Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą genetyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą genetyka. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 22 września 2019

Wyginięcie rasy neandertalskiej



Jak byłem w Rzymie w maju tego roku, zaczepił mnie jakiś sprzedawca, jakich tam pełno - Murzyn - i zaczął się dopytywać, skąd jestem.

Szybko porzucił to pytanie i głośno zapytał: "RASA??!" Kilka razy powtórzył to słowo, bardzo wyraźnie i głośno.


Nie powiedział po angielsku rejs (race), ale dokładnie tak jak się mówi po polsku - RASA - co też bez sensu trochę, bo co ma skąd pochodzę - do rasy??

Widać przecież, że jestem biały, a są tylko 3 rasy.

Może nie znał słowa angielskiego na określenie narodowości, ale w końcu też mógł zapytać: z jakiego kraju przyjechałem. Skoro handlował na ulicy na pewno znał wiedział jak to powiedzieć.

Zastanowiło mnie to wtedy, ale ...to tyle.

Kilka dni temu ktoś zarzucił mi na czacie, że piszę po polsku, zamiast po angielsku, nazywając język polski - klingońskim, potem zaczął mnie obrażać i pouczać - cały czas po angielsku, aż w końcu napisał, że ja jestem inna rasa niż on.

Zacząłem więc się dopytywać, cały czas odpowiadając mu po polsku - bo co będę do ubeka po angielsku pisał - jakiej on jest rasy, bo ja się za bardzo nie znam. 

Może z rasy szympansiej, albo z rasy orangutanów??
Zapytałem też, czy może z rasy neandertalskiej - niestety nie odpowiedział już...


No i dzisiaj taki artykuł... już pisałem kiedyś, że zachowanie ubeków przypomina mi zachowanie kilkuletnich dzieci, które znęcają się nad jakimś swoim kolegą, albo jakimś owadem... zupełnie beznamiętnie, jak roboty, jakby zupełnie nie czuli, że czynią źle.

Do tego rasizm niemiecki i w końcu w zeszłym roku - odkrycie, że opętanie naprawdę istnieje - czy w ludziach przemieszkują ...właśnie oni - nieudany odpad genetyczny, element pośredni na drodze do człowieka, porzucony przez stwórcę na wyginięcie...?




Naukowcy z Uniwersytetu Nowego Jorku w Stanach Zjednoczonych doszli do wniosku, że neandertalczycy mogli wymrzeć z powodu przewlekłych infekcji ucha - poinformowano na Phys.org.
Antropolodzy zrekonstruowali trąbki Eustachiusza wymarłego gatunku ludzkiego, czyli kanały łączące jamę ucha środkowego z gardłem. Okazało się, że u dorosłych neandertalczyków te anatomiczne struktury przypominały trąbki Eustachiusza współczesnych ludzkich niemowląt, które są podatne na infekcje i stany zapalne ucha środkowego. W wieku pięciu lat kąt kanałów zmienia się u ludzi, co nie pozwala dłużej bakteriom pozostawać w uchu.
Struktura ucha środkowego u neandertalczyków nie zmieniała się z wiekiem, co czyniło ich podatnymi na infekcje i związane z nimi powikłania, w tym infekcje dróg oddechowych, utratę słuchu i zapalenie płuc.
Zakażenia mogły również stawać się chroniczne, co zagroziłoby przetrwaniu całej grupy i zmniejszyłoby konkurencyjność w zakresie zdobywania pożywienia i innych zasobów w porównaniu z homo sapiens.



sobota, 20 lipca 2019

Lęk dziedziczony po przodkach


przedruk

Lęk dziedziczony po przodkach


 

Kilkudniowym owcom niekiedy obcina się ogony. Wspomnienie tego przykrego wydarzenia odciska piętno na całym życiu zwierząt, ale co gorsza, wpływa również na zachowanie ich potomstwa. Dzieci samic brutalnie potraktowanych przez weterynarzy są mniej wrażliwe na ból niż pozostałe owce – ustalili uczeni z brytyjskiego University of Bristol. Ich praca ukazała się przed kilkoma dniami w cenionym czasopiśmie naukowym „Biology Letters”.

Z badań wynika, że pamięć przykrych doświadczeń może być przekazywana z pokolenia na pokolenie. Brzmi nieprawdopodobnie. Od lat przecież wiadomo, że po przodkach można dziedziczyć wygląd, podatność na choroby, a nawet talenty czy zdolności, ale jak to możliwe, by rodzice przekazywali dzieciom także wspomnienia o traumatycznych przeżyciach.

A jednak coś jest na rzeczy.
Opublikowane właśnie badanie nie jest jedynym, które pokazuje, że również niektóre emocje mogą być dziedziczone. Tyle tylko, że nie da się tego wytłumaczyć za pomocą praw genetyki, bo geny nie biorą w tym udziału. Naukowcy są już jednak na tropie rozszyfrowania mechanizmu.

Drugi kod informacji

Nadzieje na rozwiązanie zagadki pojawiły się na początku naszego wieku, kiedy naukowcy rozszyfrowali ludzki genom. Wtedy też zaczęli dokładnie badać to, co znajduje się w jądrze komórki.
Odkryli, że nić DNA wcale nie jest splątana w przypadkowy sposób – jak przypuszczano – lecz starannie upakowana i podtrzymywana przez białka, pomiędzy którymi znajdują się różne związki chemiczne. Uznali, że to otoczenie nici DNA musi również wpływać na rozwój, dziedziczenie i powstawanie chorób. Dlaczego jednak natura zapisała ważne dla organizmu informacje na dwa sposoby – w DNA i wokół niego?
Zapewne po to, by organizm mógł się szybko dostosować do zmian środowiska, a nie musiał korzystać z niezwykle powolnej metody, jaką są mutacje w genach. Tyle teoria.
Pierwsze duże badanie, które wskazywało, że możliwe jest istnienie takiego mechanizmu dziedziczenia, rozpoczął jeszcze w latach 80. XX wieku, a zakończył w roku 2002 dr Lars Bygren z Instytutu Karolinska w Sztokholmie. Uczony próbował wyjaśnić, dlaczego jedni ludzie tyją, choć stosunkowo niewiele jedzą, a inni mogą bezkarnie opychać się łakociami i pozostają szczupli. W tym celu przeanalizował zwyczaje żywieniowe mieszkańców jednej z gmin w północnej Szwecji. Przyjrzał się też zapisom archiwalnym, które zawierały informacje o plonach i cenach żywności w tej części Szwecji w ciągu ostatnich stu lat. Na tej podstawie ustalił, jak się odżywiali, zwłaszcza w czasach dzieciństwa i dojrzewania, dawni mieszkańcy tego rejonu. Zajrzał też do historycznych rejestrów zmarłych, które zawierały informacje nie tylko o przyczynach śmierci, ale także o przebytych chorobach. W ten sposób prześledził losy poszczególnych rodzin. Otrzymał wyniki, które zaskoczyły świat naukowy.
Okazało się, że jeśli dziadkowie ze strony ojca w dzieciństwie się przejadali, ich wnuki częściej niż rówieśnicy zapadały na choroby serca i cukrzycę, a także miewały udary mózgu. Z tego powodu średnio umierały 32 lata wcześniej niż potomkowie rodzin, w których jadało się bardzo skromnie lub wręcz nie dojadało. Natomiast ci ostatni, którzy liczyli każdą kromkę chleba, nie tylko żyli dłużej, ale też długo cieszyli się zdrowiem i dobrą kondycją.
Podobną zależność odkryto także po linii żeńskiej – najdłużej żyły te wnuki, których babcie przyszły na świat w czasie nieurodzaju, kiedy jedzenia brakowało.
Jednocześnie dr Bygren ustalił, że skłonni do tycia mieszkańcy szwedzkiej prowincji nie mają żadnych mutacji w genach, które mogłyby odpowiadać za tę przypadłość czy choroby związane z otyłością, takie jak cukrzyca i schorzenia układu krążenia. Wniosek mógł być tylko jeden: istnieje inny sposób przekazywania informacji następnym pokoleniom niż za pomocą genów.

Z matki na dziecko

Skoro zatem po dziadkach możemy odziedziczyć lepszą lub gorszą kondycję zdrowotną, to może również przekazują nam oni swoje emocje. By to wyjaśnić, naukowcy zaczęli się przyglądać temu, co dzieje się z ludźmi w czasie życia płodowego. Okazało się, że jeśli przyszłe mamy przeżywają niezwykle intensywne chwile grozy, pozostawia to ślad w umysłach ich dzieci.
Taką zależność wykazali kanadyjscy naukowcy. Badane przez nich kobiety w ciąży doświadczyły katastrofalnej nawałnicy śnieżnej, jaka w 1998 roku nawiedziła północną Kanadę. Przyszłe mamy nie miały wtedy w domach prądu przez ponad miesiąc i były całkowicie odcięte od świata. Przeżycia tych dni tak silnie odbiły się na zdrowiu ich dzieci, że rozwijały się one gorzej – zarówno fizycznie, jak i umysłowo – niż potomstwo pozostałych mam.
Zdrowie psychiczne dziecka zależy jednak także od tego, w jakim nastroju jest matka podczas stosunku – przekonywał dr Alberto Halabe Bucay ze szpitala w San Luis Potosí w Meksyku. W roku 2009 przedstawił hipotezę, która zakłada, że za odczuwanie zadowolenia lub skłonność do depresji odpowiadają hormony wytwarzane przez matkę już w chwili zapłodnienia. Szczególnie istotną rolę odgrywają endorfiny, zwane hormonami szczęścia, które mogą wpływać na plemniki i komórkę jajową, modyfikując zawarte w nich informacje genetyczne. Jeśli zatem w chwili zapłodnienia matka jest szczęśliwa i jej organizm wydziela dużo endorfin, to urodzone dziecko będzie optymistą. Gdy zaś rodzicielka produkuje niewiele hormonów szczęścia, potomek może mieć skłonności depresyjne. Nie wiadomo jednak, czy dr Bucay ma rację. Żadnych badań ani on, ani nikt z jego kolegów do dziś nie przeprowadził. 


Za to udało się wykazać, że traumatyczne wydarzenia, które dotykają rodziców w dzieciństwie i młodości, czyli zanim doczekają się potomstwa, wpływają na zdrowie ich dzieci. Ogromnym zwolennikiem tej teorii już przed laty był neurolog Michael Meaney z McGill University w Montrealu.
Jego zdaniem to nie przypadek, że są rodziny, w których członkowie z kolejnych pokoleń podejmują próby samobójcze. Uczony badał mózgi samobójców, którzy targnęli się na życie pod wpływem traumatycznych przeżyć, i porównywał je z mózgami ofiar wypadków, które do chwili śmierci wiodły szczęśliwe życie. Różnice były ewidentne. U samobójców w komórkach ośrodków mózgu zawiadujących emocjami uczony znalazł związki, które – jak założył – uaktywniają geny, odpowiedzialne za wytwarzanie hormonów stresu lub tłumią te decydujące o odporności psychicznej.
Jego tezę potwierdziły kolejne doniesienia. W grudniu 2008 roku psychiatra prof. Armen Goenjian z University of California w Los Angeles odkrył, że również podatność na zespół stresu pourazowego może być przekazywana z pokolenia na pokolenie. Uczony przebadał 200 osób, które przeżyły katastrofalne trzęsienie ziemi w 1988 roku w Armenii. Zginęło wówczas ponad 25 tysięcy osób, a pół miliona straciło domy. Profesor Goenjian zauważył, że wiele lat po katastrofie niepokój i stany lękowe odczuwają nie tylko ludzie, którzy byli świadkami kataklizmu, co było zrozumiałe, lecz także ich dzieci, mimo że przyszły na świat wiele lat po trzęsieniu ziemi.
Część naukowców ma jednak wątpliwości, czy wnioski z obserwacji poczynionych między innymi przez prof. Goenjiana nie są zbyt daleko idące i czy w spadku po rodzicach możemy otrzymać także skłonność do ulegania różnym nastrojom. Wątpliwości mają także specjaliści prowadzący terapie osób dotkniętych fobiami. – Dzieci wyczuwają niepokoje rodziców. Nie można więc wykluczyć, że po prostu udziela im się atmosfera panująca w domu. Dzieci smutnych i zalęknionych rodziców zazwyczaj są bardziej smutne i zalęknione niż dzieci żyjące wśród osób pozytywnie nastawionych do życia – mówi Katarzyna Stefańska, psycholog z warszawskiego Centrum Medycznego ENEL-MED. 

Innego zdania jest prof. Kerry Ressler, neurobiolog i psychiatra z Emory University School of Medicine w Atlancie, który przez wiele lat obserwował mieszkańców amerykańskich przedmieść, uzależnionych od narkotyków i cierpiących na różne choroby neuropsychiatryczne. Szybko się zorientował, że problemami tymi dotknięte były całe pokolenia. „Wielu specjalistów sugerowało, że musi istnieć jakiś międzypokoleniowy transfer ryzykownych zachowań i że niezwykle trudno jest go przerwać. Nie pozostawało więc nic innego, jak przyjrzeć mu się bliżej” – komentował w „Nature” prof. Ressler.
Przystąpił do eksperymentów na myszach. Szybko udało mu się potwierdzić, że emocje – przynajmniej te negatywne – mogą odbijać się na życiu następnych pokoleń. Jak do tego doszedł? Najpierw rozpylał gryzoniom zapach kwiatu wiśni, który im się podoba, a potem potraktował je lekkimi elektrowstrząsami. Po kilku takich seansach zwierzęta kojarzyły zapach kwiatu wiśni z przykrym odczuciem i gdy tylko znów go poczuły, stawały się zalęknione. Zachowywały się nerwowo, choć potem już nikt nie drażnił ich prądem.
Tak odmienione myszy zaczęły się rozmnażać. Wkrótce na świat przyszły młode i ku zdziwieniu uczonych – podobnie jak ich rodzice – bały się zapachu wiśni. Wystarczyło, że go wyczuły, by stawały się zalęknione i wyraźnie szukały drogi ucieczki. Skąd to nietypowe dla myszy zachowanie? Przecież nikt nie poddał ich elektrowstrząsom, nie miały też żadnego kontaktu z rodzicami. Co więcej, myszy z następnego pokolenia również były zalęknione, gdy tylko wyczuły w powietrzu zapach wiśni. Odpowiedź mogła być tylko jedna: wiadomość o tym, że należy unikać tego aromatu, otrzymały w spadku po rodzicach i dziadkach. Ale jak?
Prof. Ressler zaczął szukać dalej. Ustalił, że w korze mózgowej u dzieci i wnuków zwierząt drażnionych prądem zaszły istotne zmiany. Miały one więcej niż zazwyczaj receptorów (czyli wypustek na powierzchni komórek) oznaczanych symbolem M71, o których wiadomo od dawna, że umożliwiają odbieranie zapachów. Dzięki temu myszy były bardziej wyczulone na wykrywanie różnych aromatów – w tym wiśni, który zwiastował niebezpieczeństwo.
Najciekawsze wnioski przyniosła jednak analiza DNA wydobytego z plemników. Okazało się, że żadne mutacje w genach badanych myszy co prawda nie zaszły, ale odkryto, że do jednego genu przyłączyła się tzw. grupa metylowa, czyli cząsteczka złożona z atomu węgla i trzech atomów wodoru. I to zapewne ona doprowadziła do zmian w pracy genu. Być może zmiana ta została przekazana następnym pokoleniom.
Oczywiście myszy to nie ludzie. Ale prof. Ressler jest przekonany, że podobny mechanizm dziedziczenia może zachodzić także u nas. Oznacza to, że skłonność do ulegania przynajmniej niektórym emocjom możemy dostać w spadku po dziadkach czy rodzicach i że przeżycia naszych bliskich przodków mogą zmienić budowę i działanie układu nerwowego. Na dobre i na złe. 



https://www.newsweek.pl/wiedza/nauka/czy-leki-i-traumy-tez-dziedziczymy-po-przodkach-na-newsweekpl/078ftzd?fbclid=IwAR0aOxiQ8uQGwT7c2zfLSMMChdYrO4IIEo7L5A7TNCrt6vcsAbNAc4_h2rQ


środa, 14 lutego 2018

Sieciech - bóg Egipcjan



Jak to wszystko wyłazi....
z każdej strony.




