Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

piątek, 21 października 2016

Sekret Cherusków



Sekret Cherusków

ndz., 02/10/2016 - 19:03



WSTĘP
    Nazwa starożytnego, germańskiego plemienia Cherusków znana jest Polakom głównie ze szkolnej lektury autorstwa Kazimierza Moczarskiego pt. „Rozmowy z katem”. W książce tej, autor będący jednocześnie narratorem, opowiada swoje przeżycia z czasów tuż po II wojnie światowej, gdy jako były członek Armii Krajowej, trafił do stalinowskiego więzienia. Tam to, znalazł się w jednej celi wraz z dwoma Niemcami posądzanymi o zbrodnie wojenne w okupowanej przez III Rzeszę Polsce. Jednym z tych więźniów był Jürgen Stroop, wysoki dowódca SS, kat Powstania w Getcie Warszawskim i likwidator tegoż getta. Ten niemiecki nazista przebywając w więzieniu, opowiada o swoim życiu towarzyszom więziennej doli, w tym Polakowi Kazimierzowi Moczarskiemu. Rozmowy z pobytu w więzieniu zostały w późniejszym czasie spisane przez Moczarskiego i z tego powstały „Rozmowy z katem”.
    W swych opowieściach z czasów dzieciństwa i młodości, niemiecki zbrodniarz urodzony w mieście Detmold w dawnym Księstwie Lippe w obecnej Nadrenii Północnej-Westfalii, wielokrotnie wspomina o starożytnym, dzielnym, germańskim plemieniu Cherusków, które w 9 r. n.e. w Lesie Teutoburskim pokonało „kruczowłosych” Rzymian pod wodzą Warusa, niszcząc ich trzy legiony (stąd jedna z niemieckich nazw bitwy – „Varusschlacht”).

Stroop czuje wielką dumę z powodu bycia potomkiem dzielnych Cherusków, których uważa za protoplastów Niemców i czystych germańskich Aryjczyków. W rozmowach z Moczarskim często powołuje się na nich i wspomina ich bohaterskiego wodza Arminiusza, zwanego przez Niemców Hermanem (niem. Hermann der Cherusker). Na cześć wspomnianej starożytnej bitwy, w roku 1875, a więc tuż po zjednoczeniu Niemiec, na fali wzrastającego niemieckiego nacjonalizmu, postawiono pod miastem Detmold, a więc w miejscu, gdzie jak sądzono miała rozegrać się bitwa, olbrzymi pomnik władcy Cherusków. Pomnik ten, zwany przez Niemców Hermannsdenkmal stał się symbolem niemieckiego dziedzictwa tamtych ziem, niemieckiej potęgi oraz dumy z germańskiego pochodzenia.



C:\Users\Adrian\Desktop\Słowianie\Artykuły przygotowywane\ibn Jakub - fr\Teutoburger Wald 1.jpg
Rys. 1: Widokówka z pomnikiem Arminiusza - Hermanna Cheruska (z kolekcji własnej Adriana Leszczyńskiego).


PIERWSZE WZMIANKI I OBSZAR ZAMIESZKANIA CHERUSKÓW
        Pierwszy raz w historii nazwę tego plemienia zapisał Juliusz Cezar w swym dziele „De bello Gallico”. O Cheruskach wspominali też: Strabon, Pliniusz Starszy, Tacyt i Klaudiusz Ptolemeusz.

    Ogólnie przyjmuje się, że plemię Cherusków zamieszkiwało obszar historycznej Ostfalii i ziemie na zachód od niej. Mniej więcej chodzi o terytorium sięgające na zachodzie od rzeki Wezery po góry Harzu na wschodzie oraz do Łaby na północy i północnym-wchodzie. Biorąc pod uwagę współczesny podział administracyjny Niemiec, tereny te należą obecnie głównie do Dolnej Saksonii (niem. Niedersachsen), jak i wschodniej części Nadrenii Północnej-Westfalii (niem. Nordrhein-Westfalen), częściowo też do Saksonii-Anhalt (niem. Sachsen-Anhalt).

    Najnowsze badania archeologiczne pozwoliły stwierdzić, że słynna bitwa rozegrała się nie tam, gdzie dziś stoi pomnik Arminiusza, ale w okolicy miasta Osnabrück. Dokładnie w miejscowości Kalkriese, będącej obecnie częścią miasteczka Bramsche  w Dolnej Saksonii.


IMIONA CHERUSKÓW

    Odkąd w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych przeczytałem lekturę Kazimierza Moczarskiego, nie interesowałem się historią Cherusków. Dopiero w ostatnich latach przy okazji badania pochodzenia Słowian, moją uwagę zwróciły zagadkowe imiona władców tego ludu. Jakiś czas później natknąłem się na artykuł Ireneusza Ćwirko na jego blogu http://krysztalowywszechswiat.blogspot.de/ . [1]  W artykule tym autor twierdzi, że germańscy Cheruskowie w rzeczywistości byli Słowianami, co akurat zaczęło wydawać mi się całkiem możliwe, a sama nazwa Germanów miała inne znaczenie niż obecnie. Te drugie stwierdzenie było zgodne z tym, co sam udowadniałem w artykule „Germania i Germanie – pojęcia dawne i współczesne”. [2]  

Powodem mniemania, że Cheruskowie mogli być Słowianami są wspomniane imiona cheruskich władców. I tak: bitwą z Rzymianami dowodził wspomniany już Arminiusz (łac. Arminius lub Armenius), przekształcony przez Niemców na Hermanna. Jego ojcem był Segimer (łac. Segimerus lub Sigimerus). Bratem Segimera był Inguiomer (łac. Inguiomerus), zwany z niemiecka Ingomarem. Teściem Arminiusza był Segestes (gr. transl. i łac. Segestes). Syn Arminiusza nosił zaś imię Thumelicus (gr. transl. Thumelikos). W późniejszym czasie, pod koniec I w. n.e. królem Cherusków był Chariomerus (gr. transl. Hariomeros).
Z wymienionych imion, najbardziej zwracają uwagę te o końcówce -mer. Podobnie jak w licznych innych imionach dawnych „Germanów”, końcówka ta jest bardzo popularna. [3]  Zwraca ona uwagę tym bardziej, że jest tożsama ze słowiańskimi końcówkami -mir, -mier, -mierz i -miar. Stąd uzasadnione podstawy do uznawania takich imion za słowiańskie. Do wymienionych imion Cherusków o tej końcówce należą: Segimer, Inguiomer oraz Chariomerus.
- Segimer to według mnie Sędzimir (w polskiej wersji), a według Ireneusza Ćwirko – Sędomir. Oba imiona znaczą to samo i posiadają ten sam źródłosłów.
- Etymologii imienia Inguiomer, Ćwirko nie podejmuje się, zwraca jednak uwagę na wspomnianą słowiańską końcówkę w tym imieniu. Imię te zdaje się być mocno przekręcone przez Tacyta, który je zapisał, co sugeruje, że stwarzało ono problem Rzymianinowi, zarówno w wymowie jak i w zapisie. Według mnie chodziło w tym przypadku o imię Tęgomir lub Niegomir (por. Niegosław lub Niegowoj).

- Natomiast Chariomerus, czyli Chariomer lub Hariomer, także składa się z dwóch typowych dla Słowian członów: Hario- i -mer (-mir). Podczas, gdy drugi człon nie nastręcza problemów interpretacyjnych, to pierwszy z pozoru tak. Hario- to według mnie zniekształcony człon Jaro-, bardzo popularny na Słowiańszczyźnie. Zatem w tym przypadku mamy do czynienia z imieniem Jaromir, znanym też pod postaciami: Jeromier, Jaromar, Jaromiar, Jeromiar.


- Imię Segestes, podobnie jak poprzednie imiona, składa się z dwóch członów: Se- oraz -gest („-es” pomijam, jako grecki dopisek). Se- to słowiańskie Sie- (por. Sieciech, Siebor, Siemił, Siemir), zaś -gest to najprawdopodobniej -gost / -gast / -goszcz (por. Dobrogost, Radogost, Suligost, Uniegost, a także odimienne nazwy miejscowości: Bydgoszcz, Radogoszcz). Zatem imię Segest to zapewne Siegost lub Siegoszcz.

- Więcej trudności pojawia się przy interpretacji imienia Thumelicus / Thumelikos. Po odjęciu łacińskiej lub greckiej końcówki pojawia się postać Thumelik. Można pokusić się o zinterpretowanie go, jako Trzmielik. Imiona słowiańskie odnoszące się do świata zwierząt nie należały do rzadkości. [4]  Można je także uznać za imię Domalik, imię związane z „domem” (por. Domarad, Domasław, Domamir). Domalik to współczesne polskie nazwisko. [5] Jednakże interpretować je też można, jako Tomił (po odjęciu całej końcówki -icus / -ikos), a także jako Tumił, od którego pochodzą znane w Polsce nazwiska: Tumilewicz [6] i Tumiłowicz, [7] a także bardzo rzadkie nazwisko Tumil. [8]  Ponieważ „th” oznacza czasem inne głoski niż „t”, to nie można wykluczyć, że imię te posiadało postać np. Czcimił (por. Czcirad, Czisław, Cisław). Przy okazji zwrócić należy uwagę, że pierwsza zapisana nazwa miasta Detmold brzmiała Theotmalli, później Tietmelli, co także kojarzyć się może z końcówką -mił (Tatomił? Czcimił?).

- Na koniec podejmę się interpretacji imienia samego Arminiusza. Najpierw jednak zacytuję wspomnianego wcześniej Ireneusza Ćwirko, który również podjął się tego wyzwania:
„Spróbujmy więc zrozumieć jaki jest źródłosłów słowa Arminius. I tutaj odkryjemy, że druga cześć słowa, czyli „MINIUS“, odpowiada jednoznacznie rzymskiemu określeniu rzeki Men czyli Moenus. Litery „ARMI” pochodzą zapewne od łacińskiego słowa „ARMIS” co znaczyło „silnie uzbrojony” albo „Chrobry” czyli waleczny. I tak przypadkowo wylądowaliśmy przy znaczeniu imienia plemienia do którego należał Arminius czyli Cherusków, które wywodziło się zapewne od określenia „Chrobry”, a to jako niewymawialne po łacinie zostało odpowiednio „ucywilizowane” do Cherusci”.     


Osobiście mam odmienne zdanie od autora tego cytatu. Uważam, że sprawa etymologii tego imienia nie jest tak skomplikowana, jak wynika z powyższych słów. Arminiusz, a w zasadzie Armin to imię, którego końcówka ponownie przywołuje na myśl słowiańskie brzmienie. Istnieją w Polsce nazwy miejscowe o końcówce -min, np. Radomin, Sulmin, Koźmin czy Chocimino (niem. Gutzmin, mający słowiańskie korzenie) wywodzące się najprawdopodobniej od imion osób. Jeśli tak, to czymże jest początkowy człon Ar-? Według mnie to ponownie Jar- lub Jaro-. Zatem Armin to Jarmin lub raczej Jaromin. Na potwierdzenie tej interpretacji wpływa także występowanie w Polsce nazwiska Jaromin. [9] Jest rzeczą powszechnie znaną w slawistyce, że wiele dawnych imion ma swoją kontynuację we współczesnych polskich nazwiskach i nazwach miejscowości. Istnieje zatem duże prawdopodobieństwo, że takie imię występowało w dawnych czasach zarówno w Polsce, jak i na całej Słowiańszczyźnie.


KAPLICA W DRÜGGELTE

    Pomimo, iż powyższe imiona są jakimś argumentem przemawiającym za słowiańskością Cherusków i ziem ostfalskich, to jednak zdawałem sobie sprawę z tego, że może on być podważany. Postanowiłem więc, że poszukam innych dowodów. Jeśli na ziemiach, na których rozegrała się słynna bitwa wojsk Arminiusza z Rzymianami, mieszkali Słowianie, to powinny istnieć na to inne dowody lub co najmniej, poszlaki. Jeśli ich nie znajdę, to temat nigdy nie zaistnieje, a artykuł na ten temat nigdy nie powstanie. Stało się tak, że te dowody znalazłem i dzięki temu artykuł jest dostępny czytelnikom. Najpierw natknąłem się na informację o niewielkiej kaplicy w osadzie Drüggelte (niem. Drüggelter Kapelle) położonej w gminie Möhnesee w regionie Sauerland w kraju związkowym Nadrenia Północna-Westfalia, a więc jeszcze bardziej na zachód od słynnego Lasu Teutoburskiego. Dawni niemieccy historycy opisują tę kaplicę, jako dawną pogańską świątynię, w której pogańska ludność oddawała cześć słowiańskiej bogini o trzech głowach, zwanej „Trigla”, co interpretować można, jako Trygława. 

Informacja ta jest sensacyjna z dwóch powodów:

- po pierwsze: według oficjalnych informacji przyjętych przez historyków, osadnictwo słowiańskie nigdy nie sięgało tak daleko na zachód. Dla uściślenia: mowa jest o obszarze Westfalii, obejmującej swym zasięgiem również sporą część współczesnego Zagłębia Ruhry. Skąd zatem nazwa słowiańskiego bóstwa na terenach tak mocno oddalonych od ziem Słowian?

- po drugie: znany jest bóg słowiański o nazwie Trygław, ale nie bogini Trygława. Być może chodziło o boga, a nie o boginię, jak to opisywali niemieccy historycy? Albo po prostu o bóstwo bez określonej płci?

Tak wspomnianą kaplicę opisuje w XVII w. niemiecki historyk Hermann Stangefol:
„Dort im sehr alten Tempel, der noch immer steht, gab es einst ein Bildnis der Göttin Trigla, das drei Köpfe hatte, zu dem sich die Heiden in höchsten Nöten, um Beistand flehend, gewöhnlich flüchteten. Es ist glaubhaft, daß von eben jenem Bild dieses Dorf seinen Namen abgeleitet hat. Diese Statue ging 1583 im Truchsessischen Krieg ganz unter”. [10]


Tłumaczenie na język polski:

„Tam w bardzo starej świątyni, która wciąż stoi, był kiedyś portret bóstwa [dosłownie: bogini – przyp. A.L.] Trygława, które miało trzy głowy, do którego poganie zwykle przybywali w najwyższej potrzebie, aby prosić o rady. Jest prawdopodobne, że nazwa tej wsi pochodzi od tego obrazu. Ten posąg stał jeszcze w roku 1583 do czasu Wojny Kolońskiej”. 


    Inny niemiecki badacz, znawca mitologii Adalbert Kuhn stwierdza w połowie XIX w., że kaplica jest bardzo stara i wcześniej służyła poganom. Uważa ponadto, że wewnątrz są także ślady budownictwa dawnych chrześcijan. Np. stara chrzcielnica miała powstać na długo przed czasami króla Franków, Karola Wielkiego (lata życia: 742 – 814). [11] Oficjalnie uważa się, że obecny budynek kaplicy powstał w XII w. [12]

Nie może ujść uwadze miejsce położenia kaplicy. Leży ona bowiem w osadzie Drüggelte należącej do wsi Delecke. Dokładne jej położenie znajduje się pomiędzy wsiami Delecke, a Körbecke. Obie wsie leżą w powiecie Soest, którego największym miastem jest właśnie Soest. Zwracam na to uwagę, gdyż w kolejnym podtytule będzie mowa o tym mieście. Co do wspomnianych wsi, istotne są ich najstarsze zapisane nazwy. W przypadku Delecke, najstarszy zapis pochodzi z 1191 r. W starym dokumencie nazwę wsi zapisano, co zastanawiające, jako Delik. [13] Najstarszy zapis wsi Körbecke pochodzi z 1240 r. i ma postać Kurbicke. [14]  Wspomnieć też należy o wcześniejszych nazwach osady Drüggelte, która swą nazwę zawdzięcza właśnie starej świątyni z wizerunkiem bóstwa „Trigla(v)” o trzech głowach. 

