Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

czwartek, 2 lutego 2017

Zamiast Wolnego Miasta Gdańska żądamy używania rozumu




Zamiast Wolnego Miasta Gdańska żądamy używania rozumu 

 

 

Tytuł w  pewnym sensie, przynajmniej werbalnym, nawiązuje do artykułu na Niepoprawnych.pl zatytułowanego:  Żądamy Wolnego Miasta Gdańsk. Spodziewać się można, że któryś z kolei głos demokratyczny odezwie się w sprawie przywrócenia Generalnego Gubernatorstwa – jak demokracja, to demokracja – wszystkie chwyty dozwolone.    Z autorem  podpisującym się: jazgdyni zgadzam się w stu procentach i zamiast komentować poruszony przezeń problem po prostu odsyłam do jego tekstu, który warto przeczytać, by nie lekceważyć takich idiotycznych pomysłów, jakie niektórym rodzimym gangsterom chodzą po głowie. Czy aby tylko rodzimym, to pytanie? A następne pytanie, czy pozostawiono by im zagarnięte łupy, gdyby znowu na tablicy przed miastem widniał napis: Freie Stadt Danzig. A gdyby udało się urwać jeszcze kawał Polski, to mogliby nawet napisać Freistaat Danzig.  Pamiętać trzeba, że złodziej, jak już raz zacznie kraść, to zamiast resztek zdrowego rozsądku pozostaje mu już tylko pazerność, nawet gdyby miał się tym co pochłania udławić. Wiadomo o kim mowa. Ale wiadomo też, jaką Gdańsk – ów Freie Stadt Danzig – rolę spełnił w naszej historii, dlatego łapy precz od tego tematu. Nie wątpię, że władze nasze zareagują na każdą głupotę w tym względzie.
            Jeśli już jesteśmy przy, nazwijmy to mniej precyzyjnie, nazewnictwie, choć to coś znacznie więcej, to zwróćmy uwagę inny nonsens, niegdyś zaplanowany, bo w czasie PRL o Niemcach, jako zbrodniarzach wojennych nie mówiło się. Zbrodniarzami byli naziści, a Niemcy byli wszakże też w NRD, czyż można było ich nazywać zbrodniarzami wojennymi? A więc, kiedy chciałem w czasie PRL dać tytuł książce: Życie religijne w Polsce  w czasie okupacji niemieckiej,  cenzura zażyczyła sobie, żeby było: w hitlerowskiej. Cóż było robić? Obecnie, kiedy pewne lobbies, jakie nie wspomnę, bo zaraz przykleją mi wizytówką anty…, współpracują nad ukuciem takich pojęć w odniesieniu do holocaustu i wojny, jak bystanders and perpetrators (gapie i sprawcy) w odniesieniu do Polaków, których w czasie wojny zginęło też ponad 3 miliony, w tym ileś tam tysięcy za ratowanie Ż
ydów, niektórzy nasi idioci (jak inaczej ich nazwać?) publicznie domagają się, żeby nie mówić o zbrodniach Niemców, bo rzekomo popełniali je naziści. I taki facet był rzecznikiem jakieś partii, ale w końcu, jaka partia taki rzecznik. Można by te idiotyzmu tylko wykpić, bo prowadzenie w tej materii rzeczowej dyskusji jest zbyt wielkim upokorzeniem dla każdego jako tako rozgarniętego człowieka. Ale ludzie, w dodatku dopuszczani z takimi bredniami do mediów, ba, nawet do sejmu, to w końcu coś bardzo szkodliwego dla wizerunku Polski i Polaków. Nawet Niemcy, ci którzy celowo pracują nad zepchnięciem na Polskę odpowiedzialność za wojnę, w duchu śmieją się  z tych „bornierte Polen – ograniczonych, głupich Polaków, którzy sami dostarczają im na siebie amunicji. Nie wiem na ile takie usługi są wynagradzane, czy w ogóle, ale niezależnie od tego, z tymi ludźmi nie prowadzi się dyskusji, ale po prostu robi się, jak kiedyś robiono z durnym uczniakiem, którego sadzano do oślej ławki. To jedno. A więc nie: hitlerowski, nie nazizm, w doniesieniu do zbrodni wojennych. Były po prostu niemieckie.  Do 1945 r. w NSDAP było oko. 8.5 miliona członków, to było około 10 % ludności Niemiec. A więc to zwykli Niemcy popierali Hitlera i robili wszystko, co im rozkazał, narodowi socjaliści byli wśród nich.
            Jest jeszcze trzeci problem, który coraz bardziej „staje na głowie”, tzn. przedstawiany jest w krzywym zwierciadle. Dlaczego? Trudno dociec, choć można mieć różne przypuszczenia. To coś takiego, jak z tym nazizmem. Chodzi o udział Polaków w siłach zbrojnych III Rzeszy. Było ich chyba coś około 400 tys. Pytanie, jak tam trafili? W rozmaity sposób. Ale ryczałtem sądzić, że jako Polacy zostali zmuszeni do służby wojskowej jest fałszem od początku do końca. Mogło tak być na Śląsku, choć i tu trzeba sprawę traktować indywidualnie.  Takich „stockpolen”, albo,  jak ich nazywano „nationalpolen” raczej  nie brano, gdyż był to element niepewny. Nie chcę wchodzić w szczegóły, gdy chodzi o praktyki tam stosowane. Gdy chodzi o Freie Stadt Danzig, sprawa była jasna. Obywateli Wolnego Miasta bez względu na narodowość, traktowano jako obywateli Rzeszy. Zupełnie inaczej miała się rzecz w przypadku obywateli tzw. Reichsgau Danzig-Westpreussen. Tutaj od 1942 r. na mocy dekretu gauleitera Alberta Forstera zaprowadzono tzw. volkslistę. Ludność polska została wezwana do składania podań o przyjęcie niemieckiej volkslisty, w kategoriach III lub IV w zależności od stwierdzonego stopnia zniemczenia jednostki. Każdy składający podanie musiał stawić się przed landratem i poddać się egzaminowi (Prüfung), gdzie musiał wyprzeć się polskości i prosić o dobrodziejstwo przynależenia do narodu niemieckiego. Niech nikt mi nie wmawia n. p., że był tu stosowany przymus, przeciwnie, dużą część wniosków odrzucono, a przyjmowano zwłaszcza te, gdzie w rodzinach byli dorośli mężczyźni wcielani następnie do wojska. Tzw. eingedeutschte, czyli mający III lub IV grupę stawali się obywatela III Rzeszy. Cala reszta Polaków na tym terenie, należałem też do nich, nie miała żadnego obywatelstwa, ale byli to tzw. Reichsschutzangehörige – podopieczni Rzeszy, czyli ludność przeznaczona do wywózki.
            Ostatnio czytałem czyjeś wywody, jak to ci siłą zmuszeni do służenia w armii niemieckiej cierpieli, jak dezerterowali jako polscy patrioci. Nie można temu zaprzeczyć w wielu przypadkach, choć nie we wszystkich. Sam byłem świadkiem, jak żołnierze, właśnie ci eingedeutscht, słabo mówiący po niemiecku, będąc na urlopie z frontu wschodniego chwalili się niekiedy nawet kilkoma panzerzerstörerabzeichen – medalem za zniszczenie czołgu, jak opowiadali o swoich wyczynach frontowych. Jeśli kto nie chce wierzyć, jak bardzo zależało wielu Polakom na zdobyciu obywatelstwa niemieckiego, niech poczyta sobie ich odwołania do landratur przechowywane w archiwum wojewódzkim w Bydgoszczy.
            Dajmy więc spokój legendom i nie wypowiadajmy się  o czymś, o czym nie mamy pojęcia. Ja tam żyłem. Jako dzieciak widziałem i starałem się już rozumieć zarówno tragedię jak i podłość. Tragedię tych, którzy ze strachu podpisywali wniosek o volkslistę i tych, którzy cieszyli się, że na niemieckie kartki  żywnościowe dostaną masło, którego dla Polaków nie przewidziano.  Natomiast nie znam żadnego przypadku, żeby z tego terenu kogoś przymusowo zabrano do niemieckiej armii.


Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/zygmunt-zielinski/zamiast-wolnego-miasta-gdanska-zadamy-uzywania-rozumu

©: autor tekstu w serwisie Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :). <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.

Tytuł w  pewnym sensie, przynajmniej werbalnym, nawiązuje do artykułu na Niepoprawnych.pl zatytułowanego:  Żądamy Wolnego Miasta Gdańsk. Spodziewać się można, że któryś z kolei głos demokratyczny odezwie się w sprawie przywrócenia Generalnego Gubernatorstwa – jak demokracja, to demokracja – wszystkie chwyty dozwolone.    Z autorem  podpisującym się: jazgdyni zgadzam się w stu procentach i zamiast komentować poruszony przezeń problem po prostu odsyłam do jego tekstu, który warto przeczytać, by nie lekceważyć takich idiotycznych pomysłów, jakie niektórym rodzimym gangsterom chodzą po głowie. Czy aby tylko rodzimym, to pytanie? A następne pytanie, czy pozostawiono by im zagarnięte łupy, gdyby znowu na tablicy przed miastem widniał napis: Freie Stadt Danzig. A gdyby udało się urwać jeszcze kawał Polski, to mogliby nawet napisać Freistaat Danzig.  Pamiętać trzeba, że złodziej, jak już raz zacznie kraść, to zamiast resztek zdrowego rozsądku pozostaje mu już tylko pazerność, nawet gdyby miał się tym co pochłania udławić. Wiadomo o kim mowa. Ale wiadomo też, jaką Gdańsk – ów Freie Stadt Danzig – rolę spełnił w naszej historii, dlatego łapy precz od tego tematu. Nie wątpię, że władze nasze zareagują na każdą głupotę w tym względzie.

            Jeśli już jesteśmy przy, nazwijmy to mniej precyzyjnie, nazewnictwie, choć to coś znacznie więcej, to zwróćmy uwagę inny nonsens, niegdyś zaplanowany, bo w czasie PRL o Niemcach, jako zbrodniarzach wojennych nie mówiło się. Zbrodniarzami byli naziści, a Niemcy byli wszakże też w NRD, czyż można było ich nazywać zbrodniarzami wojennymi? A więc, kiedy chciałem w czasie PRL dać tytuł książce: Życie religijne w Polsce  w czasie okupacji niemieckiej,  cenzura zażyczyła sobie, żeby było: w hitlerowskiej. [werwolf znaczy - MPS] Cóż było robić? Obecnie, kiedy pewne lobbies, jakie nie wspomnę, bo zaraz przykleją mi wizytówką anty…, współpracują nad ukuciem takich pojęć w odniesieniu do holocaustu i wojny, jak bystanders and perpetrators (gapie i sprawcy) w odniesieniu do Polaków, których w czasie wojny zginęło też ponad 3 miliony, w tym ileś tam tysięcy za ratowanie Żydów, niektórzy nasi idioci (jak inaczej ich nazwać?) publicznie domagają się, żeby nie mówić o zbrodniach Niemców, bo rzekomo popełniali je naziści. I taki facet był rzecznikiem jakieś partii, ale w końcu, jaka partia taki rzecznik. Można by te idiotyzmu tylko wykpić, bo prowadzenie w tej materii rzeczowej dyskusji jest zbyt wielkim upokorzeniem dla każdego jako tako rozgarniętego człowieka. 

Ale ludzie, w dodatku dopuszczani z takimi bredniami do mediów, ba, nawet do sejmu, to w końcu coś bardzo szkodliwego dla wizerunku Polski i Polaków. Nawet Niemcy, ci którzy celowo pracują nad zepchnięciem na Polskę odpowiedzialność za wojnę, w duchu śmieją się  z tych „bornierte Polen – ograniczonych, głupich Polaków, którzy sami dostarczają im na siebie amunicji. Nie wiem na ile takie usługi są wynagradzane, czy w ogóle, ale niezależnie od tego, z tymi ludźmi nie prowadzi się dyskusji, ale po prostu robi się, jak kiedyś robiono z durnym uczniakiem, którego sadzano do oślej ławki. To jedno. A więc nie: hitlerowski, nie nazizm, w doniesieniu do zbrodni wojennych. Były po prostu niemieckie.  Do 1945 r. w NSDAP było oko. 8.5 miliona członków, to było około 10 % ludności Niemiec. A więc to zwykli Niemcy popierali Hitlera i robili wszystko, co im rozkazał, narodowi socjaliści byli wśród nich.

