Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania sztuka widzenia, posortowane według trafności. Sortuj według daty Pokaż wszystkie posty
Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania sztuka widzenia, posortowane według trafności. Sortuj według daty Pokaż wszystkie posty

sobota, 19 listopada 2016

Czemu zarabiamy 4 x mniej niż Niemcy


Do sprawdzenia


Skala niewolnictwa w Polsce. Czemu zarabiamy 4 x mniej niż Niemcy przy identycznych cenach?!

polska-skolonizowana

Polecamy inspirujące do wielopłaszczyznowych przemyśleń artykuły, z kilkoma istotnymi zastrzeżeniami. Najważniejsze zastrzeżenie, że jak  będziemy mieli silną walutę to będziemy więcej zarabiać, tak jak w Niemczech i na Zachodzie. To jest nie prawda, ponieważ siła gospodarki i poziom życia ludzi nie zależy od silnej waluty, lecz siła waluty zależy od siły gospodarki. Przykładem jest Słowacja, która przyjęła Euro i poziom życia drastycznie się pogorszył.

Waluta to jest instrument, którego wartość może być regulowana razem z wieloma innymi instrumentami takimi jak: prawo dewizowe, którego w naszym kraju praktycznie nie ma; ochrona własnego kapitału i wytwórczości – także nie ma, a uprzywilejowane są zachodnie koncerny; brak własnego przemysłu, brak jest polityki gospodarczej i przemysłowej, i wiele innych . Ponadto jak coś mówi globalna korporacja pod nazwą Deutsche Banku, to należy to interpretować na odwrót, a nie przyjmować na wprost, bo to jest przygotowanie świadomości do wprowadzenia Euro.

W artykułach pisanych co prawda kilka lat temu diagnoza występujących patologii jest dosyć poprawna, natomiast identyfikacja przyczyn sprawczych pozostawia już wiele do życzenia. Autorzy w przyczynach sprawczych postrzegają WSI i Moskwę, jako w dalszym ciągu „dyżurnych chłopców do bicia”, natomiast nie dostrzegają obcych wywiadów, a przede wszystkim Mossadu, CIA, BND, MI16, rozlokowanych we wszystkich strukturach, także w Kościele Katolickim, które całą zmianę ustroju i grabieżczą  transformację przygotowały i realizują z wyjątkowym natężeniem.

Razem to składa się na kolonizację i to brutalną Polski, gorszą, w porównaniu do innych także skolonizowanych krajów. Ta niszcząca, destrukcyjna presja globalizacji na Polskę, Polaków i Słowian jest jedynie realizacją, co najmniej wielowiekowej strategii tajnych judeosatanistycznych organizacji Zachodu, który został przez nie także skolonizowany. Coś jest w genotypie Polaków/PoLachów i szerzej – Słowian, czego my nie wiemy, a co wiedzą te organizacje i się bardzo obawiają nacji z tym genotypem.
Redakcja KIP
Czemu zarabiamy 4 x mniej niż Niemcy przy identycznych cenach?! Odpowiedź jest zaskakująca!
Mnóstwo ludzi w Polsce zastanawia się, dlaczego zarabiamy kilka razy mniej niż Niemcy czy mieszkańcy krajów cywilizowanych, przy identycznych cenach. Fraza „identyczne ceny” jest jednak fałszywa, dlaczego? Gdyż ceny mnóstwa dóbr w Polsce są wręcz wyższe, i to nieraz znacznie, niż na Zachodzie. Wiem to, bo u mnie gros ludzi ze Szczecina jeździ te kilkanaście kilometrów do Niemiec by tam zaopatrywać się w produkty.

Nie chodzi tylko o lepszej jakości niż w Polsce kawę i herbatę, którą kupisz czasami taniej, niż świństwo sprzedawane w Polsce. Ale ceny samochodów, alkoholi, elektroniki czy mieszkań często są wyższe niż ceny tych samych rzeczy na Zachodzie. Szczególnie jeśli chodzi o mieszkania – związana z nimi jest quasi-gangsterska bańka spekulacyjna. Została ona stworzona przez bankierów, kartel deweloperów (czyli mafię i ludzi WSI) jak i przez neoliberalnych polityków którzy celowo i z premedytacją zaniechali budownictwa społecznego. Zaniechali po to, by mafia deweloperów i bankierzy się obłowili.

Cytuję: „W Niemczech początkująca kasjerka w jednej z największych sieci handlowych (Lidl) zarobi równowartość ok. 8 tys. zł brutto. Początkująca kasjerka w największej sieci handlowej w Polsce (Biedronka) może liczyć na 2 250 zł brutto.
Skąd bierze się aż taka przepaść płacowa, skoro życie u naszych zachodnich sąsiadów z pewnością nie jest 3-4 razy droższe niż w naszym kraju? Odpowiedź jest prosta: To efekt trwającego w Polsce od wielu lat drenażu kapitału na masową skalę.”


Polecam też komentarz mojej znajomej na temat sytuacji ekonomiczno-gospodarczej w Polsce:

Cytuję: „Zasada jest prosta. Masz kupić mieszkanie / dom. Spłacać przez 30 lat, przepłacić dwa i pół raza. Potem na starość wprowadzono instytucję odwróconej hipoteki, czyli jak już skończy się spłacać, to oddaje się mieszkanie / dom bankowi za to, że ten przez kilka latek dołoży do emerytury parę groszy. Szwindel perfekcyjny, jak na nieruchomości zarobić 3 razy i dostać je z powrotem. Do tego moja ulubiona bzdura powtarzana przez ludzi.. średnia wieku życia się wydłuża!

No większej bzdury nie słyszałam – średnia i owszem, bo kiedyś dziecko umierała w wieku np. 2 lat, a stary dożywał do 80, to średnia była 40, a teraz dzieci rzadko umierają, starzy dożywają do 65 latek, to średnia jest np. 50 lat. No pięknie, średnia się wydłuża ale my żyjemy krócej. Proste! I skąd ta euforia niektórych? Tak więc harujemy na 2 etaty, żeby spłacać raty przez 30 lat, 3 razy przepłacając za nieruchomość i tak 2 razy za drogą w stosunku do zarobków, żeby potem ją oddać za jałmużnę, bo emerytury starczą na waciki.”

Od siebie tylko dodam, że znając tajniki wiedzy (ezoteryka, prawa wszechświata) można nastroić się na takie linie czasowe, w których pieniędzy jest więcej lub zdobywane one są łatwiej. Nawet jeśli z przyczyn obiektywnych nie zarobisz zbyt wiele, to praca którą znajdziesz okaże się bardzo lekka a szef będzie w porządku. Tu wygrasz na loterii, tu zdobędziesz jakieś zlecenie, i pieniądze jakimiś tam drogami będą wpadać. Wszechświat zawsze znajdzie sposób nawet jeśli Ty do końca nie wiesz jak to miałoby się stać.

Dobrze, ale większość ludzi tych praw nie zna i nigdy nie pozna. Rolą rządu i elit jest rządzić mądrze i z fundamentem etycznym. Rządzić może nie idealnie, bo to absolutnie niemożliwe nigdy i nigdzie. Ale rządzić tak, by nie rzucać ludziom kłód pod nogi i to celowo. Rządzić tak by nie sabotować z premedytacją losu obywateli i losu państwa. A właśnie to robiono, szczególnie przez ostatnie osiem lat polskiej wielkiej smuty (2007 – 2015, PO-PSL). Rządzili nami już nie tyle zwykłe skurwysyny, co wręcz międzynarodowa mafia, bezlitośnie drenująca nasz kraj.

Jakie manipulacje i celowe sabotaże miały tu miejsce? Nie chodzi tylko o gigantyczny rozmiar korupcji, zadłużanie kraju, służenie obcym interesom. To wszystko opisały media. Czego jednak media nie opisały? Czego nie przeczytasz nawet na portalach które chcą uchodzić za niezależne? Nie przeczytasz o manipulacji dokonywanej przez NBP (narodowy bank polski – de facto prywatny, korporacyjny bank). Manipulacja ta została zapoczątkowana przez nie kogo innego, jak przez Leszka Balcerowicza. Który odpowiada za zagładę gospodarczą naszego państwa, za nędzę milionów, za masową emigrację, za około 200.000 samobójstw z przyczyn ekonomicznych.

NBP poprzez „kreatywne” mechanizmy pseudo-ekonomiczne czterokrotnie zaniża wartość złotówki względem euro. Im słabszy pieniądz tym lepiej dla kapitalistów i eksporterów, a tym gorzej dla zwykłych ludzi, którzy za swoje pensje mogą kupić mało. Pomyśl – gdyby nie zaniżano sztucznie wartości polskiej złotówki, to pensja 2000 złotych starczyłaby na dość dużo. Nie mówiąc już o średniej krajowej. Jedno euro powinno kosztować 1,0 lub ostatecznie 1,5 złotego!

Cytuję: „Dzisiaj każdy „myślący” człowiek powie, że kurs naszej waluty jest przecież płynny i ustala się w wyniku wolnej gry rynkowej, a NBP nie musi nawet interweniować w obronie wyznaczonego parytetu ( swoją drogą wyznaczonego metodą decyzji Prezesa, a nie rynku). To bezsprzecznie prawda, ale kurs nie został wyznaczony wczoraj, ani przedwczoraj, ale kształtował się od początku lat dziewięćdziesiątych – tyle że przez pierwszą dekadę nie miało to nic wspólnego z wolną grą rynkową. Początkowo bowiem, kurs wyznaczony był arbitralnie przez Leszka Balcerowicza na poziomie 9500 starych złotych za dolara (dzisiejsze 95 groszy), jako kurs sztywny, który później stopniowo uelastyczniano (przy jednoczesnej błyskawicznej deprecjacji spowodowanej inflacją, której przyczyną był nadmierny dodruk pieniądza).

Owa elastyczność nie miała jednak nic wspólnego wolnym rynkiem walutowym. Było to nadal ręczne sterowanie mające zapewnić finansową wydolność budżetu, atrakcyjność obligacji, spłatę zadłużenia zagranicznego i płynną wyprzedaż firm państwowych. Mimo, że wiele z tych celów miało swoje realne uzasadnienie – taka nierynkowa polityka kursowa prowadzona w niby rynkowej gospodarce spowodowała, że w ciągu dekady powstała sieć powiązań ekonomicznych, które utrwaliły psychologiczny kurs złotówki na dzisiejszym poziomie (osiągnęliśmy go już w roku 1995) i jego stopniowe uwalnianie od roku 1998 nie mogło już niczego zmienić, bez naruszenia interesów międzynarodowych instytucji walutowych.”
Autor powyższego cytatu: prof. Andrzej Fidelis
Źródło: prawica.com

