Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

sobota, 21 stycznia 2017

Schmetterling czyli motyl




Dlaczego by nie Schmetterling?

Powszechna opinia o języku niemieckim jest taka, że brzmi on po prostu brzydko. Ja mam na ten temat nieco inne zdanie. Myślę, że język niemiecki brzmi pięknie, jest bardzo melodyjny i że da się w nim pisać piękne wiersze i śpiewać śliczne piosenki.

Jednym z najczęściej podawanych przykładów jest Schmetterling - słowo często wyśmiewane, bo jak brzmi Schmetterling w porównaniu z odpowiednikami w innych językach?

ang. - butterfly
fr. - papillon
hiszp. - mariposa 
wł. - farfalla 

Moim zdaniem "Schmetterling" jest bardzo ładnym słowem, jednym z moich ulubionych w niemieckim.

Bardzo lubię książki Wojciecha Cejrowskiego, w których opisuje swoje wyprawy do Ameryki Południowej. Chyba w "Gringo wśród dzikich plemion" pisał, że kiedy ktoś wybiera się do amazońskiej dżungli, to należy słuchać indiańskiego przewodnika bez względu na wszystko. Nawet jeśli coś europejskiemu człowiekowi wydaje się ładne i przyjazne, to wcale nie musi takie być. Wspomniał m.in. o motylach, które w dżungli mogą być zarówno przyjazne, jak i bardzo niebezpieczne. Te groźne nazwał właśnie "Schmetterlingami" :)

Warto przyjrzeć się w tym momencie historii słowa "Schmetterling". Pochodzi ono z dolnosaksońskiego (Obersächsisch - dialekt w okolicach Drezna), prawdopodobnie od słowa "(der) Schmetten", czyli "śmietana". Słowo "Schmetten" jest spokrewnione z czeskim słowem "smetana".

A co wspólnego mają motyle ze śmietaną?

Według starych wierzeń ludowych czarownice latały pod postacią motyla (in Schmetterlingsgestalt), aby kraść mleko i śmietanę właśnie.

W niektórych regionach Szwajcarii "Schmetterling" jest nazywany "(der) Sommervogel" - letni ptak. Czy nie ładnie?

der Schmetterling, die Schmetterlinge - motyl, motyle
wie ein Schmetterling hin und her flattern - dosłownie "fruwać jak motyl", znaczenie: mieć wiele miłostek, przelotnych romansów
Schmetterlinge im Bauch - motyle w brzuchu
Schmetterling schwimmen - pływać stylem motylkowym
200 m Schmetterling schwimmen - przepłynąć 200 m stylem motylkowym
das Schmetterlingsschwimmen - pływanie stylem motylkowym
die Gestalt, die Gestalten - postać, postaci





21 komentarzy:

  1. Ja też na przekór innym lubię to słowo :) Dla mnie w ogóle język niemiecki brzmi pięknie :) Nie znałam jednak pochodzenia wyrazu "Schmetterling".
    Odpowiedz
    Odpowiedzi
    1. Jak tak człowiek powtórzy sobie "Schmetterling" z 5 razy, to za każdym razem brzmi piękniej :)
  2. Jak dla mnie, to w tym języku właśnie brzmi najpiękniej "wiedźma" XD
    Motyl w niemieckim od czeskiej śmietany, w angielskim od masła. Czy wszystko jest na swoim miejscu.
    Odpowiedz
    Odpowiedzi
    1. W niemieckim zawsze wszystko jest na swoim miejscu :)
  3. Mamy jeszcze "Schmetterlinge im Bauch" :).
    Historia pochodzenia różnych słów często bywa fascynująca, znasz jakieś dobre książki, w których można poczytać o takich sprawach? Wspomniana niedawno przeze mnie na blogu "Klappe zu, Affe tot" jest fajna, ale dotyczy całych wyrażeń.
    Odpowiedz
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy jest jakaś dobra książka opowiadająca takie historie. Ja sama się tym zajmuję z pomocą ogólnego Dudena oraz etymologicznego. Poza tym chętnie czytam o historii języka, mogę ewentualnie polecić coś z tego zakresu, np. "dtv-Atlas Deutsche Sprache".

      Niedawno zaczęłam planować nową metodę nauczania z wykorzystaniem historii języka i chyba ją opatentuję :)
  4. Bardzo mnie irytuje, że słowo Schmetterling podawane jest jako przykład "twardej niemieckiej wymowy" - sęk w tym, że przykład ów wymawiają nie-Niemcy i to oni właśnie mają najczęściej twardą wymowę... Pisałam o tym też u siebie i dalej stoję na stanowisku, że w ustach Niemców brzmi ładnie :)
    Odpowiedz
  5. Niemiecki brzmi niesympatycznie nie tylko dla Polaków. Czy ktoś pamięta niemieckie myśliwce, tzw. Messerschmitt-y? Właśnie z tym kojarzy mi się Schmetterling. Ale przyznam rację, że pochodzenie tego słowa jest interesujące, zwłaszcza powiązania z nabiałem, którego jestem fanką:)
    Odpowiedz
    Odpowiedzi
    1. Niemiecki brzmi brzydko tylko w filmach o wojnach, poza tym pięknie
    2. Każdy język, w którym żołnierze wykrzykiwaliby rozkazy, brzmiałby twardo i wydawałby się ostrym językiem. Ciekawe, że o japońskim się nie mówi tak, jak o niemieckim, a przecież Japończycy byli równie okrutni, co Niemcy.
    3. To prawda, ale my widzimy to z europejskiej perspektywy. W Azji wie się więcej o zbrodniach Japończyków.
  6. kiedy mozemy sie spoddziewaz kolejnej wyprzedazy ksiazek czy gazet? :)
    Odpowiedz
    Odpowiedzi
    1. W ciągu kolejnych dwóch tygodni. Mam tu fajne rzeczy do sprzedania, tylko muszę to ogarnąć :)
    2. Pani Magdo, a czy uwzględni Pani w tej ostatniej wyprzedaży to co nie sprzedało się na poprzednich (jeśli coś w ogóle zostało oczywiście) ?

      M&M
  7. Też mi się podoba to słowo. Ma w sobie jakąś głębię. Chociaż do motyla jakoś wyjątkowo mi nie pasuje.;)
    Odpowiedz
  8. Mi również się to słowo podoba :) wgl niedawno zaczęłam odkrywać piękno tego języka i na okrągło słucham piosenek po niemiecku :D właśnie! Pani Magdo, czy zna może pani jakieś niemieckie radio, gdzie grane są fajne rytmiczne, nowoczesne piosenki, a tekst jest w języku niemieckim? Bardzo łatwo zapamiętuję słówka własne z piosenek, bo zawsze łącze przyjemne z pożytecznym, a niestety na internecie nie znalazłam żadnego tego typu radia :( Będę wdzięczna za pomoc :)
    Odpowiedz
  9. Różni ludzie różnie postrzegają języki. Ja na przykład w pełni zgadzam się z tym, że niemiecki jest surowy i toporny, ale paradoksalnie właśnie za to go pokochałam. Można powiedzieć, że ta siermiężność mi w nim niesamowicie imponuje :)
    Odpowiedz
  10. Niemiecki brzmi brzydko, jeśli ktoś brzydko, twardo i byle jak wymawia. Ja uważam, że to ładny i melodyjny język i bardzo lubię słuchać niemieckich programów w oryginalnej wersjji.
    Pozdrawiam - Krzysztof :-)
    Odpowiedz
     
    http://niemiecki-po-ludzku.blogspot.com/2015/01/dlaczego-by-nie-schmetterling.html
     
     

Niewygodny bilans 11 lat członkostwa Polski w UE





Odkrywamy prawdę! Niewygodny bilans 11 lat członkostwa Polski w UE: Polacy zbiednieli przez Unię Europejską!


piątek, 25.09.2015, 19:57



Tomasz Cukiernik – wolnorynkowy publicysta, aktualnie na stałe współpracuje z tygodnikiem „Najwyższy Czas!” i kwartalnikiem „Opcja na Prawo”. Jest autorem m.in. książek „Dziesięć lat w Unii. Bilans członkostwa” i „Prawicowa koncepcja państwa – doktryna i praktyka” oraz współautorem dziewięciu tomów podróżniczej serii „Przez Świat”. Tylko nam w rozmowie z Danielem Witowskim przedstawia szokujące wyliczenia dotyczące uczestnictwa Polski w Unii Europejskiej.
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Tekst ukazał się na łamach tygodnika Polska Niepodległa. Jeśli chcecie czytać więcej takich tekstów, zamówcie do swojego kiosku, oraz kupcie nasz tygodnik!
Zapytacie dlaczego prosimy Was o zamawianie naszej gazety? Lewicowi kioskarze, oraz kolporterzy prasy utrudniają nam dystrybucję. Nie damy się! Ale prosimy również Was o pomoc! 
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Panie Tomaszu, pierwsze pytanie wprowadzające: większość polityków oraz tzw. autorytetów medialnych egzaltuje się Unią Europejską, podkreślając na każdym kroku niebagatelne zyski, jakie nasz kraj czerpie rzekomo z bycia jej członkiem. Podziela Pan ten entuzjazm?
Oczywiście istnieje też pozytywny wpływ członkostwa w Unii Europejskiej. To przede wszystkim dostęp do wielkiego rynku z ponad 500 milionami konsumentów. Unia gwarantuje wolności, takie jak swoboda przepływu towarów, usług, kapitałów i ludzi, choć w tym zakresie występują też pewne ograniczenia. Wspólny rynek to niewątpliwie wielka korzyść, ale z drugiej strony przez Unię, a głównie przez unijne regulacje, mamy straty i to nie tylko gospodarcze i finansowe, ale także choćby w zakresie moralności. To Unia Europejska zakazuje sprzedaży tańszych normalnych żarówek i termometrów, reguluje spłuczki klozetowe i moc odkurzaczy, a nawet nakazuje montować w samochodach nikomu niepotrzebne, a kosztujące kilkaset złotych czujniki ciśnienia w oponach. Ponadto przy otwarciu rynku Unia nakazała Polsce ograniczyć współpracę z krajami zewnętrznymi, w tym z naszymi wschodnimi sąsiadami. Wchodząc do UE, Polska musiała renegocjować 190 umów bilateralnych, w tym z USA, Japonią, Rosją, Ukrainą czy Białorusią, m.in. podnosząc cła na wiele towarów. Przypominam też, że przed wejściem Polski do UE mieliśmy bezwizowy ruch graniczny z Rosją, Białorusią i Ukrainą (z tym ostatnim krajem teraz jest bezwizowy tylko dla Polaków).
Proszę powiedzieć, jak powinniśmy liczyć bilans zysków/strat, jakie osiągamy, będąc członkiem Unii Europejskiej. Czy tak, jak tłumaczy nam większość „ekspertów”, czyli poprzez odjęcie naszej składki od wpływów, środków UE przekazywanych Polsce? Wychodzi wówczas, że jesteśmy na plusie.
Niestety polska składka, która od wejścia Polski do UE do końca 2015 r. wyniosła około 160 mld zł, nie jest jedynym kosztem, jaki ponosi nasz kraj w związku z członkostwem. Do tego dochodzą koszty związane z nakładanymi przez Brukselę coraz to bardziej bzdurnymi regulacjami, a także koszty dotyczące pozyskiwania unijnych dotacji: niepotrzebne wydatki na gigantyczną liczbę biurokratów (w urzędach zajmujących się rozdzielaniem unijnej „pomocy”, w urzędach, najczęściej samorządowych, które biorą dotacje, oraz u beneficjentów prywatnych), którzy zarabiają znacznie więcej niż średnia w gospodarce, prefinansowanie i współfinansowanie funduszy przez budżet oraz beneficjentów, koszty przygotowania wniosków o dotacje (także tych odrzuconych), obligatoryjne kredyty związane z inwestycjami współfinansowanymi z unijnych dotacji. Do tego dochodzi również tworzenie korupcjogennego styku na linii państwo–sektor prywatny. Wymienione koszty mają znaczny wpływ na wzrost polskiego długu publicznego. To wszystko powoduje, że patrząc na stronę finansową, Polska traci na byciu członkiem Unii Europejskiej.
Zgodzi się Pan chyba ze mną, że przez 11 lat sporo się w Polsce zmieniło. Na przykład w Warszawie wymieniono cały tabor tramwajowy i autobusowy, powstało bądź odremontowano wiele obiektów w przestrzeni publicznej. Wszystko to „sfinansowano ze środków UE”. Jak powinniśmy do tego podchodzić?
Oczywiście to kłamstwo, że wszystko to „sfinansowano ze środków UE”. Jeśli już, to współfinansowano. Dodajmy do tego co najmniej trzy uwagi. Po pierwsze, nie „ze środków UE”, tylko z pieniędzy zabranych pod państwowym przymusem unijnym podatnikom. Proszę zauważyć, że Unia nie ma fabryk ani nie jest właścicielem firm usługowych, więc nie zarabia pieniędzy, a wszystko, co ma i rozdaje, musiała komuś najpierw zabrać. Po drugie, to tylko jedna strona medalu. W dużej mierze są to inwestycje na kredyt, czyli z pieniędzy, których samorządy czy firmy nie mają, a skoro nas na to nie stać, to nie powinniśmy inwestować ponad nasze możliwości. Lepiej zainwestować mniej, z oszczędności, ale z głową i sensownie, nie zadłużając przyszłych pokoleń. Tym bardziej że inwestycje, o których Pan mówi, nie przyniosą zysków w przyszłości, to są inwestycje konsumpcyjne. Po trzecie wreszcie, chciałbym wskazać kłamstwo, jakie pojawia się na propagandowych tablicach przy tzw. unijnych inwestycjach, że „UE dała 85 proc.”. W rzeczywistości zwykle o inne kwoty się wnioskuje, a inne (mniejsze) potem otrzymuje, co wynika np. z rozstrzygnięć przetargów, zmian dokumentacji projektowej czy obniżania poziomu dofinansowania. W efekcie UE nigdy nie daje 85 proc. Zdarzają się inwestycje sensowne, ale w dużej mierze są to zmarnowane pieniądze, które nie przynoszą korzyści nikomu poza właścicielem firmy, która realizuje daną inwestycję.
Czy gdybyśmy byli poza Unią Europejską, Polska – Pana zdaniem – rozwijałaby się szybciej, dynamiczniej niż obecnie?
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. To, czy rozwijalibyśmy się szybciej poza Unią, to sprawa bardziej tego, kto rządziłby Polską, a nie faktu członkostwa lub jego braku w Unii. Gdyby Polska nie była w Unii, to trzeba by przyjąć jakąś inną strategię rozwoju. Optymalnym rozwiązaniem byłoby przyjęcie modelu szwajcarskiego, o czym pisałem swego czasu w miesięczniku „Opcja na Prawo”. Będąca członkiem EFTA Szwajcaria, która ma z Brukselą podpisane osobne umowy, nie musi przyjmować unijnych regulacji – np. sama ustala wysokość akcyzy na paliwa i VAT może mieć na poziomie 2,5 proc. i 8 proc. zamiast minimalnych unijnych stawek 5 i 15 proc. Nie płaci składek członkowskich, nie utrzymuje unijnej biurokracji, nie musi starać się o żadne bezsensowne i szkodliwe dotacje. Ma własną mocną walutę (nikt jej nie zmusza, by przyjęła euro, na co zgodziła się Polska, przystępując do UE) i zdrowe finanse publiczne. Z drugiej strony szwajcarska gospodarka korzysta na wolnym handlu, swobodnym przepływie ludzi (układ z Schengen) i kapitałów z UE i może też podpisywać umowy wolnohandlowe z krajami trzecimi. Poza tym jeśli spojrzy się na twarde dane statystyczne, to człowiek przestaje być już takim optymistą odnośnie do wzrostu gospodarczego Polski „dzięki Unii”. Otóż jak napisałem w mojej książce, w latach 2004–2013 średnioroczny wzrost gospodarczy Polski wyniósł niecałe 4 proc., podczas gdy w dekadzie poprzedzającej wstąpienie naszego kraju do UE – sięgnął 4,6 proc. Co ciekawe, poza Unią także szybciej wzrastał polski eksport i import. W latach 1995–2004 wartość handlu zagranicznego po uwzględnieniu inflacji wzrosła o 130 proc., podczas gdy w latach 2004–2013 – o zaledwie 69 proc. Warto dodać, że wszystkie dotacje z UE w ciągu 10 lat wyniosły zaledwie niecałe 3 proc. PKB Polski.
Średnia krajowa pensja wzrosła i wzrasta dosyć szybko od 2004 r. Mówi się, że to także zasługa Unii Europejskiej. Zgadza się Pan z tym?
Niestety dane statystyczne twardo wskazują, że kiedy Polska była poza Unią Europejską, płace w naszym kraju wzrastały aż dwa razy szybciej. Otóż zgodnie z danymi GUS­u, w latach 1995–2004 średnie wynagrodzenie brutto w Polsce po uwzględnieniu inflacji (realnie) zwiększyło się aż o 56 proc., podczas gdy w latach 2004–2014, kiedy Polska była już członkiem Unii, wzrosło zaledwie o 26 proc. Ale jeszcze gorzej, jeśli spojrzymy na siłę nabywczą niektórych produktów. W 2004 r. za średnią pensję netto można było kupić 1358 m3 gazu ziemnego wraz z przesyłem, a w 2014 r. już tylko 1022 m3, co oznacza spadek o 25 proc. (UE nie pomogła Polsce w walce z Rosją o niższe ceny tego surowca). W roku przystąpienia do UE za średnią płacę krajową Polak mógł kupić 558 l oleju napędowego, a w 2014 r. – tylko 499 l tego paliwa (UE wymusiła wzrost akcyzy). W 2004 r. za średnie wynagrodzenie netto można było nabyć 1200 bochenków chleba, 1200 l mleka, 112 kg żółtego sera lub 142 kg wołowiny, a w roku 2014 już tylko 680 bochenków, 850 l mleka, 82 kg żółtego sera lub 94 kg wołowiny. Jeśli chodzi o papierosy, to w 2004 r. za średnią pensję netto można było kupić 340 paczek, a w zeszłym – 209.
Czy Polska ma swobodę w wydawaniu środków unijnych, czy raczej funkcjonują jakieś sztywne ramy?
Oczywiście, że funkcjonują unijne ramy w tym zakresie, ale co ciekawe, polscy urzędnicy zajmujący się rozdziałem unijnych pieniędzy często zaostrzają zasady przyznawania dofinansowania. Ponieważ jestem całkowicie przeciwny jakimkolwiek dotacjom, to uważam, że ci biurokraci działają słusznie i na korzyść naszej gospodarki.
Na co w większości przypadków wydawane są unijne pieniądze? Wiele osób zarzuca UE, że swoimi regulacjami niszczy przemysł, a środki Polsce przekazywane są – w najlepszym wypadku – na małą przedsiębiorczość, poza tym na jakieś baseny termalne, odremontowanie podwórka itp.
Nigdy nie będzie dobrze, jeśli o inwestycjach będzie decydował urzędnik, który się na nich nie zna i za nic nie odpowiada. Dlatego dotacje idą na obiekty, które potem trzeba utrzymywać (stadiony, filharmonie, opery, aquaparki, muzea), na fotoradary, na niepotrzebne szkolenia, które zniszczyły całkowicie rynek szkoleń, czy na lekcje gender w przedszkolach. Mimo wzrostu wartości bezpośrednich inwestycji zagranicznych w Polsce w ciągu 10 lat członkostwa spadł udział przemysłu w wytwarzaniu polskiego PKB z około 22 proc. do zaledwie 18 proc. To unijne regulacje – bezpośrednio lub pośrednio – w znacznym stopniu są odpowiedzialne za likwidację polskiego górnictwa, hutnictwa, rybołówstwa, stoczni, cementowni czy cukrowni.
Które państwo członkowskie w UE jest największym beneficjentem? W powszechnym obiegu funkcjonuje przekonanie, że skoro Niemcy płacą do wspólnej kasy najwięcej, to znaczy że one niemalże dobrodusznie sponsorują biedniejsze kraje...
Czy widział Pan, żeby ktoś komuś coś dał za darmo? Skoro Niemcy w znacznym stopniu finansują unijny budżet, to nie dlatego że są tacy altruistyczni, tylko dlatego że jest to dla nich korzystne. Zyskują bezpośrednio na dotacjach, bo wiele inwestycji, także w Polsce, współfinansowanych przez UE, realizują firmy niemieckie czy też kupuje się niemiecki sprzęt. Ale w sytuacji kiedy i Polska, i Niemcy są we wspólnym obszarze gospodarczym, Niemcy zyskują także na tym, że stopniowo przejmują polską gospodarkę, wykupując polskie przedsiębiorstwa czy też budując nowe i przejmując dany rynek nie do końca uczciwą konkurencją. Bajki o dobroduszności Niemców można opowiadać dwulatkom.
Słyszałem ostatnio od znajomego rolnika, że zaoferowano mu ze środków UE współfinansowanie zakupu nowego ciągnika. Choć go nie potrzebował, to jednak wizja dotacji była dosyć kusząca, więc wyraził zainteresowanie. Myślał, że skoro UE dołoży mu – powiedzmy – te 60 proc., to on resztę zapłaci w gotówce, bo miał tyle odłożonych pieniędzy. Niestety okazało się, że jeżeli chce dostać dotacje z UE, MUSI wziąć kredyt w określonym banku! Jak działają środki unijne, współfinansowanie projektów ze środków UE? Czy te kredyty nie wykończają Polaków, polskich samorządów...?
Rzeczywiście przy większości dotacji istnieje konieczność brania kredytu, nawet jeśli beneficjent go nie potrzebuje. W efekcie brania unijnych dotacji łączne zadłużenie polskich samorządów na koniec 2014 r. przekroczyło 72,1 mld zł, co oznacza, że w ciągu 10 lat wzrosło aż o 290 proc.! Coraz więcej samorządów posiłkuje się nawet bardzo niekorzystnymi chwilówkami (może to dotyczyć nawet 300 gmin!), inne czeka wkrótce bankructwo. Na przykład zadłużenie gminy Ostrowice w województwie zachodniopomorskim jest trzy razy większe od jej rocznych dochodów! Kto spłaci te kredyty wraz z gigantycznymi odsetkami?
Jakie jest – Pana zdaniem – największe ograniczenie dla Polski, polskiej gospodarki wynikające z członkostwa w Unii Europejskiej?
Unijne regulacje wraz z dotacjami to odmiana centralnego sterowania gospodarką. To ingerencja w rynek, która go zniekształca, narusza jego równowagę i powoduje nieuczciwą konkurencję. W efekcie podmioty działające na rynku są mniej wydajne, niż gdyby istniała wolność w tym zakresie. Ponadto z powodu regulacji wszystko jest znacznie droższe, niż byłoby bez tych regulacji. I nie chodzi tu tylko o akcyzę od paliw czy papierosów, która bardzo wywindowała ceny tych produktów. Czy ktoś pamięta, że jeszcze w 2004 r. paczka papierosów kosztowała średnio 4,6 zł, a litr benzyny bezołowiowej 3,2 zł? Cena metra mieszkania wzrosła o 65 proc. W wyniku prowadzenia absurdalnej wspólnej polityki rolnej znacznie wzrosły ceny mleka, cukru i innych produktów spożywczych. Bez uwzględniania inflacji od 2004 r. ceny chleba wzrosły o 200 proc., wołowiny aż o 164 proc., ziemniaków o 114 proc., a niektórych ryb o ponad 200 proc. Dotacje wymuszają państwowe planowanie i inwestycje jak za PRL­u. Ponadto zachęcają do różnego rodzaju patologii na styku polityki i gospodarki. A to praca, a nie dotacje, buduje dobrobyt i myślę, że uprawnione jest twierdzenie, iż z powodu konieczności wchłaniania unijnych dotacji rozwijamy się wolniej, niż gdyby ich nie było! O szkodliwości dotacji świadczy też fakt, że unijne pieniądze dla sektora badawczo­rozwojowego spowodowały... spadek innowacyjności polskiej gospodarki. Poza tym kiedy Polska wchodziła do Unii, musiała wprowadzić cła na produkty importowane choćby od naszych sąsiadów – z Rosji, Białorusi i Ukrainy, ale nie tylko. To przez Unię samochody sprowadzane z Japonii czy Korei Południowej są takie drogie. Do tego wszystkiego dochodzi absurdalna polityka energetyczno­klimatyczna Unii, która znacząco podnosi ceny energii elektrycznej (do tej pory o 60–80 proc.), co zabiera pieniądze konsumentom, a przemysł czyni mniej konkurencyjnym. Ten cały interwencjonizm jest – moim zdaniem – znacznie bardziej szkodliwy dla gospodarki i społeczeństwa niż bezpośrednie straty finansowe związane z braniem unijnych dotacji.


Rozmawiał Daniel Witowski





http://polskaniepodlegla.pl/opinie/item/3526-odkrywamy-prawde-niewygodny-bilans-11-lat-czlonkostwa-polski-w-ue-polacy-zbiednieli-przez-unie-europejska

 

Al-Kazwini




Abu Yahya Zakariya' ibn Muhammad al-Qazwini (أبو یحیی زکریاء بن محمد القزویني) or Zakarya Qazvini (Persian: زکریا قزوینی) ‎(1203–1283) was an Arab[1][2] or Persian[3][4][5] physician, astronomer, geographer and proto-science fiction writer.


 He belonged to a family of jurists who had long before settled in Qazvin. He was a descendant of the Medina sahabi Anas bin Malik[citation needed].



 Qazvini also wrote a futuristic proto-science fiction Arabic tale entitled Awaj bin Anfaq[6] (أوج بن أنفاق), about a man who travelled to Earth from a distant planet.[7]





 https://en.wikipedia.org/wiki/Zakariya_al-Qazwini

 https://www.heise.de/tp/features/The-Almost-Complete-Lack-of-the-Element-of-Futureness-3408243.html


Dolar powinien być po 1,90 PLN!




Indeks Big Maca nie kłamie? Dolar powinien być po 1,90 PLN!

Dział: Gospodarka i Pieniądze W popularnych | 18 stycznia 2017

Polska waluta jest jedną z najbardziej niedowartościowanych na świecie – wynika z danych „The Economist”.

Przypomnijmy, że słynny Indeks Big Maca rzeczywistej wartości walut stworzony w 1986 r. przez ten tygodnik porównuje cenę popularnego hamburgera w poszczególnych krajach wyrażoną w dolarach po aktualnym ich kursie wobec danej waluty.
Mówiąc w uproszczeniu – indeks ten opiera się na założeniu, że w dłuższym okresie kursy walut powinny być takie, aby za te same pieniądze można było w każdym kraju kupić taką samą ilość tych samych produktów. Do porównania wybrano właśnie cenę Big Maca.
Jeśli jest on w jakimś państwie droższy niż w USA oznacza to, że jego waluta jest przewartościowana, jeśli tańszy – niedowartościowana. Ponieważ wielu ekonomistów uważało Indeks Big Maca za nadmiernie uproszczony, zmodyfikowano go, uwzględniając dodatkowo PKB na głowę mieszkańca danego kraju. Obecnie wskaźnik ten obejmuje 48 państw i strefę euro.


W Polsce Big Mac kosztował w styczniu br. 9,60 PLN, czyli po aktualnym kursie – 2,30 USD. W tym samym czasie w USA Big Maca sprzedawano po 5,06 USD. Oznacza to, że złotówka jest niedowartościowana wobec amerykańskiej waluty o 54,5 proc. i w rzeczywistości jej kurs powinien wynosić 1,90 PLN za 1 USD, a nie – jak obecnie – 4,17 PLN.
Złotówka znalazła się na 8-ym miejscu wśród najbardziej niedowartościowanych walut świata. Najbliżej swojej rzeczywistej wartości wobec dolara była w 2008 r. i od tej pory jest coraz bardziej niedoszacowana.
A które waluty prowadzą w tym rankingu? Najbardziej niedowartościowane są funt egipski (o 71,1 proc.), ukraińska hrywna (69,5 proc.), malezyjski ringgit (64,6 proc.), meksykańskie peso (55,9 proc.), turecka lira (45,7 proc.) i chiński juan (44 proc.). Euro jest niedowartościowane o 19,7 proc., a funt brytyjski – o 26,3 proc. Euro jest na najniższym poziomie od 2003 r., a funt – od 31 lat.
Z kolei najbardziej przewartościowane waluty świata to frank szwajcarski (o 25,5 proc.), korona norweska (12 proc.) i korona szwedzka (4 proc.). W Szwajcarii Big Mac kosztuje bowiem równowartość 6,35 USD, a w Norwegii – 5,67 USD.


