Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pranie mózgu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pranie mózgu. Pokaż wszystkie posty

środa, 21 października 2020

Gdańska "historiografia"

 

Na stronie miasta Gdańska tradycyjny błąd w stylu redaktorów czasopisma Odkrywca.




AUTOREM   PROJEKTU   ALEI   BYŁ   KAPITAN   PATZER


Był, bo Patzer nie żyje.

Nic to jednak dla włodarzy miasta, skoro Hitler i Forster nadal są wg nich jego honorowymi obywatelami...



https://maciejsynak.blogspot.com/search?q=forster


https://maciejsynak.blogspot.com/2015/07/skarb-hitlera-skarb-forstera.html


https://www.gdansk.pl/wiadomosci/250-lecie-wielkiej-alei-lipowej-badania-archeologiczne-zakonczone-co-odkryto,a,181328?fbclid=IwAR368sbrd5ZYOGcvI2vuhkrpaYP4oBHe66AFteYQ9OFdHh1D1z0nDUyaGkk





środa, 1 kwietnia 2020

Sekcja Archeologii Średniowiecza KNSA UJ


z fb

(niestety fb ostatnio miesza chronologię postów - może celowo...)



Co do rozmowy: przykra sprawa...


















właściwa kolejność:










z jednej strony zachowanie niepoważne jak na naukowca, człowieka uniwersytetu  -"zacząłem im wciskać jakieś kity które wymyślałem na miejscu"



z drugiej - zawoalowana forma wypowiedzi sugeruje celowość - wygląda na to, że to kolejny troll



przejście na "ty" na tak "późnym" etapie również wygląda na celowe

zwracanie się na publicznym forum do osoby publicznej na "ty" jest zawoalowaną formą dyskredytacji takiej osoby - czasami ten zabieg widzimy u polityków w telewizji - toczy się dyskusja "per pan" i nagle ktoś, kto nie ma argumentów zaczyna się zwracać do adwersarza po imieniu, co jest zamiennikiem formy na "ty".


Trolle w internecie od dawna usiłują mnie przyzwyczaić do formy na "ty", by w ten sposób ułatwić sobie dyskredytowanie lekceważenie tego co napiszę.

Tu zachodzi podobna sytuacja tym bardziej, że człowiek nauki nagle udaje, że nie rozumie o co mi chodzi z terminem Wielki Mistrz






"Nie wiem co ma tu do rzeczy wzmianka o Krzyżakach. Jeśli uważasz, że szufladkuję Krzyżaków na złych, a Prusów na dobrych lub odwrotnie, to się mylisz. Historia nie jest zero-jedynkowa, i nie upolityczniajmy jej."





odpowiedź jest nie na temat, by ominąć niewygodny wątek, a jednocześnie mamy tu wrzutkę mówiącą, że Krzyżacy nie byli źli. Jest to zgodne z  ubecką zasadą maksymalnego wyzyskania sytuacji i upieczenia 3 pieczeni na jednym ogniu - lub jest to po prostu taka zawoalowana forma demonstracji, z kim tak naprawdę prowadzę rozmowę...


I jak zwykle u niemieckich trolli "Historia nie jest zero-jedynkowa"















Netykieta nie wymaga tego, aby do każdej osoby zwracac się per "Pan/Pani". Ale ok. Nie mam pojęcia ile ma Pan lat. Równie dobrze mógłby Pan mieć 15, 20 czy 50. Do danych do swojego profilu nie ukazał Pan swego wieku, ani nie wstawił żadnych zdjęć, na podstawie których można by stwierdzić czy jest Pan osobą dorosłą czy nie.

Skoro ja mówię „per pan” to należy tak samo odpowiadać. Ale skoro wyznajesz netykietę, to teraz ja będę mówił do ciebie na „ty”, a ty do mnie na „pan”, bo ja uważam, że tak masz do mnie mówić. Co do reszty - nie potrafisz odróżnić, czy rozmawiasz z osobą dorosłą czy z dzieckiem?


Dalej nie wiem o co chodzi z Krzyżakami i ze zwrotami z rodzaju: że to bandyci, Wielki Mistrz to tylko i wyłącznie tytuł propagandowy i dla dobrego PR,

czyli jednak wiesz


a na końcu nawiązania do szerzenia demokracji w czasach dzisiejszych. Wg mnie Pański komentarz jest upolityczniony. A jako że przy okazji jestem też i historykiem, to wiem że nie należy łączyć polityki z historią


i tu się też mylisz, bo historia to w istocie historia polityki


potem twierdzisz, że:

oraz ze sama historia nie jest czarno-biała. I w ogóle BARDZO NIEPROFESJONALNYM JEST OSĄDZANIE PRZESZŁOŚCI Z PERSPEKTYWY CZASÓW OBECNYCH.

Na tej samej zasadzie my dziś możemy uważać, że nasza generacja i pokolenie może postępować słusznie i nie mieć sobie nic do zarzucenia, ale nasi żyjący w innej mentalności i kulturze potomkowie za 500 lat jak przeczytają o nas w podręcznikach od historii, to stwierdzą żeśmy głupcy i że z jakichś powodów źle postępowaliśmy. Osądy wydawać jest bardzo łatwo.


A następnie sam osądzasz ze swojego XX wiecznego punktu widzenia, co oni sobie myśleli tam w dawnych wiekach:

Tutaj mówimy o czasach sprzed 700 lat, kiedy to wyruszenie na krucjatę dla wielu było najwyższym zaszczytem jakiego mogli dostąpić,


a samo prowadzenie wojen z innowiercami było w pełni uzasadnione. Dziś, jak ktoś chce iść zabijać innowierców albo jechać na wojnę, to wysyła się go na badania psychiatryczne aby sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. I to jest jedna z tych różnic.

ISIS chce zabijać innowierców, jakoś nie zauważyłem, że chcą ich wysyłać do psychiatryka – raczej do więzienia, albo do piachu


Sami Krzyżacy, pomimo że prowadzili swoją własną politykę i krucjaty na ziemie plemion bałtyjskich, wprowadzali też zachodnioeuropejską i chrześcijańską cywilizację na te tereny. Dzięki ich pracy, Prusy, Pomorze i Mazury szybko stały się prosperującym gospodarczo rejonem, a później też zalążkiem bardzo silnego państwa europejskiego.

Z punktu widzenia Prusów twoje myślenie jest całkowicie błędne, albowiem im „zachodnioeuropejska i chrześcijańska cywilizacja” nie były do niczego potrzebne, oni chcieli żyć tak, jak żyli.

Podobnie z prosperitą gospodarczą – doprawdy tak było. ALE DLA KOGO?? Dla niemców, którzy prowadzili wyzysk Prusów, więc znowu sobie zaprzeczasz i dokonujesz osądu tamtych czasów i tamtych ludzi ze swojego współczesnego punktu widzenia.

Prusom prosperita gospodarcza nie była potrzebna, im wystarczało to jak żyli, a jak pokazuje historia, prosperita gospodarcza wiąże się z wyzyskiem silniejszych nad słabszymi – gdyby Bałtom odpowiadały takie zależności społeczne, to sami by je sobie wprowadzali – nie robili tego, bo wyzysk ekonomiczny i w konsekwencji – gwałtowny rozwój gospodarczy nie był dla nich tak ważny jak życie we wspólnocie.

Posiadasz dowody, że tak nie było? Nie posiadasz, za to ja posiadam dowody na to, że mam rację – jest to znany z historii opór Bałtów przeciwko krzyżakom. To jest właśnie dowód.



Można mieć do nich pretensję i naiwnie zaszufladkować do szerokiego rozdziału "odwiecznych wojen polsko-niemieckich",

bełkoczesz chłopcze

ale nie można mieć do nich pretensji za ich niezwykłą przedsiębiorczość i sprawność polityczną.