Dlaczego Polska jest pariasem Europy? Skala niewolnictwa w Polsce

Jak już mówiłem, obcy nie odpowiadają za los Polski. Oni odpowiadają za swoje państwa i narody. Za los Polski jesteśmy odpowiedzialni my sami. To w Polakach tkwi źródło obecnego stanu rzeczy. Popatrzcie na Greków. Jeden z kabareciarzy powiedział, że Grecy dopiero kilka dni mieli takie szambo, z jakim my mamy do czynienia całe życie. I od razu zaprotestowali. Nie bali się wyjść na ulicę i zawalczyć.
W Polsce także są protesty, z tym, że u nas protestują przede wszystkim młodzi ludzie. Ludzie starsi siedzą pozamykani w swoich domach, bojąc się wziąć udziału w demonstracjach, w Polskim Przedwiośniu. Ci starsi ludzie przeważnie czekają emerytury wynoszącej maksimum 1200 złotych, albo patrzą, jakby tu uszczknąć z koryta coś dla siebie.
Skąd się bierze takie rozwarstwienie? Przede wszystkim, starsi ludzie są po praniu mózgu. Byli oni wychowywani w uległości wobec wszystkiego, czołobitności wszystkiemu i pokorze wobec wszystkiego.
Czy jednak to jest usprawiedliwieniem dla tchórzostwa?Moje pokolenie także miało robione to specyficzne pranie mózgu. Jednak w moim pokoleniu obserwujemy zmierzch średniowiecznego katolicyzmu i katolickiego modelu wychowania. Co pozostaje w zamian? Przecież życie nie znosi próżni.
I tak: rolę księdza przejął ekspert z TV, lekarz, itp
Rolę spowiedzi przejęła psychoanaliza, której podstawy wymyślił psychopata i sekciarz, Freud.
Zaś jeśli chodzi o katolickie wychowanie, i katolicki model ciemnoty, przejęło ją przeświadczenie, że na nic nie mamy wpływu. Ludzie tacy, wychowani w ciemnocie i zabobonie, trącą tym przez całe życie. Mówią, że wolą się zająć sprawami, na które mają rzeczywisty wpływ, że nie obchodzi ich to, że ideami rachunków nie opłacą. Jak słusznie zauważył mój znajomy na jednym z portali: są to na ogół kobiety, i zrzędzą o różne rzeczy – o bezrobocie, o wredne koleżanki z pracy, o zwalnianie pracowników i zamykanie przedsiębiorstw.
I na takich bezproduktywnych rozważaniach upływa bardzo dużo czasu wolnego, którego oni podobno nie mają. Do tego doliczmy czas na oglądanie seriali, telenowel, dzienników, teleturniejów, kryminałów, i innych tego typu odmóżdżających gniotów z TV.
Podsumowując: ciemnota jaka była, taka została. Jednak trzeba przyznać, że za czasów komunizmu, za czasów nieociosanego bogoojczyźnianego katolicyzmu, społeczeństwo polskie było społeczeństwem idei, społeczeństwem walki. Wiele razy wychodziliśmy na ulicę, z otwartą przyłbicą. Nie było takiej demoralizacji i powszechnego zezwierzęcenia jaka jest teraz. To już nie jest zwykły marazm spowodowany jakimś tam „kryzysem”, który jest tylko wymysłem bankierów i rządzących. Można i trzeba mówić już o totalnym zezwierzęceniu naszego narodu, gdzie zaczyna być to niebezpieczne dla tegoż narodu. Dzięki filozofii ciemnoty typu: „pokorne cielę dwie matki ssie” czy: „jak sobie pościelesz tak się wyśpisz” – tłumiony w zarodku jest nasz opór.
Zawsze podejmowany jest krzyk, że państwo ingeruje w wychowanie dzieci i że jest to karygodne. Zgadzam się z tym. Jednak prawie nikt nie drze szat, że kościół katolicki i ogólnie dulszczyzna także mają niemały wpływ na wychowanie młodego pokolenia.

Zauważcie jedno: nikt nie uczy dzieci następujących rzeczy:

-„jesteś wartościowym człowiekiem, znaj swoją wartość”;
-„nie bój się walczyć, nie bój się żyć, nie bój się sięgać gwiazd”;
-„sam wytaczaj sobie szlaki, nie bądź poddanym żadnego człowieka”;

Zamiast tego wciska się nam bogoojczyźnianą ciemnotę o pokornym cielęciu, o potrzebie posłuszeństwa i nie wychylania się przed szereg. No normalnie filozofia wprost do powstania nowych obozów koncentracyjnych, dla tego typu odmóżdżonych owieczek.

Wstęp: Jarek Kefir, rok 2012
Cytuję: „Według badań opublikowanych ostatnio przez różne instytucje międzynarodowe Polska jest krajem o wysokim stopniu ubóstwa i wielkich ograniczeniach wolności gospodarczej. Wbrew jednak lansowanej przez elity tezie o tym, że zawdzięczamy to wyłącznie mizerii intelektualnej obywateli, okazuje się że nasza produktywność jest na najwyższym światowym poziomie. Oto kilka niezaprzeczalnych faktów:

Według OECD co piąte polskie dziecko jest ubogie! W porównaniu do innych krajów OECD Polska wypada najgorzej pod względem sytuacji materialnej i mieszkaniowej. Jak wynika z raportu, przeciętny dochód rodziny w Polsce należy do najniższych wśród krajów OECD, a ponad 21 proc. polskich dzieci żyje poniżej granicy ubóstwa (przy średniej wynoszącej ok. 12 proc.). Polska wydaje też mało na dzieci – średnio 43,7 tys. dolarów w ciągu całego dzieciństwa, podczas gdy Norwegia, która najwyżej uplasowała się w tym rankingu, wydaje 204,2 tys. dolarów. Gorzej jest tylko w Meksyku.
OECD podkreśla, że poziom dzietności w Polsce jest dość niski i nie podnosi się w ostatnich latach – całkowity wskaźnik dzietności w 2008 r. wyniósł 1,39 (liczba dzieci przypadająca na jedną kobietę) – przy średniej 1,71, podczas gdy wskaźnik zapewniający zastępowalność pokoleń wynosi 2,1.
Polska jest sklasyfikowana na 71 miejscu na świecie pod względem wolności gospodarczej – odnotowuje „Puls Biznesu”, powołując się na najnowszy ranking Heritage Foundation na 2010 r. Gazeta zauważa, że kraj rządzony przez liberalną Platformę Obywatelską jest daleko w tyle nawet za takimi „potęgami” gospodarczymi, jak Gruzja, Botswana, Urugwaj, Peru czy Kostaryka. Obiecywano nam drugą Irlandię, a ledwo wyprzedzamy Ugandę, Namibię, Kirgizję czy Paragwaj.
Dlaczego zatem jest tak, że mimo ogromnej społecznej aktywności, mimo operatywności i chęci do pracy, mimo 20 lat kapitalistycznej transformacji pozostajemy ekonomicznymi rozbitkami europy, dryfującymi w zalewie nędzy wraz z krajami, które sami uważamy za siedlisko lenistwa i indolencji. Odpowiedź jest prosta i zna ją każdy emigrant. Normalni ludzie starają się zarabiać tam gdzie płace są wysokie, a wydawać tam gdzie ceny są niskie (lub przynajmniej adekwatne do zarobków). Taki komfort mogą zapewnić swoim rodzinom właśnie emigranci, ale jest to okupione wieloma wyrzeczeniami. Tymczasem większa część naszego społeczeństwa zmuszona jest pracować tam, czy raczej tu gdzie płacą mało (średnio pięciokrotnie mniej), a wydawać tam gdzie jest potwornie drogo, bo ceny w Polsce nie odbiegają od cen Zachodnich (a nawet je przewyższają). Trzeba mieć zaiste ułańską fantazję, żeby kupować produkty na Zachodzie, zarabiając jak na Wschodzie.
Wyobraźmy sobie na przykład, że oferujemy jakiemuś Niemcowi benzynę po 4 Euro, a podrzędnej marki samochód za 50 tys. Euro (tak, Euro, nie złotówek) – pewnie ze zdumienia nie byłby w stanie popukać się w głowę. Dla odmiany, żeby uzmysłowić sobie poziom cen, jakie Niemiec widzi w swoim sklepie, wyobraźmy sobie, że przy naszych obecnych zarobkach (liczonych w złotych) wchodzimy do sklepu i widzimy, że masło kosztuje 50 groszy, kilogram szynki 6 złotych, a telewizor LCD 42” jest w cenie 700 zł. Do tego możemy zaplanować kupno nowego Opla za 10 tys. zł, a benzyna do niego będzie kosztowała zaledwie 1,2 zł. Miło? Dlaczego zatem tak nie jest? Dlaczego zmusza się nas do niewolniczej pracy za miskę zupy? Bo jak inaczej ocenić fakt, że 70% naszych dochodów wydajemy na żywność?

Odpowiedź na te pytania jest złożona, ale na poziomie państwa i polityki daje się streścić w jednym zdaniu: Przyczyną jest to, że rządzące nami przez 20 lat elity, mniej lub bardziej świadomie dopuściły do tego, żeby dzisiejszy kurs wymiany walut oscylował w okolicy 4 zł za 1 Euro.
Dzisiaj każdy „myślący” człowiek powie, że kurs naszej waluty jest przecież płynny i ustala się w wyniku wolnej gry rynkowej, a NBP nie musi nawet interweniować w obronie wyznaczonego parytetu (swoją drogą wyznaczonego metodą decyzji Prezesa, a nie rynku). To bezsprzecznie prawda, ale kurs nie został wyznaczony wczoraj, ani przedwczoraj, ale kształtował się od początku lat dziewięćdziesiątych – tyle że przez pierwszą dekadę nie miało to nic wspólnego z wolną grą rynkową. Początkowo bowiem, kurs wyznaczony był arbitralnie przez Leszka Balcerowicza na poziomie 9.500 starych złotych za dolara (dzisiejsze 95 groszy), jako kurs sztywny, który później stopniowo uelastyczniano (przy jednoczesnej błyskawicznej deprecjacji spowodowanej inflacją, której przyczyną był nadmierny dodruk pieniądza). Owa elastyczność nie miała jednak nic wspólnego wolnym rynkiem walutowym. Było to nadal ręczne sterowanie mające zapewnić finansową wydolność budżetu, atrakcyjność obligacji, spłatę zadłużenia zagranicznego i płynną wyprzedaż firm państwowych. Mimo, że wiele z tych celów miało swoje realne uzasadnienie – taka nierynkowa polityka kursowa prowadzona w niby rynkowej gospodarce spowodowała, że w ciągu dekady powstała sieć powiązań ekonomicznych, które utrwaliły psychologiczny kurs złotówki na dzisiejszym poziomie (osiągnęliśmy go już w roku 1995) i jego stopniowe uwalnianie od roku 1998 nie mogło już niczego zmienić, bez naruszenia interesów międzynarodowych instytucji walutowych – dla nich bowiem zachowanie status quo było najlepsze.

