ich mitologii mieli się stać tylko oni, nie miałbym nic przeciwko temu. Ale wygląda na to, że oczadziali martyrologiczną mistyfikacją ornamentatorzy będą wciągać kolejne miliony innych obywateli RP do odegrania krwawego spektaklu auto-da-fe. Dlatego właśnie należy walczyć z tą pedagogiką głupoty i kłamstwa na każdym kroku i w każdej chwili. Także 1 sierpnia. Zwłaszcza 1 sierpnia.





niedziela, 5 września 2021

Arkaim - Göbekli Tepe - Koło...

 

Trochę z wiki rosyjskiej, bo nie widziałem wersji polskiej.


Arkaim ( rosyjski : Аркаим ) to stanowisko archeologiczne starożytnej ufortyfikowanej osady, położonej na stepie południowego Uralu , 8,2 km (5,10 mil) na północny zachód od wsi Amursky i 2,3 km (1,43 mil) na południe- na południowy wschód od wsi Aleksandrowski w obwodzie czelabińskim w Rosji , na północ od granicy z Kazachstanem . 

Został odkryty w 1987 roku przez zespół archeologów pod kierownictwem Giennadija Zdanowicza , zapobiegając planowanemu zalaniu terenu w celu utworzenia zbiornika. 

Arkaim przypisywany jest wczesnemu proto-indo-irańskiemuz kulturą Sintashta , co niektórzy badacze wierzą reprezentuje Proto-Indo-Irańczyków przed ich podziałem na różne grupy i migracji do Azji Środkowej, a stamtąd do Persji i Indiach i innych częściach Eurazji. 




Uczeni zidentyfikowali strukturę Arkaim jako zbudowane miasta „odwzorowujące model wszechświata” opisane w starożytnej aryjskiej/irańskiej literaturze duchowej, Wedach i Awestach . 

Struktura składa się z trzech koncentrycznych pierścieni murów i trzech promienistych ulic, odzwierciedlających miasto króla Yimy opisane w Rigwedzie . 



Ściany fundamentowe i mieszkania drugiego pierścienia zbudowane są według tego, co niektórzy badacze opisali jako wzory przypominające swastykę ; ten sam symbol znajduje się na różnych artefaktach. 

Ufortyfikowana cytadela Arkaim pochodzi z XVII i XVI wieku p.n.e. [ potrzebne źródło ] Ponad dwadzieścia innych budowli zbudowanych według podobnych wzorów znaleziono na większym obszarze rozciągającym się od południowego Uralu do północy Kazachstanu, tworząc tak zwaną „ Krainę Miast ”. 





Zabudowa Arkaim została odkryta w 1987 roku, a datowana na 1700 - 1600 lat p.n.e.

Tak więc Arkaim - jest starsze niż Biblia.


Ale jeszcze starsze jest Göbekli Tepe - też założone na planie koła.


Göbekli Tepe (z tur. wybrzuszone wzgórze; kurd. Girê Navokê, Girê Miradan) – stanowisko archeologiczne w południowo-wschodniej Turcji, w bezpośrednim sąsiedztwie wioski kurdyjskiej Xirabreşk, w odległości ok. 15 km od miasta Şanlıurfa, kryjące pozostałości prehistorycznego sanktuarium. Odkrycie to, razem z Nevalı Çori, doprowadziło do rewizji wiedzy o neolicie w Eurazji. Göbekli Tepe jest najstarszym znanym miejscem kultu stworzonym przez człowieka (jego powstanie datowane jest na 10 tys. lat p.n.e.)




Najstarsza warstwa (III) zawiera kamienne słupy w kształcie litery T. Są to najstarsze znane konstrukcje megalityczne. Osadzono je w gniazdach wykutych w podłożu skalnym. Są połączone młodszymi od nich ścianami. Z dotychczasowych wykopalisk wyłania się wzór, w którym dwa słupy stoją centralnie wewnątrz budowli a pozostałe znajdują się na jej obwodzie. Ich wysokość waha się od 3 do 6 metrów.

Całość tworzy koliste lub owalne struktury. Jak dotąd odkopano cztery z nich. Badania geofizyczne wskazują na istnienie kolejnych 16 struktur tego typu. Warstwa III jest datowana na około 9 tysięcy lat przed naszą erą

W warstwie II odkryto szereg przylegających do siebie prostokątnych pokoi z podłogą z polerowanego wapienia. Jest ona datowana na 7500–6000 lat przed naszą erą.