Bałtowie mogą i mają pretensje, że ktoś ich złupił i zamienił w niewolników we własnym państwie

A co do samych krucjat na ziemie pruskie, cóż, my też je robiliśmy i współorganizowaliśmy.

Tak postępowała ówczesna niemiecka 5 kolumna, która zdominowała kraj

Nie mam pojęcia chłopie co ty tam robisz na UJ – ale zwolnij się, bo bredzisz jakbyś miał 15 lat





---------------------------



Administrator usunął naszą dyskusję z fb i napisał mi 4 komentarze na blogu.


Krótko odpowiadam...


„ Jest Pan również próżny i o zbyt wysokim ego każąc mi zwracać się per "pan" a do mnie na "ty"”


A więc ci co przez szacunek do ludzi mówią im na „pan” i tak oczekują, że do nich się będzie mówić – mają „zbyt wysokie” ego??

Czyli jednak – mówienie na „ty” ma dyskredytować adwersarza.



Co do reszty... postrzegam twoje komentarze jako formę zmylenia mnie i wytłumaczenia się ze swojego zachowania przede mną, bym czasem nie pisał dalej. Nie chce mi się tego komentować, ale może kiedyś to zrobię. Tymczasem...

„ Uznanie mnie za trolla ubeckiego i niemieckiego jest zarówno śmieszne jak i żałosne. 

Otóż nie.

Ze względu na twoje wpisy, można rozważyć tu dwie opcje:
  • albo to rozmyślnie napisał troll,
  • albo napisał to ktoś, kto znajduje się pod wpływem AGENTURY WPŁYWU

    która swoimi „wypocinami” obficie wypełnia przestrzeń medialną w Polsce.


Osoba pozostająca pod wpływem agentury wpływu nasiąka treściami i sformułowaniami podsuwanymi przez nią w mediach i z czasem uznaje za własne – przystosowując się do społeczeństwa, do otoczenia, do wszystkiego co czyta. Przypomina to wychowanie przez rodziców, kiedy dziecko naśladując dorosłych uczy się życia w rodzinie itd.

Potem jest dalszy etap w szkole podstawowej, gimnazjum, liceum itd. młody człowiek poznaje i przyswaja sobie treści, zachowania i SPOSOBY POSTRZEGANIA RZECZYWISTOŚCI, SPOSOBY MYŚLENIA osób z otoczenia - w tym, z massmediów.

Na tym właśnie polega działalność agentury wpływu – nasycić przestrzeń medialną (najlepiej całą) pożądanymi przez agenturę treściami, przekonaniami, nawet (tym bardziej, bo przecież agentura wpływu to obca agentura) jeśli są absurdalne, lub szkodliwe dla danej społeczności, aby ta społeczność myślała – i postępowała - w określony zaplanowany przez agenturę sposób.

Ty adminie dokładnie powtarzasz zagrania agentury.

Znam te teksty na pamięć, bo ciągle się powtarzają, szczególnie te pierdoły o nieocenianiu historii. Oni jadą jak z podręcznika.

Przy okazji: użyłeś sformułowania „my będziemy sobie siedzieli w naszej wieży z kości słoniowej” - to „my” jest takie charakterystyczne – chcesz podkreślić, że należysz do świata nauki i też jak prawdziwi naukowcy wiesz różne mądre rzeczy.
To chyba przejaw „zbyt wysokiego” ego, co? Po prostu przejawia się tu chęć przynależenia do określonego – w domyśle: lepszego - stada...

No i jest to oczywiście cytat z kogoś.

Powtarzasz cudze powiedzonka i małpujesz cudze teksty, przekonania usiłując dostosować swój język do języka, który spotykasz w mediach, myśląc, że tak trzeba. Chcesz być jak wszyscy... 

Dlatego zapytałem: to po ile macie lat?


Dlatego agentura wpływu ściśle zawłaszcza przestrzeń medialną. Patrz: „wykupienie” Onetu, ilość dziennikarzy w Polsce na 1000 mieszkańców w porównaniu z innymi krajami itd.


„Jesteś pan zbiorem molekuł” – padło kiedyś takie zdanie w jakimś filmie – a ty:

jesteś po prostu zbiorem cudzych przekonań.


Tak więc, o ile nie jesteś trollem, to jesteś dobrym przykładem na efektywnoścć metod i „pracy” agentury wpływu.




Przemyśl to sobie.










piątek, 27 września 2019

Test czekolad.


Co tu jest nie tak?
Czy ci ludzie nie są zbyt... wyluzowani?






Abstrahując od tego, że głos zza pleców myli w podsumowaniu Wedla z Wawelem...

środa, 10 lipca 2019

SZCZECIN





https://www.facebook.com/SzczecinJestNiemiecki/posts/568940116849956?comment_id=569241680153133&reply_comment_id=651274415283192&notif_id=1562741371668154&notif_t=feed_comment_reply











































piątek, 31 marca 2017

Słup z granicy RP i WMG stoi już przy szkole w Gdańsku Kokoszkach



Słup z granicy RP i Wolnego Miasta Gdańska stoi już przy szkole w Gdańsku Kokoszkach

Słup graniczny, wskazujący granicę między Polską a Wolnym Miastem Gdańskiem w latach 1920-39, z literami P [Polen] i FD [Freie Danzig], stanął na terenie Pozytywnej Szkoły Podstawowej im. Arama Rybickiego. To ciężki, bo 200-kilowy, kawał historii tych ziem. 

 14 listopada 2016 r.

Kamień graniczny został odkryty przez pasjonatów historii w latach 80' XX wieku w lasach oliwskich. Jednym z jego odkrywców był dr Jerzy Kukliński, emerytowany dziś historyk i muzealnik. Kukliński szczegółowo opowiada, gdzie i jak kamień graniczny został odkryty i jak został potem wywieziony z lasu - z Doliny Ewy w Oliwie do centrum Gdańska.
Kamień przez lata stał na dziedzińcu wewnętrznym przy Muzeum Historycznym Miasta Gdańska. Teraz stanął przed szkołą w Kokoszkach. Dlaczego tam? Bo jak tłumaczy Kukliński: - W tamtej okolicy znajdował się posterunek graniczny. Więc dobrze, że kamień trafia do Kokoszek.
- W pobliżu było całodobowe przejście graniczne - mówi Krzysztof Nowotarski, przewodniczący Zarządu Dzielnicy Kokoszki. - Stała tu budka celników. Słup graniczny będzie mieszkańcom i mieszkankom Gdańska przypominał historię naszego miasta. 
Kamień waży około 200 kilogramów. Ma oznaczenia P i FD. Kukiliński mówi, że cieszy się, że współcześni gdańszczanie dbają o dziedzictwo poniemieckie: - Cieszę się, że ludzie postrzegają poniemieckie, ale jednak już też nasze dziedzictwo jako wartość. Nie zawsze tak było. Gdy ja w 1980 roku broniłem doktorat o poniemieckiej Stoczni Schichaua, mój promotor musiał się w KW PZPR tłumaczyć, dlaczego ta praca nie dotyczy polskich dziejów Pomorza, dlaczego jakiś doktorant pisze o niemczyźnie w Gdańsku.
Właściwie z czasów Wolnego Miasta Gdańska nie ocalał żaden inny kamień graniczny, poza tym jednym.
- W PRL te kamienie ginęły z lasów oliwskich, bo po niewielkiej obróbce świetnie nadawały się na ozdoby - tłumaczy dr Kukliński.