I tu dotykamy najistotniejszej kwestii – dla kogo obecny kurs jest dobry? Można zapewne wskazać wielu beneficjentów (pierwsi to eksporterzy), z cała pewnością nie jest nim jednak polski pracownik, który za przepracowane tak samo jak Niemiec, czy Francuz 8 godzin, otrzymuje nie 20% mniej, nie połowę, ale zaledwie 1/5 ich wynagrodzenia. To właśnie jest realny obraz stwierdzenia, że za transformację najwięcej zapłacili pracownicy. A będą płacić jeszcze ich dzieci i wnuki.”
cyt. „Niedawno minęła któraśtam rocznica czegoś, co w powszechnej świadomości funkcjonuje pod nazwą „Planu Balcerowicza”.
Mieliśmy pominąć to litościwym milczeniem, ale kwik oficjalnych mediów sprawia, że uznaliśmy iż warto zabrać głos, mając nadzieję na pobudzenie do myślenia niektórych przynajmniej czcicieli tzw. transformacji ustrojowej. Tak się bowiem dziwnie składa, że wszyscy niemal dziennikarze i ekonomiści (dopuszczeni do głosu) pieją z zachwytu nad tytaniczną pracą wyprofesorowanego Leszka Balcerowicza, nie wykraczając jednak poza utarte slogany o konieczności terapii szokowej i sukcesu jakim było przejście z gospodarki socjalistycznej do gospodarki rynkowej. Dopuszcza się oczywiście głosy przeciwne, ale artykułowane jedynie przez okrzykniętych uprzednio oszołomami ludźmi pokroju Andrzeja Leppera („Balcerowicz musi odejść”), albo przez przedstawicieli ortodoksyjnej lewicy („nie zadbano o najuboższych”). Prawica może wypowiadać się negatywnie o Planie Balcerowicza tylko gdy jest skrajna, albo gdy ma inny dyskredytujący ją atrybut  (np. jest pisowska). Rzeczowa dyskusja, a szczególnie rzeczowe argumenty są niedopuszczalne. Balcerowicz powinien przecież dostać Nobla… co patrząc na ostatnie wybryki Komitetu, nie jest wykluczone.
Całościowe ujęcie tematu wymagałoby oczywiście wielostronicowego opracowania, skupimy się zatem na kilku przemilczanych, lub zafałszowanych kwestiach. Postawimy też kilka niewygodnych pytań, na które czytelnik może spróbować znaleźć samodzielną odpowiedź. Aby to było możliwe nie należy zapominać o najprostszym fakcie, a mianowicie że wolny rynek jest naturalną emanacją działalności człowieka i w niemal każdej sytuacji tworzy się samoistnie. Zacznijmy więc od początku.
Co to jest inflacja?
Podobno wie to każde dziecko, mamy jednak wątpliwość czy jest to wiedza dostępna profesorom. Początkowo bowiem Leszek Balcerowicz (fakt, był wtedy tylko adiunktem)  tłumaczył społeczeństwu, że inflacja powstaje gdy na rynku są niedobory produktów i producenci mogą podnosić ich ceny. Niby prawda, ale już po dziesięciu latach ten sam Leszek Balcerowicz (fakt, już jako profesor) tłumaczył, że inflacja powstaje gdy na rynku jest za dużo pieniędzy i konsumenci mogą płacić więcej za produkty, których wprawdzie nie brakuje, ale producenci znowu mogą podnosić ich ceny (zwłaszcza gdy nie mają konkurencji). Niby też prawda, bo obie definicje są jakby dwiema stronami tego samego problemu i nie mogą działać w odosobnieniu.
Pojawia się jednak drobne pytanie: skąd u licha na rynku brały się nieprzebrane ilości pieniędzy w początkach transformacji (rosły bowiem nie tylko ceny, ale i wynagrodzenia), gdy napływ kapitału zagranicznego był praktycznie zerowy? Czyżby jednak działała tylko druga część definicji? Czyżby nadmiar pieniądza był generowany celowo przez NBP i rząd?  Powie ktoś, że Balcerowicz właśnie zaczął dusić inflację. Trudno jednak uznać za sukces obniżenie jej do kilkudziesięciu procent rocznie. Wygląda raczej na to, że uznano ją za zjawisko pożyteczne dla wielu, o ile pozostaje w przewidywalnych ryzach, a Plan Balcerowicza dawał takie gwarancje. Czemu to miało służyć? No cóż, przy wysokiej inflacji wysokie jest też oprocentowanie depozytów i kredytów, a to daje szerokie pole do kręcenia lodów..
Bony, dolary, kupię!
Każda wolnorynkowa gospodarka ma wymienialną walutę. Za komuny mieliśmy kurs oficjalny (nie mający nic wspólnego z wartością złotówki) i kurs czarnorynkowy (substytut wolnorynkowego).  W czerwcu 1989 roku kurs czarnorynkowy dolara oscylował w okolicy 1800 starych złotych (miesięczne wynagrodzenie wynosiło w przeliczeniu ok. 25 dolarów). Potem zaczęło się istne szaleństwo. Dość powiedzieć, że sięgnęliśmy kursu w okolicach 4-7 tys. starych złotych, który został przez Leszka Balcerowicza dodatkowo zdewaluowany do 9500 zł i uznany za sztywny (!) kurs oficjalny. Jeśli ktoś myśli, że osiągnęliśmy w ten sposób wymienialność złotówki, to się niestety myli. Wielu odczuło to bardzo dotkliwie.
Złotówka nie mogła być wymieniona za granicą, a jedynie w NBP. Kurs był ustalany arbitralnie w odniesieniu do jakiegoś koszyka walut i taka sytuacja trwała do roku 2001, a w pewnym sensie trwa do dziś (wymienialność złotówki jest raczej kwestią umowy między NBP i EBC). I tu ocieramy się o odpowiedź na postawione wcześniej pytanie, skąd u licha te nieprzebrane ilości pieniędzy generujących inflację w gospodarce niedoboru? Jeśli bowiem NBP w początkowej fazie płaciło zagranicznym spekulantom walutowym niebotyczne ceny za jednego dolara, to wystarczyło niewiele owych dolarów żeby zalać rynek coraz mniej wartymi złotówkami.  Skupmy się jednak na naszym bohaterze. Mocą swojego nazwiska udaje mu się utrzymać niemal stały kurs dolara i marki niemieckiej przez całą dekadę (po okresie krótkotrwałej hiperinflacji za jedną markę niemiecką płaciło się z drobnymi wahaniami ok. 2 nowych złotych, a zarobki oscylują w okolicy 200 DM miesięcznie). Jego liberalizm nie sięga jednak tak daleko aby uwolnić rynek walut, pytanie drugie narzuca się zatem samo: Jak nasz niedoszły jeszcze profesor obliczył wyżej wymieniony kurs wymiany i czy się przy tych wyliczeniach nie kopnął?
Ponieważ pomysłowość polaków nie zna granic, do końca lat dziewięćdziesiątych obywatele polscy mają zakaz zakładania rachunków bankowych za granicą, zakaz przywożenia do kraju większej ilości dewiz i zakaz brania kredytów walutowych! Mogą brać kredyty w złotówkach… oprocentowane na ok. 45% w skali roku (stopę ustala podobnie jak dziś NBP, wówczas pod wodzą naszego dzielnego profesora i znanej skądinąd wybitnej ekonomistki Hanny Gronkiewicz-Waltz).
Oczywiście depozyty i obligacje rządowe też są sowicie oprocentowane, na ok. 30-40%, co jest zrozumiałe przy szalejącej inflacji (walka trwa, krew się leje, ale hydra nie ustępuje)… a jeszcze bardziej zrozumiałe, gdy zestawimy to z niemal stałym kursem niemieckiej marki i prostym faktem, że za naszą zachodnią granicą hiperinflacja jest zjawiskiem nieznanym, a kredyty dostaje się od ręki na 3-6% w skali roku..
Mechanizm nr 1 – złoty depozyt.
Kto może (i jest nie tylko pomysłowy, ale nie boi się być gospodarczym przestępcą lub jest znajomym królika) przywozi do Polski dewizy pożyczone nielegalnie na zachodzie (na 6%), zamienia na złotówki, zakłada lokatę (na 40%) i po roku inkasuje czysty zysk na poziomie 30% (po zaokrągleniu z powodu niewielkich wahań kursowych i kosztów manipulacyjnych). Oczywiście nikt nie może mieć pewności, że kurs waluty będzie stabilny.
No może prawie nikt, a jak wiadomo „prawie” czyni wielką różnicę. Jak grzyby po deszczu wyrastają w Polsce przedstawicielstwa zagranicznych banków, które są, a jakoby ich wcale nie było. Niby mają siedziby, szyldy i kadrę zarządzającą (nie trzeba dodawać skąd biorą się ci „fachowcy”), tylko jakoś „ludności” nie obsługują. Zajmują się tylko zamianą swoich dewiz (pożyczonych na pewnie mniej niż 6%) na złotówki i pożyczaniem tych złotówek polskiemu rządowi na 40%. Leszek Balcerowicz gwarantuje, że nasza gospodarka jest stabilna… czyli kurs walut prawie stały i inflacja też… tyle że wysoka. I o to w tym biznesie chodzi!
Mechanizm nr 2 – prywatyzacja za złotówkę.
Jeśli nie jesteś Polakiem i już założyłeś w Polsce bank, to pożyczone na zachodzie dewizy, możesz bez ryzyka wymienić na złotówki i pożyczyć je jakiejś fajnej fabryce (np. chemii gospodarczej, typu „Pollena”) na 45% rocznie. Takie fabryki mają w latach 90-tych ciągłe problemy z powodu przerostów zatrudnienia i gigantycznych zobowiązań podatkowych (m.in. z powodu wprowadzonego przez naszego bohatera „popiwku”), mają też wielki potencjał z uwagi na zwykle monopolistyczną pozycję na rynku. Tu warianty są dwa.
Jeśli zakład spłaca swój kredyt, zarabiamy tylko tyle co w mechaniźmie nr 1. Możemy jednak zarobić znacznie więcej, jeżeli nasz kredytobiorca (choć zabrzmi to absurdalnie) jest nierzetelny i z powodu problemów nie oddaje nam pieniędzy. Teraz bowiem, jako dobry wujek możemy kupić całą tę fabrykę za 1 zł razem z jego (naszymi) długami, a potem dogadać się sami ze sobą co do sposobu spłaty.
Oczywiście przed przejęciem majątek fabryki wyceni się na jakieś marne grosze (w końcu jest nierentowna), a potem dziwnym trafem okaże się, że sama działka, albo biurowiec są warte fortunę. Może być też tak (jeśli mamy dobry biznesplan), że zakład produkuje chodliwy towar, a wywalenie połowy załogi na zbitą mordę zagwarantuje rentowność przedsięwzięcia, w które nie włożyliśmy ani grosza (dlaczego ani grosza – bo np. przez pierwsze trzy lata kredytowania zakład wywiązywał się z płacenia odsetek, czyli oddał nam 120% włożonego kapitału).
Mechanizm nr 3 – zwolnienie z myślenia.
Jeśli nadal nie jesteś Polakiem, ale stosując poprzednie mechanizmy sprywatyzowałeś sobie jakiś przyjemny zakładzik, to dostajesz dodatkowy bonus – trzyletnie wakacje podatkowe. Masz pewność, że żaden polski przedsiębiorca, a tym bardziej zakład państwowy, którego jeszcze nie przechwyciłeś, nie da rady konkurować z tobą cenami, bo będzie musiał płacić podatek dochodowy (od osób prawnych ponad 32%), a ty nie! W ten sposób możesz przejąć kolejne państwowe zakłady, zaskarbiając sobie wdzięczność kolejnych polskich rządów, którym tak zależy na prywatyzacji. Oczywiście po trzech latach nadal nie musisz wcale płacić podatków. Wystarczy, że zmienisz nazwę firmy, albo zamienisz się z kolegą, który ten sam numer zrobił w innej branży. Możliwości jest wiele, bo w Polsce pieniądze leżą na ulicy.
Prywatyzacyjne sukcesy.
Trzeba przyznać, że dekada Leszka Balcerowicza obfitowała w prywatyzacyjne sukcesy. Na przykład wielkim sukcesem prywatyzacji było na pewno sprzedanie telekomunikacyjnego monopolisty TP SA państwowemu monopoliście francuskiemu France Telecom. Zaiste prywatyzacja przez upaństwowienie, w której wielki biznesowy talent objawił niejaki Kulczyk Jan, bowiem posiadając zaledwie 5% udziałów obsadzał najważniejsze stanowiska w zarządzie firmy. Wielki ten biznesmen jakoś nie jest doceniany na Zachodzie, widocznie z powodu żarliwego patriotyzmu interesy wychodzą mu tylko w Polsce.  Następnym sukcesem była sprzedaż legendarnej firmy „E. Wedel” za 30 mln dolarów łaskawcom z Pepsi.
Po trzech latach zwolnienia podatkowego (wartego znacznie więcej niż 30 mln. dolarów) okazało się, że firma jest warta dla Cadbury prawie dziesięciokrotnie więcej. No cóż, państwowy właściciel to nawet porządnie sprzedać nie umie (a może raczej nie umi, bo jest ze WSI). Sprzedano jednak jeszcze wiele zakładów (takich jak Huta Warszawa, Walcownia Norblin, WZT Polkolor), które przechodząc kilkakrotnie z rąk do rąk, wdeptały w ziemię kilkadziesiąt tysięcy pracowników, by w końcu udowodnić, że największą wartość stanowiła ziemia, na której stały – sprzedaż firmy tzw. inwestorowi strategicznemu okazywała się bowiem prawie zawsze wrogim przejęciem przez konkurencję.
Terapia szokowa.
Niektórzy są w szoku do dziś. I nie chodzi tu o porównywanie czasów obecnych z PRL-em. Żaden element komunistycznej gospodarki nie był w stanie przeżyć swoich czasów. Junta „generała” Jaruzelskiego staczała się bezpowrotnie do rynsztoka, ale to nie Leszek profesor Balcerowicz dokonał transformacji ustrojowej. On tylko próbował ręcznie sterować nieodwracalnym samoistnym procesem, co przyniosło jedynie niesprawiedliwy podział majątku narodowego, który zapewne został uzgodniony w Magdalence.
Transformacji dokonaliśmy sami, stając z łóżkami polowymi na bazarach, przewożąc przez granice magnetowidy i komputery, zakładając tysiące małych rodzinnych firm i cicho klnąc, uciekając w szarą strefę przed totalnie niemoralnym fiskusem. Gdybyśmy, zamiast ulegać namowom naszego bohatera do transformacji ustrojowej, zaczęli wszystko budować od zera, w zupełnie wolnorynkowym żywiole (jak np. RFN po II Wojnie Światowej) – bylibyśmy dziś dużo dalej. Tego procesu nie możliwe było zatrzymać, bo nie da się zatrzymać lawiny, a to nie Balcerowicz ją wywołał. Niestety jego sprytny plan zapewnił „biznesmenom” z WSI, Żemkom i innym Gawronikom nieproporcjonalny udział w prywatyzacyjnych konfiturach i za to powinni oni ufundować mu co najmniej kilka nagród Nobla.
Transformacja Leszka Balcerowicza
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych stało się jasne, że dalsze dojenie polskiej gospodarki opisanymi mechanizmami przestaje mieć sens i staje się nazbyt widoczne. Wówczas nasz bohater przypomina sobie, że jest liberałem. Z wtorku na piątek (gdzieś tak w roku 2001) pozwala narodowi zaciągać kredyty walutowe, siłą rzeczy oprocentowane, jak wszędzie na świecie, na ok. 6% rocznie. Pociąga to za sobą konieczność obniżenia stopy refinansowej na narodowej walucie do ok. 13%. I nagle okazuje się, że również inflacja przestaje dokuczać polskiemu rynkowi. Jest prawie normalnie… ale prawie czyni wielką różnicę.
Nie zmieniono bowiem jednego – nadal nie mamy wolnego rynku walutowego. Możemy wprawdzie wymienić złotówki w zagranicznych bankach, ale nie oznacza to, że zmieniono mechanizm ustalania kursu. Nadal jest on sztuczny i nie mający odniesienia do rynku (zachodnie banki zwracają polskie złotówki do NBP). Dowody na to są aż nadto widoczne. Po pierwsze, kurs Euro od prawie dziesięciu lat nie zmienił się (ok. 4,20 zł), a podobno nasza gospodarka rozwija się szybciej niż inne gospodarki europejskie. Powie ktoś, że jednak były wahania, zwłaszcza w roku 2007 i 2008. Tylko, że te wahania dowodzą właśnie braku rynku.
Wystarczył bowiem napływ kilku miliardów Euro, aby złotówka umocniła się o 20% (do 3,3 zł) na przestrzeni kilku zaledwie miesięcy. Aby tego uniknąć należałoby dodrukować trochę banknotów… jednak lata dziewięćdziesiąte minęły i obowiązują nas normalne unijne standardy. O ile jednak co do kursu można dogadać się z EBC, o tyle fundusze spekulacyjne mają w nosie takie ustalenia i kierują się jedynie zyskiem… ale to już zupełnie inna historia.
prof. dr Andrzej Fidelis”
Źródło: prawica.com
Coś podobnego, choć nie do końca, mówili przedstawiciele.. Deutsche Banku (!) cytowani przez telewizję TVN BiŚ:
Cytuję: „Polski złoty jest „ekstremalnie tani” – uważają ekonomiści Deutsche Banku i określają polską walutę mianem „najtańszej na świecie”. Podkreślają, że złoty jest bardzo niedowartościowany, biorąc pod uwagę solidne fundamenty gospodarcze Polski. Polskiego złotego pod lupę wziął zespół strategów rynkowych Global FX Research z Deutsche Banku pod przewodnictwem Alana Ruskina oraz George’a Saravelosa. Ich raport cytuje amerykański „Business Insider”.
W ocenie analityków, złoty jest „ekstremalnie tani” i niedowartościowany o ok. 10 proc. Za tym, że będzie w przyszłości zyskiwał ma – zdaniem analityków DB – przemawiać fakt, że gospodarcze perspektywa dla Polski są „solidne”.”
To tylko 1/3 artykułu, aby przeczytać całość kliknij na link poniżej:

http://tvn24bis.pl/wiadomosci-walutowe,77/polski-zloty-niedowartosciowany-o-10-proc,645921.html
Poniżej artykuł z portalu giełdowo-finansowego AmerBroker. Znamienne jest to, że to co jeszcze kiedyś było tylko teorią spiskową, jest dziś opisywane na fachowych portalach. Innym ciekawym portalem opisującym kulisy światowej ekonomii, jest Independent Trader.
Kto jest realnym właścicielem NBP? Wokół tego tematu narosło mnóstwo niejasności i kontrowersji. Według autora z AmerBroker, dużą część akcji NBP posiada koncern międzynarodowych finansistów i spekulantów – Rotschildów. Według wielu teorii spiskowych, rodzina Rotschildów wraz z innymi klanami ma rządzić Ziemią.
Czytaj cały artykuł: https://kefir2010.wordpress.com/2016/05/15/ten-kto-rzadzi-nbp-rzadzi-polska-zobacz-kto-to-a-zdziwisz-sie-bardzo/
I na koniec jeszcze jedna bardzo ważna rzecz.. Pamiętacie piramidę potrzeb Maslowa? Na pierwszych miejscach są potrzeby najbardziej „fizyczne” czy też „przyziemne„. W tym jest to potrzeba bezpieczeństwa finansowego i stabilizacji finansowej. Czyli zarobki, dach nad głową, by mieć co do gara włożyć, by w weekend pozwolić sobie w weekend pójść do kina, teatru, na koncert, wypić sobie piwo czy zajarać zioło.
I teraz: my, Polacy zostaliśmy praktycznie pozbawieni finansowego bezpieczeństwa. Kapitalizm w naszym kraju został tak skonfigurowany, by był drapieżny, nie liczący się z ludźmi, bez zasad. By zarobki były niskie, a ceny tak wysokie jak na Zachodzie. By nie było budownictwa socjalnego i pomocy socjalnej. By zasiłki, emerytury i renty były niskie. Jak myślicie, po co to zrobiono?
Za tym kryje się dużo głębsza konspiracja, niż wielu z Was się wydaje. Gdy człowiek nie ma zaspokojonych potrzeb fizycznych, materialnych, to nie będą go interesować potrzeby wyższe. Logiczne: gdy nie ma gdzie mieszkać i co do gara włożyć, to człowieka nie interesuje kultura, sztuka, duchowość. Także z tego powodu, że nie ma na to pieniędzy. Do tego dochodzi lęk, mniej lub bardziej podświadomy. Sypie się zdrowie, z powodu śmieciarskiego żarcia pojawiają się niedobory a potem choroby.
Powinniśmy sobie uświadomić, że mamy do czynienia z celowym sabotażem naszej Słowiańskiej Rasy. Mamy do czynienia z ludobójstwem ekonomicznym. Ale także medycznym. Zauważcie że to w krajach Słowiańskich (plus USA) szczepienia są obowiązkowe i jest ich najwięcej. To w naszych krajach jest też najsłabsza diagnostyka medyczna, i najwięcej testów nowych farmaceutyków, także przeprowadzanych nielegalnie i ze złamaniem wszelkich zasad – bez wiedzy i zgody pacjenta.
To w naszych krajach najsilniejsze jest lobby farmaceutyczne i najbardziej fałszuje się żywność. To coś dużo, dużo więcej niż „tylko” gospodarcza eksploatacja przez Moskwę, Berlin i Waszyngton. Są najróżniejsze teorie na temat, dlaczego tak bardzo nienawidzą nas, Słowian. Nie będę ich przytaczał, bo sam nie wiem, która odpowiada najbardziej prawdzie. Poszukajcie jeśli chcecie. Co do jednego są one zgodne: mamy do czynienia z zaszłościami, których geneza niknie w odległych mrokach ludzkich pradziejów.
Co możesz zrobić Ty, jako jednostka? Nie zbawimy ani świata ani naszego kraju. Według teorii ezoterycznych, nasza wspólna świadomość zbiorowa, wspólny globalny umysł, uczy się i ewoluuje, ale w tempie tysiącleci. Ty masz aktualne życie tu i teraz, trwające ledwie mgnienie oka. I Ty możesz uczyć się praw wszechświata, zdobywać wiedzę, oczyszczać swój umysł..
O tym jak wykorzystywać prawa wszechświata na korzyść swoją i innych, pisałem w linku poniżej. Jest tam zbiór kilkunastu już artykułów – POLECAM:
https://kefir2010.wordpress.com/strony-linki/swiadomosc-nowe/
Autor: Jarek Kefir
Opublikowano za:




Comments

Panie autor, ile miał pan lat w roku 1980? z tego, co pan pisze, to walił pan w pieluchy w ramach protestu przeciw socjalizmowi.
Czyli nie ma pan pojęcia, jak było do 1980 roku. Więc powinien pan zapytać ludzi, których dorosłe życie przypadło na te lata a nie wymyślać farmazony.
„Skąd się bierze takie rozwarstwienie? Przede wszystkim, starsi ludzie są po praniu mózgu. Byli oni wychowywani w uległości wobec wszystkiego, czołobitności wszystkiemu i pokorze wobec wszystkiego.”
– a to ci siurpryza!! to kto robił różne strajki, solidarności i inne kory? oseski, czyli pana znajomi?
Ja wiem, jak wyglądało życie w Polsce Ludowej. Ludzie politykowali, słuchali pirackich rozgłośni radio wolna europa i głos ameryki i się wymądrzali. Nikt nic im za to nie robił. Na wszystkich imprezach – a tych było mnóstwo, od imienin i urodzin na zwykłych „prywatkach” kończąc – wszyscy opowiadali „kawały polityczne” czyli wyśmiewali się z rządu, przywar Rosjan – głównie tych domniemanych i jechali po kim kto chciał. Nie znałam ani jednej osoby, która miałaby z tego powodu jakieś przykrości prywatnie czy w pracy.
Ludzie czuli się pewnie, byli pewni swoich praw i byli pewni służalczości władz wobec nich i sobie pozwalali więcej, niż by nakazywał rozum. Ale mimo to nie działo się nic złego. W autobusie czy tramwaju, ale głównie w pociągu ludzie masowo nawiązywali kontakty wymieniając także adresy i się potem odwiedzali przy okazji. Nikt nikogo się nie bał. Każdy cieszył się z wizyty znajomych i w mig nakryty był stół z jedzeniem, i niestety, często wódą. Czegoś takiego to teraz nikt sobie już nie może wyobrazić.
Poznawało się w ten sposób znajomych znajomych i krąg tych znajomości był pokaźny. Do tego dochodziły powiązania rodzinne, czyli niemal wszyscy w zasięgu to byli niejako „swoi”. Sama pamiętam, że bywały dni iż jedni znajomi wychodzili a drudzy akurat wchodzili i człowiek choć nie mógł w domu nic zrobić cieszył się z gości. Takich zażyłości dziś już nie ma, ponieważ ludzie są niepewni jutra. Za czasów Polski Ludowej każdy miał pracę i gdy brakowało parę złotych to łatwo było od kogoś pożyczyć „do wypłaty”, bo każdy tą wypłatę miał i to punktualnie.
Polacy byli butni i dumni, a nie czołobitni! O pokorze to mało kto słyszał wtedy, bo władza ludowa raczej była ludziom podległa niż ludzie jej. I stąd możliwa kariera „solidarności”. Przy byle protestach – na przykład górnicy narzekali, że kiełbasa na Śląsku jest niedobra! to natychmiast była kontrola i potem po dobrą „krakowską podsuszaną” to trzeba było jechać do Katowic.
Dworce był pełne ludzi, kawiarnie i restauracje dworcowe też i to niemal całą dobę. Dworzec czynny był – w każdej miejscowości – całą dobę z małą przerwą na sprzątanie poczekalni. O czymś takim to Kefir nawet nie słyszał, co? A ja jechałam sobie dwie godzinki pociągiem do Lublina na kawę, bo chciałam się przejechać i połazić po Lublinie – na przykład, bo przecież nie był to jedyny kierunek, w jakim jeździły pociągi. Bilety były tanie, ludzi wszędzie pełno, człowiek czuł się wśród swoich.
Jak więc w takich warunkach możliwa miała by być ta pokorna czołobitność, to ja nie wiem. Gdyby ktoś napadł jakiegoś człowieka na ulicy to przechodnie by go rozszarpali na sztuki. Nie było obojętności wobec cudzego nieszczęścia, czyli ludzie mieli odwagę cywilną.
W ogóle w Polsce było tak, że tłum zbierał się wszędzie i natychmiast, obojętne gdzie i z jakiego powodu. Jak więc miała by być możliwa taka kontrola i zniewalanie, jeśli człowiek w tłumie czuje się silniejszy niż jest samotnie?
Tego teraz w naszych ludziach już nie ma, bo są zastraszeni, boją się o swoją przyszłość i nic już im się nie należy jako obywatelom naszego państwa. Kiedyś to było może nie dosłownie, ale jednak „czy się stoi, czy się leży dwa tysiące się należy”. Częściowo było to demoralizujące, ale przeważająco słusznie. Słabsi i mniej rozgarnięci mogli stopniowo dołączać do całości bez konieczności czucia się gorszymi. „Jakoś to zawsze było”. I to „jakoś” to było od wypłaty do wypłaty, a ta była pewna, bo praca też pewna była i co najważniejsze, można było sobie wybrać miejsce w Polsce, gdzie chciało się pracować, gdzie ludzi potrzebowali. A potrzebowali wszędzie, bo nasz kraj cały czas się rozwijał i były pieniądze na inwestycje.
Więc panie autor, mózg wyprał pan sobie sam, bo nam, pokoleniu powojennemu, nikt mózgów nie prał i my sobie sami też nie.
Po wojnie nie było żadnego „katolickiego modelu wychowania” a wręcz przeciwnie – młodzi ludzie niechętnie chodzili do kościoła i raczej mieli „świeckie poglądy” na życie. Możliwości spędzenia wolnego czasu było wiele, choć głównie ludzie młodzi chodzili do klubu w Domu Kultury albo do kawiarni. Paręset godzin w młodości spędziłam przy kremie cytrynowym i wuzetce oraz kawce w kawiarni popularnej w naszym mieście. Brak pieniędzy nie stał na przeszkodzie, bo można było poprosić znajomą/znajomego, żeby „postawił kawkę”, a zresztą ludzie chętnie się wzajemnie zapraszali do kawiarni i tam zapraszający płacił za zaproszonego, a nie każdy za siebie, jak to jest obecnie. Między ludźmi była wymiana na każdym poziomie. I tym sposobem biedniejszy nie czuł się biedny a bogaty nie był „nieużyty”.
Dewocyjne podejście do spraw wiary mamy teraz. Za czasów Polski Ludowej przy katedrze w naszym mieście były jarmarki. Ileś tam razy w roku. Więc szło się na ten jarmark. Może ktoś tam ze znajomych wchodził do kościoła, ale wiara to była sprawa prywatna i nikogo nie obchodziło, kto i ile razy idzie do kościoła.
Natomiast teraz młodzi ludzie to dewoty. Moja bratanica nie tylko brała huczny ślub kościelny z lejącą się wódą, ale przykładnie ma ochrzczone wszystkie swoje dzieci i do kościoła jeżdżą co niedzielę i w każde święta. Ale też widać jej ciasnotę umysłową, nietolerancję i bezkrytyczny stosunek do kościoła katolickiego.
„I tak: rolę księdza przejął ekspert z TV, lekarz, itp
Rolę spowiedzi przejęła psychoanaliza, której podstawy wymyślił psychopata i sekciarz, Freud.”
– Freud był zbokiem i bardzo zaszkodził ludziom. To, co on robił to nie była żadna psychoanaliza, lecz hipnoza i dewiacja.
Co do tego, że teraz jakoby ksiądz ma mniejsze znaczenie niż kiedyś, w czasach mojego pokolenia, to bzdury! Takiej ciemnoty i takiego zacofania jak teraz to u nas nie było od czasów wybuchu II. wojny światowej.
„I na takich bezproduktywnych rozważaniach upływa bardzo dużo czasu wolnego, którego oni podobno nie mają. Do tego doliczmy czas na oglądanie seriali, telenowel, dzienników, teleturniejów, kryminałów, i innych tego typu odmóżdżających gniotów z TV.”
– ludzie mają prawo spędzać tak czas, jak uważają za właściwe i nie muszą się z tego tłumaczyć. Mają też ludzie prawo marnować swoje życie na oglądanie seriali i tu też pan autor nie powinien się do nich wtrącać.
Jak to mówił Mały Książę: „za wszystko, co oswoisz jesteś odpowiedzialny” czyli tłumacząc na język ludzki, pan autor narzucając ludziom swoje pomysły na życie bierze na siebie jednocześnie odpowiedzialność za skutki realizacji tych pomysłów. Więc najlepiej zajmować się własnym życiem.
„Podsumowując: ciemnota jaka była, taka została. Jednak trzeba przyznać, że za czasów komunizmu, za czasów nieociosanego bogoojczyźnianego katolicyzmu, społeczeństwo polskie było społeczeństwem idei, społeczeństwem walki.”
– ciemny to jest pan autor i to osobiście. Natomiast u nas nigdy nie było nigdzie żadnego komunizmu, ponieważ sektor państwowy obejmował tylko kluczowe gałęzie przemysłu, natomiast reszta była albo spółdzielcza (dokładnie tak, jak jest w Szwajcarii) albo była w rękach prywatnych – tzw. drobna wytwórczość i usługi (krawcy, szewcy, kaletnicy, lodziarze, cukiernicy, piekarze, badylarze itd.). Czyli ludzie zarabiali pieniądze w sektorze państwowym a wydawali je w sektorze prywatnym, stąd wille i zachodnie samochody u prywaciarzy i ich płacze, że „łupieni są podatkami”. Gdyby ich nie „łupiono podatkami” i „domiarami” to pieniądze by u nich utknęły i zahamowany byłby ich przepływ co skutkowało by stagnacją albo inflacją.
– Władza ludowa wiedziała, co robi i wykształceni wówczas ekonomiści są i dziś wzorem dla amatorszczaków chcących zbawiać świat na zasadzie „dajcie mi pieniądze a ja będę wiedział, jak je wydać”. Przy czym cała sztuka polega na tym, by pieniądz krążył, to bo taka jest jego właściwa rola.
Obecnie mamy kryzysy, ponieważ przepływ pieniądza jest sztucznie hamowany i część pieniędzy jest wyłączana z obiegu przez nakładanie bzdurnego oprocentowania na kredyty. Tym samym banki nie spełniają swojej roli jako dystrybutorzy pieniądza, ale są czarną dziurą pieniądz pochłaniającą i dlatego nie ma na świecie finansowej równowagi.
„Dzięki filozofii ciemnoty typu: „pokorne cielę dwie matki ssie” czy: „jak sobie pościelesz tak się wyśpisz” – tłumiony w zarodku jest nasz opór.”
– to nie są żadne ciemnoty, lecz sprawdzone metody postępowania ułatwiające w pewnych warunkach życie. Pierwsza, o tym cielęciu poucza nas, że niekoniecznie należy stawiać na swoim, ponieważ często sytuacja niejako reguluje się samoistnie, co jest 100% prawdą. Natomiast druga mówi o tym, że nie należy folgować lenistwu i letargowi, ponieważ tylko poprzez działanie mamy wpływ na własne życie. A więc pan autor odczytał to niejako – jak to się kiedyś mówiło w sposób bezpośredni – od dupy strony.
„Zawsze podejmowany jest krzyk, że państwo ingeruje w wychowanie dzieci i że jest to karygodne. Zgadzam się z tym. Jednak prawie nikt nie drze szat, że kościół katolicki i ogólnie dulszczyzna także mają niemały wpływ na wychowanie młodego pokolenia.”
– państwo tak czy siak musi ingerować w wychowanie dzieci, ponieważ państwo musi mieć jakąś linię postępowania i nie można puścić tego na żywioł. Jakieś granice muszą być wyznaczone i tylko chodzi o to, by zakres wolności nie był mniejszy niż zakres „zniewolenia” prawem.
Co do tego, że kościół wtrąca się do wszystkiego, to należy sobie przyswoić, że tak właśnie ludzie wybrali i należy to respektować. Ludzie mają prawo zrobić ze swoim życiem to, co uważają za stosowne, nawet jeśli jest to coniedzielne chodzenie do kościoła i dawanie ostatnich groszaków na tacę.
„Zauważcie jedno: nikt nie uczy dzieci następujących rzeczy:
-„jesteś wartościowym człowiekiem, znaj swoją wartość”;
-„nie bój się walczyć, nie bój się żyć, nie bój się sięgać gwiazd”;
-„sam wytaczaj sobie szlaki, nie bądź poddanym żadnego człowieka”;”
