Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polityka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polityka. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 30 marca 2023

Krytyka Hołdu Pruskiego

 

Hołd pruski faktycznie był błędem politycznym, za który Rzeczpospolita srogo zapłaciła... trzeba było zlikwidować krzyżacką zarazę i włączyć Prusy do Korony - na zawsze...



Stanisław Hozjusz w wierszu o hołdzie nazwał Zygmunta Starego szalonym:



Powiedz, ktokolwiek przeczytasz te sprawy,
Czyli nie nazwiesz monarchę szalonym,
Co mogąc łatwo skończyć z zwyciężonym,
Wzrok mu swój wolał pokazać łaskawy?


To się kiedyś często zdarzało - Polacy chętnie oddawali życie w zamian za piękne słowa i puste gesty. 

Wystarczy!





przedruk



Zwycięstwo Małkowskiego: Olsztyn rezygnuje z kontrowersyjnego pomnika hołdu pruskiego


Olga Wolińśka
30 marca 2023

Pomysł budowy pomnika hołdu pruskiego w Olsztynie spotkał się z krytyką i ostatecznie został odrzucony przez radnych miasta. Były prezydent Olsztyna, Czesław Małkowski, przekonał radnych do odrzucenia projektu uchwały, argumentując, że hołd pruski stał się przyczyną nieszczęść i nie powinien być gloryfikowany.

Olsztyńscy radni zdecydowali się odrzucić plan budowy pomnika hołdu pruskiego w mieście, po tym jak były prezydent Olsztyna, Czesław Małkowski, przekonał ich do jego kontrowersyjnego charakteru. Pomnik miał przypominać o potędze Rzeczpospolitej w czasach, gdy pokonała Krzyżaków, jednak spotkał się z krytyką lokalnych działaczy i turystów.

Wśród popierających pomysł znaleźli się prezydent Olsztyna Piotr Grzymowicz, marszałek województwa Gustaw Marek Brzezin i metropolia warmiński Józef Górzyński. Niektórzy członkowie komitetu jednak wycofali swoje poparcie, twierdząc, że pomysł jest nieporozumieniem. Marian Jurak, przewodnik turystyczny, wyraził wątpliwości co do celowości budowy pomnika, zastanawiając się, czy hołd pruski był faktycznie wielkim sukcesem dyplomatycznym.

Mimo wcześniejszych kontrowersji wokół lokalizacji pomnika, uchwała dotycząca zgody na tę inicjatywę znalazła się w programie obrad rady miasta. W trakcie obrad radni mieli okazję zobaczyć makietę pomnika.

Czesław Małkowski, radny i były prezydent Olsztyna, zaprezentował jednak swoje przemyślenia na temat hołdu pruskiego, argumentując, że przyczynił się on do nieszczęść i nie powinien być gloryfikowany. Jego analiza na temat powiązań między hołdem pruskim, a pierwszym rozbiorze Polski wpłynęła na decyzję radnych.

Małkowski przypomniał również radnym, że hołd pruski umożliwił powstanie pierwszego państwa wyznaniowego, które stanowiło ogromne zagrożenie dla Polski. Wskazał również na postać Stańczyka, który na obrazie Jana Matejki patrzy z troską na “triumf” dyplomacji króla.

Jego przemówienie przekonało radnych, również z PiS, do odrzucenia pomysłu pomnika hołdu pruskiego (zamiast tego proponując pomnik króla Kazimierza Jagiellończyka). W rezultacie, uchwała została zdjęta z porządku obrad, a według radnych, pomysł raczej nie zostanie szybko podjęty ponownie, a najprawdopodobniej zostanie całkowicie zarzucony.


Debata na temat pomnika hołdu pruskiego w Olsztynie pokazuje, jak ważne jest przemyślenie i dyskusja na temat wartości historycznych przedstawianych w przestrzeni publicznej. To również dowód na siłę argumentów i przekonań w kształtowaniu przestrzeni i wydarzeń historycznych w mieście.






No, ciekawe, ciekawe... czekam na krytykę konstytucji 3 maja, gloryfikacji Piłsudskiego i innych niektórych polityków, odbudowa saskiego i WIELE innych mitów...

Jeśli nie zdobędziemy się na odwagę, by poprawić te kłamstwa i mity w naszej historii, tym samym będziemy dokładać cegłę do fikcji, w jakiej będą żyć przyszłe pokolenia.







Zwycięstwo Małkowskiego: Olsztyn rezygnuje z kontrowersyjnego pomnika hołdu pruskiego (ukiel.info)


https://pl.wikipedia.org/wiki/Ho%C5%82d_pruski_1525



Różne - chatbot, pieniądze, Trump




przedruki






Spośród 21 mld funtów pochodzących ze środków publicznych, które zostały zdefraudowane, 7 mld funtów to środki pochodzące z programów rządowych realizowanych w związku z epidemią koronawirusa SARS-CoV-2 na Wyspach.

Biuro Audytu przyznaje, że "jest mało prawdopodobne", by większość tych środków udało się odzyskać.


Wielkość defraudowanych środków wzrosła w czasie pandemii dramatycznie - w ciągu dwóch lat przed pandemią wynosiła 5,5 mld funtów, podczas gdy dwóch lat pandemii - 21 mld.

Kierujący NAO Gareth Davis przyznaje, że doszło do "znaczącego wzrostu poziomu nieprawidłowości finansowych w sprawozdaniach finansowych" objętych kontrolą Biura.

- Oprócz utraty pieniędzy podatników wiąże się to z ryzykiem, że ludzie zaczną postrzegać oszustwa i korupcję w działaniach władz jako coś normalnego i tolerowanego. Jeśli nie będziemy z tym walczyć może to wpłynąć na poziom zaufania społecznego w kwestii uczciwości usług publicznych - podkreśla Davis.

Rzecznik rządu podkreślił, że od 2021 roku rząd przeznaczył 900 mln funtów na walkę z nieprawidłowościami finansowymi i "poczynił postępy" w tym zakresie przez stworzenie Public Sector Fraud Authority, organu którego celem jest pomoc instytucjom państwa w walce z korupcją i malwersacjami.

Rzecznik brytyjskiego rządu podkreślił, że w ciągu dwóch lat udało się odzyskać ponad 3,1 mld funtów zdefraudowanych środków, w tym świadczenia wyłudzone z programów realizowanych w związku z epidemią COVID-19.



-----



Trump prosi doradców o przygotowanie planów ataku na cele w Meksyku


Autor: Artur Bartkiewicz • 27 min temu





Donald Trump, który przygotowuje się do walki o prezydenturę USA w 2024 roku, prosi swoich doradców o przygotowanie planów ataków na cele związane z działaniem karteli narkotykowych w Meksyku, w tym ataków, które miałyby być prowadzone bez zgody władz Meksyku - podaje magazyn "Rolling Stone".


"Rolling Stone" powołuje się na dwa źródła "znające sprawę".

- Zaatakowanie Meksyku lub jakkolwiek inaczej się to nazwie, jest tym do czego Trump chce mieć przygotowane "plany bojowe" - mówi jedno ze źródeł.

Rozmówca magazynu mówi, że Trump żałuje "zmarnowanych szans w czasie pierwszej kadencji" na stanowisku prezydenta USA.


Doradcy Trumpa mieli przedstawić mu kilka możliwości działania przeciwko kartelom narkotykowym w Meksyku, w tym jednostronne uderzenia na cele w Meksyku i rozmieszczenie wojsk na terytorium sąsiada USA - twierdzą informatorzy "Rolling Stone".

Jedna z takich propozycji została opisana w białej księdze przygotowanej przez think tank Center for Renewing America, w którym kluczową rolę odgrywają zwolennicy Trumpa. W raporcie "Czas przeprowadzić wojnę z międzynarodowymi kartelami narkotykowymi" czytamy o możliwych uzasadnieniach i procedurach potrzebnych do "formalnego" ogłoszenia "wojny z kartelami" w związku z rosnącą liczbą Amerykanów umierających po zatruciu fentanylem.

W raporcie czytamy, że choć Meksyk powinien być włączony w działania przeciwko kartelom to jednak "jest kluczowe, aby władze Meksyku nie miały wrażenia, że mają prawo weta mogące przeciwdziałać podejmowaniu przez USA działań niezbędnych dla zapewnienia bezpieczeństwa ich granic i obywateli" - czytamy w raporcie.

Celem działań USA miałoby być "zmiażdżenie karteli narkotykowych przy użyciu siły militarnej". Działania miałyby obejmować uderzenia Sił Specjalnych USA, a także działania wywiadu wykorzystujące siły piechoty morskiej, wojsk lądowych, marynarki wojennej, sił powietrznych i straży przybrzeżnej.

"Rolling Stone" zaznacza, że nie jest jasne czy Trump, jako prezydent, byłby gotowy realizować tak szeroko zakrojony plan działań militarnych w Meksyku. Trump ma jednak skłaniać się do wysłania do Meksyku amerykańskich Sił Specjalnych.







----------



Elon Musk wzywa do wstrzymania prac nad AI. „Zagrożenie dla ludzkości”
Autor: Wprost • Wczoraj o 18:50





To nie jest dobry dzień dla Sztucznej Inteligencji. Po tym, jak analitycy Goldman Sachs przedstawili przerażający raport dotyczący rynku pracy, Elon Musk z grupą naukowców zaapelował o wstrzymanie prac nad rozwojem AI.


Sztuczna Inteligencja rozwija się w ostatnim czasie w imponującym, ale także nieco niepokojącym tempie. Usługi, takie jak ChatGPT, czy Bard zyskują ogromną popularność, co ponownie stało się paliwem dla przeciwników AI. Jednym z nich od lat jest Elon Musk.

Sztuczna Inteligencja zabierze nam pracę

29 marca ukazał się raport Goldman Sachs, w którym analitycy wyliczają, jaki wpływ na rynek pracy będzie miał dalszy rozwój Sztucznej Inteligencji. Wyniki ich analizy są przerażające. Jak wynika z wyliczeń jednego z największych banków świata, ze względu na najnowszą falę usług opartych na Sztucznej Inteligencji, pracę może stracić aż 300 milionów osób na całym świecie.

Jak wynika z raportu przygotowanego przez ekonomistów Goldman Sachs, aż 18 proc. wszystkich etatów może zostać zmechanizowanych. Wśród najbardziej zagrożonych zawodów wskazano, prawników i pracowników administracyjnych. W Stanach Zjednoczonych i Europie AI może zostać wprowadzona w jakimś stopniu nawet w ⅔ wszystkich zawodów.

