Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

piątek, 22 listopada 2013

Bandyta z werwolfu ustala normy dla Polaków.





Do 2020 roku zaplanowano koniec

…Na 10 lat więzienia za podwójne zabójstwo skazał w piątek Sąd Okręgowy w Koszalinie (Zachodniopomorskie) 21-letniego Damiana R. Sąd uznał, że oskarżony działał w warunkach obrony koniecznej, ale użył środków niewspółmiernych do niebezpieczeństwa.


Do zabójstwa doszło 9 marca 2012 r. w wieżowcu przy ul. Budowlanych w Kołobrzegu. Ofiary – Sebastian G. i Dawid P. – z nieustalonych powodów wtargnęły wieczorem do mieszkania zajmowanego przez oskarżonego, jego matkę, ojczyma i siostrę.
Byli pijani i uzbrojeni w pałkę teleskopową i pneumatyczny pistolet. Jeden z nich miał na twarzy kominiarkę. Mężczyźni grozili Damianowi R. śmiercią, rzucili się na niego. Doszło do szarpaniny, w której uczestniczył również ojczym oskarżonego. W trakcie bójki Damian R. sięgnął po kuchenny nóż, którego ostrze miało 22 cm i zadał atakującym kilka ciosów…



Ile przypadków obserwowaliśmy przez ostatnie 20 lat, jak bandyta oskarża swoją ofiarę o przemoc - i ileż to razy sąd przychyla się do jego opinii?

To są właśnie niemieckie normy dla Polaków.

Bandyta jest u nas na pozycji uprzywilejowanej, co jest jeszcze jednym przejawem działalności Werwolfu w Polsce.

Uczciwy człowiek nie jest chroniony przez państwo, które zabiera mu jego 80% dochodów i dysponuje nimi wg własnego widzimisię.


 I jakoś przez 20 lat żaden poseł tego nie zmienił.


Służby celowo robią pewne rzeczy, myśląc, że obywatele uznają to za przypadek (czy inne alibi).

Póki komuś nie powiesz, albo nie napiszesz – będą kopać pod tobą dołki. Taka to inteligencja – nie pisze, nie mówi, znaczy, że nie wie. I kret dalej swoje.... Czy wszystkie subtelne kłamstwa i sztuczki trzeba opisywać, żeby się na nie nie zgadzać?


To służby stoją za każdym problemem, jaki nas dotyczy. „Wie pan, byśmy pomogli, ale niestety mamy związane ręce”.
Czyżby??

Generał WP może się zajmować wojskiem, kiedy służby mu na to pozwolą (to się nazywa: wydać certyfikat).

A kto wydaje certyfikaty służbom??

Przecież to jest zakonspirowana organizacja, która ukrywa swoją działalność i tylko oni wiedzą, co kto robi jakie drzewo obsikuje.

Państwo w państwie.

Ile razy posłowie dowiadują się czegoś z telewizji? Ile razy widzieliśmy Premiera, który przed kamerami jest informowany przez żurnalistów o różnych ważnych sprawach? Żadne służby mu o tym wcześniej nie doniosły.

Ten ma władzę, kto trzyma służby w garści - albo jest ich częścią, sprawuje w nich funkcje kierownicze.

No wiec, kto decyduje jakie prawo mamy w Polsce??

Oczywiście potrafię sobie wyobrazić, że ten czy ów oficjel jest częścią służb, pełni w nich większą lub pośledniejszą rolę.

Sejm?
Czy ludziom, którzy wiedzę o ważnych sprawach czerpią z tv, można zawierzyć?


Państwo to jest umowa.

My w naszym starym grodzie wszyscy biegniemy do pożaru. Tacy jesteśmy, że jeden drugiemu nie odmówi pomocy – zresztą to nic dziwnego, bo jak ja nie pomogę, to potem inni w razie nieszczęścia mi nie pomogą... Tak więc tak to u nas jest - a właściwie było. Do wczoraj.

Albowiem wczoraj mieliśmy spotkanie na rynku i umówiliśmy się wspólnie co do tych spraw.

Kilku naszych sąsiadów szczególnie dobrze sprawdza się w czasie pożogi i zaproponowali mieszkańcom naszego pięknego miasta (czyli nam), że oni zrobią z tego swój fach – musimy im tylko zapewnić odpowiednie utrzymanie.

Zgodziliśmy się, że miesięcznie każda rodzina w mieście łożyć będzie dwa dukaty na opłatę dla strażników przed ogniem. Oni za to, oprócz utrzymania swoich rodzin, będą sobie kupować niezbędne wiadra, drabiny, topory, bosaki i inne narzędzia użyteczne podczas pożogi.
A także będą na zmianę w swoich drużynach pełnić służbę całą noc i cały dzień przez wszystkie dni w roku.

Takim sposobem, w razie zauważenia dymu, albo ognia na połaci dachów, bić na alarm będą ku przestrodze i pędem biec na pomoc w ratowaniu dobytku, ludzi i gaszeniu ognia.

Tak w naszym mieście powstała pierwsza na świecie straż pożarna.

I na podobnej zasadzie funkcjonuje wszystko inne.


Umawiamy się z pewnymi ludźmi, że skoro świetnie zarządzają, a poziom ich uczciwości zadowala nas, to niech rządzą naszym miastem.

Regionem.

Państwem.



Państwo to jest umowa.


A co jeśli ktoś nie wywiązuje się z umowy?
Zamiast mnie ochraniać – okrada??


Zadajcie sobie pytanie: jak to jest, że Polskę po wojnie z gruzów odbudowaliśmy, po 40 latach kilka miliardów długu mieliśmy – przy tak niewydolnym systemie, a po 20 latach tzw. kapitalizmu odbierają nam nasze państwo, nasz dom i jeszcze długi sięgają 3 bilionów?

Polska gospodarka, wg kilku ekonomistów*, skończy się w roku 2019 – 2020.
Będzie krach, padną przedsiębiorstwa, nie będzie nas stać na inwestycje, na nic.

Co wtedy z nami będzie? Kogo lud powiesi i czy to coś da?


To jest nasze państwo, to jest nasz dom.
Umawiajmy się więc mądrze, bo nikt za nas tego nie zrobi.







* Min prof. Grażyna Ancyparowicz, Rybiński



http://forsal.pl/artykuly/744722,kiezun-polska-afryka-europy-transformacja-byla-klasyczna-neokolonizacja.html
http://wiadomosci.onet.pl/kraj/ekspert-o-sytuacji-w-polsce-nas-po-prostu-okradziono/kg3nt
http://wpolityce.pl/artykuly/67202-10-lat-dla-czlowieka-ktory-zabil-2-bandytow-w-obronie-zycia-mial-ich-poczestowac-herbata-a-nie-nozem

http://www.rybinski.eu/2013/03/nie-bedzie-emerytur-bo-zus-zbankrutuje/
http://www.dlapolski.pl/polska-gospodarka-od-2008-roku-sie-zwija