Warto wspomnieć, że również OECD szacuje parytet dolara i złotówki na poziomie ok. 1,90 PLN/USD więc okazuje się, że Indeks Big Maca jest dość bliski prawdy, choć nie uwzględnia on faktycznie kosztów pracy w danym kraju. W Polsce hamburger jest o wiele tańszy niż w USA, gdyż Polakom płaci się znacznie mniej niż Amerykanom za jego wyprodukowanie.

http://reporters.pl/4840/indeks-big-maca-nie-klamie-dolar-powinien-byc-po-190-pln/


Davos: Obecny model rozwoju gospodarczego się wyczerpał




Skończy się planowy wyzysk? 

Po prostu boją się, że Chińczycy ich połkną, nachapali się przez ostatnie 100 lat, a teraz zawrócą ze "złej" drogi i zaprowadzą - równość i PRAWO....bo tacy są porządni.... 

A co to jest owe PRAWO?? 

Najpierw wypierali ludzi z ich ziemi ojczystej, zagarnęli co najlepsze i wtedy powiedzieli:

 "ta mała skalista górka, to wasze, a te obszerne czarnoziemy, rzeki i morza są nasze - i od dzisiaj ustanawiamy PRAWO, że co je moje, to nie twoje...."


 
Paweł Borys: Obecny model rozwoju gospodarczego się wyczerpał
Środa, 18 stycznia (19:08)

- Światowi liderzy w Davos uznali, że obecny model rozwojowy trzeba zmienić - mówi w rozmowie z Interią, z 47. Światowego Forum Ekonomicznego w Davos, Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju. - Rozwój gospodarczy powinien zapewniać stabilny wzrost dochodów całości społeczeństwa, nie tylko wybranych osób - dodaje.

Uczestnicy forum w Davos odchodzą od silnej obrony procesów globalizacyjnych i powoli porzucają - jeszcze wyraźnie preferowaną w ostatnich latach - doktrynę, że rozwój powinien być prowadzony w obrębie postępujących deregulacji, wolnego handlu, znoszenia wszelkich barier i granic. 

- Liderzy, którzy w tym roku przyjechali do Szwajcarii, dostrzegają słabość modelu, który przez ostatnie lata był skrupulatnie realizowany w oparciu o postępującą globalizację - komentuje dla Interii Paweł Borys. 
Wątpliwości - na co zwraca uwagę prezes PFR - dotyczą tego, że obecny model powoduje silny wzrost nierówności społecznych, które prowadzą do napięć. Te zaś ujawniły się przy okazji ostatnich wydarzeń, jak Brexit czy rosnąca popularność ugrupowań populistycznych w zachodniej Europie . 
Na nierówności społeczne zwróciła uwagę także międzynarodowa organizacja Oxfam, która w najnowszym raporcie dowodzi, że osiem najbogatszych osób na świecie posiada tyle samo majątku co 3,6 miliarda ludzi. 
- Motto tegorocznego Davos to odpowiedzialne przywództwo, które ma być refleksją na zachodzące zmiany i potrzebę szukania nowej recepty na rozwój świata, bardziej inkluzywny i zrównoważony, który nie będzie tak mocno - jak dotychczas - polaryzować i dzielić ludzi i społeczeństw na kilku wygranych i rzeszę przegranych - tłumaczy Borys. 
- Rozwój powinien zapewniać stabilny wzrost dochodów całego społeczeństwa. Nie jest to łatwe, wyzwań jest dużo, ale trzeba do tego podejść poważnie - dodaje prezes PFR. 

Technologia, technologia, technologia

Co jeszcze zawarto w agendzie 47. forum światowego? - Dużą wagę przywiązuje się do IV rewolucji przemysłowej i zmian technologicznych, które mają ogromny wpływ na gospodarkę i społeczeństwo - podkreśla w rozmowie z Interią Paweł Borys. 
Dotyczy to już nie tylko cyfryzacji, ale szeregu zmian technologicznych w zakresie biotechnologii, ale także Internetu rzeczy (IoT), Big Data czy blockchain. 
- Nowe rozwiązania zmieniają sposób pracy i współpracy. Zmieniają zachodnie społeczeństwa - konstatuje Borys. - Znikają branże, które znamy, a w ich miejsce tworzą się nowe. Robotyzacja, automatyzacja, w zależności od szacunków czy prognoz, które weźmiemy pod uwagę, sprawią że nawet kilkadziesiąt proc. miejsc pracy będzie zagrożonych. Potencjalnie może zniknąć z rynku w przeciągu najbliższych 20 lat. To także wymaga odpowiedzialnego podejścia ze strony liderów politycznych i gospodarczych  - ocenia dla Interii prezes PFR. 
Na zmianie modelu rozwojowego można wiele zyskać. - Jest to priorytetem dla Polski, by wzrost był zrównoważony i korzystny dla wszystkich. Aby jednak to osiągnąć potrzebna jest reforma systemu edukacji, jego przestawienie, by przygotowywał społeczeństwo do zachodzących zmian, by ludzie potrafili adaptować nowe technologie, wykorzystywać nowe modele organizacji pracy i współpracy, do tego żeby tworzyć atrakcyjne, dobrze płatne miejsca pracy, a nie generować kolejne obszary wykluczenia. Jeśli ludzie się nie odnajdują w nowym świecie, to tkwią w sektorach, które zapewniają niższe wynagrodzenia, co w dłuższej perspektywie grozi stagnacją - konstatuje Borys.
Rola systemu edukacyjnego musi się zatem zmienić. W opinii prezesa PFR większy nacisk trzeba położyć na wiedzę techniczną. 

Sztuka planowania. Na lata

- Jestem przekonany także o potrzebie tworzenia szerszych gospodarczych planów rozwojowych, długoletnich i kompleksowych, jak Strategia Odpowiedzialnego Rozwoju wicepremiera Mateusza Morawieckiego, która nie tylko identyfikuje część wyzwań, ale wskazuje też sposoby ich rozwiązania. Można się z pewnymi założeniami zgadzać bądź nie, ale jest to plan, który ma unowocześnić gospodarkę - mówi nasz rozmówca z Davos. 
- W ramach PFR-u chcemy wpisać się w trendy globalne. Dlatego stworzyliśmy największą w regionie platformę wspierania innowacji o wartości 2,8 mld złotych. Z tego też powodu wspieramy internacjonalizację i ekspansję zagraniczną polskich firm - podkreśla Borys. 
Nowe technologie powodują w końcu, że z jednej strony powstają nowe nisze produktowe, z drugiej zaś - albo firmy szybko je zagospodarują, albo zostaną przejęte bądź wypchnięte z rynku. 
- Polskie firmy muszą od razu myśleć o ekspansji zagranicznej. Stąd powołanie PAHI, otwieranie trade officów, uruchomienie pakietu wspierającego eksport o wartości 60 mld zł. Połączenie innowacyjności od razu z myśleniem o ekspansji międzynarodowej to dwa ważne aspekty, które mogą budować silną polską gospodarkę. Staramy docierać do przedsiębiorców z tymi instrumentami - mówi w rozmowie z Interią Borys. 

Protekcjonizm zamiast globalizacji

W Davos nie zabrakło jednak liderów, którzy opowiadają się za utrzymaniem globalizacji i dalszym tworzeniem świata bez barier handlowych czy inwestycyjnych. O to we wczorajszym wystąpieniu apelował m.in. prezydent Chin. 
- Po pierwsze po kryzysie finansowym wzrósł protekcjonizm i jeżeli popatrzymy na dane handlu międzynarodowego, to od 5 lat przeżywa on stagnację po okresie dwóch dekad silnego wzrostu. Globalizacja wyhamowała - tłumaczy Borys. 
Nie można zapominać także, że w tle wciąż prowadzone są wojny walutowe, a bariery dla wolnego handlu mogą być zarówno taryfowe, jak i pozataryfowe. Powrót do ochrony własnych interesów wyraźnie widoczny jest wraz z wyborem na prezydenta USA Trumpa. 
W wyborach w stanach konserwatywni wyborcy dali żółtą kartkę obecnemu modelowi wzrostu. Polityka Trumpa koncentruje się na USA. Jest on nakierowany na wzmocnieniu amerykańskiej gospodarki. Jeśli inne kraje pójdą tą samą drogą, to jak pokazuje historia, niekoniecznie dobrze musi się to skończyć. 
- Polska powinna dbać o własny interes, ale nie może porzucać współpracy na poziomie międzynarodowym, chociażby w obszarze handlu, unikania opodatkowania, przepływu osób i kapitału, nowych technologii. Współpraca zapewnia większe korzyści niż wojny walutowe czy celne - twierdzi Borys. 

Promocja polskiej gospodarki

- Jesteśmy tutaj w Davos w delegacji pod przewodnictwem wicepremiera Mateusza Morawieckiego po to, żeby promować polską gospodarkę. Za nami już rozmowy z wieloma podmiotami działającymi w innowacyjnej branży w obszarze usług finansowych, przemysłu, rynku e-commerce. Głównie - jak udało się dowiedzieć Interii - są to producenci innowacji, które w tej chwili wciąż są na etapie tworzenia. 
- Chcemy pokazać Polskę jako ciekawe miejsce do inwestowania, z dobrą infrastrukturą i dobrze wykształconymi kadrami. Za cel postawiliśmy sobie także promocję współpracy polskich firm z większymi zagranicznymi kontrahentami, co może przynieść szereg korzyści każdej ze stron - wskazuje na cel udziału w Światowym Forum Ekonomicznym prezes PFR-u. 
Jeśli popatrzymy na niektóre kraje europejskie, to spora część z nich przechodzi przez różne turbulencje gospodarcze i polityczne. Na ich tle Polska nie wygląda najgorzej. 
- Polska gospodarka w br. i 2018 r. może pozytywnie zaskoczyć. Wyraźnego przyśpieszenia możemy się spodziewać już od II kw. br. W ostatnim okresie doświadczyliśmy minicyklu spowolnienia, wynikającego z pogorszenia inwestycji samorządowych, ale zakładam, że dynamika wzrostu PKB będzie rosła od II kw. br., a od II połowy br. wejdziemy już wyraźnie w dynamikę powyżej 3 proc. Według prognoz prezesa PFR w 2018 r. wzrost PKB będzie oscylować wokół poziomu miedzy 3,5-4 proc. 
- W tym roku 3 proc. z plusem jest możliwe do osiągnięcia - ocenia Borys. 
Bartosz Bednarz


środa, 18 stycznia 2017

Gimnazja v PRL


tekst Izabela Brodackiej,

Jak to się stało, że w ciągu ostatnich 20 lat przeciętny maturzysta osiągnął poziom niższy od ucznia V klasy szkoły podstawowej w PRL?

Mam przed sobą zbiór zadań do matematyki dla klasy V-VI szkoły podstawowej. Autorzy: Tadeusz Korczyc i Jerzy Nowakowski. Wydawnictwo WSiP 1985. Z tego podręcznika uczyły się moje dzieci. Chodziły do zwykłej, dzielnicowej, mocno skomunizowanej szkoły imienia WP, razem z dziećmi dozorców i lokalnego marginesu. Ani moje dzieci, ani dzieci dozorców, które przychodziły czasami do mnie na matematykę nie miały z tymi zadaniami żadnych poważnych problemów.

Daję zadanie z tego zbioru tegorocznym maturzystom, których douczam w ramach kursu przygotowawczego. Jest to zdanie 37.11 ze strony 182. Podaje dokładne dane, żeby każdy 'niewierny' mógł sobie osobiście sprawdzić.

Oto zdanie: Doświadczenie polega na trzykrotnym rzucie monetą. Czy zdarzenie "wypadnie przynajmniej jeden orzeł" jest tak samo prawdopodobne jak zdarzenie "wypadną dokładnie dwie reszki"?

Kiedy dziesiąta z kolei osoba deklaruje, że nie ma bladego pojęcia jak to rozwiązać pokazuję okładkę książki. Ogólne niedowierzanie. "Jak to - to zadania dla szkoły podstawowej? Chyba jesteśmy idiotami"- samokrytycznie stwierdza jeden z kursantów.

"Przez uprzejmość nie zaprzeczę" - odpowiadam zgodnie z najgłębszym przekonaniem.

W tym samym zbiorze są zadania dotyczące wektorów na płaszczyźnie i w przestrzeni, elementy statystyki, nierówności z wartością bezwzględną. Większość tych zadań zdecydowanie przerasta obecne możliwości maturzysty wybierającego maturę na poziomie podstawowym.

Jak to się stało, że w ciągu ostatnich 20 lat przeciętny maturzysta osiągnął poziom niższy od ucznia V klasy podstawówki w PRL?

1) Pierwsza przyczyna to celowe obniżenie poziomu. Przez 20 lat nie było obowiązkowej matury z matematyki, a program liceum był konsekwentnie kastrowany.

Kiedy zaczynałam uczyć w szkole, w programie była analiza matematyczna: granice ciągów i funkcji, szeregi, badanie funkcji, całki. Badanie funkcji było przerabiane w II klasie. Doskonale radziły sobie z nim nawet klasy ogólne. W klasach matematycznych badało się również funkcje wykładnicze i logarytmiczne. Ktoś mnie przekonywał, że w klasach ogólnych badało się tylko wielomiany i funkcje wymierne i że badanie funkcji jest nad wyraz algorytmiczne (czyli można się go nauczyć na zasadzie recepty na piernik). Zgodziłabym się z nim gdyby nie fakt, że te same funkcje wymierne sprawiają teraz poważny kłopot studentom I roku politechnik i SGH.

Z programu i wymagań egzaminacyjnych w liceum kolejno wypadły: szeregi w tym szereg geometryczny zbieżny, oczywiście całki, potem pochodna i badanie funkcji. Z programu rachunku prawdopodobieństwa wypadł schemat Bernoulliego, prawdopodobieństwo warunkowe, wzór Bayesa, rozkład zmiennej losowej, wartość oczekiwana i wariancja. Zadania z prawdopodobieństwa całkowitego zaleca się obecnie rozwiązywać " drzewkiem" - czyli jak w V klasie podstawówki moich dzieci. W trygonometrii zlikwidowano nierówności trygonometryczne i wzory redukcyjne.

Jakiś mędrek powie: po co znajomość wzorów, które są przecież w tablicach i w Internecie?

Odpowiem. Zawsze na pierwszym roku studiów, w kursie algebry, wprowadzano liczby zespolone i było to traktowane jako rozgrzewka. Jako najłatwiejszy dział do opanowania. Obecnie z liczbami zespolonymi jest koszmar. Studenci nie potrafią operować postacią trygonometryczną liczby zespolonej bo nie operują wzorami redukcyjnymi i ogólnie rzecz biorąc trygonometrycznymi.

Poza tym jeżeli ktoś nie wyprowadzał tych wzorów i ich nie "uwewnętrznił" źle rozpoznaje ich strukturę. Dam przykład. sin2Φ=2sinΦcosΦ. (jak wiadomo i jest to przecież w tablicach i w Internecie). Uczeń ma według tego wzoru rozwinąć sin10Φ= 2sin5Φcos5Φ, ale zamiast tego nagminnie pisze sin10Φ= 10sinΦcosΦ, co jest bzdurą. Źle rozpoznał wzór, bo go nie używa z namysłem - ufa tablicom.

2) Nadużycie kalkulatorów i komputerów.

Na ten sam kurs uczęszcza uczeń szkoły amerykańskiej. Otrzymują w szkole ogromne kalkulatory obliczające wszystko i rysujące wykresy funkcji punkt po punkcie. Ma za zadanie narysować wykres funkcji kwadratowej po sprowadzeniu jej do postaci kanonicznej. Upiera się, że użyje swego kalkulatora. Wpatruje się w napięciu, ze zmarszczonym -jak pies rasy mops- czołem w pojawiającą się wolniutko na ekranie banalną parabolę. Pomijając fakt, że regulamin matur nie dopuszcza używania podczas egzaminu takiego sprzętu , użycie go do tak trywialnego problemu to strzelanie z armaty do wróbla.

Młody człowiek ze swoim liczydłem przypomina mi inkasenta elektrowni albo kontrolera parkometrów, a w najlepszym wypadku panienkę sprzedającą buraki która liczy na kasie 2+2=4. Ten chłopak jest na prostej drodze do wykonywania właśnie takiego zawodu.

- A co będzie gdy to liczydło ci się zepsuje? - pytam.

- Kupię sobie nowy - odpowiada butnie.

Oczywiście nie jest tak, że nie doceniam znaczenia kalkulatora czy komputera. Pewne obliczenia bez tych urządzeń byłyby niemożliwe. Dzięki kalkulatorom statystyka przestała być dla studentów koszmarem rachunkowym. Za to stała się koszmarem intelektualnym. Kto nie wierzy niech porozmawia z I rokiem SGH.

3) Wprowadzenie gimnazjów i koncepcja "programu spiralnego"

W założeniu ma się wracać kilka razy do tego samego tematu ale na wyższym poziomie. W praktyce nie przerabia się go wcale. Trygonometria w trójkącie prostokątnym powinna być wprowadzona w gimnazjum. Nauczyciele mówią jednak; "będziecie to mieli w liceum" i nie podejmują tematu. W liceum nauczyciele mówią: "mieliście to w gimnazjum" i zaczynają nauczanie od środka. Rezultaty jak widać.

4) Demokratyzacja oświaty sprowadza się według decydentów do zamiany jakości w ilość

Sama słyszałam przewodniczącego CKE, który wyjaśniał nauczycielom, że aby poprawić wyniki nauczania (w stosunku do UE) należy obniżyć poziom wymagań.

Za czasów PRL nasi uczniowie wyjeżdżający do Europy czy do USA uważani byli za geniuszy. Teraz zrównali w dół. Tyle że w krajach europejskich obok oświaty dla plebsu przeznaczonego do sprzedawania buraków i obsługi stacji benzynowych istnieją elitarne szkoły na bardzo wysokim poziomie. W Stanach też obserwuje się pozorny paradoks, że przy bardzo niskim poziomie przeciętnego ucznia poziom uczelni jest wysoki. To kwestia specjalizacji.

Kto nie interesuje się nauką może poprzestać na tym niskim poziomie szkoły publicznej, zdawać maturę z pielęgnacji niemowląt i szukać sobie z powodzeniem miejsca w społeczeństwie. Nauka jako awans społeczny była to specjalność ZSRR i demoludów. Teraz w Stanach tak naukę traktuje "żółta rasa". Dla tego w laboratoriach naukowych dominują Chińczycy.

Na koniec uwaga do fantastów, którzy ekscytują się perspektywami E-learning.

To bardzo wygodna proteza nauczania dla młodzieży z oddalonych ośrodków, której nie stać na stancję i utrzymanie w mieście.

Nauczanie to interakcja z mistrzem. Nauczanie przez komputer tak się ma do prawdziwej edukacji jak seks-telefon do miłości.

Pewien przypadkowy w naszej bacówce gość usiłował mnie kiedyś przekonać, że pornografia ( w Internecie) daje takie bogactwo bodźców jakich nigdy nie da realny stosunek. Na jego usprawiedliwienie przyjęłam, że był mocno znieczulony. Został wyśmiany przez moje - dorosłe już- dzieci, co go bardzo zabolało.

Podobnie traktuję argumenty na temat wizualizacji wszelkich zagadnień fizykalnych, obrazu tropikalnych mórz i rozwiązań wszelkich zadań matematycznych obecnych w sieci.

Moim uczniom zabroniłam korzystania ze stron samopomocowych, gdyż nie mam czasu ani ochoty prostować znajdujących się tam bredni. A co do traktowania Internetu jako mistrza. Proponuję wklepać w wyszukiwarkę hasło "prawdziwe zdjęcia duchów" i potem uwierzyć w to co zobaczycie i posługiwać się tym w dyskusjach.

28.05.2013.


http://www.racjonalista.pl/forum.php/s,733635

piątek, 13 stycznia 2017

Koncepcje pochodzenia Słowian


Koncepcje pochodzenia Słowian



OSTRZEGAM ŻE, ARTYKUŁ JEST BARDZO, BARDZO DŁUGI!

15.08.2016, Z powodu roszczeń autora, możliwość komentowania została wyłączona.

Autorem jest Grzegorz Jagodziński, osoba która co tutaj dużo ukrywać, nie jest lubiana przez wszystkich piewców wiedzy o Słowianach, ale naszym celem, celem blogu Słowianie i Słowianowierstwo jest przedstawianie różnych nurtów i zdań na temat naszej historii i przodków. Przy konfrontacji różnych materiałów powinniśmy potrzymywać swoje zdanie na dany temat lub go zweryfikować, dodając nowe informację do swojej wiedzy. Życzę miłej lektury.

Dwie hipotezy

10269303_233974206809437_1019078781854511264_o

Gdy czytamy różnego rodzaju opracowania wydane w Polsce i poświęcone problemowi pochodzenia Słowian, możemy odnieść (mylne) wrażenie, że w nauce istnieją na ten temat jedynie dwie, ostro przeciwstawiane sobie hipotezy. Według pierwszej z nich, zwanej hipotezą autochtoniczną, Słowianie odwiecznie zamieszkują tereny w dorzeczu Wisły i Odry, a więc na terenie obecnej Polski, przy czym w niektórych wersjach wspomina się tu także dodatkowo o terenach położonych bardziej na wschód, nie nadając im jednak nadrzędnego znaczenia. Drugi pogląd, zwany hipotezą allochtoniczną, głosi, że praojczyzna Słowian leżała na wschodzie (zwykle mówi się o środkowym Podnieprzu) i że na tereny Polski przybyli oni dopiero około roku 500 n.e.

Zanim dokonamy analizy argumentów, na które powołują się zwolennicy obu hipotez, a także zanim zapoznamy się z poglądami odmiennymi, musimy zastanowić się nad tym, czy problem, którym mamy się zajmować, jest postawiony dostatecznie jasno i precyzyjnie.

Etnos

Przedmiotem dalszych rozważań są zagadnienia związane z etnogenezą Słowian. Pod terminem etnogeneza rozumiemy proces wyodrębniania się i kształtowania etnosów czyli grup etnicznych. W szerokim znaczeniu pojęcie to obejmuje narody, plemiona, mniejszości narodowe, a więc zarówno całe społeczeństwa, jak i ich części, tworzące wyróżniające się zbiorowości. Słowianie są oczywiście również przykładem etnosu.


Etnosy stanowią zbiory jednostek, które nie muszą być rozłączne, bywa też i tak, że jeden etnos stanowi część innego, szerszego. Ktoś może czuć się bowiem jednocześnie np. Brytyjczykiem i Irlandczykiem, Rosjaninem i Ukraińcem, albo Polakiem i Słowianinem.
Najważniejszą cechą każdej grupy ludzkiej, którą możemy określić jako etnos, jest świadomość jej wewnętrznej jedności i jednocześnie odrębności od grup sąsiednich. Świadomość ta cechuje członków danej grupy etnicznej, grupa ta jest odrębna od innych grup także w oczach innych ludzi. Założenie tego artykułu jest takie, że w przeszłości istniał okres, w którym:
  • Słowianie zdawali sobie sprawę z tego, że należą do jednej grupy,
  • Słowianie dostrzegali swoją odrębność od innych ludów, np. od Germanów,
  • Słowianie byli postrzegani przez Germanów, Greków itd. jako jednolita, odrębna grupa etniczna.
Warto w tym miejscu podkreślić kilka rzeczy dla uniknięcia nieporozumień. Otóż po pierwsze, założenie takie nie jest wcale spekulatywne i nie powinno budzić kontrowersji, gdyż przynajmniej częściowo potwierdzają je źródła historyczne, podkreślające jedność Słowian, a w każdym razie akcentujące ich odrębność od ludów ościennych. Po drugie, nie jest istotny dla przeprowadzanych tu rozważań stan świadomości etnicznej Słowian na początku XXI wieku. Z pewnością dla wielu jednostek jest oczywista dziś zarówno przynależność do grupy węższej, np. Polaków, jak i do grupy szerszej – Słowian. Problem ten nas tu jednak nie interesuje. Zakładamy jedynie, że świadomość przynależności do grupy Słowian istniała również w przeszłości, i to wyraźniej niż dziś.

Jak więc widać, granice etnosu wyznaczone są przede wszystkim przez świadomość ludzi, a inne czynniki odgrywają co najwyżej pomocniczą rolę. I tak, granice te pokrywają się często z granicami językowymi. Język spaja ludzi w naród, gdyż umożliwia wymianę myśli między członkami tegoż narodu. Członkowie danej grupy etnicznej mogą się więc łatwo porozumieć ze sobą, istnieje natomiast bariera komunikacyjna pomiędzy ludźmi należącymi do różnych grup etnicznych.


A jednak mogą istnieć wielojęzyczne grupy etniczne, jak Belgowie czy Szwajcarzy. Belg mówiący po flamandzku (niderlandzku) odczuwa zwykle łączność z Belgiem mówiącym po walońsku (francusku), nawet jeśli każdy z nich zachowuje świadomość przynależności do mniejszych grup, odpowiednio Flamandów i Walonów. Świadomość odrębności etnicznej powszechna jest z kolei wśród Austriaków, którzy używają przecież tego samego języka, co Niemcy.

Przykłady te dowodzą, że choć język jest ważnym wyznacznikiem granic etnicznych, nie jest ich wyznacznikiem absolutnym. Warto jednak zwrócić uwagę, że próbując ustalić kryteria odrębności etnicznej nawet w przypadku Belgów i Szwajcarów operuje się pojęciem „język”. Belg może bowiem mówić po francusku lub niderlandzku, ale już raczej nie po japońsku. Szwajcar mówi po szwajcarsku (obecnie przeważa pogląd, że Schwyz jest językiem odrębnym od niemieckiego), włosku, francusku lub retoromańsku, jest jednak mało prawdopodobne, aby za Szwajcara uznano osobę używającą na co dzień języka suahili. Nawet osoba mówiąca po niemiecku, ale nie po szwajcarsku, także nie zmieści się w definicji Szwajcara.
Granice etnosu pokrywają się często z granicami kulturowymi, a więc z granicami stylów w kulturze materialnej, z granicami religii, obyczajów itd. Wydaje się na przykład, że to kultura, w tym wypadku silnie związana z religią, jest najważniejszą różnicą między Serbami a Chorwatami. Z drugiej jednak strony znamy wiele przykładów, gdy wyraźna odrębność kulturowa nie przeszkadza ludziom identyfikować się z jedną i tą samą grupą etniczną.
W końcu granice etnosu wyznaczają granice historyczne, a więc wiedza o pochodzeniu od wspólnego przodka, świadomość wspólnej historii, wspólne poczucie prawa do zajmowania określonego terytorium itp. Granice historyczne są jednak często zaledwie pochodną świadomości przynależności do grupy, np. Polak może uważać się za potomka mitycznego Lecha tylko dlatego, że czuje się Polakiem (a nie odwrotnie, tj. nie jest tak, że ma pewność, że rzeczywiście jest potomkiem Lecha i na tej podstawie może czuć się Polakiem).
Ostatnio nastała moda na szukanie granic narodów poprzez analizę cech genetycznych lub antropologicznych. Niestety, przy rozważaniach tego rodzaju zapomina się najczęściej o tym, że ludzie rozmnażają się płciowo, a więc o tym, że każdy człowiek ma dwoje rodziców, a nie tylko jednego, i nie zawsze oboje rodzice odczuwają przynależność do tej samej grupy etnicznej. Jak zaś wiadomo, cechy dziedziczone są zarówno po matce, jak i po ojcu. Zauważmy, że o ile dwaj bracia mają oboje rodziców takich samych, to jednak synowie tych dwóch braci (kuzyni) mają na ogół tylko 50% wspólnych przodków w drugim pokoleniu (każdy z nich ma łącznie 4 dziadków, z czego tylko 2 jest wspólnych dla wszystkich). Wnukowie tych braci mają zaś jedynie 25% wspólnych przodków w trzecim pokoleniu (mają oni po 8 pradziadków, w tym tylko 2 wspólnych dla wszystkich). Dlatego właśnie nie powinna więc nikogo dziwić różnica wyglądu przeciętnego Bułgara i przeciętnego Polaka, którzy choć mają wspólnych słowiańskich przodków, to jednak ich odsetek, wśród wszystkich ich przodków, jest prawdopodobnie niezwykle mały. I dlatego też badania mające na celu prześledzić przeszłość Słowian w oparciu o ich cechy biologiczne muszą wzbudzać poważne wątpliwości natury metodologicznej.
Nazywanie grup etnicznych (czy wprost: narodów) populacjami jest przykładem mieszania elementarnych pojęć, być może dopuszczalnego w publicystyce, ale karygodnego w nauce. Niestety, istnieją pewni teoretyzujący biologowie, zdający się nie rozumieć pojęcia „etnos” i utożsamiający je z nieprecyzyjnie użytym określeniem „populacja”. Zgodnie z powszechnie przyjętą definicją, populacja jest grupą takich osobników danego gatunku, które krzyżują się niemal wyłącznie z osobnikami należącymi do tej samej grupy. Grupy etniczne nie są więc populacjami, bo odsetek dzieci ze związków członków jednej grupy z członkami innej grupy zawsze był i jest zbyt znaczący, by go ignorować. Czy zatem mamy prawo używać pojęcia „populacja Słowian”? Czy rzeczywiście jakikolwiek naród stanowi układ na tyle przymknięty, aby móc bez zastrzeżeń przyrównywać go do populacji w sensie, w jakim terminu tego używa się w biologii?
Często jest tak, że domieszki wręcz dominują w danej grupie etnicznej, dlatego właśnie przeciętny Bułgar zawdzięcza swoją fizjonomię, a zapewne i genetykę, przede wszystkim swoim przodkom niesłowiańskim: miejscowym bałkańskim (np. Trakom) i nieindoeuropejskim (turkijskim Bułgarom). Natomiast fizyczne cechy odziedziczone po przodkach słowiańskich są dzięki tym domieszkom głęboko schowane lub wręcz nieobecne. Innymi słowy, należy zastanowić się, czy w ogóle istnieją granice biologiczne (genetyczne, fizyczno-antropologiczne) poszczególnych grup etnicznych, w tym Słowian.
A zatem, dzieje:
  • ludzi w wymiarze biologicznym,
  • języka,
  • innych form kultury duchowej,
  • kultury materialnej,
mogą, ale nie muszą być zbieżne. O problemie tym będzie jeszcze mowa poniżej, jednak już teraz nie powinno już nikogo dziwić, dlaczego w niniejszym artykule, choć pisanym przez biologa, fakty biologiczne nie znalazły się w centrum rozważań.