Te nazwy to: Druchlele, Druglete, Drüchelte, Trigelta, Trigla. [12]      



https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/3/3a/Delecke-DrueggelterKapelle1-Asio.JPG/800px-Delecke-DrueggelterKapelle1-Asio.JPG
Rys. 2: Kaplica w Drüggelte (źródło: Wikipedia; autor: Asio otus).       


HISTORYCZNE ŹRÓDŁA PISANE

    Jak się okazuje, sensacyjne łączenie ziem Sauerlandu ze Słowianami, znajduje potwierdzenie także w innych źródłach pisanych. Znany z najdawniejszych opisów państwa polskiego, piszący po arabsku, żyjący w X w. kupiec i podróżnik żydowski, Ibrahim ibn Jakub, poza polskimi, opisywał również inne ziemie słowiańskie, a także kraje Europy Zachodniej. Jego opisy muszą być zatem znane polskim historykom. Dziwi więc ignorowanie jego relacji w odniesieniu do zachodnich ziem współczesnych Niemiec. W swoich relacjach, żydowski podróżnik wspomina bowiem o wymienionym wcześniej mieście Soest oraz o mieście  Paderborn. Soest leży zaledwie około 50 km na wschód od Dortmundu i około 50 km na zachód od Paderbornu, od południa bezpośrednio granicząc z regionem Sauerland. Paderborn zaś, położony jest niecałe 30 km na południowy zachód od Detmoldu. Wszystkie te miasta znajdują się zatem w regionie stanowiącym zachodnie rubieże plemienia Cherusków i innych pokrewnych im, germańskich ludów.   


Oto, co relacjonuje Ibrahim ibn Jakub na temat miasta Soest: [15]

C:\Users\Adrian\Desktop\Słowianie\Artykuły przygotowywane\ibn Jakub - fr\Soest.png


Powyższy cytat pochodzi z francuskiego opracowania arabskich tekstów historycznych. W cytacie tym, Ibrahim ibn Jakub opisuje miasto Soest – dawne łacińskie Susat lub Sosat; dawne arabskie Sust lub Shusht (pol. brzmienie: Szuszt). Co zaskakujące – określa je, jako ufortyfikowany gród słowiański. Dalej opisuje sposób pozyskiwania soli przez miejscowych Słowian: kiedy ludzie potrzebują soli, nabierają wodę ze słonego źródła i nalewają ją do kotłów, które stawia się na dużym ogniu w kamiennym piecu – tak, aby ciecz uległa zagęszczeniu i zmętnieniu. Następnie po ostygnięciu, pojawia się osad będący solidną, białą solą. Podróżnik oznajmia, że metoda ta jest wykorzystywana do produkcji soli we wszystkich krajach słowiańskich.

Na potwierdzenie tego cytatu, przytoczę słowa Wojciecha Kętrzyńskiego, [16] który powołuje się na relację innego orientalnego kupca i geografa, al-Qazwiniego:

„Że zaś okolica nadrurska jeszcze w czasach historycznych była słowiańska, dowodzi Arab Qazwini, żyjący w XIII wieku, który w swem dziele „Athar al-bilad” tak się wyraża: Waterburuna (Paderborn) jest grodem mocnym w ziemi słowiańskiej, niedaleko grodu Schuschit. Schuschit tj. Soest, w wiekach średnich Susatium, jest według Qazwiniego, również grodem w kraju Słowian. Tamże istnieje źródło słone, choć w tamtej okolicy nie ma wcale soli. Gdy ludzie potrzebują soli, to czerpią wodę ze źródła, wlewają ją do kotła stojącego na piecu kamiennym; gdy pod nim podniecają silny ogień, zgęstnieje woda i mętnieje. Skoro zaś ostygnie, jest to biała, twarda sól. W ten sposób przyspasabiają sól we wszystkich krajach słowiańskich”.  [17]


A oto informacje Ibrahima ibn Jakuba na temat miasta Paderborn: [15]
C:\Users\Adrian\Desktop\Słowianie\Artykuły przygotowywane\ibn Jakub - fr\Paderborn 1.png         
C:\Users\Adrian\Desktop\Słowianie\Artykuły przygotowywane\ibn Jakub - fr\Paderborn 2.png
Tłumaczenie na język polski:

„Paderborn [oryginalnie w j. arabskim: Watrburuna – przyp. A.L.] jest to silnie ufortyfikowane miasto w ziemi Słowian, w pobliżu ufortyfikowanego miasta Soest. Jest tam niezwykłe źródło wody o nazwie „źródło miodu”, na górze koło SHRA [?]. Smak tej wody, w rzeczywistości przypomina z początku miód, ale potem czuć gorycz, pochodzącą jakby z drzew, która powoduje nudności”.

    Z relacji Ibrahima ibn Jakuba i cytowanego przez Wojciecha Kętrzyńskiego al-Qazwiniego jasno wynika, że jeszcze w średniowieczu, Soest i Paderborn były miastami słowiańskimi. Zatem wówczas tamtejsza okolica, zamieszkała w I wieku przez Germanów, była słowiańska. Kętrzyński uważa ponadto, iż wszelkie ziemie aż po Ren zamieszkane były pierwotnie przez Słowian:

„Wykazawszy zatem, że nie tylko część nazw rzecznych jest pochodzenia słowiańskiego, ale że jeszcze w XIII wieku między Rurą a Lipą znajdowała się ludność słowiańska, skoro Paderborn i Soest leżały w ziemi słowiańskiej, tudzież że do dziś dnia przetrwały niektóre miejscowości mające nazwy zakończone na „itz”, lub Winden, Wenden itp. możemy śmiało, śmielej nawet od Müllenhoffa [19] twierdzić, że cała kraina, położona między Renem a Wezerą, była kiedyś zaludniona przez Słowian i to zanim Niemcy przybyli”. [17]
    Choć w artykule opisywane jest terytorium Westfalii i graniczącej z nią południowej części Dolnej Saksonii, to warto wiedzieć, że niemieckie średniowieczne dokumenty wspominają o licznych osadach słowiańskich położonych na obszarze współczesnej Hesji, Bawarii, Dolnej Saksonii, Saksonii-Anhalt i Turyngii. Dokumenty te i konkretne cytaty również podaje w swej książce Wojciech Kętrzyński. [16]
   


NAZWY GEOGRAFICZNE

    Zdziwiony powyższymi relacjami arabskich podróżników oraz imionami władców cheruskich stwierdziłem, że słowiańskie dziedzictwo tamtejszych ziem, jeśli takie rzeczywiście było, musiało zachować się, choć w szczątkowej postaci nazw toponimicznych. Przypomniałem sobie moją pierwszą wizytę w tamtych rejonach na początku lat 90-tych, gdy moją uwagę zwróciły wówczas dość dziwne jak na język niemiecki, miejscowe nazwy geograficzne m.in. Celle, Unna, Vlotho, Lemgo, Geseke, Bremke, Liemke. Postanowiłem bliżej przyjrzeć się tym toponimom, ze szczególnym uwzględnieniem ich najstarszych zapisów. Poniżej jest efekt moich poszukiwań i analiz. Skupiłem się na terytorium Westfalii oraz graniczącej z nią części Dolnej Saksonii. Są to okolice Lasu Teutoburskiego, w którym miała miejsce bitwa Cherusków z Warusem, są to okolice miast Detmold, Paderborn i Soest. Mowa jest zatem o terytoriach położonych w głębi niemieckich zachodnich landów. Poniższy spis to zaledwie część toponimów, które początkowo zamierzałem przedstawić:
- Bielefeld – jest to duże, ponad 300-tysięczne miasto położone 50 km na południowy wschód od Osnabrücku i 45 km na północ od Paderbornu. Nazwę miasta zapisano pierwotnie, jako Bylanuelde / Bylanvelde. Na poniższym zdjęciu (Rys. 3) widać nazwę Byleuelde / Bylevelde. Nazwa ewidentnie złożona jest z dwóch członów: Bylan / Byle oraz uelde / velde, obecnie feld (pol. pole). Pierwszy człon jest bardzo kłopotliwy w interpretacji, gdyż nie jest spotykany w języku niemieckim. Jego interpretacja jest za to dość oczywista na gruncie języków słowiańskich i znaczy „biały”. Dla zobrazowania analogii, posłużę się tu nazwą wsi Byhleguhre-Byhlen (Rys. 4). De facto są to dwie połączone wsie na Łużycach, do dziś zamieszkałe przez ludność słowiańskojęzyczną. Po łużycku nazwa Byhleguhre-Byhlen brzmi Běła Góra-Bělin (pol. Biała Góra-Bielin). Widać, że niemiecki człon Byhle oznacza „Biała”. Analogia do Bylevelde jest zatem dość oczywista. Niemcy często do nazw słowiańskich dodawali swoje człony, takie jak -feld, -dorf czy -hausen. Zatem Bielefeld (Bylevelde / Bylanuelde) to "Białe Pole".
C:\Users\Adrian\Desktop\Bylefelde.jpg
Rys. 3. Najstarsze wzmianki o mieście Bielefeld jako „Bylanuelde” i „Byleuelde” (zaznaczone na czerwono)
w tradycji klasztoru w Corvey około połowy IX w., w kopii z 1479 r.
(źródło:  http://www.bi-info.de/bielefeld/rathaus/chronik/bylanuelde.htm ).


Rys. 4. Dwujęzyczna tablica we wsi Byhleguhre (dlnłuż. Běła Góra) na Łużycach; foto: Adrian Leszczyński.

- Bork – obecnie dzielnica miasta Selm w powiecie Unna w Nadrenii Północnej-Westfalii. Kętrzyński uważa nazwę za słowiańską i twierdzi, że brzmiała ona Borek lub Borki.
- Dalbke – osiedle będące częścią dzielnicy Sennestadt i wchodzące wraz z nią w skład opisanego wyżej miasta Bielefeld. Pierwsza wzmianka pochodzi dopiero z 1587 r. i brzmiała Dalbeke. Znając zasady tworzenie niemieckich nazw miejscowości od słowiańskich toponimów, Dalbke można kojarzyć z określeniem “Dąbki”. Co ciekawe, ale nie przesądzające kwestii: w herbie Sennestadt widnieją trzy okazałe drzewa liściaste.   
- Dalke – niewielki potok, dopływ rzeki Ems. Nazwa pierwszy raz została wymieniona w 1001 r. jako Dellina, a także  Delchana. Zwłaszcza ta pierwsza nazwa brzmi swojsko i nie przypomina języka niemieckiego.  
- Eslohe – wieś i gmina w Sauerlandzie (Nadrenia Północna-Westfalia). Miejscowość po raz pierwszy została wspomniana w 1204 r. jako siedziba rodu rycerskiego von Esleven. Człon końcowy -sleven był bardzo popularny w nazwach niemieckich miejscowości o słowiańskich korzeniach. Zazwyczaj był on przekształcany na -sleben, stąd tak wiele niemieckich miejscowości posiada właśnie tę końcówkę. Np. położona w Turyngii wieś o nazwie Oldisleben po raz pierwszy zapisana została na kartach w 1101 r. jako Adesleven. Człon -sleven / -sleben to po prostu słowiański -sław. Choć Eslohe posiada inną końcówkę, to jednak w tym kontekście słowiańskie pochodzenie toponimu jest mocno prawdopodobne.
- Fulda - rzeka stanowiąca dopływ Wezery oraz miasto w Hesji. Według Wilhelma Bogusławskiego nazwa ta brzmiała pierwotnie Vltava, a więc tak samo jak rzeka w Czechach, nad którą leży Praga (pol. Wełtawa) i miała słowiańskie pochodzenie. [20]  Jak się spojrzy na jej dawne zapisy, to widać, że teoria ta nie jest bezpodstawna. Źródła podają następujące nazwy: 750 Uulta i Uulthaha, 751 Fulda, 752 Uuldaha, 769 Fulde, w XVI w. Fuld, Fult oraz Fuldt. Biorąc pod uwagę zapisy Uulthaha oraz Uuldaha (mogące mieć też postać Wlthaha lub Wldaha) podobieństwo do nazwy czeskiej rzeki rzeczywiście jest uderzające. Co ważne: końcówka -aha w dawnych zapisach, dość często pokrywała się z końcówką -awa. Mielibyśmy zatem: Wlthawa lub Wldawa. Mimo tych argumentów, niemieccy badacze uważają tę nazwę za niewyjaśnioną. Brak im pomysłu na jej etymologię, gdyż słowiańskie pochodzenie nazwy jest dla nich ze względów ideologicznych nie do zaakceptowania. I to mimo tego, że ich własne, średniowieczne źródła pisane podają, iż liczne miejscowości położone w dawnej diecezji fuldzkiej zamieszkane były przez Słowian. [16]  
- Gehrden – dzielnica miasta Brakel w powiecie Höxter (Nadrenia Północna-Westfalia). Miejscowość pierwszy raz wzmiankowana w 868 r. jako dwie miejscowości „Nortgardinum et Suithgardinum”. Druga nazwa może być też zapisana, jako Svithgardinum, gdyż dawne łacińskie u = v. Składa się ona bez wątpienia z dwóch członów: Svith- oraz -gardinum (gard, czyli gród). Pierwszy człon oznaczać może „Święty”, czyli być może chodzi o „Święty Gród”, „Świętogard”, „Świętogród”. Człon Svith- trudno jest wytłumaczyć na gruncie j. niemieckiego.  
- Geseke – ponad 20-tysięczne miasto położone między Soest, a Paderbornem, a więc między dwoma dawnymi słowiańskimi grodami. W najstarszym dokumencie z 833 r. pada pierwszy raz nazwa Geiske. Można tę nazwę łączyć z określeniem „Gąski” lub „Gęski”, oczywiście w lokalnej odmianie słowiańszczyzny.    
- Giesen - gmina w Dolnej Saksonii, położona blisko Westfalii. Wcześniejsze nazwy to: 1146 Gesim, 1147 Iesen, 1100–1200 Iesen, 1151 Iesen, 1181–1190 Ihesen, 1181 Iesen, 1193 Gesem.
- Gronau nad rzeką Leine (niem. Gronau (Leine)) – miasto w Dolnej Saksonii, tuż przy granicy z Westfalią. Najstarsza zapisana jego nazwa to Gronowe. Według niemieckich językoznawców nazwa znaczy „zielone łąki”. Według nich Gron- to grün (pol. zielone), -owe to aue (pol. łąki nad wodą). Końcówka -owe jest końcówką typowo słowiańską, co szerzej opisuję przy miejscowościach Spradow i Vlotho. Nazwa rzeki Leine też brzmi dość zastanawiająco, a na pewno niezbyt niemiecko, zresztą jak większość rzek w Niemczech. Wcześniejsze nazwy rzeki znane ze źródeł to: Loine, Leyne, Leina, Legine, Lagena, Lagina, Laigine, Lieinne i na końcu Leine.
- Hessisch Lichtenau – niewielkie miasto w północno-wschodniej Hesji, na północ od Fuldy. Pierwsza wzmianka o miasteczku pochodzi z 1289 r. i brzmi Lichtenowe. Szerzej opisuję tę nazwę poniżej – patrz: Lichtenau w Westfalii.
- Kamen – miasto w powiecie Unna, położone zaledwie 20 km na wschód od Dortmundu (Nadrenia Północna-Westfalia). Jak podaje niemieckojęzyczna Wikipedia:
Die Deutung des Namens „Kamen” ist bis heute noch nicht ohne Widersprüche gelungen. Das Gleiche gilt auch für die Namen der Kamener Stadtteile”.
(pol. Pochodzenia nazwy „Kamen” do dziś nie udało się bezsprzecznie wyjaśnić. Dotyczy to także nazw dzielnic miasta”.) [21]  
Interpretacja tej nazwy nie napotkałaby problemów ani sprzeczności, gdyby nie była ograniczona ideologicznymi i szowinistycznymi murami. Na gruncie j. słowiańskich jest ona oczywista i nawet nie trzeba jej tłumaczyć. Kamen leży nad niewielką rzeką o dość zagadkowej i swojsko brzmiącej nazwie Seseke. Od północy z miastem sąsiaduje miasto Bergkamen.
- Lemgo – trzecie co do wielkości miasto powiatu Lippe z 41-tysiacami mieszkańców, we wschodniej Westfalii. Obszar, na którym leży obecne miasto nazywano na początku XI w. Limgauwe lub Limga. Toponim wykazuje silne podobieństwo z nazwą wsi Lemgow w Wendlandzie (Dolna Saksonia), bezsprzecznie o słowiańskim rodowodzie. Najbardziej prawdopodobna etymologia wiązać się może z „łęgiem” (pol.): Łęgowo, Łęgów, Łęga.  
- Lichtenau  w Westfalii (niem. Lichtenau (Westfalen)) – miasto w Rejencji Detmold (niem. Regirungsbezirk Detmold) w powiecie Paderborn. Pierwsza zapisana nazwa to Lechtenauwe, pochodząca z 1328 r. Należy zaznaczyć, że w Niemczech jest wiele miejscowości o nazwie Lichtenau. Niemal wszystkie pozostałe, poza niniejszym przypadkiem z Westfalii i powyższym z Hesji (Hessisch Lichtenau), leżą na terenach bezsprzecznie zamieszkałych w średniowieczu przez Słowian i posiadają słowiańską etymologię. Zatem istnieje poważne domniemanie, że również i te dwa miasta taką etymologię posiadają.  