            Jest jeszcze trzeci problem, który coraz bardziej „staje na głowie”, tzn. przedstawiany jest w krzywym zwierciadle. Dlaczego? Trudno dociec, choć można mieć różne przypuszczenia. To coś takiego, jak z tym nazizmem. Chodzi o udział Polaków w siłach zbrojnych III Rzeszy. Było ich chyba coś około 400 tys. Pytanie, jak tam trafili? W rozmaity sposób. Ale ryczałtem sądzić, że jako Polacy zostali zmuszeni do służby wojskowej jest fałszem od początku do końca. Mogło tak być na Śląsku, choć i tu trzeba sprawę traktować indywidualnie.  Takich „stockpolen”, albo,  jak ich nazywano „nationalpolen” raczej  nie brano, gdyż był to element niepewny. Nie chcę wchodzić w szczegóły, gdy chodzi o praktyki tam stosowane. Gdy chodzi o Freie Stadt Danzig, sprawa była jasna. Obywateli Wolnego Miasta bez względu na narodowość, traktowano jako obywateli Rzeszy. Zupełnie inaczej miała się rzecz w przypadku obywateli tzw. Reichsgau Danzig-Westpreussen. Tutaj od 1942 r. na mocy dekretu gauleitera Alberta Forstera zaprowadzono tzw. volkslistę. Ludność polska została wezwana do składania podań o przyjęcie niemieckiej volkslisty, w kategoriach III lub IV w zależności od stwierdzonego stopnia zniemczenia jednostki. Każdy składający podanie musiał stawić się przed landratem i poddać się egzaminowi (Prüfung), gdzie musiał wyprzeć się polskości i prosić o dobrodziejstwo przynależenia do narodu niemieckiego. Niech nikt mi nie wmawia n. p., że był tu stosowany przymus, przeciwnie, dużą część wniosków odrzucono, a przyjmowano zwłaszcza te, gdzie w rodzinach byli dorośli mężczyźni wcielani następnie do wojska. Tzw. eingedeutschte, czyli mający III lub IV grupę stawali się obywatela III Rzeszy. Cala reszta Polaków na tym terenie, należałem też do nich, nie miała żadnego obywatelstwa, ale byli to tzw. Reichsschutzangehörige – podopieczni Rzeszy, czyli ludność przeznaczona do wywózki.

            Ostatnio czytałem czyjeś wywody, jak to ci siłą zmuszeni do służenia w armii niemieckiej cierpieli, jak dezerterowali jako polscy patrioci. Nie można temu zaprzeczyć w wielu przypadkach, choć nie we wszystkich. Sam byłem świadkiem, jak żołnierze, właśnie ci eingedeutscht, słabo mówiący po niemiecku, będąc na urlopie z frontu wschodniego chwalili się niekiedy nawet kilkoma panzerzerstörerabzeichen – medalem za zniszczenie czołgu, jak opowiadali o swoich wyczynach frontowych. Jeśli kto nie chce wierzyć, jak bardzo zależało wielu Polakom na zdobyciu obywatelstwa niemieckiego, niech poczyta sobie ich odwołania do landratur przechowywane w archiwum wojewódzkim w Bydgoszczy.

            Dajmy więc spokój legendom i nie wypowiadajmy się  o czymś, o czym nie mamy pojęcia. Ja tam żyłem. Jako dzieciak widziałem i starałem się już rozumieć zarówno tragedię jak i podłość. Tragedię tych, którzy ze strachu podpisywali wniosek o volkslistę i tych, którzy cieszyli się, że na niemieckie kartki  żywnościowe dostaną masło, którego dla Polaków nie przewidziano.  Natomiast nie znam żadnego przypadku, żeby z tego terenu kogoś przymusowo zabrano do niemieckiej armii.


Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/zygmunt-zielinski/zamiast-wolnego-miasta-gdanska-zadamy-uzywania-rozumu

©: autor tekstu w serwisie Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :). <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.






http://niepoprawni.pl/blog/zygmunt-zielinski/zamiast-wolnego-miasta-gdanska-zadamy-uzywania-rozumu




Muzeum II Wojny Światowej. Zapowiedź prezydenta Gdańska




Możliwe wystąpienie o zwrot działki pod Muzeum II Wojny Światowej.
Zapowiedź prezydenta Gdańska

29 stycznia 2017, 16:55

Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz nie wykluczył, że miasto wystąpi o zwrot działki podarowanej pod budowę Muzeum II Wojny Światowej. Pomorscy politycy PO apelują, aby w proteście przeciwko połączeniu Muzeum II WŚ z Muzeum Westerplatte słać specjalne kartki na adres ministerstwa kultury. - 1 lutego może dojść do formalnego połączenia istniejącego Muzeum II Wojny Światowej z nieistniejącym muzeum Westerplatte. Ten zabieg czysto formalno-prawny łączenia czegoś co istnieje, co jest żywe - co zdobyło sympatię i uznanie - jest jakąś straszną, niezrozumiałą i trudną do pogodzenia się przez nas decyzją - mówił prezydent Paweł Adamowicz na briefingu prasowym przed siedzibą Muzeum II WŚ.

Wyjątkowe muzeum w skali Europy Jego zdaniem, Muzeum II Wojny Światowej jest "wyjątkowym w skali kraju i Europy, przykładem, jak Polacy skutecznie, efektywnie mogą opowiedzieć sobie i światu o swojej ofierze, o swojej walce, heroizmie w szerokim, uniwersalnym kontekście". - Zwracam się do gdańszczanek i gdańszczan, Polek i Polaków – powinniśmy otoczyć Muzeum II Wojny Światowej dużą troską, bo to nie jest muzeum jednego czy drugiego ministra. To jest muzeum, które powstało za środki finansowe wypracowane przez polskie społeczeństwo - zaapelował. Miasto Gdańsk jako darczyńca gruntu pod Muzeum II Wojny Światowej o wartości ponad 50 milionów złotych zastrzega sobie prawo skorzystania z drogi sądowej, jeżeli będzie taka potrzeba – mówiłem o tym rok temu, powtarzam i dzisiaj - podkreślił Adamowicz. - Będziemy każdego dnia od 1 lutego obserwowali, co się dzieje z Muzeum II Wojny Światowej, co się dzieje z wystawą stałą, która została obfotografowana klatka po klatce. I będziemy patrzyli, czy ktoś skusi się na jej dezintegrację, na łamanie praw autorskich. Ale też na to, co we współczesnym świecie dzieje się tylko w krajach dotkniętych skrajnym barbarzyństwem – myślę tu o niszczeniu pomników kultury w Afganistanie czy Iraku. Mam nadzieję, że tego typu przykłady barbarzyństwa nie będą miały miejsca w Gdańsku - dodał Zwrot gruntu Zapytany, w jakich konkretnie okolicznościach miasto może wystąpić na drogę prawną o zwrot gruntu, odpowiedział: - To byłoby odkrywanie kart przed ministrem i ułatwianie mu działań destrukcyjnych. Połączenie muzeów jest już na pewno pierwszym aktem niezgodnym. To jest już kwestia oceny prawnej, być może jest to pierwsza ważna przesłanka, ale być może nie jedyna.


- Relacja darczyńca-obdarowany jest prosta: polega na tym, że darczyńca w ściśle określonym celu przekazuje swój dar i oczekuje, że obdarowany zachowa się właściwie i ten dar spożytkuje zgodnie z określonym celem. W związku z tym istnieje możliwość odwołania darowizny, jeżeli obdarowany zachowuje się niezgodnie z celem obdarowania - wyjaśnił Adamowicz. Posłanka Platformy Obywatelskiej Agnieszka Pomaska poinformowała, że PO wraz z "młodzieżówką" tej partii Młodymi Demokratami przygotowała specjalne kartki adresowane do ministra kultury Piotra Glińskiego. Kartki do ministra kultury "Jako obywatelka/obywatel Rzeczpospolitej Polskie w trosce o utrzymanie wysokich standardów polskiej kultury, apeluję do Pana Ministra o powstrzymanie procesu łączenia Muzeum II Wojny Światowej z nowo utworzonym Muzeum Westerplatte, do czasu wyjaśnienia wątpliwości prawnych i rozstrzygnięcia sprawy skargi złożonej przez Rzecznika Praw Obywatelskich oraz samo MIIWŚ. Oczekuję, że polskie muzea pozostaną niezależne od wpływów politycznych, a decyzje ministerialne będą podejmowane w sposób, który nie budzi wątpliwości prawnych" - napisano na odwrocie kartki. Pomaska jest przekonana, że jeśli "ktoś może uratować Muzeum II Wojny Światowej, to na pewno są obywatele, nie tylko obywatele Gdańska, ale Polski, którzy dołożyli się do wybudowania tego muzeum". - Dzisiaj obywatele powinni wyrazić protest, jeśli czują taką potrzebę, a widzimy, że jest taka potrzeba - wywrzeć na ministra Glińskiego i na obecny rząd tę presję. Bo widać, że w wielu sprawach ta presja ma sens, że jednak ten rząd potrafi się cofnąć, wtedy kiedy czuje siłę i presję społeczną – tak było w przypadku Czarnego Protestu, czy ostatnio w sprawie mediów w Sejmie - dodała Pomaska, zachęcając do wysyłania kartek na adres ministerstwa kultury.


Poseł PO do Parlamentu Europejskiego Janusz Lewandowski powiedział, że w pomyśle łączenia obu muzeów "chodzi o pisanie historii na nowo wedle własnej wygody i zawłaszczenie historii". - Muzeum, które tu widzimy jest owocem ogromnej pasji i ambicji by nie być jednym z wielu jakie istnieją w świecie. Tak jak dobra powieść, która jest godna Nagrody Nobla lub dobry film, który może kandydować do Oscara, muzeum ma mówić o Polsce, ale językiem zrozumiałym dla całego świata. I mówić również o bezsensie, tragedii, okrucieństwie wojny pod każdą szerokością geograficzną. Nie zmarnujmy tego dorobku - zaapelował europarlamentarzysta. Utworzenie Muzeum II Wojny Światowej Decyzję o utworzeniu Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku ogłosił we wrześniu 2008 r. rząd Donalda Tuska. Budowa obiektu trwała od 2012 do 2016 r. W grudniu 2015 r. resort kultury powołał w Gdańsku Muzeum Westerplatte i Wojny 1939. W połowie kwietnia 2016 r. ministerstwo zapowiedziało połączenie obu muzeów. Ta decyzja spotkała się ze sprzeciwem dyrekcji MIIWŚ. Z apelem o powstrzymanie się od połączenia muzeów wystąpiły też do ministra kultury m.in. gdańska Rada Miasta, Kolegium Programowe MIIWŚ, Polski Komitet Narodowy Międzynarodowej Rady Muzeów oraz liczni historycy, przedstawiciele środowisk kombatanckich, a także osoby, które przekazały MIIWŚ rodzinne pamiątki. Zgodnie z decyzjami resortu połączenie placówek miało nastąpić 1 grudnia ub.r., termin został jednak przesunięty na 1 lutego br.


Dyrekcja MIIWŚ oraz Rzecznik Praw Obywatelskich złożyli do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego zażalenie na decyzję łączącą placówki. WSA skargi dotąd nie rozpatrzył, ale w listopadzie 2016 r. wstrzymał wykonanie decyzji o połączeniu placówek do czasu, aż zajmie się sprawą. Na tą decyzję skargę złożył resort kultury i we wtorek NSA uwzględnił zażalenie ministra kultury. Resort zapowiedział, że - w związku z powyższym, będzie kontynuować działania na rzecz połączenia Muzeum II Wojny Światowej i Muzeum Westerplatte i Wojny 1939. W poniedziałek po raz pierwszy Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku zaprezentowało niemal gotową wystawę główną. W pokazie uczestniczyli dziennikarze oraz osoby, biorące udział w tworzeniu ekspozycji - architekci, designerzy, muzealnicy, historycy, darczyńcy i przedstawiciele środowisk kombatanckich. W weekend 28-29 stycznia wystawę mogą zwiedzać mieszkańcy, którzy wcześniej zarezerwowali wejściówki.








 
 
 

Polski gramofon Daniel G-1100 fs Fonica



AudioQuest Type 4

niebieskie kable do Yamahy 810

Polski gramofon Daniel G-1100 fs Fonic:

http://www.audiostereo.pl/polski-gramofon-daniel-g-1100-fs-fonica_102367.html



Cała prawda o polskich wkładkach serii MF-100:

http://www.audiostereo.pl/cala-prawda-o-polskich-wkladkach-serii-mf-100_79605.html

Kłodnica. Zapomniana osada




Tajemnice Kotlicy Chodelskiej i położonych na jej terenie czterech grodzisk wczesnośredniowiecznych od lat wzbudzają ciekawość zarówno wykwalifikowanych badaczy, jak i miłośników tego regionu. W ubiegłym roku ciekawych odkryć dokonano na grodzisku w Kłodnicy, najmniej znanym, a przez to niezwykle interesującym miejscu. Jakich?
Kotlina Chodelska leżąca na południe od Kazimierza Dolnego to region znany głównie z reliktów bogatego osadnictwa słowiańskiego sprzed ponad tysiąca lat. Na brzegach malowniczej rzeki Chodelki zlokalizowane są cztery wczesnośredniowieczne grodziska, liczne ślady osad oraz cmentarzyska kurhanowe, które stanowią dziś interesującą atrakcję turystyczną.