 

Poza przekazaniem szkole kamienia granicznego odbyła się dziś także uroczystość nadania pobliskiemu węzłowi komunikacyjnemu przy zbiegu ulic Kartuskiej, Otomińskiej i Lubczykowej w Kokoszkach nazwy “Rondo Graniczne Wolne Miasto Gdańsk - Rzeczpospolita Polska (1920-1939)”. Będziemy mijać w naszych nowoczesnych autach miejsce naznaczone historią.

 

http://www.gdansk.pl/wiadomosci/Slup-z-granicy-RP-i-Wolnego-Miasta-Gdanska-stoi-juz-przy-szkole-w-Gdansku-Kokoszkach,a,64979

 

Rondo na skrzyżowaniu ulic Kartuskiej, Otomińskiej i Lubczykowej nazywa się: Rondo Graniczne Wolne Miasto Gdańsk - Rzeczpospolita Polska (1920-1939) 

poniedziałek, 6 marca 2017

Eksperyment Rosenhana - jak łatwo zostać schizofrenikiem


Eksperyment Rosenhana - jak łatwo zostać schizofrenikiem


"Zdrowy w chorym otoczeniu” – tak brzmiał tytuł pracy prof. Rosenhana, opublikowanej w magazynie naukowym „Science”*. Mowa w niej o ośmiu uczestnikach eksperymentu, który po opublikowaniu nieźle wstrząsnął psychiatrią.

Prof. David Rosenhan był amerykańskim profesorem psychologii na Uniwersytecie Stanford i już w 1968 roku jako 40-latek zadał sobie pytanie, czy rzeczywiście istnieje różnica pomiędzy byciem „normalnym” i kimś potocznie nazywanym „wariatem”. Aby poszukać odpowiedzi na to pytanie zorganizował on 4-letnie badania, które przeszły do historii psychologii, jako „Eksperyment Rosenhana”. W tej iście szerlokomskiej pracy towarzyszyło mu 7 osób (czterech mężczyzn i trzy kobiety): trzech psychologów, jeden lekarz pediatra, student psychologii, malarz i gospodyni domowa. Francuski filozof Michel Foucault po zakończeniu badań życzył Rosenhanowi „Nagrody Nobla za humor naukowy".

Plan Rosenhana wydawał się w miarę prosty i miał odpowiedzieć na pytanie, jak długo psychiatria będzie potrzebowała, aby orzec, że w przypadku tej ósemki ma do czynienia z „normalnymi” ludźmi, którzy faktycznie nigdy wcześniej nie mieli żadnych form tzw. zaburzeń psychicznych. „To pytanie nie jest ani niepotrzebne, ani zwariowane” napisze on później we wspomnianej publikacji. „Nawet jeżeli jesteśmy osobiście przekonani, że potrafimy rozgraniczyć, co jest normalne, a co nienormalne, to nie ma na to przekonywujących dowodów”.

Co prawda Księga Diagnostyczna (DSM) Zjednoczenia Psychiatrów Amerykańskich dzieli pacjentów na kategorie według symptomów, co ma umożliwić odróżnienie osoby zdrowej od „chorej psychicznie”, ale w Rosenhanie pojawiło i umocniło się zwątpienie w sens tak stawianych diagnoz. Stwierdził on, że „choroba psychiczna” nie jest diagnozowana na bazie obiektywnych symptomów, a na subiektywnym postrzeganiu „pacjenta” przez obserwującego lekarza. Wierzył, że do rozjaśnienia problemu przyczyni się właśnie jego eksperyment, w którym sprawdzone będzie, czy ludzie nigdy nie cierpiący na żadne „choroby psychiczne” zostaną w szpitalu rozpoznani jako zdrowe i jeśli tak, to na jakiej zasadzie to się odbędzie.

Przygotowania do eksperymentu wyglądały zawsze tak samo: pan profesor oraz współuczestnicy projektu przez kilka dni nie myli zębów, panowie się nie golili, następnie pseudopacjenci ubierali się w nieco przybrudzone ciuchy, pod fałszywym nazwiskiem umawiali telefonicznie z wybraną kliniką psychiatryczną i krótko po tym pojawiali się tam, twierdząc podczas przyjęcia, że… słyszą głosy. Było to oczywiście nieprawdą, tak jak nieprawdziwe były podane przez nich nazwiska i zawody. Mało tego, nawet opisywane przez pseudopacjentów „głosy” nie miały odniesienia do znanych w psychiatrii opisów, gdyż nie ma głosów „pustych”, „próżnych” i „głuchych”, jak to z premedytacją przedstawili uczestnicy eksperymentu w pierwszej rozmowie z lekarzem.

Po diagnozie, która w siedmiu przypadkach brzmiała „schizofrenia”, a w jednym „zespół depresyjno-maniakalny”, nasi „pacjenci” zaczynali zachowywać się już tak, jak na co dzień w normalnym życiu, o głosach więcej nie wspominali, przestrzegali regulaminu, byli kooperatywni wobec lekarzy i personelu oraz mili i rzeczowi w swoich wypowiedziach. Ich zadaniem było przecież jak najszybsze przekonanie lekarzy i personelu szpitalnego o swoim zdrowiu psychicznym i wyjście z kliniki bez pomocy z zewnątrz.

Jak się szybko okazało ich wzorowe zachowanie nie zmieniło niestety postaci rzeczy, a raz wypowiedziana diagnoza okazała się już nieodłączną i stygmatyzującą etykietą pacjenta. Naukowcy z niepokojem obserwowali nagminnie pojawiającą się psychiczną i fizyczną brutalność personelu wobec hospitalizowanych. Eksperyment okazał się więc już w początkowej fazie bardzo niebezpieczny, przez co część jego uczestników poczuła wyraźny strach „przed pobiciem lub gwałtem”. W efekcie tych pierwszych doświadczeń do projektu dokooptowano prawnika, z którym ustalono plan ewentualnego działania na wypadek okaleczenia lub śmierci któregoś z uczestników eksperymentu i dopiero wtedy grupa „ruszyła” na kolejne kliniki. Ogólnie eksperyment przeprowadzono w 12 szpitalach, po części w tych starszych, o ściśle konwencjonalnym podejściu do „pacjenta”, a po części w nowoczesnych, nastawionych badawczo.


Wszyscy byli chorzy


Nikogo nie rozpoznano jako zdrowego, a pobyt w szpitalach psychiatrycznych trwał średnio blisko 3 tygodnie (od 7 do 52 dni). W czasie eksperymentu pseudopacjenci otrzymali 2100 różnych leków antypsychotycznych, które po kryjomu wypluwali; były to różne preparaty na, za każdym razem, te same objawy. Grupie badaczy aż niewiarygodny wydawał się fakt braku zainteresowania ze strony lekarzy i personelu, którzy „przechodzą koło człowieka, jakby go nie było”. Okazało się, że po raz wypowiedzianej diagnozie, nikt już nie traktuje pacjenta jak człowieka, a jego zachowania, jakie by nie były, będą już zawsze odbierane, jako symptom „choroby psychicznej”. Notatki na przykład, które początkowo nasi pseudopacjenci robili w tajemnicy i szmuglowali poza szpital, już po krótkim czasie mogły być czynione bez kamuflażu, gdyż ani lekarze, ani obsługa szpitala się tym nie interesowali. Z raportów szpitalnych wynikało później, że ciągłe prowadzenie notatek było jednym z symptomów choroby psychicznej. (łał..... - MS)

Nie wyjdziesz, aż się nie przyznasz!