Analiza DNA prawie stu egipskich mumii zaszokowała naukowców


Niemieccy naukowcy z Instytutu Nauk o Ludzkości im. Maxa Plancka i Uniwersytetu w Tybindze częściowo przywrócili gen 90 mumii egipskich, licząc od 3500 do 1500 lat. Przeanalizowali go i doszli do wniosku: starożytni Egipcjanie nie byli Afrykanami. Niektórzy byli Turkami, inni pochodzili z południowej Europy i z miejsc, gdzie obecnie są Izrael, Jordania, Syria, Liban, Gruzja i Abchazja.
Niewiele wcześniej podobne badania zostały wydane przez biologów z ośrodka genealogicznego iGENEA, zlokalizowanego w Zurychu. Analizowali materiał genetyczny wyekstrahowany z tylko jednej mumii. Ale za to była to mumia faraona Tutanchamona. Jego DNA zostało pobrane z tkanki kostnej - konkretnie z lewego ramienia i lewej nogi.Specjaliści iGENEA porównali gen chłopca-faraona i współczesnych Europejczyków. I dowiedzieli się: wielu z nich to krewni Tutanchamona. Średnio połowa Europejczyków to "tutankhamunowie". A w niektórych krajach ich udział sięga 60-70 procent - jak na przykład w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i Francji.



A nie mówiłem?? 
 Porównywano DNA za pomocą tak zwanych haplogrup - charakterystycznych zestawów fragmentów DNA, które są przenoszone z pokolenia, pozostając prawie niezmienione. Krewni faraon "wydali" wspólną haplogrupę o nazwie R1b1a2.

Naukowcy podkreślają: Tutankhamun R1b1a2, tak powszechny wśród Europejczyków, jest bardzo rzadki wśród współczesnych Egipcjan. Udział przewoźników nie przekracza jednego procenta.


- Czy to naprawdę nie jest ciekawe, że Tutanchamon jest genetycznym Europejczykiem? - zaskakuje Roman Scholz, dyrektor Centrum iGENEA.


Badania genetyczne Szwajcarów i Niemców po raz kolejny potwierdziły: współczesni Egipcjanie, w ich całkowitej masie, nie są zdegradowanymi potomkami faraonów. Po prostu nie mają z nimi - swoimi starożytnymi władcami - nic wspólnego. Który w jakiś sposób wyjaśnia cechy egipskiego społeczeństwa.Faraonowie sami nie są lokalni.
















"Wierzę, że wspólny przodek królów egipskich i Europejczyków mieszkał na Kaukazie około 9.500 lat temu" - powiedział Scholz. - Około 7 tysięcy lat temu jego bezpośredni potomkowie osiedlili się w całej Europie. Ktoś dostał się do Egiptu i dostał się do faraonów.Okazuje się jednak, że poczynając od pradziadków, przodków Tutanchamona, a on sam był osobą o narodowości kaukaskiej.BTW



Nadejdzie czas i ożyją. Jak chcesz


Johannes Krause, paleogeneista z Uniwersytetu w Tybindze, donosi w czasopiśmie Nature Communications, że genom trzech mumii z samych 151, z którymi pracowali niemieccy naukowcy, został całkowicie odnowiony. Ich DNA jest dobrze zachowane. Do czasów współczesnych, jak to ujął naukowiec. Zachowany, pomimo gorącego egipskiego klimatu, wysokiej wilgotności w miejscach pochówku i chemikaliów używanych do balsamowania.



Przywrócenie obiecuje genom - choć w odległej przyszłości - przywrócenie jego właściciela. Klonując. Co idealnie pasuje do starożytnych Egipcjan, którzy spodziewali się, że pewnego dnia powstaną z martwych. W tym celu stały się mumiami. Jak gdyby przewidywał, że przydadzą się resztki mięsa i kości.




tłumaczenie z gugla elizlekko poprawione 



Shared drift and mixture analysis of three ancient Egyptians with other modern and ancient populations:






(a) Outgroup f3-statistics measuring shared drift of the three ancient Egyptian samples and other modern and ancient populations, (b) The data shown in a, compared with the same estimates for modern Egyptians, ordered by shared drift with modern Egyptians, (c) Admixture f3-statistics, testing whether modern Egyptians are mixed from ancient Egyptians and some other source. The most negative Z-scores indicate the most likely source populations.



Przypominam, że Sieciech w tzw. kronice Polskiej Galla Oszusta Anonima to podwładny Bolesława - dość mętnej postaci....




http://maciejsynak.blogspot.com/2017/12/rozprzestrzenianie-sie-cywilizacji.html


https://www.kp.ru/daily/26686.4/3709261/

https://www.nature.com/articles/ncomms15694


http://maciejsynak.blogspot.com/2017/11/kronika-galla-anonima-ksiega-matactw.html



Dla Polaków: powycinane mapy:


http://zdrowie.radiozet.pl/Medycyna/Przelomowe-odkrycie-naukowe.-Udalo-sie-odczytac-DNA-egipskich-mumii











środa, 3 maja 2017

Genetyk: Metody takie jak in vitro mogą zabić całą populację




Tak długo będą się zabawiać w Stwórcę, że wyhodują ludzi bez uczuć, bez zdolności do odróżniania dobra od zła, czerpiących przyjemność z zadawania innym cierpienia, psychicznego dręczenia i zabijania.

Zaraz, zaraz...  A to się przypadkiem nie nazywa DIABŁY???


 11:00 3 maja 2017

- Wyniki analiz komputerowych są przerażające. Pokazują, że metody zwiększające częstość mutacji, takie jak in vitro, mogą zabić całą populację, nawet jeśli stosuje się je u jednego czy dwóch procent osobników (...) Zwiększenie częstości mutacji prowadzi w końcu do osiągnięcia wartości krytycznej. A wówczas populacja ginie - powiedział w rozmowie z "Plus minus" prof. Stanisław Cebrat, genetyk, kierownik Zakładu Genomiki Uniwersytetu Wrocławskiego.
- Wyniki analiz komputerowych są przerażające. Pokazują, że metody zwiększające częstość mutacji, takie jak in vitro, mogą zabić całą populację, nawet jeśli stosuje się je u jednego czy dwóch procent osobników. Załóżmy, że z in vitro rodzi się kobieta z wieloma defektami recesywnymi, których nie widać. W życiu spotyka mężczyznę poczętego co prawda naturalnie, ale też nie bez wadliwych genów, bo każdy z nas ma ich kilka. W jej przypadku jednak prawdopodobieństwo, że którychś z nich zetknie się z innym z pary również uszkodzonym i ujawni się defekt, jest większe. Bo ma ich więcej. Zwiększenie częstości mutacji prowadzi w końcu do osiągnięcia wartości krytycznej. A wówczas populacja ginie - powiedział w "Plus minus" prof. Stanisław Cebrat.
Pytany o to, czy nie jest tak, że niektórzy po prostu nie powinni mieć dzieci, genetyk odpowiedział: - Tak uważam. Jeśli natura postawiła takie bariery, nie powinniśmy ich łamać. Nasza wiedza ciągle jest skromna i nie jesteśmy w stanie przewidzieć skutków zmian w naturalnych regułach gry.
Genetyk przytacza również wyniki badań, w których porównywano zarodek poczęty naturalnie i zarodek z probówki. - Robiono je na zwierzętach (…) [zarodki] różniły się od siebie aktywnością 2,5 tysiąca genów. Aż trudno uwierzyć, że z zarodka po in vitro może rozwinąć się normalny organizm – powiedział prof. Cebrat. Podkreślił, ze fakt, że dzieci z in vitro rodzą się normalne naukowiec wskazał na niewiarygodne możliwości organizmu i zaznaczył, że jeśli warunki zapłodnienia są zmienione na sztuczne, „nie potrafimy przewidzieć wielu rzeczy”. - Przy naszej raczkującej jeszcze wiedzy in vitro przypomina bardziej sztukę niż naukę – dodał naukowiec.
Źródło: rp.pl
http://telewizjarepublika.pl/genetyk-metody-takie-jak-in-vitro-moga-zabic-cala-populacje,47999.html

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Słowiańska dusza Prusaka



Słowiańska dusza Prusaka

10 kw 2017
Pozostali Niemcy bardzo często pogardzali Prusakami, jednak to ci ostatni doprowadzili do zjednoczenia kraju w 1871 r. Pruski Berlin podniesiony został do rangi ogólno-niemieckiej stolicy. Można to uznać za swego rodzaju paradoks, gdyż zjednoczenia dokonał kraj, w którym przeważała ludność pochodzenia słowiańskiego. Wtedy, jak i później, często to negowano, trudno też było znaleźć przekonywujące argumenty w tym sporze. Dzisiaj dostarczają je najnowsze badania genetyczne.
Dla zrozumienia fenomenu Prus, istotna jest znajomość losów zachodniosłowiańskich plemion, przede wszystkim Słowian Połabskich i Pomorzan. Władcom Polski nigdy nie udało się na trwałe ich podporządkować, a to właśnie ich ziemie stały się – obok Prus Wschodnich – rdzeniem późniejszego państwa pruskiego. Jego zalążka należy szukać w księstwie plemiennym Stodoran ze stolica w Brennej, położone nad dolną Hawelą i Łabą. Tak jak inne księstwa Słowian Połabskich zachowało ono niezależność od państwa polskiego, ale wkrótce musiało uznać dominującą pozycję sąsiednich Niemiec. Ostatni władca Stodoran Przybysław, sam bezpotomny, zmuszony został do wyznaczenia swego następcy. Został nim niemiecki margrabia Albrecht Niedźwiedź, który przejął władzę w księstwie w 1150 r. i uznał zwierzchnictwo Rzeszy. W ten sposób powstała Marchia Brandenburska, gdyż wkrótce – pod wpływem języka niemieckiego – nazwa Brenna zmieniła się na Brennaburg, a później Brandenburg. Jej władcy prowadzili politykę ekspansji terytorialnej w kierunku wschodnim i północnym, przyłączając do marchii kolejne ziemie zamieszkane przez Słowian. W zdobytym Księstwie Kopanickim (plemię Sprewian) założono miasto Berlin, do którego w 1417 została przeniesiona stolica Brandenburgii. Około 1250 r., w wyniku ekspansji na wschód, granice Marchii zaczęły przekraczać Odrę, gdzie powstała Nowa Marchia (okolice Gorzowa Wielkopolskiego).
Inne obszary Słowiańszczyzny Połabskiej także weszły w skład Rzeszy Niemieckiej, choć w nieco innych okolicznościach, i w ramach innych władztw terytorialnych. W niektórych udało się przetrwać rodzimym dynastiom. W orbitę wpływów niemieckich weszły również pierwotne Prusy (miedzy Wisłą a Niemnem) oraz Śląsk. W tych pierwszych powstało państwo Zakonu Krzyżackiego, które wkrótce opanowało także Pomorze Gdańskie. Ten drugi – związany początkowo z Polską – uznał wolą swych książąt z dynastii Piastów zwierzchnictwo królów czeskich, którzy sami byli lennikami Rzeszy.
Germania slavica
W niemieckiej literaturze historycznej obszar Słowiańszczyzny Zachodniej podporządkowany Rzeszy nosi nazwę Germania Slavica (czyli Słowiańskie Niemcy). O jej politycznym i kulturowym charakterze, prócz dominacji ludności słowiańskiej i przynależności do Rzeszy, zdecydował również napływ kolonistów niemieckich: rycerstwa, duchowieństwa, mieszczan i chłopów. Nigdzie nie zdobyli oni liczebnej przewagi, ale przyspieszali proces germanizacji ludności rodzimej. Ziemie te zachowały jednak wiele cech różniących je od właściwych Niemiec a upodobniających do sąsiednich krajów słowiańskich: Polski i Czech. Należały do nich dominująca pozycja stanu szlacheckiego (tzw. junkrów), poddaństwo chłopów (pańszczyzna), słabość mieszczaństwa i długotrwała dominacja rolnictwa w gospodarce. Zachowany został również dawny system osadniczy (z charakterystyczną zabudową typu owalnicy na wsi), słowiańskie nazwy miejscowe (powierzchownie tylko zgermanizowane: Rostock – Roztoka, Dresden – Drezdno, Stettin – Szczecin, itd.), słowiańskie nazwiska dużej części mieszkańców (również lekko tylko zgermanizowane: Sydow, Janke, Miarke, Kulke, itd.), oraz około 3000 słowiańskich pożyczek słownikowych w powstałych na wschodzie dialektach niemieckich. O słowiańskości tych ziem świadczyły również pozostałości niezgermanizowanej ludności słowiańskiej, nazwanej Wendami (Wenden) lub rozwodnionymi Polakami (Wasserpolen). Po rozbiorach Rzeczpospolitej do ziem poddanych wzmożonemu oddziaływaniu kultury niemieckiej dołączyła także Wielkopolska, ze znacznym udziałem (30%) ludności niemieckojęzycznej. Uformowany w ramach Królestwa Polskiego i Rzeczpospolitej naród polski stał się jednak skuteczną zaporą przed dalszą germanizacją.
czytaj też: Genetycy na tropie Piastów
Można zaryzykować tezę, że Słowianie Zachodni, zwani niekiedy Lechickimi, obrali dwie alternatywne drogi rozwojowe. Część zachodnia weszła w skład Rzeszy Niemieckiej, i zachowując liczne odrębności, zaczęła być utożsamiana z Niemcami. Część wschodnia zachowała niezależność w stosunku do Rzeszy, formując własne państwo (Polskę), naród i zachowując swój odrębny język. Zróżnicowanie to wzmocnione zostało różnicami wyznaniowymi. O ile germanizujący się Słowianie przyjęli w trakcie reformacji w zdecydowanej większości protestantyzm, to Polacy pozostali wierni Kościołowi katolickiemu.
Lechici zachodni, choć zniemczeni, również uzyskali możliwość uformowania własnego, odrębnego od Niemiec bytu politycznego. Władcy Brandenburgii ze stulecia na stulecie wzmacniali swoją pozycję w Rzeszy i na arenie europejskiej. Wykorzystując duży w porównaniu do innych władztw niemieckich potencjał terytorialny i ludnościowy swego państwa, dorobek cywilizacji niemieckiej, oraz władzę nie skrępowaną przywilejami stanowymi, mogli z powodzeniem wprowadzać reformy administracji, gospodarki i wojska. Wzrost potęgi szedł w parze ze ekspansją terytorialną. Do władztwa elektorów brandenburskich włączono Prusy Książęce (1618 r.), Księstwo Pomorskie (1637 r.), Śląsk (1742 r.). A więc większość obszarów Niemieckiej Słowiańszczyzny.
Istotnym krokiem na drodze politycznej emancypacji władców Brandenburgii było uzyskanie suwerenności w Prusach Książęcych (1657 r.), dające w dalszej perspektywie koronowania się i przybrania tytułu króla pruskiego (1701 r.). Stopniowo całe państwo zaczęto nazywać Prusami a ich mieszkańców Prusakami. Niektórzy niemieccy historycy uważają, że państwo pruskie ukształtowało się pomiędzy Niemcami a Polską, wykorzystując osłabienie władzy centralnej w obu państwach. Symbolicznym podkreśleniem nieniemieckich tradycji może być nazwa państwa i społeczeństwa nawiązująca zarówno do podbitego przez Krzyżaków bałtyckiego plemienia Prusów, jak również do nazwy prowincji Królestwa Polskiego z lat 1466-1772.
Dopiero na Kongresie Wiedeńskim (1815 r.) Prusy uzyskały znaczące nabytki terytorialne w rdzennej części Niemiec: Nadrenię i Westfalię. Ich katoliccy mieszkańcy, nigdy jednak nie utożsamili się w pełni z tradycją pruską, podejrzliwie patrząc na przybywających ze wschodu urzędników i oficerów o dziwnych nazwiskach. Z pruskim panowaniem nie chcieli się również pogodzić mieszkańcy Królestwa Hanoweru i Hesji, które w wyniku podboju włączono w skład monarchii w 1866 r. Za prawdziwe Prusy uważano jedynie prowincje położone na wschód od Łaby. W wyniku postanowień Kongresu Wiedeńskiego ta część państwa uległ znacznemu powiększeniu. Do Prus włączono wówczas północną część Saksonii oraz ziemie odebrane Polsce: Prusy Królewskie (nazwane Zachodnimi) i zachodnią Wielkopolskę (Wielkie Księstwo Poznańskie). Pod względem politycznym kraj znajdował się częściowo w ramach Związku Niemieckiego (Brandenburgia, Saksonia, Śląsk, Pomorze), częściowo jednak poza jego strukturami (Poznańskie, Prusy Wschodnie i Zachodnie).