Do najczęściej odwiedzanych przez turystów należą grodziska w Chodliku, Żmijowiskach oraz Podgórzu. Pierwszy – o nietypowej potrójnej linii wałów – należy do największych i najstarszych założeń grodowych w Małopolsce. Z wynikami prowadzonych tam badań archeologicznych można zaznajomić się na stronie wirtualnego muzeum Chodlika. Grodzisko w Żmijowiskach stanowi z kolei centrum skansenu archeologicznego oraz siedzibę Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym Oddziału Żmijowiska. Licznych turystów przyciągają m.in. warsztaty archeologiczne organizowane na terenie dawnego grodu. Trzecie wspomniane grodzisko – w Podgórzu – położone jest na wysokiej nadwiślańskiej skarpie, tzw. Kosmalowej Górze i stanowi ono wspaniały punkt widokowy, z którego można podziwiać rozległą dolinę, zaś w dobrą pogodę ujrzeć nawet odległe szczyty Gór Świętokrzyskich. Znajduje się tu również rezerwat przyrody „Skarpa Dobrska”. Jest to punkt często odwiedzany przez wędrujących z Kazimierza oraz Mięćmierza niebieskim szlakiem turystycznym, wspaniały na plener malarski oraz fotograficzny.

Mało kto za to słyszał o ostatnim, czwartym grodzisku nad Chodelską, położonym na granicy gruntów wsi Kłodnica. Tymczasem to właśnie w tym miejscu w ostatnim roku doszło do jednego z najciekawszych odkryć archeologicznych na Lubelszczyźnie.

- Grodzisko zachowane jest w formie niewielkiego kopca o średnicy około 70 metrów, tuż przy drodze biegnącej ze Żmijowisk do Zagłoby – mówi dr Łukasz Miechowicz z Polskiej Akademii Nauk. – Do niedawna zabytek porośnięty był całkowicie przez sad jabłoni, w ostatnim czasie został całkowicie oczyszczony z drzew. Obiekt ten był w niewielkim zakresie badany ponad 40 lat temu. Wówczas stwierdzono, że jest on wczesnośredniowiecznym grodem datowanym na ok. X w.

Latem ubiegłego roku grodzisko w Kłodnicy stało się przedmiotem badań podjętych przez archeologów z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN w Warszawie. Najpierw cały jego obszar przebadano za pomocą metod geofizycznych, dzięki czemu zlokalizowano niewidoczne dziś na powierzchni zarysy wałów oraz fos, a także – co interesujące – zarysy wczesnośredniowiecznej zabudowy mieszkalnej. W wytypowanym punkcie założono wykopy badawcze – to, co w nich znaleziono, zaskoczyło naukowców.

- W trakcie badań odkryliśmy fragment wczesnośredniowiecznego budynku oraz szalowanej drewnem piwnicy – mówi dr Łukasz Miechowicz. – W wypełnisku obiektu znajdowało się ponad tysiąc fragmentów naczyń glinianych, liczne zabytki metalowe, w tym aplikacja z brązu, groty strzał, noże, krzesiwo dwukabłąkowe, zawieszka, fragment obucha topora, poza tym szklane paciorki i gliniany przęślik. Najbardziej interesująca okazała się zawartość naczyń – ponad 30 kilogramów spalonych ziaren bobiku i innych roślin strączkowych, zbóż, skorupy orzechów, pestki, itp. W części naczyń zachowały się pozostałości być może wczesnośredniowiecznych potraw. W tej chwili cała zawartość piwniczki trafiła do analiz archeobotanicznych. To jedno z największych odkryć tego typu. Pozyskana wiedza z pewnością przyniesie mnóstwo informacji na temat diety wczesnośredniowiecznych mieszkańców Kotliny Chodelskiej.

Warto również dodać, że gród w Kłodnicy położony jest bardzo blisko grodziska w Żmijowiskach – dzieli je odległość 1 km. Można więc przypuszczać, że ze względu na dogodne położenie przy drodze oraz bliskość dobrze znanego nam grodziska w Żmijowiskach nieznana dotąd osada w Kłodnicy ma szansę stać się kolejną, niezwykle ciekawą atrakcją turystyczną w okolicach Kazimierza Dolnego. Z pewnością warto odwiedzić je w trakcie dalszych badań wykopaliskowych, które planowane są na lipiec tego roku.

Choć pytań dotyczących funkcjonowania tych czterech osad i przyczyn ich kresu jest nadal mnóstwo, z każdym kolejnym rokiem, archeolodzy odkrywają nowe tajemnice, dzięki którym życie naszych przodków staje się nam coraz bliższe. Może więc kiedy już zwiedzimy liczne zabytki Kazimierza Dolnego oraz otaczające Miasteczko wąwozy, warto wybrać się na wycieczkę po grodziskach Kotliny Chodelskiej? Zarówno dla walorów edukacyjnych jak i niezapomnianych widoków. Bez względu na porę roku.

Zbrodnie Milicji Żydowskiej we wrześniu 1939r. w Zamościu




Żydzi wyłapywali i mordowali Polaków podczas kampanii wrześniowej 1939

Stosując tą samą broń,  jaką obecnie stosują syjoniści przeciwko Polsce i Polakom,   —  zacznijmy   głośno   na  cały świat pisać i mówić o zbrodni  Milicji Żydowskiej, która we wrześniu 1939r. w Zamościu 

— po bitwie pod Tomaszowem   Lubelskim   — wyłapywała   ukrywających się w tym mieście lub okolicach żołnierzy polskich   — rozstrzeliwując ich na miejscu albo przekazując NKWD.
We wrześniu 1939 roku,  gdy bolszewicy prowadzili na rozstrzelanie kolumnę około 2000 polskich jeńców w okolicach Kostopola,   — jeden z cudem ocalonych tak opisywał ich zachowanie
“Gdy   kolumna   szła   przez   miasteczko – miejscowi Żydzi pluli na nas, wyzywali najbardziej plugawymi słowami, rzucali w nas kamieniami…”


screenhunter_1767-jan-31-16-37 1


Żydzi stawiali bramy powitalne we wrześniu 1939r. wkraczającym wojskom niemieckim w Pabianicach, Łodzi, Białymstoku,Krakowie.


screenhunter_1768-feb-01-12-12 2screenhunter_1768-feb-01-12-06 3————————————————————————————————————————————————-
W Zarębach Kościelnych na czele witających stał rabin w odświętnym stroju – cyt prof. Krzysztof Jasiewicz.
Albo, że   — całowali wjeżdżające czołgi sowieckie do Wilna lub z radością —nosili trumnę z napisem Polska   — we w Lwowie.
Albo mówmy o powstaniach antypolskich we wrześniu 1939r. w licznych miejscowościach na wschodzie, o masowej kolaboracji żydów z gestapo lub NKWD czy udziale w Holocauście
— o czym pisali nawet żydowscy pisarze   — świadkowie tamtych dni   —
  • Emanuel Ringelblum,
  • Chaim Aron Kapłan
  • czy nawet sam Marek Edelman
  • jak również tysiące polskich świadków
I tak żydzi powiedzą,  — że to wyrwane z kontekstu, lub, że Polacy to antysemici więc nie są wiarygodni.
I tak   — jak w wypadku tego dzieciaka   — zrobią wszystko, aby pokazać, że to nie oni a swoi sami go zabili.



screenhunter_1772-feb-01-12-42 4 

++++++++++
screenhunter_1769-feb-01-12-14 5 



Żydowski capo kolaborujący z oficerem SS.
http://detektywprawdy.blogspot.com.au/2013/06/zydzi-wyapywali-i-mordowali-polakow.html
http://ruch-obywatelski.com/polska/zydzi-wylapywali-i-mordowali-polakow-podczas-kampanii-wrzesniowej-1939/
+++++++++++++++++++++++



Jak   Żydzi   witali   Niemców – równie entuzjastycznie jak Sowietów.
Później zaczęła się tragedia…
Wkroczenie Niemców w czerwcu 1941 r. do Międzyrzeca Koreckiego pan Julian zapamiętał równie dobrze jak Sowietów w 1939 r.
— W jakiejś mierze było ono podobne do ich wejścia do miasta. — Nowych okupantów witał ten sam kahał żydowski.





– Byłem znowu na rynku   — i widziałem, z jakim entuzjazmem Żydzi witali Niemców 
– wspomina Julian Jamróz.
– Ci zbaranieli, byli zdziwieni i wściekli.   — Oficerowie zaczęli bić po twarzach i kopać starszyznę żydowską, a żołnierze wywracać przygotowane stoły.
— Zrobił się wielki lament – aj waj, szatan przyszedł
– można było usłyszeć z tłumu uciekających Żydów.
Polacy też byli przestraszeni.   — Okazało się jednak, że nie było tak źle.
Niemcy wprowadzili porządek i unormowali wszystkie sprawy. W sklepach ponownie pojawiły się towary. Ludzie odetchnęli, bo za Sowietów po najprostsze artykuły takie jak nafta, czy mydło trzeba było stać w kolejce.   — Jak ktoś nie piekł sam chleba, to też miał kłopot z jego kupnem.
— Niemcy zamknęli tylko szkołę i zamienili ją w koszary miejscowego garnizonu, składającego się z kompanii Wehrmachtu. 
Ukraińcy tolerowani przez Niemców od początku zaczęli się szarogęsić.
Dokonali pogromu Żydów, w trakcie którego splądrowali ich domy. W 1942 r. w Międzyrzecu zostało utworzone getto żydowskie, szybko zresztą zlikwidowane przez (nadzorowaną przez Niemców) policję ukraińską.
— W tym samym czasie tu i ówdzie słyszało się już o napadach na Polaków, które w 1943 r. zaczęły przybierać masowy charakter. 
Byłem wtedy ministrantem w parafii św. Antoniego, której proboszczował ks. Jan Pająk i uczestniczyłem w pogrzebach ofiar z okolicznych miejscowości, których było po kilka dziennie.
— Naoglądałem się tylu strasznych rzeczy, które wciąż śnią mi się po nocach.
Barbarossa_001_049.indd 

Ludność ukraińska wita oddziały niemieckie
——————————————————–

Za; http://justice4poland.com/2016/02/01/zydzi-wylapywali-i-mordowali-polakow-podczas-kampanii-wrzesniowej-1939/

 

 

https://forumemjot.wordpress.com/2016/02/07/zydzi-wylapywali-i-mordowali-polakow-podczas-kampanii-wrzesniowej-1939/

 

Muzeum Nowoczesności umacnia niemieckość tych ziem?


Olsztyn: Muzeum Nowoczesności umacnia niemieckość tych ziem?



Niektórzy z mieszkańców Olsztyna mieli wyrazić zaniepokojenie umacnianiem się w mieście tożsamości niemieckiej. Zwróciła na to uwagę ich przedstawicielka w miejscowej radzie. Jednym z przejawów promowania niemieckości mają być działania pracowników olsztyńskiego Muzeum Nowoczesności.


Z pytaniami "największego kalibru" wystąpiła do prezydenta Olsztyna radna Elżbieta Wirska. Dopytywała o politykę władz miasta w zakresie utrwalania tożsamości historycznej i kulturowej. Mieszkańcy Olsztyna mieli bowiem stwierdzić, że bardzo umocniły się stowarzyszenia, które promują niemieckość tych terenów. - A my wiemy, że Warmia nie była polska tylko pod zaborami – zaznaczyła przedstawicielka tychże mieszkańców.

Wirska wyjaśniła, że jej wypowiedź nawiązuje do zapytania "obywatela Kowalskiego". Radna przyznała, że w jakimś sensie podziela jego wątpliwości. Chodzi m.in. o nazwę Muzeum Nowoczesności. Według Wirskiej nazwa jest prowokacyjna.
Nie tylko nazwa prowokuje pytania. - Dlaczego na zarządcę Muzeum Nowoczesności mianowano pana Rafała Bętkowskiego, który nie ma kwalifikacji, nie jest historykiem, jest tylko pasjonatem? Jeżeli zajmuje się historią, to tylko w bardzo wąskim zakresie, zakresie utrwalania historii z epoki Bismarcka i tendencyjnie promuje tutaj niemieckość - stwierdziła radna.
Pytania te trafiły do prezydenta Olsztyna Piotra Grzymowicza. Zapewnił, że radna otrzyma odpowiedź na piśmie.