KOMENTARZE

  • Bojkot wyborów apel Anny Walentynowicz
    Nic się w Polsce nie zmieni na lepsze dopóki nie zmieni się świadomość wyborców .Jak można na kogoś głosować bez prawa do kontroli nad wybranymi?To tak jak by ktoś chciał nam sprzedać telewizor,pralkę ,lodówkę ,ale bez gwarancji. Pozostałości po czasach PRL nadal tkwią w umysłach dużej części społeczeństwa polskiego.Poddaństwo obywateli wobec przedstawicieli władzy porównać można do syndromu niewolnika.Wczoraj złożył wizytę w Pułtusku półpremier, Półtusk jak sam o sobie powiedział.To jest dla logicznie myślącego obserwatora żenujące że ktoś taki jest jedną z najważniejszych osób w państwie,że od jego decyzji tak wiele zależy .Nie mogę zrozumieć czemu ludzie tak się ekscytują wizytą półpremiera czy nawet całego prezydenta.Przecież władza w państwie demokratycznym to ma być zaszczytna służba wobec Narodu.To półgłówek Półtusk powinien czuć się zaszczycony z tego że społeczność jakiegoś miasta zechciała go ugościć.Niestety syndrom niewolnika powoduje że jest wręcz odwrotnie.Wyborcy są wdzięczni władzy za to że mogą ja wybrać bez względu na poziom życia jaki im ta władza zapewnia.Półtusk jest jednym z najbiedniejszych miast w województwie mazowieckim gdzie nie ma pracy dla połowy jego mieszkańców. Co zmieni wizyta półpremiera w tym pieknym mieście?Czy przybędzie miejsc pracy?Napewno nie.Po co to wszystko piszę ?Po to aby ludzie zrozumieli że dotąd bandyta który nas napadł będzie mial większe prawa od nas,dopóki nie poczujemy sie wolnymi ludźmi.Wolni ludzie nie będą prosili władzy o prawo do ochrony własności prywatnej,o pozwolenie na broń,o prawo do obrony swojego mienia i życia.Wolni ludzie zażądają od władzy tego , i jeszcze wielu innych należnych im rzeczy .Władza jest po to wybierana żeby służyć swojemu Narodowi a nie po to aby kraść bezkarnie , jak to ma miejsce obecnie.Bojkot wyborów spowoduje że wyborca poczuje się wolnym człowiekiem.I niech Episkopat nie przeszkadza Narodowi poczuć się wolnym i w dniu wyborów niech nie namawia do spełnienia obywatelskiego obowiązku.Obywatelskim obowiązkiem każdego Polaka jest zadbać o własny interes a nie o interesy partii ,które po wyborach przegłosowywują w sejmie antyobywatelskie ustawy.Apel pani Anny Walentynowicz o bojkot wyborów znajduje się na stronie internetowej www.stowarzyszeniedemokracjausa.com Stefan Dembowski

poniedziałek, 11 listopada 2013

Moja podróż dobiegła końca.


 
 
 
 
 
 
 Szukanie prawdy, to ciągłe poddawanie w wątpliwość... To podróż w nieznane...
 
Taka sentencja widniała na moim blogu przez ponad dwa lata.


Latem tego roku nastąpił przełom i w zasadzie można powiedzieć, że przedarłem się przez 12 poziom kłamstwa.

Oczywiście brakuje jeszcze kilku elementów, te puzzle są po prostu bardzo duże.
Ale odnalazłem to, co było na początku. Jak to się wszystko zaczęło.



W 2006 roku zadałem sobie pytanie, skąd w naszym życiu bierze się tzw. polskie piekiełko.
Wydaje mi się, że dość wyczerpującej odpowiedzi udzieliłem w tekście Werwolf.
 http://werwolfcompl.blogspot.com/


Jest to jedna z fundamentalnych przyczyn wielkiego pomieszania w jakim żyjemy w Polsce.
Kłamstw – wielkich fundamentalnych kłamstw – jest 12 poziomów, przy czym dla każdego człowieka rozróżnienie tych fundamentalnych kłamstw przychodzi na różnych etapach życia, stąd każdy swoje zestawy kłamstw różnie przyporządkowuje do rożnych poziomów.

Te wszystkie warstwy kłamstw mają przykrywać jedną prawdę – o naszej historii.





 



Wyzysk ekonomiczny jaki dokonuje się na Polakach to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
Celem jest kradzież czegoś jak najbardziej materialnego, czegoś co jest o wiele bardziej cenne, niż to 80% opodatkowanie naszej pracy.

Polacy, można rzec, siedzą na górze złota – i nie mają o tym żadnego pojęcia.


Wiedzą o tym niezbyt liczne grupy interesów związane z zachodnim kapitałem – i agenturą.
Stąd tak wielesetletnia bardzo powolna, ale systematyczna praca nad niszczeniem Słowian. Nad wykorzenieniem naszej wiedzy o przeszłości. Z każdym pokoleniem wycinano fragment historii, dziś oglądamy jedynie szczątki.


Wiedzę o tej materii pozostawili nam nasi przodkowie, którzy niestety już nie mogli do niej sięgnąć, do tej tajemnicy.

Wiedza ta zawarta jest w symbolach kodach, jakie często widzimy wokół siebie, ale obojętnie mijamy, nie zdając sobie sprawy z tego, jakie informacje one niosą.

Wydaje się, że niewielu ludzi potrafi je precyzyjnie odczytać.

Większość historyków, czy też archeologów ma zapewne dość duży zasób informacji w tym temacie – dlaczego tej wiedzy nie ujawniają? Wolą zmyślać, że symbole uważane za święte w całej euro-azji, są garncarskimi merkami, zamiast sięgać wyżyn?







Jest całe mnóstwo stron które manipulują uwagą czytelnika, odciągają od prawdy zaciemniają ogląd sytuacji, wrzucają potężną ilość spamu, a tymczasem – WSZYSTKO JEST PROSTE.

Zdobywanie wiedzy, to tak naprawdę oduczanie się.

Odrzucanie fałszywych informacji, fałszywych sposobów komunikacji międzyludzkiej, a także kwestionowanie ogólnie przyjętych zasad współżycia w społeczeństwach.



Człowiek stał się konsumentem.

Służy do tego, aby ktoś mógł się bogacić produkując sprzedając masowo różne produkty.
Widz służy temu, aby producent mógł zarobić. Reklamy w tv są emitowane jako podgłośnione, niemal żelazną zasadą jest trzykrotne powtórzenie nazwy reklamowanego produktu, co jest zgodne z psychologią marketingu – przypomina to przemysłowe karmienie gęsi.

Bierze się gęś, przez otwór gębowy nasuwa się ją na długą rurę podającą karmę bezpośrednio do żołądka. W ten sposób gęś otrzymuje odpowiednio przewidzianą wyliczoną ilość karmy, w stosunkowo krótkim czasie, co pozwala na szybsze jej utuczenie i sprzedaż mięsa.

Obrońcy praw zwierząt protestują przeciwko takim brutalnym metodom karmienia gęsi – ale nikt nie protestuje przeciwko traktowaniu człowieka w podobny sposób.




Już w wieku nastu lat miałem wyjątkową okazję (szczęście ?) obserwowania matrixa w czystej postaci.
Większość ludzi postępowała wbrew logice, wbrew faktom, a mimo to uważała to za normę.

EGO.

To właśnie ego jest odpowiedzialne za podtrzymywanie matrixa.
Atak na ego jest najczęstszym atakiem jakiego dokonuje Werwolf.






Zdobywanie wiedzy, to tak naprawdę oduczanie się.
Oduczanie się nawyków wpojonych przez społeczeństwo.

Za każdym społeczeństwem stoją ludzie, którzy tym społeczeństwem próbują subtelnie sterować.
Niestety, ale w Polsce proces ten od tysiąca lat prowadzą wrodzy nam niemcy – obce, niepotrafiące mówić ludzkim językiem (od: niemi, niemoty, niemowy) narody zachodniej obecnie Europy.

Stosują metody okrutne, perfidne – nie ludzkie właśnie. W tym główną rolę odgrywa KŁAMSTWO.
Olbrzymie pokłady kłamstwa nagromadzone w 12-tu grubych poskręcanych warstwach.

Walka dobra i zła trwa nieustannie - i nigdy się nie skończy.



Nasi przodkowie byli ludźmi inteligentnymi – i w sposób inteligentny przekazali nam swoją wiedzę.
Jest ona wokół nas. Jej wizualizacje są wszędzie. Wystarczy otworzyć oczy.

Jeszcze wszystko jest możliwe.




Sądzę, że w ciągu 5 lat prawda wyjdzie na jaw.

Nadchodzi wojna.
Okres wojny, oby nas nie dotknęła, będzie okresem przewartościowania. Wielu dostanie szansę przebudzenia się z matrixa.

To będzie dobry czas do wykonania generalnych porządków – do odkłamania historii, do napisania jej na nowo. To będzie czas ujawnienia.



  






  
Wszystko jest możliwe.










KOMENTARZE

  • Zapowiada się bardzo ciekawie...
    Ale czym w naszej historii jest to "główne danie" ?
  • Witam.
    Byłoby warto podać linki do kluczowych postów o "Werwolfie",wielu ludzi nigdy nie czytało tych informacji i wielu ludzi można jeszcze oświecić.Pozdrawiam.
  • zapowiada się interesująco.
    Mam nadzieje że jest to dopiero wstęp dla naprawdę ważnych postów.
  • @
    No niestety, żeby udowodnić to co napisałem - musiałbym napisać zbyt wiele.
    Mogę jedynie dać wam wskazówkę - i otuchę...