Obiekty znajdujące się w Göbekli Tepe zostały celowo wypełnione (lub zakopane).

Obecnie nadal nie wiadomo, jak długo każdy z nich był używany przed zakopaniem i nadal nie ma ostatecznych dowodów na czas trwania procesu napełniania. Wiadomo, że cały kopiec (w obecnym stanie) zawiera złoża archeologiczne (tj. jest sztuczny) i jest wynikiem wielu działań związanych z wypełnianiem, które zakończyły się około 8000 p.n.e. Powody zakopania stanowiska pozostają kwestią spekulacji.



Daty zostały ustalone metodą radiowęglową 14C. Koniec warstwy III to 9000 lat przed naszą erą. Początek jest określany w przybliżeniu jako 11 000 lat przed naszą erą lub wcześniej. Warstwa II sięga do około 8000 przed naszą erą.

Uważa się więc, że te struktury są starsze niż ceramika, metalurgia, pismo, lub koło.

Zostały zbudowane przed tzw. rewolucją neolityczną, czyli przed początkiem rolnictwa i hodowli zwierząt. Wiele ze słupów waży od 10 do 20 ton, a niektóre nawet 50. Organizacji społecznej, jaka była konieczna do zbudowania tych struktur, nie wiązano dotychczas ze społeczeństwami przed-neolitycznymi.


Göbekli Tepe przypomina labirynt z postu o Kole, prawda?




 

Trzeba przyznać, że powyższe obiekty - w porównaniu z precyzją KOŁA - to chyba były sznurkiem robione..
 

W kwestii formalnej o Bibli:

Biblia, Pismo Święte (z greckiego βιβλίον, biblion „zwój papirusu, księga”, l.m. βιβλία, biblia „księgi”) – zbiór ksiąg, spisanych pierwotnie w językach hebrajskim, aramejskim i w greckim (w formie koinè (gr. κοινὴ)), uznawanych przez żydów i chrześcijan za natchnione przez Boga. Biblia i poszczególne jej części posiadają odmienne znaczenie religijne dla różnych wyznań. Na chrześcijańską Biblię składają się Stary Testament i Nowy Testament. Biblia hebrajska – Tanach – obejmuje księgi Starego Testamentu. Poszczególne odłamy i tradycje chrześcijańskie mają nieco inny kanon ksiąg świętych.

Najstarsze partie Starego Testamentu (np. Wj 15,21) powstały około X wieku p.n.e., najnowsze pochodzą z II lub nawet I wieku p.n.e. (Księga Daniela). Według Alberta de Pury i Antoona Schoorsa działalność piśmiennicza na szerszą skalę zaczęła się w Izraelu i Judzie w latach 750–680 p.n.e. Rosnąca liczba badaczy datuje spisanie większości Starego Testamentu na okres panowania perskiego, pomiędzy 539 p.n.e. a 330 p.n.e.


A więc Biblia - jedno z najstarszych źródeł pisanych do historii człowieka - powstała ok. 1000 lat p.n.e.


Cywilizacja sumeryjska, jedna z najstarszych jakie znamy powstała ok. 3500 lat p.n.e.

Tradycyjnie za początek starożytności uznaje się powstanie cywilizacji opartej na przekazie pisemnym (czyli schyłek IV tysiąclecia p.n.e., kiedy to Sumerowie zaczęli stosować pismo klinowe), dla wcześniejszych dziejów rezerwując termin prehistoria.  











Wydarzenia w Europie

  • około 1000 p.n.e.

    • założenie pierwszej fenickiej kolonii na Cyprze

    • powstanie Bibli

    • powszechne użycie żelaza w Grecji

    • pojawienie się Etrusków w północnej Italii

  • około 950 p.n.e. – powstała pierwsza osada na Palatynie



Wydarzenia w Europie

  • około 1700 p.n.e.

    • powstanie minojskiego pisma linearnego A

    • budowa fortu Grianan of Aileach w północnej części Irlandii

  • około 1650 p.n.e. – rozwój kultury minojskiej, której dominującym ośrodkiem było Knossos (Kreta mocarstwem morskim)

  • 1626 p.n.e. (1628 p.n.e.?) – wybuch wulkanu na Therze zniszczył minojskie miasto Akrotiri, skutki eksplozji dosięgły też Krety



  • około 1600 p.n.e.