Etnogeneza

Z dotychczasowych rozważań wynika, że badając problem pochodzenia jakiejkolwiek grupy etnicznej, a więc także i Słowian, nie wolno zapominać, że granice tej grupy wyznacza przede wszystkim świadomość ludzka. Powoduje to znaczne komplikacje: nie ma właściwe metody badania, jaka była świadomość ludzka w przeszłości. Próbując odpowiedzieć na pytanie, skąd się wzięli Słowianie, musielibyśmy poznać pełną historię tego terminu, tj. dowiedzieć się, jacy ludzie w danym okresie uważali się za Słowian i jacy ludzie byli za Słowian uważani. Niestety, nawet w odniesieniu do epoki historycznej, w której istniały źródła pisane, nasza wiedza na ten temat jest bardzo skąpa. W odniesieniu zaś do okresu przed pojawieniem się dokumentów pisanych możemy posługiwać się właściwe jedynie spekulacjami. Co gorsza, nie ma nawet szans na to, aby w przyszłości ktokolwiek uchylił tę zasłonę tajemnicy, chyba że opracuje sposób podróżowania w czasie.
Zamiast więc zajmować się historią świadomości odrębności etnicznej Słowian, o której powiedzieć możemy bardzo niewiele, skoncentrujmy się na badaniu historii przejawów tejże odrębności. Jak wspomnieliśmy wyżej, najważniejszym spośród nich jest język, nieco mniej wiarygodnym jest kultura materialna. Innymi słowy, zamiast próbować odpowiadać na pytanie, skąd się wzięli Słowianie, które jest nieprecyzyjne i na które nie mamy szans udzielić odpowiedzi z braku danych, postarajmy się skoncentrować na próbach ustosunkowania się do następujących kwestii:
  • gdzie kiedyś mieszkali ludzie mówiący językiem, z którego rozwinęły się obecne języki słowiańskie,
  • gdzie ma swoje źródła kultura materialna historycznych Słowian.
Będziemy natomiast unikać zagłębiania się w genetykę czy antropometrię, z uwagi na omówione wyżej trzy fakty:
  • fakt posiadania przez współczesnych Słowian przodków, wśród których wielu jest niesłowiańskich,
  • fakt, że ci niesłowiańscy przodkowie mają znaczny, a nawet decydujący udział w składzie genotypowym i fenotypowym Słowian,
  • fakt, że wnioski z badań genetycznych i antropometrycznych nie pomogą nam w znalezieniu odpowiedzi na żadne z dwóch konkretnych pytań o rodowód ludzi mówiących niegdyś językiem słowiańskim i o rodowód kultury materialnej przypisywanej Słowianom – a właśnie te dwa elementy, a nie właściwości biologiczne, uznaliśmy wyżej za najbardziej istotne przejawy odrębności etnicznej Słowian.
W okolicach znanej z produkcji sera miejscowości Cheddar (region Bristolu w Anglii) odkryto swego czasu mumię, z której udało się pobrać DNA do analizy. I cóż się okazało? Otóż nauczyciel historii w miejscowym liceum, Anglik, jest prawdopodobnie bezpośrednim potomkiem zmumifikowanego człowieka! Czy fakt ten uprawnia nas do stwierdzenia, że Anglicy są autochtonami na Wyspach Brytyjskich? Wydaje się to wątpliwe: Anglikiem mógł być jedynie jeden z wielu przodków tego człowieka (albo nawet żaden, a języka angielskiego jego przodkowie nauczyli się kilkaset lat temu, bo tym językiem mówili wszyscy inni wokół). A przecież ów nauczyciel to właśnie Anglików traktuje jako swój własny naród, a język angielski (a nie np. kornijski) jako swój język ojczysty. W jakim zaś języku mówił jego genetyczny przodek, Człowiek z Cheddar, możemy tylko zgadywać. Na pewno jednak nie był to język angielski.
I rzeczywiście, ze źródeł historycznych wiemy, że Anglicy nie zamieszkują okolic Cheddar odwiecznie. Poprzedzali ich jacyś P-Celtowie (Brytoni, Kornijczycy lub ich krewni), tych Q-Celtowie (Goidele, krewni Iryjczyków przed zepchnięciem ich przez Brytów do Irlandii), tych z kolei nieindoeuropejscy Kaledończycy i być może jeszcze szereg innych nacji. Narody się zmieniały, geny jednak zostały.
Archeolog David Miles w książce „The Tribes of Britain” (za: „Wiedza i Życie”, 11/2005, str. 12) uważa, że 80% genów białych Brytyjczyków pochodzi od plemion zamieszkujących Wyspy Brytyjskie od czasów epoki lodowcowej, a nie od Rzymian, Anglów, Sasów czy Wikingów. Zapewne też nie od Celtów i w ogóle nie od Indoeuropejczyków, którzy pojawili się tam stosunkowo niedawno. Nawet według skrytykowanego w innym miejscu Renfrewa, szukającego praojczyzny Indoeuropejczyków w Anatolii i bezpodstawnie wiążącego ich ekspansję z rozprzestrzenianiem się rolnictwa, indoeuropejskie geny przybyły na Wyspy długo po stopieniu się ostatnich fragmentów lądolodu. Mimo kompletnej językowej indoeuropeizacji ludności łączącej się z wyparciem dawnych, przedindoeuropejskich języków (jak zapewne piktyjski czy kaledoński), nie doszło wcale do wyparcia starych genów, a wręcz przeciwnie, geny przybyłe w czasie wielu migracji dziś stanowią zaledwie około 1/5 całej puli genetycznej Wyspiarzy.
Literatura (W. Mańczak, „Wieża Babel”, Ossolineum 1999, za Diakonowem i Orszaninem) cytuje także inny interesujący przykład. Otóż praojczyzną ludów turkijskich był region Ałtaju. W sensie biologicznym przodkowie Turków byli „skośnoocy”, tzn. mieli cechy rasy (lub jak kto woli odmiany) „żółtej”. Do dziś cechy przodków zachowali np. Jakuci i inne ludy wschodnioturkijskie.
W pewnym okresie dziejów doszło jednak do ekspansji Prototurków na zachód. Dotarli oni do Turkmenii, Azerbejdżanu, no i oczywiście do Anatolii. I cóż się okazuje? Tylko 51% dzisiejszych Kirgizów ma fałdę mongolską. Im dalej od praojczyzny, tym odsetek ten jest mniejszy: cecha ta występuje u 22% Kazachów, 11% Uzbeków i 6% Turkmenów. Wśród dzisiejszych Azerów ludzi „skośnookich”, których biologicznymi przodkami mogli być Prototurcy, jest zaledwie 2 procent. W Turcji zaś praktycznie nie ma mieszkańców z widoczną fałdą mongolską. Wygląda na to, że choć Turcy jako naród mają pochodzenie wschodnie, ałtajskie, to jednak w sensie biologicznym są zdecydowanymi autochtonami, Anatolijczykami.
Choćby tylko te przykłady pokazują, że oparcie pojęcia „naród” o kryteria biologiczne jest najgorszym z możliwych rozwiązań, a korelacja danych biologicznych i językowych jest znikoma. Ponadto płynie z nich ciekawy, acz oczywisty wniosek, że nasi językowi przodkowie przed rokiem 500 n.e. mogli zamieszkiwać na przykład tereny Ukrainy, ale jest przy tym również możliwe i prawdopodobne, że niektórzy inni nasi przodkowie (biologiczni, lub jak kto woli, genetyczni) zamieszkiwali wówczas tereny „Odrowiśla”, czyli dzisiejszej Polski. Fakt istnienia w jednej grupie ludzi genów różnego pochodzenia nie może dziwić. Przecież Słowianie zajmujący tereny zamieszkane uprzednio przez ludność należącą do innych etnosów nie wycinali jej w pień, tylko się z nią krzyżowali. Nawet w przypadku dokonywania krwawych najazdów zwycięzcy wojowie zabijali zapewne swoich męskich przeciwników, oszczędzali jednak kobiety i czynili je matkami swoich własnych dzieci. Ten właśnie mechanizm spowodował, że dziś Turcy niemal nie wykazują cech genetycznych swoich ałtajskich przodków. Stawia to w zupełnie innym świetle spór między autochtonistami, uważającymi tereny Polski za praojczyznę Słowian, a allochtonistami, szukającymi tejże praojczyzny na Ukrainie.

Cudowne rozmnożenie

Szczegółowego wyjaśnienia wymaga także problem dyskutowany dalej w treści artykułu, który często podnoszony jest przez pewne osoby starające się zdyskredytować poglądy swoich przeciwników, które korzystają z twierdzeń przyjętych a priori, zapewne z braku sensownych argumentów. Otóż według Godłowskiego, zwolennika hipotezy allochtonicznej, w VI wieku na Ukrainie żyło 300 tys. Słowian. Łowmiański oszacował natomiast liczbę Słowian w XI wieku na 7 285 tys. Zdaniem zwolenników hipotezy autochtonicznej, aby nastąpił taki przyrost liczebności, musieliby oni „rozmnażać się jak króliki”. Z drugiej strony, Kurnatowski szacuje liczbę Słowian w całej ich wschodniej i zachodniej niszy w VI wieku na 1 600 tys., i wartość ta ma jego zdaniem uprawdopodobniać hipotezę autochtoniczną.
Musimy tu jednak zadać dwa kłopotliwe pytania:
  1. Na ile wiarygodne jest szacowanie liczebności Słowian na Ukrainie w VI wieku na 300 tysięcy (jakie są podstawy tego szacunku)?
  2. Czy ktoś mimo wszystko policzył, jak wielki musiałby być przyrost naturalny Słowian przy przyjęciu cytowanych szacunków?
Nie będziemy tu przedstawiać polemiki z przedstawionymi wyliczeniami i przyjmiemy je za prawdziwe. Skorzystamy natomiast ze znanego wzoru na procent składany, aby obliczyć przyrost naturalny Słowian na przestrzeni pięciuset lat:

A = a * rn

gdzie:
  • a – liczebność w roku 500 n.e.; a = 300 000;
  • A – liczebność w roku 1000 n.e.; A = 7 285 000;
  • n – ilość pokoleń;
  • r oznacza 100% + x, gdzie x jest szukanym przyrostem naturalnym.
Przy założeniu, że średnia długość pokolenia wynosi 20 lat (to znaczy, w takim wieku rodziców rodziły się ich dzieci – dla okresu wczesnego średniowiecza założenie to nie sprawia wrażenia nieprawdopodobnego) otrzymujemy n = 25 pokoleń na przestrzeni 500 lat.
Mamy zatem:
7 285 000 = 300 000 * r25
(dzielimy obie strony przez 1000 i logarytmujemy stronami)
log 7 285 = log 300 + 25 * log r
25 * log r = 1,38531
log r = 0,0554
r = 1,14
co daje przyrost naturalny ok. 14% na pokolenie, czyli 0,7% lub 7‰ rocznie. Podobne obliczenia wykonane dla danych podanych przez Kurnatowskiego dają natomiast ok. 6% na pokolenie, czyli 0,3% lub 3‰ rocznie. Warto zestawić te dane np. z sytuacją w Irlandii w roku 2003, gdzie podobnie liczony przyrost naturalny wyniósł ponad 8‰. Znacznie wyższe wskaźniki obserwuje się współcześnie np. w Indiach czy Chinach – sięgają tam one 15‰. Nie chodzi tu przecież ani o kraje o nadmiernie wysokim poziomie życia, ani o kraje cierpiące na nadprodukcję żywności. Trudno też posądzać ich mieszkańców o masowe naśladowanie obyczajów godowych długouchych futrzaków.
Nie wydaje się więc, aby przyrost naturalny w wysokości 7‰ rocznie był do tego stopnia wysoki, aby usprawiedliwić zabawne aluzje do królików. Mimo to niektórzy biologowie zarzucają humanistom ignorancję w dziedzinie biologii populacji i dynamiki ludnościowej, podkreślając ich ważną rolę w badaniach etnogenetycznych. Twierdzą wręcz, że humaniści nie uprawiają rzetelnej nauki, a jedynie spekulują, i że w przeciwieństwie do nich jedynie nauki przyrodnicze są w stanie cokolwiek wyjaśnić. Co gorsza, humaniści wykazują jakoby karygodną beztroskę w mówieniu o ważnych sprawach społecznych, zapewne dlatego, że śmią podważać tezę o historycznym prawie Słowian do pewnych ziem, opartą na fakcie, że na ziemiach tych mieszkają oni odwiecznie. Czy dla dzisiejszego człowieka twierdzenie, że tereny Polski zamieszkiwali 1500 lat temu Germanie, rodzi jakiekolwiek konsekwencje? A czy nasze pobożne życzenie, abyśmy to my żyli tu „od zawsze” (od czasów Adama? ab urbe condita? a mundo creato?), ma służyć jako argument w dyskusji? Czyż zadaniem nauki nie jest stawianie czoła tego właśnie typu życzeniom?
A jeśli nawet komuś przyrost 7‰ wydaje się wciąż za wysoki, istnieją dalsze fakty, które pozwalają utrzymać w mocy hipotezę o ukraińskiej ojczyźnie Słowian. Rzecz w tym, że Słowianie wchłaniali w ciągu dziejów inne narody, jak na przykład turkijskich Bułgarów. Dla czasów nieco wcześniejszych wymienić tu można przypuszczalnie irańskich Sarmatów i italskich Wenetów, całkiem możliwy jest też udział Scytów, a w latach około 300 – 500 n.e. również części Gotów i innych plemion germańskich. A zatem nawet niezbyt wysoki przyrost naturalny Słowian mógł rzeczywiście być wystarczający, aby doprowadzić do znacznego zwiększenia ich liczebności w latach 500 – 1000 n.e., ponieważ asymilowali oni ludy, które zastawali na nowo zajmowanych terenach.

Dane biologiczne

Sugerowany przez niektóre dane antropologiczne autochtoniczny charakter ludności słowiańskiej nie stoi w sprzeczności z możliwością wschodniego rodowodu naszych językowych przodków. Dane tego rodzaju nie stanowią przecież dowodu, że ludność zamieszkująca tereny obecnej Polski w końcu starożytności używała języka słowiańskiego. W żaden sposób nie przeczą również możliwości wejścia owej ludności w skład słowiańskiego etnosu 25 pokoleń później. W jego ostatecznym uformowaniu się do ok. roku 1000 w znaczącym stopniu mogli bowiem wziąć udział przedsłowiańscy autochtoni, którzy pozostawili ślady w naszych genach i cechach fizycznych, obok śladów przyniesionych przez najeźdźców znad Dniepru. Warto w tym kontekście przypomnieć, że dane antropologii fizycznej dowodzą również miejscowego pochodzenia ludności zamieszkującej współczesną Turcję, mimo że historia informuje nas o ałtajskim rodowodzie Turków.
Czy jednak faktycznie dane biologiczne wskazują jednoznacznie na autochtoniczny charakter Słowian zamieszkujących „Odrowiśle”? Jak piszą parający się tym zagadnieniem autorzy, pod względem cech fizycznych „zarówno ludność kultury wielbarskiej, jak i czerniachowskiej wykazuje duże podobieństwo do ludności grupy masłomęckiej z Lubelszczyzny” (W. Kozak-Zychman). Również inne badania ludności Polski sugerują jej genetyczne podobieństwo do ludności Ukrainy i południowej Rosji. Jednak znaleziono także ślady wskazujące na powinowactwo z ludnością Półwyspu Iberyjskiego (związki tego rodzaju mogą sięgać aż do epoki eneolitu i mogą sugerować genetyczną łączność z przedindoeuropejską ludnością Europy). Wynikają z tego trzy wnioski, niezbyt zaskakujące dla tego, kto prześledził uważnie dotychczasowy wywód:
  • Słowianie w swojej historii nie dbali o zachowanie „czystości rasowej” i mieszali się z innymi ludami,
  • w słowiańskich genach możemy odszukać rozmaite ślady tej zawikłanej przeszłości,
  • badania genetyczne nie są w stanie w żaden sposób pomóc w ustaleniu miejsca, gdzie w starożytności mieszkali ludzie mówiący językiem będącym przodkiem współczesnych języków słowiańskich.
Genetykom molekularnym wydaje się czasami, że ich ustalenia są bardziej wiarygodne od rezultatów osiągniętych w wyniku dociekań lingwistów, historyków i archeologów (i owe rezultaty określają wręcz mianem spekulacji). Tymczasem z przyczyn wyżej wymienionych to właśnie dane zebrane przez genetyków pozbawione są jakiejkolwiek wartości dla badań nad etnogenezą. Niezależnie od tego, co się sądzi o naukach humanistycznych, genetyka nie pomoże w rozwiązaniu kwestii pochodzenia np. Słowian czy Indoeuropejczyków.
Genetyka jest z pewnością pomocna w wyjaśnianiu takich zagadnień, jak okoliczności zasiedlenia Ameryki, i to zarówno w okresie przed Kolumbem, jak i po nim (np. w tym drugim zakresie badania genetyczne populacji współczesnych Amerykanów mogą pomóc, upraszczając sprawę, w ustaleniu odsetka osób proweniencji irlandzkiej czy polskiej). Te same badania nie mogą jednak objaśnić np. zasięgu języka angielskiego w Ameryce. Wiadomo, że jest to język ojczysty ludzi nie tylko pochodzenia brytyjskiego, ale i afrykańskiego czy polskiego. Językoznawcy nie interesuje, a etnologa może najwyżej zaciekawić, skąd wzięły się niebrytyjskie domieszki wśród badanego przez niego etnosu. Podobnie jest w kwestii pochodzenia Słowian czy Indoeuropejczyków: lingwistę czy etnologa zainteresuje przede wszystkim, skąd wywodzą się ci, którzy przynieśli indoeuropejski język. W genach nie jest przecież zapisane, jakim językiem mówili genetyczni przodkowie ludzi współczesnych. I dlatego badania genetyczne w określonych przypadkach nie są i nie mogą być pomocne w ustaleniu etnogenezy danego narodu. W podanym przykładzie badania te nie są w stanie w żaden sposób wyjaśnić, dlaczego Afroamerykanie mówią dziś po angielsku (a nie jakimś językiem bantu). Nie dowodzą one również afrykańskiego pochodzenia języka angielskiego. Podobnie stwierdzenie wśród Polaków np. elementów iberyjskich nie dowodzi jeszcze zachodniego pochodzenia języków słowiańskich, a stwierdzenie w populacji zachodniej Europy elementów genetycznych istniejących tam od 35 tysięcy lat nie dowodzi, że używane tam dziś języki pochodzą od języków używanych tam 35 tysięcy lat temu.
Model zakładający, że narody żyją w pełnej izolacji i że zachowują tak język, jak i cechy genetyczne swoich przodków, jest modelem nie tylko błędnym, ale wręcz naiwnym. W rzeczywistości zmiany genetyczne określonej populacji zachodzą zupełnie innymi drogami niż zmiany jej języka i świadomości etnicznej. Nikt rzecz jasna nie twierdzi, że genetyczna historia określonego obszaru nie jest ciekawym problemem badawczym, jest chyba jednak oczywiste, że problem ten nie ma nic wspólnego z badaniem etnogenezy.
Pewni słoweńscy pseudouczeni starają się udowodnić, że ich naród pochodzi od starożytnych Wenetów, w dodatku spokrewnionych jakoby z Etruskami. Niezależnie od chybionych metod, za pomocą których usiłują dowieść zbieżności między wymarłymi językami Wenetów i Etrusków a dzisiejszymi dialektami słoweńskimi, posługują się oni niebudzącym żadnych wątpliwości argumentem z dziedziny genetyki. Chodzi mianowicie o badania, zgodnie z którymi skład genetyczny ludności zamieszkującej obszar współczesnej Słowenii nie zmienił się od jakichś 7 tysięcy lat, a może nawet więcej. Jak to więc możliwe, że przodkowie Polaków (zgodnie z argumentacją genetyczną) przybyli ze wschodu, natomiast przodkowie pokrewnych im językowo Słoweńców (chyba nikt tego twierdzenia nie podważa) od co najmniej roku 5000 p.n.e. zamieszkują tereny, na których żyją i dzisiaj.
Interpretacja tych faktów jest banalna. Główny trzon ludności Słowenii może stanowić ludność zasiedziała tam od czasów zamierzchłych. Jednak język i „słowiańskość” Słoweńców nie mają z tym faktem nic wspólnego: stosunkowo niewielka grupa Słowian (co widać z badań genetycznych) przybyła na tamte tereny około roku 500 n.e. (tego genetyka raczej nie jest w stanie potwierdzić) i spowodowała zupełne wynarodowienie tubylców, tj. przyjęcie przez nich języka i kultury najeźdźców. Żadna inna hipoteza nie wytłumaczy ewidentnego pokrewieństwa językowego tego narodu z innymi narodami słowiańskimi. Nieistotny jest procentowy stosunek owych przybyszów do ludności zastanej – ważne, że to właśnie oni przynieśli swój język i kulturę, które przetrwały do dziś. To właśnie jednak dzięki tej nielicznej grupie Słoweńcy zyskali poczucie przynależności do narodów słowiańskich.
W badaniach etnogenetycznych ważne są więc dzieje języków, a nie poszczególnych ludzi. Badania genetyczne dowodzą podobno, że migrację ze wschodu na obszar dzisiejszej Słowenii można w ogóle zaniedbać. Badania językoznawcze dowodzą, że migracji tej zaniedbać nie sposób.
Jak doniósł jeden z respondentów, w poszukiwaniu praojczyzny Indoeuropejczyków pomocne ma być według niektórych badaczy badanie występowania mutacji M17 (Eu19) chromosomu Y. Okazuje się mianowicie, że w zachodniej części Europy mutacja ta jest rzadka, za to występuje licznie w Europie wschodniej. Ma ona mianowicie występować u 54% mieszkańców Ukrainy, 56% mieszkańców Polski i 60% mieszkańców Węgier. Mutację tę znaleziono także u ponad 45% mieszkańców północnych Indii (a dokładniej u Sindhów i Pantanów). Mutację M17 znaleziono wreszcie „u 80% Celtów” (Rosser, 2000).
Już choćby tylko pobieżna analiza tych danych pokazuje, że są one pozbawione wszelkiej wartości dla poszukiwań miejsca, z którego Indoeuropejczycy rozpoczęli swoje migracje. Z jednej bowiem strony wysoka częstotliwość mutacji M17 u niektórych ludów indyjskich i słowiańskich mogłaby sugerować ich bliskie pokrewieństwo, któremu przecież nie przeczą dane językoznawcze. Jednak w takim razie całkowicie niewytłumaczalny byłby wysoki odsetek tejże mutacji u Węgrów, którzy nie mają nic wspólnego ani ze Słowianami, ani z Hindusami, ani w ogóle z Indoeuropejczykami. Jeszcze bardziej tajemnicza byłaby wysoka częstotliwość M17 wśród Celtów… Z załączonej mapki widać jednak wyraźnie, że spory odsetek M17 występuje jedynie u mieszkańców Orkadów:

Warto w tym kontekście uświadomić sobie, że mimo położenia u wybrzeży północnej Szkocji Orkady były zamieszkane w przeszłości przez Piktów, a bezpośrednio potem przez Wikingów, a nie przez celtyckich Szkotów. Niezależnie od tego faktu, jeżeli rzeczywiście mutacja M17 miałaby być charakterystyczna dla Indoeuropejczyków, dlaczegóż brak jej niemal zupełnie w indoeuropejskiej przecież Europie zachodniej? I skąd wysoka frekwencja tej mutacji wśród niektórych ludów turkijskich, w tym Kirgizów, podczas gdy jest ona bardzo rzadka u innych, np. Kazachów?
Jak widać, nie ma żadnej korelacji między przynależnością etniczną a występowaniem tej czy innej mutacji. Nie ma też korelacji między występowaniem różnych mutacji – wystarczy porównać mutacje M17 i M173. Na przykład dużej częstotliwości „przedindoeuropejskiej” mutacji M173 wśród mieszkańców Orkadów, Czech i Słowacji towarzyszy duża częstotliwość „indoeuropejskiej” mutacji M17, natomiast u Brytyjczyków mimo dużej częstotliwości M173 praktycznie brak M17. Na Ukrainie z kolei często pojawia się M17, brak natomiast zupełnie M173. Fakty te mogą przemawiać jedynie za całkowitą bezużytecznością danych genetycznych dla badań nad etnogenezą. Innymi słowy, genetyka dostarcza co prawda danych pewniejszych niż lingwistyka, jednak interpretacja tych danych wymaga już zupełnego popuszczenia wodzy fantazji.
Autor niniejszego artykułu mówi od dziecka po polsku, tak samo jak jego rodzice. Po polsku mówiło na pewno czworo jego dziadków, ośmioro pradziadków i prawdopodobnie też szesnaścioro prapradziadków. Ilu jednak spośród przodków sprzed 10, 20, 50 czy 100 pokoleń używało języka polskiego (czy raczej języka, z którego polski się rozwinął), tego nie wiadomo. Nie ma również pewności, że wszyscy ci ludzie mówili wciąż tym samym językiem. W genach autora mogą zatem znajdować się pozostałości po tych niesłowiańskich przodkach, nie ma to jednak wspólnego ani z pochodzeniem języka polskiego, ani z etnogenezą Słowian. Mogłoby nawet okazać się, że na przykład (analogicznie do przykładu z Turkami i Azerami) tylko 2% spośród tych przodków to „genetyczni” Polacy (Słowianie, Bałtosłowianie itd.), a inni to na przykład przedsłowiańscy (niesłowiańscy) mieszkańcy naszych ziem. A zatem dane pozyskane z badania genomu autora można całkowicie zignorować, co właśnie ów autor czyni w dalszej części artykułu, zgodnie z zasadą naukowej rzetelności.
Wypada poza tym spytać, jakie znaczenie mają badania genetyczne dla wyjaśnienia etnogenezy Anglików, Bułgarów, Rumunów, Turków, Hiszpanów czy Francuzów. Czy mają one jakąkolwiek wartość poznawczą? Ciekawe jest na przykład, jaki procent genów współczesnych Hiszpanów wywodzi się od puli genetycznej mieszkańców miasta Rzymu. A przecież chyba oczywiste jest, że tak język, jak i etnos hiszpański jest w prostej linii potomkiem etnosu Rzymian. Choćby już tylko z analizy tego przykładu płynie oczywisty wniosek, że genetyka nie ma nic wspólnego z etnogenezą i nie może w żaden sposób przyczynić się do rozwiązania problemów, które sprecyzowano wyżej. Jedynym jej zastosowaniem mogłoby być wskazanie narodów, które w przeszłości krzyżowały się ze Słowianami, a i tak wnioski z badań należałoby potraktować z wielką ostrożnością.