Rosenhan w swoim eksperymencie podkreśla szczególny problem władzy psychiatrii nad „pacjentem”. Zdiagnozowanie u pseudopacjentów (w jednej rozmowie!) „schizofrenii” oznaczało nieuchronne zaszufladkowanie ich, utratę podstawowych praw i od tego momentu nie tylko każde ich (bądź co bądź normalne) zachowanie było interpretowane już jako choroba, ale do diagnozy dopasowywany był cały ich życiorys! Jeden z uczestników eksperymentu odnotował pół żartem pół serio, że w klinice miał poczucie „bycia niewidzialnym”, gdyż statystycznie 71% psychiatrów i 88% sióstr i sanitariuszy w ogóle nie reagowało na proste pytania, które zadawał im w ciągu dnia, jako „pacjent”, a jeśli była jakakolwiek reakcja to wyglądało to tak, jak w poniższym przykładzie:

Pacjent: Przepraszam, panie doktorze… Mógłby mi pan powiedzieć, kiedy będę mógł skorzystać z możliwości spaceru w ogrodzie?

Lekarz: Dzień dobry Dave. Jak się pan dzisiaj czuje? (Lekarz odchodzi nie czekając na odpowiedź…).

Samo wyjście ze szpitala psychiatrycznego okazało się w każdym przypadku niemożliwe bez przyznania się „pacjenta” do tego, że… jest chory. Dopiero po takim określeniu się nasi pseudopacjenci opuszczali szpitale. Dodajmy tylko, iż nie, jako „zdrowi”, ale ze zdiagnozowaną „schizofrenią w remisji” (czyli zaleczoną na pewien czas).

Skandal


Wielkie oburzenie psychiatrii konwencjonalnej, jakie wybuchło po upublicznieniu badań Rosenhana przyniosło za sobą niespodziewanie drugą fazę eksperymentu, przy czym pierwsza jego część została odrzucona przez rozzłoszczonych psychiatrów, jako „wybrakowana metodycznie”. Dyrekcja jednego ze szpitali psychiatrycznych stwierdziła wtedy w debacie publicznej, że „w naszej klinice coś takiego nie mogłoby mieć miejsca”, na co Rosenhan odpowiedział eleganckim wyzwaniem na pojedynek obiecując, że na przestrzeni następnych 3 miesięcy wyśle tam swoich pseudopacjentów.

Trzy miesiące później, kiedy doszło do weryfikacji drugiej fazy „Eksperymentu Rosenhana” okazało się, że wyzwany na pojedynek szpital ze 193 ogólnie przyjętych w tym czasie pacjentów określił 41, jako podejrzanych o bycie pseudopacjentami Rosenhana i kolejnych 42, jako zdemaskowanych pseudopacjentów. Tylko, że druga faza projektu prof. Rosenhana polegała na tym, jak się okazało, że… nikogo tam nie wysłał.

Jako materiał uzupełniający, który bardziej „po polsku” traktuje sprawę, polecam obejrzeć poruszającą sztukę Teatru Telewizji pt.: „Kuracja”, według książki Jacka Głębskiego (reż.: Wojtek Smarzowski, w roli głównej: Bartek Topa). Sztuka opowiada o psychiatrze naukowcu, który chcąc poznać tajniki swoich podopiecznych postanawia symulować schizofrenię, stając się „zwykłym pacjentem psychiatryka”. O eksperymencie mało kto wie, a sytuacja szybko wymyka się spod kontroli…

*Publikacja: On Being Sane in Insane Places w: Science, 179, 250-8.


Źródło: Andrzej Skulski, Polityka.pl


http://www.psychologiawygladu.pl/2015/10/eksperyment-rosenhana-jak-atwo-zostac.html?m=1

czwartek, 2 lutego 2017

Muzeum Nowoczesności umacnia niemieckość tych ziem?


Olsztyn: Muzeum Nowoczesności umacnia niemieckość tych ziem?



Niektórzy z mieszkańców Olsztyna mieli wyrazić zaniepokojenie umacnianiem się w mieście tożsamości niemieckiej. Zwróciła na to uwagę ich przedstawicielka w miejscowej radzie. Jednym z przejawów promowania niemieckości mają być działania pracowników olsztyńskiego Muzeum Nowoczesności.


Z pytaniami "największego kalibru" wystąpiła do prezydenta Olsztyna radna Elżbieta Wirska. Dopytywała o politykę władz miasta w zakresie utrwalania tożsamości historycznej i kulturowej. Mieszkańcy Olsztyna mieli bowiem stwierdzić, że bardzo umocniły się stowarzyszenia, które promują niemieckość tych terenów. - A my wiemy, że Warmia nie była polska tylko pod zaborami – zaznaczyła przedstawicielka tychże mieszkańców.

Wirska wyjaśniła, że jej wypowiedź nawiązuje do zapytania "obywatela Kowalskiego". Radna przyznała, że w jakimś sensie podziela jego wątpliwości. Chodzi m.in. o nazwę Muzeum Nowoczesności. Według Wirskiej nazwa jest prowokacyjna.
Nie tylko nazwa prowokuje pytania. - Dlaczego na zarządcę Muzeum Nowoczesności mianowano pana Rafała Bętkowskiego, który nie ma kwalifikacji, nie jest historykiem, jest tylko pasjonatem? Jeżeli zajmuje się historią, to tylko w bardzo wąskim zakresie, zakresie utrwalania historii z epoki Bismarcka i tendencyjnie promuje tutaj niemieckość - stwierdziła radna.
Pytania te trafiły do prezydenta Olsztyna Piotra Grzymowicza. Zapewnił, że radna otrzyma odpowiedź na piśmie.

MOK nie kryje zdumienia

Sam Rafał Bętkowski nie chciał komentować opinii radnej wyrażonej na temat swej osoby. Jako pracownik Miejskiego Ośrodka kultury w Olsztynie odesłał nas do swego pracodawcy. Na prośbę Onetu MOK wystosował komentarz w sprawie. "Możemy jedynie wyrazić głębokie zdumienie wypowiedzią Pani Radnej dotyczącej Centrum Techniki i Rozwoju Regionu Muzeum Nowoczesności w Olsztynie " – napisali na wstępie przedstawiciele placówki.
Następnie zaznaczają, że tezę o "umacnianiu się środowisk promujących tożsamość niemiecką w Olsztynie" uważają za kuriozalną i nie znajdującą żadnego potwierdzenia w rzeczywistości.
MOK odniósł się również do kompetencji Rafała Bętkowskiego zatrudnionego w Muzeum Nowoczesności. "Stoimy na stanowisku, że przeświadczenie o konieczności wykształcenia kierunkowego nie jest w żaden sposób uzasadnione. Pan Bętkowski wielokrotnie potwierdził - zarówno w swej pracy muzealnika, jak i dzięki rozlicznym publikacjom, prelekcjom i spotkaniom - swą olbrzymią wiedzę na temat historii miasta i regionu, a także niezrównaną pasję autentycznego miłośnika dziejów minionych" - czytamy w oświadczeniu.

Przypomniano również o kluczowej roli, jaką Bętkowski odegrał w projekcie rewitalizacji Tartaku Raphaelsohnów, w którym znajduje się muzeum. "To nie kto inny, ale właśnie Pan Bętkowski jest głównym pomysłodawcą tej placówki, autorem bądź współautorem tematów wystaw i ekspozycji Muzeum oraz osobą, która nieodpłatnie użyczyła Muzeum większej części ikonografii ze swych gromadzonych przez lata zbiorów prywatnych (...)" – napisano.