Mapa. Królestwo Prus w okresie apogeum rozkwitu
Bardzo często słowiańskość Prus, była i jest podważana. Potwierdziły ją jednak najnowsze badania genetyczne. Analiza ok. 400 próbek DNA (baza danych portalu Family Tree DNA) pobrany od potomków dawnych mieszkańców Królestwa Prus, wyraźnie wskazują, że niemieckojęzyczni Prusacy byli w większości słowiańskiego pochodzenia. Świadczy o tym struktura genetyczna męskiej populacji na zgermanizowanych obszarach, w której dominuje haplogrup y-dna R1a, charakterystyczna dla ludów słowiańskich. Przewaga nosicieli haplogrupy R1a była w Prusach niższa niż w Polsce, ale podobna do tej obserwowanej w Czechach. Gdyby uwzględnić jeszcze polską cześć Prus (Poznańskie, Prusy Zachodnie, Górny Śląsk), w które zniemczona ludność także stanowiła znaczny odsetek, udział haplogrupy R1a w całym kraju sięgnąłby prawdopodobnie 40%. Ten dominujący udział widać we wszystkich prowincjach położonych na wschód od Łaby: od Brandenburgii po Prusy Wschodnie. Jedynie w prowincji Saksonia dominowała „germańska” haplogrupa R1b. Należy jednak pamiętać, że znaczna część tej prowincji (dziś land Saksonia-Anhalt) znajdowała się po zachodniej, a więc pierwotnie niemieckiej stronie Łaby. W Prusach Wschodnich dochodziła dodatkowo domieszka bałtycka (prusko-litewska), z charakterystyczna dla niej dużym udziałem haplogrupy N, wskazującym, że około 50% mieszkańców tej prowincji było tego właśnie pochodzenia. Słowiańskość Prus (na wschód od Łaby) i całej Niemieckiej Słowiańszczyzny widać na tle całych Niemiec (R1a tylko 16%), Niemiec Zachodnich (R1a 10%), a jeszcze bardziej na tle tych społeczności zachodniogermańskich (Holandia, Szwajcaria), które rozwijały się w izolacji od Słowian (R1b ok. 50%, R1a tylko 5%).
Tab. Struktura genetyczna Prus na tle sąsiadów
haplogrupa y-dna Polska Czechy Zniemczone Prusy Dzisiejsze Niemcy Holandia/ Szwajcaria
R1a 57,5 34,0 35,8 16,0 3,8
R1b 12,5 22,0 22,6 44,5 50,0
I1 8,5 11,0 13,3 16,0 18,3
I2 7,5 13,0 4,9 6,0 10,0
N 4,0 0,5 5,3 1,0 0,5
inna 10,0 19,5 18,0 16,5 17,5
Tab. Struktura genetyczna zniemczonych prowincji Prus
haplogrupa y-dna Prusy Wschodnie Pomorze Dolny Śląsk Brandenburgia Saksonia
R1a 39,1 45,8 42,6 38,9 16,3
R1b 13,0 24,0 20,4 22,2 32,6
I1 14,1 15,6 9,3 13,3 16,3
I2 4,3 5,2 1,9 6,7 7,0
N 20,7 0,0 1,9 4,4 1,2
inna 8,7 9,4 24,1 14,4 26,7
Ktoś mógłby powiedzieć, iż ludność pochodzenia słowiańskiego dominowała liczebnie, ale elity pruskie, czy szerzej wschodnioniemieckie, były pochodzenia germańskiego. Do dziś jednak istnieje ród słowiańskich władców Meklemburgii, którzy panowali tam do 1918 r. (głową rody jest obecnie książę Borowin zu Mecklemburg). Pomorzem Szczecińskim do 1637 r. władali słowiańscy Gryfici. Elity szlacheckie Niemieckiej Słowiańszczyzny, od władców, przez arystokracje, po zwykłe ziemiaństwo, były bowiem w dużym stopniu rodzimego pochodzenia. To z tej warstwy wywodzili się politycy i dowódcy wojskowi będący podporą kolejnych władców i rządów.
Słowiańskie korzenie
Bohaterem pruskim z czasów wojen napoleońskich stał się feldmarszałek Ludwik Yorck von Wartenburg (1759-1830), którego przodkowie wywodzący się spod Łeby, używali nazwiska Jark-Gostkowski. Kolejnym przykładem może być słynny ród von Moltke (nazwisko wywodzone jest od słowa „moltek”, czyli młotek), pochodzący z Meklemburgii, lecz osiadły w Prusach, gdzie wydał na świat wielu znanych wojskowych i polityków, w tym feldmarszałka Helmuta von Moltke (1800-1891). Z bliższych nam czasów wspomnieć można o naczelnym dowódcy niemieckich wojsk lądowych z lat 1938-1942, feldmarszałku Walterze von Brauchitsch (1881-1948), którego pierwszym znanym przodkiem (XIII w.) był dolnośląski rycerz Wielisław z Chróstnika. Eryk von Manstein (1887-1973), uznawany za najwybitniejszego dowódcę niemieckiego czasów II wojny światowej, w rzeczywistości nazywał się von Lewinski, i wywodził się z polsko-kaszubskiego rodu Royk-Lewińskich herbu Brochwicz, którego gniazdem rodzinnym była wieś Lewino, położona w powiecie wejherowskim. Słowiańskie korzenie miał też Heinz Guderian (1888-1954), uważany za twórcę pancernej potęgi III Rzeszy. Niektórzy genealodzy wywodzą jego ród z pierwotnie słowiańskiej wschodniej Brandenburgii (Nowa Marchia), lecz już co najmniej od XVII stulecia (a także i dziś) występuje on przede wszystkim Wielkopolsce i na Kujawach, gdzie wielu jego przedstawicieli używało (używa) nazwiska Guderski/Gudarski. Wśród niemieckich dowódców o słowiańskim rodowodzie najbardziej znany w Polsce jest chyba generał SS Eryk von Zelewski (1899-1972), dowódca sił likwidujących Powstanie Warszawskie, którego ród podobnie jak Yorcków i von Lewinskich wywodził się ze szlachty polsko-kaszubskiej.
Nie ma dowodów by wspomniane osoby były nosicielami haplogrupy R1a, choć jej brak nie przekreśla oczywiście słowiańskiego pochodzenia. Nawet u współczesnych Polaków, jej odsetek sięga „jedynie” 50-60%. Ostatnio potwierdzono jednak, że nosicielami tej haplogrupy są przedstawiciele rodu von Amsberg, do którego należy również obecny król Holandii Wilhelm-Aleksander (ur. 1967 r.). Ten przykład może wydawać się nie na miejscu, ale tylko pozornie. Ród ten wywodzi się bowiem z tej części Pomorza Przedniego (Vorpommern), które od 1815 r. wchodziło w skład państwa pruskiego.
Nie trzeba jednak sięgać daleko w czasie i przestrzeni by udowodnić zaznaczającą się rolę potomków zgermanizowanych Słowian w dziejach Prus czy Niemiec. Znane są polskie korzenie Angeli Mekel, której ojciec urodził się jeszcze jako Horst Kaźmierczak, bo później rodzina zmieniła nazwisko na Kasner. W wywiadzie dla „Die Zeit” A. Merkel powiedziała: Mam polskie korzenie poprzez dziadka. Gdy jestem w melancholijnym nastroju, myślę sobie, że odzywa się we mnie słowiańska dusza. To jednak tylko cześć prawdy, gdyż słowiańskie korzenie odnaleźć można także u matki pani kanclerz. Dziadek z tej strony, Wilhelm Jentzsch, pochodził z części Saksonii wcielonej do Prus, gdzie szczególna koncentracja nazwiska Jentzsch występuje na słowiańskich Łużycach. Babcia zaś, Gertrud Drange, choć urodzona w Elblągu (to oczywiście również Niemiecka Słowiańszczyzna), wywodzi się z rodu od pokoleń związanego z wielkopolską Kargową.













Opisane przypadki pozwalają zrozumieć, dlaczego mieszkańcy Niemiec zachodnich i południowych nie uważali Prusaków za stuprocentowych Niemców. W tym przekonaniu, prócz pochodzenia i innych cechy wyróżniających pruskich Niemców, utwierdzała także obecność reliktów ludności słowiańskiej (Pomorze, Prusy Wschodnie, Śląsk, Łużyce) oraz dominacja ludności polskiej w nowych nabytkach na wschodzie. W Prusach na wschód od Łaby Polacy stanowili 20% ogółu mieszkańców. Nawet Bismarck uważał Prusy za kraj niemiecko-słowiański. W tym kontekście może się wydać paradoksem, iż to właśnie Prusy pod przywództwem Bismarcka doprowadziły do zjednoczenia Niemiec w 1871 r. Niejeden mógłby w tym fakcie dopatrzeć się swego rodzaju triumf Słowiańszczyzny (Lechitów) nad ludami germańskimi, którzy niegdyś podporządkowani i zmuszeni do przyjęcia kultury niemieckiej, teraz podporządkowali sobie resztę Niemiec i utworzyli nowoczesne państwo niemieckie. Nie można jednak nie dostrzec, że potencjał zgermanizowanych Słowian posłużył budowani potęgi imperialnych Niemiec, dla których przeciwnikiem stały się m.in. narody słowiańskie. To nie przypadek, że właśnie po powstaniu II Rzeszy nasiliła się polityka germanizacyjna wobec Polaków, Serbów Łużyckich i Litwinów Pruskich. Dlatego bardziej niż o spruszczeniu Niemiec, powinno się chyba mówić o zniemczeniu Prus. Zjednoczenie, choć dokonane rękami państwa najmniej osadzonego staroniemieckich tradycjach, było urzeczywistnieniem marzeń niemieckich nacjonalistów. Nie tylko w kontekście zjednoczenia kraju, ale także ekspansji w kierunku wschodnim. Triumf Prusaków okazał się więc początkiem końca ich odrębności, jako kraju między Niemcami a Polską. Końcem szans na uformowanie odrębnego narodu o rodowodzie słowiańskim, zniemczonego, ale posiadającego własne państwo i kulturę (analogicznie do zanglicyzowanych Irlandczyków lub Szkotów).
Ostateczny kres Prus przyniosły dwudziestowieczne kataklizmy polityczne. Najpierw w wyniku I wojny światowej utraciły one swe polskie prowincje. W 1933 r. narodowi socjaliści zlikwidowali polityczną odrębność wszystkich krajów związkowych, w tym Prus. Klęska III Rzeszy przyniosła kolejne ciosy. Impet zwycięskiej Armii Czerwonej uderzył przede wszystkim w rdzeniowy obszar Prus: od Prus Wschodnich, przez Pomorze i Śląsk po Brandenburgię. Następnie przyłączono do Polski większą część dawnych ziem pruskich, a ich zniemczonych mieszkańców wysiedlono na zachód. Zdominowani liczebnie przez ludność Niemiec Zachodnich zatracili swoje odrębne cechy. Dodatkowo alianci odtwarzając związkowy charakter państwa niemieckiego, nie dopuścili do utworzenia landu Prusy.
Triumf słowiańszczyzny
Długotrwałe zmagania polsko-pruskie o dominację nad Zachodnią Słowiańszczyzną zakończyły się niespodziewanym sukcesem Polski. Przesunięta wolą Stalina na zachód, w dużym stopniu zajęła w  przestrzeni politycznej Europy miejsce dawnych Prus, dziedzicząc po nich część ludności: Pomorzan (w tym Kaszubów), Poznaniaków, Ślązaków. Wysiedloną ludność niemiecką zastąpiła zaś pokrewna jej pod względem genetycznym ludność polską.
Reliktem Słowiańskich Niemiec stały się wschodnie regiony powojennych Niemiec, które na kilka dziesięcioleci uczyniono podstawą terytorialną rządzonej przez komunistów Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Była to ostatnia, jak dotąd, próba podtrzymania odrębności politycznej ziem zamieszkanych przez zniemczonych Słowian. Nie miała jednak szans powodzenia, gdyż podjęta została wbrew woli miejscowej ludności i mogła trwać jedynie tak, jak długo Związek Sowiecki zachowywał status mocarstwa. Ponowne zjednoczenie Niemiec, tym razem pod dyktando ich zachodniej części, przekreśliło możliwość utrwalenia wschodnioniemieckiej państwowości. Z drugiej jednak strony, samo zjednoczenie umożliwiło ponowne ujawnienie się różnic pomiędzy Niemcami z zachodu (Wessie), a mieszkańcami zgermanizowanego wschodu (Ossie). Tłumaczy się je najczęściej pięćdziesięcioletnim okresem życia w osobny państwach i systemach. Zapomina się, że i wcześniej społeczeństwo Niemiec nie było monolitem, lecz dzieliło się na mieszczański i rdzennie germański zachód, oraz szlachecko-chłopski, pierwotnie słowiański wschód. Istnienie dwóch państw niemieckich jedynie utrwaliło te różnice. Przeciętny Niemiec nie utożsamia ich jednak ze słowiańskim dziedzictwem wschodu. Przez wiele dziesięcioleci, czy nawet stuleci, Słowiańszczyzna była bowiem postrzegana jako coś mało atrakcyjnego, zapóźnionego w stosunku do Niemiec, do czego nie warto było się przyznawać. Nie można jednak wykluczyć, że nadejdą czasy, gdy pochodzenie słowiańskie stanie się powodem do dumy. Wtedy być może mieszkańcy Brandenburgii, Meklemburgii i Saksonii, a może i potomkowie słowiańskich emigrantów mieszkający w innych regionach Niemiec przypomną sobie o swych słowiańskich korzeniach. Kto wie, czy sukcesy Prus – choć początkowo wykorzystany przez Niemcy – nie były właśnie pierwszymi przejawami wzrastania znaczenia Słowiańszczyzny w na arenie międzynarodowej.
Mariusz Kowalski
 
 
 
 http://czashistorii.pl/index.php/2017/04/10/slowianska-dusza-prusaka/
 

sobota, 15 kwietnia 2017

Skąd przyszliście, bracia Piastowie?