Dlaczego wygrali Słowianie?

Ostatnim problemem, który tu wypada poruszyć, jest próba odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że to Słowianie okazywali się zwycięzcami w czasie, gdy dochodziło do mieszania się ich z innymi ludami – z Trakami, ze zromanizowanymi ludami Bałkanów, z turkijskimi Bułgarami, a wcześniej zapewne z Awarami, Hunami, Sarmatami, Scytami czy Wenetami.
Zazwyczaj sądzi się, że w przypadku nałożenia się dwóch kultur na siebie zwycięsko z potyczki wychodzi kultura wyżej rozwinięta. Sprawdźmy więc, czy rzeczywiście tak się dzieje, analizując szereg przykładów dostarczonych przez historię.
  • Rzymianom nie udało się wynarodowić Traków na terenie dzisiejszej Bułgarii.
  • Rzymianom udało się natomiast zromanizować Dację i to pomimo krótkiego okresu zależności tej prowincji od Rzymu.
  • Słowianom udało się zeslawizować Trację.
  • Słowianom nie udało się jednak wynarodowić Rumunów na terenie dawnej Dacji.
  • Zarówno romańska Rumunia, jak i słowiańska Bułgaria, oparły się turkijskim Bułgarom, Pieczyngom i innym.
  • Słowiańska Panonia oparła się Awarom.
  • Słowiańska Panonia uległa jednak najeźdźcom madziarskim (Węgrom).
  • Turkom seldżuckim i osmańskim udało się sturczyć Anatolię, gdzie wcześniej rozwijała się wysoko rozwinięta kultura helleńska.
  • Turkom nie udało się natomiast sturczyć Bałkanów, zamieszkałych przez stosunkowo prymitywnych Słowian.
  • Rzymianom nie udało się zromanizować przedceltyckich Basków.
  • Rzymianom udało się jednak zromanizować Celtów w Galii i na Płw. Iberyjskim.
  • Wizygotom, Wandalom i Frankom nie powiodła się natomiast germanizacja tych obszarów (sami ulegli romanizacji).
  • Nie powiodła się również arabizacja Płw. Iberyjskiego, mimo długotrwałej obecności rozwiniętej kultury arabskiej na tych terenach.
Jak widać, teza o tym, że wygrywa zawsze kultura wyższa, jest w sposób oczywisty nieprawdziwa. O tym, który z dwóch etnosów zachowa swoją językową tożsamość, a który ją straci, decyduje zapewne cały, skomplikowany zespół czynników, a czasami być może i zwykły przypadek. Nie ma zatem ani specjalnej możliwości, ani specjalnej potrzeby, by zastanawiać się nad przyczynami, dlaczego w ogóle Słowianom udawało się zdominować ludy, które zastawali na nowo zajętych przez siebie terenach. Problem ten będzie więc całkowicie pominięty w dalszej części artykułu.
Uwaga: o pochodzeniu Słowian można poczytać w Wikipedii.
Pytanie, gdzie zamieszkiwali Słowianie w okresie poprzedzającym ich pojawienie się na kartach historii, wzbudzało i wciąż wzbudza wielkie emocje. Wojciech Jóźwiak przedstawił świetny przegląd koncepcji dotyczących tego problemu na łamach witryny Taraka.
Dla przypomnienia: pierwotne siedziby Słowian lokalizuje się:
  1. w Polsce, ewentualnie także na Wołyniu i Podolu (koncepcja autochtonistyczna),
  2. na Środkowym Podnieprzu (między Kijowem a Mohylowem – koncepcja Godłowskiego),
  3. między Wołgą a Uralem, potem przez 100 lat jak w pkt. 2 (koncepcja Czupkiewicza),
  4. nad Jez. Aralskim (do ok. 350 n.e.), potem najechali Europę jako Hunowie (koncepcja Bańkowskiego – patrz ostatnio wydany „Etymologiczny słownik języka polskiego”).Dodatkowo zakłada się niekiedy, że:
    1. plemiona sarmackich Antów, Serbów i Chorwatów (konni pasterze, „ochroniarze”) dołączyły do Słowian (rolnicy, piechota), w wyniku czego powstała kultura mieszana przypominająca stosunki między Fulbe a Hausa w Afryce;
    2. brak (rozpoznanych) Słowian przed 400 r. n.e. oznacza, że byli oni wtedy jedną z grup bałtyjskich, zapewne skrajnie południową; dorzecze Dniepru w starożytności było zamieszkałe przez zróżnicowane grupy mówiące językami bałtyjskimi („Borystenidzi”), ich południowa peryferia została ok. 300-400 zmieszana z Sarmatami (?) i uformowała się w nowy ekspansywny etnos znany jako Słowianie.
    Wypada wymienić tu jeszcze 3 nowsze koncepcje:
  5. wg Gołąba:
    • praojczyzna w górnym dorzeczu Donu do 1000 p.n.e.,
    • pobyt nad środkowym Dnieprem,
    • po inwazji Scytów (700 p.n.e.) od Odry po Don,
  6. wg Martynowa:
    • etap protosłowiański w zach. części terytorium Bałtów (XII w. p.n.e.),
    • oddziaływania substratu italskiego, wytworzenie kultury łużyckiej,
    • etap prasłowiański: oddziaływania irańskie (V w. p.n.e.),
    • osiągnięcie zachodniej granicy na Odrze (V – III w. p.n.e.),
    • kontakty z Celtami w okolicach Wrocławia (III w. p.n.e.),
    • początki n.e.: rozszerzenie obszaru słowiańskiego po Prypeć.
  7. wg Trubaczowa: praojczyzna Słowian nad środkowym Dunajem.
Aby ocenić prawdopodobieństwo słuszności tych koncepcji, zacznę od przedstawienia listy przesłanek, na razie bez względu na to, czy są prawdziwe. W oparciu o te przesłanki postaram się zaproponować następnie najlepsze rozwiązanie.
Przed przystąpieniem jednak do tych rozważań pozwolę sobie na niewielką dygresję. Otóż swego czasu Milewski twierdził, że na obszarze Polski południowej jest szereg nazw rzek o rodowodzie iliryjskim, podczas gdy Nalepa uważał, że takich nazw nie ma. Warto w tym miejscu podkreślić, że bezkrytyczne wymienianie istniejących, sprzecznych koncepcji jest niczym więcej jak przejawem hołdowania prymitywnemu autorytaryzmowi. Niezbędna jest analiza argumentów za oboma poglądami. Okazuje się, że praca Milewskiego jest późniejsza i że znajduje on nowe, prawdopodobne etymologie dla pewnych nazw, podczas gdy Nalepa cytuje stare i błędne. Warto z tej „anegdoty” wyciągnąć wnioski i samemu nie popełniać podobnych błędów.
FAKTY HISTORYCZNE
  1. Słowianie nie byli znani Rzymianom.
  2. Wisłę uważano za granicę między Germanią a Sarmacją.
  3. Nie ma dowodów na obecność Słowian nad Jez. Aralskim.
  4. Słowianami mogli być Neurowie Herodota.
  5. Ok. 150 n.e. nad Wołgą (Rha) zamieszkiwali Souobenoi.
  6. Słowianie nie są nigdzie opisywani jako lud typu stepowego.
  7. W VI wieku masa Słowian kolonizuje wielkie obszary Europy.
  8. Sarmaci znikają z historii, gdy pojawiają się w niej Słowianie.
  9. Pozostałością ludu Antów są dziś kaukascy Adygejczycy.
  10. Pewne ludy roztapiają się w masie Słowian w ciągu historii.
FAKTY ARCHEOLOGICZNE
  1. Brak Słowian i pozostałości po nich w przeciwieństwie do Bałtów.
  2. Na terenach Polski istniały kultury stworzone przez Germanów i inne ludy.
  3. W okresie Wędrówki Ludów ziemie polskie uległy wyludnieniu.
  4. Ogólny poziom kultury materialnej uległ znacznemu regresowi między V a VI w. n.e.
FAKTY LINGWISTYCZNE – ANALIZA JĘZYKA
  1. Słowiańskie liczebniki 2, 3 i 4 różnią się od 5 – 10.
  2. Słowo oznaczające kawałek drewna etymologicznie znaczy „coś pływającego”.
  3. Termin Slověni nie ma jasnej etymologii słowiańskiej.
  4. Słowiańska nazwa konia była często używana.
FAKTY LINGWISTYCZNE – POKREWIEŃSTWO Z INNYMI JĘZYKAMI
  1. Podobieństwa między bałtyjskim a słowiańskim są wg niektórych wtórne.
  2. Słowiańskie (języki satəm) posiadają sporo wyrazów typu kentum.
  3. Podobno bardzo liczne są zbieżności wyłącznie słowiańsko-germańskie.
  4. Istnieją zbieżności słowiańsko-mesapijskie.
  5. Istnieją zbieżności słowiańsko-ormiańskie.
  6. Słowiański nie jest językiem mieszanym.
FAKTY LINGWISTYCZNE – KONTAKTY MIĘDZY JĘZYKAMI
  1. W słowiańskim istnieją zapożyczenia germańskie.
  2. W słowiańskim istnieją zapożyczenia łacińskie.
  3. W słowiańskim istnieją zapożyczenia irańskie.
  4. W językach bałtyjskich istnieją terminów zbieżne z irańskim, a nieobecne w słowiańskim.
  5. Znane są zapożyczenia trackie, greckie i celtyckie w dawnym słowiańskim.
  6. Istnieją poglądy, że w języku prasłowiańskim były pożyczki uralskie.
  7. Istnieją poglądy, że w języku prasłowiańskim były pożyczki ałtajskie (głównie turkijskich).
  8. Hunowie podobno używali słowiańskich słów medos i strava.
FAKTY LINGWISTYCZNE – NAZWY GEOGRAFICZNE
  1. W starych nazwach rzek polskich brak jest germańskiej przesuwki spółgłosek.
  2. Nazwy rzek polskich w większości nie są słowiańskie.
  3. Nazwa Wisły została zapożyczona przez Germanów od Bałtów, a nie od Słowian.
  4. Nazwy rzek w środkowym i górnym dorzeczu Dniepru są bałtyjskie, nie słowiańskie.
  5. Nazwy typu Zarzecze, Zagórze mogą wskazywać na kierunek migracji Słowian.
FAKTY LINGWISTYCZNE – INNE NAZWY WŁASNE (np. plemienne)
  1. Nazwy plemion słowiańskich powtarzają się na różnych obszarach.
  2. Nazwy „Antowie”, „Serbowie” i „Chorwaci” to plemienne nazwy sarmackie.
  3. Polska szlachta miała zagadkowe nazwy osobowe i herbowe.
  4. Słowianie używali imion dwuczłonowych – życzeniowych.
ZAGADNIENIA SPECJALNE
  1. Słowian w pewnych źródłach określa się jako Wenetów.
  2. Ważne wydarzenia we wczesnej historii Słowian.

FAKTY HISTORYCZNE

1. Słowianie nie byli znani Rzymianom.
Słowianie nie docierali do Cesarstwa Rzymskiego. Nie byli znani nawet nad Dunajem, ich imiona nie są obecne w dokumentach łacińskich tamtego okresu. Jeśli fakty te nie zostaną w jakiś sposób podważone, pozostaną silnym argumentem przeciw koncepcji autochtonistycznej (1) i jej odmianie sformułowanej przez Martynowa (6), a także przeciw dunajskiej koncepcji Trubaczowa (7).
2. Wisłę uważano za granicę między Germanią a Sarmacją.
Wisłę uważano w starożytności za granicę między Germanią a Sarmacją lub między Germanami a Wenetami (Wenedami). Znane są jednak i inne przekazy. Np. Pomponiusz Mela wśród rzek Germanii wymienia tylko Amissis, Visurgis i Albis (Ems, Wezera, Łaba). Według niego Wisła była granicą między Sarmatami a Azją. Dla Strabona (okolice przełomu er) Germania kończyła się na Łabie. Tacyt zastanawiał się, czy Wenedów i Fennów (sic!) zaliczyć do Germanów czy Sarmatów. Wydaje mi się na podstawie tego skróconego przeglądu wiedzy geograficznej, że wszelkie użycie jej jako jakiegokolwiek argumentu (tak za jak i przeciw jakiejś koncepcji) jest po prostu chybione.
3. Nie ma dowodów na obecność Słowian nad Jez. Aralskim.
Nic nie wiemy o jakimkolwiek etnosie w okolicach Jeziora Aralskiego, który by w czymkolwiek przypominał Słowian i zasiedlał przed 300 r. n.e. obecny Uzbekistan. Okolice te mają dość dobrą dokumentację historyczną. Duży minus dla Bańkowskiego (koncepcja 4).
4. Neurowie byli Słowianami.
Herodot (V wiek p.n.e.) lokalizuje na obszarze Podola i Wołynia plemię Neurów. Neurów niektórzy uważają za Słowian znajdując w ich nazwie słowiański rdzeń *neur- (por. nurzać, nurek itd.). Tymczasem inni (zapewne słusznie) wykazują bezzasadność wiązania tych wyrazów i znajdują dla nazwy Neurów etymologie bałtyjskie lub fińskie. Za Słowian uważano także plemię Budinoi, a nawet Scytów Oraczy Herodota (Niederle, w przeciwieństwie do irańskich Scytów – koczowników). Stworzono też (najczęściej mocno naciągane) etymologie słowiańskie dla innych nazw ludów / plemion znanych w starożytności (Lugii, Oueltoi, Mugilones, Galindoi, Antes, Silingowie, Bulanie). Z uwagi na wielość i hipotetyczność możliwych interpretacji przesłanka ta nie ma żadnej wartości dowodowej.
5. Słowianie mieszkali ok. 150 n.e. nad Wołgą.
Według Ptolemeusza (rok ok. 150 n.e.) nad Wołgą (Rha) zamieszkuje plemię Souobenoi; według tegoż Ptolemeusza na prawym brzegu Wisły u jej ujścia zamieszkują Wenedowie, pisze on także o Zatoce Wenedzkiej i Górach Wenedzkich – ich lokalizacja jest przedmiotem sporów. Zbieżność nazw Suobenoi iSlověni może być przypadkowa, lecz nie musi, zob. niżej. Ptolemeusz pisze też o Stawanach (Stauanoi), zamieszkujących między plemionami bałtyckimi a irańskimi. W każdym razie z uwagi na wielość i hipotetyczność możliwych interpretacji… (jak wyżej).
6. Słowianie nie są opisywani jako lud typu stepowego.
Słowianie, odkąd pojawiają się pod swoją nazwą, nie są nigdzie opisywani jako lud typu stepowego, pasterski i jeżdżący i walczący konno. Podkreślany jest za to ich związek z wodą i z rzekami. Osiedlają się w dolinach rzek i biorą za gospodarkę rolną, nie za wypas zwierząt. Omijają okolice stepowe, jak niziny nad Dunajem i Cisą. Wynika z tego, że Słowianie raczej nie byli nomadami i prowadzili osiadły tryb życia. Wątpliwe, aby bezdrzewny step wykorzystywali jedynie jako pastwiska. Minus dla Bańkowskiego (koncepcja 4).
7. W VI wieku Słowianie kolonizują wielkie obszary Europy.
W VI wieku na arenie historii zjawia się nagle masa Słowian i kolonizuje Połabie, Czechy i Bałkany. Przyczyny wędrówki są niejasne i niezwykłe dla ludu rolniczego i osiadłego. Jednak z tego, że takich przyczyn nie umiemy przekonująco przedstawić nie wynika jeszcze, że ich nie było! Można tu mówić choćby o korzystnej zmianie warunków naturalnych lub o wprowadzeniu jakiej nowej technologii, co zwiększyło stan populacji i zmusiło do migracji w poszukiwaniu nowych obszarów pod uprawę. Można też zakładać wcielenie w swoje szeregi ludów ościennych lub najeźdźców i przez to przekroczenie zdolności produkcji na danym terenie. Argument ten, z którego miałby wynikać nieosiadły charakter Słowian, nie ma w każdym razie większej wartości dowodowej.
8. Sarmaci znikają z historii, gdy pojawiają się w niej Słowianie.
Fakt zniknięcia Sarmatów z kart historii akurat w momencie, gdy pojawiają się w niej Słowianie przemawia za uzupełnieniem dotyczącym wchłonięciu żywiołu sarmackiego. Mogło to być jedną z przyczyn ekspansji, o czym było w punkcie poprzednim. Można chyba uznać za jakiś argument przeciw koncepcjom autochtonistycznym (1, 6), a także przeciw koncepcji 5 (anachronizm).
9. Pozostałością ludu Antów są dziś kaukascy Adygejczycy.
Wymieniani w dokumentach obok Sklawenów Antowie w IV w. n.e. walczyli z Ostrogotami; Adygejczycy, lud zach.-kaukaski (Czerkiesi) do dziś przechowują w tradycji walki z ludem Gut. Istnieją jednak przesłanki, aby traktować Antów jako plemię sarmackie. Jeśli nazwę plemienną sarmackich Serbów przeniesiono na Słowian, dlaczegóżby nazwa innego plemienia Sarmatów nie mogła zostać przeniesiona na jakiś lud kaukaski? A może lud ten żył w symbiozie z Sarmatami, podobnie jak później inny lud kaukaski – Awarowie – który sprzymierzył się z jakimiś Turkami i najechał Europę? W każdym razie argument za łącznością Słowian z jakimś niesłowiańskim ludem, zapewne Sarmatami, ale może i Adygejczykami. Przyczynek do wyjaśnienia cudownego rozmnożenia się Słowian i przeciw koncepcjom autochtonistycznym.
10. Pewne ludy roztapiają się w masie Słowian w ciągu historii.
W ciągu historii Awarowie, turkijscy Bułgarzy, Waregowie roztapiają się w masie Słowian. Słowianie są jak gąbka wchłaniająca kogo się da. Nie zatracają przy tym własnej tożsamości etnicznej. Argument za możliwością wcielenia Sarmatów, a kto wie czy tylko Sarmatów.

FAKTY ARCHEOLOGICZNE

1. Brak jest wczesnych pozostałości po Słowianach.
Brak Słowian i pozostałości po nich w starożytności w przeciwieństwie do (podobno) obserwowanej stabilności kultur i osadnictwa przodków Bałtów. Czyżby Słowianie spadli z Marsa? A może ich wczesna kultura po prostu nie różniła się od kultury Bałtów? Wygląda to na argument za wczesną jednością bałtosłowiańską, w każdym razie kulturową. Minus dla Bańkowskiego (koncepcja 4), dla Trubaczowa (7) i dla Czupkiewicza (3), plus dla „Borystenidów” (2).
2. Na terenach Polski istniały kultury stworzone przez Germanów i inne niesłowiańskie ludy.
Na terenach obecnej Polski istniały kultury stworzone przez różne ludy niesłowiańskie, nie stwierdzono natomiast obecności kultury, którą jednoznacznie można by przypisać Słowianom. Obserwujemy za to ekspansję kultur przypisywanych Germanom od zachodu i od Pomorza w kierunku wschodnim i południowym.
Około roku 450 p.n.e. przybyli z obszaru Czech i Moraw na tereny obecnej Polski pierwsi, jeszcze nieliczni Celtowie. Około połowy IV w. p.n.e. inna grupa Celtów (być może z plemienia Wolków) przybyła w okolice Kietrza na Górnym Śląsku (woj. opolskie). Przed rokiem 250 p.n.e. Celtowie osiedlili się pod Krakowem, a pod koniec III w. p.n.e. pojawili się nad górnym Sanem. Niektórzy sugerują też obecność Celtów na Czarnych Kujawach (okolice Inowrocławia).
Około 325 p.n.e. przybyła na Dolny Śląsk większa grupa Celtów. Był to odłam Bojów określany później jako Lugiowie. Istnieje hipoteza, że Legnica to celtyckie Lugidunum, od nazwy Lugiów wywodzi się też nazwę Łużyc. W późniejszym okresie Celtowie ci ulegli germanizacji, a nazwy Lugiów i Wandali zaczęły być używane wymiennie. Wśród plemion Lugiów Ptolemeusz wymienia Omanów, Didunów i Burów. Według Tacyta natomiast związek lugijski tworzyli Hariowie, Helwekonowie, Manimowie, Helizjowie i Nahanarwalowie (prawdopodobnie celtycki termin na oznaczenie Silingów), zaś Burowie byli odrębnym plemieniem, przypuszczalnie germańskim, zamieszkującym tereny nad górną Odrą.
W III stuleciu p.n.e. przez Polskę północną i południowo-wschodnią musiało podążać plemię Bastarnów, zwanych także Peucynami (lub z nimi mylonych). Jak wskazuje archeologia, ich wędrówka rozpoczęła się na terenie południowego Szlezwiku-Holsztynu. Gdy pojawiają się w źródłach pisanych, zamieszkują już tereny Galicji i Bukowiny. Około 230 p.n.e. docierają do Olbii nad Morzem Czarnym (greckiej kolonii położonej u ujścia rzeki Hypanis czyli Bohu). Autorzy starożytni opisują ich jako plemię, które nie zachowało czystości krwi i wymieszało się z ludnością celtycką, tracką i sarmacką żyjącą wcześniej na tych obszarach (Polibiusz opisuje ich wręcz jako Galatów, a Liwiusz jako Celtów – być może z powodu nieznajomości Germanów w owym czasie; Strabon, Pliniusz i Tacyt uważają ich już za Germanów). Bastarnowie pozostawili ślady na Białych Kujawach (w okolicach Brześcia Kujawskiego), są też prawdopodobnie twórcami tzw. grupy czerniczyńskiej w Kotlinie Hrubieszowskiej oraz przede wszystkim kultury Poineşti-Łukaszewka na obszarze Besarabii. Jakiś odłam Bastarnów mógł też pozostawić ślady w dolnym biegu Desny, niedaleko od współczesnego Czernichowa i Kijowa.
Sąsiadami Bastarnów byli Skirowie (Skiriowie, Skirianie, Scirii). Pierwotnie zamieszkiwali prawdopodobnie nad Drwęcą i dolną Wisłą, później przenieśli się na tereny Polski południowo-wschodniej. W przeciwieństwie do Bastarnów, uważani byli za „czyste” plemię germańskie, niemieszające się z niegermańskimi sąsiadami. Ich przynależność etniczna nie jest jednak oczywista: ostatnio uważa się ich za Celtów. Skirowie dotrwali na Podkarpaciu do czasów Hunów.
Pomiędzy końcem III w. p.n.e. a II w. n.e. od środkowego Bugu i Prypeci aż po ujście Berezyny do Dniestru istniała kultura zarubiniecka. Rozwinęła się ona na ziemiach opuszczonych przez Scytów w wyniku ekspansji kultury pomorskiej, wykazywała też wyraźne wpływy lateńskie (celtyckie) i wpływy kultur stepowych. W okresie swojej ekspansji pozostawała także w związkach z kulturami bałtyjskimi. Być może kulturę tę można przypisać Wenetom, o których mowa w innym artykule.
Wkrótce po przejściu Bastarnów w Polsce środkowej i południowej zaczęła rozwijać się kulturaprzeworska, powstała ze zmieszania kultur miejscowych z przyniesioną kulturą lateńską. Jej początek różne źródła datują pomiędzy rokiem 250 a 170 p.n.e. Kultura ta charakteryzowała się ceramiką zdobioną meandrem, lepioną, a od połowy III wieku toczoną na kole, dużą liczbą wyrobów żelaznych, obrządkiem ciałopalnym. Przypisywana jest germańskim Wandalom. Nazwa tego plemienia sugeruje być może związek z niegermańskimi Wenetami, o czym mowa w odrębnym artykule. Ojczyzny Wandali szukano w północnej Danii, w Szwecji lub w Norwegii, jednak za bardziej prawdopodobną uważa się dziś ich pierwotną lokalizację na południowych rubieżach kultury jastorfskiej. Badania wskazują też, że pierwsi nosiciele kultury przeworskiej budowali swoje domostwa na terenach pustki osadniczej, i dopiero po upływie około trzech pokoleń nastąpiła ich asymilacja z ludnością autochtoniczną (twórcami kultury pomorskiej). Być może istniały dwa odłamy Wandalów: Silingowie (od których nazwy pochodzi termin Śląsk, mimo niepoważnych zastrzeżeń niektórych polskich badaczy) i mieszkający bardziej na wschód i południe Hasdingowie.
W północnych Niemczech (od VI w. p.n.e.) rozwijała się kultura jastorfska. Wiązać ją należy z germańskimi plemionami Longobardów (nad Łabą) i plemionami związku Swebów (dlatego właśnie Bałtyk Rzymianie nazywali Mare Suebicum). Od wschodu z kulturą jastorfską sąsiadowała kultura oksywska, której powstanie było wynikiem dość złożonego procesu. Oprócz Swebów niemałą rolę odegrali tu zapewne wschodniogermańscy Rugiowie, których pierwotne siedziby znajdowały w Norwegii (Rygjafylke, Rógiland, dziś Rogaland), skąd przedostali się następnie na wyspę Rugię. Pokrewni Rugiom byli być może wymienieni przez Tacyta Lemowie (Lemowiowie, Lemovii, choć niektórzy przypisują im rodowód ugrofiński i łączą z Liwami), lokalizowani nad dolną Odrą. Oba plemiona znane były z używania krótkich, jednosiecznych mieczy, okrągłych tarcz, i silnej władzy królewskiej. W I połowie I w. p.n.e. nastąpiła migracja części Rugiów na wschód, gdzie (jako Ulmerugiowie) nawarstwili się na ludność przedgermańską („staroeuropejską”, Wenetów). W tym samym czasie dotarły tu wpływy lokalnej grupy kultury przeworskiej rozwiniętej na ziemi dobrzyńskiej (przez Wandalów?). U schyłku starożytności resztki powstałej w ten sposób mieszanej ludności znane były pod nazwą Vidivarii.
Od Pomorza Wschodniego i północnej Wielkopolski po zachodnią części Wołynia i Polesia między I a V w. n.e. rozciągała się kultura wielbarska (wschodniopomorska), która zastąpiła kulturę oksywską. Typowymi jej cechami były ceramika w kształcie mis, ozdoby z żelaza, srebra i złota, występowanie kurhanów i kręgów kamiennych oraz stosowanie pochówku szkieletowego. Jej twórcami byli przybyli z północy, z wyspy Gotlandii, wschodniogermańscy Goci i ich bliscy krewni Gepidowie, podążający ich śladami i dlatego podobno zwani przez Gotów „leniwymi” (Jordanes). Około 200 r. n.e. Goci dotarli nad stepy nadczarnomorskie. W wyniku tej ekspansji na terenach dzisiejszej Mołdawii zajęte dotąd przez Bastarnów, rozwinęła się kultura Sîntana de Mureş, a na wschód od niej, na Ukrainie aż po Dniepr,kultura czerniachowska. Gepidowie natomiast w III w. n.e. dotarli do Dacji, gdzie zostali później podbici przez Hunów.
Goci narzucili na jakiś czas swoją władzę Ulmerugiom. Po ich odejściu na południowy wschód Pomorze wciąż zamieszkiwali Rugiowie i być może inne germańskie plemiona, przybyłe w międzyczasie od zachodu (grupa dębczyńska, III w. n.e.). Około roku 450 n.e. część Rugiów wywędrowała nad Dunaj, na północ od prowincji Noricum. Konflikt z Odoakrem w 487 n.e. kończy się unicestwieniem tej części plemienia. W późniejszym okresie na Rugii pojawia się słowiańskie plemię o nazwie Rujanie lub Ranie. Fakt ten świadczy o tym, że Rugiowie pozostali na Pomorzu doczekali przybycia plemion słowiańskich, którym przekazali swoją nazwę. Ostatnia mieszkanka Rugii władająca językiem Ranów zmarła w roku 1404.
Z terenów Danii lub płd. Szwecji wywodzi się kolejne interesujące plemię, Herulowie (właściwie prawdopodobnie Erulowie), wypędzone stamtąd przez Duńczyków. Zachodnia jego część osiadła nad dolnym Renem i nie miała związku z historią ziem zamieszkałych obecnie przez Słowian, za to część wschodnia podążyła w ślad za Gotami i około 250 r. n.e. przeszła przez tereny „Odrowiśla”, podążając w kierunku Morza Czarnego i Morza Azowskiego, gdzie znalazła się już w każdym razie w 267 r. n.e. Przez ówczesnych Herulowie byli opisywani jako lud bardzo silny i mężny, ale o prymitywnej kulturze, składający ofiary z ludzi. Z plemienia Herulów pochodził Odoaker, który zdetronizował ostatniego cesarza rzymskiego. Po wielu perypetiach Herulowie zajmujący tereny między dzisiejszym Brnem a Wiedniem i kontrolujący Bramę Morawską zostali rozbici przez Longobardów w 505 r. n.e. Część z nich osiadła w Dacji i rozpłynęła się w masie zwycięzców, a część wróciła do Skandynawii, przechodząc w 512 roku, według słów Prokopiusza, przez opustoszałe tereny zachodniej Małopolski i Śląska, na których pojawili się już Słowianie. Przybysze zostali zapewne władcami lokalnych plemion (por. nord. jarl i ang. earl) i mieli spory udział w wytworzeniu się ekspansywnych obyczajów Wikingów.
W bliżej nieznanym momencie dziejów (lokowanym bardzo rozmaicie, nawet na przełom II i I w. p.n.e.)Burgundowie, germańska ludność zamieszkująca wyspę Bornholm (Burgundarholm), opuściła ojczyznę i wylądowała na wybrzeżu Bałtyku, być może u ujścia Odry. Być może jakiś jej odłam znalazł się także dalej na wschód, na prawym brzegu Wisły, gdzie według Jordanesa zwycięską wojnę z nimi miał stoczyć król Gepidów Fastida. Około roku 150 n.e. Burgundowie osiedlili się na terenach obecnej płd.-zach. Polski, a śladem ich osadnictwa jest kultura luboszycka na obszarze między Nysą Łużycką a Bobrem. W II połowie III w. n.e. jej obszar obejmował płd.-zach. część Wielkopolski, płn. Dolny Śląsk, Łużyce, wschodnie części Saksonii Anhaltu, południowe obszary Brandenburgii. Nieco później Burgundowie przenieśli się na zachód, do obecnej Burgundii. Zostali tam podbici przez Franków w 532 n.e., a następnie ulegli romanizacji.
W okresie pierwszych wieków naszej ery na obszarze dzisiejszej Polski stwierdzono ponadto występowanie niegermańskich i niesłowiańskich kultur: zachodniobałtyjskiej na Mazurach i Suwalszczyźnie, przypisywanej przodkom Prusów i Jadźwingów, a także (w połowie IV wieku) kultury (grupy) dobrodzieńskiej na obszarze Wielkopolski i Śląska po Nysę Łużycką. Kulturę dobrodzieńską, charakteryzującą się specyficzną ceramiką, występowaniem żelaznych narzędzi rolniczych, warsztatów tkackich, krótkotrwałymi osadami z 5-10 domostw, pochówkiem ciałopalnym, przypisuje się albo Wandalom, albo ludności alańsko-sarmackiej uciekającej ze wschodu przed Hunami.
Pierwsza połowa III w. n.e. Na mapie zaznaczono zasięg Cesarstwa Rzymskiego (niebieski), kulturę przeworską (zielony), grupę dębczyńską (różowy), kulturę wielbarską (czerwony), kulturę zachodniobałtycką (żółty). Źródło: Wikipedia.
Warto tu jednak zwrócić uwagę, że obszar używania danego języka nie musi równać się zasięgowi danej kultury (materialnej) ani zasięgowi ludu znanego pod określoną nazwą plemienną. Dziś Belgowie czy Szwajcarzy wcale nie używają jednego języka, a mimo to tworzą jeden naród. Austriacy mówią po niemiecku, mimo to nie uważają się za Niemców. Do niedawna w różnych częściach Polski używano bardzo różnych stylów architektonicznych, używano też różnych materiałów w budownictwie rodzinnym. Wnioskowanie oparte na analizie kultury materialnej spowodowałoby dołączenie różnych części naszego kraju do narodów ościennych. Możliwe, że i w przeszłości różne części obszarów zamieszkałych przez jedno plemię wykazywały różnice w zakresie kultury materialnej. Z faktu obecności Germanów na ziemiach „Odrowiśla” nie musi jeszcze wynikać nieobecność Słowian. Argument ten, choć wymierzony przeciw autochtonistom, nie ma więc aż tak wielkiej wartości dowodowej. Niektóre fakty (np. zastąpienie germańskich Rugiów przez Słowiańskich Rujanów) muszą jednak skłaniać do refleksji i do przekonania, że Słowian poprzedzały na terenie Polski inne ludy przed rokiem 500 n.e.
3. W okresie Wędrówki Ludów ziemie polskie uległy wyludnieniu.
W okresie Wędrówki Ludów istniejąca na naszych ziemiach kultura materialna uległa znacznemu regresowi. Niektórzy językoznawcy uważają jednak ten fakt za wymysł archeologów, argumentując, że nazwy topograficzne w Polsce w większości nie są słowiańskie i Słowianie musieli się ich od kogoś nauczyć. Można tu jednak użyć kontrargumentu, że zdziesiątkowanie ludności nie oznacza jej całkowitego wytępienia. Ponadto wyludnienie i upadek kultury może, lecz nie musi oznaczać zmianę etnosu (w sensie biologicznym), a zwłaszcza nie musi oznaczać zmiany języka. Niewielki minus dla autochtonistów.
4. Ogólny poziom kultury materialnej na ziemiach polskich uległ znacznemu regresowi między V a VI w. n.e.
Ludy zamieszkujące obecne polskie ziemie w końcu starożytności wytwarzały ceramikę wysokiej jakości, tworzoną przy użyciu koła garncarskiego, wypalaną w specjalnych piecach, zdobioną w wymyślny sposób. Charakterystycznymi elementami stroju były elementy metalowe: fibule, sprzączki do pasów. Z chęcią też stroje przyozdabiano bransoletami i naszyjnikami. Skuteczną orkę zapewniało okute w żelazo radło, a w wojnach używano różnych typów zbroi (w tym zbroi kolczej) i znakomitej broni, przede wszystkim mieczy. Ludność mieszka w osiedlach, niektórych całkiem sporej wielkości, istniejących często od dawna w jednym miejscu.
Tymczasem na początku średniowiecza wszystkie te osiągnięcia techniczne idą w kompletne zapomnienie. Miejsce ceramiki toczonej zajmują ręcznie lepione, liche naczynia, wypalane na odkrytych paleniskach, na których proste ornamenty pojawiają się dopiero w VII wieku. Metalowe elementy i ozdoby strojów znikają zupełnie. Żelazo używane jest jedynie do wyrobu noży, a miejsce radła zajmuje socha – zaostrzony konar drzewa bez jakiegokolwiek okucia. Jedyną bronią (co potwierdzają także opisy ówczesnych kronikarzy) stają się krótkie włócznie, drewniane łuki i zatrute strzały, czasem jedynie używane są tarcze. Nie jest także używany pancerz. Osiedla zakładane są praktycznie wyłącznie w miejscach wcześniej niezasiedlonych, nie są też trwałe. Prokopiusz pisze o Słowianach owych czasów, że „mieszkają w nędznych chatach rozsiedleni z dala jedni od drugich, a przeważnie każdy zmienia kilkakrotnie miejsce zamieszkania”. Potwierdzają to dane archeologiczne, wskazujące ponadto, że na pewnych przynajmniej obszarach istniała przerwa w osadnictwie sięgająca nawet dwóch pokoleń.
Pewne elementy tego niewątpliwego regresu dadzą się na siłę wytłumaczyć faktem upadku Cesarstwa Rzymskiego i związanym z tym kresem dostaw żelaza. Takie tłumaczenie jednak nie jest przekonujące: przecież (o czym często się zapomina) Imperium Romanum istniało nadal (ze stolicą w Konstantynopolu), choć upadła jego część zachodnia. Poza tym kłopoty ze zdobyciem żelaza i narzędzi nie tłumaczą w żaden sposób rezygnacji z użycia koła garncarskiego czy zwyczaju zdobienia ceramiki. Zmiana trybu życia z osiadłego na niemal półkoczowniczy także nie daje się wytłumaczyć racjonalnie inaczej jak wymianą ludności. Zwolennicy teorii autochtonicznych mogą więc jedynie próbować negować odkrycia archeologów i posądzać kronikarzy o wybujałą fantazję. Lecz czy takie opinie można bezstronnie uznać za obiektywne? Czy próby przemilczania i przeinaczania faktów mogą być uznawane za argument w jakiejkolwiek dyskusji?