Natomiast jeśli chodzi o merytoryczny zakres działalności Muzeum Nowoczesności, to według MOK-u siłą rzeczy jest on ściśle i jednoznacznie powiązany z historią naszego miasta. "Posiadającym luki w elementarnej wiedzy historycznej przypominamy, że w wyniku I rozbioru Polski w 1772 r. Warmia została wcielona w obszar Królestwa Prus i m.in. z jej ziem utworzona została prowincja Prusy Wschodnie. Natomiast niezwykle dynamiczny okres rozwoju Olsztyna przypada na drugą połowę XIX wieku i to właśnie głównie na tym okresie koncentruje się działalność Muzeum. Do Polski Olsztyn został formalnie włączony po zakończeniu II wojny światowej" – przypominają w odpowiedzi udzielonej Onetowi przedstawiciele Miejskiego Ośrodka Kultury.
Zaznaczają tym samym, iż nie ma wątpliwości, że złożona historia miasta pozostaje w nierozerwalnym związku również z obecnymi zachodnimi sąsiadami Polski. "Wypowiedź Pani Radnej umacnia nas w przekonaniu, że nasza działalność na rzecz przypominania historii Olsztyna w dalszym ciągu jest ze wszech miar wskazana" – oświadczają władze MOK-u.

"Zaskakująca forma prezentacji dziejów techniki dawnego Olsztyna"

Co prawda Rafał Bętkowski nie chce się wypowiadać na temat wątpliwości radnej, za to prezentuje Księgę Pamiątkową muzeum oraz zawarte w nich wpisy, jak ten:
"Zaskakująca pozytywnie forma prezentacji dziejów techniki w dawnym Olsztynie. Szkoda, że trudno dowiedzieć się o istnieniu muzeum, jeśli się nie jest mieszkańcem Olsztyna. - napisał Andrzej Pawlak, profesor PAN z Łodzi".
I zaprasza do placówki, by osobiście zapoznać się z przekazywanymi przez Muzeum Nowoczesności treściami.


http://olsztyn.onet.pl/olsztyn-muzeum-nowoczesnosci-umacnia-niemieckosc-tych-ziem/1ww7k3g

 

sobota, 3 grudnia 2016

Obiektywizm




Obiektywizm jest obecnie używany w mediach jako forma sabotowania państwa. Zarzuca się ludziom stronniczość, jakby to było coś złego - stronniczość jest dobra, bo tylko dzięki niej dbamy o swoich obywateli, swoje interesy. Nikt obcy nie będzie dbał o nasze interesy, tylko my sami możemy to zrobić, a do tego potrzebna nam jest stronniczość - bierzemy w obronę "naszą stronę", bo dbamy o nasze wspólne polskie interesy. Stąd niepolskie media tak wielki nacisk położyły na "brak obiektywizmu" u adwersarzy (co jest traktowane jak zarzut), gdzie w ten sposób określa się zachowania świadczące o patriotyzmie. Tak więc obiektywizm jest to forma dywersji.

wtorek, 29 listopada 2016

Wróżki istnieją






Regnum Barbaricum dodał(a) nowe zdjęcia (5).
Igraszki z mitologią anglosaską ;)

Na początku XX wieku dwie małoletnie angielskie panny, siostry cioteczne lub jak kto woli kuzynki, okpiły pół świata, który uwierzył, że wróżki istnieją. Stało się to w sumie przez przypadek, a było to tak (opowiem skrótem).
Oto rok 1917 i zielona angielska prowincja – Cottingley koło Bradford. Dziewczęta z dobrego i niebiednego domu, Elsie Wright i Frances Griffiths, lubiły spędzać czas w przydomowym ogrodzie, szczególnie nad potokiem Cottingley. Często więc wracały do domu w przemoczonych butach i ubraniach, za co, rzecz jasna, obrywały burę i zakaz chodzenia nad wodę. Żeby wyjść z tego obronną ręką panny stwierdziły, że nie chodzą tam sobie z byle powodu, tylko by obserwować wróżki :) Na dowód tego wzięły aparat fotograficzny należący do ojca jednej z nich i niewiele później wróciły ze zdjęciem (nr 1). Racjonalny ojciec, znający zdolności swej córki, nie uwierzył, za to matka... Ho, ho, rozdmuchała sprawę i się zaczęło.
Po upublicznieniu fotografii rozpoczęły się liczne dyskusje i badania wykonywane przez ekspertów fotografii, które wykazały prawdziwość zdjęć. Owszem, zdjęcia były prawdziwe, ale nie elfy, o czym jeszcze długo nie wiedziano ;) Tak więc pół świata uwierzyło we wróżki, pół nie :) Ojciec próbował udowodnić kłamczuchom oszustwo, przeszukał ich pokoje i teren nad potokiem, nie znalazł jednak niczego „obciążającego”. Próbowano też złapać je na oszustwie oznaczając następne płytki zdjęciowe i towarzysząc dziewczynom podczas poszukiwania wróżek. One jednak wybrnęły z tego znakomicie mówiąc, że wróżki nie pojawiają się, kiedy czują, że są obserwowane. Pozwolono im więc iść do ogrodu samotnie :)
Przez wiele, wiele lat obie panie, zamężne i dzieciate, trzymały się wersji o prawdziwości zdjęć. Przyznawały wprawdzie, że wróżek nie widzą ludzie racjonalni, zostawiały więc otwarte możliwości – jednym słowem kręciły, jak mogły :) Dopiero w latach 80-tych kuzynki przyznały, że fotografie były sfałszowane – ale nadal utrzymywały, że widziały wróżki. Co do ostatniej, zrobionej przez nie fotografii tańczących w trawie wróżek, nie były zgodne: jedna stwierdziła fałszywość, druga prawdziwość (ja obstawiam to pierwsze ;) ).
Ostatecznie okazało się, że obie dziewczyny robiły to dla zabawy i były zakłopotane całym zainteresowaniem wokół zdjęć. A pytane przez dorosłych o autentyczność, przytakiwały dla żartu, z czasem zaś niezręcznie było im się wycofać :) Biorąc pod uwagę, że w elfy, wróżki i inne gnomy, przedstawicieli mitycznego świata, uwierzył sam sir Arthur Conan Doyle, panny szczególnie bały się przyznać do prawdy. Nie sądziły, że dorośli, a zwłaszcza twórca Sherlocka Holmesa, może w to tak mocno uwierzyć.
Po latach przyznały, że postaci wróżek były wycinane z książki dla dzieci Princess Mary's Gift Book, opublikowanej w 1914 roku i mocowane szpilkami do gałęzi. A wszelkie dowody obciążające, ścinki i same rysunki, usuwane tuż po zrobieniu zdjęcia. W sumie dziewczęta zrobiły 5 zdjęć: w 1917 r. powstały dwa, w 1920 trzy kolejne. Frances zmarła w 1986 roku, a Elsie w 1988. Zdjęcia – oraz aparaty, z których je robiono – zostały sprzedane za grube pieniądze w latach 90-tych.

Tihomil

1. Frances Griffiths z gromadą wróżek
2. Elsie Wright z gnomem
3. Frances z wróżką
4. Elsie z wróżką oferującą jej bukiet dzwonków
5. Wróżki tańczące w trawie


Zdjęcia pochodzą z: https://en.wikipedia.org/wiki/Cottingley_Fairies






































https://web.facebook.com/RegnumBarbaricum/posts/983391878431762




czwartek, 24 listopada 2016

Narzekanie niszczy mózg i jest zaraźliwe


Mam tylko nadzieję, że podana poniżej recepta na narzekanie nie jest jakąś dywersją, bo przecież sekwencja jest następująca:
- narzekanie na coś
- wdzięczność 

jako, że następować mają zaraz po sobie, może mózg połączy złe rzeczy, z powodu których narzekamy z doświadczaniem uczucia wdzięczności, a to przecież by spotęgowało efekt narzekania...