MOK nie kryje zdumienia

Sam Rafał Bętkowski nie chciał komentować opinii radnej wyrażonej na temat swej osoby. Jako pracownik Miejskiego Ośrodka kultury w Olsztynie odesłał nas do swego pracodawcy. Na prośbę Onetu MOK wystosował komentarz w sprawie. "Możemy jedynie wyrazić głębokie zdumienie wypowiedzią Pani Radnej dotyczącej Centrum Techniki i Rozwoju Regionu Muzeum Nowoczesności w Olsztynie " – napisali na wstępie przedstawiciele placówki.
Następnie zaznaczają, że tezę o "umacnianiu się środowisk promujących tożsamość niemiecką w Olsztynie" uważają za kuriozalną i nie znajdującą żadnego potwierdzenia w rzeczywistości.
MOK odniósł się również do kompetencji Rafała Bętkowskiego zatrudnionego w Muzeum Nowoczesności. "Stoimy na stanowisku, że przeświadczenie o konieczności wykształcenia kierunkowego nie jest w żaden sposób uzasadnione. Pan Bętkowski wielokrotnie potwierdził - zarówno w swej pracy muzealnika, jak i dzięki rozlicznym publikacjom, prelekcjom i spotkaniom - swą olbrzymią wiedzę na temat historii miasta i regionu, a także niezrównaną pasję autentycznego miłośnika dziejów minionych" - czytamy w oświadczeniu.

Przypomniano również o kluczowej roli, jaką Bętkowski odegrał w projekcie rewitalizacji Tartaku Raphaelsohnów, w którym znajduje się muzeum. "To nie kto inny, ale właśnie Pan Bętkowski jest głównym pomysłodawcą tej placówki, autorem bądź współautorem tematów wystaw i ekspozycji Muzeum oraz osobą, która nieodpłatnie użyczyła Muzeum większej części ikonografii ze swych gromadzonych przez lata zbiorów prywatnych (...)" – napisano.

Natomiast jeśli chodzi o merytoryczny zakres działalności Muzeum Nowoczesności, to według MOK-u siłą rzeczy jest on ściśle i jednoznacznie powiązany z historią naszego miasta. "Posiadającym luki w elementarnej wiedzy historycznej przypominamy, że w wyniku I rozbioru Polski w 1772 r. Warmia została wcielona w obszar Królestwa Prus i m.in. z jej ziem utworzona została prowincja Prusy Wschodnie. Natomiast niezwykle dynamiczny okres rozwoju Olsztyna przypada na drugą połowę XIX wieku i to właśnie głównie na tym okresie koncentruje się działalność Muzeum. Do Polski Olsztyn został formalnie włączony po zakończeniu II wojny światowej" – przypominają w odpowiedzi udzielonej Onetowi przedstawiciele Miejskiego Ośrodka Kultury.
Zaznaczają tym samym, iż nie ma wątpliwości, że złożona historia miasta pozostaje w nierozerwalnym związku również z obecnymi zachodnimi sąsiadami Polski. "Wypowiedź Pani Radnej umacnia nas w przekonaniu, że nasza działalność na rzecz przypominania historii Olsztyna w dalszym ciągu jest ze wszech miar wskazana" – oświadczają władze MOK-u.

"Zaskakująca forma prezentacji dziejów techniki dawnego Olsztyna"

Co prawda Rafał Bętkowski nie chce się wypowiadać na temat wątpliwości radnej, za to prezentuje Księgę Pamiątkową muzeum oraz zawarte w nich wpisy, jak ten:
"Zaskakująca pozytywnie forma prezentacji dziejów techniki w dawnym Olsztynie. Szkoda, że trudno dowiedzieć się o istnieniu muzeum, jeśli się nie jest mieszkańcem Olsztyna. - napisał Andrzej Pawlak, profesor PAN z Łodzi".
I zaprasza do placówki, by osobiście zapoznać się z przekazywanymi przez Muzeum Nowoczesności treściami.


http://olsztyn.onet.pl/olsztyn-muzeum-nowoczesnosci-umacnia-niemieckosc-tych-ziem/1ww7k3g

 

W Kwiatkowie odkryli 101 prehistorycznych studni



W Kwiatkowie odkryli 101 prehistorycznych studni

31 stycznia 2016

Na prawdziwy wysyp studni sprzed około 1800 lat natrafili archeolodzy w Kwiatkowie niedaleko Koła w Wielkopolsce. Ne terenie pradziejowej osady naliczyli ich dokładnie 101. Takie ich nagromadzenie to unikat w skali Europy Środkowej.


– To dla nas prawdziwa zagadka – opowiada PAP dr Magdalena Piotrowska z Instytutu Prahistorii UAM w Poznaniu, która na jej wyjaśnienie otrzymała grant od Narodowego Centrum Nauki. – Osada była przecież położona bardzo dogodnie obok źródeł wody, w tym przepływającej nieopodal Warty – dodaje. Jej zdaniem w ostatnich latach liczba odkrywanych studni na stanowiskach archeologicznych bardzo wzrosła, co ma związek z prowadzonymi na szeroką skalę badaniami ratowniczymi. Mimo to nie ukazała się praca porządkująca i uaktualniająca wiedzę na ich temat. W ramach grantu od NCN badaczka przyjrzy się problemowi w sposób kompleksowy, jednak skupiając się głównie na przykładzie Kwiatkowa.

Kwiatków położony jest w dolinie Warty, w Kotlinie Kolskiej, którędy, zdaniem części badaczy, mógł prowadzić jeden z wariantów „szlaku bursztynowego”. Była to domniemana trasa kupiecka łącząca Cesarstwo Rzymskie z Barbaricum – tym mianem Rzymianie określali ziemie poza swoimi granicami. Archeologom udało się zidentyfikować mieszkańców osady – w kategoriach taksonomicznych (czyli w oparciu o określone wyroby i przejawy zwyczajów pogrzebowych) społeczność ta określana jest jako kultura przeworska. Zdaniem części badaczy ich przedstawicieli należy identyfikować z Germanami.

– Niespotykana liczba zabytków wydzielonych, czyli takiej kategorii odkryć, które są wyjątkowe – oprócz masowo znajdowanych fragmentów naczyń ceramicznych – wśród których były monety, żetony do gry, fragmenty ekskluzywnych naczyń terra sigillata oraz bardzo liczne ozdoby w postaci zapinek, dowodzą, iż w Kwiatkowie zlokalizowana była rozległa i bogata osada funkcjonująca przez kilka stuleci – opowiada dr Piotrowska.

Archeolodzy uważają studnie za bardzo cenne źródła wiedzy o dawnych ludziach. Dzięki zachowanym cembrowinom możliwe będzie uzyskanie dat ścięcia drzewa, co pozwali na uściślenie okresu funkcjonowania całej osady. Te analizy są jeszcze przed badaczami. – Ze względu na brak podobnych stanowisk z terenu ziem Polski konieczna będzie konfrontacja ze źródłami ze środkowoeuropejskiego Barbaricum – dodaje dr Piotrowska. Badaczka nie skupi się tylko na analizie studni i ich wnętrza – aby w pełni zrozumieć ich funkcje będzie starała się zrekonstruować sposób funkcjonowania osady i jej charakter.

Nie wiadomo, jak długo użytkowano każdą ze studni. Ale uwagę naukowców zwraca fakt, że wykonywano je na różne sposoby – czy wynika to z tego, że powstały w innym czasie, czy też może nieco inna była ich funkcja? Podobnych pytań jest więcej. Często w ich wnętrzu odkrywane są żarna oraz szczątki zwierząt.

– Przypuszczamy, że takie praktyki mogły mieć związek z symbolicznym „zamykaniem” tych obiektów po zaprzestaniu ich funkcjonowania. Dalsza analiza zabytków odkrywanych w studniach może choć trochę przybliży nam sferę wierzeń mieszkańców osady – dodaje badaczka.
Jej zdaniem niewykluczone, że część z obiektów określonych mianem studni w istocie nimi w Kwiatkowie nie była. – Wydaje się, iż analizy geochemiczne pozwolą odpowiedzieć na pytanie, czy w przypadku obiektów ze stanowiska w Kwiatkowie, woda studzienna była zdatna do picia, czy używana jedynie do celów „przemysłowych” – dodaje. Bo to kolejny trop naukowców. Wstępne wyniki badań wskazują, iż studnie były niezbędne do prowadzenia szeroko zakrojonej działalności wytwórczej. W obrębie osady archeolodzy znaleźli mnóstwo zabytków związanych z tkactwem – aż 160 przęślików, wiele ciężarków oraz drewniane narzędzia przypominające wyglądem kijanki do lnu – ta ostatnia kategoria zabytków nie jest często spotykana w polskiej archeologii.

– Gospodarcze przeznaczenie studni mogło, ale nie musiało być związane z tkactwem – stwierdza z ostrożnością dr Piotrowska. Zwraca też uwagę na to, że woda mogła mieć szczególne właściwości ze względu na obecność pod osadą lasu kopalnego. Również pod tym kątem trwają analizy specjalistyczne.
Wiadomo już, iż niektóre z odkrytych studni zlokalizowane były w sąsiedztwie niewielkich, nieznacznie zagłębionych budynków słupowych, uważanych za warsztaty, co może wskazywać na ich związek z wyspecjalizowaną produkcją.

Dr Piotrowska zwraca uwagę na doskonały stan zachowania cembrowin, który umożliwi prześledzenie umiejętności ciesielskich ówczesnych mieszkańców osady, analizę sposobów ich konstrukcji oraz preferencji w doborze surowca. – Do tej pory na żadnym stanowisku nie odnotowano tylu różnych rozwiązań konstrukcyjnych jednocześnie, co w Kwiatkowie – zaznacza.
Naukowcy planują szczegółowo zrekonstruować środowisko naturalne w jakim znajdowała się osada – wykonają również analizy palinologiczne (pyłków roślin), węgli drzewnych (w ten sposób poznają gatunki drzew). Przyjrzą się też szczątkom nasion odkrytych w studniach. Natomiast wiek studni określą dzięki metodzie izotopu węgla c14 i dendrochronologicznej. Archeozoolodzy z kolei na podstawie kości zwierząt określą ich gatunek.


Starożytną osadę w Kwiatkowie odkryto w 1996 roku. W 2012 roku rozpoczęły się kilkuletnie prace wykopaliskowe, które należało rozpocząć, gdyż miejscu zagrażała planowana rozbudowa pobliskiej odkrywkowej kopalni węgla.


Tekst pochodzi z serwisu Nauka w Polsce.


http://archeowiesci.pl/2016/01/31/w-kwiatkowie-odkryli-101-prehistorycznych-studni/
 

środa, 1 lutego 2017

Berlin nadal wyzyskuje inne kraje UE, jak również USA



Peter Navarro, szef powołanej przez Biały Dom Narodowej Rady Handlu i doradca Trumpa: Niemcy wyzyskują państwa UE i USA!

"Euro jest tak naprawdę ukrytą niemiecką marką, której niska wartość pomogła w przeszłości zdobyć Niemcom przewagę nad ich partnerami handlowymi. (...) Berlin nadal wyzyskuje inne kraje UE, jak również USA, korzystając teraz z mocno niedowartościowanego euro. Niemiecki strukturalny brak równowagi handlowej z resztą Unii Europejskiej i USA podkreśla gospodarcze różnice w Unii (...) Niemcy są jedną z głównych przeszkód na drodze do wypracowania nowej umowy handlowej pomiędzy Stanami Zjednoczonymi, a Unią Europejską"


https://www.ft.com/content/57f104d2-e742-11e6-893c-082c54a7f539

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Polscy profesorowie na niemieckim wikcie!


  • Napisane przez  Dr Leszek Pietrzak


Najbardziej wpływowi polscy prawnicy są opłacani i honorowani przez Niemców. Dzięki temu nasi zachodni sąsiedzi mają wpływ na kształt nie tylko naszego prawa, ale i naszej demokracji.