FAKTY LINGWISTYCZNE – ANALIZA JĘZYKA

1. Słowiańskie liczebniki 2, 3 i 4.
W słowiańskim inny jest paradygmat odmiany i gramatyczny status liczebników 2, 3 i 4, a inny 5 – 10. Wg Bańkowskiego ma to świadczyć, że Słowianie używali koni i dlatego byli w stanie liczyć na palcach tylko do czterech, według mnie mierne to świadectwo. Po pierwsze, liczyć można w czasie postoju, a wtedy zwalnia się palce. Trudno jest galopować i jednocześnie liczyć. Po drugie, niektórzy psychologowie wykazują, że bez udziału palców czy czegokolwiek innego człowiek jest w stanie ustalić ilość od 1 do 7 przedmiotów. Innymi słowy, aby policzyć np. „sześć”, wystarczy po prostu spojrzeć. Inni (jak np. Georges Ifrah), twierdzą wręcz, że proces automatycznego liczenia ma miejsce tylko w zakresie 1 – 4, co jeszcze bardziej zgadzałoby się z faktami słowiańskimi. Po trzecie, im wyraz jest częściej używany, tym ma większą szansę pozostać archaiczny. Wśród liczebników często używa się właśnie 2, 3, 4, im wyższy liczebnik, tym rzadszy. Z wyjątkiem 10, używanego częściej niż inne. W słowiańskim słowo 10 istotnie wykazuje ślady dawnej odmiany liczebnikowej (Bańkowski woli to przemilczeć).
Fakty te sugerują, że liczebniki 5 – 9 zostały zastąpione przez rzeczowniki nie z powodu używania koni, ale z powodu względnej rzadkości użycia. Porównaj angielskie two years, forty years (składnia liczebnikowa), ale hundreds of years (składnia rzeczownikowa). W słowiańskim podobna zmiana zachodzi już od pięciu. Moim zdaniem argument ten niczego nie dowodzi.
2. Słowo oznaczające kawałek drewna.
W słowiańskim istnieje słowo płacha oznaczające w różnych kontekstach i dialektach różne rodzaje kawałków drewna, etymologicznie za znaczy ‘coś pływającego’, co jakoby oznacza, że Słowianie żyli kiedyś w okolicach, gdzie drewno nie rosło (w lesie), a przypływało (rzekami). Moim zdaniem niekoniecznie. Po prostu nazwą płacha określano przypływające z prądem rzek kawałki drewna (a potem w ogóle kawałki drewna), podczas gdy na „drewno rosnące” (czyli na drzewa) używano innych nazw. Wydaje mi się wręcz, że związek między drzewo a drewno, drwa jest oczywisty. Nie widzę podstaw do poważnego traktowania tego argumentu.
3. Termin Slověni.
Nazwa własna Słowian – Slověni – w tej właśnie formie jest zaświadczona w najstarszych pismach słowiańskich. Gdyby to określenie miało słowiański rodowód, oczekiwalibyśmy końcówki -e, występującej w innych nazwach z przyrostkiem -ěn- lub -an- (typu Polanie), a nie -i. Istotnie, końcówka ta zjawia się, jednak dopiero później i prawdopodobnie jest przeniesiona wtórnie z innych wyrazów o podobnej budowie.
Ze względu na tę właśnie nietypową końcówkę (wyglądającej na przeniesioną z łacińskiej formy Sclavēnī) można by wręcz podejrzewać, że nazwa własna Słowian jest zapożyczona. Łaciński termin sclavusznaczy ‘niewolnik, jeniec wojenny’; sclavēnus to ‘pochodzący z rodu niewolników’. Z punktu widzenia łaciny wyraz ten jest derywatem, jego rdzeń nie ma jednak łacińskiej etymologii. W klasycznej łacinie był nieobecny.
Wypada tu wrócić do sprawy ptolemeuszowskich Souobenoi, a także przytoczyć słowiański wyrazswoboda, który nie ma przejrzystej etymologii i występuje również w odmianie słoboda. Moim zdaniem łaciński sclavus i słowiańska swobodasłoboda związane są nie tylko ze sobą (choć niewolnika akurat trudno uznać za swobodnego), ale również z etnonimem Słowian. Protosłowianie mogli być tożsami zeSouobenoi, ale i mogli wchłonąć ich w siebie, kimkolwiek by byli, i przejąć ich nazwę. Można fantazjować, dlaczego dla Słowianina swobodny to ‘wolny’, a dla Rzymianina sclavus to ‘niewolnik’ (może to złośliwa zmiana znaczenia?). Wszystko tu obraca się w kręgu hipotez, pozwala jednak dopuścić wypadek, że nadwołżańscy Souobenoi mogli nie być tożsami z późniejszymi Słowianami (kontra koncepcji 3) i że byli dawcami obco brzmiącego etnonimu.
4. Słowiańska nazwa konia.
Nie jest wiarygodne, że między kobyła i koń nie ma pokrewieństwa. W każdym razie koń zdaje się pochodzić od komoń, albo, jak sądzi Vasmer, od komń (w komoń -o- wstawione dla ułatwienia wymowy). Stare komń z kolei może wywodzić się od jeszcze wcześniejszego kobń, a tu już widać ewidentny związek z kobyłą, z łacińskim caballus oraz cabō, dop. cabōnis (‘koń’, obok equus), z greckim kaballēs. Termin, zdaje się, zapożyczony jest z jakiegoś języka nieindoeuropejskiego, por. sttur. käväl, pers. kaval‘rączy koń’, fiń. hepo ‘rumak’, hevonen ‘koń’. Kusi zestawienie z semicką nazwą wielbłąda – kamel / gamal, por. litew. kumelỹs ‘koń’, kumẽlė ‘kobyła’. Ale nie odbiegajmy od tematu. Słowianie zapomnieli własnej nazwy konia (co o niczym nie świadczy, jak każdy argument ex silentio – zapomnieli też starych nazw głowy, ręki i nogi, a przecież organów tych nie postradali!), przyjęli nazwę obcą, być może przyniesioną im przez lud o wiele bardziej „konny” (przypominają się znowu Sarmaci! – a może nawet Scytowie). Koni nie musieli sami nawet hodować, znali je jednak doskonale. I dlatego w ich ustach wyrazkoń zmieniał się w sposób nieregularny, co zwykle przytrafia się wyrazom często używanym. Moim zdaniem duży plus dla Sarmatów, minus dla autochtonistów.

FAKTY LINGWISTYCZNE – POKREWIEŃSTWO Z INNYMI JĘZYKAMI

1. Podobieństwa między bałtyjskim a słowiańskim.
Jak pisze Bańkowski, prawdopodobny jest brak (starych) pokrewieństw językowych między bałtyjskimi a słowiańskim, a podobieństwa są późne, wtórne i mogą mieć charakter ligi, a nie rodziny, bazować na zapożyczeniach i upodobnieniach, a nie na bliższym pokrewieństwie. Słowiański jest bliższy genetycznie germańskim niż bałtyjskim.
Cóż, takie poglądy istotnie wykazują niektórzy, chyba jednak nie przeprowadziwszy wszechstronnej analizy problemu do końca. Zazwyczaj przy tym zakłada się, że Bałtowie i Słowianie to dwie gałęzie ludów indoeuropejskich, które zawsze rozwijały się w bliskim sąsiedztwie. Podkreślić wypada jednak, że poglądy Bańkowskiego, przeczącego choćby wczesnym kontaktom bałtosłowiańskim, należą do zupełnie skrajnych. Podobnie jak wiele innych jego wymysłów, są zupełnie niewiarygodne. Zwłaszcza, że ich autor celowo ignoruje pewne dane językowe, tj. świadomie je przemilcza, aby uzyskać z góry założony obraz.
Tymczasem wśród wszystkich zbieżności leksykalnych języków słowiańskich z innymi językami IE, te bałtyjskie są najliczniejsze. Nie sposób udowodnić, że są to wszystko zapożyczenia. Wręcz przeciwnie, uwzględnienie faktów prozodycznych (akcent i intonacja), które kompletnie pomija Bańkowski, zmusza do przyznania, iż ok. 200 – 300 słów znanych jest tylko z bałtyjskiego i słowiańskiego i nie występuje nigdzie indziej (wg Stanga; dla porównania odmienne wyliczenia Bańkowskiego wzięte są z powietrza), a ich budowa morfologiczna i prozodia jasno wskazują, że nie chodzi tu bynajmniej o zapożyczenia, lecz o wspólne innowacje. Takie innowacje stanowią wg Sławskiego ponad 30% wszystkich rzeczowników w bałtosłowiańskim słowniku Trautmanna. Safarewicz z kolei wykazał wielką archaiczność bałtosłowiańskich innowacji czasownikowych. Dowody na genetyczną łączność obu grup znajdziemy także w dziedzinie fonologii, morfologii, słowotwórstwa itd. Do tego wypada dodać pewną liczbę odziedziczonych słów znanych tylko Germanom, Bałtom i Słowianom, jak też takich, które znane są tylko Indoirańczykom i Bałtosłowianom. O tym zresztą w innym artykule.
Pozostaje wyjaśnić, że obiekcje niektórych uczonych przeciwko uznaniu jedności językowej bałtosłowiańskiej na jakimś etapie rozwoju historycznego tych języków (oczywistej np. dla Sławskiego czy Moszyńskiego) biorą się głównie z faktu braku wspólnej leksyki w dziedzinie pewnych form gospodarki, zwłaszcza rolnictwa. Moim zdaniem nie wynika z tego bynajmniej automatyczny brak istnienia niegdyś wspólnego przodka tych języków. Po prostu w dobie wspólnoty bałtosłowiańskiej nie znano jeszcze wyższych form rolnictwa.
Albo Bałtowie uznali obcą terminologię za bardziej atrakcyjną od odziedziczonej. Analogicznie: z faktu zaniku łacińskiego słowa bellum oznaczającego wojnę, zastąpionego w językach romańskich przez termin pochodzenia germańskiego (typu guerra) lub słowiańskiego (rumuńskie război), trudno chyba wysnuwać wniosek, że Rzymianie byli pacyfistami!
Reasumując, nie widzę podstaw dla negowania genetycznych związków bałtosłowiańskich. Stawiam minus koncepcjom 3, 4 i 7.
2. Wyrazy typu kentum w słowiańskim.
Tak języki bałtyjskie, jak i słowiańskie, posiadają sporo wyrazów typu kentum, które w dodatku nie zawsze sobie odpowiadają. Uczeni spierają się, gdzie takich wyrazów jest więcej. Przykłady: litew. žąsis(satəm) wobec polskiego gęś (kentum) lub litew. klausyti (kentum) wobec słuchać (satəm). Tłumaczy się to zapożyczeniami z nieznanego kentumowego źródła, albo też specyficznym rozwojem pierwotnego miękkiego č, które czasem mogło się z powrotem zmienić w k, zwłaszcza jeśli rdzeń zawierał s (reguła Meilleta), co słusznie zauważa Bańkowski. Zmiany tego typu były nie dość regularne, aby we wszystkich dialektach bałtosłowiańskich zapanował jednolity obraz. Fakty te nie dowodzą niczego istotnego dla ustalenia lokalizacji słowiańskiej praojczyzny, a zwłaszcza nie dowodzą braku jedności bałtosłowiańskiej.
3. Zbieżności słowiańsko-germańskie.
Bardzo liczne są jakoby zbieżności wyłącznie słowiańsko-germańskie (zdaniem Bańkowskiego trzykrotnie liczniejsze od bałtosłowiańskich). Tymczasem przykłady zarówno w sferze leksyki, jak i morfologii nie wcale tak liczne, co widać także w słowniku Bańkowskiego. Owszem, istnieje grupa wspólnych wyrazówgermańsko-bałtosłowiańskich, z których część to zapewne wspólne zapożyczenia z przedindoeuropejskiego substratu. Istnieją też wyrazy znane jedynie językom germańskim i bałtyjskim. Natomiast większość wyrazów uznawanych za innowacje słowiańsko-germańskie to w rzeczywistości zapożyczenia bądź relikty słów ogólnoindoeuropejskich, które gdzie indziej nie zachowały się lub są obecne szczątkowo. Dowodzi to sąsiedztwa Słowian, Bałtów i Germanów, ale nie sposób dziś chyba wyciągać jakichkolwiek innych wniosków (które języki sąsiadowały bezpośrednio i kiedy, a także gdzie przebiegała granica między nimi).
4. Zbieżności słowiańsko-mesapijskie.
Istnieją natomiast różnego rodzaju podobieństwa (w leksyce, w morfologii) języków słowiańskich do innych języków. Np. mesapijski, wymarły i dość powierzchownie poznany język używany w południowej Italii, ma najwięcej podobieństw do italoceltyckich, zaś na drugim miejscu są słowiańskie (i ex aequogreka). Rozmieszczenie pewnych nazw rzecznych pozwala przypuszczać, że praojczyzna Mesapijczyków leżała na Górnym Śląsku, w Czechach, na Morawach i w Słowacji. Nawiązania mesapijsko-słowiańskie pozwalają przypuszczać, że obszary tych języków te graniczyły ze sobą. Nie wiadomo tylko, kiedy dokładnie Mesapijczycy mieliby zamieszkiwać południową Polskę. Nie wiadomo jak przebiegały granice ich obszaru – te doprawdy trudno wyznaczyć w oparciu o jeden tylko rdzeń ap- ‘woda’ występujący w toponimii, a tak się właśnie robi. Byłby plus dla autochtonistów, ale zbyt wiele tu hipotez i domysłów. Równie dobrze można przyznać, że toponimy z ap- nie są wcale mesapijskie, ale np. wenetyjskie i wtedy plusa dostałby Trubaczow ze swoją koncepcją dunajską. A może Protosłowianie w pewnym okresie mieszkali np. od Dniepru aż po Słowację czy Górny Śląsk? Jeśli rację ma Godłowski, przecież tereny między Dnieprem a Wisłą ktoś musiał zamieszkiwać! Może Słowianie, a może Mesapijczycy? Zbyt wiele tu możliwych rozwiązań i hipotez, aby argument ten miał silniejszą wartość dowodową.
5. Zbieżności słowiańsko-ormiańskie.
Między słowiańskim a ormiańskim systemem koniugacyjnym można dostrzec sporo paraleli, istnieje ponadto szereg wspólnych osobliwości leksykalnych. Dowodzi to według Gołąba, że w etnogenezie Słowian musiały brać udział, w charakterze substratu, plemiona mówiące dialektami należącymi do ormiańskiej grupy językowej. Do wyodrębnienia się Słowian doszło, gdy pomiędzy 2500 a 1500 p.n.e. na ormiański substrat nasunęły się pewne plemiona bałtosłowiańskie.
Hipoteza słowiańsko-ormiańska może także wyjaśniać różnice słowiańsko-bałtyjskie wzmiankowanewyżej. Nie za bardzo pasuje ona do koncepcji zachodniej ojczyzny Słowian, ale i do koncepcji zakładających, że słowiańska praojczyzna znajdowała się daleko na wschodzie. Może natomiast służyć za wsparcie dla koncepcji Godłowskiego, jak i Gołąba czy Trubaczowa. Zakładamy przy tym, że przodkowie Ormian wyruszyli z ukraińskich stepów na zachód, na jakiś czas osiedlili się na Bałkanach w sąsiedztwie Greków, by w końcu podążyć na wschód przez Anatolię, aż do Armenii.
6. Słowiański nie jest językiem mieszanym.
Terminem „język mieszany” lub „Mischsprache” określa się język, który powstał wskutek silnego oddziaływania dwóch różnych, niespokrewnionych języków i ma wskutek tego silnie uproszczoną gramatykę. Słowiański w żadnym razie nie jest „Mischsprache”, co miałoby miejsce, gdyby powstał późno (dopiero ok. 400 n.e.) i w wyniku indukcji irańskiego (sarmackiego) na substrat bałtyjski. Być może. Bułgarski istotnie uprościł swą gramatykę po najeździe turkijskich Protobułgarów. Rosyjski jednak nie jest językiem mieszanym, a przecież wchłonął w siebie język Waregów – Rosów.
A czy łacina jest Mischsprache? A czyż nie wchłonęła np. etruskiego? Znana jest cała lista zapożyczeń z tego języka, a przecież ta leksykalna inwazja nie spowodowała jakiegoś znaczącego uproszczenia gramatyki. W greckim też mamy masę zapożyczeń (pelazgijskich? przedindoeuropejskich?) z ‘człowiekiem’ (anthrōpos, por. odziedziczone anēr < H̥ner- i drōps < H̥nr-op-) i ‘morzem’ (thalatta : thalassa) na czele, ale czy z tego wyniknął „mieszany” charakter języka?
Na terenie Francji języki celtyckie nałożyły się na liguryjski, baskijski i inne języki przedindoeuropejskie. Na celtyckie nawarstwiła się łacina, a na nią frankoński. Ostatecznie uformował się „mieszany” francuski. W porządku. Jednak hiszpański miał podobną, a może jeszcze bardziej zawikłaną historię (łacina nałożyła się tu na iberyjski, baskijski, trzy różne fale Celtów, potem przyszli Wizygoci i Arabowie), a jednak nie wykazuje jakichś zasadniczych uproszczeń porównywalnych ze stanem we francuskim.
Zachowawczy charakter słowiańskiej gramatyki nie musi być dowodem, że słowiański nie mógł powstać z udziałem substratów ormiańskiego i italskiego, superstratów irańskiego, mesapijskiego czy germańskiego. Wynik oddziaływania dwóch języków bywa bowiem bardzo różny i trudno tu o jakieś uogólnienia.
Istnieje hipoteza sformułowana przez Gołąba na podstawie analizy tzw. wtrętów kentumowych w słowiańskim, która głosi, że zachowawczy charakter słowiańskiego jest spowodowany brakiem bezpośredniego kontaktu z ludami nieindoeuropejskimi. Pierwotna, nieindoeuropejska (semitoidalna ?) warstwa językowa na terenach wchodzących w skład późniejszej słowiańskiej praojczyzny, reprezentowana była przez ludy kultury trypolskiej. Warstwa ta została zindoeuropeizowana przez wczesne plemiona indoeuropejskie używające języków kentumowych. Na tę z kolei warstwę nasunął się język spokrewniony z ormiańskim. Słowiański byłby więc poprzedzony przez coraz bardziej pokrewne języki, które stanowiły rodzaj bufora i uchroniły go przed silnym oddziaływaniem prowadzącym do powstania „języka mieszanego”. Taka hipoteza tłumaczyłaby też bogatą i zróżnicowaną słowiańską terminologię rolniczą, odmienną od bałtyjskiej, w której dają się wyróżnić warstwy zapożyczeń pochodzące z kolejnych nasuwających się na siebie języków. Jednocześnie najbardziej prawdopodobną kolebką Słowian stają się ukraińskie stepy i lasostepy (wieś Trypole, ukr. Трипілля, leży w okolicach Kijowa).