Jak narzekanie niszczy twój mózg i jest zaraźliwe





Badania pokazują, że większość ludzi narzeka raz na minutę w trakcie typowej rozmowy. Narzekanie zaś, chociaż pozwala chwilowo poczuć się lepiej, negatywnie wpływa na nasz mózg, a tym samym pracę i zdrowie – pisze psycholog dr Travis Bradberry, autor bestsellerowej książki „Inteligencja Emocjonalna 2.0” i założyciel TalentSmart, globalnego lidera w dostarczaniu firmom testów i treningów dotyczących inteligencji emocjonalnej.

Jak wyjaśnia Bradberry, mózg uwielbia efektywność i nie chce wykonywać więcej pracy, niż musi. Dlatego, kiedy powtarzamy jakąś czynność, na przykład narzekanie, neurony rozgałęziają się w stronę innych neuronów, by ułatwić przepływ informacji. Dzięki temu w przyszłości powtarzamy daną czynność o wiele łatwiej, czasem nawet możemy sobie nie zdawać z tego sprawy.


Mózg sam programuje się na narzekanie
Bradberry porównuje to do budowy mostu: bez sensu byłoby tworzyć most tymczasowy za każdym razem, kiedy musimy przejść przez rzekę, zdecydowanie lepiej jest zbudować jeden, trwały most. Podobnie działają neurony: zbliżają się do siebie, a im bardziej, tym połączenia między nimi są silniejsze.

„Często narzekanie przeprogramowuje twój mózg tak, by w przyszłości było to łatwiejsze. W efekcie po jakimś czasie odkryjesz, że łatwiej ci być negatywnym niż pozytywnym, niezależnie od tego, co się wokół ciebie dzieje. Narzekanie staje się twoim „domyślnym”zachowaniem, co wpływa na odbiór twojej osoby u innych.”

To jednak nie wszystko, podkreśla Bradberry. I wskazuje, że według badań naukowców z Uniwersytetu Stanforda narzekanie zmniejsza hipokamp – część mózgu odpowiedzialną m.in. za rozwiązywanie problemów, inteligencję i pamięć. To głównie ten obszar jest niszczony przez chorobę Alzheimera.

Dr Bradberry wskazuje przy tym, że nawyk narzekania można przejąć też od innych osób. Mózg bowiem „w naturalny i nieświadomy sposób” niejako „odbija” nastroje osób dookoła nas, szczególnie tych, z którymi spędzamy sporo czasu.
Nazywa się to „neuronami lustrzanymi” i jest podstawą naszej zdolności do odczuwania empatii. Z drugiej jednak strony, proces ten sprawia, że narzekanie jest jak bierne palenie – nie musisz sam tego robić, by odczuć chorobowe efekty tej czynności. Musisz więc być ostrożny w spędzaniu czasu z osobami, które na wszystko narzekają. Narzekający chcą, by inni ludzie do nich dołączyli, bo wtedy sami czują się lepiej.


Na szczęście jest sposób, który pozwala łatwo i szybko powstrzymać się od narzekania. Jak radzi dr Bradberry, należy kultywować w sobie postawę wdzięczności. Kiedy tylko czujemy, że chcemy narzekać, należy od razu skupić uwagę na czymś, za co jesteśmy wdzięczni i zastanowić się nad tym przez chwilę.

Takie zachowanie redukuje poziom kortyzolu – hormonu stresu, który wydziela się, kiedy narzekamy. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornii, którzy badali „postawę wdzięczności”, zauważyli znaczną poprawę nastrojów i wzrost energii u pracowników, którzy codziennie pielęgnowali swoją wdzięczność. Używając często tej metody sprawimy, że w końcu stanie się ona nawykiem, a nasz mózg sam przeprogramuje się na pozytywne myślenie.




http://dobrewiadomosci.net.pl/13632-narzekanie-niszczy-twoj-mozg-zarazliwe/

środa, 12 października 2016

Jak Prusowie robili kariery w państwie krzyżackim


O tym, jak Prusowie robili kariery w państwie krzyżackim

 28.12.2006

Panuje powszechne przekonanie, że Prusowie -  lud bałtycki osiadły między dolną Wisłą, a Niemnem  - zostali wytępieni przez Krzyżaków. „Było wprost przeciwnie – mieli się całkiem dobrze i jeszcze na początku XV wieku stanowili większość mieszkańców Prus właściwych, a niektórzy z nich wręcz robili kariery w państwie zakonu krzyżackiego” – dowodzi prof. Grzegorz Białuński z Instytutu Historii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. 
 
 
 Krzyżacy - zakon rycerski sprowadzony do Polski przez księcia Konrada Mazowieckiego w 1228 roku, w celu podboju ziem zamieszkiwanych przez pogańskich Prusów - szybko stworzyli własne państwo. Przestało ono istnieć w 1525 roku, kiedy to wielki mistrz krzyżacki złożył hołd lenny królowi polskiemu i przyjął protestantyzm. Profesor Białuński bada, co się działo w tym czasie z rdzennymi mieszkańcami Prus.


„Prusów +wycinano+ jedynie podczas podboju - do 1283 roku. Wprawdzie oblicza się, że spadek zaludnienia ziem pruskich po podboju wynosił od 20 do 50  procent (w zależności od obszaru), ale część ubytków stanowiła dosyć liczna emigracja na Ruś, Litwę i Polskę” – tłumaczy naukowiec.


Około pięciu tysięcy  Jaćwięgów  (średniowieczny lud bałtycki z pogranicza dzisiejszej Polski i Litwy),  osiadło w okolicy Grodna i Lidy, czyli na terenie dzisiejszej zachodniej Białorusi. „Reszta, pozostała w Prusach, została skomasowana na zachodnich połaciach państwa krzyżackiego. Większość z nich siedziała w poddańczych wsiach chłopskich lub stanowiła plebs miejski” – wyjaśnia historyk. Nazwą Prusy właściwe określa się  obszar państwa krzyżackiego, obejmujący dawne terytorium Prus pogańskich, bez ziemi chełmińskiej i późniejszych nabytków np. Pomorza Gdańskiego.


PRUSOWIE BRONILI KRZYŻAKÓW PODCZAS PROCESÓW
Profesorowi udało się zebrać wiele przykładów Prusów, którzy w państwie krzyżackim odegrali znaczące role


 „Przykładem kariery duchownej potomka dawnych Prusów jest niejaki Bando z rodu Tessymidów. Był on plebanem pasłęckim, a wcześniej notariuszem kancelarii wielkiego mistrza w Malborku. Najpewniej w Paryżu studiował prawo. Z nim wiążę powstanie zbioru prawa pruskiego tzw. +Iura Pruthenorum+. Reprezentował on także zakon krzyżacki w tzw. procesie warszawskim w 1339 roku ” – podaje przykład historyk.  Był to proces w sporze między Królestwem Polskim, a Krzyżakami; jego wynik był niekorzystny dla zakonu.

„Niewykluczone, że do rodu tego należał też znany w drugiej połowie XV wieku Jan z Waplewa. Stanowił on dość rzadki przykład osiągnięcia przez krajowca statusu brata-rycerza w zakonie krzyżackim. Mamy bardzo  prawdopodobnie potwierdzenie faktu wstąpienia do Zakonu potomka dawnych Prusów” – podkreśla prof. Białuński.


KARIERY TO WYNIK REALIZMU
W swojej ostatniej książce „Ród Prusa Kleca” naukowiec ukazał potomków tytułowego bohatera - Kleca. „Najprawdopodobniej jego potomkami byli przedstawiciele dwóch znakomitych rodów rycerskich von Pfeilsdorf, po polsku nazywani Pilewskimi oraz von Lehndorf.  Jeszcze w XV w. niektórzy przedstawiciele von Pfeilsdorfów używali przydomka Klec’” – mówi badacz.