Elon Musk wzywa do wstrzymania prac nad AI

Jeszcze bardziej niepokojąco brzmi apel, z którym wystąpił Elon Musk wraz z grupą specjalistów od Sztucznej Inteligencji. Wystąpili oni z prośbą do branży, aby na pół roku wstrzymać prace nad rozwojem rozwiązań bardziej zaawansowanych, niż najnowsza wersja ChatGPT, czyli GPT-4.


Jak napisali w liście otwartym, dalszy rozwój Sztucznej Inteligencji w obecnej formie, stanowi potencjalne zagrożenie dla społeczeństw i ludzkości. List wystosowany oficjalnie przez organizację non-profit Future of Life Institute, podpisało ponad 1000 osób. Wśród nich jest Elon Musk.

“Potężne systemy Sztucznej Inteligencji powinny być rozwijane dopiero wtedy, gdy będziemy mieli pewność, że ich efekty będą pozytywne, a ryzyko będzie pomijalne” – czytamy w liście otwartym.


------




Powstaną super inteligentne roboty. ChatGPT ma zasilić humanoidy
Autor: Michał Duszczyk • Wczoraj o 09:57



Firma OpenAI, która podbiła świat swoją wspieraną przez Microsoft konwersacyjną sztuczną inteligencją, nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Wiele wskazuje na to, że teraz zamierza połączyć swojego chatbota z maszynami.


Wejście do świata fizycznego ma jej zapewnić start-up 1X, który opracowuje zaawansowane automaty o „kończynach” równie sprawnych jak ręce człowieka. OpenAI zainwestowało 23 mln dol. w norweską spółkę, dzięki której będzie tworzyć super inteligentne androidy. Taka zautomatyzowana siła robocza, jeśli android zyska „mózg” w postaci algorytmów, które zasilają ChatGPT, może być kolejnym przełomowym rozwiązaniem. I to niczym z filmów science-fiction.

1X na swojej stronie internetowej wskazuje, że pracuje nad humanoidem Neo, który światło dzienne ujrzy latem. Tłumaczy, że celem tego projektu jest zbadanie, w jaki sposób sztuczna inteligencja może przybrać formę ludzkiego ciała. Norweski startup nie ukrywa, iż liczy, że Neo znajdzie rzeczywiste zastosowanie, pomagając w „globalnym zwiększeniu siły roboczej”.


Dla wielu takie manualnie zaawansowane i inteligentne androidy mogą okazać się poważnym zagrożeniem. W najnowszym raporcie Goldman Sachs eksperci twierdzą, że tzw. generatywna sztuczna inteligencja może mieć wpływ na dwie trzecie miejsc pracy w USA i Europie (300 mln stanowisk będzie narażona na pewien stopień automatyzacji AI – bot wykona od jednej czwartej do połowy dotychczasowych obowiązków człowieka). Zagrożeni mają czuć się głównie pracownicy administracyjno-biurowi. Jednocześnie zaawansowane algorytmy mają potencjał, by – w ciągu dekady – zwiększyć światowy PKB o 7 bln dol.








czwartek, 15 grudnia 2022

Chiny wg Gandeste




przedruk
tłumaczenie automatyczne





Twierdzenie, że Chiny są supermocarstwem, jest już powszechne. Coraz więcej osób zgadza się z twierdzeniem najlepszego niemieckiego znawcy tematu, Eberharda Sanschneidera, że ​​niezależnie od okoliczności Chin nie da się powstrzymać (Globale Rivalen. Chinas unheimlicher Aufstieg und die Ohnmacht des Westens, 2007). Ze względu na współzależność państw nie ma racjonalnej alternatywy dla współpracy z Chinami (Theo Sommer, China First. Die Welt im chinesische Jahrhundert, 2019). Konfrontacja to błąd.

Andre Malraux już ostrzegał, jak poważne byłoby dla świata wstrzymanie, choćby częściowe, produkcji, na przykład w Canton. Dziś widać wyraźnie, że spowolnienie wzrostu gospodarczego w Chinach stawia gospodarkę światową w tarapatach. I że z drugiej strony wiele krajów ogromnie zyskuje na szeroko zakrojonej współpracy z Chinami.
Dziś dojrzałe rządy zabiegają o taką współpracę. Dlatego teraz nie tylko udział Chin w świecie jest przedmiotem zainteresowania, ale także poglądy, jakie wnoszą na scenę. Gdzie indziej odniosłem się do jej kultury (zob. A. Marga, China ca superpower, Niculescu, Bukareszt, 2021). Tutaj skupiam się na tym, jak Chiny postrzegają świat jako całość.

Doskonała książka, której celem jest uchwycenie zasadniczych poglądów azjatyckich „gigantów” — Chin, Indii, Japonii — wchodzących na światową scenę i zmieniających ją (Mathieu Duchatel, Max-Jean Zins, Guibourg Delamotte, Le monde vue d'Asie, Philippe Picquier, Arles, 2012). Podejście to jest niezbędne w sytuacji, gdy wciąż istnieją uprzedzenia i ordynarne stereotypy dotyczące tej części świata, wynikające z ubóstwa informacji i ciasnoty optyki.

Od początku trzeba podkreślić, że ci „giganci” wnoszą spojrzenia na świat, które nie mają nic wspólnego z egzotycznymi plotkami i wrażeniami tych, którzy mówią bez wiedzy. Wymykają się opisom dawnych kolonizatorów. Nie mają one nic wspólnego z optyką przypisywaną „azjatyzmowi”. Są to poglądy reprezentatywne, które należy wziąć pod uwagę.

Wspomniana już księga rejestruje najpierw progi widzenia, które zostały przekroczone w Chinach, a potem na świecie. Otóż ​​już w III wieku p.n.e. powstała wizja świata skupiona na „centralizmie” tego kraju. Chiny uważane są za „środkowe imperium (Zhongguo)”, w stosunku do którego są krajami dopływowymi (chaogongguo), a kraje niebędące dopływami uważano za „barbarzyńców”. Uważa się, że chiński „cesarz” został wysłany z góry, z „mandatem niebios (tianming)” i odpowiedzialny za egzekwowanie „porządku niebios (tianxia)” wśród ziemian.

Nie tylko dało to sinocentryczny obraz świata, ale Chinom z czasem udało się zinicyzować okoliczne populacje, poczynając od Mongołów. W czasach nowożytnych Chiny stały się jednak obiektem imperializmu różnego pochodzenia, który wykreował wśród Chińczyków obraz kraju, który nie jest sam i bezpieczny na świecie, ale musi utwierdzać swój profil wśród innych.
W ostatniej dekadzie Chiny stały się drugą co do wielkości potęgą gospodarczą świata. Patrzy na świat przez pryzmat swoich wewnętrznych priorytetów i prowadzi debatę nad najważniejszymi problemami, które go dotyczą: uczestniczyć w zarządzaniu światowym?, czy jest krajem rozwijającym się, czy wielkim mocarstwem?, czy musi stać się potęgą morską?, czy akceptuje obecny porządek świata, czy dąży do jego modyfikacji?, jaki jest pożytek z globalizacji?, czy powinniśmy ingerować w sprawy innych państw, czy kierować się własnymi interesami?

Na tle zagranicznej ingerencji w sprawy Chin w poprzednich stuleciach wykuło się pojęcie „suwerenności (zhuquan)”, które stoi na czele chińskiego podejścia do stosunków międzynarodowych. Suwerenność stała się popularną mentalnością wśród Chińczyków, aw polityce międzynarodowej Chiny nadal jej bronią. Można dodać, z perspektywy tego, co dzieje się teraz, że „w wielkich ideologiach – nacjonalizmie i socjalizmie – Chiny znajdą środki do odzyskania niepodległości i przedefiniowania swoich relacji ze światem” (s. 37), że ona promuje dziś te główne opcje. Długa tradycja dyplomatyczna daje Chinom elastyczność w promowaniu tych opcji, a ci, którzy chcą z nimi opłacalnych relacji, powinni je brać pod uwagę.

Z takim światopoglądem Chiny już kilka razy zmieniły politykę międzynarodową w ciągu ostatniego stulecia. Na przykład Mao Zedong odmówił podziału świata na Wschód i Zachód i sformułował „teorię trzech światów”, która zapoczątkowała ruch niezaangażowanych. Deng Xiaoping poruszył kwestię przezwyciężenia „świata jednobiegunowego” (s. 44). Pod rządami Jiang Zemina skutecznie rozpoczęto budowę „wielobiegunowego świata”. Hu Jintao wezwał do parytetu Chin z innymi krajami w ramach koncepcji „harmonijnego świata ( hexie shijie )”. Xi Jinping postanowił sfinansować budowę światowych szlaków handlowych przez Chiny.

Chiny uważają się za kraj amputowany przez część swoich terytoriów (Tajwan jest tylko jednym), a „ostateczne zjednoczenie chińskich terytoriów” jest priorytetem chińskiej polityki międzynarodowej (s. 48). Jej przedstawiciele rozwinęli koncepcję „władzy opartej na przekonaniach (huayuquan)” – odpowiednik koncepcji „miękkiej siły” stworzonej przez Josepha Nye – i pracują nad poszerzeniem kręgu odbiorców chińskiej kultury. Zinstytucjonalizowana globalna obecność Chin jest dziś niezrównana. Zdajesz sobie sprawę z jego wyjątkowego zakresu, obserwując światową sieć Instytutów Konfucjusza. Znam ją po tym, jak dostąpiła zaszczytu pracy przez lata z rzędu, obok specjalistów amerykańskich, niemieckich, francuskich, chilijskich, australijskich, węgierskich, w międzynarodowej grupie doradczej Fundacji Hanban w Pekinie, która koordynuje zespół.

Chiny zakładają, że „prawa człowieka” muszą być nieustannie promowane. Przedstawia „prawo do rozwoju” – co oznacza „obowiązek nałożony przez każdy rząd jako priorytet do zaspokojenia materialnych potrzeb ludności” (s. 57). Zdaniem Chin kluczem do rozwoju i rozwiązań jest postawienie na czele administracji obywateli zdolnych do służenia współobywatelom, tak aby reżim był przede wszystkim merytokratyczny.

Nie można mówić o Chinach, nie znając ich bezpośrednio i nie rozumiejąc ich historii. Amerykanin Michel Schuman jest przekonany o tych warunkach, wydając monumentalną książkę Superpower Interrupted (Hachette Book Group Inc., 2012), przetłumaczoną na język niemiecki pod tytułem Die ewige Supermacht. Eine chinesische Weltgeschichte (Propyläen, Berlin, 2022), z którego również cytujemy. Autor spędził dwie dekady w Chinach i dokładnie zna archiwa.