- Lippe – region w Westfalii, którego stolicą jest miasto Detmold. Przez całe wieki istniało tu hrabstwo Lippe, przekształcone w 1789 r. w Księstwo Lippe, funkcjonujące do 1918 r. Oprócz księstwa nazwą Lippe określana jest rzeka. Nazwa znana była już w starożytności. Rzymianie nazywali te miejsce Lupia. Prawdę pisze Wojciech Kętrzyński uważając, że etymologia tego wyrazu najprawdopodobniej jest słowiańska. Porównuje on go z innymi tak samo brzmiącymi nazwami z obszarów Słowiańszczyzny. 

Przytaczam jego słowa:


Rzeka Lippe, u Rzymian Lupia, później Lippa, Lippe ma nazwę słowiańską; jest to bowiem Lipa, która to nazwa często spotyka się w ziemiach polskich. Słownik geograficzny wylicza dwa potoki górskie tejże nazwy. Lipa Gniła czyli Przemyślańska i Lipa Złota uchodzą do Dniestru; inna Lipa znów wpada do Soży, lewego dopływu Dniepru. I Pregel Pruski nazywał się kiedyś Lipą lub Lipką. Ciekawą jest rzeczą, że i rzeka, która przechodząc około Lipska uchodzi do Halsztrowa (Elster), nazywała się Luppa, jak nadreńska Lipa u Rzymian; że Luppa jest Lipą, dowodzi już okoliczność, że Lipsk od niej otrzymał swą nazwę”. 


To prawda, że pod Lipskiem jest rzeka Luppe i że same miasto swą nazwę zawdzięcza właśnie jej. Obecnie jest to rzeka Alte Luppe i sztuczny kanał, zwany Neue Luppe. Na terenie Polski istnieje ponad 20 miejscowości o nazwie Lipa, poza tym istnieją inne toponimy (miejscowości, rzeki, przełęcze) o tej nazwie w innych państwach słowiańskich: na Białorusi, Ukrainie, w Czechach i Słowenii. Zatem jej słowiańska etymologia jest wysoce prawdopodobna.


Poza nazwą regionu i rzeki, istnieją na tamtym terenie inne nazwy miejscowe związane z wyrazem „Lippe”, takie jak: miasto Lippstadt, jego dzielnica Lipperode, gmina Lippetal, kurort Bad Lippspringe, dzielnica miasta Lünen – Lippholthausen, czy pasmo wzgórz Lipper Bergland.  
- Lübbecke – miasto powiatowe w północno-wschodniej części Westfalii, noszące typowo słowiańską nazwę (por. etymologię miast: Lubeka, Lübben i Lübbenau na Łużycach, polski Lubin, Luboń itp.). Najstarszy zapis jest zagadkowy i brzmi Hlidbeki (775).   
- Niese – część miasta Lügde, bezpośrednio granicząca z Rischenau (patrz poniżej) w Nadrenii Północnej-Westfalii. Oprócz dzielnicy istnieje także rzeka o tej samej nazwie. Ewidentnie jest ona tożsama z toponimami z terenu Polski: miastem Nysa oraz rzekami: Nysą Kłodzką, Nysą Łużycką i Nysą Szaloną. Tym bardziej, że najstarszy zapis niemieckiej miejscowości miał postać Prädium Nisa (1031).
- Obernjesa – miejscowość w powiecie Getynga w Dolnej Saksonii. Najstarsza zapisana nazwa pochodzi z 1013 r. i brzmi Jesa. Niemieccy lingwiści łączą tę nazwę z wyrazem „Wasser” (pol. woda).
- Polle – mała miejscowość w powiecie Holzminden (Nadrenia Północna-Westfalia). Nazwa nie wymagająca komentarza.
- Preussisch Ströhen – wieś w północno-wschodniej Westfalii, w powiecie Minden-Lübbecke. Wymieniona po raz pierwszy w 1088 jako Stroden. Przymiotnik „Preussisch” (pol. Pruski) dodano do nazwy Ströhen dopiero w czasach nowożytnych.  
- Quetzen – dzielnica miasta Petershagen w powiecie Minden-Lübbecke na północno-wschodnich krańcach Nadrenii Północnej-Westfalii. Nazwa wykazuje analogię z miejscowościami o bezsprzecznie słowiańskim rodowodzie: Quetzin w Meklemburgii, Burg Quitzin (także: Burg Kutin) – dawnym grodem słowiańskim w Meklemburgii, a także z wsią Alt Quetzin (obecnie: Kukinia w Polsce – woj. zachodniopomorskie). Nazwa prawdopodobnie związana jest z kwiatami lub kwietniem: Kwiecin, Kwiecień.    
- Rahden – niewielkie miasto położone na krańcach Westfalii, na północ od Bielefeldu i na wchód od Osnabrücka. Pierwsza wzmianka pochodzi z 1033 r. i brzmiała Rodun. Według polskojęzycznej Wikipedii, w Polsce istnieje 5 miejscowości o nazwie Raduń, trzy jeziora, jeden strumień i jedna dzielnica miasta. Ponadto toponim ten znany jest w innych krajach słowiańskich: na Białorusi i w Czechach. [22] Istnieje też wieś Raduhn w Meklemburgii, której nazwa ma oczywistą słowiańską etymologię.
- Rehden – wieś gminna w powiecie Diepholz, położona na północny wschód od Osnabrücka. Miejscowość uważa się za bardzo starą, gdyż już w latach 854-877 istniała tu posiadłość o zagadkowej nazwie Belo (niem. Belo Besitz; por. Bielefeld i jego starą nazwę Bylevelde). W wiekach IX-XI wieś występuje w dokumentach pod nazwą Redun (por. Rahden i jego starą nazwę Rodun).
- Rischenau – obok Niese, kolejna dzielnica miasta Lügde. Najstarszy zapis miejscowości to: Ryschenawe (1269). Najstarsza nazwa miasta Lügde też jest tajemnicza i trudno ją zidentyfikować – po raz pierwszy zapisano ją w 784 r. jako Villa Liuhidi.
- Ruhra (niem. Ruhr) – jedna z najważniejszych rzek Nadrenii Północnej-Westfalii, o długości 217 km. Od niej nazwę swą zawdzięcza Zagłębie Ruhry (niem. Ruhrgebiet) – największy zespół metropolitarny i przemysłowy Niemiec. Opisując tę rzekę koniecznie trzeba przytoczyć dość sensacyjny cytat z XIII/XIV-wiecznego dokumentu „Fundatio monasterii Waldasassensis”:
„Quidam torrens est in partibus Westfalie, qui vulgariter Rura australis seu Slavica nuncupatur…”. [18]
Polskie tłumaczenie:
„Pewna rzeka na terytorium Westfalii zwyczajowo nazywana jest jako Rura wschodnia lub Slavica…”.
Podający ten cytat Wojciech Kętrzyński zaznacza, że łaciński wyraz „australis”, który znaczy „południowy”, w tym konkretnym przypadku należy tłumaczyć jako „wschodni” (por. Austria = Österreich = Wschodni Kraj). Podaje ponadto, że dla odróżnienia od „Rury wschodniej” była jeszcze druga Rura, na zachód od Renu, wpadająca do Mozy.
Powyższy cytat dowodzi, że Ruhra zwana była w dawnych czasach także mianem „Slavica”, a więc „rzeką Słowian” lub „słowiańską rzeką”. Nazwa ta musiała powstać ze względu na ówczesne osadnictwo słowiańskie w jej dorzeczu.
- Spradow – dawna wieś, a obecnie jedna z dwunastu dzielnic miasta Bünde w powiecie Herford w północno-wschodniej części Nadrenii Północnej-Westfalii. Po raz pierwszy wzmiankowana w 1151 r. Dawniej zapisywana także jako Spredow. Niemieccy etymolodzy uważają, że pochodzenie nazwy jest pragermańskie. Jednocześnie zdają sobie sprawę z typowo słowiańskiej końcówki, dlatego tłumaczą się, że germańska końcówka -ow wykształciła się niezależnie od słowiańskiej i pochodzi od wyrazu Auwe oznaczającego „płynącą wodę”. Końcówka wsi Spradow mocno drażniła nazistów, którzy wczasach hitlerowskich chcieli ją zmienić poprzez eliminację litery -w. [23]  
- Uslar – niewielkie miasto położone w powiecie Northeim, blisko granicy z Hesją i Nadrenią Północną-Westfalią. Niemcy mają wyraźny problem z interpretacją tego toponimu. Razi mnogość możliwych interpretacji, z których żadna nie jest dominująca. Zanim przejdę do interpretacji słowiańskiej, podam dla ułatwienia dawne historyczne, zapisane nazwy tego miasta z okresu od 1006 r. do 1216 r.: Husleri, Huslere, Uslere, Usseler, Usler, Uslir, Üsler i Uslaria. Dla osoby znającej dawne prapolskie słowa od razu rzuca się w oczy nazwa „guślarz” – na dawnej Słowiańszczyźnie tak określano wróżbiarza, odpowiednika szamana. W niemieckich zapisach zamiast „g” występuje „h”, co może nie dziwić biorąc pod uwagę fakt, iż w niektórych językach słowiańskich (np. w czeskim, słowackim czy ukraińskim) „g” jest zamienne z „h” (por. grad = hrad; głowa = hlava (czes., słow.), hołova (transl. ukr.)). Zatem „guślarz” mógł być w lokalnym dialekcie „huślarzem” lub „huslarem”. Od tego zawodu mogła powstać nazwa osady, a potem miasta. Dodać należy, że nazwy miejscowości i dzielnic na terenie dawnej Słowiańszczyzny nierzadko powstawały właśnie od nazw zawodów wykonywanych w danej osadzie.  
- Vlotho – miasto położone w Rejencji Detmold (niem. Regierungsbezirk Detmold) w Nadrenii Północnej-Westfalii. Najstarsza zapisana nazwa to Vlotowe. Nazwa idealnie przypominająca Włodawę. Końcówka, dziś nieużywana, jest typowo słowiańska, mimo iż od dawna niemieccy językoznawcy próbują udowadniać, że -awa / -owa jest w istocie końcówką germańską, co usłużnie i bezrefleksyjnie powtarzają liczni polscy naukowcy, a z czym tak zażarcie walczył prof. Mikołaj Rudnicki. Granica miasta Vlotho z miastem Bad Salzuflen przebiega wzdłuż małego potoku o równie swojskiej nazwie Glimke.
- Weende – dzielnica Getyngi w Dolnej Saksonii, blisko granicy z Nadrenią Północną-Westfalią. Pomijam tu niemiecką wersję pochodzenia nazwy tej miejscowości, a skupię się na najstarszych jej zapisach: 966 Uuinide (lub Vvinide / Winide), 1004 Winithi, 1251 Venede, od 1309 Weende. Toponim ewidentnie związany z nazwą własną Słowian – Wenedowie (niem. Wenden). [24] Przez miejscowość przepływa potok o tej samej nazwie, zwany również Weendebach, który w pobliżu uchodzi do rzeki Leine (patrz opis: Gronau nad rzeką Leine).
- Wendebach – mały potok będący także dopływem rzeki Leine, w powiecie Getynga, w południowej części Dolnej Saksonii. Wyraz „Wende” także najprawdopodobniej związany jest z niemieckim określeniem Słowian. Źródła potoku leżą w pobliżu miejscowości Bremke.
- Wenden – gmina w powiecie Olpe, w Sauerlandzie (Nadrenia Północna-Westfalia). Nazwa, podobnie jak wyżej,  związana jest najprawdopodobniej z niemieckim określeniem Słowian – Wenden. [24]
- Wewelsburg – obecnie część miasta Büren w powiecie Paderborn w Rejencji Detmold (Wesfalia). Człon Wewel- ściśle związany jest z polskim Wawelem – wzgórzem, na którym rezydencję swoją mieli królowie Polski, a wcześniej słowiańscy władcy plemienni. Niemiecki Wewelsburg również związany jest ze wzgórzem. W miejscowości tej na wzgórzu stoi potężny, średniowieczny zamek o tej samej nazwie. Sam wyraz „Wawel” na gruncie polskiej nauki ma wiele etymologii, jednak każda sprowadza ten wyraz do słowiańskich korzeni. Uważa się np., że słowo „wąwel” oznaczało „wyniosłość wśród mokradeł”, którymi otoczone było wzgórze. Prof. Stanisław Rospond uważał zaś, że „wąwel” to „miejsce wyniosłe i suche wśród łąk błotnistych; ostrów oblany wodą” i pochodzi ono od staropolskiego wel, wla (stąd też: Wleń). [25]  To, że jest to wyraz słowiańskiego pochodzenia świadczą też inne nazwy toponimiczne z terenu Polski: Wawelno, Wąwał, Wąwelnica, Wąwelno, Wąwolnica.