19 grudnia zakończyła się ostatecznie epoka kierowania Trybunałem Konstytucyjnym przez prof. Andrzeja Rzeplińskiego. Na pewno przejdzie ona do historii polskiego konstytucjonalizmu, zapisując w niej swój własny rozdział, tyle tylko, że nie będzie on chlubny. Głównie dlatego, że były szef TK, zamiast stać na straży polskiej Konstytucji, tak naprawdę stanął ponad nią. Stronnicy Rzeplińskiego w Trybunale do ostatnich chwil zapewniali go, że „jest wieczny”, jak zrobił to sędzia Stanisława Biernat. Jednak zapewnienia te mogły co najwyżej utwierdzić Rzeplińskiego w przeświadczeniu, że jest osobą wyjątkową. Rzepliński musiał odejść i wreszcie odszedł. Jego miejsce zajęła sędzia Maria Przyłębska, która teraz pokieruje Trybunałem i być może uda jej się wreszcie wyciszyć atmosferę wokół TK i przywrócić mu właściwe miejsce. Tego na pewno oczekuje zdecydowana większość Polaków, zmęczona „trybunalskimi” wyczynami Rzeplińskiego. W każdym razie możemy sobie tego życzyć. Rzepliński na pewno nie pozostanie w cieniu naszego życia publicznego. Jego osobiste ambicje sięgają daleko, co zresztą wiele razy wydawał się sugerować jeszcze jako prezes TK. Czas pokaże, czy znajdą one rzeczywiście swoje spełnienie i Rzepliński dopisze nowy rozdział do swojej biografii, jeszcze ważniejszy od poprzednich. Biografia byłego prezesa TK zasługuje na uwagę z wielu powodów. Ale jeden z nich zawsze gdzieś umykał tym, którzy się jej przyglądali.


Honorowany przez Niemców
To pochwały i wyróżnienia, jakie spotkały go ze strony naszych zachodnich sąsiadów – Niemców. Tak naprawdę opinia publiczna po raz pierwszy szerzej dowiedziała się o tym dopiero w czerwcu ub.r., gdy Wydział Prawa Uniwersytetu w Osnabrücku nadał mu tytuł doktora honoris causa za, jak podkreślono, „niezłomne występowanie w obronie rządów prawa”. To była czysto polityczna decyzja strony niemieckiej, która przede wszystkim miała uderzyć w polski rząd. Stał za nią guru niemieckiego prawa, jakim jest dzisiaj prof. Christian von Bar, specjalista w zakresie prawa cywilnego, międzynarodowego oraz porównawczego, od lat związany z uniwersytetem w niemieckim Osnabrücku. Von Bar to także postać wpływowa nie tylko w Niemczech, ale i w całej UE. W latach 2010–2014 był m.in. doradcą unijnej komisarz ds. sprawiedliwości Viviane Reding, która pełniła także funkcję 
wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej José Barroso. Von Bar zna i pozostaje w bliskich relacjach ze wszystkimi unijnymi politykami. Tak naprawdę, żadna unijna rezolucja w sprawie przestrzegania prawa i jakości demokracji w krajach członkowskich nie może nie przejść przez jego ręce, pomimo że oficjalnie nie pełni on już żadnych funkcji w unijnych instytucjach. Von Bar jest po prostu takim unijnym „autorytetem” w dziedzinie prawa i może naprawdę wiele. To właśnie on postanowił uhonorować Rzeplińskiego tytułem doktora honoris causa i wskazać go unijnym przywódcom jako autorytet z Polski, na który warto postawić. Zresztą polscy profesorowie prawa, zwłaszcza konstytucjonaliści, traktują von Bara niczym swojego europejskiego zwierzchnika i podejmują wiele zabiegów, aby go uhonorować. Von Bar otrzymał już tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego (UWM), Uniwersytetu Śląskiego (UŚ), a w kolejce do niego czekają już następne polskie uczelnie.


Polsko-niemiecka „przyjaźń”

Von Bar decyduje również o tym, który z polskich prawników może wypłynąć na szerokie „europejskie wody”. Od lat promuje byłego szefa TK prof. Andrzeja Zolla, który wielokrotnie gościł w Osnabrücku. Ten, jak pamiętamy, wydatnie wspierał Rzeplińskiego w jego walce z PiS-em. Zoll może zawsze liczyć na zaproszenie strony niemieckiej, suty grant, a także publikację w prestiżowych niemieckich wydawnictwach prawniczych. Obecnie w Osnabrücku wykłada jego syn Fryderyk, także profesor prawa. Młody Zoll to członek wielu europejskich korporacji prawniczych i wschodząca gwiazda europejskiego prawa, wypromowana przez Niemców, nie pierwsza zresztą. W 2009 r. z inicjatywy von Bara uniwersytet w Osnabrücku uhonorował tytułem doktora honoris causa także prof. Irenę Lipowicz, która w 2010 r. (po śmierci Janusza Kochanowskiego, który zginął w katastrofie smoleńskiej) objęła stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich. Lipowicz w 2006 r. miała być z rekomendacji PO sędzią TK, ale jej kandydatura nie uzyskała wówczas wystarczającej większości. Gdy w 2007 r. PO doszła do władzy, Lipowicz została dyrektorem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, oczywiście za przyzwoleniem strony niemieckiej. Ona również nie ma najmniejszych problemów z tym, aby zostać wykładowcą niemieckich uczelni czy uzyskać finansowe wsparcie ze strony którejś z potężnych niemieckich fundacji. Na pieniądze i zaszczyty od Niemców mogą liczyć także inni koledzy Rzeplińskiego z prawniczej branży. Przez lata otrzymywał je jego stary „kumpel” – prof. Witold Kulesza, z którym Rzepliński wspólnie stworzył w 1998 r. koślawą ustawę o IPN-ie, uzależniając jego funkcjonowanie od polskich służb (UOP, WSI), albowiem to one w praktyce decydowały o tym, jakie akta i komu mogą zostać udostępnione. Zanim Kulesza został szefem pionu śledczego IPN-u i zastępcą jego pierwszego prezesa – prof. Leona Kieresa, odbył w Niemczech wiele staży naukowych, będąc m.in. stypendystą Fundacji im. Alexandra von Humboldta. W 2004 r. wyszło na jaw, że w IPN-ie brakuje tysięcy dokumentów archiwalnych z prowadzonych kiedyś przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich (poprzedniczkę IPN) śledztw w sprawach dotyczących zbrodni popełnionych w Polsce przez niemiecki Wermacht. Okazało się, że zostały one przekazane Niemieckiej Centrali Ścigania Zbrodni w Ludwigsburgu. Sprawę ujawnił wówczas tygodnik „Wprost”, wskazując jasno, że odpowiedzialnym za to jest właśnie prof. Witold Kulesza. Można było wówczas zadawać pytanie, czy przypadkiem ten „archiwalny dar” dowodzący niemieckich zbrodni w naszym kraju, których IPN nie mógł zbadać, nie był przypadkiem zapłatą za stypendia i granty, jakie Kulesza otrzymywał od Niemców. Na zaproszenia z Niemiec i publikacje w niemieckich wydawnictwach może również liczyć inny kolega Rzeplińskiego, wspomniany już przez nas prof. Leon Kieres, dzisiaj urzędujący sędzia TK.

Odniemczyć polskie prawo
Profesorów prawa, którzy są opłacani i nagradzani przez Niemców, jest dzisiaj w Polsce znacznie więcej. Dotyczy to w szczególności tych, których w III RP mianowano prawniczymi autorytetami. Skutek tego jest jednak taki, że nie tylko reprezentują oni niemiecką filozofię prawniczą, ale i są emanacją niemieckich interesów w naszym kraju. O tym, że tak jest, mogliśmy się w ostatnich latach przekonać wiele razy. Wystarczy wspomnieć, że niedawne obchody 30. rocznicy utworzenia TK zostały sfinansowane przez niemiecką Fundację Adenauera i było na nich wielu gości z Niemiec. To były prawdziwie niemieckie obchody rzekomo polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Dowodów świadczących o zniemczeniu naszego prawa, zwłaszcza konstytucyjnego, możemy znaleźć znacznie więcej. Najwyższy czas, aby zmienić tę sytuację i uruchomić proces „odniemczania”.
Tekst ukazał się w tygodniku Warszawska Gazeta! Nowy numer już w kioskach!


http://warszawskagazeta.pl/kraj/item/4524-tylko-w-warszawskiej-gazecie-polscy-profesorowie-na-niemieckim-wikcie

Najsłynniejszy ekonomista, o którym Polakom nie wolno wiedzieć


Najsłynniejszy ekonomista, o którym Polakom nie wolno wiedzieć

 19.07.2013, 17:46

Jego teoria posłużyła Niemcom do dogonienia najbogatszych krajów świata w XIX w. i odbudowania gospodarek krajów zachodniej Europy po II wojnie światowej. Księgarnie uniwersyteckie w Korei Południowej i Japonii były pełne jego książek w czasie gdy kraje te stosowały jego teorię i rozwijały się w tempie 10-12 proc. rocznie.




Tymczasem na polski nie przetłumaczono do tej pory żadnej jego książki. Na wydziałach ekonomii polskich uniwersytetów nawet nie wspomina się o o jego istnieniu. Hasło polskiej wikipedii (21 lipca ktoś zaktualizował Wiki i napisał kilka zdań opisywany stan jest na dzień opublikowania artykułu. Pod informacją o ekonomiście widać datę modyfikacji: "Tę stronę ostatnio zmodyfikowano o 17:30, 21 lip 2013.") na jego temat składa się z jednego zdania, podczas gdy po niemiecku jest prawie tak długie jak cała książka, a angielska niewiele niemieckiej ustępuje.

Chodzi o Friedricha Lista, żyjącego w latach 1789-1846 najczęściej tłumaczonego w XIX w., obok Karola Marksa, niemieckiego ekonomistę. Jego najsłynniejszym dziełem jest wydana w 1841 r. „Das Nationale System der Politischen Ökonomie” (po angielsku „The National System of Political Economy”). Prawa autorskie do niej wygasły i jest dostępna w całości w internecie:

http://www.econlib.org/library/YPDBooks/List/lstNPE.html
 
Powstaje pytanie: dlaczego prawie nikt w Polsce nie wie Friedrichu Liscie? Otóż najważniejsza część jego teorii ekonomicznej mówi o tym, że integrować można ze sobą tylko gospodarki krajów na zbliżonym poziomie gospodarczym. W przypadku otworzenia granic między krajem rozwijającym się a rozwiniętym zostaną w pierwszej kolejności zniszczone najbardziej rozwinięte przemysły. W efekcie kraj biedniejszy wyspecjalizuje się w produkcji towarów nisko przetworzonych, na których mało się zarabia, czyli wyspecjalizuje się w biedzie. I dokładnie to stało się w wyniku integracji Polski z krajami Unii Europejskiej.

Co ciekawe, zamiast Friedricha Lista na polskich uczelniach uczy się teorii Adama Smitha, który przestrzegał USA przed budowaniem przemysłu za ochroną barier celnych namawiając Amerykanów by specjalizowali się w produkcji rolniczej a resztę produktów sprowadzali z Europy. Amerykanie nie posłuchali Smitha i pod ochroną najwyższych na świecie ceł zbudowali najbogatsze państwo świata. Teraz wszystkim zalecają stosowanie się do teorii Adama Smitha chociaż ani oni ani żaden inny duży, bogaty kraj na świecie się do niej nie stosował. Teoria Friedricha Lista jest konsekwentnie zamilczana na śmierć.

--------------------------------
Tekst podesłał mi przyjaciel, który napisał go na moją prośbę, bo historia mnie zdumiała i zainteresowała. Wrzucam go na swojego bloga za jego zgodą i prośbą bez podawania nazwiska autora. Nie chodzi o teorie spiskowe ale o teorie samego Lista, które są naprawdę warte przejrzenia.


http://www.mpolska24.pl/post/4787/najslynniejszy-ekonomista-o-ktorym-polakom-nie-wolno-wiedziec

 

Mariusz Gierej

Mariusz Gierej - http://www.mpolska24.pl/blog/mariuszgierej

 

Jak zniszczono nasz kraj




Zarys 45-lecia (1)

W dyskursie politycznym i polityczno-historycznym z reguły operujemy pojęciami 27-lecie, III RP, (o IV RP na razie cicho), „komuna” - już rzadziej PRL. Opracowania czy to o charakterze publicystycznym, czy o ambicjach naukowych z reguły skażone są poprawnością polityczną, faktografią niemiłosiernie naginaną do bieżących potrzeb politycznych tego lub innego ugrupowania, względnie poglądów dziennikarza albo naukowca, częściej „naukawca”. 

Jednym słowem najnowsza historia traktowana jest w sposób nadzwyczaj instrumentalny. Nie potrzebuję tu dodawać, że okres PRL traktowany jest prawie jednolicie jako „czarna dziura” w naszych dziejach, bez jakiejkolwiek próby podejścia obiektywnego i rozróżniania stalinizmu od okresów późniejszych.