Twierdzi, że w całej historii Chin – która jest najdłuższą z historii narodowych, jej pisemne zapisy sięgają ponad tysiąc lat przed Chrystusem – znajdujemy rozbudowany i rzadko trwały światopogląd. „Chińczycy z pewnością mają swój własny światopogląd, który był zakorzeniony w ich historii, filozofii politycznej i postrzeganiu. Zgodnie z tą koncepcją Chiny musiały stanąć na własnym piedestale, znacznie przewyższającym inne narody” (s. 309-310). Pogląd ten wiązał się z wyższością, która pochodzi z głębi historii i idzie naprzód. „W powszechnej historii Chin istniał globalny system działań już przed wiekami, zanim Portugalczycy pojawili się u wybrzeży Indii. A Chiny były sercem, które napędzało całą światową gospodarkę, w przeciwieństwie do Europy Zachodniej, która odegrała niewielką rolę w tym wczesnym porządku świata. Jednocześnie Chiny były nienasyconym konsumentem dóbr z reszty świata – od jadeitu przez pieprz po relikwie buddyjskie – i ośrodkiem produkcyjnym zdolnym do produkcji dóbr luksusowych w stopniu większym niż jakakolwiek inna gospodarka” (s. 225). Powiązania Chin z innymi cywilizacjami były nie mniejsze. „Już w wieku przed narodzinami Jezusa Chrystusa powstały sieci handlowe, które rozciągały się na ziemiach Azji i łączyły ze sobą wielkie cywilizacje Chin, Indii, Persji i Rzymu” (s. 226). Rozgłos chińskich produktów był już szeroki. „Jednak przez większą część historii ludzkości Chiny słynęły z doskonale wykonanych, luksusowych towarów o wysokiej wartości, który został wyprodukowany przy użyciu technologii i specjalistycznej wiedzy, która nie była nigdzie znana, ponieważ ludzie nawet nie zbliżyli się do tej wiedzy” (s. 233). 

Twórca nowożytnej filozofii w Europie, Francis Bacon, wychwalał trzy ludzkie wynalazki – druk, proch strzelniczy i kompas – które zmieniły literaturę, sztukę wojenną i nawigację. Nie było dla niego również jasne, czy wszystkie trzy były wynalazkami chińskimi (s. 249). A chińskie ojcostwo w żadnym wypadku nie ogranicza się do nich. Nie było dla niego również jasne, czy wszystkie trzy były wynalazkami chińskimi (s. 249). A chińskie ojcostwo w żadnym wypadku nie ogranicza się do nich. Nie było dla niego również jasne, czy wszystkie trzy były wynalazkami chińskimi (s. 249). A chińskie ojcostwo w żadnym wypadku nie ogranicza się do nich.

„Źródłem” niezwykłej obecności Chin w świecie, która na przestrzeni dziejów uczyniła z nich supermocarstwo, była „niesamowita zdolność tworzenia i odkrywania, i to w szerokim zakresie nauk i technologii – od astronomii, przez chemię, po prostą produkcję”. . Przez większą część zapisanej historii Europejczycy nie mogli konkurować technologicznie z Chinami” (s. 249). Już w starożytności Chińczycy posiadali przedsiębiorstwa produkcyjne (s. 254), a następnie przez wieki utrzymywali się na czele. Siłą Chin zawsze była kultywacja osoby (s. 185), która poprzez wykształcenie i charakter wznosi się na wyżyny społecznej odpowiedzialności. W Chinach „uczeni urzędnicy (gelehrten Beamte)” kontrolowali biurokrację (s. 210), a Chińczycy mają niezachwianą wiarę we własną kulturę.
Chińczycy mieli powody sądzić, że „cywilizacja chińska będzie samą cywilizacją. Ta zasada patrzenia na siebie i otaczający świat, chiński sposób patrzenia, leży u podstaw całej imperialnej historii, relacji z innymi narodami – samej historii obecności Chin w świecie” (s. 397). Zasada jest do dziś podstawą światopoglądu. „Cywilizacja Chińska znajdowała się w centrum świata; to oni ustalali warunki ich kontaktu z resztą świata, a nie odwrotnie. Chińskie idee, produkty i instytucje wypływają na zewnątrz, świat podąża za Chinami, jeśli chodzi o bogactwo, książki, filozofię i wspaniałe rzeczy” (s. 452). To był fakt, ale pozostaje to również nieustanną aspiracją.

W swojej historii Chińczycy kierowali się i kierują własnym sposobem patrzenia na świat. „Państwowość Chin w XXI wieku ma więcej wspólnego z ich klasycznymi imperialnymi poprzednikami, niż można to dostrzec na pierwszy rzut oka” (s. 33). Autor książki Superpower Interrupted dostarcza obszernej argumentacji na poparcie tezy, że Chiny jednak nieprzerwanie miały profil „supermocarstwa” (s. 28). Opowiada się za porzuceniem uprzedzeń generowanych przez nowożytną historię europejską, zakładając ze wszystkimi tego konsekwencjami fakt, że w Chinach wykształciło się inne podejście do świata niż europejsko-amerykańskie (s. 36), po samym życiu Chińczyków było inaczej. Istnieje wiele aspektów szczególnej różnicy w tym podejściu.
Otóż ​​z czasów starszych niż spisanie Biblii, w Chinach pisano o „wielkim potopie” (s. 46), o dobrych ludziach, którzy wstąpili na tron ​​(s. 48) oraz o człowieku na czele inni mają „mandat do nieba” (str. 56). W czasach Sokratesa, żydowskich proroków i Buddy linia myślicieli, na czele z Konfucjuszem, nakreśliła ten kierunek i ukierunkowała życie Chińczyków.

Sam Konfucjusz nadał formę „chińskiej manii bycia wykształconym” (s. 63) jako tajemnicę spełnionego życia i poprzez swoje nauczanie był źródłem wielkiej jednoczącej siły. Merytokracja, którą wyraźnie zarysował, sam będąc jej wytworem, miała nadal naznaczać historię Chin i zapewniać krajowi prymat. Na jej podstawie urzędnik państwowy może należeć jedynie do najlepiej wykształconych osób w społeczeństwie. Dla chińskich odkrywców „cywilizacji” wszyscy ludzie są równi i dobrzy od urodzenia (s.68), a wykształcenie i charaktery są tym, co ich wyróżnia i nadaje im wartość.
Przez wiele stuleci Chińczycy zastanawiali się nad sprawami państwa i gromadzili własną wiedzę i mądrość. Cesarz jest dla nich także „zbawicielem” (s. 95) wspólnoty, posłanym z wysoka. Wiara w chińską wyższość zawsze była silna wśród tamtejszych intelektualistów (s. 121), którzy postrzegają świat jako hierarchię, ze swoim krajem na szczycie.

Chińczycy uważają Chiny za „centrum i miarę porządku światowego” (s. 126). Zawsze solidną podstawą takiego twierdzenia jest cywilizacja danego kraju (s. 133), która uczyniła go zdolnym do integracji ludności, z którą spotykał się na przestrzeni dziejów. Chiny ukształtowały inne kultury, poczynając od Koreańczyków i Japończyków, i pozostały pierwotną kulturą kontynentu azjatyckiego.
Od kilkudziesięciu lat wybitni psychologowie amerykańscy bezpośrednio badają fakt, że światopogląd inny niż euroamerykański został stworzony w Chinach w całej ich imponującej historii. Ma coraz więcej porównywalnych osiągnięć, więc domaga się uznania za taką. Mówią o „trwałości różnic kulturowych” i potrzebie ich uwzględniania bez pokusy patrzenia na jedną kulturę przez pryzmat innej. Cóż, możemy słusznie mówić w obu kulturach o „atrybucji przyczynowej”, ale także, odpowiednio, o „modelowaniu przyczynowym”, o „kategoriach i regułach”, ale także o „związkach i podobieństwach”, o „logice i prawie niesprzeczności”, ale także „dialektyki i drogi środka”. „Ludzkie poznanie nie jest wszędzie takie samo…. Ludzie używają narzędzi poznawczych, które wydają się mieć dla nich sens — zgodnie ze znaczeniem, jakie przypisują światu” (Richard E. Nisbett, Geografia myśli. Jak Azjaci i ludzie Zachodu myślą inaczej…. and Why, Free Press, Nowy Jork, Londyn, Toronto, Sydney, 2007, s. XVII). To jest punkt wyjścia.

Zasadniczo są to nieredukowalne sposoby patrzenia na świat zakotwiczone w różnych doświadczeniach rzeczywistości. Różnice tkwią w podejściu do wielu praktycznych spraw. Na przykład „nie powinno dziwić, że Chińczycy są skłonni przypisywać zachowanie kontekstowi, a Amerykanie przypisywać to samo zachowanie decydentowi” (s. 114). Przede wszystkim „dla Azjaty świat jest złożonym miejscem, składającym się z ciągłych substancji, zrozumiałych w kategoriach całości, a nie części, i podlega bardziej zbiorowej kontroli niż kontroli osobistej. Dla człowieka Zachodu świat jest stosunkowo prostym miejscem, składającym się z odrębnych obiektów, które można zrozumieć bez przywiązywania nadmiernej wagi do kontekstu i uważania ich przede wszystkim za podlegające osobistej kontroli” (s. 100).

Analizy, na które się powołałem, są znów aktualne. Mówię to widząc lawinę propagandowych rozważań, które dziś zalewają doniesienia o „gigantach” z Azji, zwłaszcza o Chinach. Lawina, która jest obserwowana zwłaszcza w krajach europejskich o niskiej dynamice, gdzie debata publiczna i edukacja ponownie wypełniły się brakami. W naszym kraju szumowiny „osobistości” nie rozumieją, podobnie jak agitatorzy okoliczności, że ich obecne podróbki nie uderzają w Chiny, jak mają nadzieję, ani niczemu nie służą, ale uniemożliwiają Rumunom owocne stosunki z krajem, który intensywnie uczestniczy w konfiguracja świata.
Każdy ma prawo mówić, co chce. Ale rozważania należy podporządkować zrozumieniu, że w krajach Azji funkcjonuje taki sposób patrzenia na świat, który nie daje się wyczerpać ideologiom i propagandzie, bo bierze się z głębi historii. Porządek świata proponowany w ten sposób jest inny. (Z tomu A. Marga, Ordinea futurea a lumii, wydanie drugie, w trakcie publikacji)

czwartek, 20 października 2022

Gandeste

 


Kilka ciekawych przedruków 


słabe tłumaczenie automatyczne z rumuńskiego





Poniżej świetny artykuł Dughina, niedawno opublikowany Robię to z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że artykuł niezwykle dobrze oddaje ten aspekt dzisiejszego społeczeństwa, który mimo swojej oczywistości jest przez nas mało rozumiany. Następnie, ponieważ jest to niezwykle ważne w zrozumieniu sił zaangażowanych w konflikt na Ukrainie, technik walki i wreszcie wyzwania, przed którym stoi Rosja. Również z krytycznego tonu artykułu jasno wynika, jak błędny jest szablon, według którego Dughin jest „ideologiem Kremla”. Życzymy miłej lektury!