ZAKOŃCZENIE

    Poza wymienionymi powyżej nazwami geograficznymi, istnieje cały szereg kolejnych nazw z terenu Westfalii, Dolnej Saksonii czy Hesji brzmiących swojsko. Objętość artykułu nie wystarczyła, aby je wszystkie omówić.

Nazwy te w połączeniu z innymi faktami przytoczonymi w niniejszym opracowaniu każą na nowo zastanowić się nad pochodzeniem ludów żyjących w okolicy rzek Wezery, Ruhry i Lasu Teutoburskiego w czasach starożytnych jak i we wczesnym średniowieczu. Zastanawiające jest to kim byli i jakim językiem posługiwali się tajemniczy Cheruskowie? Czy mówili po słowiańsku? Czy byli Germanami w dzisiejszym tego słowa znaczeniu? Czy może byli Słowianami? A może ludem mieszanym, posługującym się mową skreolizowaną np. słowiańsko-germańską? Jakie było ich pochodzenie? Skąd u nich słowiańsko brzmiące imiona? Skąd na ich ziemi i na ziemi westfalskiej tak wiele nazw miejscowych o możliwie słowiańskiej etymologii? Czy Słowianie z Paderbornu i Soest, o których pisał Ibrahim ibn Jakub, byli potomkami Cherusków czy ludem, który we wczesnym średniowieczu napłynął na tamtejsze ziemie?

Być może przyszłość da odpowiedzi na te pytania. Być może rozwój nowoczesnych dziedzin badawczych pozwoli kiedyś bezsprzecznie ustalić prawdę. Póki co jednak, odpowiedzi na te pytania pozostają tajemnicą tego wymarłego ludu. Pozostają sekretem Cherusków.
 


Adrian Leszczyński
aleszczynski@interia.pl



PRZYPISY:

[1] –  Ireneusz Ćwirko; Jak ze Słowian zrobiono Germanów; Kryształowy Wszechświat 30.04.2015: http://krysztalowywszechswiat.blogspot.de/2015/04/jak-ze-sowian-zrobiono-germanow.html
[2] – Adrian Leszczyński; Germania i Germanie – pojęcia dawne i współczesne; Taraka 27.08.2014:
http://www.taraka.pl/germania_i_germanie
[3] – patrz artykuły:
- Adrian Leszczyński; Królowie Herulów i Wandalów; Taraka 04.06.2014:
http://www.taraka.pl/krolowie_herulow_i_wandalow
- Adrian Leszczyński; Słowiańsko brzmiące imiona dawnych Germanów; Taraka 26.09.2014:
http://www.taraka.pl/slowiansko_brzmiace_imiona_germanow
[4] – Wikipedia pol. – Imiona słowiańskie / imiona niezłożone (jednoczłonowe):  https://pl.wikipedia.org/wiki/Imiona_s%C5%82owia%C5%84skie#Imiona_niez.C5.82o.C5.BCone_.28jednocz.C5.82onowe.29
[5] – Występowanie nazwiska Domalik w Polsce: http://www.moikrewni.pl/mapa/kompletny/domalik.html
[6] – Występowanie nazwiska Tumilewicz w Polsce: http://www.moikrewni.pl/mapa/kompletny/tumilewicz.html
[7] – Występowanie nazwiska Tumiłowicz w Polsce:
http://www.moikrewni.pl/mapa/kompletny/tumi%25C5%2582owicz.html
[8] – Występowanie nazwiska Tumil w Polsce: http://www.moikrewni.pl/mapa/kompletny/tumil.html
[9] – Występowanie nazwiska Jaromin w Polsce:  http://www.moikrewni.pl/mapa/kompletny/jaromin.html
[10] – Hermann Stangefol; Opus Chronologicum Et Historicum Circuli Wephalici in quatuor libros congestum; 1656.
[11] – Adalbert Kuhn; Sagen, Gebräuche und Märchen aus Westfalen, 2 Bände; Leipzig 1859; s. 217.
[12] – Artykuł o Drüggelter Kapelle w j. niemieckim: http://allsherjargode.beepworld.de/drueggelte.htm  
[13] – Wikipedia niem. – Delecke / Geschichte: https://de.wikipedia.org/wiki/Delecke#Geschichte
[14] – Wikipedia niem. – Körbecke (Möhnesee) / Geschichte:
https://de.wikipedia.org/wiki/K%C3%B6rbecke_(M%C3%B6hnesee)#Geschichte  
[15] – André Miquel; L’Europe occidentale dans la relation arabe d’Ibrahim b. Ya’cub (Xe siècle); Annales, Économies, Sociétés, Civilisations / Volume 21/ Numéro 5; 1966; s. 1061,1062 :   
http://www.persee.fr/doc/ahess_0395-2649_1966_num_21_5_421454
[16] – Wojciech Kętrzyński; O Słowianach mieszkających niegdyś między Renem a Łabą, Salą i czeską granicą; Kraków 1901; wersja internetowa: http://archive.org/stream/rozprawy07filogoog/rozprawy07filogoog_djvu.txt
[17] – tamże, s. 52.
[18] – tamże, s. 51.
[19] – Karl Müllenhoff – niemiecki miediewista: https://de.wikipedia.org/wiki/Karl_M%C3%BCllenhoff
[20] – Wilhelm Bogusławski; Dzieje Słowiańszczyzny Północno-Zachodniej do połowy XIII w., Księga 1, Słowiańszczyzna północno-zachodnia od I do VI w. po Chrystusie; Poznań 1857; wersja internetowa: http://archive.org/stream/dzielesowiaszczy01boguuoft/dzielesowiaszczy01boguuoft_djvu.txt
[21] – Wikipedia niem. – Geschichte der Stadt Kamen / Zu Kamens ältester Geschichte: https://de.wikipedia.org/wiki/Geschichte_der_Stadt_Kamen#Zu_Kamens_.C3.A4ltester_Geschichte
[22] – Wikipedia pol. – Raduń (strona ujednoznaczniająca): https://pl.wikipedia.org/wiki/Radu%C5%84
[23] – Wikipedia niem. – Spradow / Geschichte: https://de.wikipedia.org/wiki/Spradow#Geschichte
[24] – Adrian Leszczyński; Toponimia a zachodni zasięg osadnictwa Słowian; Białczyński 06.08.2016:
http://bialczynski.pl/2016/08/06/adrian-leszczynski-toponimia-a-zachodni-zasieg-osadnictwa-slowian/
[25] – Wikipedia pol. – Wawel / Etymologia: https://pl.wikipedia.org/wiki/Wawel#Etymologia





http://www.poselska.nazwa.pl/wieczorna2/historia-nowozytna/sekret-cheruskow







"problem Polski dla naszych dzieci przestanie być istotnym problemem”.




Polityka niemiecka wobec Warszawy

18 października 2016 
 
 
 

Hala Kongresowa NSDAP projektowana na miejscu skazanego na zburzenie Zamku Królewskiego – symbolu państwowości polskiej stanowi kwintesencję niemieckich intencji wobec Warszawy


 
Narysowana w 1942 r., stanowiła tylko pośrednie ogniwo w barbarzyńskich poczynaniach najeźdźców dotyczących stolicy Polski.


Jej planowana z pełną premedytacją zagłada odbywała się etapami. Pozornie oderwane od siebie fakty i działania składają się w spójną całość. Ich ostateczny cel został wcześniej w latach 1939-1940 określony w oficjalnym dokumencie prezentującym plan budowy nowego miasta niemieckiego na miejscu z premedytacją obróconej w gruzy Warszawy.


Etap pierwszy to rozpoznanie zasobów dziedzictwa kulturowego. Współdziałają w tym uczelnie i specjalnie powołane instytuty, które metodycznie przygotowują się prowadząc studia nad kulturą polską i badając teren na wiele lat przed wojną. Szczególnie dobrze znane są działania historyka sztuki Dagoberta Freya, profesora Uniwersytetu Wrocławskiego, który od 1938 r. odwiedzał Polskę penetrując najcenniejsze zbiory, by natychmiast po wkroczeniu wojsk niemieckich we wrześniu 1939 r. rekwirować najcenniejsze obiekty. Na dwa miesiące przed wojną, w lipcu 1939r. na Międzynarodowym Kongresie Urbanistycznym w Sztokholmie polscy delegaci uzyskali poufne informacje o nominacji niejakiego Pabsta na naczelnego architekta Warszawy z dniem 1 października.


Faktem jest, że bombardowanie stolicy we wrześniu 1939 r. dokonywane było według przygotowanego zawczasu planu. Zostało to dowodnie wykazane w memoriale zredagowanym przez znakomitego historyka sztuki i znawcę Warszawy Alfreda Lauterbacha na krótko przed jego zamordowaniem 19 listopada 1943r.


Podczas gdy Zamek, siedziba prezydenta i symbol polskiej państwowości stał się jednym z pierwszych celów nalotów bombowych, to sąsiadujące z nim Stare Miasto było oszczędzone. Z późniejszych materiałów nazistowskiej propagandy można wywnioskować, że regularny układ Starego Miasta okupanci starali się przedstawiać jako świadectwo jego rzekomego niemieckiego charakteru, a więc godne zachowania.


Burzono natomiast obiekty pochodzące z epoki nowożytnej, wolne od wpływów niemieckich, a podnoszące rangę stolicy. Podobnie zastanawiające było oszczędzenie pałacu Krasińskich podczas gdy burzone było zrzucanymi z niskiego lotu bombami jego najbliższe otoczenie. Przekonywujące jest domniemanie , że było to świadome działanie mające na celu zachowanie głównego korpusu pałacu zwieńczonego tympanonem autorstwa niemieckeigo rzeźbiarza A. Schlütera. Nadana przez okupanta placowi Krasińskich nazwa Andreas Schlüter Platz jest wielce wymowna.


Przedstawiając stan zniszczeń zabytkowych gmachów dokonanych w czasie oblężenia we wrześniu 1939 roku Alfred Lauterbach wymienia pałac Czapskich, pałac Branickich, pałac Prymasowski, zespół gmachów Ministerstwa Skarbu na Placu Bankowym, Teatr Wielki, Pałac Zamoyskich, Pałac Kazimierzowski (Uniwersytet), Muzeum Przemysłu i Rolnictwa.
Z krótkiego przeglądu zniszczonych zabytków wynika, że straty najdotkliwsze poniosła Warszawa klasycystyczna – a ten właśnie styl dominował w mieście, nadawał mu swoisty koloryt i wyraz. Dotyczy to zwłaszcza ulicy Miodowej – która między Senatorską a Kapucyńską nie zachowała ani jednego domu, Nowego Światu, Senatorskiej, Bielańskiej, Elektroralnej i Nalewek.


Koncentracja na niszczeniu ośrodków kultury polskiej znalazła potwierdzenie w bombardowaniu teatrów i gmachu filharmonii. Względy praktyczne decydowały o oszczędzeniu nowych budynków biurowych przydatnych dla okupanta.


Z kolei zmasowane ataki na dzielnicę żydowską ujawniają cel pierwszoplanowy, tj. sukcesywne niszczenie miasta. Zestawienie w albumie dedykowanym generalnemu gubernatorowi Hansowi Frankowi planów nowego miasta niemieckiego ze stanem zniszczeń spowodowanych bombardowaniem i ostrzałem artyleryjskim we wrześniu 1939 roku nie pozostawia żadnych wątpliwości. Planowo przeprowadzone działania niszczycielskie miały doprowadzić miasto do stanu, w którym jego totalna zagłada stałaby się w pełni uzasadniona (straty Warszawy z września 1939 roku szacowane były na ponad 10% ).


Album ten nosi datę 6 lutego 1940r. Był on opracowywany przez fachmanów z Würzburga. Profesor Jan Zachwatowicz, któremu późną jesienią w 1939 roku udało się po kryjomu zobaczyć plany na deskach kreślarskich w budynku na zapleczu pałacu Blanka, wnioskował z obfitości przygotowywanych materiałów, że praca rozpoczęta została jeszcze przed wybuchem wojny.


Tak więc dysponujemy wystarczającymi przesłankami, by bombardowanie Warszawy w czasie oblężenia we wrześniu 1939 uznać za etap w programowej akcji niszczenia miasta jako stolicy Polski i niezwykle ważnego ośrodka jej kultury. Proste zestawienie chronologii faktów utwierdza w przekonaniu o konsekwentnej realizacji tego barbarzyńskiego programu.


6 października 1939 Hitler odbiera paradę wojskową w Alejach Ujazdowskich, które przemianowano na Aleje Zwycięstwa.


17 października Ministerstwo Propagandy Rzeszy wydaje zakaz wszelkiej publikacji na temat zniszczeń Warszawy i jej ewentualnej odbudowy. W tym też czasie wydany jest nakaz pozostawienia ruin zniszczonych budynków „by przypominały Polakom o klęsce 1939”.
26 października – utworzono Generalne Gubernatorstwo ze stolicą w Krakowie.
27 października zaaresztowany został prezydent Warszawy Stefan Starzyński. Bezpośrednio po tym niemieckim prezydentem Warszawy zostaje Oskar Dengel.


4 listopada generalny gubernator Hans Frank rozmawia z Hitlerem uzyskując akceptację decyzji o zburzeniu Zamku i nieodbudowywaniu miasta. Z relacji gubernatora dystryktu warszawskiego Ludwika Fischera wynika, że otrzymał on ponadto nakaz pozbawienia Warszawy jej charakteru jako centrum Polski i redukcji obszaru miasta.


29 listopada niemieccy saperzy rozpoczynają minowanie Zamku Królewskiego, po uprzednim jego rozgrabieniu prowadzonym przez berlińską firmę Rudolf. Niemiecki specjalista Hans Posse w swym raporcie stwierdza, że „wobec szczególnego zainteresowania jakie ma Drezno dla uratowanego inwentarza zamku królewskiego, który budowali sascy architekci i artyści, byłoby pożądane, aby ocalone części urządzenia jego wnętrz (boazerie, drzwi, posadzki, rzeźby, lustra, żyrandole, meble, porcelana itd.) pozostały do dyspozycji celem wyposażenia pawilonów drezdeńskiego Zwingera.”


W grudniu zostają sprowadzeni przez niemieckiego prezydenta Warszawy, Hubert Gross i Otto Nurnberger, autorzy przebudowy Würzburga dla potrzeb NSDAP. Otrzymują oni polecenie przygotowania planów rozbiórki Warszawy i budowy na jej miejscu nowego niemieckiego miasta.


Plan ten, określany niesłusznie mianem „planu Pabsta”, należy do najhaniebniejszych dokumentów w dziejach cywilizacji europejskiej.


Aby stworzyć pozory, że plan oparty jest na badaniach ewolucji Warszawy w przeszłości, autorzy w cyniczny sposób wykorzystywali prace profesora Oskara Sosnowskiego, założyciela zakładu Architektury Polskiej Politechniki Warszawskiej i pierwszego prezesa Towarzystwa Urbanistów Polskich (zabitego 24 września 1939 roku bombą na dziedzińcu Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej) na temat sieci ulicznej Warszawy, aby przedstawić na kolejnych planszach rozplanowanie miasta w połowie XVII wieku i na początku XIX wieku.