FAKTY LINGWISTYCZNE – KONTAKTY MIĘDZY JĘZYKAMI

1. Zapożyczenia germańskie w słowiańskim.
Liczne dawne zapożyczenia germańskie w językach słowiańskich omówione są w osobnym artykule. W językach germańskich brak natomiast praktycznie zapożyczeń ze słowiańskiego. Nie wzbudza kontrowersji goc. plinsjan ← słow. plęsati ‘tańczyć, pląsać’. Znaczenie wyrazu skotъ ‘skot, bydło’ sugeruje także, że było one źródłosłowem dla goc. skatts ‘pieniądz’. Także *smoky ‘figa’ mogło być źródłem dla niejasnego goc. smakka.
Wszystko to zdaje się świadczyć o mniej lub bardziej stałych kontaktach germańsko-słowiańskich na przestrzeni dziejów, nie wiadomo tylko, gdzie one zachodziły. Minus dla Bańkowskiego, Czupkiewicza i Trubaczowa.
2. Zapożyczenia łacińskie w słowiańskim.
Pierwsze bezpośrednie kontakty z łaciną mają miejsce dopiero od ok. roku 500. Dowodzić to może, że Słowianie wcześniej ani nie sąsiadowali z imperium rzymskim, ani nie utrzymywali z Rzymem kontaktów. Listę zapożyczeń łacińskich podano w innym artykule.
3. Zapożyczenia irańskie w słowiańskim.
Według niektórych badaczy język Słowian nie zawiera zbyt wielu zapożyczeń irańskich, jednak inni twierdzą wręcz przeciwnie.
Niezależnie od opinii na temat ilości tych wyrazów trudno tu o jakieś konkretniejsze wnioski. Sąsiedztwo słowiańsko-irańskie można przypasować właściwie do każdej z siedmiu omawianych koncepcji.
4. Zapożyczenia irańskie w bałtyjskim.
Najnowsze badania wykazują obecność w językach bałtyjskich terminów (gł. rolniczych) zbieżnych z irańskim, a nieobecnych w słowiańskim (np. irań. dānā ‘ziarno’ – litew. duona ‘chleb’, aw. yava ‘ziarno’ – litew. javai ‘zboże’, pers. kabūtar – prus. keutaris ‘gołąb’ itd.). Wynikać może z tego jedynie, że obszar słowiański nie rozdzielał na całej linii obszarów bałtyjskiego i irańskiego. Sąsiedztwo bałtyjsko-irańskie doskonale pasuje na przykład do koncepcji lokalizacji Protosłowian – Souobenoi nad Wołgą, co jednak nie oznacza, że nie da się go pogodzić z innymi koncepcjami. Słowiański nie zapożyczył pewnych wyrazów, które zapożyczył bałtyjski – trudno tu o dalsze wnioski. Czy z faktu, że np. litewski zapożyczył z polskiego szereg wyrazów musi zaraz wynikać, że musiał je zapożyczyć także niemiecki? Czy z faktu, że ich nie zapożyczył wynika, że obszary polski i niemiecki nie graniczą ze sobą?
5. Zapożyczenia trackie, greckie i celtyckie w słowiańskim.
Znane są jedynie nieliczne bezpośrednie zapożyczenia z trackiego, greckiego i celtyckiego. Mają one więc znikomą wartość dowodową – przede wszystkim nie wiadomo, kiedy zapożyczenia się dokonały, greckie być może dopiero w okresie, gdy Słowianie rozprzestrzenili się na Półwyspie Bałkańskim i weszli w kontakt z grecką kulturą. Mogą jednak w jakimś stopniu popierać Godłowskiego (od greckich wybrzeży Morza Czarnego do Podnieprza nie jest aż tak daleko, a Celtowie dotarli w swojej ekspansji aż na Ukrainę).
6. Zapożyczenia uralskie w słowiańskim.
Istnieją poglądy, że w języku prasłowiańskim sporo jest pożyczek ugrofińskich, których brak w językach bałtyjskich. Szereg z tych wyrazów mogła w rzeczywistości wędrować w przeciwną stronę, od słowiańskiego do języków ugrofińskich. Wspólnym źródłem zapożyczeń mogły być też języki turkijskie. Vasmer uważa, że zapożyczenia ugrofińskie istnieją tylko w rosyjskim i są stosunkowo późne. Podobnie w fińskim znaleziono jedynie wyrazy praruskie, a nie prasłowiańskie.
Możliwe, że domniemane kontakty prasłowiańsko-ugrofińskie zamanifestowały się w innych, pozaleksykalnych warstwach języka. I tak, wpływem ugrofińskim tłumaczono tzw. prawo otwartej sylaby, głoszące, że w języku Słowian żadna sylaba nie może kończyć się spółgłoską. Problem jednak w tym, że języki ugrofińskie nie mają takiej właśnie struktury, nie mogły więc jej przekazać językowi słowiańskiemu (cecha ta występuje natomiast w pewnych językach ałtajskich). Łatwiej natomiast można uwierzyć we wspólny rodowód osobliwości fonetycznej, jaką dzieliły język węgierski i język ogólnosłowiański. Krótkie aw obu tych językach było bowiem wymawiane jako samogłoska tylna zaokrąglona (ɒ). Język węgierski posiadał obok tego samogłoskę o, i zapewne dlatego zaokrąglone [ɒ] zachowało się w nim do dnia dzisiejszego. Natomiast język Słowian nie posiadał krótkiego o, i zapewne dlatego tuż po ekspansji Słowian wszędzie doszło do podniesienia artykulacji dawnej samogłoski niskiej (ɒ > ɔ). O dawnej, niskiej artykulacji współczesnego o świadczą między innymi zapożyczenia słowiańskie w węgierskim, jak i greckie nazwy miejscowe, stale zawierające a na miejscu słowiańskiego o.
7. Zapożyczenia ałtajskie w słowiańskim.
Istnieją podstawy, by przypuszczać, że pierwsze kontakty słowiańsko-turkijskie miały miejsce jeszcze przed okresem słowiańskiej ekspansji w VI wieku n.e. Znacznie więcej jest wyrazów ałtajskich (turkijskich lub mongolskich) zapożyczonych w późniejszych okresach.
Wzajemnym wpływem języka prasłowiańskiego i protobułgarskiego (domniemanego języka Hunów; dzisiejszym potomkiem protobułgarskiego jest czuwaski) można też wytłumaczyć szereg słowiańskich osobliwości spoza sfery leksyki. Najważniejszą z tych cech jest obecność w systemie językowym spółgłosek miękkich i twardych, w zależności od rodzaju następującej samogłoski – cecha ta występowała już prawdopodobnie w prasłowiańskim (na poziomie alofonicznym), jest też znana we wszystkich językach turkijskich. Przed samogłoską tylną spółgłoski prasłowiańskie były welaryzowane (dziś cechę tę przechował rosyjski), i tak samo jest w językach turkijskich. Podobnie jak języki słowiańskie, współczesny język czuwaski (a przynajmniej jego dialekty) toleruje nagłosowe grupy spółgłosek, co w turkijskiej rodzinie językowej jest raczej wyjątkowe. Dialekty dolnoczuwaskie, podobnie jak język prasłowiański, wykazują tendencję do otwierania sylab. W historii języka czuwaskiego doszło też do powstania dwóch samogłosek zredukowanych ă, ĕ, które można uznać za odpowiedniki słowiańskich jerów ъ, ь. Podobnie jak jery, samogłoski te często odpowiadają samogłoskom wysokim i, ı, ü, u innych języków turkijskich. Wreszcie w czuwaskim, podobnie jak w słowiańskim, doszło do powstania spółgłosek protetycznych j-, v- przed nagłosową samogłoską. W innych językach turkijskich zjawisko to nie jest znane, dlatego tureckiemu odun odpowiada czuw. vuta ‘drewno’, tur. üç – czuwaskie viśśĕ ‘trzy’, tur. ikiz– czuw. jĕkĕr ‘para’, tur. at – czuw. jat ‘imię’. Wreszcie można dostrzec podobieństwa w wokalizmie: ani w literackim czuwaskim (i części gwar), ani w prasłowiańskim nie znajdziemy samogłoski o (w słowiańskim rozwinęła się ona późno z krótkiego a).
8. Zapożyczenia słowiańskie w języku Hunów.
Hunowie podobno używali słowiańskich słów medos i strava. Gdyby jednak nazwy te były słowiańskie, w epoce Hunów brzmiałyby zapewne *medu lub *medus, a nie medos, oraz *sutrava, a nie strava. Słowomedos nie musi być słowiańskie, równie dobrze może być gockie, a nawet ugrofińskie (dla praugrofińskiego rekonstruuje się *mete). Pierwsze słowo niczego więc nie dowodzi, drugie zaś ma nieoczekiwaną postać fonetyczną. Dla strava istnieje zresztą etymologia gocka (związek z czasownikiemstraujan). Labuda napisał na ten temat: „skoro symbioza Hunów z Gotami jest znana, a symbioza z Słowianami hipotezą, to w takim razie jest rzeczą niemetodyczną przytaczać tego rodzaju argumenty na poparcie mniemania słabiej uzasadnionego”.

UWAGA KOŃCOWA

Obecność lub brak zapożyczeń nie ma decydującej wartości dowodowej dla rekonstrukcji dawnego rozmieszczenia języków. Szacuje się, że z gockiego do słowiańskiego przeszło ok. 40 wyrazów, podczas gdy ze słowiańskiego do gockiego tylko 1 (plinsjanplęsati ‘tańczyć’) – a przecież Słowianie mieszkali tak samo blisko Gotów, jak Goci Słowian. We współczesnej polszczyźnie natrafimy np. na zapożyczenia z malajskiego (np. amok), mimo że Polacy nigdy nie sąsiadowali z Malajczykami, a znaczenie języka malajskiego jest co najwyżej lokalne. Liczba zapożyczeń z francuskiego zaś na pewno przekracza to, co powinno wynikać tak z odległości Francji od Polski, jak i obecnego znaczenia języka francuskiego. Z drugiej strony w języku polskim trudno byłoby dopatrzyć się większych wpływów sąsiedniego języka dolnołużyckiego, słowackiego, a także litewskiego.
Odnosząc to do wyżej wymienionych przykładów: (domniemana) obecność iranizmów w słowiańskim nie dowodzi jeszcze (sama przez się), że kiedykolwiek istniało sąsiedztwo Słowian i np. Sarmatów. Również domniemanie, że pierwsze zapożyczenia z germańskiego pojawiły się dopiero w okresie gockim, nie pozwala wykluczyć sąsiedztwa Słowian i Germanów na wcześniejszych etapach dziejów.

FAKTY LINGWISTYCZNE – NAZWY GEOGRAFICZNE

1. Przesuwka germańska w nazwach polskich rzek.
W starych nazwach rzek polskich brak jest jakoby germańskiej przesuwki spółgłosek, co ma dowodzić braku stałego osadnictwa Germanów na terenach polskich. Przesuwka ta datowana jest, bardzo nieprecyzyjnie, na okres od V wieku p.n.e. do III w n.e. W jej wyniku np. stare t stało się szczelinową þ (=th), natomiast stare d zmieniło się w (nowe) t. Z uwagi na swój charakter proces ten nie mógł być żywotny zbyt długo – gdy z dawnego d zrobiło się t, proces musiał zakończyć się, inaczej nowo powstałet rozwinęłoby się w þ.
Aby w nazwie jakiejś rzeki nastąpiła przesuwka, Germanie musieliby zamieszkiwać nad nią tuż przed okresem, gdy przesuwka zachodziła, w ciągu tego okresu, jak również później, aby następnie przekazać „przesuniętą” nazwę przybywającym Słowianom. A co jeśli np. tereny nad tą rzeką zamieszkiwali np. Wenetowie, a gdy przybyli Germanowie, ich przesuwka była już faktem dokonanym i zakończonym? Germanie poznaliby starą nazwę od Wenetów i nie zmieniliby jej już (bo przesuwka byłaby już procesem martwym). A więc w takim wypadku Słowianie poznaliby ową nazwę z ust Germanów bez przesuwki! Dziwię się wręcz, że wysuwa się argument tak łatwy do obalenia.
Sprawa ma jeszcze jeden aspekt. Otóż szereg nazw rzecznych ma etymologię ciemną, tzn. nie ma etymologii. Mogą one więc wykazywać przesuwkę, bo nie znamy ich pierwotnego brzmienia. Do takich nazw zalicza się np. Odra. Mało tego, jeśli w nazwie występowała dźwięczna przydechowa typu dh, zarówno nazwa z przesuwką jak i bez przesuwki brzmiałaby w słowiańskim tak samo. Dalej, jeśli w pierwotnej nazwie występowała bezdźwięczna t, germańska przesuwka uczyniła z niej szczelinową þ. Słowianie nie mieli takiego dźwięku w swoim języku i mogli go przejąć jako t (por. pol. cudzy < tjudj- ← germ. *þiud- < *teut-).
Dodam wreszcie, że wbrew wstępnemu założeniu istnieje jednak kilka nazw rzecznych, w których możliwa była germańska przesuwka. Do takich rzek należy Tanew. Jej nazwa ma pochodzić od rdzenia*danu- oznaczającego wodę (patrz Don, a także prawdopodobnie Dunaj, Dniestr i Dniepr; na przeszkodzie powszechnemu przyjęciu tej etymologii stoi fakt, że germ. -a- powinno dać słow. -o-, a nie -a-, możliwe jednak, że w dialekcie, z którego wyraz ten przejęto, doszło do wzdłużenia -a- w sylabie otwartej; w językach germańskich proces taki jest powszechny). Argument uważam za zbity i pozbawiony wszelkiej wartości.
2. Pochodzenie i budowa nazw rzecznych.
Noteć, San, Bug, Narew, Bzura, Widawka, Barycz, Nida… nie mają słowiańskiej etymologii, podobnie jak wiele rzek ukraińskich, np. Prut, Dniestr, Boh, Dniepr, Don. Z drugiej strony niektóre nazwy rzek polskich, np. Odra, Wisła, Warta, mogą mieć etymologię słowiańską, słowiańskiego pochodzenia mogą (nie muszą) być też nazwy Dźwina, Prypeć, Wołga. Pochodzenia słowiańskiego mogą być Brok, Łupia, Radęca, Ropa, uważane kiedyś za niesłowiańskie. Nie wiadomo jednak, kiedy zaczęły być używane.
Nazwy pewnych rzek: Gwda, Kwa, Nysa, San (ukraiń. Sian) są ciemne, tj. nie mają żadnej etymologii. Etymologia niektórych nazw jest nieustalona, np. dla nazwy Wisła znajdowano etymologię słowiańską, bałtyjską, wenecką, celtycką, germańską, irańską, tracką, a nawet nieindoeuropejską.
Na zachodzie (w dorzeczu Odry i Wisły) przeważają nazwy o tematach na *-o-, *-ā-, podczas gdy na wschodzie (w dorzeczu Dniepru) występują, jakoby dawniejsze, nazwy o tematach na *-i- (Słucz, Uborć, Usz).
Na wschodzie dominują nazwy rzeczne z przedrostkami, np. Prypeć, Uborć, na zachodzie bez przyrostków.
Na wschodzie dominują nazwy z przyrostkami (w większości mającymi odpowiedniki bałtyjskie), np. -ost’, -uj, -aj, -yń, -ań, -meń, -ma, -wa. Z drugiej strony na wschodzie trafiają się nazwy w postaci tematów przymiotnikowych bez -k, np. Jezioro Głubo (por. głęboki). W dorzeczu Prypeci obok nazw typu Wiślica, Wisłów Rów, występują nazwy bezprzyrostkowe – rzeka Wisła, bagno Wisło. Występują też nazwy utworzone od archaicznych pierwiastków, jak Wechra (por. niem. Weser – Wezera), Or’czik (pokrewne scs. orь ‘rumak’, por. polskie Orzyc).
Derywaty od nazwy Dunaj (np. Dunajec) występują na całej północnej słowiańszczyźnie.
Czy kto potrafi wciągnąć z tego jakiekolwiek sensowne wnioski? Pozwolę sobie również spytać, ile nazw rzecznych np. na obszarze Niemiec ma niemiecką etymologię i jakie z tego faktu można wyciągnąć wnioski.
Moim zdaniem, ponieważ nie wiadomo, które nazwy mają rodowód słowiański, a które nie, ponieważ nie wiadomo, czy w nazwach pewnych rzek zachowały się archaiczne sufiksy i rdzenie, czy też są to nazwy w całości zapożyczone, wszelkie argumenty „rzeczne” słabo pomagają w ustaleniu praojczyzny Słowian.
3. Nazwa Wisły w językach germańskich.
Germanowie zetknęli się z nazwą Wisły w postaci bałtyjskiej z typową dla tych języków przestawką spółgłosek: *Viskla > *Viksla → niem. Weichsel. A zatem gdy Germanie doszli do Wisły, nie było nad nią jeszcze Słowian, ale Bałtowie, prawdopodobnie Prusowie. Słowianie musieli przybyć nad Wisłę dopiero później. Minus dla koncepcji autochtonistycznej.
4. Nazwy rzek na Ukrainie.
Stare nazwy rzek w środkowym i górnym dorzeczu Dniepru są identyfikowane jako bałtyjskie, nie słowiańskie. Na Ukrainie mamy za to nazwy trackie bądź irańskie (na obszarze, gdzie mieszkali Sarmaci, a wcześniej Scytowie). Trackie są nazwy rzek Prut, Seret, podejrzany jest San, pewna Raba (w Polsce). W dorzeczu Sejmu hydronimy bałtyjskie stykają się z irańskimi.
Wniosek: Słowianie spadli z Marsa. Albo nie lubili nazywać rzek po swojemu, woleli zapożyczać nazwy od innych ludów.
5. Nazwy typu Zarzecze, Zagórze.
Na Ukrainie nazwy typu Zareč’e, Zacholm’e wskazują na dorzecze Prypeci jako punktu wyjścia migracji Słowian. Moim zdaniem argument za Godłowskim.

FAKTY LINGWISTYCZNE – INNE NAZWY WŁASNE (np. plemienne)

1. Nazwy plemion słowiańskich.
Nazwy plemion słowiańskich z Wołynia i Podola (Chorwaci, Dulebowie, Drewlanie / Drzewianie, Wołynianie / Wolinianie) powtarzają się nad Łabą, w Czechach, w Polsce, na Bałkanach. Wniosek: Słowianie migrowali, tylko kto zagwarantuje na 100% skąd dokąd?
W jednym przypadku źródła historyczne potwierdzają migrację plemienia Uliczów, którzy zamieszkiwali tereny nad Dnieprem, ale w IX wieku przesunęli się na zachód, na tereny między Dniestrem a Prutem. Być może fakt ten odzwierciedla dominujący kierunek migracji Słowian w ogóle.
2. Nazwy „Antowie”, „Serbowie” i „Chorwaci”.
Nazwy Antowie, Serbowie i Chorwaci pojawiają się przed rokiem 500 n.e. na stepach nad Uralem, Wołgą, Donem i w Państwie Bosporańskim na Krymie / Tamaniu, i mogą być zidentyfikowane jako plemienne nazwy sarmackie. Poparcie dla hipotezy sarmackiej.
3. Nazwy osobowe i herbowe.
Polska szlachta znała zagadkowe nazwy osobowe i herbowe (Chamiec, Roch, Mora, Doliwa, Jaksa), w herbach istnieją sarmackie tamgi, na Podolu, w Polsce, Łużycach itd. można spotkać irańskie nazwy miejscowe. Jak wyżej.
4. Imion Słowian.
Słowianie używali dwuczłonowych imion życzeniowych. Niektóre wyglądają jak wierne tłumaczenia z irańskich, a nawet ich kopie, np. Boguchwał = *Bagaxvarna (medyjskie Bagafarna). Jak wyżej.

ZAGADNIENIA SPECJALNE

1. Słowianie a Wenetowie.
Słowian w pewnych źródłach określa się jako Wenetów. Na Łotwie leży Ventspils, ‘miasto Wenetów’. Siedziby Wenetów lokowane są na zachód od Aestów / Estów / Ostów utożsamianych z Bałtami (por. jednak dzisiejszych fińskich Estończyków). Wenedami nazywali Germanie wielu swych sąsiadów, może od ich własnych nazw, a może nie.
Na terenie obecnej Polski istnieją (istniały) nazwy geograficzne, które nie mają jasnej etymologii słowiańskiej, które wykazują podobieństwo do nazw identyfikowanych jako iliryjskie lub wenetyjskie (= pochodzących z języka nadadriatyckich Wenetów) i które występują grupowo na pewnych ciągłych obszarach. Mamy np. Karpaty (albańskie karpë ‘skała’) czy Tatry.
Problem Wenetów wymaga bardziej szczegółowej analizy.
  • Lud, który Ptolemeusz nazywa Wenetami, zamieszkuje obszary, na których Tacyt jakieś 50 lat przed Ptolemeuszem lokuje zbierające bursztyn plemię Aestii; tych ostatnich brak u Ptolemeusza.
  • Nazwą Veneti określają Herodot, Polybios i liczni autorzy łacińscy plemię żyjące nad Adriatykiem (por. dzisiejsza Wenecja). Ich język jest w jakimś stopniu znany i określany jako bliski italskim lub (w nowszych pracach) wręcz italski, ale zawierający też elementy celtyckie i germańskie.
  • Cezar pisze o plemieniu galijskim Veneti w prowincji Aremorica nad Atlantykiem (por. dziś francuska prowincja Vendée na płd. od ujścia Loary, miasto Vannes w płd. Bretonii).
  • Po walijsku Gwynedd to północna Walia.
  • Jezioro Bodeńskie w starożytności nosiło nazwę Venetus.
  • „Zdaniem H. Łowmiańskiego na terenie Polski, a także Litwy i przyległych obszarów, przed nadejściem Słowian i Bałtów, zamieszkiwał staroindoeuropejski lud Wenedów. Lud ten został wchłonięty lub częściowo wytępiony przez Słowian i Bałtów, lecz pozostała po nim jego nazwa. Nazwę tę przejęli Germanie i Finowie, którzy swych sąsiadów Słowian, zajmujących dawne ziemie wenedzkie, poczęli określać mianem Wenedów, Wenden, Vene, Venäjä” (Jerzy Ochmański, „Historia Litwy”, str. 26).
  • „Oto w kronice Henryka Łotewskiego z początku XIII w. opisane zostały krótko dziwne a tragiczne dzieje jednego małego ludu na pograniczu litewsko-łotewskim. Plemię zwane Vindi — powiada kronikarz pod 1206 r. – było już wówczas mało znaczne i ubogie. Wypędzeni znad rzeki Winda, zamieszkali na miejscu, gdzie później Rygę wzniesiono. Ale i tu nie zaznali spokoju, gdyż napadli na nich Kurszowie (jedno z plemion bałtyjskich) i przegnali, wielu zabijając. Resztki Windów zbiegły tedy do ziemi Letgalów i mieszkając wśród nich doczekały się przybycia kapłanów chrześcijańskich i przyjęły chrzest. Pozostał tam po nich gród Ventspils, czyli gród Windów – Wentów. (…) Czy w takim razie Windi – Wenetowie nie są potomkami starożytnych Wenetów nad Bałtykiem?” (op. cit, dzięki uprzejmości jednego z moich korespondentów).
  • Dziś na Łotwie znajdziemy dwa miasta o nazwach kojarzących się z Wenetami. Pierwszym jest nadbałtycka Windawa, dzisiejsze Ventspils, o nazwie pochodzenia nadbałtycko-niemieckiego, położona nad rzeką o nazwie Venta. Drugim – Kieś położona na północny wschód od Rygi – Cēsis(rosyjskie Kes‚), dawniej zwana jako Wenden.
  • W języku fińskim Venäjä, Venädä, Venät, w estońskim Vene, oznacza Rosję.
  • Dopiero Jordanes w VI wieku n.e. utożsamia Wenetów ze Słowianami pisząc: „ex una stirpe exorti tria nunc nomina ediderunt, id est Venethi, Antes, Sclaveni” (z jednego pnia poczęci trzy teraz ludy wydali z siebie).
  • U Ptolemeusza Odra nosi nazwę Ouiadouas (gen. Ouiadou). Nazwa ta ma etymologię wenetyjską, zgodną z topografią ujścia rzeki: vi- ‘roz-’, co zaś do reszty patrz Aduas, dziś Adda, lewy dopływ Padu (adu ‘strumień, bieg wody’, -a- rozszerzenie nazwy na -u zgodne z tendencją panującą w języku wenetyjskim).
  • Nad Wartą leży Śrem, miasto o nazwie bez etymologii słowiańskiej, za to podobnej do iliryjskiegoSirmium (płd. Panonia – dziś węg. Szerem), trackiej rzeki Sermios (bułg. Strema), wenetyjskiego miasta Sirmio nad Jez. Garda (dziś Sermione) i paru innych nazw z płn. Włoch i okolic. Nazwę Śremu bezzasadnie wiązano ze szronem.
  • Język iliryjski miał być podobny do wenetyjskiego znad Adriatyku.
  • Nazwa Raba ma korzenie iliryjskie (a nie trackie): por. ilir. Arabō, dziś Raba w Panonii i inne, i ma znaczenie ‘Polna, rzeka płynąca przez pola orne’ (iliryjskie arab ‘pole’, por. łac. arvum).
  • Nazwy Sawa (rzeka koło Łańcuta, także miejscowość koło Limanowej), Drawa (dopływ Noteci, takżeDrawiec, dziś Drzewiec niedaleko Koła oraz wieś Drawce na Spiszu) i Drama (dopływ Kłodnicy, dopływu Odry na Górnym Śląsku; także wieś Dramino na Mazowszu) przypominają nazwę iliryjskich rzek Savos, Dravos (dziś Sawa, Drawa) oraz Drama w Macedonii (nazwa tracka lub iliryjska).
  • Nazwa Tatry ma etymologię celtycką (fr. tertre ‘wzgórze’ z celt.) lub dacką, zob. też iliryjskiego pochodzenia Trtra w Hercegowinie.
  • Nazwa Drwęca (dopływ dln. Wisły) ma korzenie celtyckie (Druentia, dziś Durance, lewy dopływ Rodanu) lub wenetyjskie (undefinedntus w Picenum, śr.-wsch. Italia).
  • Nazwa Opawa (dopływ Odry) pochodzi prawdopodobnie od iliryjskiego *Apāvus, por. Aponus ‘źródło w kraju Wenetów’, Met-apa ‘Międzyrzecze, miejscowość w Etolii’.
  • Nazwa Noteć (staropolskie Noteś) ma odpowiednik Natiso, Natissa – nazwa małej rzeki w kraju Wenetów, wpadającej do Adriatyku; por. też Netisse, dziś Neetze, rzeka w kraju Połabian.
  • Nazwa Wierzyca (lewy dopływ dln. Wisły), pierw. Verissa (rok 1198) ma sufiks -issa, znany z nazw rzek wenetyjskich, oraz rdzeń ten sam co w Werona, miasto nad Adygą.
  • Nazwa Kalisia (Kalisz) może mieć etymologię słowiańską, ale też i iliryjską lub celtycką.
  • Nazwa Veneti ma italoceltycką etymologię: ‘należący do rodu’ (*wen-, ten sam rdzeń, który widać w bretońskim gwenn ‘rasa’, stir. fin ‘rodzina’, a dalej w łac. venus ‘miłość’) przy braku etymologii słowiańskiej.
  • Prusowie to kiedyś jeden z ludów bałtyjskich, później germańskich. Ich nazwa może się jednak wywodzić od nazwy Fryzów.
  • Nazwa romańskiej Francji wywodzi się od nazwy germańskich Franków.
  • Nazwa Bułgarzy oznaczała lud turkijski, potem słowiański.
  • Nazwy celtyckich Walijczyków (ang. Welsh), rumuńskich Wołochów i italskich Włochów wywodzą się od określenia jednego z plemion celtyckich (Wolków) zamieszkujących Galię Narbonensis (podbici w 121 p.n.e.); ani Walijczycy, ani Wołosi, ani Włosi nie mają z nimi żadnego związku.
  • Niemiecka nazwa Węgrów, Ungarn, wywodzi się od nazwy Hunów (bądź samych – tak twierdzi Moszyński wbrew Bańkowskiemu, por. chiń. Xiongnu < Hung Nu – bądź od jednego z ich plemion –Ongur, Onogur, którego nazwa ma turkijską etymologię: ‘dziesięć strzał’). Z tego samego źródłosłowu pochodzi i termin polski. Kimkolwiek byli Hunowie, nie wydaje się możliwe, aby mieli cokolwiek wspólnego z Węgrami – Madziarami.
Mała uwaga: Wojciech Jóźwiak pisze, że sami Słowianie nigdy siebie Wenetami nie nazywali. Nie jest to do końca prawdą. Połabianie mówili venst’ě – ‘po połabsku’.
Podsumowując: z tego, że Ptolemeusz lokował na ziemiach Prus (sic!) niejakich Wenetów oraz że Jordanes w VI wieku utożsamił Słowian z Wenetami nie wynika, że w czasach Ptolemeusza nazwa ta również musiała oznaczać Słowian i że Słowianie zamieszkiwali wówczas w dzisiejszej Polsce. Mało tego, wydaje się, że pierwotnie m.in. na terenie dzisiejszej Polski mieszkał lud italskich Wenetów, krewniaków tych znad Adriatyku. Jego pierwotna ojczyzna mogła leżeć nad Jeziorem Bodeńskim. Lud ten pozostawił po sobie szereg nazw geograficznych w Polsce płn, pokrewnych nazwom używanym nad Adriatykiem (Vi-aduas, Śrem, Drwęca, Noteć, Wierzyca, może Ina, Minia, Mroga, Osa, Odra – por. Mare Adriaticum). Nazwa tego ludu została później przez Niemców przeniesiona na Słowian (m.in. stąd Ventspils ‘miasto Słowian’ na Łotwie i fiń. Venäjä ‘Rosjanie’). Nazwę Wenetów przeniesiono także prawdopodobnie wcześniej na pewne plemiona celtyckie.
W każdym razie wczesne świadectwa o Wenetach niewiele pomagają w ustaleniu praojczyzny Słowian i dlatego przesłanki z nimi związane nie będą w ogóle brane pod uwagę.