Dan Diaconu



W dzisiejszym świecie prędkość odgrywa kluczową rolę we wszystkich aspektach życia. Podczas OCS (Ukraine Special Operation) odkryliśmy, że w czasie wojny – we współczesnej wojnie – jest to jeden z kluczowych czynników. Bardzo, bardzo wiele zależy od tego, jak szybko zdobędziesz informację, jak szybko możesz zgłosić to dowódcy jednostki bojowej, a następnie podjąć decyzję o uderzeniu, a także szybko zmienić miejsce ułożenia broni. A więc chodzi prawie o wszystko, co wiąże się z walką.

Stąd kolosalna rola UAV (Unmanned Aerial Vehicle) i dronów, łączności satelitarnej, czasu przekazywania współrzędnych wroga, mobilności jednostek bojowych, a także szybkości przekazywania rozkazów wykonawcy. Oczywiście nie brano tego pod uwagę podczas przygotowań do OCS i teraz musimy to wszystko zrekompensować w krytycznych warunkach.

Podobnie nie doceniono zależności od Zachodu w zakresie technologii cyfrowych, chipów i precyzyjnej produkcji. Przygotowanie do frontalnej konfrontacji z NATO, a jednocześnie opieranie się na elementach technologicznych opracowanych i wyprodukowanych bądź w krajach NATO, bądź na terytorium państw zależnych od Zachodu, nie świadczy o wielkiej inteligencji.

Ale teraz nie chodzi o uzależnienie od Zachodu, ale o czynnik prędkości. Francuski filozof Paul Virillo, który badał znaczenie prędkości dla współczesnej cywilizacji technicznej, zaproponował specjalny termin – dromokracja . Od greckiego dromos (prędkość) i kratos (moc). Teoria Virillo opiera się na twierdzeniu, że w nowych warunkach cywilizacyjnych zwycięża nie silniejszy, mądrzejszy, lepiej wyposażony, ale szybszy. Szybkość jest wszystkim. Stąd chęć zwiększenia szybkości procesorów za pomocą dowolnych środków, a w konsekwencji wszystkich operacji cyfrowych. Właśnie na tym koncentruje się dziś innowacyjne myślenie techniczne. Wszyscy rywalizują na szybkości.

Współczesny świat to wyścig o przyspieszenie. A kto jest szybszy, otrzymuje główną nagrodę, władzę. We wszystkich jej znaczeniach i wymiarach – politycznym, militarnym, technologicznym, ekonomicznym, kulturowym.

Jednocześnie informacje są najcenniejsze w strukturze dromokracji. Szybkość przekazywania informacji jest konkretnym wyrazem władzy. Dotyczy to zarówno funkcjonowania giełd światowych, jak i prowadzenia działań wojennych. Ten, kto był w stanie zrobić coś szybciej, zyskuje pełną władzę nad tym, który się wahał.

Jednocześnie dromokracja jako świadomie wybrana strategia, czyli próba zdominowania czasu jako takiego, może prowadzić do dziwnych efektów. W grę wchodzi czynnik przyszłości. Stąd zjawisko transakcji terminowych i związanych z nimi funduszy hedgingowych, a także innych mechanizmów finansowych o podobnym charakterze, gdzie główne transakcje zawierane są z tym, czego jeszcze nie ma.

Ideałem medialnej dromokracji byłoby, aby jako pierwszy zgłosić zdarzenie, które jeszcze się nie wydarzyło, ale jest bardzo prawdopodobne. To nie tylko fałszerstwo, to rzecz z obszaru możliwych, prawdopodobnych, probabilistycznych metod. Jeśli prawdopodobne przyszłe wydarzenie potraktujemy jako wydarzenie, które już się wydarzyło, zyskamy czas, co oznacza, że ​​zyskamy władzę. Inną rzeczą jest to, że może się to nie wydarzyć. Tak i jest to możliwe, ale czasami niespełnienie oczekiwań nie jest krytyczne i odwrotnie, potwierdzona prognoza, przyjmowana jako przesądzona konkluzja, oferuje ogromne korzyści.

Na tym polega sedno Dromokracji: żywioł czasu jest bardzo trudny, a ten, komu uda się go ujarzmić, otrzymuje całkowitą globalną władzę. Wraz z rozwojem superprędkości sama rzeczywistość ulega załamaniu i zaczynają w niej działać prawa fizyki nieklasycznej – przewidywane w teorii względności Einsteina i, w jeszcze większym stopniu, w fizyce kwantowej. Ograniczanie prędkości zmienia prawa fizyki. I właśnie na tym obszarze, zdaniem Virillo, toczy się dzisiaj planetarna walka o władzę.

Z podobnymi teoriami spotykamy się na polu bardziej praktycznym, a mniej filozoficznym – w teorii wojen sieciocentrycznych. I właśnie taką walkę sieciocentryczną napotkaliśmy podczas OCS. Główną cechą takiej wojny jest szybkość przekazywania informacji między poszczególnymi jednostkami i centrami dowodzenia.

W tym celu jednostki bojowe i żołnierze są wyposażeni w wiele różnie zorientowanych kamer i innych czujników, które zbiegają się w jednym punkcie. Do tego dochodzą dane z samolotów, UAV i satelitów, które są bezpośrednio zintegrowane z jednostkami bojowymi. A ta pełna integracja z siecią zapewnia najważniejszą zaletę – przewagę szybkości. Tak układają się systemy pracy i HIMARS oraz taktyka grup mobilnych i DRG (Sabotage and Reconnaissance Groups, nt). Wykorzystano do tego również łączność satelitarną Starlink.

Teorie wojny sieciocentrycznej uznają, że szybkość podejmowania decyzji często odbywa się kosztem ich uzasadnienia. Istnieje wiele błędnych obliczeń. Ale jeśli działasz szybko, to nawet jeśli popełnisz błąd, zawsze jest czas, aby go naprawić. Wykorzystuje zasadę hack hack lub ataku DDoS - najważniejsze jest "uszczypnięcie" wszystkich lokalizacji oddziałów wroga, szukając słabych punktów lub tzw. tylnych drzwi. Straty mogą być dość wysokie, ale wyniki, jeśli się udają, są bardzo znaczące.

Ponadto wojny, w których sieć jest ich integralną częścią, obejmują otwarte kanały informacji – przede wszystkim portale społecznościowe. Nie tylko towarzyszą prowadzeniu działań wojennych, mówiąc oczywiście tylko to, co się opłaca, a co nie, ukrywając lub wypaczając dla innych, ale także operują probabilistyczną przyszłością. Znowu zasada dromokracji. To, co dziś postrzegamy jako podróbki, to nic innego jak sztuczna stymulacja możliwej przyszłości. Wiele podróbek okazuje się pustych, o ile próby złamania zabezpieczeń podczas włamań są udaremniane, ale od czasu do czasu docierają do celu i wtedy system może zostać przechwycony i ujarzmiony.

Dromokracja w sferze politycznej pozwala odejść od sztywnych zasad ideologicznych. Na Zachodzie, na przykład, rasizm i nazizm, delikatnie mówiąc, nie są otwarcie popierane. Ale w przypadku Ukrainy i innych społeczeństw zaostrzonych w obronie geopolitycznych interesów Zachodu robi się wyjątek. Kwitnie tam antyrosyjski nazizm, rusofobia, ale na samym Zachodzie tego nie zauważają, zręcznie to omijając. Faktem jest, że dla szybkiego zbudowania narodu, w którym nigdy nie istniał iw obecności dwóch narodów na tym samym terytorium, po prostu nie można tego zrobić bez nacjonalizmu. Aby to zrobić tak szybko, jak to możliwe, potrzebne są właśnie skrajne formy - aż do nazizmu i po prostu rasizmu. I znowu jest to kwestia dromokracji. Niezbędne jest szybkie stworzenie symulakrum narodu. W tym celu bierze się radykalną ideologię, wszelkie wyobrażenia i mity o własnej wyłączności, nawet te najbardziej śmieszne, a wszystko to szybko ożywa (przy pełnej kontroli nad sferą informacyjną społeczeństwa, a Zachód po prostu udaje, że tego nie zauważa ten).

Potem następuje równie przyspieszona propaganda tych idei, które nie mają nic wspólnego z zachodnią liberalną demokracją. Wojna w sequelu jest naturalna: agresorzy są przedstawiani jako ofiary, a kaci jako zbawcy. Najważniejsze jest kontrolowanie informacji. A jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem globalistów, to następuje szybkie rozwiązanie, a potem równie szybko usuwane są same struktury neonazistowskie. To samo widzieliśmy w Chorwacji podczas rozpadu Jugosławii. Najpierw Zachód pomaga chorwackim nazistom – Neo-Ustaszy – i uzbraja ich przeciwko Serbom, a następnie oczyszcza ich, aby nie pozostały żadne ślady. Najważniejsze, żeby wszystko zrobić bardzo, bardzo szybko. Neonazizm pojawił się szybko, szybko spełnił swoją rolę, szybko zniknął. Jakby nie było.

To jest sekret Zełenskiego. Komik rtęciowy na lidera nie został wybrany przypadkowo. Jego psychika jest niestabilna i podatna na gwałtowne zmiany. Idealny polityk dla płynnego społeczeństwa. Teraz mówi i robi jedno, w jednej chwili jest zupełnie inaczej. I nikt nie pamięta, co wydarzyło się przed chwilą, bo prędkość przepływu informacji stale rośnie.

A jak na tym tle wyglądamy sami? Gdy zaczęliśmy działać szybko, zdecydowanie i niemal spontanicznie (pierwsza faza OSU), nastąpiły ogromne sukcesy. Prawie połowa Ukrainy była pod naszą kontrolą.

Gdy tylko zaczęliśmy spowalniać przebieg operacji, inicjatywa zaczęła przechodzić w ręce wroga.


Okazało się następnie, że sieciocentryczny charakter współczesnej wojny i prawa dromokracji nie zostały odpowiednio uwzględnione. Gdy tylko przyjąłem postawę reaktywną, przeszedłem do defensywy i przegapiłem czynnik prędkości. Tak, ukraińskie zwycięstwa są w większości wirtualne, ale w świecie, w którym ogon daje psu, gdzie prawie wszystko jest wirtualne (w tym finanse, usługi, informacje itp.), to nie wystarczy. Anegdota o tym, jak dwóch rosyjskich spadochroniarzy narzeka na ruiny Waszyngtonu – „przegraliśmy wojnę informacyjną” jest zabawna, ale niejednoznaczna. To także coś wirtualnego, być może próba zakodowania przyszłości. Jeśli chodzi o sprawdzenie rzeczywistości, niestety nie wszystko jest takie proste. Tu trzeba albo zawalić całą dromokrację, wirtualność, całą ponowoczesność sieciocentryczną, czyli całą nowoczesność i cały wektor rozwoju nowoczesnego Zachodu (ale jak to zrobić od razu?), albo zaakceptować – choć częściowo - zasady wroga, czyli przyspieszamy. Pytanie, czy my, Rosjanie, możemy wejść w sferę dromokracji i nauczyć się wygrywać sieciocentryczne (w tym informacyjne!) wojny, nie jest abstrakcją. Od tego zależy bezpośrednio nasze zwycięstwo!