    • Achajowie utworzyli państwo w Mykenach; budowa bogatych grobowców szybowych w Mykenach

    • szczyt rozwoju kultury minojskiej, która swym wpływem objęła całe Morze Egejskie (Kreteńczycy zajęli Cyklady i dotarli do Peloponezu)




Moim zdaniem Koło - obiekt założony tak precyzyjnie, że na mapie 1: 25 000 zgodność jest co do milimetra - powstało krótko po ostatnim zlodowaceniu - czyli ok. 10 000 lat p.n.e.

Mam na to pewne argumenty, o których może napisze w kolejnych postach.



Jeszcze raz - orientacyjne daty powstania:


- Koło -                                                    10 000 lat  p.n.e.

Göbekli Tepe -                                        9000 lat  p.n.e.

- pismo klinowe Sumerów -                     3500 lat  p.n.e.

- Arkaim -                                                  1700 lat  p.n.e.

- Biblia -                                                     1000 lat  p.n.e.

- narodziny Chrystusa -                                8 rok  p.n.e.

- koronacja Bolesława Chrobrego -          1025 rok  n.e.


A wiec jedno z najstarszych znanych nam w rejonie basenu Morza Śródziemnego źródeł pisanych do historii człowieka, powstało ok. 9000 lat po - hipotetycznym - powstaniu Koła i Labiryntu.

Pierwszy znany nam polski król - Bolesław Chrobry - koronowany był 11 000 lat później!



Ile rzeczy mogło się wydarzyć przez 5500 lat?? 

Ile rzeczy mogło się wydarzyć przez 9000 lat?? 

Ile rzeczy mogło się wydarzyć przez 11000 lat?? 


To dłuższy okres czasu niż od Sumerów do dzisiaj - 3500 + 2000 = 5500 lat.

Czyli upłynęło niema dwa razy tyle czasu ile dzieli nas od cywilizacji sumeryjskiej!


Ile rzeczy się wydarzyło przez ten czas, ile ludzkich historii uległo zmianie - jak bardzo język się zmienił - zostały zniekształcone??




No i tu ciekawostka - Arkaim odkopano w 1987 roku, a Sokół Milenium z filmu Gwiezdne Wojny - powstał w 1977 roku... 10 lat wcześniej.


Poniżej - plan Arkaim nałożony na plan SM.







Ciekawe, jaka była inspiracja autorów gwiezdnego frachtowca, skoro jego plan tak precyzyjnie pasuje do Arkaim - kopca w ziemi.



Wiek Ziemi  naukowcy przyjmują na 4,5-4,6 mld lat.

Wszechświat, przypuszczalnie ma około 15 mld lat - czyli jest co najmniej 3x starszy niż Ziemia.


Czy to znaczy, że taka cywilizacja jak nasza, z tymi telefonami i bombami - mogła się już zdarzyć na Ziemii - tak ze dwa razy?







źródła zdjęć - internet


https://pl.wikipedia.org/wiki/G%C3%B6bekli_Tepe

https://pl.wikipedia.org/wiki/Biblia

https://pl.wikipedia.org/wiki/X_wiek_p.n.e.

https://pl.wikipedia.org/wiki/XVII_wiek_p.n.e.

https://pl.wikipedia.org/wiki/XVI_wiek_p.n.e.

https://it.wikipedia.org/wiki/Arkaim

https://nationalvanguard.org/2015/04/arkaim-the-russian-stonehenge/

https://opracowania.pl/opracowania/historia/jak-liczymy-uplywajacy-czas,oid,784

https://pl.wikipedia.org/wiki/B2k

https://pl.wikipedia.org/wiki/Zlodowacenie_p%C3%B3%C5%82nocnopolskie

https://pl.wikipedia.org/wiki/Staro%C5%BCytno%C5%9B%C4%87

https://pl.wikipedia.org/wiki/Sumerowie

https://en.wikipedia.org/wiki/Sumer





Jak wycenić niemieckie zbrodnie w Polsce?

 


"naród, który raz odstąpi od zasady sprawiedliwości, nie będzie przestrzegał tej najważniejszej reguły sądzenia także w przyszłości."


I dlatego sprawa zajęcia wschodnich terenów Polski przez ZSRR zawsze była i jest aktualna.





przedruk

Jak wycenić niemieckie zbrodnie w Polsce?

Niemieckie odszkodowania wojenne dla Polski to nie kwestia polityczna, ale moralna. Polska nigdy się ich nie zrzekła. One nam się zwyczajnie należą!