W istocie jednak przyjęty przez okupanta schemat Die Neue Deutsche Stadt Warschau” stanowił zaprzeczenie wielowiekowej linii rozwojowej miasta. Poza zachowanym Starym Miastem traktowanym jako rzekome świadectwo porządku germańskiego, ale z amputowanym Zamkiem, plan praktycznie nie zachowuje żadnego ciągu ulicznego. Zakłada przy tym 10-krotne zmniejszenie obszaru miasta i 10-krotną redukcję ilości mieszkańców z 1 300 000 do 130 000 na lewym brzegu Wisły z przeznaczeniem dla ludności niemieckiej i ok. 30 000 po stronie praskiej dla ludności polskiej.


Zdaniem J. Zachwatowicza obłąkana, niewiarygodna koncepcja zburzenia milionowego miasta i wzniesienia na jego miejscu nowego, była wynikiem dwóch przesłanek. Redukcja wielkości miasta miała na celu degradację stolicy do skali miasta powiatowego (Distrikt Warschau). Natomiast zburzenie prawie całości miasta i budowa na nowo miało spowodować, żeby Niemcy, przyszli jego mieszkańcy, „nie mieli poczucia, że są w obcym kraju, lecz w tym niemieckim otoczeniu czuli się jak w ojczyźnie” ( F. Gollert, Warschau unter deutscher Herrschaft, 1942, s. 237 ).


Zbrodniczy zamysł tego planu sprawia, że jakakolwiek jego analiza uwłaczałaby godności badacza ewolucji form przestrzennych. Należy poprzestać na przedstawieniu jego konsekwencji, polegających na wymuszaniu kolejnych masowych wyburzeń całych dzielnic miasta. Przedstawione są one na planszy zatytułowanej „rozbiórka polskiego miasta” (Der Abbau der Polen Stadt) i budowa miasta niemieckiego (Der Aufbau der Deutschen Stadt ).
Wśród 10-ciu typów wyznaczonych w mieście sektorów widnieje obszar „dzielnicy żydowskiej” w północno-zachodniej części miasta pokrywający się w znacznym stopniu z później wytyczonymi granicami getta. Przygotowania do jego utworzenia zostały rozpoczęte w pierwszych miesiącach 1940 r. pod pretekstem zapobiegania rozprzestrzenianiu się epidemii tyfusu. Cały teren o powierzchni 307 ha oficjalnie uznany został 2 października 1940 r. za żydowską dzielnicę mieszkaniową.


16 listopada dzielnica została w całości oddzielona od reszty miasta 3-metrowym murem. Stłoczono tu blisko pół miliona ludzi. Obszar ten do września 1939 r. zamieszkały był w dużej mierze przez ludność żydowską. Policyjne nakazy wymusiły przesiedlenie z innych dzielnic miasta do getta około 130 tys. Żydów, oraz wyprowadzkę z tego terenu około 113 tys. Polaków. Granice getta wielokrotnie ulegały zmianom. Od lutego 1942 r. , po redukcji obszaru na zachód od ul. Żelaznej, getto dzieliło się na tzw. duże i małe, połączone mostem nad ulicą Chłodną.


Przerażające warunki egzystencji w getcie są przedmiotem wielu relacji, studiów i opracowań. Głównie w 1941 r. z głodu i chorób zmarło tu około 100 tys. ludzi. W dniach od 22 lipca do 21 września 1942 r. Niemcy wymordowali w ośrodku zagłady w Treblince około 300 tys. mieszkańców getta. Jego obszar został wówczas znacznie zredukowany do kilku oddzielnych części, głównie na północ od Leszna.


Kolejne próby wywiezienia i wymordowania mieszkańców getta spotkały się z ich oporem, najpierw w dniach 18-22 stycznia, a następnie w czasie powstania rozpoczętego 19 kwietnia 1943 r. Niemcy palili dom po domu, zmuszając ludzi do opuszczenia bunkrów i kryjówek.
Całkowite zniszczenie zabudowy w getcie zostało wykonane na rozkaz Himmlera, w celu zmniejszenia „milionowego miasta Warszawy, które jest zawsze niebezpieczne i stanowi centrum rewolty”. Himmler zaznaczył, iż zburzenia należy dokonać po uprzednim zabezpieczeniu wszystkich elementów i materiałów budowlanych zdatnych do użytku, oraz oświadczył, iż „przestrzeń mieszkalna podludzi (Untermenschen) nigdy nie będzie się nadawała do mieszkania dla Niemców”. Część obszaru getta, na której miało miejsce powstanie kwietniowe, została zrównana z ziemią. Na terenie dawnego więzienia zwanego Gęsiówką został założony obóz koncentracyjny.


Systematyczna akcja zrównywania z ziemią terenów getta mogłaby zadziwić w ówczesnej sytuacji militarnej Niemiec. Widać w tym jednak konkretne działanie zapowiedziane już w planach Grossa i Pabsta, mające na celu uwolnienie terenu od zabudowy – stworzenie możliwości budowy die Neue Deutsche Stadt Warschau.


Trwające od 1 sierpnia do 2 października Powstanie Warszawskie przyniosło zniszczenia, których tylko część była rezultatem działań o charakterze wojskowym. Wbrew przeświadczeniu, że Stare Miasto stanowi najbardziej germańską część Warszawy, stało się ono symbolem walki powstańczej. Starówka walczyła przez cały sierpień a jej opór spotkał się z okrutnym odwetem – totalnym zniszczeniem.


Dla wielu warszawiaków wspaniałym symbolem walki stał się gmach najwyższego budynku stolicy Prudentialu, na którym już 1 sierpnia zatknięto białoczerwony sztandar widoczny z odległych punktów miasta. Był on wielokrotnie zestrzeliwany i wielokrotnie potem przywracany, a szkielet Prudentiala ostał się mimo wściekłych ataków artyleryjskich.


60-ta rocznica Powstania Warszawskiego była okazją do przypomnienia heroicznych zmagań ludu Warszawy. Niszczeniu miasta towarzyszyła masakra ludności cywilnej. Można przychylić się do opinii, że w misję żołnierza wpisana jest ewentualność ofiary życia. Nie dotyczy to w żadnym stopniu ponad 200 000 zamordowanych podczas Powstania Warszawskiego osób spośród ludności cywilnej. W szacowaniu strat za niemoralne bywa uznawane szacowanie wartości utraconego życia. Można to uznać za uzasadnione przyjmując, że życie jest wartością bezcenną. Z drugiej jednak strony jest wysoce niesprawiedliwe pomijanie wielkich cierpień i utraty życia w szacunkach strat poniesionych przez mieszkańców Warszawy.


21 września 1944 roku Heinrich Himmler mówiąc o Powstaniu Warszawskim stwierdza: „z historycznego punku widzenia czyn Polaków jest błogosławieństwem, pokonamy ich w ciągu pięciu, sześciu tygodni. Wówczas jednak Warszawa, stolica, centrum tego 16-17 milionowego narodu Polaków, zostanie zlikwidowana, narodu, który od 700 lat odgradza nas od wschodu i od pierwszej bitwy pod Grunwaldem ustawicznie nam przeszkadza. Tym samym z historycznego punktu widzenia problem Polski dla naszych dzieci, dla wszystkich, którzy po nas przyjdą, a nawet już dla nas, przestanie być istotnym problemem”.


12 października Himmler konkretyzuje polecenie pacyfikacji Warszawy stwierdzając „to miasto ma całkowicie zniknąć z powierzchni ziemi i służyć jedynie jako punkt przeładunkowy dla transportu Wehrmachtu. Nie powinien pozostać kamień na kamieniu. Wszystkie budynki należy zburzyć aż do fundamentów. Pozostaną tylko urządzenia techniczne i budynki kolei żelaznej”.


Po kapitulacji wojsk powstańczych pozostała ludność lewobrzeżnej Warszawy została wypędzona z miasta. Wówczas też okupanci przystąpili do ostatniego etapu niszczenia miasta. Utworzone zostały specjalne oddziały niszczycielskie („Vernichtungskommando” i „Brennkommando”), które prowadziły systematycznie akcje burząc i paląc dom po domu, wysadzając w powietrze urządzenia podziemne i wyrywając przy pomocy czołgów przewody telegraficzne i tory tramwajowe.


Już 9 września powtórnie zaminowano Zamek Królewski i wysadzono go w powietrze. Dokumenty B.O.S. mówią, że: 18 grudnia wysadzono w powietrze pałac Brühla, a 27 grudnia pałac Saski. Spalono pałac w Łazienkach, przygotowano do wysadzenia Belweder, Pałac Pod Blachą i kościoły Bernardynów, Karmelitów i Wizytek, czego nie zdążono wykonać. Od kapitulacji Warszawy, tj. od 2 października 1944 roku do 16 stycznia 1945 roku zlikwidowane zostało 30% zabudowy miasta, tzn. więcej niż uległo zniszczeniu w czasie dwóch miesięcy Powstania.


Te destrukcyjne akcje były dokumentowane przez specjalną grupę Alfreda Mensebacha ,a również ekipy filmowe ( znany jest kadr z filmu „Varsovie quand même ). Tym działaniom towarzyszyły prowadzone na wielką skalę grabieże powodujące niezwykle wysokie, ale trudne do oszacowania szkody.


Już w 1943 roku, podsumowując pierwsze etapy zagłady Alfred Lanterlsuch z niezwykłą przenikliwością stwierdził: „zniszczeń Warszawy nie można mierzyć jedynie sumą zburzonych i spalonych budynków wybitnie zabytkowych, lecz też zniszczeniem krajobrazu miejskiego”. Jest to spostrzeżenie niezwykłej wagi. Pojęcie krajobrazu miejskiego wiąże się z tożsamością miasta. Ogrom strat zadanych Warszawie spowodował, że tożsamość ta została zagrożona. Tak więc zniszczenie charakterystycznej zabudowy nie może być traktowane wyłącznie w kategoriach utraconej kubatury, jak to czyniono w szacunkach B.O.S.


Zauważmy przy tym, że w okresie ostatnich 60 lat wiele zrujnowanych obiektów zyskałoby na wartości – tak jak stało się to udziałem tych zachowanych. Ich znaczenie zostało potwierdzone uznaniem ich za obiekty zabytkowe. Przywrócenie potencjalnym zabytkom ich dawnego kształtu wykraczać by musiało poza ramy określone rutynowo obliczanymi kosztami odtworzeniowymi.


W swej rozprawie „Etyczne podstawy rewindykacji i odszkodowań” Władysław Tatarkiewicz w 1945 roku pisał: „zniszczenie cudzego mienia dokonane z premedytacją i planowo jest złem oczywistym, niewątpliwym, nie dającym się kwestionować. A właśnie takie zło zostało przez Niemców wyrządzone. Polska została planowo i z premedytacją zniszczona ogniem i dynamitem. Zniszczenie zostało przeprowadzone z całą świadomością, rozmysłem, przygotowaniem, systemem, metodą. Nie było przypadkiem, chwilowym impulsem, szałem wojennym. Jeśli to był impuls i szał, to trwał bez przerwy przez pięć i pół lat okupacji…”.
Nazajutrz po wojnie Jan Zachwatowicz zauważył że „zniszczenie Warszawy przez Niemców nasuwa daleko idące spostrzeżenia. Wśród ruin i zgliszcz wyróżniamy zupełnie łatwo, że najbardziej gruntownym zniszczeniom uległy urządzenia techniczne, przemysłowe [….] w tej samej kategorii również obiekty zabytkowe: zamki, pałace, kościoły, pomniki. Czym tłumaczyć to szczególne natężenie niszczycielskiej pasji niemieckich zbrodniarzy w stosunku do sędziwych zabytków. Odpowiedź znajdziemy w haśle przez nich samych głoszonych. Naród żyje tak długo, jak długo żyją jego dzieła kultury. To jest bez wątpienia uzasadnienie niszczycielskiej pasji. Zniszczenie Warszawy to jedna z prób zniszczenia narodu Polskiego”.



Krzysztof Pawłowski

Tekst jest fragmentem „Raportu o stratach wojennych Warszawy”, Warszawa 2004.
Opublikowano dzięki uprzejmości Miasta Stołecznego Warszawy.







https://obnt.pl/pl/aktualnosci/polityka-niemiecka-wobec-warszawy/




wtorek, 18 października 2016

Dokumenty SS z Auschwitz wywiezione do Niemiec


15 stycznia 2012, 20:05


Dokumenty SS z Auschwitz wywiezione do Niemiec 15 stycznia 2012, 20:05
Foto: sxc.hu 

Muzeum Auschwitz uważa przekazanie Niemcom dokumentów za bezprawne Muzeum Auschwitz poinformuje prokuraturę oraz IPN o możliwości popełnienia przestępstwa, w związku z bezprawnym przekazaniem Niemcom i wywiezieniem do Niemiec odnalezionych na Dolnym Śląsku skrzyń z dokumentacją SS z obozu Auschwitz. 

Paweł Sawicki z biura prasowego muzeum powiedział w niedzielę, że doniesienie zostanie złożone "najszybciej jak to możliwe", prawdopodobnie już w poniedziałek. Trzy skrzynie z dokumentami załogi obozowej Auschwitz odnaleźli niedawno w okolicach Przełęczy Kowarskiej na Dolnym Śląsku poszukiwacze z Niemiec, którzy korzystali z pomocy Polaka, Mieczysława Bojki. Niemcy wywieźli je do swego kraju. We wtorek poinformował o tym regionalny tygodnik „Nowiny Jeleniogórskie”.


Chcą zidentyfikować przestępców

Jak głosi oświadczenie Państwowego Muzeum Auschwitz - Birkenau: "Dokumenty najprawdopodobniej mogą pomóc w zidentyfikowaniu nazwisk przestępców w sprawach dotyczących zbrodni przeciwko ludzkości, które nie podlegają przedawnieniu, przez co mogą stanowić materiał dowodowy w śledztwie prowadzonym przez Instytut Pamięci Narodowej. W tym wypadku prawdopodobnie mamy też do czynienia z naruszeniem przepisów karnych z zakresu Ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami oraz Ustawy o państwowym zasobie archiwalnym i archiwach. Ponadto doszło do odnalezienia obiektów mających znaczną wartość naukową, którego właścicielem zgodnie z obowiązującym prawem jest Skarb Państwa".

Coś za coś Jeleniogórski tygodnik – cytując Bojkę – poinformował, że dwaj niemieccy poszukiwacze z okolic Schwarzwaldu poprosili Polaka o pomoc. - Znam ich od dawna i wiedziałem, że są osobami pewnymi. Po prostu im ufałem. W przeszłości kilkakrotnie mi pomagali. Dzięki nim znalazłem między innymi depozyt schowany w moście na Bobrze w Janowicach Wielkich oraz wszedłem w posiadanie bardzo ciekawych map okolic Pilchowic - mówił Bojko. Dodał, że teraz Niemcy posiadali bardzo precyzyjne dane na temat korytarza zasypanego w 1945 roku, w którym miały się znajdować dokumenty, dotyczące więźniów Auschwitz. Potrzebowali koparki. Za pomoc Bojko otrzymał 5 tysięcy euro oraz kilka map z zaznaczonymi nieznanymi szerzej tunelami w okolicach Miedzianki.


"Niektóre rzeczy powinny ulec zapomnieniu"


Kilkanaście dni temu, po czterogodzinnych poszukiwaniach, skrzynie zostały wykopane. Polskie Radio poinformowało w sobotę, że zamknięte w nich dokumenty nie dotyczyły jednak więźniów, lecz załogi obozowej. Były to książeczki wojskowe, książeczki kolonialne, książeczki szczepień i akta personalne ponad stu osób. Bojko – pytany przez radiową „Jedynkę”, czy nie miał wyrzutów sumienia oddając znalezisko Niemcom, powiedział, że gdyby dokumenty dotyczyły więźniów, podjąłby inną decyzję. - (...) Dotyczyły Niemców, to nie miałem (…) skrupułów. (…) Uważam, że pewne rzeczy powinny ulec zapomnieniu - powiedział.