Aby to zrobić, musimy najpierw zrozumieć - po rosyjsku, w sposób patriotyczny - naturę czasu. Jak powoli wszystko rozumiemy, z jakim opóźnieniem i jak wolno wprowadzamy to w życie – wydaje się, że odrzuciliśmy nawet przysłowie „ Rosjanie marnują czas, ale jeżdżą szybko ”.Teraz jest właśnie ten czas, kiedy, jeśli nie poruszamy się bardzo szybko, sytuacja może stać się bardzo niebezpieczna. Zrobimy to szybciej, szybciej to naprawimy. Nie mówię o wyposażaniu naszych żołnierzy w atrybuty sieciowe i przyspieszeniu procesu dowodzenia oraz skutecznych środkach ochrony informacji. Ale to jest po prostu konieczne, aby być na poziomie z dobrze wyposażonym wrogiem.

I jeszcze raz: jeśli po spekulacjach Voentorga (rosyjskiego dostawcy broni i żywności, nt) na temat ceny minimalnego munduru dla zmobilizowanych, nie nastąpiła od razu gwałtowna fala bezpośrednich represji ze strony władz, to jest to bardzo znak zły. Ktoś u władzy wyobraża sobie, że wciąż zaprzęgamy, mimo że ścigamy się z maksymalną prędkością. Trzeba to pilnie przemyśleć. W przeciwnym razie może się okazać, że pędzimy zbyt wolno.

Dromokracja to nie żart. Nie chodzi o pokonanie Zachodu. Powinien zostać zmiażdżony w swojej upojnej dumie, ale w tym celu sami musimy działać błyskawicznie. I znaczące. Rosja nie ma już prawa ani czasu na senność i ospałość.

Źródło: https://trenduri.blogspot.com/



... Skakałem z radości, gdy zobaczyłem pierwsze reklamy przerywające film w telewizji. Wchodzimy, jak mówią, między świat. W międzyczasie film przerwał reklamy...
... gdybyśmy byli spragnieni, piliśmy wodę z fontanny za darmo, nie myśląc, że kiedyś będziemy musieli zapłacić za szklankę wody...
... Zmarszczyłem nos, kiedy mama sprzątała dom; chcieliśmy go z pudełka, pięknie wybarwionego i dobrze zhomogenizowanego...
... nosiliśmy spodnie z tkaniny prawie ręcznie, tanie i wysokiej jakości; ale chciałem garnitur dżinsowy. Dziś dobre sukno już prawie zanikło, a od czasu do czasu nosi się szorty...
... miałem bawełniane koszulki i skórzane trampki. Ale chciałem plastikowe koszulki i buty wykonane z pięknie kolorowych szmat.
... Kiedyś robiłam domowe lody z naturalnego mleka, ale marzyły mi się ciastka lodowe z chemii w woreczku.
...w Alimentarze zawijają nasze mięso w papier i wkładają do płóciennej torby, marząc o jednorazowych torebkach i pięknie zaprojektowanych torebkach. Dzisiaj z naszych nosów wypłynęło całe to plastikowe gówno...
...kiedy dostałam pudełko z czymś przywiezionym z zagranicy, to ładnie postawiłam je w oknie, wśród bibelotów, bez względu na to, czy była to kawa, krem ​​czekoladowy, czy olej. Dziś mamy specjalne półki, na których je chowamy...
... wszędzie były tylko napisy po rumuńsku, firmy, szyldy, plakaty i wydawało nam się to szalone. Dziś brakuje nam pisania na ścianach czegoś po rumuńsku...

Autor: Razvan Bibire



Zaledwie trzy dni po wybuchu wojny, 27 lutego 2022 r., szefowie Unii Europejskiej nie zastanawiali się zbytnio. Bezzwłocznie usunęli z budżetu pół miliarda euro przeznaczone dla Ukrainy, z naruszeniem prawa. Pieniądze miały być przeznaczone wyłącznie na zakup uzbrojenia.
I to pomimo tego, że w lutym 2022 r. Kijów nawet nie ubiegał się o członkostwo w UE. Tak więc Europejczycy nie mieli prawnego obowiązku przekazywania publicznych pieniędzy na konto reżimu Zełenskiego.

Należy podkreślić, że traktaty UE zabraniają blokowi UE wykorzystywania wieloletniego budżetu do finansowania operacji o skutkach wojskowych lub obronnych. Ale politycy z Brukseli nie poprzestali na prostym „szczególie”. Użyli małej sztuczki.

„W tych dniach spadło kolejne tabu – tabu, że UE nie może wykorzystać swoich zasobów do dostarczania broni krajowi atakowanemu przez inny kraj” – oświadczył 27 lutego 2022 r. szef unijnej dyplomacji Josep Borrell. oczywiście, że Ukraina nie była (i nadal nie jest) częścią Unii Europejskiej.
Oczywiście mechanizm podejmowania decyzji nie obejmował obywateli Europy, a jedynie marionetki w Brukseli. W cyniczny sposób Ursula von der Leyen i jej współpracownicy przekazali do Kijowa pieniądze ze specjalnego, pozabudżetowego funduszu „wspierania pokoju”. Chodzi o tzw. „Europejski Mechanizm Wspierania Pokoju” (EPF), z pułapem 5 mld euro, utworzony (co za zbieg okoliczności!) zaledwie trzy miesiące przed wybuchem wojny.

W grudniu 2021 r. UE podjęła już decyzję o udzieleniu „pomocy bezpieczeństwa” Ukrainie, Gruzji i Republice Mołdawii z nowo utworzonego funduszu. Przywódcy w Brukseli mieli prawdziwe przeczucie wydarzeń na Ukrainie. Chyba że sam Joe Biden przekazał im, co ma się wydarzyć.
„Po raz pierwszy w historii UE sfinansuje zakup i dostawę broni i innego sprzętu do kraju, który jest atakowany. To decydujący moment”, oświadczyła triumfalnie Ursula von der Leyen 28 lutego 2022 roku.

Rzeczywiście decydujący moment. Moment, w którym Bruksela zobowiązała się zapłacić wszystkie rachunki Kijowa. W tym te wydane na dzierżawę broni amerykańskiej. Co zaskakujące, dzierżawa broni jest teraz możliwa po reaktywacji w Kongresie ustawy z 1941 r., Lend-Lease Act. Pierwotnie został zaproponowany przez prezydenta Franklina D. Roosevelta, aby pomóc uzbroić siły brytyjskie w walce z nazistowskimi Niemcami.

Pod fałszywą motywacją (napędzaną przez Pentagon), że Władimir Putin przyjedzie do Paryża z czołgami, Europa zobowiązała się wydać dziesiątki miliardów euro na uzbrojenie Ukrainy. I nie tylko. Wyraźnie i jednoznacznie określił się jako walczący wróg w wojnie z Rosją. Uwaga, żeby Moskwa ani na chwilę nie zagroziła bezpieczeństwu Unii Europejskiej.

Z perspektywy czasu gest Brukseli, by uzbroić Kijów zaledwie 3 dni po wystrzeleniu pierwszego pocisku (a zwłaszcza zatwierdzić „wojskowy” budżet w wysokości 5 mld euro na trzy miesiące przed inwazją) wyraźnie pokazuje, że przygotowani przez nich europejscy przywódcy . I nie zrobili tego sami, żeby było jasne. Jak pokazali w ciągu ostatnich 3 lat, politycy na szczycie UE są tylko wykonawcami wielkich amerykańskich projektów. Budżety hiperluksusowe, z wszelkiego rodzaju zachętami prawnymi i karnymi, niewrażliwe na problemy podatników i podatników.
Niestety zarówno w Waszyngtonie, jak iw Brukseli kolejne ważne wybory odbędą się dopiero w 2024 roku. Do tego czasu jedyne zmiany można wprowadzać tylko na ulicach.
Oczywiście, jeśli nie jest za późno.


Autor: Adrian Onciu


Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, jak daleko sięga domniemanie niewinności? Teoretycznie do Boga - bo wyżej się nie da.

Ale pozwól, że wystawię cię na próbę. Powiedzmy, że jestem świadkiem na ulicy, gdy postać X śmiertelnie dźga swoją ofiarę na ulicy, idę do sądu i oświadczam, co widziałem. Sędzia (bo o tej godzinie „sprawiedliwość” wymierzają kobiety) wywnioskuje z mojego zeznania, że ​​kura składa jaja i z braku dowodów uniewinnia przestępcę.

Do czasu wyroku oskarżony korzysta z domniemania niewinności. Ale wiem, że jest przestępcą. Po tym, jak ślepy sędzia (ślepota ma trzy przyczyny: pieniądze, otrzymane rozkazy lub głupota) uniewinnia go, oskarżony jest dla wszystkich niewinny - ale wiem, że jest przestępcą.

Z powodu braku „sędziów” do potępienia kraj ten jest pełen niewinnych, ale wiem, że Ion Iliescu jest zdrajcą i zbrodniarzem, że Emil Constantinescu jest zdrajcą (którego zdradę zatwierdziła większość sejmowa, na ich cześć , tylko czterech moich znajomych zrobiło wyjątek), że Traian Băsescu jest zdrajcą i autorem wielu innych zbrodni, jak Klaus Werner Johannis, że Laura Codruța Kovesi jest przestępcą, który uniknął odpowiedzialności karnej za wielu skorumpowanych urzędników itp. .

To był wstęp, więc teraz przejdę do tematu, czyli pandemii. Żyjemy w bardzo smutnych czasach, ale jeszcze smutniejsze są ich przyczyny. Moje "przebudzenie" ("My Awakening" - widzę, że dzisiaj nie możesz, jeśli nie wstawisz kilku słów po angielsku, więc "plagiatuję" Davida Duke'a) nastąpiło w momencie, gdy zdałem sobie sprawę, że wszystko było kłamstwem . Wszystko, począwszy od rewolucji, z której byliśmy tak dumni. Myślałem, że jestem bohaterem, ale okazało się, że jestem tylko możliwą ofiarą. Laleczników nie obchodziło, ilu zginęło, nie obchodziło ich, czy ja lub inni głupcy tacy jak ja zginą. Kiedy przechodzisz przez kule, zmieniasz się – to nie jest jak oglądanie telewizji. A kiedy chodzisz wśród kul, zyskujesz coś jeszcze – nie obchodzi cię już śmierć, już się z nią zmierzyłeś. Od tego czasu nie wierzę już ślepo w to, co mówi nam się oficjalnie.