    Nie napisałem tego dla picu, dla fałszywego podreperowania nastrojów.
    Cierpliwości, myślę, że już za kilka lat zmieni się wszystko na lepsze.



Niska wydajność pracy Polaków to mit!





Prawda jest taka, że pracujemy ciężej, dłużej i za mniejsze pieniądze niż większość Europejczyków




Długo czekałem na ten tekst. W końcu jest.
Swoją drogą, świetna strona, polecam.



reblogged
wpis z dnia 08/11/2013

Niemiec pracujący w fabryce akcesoriów biurowych pod Hamburgiem wyprodukuje w ciągu godziny 100 długopisów. Polak, pracujący w należącej do tego samego właściciela fabryce akcesoriów biurowych pod Warszawą, wyprodukuje w ciągu godziny 200 długopisów. Zgadnij czyja praca jest bardziej "wydajna"?

Surowe statystyki mówią, że wydajność pracy w Polsce mierzona wartością PKB w cenach stałych na przepracowaną godzinę w 2012 roku była aż o 67,7 proc. niższa niż średnia dla Unii Europejskiej.

W tym miejscu należy jednak wyraźnie podkreślić - nie oznacza to wcale, że Polacy są leniwi lub wkładają w pracę mniej wysiłku, jak sugerują co niektórzy publicyści mediów establishmentowych.

Słynną "wydajność" pracy mierzy się bowiem przez pryzmat wartości pieniężnej danej czynności czy usługi, która zasili PKB danego kraju.

Odwołując się do przykładu - wspomniany Niemiec z fabryki pod Hamburgiem wyprodukuje w ciągu godziny 100 długopisów. Każdy z nich jest w Niemczech warty 1 euro, tj. równowartość około 4,20 zł. To znaczy, że w ciągu tylko jednej godziny pracy niemiecki robotnik jest w stanie powiększyć PKB swojego kraju o 100 euro (tj. ok. 420 zł).

Polski robotnik spod Warszawy jest w tym samym czasie wyprodukować, aż 200 długopisów. Problem w tym, że każdy z nich jest w naszym kraju warty tylko 0,80 zł, a to oznacza, że jego "wydajność" pracy mierzona wartością dodaną PKB wnosi tylko 160 zł na godzinę.

Na pierwszy rzut oka wydawało się, że bardziej produktywny jest Polak spod Warszawy. Wszak jest w stanie wyprodukować, aż 200 długopisów na godzinę. I to jest prawda - pracownik fabryki w Polsce wyprodukuje więcej, ale to pracownik fabryki za naszą zachodnią granicą będzie uznany w oficjalnych statystykach ekonomicznych jako ten bardziej "wydajny", mimo że w rzeczywistości potrafi wyprodukować w ciągu godziny dwa razy mniej niż Polak.

W tym kontekście chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na dwie inne statystyki, po części związane z kwestią "wydajności" pracy.

Pierwsza z nich mówi o udziale płac otrzymywanych przez Polaków w relacji do PKB wytwarzanego przez nasz kraj.

Wskaźnik ten pokazuje, jaka część wytworzonego PKB została przeznaczona na potrzeby ludzi w formie wynagrodzeń za pracę, składek emerytalno-rentowych i zdrowotnych oraz podatków na sfinansowanie tzw. konsumpcji zbiorowej, np. szkolnictwa i transportu publicznego, przychodni i szpitali itp.

Generalnie zasada jest prosta: im wyższy udział kosztów związanych z zatrudnieniem w relacji do PKB danego kraju, tym większy panuje dobrobyt. Okazuje się, że wskaźnik 'płace do PKB' w naszym kraju jest na dramatycznie niskim poziomie.

W Szwajcarii do pracowniczych kieszeni i fiskusa trafia prawie 60 proc. PKB. W USA – ponad 55 proc. PKB, w Niemczech i większości państw Europy Zachodniej od 42 do 55 proc. PKB. W Polsce w 2008 r. wskaźnik ten wynosił 37,1 proc., a w ciągu kolejnych kilku lat obniżył się do zaledwie 36 procent, co daje nam zaszczytne przedostatnie miejsce w Unii Europejskiej.




Tak niski poziom wskaźnika oznacza, że ogromna część owoców wzrostu gospodarczego z ostatnich lat w ogóle nie trafia do portfeli Polaków.


Z uwagi na niskie płace oraz słabą "wydajność" pracy mierzoną wartością wytworzonego PKB, Polacy - aby wiązać koniec z końcem - muszą pracować o wiele dłużej i intensywniej niż inne nacje w Europie.


W tym miejscu należy odwołać się do drugiej statystyki autorstwa OECD, która mierzy liczbę godzin spędzonych w pracy przez obywateli poszczególnych państw.

Okazuje się, że Polacy w tym zestawieniu są wice-liderami Unii Europejskiej. W 2012 roku statystyczny Polak spędził w pracy 1929 godzin. Dla porównania - statystyczny Brytyjczyk w pracy spędził 1654 godziny, Francuz - 1479 godzin, Niemiec - 1397 godzin, a Holender jedynie 1381 godzin.





Przeciętny Polak przepracował w 2012 roku 1929 godzin. W Unii Europejskiej więcej godzin w pracy spędzili w ubiegłym roku jedynie Grecy. Statystyczny Niemiec spędza w pracy ponad 500 godzin mniej niż Polak.


Liczba godzin spędzonych w pracy w 2012 roku 
(w nawiasie: średnia miesięczna)
=============================================
Grek - 2034(169,5)
Polak - 1929
(160,8)

Estończyk - 1889
(157,4)
Węgier - 1888
(157,3)

Czech - 1800
(150,0)
Słowak - 1785
(148,8)
Włoch - 1752
(146,0)

Austriak - 1699 (141,6)
Portugalczyk - 1691
(140,9)
Hiszpan - 1686
(140,5)
Fin - 1672
(139,3)
Brytyjczyk - 1654
(137,8)
Szwed - 1621
(135,1)
Belg - 1574
(131,2)
Duńczyk - 1546
(128,8)
Irlandczyk - 1529
(127,4)
Francuz - 1479 (123,3)
Norweg - 1420
(118,3)
Niemiec - 1397
(116,4)
Holender - 1381
(115,1)

Źródło informacji: OECD Employment Outlook 2013








Czytaj więcej: Polacy przepracowanym narodem (Niewygodne.info.pl)
Czytaj więcej: Naczelna zasada kolonializmu XXI wieku: drenować ile się da kapitał państw podległych (Niewygodne.info.pl)
wpis z dnia 08/11/2013






http://niewygodne.info.pl/artykul/00602-niska-wydajnosc-pracy-polakow-to-mit.htm

 http://niewygodne.info.pl/artykul/00587-polacy-przepracowanym-narodem.htm






KOMENTARZE

  • *****
    Oczywiście, że to jest mit!
  • Dla mnie to nic nowego
    Jestem w branży usług budowlanych, widzę co się dzieje na polskich budowach. Gdy Niemiec kończy robotę w piątek, to Polacy zasuwają często nawet w niedzielę. Przykład pierwszy z brzegu jak wyceniana jest nasza praca. Opłaca się na przykład zrobić bramę ogrodzeniową (duża przemysłowa) i wieźć ją do odbiorcy w Anglii. Koszty transportu, 2000km i tak jest dużo taniej jak zrobią to robotnicy angielscy.
    Przy czym technologia produkcji jest taka sama w obydwu miejscach.
    Ktoś chyba z nas sobie jaja robi.
  • O jak miło...
    ...w dzisiejszym nagraniu wziąłem "na warsztat" te same kłamstwa - tyle, że na podstawie artykułu ze strony głównej jednego z portali.