Nie wiadomo, do czego Niemcom są potrzebne dokumenty.

Jak to do czego? Żeby je ukryć!

Obóz Auschwitz powstał w 1940 roku. KL Auschwitz II-Birkenau, który stał się przede wszystkim miejscem masowej zagłady Żydów, powstał dwa lata później. Kompleks uzupełniała także sieć podobozów. Do obozu Niemcy deportowali co najmniej 1,3 miliona osób. Zgładzili co najmniej 1,1 miliona ludzi, głównie Żydów, a także Polaków, Romów, jeńców sowieckich i osób innych narodowości.

 dp//kdj 









piątek, 14 października 2016

Stracone (niemal) na zawsze


11 października 2016



Bilans jest zatrważający:

w Muzeum Narodowym w Warszawie – brak pięciu tysięcy dzieł;
w Muzeum Narodowym w Krakowie – około tysiąca;
w Muzeum Wojska w stolicy – osiem tysięcy eksponatów
Straty pałacu w Wilanowie to ponad trzysta dzieł sztuki,
pałacu Zamoyskich w Warszawie – prawie dwieście pięćdziesiąt.

To oczywiście jedynie początek długiej listy.




Polska w wyniku II wojny światowej poniosła największe straty biologiczne. Niepowetowane straty wiążą się również ze zniszczeniem dużych miast, a w ich obrębie ze zrujnowaniem bezcennych zabytków. Wiele z nich odebrano nam na zawsze. Najbardziej ucierpiała Warszawa.

Już w czasie Powstania Warszawskiego jedna czwarta lewobrzeżnej części miasta uległa zniszczeniu (w połowie września 1944 roku przestał istnieć Zamek Królewski), a po zakończeniu walk saperskie oddziały niemieckiej policji – Technische Nothilfe – wcielając w życie rozkaz Reichsführera-SS Heinricha Himmlera („Kamień na kamieniu nie powinien pozostać”) zrównały z ziemią około osiemdziesięciu pięciu procent powierzchni Warszawy. Niepokorną stolicę pokryło około dwudziestu milionów metrów sześciennych gruzu…

Warszawa opustoszała, a Niemcy swą niepohamowaną złość wyładowali na mieście. Okrutny los spotkał między innymi przeniesioną w 1914 roku do pięknego eklektycznego gmachu przy ulicy Okólnik 9, Bibliotekę Ordynacji Krasińskich, którą Niemcy pomimo zawartego w umowie kapitulacyjnej warunku zachowania dóbr kultury miasta, spalili doszczętnie pod koniec października 1944 roku. Koniec końców wskutek drugiej wojny światowej instytucja ta straciła sto pięćdziesiąt pięć tysięcy znajdujących się tutaj jednostek. Strata, ze względu na cenną kolekcję, nie do powetowania.


Na celowniku niemieckich saperów znalazło się również Archiwum Akt Nowych, mieszczące się w gmachu Szkoły Głównej Handlowej przy ulicy Rakowieckiej, czy Archiwum Miejskie znajdujące się w dawnym Arsenale Warszawskim, wczesnobarokowym dwukondygnacyjnym budynku. Wybudowanym na polecenie króla Władysława IV w pierwszej połowie XVII wieku. Zwłaszcza ten drugi gmach był miejscem dla Polaków szczególnym, to przecież jego zdobycie w 1830 roku łączy się zwykle z powstaniem listopadowym i to z nim wiąże się słynna akcja „Szarych Szeregów”, w wyniku której odbito z niemieckich rąk Jana Bytnara „Rudego”.

 Po wojnie Arsenał odbudowano, nie udało się niestety „wskrzesić” wzniesionego w pierwszej połowie XVII wieku rokokowego Pałacu Brühla przy ulicy Wierzbowej 1 (dzisiejsze okolice placu marszałka Józefa Piłsudskiego), gdzie w latach 30. mieściło się Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Ten jeden z najpiękniejszych polskich pałaców, w czasie okupacji będący siedzibą gubernatora dystryktu warszawskiego Ludwiga Fischera, Niemcy wysadzili w powietrze 19 grudnia 1944 roku.

Jego los podzieliła inna imponująca wizytówka przedwojennej stolicy, znajdujący się nieopodal klasycystyczny Pałac Saski. Pełniący swego czasu rolę rezydencji królewskiej budynek w czasach II RP służył Sztabowi Generalnemu Wojska Polskiego. W pierwszej połowie lat 20. stanął przed nim pomnik księcia Józefa Poniatowskiego, a w 1925 roku w kolumnadzie pałacu – Grób Nieznanego Żołnierza. Każdy Warszawiak znał to miejsce doskonale, to po tej okolicy spacerowali literaci z Tuwimem, Lechoniem i Iwaszkiewiczem na czele, to tutaj można było spotkać generała Wieniawę-Długoszowskiego i to miejsce pokazywano turystom. Pod koniec grudnia 1944 roku straciliśmy to wyjątkowe miejsce niestety na zawsze.

Niemcy nie oszczędzili nawet warszawskiej katedry na Starym Mieście, ważnego miejsca związanego z polską kulturą i tradycją, gdzie przed wiekami Piotr Skarga wygłaszał swoje kazania i gdzie dwa razy zorganizowano ceremonię koronacji króla polskiego.
Wielokrotnie przebudowywana, neogotycka świątynia z charakterystyczną ozdobną dekoracją na części wieżowej fasady wraz z przylegającym kościołem oo. Jezuitów została spalona i wysadzona w powietrze w połowie grudnia 1944 roku. Dzisiaj w ich miejscu znajdują się zrekonstruowane po wojnie budowle.


Oczywiście to tylko wybrane, najbardziej „spektakularne” efekty niemieckiej wizji nowej Europy. Lista ta jest znacznie dłuższa, wiele budynków (słynny drapacz chmur, najwyższy w Polsce „Prudential”, a oprócz niego chociażby „Hotel Europejski”, gmach tak zwanej PAST-y, Pałac Łazienkowski czy Kościół Najświętszego Zbawiciela) zniszczono tylko w części, inne zaś ogołocono ze wszystkich wartościowych przedmiotów (z Belwederu Niemcy zdarli ze ścian nawet… tapety). Okupanci mścili się nawet na znanych warszawskich pomnikach, zdecydowana większość z nich (pomniki Bogusławskiego, Mickiewicza) została przez nich albo wysadzona albo wywieziona w nieznanym kierunku.

Według obliczeń straty wojenne wynikające ze zniszczeń dokonanych przez Niemców w Warszawie (Raport o stratach wojennych Warszawy przygotowany z inicjatywy prezydenta Lecha Kaczyńskiego) oscylują wokół obecnej równowartości czterdziestu pięciu miliardów dolarów.
Tyle jeśli chodzi o pieniądze. Bezcennych zabytków związanych bezpośrednio z polską historią i kulturą wycenić nie sposób i żadne odszkodowania nie zdołają nigdy zrekompensować ich straty. Ci zaś, do których nie przemawia ta quasi-sentymentalna argumentacja niech wyobrażą sobie Paryż bez Wieży Eiffla lub Łuku Triumfalnego. W końcu Warszawę nie bez powodu nazywano w dwudziestoleciu międzywojennym Paryżem wschodu.


„Portret młodzieńca” Rafaela, „Zwiastowanie pasterzom” Rembrandta, czy fragment tryptyku z Lusiny Wita Stwosza to najbardziej znane spośród tysięcy dzieł sztuki zagrabionych na terenie Polski w trakcie II wojny światowej. Na liście utraconych znajdują się też inne cenne, choć znacznie mniej spektakularne przedmioty.

Z rozkazu Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy w Berlinie już jesienią 1939 roku na terenach okupowanej Polski pojawił się specjalny oddział profesora archeologii Petera Paulsena. Kommando Paulsen wykonując polecenie Reischsführera SS, szefa niemieckiej policji Heinricha Himmlera, rozpoczęło prace nad zabezpieczeniem zabytków w Polsce, które w istocie sprowadziły się do rabunku i to zorganizowanego w początkowej fazie okupacji bardzo chaotycznie. Po Paulsenie obowiązki przejął, powołany przez Hansa Franka, Specjalny Pełnomocnik do Sporządzenia Spisu i Zabezpieczenia Dzieł Sztuki i Zabytków Kultury. A że SS-Standarteführera Kajetan Mühlmann był protegowanym słynącego z zamiłowania do cennych dzieł sztuki feldmarszałka Rzeszy Hermanna Göringa, nie trudno sobie wyobrazić jaki los spotkał polskie zbiory.


Wkrótce rezydencje prominentnych dygnitarzy niemieckich poczęły zdobić skonfiskowane (czytaj: zrabowane) meble, kryształy, gobeliny oraz inne dzieła sztuki. Część z nich pozostała na terenie okupowanej Polski (gubernator Generalnej Guberni Hans Frank cieszył swe oko dziełami między innymi Leonarda da Vinci i Rembrandta), po innych z biegiem lat ślad zaginął, a swoje trzy grosze w tym temacie dorzucili również Sowieci. Pomimo starań polskich władz i rozmaitych instytucji do dziś udało się odzyskać jedynie część przedwojennej kolekcji.


Bilans jest zatrważający: w Muzeum Narodowym w Warszawie – brak pięciu tysięcy dzieł; w Muzeum Narodowym w Krakowie – około tysiąca; w Muzeum Wojska w stolicy – osiem tysięcy eksponatów. Straty pałacu w Wilanowie to ponad trzysta dzieł sztuki, pałacu Zamoyskich w Warszawie – prawie dwieście pięćdziesiąt. To oczywiście jedynie początek długiej listy.


O wspomnianym „Portrecie młodzieńca”, który pojawił się nawet w filmie „Obrońcy skarbów” z Georgem Clooneyem i Mattem Damonem, a który odgrywa kluczową rolę także w głośnej książce „Bezcenny” Zygmunta Miłoszowskiego, jak i pozostałych najcenniejszych dziełach sztuki napisano dotąd wiele. Przeglądając katalog strat wojennych prowadzony przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego w celach badawczych oraz informacyjnych, warto również zwrócić uwagę na mniej spektakularne „dobra kultury” utracone przez nasz kraj w wyniku wojny.

To prawda, że kunsztownie wykonane modele (na przykład działa rosyjskiego lub okrętu wotywnego) ważą znacznie mniej niż obrazy Rafaela, Brandta czy Kossaka, a gdyby hipotetycznie przyszło nam wybierać, nikt nie miałby wątpliwości, co jest dla Polski „obiektem” cenniejszym, niemniej należy zdawać sobie sprawę, że i te cenne przedmioty zostały z przedwojennych polskich muzeów, prywatnych domów i kolekcji zrabowane. Zliczyć ich nie sposób.


Na bardzo długiej liście utraconych/poszukiwanych znajdują się na przykład: pochodząca z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku wycinanka papierowa „Mizrach”, tablice pamiątkowe (na przykład „Epitafia ku czci poległych w wojnach 1813-1815 i 1864-1871”), portrety rodzinne, czy pięknie wykonana puszka na etrog (naczynie, w którym Żydzi podczas święta Sukot zanosili do bożnicy owoc estrogu).

 
Znajdują się na niej także cenne tkaniny, dywany, hafty, gobeliny, chorągwie, krzesła, rozmaite akcesoria mody, takie jak czepiec haftowany srebrem, a nawet ozdobne, wykonane w dziewiętnastym wieku damskie grzebienie, lalki, różańce, skrzynie, suknie damskie, kufle z nakrywkami czy stare pasy kontuszowe.


Po cóż o nich wspominam? Ano dlatego, aby uzmysłowić skalę strat, które wbrew obiegowym opiniom nie ograniczały się do utracenia najcenniejszych dzieł sztuki czy księgozbiorów. Niemcy, a później Sowieci rabowali wszystko, co przedstawiało dla nich jakąkolwiek wartość. Rabowali totalnie.


Od czasu do czasu słyszy się o odnalezieniu poszczególnych eksponatów, niemniej lista utraconych przez Polskę obiektów ciągnie się niemal w nieskończoność. Tabakierka z wizerunkiem Stanisława Augusta Poniatowskiego, scyzoryk króla Stefana Batorego, średniowieczny pastorał, siedemnastowieczna cytra dwunastostrunowa, zegarek kieszonkowy króla Stanisława Leszczyńskiego, dwa talary księcia cieszyńskiego… Wyliczać można bez końca. Prawda, wszystko to drobne rzeczy – muzealne eksponaty lub przedmioty, jeszcze w latach trzydziestych, należące do prywatnych kolekcjonerów. Ale to część naszej historii (i historii świata również), którą nam bezprawnie odebrano. Nasza kultura jest bez nich zwyczajnie uboższa.


Powojenne odszkodowania jawią się, już tylko w tym kontekście, jako nadzwyczaj skromny sposób zadośćuczynienia. Warto więc od czasu do czasu zajrzeć na stronę dzielautracone.gov.pl lub muzeumutracone.pl, by przekonać się jak bardzo zubożał nasz kraj w wyniku totalitarnych zapędów naszych sąsiadów. Warto zachować czujność przeglądając aukcję i odwiedzając zagraniczne galerie sztuki. Gdzieś tam, wiele spośród cennych pamiątek przeszłości, wciąż czeka na powrót do kraju.




http://nowyzabytek.pl/stracone-niemal-na-zawsze-warszawa/



środa, 12 października 2016

Z Kroniki Historyczne



dla pamięci, że jest taki blog


Starożytna historia Polaków. Wzlot i upadek i o tym dlaczego kościół katolicki nie cierpi Arian

W naszej historii rzeczą istotną jest jeden podstawowy fakt, że religia katolicka jest religią, która nie buduje a dzieli, zaś Arianie są znienawidzeni i wymazywani z historii Dlaczego tak jest świetnie oddaje poniższy artykuł z blogu Pana Ireneusza Ćwirki.


Starożytna historia Polaków. Wzlot i upadek.