My ze wschodu mieliśmy (paradoksalnie!) ogromną szansę w porównaniu z zachodem. Żyliśmy kłamstwem, ale czuliśmy je też na naszej skórze. Ludzie Zachodu przeżyli to, nie czując tego. Nie ludzie z Zachodu, ale mieliśmy swobodę myślenia! Ich głupota zaczęło się dawno temu, nie zdając sobie z tego sprawy – zaczęło się u nas po 1990 roku. Z tego powodu wierzę, że na przeklętym, obwinianym, przeklętym wschodzie wciąż jest więcej żywych sumień niż na Zachodzie, który tak uważał był wolny, chociaż został wrzucony do niewoli bez ucieczki.

Żyjemy w indukowanym koszmarze, w którym lalkarze stawiają na strach ludzi przed śmiercią, na ogromny procent głupoty, który został osiągnięty (jak procent szczepień!). A tutaj procentowo lepiej czują się mieszkańcy Wschodu - mniej imbecylów, więcej myślą i odmawiają samobójstwa.

Tak, jest nowy wirus. Ale nowy wirus nie jest nowy, z wyjątkiem nazwy.

Wydaje się, że nadszedł czas na instalację nowego porządku światowego. W końcu może nawet z bronią. Lalkarze mają pełną kontrolę: nad politykami, nad organami ścigania, nad mediami, nad wszystkim, co się liczy. My, którzy mówimy prawdę, gdzie tylko możemy, zostajemy uznani za szalonych (jeśli nie gorzej).

Pojawiały się i mnożyły „zgony Covidów”. Poza tym, że nikt nie został poddany autopsji (z polecenia byłego ministra Nelu Tătaru – nie), aby wiedzieć, dlaczego umarł. Tyle, że później dowiadujemy się, że zgony nosicielskie miały poważne choroby współistniejące. Tyle że ich liczba nie przekraczała liczby tych, którzy zmarli w wyniku zwykłej grypy i że czasami zdarzało się, że kogoś, kto zmarł na chrząstkę, faktycznie potrącał pociąg (jak w Anglii).

Powtarzam: gdyby to było coś naprawdę poważnego, ci, którzy przewieźli tysiące pracowników z Suczawy, jedynego wówczas „czerwonego” okręgu w Rumunii, do Niemiec po szparagi, zostaliby wysłani do sądu. Nie zostali osądzeni i skazani, ale nieszczęsny Matei Strugurel, który uratował mu życie, uciekając ze szpitala, w którym był hospitalizowany bez chrząszczy, został skazany na rok więzienia z egzekucją! Gdyby to było coś naprawdę poważnego, Iohannis nie poślizgnąłby się na zdjęciach bez maski w Brukseli, ani Ludovic Orban nie jadłby bez maski w swoim biurze, ani nie odbyłby się kongres wyborczy Cîțu.

Później znaleźliśmy się z wariantem „Omicron”. Mówi się, że rozprzestrzenia się znacznie łatwiej niż inne, ale uznaje się, że nie ma żadnych poważnych skutków. Z tego, co przeczytałem, znalazłem tylko jeden śmiertelny przypadek na całym świecie (jeśli rzeczywiście to była przyczyna!). Ale został wykorzystany do przeprowadzenia ostatecznego ataku. Łatwo zrozumieć, że prawa człowieka nie mają już znaczenia, kiedy trzeba zabić człowieka (w interesie niektórych osób!). Coraz więcej krajów narzuca chowicielski paszport, coraz więcej krajów wprowadza obowiązkowe szczepienia - nie zdziwiłbym się, gdybym niedługo dostała zakaz wychodzenia z domu po lekarstwa czy jedzenie. A może w końcu, ostatni z nas, który oprze się szczepionce, zostaniemy rozstrzelani jak bojownicy w górach.

Ze smutkiem patrzę na powody, dla których przedstawiciele odważnych Rumunów przyjęli szczepienie: niektórzy, na trzy małe i sok; inni, bo w „Bibliotece Narodowej” sławny skrzypek grał im w ucho bez przyklejania im do czoła studolarowego banknotu, jak w pubie; inni do udziału w loterii; inni, aby otrzymać premię za pracę; inni, aby mogli pojechać na Malediwy lub Seszele. Dobra robota, Rumuni, z nimi będziemy bronić naszego kraju, z nimi zachowamy nasze tradycje i godność!

Ludzie stają się coraz bardziej zniewoleni, coraz bardziej zniewoleni. Potężni stają się silniejsi, bogaci stają się bogatsi. Wygląda na to, że budżety krajowe pójdą w jednym kierunku: Big Pharma (i dotowanie wspierających ją mediów).

Policz: to oczywiste, że dwie szczepionki już nie wystarczą, nikt nie wie, ile można osiągnąć, może co 6 miesięcy, czyli dziesiątki lub setki miliardów! Zastanów się, ile testów jest wykonywanych, w tym w UE, gdy przenosisz się z jednego kraju do drugiego! Ale przede wszystkim pomyśl o maskach! Władze rumuńskie (które nic nie wiedzą, tak naprawdę nikt nie wie) uznały, że maski płócienne, za brak których nałożono liczne grzywny na 20 miesięcy) w rzeczywistości nie chronią (co oznaczałoby zwrot pobranych mandatów!). ), ale potrzebujemy innych, bezpieczniejszych i droższych; jednocześnie słyszę w „Radio Romania-Actualitàtî” lekarzy, którzy radzą nam zmieniać maskę co 4 godziny; oznaczałoby to dziesiątki milionów masek każdego dnia w samej Rumunii! Ale nie na plecach - nie kupiłem maski,

Ale zyski producentów przewyższają zyski pośredników i być może urzędników. Ponieważ defraudacja pieniędzy publicznych została przeprowadzona przez dwie instytucje państwowe, „Narodowe Biuro ds. Scentralizowanych Zamówień” (ONAC) i „Unifarm”. Wśród mafii chronionych przez państwo jest Cornelia Nagy, przewodnicząca ONAC, promowana i wspierana przez kilka mafii, w tym mafię UDMR (tak, nie zdając sobie z tego sprawy, obywatele rumuńscy pochodzenia węgierskiego wysyłają swoje mafie do parlamentu co 4 lata, podobnie jak wysyłamy nasze). Plastikowe izolety zostały kupione po 80 000 lei za sztukę, ale nikt nie prowadzi kryminalnego dochodzenia, co się z nimi stało i gdzie są teraz!

Prasa łapówkowa raduje się, gdy umiera jeden z przeciwników szczepionki, ale nie szepcze ani słowa o młodych sportowcach na całym świecie, którzy zginęli w wyniku szczepionki […]. Według najnowszego raportu opublikowanego przez Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego liczba zarażonych nieszczepionych zrównała się z liczbą zaszczepionych. Co więcej, śmiertelność Covid wzrosła do 20% wśród zaszczepionych…

Niektórzy mogą myśleć, że są nieśmiertelni. Wiem, że wszyscy umieramy, ale liczy się sposób, w jaki umierasz. Z tego powodu moje najdroższe wersy pochodzą z Coșbuc:  „Gdybyśmy tylko byli bogami, /  Wciąż jesteśmy dłużnikami śmierci! / Jeśli umarłeś,  jest tak samo /  Chłopak czy zrzędliwy staruszek; /  Ale to nie wszystko umrzeć /  Lub przykuty pies.

Starsi świata nazwali to ludobójstwem. Będę z nim walczył do ostatniego dnia.

Autor: Św. Dan Cristian Ionescu

Uwaga  - Artykuł opublikowany w "Certitudinea" nr. 119


https://gandeste.org/analize-si-opinii/dugin-dromocratia/126001/?fbclid=IwAR00BvZCuxow49p79bChIhJGotSIjoIigiHqPy7adp0VwKjFOU1Sjoi1-xU

https://gandeste.org/analize-si-opinii/razvan-bibire-acum-30-de-ani/125973/?fbclid=IwAR0F99OMSep6kBY8w0LjUyh-e0NC81wR2_saEVsntfWDH1FW9_JBNobcKOM

https://gandeste.org/analize/adrian-onciu-reactia-bruxelles-ului-in-raport-cu-razboiul-din-ucraina-a-fost-foarte-rapida-si-pe-langa-lege/125927/

https://gandeste.org/analize-si-opinii/imbecilizarea-vestului-a-inceput-demult-a-noastra-abia-dupa-1990/126016/





wtorek, 13 września 2022

FE w Karpaczu - kto ma więcej władzy ?

 


przedruk

tłumaczenie automatyczne


Panel na Forum Ekonomicznym w Karpaczu







KARPACZ, 09 WRZEŚNIA – „Media społecznościowe znacznie zwiększyły rolę obrazu w komunikacji politycznej, prowadząc do hegemonii emocji w kampanii wyborczej.

Informacja została zredukowana do informacyjno-rozrywkowej, a polityka do polityki rozrywkowej. Jeśli wszystko jest rozrywką, co dzieje się z polityką i dziennikarstwem?”: Tak dziennikarz Alessio Postiglione, dyrektor Master in Communications w Rome Business School, przemawiał podczas panelu na temat „Polityk czy dziennikarz: kto ma więcej władzy ? na XXXI Forum Ekonomicznym w Karpaczu w Polsce.

„Przeszliśmy – tłumaczył – ze sfery publicznej, charakteryzującej się konfrontacją polityczno-dziennikarzy, do infosfery coraz bardziej rezygnującej z refleksji opartej na słowach na rzecz emocji związanych z obrazami. 
Sukces Tik Tok i Instagrama, czyli filmów i obrazów, w porównaniu ze starszymi portalami społecznościowymi, takimi jak Facebook, z linkami do tekstu, oddaje ten trend. 
po lewej) i Janusz Kowalski (Solidarna Polska, po prawej) zgodzili się, podkreślając znaczenie wolnej prasy, zdolnej do odpowiedniego informowania dziennikarzy, dla zdrowej demokracji.

„Media społecznościowe faworyzują rozpowszechnianie fałszywych wiadomości – podsumował serbski redaktor Politika Daily, Bosko Jaksic – i stworzyły plemienny klimat, który jest niebezpieczny. Dobre dziennikarstwo musi trzymać się prawdy. Wyzwaniem jest promowanie tego typu informacji nawet dzisiaj” 








sobota, 10 września 2022

"... nie będzie „Ukrainy”"

 

Ukraina.ru to prawdopodobnie - jak wskazuje rozszerzenie .ru - rosyjska strona dla Ukraińców.