„Warto też wspomnieć o potomkach słynnego wodza jaćwieskiego – Komanda. Trzymali oni różne dobra w okolicy Górowa Iławeckiego i Bartoszyc (woj. warmińsko-mazurskie), dowodnie do początku XV wieku” – dodaje profesor.


Pasję historyka podziela jego uczennica Alicja Dobrosielska. Ona z kolei bada ród Zamehlów – jako przykład kariery mieszczańskiej. „W XVII wieku  przedstawiciele tego pruskiego rodu należeli do grupy zamożnego i wykształconego mieszczaństwa elbląskiego. Jeden z nich sporządził udokumentowane drzewo genealogiczne, wywodząc swój ród od Prusa Samila z XIII wieku, dobrze znanego z kronik krzyżackich” – przytacza wyniki poszukiwań profesor Białuński.


„Kilka tych przykładów, jak sądzę, doskonale pokazuje, że Prusowie nie stanowili bezimiennej, a już w żadnym wypadku biernej, masy lecz aktywnie uczestniczyli w życiu nowego państwa krzyżackiego” – dodaje.

Czy oznacza to, że część Prusów kolaborowała z najeźdźcą?


 „Terminu +kolaboracja+ jednak bym nie używał. Nie jest on adekwatny do epoki i, chyba, sytuacji, ponieważ możliwości pokonania Krzyżaków w ówczesnej konkretnej rzeczywistości były żadne. Kariery stanowiły więc raczej wynik pogodzenia się z obiektywną sytuacją; alternatywą była albo emigracja z Prus, albo wegetacja ekonomiczna w poddanych wsiach chłopskich, co oznaczało skazanie się na ubóstwo” – uważa profesor Białuński.
PAP – Nauka w Polsce, Adam Lisiecki

 

 

 http://scienceinpoland.pap.pl/aktualnosci/news,23755,o-tym-jak-prusowie-robili-kariery-w-panstwie-krzyzackim.html

 

 

sobota, 3 września 2016

Mazurskie słówka ?

Zapytałem autora strony :
https://web.facebook.com/po.mazursku/?fref=ts

czy może podać jakieś szczegóły (nazwiska, daty zdarzenia, nazwa miejscowości) na temat tej sytuacji:
"zginęło wielu poczciwych Mazurów, którzy nie czynili Polakom żadnego zła, jeden zginął wydany Rosjanom przez swojego "przyjaciela", Polaka. "

 a także:
 "ludzie, którzy narażali się hitlerowskim Niemcom (bo sprzyjanie Polakom groziło Dachau albo Stutthofem), cudem przetrwawszy, ginęli z rąk Polaków."

Niestety, nie uzyskałem odpowiedzi, w zamian zostałem zbanowany. A chciałem jeszcze zapytać, żeby wyjaśnił zdanie:

 "ginęli z rąk Polaków. Czyli tych, których uznawali za rodaków, jako nieliczni Mazurzy."

 No bo jak to jest, że Mazurzy, którzy jakoby zginęli z rąk Polaków (gdzie dowody na takie wydarzenia?) zginęli jako nieliczni z pośród wszystkich Mazurów?

Z tego zdania wynika, że zginęli tylko ci, którzy uznawali Polaków za rodaków. Skąd ten pan wie takie rzeczy???
A przede wszystkim - SKĄD INFORMACJA, ŻE MAZURÓW, KTÓRZY UZNAWALI POLAKÓW ZA RODAKÓW, BYŁO NIEWIELE ("nieliczni")??

Przecież Mazurzy to w dużej mierze potomkowie średniowiecznych polskich przesiedleńców z Mazowsza, przecież ta mazurska gadka to prawie język polski. To są jakieś bzdury - moim zdaniem ta strona dezinformuje czytelników, traktuje Mazurów jako niemców, a nie Słowian, stąd w postach podaje "słówka" w wersji mazurskiej, niemieckiej i polskiej.

Na moje pytanie po co po niemiecku stwierdza, że większość Mazurów nie zna polskiego, bo mieszkają w niemczech. Skąd ma te dane - tego się nie dowiedziałem.

W gwarze mazurskiej występują germanizmy - słowa pochodzące z okresu germanizacji - i te słowa autor strony podaje jako przykład mowy mazurskiej. Jaki cel ma takie stawianie spraw? Dla mnie to podchodzi pod długofalową działalność werwolfu.

Podobnie jest z jakimś blogiem o "gwarze bydgoskiej", gdzie autor głównie podaje germanizmy i nazywa je gwarą bydgoską - a moim zdaniem jest to powolnym przyzwyczajaniem Polaków do tego, że mniejszości mieszkające w Polsce "to tak naprawdę niemcy", a nie Mazurzy, czy "Bydgoszczanie"...co pewnego dnia może się stać powodem do wysuwania roszczeń terytorialnych (plebiscyty + fałszowane wybory)

Może ktoś w moim imieniu mógłby przepytać tego pana na tę okoliczność? Bardzo proszę.





Przykład zachowania "kolejowej" strony z okazji rocznicy wybuchu II WŚ . Jakieś skojarzenia?























Przykład synchroniczności:

https://web.facebook.com/Marienwerder-Kwidzyn-14128813523…/…

https://web.facebook.com/StacjaLubskoSommerfeld/?fref=nf


"to jest historia...a ją znać warto"
"to jest historia... ale trzeba ją znać"



























Przypadek?



http://werwolfcompl.blogspot.com/




wtorek, 17 maja 2016

Człowiek zewnątrzsterowny, tożsamość



Bardzo ważny tekst pomagający zrozumieć procesy sterujące światem. 

Zabrakło tylko uszczegółowienia, kto steruje procesem...
Generator losu..
 
Świetny artykuł opisujący syntetycznie to, do czego sam doszedłem, ale zabrakło mi filozoficznego obycia, by tak profesjonalnie to opisać...
 
 
 
 
 
Autor tekstu:



Zagadnienia ludzkiej tożsamości, indywidualności i niezależności są niewątpliwie jednymi z najbardziej nurtujących ludzkość zagadnień. Zasięgiem badawczym obejmują zarówno socjologię, filozofię i psychologię, stanowią również znaczną część tematyki poezji i prozy beletrystycznej. 


Umberto Eco w swoim eseju „Apokaliptycy i dostosowani" wprowadza pojęcie zewnątrzsterowności. W najprostszej eksplikacji „człowiek zewnątrzsterowny" to konsument kultury globalnej, mieszkaniec technologicznie rozwiniętej aglomeracji, który niejako importuje z przestrzeni medialno-społecznej projekt własnego życia, naśladując pewien schemat behawioralny, który będzie tworzył jego przyszłość. W ten sposób wyzbywa się własnej odpowiedzialności, staje się jedynie manekinem ubieranym przez wielkie koncerny, można by rzec, że przysłowiowo zaprzedaje duszę diabłu. 


Eco rzecz jasna w swoim dyskursie powołuje się na tego, który już w temacie „projektu egzystencji" powiedział niezwykle wiele i niezwykle dosadnie, mianowicie na Sartre’a. Więc w zasadzie cała polemika z owym zagadnieniem zewnątrzsterowności, będzie polemiką z Sartrem, nie z Eco. 