Paweł Łepkowski


Dwa lata temu napisałem do „Rzeczpospolitej" felieton o konieczności ubiegania się przez polski rząd o odszkodowania wojenne od Niemiec. Miałem wówczas nadzieję, że ten problem jest na tyle ważny z punktu widzenia polskiego interesu narodowego oraz elementarnej sprawiedliwości dziejowej, że nikt nie ośmieli się go zawłaszczyć dla własnych, partykularnych interesów politycznych. Niestety, myliłem się. Sprawa, z którą wiąże się niewyobrażalna tragedia milionów ludzi, stała się czymś w rodzaju zakładnika politycznego. Politycy postanowili potraktować kwestię odszkodowań wojennych jako rodzaj straszaka używanego jedynie podczas ewentualnych sporów z Berlinem o wysokość dotacji unijnych.

To postawa skrajnie niemoralna. Odszkodowania wojenne nie powinny nigdy być narzędziem polskiej polityki zagranicznej. Kwestia reparacji za zbrodnie wojenne III Rzeszy nie jest problemem politycznym, ale zagadnieniem prawnym. Nie jest też próbą ukarania współczesnych Niemców za czyny ich dziadków i rodziców, ale zwyczajnym upomnieniem się o elementarną sprawiedliwość. Chodzi o zasadę doskonale znaną Niemcom, że ogół praw i obowiązków należących do spadkodawcy przechodzi na spadkobiercę. Dotyczy to wszystkich zobowiązań.

Z przyczyn oczywistych polscy politycy nie powinni się zatem spierać na forum publicznym o to, czy należą nam się odszkodowania, ale co zrobić, aby sprawnie uzyskać tę rekompensatę. To sposób realizacji tego zadania jest wyzwaniem, a nie dowiedzenie niemieckiego ludobójstwa i wandalizmu. Ta sprawa nie może wracać jedynie przy okazji kolejnych kampanii wyborczych.

Odszkodowania dla Polski

Zgodnie z zasadą retrybutywizmu zbrodnia winna być ukarana bezdyskusyjnie i proporcjonalnie do czynu i winy sprawcy. A ta w przypadku niemieckiej napaści i terroru okupacyjnego nie pozostawia żadnych wątpliwości. Dlatego właśnie chcę przypomnieć o odszkodowaniach w kolejną rocznicę napaści III Rzeszy na Polskę.

Wybitny krakowski teoretyk prawa prof. Edmund Krzymulski ostrzegał: naród, który raz odstąpi od zasady sprawiedliwości, nie będzie przestrzegał tej najważniejszej reguły sądzenia także w przyszłości. Nie możemy oczekiwać szacunku dla heroizmu naszych dziadków i ojców, odkłamywania historii o naszej roli w II wojnie światowej, rzetelnych światowych badań historycznych na temat Polski, jeżeli nie potrafimy się upomnieć o to, co nam się zwyczajnie należy. I nie dajmy się zastraszyć cynicznymi pogróżkami o końcu Unii Europejskiej. Ta wspólnota musi być budowana na prawdzie i sprawiedliwości historycznej. Inaczej, zatruta kłamstwem, rozpadnie się jak Święte Przymierze 100 lat temu.

Zgodnie z prawem międzynarodowym reparacje wojenne to forma rekompensaty finansowej wypłacanej przez tę stronę konfliktu zbrojnego, która dokonała napaści bez wypowiedzenia wojny i łamała przy tym postanowienia konwencji haskich z 1899 i 1907 roku. Przykładów łamania przez Niemców w latach 1939–1945 tych umów międzynarodowych jest bez liku. Wystarczy na początek wspomnieć, że już 1 września 1939 r. o godz. 4.40 dwie eskadry bombowców nurkujących typu Ju-87B dokonały kilku nalotów na położony w województwie łódzkim Wieluń, niewielkie miasto bez strategicznego znaczenia. Pominąwszy historyczny spór, czy to bombardowanie rozpoczęło II wojnę światową, należy podkreślić, że mieszkańcy Wielunia byli pierwszymi ofiarami ludobójstwa w czasie tego konfliktu. W wyniku niczym nieuzasadnionego terroru niemieckiego lotnictwa śmierć mogło ponieść nawet ponad 2 tys. osób.

O godz. 6 rano, nieco ponad godzinę po pierwszym nalocie na Wieluń, niemieckie bomby spadły także na obiekty wojskowe w Warszawie. Polską stolicę zaatakował niemiecki dywizjon z Prus Wschodnich.

25 września 1939 r. ponad 400 samolotów Luftwaffe przez 11 godzin zrzucało na Warszawę setki ton bomb. Był to pierwszy w historii II wojny światowej nalot dywanowy na europejską metropolię.