Jest to portal jadowicie antypolski, który zamieszcza na swoich stronach artykuły traktujące o polityce i historii balansujące na granicy prawdy i kłamstwa, a często po prostu propagujące kłamstwa o historii, głównie o historii Rzeczpospolitej na terenach wschodnich.

Jak to często bywa na stronach rosyjskich - imperializm polski jest opisywany nieobiektywnie oraz jest piętnowany, a rosyjski - gloryfikowany.


- jeśli dziennikarze wyrażają się o ludziach jak o bezrozumnych bydlętach, jest to symptom styku ze służbami specjalnymi, ponieważ przeciętny człowiek nie ma i nie może mieć takiego przekonania, bo nie ma pełnej informacji o wszystkich ludziach - i nie ma dostępu do danych, które pokazują, jak ludzie są ogłupiani, oszukiwani, manipulowani i sterowani przez służby - a to właśnie te dane pozwalają służbom uważać siebie za lepszych, a ludzi za głupich.

Tylko służby to wiedzą, na jaką wielką skalę manipulują światem.

Każdego można oszukać, szczególnie jak się posiada środki - podsłuchy, hakerów, wpływy, zbójów, strategię i plan.

Taki dziennikarz otrzymuje od służb informację popartą "dowodami" - jak oni to robią i z jakimi efektami - i  w ten sposób zostaje "oświecony" co do tego, "jacy są ludzie"

On jest manipulowany, by pogardzać ludźmi - i jest to potrzebne służbom do swobodnego manipulowani społeczeństwami poprzez uległych "dziennikarzy" lub takich, na których można wpływać pośrednio..


Stąd jego emocjonalna zdyszana pewność siebie w artykułowaniu "prawd" o bylejakości ludzi, a jednocześnie w wypowiedzi brak argumentów na poparcie głoszonej przez siebie tezy - bo to nie są jego własne wnioski, wypracowane np. przez lata obserwacji i doświadczenia, tylko to są "informacje", jakie dostał od służb. Które on zaaferowany powtarza jak tresowana małpa....

To właśnie służby uważają ludzi za bydło, a dopiero potem ci, co zostali przez nie ukąszeni.



przedruk




Rozmowa z Aleksandrem Czalenką, dziennikarzem, publicystą portalu Ukraina.ru.

– W swoich artykułach piszesz od wielu lat, że nie istnieje naród ukraiński. Uważasz też, że nie istnieje ukraińska państwowość. Ale przecież mamy miliony ludzi, którzy identyfikację ukraińską przyjęli, więc dla nich jest to fakt, wynikający z ich wyboru. Nie zauważasz ich?

– Masz rację. Faktycznie, miliony ludzi tak się określają, ale – wiesz – żyję dostatecznie długo, widziałem już miliony ludzi, całkiem realnych, którzy uważali się za „naród radziecki”. A gdy zabrakło ZSRR, ci ludzie gdzieś znikli. I dzisiaj nikt tak się na poważnie nie określa.

„Ludzie radzieccy” istnieli, bo istniał Związek Radziecki. „Ukraińcy” istnieją wyłącznie dlatego, że istnieje państwo „Ukraina”, będące spadkobiercą utworzonej przez bolszewików, całkowicie sztucznej formuły quasi-państwowej, czyli Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Wierz mi, gotów jestem się założyć: gdy nie będzie „Ukrainy”, nie będzie też żadnych „Ukraińców”.

I twierdzę tak jako człowiek, w którego radzieckim paszporcie w rubryce narodowość widniało słowo „ukraińska”. Jeśli miałeś na nazwisko Zacharczenko, wpisywali ci narodowość ukraińską, a jeśli Turczynow czy Klimkin – rosyjską.

Ale jeśli zapytasz mnie, noszącego nazwisko Czalenko, czy jestem Ukraińcem, odpowiem ci, że nie, jestem Rosjaninem. Bo moja kultura, język ojczysty, świadomość są rosyjskie. I dlatego jestem Rosjaninem. W żadnym z rosyjskich miast – Moskwie, Petersburgu, Jekatierinburgu, Krasnojarsku czy innych – nikomu nie przyjdzie nawet do głowy, by nie uznawać mnie za Rosjanina.

Jeżeli sam nie powiem, że urodziłem się w Doniecku, a potem przez 30 lat mieszkałem w Kijowie, to nikt – rozmawiając ze mną – nie domyśli się, że jestem z „Ukrainy”. Mamy jeden i ten sam kod kulturowy. Tak samo byłoby ze mną w miastach białoruskich. Dlaczego? Dlatego, że w Doniecku, w Kijowie, w Moskwie, Krasnojarsku i w Mińsku żyje dziś jeden naród – rosyjski.

Posłużę się polskim przykładem. Największy polski poeta, Adam Mickiewicz, pochodził z Litwy. Posługując się współczesnymi podziałami, z Białorusi. Jego odlegli przodkowie, podobnie jak moi, byli prawosławnymi z dawnej Rusi. Nazwisko miał białoruskie. Oznacza to, że ktoś z jego przodków uległ spolonizowaniu i przeszedł na katolicyzm. Mickiewicz przez całe życie nie był ani razu we właściwej Polsce – w Warszawie, czy w Krakowie. Powiedz, czy to Polak, czy Białorusin? Oczywiście, że Polak. Stuprocentowy Polak. Na tej samej zasadzie ja oraz miliony mieszkańców Doniecka, Charkowa, Odessy i Kijowa jesteśmy Rosjanami, a nie „Ukraińcami”.

– Mickiewicza uznają za „swojego” także inne narody, ale wróćmy na Ukrainę. Czyli Twoja rodzina też była ukraińska w takim sensie, jak powiedziałeś?

– Narodowość „ukraińska” wpisana była w radzieckich paszportach mojego ojca, matki, obu dziadków i obu babć; wszyscy oni urodzili się i mieszkali na terenie obecnego obwodu dniepropietrowskiego Ukrainy. Ojciec pochodził z Krzywego Rogu, a mama urodziła się podczas II wojny światowej we wsi Mieżewoje. Przed jej narodzinami przyjechała tam z Ukrainy Zachodniej moja babcia, nauczycielka matematyki. W 1939 roku komuniści wysłali ją uczyć dzieci w szkole na Wołyniu, na którym w 1943 roku banderowcy dokonali rzezi na Polakach. Mój dziadek, jej mąż, w 1943 roku poszedł na front.

W rzeczywistości członkowie mojej rodziny nie byli żadnymi „Ukraińcami”. Na co dzień rozmawialiśmy wyłącznie po rosyjsku. Po rosyjsku mówili wszyscy nasi sąsiedzi i znajomi z pracy moich rodziców. Nasza biblioteka domowa też składała się z książek w języku rosyjskim.

Owszem, wszyscy moi bliscy, podobnie jak i ja w dzieciństwie, uważali, że jesteśmy „Ukraińcami”, bo tak mieliśmy napisane w paszportach, a poza tym w szkole i w ogóle w otoczeniu będący wówczas u władzy komuniści narzucali, podkreślam – narzucali, nam etnonimy „Ukrainiec” i „Ukrainka”. Bolszewicy zaczęli to, nawiasem mówiąc, robić jeszcze w latach 1920…

– Czyli, jak pisał w swoim artykule z 2021 roku rosyjski prezydent, to bolszewicy stworzyli Ukrainę?

– Do czasu dojścia bolszewików do władzy i proklamowania Ukraińskiej SRR nikt z mieszkańców tych terenów nawet nie podejrzewał, że jest „Ukraińcem”. A jeśli ktoś by powiedział hetmanowi Iwanowi Mazepie, którego w Rosji uważa się za zdrajcę, bo przeszedł w czasie wojny północnej na stronę Szwedów, że jest „Ukraińcem”, nie zrozumiałby on, o co chodzi.

Bogdan Chmielnicki, gdy wzniecał powstanie przeciwko polskim magnatom, nawet nie podejrzewał, że „walczy o wolność narodu ukraińskiego” i o „zjednoczenie Ukrainy z Rosją”. Ani on, ani Kozacy zaporoscy, ani inni prawosławni mieszkający w XVII wieku po obu stronach Dniepru nie wiedzieli, że są „Ukraińcami”.

Poeta Taras Szewczenko, którego pomnik stoi w centrum Warszawy, stosował nazwę „Ukraina”, ale nie uznawał siebie za żadnego „Ukraińca” i nie słyszał nic o takim etnonimie. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to poproś go, żeby pokazał Ci dowolny fragment jakiegokolwiek dzieła, listu czy dziennika Szewczenki, gdzie byłaby mowa o „Ukraińcach” albo o tym, że on uważa się za „Ukraińca”.

W jego czasach i aż do rewolucji 1917 roku tych, których dziś określa się mianem „Ukraińców” nazywali „Rusinami”, „Małorusami”, „Rosjanami”, „prawosławnymi” lub „tutejszymi” (czyli miejscowymi), ale nigdy nie „Ukraińcami”.

– To co oznaczało w przeszłości to słowo?

– „Ukrainiec” to był początkowo termin polityczny, który oznaczał zaangażowanego politycznie poddanego Imperium Rosyjskiego, mieszkającego po obu brzegach Dniepru, który ze względów ideologicznych nie chciał być uznawany za Rosjanina ani Małorusa. „Ukraińcy” odrzucali fakt, że Szewczenko i Aleksandr Puszkin należeli do jednego, rosyjskiego narodu. Dla nich Ukraińcy i Rosjanie to były dwa różne narody.

Na przełomie XIX i XX wieku „Ukraińcami” byli przedstawiciele politycznego i kulturalnego „ruchu ukrainofilskiego”, który powstał na brzegach Dniepru, lecz wymyślono je w sensie politycznym i ideologicznym w Austro-Węgrzech, czyli w państwie wrogim Imperium Rosyjskiemu. To tam wyemigrowali z Rosji ukrainofile. Otrzymali one materialne wsparcie od władz austro-węgierskich, które uważały, że oderwanie „Ukrainy” od Rosji osłabi Moskwę.

Masowe użycie etnonimu „Ukrainiec” rozpoczęło się jednak dopiero w latach 1920., kiedy bolszewicy, będący wówczas radykalnymi rusofobami, zaczęli prowadzić na terenie stworzonej przez siebie USRR politykę ukrainizacji, czy – jak ją wówczas określali – korienizacji. Mieszkańcy miast, rosyjskich językowo i kulturowo, sprzeciwiali się tym działaniom.