– obecnie w pierwszym rzędzie konieczne jest uczenie dzieci jak przeżyć. To nie są już czasy beztroski, jak w Polsce Ludowej. To jest walka na życie i śmierć i nie ma tu miejsca na zbędne sentymenty. Rozumny człowiek załatwia najpierw sprawy najważniejsze, kardynalne, a potem może sobie sięgać owych gwiazd. Bezrobotni i bezdomni gwiazd mają aż nadto nad głową i chętnie by sobie pomieszkali w normalnym domu i popracowali w normalnej pracy.
Co do tych szlaków, które można sobie rzekomo samemu wytyczyć, to mrzonki. Nawet samochodem nie pojedziesz tu, gdzie chcesz w sposób dowolny. Musisz jechać tak, jak nakazują znaki drogowe i to jest bardzo mądre. Zapewnia bowiem ludziom podstawowe bezpieczeństwo. Nie mając na czynsz czy chleb człowiek musi stać się poddanym innego człowieka, tego, który mu da ten chleb i da pieniądze na czynsz. W Polsce Ludowej pieniądze na czynsz i chleb zapewniało państwo i ludzie mogli praktykować swoją godność ludzką, choć teraz twierdzi się akurat inaczej.
„Zamiast tego wciska się nam bogoojczyźnianą ciemnotę o pokornym cielęciu, o potrzebie posłuszeństwa i nie wychylania się przed szereg.”
– wychylanie się przed szereg musi mieć jakiś swój sens. Samo wychylanie dla wychylania to głupota i zbędny wysiłek. Albo chory egocentryzm, czy chęć zaistnienia w jakiś sposób kosztem innych, tych co w szeregu. Jak bowiem bez tego szeregu można byłoby się przed ten szereg wychylić? Gdyby wszyscy się jednocześnie wychylili, to jaki miałoby to sens? Nie byłoby potrzeby tego wychylania się, nieprawdaż?
„No normalnie filozofia wprost do powstania nowych obozów koncentracyjnych, dla tego typu odmóżdżonych owieczek.”
– nie będzie żadnych „obozów koncentracyjnych” dla „odmóżdżonych owieczek” z tego prostego powodu, iż Stwórca wie, co robi i nie musi się z tego nikomu tłumaczyć. Pan autor może własnym sumptem popracować nad stanem własnego umysłu, jeżeli chce to zrozumieć.
Ewolucja trwa, a więc i transformacja ludzkich mózgów, a co za tym idzie i sytuacji na świecie. Pewnych rzeczy nie można zrobić na raz, a innych wcale nie ma potrzeby robić. Kształtowanie świadomości to proces złożony i dla wielu rozłożony na długie lata. Taką mają oni rolę i nikomu nic do tego.
„„Według badań opublikowanych ostatnio przez różne instytucje międzynarodowe Polska jest krajem o wysokim stopniu ubóstwa i wielkich ograniczeniach wolności gospodarczej.”
– to żart czy co? średnio rozwinięty człowiek wie, że jeśli w danym państwie zlikwiduje się przemysł stanowiący źródło dochodów ludności to będzie bieda. Czy potrzeba do tego aż badań instytucji zagranicznych? A „ograniczenia gospodarcze” to właśnie te zagraniczne instytucje własnoręcznie na nas narzuciły. Po co więc mydlić nam oczy „badaniami”?
„nasza produktywność jest na najwyższym światowym poziomie.”
– oznacza to ni mniej ni więcej, że tyramy nie mając z tego sami żadnej korzyści. Z czego być tu dumnym, nie wiem.
„Według OECD co piąte polskie dziecko jest ubogie!”
– co to znaczy? czy każde dziecko musi mieć swój oddzielny pokój, w nim swój komputer i inne śmieci elektroniczne a wokół porozrzucane „markowe ubrania” żeby nie być uznanym za „ubogie”?
Dzieci na świecie głodują, pracują przywiązane sznurkiem za nogę do krosien by tkać dywany dla spaślaków w zachodnich „krajach rozwiniętych” i jakoś to nikogo nie wzrusza. Organizacje zachodnie, charytatywne, „od siedemdziesięciu lat pomagają dzieciom w Afryce” i mimo to jest tam głód, prostytucja dzieci i seks turystyka. A u nas, w dziesięć lat po wojnie, kraj był w większości odbudowany, analfabetyzm i bezrobocie zlikwidowane i wszyscy mieli pracę a osoby fizycznie i psychicznie poszkodowane przez wojnę miały fachową opiekę zdrowotną i zapewniony byt. No to ja pytam, jakim cudem tej zachodniej organizacji udaje się przez siedemdziesiąt lat utrzymać w Afryce głód mimo milionowych składek ludzi dobrego serca?
„OECD podkreśla, że poziom dzietności w Polsce jest dość niski i nie podnosi się w ostatnich latach”
– dziecka nie można sobie zrobić jak skarpety na drutach czy budę dla psa. Dziecko musi się chcieć urodzić, musi być odpowiednia konstelacja energii w Kosmosie, żeby dusza ludzka chciała przyjść na Ziemię. Polacy nie mają w sobie już tej miłości do życia, a więc dzieci nie chcą się poprzez Polaków rodzić. One wolą rodzić się w biednej Afryce czy Indiach, bo tam są kochający rodzice a nie producenci podstawy do 500+. Wszędzie, gdzie dominuje materializm, dzieci rodzi się coraz mniej albo nie rodzą się wcale.
Ale tak to jest, gdy wszystko przeliczane jest na pieniądze.
„Dlaczego zatem jest tak, że mimo ogromnej społecznej aktywności, mimo operatywności i chęci do pracy, mimo 20 lat kapitalistycznej transformacji pozostajemy ekonomicznymi rozbitkami europy, dryfującymi w zalewie nędzy wraz z krajami, które sami uważamy za siedlisko lenistwa i indolencji.”
– nie ma u nas żadnej społecznej aktywności. Jest indywidualna pogoń za pieniądzem i to dosłownie po trupach. Co do tej „kapitalistycznej transformacji” to chyba jakiś żarcik pana autora? Nas nikt nie transformował, natomiast zachód nas obrabował i skolonizował dokładnie tak, jak robił to w Afryce czy Azji. I jeżeli na zachodzie jest jakiś dobrobyt, to właśnie Polacy na to pracują. Pracowaliśmy na ich tanie telefony komórkowe, pracowaliśmy na ich przemysł samochodowy, pracowaliśmy na ich przemysł spożywczy i na wszystko to, co się u nich waliło, a u nas kwitło. Więc oni nasze zniszczyli by nas zmusić do pracy na ich korzyść.
Jest to jednakże korzyść pozorna, ponieważ w czasie, gdy Polacy doskonalą się manualnie i intelektualnie – a się doskonalą, bo muszą, inaczej by nie przetrwali – to u nich mnożą się idioci i debilne rozleniwione osobowości. Więc na dłuższą metę my, Polacy, jesteśmy górą.
Nic nie trwa wiecznie oprócz wieczności, a więc i każdy system polityczny, każdy system gospodarczy tak czy siak musi ewoluować. I kto będzie wówczas wygranym? czy na niczym nie znający się leń, obywatel państw zachodnich? czy może pracowity Polak, którego mózg doskonali się i rozwija nieustannie zmuszany do tego trudnymi realiami życiowymi?
Z punktu widzenia Ewolucji lepiej być ofiarą niż sprawcą. Tak się składa, że zachód jest tym sprawcą a my jego ofiarą. Nie musi więc nas boleć głowa, bo oni sami się przechytrzą i zutylizują.
„Za komuny mieliśmy kurs oficjalny (nie mający nic wspólnego z wartością złotówki) i kurs czarnorynkowy (substytut wolnorynkowego).”
– kurs oficjalny nie był dla ludzi, ponieważ w Polsce Ludowej pieniądzem obiegowym był polski złoty i dolar oraz jego kurs nie powinien był nikogo interesować. Oprócz fachowców z handlu zagranicznego. Natomiast używanie dolara w handlu wewnętrznym było inicjowane przez wrogi Polakom zachód w celu zdestabilizowania polskiej gospodarki. Żadne państwo nie może sobie pozwolić na istnienie czarnego rynku w obcej walucie, bo to grozi katastrofą gospodarczą. Czy pan autor tego nie wie?
„Złotówka nie mogła być wymieniona za granicą, a jedynie w NBP.”
– ale to przecież nie Polacy tak zdecydowali, do kogo więc i o co pretensje? zachód robił nam wszędzie wstręty i nie opuścił żadnej okazji, by nam zaszkodzić.
„Ponieważ pomysłowość polaków nie zna granic, do końca lat dziewięćdziesiątych obywatele polscy mają zakaz zakładania rachunków bankowych za granicą, zakaz przywożenia do kraju większej ilości dewiz i zakaz brania kredytów walutowych!”
– była to forma ratowania tonącej Polski a nie szykany dla czyjegoś widzi mi się.
„Niektórzy są w szoku do dziś. I nie chodzi tu o porównywanie czasów obecnych z PRL-em. Żaden element komunistycznej gospodarki nie był w stanie przeżyć swoich czasów.”
– no tu już pan autor przesadził i to mocno ukłonem w stronę zachodnich okupantów. Wszystkie polskie firmy z czasów Polski Ludowej były prowadzone fachowo na wysokim poziomie i wszystkie przynosiły zyski! Dlatego zachód chciał je likwidować, a nie dlatego, że nierentowne. Wszystkie polskie firmy państwowe w Polsce Ludowej były na bieżąco aktualizowane na poziom najwyższy z dostępnych i były na to pieniądze z budżetu, na co prywatne firmy zachodnie nie mogły sobie pozwolić i tym samym nasze firmy byłyby dla zachodu konkurencją nie do pokonania. Dodatkowo kadry do polskich firm były na bieżąco kształcone, a więc nie było u nas jakichś amatorów, lecz wykształceni na wysokim poziomie fachowcy, czy to w handlu w sklepach czy w fabrykach jakiejkolwiek branży. Po prostu szkolnictwo było skorelowane z potrzebami naszego przemysłu, a ten z populacją na danym terenie. Polska Ludowa funkcjonowała znakomicie, ale w momencie, gdy obywatele zdradzili własny kraj za garstkę srebrników musiało wszystko się zawalić. Nie ma bowiem takiej twierdzy, której by nie zdobył osioł obładowany złotem – jak to mówi mądre przysłowie.
„Junta „generała” Jaruzelskiego staczała się bezpowrotnie do rynsztoka,”
– „junta” Generała Jaruzelskiego ratowała kraj przed katastrofą, w jaką wepchnęli Ojczyznę naiwni obywatele na skutek podszeptów V kolumny, zainstalowanej u nas przez zachód. I Generał wiedział, że kraju nie uratuje, ale może się udać uratować Naród. Dlatego była Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Ocalenia Narodowego. A nie „ocalenia kraju”, bo to była sytuacja przesądzona. I Naród uratować się udało.
===
„[ Transformacji dokonaliśmy sami, stając z łóżkami polowymi na bazarach, przewożąc przez granice magnetowidy i komputery, zakładając tysiące małych rodzinnych firm i cicho klnąc, uciekając w szarą strefę przed totalnie niemoralnym fiskusem. ]
Gdybyśmy, zamiast ulegać namowom naszego bohatera do transformacji ustrojowej, zaczęli wszystko budować od zera, w zupełnie wolnorynkowym żywiole (jak np. RFN po II Wojnie Światowej) ”
– to nieprawda, że Niemcy zbudowali cokolwiek po wojnie od zera. Sami o tym mówią w filmach dokumentalnych na przykład „Operation Wunderland”, w którym mowa jest o tym, że amerykanie użyli po wojnie pieniędzy zrabowanych przez Niemców w czasie wojny i zdeponowanych także w Argentynie i że nie był to żaden plan odbudowy Niemiec lecz plan budowy amerykańskiego przyczółka w Europie Zachodniej w celu jego użycia w wyznaczonym czasie dla kontynuacji planu Drang nach Osten.
https://www.youtube.com/watch?v=3vmgiQvDVWU
Wiedza Polaków na ten temat jest znikoma, u Niemców też mało kogo to interesuje, ale właśnie po wyborach w ussa mamy okazję zobaczyć, jak Niemcy chcą się uwolnić spod amerykańskich wpływów, pod jakie się dostali po II. wojnie. Steinmeyer do czegoś potrzebuje silnej, europejskiej armii. Pewnie gdy będzie dostatecznie silna, ta europejska armia, znajdą się tam fachowcy, by skierować ją na Rosję. Dlatego Rosja może Niemcom wierzyć tylko warunkowo. Może rozwiązanie „od Władywostoku to Lizbony” jest faktycznie rozwiązaniem korzystnym dla wszystkich?
– t