Egzystencjalizm był niewątpliwie górnolotną ideą odurzającą głowy młodych francuskich intelektualistów, którzy paląc papierosy w ciemnych kawiarniach czytali namiętnie „Byt i nicość". Krótko wyjaśniając, egzystencjalizm zakładał, że człowiek rodzi się, a dopiero później definiuje, przy tym to zdefiniowanie jest rezultatem działania wolnej woli i świadomej decyzji. Człowiek, który zdaje sobie sprawę z brzemienia wolności i idącą za nią odpowiedzialności zrzuca odpowiedzialność na pewne instytucje, takie jak na przykład kościół i podporządkowuje się im. Sartre postuluje, że egzystencja wyraża się w swojej pełni, gdy jest niepodległa czynnikom zewnętrznym, w swojej strukturze całkowicie indywidualna.
Postulaty są w równym stopniu piękne, co naiwne i autor tego tekstu z nimi zgodzić się nie może. „Człowiek jest najbardziej uzależniony od swojego odbicia w oczach drugiego człowieka" — skonstatował ponuro Gombrowicz (Ferdydurke), co wcześniej również udało się zauważyć Freudowi, że „projekt ludzkiej egzystencji" jest w znacznej mierze podległy kulturze, społeczeństwu oraz szeregowi czynników zewnętrznych. 


Życie człowieka przyjmuje pewien kształt, w zależności od tego w jakim miejscu, czasie i okolicznościach się urodził, a także od jego wrodzonych modalności organizmu. W procesie dorastania przyswajamy język, pewne normy, obyczaje, interioryzujemy także wartości, czyli spojrzenie na ta to co jest dobre a co złe. Regułom społecznym są podporządkowane różnorakie rytuały kulturowe, sposób zdobywania pożywienia, przebywania w przestrzeni, a nawet tak prozaiczne czynności jak procesy higieniczne, czy noszenie odzieży.
Projekt naszego życia jest co prawda w pewnym stopniu zależny od nas, ale nigdy nie jest nasz, ponieważ to co wybraliśmy zostało już wcześniej przez kogoś wymyślone. Decydując o konkretnym biegu wydarzeń, wybierając dany obiekt czy fenomen, zapożyczamy już z sieci znaczeń wszczepionych w nas kulturowo, nie definiujemy ich. Ich interpretacja jest zależna od społecznie zaaplikowanych struktur semantycznych. 


Czy należy odrzucić zewnątrzsterowność? Po dłuższej refleksji nasuwa się konstatacja, że wprowadzanie w życie postulatu o odrzuceniu zewnątrzsterowności, jest aktem zewnątrzsterowności. Oczywistym również zdaje się fakt, że każdy człowiek jest istotą zewnątrzsterowną i nie jest to nic negatywnego. Eco napisał, że zewnątrzsterowność dotyczy tylko czasów współczesnych i tylko mieszkańców postindustrialnych metropolii — nie jest to prawdą. Ludzie od zawsze byli projektowani i poprzez otoczenie, zmieniają się jedynie transfery (transmitujące treści mające charakter ducha epoki), z których inkorporwali znaczenia. Wcześniej były to chociażby kościół, rodzina, literatura czy filozofia, teraz telewizja, internet, film czy reklama (chociaż wpływ poprzednich nadal istnieje, lecz w mniejszej intensywności). 


Najciekawszym jest jednak fakt, że autor eseju „Apokaliptycy i dostosowani" nie zauważa, że cała narracja wolnorynkowych państw kapitalistycznych i kampanii reklamowych nie jest oparta na propagowaniu konkretnego stylu życia, lecz na promocji indywidualizmu, niezależności i odrzuceniu zewnątrzsterowności. Media nie mówią nam co mamy robić, działają w sposób bardziej przebiegły mówiąc „jesteś kowalem własnego losu", „bądź sobą", „rób co chcesz". Eco zdaje się być skażony tego typu narracją i jakoby nie zdaje sobie sprawy, że fraza w stylu „wszyscy dookoła to marionetki systemu, bądź niezależny" jest frazą, będącą emisją mającą swoje źródło w samym systemie. Krytyka kultury masowej stała się nieodłącznym elementem kultury masowej. Nobilitowanie „indywidualizmu" i „nonkonformizmu" służy przekształcaniu tych konstrukcji werbalnych w produkty. Produkty, które mogą być nabywane co prawda nie bezpośrednio ale za pomocą pewnych fizycznych obiektów (dostępnych w licznych ofertach handlowych) które poprzez utożsamianie je z pewnymi właściwościami wychodzącymi daleko poza ich właściwości materialne, zyskują status pewnych atrybutów, o pozytywnych konotacjach w kulturowych aparatach znaczeniowych.



Jakie są konsekwencje tego typu liberalnych narracji i szeroko promowanej akcji o odrzuceniu zewnątrzsterowności? Jeżeli człowiek jest całkowicie wolny i to on ma siebie i ma być niepodległy temu co mówią inni rodzi się w nim pytanie o własną tożsamość, o to kim właściwie jest i o to czego pragnie. Bauman w swoim utworze „Dwa szkice o moralności ponowoczesnej" pisze w ten sposób: 

„Pytanie o tożsamość wyrasta z odczucia chybotliwości istnienia, jego "manipulowalności", „niedookreślenia", niepewności i nieostateczności wszelkich form, jakie przybrało. Wynika ono także z doznania, że w tych warunkach wybór jest koniecznością, a wolność jest losem człowieka. Tożsamości nie dostaje się ani w prezencie, ani z wyroku bezapelacyjnego; jest ona czymś, co się k o n s t r u u j e , i co można (przynajmniej w zasadzie) konstruować na różne sposoby, i co nie zaistnieje w ogóle, jeśli się jej na któryś ze sposobów nie skonstruuje. Tożsamość jest zatem zadaniem do wykonania, i zadaniem przed jakim nie ma ucieczki." (Zygmunt Bauman, Dwa szkice moralności ponowoczesnej) 

Wraz z rozwojem gospodarki kapitalistycznej oraz woluntarystycznych koncepcji takich jak egzystencjalizm zaczęto kłaść nacisk na niezależność i indywidualność podmiotu. Ludzie uświadamiając sobie, że życie nie ma żadnego przeznaczenia przypisanego z góry, stąd też nie istnieje żadna ścieżka życiowa, jeżeli oni samie sobie takiej nie wyznaczą. Odebranie kościołowi monopolu na kierowanie ludzkim życiem, użyczyło wraz z rozwojem cywilizacji tego przywileju innym instytucjom, takim jak media czy władza. Jednakże koncepcja człowieka jako „pana swojego losu" dalej pozostała w świadomości zbiorowej i doprowadziła do zjawiska, które można nazwać kryzysem tożsamości. To jednak temat na oddzielny esej.




 

http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,10003



niedziela, 4 października 2015

Przekaz negatywny



Przykład manipulacji uwagą Czytelników.






 


Zdanie w "zajawce" artykułu jest zbudowane jako twierdzenie kategoryczne i negatywne, a także - prawie na pewno jest wyrwane z kontekstu.

Prezydent Asad wyraźnie formułuje inną tezę niż zapisana na pierwszej stronie portalu i to całkiem czytelnie i wyraźnie.




- Szanse na sukces tego aliansu są wysokie, a nie małe - oznajmił, przestrzegając, że w przeciwnym razie "cały region zostanie zniszczony, a nie tylko jeden czy dwa kraje".



Prosty zabieg sprawia, że Czytelnik atakowany jest informacją obniżającą poziom samopoczucia.


Dlaczego reporterzy Interii przekazują Polakom dobre (pozytywne czy też po prostu - nienegatywne) informacje sformułowane tak, że brzmią negatywnie?






 A w środku:







Strona główna Interii, w przykładowym miesiącu lutym 2014, zarejestrowała


ponad 229 milionów wejść (odsłony ogółem)





229 milionów uderzeń w psychikę 40 milionów ludzi.









http://www.wirtualnemedia.pl/artykul/strony-glowne-portali-traca-odslony-i-czas-onet-przed-wp-mocno-w-gore-o2-pl





http://fakty.interia.pl/swiat/news-asad-porazka-rosji-w-syrii-grozilaby-zniszczeniem-calego-reg,nId,1898068