Szkielet jak taśma magnetofonowa. Skąd przyszliście, bracia Piastowie?

Grzegorz Kończewski

 9 kwietnia 2017


Czy twórcami państwa polskiego byli przybysze z Europy Zachodniej? - Tego nie można wykluczyć - mówi dr hab. Tomasz Kozłowski, antropolog z UMK w Toruniu, koordynujący prace międzyuczelnianego zespołu, który po raz pierwszy w historii badał DNA książąt Stanisława i Janusza, ostatnich z dynastii Piastów mazowieckich.


O hulaszczym trybie życia tych dwóch synów Konrada III Rudego i Anny Radziwiłłówny legendy krążyły ponoć już za ich życia. Dodajmy, bardzo krótkiego życia, bo obaj bezpotomnie zmarli w wieku 24 lat, co nawet w XVI w. było zaskakujące. Nic dziwnego zatem, że po nagłym zgonie - w nocy z 9 na 10.03.1526 r. - Janusza, młodszego z braci (Stanisław zmarł 8.08.1524 r.) pojawiło się wiele oskarżeń, podejrzeń i domysłów. Śmierć ostatniego księcia mazowieckiego, orędownika niezależności Mazowsza, skutkowała bowiem tym, że król Zygmunt I Stary na mocy wcześniejszych układów mógł już bez przeszkód przyłączyć tę dzielnicę do Korony. O przyczynienie się do śmierci książąt podejrzewano wojewodziankę Katarzynę Radziejowską, która z powodu nieodwzajemnionej miłości miała zlecić najpierw otrucie ich matki Anny Radziwiłłówny, a następnie obu braci. Mówiono też, że do tych niecnych czynów nakłaniać wojewodziankę miała sama królowa Bona. To dlatego Zygmunt I Stary powołał komisję, która miała sprawę ostatecznie wyjaśnić. Śledztwo wykazało, co król ogłosił w edykcie z 9.02.1528 r., że „książęta nie sztuką ani sprawą ludzką, lecz z woli Pana Wszechmogącego z tego świata zeszli”. Jak było naprawdę? Ta kwestia od lat zajmuje historyków. 
 
Nieco informacji przyniosły badania prowadzone w latach 50. ub. wieku przez prof. Wiktora Grzywo-Dąbrowskiego, specjalistę medycyny sądowej, który jako pierwszy zajął się szczątkami książąt, złożonymi w bazylice archikatedralnej św. Jana Chrzciciela w Warszawie. Wtedy to udało się potwierdzić m.in. autentyczność szczątków i fakt, że ostatni Piastowie mazowieccy rzeczywiście zmarli bardzo młodo. Zapili się na śmierć? Nietrudno sobie wyobrazić, że możliwości naukowców sprzed 60 lat przepaść dzieli od tych, którymi dysponuje współczesna nauka. Toteż gdy w ramach prowadzonego przez prof. Annę Drążkowską z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu interdyscyplinarnego projektu „Kultura funeralna elit Rzeczypospolitej od XVI do XVIII wieku na terenie Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego” pojawiła się możliwość ponownego otwarcia sarkofagu w warszawskiej świątyni, ożyły też nadzieje na „uzupełnienie” książęcych życiorysów.


- Szkielet człowieka jest jak taśma magnetofonowa, na której zapisuje się historia jego życia. A my dysponujemy obecnie możliwościami, pozwalającymi tę taśmę coraz precyzyjniej odczytać. Możemy dowiedzieć się, jak się ten człowiek odżywiał, na co chorował, nieraz też udaje się wskazać przyczynę zgonu. Tych nowych informacji chcieliśmy uzyskać jak najwięcej - mówi dr hab. Tomasz Kozłowski, antropolog z UMK, który stanął na czele zespołu badającego doczesne pozostałości Stanisława i Janusza. Szczegółowe badania trwały ponad dwa lata i zakończyły się na początku tego roku. Ponad wszelką wątpliwość stwierdzono, że bracia nie zostali zamordowani mieczem, toporem ani innym tego typu narzędziem, co może potwierdzać dawny przekaz, iż zmarli w swoich łóżkach. Czy zostali otruci? Na to pytanie trudno odpowiedzieć, bo tego typu szybka śmierć nie pozostawia śladu w układzie kostnym. Może zatem zmarli na gruźlicę, ponoć „dziedziczną” chorobę Piastów mazowieckich, jak sugerował w swoich zapiskach słynny kronikarz Jan Długosz? - Na szkielecie Janusza, ale tylko Janusza, a konkretnie na kościach śródstopia i odcinka lędźwiowego kręgosłupa, znalazłem aktywne w chwili śmierci infekcyjne zmiany, które mogą sugerować początki gruźlicy kostno-stawowej - przyznaje Tomasz Kozłowski. - Ta infekcja w jakiś sposób mogła przyczynić się do śmierci, choć wcale nie musiała.

W literaturze można też znaleźć wzmianki sugerujące, że książąt mazowieckich mógł zgubić hulaszczy tryb życia - po prostu objedli się i zapili na śmierć. Tego, oczywiście, nie da się dziś potwierdzić, jednak poznanie diety Janusza i Stanisława jest już możliwe. O przeprowadzenie badań chemicznych (izotopowych) próbek kości książąt mazowieckich toruńscy naukowcy poprosili dr Laurie Reitsemę z University of Georgia. Uczelnię w USA wybrali ze względu na doskonale wyposażone laboratorium i wieloletnią współpracę, gwarantujące pewność co do autentyczności wyników. Chodziło o to, by - w myśl powiedzenia „jesteś tym, co jesz” - określić preferencje kulinarne piastowskiej elity. Bo przecież wraz z wodą i pożywieniem wchłaniamy obecne w środowisku izotopy węgla i azotu, które zostawiają swoje ślady w kościach. Badania wykazały, że w diecie książęcej - podobnie jak w przypadku elit z Europy Zachodniej - dominowało mięso: wieprzowina i dziczyzna, ale pojawiały się też ryby, które Janusz i Stanisław spożywali zapewne podczas licznych w ich czasach postów. Posiłków bezmięsnych zdecydowanie nie preferowali. - Największe emocje towarzyszyły nam jednak podczas badań molekularnych, czyli genetycznych - przyznaje dr Tomasz Kozłowski. - Dostęp do szczątków książąt Janusza i Stanisława można określić jako niemal niepowtarzalną możliwość wyjaśnienia tajemnicy pochodzenia dynastii piastowskiej, w sensie genetycznym oczywiście. 


Pierwsze badania genetyczne Kwestia ta od lat jest przedmiotem długiego i zaciętego sporu historyków i archeologów. Jedni twierdzą, że twórcy państwa polskiego byli rdzennymi Słowianami, inni z kolei widzą w Piastach potomków wikingów albo książąt wielkomorawskich. Kto ma rację? Pierwsze na świecie badania genetyczne Piastów mogły sporo dopowiedzieć. 


Zakładowi Genetyki Sądowej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie, a konkretnie dr. n. med. Andrzejowi Ossowskiemu i dr n. med. Marcie Diepenbroek, przekazano zęby oraz fragmenty kości udowej z różnych miejsc. To dlatego, że naukowcy zdawali sobie sprawę, że w tak starym materiale jest bardzo mało DNA, a szczególnie chromosomu Y, który determinuje płeć męską i jest przekazywany tylko z ojca na syna. To właśnie chromosom Y daje możliwość poznania pochodzenia danego człowieka - w tym przypadku ostatnich Piastów mazowieckich - w linii męskiej. - Ze szkieletu księcia Janusza, a więc tego lepiej zachowanego, udało się wyizolować DNA z chromosomu Y i przyporządkować ten kod genetyczny do konkretnej haplogrupy, czyli zbioru podobnych do siebie DNA z chromosomu Y - mówi dr Tomasz Kozłowski. - Badania były przeprowadzane w absolutnie sterylnych warunkach, kilkakrotnie powtarzane, nie pracował przy nich ani jeden mężczyzna, a koordynowała je dr hab. n. med. Iwona Teul, antropolog i anatom.
 
Mamy więc stuprocentową pewność. Jest to haplogrupa R1b. Słowianami nie byli Co to oznacza? Najkrócej mówiąc - sensację. Bo haplogrupa R1b, nazywana atlantycką albo celtycką, jest typowa dla mężczyzn żyjących w Europie Zachodniej. W Irlandii, północnej Szkocji, położonej nad Atlantykiem części Francji i północnej Hiszpanii występuje u 80 proc. mężczyzn, równie wysokie wskaźniki pojawiają się m.in. w Wielkiej Brytanii (60 proc.) i Niemczech (50 proc.). W Polsce R1b dotyczy tylko 5-10 proc. mężczyzn. U nas dominuje bowiem haplogrupa słowiańska - R1a. 



Najwyraźniej przodkowie Piastów Słowianami nie byli (choć zapewne przez kolejne pokolenia mocno wrośli w kulturę słowiańską Polan), mało prawdopodobne też, by byli potomkami wikingów normańskich, bo w Skandynawii dominuje haplogrupa I1, tzw. staroeuropejska. Wiele wskazuje na to, że przodkowie księcia Janusza mazowieckiego przywędrowali na tereny dzisiejszej Polski z północno-zachodniej Europy. Czy to możliwie, że potomkowie np. Germanów albo Celtów byli twórcami państwa polskiego? - Tego nie można wykluczyć - mówi Tomasz Kozłowski, zaznaczając, że stan zachowania kilkusetletnich szczątków nie pozwolił na oznaczenie wariantu haplogrupy R1b, który umożliwiłby wskazanie, czy Piastowie powiązani są z linią celtycką, tą charakterystyczną dla Niemiec lub Francji, no i kiedy mogli przybyć nad Wisłę. - W tym przypadku ogromnym sukcesem jest już ustalenie samej haplogrupy. A R1b charakteryzuje większość znamienitych rodów panujących w Europie, m.in. Wettynów, Stuartów, Burbonów i Habsburgów. Teraz do tego grona dołączyli Piastowie.

 
 

 
 
 
 





http://www.nowosci.com.pl/magazyn/a/szkielet-jak-tasma-magnetofonowa-skad-przyszliscie-bracia-piastowie,11961824/





piątek, 24 lutego 2017

Zachodnia praojczyzna Słowian -

przedruk


Zachodnia praojczyzna Słowian

Moim zdaniem, badania etnogenetyczne powinno się unaukowić poprzez:

a) rozróżnianie argumentów sprawdzalnych i niesprawdzalnych za pomocą statystyki (jeśli ktoś twierdzi, że język polski jest podobny bardziej do staropruskiego niż do litewskiego, a ktoś inny sądzi, że jest na odwrót, to licząc podobieństwa między tymi językami można rozstrzygnąć, który z tych poglądów jest prawdziwy, natomiast jeśli jeden badacz twierdzi, że nazwa Veneti oznacza u Tacyta w I wieku i u Jordanesa w VI wieku ten sam lud, a inny uczony temu przeczy, to można dać wiarę albo jednemu, albo drugiemu, ale za pomocą statystyki tej kwestii rozstrzygnąć się nie da);

b) opieranie się tylko na argumentach sprawdzalnych.


Za pomocą statystyki udało mi się ustalić, co następuje:

1) Wśród języków pokrewnych sąsiadujące z sobą są na ogół bardziej do siebie podobne niż niesąsiadujące z sobą, np. polszczyzna jest podobna bardziej do słowackiego niż do serbochorwackiego.

2) Stosunki pokrewieństwa językowego wykazują zdumiewającą stabilność. Jest oczywiste, że ze względów geograficznych łacina używana w Dacji około roku 270 (gdy legiony rzymskie opuszczały Dację) nawiązywała bardziej do łaciny używanej w Italii niż do łaciny używanej w Galii czy Hiszpanii. Od ewakuacji wojsk rzymskich z Dacji minęło 1700 lat, w czasie których nie było kontaktów językowych między Dacją a Italią, a pomimo to dzisiejszy język rumuński nawiązuje do włoskiego bardziej niż do pozostałych języków romańskich.

3) Języki germańskie są podobne bardziej do słowiańskich niż do bałtyckich, z czego wniosek, że w epoce przedhistorycznej Słowianie musieli przebywać - podobnie jak w okresie historycznym - między Germanami a Bałtami.

4) Język polski jest podobny bardziej do staropruskiego niż do litewskiego, z czego wniosek, że Słowianie pierwotnie mieszkali bliżej siedzib dawnych Prusów niż Litwy.

5) Język polski jest podobny bardziej do niemieckiego niż do osetyńskiego, najbliżej Polski używanego języka irańskiego (Osetowie są potomkami dawnych Sarmatów). Odległość między Hamburgiem a Kijowem jest niemal równa odległości między Kijowem a Władykaukazem, stolicą leżącej głównie na północnych zboczach Kaukazu republiki osetyńskiej, z czego wniosek, że praojczyzna Słowian nie mogła leżeć nad Dnieprem, bo gdyby tam była położona, to liczba leksykalnych zbieżności polsko-osetyńskich byłaby mniej więcej równa liczbie słownikowych zgodności polsko-niemieckich. Ponieważ prof. Sławski (2000, s. 333) czyni aluzję do "tak mało znanego osetyńskiego", warto wspomnieć o tym, że w latach 1958 - 1989 ukazał się w Moskwie 4-tomowy słownik etymologiczny języka osetyńskiego Abajewa, który liczy bez mała 2000 stron formatu B 5 wydłużonego.