    MEDIA I WŁADZA WCISKAJA NAM KIT - bez przerwy, 24h/dobę. Czas się zaczać przed tym bronić:


  • @Freedom
    Autor filmu bezrefleksyjnie powołuje się na artykuł z onet.pl, z którego wynika, że średnia płaca w Czechach wynosi 6500 zł brutto (37 zł x 8 godzin x 22 dni = 6,5 tys.), a w Niemczech ponad 25.000 złotych brutto (144 zł : x 8 godzin x 22 dni = 25 tys.). Trudno w tej sytuacji zrozumieć dlaczego płaca minimalna w Czachach wynosi 1310 zł brutto (wg Eurostatu 312 euro w 2012)? 1310 to około 20% z 6500 zł. To tak jakby w Polsce politycy wprowadzili ustawowe minimum wynoszące 520 zł na rękę czyli 20% średniej płacy. Jaki sens miałoby wprowadzanie tak niskiego minimum gdy w szarej strefie płacą więcej?
  • _
    "Surowe statystyki mówią, że wydajność pracy w Polsce mierzona wartością PKB w cenach stałych na przepracowaną godzinę w 2012 roku była aż o 67,7 proc. niższa niż średnia dla Unii Europejskiej."

    Trzeba dodać, że 67,7% ale w cenach hipotetycznych, wg parytetu siły nabywczej. W cenach realnych, rynkowych dużo mniej. Wzrost wydajności w Polsce ma odbicie we wzroście płac.

    Płaca minimalna brutto w Polsce jako % płacy minimalnej brutto w krajach UE (z uzględnieniem siły nabywczej):

    ...................2003.....2013
    Czechy..........94.......154
    Portugalia......67......101
    Grecja...........47........91
    Hiszpania......56........83
    UK................36........57
    Francja.........30........50
    Holandia.......28........48

    Źródo: Eurostat

    "Odwołując się do przykładu - wspomniany Niemiec z fabryki pod Hamburgiem wyprodukuje w ciągu godziny 100 długopisów. Każdy z nich jest w Niemczech warty 1 euro, tj. równowartość około 4,20 zł. To znaczy, że w ciągu tylko jednej godziny pracy niemiecki robotnik jest w stanie powiększyć PKB swojego kraju o 100 euro (tj. ok. 420 zł)."

    Lepiej odwołać się do świata realnego. Wg Banku Światowego w 1989 r. w polskim rolnictwie pracowało 25% zatrudnionych, a w
    amerykańskim 3%. W związku z 8 razy mnijeszym zatrudnieniem w rolnictwie w USA można by się spodziewać, że produkcja rolna na mieszkańca była dużo niższa. Tymczasem wg ONZ produkcja np. mięsa na głowę mieszkańca USA w 1989 wynisoła 113 kg, jaj - 15,9 kg, a w Polsce odpowiednio - 77 kg i 11,8.

MON "ustawi" przetarg na dostawę podwodnych okrętów tak, aby wygrali go Niemcy?





Ale fajnie. Czy to jest to cudo??


MON oficjalnie: wymagania na okręt podwodny będą zmieniane, ponieważ ... nie spełniał ich niemiecki okręt typu 212A

OPUBLIKOWANO: Poniedziałek, 04 Listopada 2013, 18:17, OSTATNIO EDYTOWANY: Wtorek, 05 Listopada 2013, 7:16


  •  

Ministerstwo Obrony Narodowej poinformowało, że niemiecki okręt podwodny typu 212A nie spełnia obligatoryjnych wymagań taktyczno-technicznych i w związku z tym … te wymagania zostaną zweryfikowane.
 
Nasz artykuł z lipca br. o próbie wprowadzenia do Marynarki Wojennej bocznymi drzwiami okrętu podwodnego typu 212 (poprzez leasing a nie przetarg) spowodował reakcję posła Jacka Sasina, który w swojej interpelacji poselskiej nr 20515 w sprawie planowanego zakupu okrętów podwodnych dla Marynarki Wojennej RP zapytał MON o szczegóły toczącego się postępowania w odniesieniu do okrętu podwodnego.

Czy okręt 212 spełnia polskie wymagania?
Najbardziej zastanawiająca przy tej interpelacji jest odpowiedź MON na pytanie: „Czy okręt typu 212A jest zgodny z technicznymi wymaganiami sporządzonymi przez MON, nad którymi prace miały się zakończyć?

Generał Skrzypczak odpowiedział bowiem: „…analiza dokonana w resorcie wykazała, iż wskazany okrętnie spełnia wszystkich obligatoryjnych wymagań taktyczno- technicznychopracowanych przez gestora sprzętu wojskowego, w tym w szczególności w zakresie układu napędowego, uzbrojenia rakietowego oraz systemu ratowniczego.” Formalnie powinno to oznaczać odrzucenie niemieckiej oferty.


Niestety pomimo tego, że w jednym zdaniu wcześniej w swojej odpowiedzi na interpelację posła Sasina generał Skrzypczak zawarł deklarację, że:

„…okręty podwodne, które mogą być zaoferowane stronie polskiej, będą musiały odpowiadać kryteriom postawionym przez Sztab Generalny WP w wymaganiach operacyjnych” w zdaniu później poinformował on posłów, że w związku z nie spełnianiem wymagań obligatoryjnych przez proponowany przez Niemców okręt podwodny: „…minister obrony narodowej na wniosek szefa Sztabu Generalnego WP wyraził zgodę na powołanie grupy specjalistycznej do weryfikacji wymagania operacyjnego na okręt podwodny 212A.”
Gdyby tych „obligatoryjnych wymagań” nie spełniał żaden z oferentów decyzja MON byłaby całkowicie zrozumiała. Jednak wiadomo jest, że oferta niemiecka nie jest jedyną jaką otrzymała Marynarka Wojenna. Co gorsza dla MON - tamta druga oferta wskazane „obligatoryjne wymagania” spełniała.
Wymagania były „złe” więcnależało wymienić „ekspertów”?
Tryb postępowania MON/IU/MW przy wyborze typu okrętu podwodnego jest więc co najmniej zastanawiający i niestety sprawia wrażenie dalekie od pełnej przejrzystości. Może to się położyć cieniem na bardzo dobrym (być może rzeczywiście najlepszym dla Polski o czym powinien zadecydować przetarg) okręcie podwodnym typu 212.
Obligatoryjne wymagania taktyczno- techniczne zostały opracowane przez gestora sprzętu wojskowego, a więc z założenia przez najlepszych specjalistów w Marynarce Wojennej w tej dziedzinie. Powołanie więc jeszcze jakiejś „grupy specjalistycznej” oznacza, że wymagania te nadal nie są gotowe, oraz że w siłach zbrojnych są specjaliści, którzy mogą pisać wymagania zamiast gestora.
Z nieoficjalnych źródeł wiemy, że w Marynarce Wojennej nie zgodzono się na proponowaną przez MON zmianę wymagań pod niemiecki okręt podwodny. Ciekawe kto więc będzie w tej „grupie specjalistycznej”? I dlaczego wcześniej ta grupa nie brała udziału w pisaniu założeń taktyczno - technicznych na najdroższy przecież system uzbrojenia w polskiej armii.
Pozostawiając samą ocenę tej decyzji, bardziej smuci nas to, że rozpoczęcie właściwego postępowania znowu się opóźni. Według MON „zakłada się, że najpóźniej do dnia 8 listopada br. zostanie zakończony proces weryfikacji przedmiotowego wymagania operacyjnego. Po jego zatwierdzeniu dokonana zostanie weryfikacja dokumentów fazy analityczno- koncepcyjnej systemu pozyskiwania, eksploatacji i wycofania sprzętu wojskowego, takich jak: wstępne założenia taktyczno -techniczne i pełne studium wykonalności na pozyskanie okrętu podwodnego nowego typu.”

Prawo zamówień publicznych a okręty podwodne
Poseł Sasin otrzymał od wiceministra Skrzypczaka jedną, bardzo ważną deklarację, że „Przedmiotowe okręty zostaną pozyskane zgodnie z ustawą z dnia 29 stycznia 2004 r. Prawo zamówień publicznych. Wspomniany akt nie przewiduje trybu gabinetowego, o którym mowa na portalu internetowym Defence24.” Nie będą- to jasne, ale dlaczego były?
Przypomnijmy tylko, że 27 maja 2013 r. podpisywany został list intencyjny pomiędzy ministrami obrony narodowej Niemiec i Polski o współpracy morskiej, w którym już na pierwszym miejscu możliwych dziedzin współpracy wymienia się „polsko –niemiecką współpracę dotyczącą okrętów podwodnych”.