Wydana niedawno praca prof. Pawła Bożyka „Apokalipsa według Pawła. Jak zniszczono nasz kraj”* odróżnia się wyjątkowo korzystnie na tle panującej w tej dziedzinie miernoty ..
Bez epitetów i etykietek

„Apokalipsa” stanowi zapis historii gospodarczo-politycznej naszego kraju w latach 1970-2014, obejmuje więc bez mała trzy czwarte wieku. Szczególny nacisk autor położył na okres zapoczątkowany rokiem 1989, kiedy rozpoczęto bezlitosne niszczenie dorobku dwóch pokoleń Polaków, szczególnie przemysłu, pod kłamliwym hasłem „prywatyzacji” oraz uzależniania polskiej gospodarki od kapitału zagranicznego. Te sprawy zajmują ok. 2/3 książki. P. Bożyk nie trzyma się ściśle chronologii. Np. początek jego pracy zawiera osobiste wspomnienia z pierwszych dni stanu wojennego.
Część jego poglądów oraz faktografii poznajemy w rozmowach z żoną, głównie w początkowych i końcowych partiach, co nadaje pewien cieplejszy rys publikacji. A profesor ma dużo do powiedzenia i to z wielu powodów. Po pierwsze – pełnił funkcję doradcy ekonomicznego Edwarda Gierka do końca jego politycznych dni, dzięki czemu poznał osobiście wielu aktorów ówczesnej sceny politycznej. Po drugie – jako wybitny specjalista od międzynarodowych stosunków gospodarczych, czemu towarzyszyły częste wyjazdy zagraniczne, miał ogląd spraw polskich także z perspektywy innych krajów. 
 
Pełnił i pełni ponadto szereg funkcji w życiu naukowym: rektora Uczelni Vistula, wykładowcy w Instytucie Międzynarodowych Stosunków Gospodarczych SGH oraz w Katedrze Międzynarodowych Stosunków Gospodarczych Wyższej Szkoły Handlu i Prawa im. Ryszarda Łazarskiego, członka Komitetu Nauk Ekonomicznych PAN i Senatu Uniwersytetu Narodów Zjednoczonych w Tokio. Wydał ok. 760 publikacji naukowych. Jest i element trzeci, zajmując eksponowaną pozycję doradcy I Sekretarza skoncentrował się na swojej pracy nie przejawiając ambicji politycznych, co ułatwiało mu kontakt z otoczeniem, gdyż nie stanowił zagrożenia na politycznym olimpie.
Znajomości te i obserwacje pozwoliły Profesorowi na krótkie charakterystyki polityków i działaczy gospodarczych, które cechują się wyjątkową kulturą. Bez względu na stosunek do poszczególnych osób nigdy nie używa epitetów, nie daje etykietek, co nie oznacza, by unikał ocen, choć są one maksymalnie wyważone a jednocześnie, najczęściej, jednoznaczne. Książka, jak przystało na ekonomistę zawiera fakty, ścisłe dane, w tym liczbowe, oraz – nieraz szokujące w swej wymowie – porównania.


Gierkizm wczesny i późny

Tyle bowiem dobrego, ile Gierek zrobił dla wprowadzenia kapitalizmu w Polsce, nie zrobił nikt ani przedtem, ani potem. Kunszt Gierka polegał na tym, że uczynił on to pod sztandarami budowy socjalizmu, a nie kapitalizmu” – czytamy w „Apokalipsie”. Teza to śmiała, nawet bardzo zuchwała. Autor przytacza na poparcie swojego poglądu konkretne dane liczbowe: „W sumie w latach siedemdziesiątych wybudowano łącznie 557 zakładów produkcyjnych, w tym: 71 fabryk domów, 10 fabryk mebli, 16 fabryk odzieżowych, 18 zakładów mięsnych, 14 chłodni, 7 fabryk samochodów (bądź ich części), 5 cementowni, 5 kopalni węgla kamiennego, 8 elektrowni, 8 elektrociepłowni, 7 hut żelaza i metali nieżelaznych”. 


To nie wszystkie osiągnięcia tamtego okresu, bowiem ponadto zelektryfikowano 2.000 km linii kolejowych, 10.000 km dróg uzyskało twardą nawierzchnię, zbudowano prawie w całości polską energetykę, w tym linie przesyłowe energii elektrycznej. Do użytku oddano 2 mln mieszkań. Stworzono 3 mln miejsc pracy, w tym 800 tys. w przemyśle. Zarobki podskoczyły o 50 proc. i więcej.
Przypomnijmy, iż właśnie w latach 70. wkraczał na rynek pracy wyż demograficzny lat 50. Rolnicy zostali objęci ubezpieczeniem społecznym, co otworzyło im drogę do bezpłatnej opieki lekarskiej. 


Prócz tego Polska stanowiła wśród krajów socjalistycznych oazę największych swobód obywatelskich, co kłuło w oczy „towarzyszy radzieckich”, którzy zwracali uwagę I Sekretarzowi, że taki stan rzeczy może obrócić się przeciwko niemu. Faktem jest, iż wtedy właśnie zwolniono – i tak zresztą nielicznych – więźniów politycznych, co stało się na skutek osobistej interwencji Gierka.


Autor tak podsumowuje ten okres: „To był milowy krok na drodze do Europy, który uczynili Polacy ze swoim zapałem i mankamentami. Jeżeli porównujemy się do Europy, to porównajmy nie tylko potrzeby, ale i możliwości, a tym daleko było do poziomu niemieckiego, nie mówiąc już o szwajcarskim”. Profesor broni polityki kredytowej okresu Gierka, twierdząc, że nie istniała inna droga modernizacji Polski, a żadnego kraju socjalistycznego nie stać było na udzielanie tej wysokości kredytów, gdyż one same, łącznie ze Związkiem Sowieckim, borykały się z wieloma trudnościami gospodarczymi. Co więcej, kredyty te nie zostały „przejedzone”- tylko 10 – 15 proc. z nich finansowały konsumpcję, resztę przeznaczono na inwestycje. P. Bożyk wymienia także zewnętrzne uwarunkowania początkowego sukcesu ekipy Gierka. Pierwszy – osobista życzliwość Leonida Breżniewa (do czasu) oraz pod drugie – wyjątkowo korzystne warunki banków zachodnich dla kredytobiorców. Ten okres jednak skończył się właśnie w połowie lat 70.


Natomiast druga połowie tego okresu, który ostatecznie zadecydował o upadku Gierka i jego ekipy została potraktowana przez autora połowicznie. Zajmuje się głównie okolicznościami polityczno-personalnymi tych wydarzeń. Bez żadnych osłonek oskarża gen. Wojciecha Jaruzelskiego i Stanisława Kanię o spisek przeciwko I Sekretarzowi, zresztą uzgodniony z Moskwą. Wobec fali strajków począwszy od lipca 1980 r. Breżniew doradzał Gierkowi rozwiązanie siłowe, na co szef PZPR-u nie przystał. Wtedy przywódca sowiecki uznał go za mięczaka i dał sygnał do jego usunięcia. Brakuje jednak w książce głębszej analizy przyczyn kryzysu gospodarczego drugiej połowy lat 70. A szkoda, bo z pewnością P. Bożyk miałby i w tej materii dużo do powiedzenia. Zaznacza wprawdzie, że na podstawie analizy międzynarodowej sytuacji gospodarczej doradzał Gierkowi wyhamowanie rozmachu inwestycyjnego, ale jego rozmówca odłożył sprawę ad calendas Graecas. Trochę to jednak za mało.


Drogi i bezdroża Jaruzelskiego

Prof. Paweł Bożyk nie tylko oskarża generała o spiskowanie przeciwko Gierkowi. Jednoznacznie określa go jako człowieka zaufania Kremla. Z oburzeniem też pisze o warunkach internowania – a właściwie uwięzienia – byłego już przywódcy partii, a następnie pozbawienia go kompletnie środków do życia – odebranie emerytury. 
 
Wierny jednak zasadzie „sine ira et studio” prezentuje możliwości, jakimi dysponował szef PZPR, premier, minister obrony narodowej i przewodniczący WRON – w jednej osobie. A nie wyglądały one różowo. Po obarczeniu Gierka wszystkimi winami, nie mógł on w krótkim czasie dokonać zmian w Biurze Politycznym. Zdawał sobie sprawę, że mając „dobre papiery” w Moskwie może sobie pozwolić na więcej. W pewien sposób uwiarygodniała generała w oczach Moskwy propaganda zachodnia, przedstawiając go jako polskiego Pinocheta. Z drugiej strony Zachód nałożył na Polskę restrykcje ekonomiczne i aby przetrwać najcięższe miesiące, trzeba było wziąć kredyty z ZSRS. Jaruzelski zaczął lawirować. Powołał szereg rad konsultacyjnych, mając nadzieję na udział w nich opozycji, gdyż zamierzał wprowadzić zmiany ustrojowe. KOR i inne środowiska opozycyjne jednak odmówiły udziału. Autor powołując się na wypowiedzi generała już po jego odejściu z polityki, utrzymuje, że Jaruzelski wspierał nurt reformatorski w partii.



To z kolei nie podobało się odłamowi radykalnemu w PZPR. Bożyk pisze: „Jaruzelski znalazł się więc między młotem a kowadłem. Ci z praw go nie chcą, bo go uważają za czerwonego, ci z lewa go krytykują za tracenie koloru czerwonego”. Nie lepiej szło na odcinku gospodarczym. Nowe posunięcia proponowane przez Komisję ds. Reformy Gospodarczej napotykały na opór administracji oraz kierownictw przedsiębiorstw. Ale i tak, tam gdzie te wskazania stosowano, przynosiły wyniki odwrotne od zamierzonych: „Przedsiębiorstwa zamiast zwiększać wydajność pracy, a w ślad za tym produkcję, popadały w jeszcze większe kłopoty, które starano się rozwiązywać, o dziwo, przez wzrost zatrudnienia. Zamiast oszczędności w zużyciu surowców, postępował wzrost materiałochłonności. (…) Pojawiły się w związku z tym sprzeczności między administracyjnymi metodami działania w warunkach stanu wojennego a postulowanym rynkowym mechanizmem funkcjonowania gospodarki. (…) W materiałach Komisji nie brakowało wskazań, co należy zrobić, nie wiadomo było natomiast, jak należy to osiągnąć”. 

 
Jak pisze autor, po mianowaniu Zdzisława Krasińskiego na stanowiska ministra ds. cen, ten kompletnie ceny uwolnił. W efekcie w latach 1980-1985 ceny wzrosły czterokrotnie, a w latach 1986-1989 ośmiokrotnie i więcej. „Poza bardzo wysoką inflacją nic się nie zmieniło; żaden mechanizm rynkowy nie zadziałał, zwłaszcza, że w latach 1980-1985 płace wzrosły niespełna czterokrotnie, w latach 1986-1989 zaś dziesięciokrotnie” – podsumowuje P. Bożyk.
Uważa za nonsensowne powołanie 500-osobowej (!) Komisji ds. Reformy. Przeciwnie, jego zdaniem „Kierunek reformy zawsze musi wybrać polityk, odpowiada on bowiem za konsekwencje jej wprowadzenia. (…) Realizacją wybranego kierunku reformy zająć się powinna nieliczna grupa fachowców o zbliżonym punkcie widzenia. Jej praca ma w głównej mierze charakter koncepcyjny, a nie polityczny”. Inaczej postąpił kolejny premier nominowany przez generała – Mieczysław Rakowski. Jego polityka gospodarcza otworzyła nowy rozdział w historii gospodarczej Polski – neoliberalizm.



Zarys 45-lecia (2)

„Polską politykę transformacyjną, której głównym narzędziem była prywatyzacja, uznać należy za błędną. Przeprowadzona ona została pospiesznie, bez jasnych kryteriów pozwalających na jej ocenę” – pisze prof. Paweł Bożyk w wydanej niedawno jego pracy „Apokalipsa według Pawła. Jak zniszczono nasz kraj”. 


Przerażająca wymowa liczb
Przerażają liczby i fakty, które przytacza Autor. Oto one: „Łącznie po roku 1989 zlikwidowano 657 zakładów wybudowanych po wojnie. Stanowiło to 41 proc. wszystkich przedsiębiorstw zbudowanych w PRL, pozbawiło pracy 834 pracowników, tyle ile wynosiło zatrudnienie w przemyśle w okresie międzywojennym. Wśród zlikwidowanych przedsiębiorstw wyjątkowo duży był udział zakładów zatrudniających ponad 1000 osób, ubyło ich 242, a łączna utrata miejsc pracy z tego tytułu wyniosła aż 640 tys. osób., czyli 78 procent zlikwidowanych miejsc pracy w przemyśle. Co ciekawsze, często zlikwidowane wielkie przedsiębiorstwa były najsilniejsze ekonomicznie, najnowocześniejsze technologicznie i organizacyjnie”. 
 