Pokonanie Wawelan był ostatnim wielkim triumfem Cesarstwa Wschodniego. Próba odbicia Europy zachodniej spod władzy Słowian zakończyła się niepowodzeniem a kiedy epidemia dżumy rozprzestrzeniła się na wschód, samo cesarstwo stanęło nad przepaścią a jego dalsza egzystencja zawisła na włosku. Głód i chaos spowodowany dżumą skłonił mieszkańców Bizancjum do zwrócenia się przeciw rządzącym elitom, słusznie zarzucając im bezczynność i nieudolność w zwalczaniu kryzysu. Również oficjalny kościół stał się celem krytyki, szczególnie, że nigdy nie był on kościołem szerokich mas, ale typową dla starożytności instytucją religijną pasożytującą na biedakach i wysługującą się oligarchom. W tej sytuacji arianizm okazał się być atrakcyjną alternatywą i znajdował coraz większe poparcie wśród mas społecznych, chociażby z tego względu, że zwalczał on wyzysk ludzi biednych przez możnowładców i wymuszał na państwie bardziej sprawiedliwy podział dóbr.
Te niepokoje musiały doprowadzić do wybuchu i do społecznej rewolucji. I w roku 602 rzeczywiście doszło do przewrotu w wyniku czego władzę objął Phokas, najprawdopodobniej Słowianin służący w armii bizantyjskiej.
Wprawdzie dowody na to nie są bezpośrednie, ale już sam jego wygląd zewnętrzny wskazuje, że mamy tu do czynienia z członkiem społeczności słowiańskiej. Długie włosy, broda i wąs to cechy słowiańskiej mody i żadnemu bizantyjskiemu władcy nie przyszłoby do głowy bić monety z takim wizerunkiem. 
Również jego niecodzienne imię zastanawia.
Tak naprawdę to nie wiemy jak się nazywał, znamy tylko jego pseudonim - Focas (Phokas). Podstawą tego przezwiska było zapewne jego prawdziwe słowiańskie imię i przy odrobinie wyobraźni daje się ono łatwo zidentyfikować jako słowiańskie imię „Pokosław” które po zgreczeniu przyjęło formę Phokas. Również nienawiść katolickich historyków do tego cesarza jest spowodowana jego pochodzeniem jak i faktem likwidacji przez niego władzy starego katolickiego kościoła.
Rządy Focasa oznaczały w praktyce koniec epoki Cesarstwa Rzymskiego.
Wraz z przejęciem przez niego władzy, stare elity związane z cesarstwem oraz tradycją łacińską zostały odsunięte od koryta i w większości nawet wymordowane, zapewne jeszcze w trakcie rewolucji. Również kościół oficjalny przeszedł dramatyczną przebudowę. Z poparciem Focasa funkcje kościelne zostały obsadzone przez Arian, głownie z zajętej przez Słowian Italii, co umożliwiło przeprowadzenie reform strukturalnych w cesarstwie i wyeliminowanie tak ważnych wcześniej grup nacisku.
Współpraca Focasa ze Słowianami zaszła tak daleko, że podporządkował on oficjalny kościół bizantyjski Arianom z Rzymu, za co zresztą spotkał się z ich entuzjastycznym poparciem. Jest też on ostatnim cesarzem któremu na Forum Romanum wystawiono obelisk, oczywiście w zamian za ustanowienie jedności kościoła tym razem pod egidą Arian. Spowodowało to stabilizację sytuacji na Bałkanach i pozwoliło mu na ratowanie cesarstwa przed inwazją Persów.
Cesarz ten był pierwszym z całego szeregu cesarzy wschodnich wywodzących się od Słowian, którzy przez następne 100 lat rządzili Konstantynopolem. W połączeniu z rządami Słowian na zachodzie dało to w praktyce kontrolę tej grupy ludnościowej nad całą Europą.
Jego następca Herakliusz kontynuował politykę arianizacji i konfiskaty dóbr kościoła oficjalnego. Również on był Słowianinem i wywodził się od potomków Wawelan z Kartaginy, co poznajemy po charakterystycznym „słowiańskim” wyglądzie na bitych przez niego monetach.
W przeciwieństwie do władców bizantyjskich przejął on bezpośrednie dowództwo armii i zwyczajem swoich wawelskich przodków osobiście prowadził oddziały do walki, szturmując w pierwszym szeregu nacierających. Jego polityka w stosunku do Słowian z Bałkanów przyczyniła się do powstania koalicji słowiańskiej mającej głownie na celu połączenie wszystkich chrześcijańskich Słowian we wspólnej politycznej strukturze. Koalicja ta zwrócona była przede wszystkim przeciw Awarom którzy w tym samym czasie kontrolowali znaczne tereny Europy środkowej.
Koalicja ta przeszła do historii pod nazwą Rzeszy Samo i miał ją utworzyć podobnież jakiś niemieckojęzyczny Frank do walki z Awarami. Oczywiście ta wersja jest czystą propagandą lansowaną przez kościół katolicki i skwapliwie podtrzymywaną przez historyków zachodnich i ich „polskich” sługusów. Państwo to wywodziło swą nazwę od określenia „Samostojna” co w języku słowiańskim oznacza „niezależna”. Było więc podkreśleniem tego, że chodzi tu o związek państw i plemion wyznających arianizm i niezależnych zarówno od Awarów jak i Cesarstwa.
W tym momencie wypada nadmienić coś więcej o innych ludach, które odegrały w tym czasie ważną role w historii Europy. Są to przede wszystkim Hunowie, Awarowie i Bułgarzy. Nauka oficjalna rozpowszechnia tu wszelkiego typu bujdy o azjatyckim pochodzeniu tych ludów. Oczywiście jest to durny wymysł aby odwieść społeczeństwa od  prawdziwego pochodzenia tych ludów a które, jak łatwo się domyśleć, było oczywiście  czysto słowiańskie.
Zacznijmy od Awarów. Mimo że pojawili się na scenie Europejskiej stosunkowo późno, to odegrali na niej ważną rolę, przez dziesięciolecia kształtując politykę tej części Europy. Ich pojawienie się było jednoznacznie związane z załamaniem demograficznym w rezultacie epidemii dżumy. Znaczne tereny Europy środkowej uległy w jej wyniku wyludnieniu a istniejące tam struktury plemienne i państwowe przestały praktycznie istnieć. Stworzyło to idealne warunki do ekspansji na te tereny tym ludom które nie uległy wyniszczeniu w wyniku pierwszych fal dżumy. Oczywiście oznaczało to, że musiały one zamieszkiwać tereny na tyle odlegle od ognisk epidemii, aby same nie ulec zarażeniu, ale jednocześnie na tyle bliskie, aby szybko dokonać inwazji po jej wygaśnięciu.
Wyklucza to moim zdaniem w sposób jednoznaczny wszelkiego typu teorie o azjatyckim pochodzeniu Awarów.

Spróbujmy więc przeanalizować fakty związane z tym ludem i poszukać alternatywy dla obowiązujących w „nauce” hipotez. Oczywiście te hipotezy które w niej obowiązują próbują odwieść uwagę społeczeństwa od słowiańskiej ewentualności. Dlatego na zachodzie lansowane są tezy jakoby Awarowie byli Turkami, Irańczykami a nawet ich chińskie pochodzenie uważane jest za prawdopodobne. Tym bezczelnym kłamstwom wtórują również tzw. „polscy historycy”
Oczywiście to są czyste bzdury pomijające najprostszą opcję, a mianowicie taką, że Awarowie musieli pochodzić z Europy, i to z terenów leżących na północ od znanych w tych czasach bizantyjczykom. A więc na północ od tych zamieszkałych przez Wawelan i Polan, bo tylko tam istniały tereny gdzie epidemia dżumy nie znalazła warunków do rozprzestrzenienia.
Tereny te w starożytności określano mianem Hiperborea. Herodot wymienia wśród mieszkańców tej mitycznej krainy również takich o nazwie Abaroi oraz ich przywódcę o imieniu Abaris

jeśli się uwzględni to że starogreckie „β” czyli nasze „B” już w starożytności zaczęto wymawiać jako „W” to widzimy, że nazwa tego ludu przyjmuje formę Awaroi czyli zadziwiająco dobrze oddaje nazwę Awarowie.
W opisach pojawienia się ich poselstwa na dworze cesarza Justyniana przedstawieni są oni jako wojownicy w strojach typowych dla Scytów oraz z włosami splecionymi w warkocze. To właśnie te warkocze są podawane jako argument ich chińskiego pochodzenia, ponieważ w Europie taka fryzura u wojowników była jakoby nieznana. Oczywiście są to jak zwykle „naukowe” kłamstwa.
Również wśród plemion słowiańskich znany był zwyczaj noszenia warkoczy i szczątki takich właśnie wojowników udało się znaleźć w bagnach obecnych północnych Niemiec, czyli tam gdzie według Herodota mieli żyć Abaroi (Awaroi). W Polsce na cmentarzysku w  miejscowości Czarnówka znaleziono również czarę z przedstawieniem głowy mężczyzny z warkoczem zwiniętym w kunsztowny kok, identyczny z tymi z Niemiec.

Ta specyficzna forma fryzury pozwala nam również zrozumieć dlaczego Scytowie posługiwali się tak dziwną formą hełmów bojowych (zdjęcie). Były one dlatego tak komicznie wygięte aby zmieścić w swoim wnętrzu warkocz zwinięty w kok. To podobieństwo do Scytów podkreśla również to, że Awarowie używali łuk refleksyjny oraz walczyli konno.
Zwróćmy uwagę na to, że dokładnie te właśnie tereny zamieszkiwało również plemię Obodrytów. Plemię to w wielu językach ma lekko zmieniona nazwę i zamiast „O” wymawiana jest litera „A”. Jeśli uwzględnimy to co pisałem już wyżej o zastępowaniu spółgłoski „B” w języku greckim przez spółgłoskę „W” to widzimy że grecka wymowa nazwy plemienia Obodrytów musiała przyjąć formę „Avaroiczyli znaną nam formę „Awarowie”
Awarowie nie byli więc żadnymi Azjatami ale słowiańskimi Obodrytami którzy wykorzystali klęskę Wawelan i osłabienie władzy Polan, na skutek dżumy, nad ich pierwotnymi terenami w Polsce, do ekspansji na południe.
W tym znaczeniu nie dziwi więc to, że Awarowie i Słowianie często przedstawiani są jako sojusznicy i w wyprawach przeciw Bizancjum zawsze występują w koalicji z innymi plemionami słowiańskimi.
Utworzenie Rzeczpospolitej Słowiańskiej „Samostojnej” było więc związane z próbą odbudowy państwa Wawelan na jego dawnych ziemiach przez ich potomka cesarza Herakliusza, na bazie wspólnej dla tych plemion religii ariańskiej. Obodryci jako nieliczni Słowianie byli dalej poganami i zwalczali chrześcijańskich Arian tak samo bezlitosne jak ich katoliccy prekursorzy.
W kontekście Awarów występuje jeszcze jedno określenie tego plemienia.
Równie często używano w starożytności określenia Warchuni.
To określenie jest bardzo ciekawe bo w jego skład wchodzi również słowo Chuni (Huni) i to prowadzi nas bezpośrednio do następnego ludu który wpłynął na losy Europy tak jak rzadko inny, czyli do Hunów.
Słowo Warchuni używane było w kontekście „buntownicy” i w tym samym kontekście występuje znane nam w Polsce określenie „Warchoły”. Ciekawe jest zastanowienie się nad tym co to słowo tak naprawdę oznacza. Pierwszym jego składnikiem jest słowo „War”. I to słowo występuje w języku polskim w szeregu wyrazów związanych z walką, wojną oraz obroną przed agresją. Np. znane wszystkim słowo „warownia” oraz w nazwie naszej stolicy „Warszawa”, która zapewne pierwotnie nazywana była określeniem „Warszowa lub Warszów” czyli z typową końcówką dla wielu polskich miast i miejscowości np. Hrubieszów, Boguszów itd. Nazwa ta oznacza w swoim pierwotnym znaczeniu miejsce obronne czyli warownię. Oczywiście legenda o Warsie i Sawie jest bardzo sympatyczna ale nie odpowiada niestety prawdzie.
W podobnym znaczenie słowo to występuje w określeniu rzeki Warty. Pierwotnie rzeka ta broniła tereny Polan przed inwazjami Obodrytów i Pomorzan stanowiąc rzekę graniczną.
Drugi składnik wyrazu Warchoł to „choł” a oznaczający tyle co „chłop” „poddany” co możemy wywnioskować z innego wyrazu a mianowicie z rzeczownika „Hołd”. Razem określenie to dotyczyło „uzbrojonych mężów” ale nie podlegających władzy plemiennej.
Określenie „warchoł” jest zatem równoznaczne z określeniem „banita”albo „rebeliant”. Czyli możemy stwierdzić, że Hunowie nie mogli być żadnym plemieniem które z Azji przywędrowało do Europy, ale byli wolnymi wojownikami, zbiegłymi spod jurysdykcji ich rodzinnych plemion i żyjących na terenach nie kontrolowanych przez jakąś centralną władzę.
Późniejszym odpowiednikiem będą Kozacy.
Tego typu zbrojne grupy zbierały się na bezdrożach Dzikich Pól i w sprzyjających okolicznościach atakowały tereny cesarstwa w poszukiwaniu łupu, albo zaciągały się jako najemnicy tego władcy który był im w stanie zapłacić najwięcej.
Z racji ich pochodzenia można twierdzić, ze Hunowie musieli posługiwać się językiem słowiańskim, ponieważ w przeważającej większości należeli właśnie do tej grupy ludnościowej Europy.
Co do Bułgarów to już sama ich nazwa wskazuje na ich pochodzenie. Tak jak i w przypadku Awarów nastąpiła tu zamiana litery „B” i „W”, tylko że tym razem odwrotnie i z plemienia Wolgarów powstało plemię Bułgarów. Wolgarowie nie mieli więc nic wspólnego z Turkami ani Irańczykami ale byli potomkami Słowian żyjących na obszarach przez które przepływała rzeka Wołga, i są bezpośrednimi przodkami ich wschodnioeuropejskiego odłamu.
To właśnie z tego względu nie zachowały się żadne ślady jakiegoś innego języka wśród Bułgarów, bo od samego początku ich istnienia mówili oni tylko po słowiańsku. Również badania genetyczne ludności Bułgarii potwierdzają, że nie występuje u niej żadna domieszka genów azjatyckich poza normą typową dla Słowian.
Utworzenie sojuszu plemion Słowiańskich powinno obejmować oczywiście również i Polan z terenu Galii zarówno z racji znaczenia jak i starszeństwa wśród władców Słowian. Wynikało to z tego, że po upadku królestwa Wawelan, to właśnie Polanie, a właściwie dynastia Merowingów, przejęła dla siebie przywództwo wszystkich Słowian, albo lepiej powiedziawszy, wysunęła roszczenia do tej roli.
Polanie z Galii i Polanie na terenach Polskich byli dalej związani unią personalną i władza nad Wielkopolska spoczywała dalej w rękach władców merowińskich. Upadek Wawelan spowodował, że Polanie wysunęli roszczenia terytorialne również do ich ziem w Małopolsce i to stało się  przyczyną konfliktu z Awarami a następnie z Rzeczpospolitą „Samostojną”, dla której cesarz Herakliusz przewidział Wawelan jako siłę przewodnią. Król Polan Dagobert nie chciał tej decyzji zaakceptować i wypowiedział wojnę temu jedynemu w swoim rodzaju państwu Słowian.
W tym decydującym dla Słowian momencie zabrakło przywódcy, który w sposób dalekowzroczny byłby w stanie nakreślić cele polityczne akceptowalne przez wszystkich oraz takiej osobowości która byłaby w stanie nadać tym celom słowiańskie ramy. W tym przypadku tak powszechna u Słowian skłonność do wewnętrznych waśni i warcholstwa stanęła na drodze do stworzenia nowego politycznego bloku obejmującego całą Europę.
Niewątpliwie znaczna część tej winy spoczywa też na barkach cesarza Herakliusza. Wprawdzie to on był twórcą idei wspólnoty słowiańskiej, ale traktował ją instrumentalnie, widząc w niej tylko możliwość zabezpieczenia północnych granic cesarstwa a nie jako globalny słowiański projekt polityczny.
Gdyby Herakliusz sam stanął na czele tego państwa, a wraz z nim całe Bizancjum, również Polanie, Geci i wszystkie inne plemiona słowiańskie  nie miałyby innego wyboru jak  przystąpienie do tego związku. Jego pozycja była, dla uzyskania tego celu, wystarczająco silna.
Niestety nie zdecydował się on na to, bo wiązało się to z koniecznością przejęcia przez Bizancjum zarówno języka jak i kultury słowiańskiej. I to było zapewne dla niego za ryzykowne mimo tego, że mieszkańcy Bizancjum byli i tak w większości Słowianami i greka była w praktyce językiem martwym, używanym wyłącznie przez administrację i ludzi wykształconych.
Językiem zwykłych ludzi w Bizancjum był język, że tak powiem, „prapolski”.
W tej nowej formie państwo to byłoby na pewno w stanie przetrwać zarówno najazdy perskie jak i arabskie, a co ważniejsze również ideologicznie byłoby w stanie przeciwstawić się ideologii islamu, dzięki alternatywie w postaci zbliżonego do religii muzułmańskiej Arianizmu
Dzięki typowej dla Słowian innowacyjności i ciekawości w odkrywaniu nowego, oraz skłonności do wyznaczania dalekosiężnych celów, państwo to z pewnością nie poprzestałoby na zachowaniu kontrolowanych przez siebie posiadłości, ale podjęłoby dalszą ekspansję terenów przyległych. Jest więc więcej niż prawdopodobne to, że ani Arabowie ani Turcy nie byliby w stanie osiągnąć takich sukcesów jakie stały się ich udziałem. Możliwe że te dwa narody nigdy nie uzyskałyby szansy aby zaistnieć jako niezależne państwo, a islam nie wyszedłby poza rangę lokalnej sekty. Z kolei nie da się też wykluczyć tego, że to słowiańskie Cesarstwo zjednoczyłoby pod swoją kontrolą cały ówczesny znany ludziom świat.
Ta wyjątkowa i jedyna w swoich możliwościach sytuacja została niewykorzystana a zamiast jedności, doszło do wojny domowej wśród Słowian. To ta właśnie wojna spowodowała ostateczne zerwanie więzi Merowingów ze swoimi słowiańskimi korzeniami i zapoczątkowała upadek religii ariańskiej w Europie.
Oczywiście z punktu widzenia obecnych Francuzów, Niemców i Anglików był to szczęśliwy punkt zwrotny ich historii, bo właśnie w tym momencie zaczęły się rodzić zarówno ich języki jaki i formy ich państwowości.
Dla Słowian natomiast zaczął się długi proces upadku, w wielu przypadkach prowadzący do utraty ich wolności oraz słowiańskiej tożsamości.