Kłamaliśmy czy nie?
Na pytanie posła Sasina „Czy przytoczone wyżej informacje portalu Defence24 są prawdziwe?” generał Skrzypczak odpowiedział politycznie, ale konkretnie, że w przyszłości „Planowane postępowanie na dostawę okrętów podwodnych nowego typu nie będzie prowadzone w celu zawarcia umowy leasingowej”.
Wiceminister nie zaprzeczył więc informacjom z naszego artykułu, że MON był zainteresowany pozyskaniem okrętu typu 212 i że toczyły się gabinetowe rozmowy (być może nieoficjalne) z Niemcami w celu ich wyleasingowania.
By ten temat zamknąć przytoczmy tylko wypowiedź Inspektora Floty Niemieckiej wiceadmirała Axela Schimpfa:

„W tym nowym początku współpracy wchodzi również możliwy leasing jednego niemieckiego okrętu podwodnego klasy 212A przez polską Marynarkę Wojenną w przygotowaniu zakupu tej klasy okrętu podwodnego w TKMS/HDW.”


Ktoś więc jednak na ten temat z Niemcami rozmawiał…  

http://www.defence24.pl/analiza_mon-oficjalnie-wymagania-na-okret-podwodny-beda-zmieniane-poniewaz-nie-spelnial-ich-niemiecki-okret-typu-212a




KOMENTARZE

  • ...
    Nie mogliśmy wybudować swoich polski Gawronów, to teraz nam je zbudują Niemcy w postaci okrętów podwodnych.

    Po co Polsce przy naszym położeniu geograficznym okręty podwodne, jeżeli Morze Bałtyckie to jedno z najpłytszych mórz na świecie? A może nasze okręty będą wysyłane w misje stabilizacyjne i pokojowe na inne akweny wodne?

    Przecież trzeba podtrzymywać produkcję okrętów w stoczniach niemieckich, a po naszych polskich stoczniach od dawna hula wiatr.

    PO-PSL teraz w ostatnich ich podrygach będą nie takie przetargi ustalali i ustawiali, przecież to może być ich ostatnia szansa na przyszłą wygodną polityczną emeryturę.
  • Czy te łodzie podwodne są "nam" potrzebne do inwazji na Iran?
    Aby wesprzeć starania Usraela?
  • @Paweł Tonderski 17:51:08
    Ten 212A to jest nowoczesny, poważny okręt oceaniczny. Ma pewne bardzo innowacyjne, wyrafinowane i zaawansowane technicznie rozwiązania, dające mu duże możliwości działań na oceanach (nieco podobne do okrętów podwodnych z napędem atomowym). I pewnie odpowiednio do tego poważnie kosztuje. Tylko czy my mamy jakieś interesy na oceanach?
  • @vortex 20:36:49
    A linka zapomniałem dać. Jakby ktoś chciał więcej wyjaśnień na czym polega innowacyjność tych rozwiązań, to ewentualnie jak potrafię wyjaśnię.

    http://pl.wikipedia.org/wiki/Okr%C4%99ty_podwodne_typu_212A

    Tak w ogóle na bazie tego okrętu oni dostarczają Izraelowi coś jeszcze lepszego (tylko dla Izraela), co daje im możliwość drugiego uderzenia. Te okręty od Niemców są zdolne do przenoszenia i odpalania broni atomowej. Nawet w wypadku całkowitego zniszczenia Izraela i naziemnych wyrzutni rakiet z głowicami atomowymi Żydzi będą w stanie zadać uderzenie odwetowe. Taką możliwością dysponuje tylko kilka krajów na Świecie. I to im dali Niemcy, sojusz izraelsko niemiecki w rozkwicie. Czy czasem w rewanżu oni nie dali Niemcom kilku bombek A?
  • @vortex 20:36:49
    Przed wybuchem II wojny światowej też budowaliśmy u innych okręty podwodne i stawiacze min, zupełnie nieprzydatne w momencie wybuchu II wojny światowej, na które wydawaliśmy wtedy krocie, zamiast inwestować nasze pieniądze w broń pancerną artylerię czy samoloty, które przecież mieliśmy! W momencie wybuchu wojny okazało się, że mieliśmy źle uzbrojoną armię i mieliśmy jako pierwsi przyjąć uderzenie wroga.

    Po to chyba chcą naszą armię wyposażyć w tę zupełnie bezużyteczną broń, która będzie nas kosztowała krocie, a co z naprawami, tych okrętów, z serwisem, co z uzbrojeniem i aparaturą nasłuchową oraz radarami. Kto to będzie serwisował i wyposażał te okręty?:))))))) I w ten sposób będziemy naturalnie nie wystawieni na podsłuch i szpiegowanie przez na przykład Niemców, i to jest ta autonomia i wolność?

    Przecież tutaj tak naprawdę chodzi tym panom o kasę i o nic więcej.
  • @vortex 05:48:00
    ORP Orzeł to na ówczesne czasy też był najnowocześniejszy okręt podwodny w swojej klasie na świecie. No i co z tego?
  • @Paweł Tonderski 12:11:35
    Tak też myślę, może słabo to wyakcentowałem, więc można było pomyślał że mi się ten zakup podoba. Ten zakup to nie na potrzeby Polski, na nic nam ten okręt podwodny. Dużo wydanej bez sensu kasy, ale pewnie jakimś tzw. "sojusznikom" kiedyś się przyda.


piątek, 8 listopada 2013

Ciekawy wywiad





Zmiana sojuszy? Czy Snow-den powie coś ciekawego o Polsce?


Co wybrać?


 http://www.youtube.com/watch?v=X0jhW9E60XU







KOMENTARZE

  • Rzeczywiście ciekawy...
    Niemniej z niedosytem konkretnych informacji...

    USA traci hegemonię w wyniku wzrostu potęgi Chin , który to wzrost zafundowały im właśnie Stany Zjednoczone lub, cynicznie, banksterzy rządzący Waszyngtonem...
    Podwójni, potrójni agenci....Zapętlowani...
    Czy Polacy coś wybierają czy są wybierani na coś?

    W całym tym wielosłowiu ani słowa o INDIACH, które są jedynym demograficznym zorganizowanym bytem zdolnym do pohamowania zapędów Państwa Środka, o ile takie są, aby podbić rasę "białych".

    Poza tym wszystko bez zmian: Watykan wybierze za Polaków.
    I to nazywa się POLSKA RACJA STANU.

    Pozdrawiam

Wyrafinowana sztuka złotnicza Słowian






Obalmy niezdrowe mity o naszych przodkach














































http://pik.wroclaw.pl/Skarby-wiekow-rednich-Wystawa-w2717.html
http://galeria1.home.pl/sztuka/modules.php?name=News&file=article&sid=843
http://slowianolubia.blogspot.com/2013/06/projekt-sowianskie-swiaty-czyli_18.html#more
 http://sarmatianinthesca.blogspot.com/2012_06_01_archive.html



KOMENTARZE


Kultura ludowa Słowian





Fragment monumentalnego dzieła Kazimierza Moszyńskiego wydanego w Krakowie w latach 1929-1939



za:http://slowianolubia.blogspot.com/

 

Pismo Słowian, czyli jak pisali niepiśmienni chłopi cz. I

 
 
 

Problem pisma Słowian – tzn. istnienia lub nie tzw. run słowiańskich rozpala namiętności od przeszło wieku. Szeregi zwolenników, jak i przeciwników hipotezy o istnieniu słowiańskiego pisma nie topnieją, dlatego postanowiliśmy na naszych łamach przybliżyć Czytelnikom i ten temat. Stąd decyzja, by sięgnąć po autorytet nie byle jaki, bo prof. Kazimierza Moszyńskiego. Pieczołowicie zebrał i skomentował on wszelkie przykłady zapisywania informacji, jakie obecne były w kulturze ludowej Słowian jeszcze za jego czasów. Dziś pora na pierwszą odsłonę tego fascynującego tematu.