http://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2016/11/skala-niewolnictwa-w-polsce-czemu-zarabiamy-4-x-mniej-niz-niemcy-przy-identycznych-cenach/




piątek, 31 lipca 2015

Banki z premedytacją przygotowały oszustwo na wielką skalę.


Nie wiem, czy było, u mnie nie było..

Banki w Polsce z pełną premedytacją przygotowały oszustwo na wielką skalę.

 

 

Zagraniczni bankierzy w prywatnych rozmowach przyznają , że absolutnie nie są w stanie zrozumieć, jak można dać się tak rżnąc jak Polacy, przy pełnej akceptacji najwyższych czynników państwowych: od premiera, prezydenta, po urzędy skarbowe – krytykuje Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK, w rozmowie z miesięcznikiem „WPIS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka.”

 


Leszek Sosnowski: Dyskusja o tzw. frankowiczach, gwałtownie nasilona w czasie kampanii wyborczej spowodowała, że decyzja o repolonizacji przynajmniej niektórych banków wisi w powietrzu. W mediach prorządowych, a także w TVP, sprawę oczywiście przedstawia się tak, jakby państwo (czyli  podatnicy) musiało w przypadku przewalutowania dopłacić frankowiczom jakieś 40-50 miliardów, bo tyle te banki zarobiły tylko i wyłącznie na różnicach kursowych.
Janusz Szewczak: Świadoma manipulacja, świadome wprowadzanie w błąd. To tylko banki wymyśliły sobie, że w razie czego poratuje się frankowiczów z publicznych pieniędzy; Związek Banków Polskich złożył tego rodzaju propozycję. Zarówno prezydent elekt Andrzej Duda, jak i Jarosław Kaczyński, powiedzieli wyraźnie: żadnych publicznych pieniędzy nie można tu wydawać.
Inaczej mówiąc, chodzi o to, żeby banki zwróciły ze swoich środków to, co w niezbyt uczciwy sposób, a może nawet niezbyt zgodnie z prawem zarobiły?
Jak najbardziej. Mało tego, stawiam tezę, co potwierdza wielu wybitnych specjalistów z zakresu prawa finansowego, jak profesor Witold Modzelewski, iż zyski te były nie tylko niesprawiedliwe, ale też niezgodne z obowiązującymi wówczas w Polsce przepisami prawa. Przede wszystkim nie były to tylko tzw. kredyty frankowe, bowiem kredytobiorcy ani nie dostali nigdy franków do ręki, ani nikt nie przelał na ich konta szwajcarskiej waluty. Kredyty te były jedynie indeksowane i denominowane. Po drugie, i to jest zasadnicza wątpliwość prawna, czy w ogóle były kredytami? Kredyt to jest postawienie do dyspozycji klienta określonej kwoty pieniędzy z określoną wielkością odsetek, spłacalnej w określonym terminie. Tzw. kredyty frankowe były pewnego rodzaju opcjami spekulacyjnymi, toksycznymi opcjami walutowymi. Ludzie, którzy je wzięli, wciąż przecież nie wiedzą, ile jeszcze będą musieli oddać bankom, choć zobowiązania spłacają już siedem, osiem lat…
Gdyby im ktoś od razu wyraźnie powiedział, że być może za parę lat będą musieli płacić za franka cztery złote, nawet jeden chętny by się nie znalazł.
Równie dobrze może się niebawem okazać, że kurs wyniesie nie cztery, tylko np. sześć albo osiem złotych; tu wszystko jest absolutnie otwarte – i to jest druga wątpliwość prawna. Wreszcie jest kwestia trzecia, którą nazwałbym uwięzieniem tych ludzi w spłacanych przez nich mieszkaniach, bo właściwie nie mogą się ich wyzbyć, sprzedać, przenieść się – nic. Mieszkanie może zmienić właściciela tylko na rzecz banku. Ludzie ci są w nich tam do momentu, aż ich wyrzucą, jeśli nie będą w stanie spłacać dalej tej lichwy. Czegoś takiego nigdzie nie ma, jest to forma wyzysku, autentycznego wyzysku.
Niektórzy „mędrcy” z całą bezwzględnością komentują jednak tę sytuację stwierdzeniem: „widziały gały, co brały”. Ale to przecież nieprawda, bo jednak nie widziały.
Nie tylko te gały w dużej mierze nie widziały, co brały, ale – można niestety powiedzieć – „wiedziały (tamte) gały, co dawały”. To była misternie skonstruowana pułapka, która w moim przekonaniu ma bardzo rozgałęzione macki w polskim systemie władzy, polityki, w sposobie zarządzania centralnymi instytucjami finansowymi w Polsce. Otóż w latach 2005-2008 nagminna była sytuacja, że rodzina, która zgłaszała się do banku po kredyt na mieszkanie w złotych polskich, otrzymywała informacje, że nie posiada zdolności kredytowej, ponieważ nie może utrzymać się przez miesiąc za trzy tysiące złotych w dużym mieście i jeszcze płacić regularnie ratę kredytową. Ta sama rodzina u tego samego doradcy dowiadywała się jednak, że może utrzymać się za trzy tysiące złotych i spłacać kredyt, ale pod warunkiem, że weźmie kredyt walutowy. Wtedy będzie miała zdolność kredytową. Ponadto stawiam tezę – na razie jako jedyny w Polsce – że mogło dojść w tamtych latach do manipulowania stawką WIBOR – Warsaw Interbank Offered Rate. WIBOR jest podstawą wyznaczania oprocentowania dla większości kredytów udzielanych przez polskie banki, w tym dla rodzin i mniejszych przedsiębiorstw. Otóż, proszę sobie wyobrazić, że ten WIBOR przez lata, do bodajże 2013 r. ustalali w Polsce tylko przedstawiciele banków.
Łącznie z Narodowym Bankiem Polskim i Komisją Nadzoru Finansowego?
Ależ skąd, to były banki komercyjne. Spotykało się 16 bankierów i przedstawiali tzw. kwotowania, czyli cenę, po jakiej banki pożyczają sobie wzajemnie pieniądze, a więc tak naprawdę cenę pieniądza, czyli wysokość oprocentowania dla kredytów złotowych.
Czyli mogli ustalać stawkę WIBOR po prostu z kapelusza?
Oczywiście. Niedawno była wielka afera w Londynie w sprawie podobnych manipulacji (LIBOR). Tam udowodniono winę, zapadły wyroki, płacone są dziesiątki miliardów odszkodowań. Płacą znane banki, np. HSBC, UBS itd.
Płacą, bo mają z czego. Nie zwrócili się po pieniądze do podatników.
Mają z czego, u nas też mają, ale to jest oczywiście kwestia do udowodnienia; dwa lata temu zwróciliśmy się z senatorem Grzegorzem Biereckim do szefa Komisji Nadzoru Finansowego z prośbą, żeby zbadał, czy nie mogło dojść do manipulacji stawką WIBOR. Otrzymaliśmy wówczas odpowiedź zarówno z NIK-u, bo i do NIK-u była taka interpelacja, i z KNF-u, że od tej pory NBP zajmie się już tym tematem i będzie nadzorował ustalanie stawki WIBOR wspólnie z KNF, że będą uważniej się temu przyglądać – taka była odpowiedź w tej sprawie.
I na tym koniec? Nie było odpowiedzi odnośnie do tego, co działo się wcześniej?
W tej kwestii odpowiedzi nie było. To wymagałoby poważnej kontroli, czyli postąpienia tak, jak wszystkie instytucje nadzorcze w Londynie i Nowym Jorku, które zbadały dokładnie fałszerstwo stopą LIBOR, w wyniku czego okazało się, że manipulowano tam cenami kredytu na gigantyczną skalę. Polska Komisja Nadzoru Finansowego tak naprawdę tylko wobec małych coś może. Wobec dużych – niewiele. U nas zresztą nie chodzi wyłącznie o kredyty frankowe; są i inne instrumenty finansowe, które, moim zdaniem, są absolutnie bezprawne i oszukańcze, a które banki na wielką skalę stosowały i nadal stosują, np. polisolokaty.
Wyjaśnijmy może, co to są owe polisolokaty, bo nie każdy jeszcze dał się na nie nabrać, nie każdy więc wie, co znaczy to słowo.
Sprzedawało się akcje jakiejś firmy z jakiegokolwiek rejonu świata, obiecując, sugerując, że za 10 lat dużo się na tych akcjach zarobi. Każdy mógł oczywiście wcześniej zrezygnować z tego instrumentu finansowego, z tej polisolokaty, ale – uwaga! – tzw. opłata likwidacyjna sięgała nawet 90 proc.!
Ależ to nie jest instrument finansowy, lecz złodziejstwo.
Otóż to. Okazuje się, że aktuariusze, czyli tacy fachowcy, którzy uprzednio sporządzali dla banków pewne opinie, obliczali stopień ich ryzyka, zeznają w procesach, iż firmy ubezpieczeniowe, banki, instytucje finansowe, które tego typu produkt sprzedawały, miały pełną świadomość, że 70-80 proc. ludzi nie wytrzyma i wcześniej zerwie swoją umowę, na czym straci prawie wszystkie swoje pieniądze. Świadczy to, że z pełną premedytacją przygotowane oszustwo na wielką skalę. Jak w przypadku kredytów bankowych sprawa dotyczy mniej więcej 500 tysięcy ludzi plus rodziny, czyli około półtora miliona osób, tak w przypadku polisolokat sprawa dotyczy czterech do pięciu milionów Polaków, w sumie na kwotę ok. 50 miliardów złotych. Też miałem propozycję takiej polisolokaty, wykupiłem ją, a po dwóch miesiącach już się zorientowałem…
…przepraszam, ale jak Ciebie nabrali, to co dopiero zwykłego klienta bankowego!
Po dwóch miesiącach zorientowałem się, że to jest oszustwo. Poprosiłem o zwrot i dostałem z powrotem 10 procent. Na szczęście, to co ja zainwestowałem, to była mała kwota, bo też był to rodzaj ćwiczenia, by zbadać, o co chodzi w tym całym przedsięwzięciu.
Ale teraz wyobraźmy sobie, że zachęcony intensywną reklamą idzie do banku lub do jakiegoś pośrednika starszy człowiek, który pełen nadziei pakuje w polisolokatę oszczędności całego życia… Skala tego procederu w Polsce, jak mówiłem, jest olbrzymia, to cztery do pięciu milionów osób. Pokrzywdzeni założyli stowarzyszenie pod nazwą „Przywiązani do polisolokat”, skierowali zawiadomienie do prokuratora generalnego przeciwko Komisji Nadzoru Finansowego, że dopuszcza i toleruje rabowanie tych ludzi. Sprawę umorzono.
Bo pewnie to oszustwo, jak i wiele innych tego typu, dokonuje się w majestacie polskiego prawa.
Twierdzę, że w Polsce rządzą duże grupy finansowe i duże koncerny zagraniczne, które traktują osoby zarządzające tym teoretycznym państwem jako marionetki, co np. wyszło na jaw, kiedy pani premier potajemnie posłała list do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, gdzie toczy się sprawa z powództwa rządu węgierskiego, o uznanie kredytów walutowych za opcje spekulacyjne, za toksyczne instrumenty finansowe, które miały być wyłącznie spekulacyjną pułapką. A polski rząd napisał list, żeby Trybunał jednak się zastanowił, bo wyrok skazujący mógłby grozić wielu bankom w Polsce poważnymi stratami.
Innymi słowy rząd zadział przeciwko polskim obywatelom i polskim firmom. Ale właściwie dlaczego akurat w tym przypadku miałoby być inaczej niż zawsze… Wróćmy jeszcze do kredytów frankowych. Jak coś zostało zarobione nieuczciwie, trzeba oddać. To jest poza dyskusją. Dlatego niektóre banki podobno wyprowadzają się z Polski.
To jest zastanawiające, dlaczego przy takich komfortowych warunkach, przy jednej z najlepszych zyskowności banków w całej Europie, sporo z nich nagle wychodzi z Polski. Do sprzedania jest np. Raiffeisen, zaczęto sprzedaż Alior Banku, zamyka działalność w Polsce Royal Bank od Scotland (RBS), nie wyklucza się, że Deutsche Bank również się od nas wyniesie. O tym się nie mówi, ale Millennium też będzie całkowicie sprzedany, już uruchomiono przyspieszoną sprzedaż 15 proc. tego banku. Czy banki – nie tylko tu wymienione – liczą się z tym, że przyjdzie nowa władza, która zdaje sobie sprawę, jak Polacy są grabieni i zastopuje tę grabież?
Kto jak kto, ale bankier sprzedaje chyba po to, żeby zarobić, a nie ratować się przed niechęcią władzy?
Zgadza się, chodzi zatem o to, żeby mieć podwójny zysk: zarobić na sprzedaży banku i zarazem uniknąć kary finansowej ze strony państwa. Pytanie, czy banki nie liczą na to, że  za duże pieniądze kupi je w całości lub częściowo Skarb Państwa? Czyli, że my, Polacy, zapłacimy naszymi podatkowymi pieniędzmi wielokrotnie więcej za coś, co kilka lub kilkanaście lat temu tanio sprzedaliśmy i jeszcze po drodze doinwestowaliśmy?
Nie używałbym sformułowania, że to „my sprzedaliśmy”, bo ani ja, ani Ty, ani nasi Czytelnicy, ani miliony innych Polaków nie brało w tym udziału. Sprzedawali określeni ludzie, rządowi menadżerowie. Sprzedawali bardzo tanio, a teraz ich koledzy lub następcy odkupywać będą za duże pieniądze?
Dokładnie tak to może wyglądać. Najnowszy przykład – spółka Skarbu Państwa, jaką jest PZU, kupiła właśnie 25 proc. udziałów Alior Banku za 1,6 mld złotych; wcześniej na powstanie tego banku wyłożono 400 milionów euro, czyli po przeliczeniu właśnie 1,6 mld zł. Alior Bank bierze zatem tyle, ile włożył w cały bank, ale Skarb Państwa nie bierze całości, bankowi zostaje bowiem aż 75 proc. Wcześniej, w październiku ub. roku, podobnej operacji dokonała inna spółka Skarbu Państwa – PKO BP, która przejęła szwedzki Nordea Bank. Ten miał w puli swych kredytów aż 90 proc. kredytów frankowych; można szacować, że jest to kwota 17-18 miliardów złotych. PKO BP nie wziął Nordei za darmo. Zapłacił prawie 3 miliardy, a kupił potencjalnie olbrzymi kłopot – trzeba się bowiem liczyć z mniejszą lub większą denominacją kredytów frankowych i zwrotem pieniędzy frankowiczom.
Frankowiczom zwracać (prawdopodobnie) będzie zatem już nie Nordea, ale PKO BP. A wtedy okaże się, że koszt przejęcia szwedzkiego banku wyniesie de facto wydane już prawie 3 mld zł na zakup akcji plus ileś tam miliardów zwracanych jako następca prawny z powodu manipulacyjnych kredytów. Jeśli tak ma wyglądać repolonizacja banków, to szykuje się następna manipulacja polegająca na tym, że najpierw wpompuje się pieniądze Skarbu Państwa w niektóre banki drogą zakupu ich udziałów i to po bardzo wysokich cenach, a potem instytucje te „poratują” frankowiczów. Ale będą ich ratowaćde facto nie swoimi zyskami, tylko pieniędzmi publicznymi.
Oczywiście idea repolonizacji jest ze wszech miar słuszna. Przypomnijmy, że w Polsce udział banków zagranicznych w całym sektorze bankowym wynosi prawie 70 proc. W większości krajów Unii Europejskiej jest to wartość od 8 do 25 proc. Jeśli zaś nie ma się własnej struktury bankowej, nie ma się też żadnego wpływu na gospodarkę, na jej realne narzędzia itd. Trzeba więc mieć własne banki, ale nie można kupować czegoś na kształt wydmuszki – niby jajko, ale w środku puste lub zgniłe.
Ludzie zastanawiają się zwykle, na czym te banki w Polsce tak dużo zarabiają? Według mego rozeznania przede wszystkim na setkach albo i tysiącach różnych opłat.
Zarabiają na wszystkim, ale faktem jest, że w Polsce mamy jedne z najwyższych bankowych marż, opłat i prowizji w Europie. Bogatsi od nas Niemcy, Włosi czy Francuzi płacą niższe koszty podstawowych usług i opłat bankowych niż my.
Czy to jest jakaś zmowa banków, że żaden z nich nie chce zejść z tych opłat choćby po to, aby stać się bardziej konkurencyjnym?
Żeby wymusić taki ruch, musiałaby być tym zainteresowana władza publiczna, polski rząd –patriotyczny, zdroworozsądkowy. Mógłby zrobić prostą rzecz – stworzyć własny, nowy bank, który wprowadzi mocno konkurencyjne warunki.
Nie byłoby to lepsze niż repolonizacja?
Na pewno prostsze, dające natychmiastowe efekty i nie tak kosztowne. Zresztą państwo ma większościowe udziały w PKO BP i można by tam uruchomić od zaraz takie warunki kredytowe, opłatowe, licencyjne, leasingowe, ubezpieczeniowe itd., które zmusiłyby zagraniczne banki w naszym kraju do natychmiastowej, radykalnej zmiany ich polityki wobec polskiego społeczeństwa.
Albo do sprzedania tanio swoich akcji, tak jak kiedyś tanio je kupili.
No więc właśnie, środki nacisku są, nie ma tylko kto ich wykorzystać. Śmieszne i bezczelne zarazem jest straszenie Polaków, które uskutecznia pan Petru inspirowany przez pana Balcerowicza, że nie można narzucić bankom żadnego ekstra podatku, nie wolno zaostrzać kursu wobec nich, bo odbije się to na klientach, gdyż banki jakoby natychmiast podniosą opłaty i my wszyscy poniesiemy koszty ich operacji.
Jak podniosą opłaty, to stworzy im się konkurencję i do widzenia panowie!
No więc, odpowiedź jest prosta. To świetnie, niech tylko to zrobią – natychmiast wyrośnie im konkurencja. Nawet tutejsi zagraniczni bankierzy w prywatnych rozmowach przyznają – sam spotkałem się z takimi opiniami – że absolutnie nie są w stanie zrozumieć, jak można dać się tak rżnąc jak Polacy? Przy pełnej akceptacji najwyższych czynników państwowych: od premiera, prezydenta, po urzędy skarbowe.
Załóżmy, że mamy już polskie banki; są to raczej banki państwowe?
Niekoniecznie, to mogą być banki branżowe, sektorowe, np. firmy ubezpieczeniowe zakładają własny bank, eksportowe tworzą export-import bank, powstaje bank pocztowy itp. To mogą być również banki z publicznym udziałem, np. samorządowym – przecież dzisiaj samorządy polskie trzymają swoje konta w bankach zagranicznych, na tym polu tylko PKO BP z nimi trochę konkuruje.
To byłaby lepsza forma niż bank czysto państwowy?
Zdecydowanie tak. Uważam, że powinien istnieć bank – zresztą jestem autorem takiego pomysłu – ZUS-owski. Jeszcze ciągle polski Zakład Ubezpieczeń Społecznych powinien zostać zamieniony na Państwowy Bank Emerytalny, czyli strukturę bankową działającą komercyjnie, będącą własnością państwa i zarabiającą dla nas pieniądze, dla polskich emerytów. Gdyby ZUS przekształcić w Państwowy Bank Emerytalny, mógłby nasze składki inwestować w odkupywanie majątku narodowego, niegdyś tanio i głupio sprzedanego. Stopniowo moglibyśmy zamieniać nasze płacone co miesiąc składki na realną wartość majątku – pracowałoby to realnie na przyszłe emerytury. Byłaby to instytucja, która zarabia i jest oparta na składnikach majątku narodowego.
Czyli w Polsce nie należy szukać nieustannie inwestorów z zagranicy i cieszyć się, że byle Koreańczyk czy Chińczyk wejdzie do nas z paroma milionami, bo może korzystać z państwowych dopłat i potężnych ulg w specjalnych strefach ekonomicznych, lecz samemu trzeba stać się inwestorem i to nie tylko w kraju, ale może właśnie w Chinach na przykład?
Tak jest. Dlaczego w Polsce wpakowano do ZUS-u ponad 130 mld z OFE, a nie utworzono na tej bazie np. banku komercyjnego? Państwowego, ale komercyjnego.
Co robią banki zagraniczne w Polsce z zarabianymi rok w rok pieniędzmi?
W zdecydowanej większości transferują je do swoich centrów zagranicznych pod postacią dywidendy, ale nie tylko. Te zarabiane w Polsce pieniądze idą np. na to, żeby klienci holenderscy, niemieccy, włoscy czy francuscy mogli swobodnie i tanio pożyczać pieniądze w swoim banku, rozwijać się, inwestować, pobudzać konsumpcję. Tu się drenuje, a tam się dofinansowuje.
Repolonizacja zatem jest potrzebna, ale absolutnie musi być realizowana przez ludzi uczciwych, wiarygodnych i o zdecydowanym propolskim myśleniu, broń Boże nie takich, którzy mają za sobą doświadczenia we wcześniejszych procesach prywatyzacyjnych.
 Jest to tylko cześć rozmowy. Całość można znaleźć w miesięczniku „WPIS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka” (nr 6/2015). 