6) Słownictwo włoskie nawiązuje bardziej do polskiego niż do litewskiego, z czego wynika, że w epoce przedhistorycznej - podobnie jak w okresie historycznym - Słowianie mieszkali bliżej Italii niż Bałtowie.

7) Języki germańskie są podobne bardziej do słowiańskich niż do romańskich. Jeśli zaś wziąć pod uwagę, że z Hamburga do Rzymu jest w linii powietrznej 1300 km, do Poznania 500, a do Kijowa bez mała 1500, to leksykalne zgodności germańsko-słowiańskie liczniejsze od germańsko-romańskich też przemawiają za zachodnią praojczyzną Słowian.

8) Język irlandzki nawiązuje bardziej do polskiego niż do litewskiego, z czego wniosek, że w epoce przedhistorycznej - podobnie jak w okresie historycznym - Celtowie mieszkali bliżej Słowian niż Bałtów.

9) Przeprowadzone przeze mnie badania nad językami romańskimi wykazały, że z grubsza biorąc, zachodzi związek między liczbą podobieństw leksykalnych, jakie dany język wykazuje w stosunku do pozostałych języków romańskich, a chronologią podbojów rzymskich, co się tłumaczy tym, że im wcześniej jakaś prowincja została podbita przez Rzymian, tym gruntowniej została zromanizowana:

Język   Początek podboju
Włoski 7498 Italia 396 r. przed Chr.
Portugalski 7159 Hiszpania 226 r. przed Chr.
Hiszpański 7114 Hiszpania 226 r. przed Chr.
Kataloński 6985 Hiszpania 226 r. przed Chr.
Francuzki 6851 Galia (125) 58 r. przed Chr.
Prowansalski 6560 Galia (125) 58 r. przed Chr.
Romanche 6318 Recja 15 r. przed Chr.
Sardyński 5333 Sardynia 237 r. przed Chr.
Rumuński 3564 Dacja 101 r. po Chr

Włoski, który powstał w kolebce ludów romańskich, wykazuje najwięcej zbieżności słownikowych z pozostałymi językami romańskimi. Z obliczeń przeprowadzonych nad językami słowiańskimi wynikło, że do pozostałych języków słowiańskich najwięcej podobieństw leksykalnych wykazuje polszczyzna.

10) Z obliczeń przeprowadzonych na językach słowiańskich w celu rekonstrukcji przedhistorycznych migracji Słowian wynikło, że języki zachodniosłowiańskie średnio wykazują więcej podobieństw leksykalnych do pozostałych języków niż języki wschodniosłowiańskie, a te z kolei więcej niż południowosłowiańskie, z czego wniosek, iż ekspansja Słowian na wschód poprzedziła migrację na południe. Dane te stanowią zarazem dodatkowy argument przemawiający za zachodnią praojczyzną Słowian.
Biorąc pod uwagę wszystkie te ustalenia, nie sposób zlokalizować praojczyzny Słowian gdzie indziej niż w dorzeczu Odry i Wisły. Teza to bynajmniej nie nowa, natomiast nowa jest argumentacja, która się różni od wszystkich dotychczasowych tym, iż jest oparta wyłącznie na danych statystycznych, a tym samym ma tę istotną zaletą, że jest całkowicie sprawdzalna. Większość omówionych tu danych statystycznych znaleźć można w mojej książce z roku 1992.


Gdyby - jak chciał Godłowski (1986, s. 45) - praojczyzna Słowian leżała w górnym i może także częściowo w środkowym dorzeczu Dniepru, to oczywiście przedstawione przeze mnie dane statystyczne musiałyby wyglądać inaczej. Języki germańskie nie mogłyby być podobne bardziej do słowiańskich niż do bałtyckich, ale - na odwrót - musiałyby nawiązywać bardziej do bałtyckich niż do słowiańskich. Język polski nie mógłby być podobny bardziej do staropruskiego niż do litewskiego, ale - na odwrót - musiałby wykazywać więcej zbieżności z litewskim niż ze staropruskim. Język irlandzki nie mógłby być podobny bardziej do polskiego niż do litewskiego, ale - na odwrót - musiałby iść w parze częściej z litewskim niż z polskim.

Ponieważ niektórzy zwolennicy koncepcji Godłowskiego twierdzą, że Słowianie, którzy od końca V wieku po Chr. mieli przenikać w dorzecze Wisły i Odry, osiedlali się wśród ludności germańskiej, należy zwrócić uwagę na to, iż w języku pragermańskim zaszło zjawisko zwane germańską przesuwką spółgłoskową, które polegało między innymi na tym, że d w językach słowiańskich przetrwało bez zmian, natomiast w pragermańskim zmieniło się w t (por. pol. dwa, ale ang. two, pol. woda, ale ang. water). Głoska t w językach słowiańskich nie uległa zmianie, natomiast w pragermańskim przeszła w th (por. pol. trzy, ale ang. three, pol. ten, ale ang. the). W językach słowiańskich p się zachowało, natomiast w pragermańskim zmieniło się w f (por. pol. pięć, ale ang. five, pol. pierwszy, ale ang. first). Germańską przesuwką spółgłoskową tłumaczy się też, że polskiemu k odpowiada w angielskim h, por. pol. kto, ale ang. who, pol. kamień, ale ang. hammer (germańska nazwa młota sięga epoki kamiennej, gdy młoty wyrabiano z kamienia), i tak dalej. Poza tym w pragermańskim zaszło zjawisko określane tak zwaną regułą Vernera, to znaczy, że spółgłoski szczelinowe w pewnych warunkach ulegały udźwięcznieniu, np. odpowiednikiem pol. bosy jest ang. bare, w którym r powstało z wcześniejszego *z. Tak więc gdyby było prawdą, że Słowianie, którzy się mieli osiedlać w dorzeczu Wisły i Odry poczynając od schyłku V wieku, poznawali nazwy rzek polskich z ust Germanów, to nazwy polskich rzek musiałyby brzmieć inaczej, niż brzmią, a mianowicie musiałyby wykazywać ślady germańskiej przesuwki spółgłoskowej oraz działania reguły Vernera, a tymczasem śladów takich zupełnie brak.


Inni zwolennicy koncepcji Godłowskiego utrzymują, że zanim się Słowianie pojawili w dorzeczu Odry i Wisły, Germanie to terytorium opuścili (tak twierdzi np. Wróblewski 1999). Innymi słowy, Słowianie mieli wejść do bezludnego kraju. Jest to też nieprawdopodobne, gdyż nazwy rzek polskich rozpadają się na dwie kategorie: 1) nazwy zrozumiałe dla Polaka, takie jak Kamienna, Bystrzyca czy Prądnik, które są stosunkowo świeżej daty, oraz 2) nazwy dla Polaka niezrozumiałe, takie jak Wisła, Odra, Raba, Soła, Nysa, Nida, Bug, Drwęca, Gwda, Skrwa itd., które powstały w zamierzchłej przeszłości, na setki czy nawet tysiące lat przed V wieku po Chr. Tymczasem w V wieku nie było jeszcze atlasów geograficznych, nie mówiąc już o tym, że ówcześni Słowianie byli analfabetami. W tym stanie rzeczy nasuwa się pytanie, w jaki sposób Słowianie, którzy się mieli pojawić w bezludnej krainie, poznali nazwy rzek używane w dorzeczu Odry i Wisły przed ich przybyciem.


Aby móc zaakceptować tezę Godłowskiego, że się Słowianie pojawili w dorzeczu Odry i Wisły dopiero w V wieku po Chr., trzeba by przyjąć, iż wśród owych niepiśmiennych Słowian był geniusz, który na 1400 lat przed XIX-wiecznymi uczonymi odkrył germańską przesuwkę spółgłoskową oraz zjawisko, którego dotyczy reguła Vernera, i, mało tego, zdołał nakłonić swych rodaków, żeby z przejętych z ust Germanów nazw rzek polskich wyrugowali wszelkie naleciałości germańskie. Albo też trzeba by przypuścić, że wśród Słowian osiedlających się w bezludnym kraju znalazł się genialny jasnowidz, który odgadł nazwy wielu rzek polskich, jakie powstały przed V wieku, i, mało tego, potrafił przekonać swych ziomków, żeby tych właśnie nazw używali. Ale czy to jest możliwe? Niestety, na to równie zasadnicze jak kłopotliwe pytanie żaden spośród tak licznych dziś zwolenników Godłowskiego nie zechciał odpowiedzieć. Osobiście sądzę, że ani jedno, ani drugie możliwe nie jest, i dlatego koncepcję Godłowskiego uważam za błędną.


Tak wyglądał mój referat wygłoszony na zebraniu "okrągłego stołu". W międzyczasie ukazał się jednak wybór pism Godłowskiego (2000), o którym wspominałem w słowie wstępnym. Trudno nie odnieść się do choćby paru wypowiedzi w nim zawartych.


Zdaniem Godłowskiego (2000, s. 221):

"...bardzo istotnym dowodem na wschodnią lokalizację siedzib prasłowiańskich są nazwy drzew. Własne prasłowiańskie nazwy noszą drzewa znane na terenach naddnieprzańskich; natomiast cały szereg gatunków występujących w dorzeczu Wisły i Dniestru, lecz nie potwierdzonych w dorzeczu Dniepru, posiada nazwy, które zostały zapożyczone z języków germańskich lub innych. Ten argument... Rostafińskiego..., rozbudowany przez... Moszyńskiego..., częstokroć nie jest doceniany..., mimo że... nic nie stracił ze swej siły przekonywania".

By wykazać kruchość tego argumentu, wystarczy zestawić łacińskie nazwy tych drzew z francuskimi:

Buk fagus hetre (germ.)
Cis taxus if (celt.)
Jawor acer platane (gr.)
Modrzew larix mélèze (celt. lub przedindoeur.)
Świerk picea sapin (celt.)

Zatem Francuzi nazywają buk, cis, jawor, modrzew i świerk nazwami niełacińskiego pochodzenia, choć Rzymianie, którzy 2000 lat temu podbili Galię, drzewa te znali. W tym stanie rzeczy, przyjmując nawet za Moszyńskim, że wszystkie wymienione słowiańskie nazwy drzew są niesłowiańskiego pochodzenia, nie można na tej podstawie wnioskować, że drzewa te w praojczyźnie Słowian nie rosły.

Podobnie się zdarza zresztą nie tylko z nazwami drzew, ale i z innymi zapożyczeniami. Na przykład polska nazwa tańca jest niemieckiego pochodzenia, ale z tego bynajmniej nie wynika, jakoby nasi przodkowie nauczyli się tańczyć dopiero od Niemców. Tańczyć umieli i wcześniej, ale tańczenie pierwotnie nazywali pląsaniem.

Po łacinie pokój się nazywa pax, a wojna bellum. Słowo pax przetrwało we wszystkich językach romańskich, por. fr. paix, wł. pace itd., natomiast wyraz bellum nie zachował się w żadnym języku romańskim: Rumuni wojnę nazywają razboi, a więc wyrazem słowiańskiego pochodzenia, natomiast pozostałe ludy romańskie używają wyrazu pochodzenia germańskiego typu fr. guerre, wł. guerra itp. Ale czyż z tego wynika, że Rzymianie byli narodem pacyfistów? Wprost przeciwnie, wiadomo, że Rzymianie byli jednym z najbardziej wojowniczych ludów starożytności.

Na stronie 357 Godłowski twierdzi, że na pierwszym etapie wielkiej ekspansji Słowian dochodzi do "ostatecznej krystalizacji etnosu słowiańskiego" między Karpatami a Prypecią i Dnieprem, "a następnie do jego rozprzestrzenienia się na południu po dolny Dunaj", a na stronie 281 dodaje, że w VI wieku Słowianie rozwijają swoją ekspansję "nad dolnym Dunajem, co jest zrozumiałe, jeśli przyjmiemy, że punkt wyjścia tej ekspansji znajdował się na terenie Ukrainy, ale nie Polski". Badania nad przedhistorycznymi migracjami Słowian doprowadziły mnie do wniosku, że południowa Słowiańszczyzna powstała dzięki ekspansji jedynie ludności zachodniosłowiańskiej, a migracja wywodząca się z zachodniej Słowiańszczyzny odbywała się najpierw w kierunku obszaru serbochorwackiego, a tam się rozwidliła w kierunku obszaru słoweńskiego oraz obszaru bułgarskiego. Forma zapożyczeń słowiańskich w grece i rumuńskim wskazuje na to, że się Słowianie pojawili w Grecji wcześniej niż w Rumunii.

Oto jeden z dowodów na to. Głoski r i l nazywane są płynnymi, a słowa polskie gród i mleko wywodzą się od form prasłowiańskich *gord? wzgl. *melko. Tak więc w polszczyźnie zaszło zjawisko zwane metatezą (inaczej przestawką) płynnych: w prasłowiańskim r i l znajdowały się po samogłoskach, a w polskim znalazły się przed samogłoskami. Otóż na uwagę zasługuje, że zapożyczenia słowiańskie w grece charakteryzują się brakiem metatezy płynnych, por. nazwę miejscowości Gardiki, która jest odpowiednikiem polskiej nazwy Grodziec lub Grójec. Natomiast w rumuńskim są nieliczne zapożyczenia wykazujące brak metatezy, np. kałuża to po rumuńsku baltă (odpowiednik polskiego błoto), jednak dla znacznej większości starych zapożyczeń w rumuńskim charakterystyczna jest metateza płynnych, por. brazdă 'bruzda'.



Ponadto stare zapożyczenia słowiańskie w rumuńskim mają odpowiedniki tylko w bułgarskim i (w mniejszej mierze) serbochorwackim. Gdyby dzisiejszy obszar macedońsko-bułgarski został zasiedlony przez przybyszów ze wschodniej Słowiańszczyzny (jak to sugeruje Godłowski), należałoby wśród starych zapożyczeń słowiańskich w rumuńskim oczekiwać jakichś śladów wpływów wschodniosłowiańskich, a tymczasem śladów takich zupełnie brak. Wreszcie postać fonetyczna najstarszych zapożyczeń słowiańskich w umuńskim wskazuje na to, że pojawienie się Słowian na obszarze Rumunii należy wiązać z ekspansją pierwszego państwa bułgarskiego na terytorium dzisiejszej Rumunii w VIII, a zwłaszcza IX wieku (Mańczak 1997). Wszystko to tłumaczy, czemu - jak pisze Godłowski na s. 98 - na "obszarach, położonych na północ i na północny wschód od dolnego Dunaju, ceramika typu praskiego nie pojawia się tak często i tak masowo, jak byśmy to mieli prawo oczekiwać".