 
"Pokrewne takim zacięciom są niezmiernie rozpowszechnione u Słowian karby, czyli zacięcia na drewnianych prętach, na laskach itp., symbolizujące liczby, co oddawały ilość zwierząt domowych, nabiału, ziarna, snopów..., wysokość podatku etc. Używano ich pospolicie na ogromnych obszarach Słowiańszczyzny i krajów pozasłowiańskich (w Europie oraz poza Europą). W takich wypadkach pręt, na którym wycięto znaki symbolizujące wysokość długu czy ilość wręczonych przedmiotów, rozcinano na dwie części i każdy z biorących udział w danej transakcji zabierał jedną z nich do siebie. Gdy nadchodziła chwila odbioru pożyczki względnie powierzonego materiału, wtedy obaj uczestnicy składali swe cząstki, jak to się mówi, do kupy, i sprawdziwszy ich zgodność, likwidowali umowę. Zwyczaj podobno był szeroko rozpowszechniony na południu i północy Słowiańszczyzny oraz na obszarach innych w Europie i w części Azji.




Co do znaków, którymi oddawano liczby przy karbowaniu, to, jak już I. Jagić zauważył, zdradzają one dość dużą rozmaitość w różnych krajach. Jednakowoż gdy sporządziłem sobie orientacyjną tabelę porównawczą, biorąc dane z dwudziestu kilku różnych stron południowych i północnych ziem słowiańskich, okazało się, że system najbardziej rozpowszechniony przedstawia się całkiem prosto i nie zdradza zbyt daleko idących odchyleń, sięgając - w obrębie Słowiańszczyzny - od Adriatyku przez wschodnie Karpaty aż po Ural (tu m.in. do niesłowiańskich Wotiaków). Według tego systemu jednostki od 1 do 4 oznaczono kreskami pionowymi; piątkę symbolizowała kreska ukośna (pochylona labo w lewo albo w prawo); liczby od 6 do 9 - znaki złożone z kreski skośnej i odpowiedniej ilości prostych[i]; liczbę 10 - znów znak prosty z kształcie X. Symbole dla 50 i 100 były nieco bardziej rozbieżne, ale bądź co bądź urabiono je z dziesiątki przez dodanie jeszcze jednej czy dwu kresek albo wycięć itp. W bardzo wielu stronach Bałkanów system ten o tyle uległ zmianie, że wszystkie znaki dla jednostek zwykłych symbolizują tam „jednostki dziesiątków” czyli- mówiąc krótko- dziesiątki; nie 2 lecz 20...; jedna kreska pochyła to nie 1 lecz 10; dwie kreski to nie 10 lecz 100 itd. W podobnych wypadkach jednostki od 1 do 4 poczęto oznaczać wyciętymi w drzewie punktami: piątkę - cieniutką (nieraz jak włos) kreską pionową, szóstkę - takąż kreską z jednym punktem etc.; pojawiły się też gdzieniegdzie cieniutkie kreski pochyłe w rozumieniu 25.
Karby zacinano czy zarzynano bądź na osobnych, specjalnie do tego celu przeznaczonych prętach, bądź też na zwykłych laskach używanych podręcznie przez mężczyzn, albo - czasem - na kołach od płotu, na ścianach itp., zaś u pasterzy wysokogórskich nawet na rękojeściach ogromnych łyżek potrzebnych przy gospodarce mlecznej. Dla większych czy dłuższych wykazów cyfrowych stosowano obok kijów także płaskie deszczułki względnie tabliczki zaopatrzone w rodzaj trzonka i podobne wtedy do cienkich  płaskich kijanek, z tym, że w płaskiej i krótkiej rękojeści był wydłubany otwór, umożliwiający zawieszenie tabelki na gwoździu czy kołku.
 
Ciekawe, że w zakresie karbowania Słowianie dość wydatnie zapożyczyli się pod względem terminologii u ludów sąsiednich. Tak więc pospolita na Bałkanach nazwa dla karbowanego pręta (bułg. ràboš, róbuš, serb.-chorw. râboš, róboš, słoweń. rovàš), znana także Słowakom (rovàš), Góralom polskim (rovas) i cząstce północno-zachodnich Małorusinów (hucul. ravàš, revàš) oraz Rumunom (raboj) i części południowych Niemców (Rabisch itp.) ma być podobno pochodzenia węgierskiego (rovás), a w każdym razie nie słowiańskiego, jak to sądzono dawniej.- Rodzimego początku jest co prawda jakoby na pewno wieloruska bìrka, posiadająca to samo znaczenie, co „rabosz”; ale tenże wyraz rozumie się jako ‘kostkę do gry’, a pierwotnym jego znaczeniem był na pewno ‘los; kijek z nacięciem używany podczas losowania, inaczej - żreb’ (cf. tu i st.-pol. bierka, birka, biera ‘los, kostka do gry’). Polskie znów słowa: (z a) zakarbować, karby itd. (stąd młrus. karbuvàty etc.), są co do genezy  niemieckie (porówn. nme. kerben, Kerbstock itp.). Mimo to wszystko nie może ulegać wątpliwości, ze karby znane były Słowianom już w pradobie; nazywali je oni tylko inaczej, niż dziś, stosując do nich z pewnością takie określniki jak rĕzъ, narĕzъ ‘nacięcie’, robъ, zarobъ ‘to samo’ itp., które zresztą w znacznej mierze i dziś nie wyszły z użycia u włościan (cf. np. bułg. rĕzka, răb, wkrus. naŕezka, zarubka etc).[ii]
Jak świadczą niektóre dane, karby służyły wieśniakom nie tylko do zapisywania liczb rachunkowych, lecz również do innego użytku i cechowano ponoć nimi czasem daty ważniejszych wydarzeń w rodzaju głodów, pożarów, pomorów itp.: wyjątkowo - nawet genealogie rodzin włościańskich. O. Kolberg opisuje w r. 1867 ze słynnych Płowiec na Kujawach starego pasterza wiejskiego, posiadającego laskę jabłonkową, sięgająca powyżej głowy, a na której właśnie zakarbowano „jakimiś hieroglifami” rodowody płowczan, nieurodzaje, pogorzele etc.; laska ta miała być zgoła „prawdziwą kroniką Płowiec”. Kiedy indziej znów karbują sobie wieśniacy - np. rzeczyccy Poleszucy - na osobnych kijkach czy laskach pomyślne i niepomyślne dnie w roku (na Polesiu czynią to podobno „tylko dlatego, aby wiedzieć, które dni przeważają”). Osobną „birką” posługiwano się na rzeczyckim Polesiu do notatek o deszczach wiosennych (majowych); drugą - do zapisywania deszczów w ciągu pierwszych tygodni lata (od św. Jana st. st. do św. Eliasza)[iii]; na innych znowu karbowano przebieg 40 przymrozków[iv] itd. Jak mi doniósł w liście z dnia 24 X 29 Cz. Pietkiewicz „oprócz jednakowych prostych kresek innych wyraźnych znaków, które by miały charakter powszechny, nie widać; odnosi się wrażenie, że każdy gospodarz tak dobrze zna swe kilka lub kilkanaście „birek”, jak doświadczony owczarz poznaje po pysku każda z kilkuset owiec, których pilnuje.  Każda „birka” musi mu widocznie - poza kreskami - jeszcze coś mówić, czego nam nie powie. Zresztą prócz kresek można przecież  na niej zauważyć to jakiś sęczek, bądź ścięty równo z powierzchnią, bądź nieco wystający, to znów jakąś szramę przypadkową albo zrobioną umyślnie, to takie lub inne ścięcia u obu końców... Są to szczegóły czysto indywidualne, w które Poleszuk samorzutnie nikogo nie wtajemnicza”. Widzimy zatem, że w danym wypadku „birki” mają znaczenie ściśle indywidualnych pomocy mnemotechnicznych.
P. Pežemskij z Irkutska na Syberii umieścił w r. 1852 w jednym z rosyjskich czasopism[v] następujący, bardzo tu dla nas ciekawy urywek. „Przejeżdżając z Jakutska do Irkutska- pisze on- zaszedłem przygodnie do chłopskiej chałupy w jednej ze wsi nad Leną i zobaczyłem tam na stole cienki, obrobiony pręt drzewa długości ok. ¾ arsz.[vi], grubości na werszek[vii], o kwadratowym przekroju. W pierwszej chwili wziąłem to za arszyn... czy też za znane chłopskie birki, które ciągle jeszcze służą wieśniakom przez wzgląd na brak oświaty zamiast ksiąg rachunkowych. Jednakowoż omyliłem się. Na pręcie były powycinane nie proste kreski i nie krzyżyki zastępujące cyfry, lecz znaki zupełnie odmiennego rodzaju podobnie do hieroglifów. Wpatrując się uważniej w te tajemnicze znaki dostrzegłem m. in. prostacki wizerunek jeźdźca na koniu, a później - sochy. Jako rdzenny Sybirak znałem... chłopskich świętych najbardziej czczonych przez wieś; dlatego nie trudno mi się było domyślić, że jeździec na koniu to był Jegorij  chrabryj[viii], a socha wyobrażała Jeremeja  zapŕagalnika[ix]