Moje wnioski ostateczne brzmią:
  1. Słowianie są blisko spokrewnieni z Bałtami i zawsze mieszkali w ich sąsiedztwie.
  2. Ich ojczyzną są zapewne jakieś obszary Ukrainy, może Podnieprze, jak chce Godłowski.
  3. Tereny te były zamieszkiwane przez ich przodków aż od epoki wspólnoty indoeuropejskiej.
  4. Słowianie prowadzili gospodarkę mieszaną, rolniczo-hodowlano-rybacką, i prowadzili osiadły tryb życia.
  5. W jakimś okresie historii obszar ich zamieszkiwania mógł sąsiadować z celtyckim i mesapijskim – może przyczyną była wczesna ekspansja Słowian na zachód, aż do obszarów dzisiejszej Polski (w takim wypadku rację mieliby częściowo i autochtoniści), a może ekspansja Italoceltów na wschód; w każdym razie obszar między Wisłą a Dnieprem nie pozostawał bezludny.
  6. W etnogenezie Słowian uczestniczyły inne ludy, które zostały przez nich zasymilowane. Bardzo prawdopodobny jest tu udział irańskich Sarmatów, ale niewykluczony jest i udział italoceltyckich Wenetów.

Jak to się ma do analizy Wojciecha Jóźwiaka ?
  1. Moje rozumowanie poparte jest przez wszystkie słabe punkty hipotezy autochtonistycznej.
  2. Cudowne rozmnożenie Słowian w najwcześniejszym średniowieczu można wytłumaczyć korzystną dla nich koniunkturą rolniczo-hodowlaną (lepsze warunki klimatyczne itd.) oraz włączeniem w ich szeregi Sarmatów i Wenetów.
  3. Nieprawdą jest, że częściowo leśne, a częściowo lasostepowe i stepowe środowisko w ojczyźnie Słowian nie zapewniło im dostatecznej ilości pożywienia potrzebnego do eksplozji demograficznej. Słowianie byli ludem przynajmniej częściowo rolniczym i potrafili wykorzystać urodzajne czarnoziemy. Ponadto właśnie ta eksplozja nadwerężyła ich zdolności wyżywienia się i doprowadziła do ekspansji terytorialnej.
  4. Brak germańskiej przesuwki w rzecznych nazwach dorzecza Odry i Wisły częściowo jest nieprawdą (Tanew), częściowo wynika z identyczności formy z przesuwką i formy bez przesuwki w słowiańskim, częściowo wynika z faktu niezamieszkiwania Germanów na danym terenie akurat w okresie, gdy przesuwka działała.
  5. W dorzeczu Dniepru brak (?) nazw słowiańskich, bo mogły zachować się nazwy starsze, z czasów gdy słowiański bliższy był bałtyjskiego. Żaden to argument, skoro dalej na zachód też brakuje nazw słowiańskich.
  6. Wenetowie pierwotnie nie byli Słowianami, ale ich resztki ocalałe po różnych dziejowych zawieruchach (Celtowie, Scytowie, Germanowie) mogły zasymilować się ze Słowianami.
  7. Słowianie przed rokiem 100 n.e. żyli mniej więcej tam, gdzie i przez kilkaset następnych lat. A byli tam już od co najmniej dwóch tysięcy lat, choć ich słowiańskość wykształcała się w przeciągu dziejów. Właśnie brak migracji i kontaktów z coraz to innymi ludami zachowały ich język w stanie bardzo archaicznym w porównaniu z innymi językami indoeuropejskimi.
  8. Souobenoi Ptolemeusza to może Słowianie, ale może także lud, od którego zapożyczyli nazwę (asymilując go?).
  9. Argumentacja, że Słowianie musieli jeździć konno, bo liczyli tylko do czterech, jest śmieszna i nie uwzględnia pewnych prostych zasad rozwoju języka.
  10. Przeniesienie nazwy czegoś płynącego na płynące drewno nie oznacza, że ojczyzna Słowian była bezdrzewna.

POLEMIKA Z TEKSTEM PROF. W. MAŃCZAKA

Komentowany tekst, cytowany w kolorze brązowym, jest dostępny tutaj: Zachodnia praojczyzna Słowian. Mój komentarz jest czarny.
(…) Moim zdaniem, badania etnogenetyczne powinno się unaukowić poprzez:
a) rozróżnianie argumentów sprawdzalnych i niesprawdzalnych za pomocą statystyki (jeśli ktoś twierdzi, że język polski jest podobny bardziej do staropruskiego niż do litewskiego, a ktoś inny sądzi, że jest na odwrót, to licząc podobieństwa między tymi językami można rozstrzygnąć, który z tych poglądów jest prawdziwy, natomiast jeśli jeden badacz twierdzi, że nazwa Veneti oznacza u Tacyta w I wieku i u Jordanesa w VI wieku ten sam lud, a inny uczony temu przeczy, to można dać wiarę albo jednemu, albo drugiemu, ale za pomocą statystyki tej kwestii rozstrzygnąć się nie da);