Na stronie 39 Godłowski powiada, że:

"...co do Fennów, to z opisu zawartego w Germanii jasno wynika, że chodzi tu o prymitywne, łowiecko-zbierackie ludy zamieszkujące strefę leśną północno-wschodniej Europy. Odnośnie do Peucynów wiadomo z innych źródeł, że siedziby ich znajdowały się na zewnętrznym łuku wschodnich Karpat. Zajmujący lesiste obszary pomiędzy Fennami a Peucynami Wenedowie... zamieszkiwaliby więc tereny położone w przybliżeniu na obszarze dzisiejszej północno-zachodniej Ukrainy, Białorusi i ewentualnie też wschodnich krańców Polski".
Zupełnie inaczej tę wypowiedź Tacyta interpretuje znany indoeuropeista Schmid (1992, s. 131):

"Geographisch läßt sich aus Seubiae finis und der Reiche Peucini, Venethi, Fenni, die offenbar von Süd nach Norden geordnet ist, wenig entnchmen. Nimmt man noch Ouenedikoz kolpoz des Ptolemaios hinzu und schließt sich der Meinung an, daß damit die Danziger Bucht gemeint sei, dann bleibt der Raum zwischen Oder, die bei Ptolemaios auch Suhboz potamoz heißt, und der Weichsel... übrig... Aus dem stimmhaften - d - wird gemeinhin auch ein Enfluß der germanischen Lautreschiebung entnommen, so daß auch eine Nachbarschaft zu irgendeinem germanischen... Stamm vorausgesetet werden darf".

Jak z tego widać, Schmid lokalizuje Wenedów między Odrą a Wisłą.
Na szczególną uwagę zasługuje następująca wypowiedź Godłowskiego ze s. 234:
"...domniemana migracja z górnodnieprzańskiej strefy leśnej w przypadku nosicieli kultury typu praskiego nie jest jednoznacznie uchwycona w materiale archeologicznym, musi być zatem traktowana jako hipoteza".
Oto jak w rzeczywistości wygląda koncepcja Godłowskiego, o której jeden z jej entuzjastów ostatnio się wyraził, że jest ona "najbardziej prawdopodobną pod względem naukowym teorią pochodzenia Słowian" (Skrok 2000). Zaś na stronie 167 Godłowski pisze, co następuje:
"Jakkolwiek więc wczesnośredniowiecznej kultury słowiańskiej z terenów Ukrainy i Europy środkowej nie można wyprowadzać w sposób bezpośredni od którejś z kultur północno-wschodnioeuropejskich, to jednak decydujący udział ludności wywodzącej się z tej strefy w ostatecznym ukształtowaniu się słowiańskiej kultury okresu wczesnego średniowiecza wydaje się być bardzo prawdopodobny".
Wypowiedź ta jest nielogiczna, gdyż między zdaniem, że "wczesnośredniowiecznej kultury słowiańskiej z terenów Ukrainy i Europy środkowej nie można wyprowadzać w sposób bezpośredni od którejś z kultur północno-wschodnioeuropejskich", a zdaniem, że "decydujący udział ludności wywodzącej się z tej strefy w ostatecznym ukształtowaniu się słowiańskiej kultury okresu wczesnego średniowiecza wydaje się być bardzo prawdopodobny", zachodzi sprzeczność. Godłowski rozumuje jak ktoś, kto by twierdził, że protoplasta rodu zwał się A i miał troje dzieci: B1, B2 i B3, zaś osobnik C, który się urodził w ileś tam lat po śmierci A, był potomkiem A, natomiast nie był potomkiem ani B1, ani B2, ani B3. Jest to po prostu niedorzeczność.
Na stronach 173 - 174 Godłowski polemizuje z Jażdżewskim, Kostrzewskim, Szczukinem, Rusanową i Siedowem na temat podobieństw "między typowymi dla kultury wczesnosłowiańskiej naczyniami typu praskiego a niektórymi formami ręcznie, niestarannie wykonywanych garnków kultury przeworskiej na terenie między Wisłą a Odrą w okresie wpływów rzymskich". Rozumowanie Jażdżewskiego, Kostrzewskiego, Szczukina, Rusanowej i Siedowa wydaje mi się o wiele bardziej logiczne od rozumowania Godłowskiego.
Wydane przez siebie pisma prof. Parczewski opatrzył wstępem, którego pierwsze zdanie (s. 7) brzmi następująco:
"Kazimierz Godłowski należał do najświetniejszych umysłów dwudziestowiecznej archeologii europejskiej".
Mówienie o europejskiej sławie Godłowskiego to rozmijanie się z prawdą. Jest faktem, że był on członkiem Akademii Bawarskiej oraz Niemieckiego Instytutu Archeologicznego, ale faktem jest też, że Godłowskiego podobne zaszczyty w żadnym innym obcym kraju nie spotkały. Ponieważ Godłowski lokalizował praojczyznę Słowian na obszarze wschodniosłowiańskim, nie od rzeczy będzie wziąć pod uwagę stosunek badaczy wschodniosłowiańskich do jego koncepcji. Jak pisze Godłowski na s. 118:
"...na omawianych obszarach zajętych przez tzw. kulturę późnozarubiniecką czy też przez typ kijowski nie spotyka się form ceramiki, które można by uznać za odpowiedniki czy też prototypy garnków typu praskiego, i ten fakt, obok danych językoznawstwa, a mianowicie hydronimii (por. N.V. Toporov, O.N. Trubačev 1962), stanowi główny wzgląd skłaniający licznych badaczy radzieckich, a zwłaszcza I.P. Rusanową... i W.W. Siedowa..., do wyłączenia terenów położonych w górnym dorzeczu Dniepru z obszarów mogących stanowić pierwotne siedziby Słowian i przypisywania ich plemionom bałtyjskim".
W tym stanie rzeczy warto się zastanowić nad tym, jaka była przyczyna faktu, że jedynym obcym krajem, w którym Godłowskiego obdarzano zaszczytami, były akurat Niemcy, chociaż żaden badacz niemiecki nie zaaprobował poglądu Godłowskiego, że praojczyzna Słowian leżała w górnym i częściowo środkowym dorzeczu Dniepru.



Bibliografia


Godłowski K. 1986. Wschodnia koncepcja pierwotnych siedzib Słowian. Spór o Słowian. Warszawa, s. 41 - 52.
-2000. Pierwotne siedziby Słowian. Wybór pism pod redakcją M. Parczewskiego. Kraków.
Mańczak W. 1992. De la préhistoire des peuples indo-européens. Kraków.
-1997. Przedhistoryczne migracje Słowian. Trudy VI Mezdunarodnogo Kongressa slavjanskoj archeologii, t. 3, tnogenez i etnokul'turnye kontakty slavjan. Moskwa. S. 198 - 205.
Schmid W.P. 1992. Der Namenhorizont im germanischen Osten: Seubi und Veneti. Abhandlungen der Akademie der Wissenschaften in Göttingen. Philologisch-Historische Klasse. Dritte Folge. Nr. 195. Beitrage zum Verständnis der Germania des Tacitus. Teil II. Getynga, s. 190 - 202.
Skrok Z. 2000. Archeologia niezgody. Plus Minus, dodatek do "Rzeczypospolitej" z 10 - 12.11.2000 r.
Sławski F. 2000. Do artykułu Witolda Mańczaka. "Język Polski" 80, s. 332 - 333.
Wróblewski W. 1999. Słowianie. Archeologia. Nowa encyklopedia powszechna PWN, t. VII, Warszawa, s. 657 - 658.


Witold Mańczak
Zakątek 13/59
30-076 Kraków


http://www.staff.amu.edu.pl/~anthro/slavia/f5.html

środa, 8 lutego 2017

Analiza DNA pomoże poznać pochodzenie grupy języków indoeuropejskich


aktualizacja: 06.02.2017, 18:06
 
 
 
 

Analiza DNA Bałtów żyjących 8 tys. lat temu pomoże rozszyfrować pochodzenie grupy języków indoeuropejskich.

Czy badania genetyczne mogą dać odpowiedzi na pytania związane z kulturą i cywilizacją? Tak uważają specjaliści z Uniwersytetu Cambridge i Trinity College Dublin. Wykonali oni analizę DNA wydobytego z kości czaszek odnalezionych na cmentarzyskach z okresu neolitu. Sześć pochodziło z obszaru dzisiejszej Łotwy, dwa z Ukrainy. Najstarsza badana próbka miała 8300 lat, najmłodsza 4800 lat.
To szczególny okres w dziejach Europy. Przybysze z Lewantu i Anatolii przenieśli nam rewolucję neolityczną – pakiet „technologii" – uprawę roślin, hodowlę zwierząt, ceramikę, które pozwoliły łowcom-zbieraczom dokonać skoku cywilizacyjnego.
Ten transfer technologii w całej Europie odbywał się tak samo – migrujący z południa ludzie mieszali się z miejscowymi. Ślady tego mieszania można odkryć, badając DNA.
Tak było w Środkowej i Zachodniej Europie – materiał genetyczny „zapamiętał" fale rolników z Lewantu (wschodniego wybrzeża Morza Śródziemnego), a później Anatolii (Azji Mniejszej w dzisiejszej Turcji). Jednak w DNA Bałtów śladów ludności napływowej nie ma. Naukowcy przypuszczają, że przyjęli oni neolityczny pakiet technologii na drodze wymiany i podpatrywania.
– Prawie wszystkie badania starożytnego DNA pokazują nam, że takie technologie jak rolnictwo rozprzestrzeniają się wraz z migracjami ludzi, którzy obejmują nowe tereny – mówi Andrea Manica z Uniwersytetu Cambridge. – Jednakże odkrywamy zupełnie inny obraz tego procesu nad Bałtykiem. Nie mamy genetycznych śladów rolników z Lewantu i Anatolii, którzy nieśli tę nowość przez całą Europę. Miejscowi łowcy-zbieracze przyjęli ten neolityczny sposób życia przez kontakt z obcymi.
Naukowcy na łamach „Current Biology" podkreślają też, że Bałtowie zapłacili cenę za ten model przyswajania sobie nowości i utrzymanie genetycznej „czystości". Cywilizacyjne zmiany zachodziły w tym rejonie wolniej niż u sąsiadów w Europie Środkowej.
– Łowcy-zbieracze z tego regionu przyswajali neolityczny pakiet technologiczny wolniej i fragmentarycznie, przez handel i wymianę. Ich genom pozostaje zaś zdumiewająco nietknięty aż do wielkich migracji epoki brązu – uważa Andrea Manica.
Analiza DNA praprzodków Bałtów ujawniła jednak jeszcze jedną ciekawą informację. Choć nie znaleziono genetycznych śladów mieszania się z ludźmi z południa, jedna z próbek z Łotwy miała „obcy" składnik. Naukowcy wskazują, że jest to ślad migracji ze Stepu Pontyjskiego na południu Europy Wschodniej.

Dlaczego to ciekawe? Bo może rozstrzygnąć o pochodzeniu języka praindoeuropejskiego, który dał początek kilkuset najpowszechniej używanym dziś językom.
– Mamy obecnie dwie główne teorie o pochodzeniu języków indoeuropejskich – mówi Eppie Jones z Trinity College Dublin, główna autorka badań DNA. – Jedna zakłada, że przybyły one tu wraz z rolnikami z Anatolii. Druga – że rozwinęły się na Wielkim Stepie i rozprzestrzeniły się w epoce brązu.
Teoria ta (nosi nazwę pontycko-kaspijskiej lub kurhanowej) zakłada, że ok. 5–6,5 tys. lat temu wojownicy ze stepów podbili znaczną część Europy i narzucili swój język.


– Fakt, że nie mamy śladów genetycznych rolników, a mamy komponent ze Stepu Pontyjskiego, wskazuje, że przynajmniej ta część rodziny języków indoeuropejskich uformowała się na wschodzie, a przynieśli ją tu wojownicy na koniach.


A to wszystko na podstawie: " jedna z próbek z Łotwy miała „obcy" składnik."

Jasne.




http://www.rp.pl/Nauka/302069923-Analiza-DNA-pomoze-poznac-pochodzenie-grupy-jezykow-indoeuropejskich.html#ap-1

piątek, 9 września 2016

Niemcy tylko potomkami Germanów, lecz również zasymilowanych Słowian



Marucha blog

„Z badań włoskich ekonomistów wynika, że przez ostatnie 600 lat te same rodziny zaliczają się do najbogatszych we Florencji – informuje pb.pl. Ekonomiści porównali dane podatkowe we Florencji z 1427 r. i 2011 r. Wynika z nich, że rodziny, które były bogate w czasach renesansu należą do bogatych także obecnie. 


Ekonomiści przekonują, że zawód i poziom dochodu przodków pozwala przewidzieć zawód i poziom dochodu współczesnych członków najstarszych florenckich rodów. Ich zdaniem, wnioski wynikające z ich badania można w całości zastosować do innych gospodarek rozwiniętych zachodniej Europy.”..(źródło)


Monika Florek-Moskal „Skąd pochodzą Polacy”…”Badania DNA Polaków nie ujawniły żadnych różnic genetycznych między ludnością chłopską i szlachecką „…”Grecy są bardziej spokrewnieni z Etiopczykami i innymi mieszkańcami Sahary niż z Włochami, Słowianami czy nawet Turkami. Węgrzy mają najwyższy wśród ludności niesemickiej udział haplotypów, czyli charakterystycznych dla danej populacji wariantów genów, typowych dla Żydów „…”Polacy różnią się między sobą mniej niż inne społeczności, wszyscy mamy podobny koktajl genów – sugerują próbki DNA, które pobrano do tej pory w różnych rejonach Polski. „…” we Włoszech, Francji i w Wielkiej Brytanii w jednym społeczeństwie żyją obok siebie grupy wręcz odmienne genetycznie – mówi dr Rafał Płoski, kierownik pracowni genetycznej Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Warszawie.