 
Znalazłszy w ten sposób klucz do tego hieroglificznego kalendarza, zauważyłem na koniec podział na miesiące i dnie, wszystkie prawie święta doroczne i dnie niektórych świętych... Nie ograniczając się jednak mymi własnymi oględzinami..., zapytałem gospodarza, co to jest za przedmiot. „Rodimyj[x]! - odrzekł - to są nasze domowe svatcý[xi]! Myśmy - ludzie nie piśmienni, ale z tego coś nie coś rozumiemy! To, batuška[xii], nasze svatcýdziedziczne, dostaliśmy ich od dziada... Dziadowie to nasi, rodymyj, nosili ze sobą w ostępy (leśne), kiedy wprawiali się tam na czas dłuży, by polować na wiewiórkę i innego zwierza. Byli oni przecie pobożni, więc w lesie nie chcieli zapomnieć o jakim wielkim świecie, by nie pracować tego dnia i nie rozgniewać Boga na siebie...” Požemskij chciał nabyć ten jedyny w swoim rodzaju zabytek jako bardzo rzadki już w owych czasach przedmiot, ale nie oddano mu go i pozwolono tylko sporządzić rysunek.
Gdy w dwadzieścia lat później podobnymi kalendarzami zajęła się bliżej nauka rosyjska w osobie V. Sreznevskiego, autora książki „Sĕvernyj rĕznoj kalendaŕ”, należały już one po wsiach niemal że do białych kruków. W każdym razie jednak pewną ich ilość, bardzo co prawda niewielką, udało się ocalić od zupełnej zagłady i bądź zachować w muzeach czy zbiorach prywatnych, bądź też przynajmniej opisać.


 
 
Pręty kalendarzowe niewątpliwie istniały także w Polsce. Znany etnograf Kurpiów p. A. Chętnik mówił mi, że we wsi Laski (gm. Gawrychy pow. Kolno) jeszcze przed wielką wojną znajdował się „kalendarz na kiju”; ludność miała się tam ponoć schodzić z różnych siół, aby się dowiedzieć, kiedy przypada jakie święto. Zabytek ten zaginął dopiero podczas wojny. Ze wsi Sitaniec pod Zamościem w Lubelskiem otrzymałem przed kilku laty wiadomość, wedle jakiej ostatni kalendarz-laska istniał tam w r. 1878. Dawniej bywały one jakoby używane powszechnie i sporządzano je podobno „prawie w każdym domu” (czemu jednak nie daję wiary). Znalazł się nawet  w Sitańcu 74 - letni starzec, obdarzony doskonałą pamięcią, który, opierając się na tym, co widział i o czym mu opowiadano, sporządził model obchodzącego nas przedmiotu. Trudno jest dziś powiedzieć, w jakim stopniu ten model zasługuje na zaufanie: że jednak posiada orientująca wartość, to nie podobna wątpić. Starzec wykonał go w ciągu krótkiego czasu, ale niegdyś miano przygotowywać sobie takie kalendarze przez cały rok, znacząc dzień za dniem kreskami, zostawiając na „niedzielę” szerszy odstęp i przecinając ją dla lepszego wyróżnienia dodatkową kreską ukośną, koniec zaś miesiąca znacząc punktem lub gwiazdką, a na koniec kwartału- dwoma punktami lub gwiazdkami. Oprócz tego zaznaczano tez dni stałych świąt (na modelu ich brak). Dla szybszego orientowania się „niedziele” (tzn. kreski niedzielne) zabarwiano, jak głosi wieść, na zielono barwnikiem sporządzonym z młodego zielonego żyta lub owsa, a „miesiące” kolorowano na rudo barwnikiem z cebuli zaparzonej wrzątkiem. Z drugiego końca rdzennej Polski, ze wsi Glinki w gminie Ujsoły (pow. Żywiec) w Karpatach, inny, również 74 - letni starzec podał, iż według opowiadania jego ojca, co żył 86 lat, dawnymi czasy ludzie z jego sioła nie bardzo wiedzieli, kiedy i jakie przypadają święta, bo do kościoła mięli nader daleko. Dlatego ksiądz wprowadził taki zwyczaj: „każdemu kumotrowi, który był z dzieckiem do chrztu, dawał kij, a na nim sam poznaczył święta. U góry był Nowy Rok; Zwiastowanie Matki Boskiej miało znak XXV itd.”[xiii]
Całkiem swoisty typ przedstawia uderzający drewniany kalendarz ze zbiorów ks. Londzina w Muzeum Cieszyńskim na Śląsku. Ma on kształt listwy szerokiej - na oko- ok. 5-6 cm, długiej ok. 60 cm Na powierzchni tej listwy znajduje się 13 kółek, wyobrażających 13 miesięcy; wnętrze każdego z nich jest przekreślone dwiema liniami na krzyż, przecinającymi się pod prostym kątem; dzięki temu obwody kół są podzielone na 4 równe części; 6 krótkich kresek, zaznaczonych po wewnętrznej stronie każdej ćwiartki obwodu, symbolizuje 6 dni; w każdym punkcie przecięcia się ramienia krzyża z obwodem jest punkt - „niedziela”. Osobnymi znaki zamarkowano święta, a na marginesach listwy poza miesięcznymi kołami są prymitywne wizerunki ludzi, zwierząt, kos itp.
Analogii dla tego wyjątkowego zabytku nie znam dotychczas zupełnie: proweniecji jego nie znam również; dokładniejszy jego opis wymagałby lepszej znajomości przedmiotu od tej, jaką w swoim czasie zdobyłem w ciągu krótkiego pobytu w Cieszynie. Zaznaczę więc, jeszcze tylko, że wykonawca omawianego tu kalendarza miał być niepiśmienny, dotknięty wadą wymowy i od 7 roku życia głuchy (!); wykonanie obiektu sprawia wrażenie dość tandetne; koła są określone czerwono, a znaki wyciskane ołówkiem czarnym.
Bez porównania lepiej niż z Polski poświadczony jest drewniany kalendarz z Bałkanów, aczkolwiek i tam bynajmniej nie występował licznie. Z Bułgarii pierwszy opisał obchodzący nas zabytek S. Argirov w r. 1896; po nim dał dwa przyczynki D. Marinov. 



Obiekty przez nich poświadczone pochodziły głównie czy nawet wyłącznie z środkowo-południowej części kraju (z okolic miast Stara-Zagora, Čirpan, Chaskovo i - zdaje się - Plovdiv). Długość kalendarza, ogłoszonego przez Argirova a nadesłanego do zbiorów w mieście Plovdiv z miejscowości zwanej T.-Sejmen, wynosi 1,315 m; kształt jest podobny do podanego prze Marinova; znaki są dość proste; wizerunków ludzi itp. - brak. Zupełnie ten sam mn. w. charakter mają tu należące nieliczne zabytki znalezione w okolicach Kjustendilu w zachodniej Bułgarii, w okolicach Samokova w Tracji wschodniej oraz w niektórych stronach Jugosławii: naprzód w Bośni, a później na dalmackiej wyspie Olib. Kalendarz z wyspy Olib jest to czerwonograniasty niezbyt długi pręt (74 cm) o przekroju ok. 4 cm; na każdej grani ma nacięcia obejmujące trzymiesięczny okres. Używali go zwłaszcza pasterze, gdy zapuszczali się z bydłem na czas dłuższy w oddalone od wsi okolice pasterskie (cf. z tym wyżej, gdzie mowa o wielkoruskich, syberyjskich myśliwych).