 
 
http://kronikihistoryczne.blogspot.com/2016/10/starozytna-historia-polakow-wzlot-i.html
 
 

Jak Prusowie robili kariery w państwie krzyżackim


O tym, jak Prusowie robili kariery w państwie krzyżackim

 28.12.2006

Panuje powszechne przekonanie, że Prusowie -  lud bałtycki osiadły między dolną Wisłą, a Niemnem  - zostali wytępieni przez Krzyżaków. „Było wprost przeciwnie – mieli się całkiem dobrze i jeszcze na początku XV wieku stanowili większość mieszkańców Prus właściwych, a niektórzy z nich wręcz robili kariery w państwie zakonu krzyżackiego” – dowodzi prof. Grzegorz Białuński z Instytutu Historii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. 
 
 
 Krzyżacy - zakon rycerski sprowadzony do Polski przez księcia Konrada Mazowieckiego w 1228 roku, w celu podboju ziem zamieszkiwanych przez pogańskich Prusów - szybko stworzyli własne państwo. Przestało ono istnieć w 1525 roku, kiedy to wielki mistrz krzyżacki złożył hołd lenny królowi polskiemu i przyjął protestantyzm. Profesor Białuński bada, co się działo w tym czasie z rdzennymi mieszkańcami Prus.


„Prusów +wycinano+ jedynie podczas podboju - do 1283 roku. Wprawdzie oblicza się, że spadek zaludnienia ziem pruskich po podboju wynosił od 20 do 50  procent (w zależności od obszaru), ale część ubytków stanowiła dosyć liczna emigracja na Ruś, Litwę i Polskę” – tłumaczy naukowiec.


Około pięciu tysięcy  Jaćwięgów  (średniowieczny lud bałtycki z pogranicza dzisiejszej Polski i Litwy),  osiadło w okolicy Grodna i Lidy, czyli na terenie dzisiejszej zachodniej Białorusi. „Reszta, pozostała w Prusach, została skomasowana na zachodnich połaciach państwa krzyżackiego. Większość z nich siedziała w poddańczych wsiach chłopskich lub stanowiła plebs miejski” – wyjaśnia historyk. Nazwą Prusy właściwe określa się  obszar państwa krzyżackiego, obejmujący dawne terytorium Prus pogańskich, bez ziemi chełmińskiej i późniejszych nabytków np. Pomorza Gdańskiego.


PRUSOWIE BRONILI KRZYŻAKÓW PODCZAS PROCESÓW
Profesorowi udało się zebrać wiele przykładów Prusów, którzy w państwie krzyżackim odegrali znaczące role


 „Przykładem kariery duchownej potomka dawnych Prusów jest niejaki Bando z rodu Tessymidów. Był on plebanem pasłęckim, a wcześniej notariuszem kancelarii wielkiego mistrza w Malborku. Najpewniej w Paryżu studiował prawo. Z nim wiążę powstanie zbioru prawa pruskiego tzw. +Iura Pruthenorum+. Reprezentował on także zakon krzyżacki w tzw. procesie warszawskim w 1339 roku ” – podaje przykład historyk.  Był to proces w sporze między Królestwem Polskim, a Krzyżakami; jego wynik był niekorzystny dla zakonu.

„Niewykluczone, że do rodu tego należał też znany w drugiej połowie XV wieku Jan z Waplewa. Stanowił on dość rzadki przykład osiągnięcia przez krajowca statusu brata-rycerza w zakonie krzyżackim. Mamy bardzo  prawdopodobnie potwierdzenie faktu wstąpienia do Zakonu potomka dawnych Prusów” – podkreśla prof. Białuński.


KARIERY TO WYNIK REALIZMU
W swojej ostatniej książce „Ród Prusa Kleca” naukowiec ukazał potomków tytułowego bohatera - Kleca. „Najprawdopodobniej jego potomkami byli przedstawiciele dwóch znakomitych rodów rycerskich von Pfeilsdorf, po polsku nazywani Pilewskimi oraz von Lehndorf.  Jeszcze w XV w. niektórzy przedstawiciele von Pfeilsdorfów używali przydomka Klec’” – mówi badacz.


„Warto też wspomnieć o potomkach słynnego wodza jaćwieskiego – Komanda. Trzymali oni różne dobra w okolicy Górowa Iławeckiego i Bartoszyc (woj. warmińsko-mazurskie), dowodnie do początku XV wieku” – dodaje profesor.


Pasję historyka podziela jego uczennica Alicja Dobrosielska. Ona z kolei bada ród Zamehlów – jako przykład kariery mieszczańskiej. „W XVII wieku  przedstawiciele tego pruskiego rodu należeli do grupy zamożnego i wykształconego mieszczaństwa elbląskiego. Jeden z nich sporządził udokumentowane drzewo genealogiczne, wywodząc swój ród od Prusa Samila z XIII wieku, dobrze znanego z kronik krzyżackich” – przytacza wyniki poszukiwań profesor Białuński.


„Kilka tych przykładów, jak sądzę, doskonale pokazuje, że Prusowie nie stanowili bezimiennej, a już w żadnym wypadku biernej, masy lecz aktywnie uczestniczyli w życiu nowego państwa krzyżackiego” – dodaje.

Czy oznacza to, że część Prusów kolaborowała z najeźdźcą?


 „Terminu +kolaboracja+ jednak bym nie używał. Nie jest on adekwatny do epoki i, chyba, sytuacji, ponieważ możliwości pokonania Krzyżaków w ówczesnej konkretnej rzeczywistości były żadne. Kariery stanowiły więc raczej wynik pogodzenia się z obiektywną sytuacją; alternatywą była albo emigracja z Prus, albo wegetacja ekonomiczna w poddanych wsiach chłopskich, co oznaczało skazanie się na ubóstwo” – uważa profesor Białuński.
PAP – Nauka w Polsce, Adam Lisiecki

 

 

 http://scienceinpoland.pap.pl/aktualnosci/news,23755,o-tym-jak-prusowie-robili-kariery-w-panstwie-krzyzackim.html

 

 

10 sposobów oszukiwania społeczeństwa przez media




Noam Chomsky - 10 sposobów oszukiwania społeczeństwa przez media 

 

Odwrócenie uwagi, tworzenie sztucznych problemów, tematy zastępcze, stopniowanie i dawkowanie złych dla społeczeństwa rozwiązań, gra na emocjach, utrzymywanie społeczeństwa w stanie ignorancji i niewiedzy, przerzucanie odpowiedzialności z władzy na ludzi, totalna inwigilacja - cała paletę metod medialnych manipulacji opisuje Noam Chmosky, amerykański lingwista, filozof, działacz polityczny, profesor lingwistyki w Massachusetts Institute of Technology (katedra lingwistyki i filozofii).

1. ODWRÓĆ UWAGĘ

Kluczowym elementem kontroli społeczeństwa jest strategia polegająca na odwróceniu uwagi publicznej od istotnych spraw i zmian dokonywanych przez polityczne i ekonomiczne elity, poprzez technikę ciągłego rozpraszania uwagi i nagromadzenia nieistotnych informacji. Strategia odwrócenia uwagi jest również niezbędna aby zapobiec zainteresowaniu społeczeństwa podstawową wiedzą z zakresu nauki, ekonomii, psychologii, neurobiologii i cybernetyki. "Opinia publiczna odwrócona od realnych problemów społecznych, zniewolona przez nieważne sprawy. Spraw, by społeczeństwo było zajęte, zajęte, zajęte, bez czasu na myślenie, wciąż na roli ze zwierzętami" (cyt. tłum. za Silent Weapons for Quiet Wars).

2. STWÓRZ PROBLEMY, PO CZYM ZAPROPONUJ ROZWIĄZANIE

Ta metoda jest również nazywana "problem - reakcja - rozwiązanie". Tworzy problem, "sytuację", mającą na celu wywołanie reakcji u odbiorców, którzy będą się domagali podjęcia pewnych kroków zapobiegawczych. Na przykład: pozwól na rozprzestrzenienie się przemocy, lub zaaranżuj krwawe ataki tak, aby społeczeństwo przyjęło zaostrzenie norm prawnych i przepisów za cenę własnej wolności. Lub: wykreuj kryzys ekonomiczny aby usprawiedliwić radykalne cięcia praw społeczeństwa i demontaż świadczeń społecznych.

3. STOPNIUJ ZMIANY

Akceptacja aż do nieakceptowalnego poziomu. Przesuwaj granicę stopniowo, krok po kroku, przez kolejne lata. W ten sposób przeforsowano radykalnie nowe warunki społeczno-ekonomiczne (neoliberalizm) w latach 1980 i 1990: minimum świadczeń, prywatyzacja, niepewność jutra, elastyczność, masowe bezrobocie, poziom płac, brak gwarancji godnego zarobku - zmiany, które wprowadzone naraz wywołałyby rewolucję.

4. ODWLEKAJ ZMIANY

Kolejny sposób na wywołanie akceptacji niemile widzianej zmiany to przedstawienie jej jako "bolesnej konieczności" i otrzymanie przyzwolenia społeczeństwa na wprowadzenie jej w życie w przyszłości. Łatwiej zaakceptować przyszłe poświęcenie, niż poddać się mu z miejsca. Do tego społeczeństwo, masy, mają zawsze naiwną tendencję do zakładania, że "wszystko będzie dobrze" i że być może uda się uniknąć poświęcenia. Taka strategia daje społeczeństwu więcej czasu na oswojenie się ze świadomością zmiany, a także na akceptację tej zmiany w atmosferze rezygnacji, kiedy przyjdzie czas.

5. MÓW DO SPOŁECZEŃSTWA JAK DO MAŁEGO DZIECKA

Większość treści skierowanych do opinii publicznej wykorzystuje sposób wysławiania się, argumentowania czy wręcz tonu protekcjonalnego, jakiego używa się przemawiając do dzieci lub umysłowo chorych. Im bardziej usiłuje się zamglić obraz swojemu rozmówcy, tym chętniej sięga się po taki ton. Dlaczego? "Jeśli będziesz mówić do osoby tak, jakby miała ona 12 lat, to wtedy, z powodu sugestii, osoba ta prawdopodobnie odpowie lub zareaguje bezkrytycznie, tak jakby rzeczywiście miała 12 lub mniej lat" (zob. Silent Weapons for Quiet War).

6. SKUP SIĘ NA EMOCJACH, NIE NA REFLEKSJI

Wykorzystywanie aspektu emocjonalnego to klasyczna technika mająca na celu obejście racjonalnej analizy i zdrowego rozsądku jednostki. Co więcej, użycie mowy nacechowanej emocjonalnie otwiera drzwi do podświadomego zaszczepienia danych idei, pragnień, lęków i niepokojów, impulsów i wywołania określonych zachowań.

7. UTRZYMAJ SPOŁECZEŃSTWO W IGNORANCJI I PRZECIĘTNOŚCI

Spraw, aby społeczeństwo było niezdolne do zrozumienia technik oraz metod kontroli i zniewolenia. "Edukacja oferowana niższym klasom musi być na tyle uboga i przeciętna na ile to możliwe, aby przepaść ignorancji pomiędzy niższymi a wyższymi klasami była dla niższych klas niezrozumiała" (zob. Silent Weapons for Quiet War).

8. UTWIERDŹ SPOŁECZEŃSTWO W PRZEKONANIU, ŻE DOBRZE JEST BYĆ PRZECIĘTNYM

Spraw, aby społeczeństwo uwierzyło, że to "cool" być głupim, wulgarnym i niewykształconym.

9. ZAMIEŃ BUNT NA POCZUCIE WINY

Pozwól, aby jednostki uwierzyły, że są jedynymi winnymi swoich niepowodzeń, a to przez niedostatek inteligencji, zdolności, starań. Tak więc, zamiast buntować się przeciwko systemowi ekonomicznemu, jednostka będzie żyła w poczuciu dewaluacji własnej wartości, winy, co prowadzi do depresji, a ta do zahamowania działań. A bez działań nie ma rewolucji!

10. POZNAJ LUDZI LEPIEJ NIŻ ONI SAMYCH SIEBIE

Przez ostatnich 50 lat szybki postęp w nauce wygenerował rosnącą przepaść pomiędzy wiedzą dostępną szerokim masom a tą zarezerwowaną dla wąskich elit. Dzięki biologii, neurobiologii i psychologii stosowanej "system" osiągnął zaawansowaną wiedzę na temat istnień ludzkich, zarówno fizyczną jak i psychologiczną. Obecnie system zna lepiej jednostkę niż ona sama siebie. Oznacza to, że w większości przypadków ma on większą kontrolę nad jednostkami, niż jednostki nad sobą.
Źródło: Noam Chomsky Silent Weapons for Quiet War, za: KOP - Komitet Obrony Pracowników (www.kop.org.pl).




http://koszalin7.pl/obywatel/wolno-sowa/692-noam-chomsky-10-sposobow-oszukiwania-spoeczestwa-przez-media.html