Z kolei podczas powstania warszawskiego Niemcy, łamiąc konwencje haskie, wykorzystywali polskich cywilów, w tym głównie kobiety i dzieci, jako żywe tarcze osłaniające natarcie ich oddziałów.

„Szlachetna" armia niemiecka

To zaledwie czubek góry lodowej. Po wojnie Niemcy starali się wybielać swoje wojsko. Winy za zbrodnie zrzucali na „nazistów" i SS, przedstawiając korpus oficerski Wehrmachtu jako elitarny klub pruskich junkrów kierujących się głębokimi zasadami moralnymi. Być może wśród dowództwa regularnego niemieckiego wojska byli ludzie przyzwoici, wstrząśnięci ogromem potworności dokonywanych przez SS, ale fakty historyczne obciążają także armię niemiecką, i to od pierwszych dni wojny.

Oburzeni mordem na polskich oficerach w Katyniu zapominamy, że Niemcy zabili na jesieni 1939 r. tysiące polskich jeńców wojennych. Skala okrucieństwa wobec polskich jeńców nie miała precedensu w historii. Polskich żołnierzy palono żywcem lub całymi oddziałami rozstrzeliwano. Nawet w obozach jenieckich, gdzie powinny były obowiązywać zasady określane prawem międzynarodowym, niemieccy strażnicy zabawiali się strzelaniem do polskich jeńców. Warto sięgnąć po książkę „Najazd 1939. Niemcy przeciw Polsce" niemieckiego historyka Jochena Böhlera, aby zrozumieć, że nie było w dziejach świata większego barbarzyństwa niż to, które zademonstrowali nasi zachodni sąsiedzi w latach II wojny światowej.

10 września 1939 r., kiedy jeszcze broniła się Warszawa i wierzono w szybkie kontruderzenie Francji i Anglii, na dziedzińcu kościoła w Piasecznie zastrzelono strzałem w głowę 15 polskich żołnierzy. 20 września w Majdanie Wielkim Niemcy zatłukli 40 polskich żołnierzy. 150 polskich jeńców wziętych do niewoli podczas bitwy nad Bzurą zostało rozstrzelanych z karabinu maszynowego. W Uryczu niedaleko Drohobycza zabito 100 żołnierzy 4. Pułku Strzelców Podhalańskich, a w Zakroczymiu żołnierze niemieckiej dywizji pancernej „Kempf" brutalnie zmasakrowali 600 obrońców Twierdzy Modlin.

To zaledwie początek długiej listy zbrodni, za które Bundeswehra powinna płacić dożywotnie odszkodowania rodzinom pomordowanych. Tymczasem po wojnie niemieccy oficerowie, którzy rozkazywali zabijać polskich żołnierzy, cieszyli się uznaniem zasłużonych dla ojczyzny, często poszkodowanych przez zwycięzców, nobliwych kombatantów armii niemieckiej.

Hekatomba dziejowa

Zbrodnie na polskich żołnierzach budzą wstręt. Ale nie ma określenia dla horroru zgotowanego przez Niemców polskiej ludności cywilnej. W latach 1939–1945 na każdy tysiąc mieszkańców zabitych zostało 220 osób, a w niemieckich kazamatach zamordowano ponad 80 proc. polskiej inteligencji. Nie chodzi tu o straty populacyjne będące nieuniknionym efektem gigantycznych działań wojennych prowadzonych na naszym terytorium w 1939 i na przełomie lat 1944/1945. To wynik ludobójstwa – planowanej w szczegółach, uzasadnionej ideologicznie, precyzyjnie skalkulowanej finansowo, rabunkowej eksterminacji obywateli polskich różnych wyznań.


Polska straciła 38 proc. przedwojennego majątku narodowego, 90 proc. dóbr kultury narodowej i 90 proc. infrastruktury przemysłowej. Tymczasem przedstawiciele rządu Angeli Merkel uważają, że sprawa odszkodowań wojennych dla Polski jest uregulowana „z punktu widzenia moralnego". Zdumiewa, że w epoce obsesyjnej poprawności politycznej wysoki rangą przedstawiciel rządu federalnego wypowiada się w tak karygodny sposób. Zamordowanie milionów obywateli polskich i niezapłacenie grosza reparacji wojennych jest „uregulowane moralnie"?