http://ruch-obywatelski.com/polityka/banki-w-polsce-z-pelna-premedytacja-przygotowaly-oszustwo-na-wielka-skale/

  • No news
    .
    A jak np doszło do realizacji projektu "IIws"?
  • @Autor
    Bardzo interesujące, że pan Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK oficjalnie przyznaje się do tego, że
    "Też miałem propozycję takiej polisolokaty, wykupiłem ją, a po dwóch miesiącach już się zorientowałem…"
    Zastanawiać może tylko, ile czasu ten pan potrzebuje na zorientowanie się w skutkach tych podatków które popiera? Porównując złożoność efektów podatków na różne dziedziny gospodarki ze złożonością umowy poliso lokaty można przypuszczać że będzie to czas kilkukrotnie dłuższy.
  • A niby dlaczego coś zwracać "frankowuczom"?
    A niby dlaczego coś zwracać "frankowuczom"?
    Otóż parę dni temu Ryszard Petru powiedział, iż uwierzył D. Tuskowi i też wziął kredyt w CHF. Nikt mi nie wmówi, że ekonomista, uchodzacy za eksperta, nie wiedział na czym "witz" polega. To, że banki zarobiły na zmianach kursowych nie może być podstawą jakichkolwiek roszczeń. Przecież kredyt frankowy nadal jest tańszy od złotowego.
    Poza tym powoływanie sie na opinie J. Biereckiego, capo tutti di capi SKOK, człowieka odpowiedzialnego za wyłudzienie kilku milardów zl z GF, jest co najmniej nie na miejscu.