Odmawiali udziału w ukrainizacji. Jest nawet taka sztuka ukraińskiego, radzieckiego dramatopisarza, Mykoły Kulisza, Mina Mazajło z 1929 roku. Dzieciństwo spędził on w Charkowie, stolicy ówczesnej Ukraińskiej SRR. Jedna z bohaterek dramatu, po tym jak zobaczyła na dworcu informację po ukraińsku, której nie zrozumiała, mówi z przerażeniem „już lepiej, żeby mnie zgwałcili, niż ukrainizowali”. Te słowa stanowią zwięzłe podsumowanie, konstatację, że ukraińskość na terenie ówczesnej republiki radzieckiej była czymś sztucznym, narzuconym z zewnątrz, a nie rodzimym.

Posłużę się analogią zrozumiałą dla Polaków, by pokazać kim byli bolszewicy w latach 1920. i dlaczego byli rusofobami. W sensie politycznym i ideologicznym w większości przypadków byli oni narodowościowo podobni do polskich powojennych komunistów z czasów stalinizmu i Bolesława Bieruta, których potem od władzy odsunął Władysław Gomułka.

W pewnym sensie odpowiednikiem Gomułki, z punktu widzenia „kwestii ukraińskiej”, był narodowy komunista Josif Stalin, bez wątpienia kat i dyktator, który określił się kiedyś mianem „człowieka kultury rosyjskiej”. Choć to on sam, pod kierownictwem Władimira Lenina, rozpoczął totalną ukrainizację, to również on z nią zerwał. A dokładniej, nadał jej spokojniejszy bieg. Zezwolił na ponowne otwarcie rosyjskich szkół i gazet. Stalin widział w „politycznych Ukraińcach” zagrożenie dla ZSRR jako jednolitego obszaru oraz dla ideologii komunistycznej. Mimo wszystko jednak, nie wyeliminowano z obiegu narzuconego przez bolszewików etnonimu „Ukraińcy”.

Przetrwał on cały okres istnienia ZSRR, przyzwyczaili się do niego podświadomie wszyscy obywatele radzieccy, a także mieszkańcy państw Układu Warszawskiego. I teraz byli obywatele Związku Radzieckiego i Polacy wiedzą, że istnieje „Ukraina” i „Ukraińcy”.

Bez ZSRR i radzieckich komunistów żadnej „Ukrainy” i „Ukraińców” by nie było. Ukraińskość byłaby marginalnym zjawiskiem polityczno-ideologicznym, jak na przykład Kazakia, separatystyczny ruch, który pojawił się wśród białej emigracji pochodzącej z Wojska Dońskiego, w latach 1920. Jeśli bolszewicy poparliby wówczas ten projekt, to stolicą takiej sztucznej Kazakii byłby dziś Rostów nad Donem, albo Nowoczerkask, na tej samej zasadzie, na której Kijów został stolicą „Ukrainy”.

– No dobrze, ale wspomniałeś też o Południowych Rosjanach. Co z nimi?

– Jeśli zapytałbyś człowieka uznającego się za „Ukraińca”, czym Rosjanie różnią się od tych Ukraińców, zwrócisz pewnie uwagę, że zacznie on od opisu typu kulturowego, który istniał w XVII i XVIII wieku. Obecnie taki rodzaj „Ukraińca” nie występuje już ani na Ukrainie Środkowej (w Małorosji), ani na Ukrainie Południowo-Zachodniej (w Noworosji). Może w pewnym stopniu przypominać mieszkańca Galicji, ale na tamtych obszarach go nie spotkasz. Wszyscy żyjący tam „Ukraińcy” zostali totalnie i nieodwracalnie zrusyfikowani. Wołodymyr Zełenski należy do tego samego typu kulturowego, co Władimir Putin – do rosyjskiego. Należy też do niego i Petro Poroszenko, i Wiktor Janukowycz. Także Aleksandr Łukaszenko. To wszystko jest jeden naród. Ojczystym językiem większości przywódców ukraińskich ugrupowań nacjonalistycznych – na przykład, twórcy „Azowa”, Andrija Bileckiego; założyciela batalionu „Donbas”, Siemiona Siemienczenki; lidera UNA-UNSO, Dmitrija Korczyńskiego i innych – jest rosyjski. Gdy spacerujesz po ulicach Kijowa, Charkowa, Dniepropietrowska, Odessy i innych miast w centrum i na południowym wschodzie kraju, czujesz pewien dysonans: wszystkie napisy są po ukraińsku, a ludzie rozmawiają po rosyjsku.

Za czasów cara Nikołaja I do obiegu wszedł termin „Rosjanin”. Obejmował on nie tylko, jak dziś, słowiańskich obywateli Federacji Rosyjskiej, lecz Małorusów (wyrażając się współcześnie – Ukraińców), Wielkorusów (dziś znanych jako Rosjanie) i Białorusinów.

Ale tu pojawia się problem: za czasów Nikołaja I większość populacji Imperium Rosyjskiego stanowiła ludność wiejska. I większość Małorusów to też byli rolnicy. Nie mówili oni po „ukraińsku”, który był sztucznym językiem, lecz posługiwali się gwarą wiejską, którą do dziś znamy jako surżyk. To mieszanka lokalnych dialektów z językiem polskim i rosyjskim.

Sytuacja kardynalnie zmieniła się w XX wieku. Wielkie masy wiejskie popłynęły do miast, gdzie – najpierw za pośrednictwem szkoły, a później też innych instytucji kulturalnych i państwowych – zaczęły się rusyfikować. Dlatego obecnie przeważająca większość obywateli ukraińskich, poza mieszkańcami Ukrainy Zachodniej, to w sensie kulturowym Rosjanie.

I dlatego obywateli Ukrainy mieszkających w Małorosji i Noworosji nie można nazywać „Ukraińcami”. Właściwiej będzie określić ich mianem Rosjan. Ale żeby podkreślić, że chodzi o Rosjan z Ukrainy, zaproponowałem, by nazywać ich Południowymi Rosjanami, czyli Rosjanami z Południa. Obywatele Federacji Rosyjskiej to zaś Rosjanie z Północy.

– Ale czy kulturą dominującą będzie w takim układzie kultura Wielkorusów?

– Nie. Trzeba rozróżniać Wielkorusów od Rosjan. Rosjanie to, jak już mówiłem, nosiciele kultury rosyjskiej. Powstała ona w kręgach znajdującej się pod wpływem francuskim arystokracji wielkoruskiej i małoruskiej oraz bałtyckich Niemców w XVIII i XIX wieku, pod wpływem reform Piotra I. Rosyjską kulturę stworzyli rosyjscy arystokraci. To kultura wybitnie miejska. W ciągu drugiej połowy XIX wieku, a szczególnie w XX wieku, jak już mówiłem, rozpowszechniła się ona wśród wszystkich warstw ludności, w tym mieszkańców wsi, którzy zaczęli przeprowadzać się do miast. To wtedy Rosjanami stali się nie tylko Małorusi, ale i Wielkorusi, których większość również była wcześniej ludnością wiejską.

Dlatego Południowi Rosjanie i Wielkorusi to dziś jeden naród. Różnimy się jedynie akcentem i temperamentem. Uogólniając, Południowi Rosjanie są cholerykami, a Wielkorusi – flegmatykami. Ci pierwsi są bardzo emocjonalni, aktywni, dynamiczni, energiczni i praktyczni. A Wielkorusi to typ spokojniejszy, mniej pospieszny, serdeczny i liryczny. Poza tym, Rosjanie Południowi bywają bardzo twardzi, a nawet okrutni, co rzadko spotyka się wśród Wielkorusów. Pamiętasz, jak ukraińscy żołnierze męczyli rosyjskich jeńców, przestrzeliwując im nogi? To właśnie takie południoworosyjskie okrucieństwo. Wielkorusi nigdy by czegoś takiego nie zrobili. Okrucieństwo jest dla większości z nich czymś obcym.

Nawiasem mówiąc, w Polsce Wielkorusów uznaje się za imperialistów i ekspansjonistów. To nieprawda. Wielkorus jest z natury mało ekspansywny, w odróżnieniu od człowieka południoworosyjskiego. Wśród ekspansjonistów dominowało państwo i Kozacy, a nie cisi i spokojni wielkoruscy wieśniacy.

Południowych Rosjan można dziś w zasadzie podzielić na dwie duże grupy: południoworosyjskich unionistów, którzy uważają, że trzeba zjednoczyć się w jednym państwie z Wielkorusami i Białorusinami; oraz południoworosyjskich separatystów, którzy uznają się za „Ukraińców”, zachowując przy tym więzi z kulturą rosyjską i nie przechodząc na łono „kultury ukraińskiej”, która jest im obca. Nie mówią o tym głośno. Na zewnątrz akceptują kulturę ukraińską, która w rzeczywistości jest kulturą zachodnioukraińską. Na przykład, kult Stepana Bandery jest kultem zachodnioukraińskim. „Ukraińska mowa” w jej współczesnym wydaniu stworzona została przez Galicjan, którzy wyemigrowali do USRR.

Powinniście w Polsce zdawać sobie sprawę, że istotą obecnej wojny na Ukrainie jest ponowne zjednoczenie w jednym państwie całego narodu rosyjskiego, a nie jakaś zachcianka „imperialisty” Putina. Nawet jeśli Putin wstrzymałby tą wojnę, czego, oczywiście, nie zrobi, to i tak ona prędzej czy później znów wybuchnie i nie skończy się dopóki, dopóty Małorosja i Noworosja nie wejdą w skład Federacji Rosyjskiej. Bo tego chce podzielony naród rosyjski.

– I to mówisz Ty, właściciel dowodu osobistego, w którym Twoją narodowość określano jako ukraińską. Dziękuję za rozmowę.


rozmawiał Mateusz Piskorski





Aleksandr Czalenko (ur. 1968 r. w Doniecku) – filozof (absolwent Kijowskiego Uniwersytetu Państwowego), w latach 1990. działacz Liberalnej Partii Ukrainy, opowiadającej się za ustrojem federalnym; w latach 2000-2014 dziennikarz i publicysta czołowych mediów ukraińskich w Kijowie. Po przewrocie w 2014 r. wyemigrował do Rosji, uzyskał obywatelstwo rosyjskie. Poszukiwany przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy. Swoje poglądy sam określa następująco: „rosyjski nacjonalista liberalno-demokratyczny, agnostyk, rodzimowierca, negacjonista ukraińskości, zwolennik idei południoworosyjskiej, stronnik Rosyjskiej Irredenty, zapadnik, rosyjski Europejczyk, zwolennik Europy od Lizbony do Władywostoku, antykomunista, antystalinista, przeciwnik eurazjatyzmu i Związku Radzieckiego”.



https://myslpolska.info/2022/08/16/czalenko-rosjanie-poludniowi-nie-ukraincy/