Nauczycielom historii polecam czytanie uczniom na lekcjach fragmentów „Sprawozdania Biura Odszkodowań Wojennych w przedmiocie strat i szkód wojennych Polski 1939–1945" sporządzonego przez Biuro Odszkodowań Wojennych przy Prezydium Rady Ministrów w 1947 r. Ta lektura działa na wyobraźnię i budzi grozę. Jeżeli polscy uczniowie zadają pytanie, dlaczego żyje się lepiej w Niemczech niż w Polsce, to odpowiedź jest prosta: Niemcy w czasie II wojny światowej zrujnowali Polskę jak żadna inna katastrofa w dziejach, a część swojego dobrobytu oparli na kapitale rabowanym w całej Europie.

Po uważnej lekturze tego sprawozdania i według bardzo wstępnych szacunków uważam, że Republika Federalna Niemiec powinna wypłacić Polsce zadośćuczynienie będące ekwiwalentem 50 mld dolarów o sile nabywczej z 1939 r., co po uwzględnieniu inflacji stanowi równowartość ponad 1 bln dolarów o wartości z 2013 r. W czasie tego typu dyskusji pojawia się zazwyczaj argument, że po 1945 r. Polska przejęła znaczący fragment terytoriów wschodnich III Rzeszy. Należy podkreślić z całą stanowczością, że te zmiany graniczne nie stanowią ekwiwalentu odszkodowań wojennych, lecz są suwerenną decyzją zwycięskich mocarstw zawartą w tzw. deklaracji poczdamskiej. Z tego punktu widzenia uznanie polskiej granicy zachodniej przez rząd RFN w 1970 r., na co powołują się urzędnicy gabinetu Angeli Merkel, jest bez znaczenia dla powojennego ładu w Europie. Granicą jest i zawsze będzie Odra.

Zagłada wszystkiego co niegermańskie

Często w literaturze historycznej odnajduję pogląd, że dla Hitlera II wojna światowa miała jeden cel ideologiczny: wymazanie „rasy" żydowskiej z mapy świata. To ewidentne, bardzo prostackie spłycenie tematu. Celem był podbój, rabunek i podporządkowanie wszystkich, którzy nie są Niemcami. Tragiczny los Żydów był jedynie preludium do zagłady szykowanej narodom słowiańskim. 11 marca 1942 r. dr Henry Picker, osobisty stenograf Adolfa Hitlera, zanotował słowa swojego szefa: „Berlin jako stolica świata będzie porównywalny tylko ze starożytnym Egiptem, Babilonem czy Rzymem. Czymże będzie w porównaniu z nim Londyn czy Paryż?". W urojonej wizji świata Hitler postrzegał Berlin jako największą metropolię w historii – Germanię, stolicę wyselekcjonowanej, nieskazitelnej rasy panów. W tej chorej wizji przyszłości Europa Wschodnia odgrywała szczególnie ważną rolę. Miała bowiem stanowić zaplecze gospodarcze Wielkich Niemiec, które od dnia zwycięstwa miały się stać ziemią świętą aryjskich nadludzi.


Już w 1940 r. na polecenie Hitlera Alfred Rosenberg zaczął przygotowywać plany kierowania nowym i jedynym światowym imperium, jakim miała być „tysiącletnia" Rzesza. Ten urodzony w estońskim Rewlu główny ideolog narodowego socjalizmu był największym propagatorem koncepcji Lebensraumu – zdobycia „przestrzeni życiowej" dla narodu niemieckiego. Jej faktycznym twórcą był XIX-wieczny geograf Friedrich Ratzel, który sformułował siedem zasad ekspansjonizmu niemieckiego. Pierwsza z nich mówiła, że „przestrzeń państwa rozszerza się wraz z rozwojem jego kultury". W opinii nacjonalistów niemieckich kultura germańska napotykała na wschodzie opór Słowian. Dlatego ekspansjonizm niemiecki wiązał się nieuchronnie z fizyczną eliminacją narodów słowiańskich. „Zasadniczo chodzi więc o to – podkreślał Hitler – by ten ogromny bochen poręcznie pokroić, byśmy mogli go, po pierwsze, opanować, po drugie, nim zarządzać, a po trzecie, eksploatować. Nie może też być mowy o utworzeniu kiedykolwiek potęgi militarnej na zachód od Uralu, choćbyśmy musieli walczyć o to 100 lat. Żelazną zasadą musi być i pozostać, żeby nigdy nie pozwolić, by broń nosił ktokolwiek inny niż Niemiec!".