Całkowicie się zgadzam. Wręcz podpisuję się obiema rękami. Rzecz jednak czasami leży we właściwejinterpretacji statystycznych danych.
b) opieranie się tylko na argumentach sprawdzalnych.
To „tylko” napawa mnie jednak pewnym niepokojem. Na przykład coraz więcej danych archeologicznych świadczy o tym, że w I połowie I tysiąclecia n.e. (1 – 500 n.e.) na obszarze dzisiejszej Polski nie było Słowian, byli za to Germanie (Goci, Herulowie i inni). Mimo iż właściwie stwierdzenia takie opierają się jedynie na przesłankach (nie są statystycznie sprawdzalne) byłoby ze szkodą dla nauki odrzucić je całkowicie. Jak w sądzie niektóre sprawy opierają się jedynie na poszlakach, tak samo w nauce bywają obszary, na których nie mamy „statystycznej pewności” i nigdy jej może nawet mieć nie będziemy. A więc konkludując: statystyka – tak, ale nie jako metoda jedyna i absolutna.
Za pomocą statystyki udało mi się ustalić, co następuje:
1) Wśród języków pokrewnych sąsiadujące z sobą są na ogół bardziej do siebie podobne niż niesąsiadujące z sobą, np. polszczyzna jest podobna bardziej do słowackiego niż do serbsko-chorwackiego.
2) Stosunki pokrewieństwa językowego wykazują zdumiewającą stabilność. Jest oczywiste, że ze względów geograficznych łacina używana w Dacji około roku 270 (gdy legiony rzymskie opuszczały Dację) nawiązywała bardziej do łaciny używanej w Italii niż do łaciny używanej w Galii czy Hiszpanii. Od ewakuacji wojsk rzymskich z Dacji minęło 1700 lat, w czasie których nie było kontaktów językowych między Dacją a Italią, a pomimo to dzisiejszy język rumuński nawiązuje do włoskiego bardziej niż do pozostałych języków romańskich
.
Ale dzisiejszy francuski czy hiszpański nawiązują bardziej do łaciny niż rumuński! Niegdysiejsze podobieństwo nie przekłada się zatem wcale na stosunki teraźniejsze i nic w tym dziwnego, bo przecież rumuński podlegał procesom „odłacinniania” w znacznie większym stopniu niż francuski czy hiszpański. Analizując podobieństwo tekstów tego typu fakty również należy zatem uwzględnić.
3) Języki germańskie są podobne bardziej do słowiańskich niż do bałtyckich, z czego wniosek, że w epoce przedhistorycznej Słowianie musieli przebywać – podobnie jak w okresie historycznym – między Germanami a Bałtami.
Podobny pogląd, spotykany i w innych wypowiedziach (np. prof. Bańkowskiego), nie jest niestety uzasadniony przykładami. To znaczy, profesor Mańczak opiera się na analizie statystycznej podobieństwa tekstów. Obawiam się jednak, że wysuwanie z tego faktu wniosku, że w epoce przedhistorycznej Słowianie musieli przebywać między Germanami a Bałtami, jest nie do końca uzasadnione. Chodzi bowiem o to, że nie dysponujemy tekstami germańskimi, słowiańskimi i bałtyckimi z tamtego okresu. A analiza tekstów współczesnych może prowadzić do niekoniecznie poprawnych wniosków. Słownik np. polski (ale i nie tylko polski) jest pełen germanizmów, nawet tak pospolite wyrazy jak chleb czy mleko są (w każdym razie według mnie, ale nie jestem w swym osądzie osamotniony) zapożyczeniami z języków germańskich. Z pewnością rzutuje to również na podobieństwo tekstów.
4) Język polski jest podobny bardziej do staropruskiego niż do litewskiego, z czego wniosek, że Słowianie pierwotnie mieszkali bliżej siedzib dawnych Prusów niż Litwy.
Jeśli przyjąć, że nasi językowi przodkowie przybyli na obecnie przez nas zamieszkiwane tereny około roku 500 n.e., Prusowie mieli jakieś 700 – 800 lat, aby ich język stał się bardziej podobny do polskiego niż litewski. Obszary językowe polski i litewski nie sąsiadowały bowiem pierwotnie ze sobą (były oddzielone przez Prusów, Jaćwingów i Rusinów – późniejszych Białorusinów) podczas gdy polski i pruski sąsiadowały.
Nie wiem czy ktoś prowadził takie badania, ale „na oko” oceniam, że między tekstami arabskimi a perskimi znajdziemy więcej zbieżności niż między arabskimi a hindi. Z tego faktu wcale jednak nie wynika, że perski jest bliżej spokrewniony z arabskim niż hindi z arabskim. Nie wynika z tego również, że Persowie i Arabowie sąsiadowali ze sobą od zamierzchłej prehistorii. Wiadomo bowiem, że o ile Arabowie są względnymi autochtonami na Półwyspie Arabskim, o tyle zasiedlili Mezopotamię wypierając lub asymilując ludy wcześniejsze, a także Persowie przybyli do Iranu dopiero w pewnej epoce (wypierając tudzież asymilując Elamitów i inne ludy). A więc sąsiedztwo arabsko-perskie trwa długo, ale nie wiecznie. Mimo to zostawiło ślady w języku. Tak samo mogło być z Polakami i Prusami. A skoro mogło, nie możnaużywać podobieństwa tekstów polskich i pruskich jako ostatecznego dowodu zamieszkiwania Słowian na terenie „Odrowiśla” u schyłku starożytności i we wczesnym średniowieczu.
5) Język polski jest podobny bardziej do niemieckiego niż do osetyńskiego, najbliżej Polski używanego języka irańskiego (Osetowie są potomkami dawnych Sarmatów). Odległość między Hamburgiem a Kijowem jest niemal równa odległości między Kijowem a Władykaukazem, stolicą leżącej głównie na północnych zboczach Kaukazu republiki osetyńskiej, z czego wniosek, że praojczyzna Słowian nie mogła leżeć nad Dnieprem, bo gdyby tam była położona, to liczba leksykalnych zbieżności polsko-osetyńskich byłaby mniej więcej równa liczbie słownikowych zgodności polsko-niemieckich. Ponieważ prof. Sławski (2000, s. 333) czyni aluzję do „tak mało znanego osetyńskiego”, warto wspomnieć o tym, że w latach 1958 – 1989 ukazał się w Moskwie 4-tomowy słownik etymologiczny języka osetyńskiego Abajewa, który liczy bez mała 2000 stron formatu B 5 wydłużonego.
Znów wydaje mi się, że wniosek ten jest zbyt pochopny. Sądzę, że Słowianie nie tylko mogli sąsiadować z Sarmatami w przeszłości, ale nawet plemiona sarmackie mogły wziąć udział w etnogenezie Słowian. Tyle tylko, że od jakichś 1500 lat nie istnieje językowe sąsiedztwo słowiańsko-sarmackie (czy raczej polsko-osetyńskie), za to istnieje polsko-niemieckie. Wystarczająco długo, aby wpłynąć nawet na tak konserwatywną warstwę języka jak teksty (ten konserwatyzm słusznie podkreśla prof. Mańczak).
Nie od rzeczy w tym kontekście byłoby też chyba zwrócenie uwagi na fakt, że także w hipotezie autochtonicznej pochodzenia Słowian (uznającą „odwieczność” istnienia słowiańskiego etnosu na ziemiach Polski) nie wyklucza się wielowiekowego sąsiedztwa słowiańsko-irańskiego (a więc np. słowiańsko-sarmackiego). Jeśli bowiem Prasłowianie mieszkali między Odrą a Wisłą, kto mieszkał dalej na wschód? Właśnie Sarmaci! I powinno pozostawić to ślad w języku Słowian, a według prof. Mańczaka nie zostawiło. Według zaś mnie nie zostawiło dlatego, bo zatarł je czas.
6) Słownictwo włoskie nawiązuje bardziej do polskiego niż do litewskiego, z czego wynika, że w epoce przedhistorycznej – podobnie jak w okresie historycznym – Słowianie mieszkali bliżej Italii niż Bałtowie.
Uwaga jak wyżej. W epoce historycznej – zgoda. W epoce przedhistorycznej – moim zdaniem nie ma żadnych podstaw. Pewne badania czy spostrzeżenia sugerują istnienie „italskiej” warstwy słownictwa w słowiańskim. Być może odpowiedzialny za to jest język wenetyjski, potwierdzony z okolic Wenecji i domniemany w okolicach Zatoki Gdańskiej (zaświadczona jest przynajmniej nazwa Veneti, niektóre nazwy miejscowe mogą mieć wenetyjskie pochodzenie). Słowianie nasuwając się na tereny zamieszkałe przez Wenetów (a wcześniej sąsiadując z tymi terenami) mogli wzbogacić swój język o ową wzmiankowaną italską warstwę słownictwa. Mogło to zostawić ślad w postaci większego podobieństwa tekstów włoskich do polskich niż do litewskich. Do tego warto dołożyć różnego wieku latynizmy w polskim, których obecność związana jest z panującym od wieków w naszym kraju rzymskim obrządkiem chrześcijaństwa czy rozwojem nauki w czasach nowożytnych.
7) Języki germańskie są podobne bardziej do słowiańskich niż do romańskich. Jeśli zaś wziąć pod uwagę, że z Hamburga do Rzymu jest w linii powietrznej 1300 km, do Poznania 500, a do Kijowa bez mała 1500, to leksykalne zgodności germańsko-słowiańskie liczniejsze od germańsko-romańskich też przemawiają za zachodnią praojczyzną Słowian.
Moim zdaniem rozstrzyga tu owo 500 km między Poznaniem a Berlinem wobec 1300 km między Berlinem a Rzymem. Na przestrzeni 1500 lat taka różnica okazała się dostateczna.
8) Język irlandzki nawiązuje bardziej do polskiego niż do litewskiego, z czego wniosek, że w epoce przedhistorycznej – podobnie jak w okresie historycznym – Celtowie mieszkali bliżej Słowian niż Bałtów.
Oczywiście aktualny jest nadal argument wielokrotnie już przedstawiany – stosunków historycznych nie powinno się automatycznie przenosić do prehistorii. Skądinąd wiadomo także, że Celtowie dotarli w swojej ekspansji do Karpat, a nawet je przekroczyli. Znaleziono pozostałości po Celtach nawet i za łukiem Karpat, na Ukrainie. Obojętnie czy przyjmiemy za słowiańską praojczyznę tereny dzisiejszej Polski czy okolice Kijowa, w epoce prahistorycznej istniało więc sąsiedztwo słowiańsko-celtyckie i ich językowe zbieżności nie dostarczają argumentu za żadną z dwóch dyskutowanych lokalizacji. Natomiast sąsiedztwo celtycko-bałtyjskie jest raczej wątpliwe.
9) Przeprowadzone przeze mnie badania nad językami romańskimi wykazały, że z grubsza biorąc, zachodzi związek między liczbą podobieństw leksykalnych, jakie dany język wykazuje w stosunku do pozostałych języków romańskich, a chronologią podbojów rzymskich, co się tłumaczy tym, że im wcześniej jakaś prowincja została podbita przez Rzymian, tym gruntowniej została zromanizowana:
Język
Początek podboju
Włoski 7498 Italia 396 r. przed Chr.
Portugalski 7159 Hiszpania 226 r. przed Chr.
Hiszpański 7114 Hiszpania 226 r. przed Chr.
Kataloński 6985 Hiszpania 226 r. przed Chr.
Francuski 6851 Galia (125) 58 r. przed Chr.
Prowansalski 6560 Galia (125) 58 r. przed Chr.
Romanche 6318 Recja 15 r. przed Chr.
Sardyński 5333 Sardynia 237 r. przed Chr.
Rumuński 3564 Dacja 101 r. po Chr
Włoski, który powstał w kolebce ludów romańskich, wykazuje najwięcej zbieżności słownikowych z pozostałymi językami romańskimi. Z obliczeń przeprowadzonych nad językami słowiańskimi wynikło, że do pozostałych języków słowiańskich najwięcej podobieństw leksykalnych wykazuje polszczyzna.
Rodzi się jednak pewien dręczący mnie problem, którego prof. Mańczak zdaje się nie dostrzegać. Analizuje on bowiem jeden przykład, mianowicie przykład ekspansji kultury Rzymu, i na tej podstawie formułuje pewnik, że dziś badane podobieństwo tekstów odzwierciedla rozmieszczenie geograficzne języków w przeszłości. Jeśli przyjmiemy statystykę jako podstawę nauki, czego domaga się Profesor, formułowanie stanowczych tez w oparciu o fakty jednostkowe jest chyba zbyt daleko posuniętym żądaniem. Statystyka zaczyna się bowiem, gdy liczba badanych obiektów przekracza sto, a w każdym razie nie mniej niż 30.
Można zatem przypuścić, że widoczna korelacja pomiędzy podobieństwem języków romańskich a chronologią rzymskich podbojów jest po prostu efektem przypadku, albo wynika z ich położenia geograficznego. To znaczy wcale nie muszę sądzić, że tak istotnie jest, ale opierając naukę na statystyce takiego twierdzenia odrzucić nie można. Zwłaszcza, że np. podobieństwo sardyńskiego do włoskiego jest stosunkowo małe mimo iż Sardynia leży blisko Rzymu i została stosunkowo wcześnie podbita. Ciekawi też duże podobieństwo łaciny do portugalskiego, większe niż do hiszpańskiego czy katalońskiego. Z drugiej strony język dość odległej Rumunii zachował niewiele podobieństw do łaciny, znacznie mniej niż np. retycki (właściwie retoromański), mimo iż Dacja została podbita niewiele później niż Recja (w porównaniu np. z Hiszpanią).
Moim zdaniem obserwowane zbieżności między językami romańskimi należy tłumaczyć w inny sposób niż Profesor, a przede wszystkim nie tylko jednym czynnikiem: im wcześniej prowincja podbita, tym bardziej język podobny. Regułę tę zastąpiłbym zespołem reguł następujących:
  1. im dłuższy wpływ łaciny, tym język bardziej do niej podobny,
  2. im silniejszy wpływ łaciny, tym język bardziej do niej podobny,
  3. im słabsze oddziaływanie innych języków, tym język zachował więcej podobieństw do łaciny.
Punkt pierwszy tłumaczy m.in. stosunkowo niskie podobieństwo rumuńskiego do pozostałych języków romańskich. Punkt ten wydaje się z pozoru identyczny jak teza prof. Mańczaka o korelacji między podobieństwem a chronologią podbojów. Tak jednak nie jest. Dacja nie tylko że została podbita później niż Galia, ale nadto wpływ łaciny na francuski nie ustał wcale wraz z upadkiem imperium rzymskiego, podczas gdy wpływ na rumuński był przez wieki znikomy. Nieustający przez wieki wpływ łaciny był najsilniejszy na włoski (poczucie bezpośredniej kontynuacji antycznej kultury przez Włochów, sam język też zmieniał się najwolniej, co widać choćby w dzisiejszej jego gramatyce z pozostałościami wielu niezmienionych cech odziedziczonych z łaciny), dlatego też rumuński wykazuje największe podobieństwa właśnie do włoskiego. Inne języki romańskie poszły niejako w odrębnym kierunku, co oddaliło je od rumuńskiego bardziej niż odległość geograficzna.
Punkt drugi wyjaśnia „osobliwość sardyńską”. Sardynia nie leżała w orbicie najsilniejszych wpływów rzymskich, a jej mieszkańcy dłużej niż gdzie indziej opierali się procesom romanizacji. Pomimo więc względnej bliskości i długotrwałości wpływ łaciny okazał się mniejszy od spodziewanego.
Punktem trzecim można chyba wyjaśnić parę innych nieregularności. Np. silny wpływ słowiański przyczynił się, obok ustania oddziaływania łaciny, na odrębność rumuńskiego. Dzięki skrajnemu położeniu portugalski mógł zachować więcej archaizmów niż hiszpański czy zwłaszcza francuski – Portugalia bowiem graniczy już tylko z oceanem i dzięki temu jest słabiej narażona na wpływ obcych kultur, które przelewały się przez Hiszpanię (Celtowie, Germanie, Arabowie, sąsiadujący Baskowie) czy Francję (Celtowie, germańscy Frankowie). Otoczony (niemal) ze wszystkich stron przez dialekty romańskie toskański, podstawa współczesnego włoskiego, zachował najwięcej podobieństw do łaciny. Ze wszystkich języków romańskich właśnie włoski podlegał bowiem najsłabszym wpływom zewnętrznym. Fakt, że Włosi zamieszkują te same tereny co pierwotnie Rzymianie, ma wobec tego chyba mniejsze znaczenie.
10) Z obliczeń przeprowadzonych na językach słowiańskich w celu rekonstrukcji przedhistorycznych migracji Słowian wynikło, że języki zachodniosłowiańskie średnio wykazują więcej podobieństw leksykalnych do pozostałych języków niż języki wschodniosłowiańskie, a te z kolei więcej niż południowosłowiańskie, z czego wniosek, iż ekspansja Słowian na wschód poprzedziła migrację na południe. Dane te stanowią zarazem dodatkowy argument przemawiający za zachodnią praojczyzną Słowian.
Fakt ten można jednak zinterpretować inaczej. Języki południowosłowiańskie zmieniły się najsilniej, bo ich nosiciele byli przez wieki narażeni na najsilniejsze oddziaływania obcych kultur i języków (łacina, greka, protobułgarski, turecki). Wschodniosłowiańskie zmieniły się słabiej, bo tu procesy oddziaływania obcych kultur były słabsze. Najbardziej archaicznym językiem okazał się polski, ale też i na obszarze zamieszkiwanym przez Polaków wpływ obcych kultur okazał się najsłabszy.
Wypada zwłaszcza podkreślić, iż historia notuje cały szereg ludów przewalających się w dawnych wiekach przez tereny wschodniej słowiańszczyzny. Nie wspominając już irańskich plemion Kimerów i Scytów, a po nich Sarmatów, podkreślę wypady Wikingów – Rusów (od których wywodzi się historyczna dynastia Rurykiewiczów i nazwa Rusi), a także ciągłe najazdy i sąsiedztwo turkijskie (Chazarowie, Bułgarzy wołżańsko-kamscy, Uzowie, Pieczyngowie, Połowcy, Tatarzy), w tym wielowiekową zależność wielkich obszarów Rusi od Tatarów. Kultura ludów turkijskich miała dostatecznie dużo czasu, aby spowodować obserwowaną odrębność języków wschodniosłowiańskich. Słownik rosyjski roi się od turkijskich zapożyczeń, turkijskim wpływem można objaśnić pewne osobliwości gramatyczne (jak częściowa eliminacja czasowników być i mieć) i z pewnością w jakimś stopniu przekłada się to na podobieństwo tekstów.
W odróżnieniu od języków wschodniosłowiańskich, polski nie podlegał aż tak silnym i długotrwałym wpływom zewnętrznym. Na rozwój literackiego polskiego najsilniejszy wpływ miały czeski i ukraiński – tak się składa, że oba to języki słowiańskie, i być może to właśnie jest przyczyną „centralnej” pozycji polszczyzny w obrębie innych języków słowiańskich. Wysnuwanie zaś z faktów językowych wniosku, że Polacy zamieszkują ziemie „odwiecznie” słowiańskie, jest po prostu nieuzasadnione i zbyt daleko idące.
Zauważę jeszcze raz, że postulowana przez prof. Mańczaka korelacja do pewnego stopnia potwierdzona danymi z języków romańskich (a więc tylko jednym przykładem, w oparciu o który niebezpiecznie jest budować uogólnienia) może być w dużej mierze dziełem przypadku, a przede wszystkim szczególnych uwarunkowań historycznych. Łacina odgrywała olbrzymią rolę wskutek istnienia imperium rzymskiego przez szereg stuleci. Obszary, na których dziś mówi się językami romańskimi, to niektóre z terenów podbitych przez Rzymian, na których ich kultura zwyciężyła istniejące wcześniej kultury lokalne, a orężem w tej walce były jej wyższość i uwarunkowania polityczne i gospodarcze. Tymczasem ani rzekomo prasłowiańskie tereny nad Odrą i Wisłą ani też tereny nad Dnieprem nie były nigdy centrum imperium, które narzucałoby swoją wyższą kulturę podbitym ludom. Doprawdy trudno o jakiekolwiek analogie między ekspansją języków romańskich a ekspansją Słowian. Nawet więc jeśli dzisiejsze fakty językowe są do jakiegoś stopnia odbiciem chronologii rzymskich podbojów, trudno oczekiwać, aby fakty słowiańskie świadczyły o chronologii imperialnych podbojów naszych przodków – bo takich po prostu nie było. Na obecną postać języków słowiańskich mogły zatem wpłynąć zupełnie inne czynniki niż na obecną postać języków romańskich. Ujmę to tak: języki romańskie rozwijały się przy ekspansji z nieruchomego centrum. W rozwoju języków słowiańskich centrum zaś mogło się przemieścić (na przykład znad Dniepru nad Wisłę), co należy rozumieć tak, że język polski po prostu zmienił się najmniej, bo był poddany najsłabszym wpływom zewnętrznym (niesłowiańskim).
O ile znamy przykład ekspansji języków wychodzącej z nieruchomego centrum (języki romańskie) i możemy obserwować dziś takie a nie inne zróżnicowanie pochodzących od łaciny języków, o tyle nie znamy szczegółowo przypadku, gdy ekspansja łączyła się na pewno z brakiem takiego nieruchomego centrum o znanej lokalizacji. Chociaż… Ciekawe, jakie wyniki dałaby analiza podobieństw tekstów języków turkijskich metodą prof. Mańczaka. Gdyby pozwalała ona faktycznie na wnioskowanie o pierwotnym zasięgu geograficznym języków, powinna ona wskazać Ałtaj jako jądro grupy, gdyby zaś decydujące okazały się wpływy zewnętrzne, „wyliczonym” centrum mógłby być np. Uzbekistan. Ale nikt dotąd takich badań nie przeprowadził… Jeśli zdobyłbym skądś paralelne i dostatecznie długie teksty w kilku językach turkijskich, chętnie podjąłbym się takiej analizy.
Biorąc pod uwagę wszystkie te ustalenia, nie sposób zlokalizować praojczyzny Słowian gdzie indziej niż w dorzeczu Odry i Wisły.
Nie ustalenia, a założenia, oparte o analizę jednego jedynego przypadku, w dodatku bardzo szczególnego, bo związanego z istnieniem potężnego i rozległego imperium. W historii Słowian trudno o jakiekolwiek analogie.
Teza to bynajmniej nie nowa, natomiast nowa jest argumentacja, która się różni od wszystkich dotychczasowych tym, iż jest oparta wyłącznie na danych statystycznych, a tym samym ma tę istotną zaletą, że jest całkowicie sprawdzalna. Większość omówionych tu danych statystycznych znaleźć można w mojej książce z roku 1992.
Gdyby – jak chciał Godłowski (1986, s. 45) – praojczyzna Słowian leżała w górnym i może także częściowo w środkowym dorzeczu Dniepru, to oczywiście przedstawione przeze mnie dane statystyczne musiałyby wyglądać inaczej.
Niekoniecznie, jeśli założyć, że dorzecze Dniepru było później poddane silniejszym obcym wpływom niż np. dorzecze Wisły. Nawet analiza podobieństwa języków romańskich uprawnia do wprowadzenia w tym miejscu takiej właśnie uwagi.
Języki germańskie nie mogłyby być podobne bardziej do słowiańskich niż do bałtyckich, ale – na odwrót – musiałyby nawiązywać bardziej do bałtyckich niż do słowiańskich.
Wątpliwe z uwagi na późniejsze wielowiekowe oddziaływanie, a także na domniemany brak dłuższego sąsiedztwa germańsko-bałtyckiego w prahistorii. Obszar między Bałtami a Germanami mogli zajmować niekoniecznie Słowianie, ale np. italscy Wenetowie, o których piszą źródła historyczne, a którzy niekoniecznie musieli być tożsami ze Słowianami – tak samo jak XIX-wieczne germańskie Prusy nie były tożsame z wcześniejszymi Prusami bałtyckimi, jak anglojęzyczni Szkoci z Lowlands nie są tożsami z celtyckimi Szkotami z Highlands, jak romańscy Francuzi nie są tożsami z germańskimi Frankami, jak celtyccy Walijczycy (ang. Welsh) nie są tożsami z romańskimi Włochami ani Wołochami (Rumunami), a nawet nie z celtyckimi Wolkami, jak współcześni Tatarzy nie są tożsami z mongolskimi Tatarami, którzy najechali Polskę w XIII wieku, ani z tzw. Tatarami krymskimi wysiedlonymi przez Stalina do Uzbekistanu, a zwłaszcza jak dzisiejsi słowiańscy Bułgarzy nie są tożsami z turkojęzycznymi Bułgarami, którzy pod wodzą chana Asparucha dokonali podboju pewnych obszarów słowiańszczyzny w VII wieku.
Język polski nie mógłby być podobny bardziej do staropruskiego niż do litewskiego, ale – na odwrót – musiałby wykazywać więcej zbieżności z litewskim niż ze staropruskim.
Nieprawda, przez wystarczająco długi czas rozwijał się w sąsiedztwie pruskiego, a oddzielony od litewskiego.
Język irlandzki nie mógłby być podobny bardziej do polskiego niż do litewskiego, ale – na odwrót – musiałby iść w parze częściej z litewskim niż z polskim.
Ponieważ niektórzy zwolennicy koncepcji Godłowskiego twierdzą, że Słowianie, którzy od końca V wieku po Chr. mieli przenikać w dorzecze Wisły i Odry, osiedlali się wśród ludności germańskiej, należy zwrócić uwagę na to, iż w języku pragermańskim zaszło zjawisko zwane germańską przesuwką spółgłoskową, które polegało między innymi na tym, że d w językach słowiańskich przetrwało bez zmian, natomiast w pragermańskim zmieniło się w t (por. pol. dwa, ale ang. two, pol. woda, ale ang. water). Głoska t w językach słowiańskich nie uległa zmianie, natomiast w pragermańskim przeszła w th (por. pol. trzy, ale ang. three, pol. ten, ale ang. the). W językach słowiańskich p się zachowało, natomiast w pragermańskim zmieniło się w f (por. pol. pięć, ale ang. five, pol. pierwszy, ale ang. first). Germańską przesuwką spółgłoskową tłumaczy się też, że polskiemu k odpowiada w angielskim h, por. pol. kto, ale ang. who, pol. kamień, ale ang. hammer (germańska nazwa młota sięga epoki kamiennej, gdy młoty wyrabiano z kamienia), i tak dalej. Poza tym w pragermańskim zaszło zjawisko określane tak zwaną regułą Vernera, to znaczy, że spółgłoski szczelinowe w pewnych warunkach ulegały udźwięcznieniu, np. odpowiednikiem pol. bosy jest ang. bare, w którym r powstało z wcześniejszego *z. Tak więc gdyby było prawdą, że Słowianie, którzy się mieli osiedlać w dorzeczu Wisły i Odry poczynając od schyłku V wieku, poznawali nazwy rzek polskich z ust Germanów, to nazwy polskich rzek musiałyby brzmieć inaczej, niż brzmią, a mianowicie musiałyby wykazywać ślady germańskiej przesuwki spółgłoskowej oraz działania reguły Vernera, a tymczasem śladów takich zupełnie brak.
Niestety, nie mamy tu do czynienia z rzetelnym argumentem, a z uogólnieniem przeprowadzonym bez dogłębnej analizy faktów. Po pierwsze nazwy rzek mogły zostać przejęte od Wenetów, a nie od Germanów, a w ich języku nie było żadnej przesuwki. Po drugie nawet jeśli nazwy te zostały przejęte od Germanów, oni sami mogli się z nimi zapoznać już po zakończeniu procesu przesuwki, gdyż w czasach przesuwki jeszcze ich tu nie było. Po trzecie Słowianie nie mieli w swoim języku nigdy dźwięku th (þ), i gdyby przejęli „przesuniętą” nazwę zawierającą þ zamiast t, zapewne wprowadziliby z powrotem tzamiast germańskiego þ jako najbliższy dźwięk własnego języka. Podobnie zamiast f mogli użyć pwracając niejako do stanu z prajęzyka.
W prajęzyku obok *b, *d, *g były również przydechowe *bh, *dh i *gh, które rozwinęły się w b, d, g tak w słowiańskim jak i w germańskim, bez jakiejkolwiek różnicy. Gdyby więc nazwy rzek zawierające *bh, *dh, *gh zostały przejęte od Germanów, nie moglibyśmy tego w żaden sposób poznać. Na koniec warto podkreślić że stosunkowo mało starych nazw rzek ma ustaloną pewną jakąkolwiek – słowiańską, germańską czy jeszcze jakąś inną – etymologię, a nadto istnieje nazwa, która bywa uważana za przejętą od Germanów i zawierająca przesuwkę, a mianowicie Tanew z germ. *Tanō – nazwa ta miała pierwotnie brzmieć *Danā i miała być pokrewna innym nazwom rzecznym, jak Dunaj, Don, a może i Dniestr, Dniepr, zawierającym irański rdzeń *dan- oznaczający wodę płynącą. Teza o nieobecności nazw rzecznych z przesuwką jest zatem bardzo słaba.
Inni zwolennicy koncepcji Godłowskiego utrzymują, że zanim się Słowianie pojawili w dorzeczu Odry i Wisły, Germanie to terytorium opuścili (tak twierdzi np. Wróblewski 1999). Innymi słowy, Słowianie mieli wejść do bezludnego kraju. Jest to też nieprawdopodobne, gdyż nazwy rzek polskich rozpadają się na dwie kategorie: 1) nazwy zrozumiałe dla Polaka, takie jak Kamienna, Bystrzyca czy Prądnik, które są stosunkowo świeżej daty, oraz 2) nazwy dla Polaka niezrozumiałe, takie jak Wisła, Odra, Raba, Soła, Nysa, Nida, Bug, Drwęca, Gwda, Skrwa itd, które powstały w zamierzchłej przeszłości, na setki czy nawet tysiące lat przed V wieku po Chr. Tymczasem w V wieku nie było jeszcze atlasów geograficznych, nie mówiąc już o tym, że ówcześni Słowianie byli analfabetami. W tym stanie rzeczy nasuwa się pytanie, w jaki sposób Słowianie, którzy się mieli pojawić w bezludnej krainie, poznali nazwy rzek używane w dorzeczu Odry i Wisły przed ich przybyciem.
Warto może zauważyć, że skoro Wisła, Odra, Raba itd. są dla Polaka niezrozumiałe, jest dość mało prawdopodobne, że nazw tych Słowianie nie przejęli od wcześniej mieszkającego tu ludu. Niekoniecznie były to plemiona germańskie – część z tych nazw ma etymologię wenetyjską, mesapijską lub tracką. W każdym razie trudno upierać się, że Słowianie są odwiecznymi mieszkańcami terenów nad Wisłą, Odrą, Rabą itd. – gdyby tak było, nazwy te byłyby słowiańskie, a nie są.
Aby móc zaakceptować tezę Godłowskiego, że się Słowianie pojawili w dorzeczu Odry i Wisły dopiero w V wieku po Chr, trzeba by przyjąć, iż wśród owych niepiśmiennych Słowian był geniusz, który na 1400 lat przed XIX-wiecznymi uczonymi odkrył germańską przesuwkę spółgłoskową oraz zjawisko, którego dotyczy reguła Vernera, i, mało tego, zdołał nakłonić swych rodaków, żeby z przejętych z ust Germanów nazw rzek polskich wyrugowali wszelkie naleciałości germańskie. Albo też trzeba by przypuścić, że wśród Słowian osiedlających się w bezludnym kraju znalazł się genialny jasnowidz, który odgadł nazwy wielu rzek polskich, jakie powstały przed V wieku, i, mało tego, potrafił przekonać swych ziomków, żeby tych właśnie nazw używali. Ale czy to jest możliwe? Niestety, na to równie zasadnicze jak kłopotliwe pytanie żaden spośród tak licznych dziś zwolenników Godłowskiego nie zechciał odpowiedzieć. Osobiście sądzę, że ani jedno, ani drugie możliwe nie jest, i dlatego koncepcję Godłowskiego uważam za błędną.
W całym tym fragmencie dominuje retoryka, mało zaś logiki i faktów.
Tak wyglądał mój referat wygłoszony na zebraniu „okrągłego stołu”. W międzyczasie ukazał się jednak wybór pism Godłowskiego (2000), o którym wspominałem w słowie wstępnym. Trudno nie odnieść się do choćby paru wypowiedzi w nim zawartych.
Zdaniem Godłowskiego (2000, s. 221):
„…bardzo istotnym dowodem na wschodnią lokalizację siedzib prasłowiańskich są nazwy drzew. Własne prasłowiańskie nazwy noszą drzewa znane na terenach naddnieprzańskich; natomiast cały szereg gatunków występujących w dorzeczu Wisły i Dniestru, lecz nie potwierdzonych w dorzeczu Dniepru, posiada nazwy, które zostały zapożyczone z języków germańskich lub innych. Ten argument… Rostafińskiego…, rozbudowany przez… Moszyńskiego…, częstokroć nie jest doceniany…, mimo że… nic nie stracił ze swej siły przekonywania”.
By wykazać kruchość tego argumentu, wystarczy zestawić łacińskie nazwy tych drzew z francuskimi:
Buk fagus hêtre (germ.)
Cis taxus if (celt.)
Jawor acer platane (gr.)
Modrzew larix mélèze (celt. lub przedindoeur.)
Świerk picea sapin (celt.)
Zatem Francuzi nazywają buk, cis, jawor, modrzew i świerk nazwami niełacińskiego pochodzenia, choć Rzymianie, którzy 2000 lat temu podbili Galię, drzewa te znali. W tym stanie rzeczy, przyjmując nawet za Moszyńskim, że wszystkie wymienione słowiańskie nazwy drzew są niesłowiańskiego pochodzenia, nie można na tej podstawie wnioskować, że drzewa te w praojczyźnie Słowian nie rosły.
Można natomiast wnioskować, że nazwy, które mają etymologię słowiańską (a do nich należą te o zasięgu wschodnim), oznaczają drzewa, które rosły w praojczyźnie Słowian. Ponadto przykład francuski jest o tyle szczególny, że język ten powstał z nawarstwienia się romańskiego na galijski, na co z kolei silnie oddziałał frankoński. W rozwoju języków słowiańskich nie obserwujemy równie silnych oddziaływań i nawarstwień.
Komentarz do etymologii francuskich nazw drzew: hêtre z frankońskiego hêster, zapisane w wieku XIII w tekście łac. jako hestrum, zastąpiło wcześniejsze rodzime fou < fagus; if wywodzi się z galijskiego ivos;platane z greki za pośrednictwem łaciny średniowiecznej; mélèze, wcześniej także melze, zawiera przedindoeuropejską nazwę góry, mal lub mel; sapin nie jest słowem celtyckim, lecz pochodzi od płac.sappīnus < *sappo-pīnus, gdzie sappo- ma istotnie pochodzenie celtyckie, natomiast drugi człon jest łacińską nazwą sosny; w starofrancuskim używano także czysto celtyckiego terminu sap.
Podobnie się zdarza zresztą nie tylko z nazwami drzew, ale i z innymi zapożyczeniami. Na przykład polska nazwa tańca jest niemieckiego pochodzenia, ale z tego bynajmniej nie wynika, jakoby nasi przodkowie nauczyli się tańczyć dopiero od Niemców. Tańczyć umieli i wcześniej, ale tańczenie pierwotnie nazywali pląsaniem.
Po łacinie pokój się nazywa pax, a wojna bellum. Słowo pax przetrwało we wszystkich językach romańskich, por. fr. paix, wł. pace itd, natomiast wyraz bellum nie zachował się w żadnym języku romańskim: Rumuni wojnę nazywają război, a więc wyrazem słowiańskiego pochodzenia, natomiast pozostałe ludy romańskie używają wyrazu pochodzenia germańskiego typu fr. guerre, wł. guerra itp. Ale czyż z tego wynika, że Rzymianie byli narodem pacyfistów? Wprost przeciwnie, wiadomo, że Rzymianie byli jednym z najbardziej wojowniczych ludów starożytności.
Zgadzam się całkowicie z prof. Mańczakiem, że argument wysunięty z braku czegoś nie jest właściwie żadnym argumentem. Właśnie dlatego uważam, że rzekomy czy też rzeczywisty brak nazw rzecznych zawierających germańską przesuwkę o niczym nie świadczy. Można natomiast wyciągać wnioski z obecności czegoś. Obecność w językach słowiańskich tylko im właściwych nazw drzew odnoszących się do gatunków rosnących na Ukrainie upoważnia właśnie do pewnych stwierdzeń.
Za wschodnią ojczyzną Słowian świadczyć by mogły i inne pozytywne fakty językowe. Na przykład rodzina wyrazów bóg, bogaty, ubogi, zboże urobiona od terminu obecnego w językach irańskich (ale nie np. w germańskich). Jestem również w trakcie opracowywania zbieżności słowiańsko-turkijskich, z których przynajmniej część wydaje się starsza od czasów Tatarów, Bułgarów czy Pieczyngów. To są akurat fakty pozytywne, trudne do wytłumaczenia na gruncie hipotezy autochtonicznej.
Na stronie 357 Godłowski twierdzi, że na pierwszym etapie wielkiej ekspansji Słowian dochodzi do „ostatecznej krystalizacji etnosu słowiańskiego” między Karpatami a Prypecią i Dnieprem, „a następnie do jego rozprzestrzenienia się na południu po dolny Dunaj”, a na stronie 281 dodaje, że w VI wieku Słowianie rozwijają swoją ekspansję „nad dolnym Dunajem, co jest zrozumiałe, jeśli przyjmiemy, że punkt wyjścia tej ekspansji znajdował się na terenie Ukrainy, ale nie Polski”. Badania nad przedhistorycznymi migracjami Słowian doprowadziły mnie do wniosku, że południowa Słowiańszczyzna powstała dzięki ekspansji jedynie ludności zachodniosłowiańskiej, a migracja wywodząca się z zachodniej Słowiańszczyzny odbywała się najpierw w kierunku obszaru serbsko-chorwackiego, a tam się rozwidliła w kierunku obszaru słoweńskiego oraz obszaru bułgarskiego. Forma zapożyczeń słowiańskich w grece i rumuńskim wskazuje na to, że się Słowianie pojawili w Grecji wcześniej niż w Rumunii. Oto jeden z dowodów na to. Głoski r i l nazywane są płynnymi, a słowa polskie gród i mleko wywodzą się od form prasłowiańskich *gordъ wzgl. *melko. Tak więc w polszczyźnie zaszło zjawisko zwane metatezą (inaczej przestawką) płynnych: w prasłowiańskim r i l znajdowały się po samogłoskach, a w polskim znalazły się przed samogłoskami. Otóż na uwagę zasługuje, że zapożyczenia słowiańskie w grece charakteryzują się brakiem metatezy płynnych, por. nazwę miejscowości Gardiki, która jest odpowiednikiem polskiej nazwy Grodziec lub Grójec. Natomiast w rumuńskim są nieliczne zapożyczenia wykazujące brak metatezy, np. kałuża to po rumuńsku baltă (odpowiednik polskiego błoto), jednak dla znacznej większości starych zapożyczeń w rumuńskim charakterystyczna jest metateza płynnych, por. brazdă ‘bruzda’.
Brak metatezy występuje również na terenach pomorskich (np. Karwia, Białogard wobec krowa, gród). Tak nazwy z Grecji jak i z Pomorza leżą na obszarach peryferyjnych, gdzie nowinki językowe w rodzaju przestawki płynnych po prostu nie docierały w związku z postępującym różnicowaniem dialektycznym słowiańszczyzny. Z analogicznego powodu np. peryferyjny portugalski zachował kilka łacińskich słów zastąpionych przez nowsze określenia we wszystkich innych językach romańskich.
Co do Rumunii, nie została ona nigdy zeslawizowana, ale Słowianie mogli przecież przejść przez jej teren i pójść dalej podobnie jak być może Hunowie, Awarowie czy Madziarowie (Węgrzy), którzy zatrzymali się dopiero w Panonii. Przypuszczam, że wcześniej Panonia była także centrum rozprzestrzeniania się Słowian południowych, a więc mogli oni przejść Rumunię bez zatrzymywania się na dłuższy pobyt.
Mańczak może mieć jednak częściowo rację. Istnieją dane językowe uprawniające do wywodzenia Słoweńców i częściowo Chorwatów od Słowian zachodnich, a zbieżności ich języków z bułgarskim i macedońskim można tłumaczyć późniejszym długotrwałym sąsiedztwem. Jednak te rozważania mają się nijak do dyskusji nad praojczyzną Słowian. Wystarczy prześledzić skomplikowane drogi migracji plemion germańskich w okresie wędrówki ludów. Słowianie mogli się przemieszczać równie nieskładnie i pewne obszary mogły być zasiedlane przez różne mieszające się fale migracyjne wychodzące z różnych kierunków.
Ponadto stare zapożyczenia słowiańskie w rumuńskim mają odpowiedniki tylko w bułgarskim i (w mniejszej mierze) serbsko-chorwackim. Gdyby dzisiejszy obszar macedońsko-bułgarski został zasiedlony przez przybyszów ze wschodniej Słowiańszczyzny (jak to sugeruje Godłowski), należałoby wśród starych zapożyczeń słowiańskich w rumuńskim oczekiwać jakichś śladów wpływów wschodniosłowiańskich, a tymczasem śladów takich zupełnie brak.
Niekoniecznie. Po prostu „wschodniosłowiańskość” uformowała się znacznie później, już po zasiedleniu Bałkanów. A Rumunia mogła znajdować się na trasie migracji, mogła też na tej trasie się nie znajdować. Jest to bez znaczenia, skoro wczesne wpływy słowiańskie w Rumunii zatarły się zupełnie lub nałożyły się na nie wpływy późniejsze z VIII – IX wieku.
Wreszcie postać fonetyczna najstarszych zapożyczeń słowiańskich w rumuńskim wskazuje na to, że pojawienie się Słowian na obszarze Rumunii należy wiązać z ekspansją pierwszego państwa bułgarskiego na terytorium dzisiejszej Rumunii w VIII, a zwłaszcza IX wieku (Mańczak 1997). Wszystko to tłumaczy, czemu – jak pisze Godłowski na s. 98 – na „obszarach, położonych na północ i na północny wschód od dolnego Dunaju, ceramika typu praskiego nie pojawia się tak często i tak masowo, jak byśmy to mieli prawo oczekiwać”.
Na stronie 39 Godłowski powiada, że:
„…co do Fennów, to z opisu zawartego w Germanii jasno wynika, że chodzi tu o prymitywne, łowiecko-zbierackie ludy zamieszkujące strefę leśną północno-wschodniej Europy. Odnośnie do Peucynów wiadomo z innych źródeł, że siedziby ich znajdowały się na zewnętrznym łuku wschodnich Karpat. Zajmujący lesiste obszary pomiędzy Fennami a Peucynami Wenedowie… zamieszkiwaliby więc tereny położone w przybliżeniu na obszarze dzisiejszej północno-zachodniej Ukrainy, Białorusi i ewentualnie też wschodnich krańców Polski”.
Nawiasem mówiąc, Peucynowie (Bastarnowie) uważani są za lud germański podległy wpływom celtyckim (zob. np. http://wiem.onet.pl/wiem/012cc5.html). Jeśli „Odrowiśle” zajmowali Słowianie, obecność plemienia germańskiego tak daleko na wschód musi wydać się co najmniej dziwna.
Zupełnie inaczej tę wypowiedź Tacyta interpretuje znany indoeuropeista Schmid (1992, s. 131):
„Geographisch läßt sich aus Seubiae finis und der Reiche Peucini, Venethi, Fenni, die offenbar von Süd nach Norden geordnet ist, wenig entnchmen. Nimmt man noch Ουενεδικος κολπος des Ptolemaios hinzu und schließt sich der Meinung an, daß damit die Danziger Bucht gemeint sei, dann bleibt der Raum zwischen Oder, die bei Ptolemaios auch Συηβος ποταμος heißt, und der Weichsel… übrig… Aus dem stimmhaften -d- wird gemeinhin auch ein Enfluß der germanischen Lautreschiebung entnommen, so daß auch eine Nachbarschaft zu irgendeinem germanischen… Stamm vorausgesetet werden darf”.
Jak z tego widać, Schmid lokalizuje Wenedów między Odrą a Wisłą.
I Schmid ma zapewne rację. Jednak identyfikowanie ptolemeuszowskich Wenedów ze Słowianami jest już dość dowolną interpretacją. Ich podana w germańskiej wersji nazwa („Einfluß der germanischen lautschriebung”, reguła Vernera; inne źródła podają „Veneti” przez „t”) może równie dobrze odnosić się do italskich Wenetów, których język znamy z inskrypcji i który na pewno nie jest słowiański.
Na szczególną uwagę zasługuje następująca wypowiedź Godłowskiego ze s. 234:
„…domniemana migracja z górnodnieprzańskiej strefy leśnej w przypadku nosicieli kultury typu praskiego nie jest jednoznacznie uchwycona w materiale archeologicznym, musi być zatem traktowana jako hipoteza”.
Migracja o charakterze wędrówki ludów, a zatem przebywanie w krótkim czasie dużych odległości, może dawać właśnie taki niejasny obraz archeologiczny. Dodam, że dane archeologiczne tym bardziej nie popierają hipotezy autochtonicznej.
Pominę ciąg dalszy, bo nie chcę tu dyskutować w kwestii uznania bądź nieuznania czyjegoś autorytetu, wolę dyskusję merytoryczną. Prawdę mówiąc nie rozumiem też na czym polega problem owych potomków B i C w zestawieniu z wpływami lub ich brakiem i dlatego powstrzymam się i tu od komentarza.
Reasumując:
  • metoda zastosowana przez prof. Mańczaka oparta jest na spostrzeżeniach jednostkowych (rozwój języków romańskich) i przenoszenie jej na inne przypadki wymaga dodatkowego uzasadnienia, którego brak,
  • w ekspansji języków romańskich grały rolę inne czynniki niż przy ekspansji Słowian; w tym drugim przypadku zwłaszcza nie było kulturalno-gospodarczo-politycznego centrum, jakim był Rzym dla zromanizowanych ludów,
  • otrzymane wyniki podobieństwa języków słowiańskich są oczywiście sprawdzalne i nie podlegają dyskusji, ale ich interpretacja nie musi być wcale aż tak jednoznaczna, jak chce tego profesor Mańczak,
  • analiza toponimii, w tym hydronimii (nazw rzek), być może nie dostarcza silnych dowodów za tym, że Słowianie mieszkali pierwotnie nad Dnieprem, tym bardziej jednak nie dostarcza argumentów za ojczyzną nadwiślańską,
  • krótko mówiąc rozważania profesora Mańczaka wcale nie rozwiązują ostatecznie kwestii pochodzenia Słowian.
Nie twierdzę tu, że na pewno nie ma on racji, twierdzę jedynie, że wyciągnięte przez niego wnioski wcale nie są tak nieodparte, jakby sam chciał. Jednak przedstawiona w częściach poprzednich analiza całego szeregu innych argumentów (w tym faktów językowych) czyni hipotezę autochtoniczną mało prawdopodobną.

Bibliografia

https://web.archive.org/web/20101029213739/http://www.aries.com.pl/grzegorzj/links/literatura.html
Źródło: http://www.eioba.pl/a/1vm8/koncepcje-pochodzenia-slowian




3 komentarze do “Koncepcje pochodzenia Słowian

  1. Dobrze że się wypowiedziałeś, bo warto podważać jego teksty także w innych miejscach, aby ludzie wiedzieli że nie jest taki mądry na jakiego się pisze.
    W ogóle spójrz tutaj: https://slowianowierstwo.wordpress.com/2015/03/14/prasowka-slowianskie-napisy-sprzed-2500-lat/comment-page-1/#comment-314
    Pewnie już widziałeś ten artykuł w którym autor podejmuje próby odczytania starożytnego napisu. Z powodzeniem.
    Jest tam słowo TiLT które zostało przetłumaczone na współczesny jako SZyLD, a ja odczytałem to jako pochylić się.
     
    2
     
    1
     
    Rate This
    • Szkoda, że bbc2poland nie chce się odezwać… On odczytuje teksty, ja no cóż,.. nie podejmuję się dyskutować, jak to jest, bo nie czuję się uprawniony do osądzania co i jak.
       
      2
       
      1
       
      Rate This
  2. Wszystkie materiały mojego autorstwa udostępniane na tej witrynie mogą być bez ograniczeń kopiowane do użytku prywatnego. Zezwalam również na nieograniczone kopiowanie bez pytania mnie o pozwolenie do Wikipedii i każdej innej wolnej encyklopedii internetowej działającej na takiej samej zasadzie jak Wikipedia. Wobec tych już skopiowanych treści nie zastrzegam sobie żadnych dodatkowych praw, a w szczególności zezwalam na ich dalsze kopiowanie i modyfikację przez inne osoby, tak długo, jak zachowana jest kopia oryginalnego tekstu (Wikipedia spełnia ten warunek). Podanie mojego nazwiska jako autora i adresu mojej witryny jako źródła, w celach czysto informacyjnych, czy to w samym artykule, czy to w dyskusji do niego, jest mile widziane, lecz nie jest wymagane bezwzględnie.
    Zezwalam także na kopiowanie moich materiałów w innych celach, jednak z zachowaniem następujących warunków:
    • mój tekst (cała strona, wydzielony jej fragment) będzie cytowany dosłownie i w całości, bez żadnych poprawek i uzupełnień (np. można skopiować tylko jedno zdanie, nie można jednak pominąć
    • którekolwiek z wyrazów wewnątrz tego zdania, nie można też niczego dopisać);
    • tekst ten może być przetłumaczony na dowolny język, jednak w taki sposób, by przekład był możliwie wierny; oryginał nie musi być przy tym cytowany;
    • wraz z cytowanym fragmentem musi znajdować się moje nazwisko jako autora i adres mojej strony, z której tekst skopiowano;
    • nie wolno żądać pieniędzy za korzystanie z moich tekstów ani dołączać ich do jakichkolwiek materiałów płatnych
    Przepisy wyżej podane wchodzą w życie z dniem 03 października 2006. Każdy, kto skorzystał z moich materiałów w sposób niezgodny z podanymi zasadami przed tą datą i może to udowodnić, nie musi dostosowywać się do powyższych ograniczeń.
    http://grzegorj.interiowo.pl/copy.html



    https://slowianowierstwo.wordpress.com/2015/09/12/koncepcje-pochodzenia-slowian/