Nie ulega wątpliwości, że ta postać, w jakiej kijowaty czy laskowaty kalendarz dochował się sporadycznie śród włościan słowiańskich - a chyba z pewnością nie był on nigdy pospolity po wsiach - jest w zupełności zależna od form kalendarzy, używanych niegdyś przez warstwy wyższe i mających punkt wyjścia w dawnym Kościele chrześcijańskim. 



Oprócz Słowian hołdowały zwyczajowi posługiwania się kalendarzami na kijach także inne ludy na południowym wschodzie (np. Albańczycy, Gagauzi), północnym wschodzie (w Azji, np. Jakuci etc., i w Europie, np. Czuwasi, Zyrianie, Lapończycy, Finowie, Estowie), północy (Skandynawowie) i zachodzie (Anglicy). Jakiś kijowaty kalendarz został zawleczony  na wyspę Annobom u brzegów środkowo-zachodniej Afryki, gdzie się przyjął u miejscowej ludności dla celów związanych z kultem (katolickiego obrządku): inny zaś przedmiot pokrewny, bliżej mi jednak nie znany, znaleziono na Nikobarach u wybrzeży południowo-wschodniej Azji. W Szwecji używano takich przyrządów do wieku XVII i zebrano ich tam ostatnimi czasy sporą ilość; do znakowania ich stosowano w północnej Europie m.in. run (stąd mówimy o północnych  drewnianych kalendarzach runicznych); najstarszy zabytek tego rodzaju datuje się z wieku XII.
Zwykłą formą tych drewnianych kalendarzy był i w Skandynawii czworo- czy sześciograniasty pręt; ale obok niej trafiały się też kalendarze ryte czy wycinane na kilku drewnianych płytkach, złączonych ze sobą w ten sposób, ze dawały się rozsuwać wachlarzowato. Również u tubylców i Rosjan w Syberii oraz w Rosji europejskiej napotykamy- obok pospolitszych kalendarzy kijowatych i mniej lub więcej graniasto-cygarowatych, tzn. z zwężających się ku obu końcom- takie lub inne płytkowate. Z Polski natomiast ani z Bałkanów tych ostatnich form dotychczas nie znam, wyjąwszy Słowenię, gdzie jednak znaleziono podobne zabytki nie w rękach włościan ( i gdzie były one - dodajmy nawiasem - stosowane do końca wieku XVIII). Płytkowate kalendarze były tez w obiegu śród Francuzów i Niemców (zwłaszcza południowych), od których to ostatnich przyszły do Słowenii.).

Dla nas jako zajmujących się kulturą ludową wszystkie powyższe przedmioty mają o tyle mniejsze znaczenie, że, jak już napomknięto, na pewno nie są ludowej genezy, ani też nie można ich uważać za powstałe bardzo dawno.
 
W tym związku warto by jednak zadać sobie pytanie, czy śród zabytków podobnych - bodajby egzotycznych - nie ma jakich „kalendarzy”, które by demonstrowały wcześniejsze stadia rozwojowe od poznanych dotychczas, to znaczy - takie stadia, co mogły istnieć, dajmy na to, m.in. również śród pogańskich Słowian, zanim przyjęli chrześcijaństwo i wraz z nimi (choć oczywiście niekoniecznie równocześnie) kalendarze typu jak na fig. 396-99. Niestety brak mi dotychczas wiadomości w tej mierze (Autor pisał te słowa przed II wojną, wykopaliska powojenne dostarczyły nowego materiału, jak choćby birki z Opola - Odo). 







Mogę więc li tylko wskazać bardzo od nas oddalony w sensie geograficznym, swoisty „kalendarz” Bataków, opisany w r. 1913 przez J. Winklera. Służył on nie do precyzyjnego orientowania się w długich okresach czasu - co Batakom przed przybyciem do nich Europejczyków było równie obce, jak zapewne i dawnym nie cywilizowanym Słowianom-, lecz dla wykrywania czy raczej definiowania szczęśliwych i nieszczęśliwych dni. Dodajmy wreszcie, ze według dość niejasnej notatki H. Rosenthal obserwował w północnej Rosji „ściany chat pokryte znakami wskazującymi przemijające dni”.   
 
Prof. Kazimierz Moszyński
„Kultura ludowa Słowian”
 
Warszawa 1967



[i] Niekiedy - np. w zachodniej Chorwacji - kreska skośna zlewała się z prostą, która sama też stawała się ukośną w odwrotnym kierunku; wtedy 6 upodobniało się do Λ, tj. do (odwróconej) rzymskiej piątki; 7 miało takiż kształt, uzupełniony przez dodanie jeszcze jednej kreski, równoległej do jednego z jego boków itd.
[ii] Co do stosunków dawnych ob. Ciszewski 1. c. S. 131.
[iii] Te dwa okresy mają szczególnie wielkie znaczenie w gospodarce wiejskiej. W ciągu pierwszego z nich deszcze są bardzo pożądane; w ciągu drugiego- odwrotnie- łatwo mogą się stać klęską dla rolnika.
[iv] Aby wiedzieć, kiedy nastąpi ostatni, i będzie można bez obawy siać w ogrodach to wszystko, co jest wrażliwe na silny spadek ciepła.
[v] „Selskij derevjannyj kalendaŕ”. Moskvitjanin, r. 1852 I 2, dział VII (ob. V. Srezenevskij, Sěvernyj rěznoj kalendaŕ, r. 1874, s. 45).
[vi] Tzn. ok. 0,5 m.
[vii] Wereszek = 0,044 m (tj. niespełna 4,5 cm).
[viii] Inaczej Jegórij - l ’enìva - sochà albo Jegórij  vèšnij - św. Jezry, 23 kwietnie st. St. (K. M.).
[ix] Dzień proroka Jeremiasza „zaprzężnika” jest to 1 maj st. st. = początek orki (K  M.)
[x] Dosłownie: ‘rodzony krewny’- zwyczajowy zwrot w rozmowie, stosowany do osoby, z którą się mówi.
[xi] Dosłownie: ‘święci’, tu ‘kalendarz’ (poza tym ‘książka cerkiewna, książka z modlitwami kościelnymi itp.; kalendarz liturgiczny’).
[xii] Dosłow. ‘ojczulku’- zwyczajowy zwrot j. W. (ob. odn. 1).
[xiii] Zapisała w lipcu 1933 mgr J. Klimaszewska.



Birka to przedmiot ułatwiający liczenie. Wykonany z kawałka wydłużonego drewna z nacięciami (w przypadku birek jednorazowych) lub otworami zrobionymi na całej długości przedmiotu. Birki do wielokrotnego używania były wykonane staranniej. Posiadały otwory, do których wkładano kołeczki. W ten sposób odliczano dziesiątki i ich wielokrotności. Większość birek ma 10 otworów. Ale występują też z dwunastoma lub piętnastoma otworami.


Trochę w nawiązaniu do:
http://talbot.nowyekran.pl.neon24.pl/post/101323,banki-centralne-i-prywatna-kontrola-pieniadza#comment_885043




http://slowianolubia.blogspot.com/2013/08/pismo-sowian-czyli-jak-pisali.html
http://www.muzeum.miejskie.wroclaw.pl/CMS/muzeum_archeologiczne/ciekawostki.html





KOMENTARZE

  • Autor
    Birka z 12 nacięciami i 15, nie nadawały się do pobierania dziesięciny i służyły do liczenia tego co nie można dzielić na części.
  • ----------------------- SŁOWIANIE ??? kto zacz ? :))))
    --- na JUDEOCHRZEŚCIJAŃSKIM portalu -temat mało nośny / jak widać !/