Wygrana III Rzeszy w II wojnie światowej oznaczała eksterminację lub zniewolenie milionów ludzi w całej Europie. Pierwszym etapem ludobójstwa była eksterminacja wszystkich Żydów żyjących dotychczas między Grenlandią a Uralem. Szacuje się, że spośród 9,6 mln europejskich Żydów Niemcy zabili 5,7 mln. Kolejna, znacznie bardziej skomplikowana, faza ludobójstwa niemieckiego przewidywała zagładę 30 mln Słowian. Ci, którzy by przeżyli, mieli stanowić niewyczerpany rezerwuar siły roboczej do pracy niewolniczej.

23 lipca 1942 r. Obergruppenführer Martin Bormann, prywatny sekretarz Hitlera, napisał w liście do ministra Rzeszy dla okupowanych terytoriów wschodnich Alfreda Rosenberga: „Słowianie mają dla nas pracować. Gdy nie będą nam potrzebni, mogą umrzeć. Dlatego obowiązek szczepień i niemiecka opieka zdrowotna są zbędne. Edukacja jest niebezpieczna. Wystarczy, by umieli liczyć do stu. Dopuszczalna jest edukacja co najwyżej w takim stopniu, by mogli być dla nas przydatni. Jeśli chodzi o zaopatrzenie, mają dostawać tylko to, co jest zupełnie niezbędne". Aby odebrać narodom słowiańskim ich tożsamość narodową, Hitler zamierzał zrównać z ziemią większość polskich i rosyjskich miast. Taki los miał spotkać w pierwszej kolejności Warszawę i Leningrad.

Także Kościół katolicki w swoim wieloetnicznym wymiarze był postrzegany jako wróg narodu niemieckiego. Brednie o mitycznych germańskich pradziejach miały zastąpić chrześcijaństwo. Pierwszym krokiem do tego celu miało być wybranie antypapieża, którym zostałby jakiś hiszpański ksiądz. Odtąd centrala podporządkowanego Berlinowi Kościoła katolickiego znajdowałaby się w Toledo, a rolę duchowego centrum nazistowskiej Europy przejąłby wybudowany z polecenia Alfreda Rosenberga w Monachium Instytut Indo-Germańskiej Historii Ducha.

Parasol dla przestępców


Czy Niemcy zostali należycie ukarani za swoje zbrodnie w czasie II wojny światowej? Nie, ponieważ nie płacą odszkodowań wojennych, mimo że z formalnego punktu widzenia procesy norymberskie potwierdziły, iż Niemcy – łamiąc prawo międzynarodowe – napadły na Polskę, Holandię, Belgię, Danię, Norwegię, Luksemburg, Jugosławię, Grecję i Związek Radziecki. Niemcy naruszyli bądź złamali 36 międzynarodowych umów i 64 gwarancje międzynarodowe, w tym wspomniane konwencje haskie z 1899 i 1907 r. oraz traktat o wzajemnych gwarancjach podpisany w 1925 r. w Locarno. Złamane zostały również liczne konwencje arbitrażowe i koncyliacyjne Niemiec, a także pakty o nieagresji, w tym nawet układ monachijski z 1938 r.

Liczba więzionych i zamordowanych przedstawicieli innych narodowości nadal jest przedmiotem badań. Należy jednak podkreślić, że terroru doświadczali nie tylko mieszkańcy Europy Środkowej i Wschodniej, ale także Europy Zachodniej i Południowej. Oblicza się, że z 228 tys. Francuzów wywiezionych do niemieckich obozów koncentracyjnych wojnę przeżyło zaledwie 28 tys. Niemcy popełnili niezliczone zbrodnie w Grecji, Jugosławii, a nawet w sojuszniczych Włoszech. Republika Federalna Niemiec nigdy nie odpowiedziała za wielki głód oraz masakry dokonane przez Wehrmacht we wsiach Kandanos i Kondomari na Krecie. Tam mężczyzn rozstrzeliwano, a kobiety, dzieci i starców, w tym kapłanów Kościoła greckiego, palono żywcem. Kierujący masakrą generał Kurt Student żył spokojnie w Niemczech Zachodnich aż do 1978 r. W 1952 r. został nawet prezesem Związku Niemieckich Spadochroniarzy.

Skala ludobójstwa była jednak najbardziej przerażająca w Polsce i ZSRR, gdzie liczby ofiar idą w miliony. Nie sposób wyliczyć wszystkich egzekucji ulicznych, pacyfikacji wsi, likwidacji polskiej inteligencji, wysiedleń ludności, wywózek do obozów koncentracyjnych czy pracy przymusowej.