Tylko ok.10 procent zlikwidowanych zakładów nie można było uratować, resztę – podkreśla prof. Bożyk - zniszczono ze względów dogmatycznych
 
Inwestorzy zagraniczni kupując za bezcen polskie przedsiębiorstwa natychmiast likwidowali ich produkcję i stwarzali rynek zbytu dla swoich wyrobów. Właśnie w ten sposób zlikwidowano polską elektronikę, gdzie pracowała wysoko wykwalifikowana kadra, w dużej części kształcona w USA i Europie Zachodniej. Los taki spotkał przemysły samochodowy, traktorowy, stoczniowy, produkcji lokomotyw i urządzeń kolejowych, obrabiarek sterowanych numerycznie.



Ogromny cios zadano przemysłom wysokiej techniki – na 142 zakłady powstałe w PRL zlikwidowano 77. Tak więc największy ubytek majątku nastąpił w przemyśle elektronicznym – trzy czwarte, i informatycznym – 70 procent.

Ideologiczne uzasadnienie operacji pozbywania się przemysłu stanowił pogląd, że firmy państwowe z natury rzeczy są mniej efektywne niż prywatne. Drugą wytyczną był pogląd Josepha Schumpetera, że „małe jest piękne”, zgodnie z którym małe firmy prywatne wymagają szczególnej troski, jako że są prawie zawsze efektywne, a wielkie przedsiębiorstwa powinny zostać rozparcelowane i zniknąć z mapy przemysłowej Polski.

Prof. Bożyk tak charakteryzuje los dumy polskiego przemysłu: „Całkowicie zlikwidowano przemysł stoczniowy, w który tylko w latach siedemdziesiątych zainwestowano dwa miliardy złotych. W rezultacie należał on do najnowocześniejszych w Europie i na przykład w porównaniu z niemieckim przemysłem stoczniowym miał znacznie niższe koszty produkcji. Tymczasem dziś, po ćwierćwieczu tamtych przemian, niemiecki przemysł stoczniowy ma pełen portfel zamówień, został w międzyczasie rozbudowany, i stanowi ważną dziedzinę gospodarki niemieckiej, a polskiego przemysłu stoczniowego nie ma, choć przed rozpoczęciem transformacji i prywatyzacji przemysł stoczniowy Niemiec był, zwłaszcza pod względem kosztów produkcji i nowoczesności daleko w tyle za polskim”.
To jeszcze jedno potwierdzenie w czyim interesie ekipa Donalda Tuska dobiła polskie stocznie.
Z pogromu pozostały przemysły materiałochłonne, głównie celulozowo-papierniczy, kopalnictwo rud metali, zagospodarowanie odpadów, przemysł gumowy, energetyka, kopalnictwo ropy i gazu, przetwórstwo paliw. Przyczyną takiego stanu rzeczy okazał się brak zainteresowania kapitału zagranicznego i krajowego ze względu na niską efektywność inwestowania w te branże.


Od Rakowskiego przez Balcerowicza...
W książce znajdujemy opisuj początków polskiego neoliberalizmu, którego ojcem chrzestnym był Mieczysław Rakowski – wtedy już premier, lokujący się po umiarkowanej stronie partyjnego establishmentu. Wraz z Jaruzelskim przepchnęli oni pakiet reform; „przepchnęli”, bo początkowo napotkali na silny opór w KC. Dopiero, gdy obaj zgłosili dymisję, Komitet zaakceptował kierunek zmian, odrzucając ich rezygnację. Rakowski wynalazł sobie pomocników w osobach dwóch przedsiębiorców – Ireneusza Sekułę i Mieczysława Wilczka. Pierwszy został wicepremierem, drugi ministrem przemysłu. Obu ich Autor nazywa hunwejbinami. 

 
Dziś, gdy niektórzy politycy i businessmani z tęsknotą wspominają Wilczka, warto przytoczyć opinię Profesora o sprokurowanej przez nich ustawie o działalności gospodarczej. Akt ten koncentrował się na likwidacji ograniczeń działalności gospodarczej, zgodnie z zasadą „co nie jest zakazane, jest dozwolone”. Zniesiono z małymi wyjątkami koncesje, dokonano równouprawnienia form własności. Autor jednak bezlitośnie obnaża istotę ustawy i opartej na niej polityce. Pisze on:
„Sformułowania te świadczyły o o dziecinnej wprost naiwności „nowych” reformatorów, skoro uważali oni, że demontaż ograniczeń typowych dla gospodarki centralnie planowanej jest równoznaczny z liberalną gospodarką wolnorynkową. W rzeczywistości postępowanie takie szybkimi krokami doprowadziło do anarchii gospodarczej. Reformatorzy zapomnieli bowiem wprowadzić reguły zmuszające podmioty gospodarcze do postępowania zgodnego z logiką rządu. Reguł tych jest przecież niezliczona ilość, dotyczą one przy tym prawie każdego odcinka życia. Tylko na pozór gospodarka wolnorynkowa jest w pełni liberalna. W rzeczywistości jej funkcjonowanie jest szczelnie regulowane, niekoniecznie przez przepisy państwowe, częściej przez przepisy bankowe, ubezpieczeniowe, handlowe, inwestycyjne. Bez tych przepisów zapanowałaby anarchia”. I zapanowała.
W rezultacie polscy kapitaliści pojawili się, „gdy zgodnie maksymą ukradli pierwszy milion. (…) Dopiero upadające polskie przedsiębiorstwa państwowe stworzyły im raj, jakiego wcześniej nie było. Pomogli im w tym nie tylko Balcerowicz, lecz także powoływani kolejno ministrowie prywatyzacji, gospodarki czy współpracy z zagranicą. Co nie jest zabronione jest dozwolone. Dewiza ta … stworzyła pole do popisu spekulantom i kandydatom na milionerów. W praktyce wszystko było dozwolone, bo prawie nic nie było zabronione. Najpierw rzucili się więc na import, w pierwszej kolejności na spirytus i inne alkohole. (…) Siła przebicia dolara była tu nieprawdopodobnie wysoka. Pierwsi milionerzy pojawili się więc po kilku tygodniach od wprowadzenia reformy”. P. Bożyk przypomina, że skala przekrętów na alkoholu musiała być znaczna, skoro przed Trybunałem Stanu chciano postawić nie tylko Balcerowicza i Bieleckiego, ale i kolejnych ministrów prywatyzacji. Oczywiście nic z tego nie wyszło. 


Autor kontynuuje: „Jeszcze większym przekrętem była prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych. Tu można było dorobić się w majestacie prawa. Dzięki nadrzędnej zasadzie, że o wartości przedsiębiorstwa decyduje jego cena rynkowa, można było kupić fabrykę zatrudniającą kilka tysięcy ludzi za złotówkę i kupowano je masowo”. Okazuje się, iż prywatyzowano także w Japonii w latach 50. i 60. Gdy firma państwowa lub prywatna upadała, rząd przejmował ją pod kuratelę, modernizował, usprawniał i odsprzedawał prywatnemu inwestorowi za godziwą cenę całkiem sprawne i konkurencyjne przedsiębiorstwo. Ale przecież w Polsce nie o to chodziło.
Również i Balcerowiczowi, który zaserwował Sejmowi na początku swego „panowania” pakiet 10 ustaw. Przyjęto je bez mała jednogłośnie, tyle że projektów tych posłowie nie czytali. Książka przypomina czytelnikowi credo dra Mengele polskiej gospodarki: „Będąc na trampolinie, nie mamy czasu by sprawdzać czy w basenie jest woda, musimy skakać, jeżeli się okaże się, że basen jest pełen wody, skok będzie udany, jeżeli jednak wody w basenie nie będzie, tym gorzej dla nas”.
Można tylko podziwiać wyjątkowy cynizm Balcerowicza. On przecież wiedział, że wody nie było. W ciągu pierwszych dwóch lat wdrażania „reform” dziennie traciło pacę 3000 ludzi. Reakcję społeczną na te zbrodnicze przedsięwzięcia tak opisuje Profesor: „Polacy wydawali się omamieni. W ogóle przestało ich obchodzić, że przez pierwsze dwa lata znikało dziennie jedno wielkie przedsiębiorstwo, bo przecież tylko takie mogło zatrudnić 3000 ludzi. Żeby ukryć bezrobocie, w okresie tym na emeryturę sztucznie przesunięto prawie dwa miliony ludzi. Tym samym Polska stała się krajem, gdzie miliony emerytów ledwo przekroczyło 50 lat”.


Prof. Bożyk przedstawia również osławiony Program Powszechnej Prywatyzacji, autoryzowany przez ówczesnego ministra prywatyzacji – Janusza Lewandowskiego. Lewandowski wybrał brytyjską firmę doradczą S.G. Warburg, zatrudniającą prócz Anglików także osoby znające Polskę, szczególnie z Izraela. 512 przedsiębiorstw – ze świetnymi lub zupełnie dobrymi wynikami ekonomicznymi – podzielono na 15 funduszy Inwestycyjnych, zarządzanych przez zagranicznych specjalistów. Sposób ich prowadzenia został podyktowany przez zagranicznych ekspertów. Co ciekawe, w ostatniej chwili przyszli zarządcy zmienili dotychczasowe ustalenia – bez wątpienia mając na uwadze własne korzyści, nie brakowało wśród nich emigrantów po 1968 r. P. Bożyk przypomina, że najpierw Sejm odrzucił PPP, a w dwa tygodnie później przyjął. Od siebie dodam, że przyjęcie tego projektu odbyło wskutek przekonania do głosowania na „tak” ZChN-u.


Jakich argumentów i wobec kogo ze Zjednoczenia użyto, kroniki, jak dotąd, milczą. Rezultat okazał się tragiczny. Po przejęciu akcji tych przedsiębiorstw przez firmy zarządzające zakłady należące do NFI zaczęły zdecydowanie pogarszać swoje wyniki. Powód? Chodziło o uzyskanie największych wynagrodzeń za zarządzanie. Zarządcy zagraniczni zarobili na tym interesie 800 mln zł, tzn. połowę wartości przejętych firm. Wynik tej operacji był następujący: 57 najlepszych przedsiębiorstw przeszło w obce ręce, resztę zlikwidowano lub dopuszczano do bankructwa.
Z 512 podmiotów z NFI tylko 27 kwalifikowało się na giełdę. Nikomu za to oszustwo włos nie spadł z głowy. I w tym momencie tak spokojnie piszącemu Autorowi puściły nerwy: „To po co, po diabła, był parlament, rząd, ministrowie, prokuratorzy, policja? Największą odpowiedzialność powinien ponieść Sejm, to on przecież zatwierdził Program Powszechnej Prywatyzacji, on powinien też dokonać oceny jego realizacji. A tu nic; setki przedsiębiorstw państwowych zamiast do restrukturyzacji produkcji doprowadzono do bankructwa, co gorsze, płacąc za to setki milionów złotych, które „wypłynęły” z Polski. A odpowiedzialność rządu? Jego ministrowie przygotowali projekt … wprowadzając parlament w błąd. Żaden z celów tego projektu nie został zrealizowany. Dlaczego milczy wymiar sprawiedliwości? (…) A może te fundusze zostały zaprojektowane przez zagranicznych spekulantów w taki sposób, by w majestacie prawa ograbić Polskę z gigantycznych pieniędzy, doprowadzając jednocześnie do bankructw setki przedsiębiorstw państwowych?”
CDN


Zarys 45-lecia (3)




„Koszty pracy stanowią w Polsce około 35 procent PKB i są na poziomie Indii, a więc jedne z najniższych. Dla porównania w Europie Zachodniej koszty pracy stanowią 45-50 procent PKB, w Szwajcarii 60 procent, w Stanach Zjednoczonych powyżej 60 procent” pisze prof. Paweł Bożyk w omawianej przeze mnie pracy „Apokalipsa według Pawła. Jak zniszczono nasz kraj”. 


Specjalnie przytaczam ten cytat, bo w naszym kraju, również obecnie co rusz rozlega się lament przedsiębiorców, jak dużo muszą płacić za pracowników. 