Chorwaci mają znaczny udział haplotypów charakterystycznych dla Polaków i Rosjan, ale u mieszkańców Dalmacji wykryto geny Awarów, koczowniczego ludu pochodzenia ałtajskiego, zamieszkującego teraz Dagestan. Włochy można podzielić na „genetyczne regiony”, których dzisiejsi mieszkańcy są spokrewnieni z żyjącymi w starożytności na tych terenach Etruskami, Ligurami z okolic z Genui oraz Grekami z południa Włoch. Grecy różnią się od mieszkających na północy ich kraju Macedończyków, bo prawdopodobnie pochodzą od niewolników sprowadzanych z Afryki w starożytności. Potomkami niewolników z Afryki Północnej są też niektórzy mieszkańcy Półwyspu Iberyjskiego, szczególnie Portugalii, gdzie sprowadzono ich najwięcej. Z kolei w północnej Portugalii większe są wpływy Berberów, rdzennej ludności północnej Afryki i Sahary.” (źródło)


Ideolog Palikota, profesor Hartman: „Musimy się przygotować na takie społeczeństwo, w którym wolność prokreacji będzie ograniczona(…)Będzie uważane za coś niemoralnego i niewłaściwego zdawać się na przypadek. W prokreacji ustali się taki etyczny standard, że powinna ona przebiegać pod kontrolą genetyczną. nie ma żadnej oczywistości na rzecz przewagi moralnej którejkolwiek strony alternatywy: z jednej strony prokreacja całkowicie dowolna i zdana na przypadek i prokreacja ograniczona i kierowana.(…) Taka eugenika prewencyjna stanie się za jakiś czas standardem. (…)To przestanie być uważane za niewłaściwe i niestosowne i będzie przybywać ludzi udoskonalonych genetycznie. Nadal jeszcze ludzi.. może w przyszłości już także istot które będą bardziej zmanipulowane genetycznie i nie będą podpadały pod gatunek człowieka.”


http://naszeblogi.pl/48653-korwin-mikke-belkocze-o-vitro-sojusz-z-lewactwem)


Bogusław Chrabota: „Wyniki porównawczych badań genetycznych, jakie przeprowadzono na pewnej populacji Niemców i Polaków. Otóż wbrew obiegowym poglądom okazało się, że mieszkańców obu brzegów Odry w sensie genetycznym prawie nic nie różni. Przeciętny genotyp mamy niemal identyczny.”….”Skąd zatem oczywiste różnice? Ano przyczyn należy szukać w procesie socjalizacyjnym, innym otoczeniu kulturowym, innej ścieżce edukacyjnej i innym języku. To te czynniki, a nie geny budują zarówno Niemców, jak i Polaków. „….ponad tysiąc lat temu na terenach późniejszej NRD silniejsi kulturowo i politycznie Germanie zaczęli wchłaniać setki tysięcy połabskich Słowian, Wieletów i Serbów Łużyckich. Tych ludów wcale nie wyrżnięto, tylko zniemczono.” ….


”Po przeciwnej stronie dzisiejszej granicy toczyły się procesy odwrotne. Słowiańscy władcy lubowali się w przenoszeniu na tereny wyludnione a to przez najazd Mongołów, a to przez dramatyczne epidemie całych niemieckich wiosek i miasteczek. Osadnictwu niemieckiemu służyło już od Henryka Brodatego prawo magdeburskie. Wołoskiemu – wołoskie, bo i Wołochów ściągano gromadnie z terenów dzisiejszej Rumunii.”…”Szkoci (a osadzono ich w Polsce w XVI i XVII wieku ponoć do stu tysięcy) poprzez zwykle udane mariaże polskich panien z wojskiem zaciężnym Zamoyskich i Radziwiłłów. Holendrów sprowadzano na Żuławy. Żydzi znaleźli się jakoś sami i mimo swojej rzekomej izolacji etnicznej często lubili mieszać krew ze swoimi słowiańskimi służącymi. Nie można też pominąć licznych przypadków przechodzenia rodzin żydowskich na katolicyzm (w samym XVIII wieku to wiele tysięcy) [Bua ha ha – admin] bądź asymilacji zeświecczonych rodzin żydowskich w polskich miastach (to już XIX i XX wiek).”…


”Intensywny przepływ genów z terenów dzisiejszych Czech zaczął się jeszcze za czasów państwa wielkomorawskiego, a nasilił w okresie, gdy Śląsk był częścią Korony świętego Wacława. Z Rusinami integrowaliśmy się niemal nieprzerwanie przez całe tysiąclecie, a szczytem było przyjęcie do polskich herbów (wraz z katolickim chrztem) licznych rodów bojarskich w XVI wieku (to stamtąd wszyscy nasi Filipowicze, Jedynowicze, Ławrynowicze etc.) Litwini zaczęli przenikać do nadwiślańskiego genotypu (pokojowo) od czasów Jagiełły.”….


Po co cały ten wywód? Ano po to, by dowieść, że polskość jest zjawiskiem czysto kulturowym, a jej klejem jest świadomy i gorący patriotyzm. Poczucie wspólnoty między mieszkańcami tej samej ziemi. Umiłowanie tradycji. Wspólnego języka. Wspólnych wartości. Religii. To skleja naród. Polaków.
Ale i Niemców. Rosjan. Anglików. Amerykanów, których naród wciąż, na naszych oczach się rodzi. Paradoksalnie świadomość tych różnych korzeni równie mocno zakorzenia nas w dorobku Europy i świata. (więcej)


Niemcy, Słowianie, Żydzi
 
„Prawdziwy” Niemiec nie istnieje. Różnice genetyczne między Bawarczykami a mieszkańcami Wschodniej Fryzji są większe niż między Niemcami a Francuzami.
Naukowcy szwajcarskiego Uniwersytetu Igenea w Zurychu zbadali 19457 próbek genetycznych, pochodzących od mieszkańców RFN płci obojga. Wnioski okazały się zaskakujące – tylko 6% niemieckich mężczyzn pochodzi od strony ojca od Germanów, za to aż 30% – od ludów Europy Wschodniej, przede wszystkim Słowian. Kobiety są bardziej germańskie – co druga Niemka miała Germanina za protoplastę. Ta różnica wynika z faktu, że mężczyźni w ciągu wieków ginęli na wojnach, a więc żyli krócej.


Analizy wykazały także, że co dziesiąty Niemiec jest żydowskiego pochodzenia. Wiceprzewodniczący Rady Żydów w Niemczech, Salomon Korn, nie był zaskoczony wynikami badań. Wyjaśniał: „Historia Żydów w Niemczech ma 1700 lat, jest więc starsza niż dzieje wielu szczepów, które przybyły podczas wędrówki ludów. Przed pierwszą wyprawą krzyżową w 1096 r. oraz w XIX i XX w. dochodziło też do małżeństw mieszanych między chrześcijanami a Żydami”.
Badania Uniwersytetu Igenea to kolejny dowód, że wszelkie rasistowskie teorie są absolutnie bezpodstawne. „W każdym człowieku tkwią najprzeróżniejsze korzenie”, wyjaśnia uczestnicząca w tym projekcie dr Imma Pazos.


Czystka etniczna
Badacze brytyjscy z University College w Londynie (UCL) udowodnili, że germańscy Anglowie i Sasowie, którzy najechali Brytanię po wycofaniu się z tej krainy Rzymian w V w., dokonali gigantycznej czystki etnicznej, unicestwiając co najmniej połowę miejscowej, przeważnie zromanizowanej ludności celtyckiej. W niektórych regionach zniknęło 100% poprzedniej populacji.


Po II wojnie światowej brytyjscy historycy wystąpili z tezą, że nie było wielkiej inwazji Anglów i Sasów, lecz najwyżej kontakty handlowe lub penetracja nielicznej grupy wojowników, którzy stworzyli nową elitę polityczną. Dr Mark Thomas z Centrum Antropologii Genetycznej UCL wraz z zespołem przeprowadził jednak analizy materiału genetycznego, pobranego od 313 ochotników z siedmiu brytyjskich miast targowych, wspomnianych w Księdze Sądu Ostatecznego z 1086 r. Porównał je z DNA mieszkańców Fryzji (północna Holandia), skąd wyruszyli do Brytanii Anglowie i Sasowie. W analizach uwzględniono również geny ochotników z Norwegii.


Badania wykazały, że anglosaski chromosom Y, który przedostał się przez Morze Północne, zalał całą Anglię, zatrzymał się jednak na granicach Walii, konkretnie na linii, którą tworzy pas wczesnośredniowiecznych fortyfikacji Offa’s Dyke. Genetycznie Anglicy i Walijczycy to zatem dwie różne rasy, przy czym ci ostatni są bardziej „prawdziwymi” Brytyjczykami. „Nasze ustalenia sprawiły, że współczesny pogląd na temat początków Anglii musi zostać odłożony do lamusa”, powiedział Mark Thomas.


Badania genetyczne świadczą także, że Celtowie z Anglii i z Irlandii są spokrewnieni z Baskami, tajemniczym ludem pochodzenia nieindoeuropejskiego, zamieszkującym pogranicze Hiszpanii i Francji nad Zatoką Biskajską. Wiadomo, że w starożytności Celtowie z Galii wtargnęli do Hiszpanii i zmieszali się z miejscową ludnością, tworząc lud Celtyberów. Analizy DNA potwierdziły także świadectwa źródeł pisanych, że wikingowie osiedlali się w Kumbrii w północno-zachodniej Anglii, a także na Szetlandach, Orkadach i na północnych krańcach Szkocji. Mieszkańcy tych regionów są nosicielami typowych skandynawskich genów.”..(źródło)


Krasnodębski: „Skąd więc tak naprawdę bierze się niechęć do uznania polskiej mniejszości w Niemczech? Najważniejszą przyczyną są niemieckie mity narodowe. Są to, po pierwsze, mit jedności etnicznej, mit krwi ciągle fundamentalny dla niemieckiej tożsamości, mimo powojennych przemian, mimo napływu emigrantów i globalizacji, a także pomimo że połowa obecnego terytorium Niemiec to dawne tereny słowiańskie, a współcześni Niemcy nie są tylko potomkami Germanów, lecz również zasymilowanych Słowian.”…


” Wciąż wielu Niemców ma taki stosunek do „Wschodu” jak kiedyś Francuzi mieli do Algierii – przed Frantzem Fanonem i „dyskursem postkolonialnym”. I tylko szkoda, że Polacy nie bardzo nadają się na Beduinów – choć mogliby się od nich uczyć dumy i poczucia godności, zwłaszcza urzędnicy MSZ.” (http://naszeblogi.pl/37874-w-biografii-merkel-tusk-stal-sie-posmiewiskiem-europy )


Sebastian Stodolak: „Awans społeczny zależy od genów”…”kariera od zera do milionera? Mrzonka. – Ludzie awansują w hierarchii społecznej znacznie rzadziej, a elity są w stanie znacznie dłużej utrzymać swój zamknięty status, niż sądzili dotąd ekonomiści i socjolodzy. Nie mamy na to wpływu, bo mobilność społeczną w dużej mierze dyktuje biologia – twierdzi prof. Gregory Clark, ekonomista z Uniwersytetu Kalifornijskiego.

Prof. Gregory Clark: Z pewnością nie. To, co osiągamy w życiu, nasza pozycja w społecznej hierarchii, jest w dużym stopniu dziedziczone po przodkach. Dlatego na podstawie tego, kim są rodzice, dziadkowie, pradziadkowie, czy kuzyni nowonarodzonego dziecka statystyka pozwala ocenić z dużą dozą prawdopodobieństwa, jaką pozycję społeczną będzie ono zajmować w przyszłości – czy będzie należeć do tzw. nizin społecznych, klasy średniej, czy elity.
W moich badaniach skoncentrowałem się na statystykach dotyczących częstotliwości występowania nazwisk. Otóż, historycznie rzecz biorąc, nazwiska odpowiadają klasom społecznym. Arystokracja, rzemieślnicy, chłopi, kupcy – gdy nazwiska się kształtują, to właśnie wewnątrz tych grup społecznych i są przez to dla nich charakterystyczne. Z czasem jednak nazwiska się upowszechniają, niejako „odłączają” się od swojej pierwotnej klasy. Doszedłem do wniosku, że to bardzo dobry sposób na badanie mobilności społecznej, tego, jak szybko ludzie awansują w hierarchii i jak szybko spadają z jej szczytu. Poprzez mieszanie się w różnych grup społecznych, wykonywanie różnych zawodów itp.
Dotąd sądzono, że nazwiska elitarne „powszednieją” już po okresie od 3 do 6 pokoleń. Z moich badań, w których wziąłem pod uwagę m.in. kompleksowe kroniki angielskie sięgające nawet do 30 pokoleń wstecz, wynika, że elita przestaje być elitą po wymianie od 10 do 15 pokoleń.
Oznacza to, że mobilność społeczna jest znacznie mniejsza niż dotąd się wydawało, że struktura społeczna ewoluuje bardzo powoli. To właśnie umożliwia przewidywanie, gdzie na tej mapie społeczeństwa wyląduje ten hipotetyczny noworodek.

Z czego wynika ta siła elit i niska mobilność społeczna?

Są trzy prawdopodobne wyjaśnienia. Pierwsze odwołuje się do pojęcia zasobów i majątku. Bogate rodziny są w stanie zapewnić dzieciom więcej troski, lepszą edukację, zdrowszy tryb życia niż rodziny mniej zamożne.

Drugie wyjaśnienie podkreśla znaczenie wychowania i wzorców, które przekazują dzieciom ich rodzice.
Trzecie wskazuje na dziedziczenie genetyczne – niektóre cechy, takie, jak wytrwałość, zaradność, pomysłowość są dziedziczone po prostu w genach. Badania wskazują, że to właśnie biologia w ponad 50 proc. determinuje to, kim jesteśmy i „reguluje” mobilność społeczną….

Jeśli chodzi o hipotezę, że to kumulacja bogactwa zapewnia elitom trwanie, to jest kilka przeczących jej i dobrze udokumentowanych historycznych dowodów. Weźmy na przykład amerykańskich osadników. Brali oni udział w loteriach, w których do wygrania były ziemie odebrane Indianom. Poszczególne działki miały wartość, licząc w dzisiejszych pieniądzach, średnio, ok. 100 tys. euro. Oczywiście, nie wszyscy uczestniczący w loteriach wylosowali ziemię, ale naukowcy dostali do ręki dokładne dane wszystkich ich uczestników. Mogli sprawdzić, czy potomkom szczęśliwców, którzy ziemię wylosowali wiodło się lepiej niż potomkom pechowców, którzy jej nie wylosowali. I wie pan, co się okazało?
Że nie ma różnicy?

Tak. Kolejne pokolenia „szczęśliwców” nie były wcale bogatsze od „pechowców”. To mocny dowód wskazujący, że rodzinne zasoby nie są najważniejsze. Innego ważnego dowodu dostarcza nam przykład Szwecji. To kraj bardzo socjalny, gdzie dba się o wyrównywanie szans, ci mniej uprzywilejowani mogą liczyć na wiele darmowych świadczeń, ułatwień i zapomóg od państwa. Z punktu widzenia mobilności społecznej efekt jest jednak żaden.

Jeśli mierzyć ją moją metodą „nazwiskową”, to we współczesnej Szwecji nie różni się ona wiele od mobilności w czasach średniowiecznej Anglii. Natomiast, co do argumentu, że kluczowa w dyskusji o mobilności społecznej jest kwestia wzorców kulturowych, czy wychowania, to świetnym dowodem przeciw niemu są badania przeprowadzone w USA wśród dzieci z Korei Południowej adoptowanych przez Amerykanów.

Po pierwsze okazało się, że rodzice mają zauważalny wpływ na cechy oraz iloraz inteligencji dziecka tylko we wczesnym etapie wychowania. Po drugie z jednej strony nie było mocnej korelacji pomiędzy zamożnością rodziny a przyszłym statusem społecznym adoptowanych dzieci, ale z drugiej część rodziców miała także dzieci naturalne i w ich wypadku ta korelacja była trzykrotnie silniejsza i istotna statystycznie.

To chyba najciekawsze badania, bo pokazują, że głównym czynnikiem determinującym pozycje społeczną jest genetyka, jakiś wpływ mają przekazywane wzorce, a zamożność rodziny niczego nie determinuje, sama jest już rezultatem.