Niemiecki historyk Wolf Kaiser, współautor książki „Amnestia, wyparcie ze świadomości, ukaranie", podkreśla, że „liczbę ofiar niemieckiego nazizmu, nie licząc zabitych podczas bezpośrednich działań wojennych, szacuje się na około 13 mln. Za bezpośrednich sprawców zbrodni uważa się 200 tys. osób. Niemiecka prokuratura wdrożyła postępowanie przeciwko 87 tys. podejrzanych. Przygniatająca większość – niemal 80 tys. z nich – nigdy nie została skazana".

W 1982 r. po raz pierwszy sporządzono bilans niemieckich procesów złapanych zbrodniarzy wojennych. Zaledwie 6456 z 200 tys. oskarżonych otrzymało w RFN wyroki skazujące. Z tej liczby niemieckie sądy skazały na dożywocie (które było najwyższym wymiarem kary w RFN) zaledwie 182 nazistów. Jak dodaje niemiecki historyk, do chwili obecnej liczba skazanych wzrosła do zaledwie 7 tys.

„13 mln ofiar i 182 skazanych morderców. Trudno o bardziej deprymujący bilans" – ocenia Kaiser.

Już w czerwcu 1949 r., zaledwie kilka dni po utworzeniu Republiki Federalnej Niemiec, ogłoszono pierwszą amnestię dla nazistów. Dwa lata później, mimo protestów zagranicznej opinii publicznej, ułaskawiono zbrodniarzy skazanych po wojnie przez sądy amerykańskie. Wolf Kaiser uważa, że przyczyną tej haniebnej decyzji była konieczność zasilenia Bundeswehry doświadczonymi oficerami.

W ramach tej karygodnej polityki darowania winy mordercom Bundestag ogłosił w 1954 r. drugą amnestię, a w 1960 r. nastąpiło przedawnienie wszystkich morderstw, w tym tych dokonanych z premedytacją.

Niemiecki historyk Johannes Tuchel wykazał, że RFN nie wprowadziła w życie prawa ustanowionego w procesach norymberskich. „Przy próbie rozliczenia się ze zbrodniami zawiedliśmy po 1945 r. jako społeczeństwo – podkreśla Tuchel. – Nie można mówić eufemistycznie o wyniku niesatysfakcjonującym, to jest po prostu skandal".

Wszyscy znamy zdjęcia z procesu przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze. Tam jednak na ławie oskarżonych zasiadło zaledwie 22 oskarżonych. Tymczasem, jak dowodzi brytyjski pisarz Guy Walters w swojej książce z 2009 r. pt. „Hunting Evil" („Ścigając zło"), dzięki cichej pomocy niemieckich służb granicznych, ambasad, przedstawicielstw handlowych i organizacji pozarządowych kary uniknęło ponad 30 tys. niemieckich przestępców wojennych, w tym zbrodniarze pokroju sadystycznego lekarza z Auschwitz Josepha Mengele.

Od pewnego czasu głośno jest o sporze o pomnik polskich ofiar niemieckiej okupacji w Berlinie. Nazwijmy sprawy po imieniu: to skandal i dowód karłactwa moralnego. Jak można bowiem debatować nad symbolem krzywd dokonanych na tak niewyobrażalną skalę? Niemcy ponoszą odpowiedzialność za śmierć 5,8 mln Polaków, a debatują nad wartą kilka tysięcy euro tablicą ustawioną gdzieś między budkami z kebabami na przedmieściach Berlina.



https://www.rp.pl/historia/art18879401-jak-wycenic-niemieckie-zbrodnie-w-polsce?fbclid=IwAR21ZqC2ErRqC-NFlgOfd9XHmLNhS7TGh8F8LjzUAUb160QOHEtiAZvUugY









sobota, 4 września 2021

Pajdokracja

 


                                                                                                                                 Obyczaj idzie za językiem



1. Język jest najważniejszy.

2. Za językiem idzie obyczaj.

3. Za obyczajem idzie środowisko.



język młodzieżowy skutkuje przeniesieniem zachowań młodzieżowych

zachowania młodzieżowe u władzy skutkują brakiem rzetelności i kompetencji - korupcja

młodzież dostrzega swoje środowisko u władzy (bo słyszy swój język)

młodzież zaczyna mieć roszczenia do swojego środowiska u władzy

władza robi to, co chce młodzież

pajdokracja - rządy młodzieży

zniszczenie państwa

państwo kolonią obcego państwa

wyzysk ekonomiczny przez obce państwo

niewolnictwo 



                                                                                             Język jest najważniejszy