 
Opium dla Polaków
Na wielu stronach swojej książki Autor charakteryzuje polski neoliberalizm, który trwał w III RP i dopiero obecnie zarysowuje się odejście od tego zgubnego ustroju gospodarczego. W „Apokalipsie” czytamy: „Nie ma ustroju rynkowego albo wolnorynkowego. Jest kapitalizm z jego odmianami: wolnorynkowy, państwowy, społeczna gospodarka rynkowa. Wszystkie generują zróżnicowanie majątkowe i społeczne, bogactwo i biedę – i jak dotąd nie ma na to rady. Najgorszy z tego punktu widzenia jest kapitalizm wolnorynkowy nazywany neoliberalizmem. Korzeniami tkwi on we wczesnym, dziewiętnastowiecznym kapitalizmie, tym najbardziej brutalnym”. Z drugiej jednak strony, Profesor podkreśla: „Wprowadzenia neoliberalizmu domagali się wszyscy: ludzie na szczytach władzy i robotnicy, elita intelektualna w Ameryce i Wielkiej Brytanii, w Polsce i innych krajach.
Chciał tego Kuroń i Jaruzelski. Neoliberalizm był swego rodzaju opium dla mas i dla elit. Pierwsi traktowali go jak religię gwarantującą każdemu lepsze życie, drudzy jak szansę na zrobienie kariery i majątku. Praktyka rozczarowała pierwszych i przerosła oczekiwania drugich”. P. Bożyk oskarża dyktatorów polskiej gospodarki o to, że woleli oddać fabrykę za symboliczną złotówkę niż pozostawić ją w rękach państwa. Pisze dalej: „Zasadę tę stosowano bez zastanowienia w Polsce, choć przeprowadzone badania w gospodarce amerykańskiej wykazały, że wcale tak nie musi być. Część branż nie toleruje własności prywatnej i znacznie lepsze wyniki przynosi w formie własności publicznej. Dotyczy to na przykład infrastruktury, zwłaszcza kolei. Zresztą za tego typu badania jeden z profesorów amerykańskich otrzymał nagrodę Nobla”

Destrukcyjne reformy

W sposób bezkompromisowy Autor rozprawia się z z czterema „reformami” przeprowadzonymi przez rząd Jerzego Buzka, gdy Polską rządziła koalicja AWS-UW: „Tylko idiota mógł bowiem zdecydować się na jednoczesną destrukcję czterech głównych obszarów życia codziennego i narażenie milionów Polaków na olbrzymie kłopoty i stratę czasu”. Przypomnijmy, że owe tzw. reformy dotyczyły: podziału terytorialnego państwa, służby zdrowia, emerytur i oświaty. Obecny rząd boryka się z tą destrukcją w trzech obszarach, trzech, ponieważ nie zapowiada zniesienia zupełnie w czasach współczesnych niepotrzebnych powiatów.
W czasie rządów tandemu AWS-UW (UW z czasem wystąpiła z koalicji) nastąpiła nowa fala szału prywatyzacyjnego; według moich obliczeń, właśnie wtedy wyprzedano bądź zniszczono najwięcej zakładów. Autor zauważa: „W Polsce zniknęły z powierzchni wielkie przedsiębiorstwa przemysłowe. W najlepszym przypadku rozparcelowano je na małe. (…) Zniknęły więc z powierzchni nie tylko Stocznia Gdańska, lecz także Zakłady Ursus, zniknęły fabryki obrabiarek sterowanych numerycznie, znane na całym świecie z jakości i nowoczesności produkcji, zaniknęła Poznańska Fabryka Wagonów, Fabryka Samochodów Osobowych na Żeraniu. (…) Nie ma dziś po nich śladu, poza martwymi oczodołami pustych i zrujnowanych budynków”.

Obłędna polityka rządów Buzka (suto nagrodzonego przez Unię Europejską lukratywnym stanowiskiem) spowodowała kolejną przegraną prawicy. Prof. Bożyk tak odpowiada na pytanie o powody przegranej: „Odpowiedź na to pytanie nie jest zbyt skomplikowana: niekompetencja i arogancja. Niekompetentny był przede wszystkim premier Buzek; wprawdzie ;utrzymywał się przy władzy przez cały okres kadencji parlamentu, ale prawie wszystkie decyzje rządu, którym kierował, rozmijały się z oczekiwaniami Polaków. Cztery reformy … okazały się niewypałem. Doprowadziły do anarchizacji gospodarki i drastycznego pogorszenia warunków życia ludności tylko dlatego że zostały źle zaprogramowane i jeszcze gorzej przeprowadzone”.

Profesor opisuje ponadto jak traktowano ludzi, którzy mieli inne spojrzenie na przyszłość gospodarczą Polski: „Ich poglądów nie dopuszczano do telewizji, nie drukowano w gazetach, nie wysłuchiwano na konferencjach. Jeżeli nawet ktoś wślizgnął się do telewizji, na szpalty gazet,bądź na konferencję, uważano to za faux pas i traktowano jak wypadek przy pacy. (…) Desperat trafiał na czarną listę, co oznaczało pozbawienie go wszelkich szans na ponowne publiczne głoszenie poglądów. Była to swego rodzaju cenzura, choć innego rodzaju niż za czasów „komuny”.

Lepper i Samoobrona
Ciekawym fragmentem książki jest rozdział poświęcony Samoobronie oraz jego przywódcy śp. Andrzejowi Lepperowi. Autor poznał go osobiście, gdy Lepper prosił go o rady dotyczące przygotowywanego przemówienia. Poza tym opisuje, jak jego rozmowa w barze hotelu „Forum” z liderem „gniewnej” partii została opublikowana w „Newsweeku”. Okazuje się, że nie tylko restauracja „Sowa i przyjaciele” specjalizowała się na nagrywaniu rozmów polityków. A rzecz dotyczyła opinii Profesora o Marku Belce, wówczas ministrze finansów. P. Bożyk określił go następująco: „Belka to trochę mniej rozgarnięty w polityce gospodarczej Balcerowicz. Pozostałe różnice między nimi są niewielkie”. No i poszło w Polskę.
Książka przypomina, jak Lepper nazwał Włodzimierza Cimoszewicza – wtedy nowo mianowanego szefa MSZ – kanalią i jak media oczerniały go gdy otwarcie sprzeciwił się udziałowi Polski w interwencji w Iraku, co poparły zarówno PO, jak i PiS. W pracy znajdujemy dość dokładny opis koalicji PiS-LPR-Samoobrona i przygody tej ostatniej z Jarosławem Kaczyńskim i PiS-em. „... Lepper bez przerwy musiał zwalczać obstrukcję, jaką stosowali wobec niego posłowie PO i SLD, a nierzadko też LPR i PiS. W przyjmowanych przez parlament ustawach nierzadko też stanowisko Samoobrony nie było uwzględniane zgodnie z intencjami Leppera”.

Przywódca Samoobrony – kolejne przypomnienie Autora – nie chciał też podpisać zgody na udział polskich żołnierzy w interwencji amerykańskiej w Afganistanie
. Czytamy również o prowokacji spreparowanej przez CBA mającej udowodnić wzięcie łapówki przez Leppera. „W miesiąc po jego dymisji okazało się, że Lepper żadnej łapówki nie wziął i jest całkowicie niewinny. Co z tego, skoro odium obu afer pozostało” - komentuje Autor. W sprawie rzekomego samobójstwa Leppera, P. Bożyk wypowiada się następująco: „Czy Lepperowi ktoś pomógł to zrobić? Nie wiadomo. Wiele okoliczności przemawia za odpowiedzią twierdzącą, wiele wręcz przeciwnie. Zapewne przyczyna śmierci szefa Samoobrony nie zostanie nigdy wyjaśniona”.



Nie było zielonego raju
Prof. Bożyk opisuje lewicowe i prawicowe gabinety oraz wspomina swoje spotkanie z prezydentem Lechem Kaczyńskim, a także inne spotkania z politykami. Trudno tu opisać wszystkie uwagi i poglądy Autora co do poszczególnych polityków i rządów. Przypomnijmy jednak, co znajduje się w pracy na temat rządów Donalda Tuska. Jak pisze, rząd Tuska kierował się doktryną mówiącą, że konsekwentne stosowanie zasad neoliberalnej polityki gospodarczej przyniesie nam wkrótce dobrobyt taki jak w Hiszpanii, Portugalii, czy Irlandii, a za lat 20 czołowych państw Europy Zachodniej. Mieliśmy stać się drugą Irlandią – zieloną wyspą.
Za wskaźnik służący wykazaniu jak zbliżamy się do zielonego raju był dynamika dochodu narodowego. Do wskaźnika tego wliczano nie tylko produkcję materialną, ale i produkcję usług. „Od tej pory właśnie usługi zaczęły decydować o dynamice rozwoju polskiej gospodarki. W tej dziedzinie możliwości manipulacji okazały i się wprost nieprawdopodobne. Wystarczyło podzielić przedsiębiorstwo, które uprzednio świadczyło jakąś usługę na kilka, by wartość usługi zwielokrotnić, choć w praktyce nie nastąpiła jakakolwiek zmiana ilościowa. (…) Gdy PKP podzielono na około sto spółek wartość usług transportowych świadczonych przez te przedsiębiorstwa wzrosła wielokrotnie. (…) W ujęciu wartościowym spółki kolejowe wpłynęły na zwiększenie dochodu narodowego i to było najważniejsze” – czytamy w „Apokalipsie” – chociaż liczba pasażerów spadła, ilość połączeń zredukowano, itd. Według Autora demagogia „zielonej wyspy” wpłynęła bardziej pozytywnie na Polaków, niż można było tego oczekiwać. Rząd, a za nim media wtłaczały nam do głów, że produkcja wciąż rośnie i dochód narodowy też.


Powoli jednak zielony sen okazywał się marą. Spostrzegł to Tusk, który – o dziwo – zaczął głosić potrzebę większego udziału państwa w gospodarce. Ale nominacja Jacka Rostowskiego przyniosła dalsze straty wizerunkowe premiera. Podjęto niby walkę z bezrobociem i „śmieciówkami”, ale – jak zwykle – nic z tego nie wyszło, bo decydenci byli nawet tak drobnym zmianom przeciwni. „Zielona wyspa” rozpłynęła się w ślad za rozpłynięciem się Tuska w Unii Europejskiej. Praca zawiera także rozważania na temat istoty kryzysu finansowego, niedojrzałości polskiej klasy politycznej oraz uwagi o Unii Europejskiej.


Podręcznik dla polityków
Pozycja ta powinna stanowić lekturę obowiązkową dla polskich polityków, bez względu na orientację polityczną czy poglądy ekonomiczne. Sądząc jednak po ostatnich wydarzeniach nie będzie takową. Większość polityków uczyć się nie chce. Po co? Dieta poselska czy uposażenie dygnitarskie i tak wpłynie. Choć to praca znakomita, bardzo solidna, pełna faktów, liczb, porównań, skłaniająca do myślenia i przemyśleń.
Recenzja, nawet tak długa jak ta (może zbyt długa, bo w trzech częściach) nie może stanowić panegiryku. Toteż muszę wytknąć Autorowi kilka niedomówień i uchybień. Chodzi przede wszystkim o rok 1976. Jak już pisałem brakuje głębszej analizy przyczyn gospodarczych kryzysu II połowy lat 70. Nie ma np. omówienia podwyżek cen, głównie mięsa i wyrobów mięsnych, zaprezentowanych przez premiera Piotra Jaroszewicza. Przecież ceny tych artykułów nie mogły pozostawać niezmienne. Ponadto zawarto tam też podwyżki płac. Warto by przeanalizować dziś sine ira et studio tę koncepcję. Nie pisze też P. Bożyk o „ścieżkach zdrowia”, pospiesznych procesach uczestników zajść i zwolnieniach z pracy. Z pewnością Gierek musiał wiedzieć o tych postępkach „władzy ludowej”. Brakuje również uwag o roli Solidarności, gdy niszczono bez mała półwiekowy dorobek Polaków. Solidarność dawała tej podłej polityce parasol ochronny. Nie sprzeciwiała się tzw. prywatyzacji, a tylko dbała o zapomogi dla tracących pracę. 

 
Protest wówczas jeszcze silnej 'S', mógłby jeżeli nie uniemożliwić, to w każdym razie ograniczyć wyprzedaż, a właściwie rozdawnictwo majątku narodowego. Trzecie moje zastrzeżenie odnosi się do stanowiska Prof. Bożyka wobec Unii Europejskiej. Wprawdzie kwestie te stanowią margines pracy, ale Autor najwyraźniej ubolewa, że członkowie UE nie są jeszcze gotowi do utworzenia państwa federalnego. To chyba bardzo dobrze Panie Profesorze?! Zastrzeżenia powyższe w niczym nie umniejszają wartości „Apokalipsy”. Weszła ona z pewnością do kanonu lektur „niepoprawnych politycznie”. Warto po nią sięgnąć, do czego zachęcam.






Zbigniew Lipiński
Paweł Bożyk, „Apokalipsa według Pawła. Jak zniszczono nasz kraj”, Wrocław 2015, Wydawnictwo „Wektory”, ss. 330. ss. 336
Myśl Polska, nr 5-6 (29.01-5.02.2017)
Myśl Polska, nr 3-4 (15-22.01.2017)
Myśl Polska, nr 1-2 (1-8.01.2017)