Z Pańskich badań wynika, że jeśli ktoś w XV w. przynależał do elity, to istnieje duża szansa, że jego potomkowie w XXI w. wciąż do niej przynależą, są bankierami, lekarzami, politykami. Dobrze rozumiem?

Tak, takie prawdopodobieństwo jest bardzo duże. Nie wiem, jak jest w Polsce, ale w Anglii, czy Szwecji bywa tak bardzo często.

To bardzo ciekawe, bo z perspektywy współczesnego człowieka arystokraci i arystokracja jako ustrój, to sztuczny twór, budujący dobrobyt jednych kosztem innych. Tymczasem to, co Pan mówi wskazuje, że społeczeństwo jest naturalnie „ustrukturyzowane” i ustrój arystokratyczny tylko sankcjonuje ten stan rzeczy.

Cóż, na pewno nie chciałbym postulować powrotu do takiego ustroju.
Ale skłania Pan do nowego spojrzenia na arystokratów, czy szlachtę. Elita, jak się okazuje z historycznej perspektywy, to nie zepsuta i sflaczała klasa nierobów i snobów, ale ludzi zaradnych i inteligentnych.

Tak, elity mają zdolność do długiego utrzymywania swojej pozycji, ponieważ są zaradne, odporne na stres, pomysłowe… Co więcej, w każdym systemie społecznym są ludzie ambitni, z werwą i umiejący się dostosować. Jeśli żyją w komunizmie, osiągną sukces w komunizmie – tak, jak w tym systemie definiuje się sukces. Jeśli w kapitalizmie, to poradzą sobie w kapitalizmie.

Myślę więc, że nie można powiedzieć, że elity niezasłużenie stały się elitami. Wręcz przeciwnie. Bycie wysoko w hierarchii społecznej to nagroda za posiadanie pewnych unikalnych cech. Natomiast nie znaczy to, że należy na przykład wspierać arystokrację jako ustrój. Pamiętajmy, że opierał się on na przywilejach dla arystokratów, które dodatkowo utrwalały ich pozycję. W momencie, gdy aktualna elita zaczęła zapewniać sobie „sztucznie” bycie elitą, robiło się niebezpiecznie, społeczeństwo stawało się skostniałe, pozbawione wizji lepszej przyszłości, wpadało w biedę.

Wtedy rzeczywiście mieliśmy do czynienia z wyzyskiem. Weźmy kastowe społeczeństwo Indii, które wciąż nie skruszało pod wpływem liberalnych nurtów i wciąż charakteryzuje się bardzo niską zerową mobilnością społeczną.

Czy można jakoś ułatwiać ludziom awans w hierarchii społecznej?

Niestety, jeśli popatrzymy na historię, odpowiedź brzmi nie. Mobilność społeczna była mniej więcej taka sama w średniowieczu, jak obecnie i to bez względu na lokalizację geograficzną.
Ciekawego przykładu dostarczają nam tu Chiny. Gdy władzę po republikanach przejęli tam komuniści, zaczęto sekować elity, zwłaszcza te wywodzące się jeszcze z czasów imperialnych. W latach 60. w czasie tzw. „rewolucji kulturalnej” prześladowania nasilono, a niedobitki pouciekały na Tajwan, czy do Hong-Kongu.
Mogłoby się wydawać, że dzięki fizycznej eksterminacji elit mobilność społeczna siłą rzeczy wzrośnie i stare arystokratyczne rody u władzy zastąpią proletariusze i to na dziesiątki lat. Gdzież tam! Teraz okazuje się, że w XXI w. znów najważniejsze osoby w Chinach to dużej mierze – co jest niewytłumaczalne inaczej niż za pomocą genetyki – potomkowie imperialnej elity.
Jest jednak jeden sposób na realne zwiększenie mobilności. Mieszane małżeństwa pomiędzy ludźmi z różnych warstw społecznych.
Kiedyś takie zjawisko nazywano mezaliansem.
A to właśnie to może przyśpieszyć mobilność. Rzecz w tym, że kobiety wcale nie chcą wychodzić za mąż za mężczyzn z „niższych sfer”. Są zbyt dobrze wykształcone, niezależne i „zbyt” ambitne. Pani menedżer z Citibanku nie wyjdzie za hydraulika. Takie mentalne zamknięcie na mieszanie się społecznych klas to wielka bariera dla mobilności. Weźmy np. Egipt, w którym przed najazdami muzułmanów żyło wielu chrześcijan, zwłaszcza Koptów.
Gdy Egipt został podbity przez muzułmanów, nie zostali oni zmuszeni do konwersji na Islam, ale nowe islamskie władze na „niewiernych” nałożyły specjalny podatek. Efekt? 95 proc. chrześcijan przeszło na Islam ze względów finansowych – byli za biedni na płacenie podatku. Pozostałe 5 proc. najbogatszych chrześcijan mogło sobie pozwolić na dodatkowa daninę i po dziś dzień stanowią elitę Egiptu, a przypomnijmy, że od czasu, gdy przestali być większością w swoim kraju minęło ponad 1200 lat. Pomiędzy Koptami a muzułmanami nie dochodzi do „mezaliansów” zbyt często.
Z wszystkiego, co Pan mówi wyłania się jednak pewien smutny determinizm. To zresztą najczęściej stawiany Panu zarzut.
Nie jestem deterministą. Nie uważam, że biologia w 100 proc. decyduje o tym, kim jesteśmy, co osiągniemy, czy na co nas stać w życiu. Decyduje o tym cały zespół czynników, w tym nasza wolna wola.
Uważam jednak, że istnieją dobre dowody wskazujące, że w tym zespole czynników biologia jest najsilniejsza. Ja nie umiem przewidzieć z całkowitą pewnością, kto osiągnie w życiu sukces, a kto nie, umiem tylko stwierdzić, kto ma do tego predyspozycje. Zaprzeczanie wpływowi biologii na nasze życie jest nierozsądne. Poza tym chcę podkreślić, że mobilność społeczna istnieje – tyle, że jest długotrwałym procesem, w którym niziny wolno awansują, a elity nieprędką tracą status elit. Dynamika tego zjawiska jest wszędzie mniej więcej stała.
Skoro mobilność społeczna jest mniej więcej stała, to jaki jest sens w redystrybucji dochodu i „wyrównywaniu szans”?
Uważam, że moja teoria wręcz daje kolejny argument za dystrybucją – jest ona konieczna, żeby zredukować dyskomfort wiążący się z byciem „pechowcem”, czyli tym, który nie wygrał właściwej puli genów. Pod tym względem Szwecja jest lepsza niż USA.
Z drugiej strony Pańska teoria wytrąca z ręki argumenty członkom ruchów takich jak Occupy Wall Street, którzy protestują przeciwko „1 procentowi” najbogatszych.
Nie do końca – jeśli protestujemy przeciwko kapitalizmowi kolesiów, czyli przeciwko elitom, które sztucznie i nieuczciwie utrwalają swój status, to działamy na rzecz większej mobilności społecznej.
Niemniej jednak, muszę się Panu przyznać, że nie biorę udziału zbyt często w publicznych dyskusjach, nie czytam też komentarzy pod swoimi artykułami, czy na temat moich książek. Zbyt wiele tam emocji, za mało zrozumienia i merytoryki. Ludzie chcą wierzyć, że elity biorą się z przywilejów, a nie z zasług i zalet, ludzie odrzucają wpływ genetyki. Zresztą, nawet gdyby genetyczne wyjaśnienie długowieczności elit było nietrafne, to i tak teoria badania mobilności za pomocą nazwisk działa.
Czy istnieje jednak wobec niej jakiś poważny zarzut i czy może okazać się ona niesłuszna?
Jedyny poważny zarzut opiera się na dostrzeżeniu pewnego zjawiska. Polega ono na tym, że gdy ludzie z niższych klas awansują do wyższych dobrowolnie przybierają nowe nazwiska. Szwed Andersen, gdy awansuje, chce być nagle Von Hausswolffem, czy Von Essenem, bo to prestiżowe nazwiska i dobrze mu się kojarzą. W zależności od nasilenia takiego zwyczaju w danym społeczeństwie, możemy mieć utrudnione badanie mobilności metodą „nazwiskową”. Jednak rozczaruję pana – moje modele statystyczne brały to pod uwagę.
Które nazwiska w USA są prestiżowe?
W środowisku akademickim są to nazwiska żydowskie, np. Cohen, kojarzą się z osobami o wybitnych osiągnięciach naukowych. Prestiżowe są także nazwiska indyjskie. Nasza polityka imigracyjna jest tak skonstruowana, że do USA wpuszcza się tylko wybitnych Hindusów. To jest jej rezultat. Z kolei nazwiska latynoskie, jak Mendez, czy Lopez kojarzą się z niskimi klasami społecznymi.
A polskie?
Mają taki sam prestiż, jak szwedzkie, czy irlandzkie.
Skoro rozmawiamy o USA, to czy słynny „amerykański sen” nie zadaje kłamu pańskim teoriom? Vanderbilt, być może najbogatszych człowiek w historii, pochodził z bardzo biednej rodziny, zaczynał od zera. Spektakularny awans jest możliwy.
Ależ oczywiście, że jest. Ja mówię o trendach statystycznych, o tym, jak kształtują się ludzkie życiowe kariery po uśrednieniu. Każda jednostka ma szansę na sukces, ale nie każda ma taką samą szansę. Natomiast na to, że pojęcie amerykańskiego snu oznacza większą mobilność społeczną w USA niż gdzie indziej, dowodów nie ma. (źródło
Dr Eran Elhaik jest światowej klasy genetykiem w Johns Hopkins Medical Center. Całkowicie zgadza się z Koestlerem, że większość współczesnych Żydów nie może rościć sobie pochodzenia od Abrahama. Są oni głównie potomkami Chazarów. Żaden naukowiec od Koestlera w roku 1976 nie zakwestionował tak skutecznie uznanych „faktów” o początkach współczesnego wschodnio-europejskiego („aszkenazyjskiego”) żydostwa.
W wywiadzie udzielonym Ha’aretz w grudniu ub. roku [In an interview with Ha’aretz last December] Elhaik mówi, że jego badanie genetyczne zdecydowanie wykazuje, iż „Żydzi środkowo-europejscy (głównie polscy) są w 38% Chazarami, zaś żydzi wschodnio-europejscy (głównie rosyjscy) są Chazarami w 30%”. Ale mówi, że inne składniki genetyczne obejmują te pochodzące z Bliskiego Wschodu, których źródłem prawdopodobnie jest Mezopotamia, chociaż możliwe jest, że część tego składnika można przypisać izraelskim Żydom. (To może obejmować prawdziwych Żydów, przetransportowanych do Babilonu w VI wieku pne przez Nabuchodonozora i prosperujących tam przez 1.600 lat [1].
Ale taki wpływ genetyczny nie wystarcza, mówi Elhaik, by sugerować bliskowschodnie czy izraelickie pochodzenie aszkenazyjskich Żydów. Ale mówi, że jest bardzo silny dowód genetyczny łączący Żydów z Iranu, Kaukazu, Azerbejdżanu i Gruzji z Żydami europejskimi, tzn. tymi ludami, których przodkowie byli Chazarami.
Elhaik odrzuca hipotezę o „Nadrenii”, że Żydzi z Niemiec i zachodu migrowali do Polski i Europy wschodniej około XV wieku, tworząc tylko w pięciu krajach populację aszkenazyjskich Żydów w liczbie około 11 milionów. Mówi, że chazarscy aszkenazyjczycy ze wschodu nie wykazują żadnego podobieństwa genetycznego do Sefardyjczyków z zachodu, którzy mieli w dużym stopniu pomóc ich spłodzić.
Wśród różnych grup europejskich i nie-europejskich Żydów nie ma żadnych powiązań rasowych ani rodzimych. Różne grupy Żydów we współczesnym świecie nie mają wspólnego pochodzenia genetycznego. Mówimy tu o grupach które są bardzo różnogatunkowe, połączone jedynie przez religię.
Mówi: „Genom europejskich Żydów jest mozaiką starożytnego ludu i jego pochodzenie jest w większości chazarskie”. Elhaik podtrzymuje sztywne oddzielenie między stosunkowo prawdziwymi sefardyjskimi Żydami z zachodu i chazarskimi aszkenazyjczykami ze wschodu [2]. Takie samo rozróżnienie po raz pierwszy podkreśla Koestler i potwierdzam to w mojej poczytnej książce Izrael: nasz obowiązek, nasz dylemat [Israel: Our Duty, Our Dilemma] i filmie Inny Izrael [The Other Israel] z lat 1980.”..(źródło)
Dr Henryk Oster, genetyk i profesor na Akademii Medycznej Alberta Einsteina w Nowym Jorku, twierdzi, że odmienność Żydów jest zapisana w ich genach. W swej książce „Legacy: A Genetic History of the Jewish People” dr Oster kompleksowo zajmuje się pochodzeniem Żydów. Podejmuje w niej m.in. temat nieproporcjonalnie wysokiej w stosunku do innych populacji zapadalności Żydów na takie przypadłości, jak choroby Tay-Sachsa, Gauchera, Niemanna-Picka, Mucolipidosis IV, a także raka piersi i jajnika. Przyczyną ma być chów wsobny, do jakiego dawniej dochodziło z powodu izolacji, w jakiej przebywali Żydzi.
Inną genetyczną cechą charakterystyczną Izraelitów ma być wysoka inteligencja, co poświadczają przeprowadzone testy IQ porównywane z innymi narodami. 0,1% ludzkiego genomu ma w sobie 3 mln par nukleotydów, które zawierają „mapę drzewa genealogicznego” aż do pierwszych ludzi. Zarówno jego badanie, jak i zapadalność na choroby zakłada znalezienie różnic między ludźmi bądź całymi populacjami. W tym przypadku rasa oznacza „region pochodzenia przodków”.
Wyniki badań dr Ostera pozwalają twierdzić mu, że żydowskich korzeni nie mają za to hinduscy Żydzi z Bnej Israel oraz etiopscy Żydzi.”…(źródło)
Turcja służyła dawniej jako pomost między Azją a Europą dla wędrówek wielu ludów. Główną historyczną ludność zamieszkującą jej terytorium stanowili posługujący się językiem indo-europejskim Hetyci, którzy opanowali ten region około 1900 r. p.n.e. Podbili oni wcześniejszych mieszkańców mówiących nie-indoeuropejskim aglutynacyjnym językiem.
Nieco później antyczni Grecy osiedlili się wzdłuż egejskich wybrzeży Anatolii. Półwysep następnie przypadł w udziale indoeuropejskim Persom i Rzymianom. Dzisiejsza Turcja ukształtowała się jako niegdysiejszy rdzeń tysiącletniego Bizancjum albo wschodniego Imperium Rzymskiego (395-1453).
Bitwa pod Manzikertem (sierpień 1071 r.) była punktem zwrotnym w historii wschodniego Imperium Rzymskiego. Najazd Turków Seldżuckich jaki nastąpił w wyniku porażki armii bizantyjskiej spowodował w szybkim czasie ich rozlanie się na dużych połaciach Azji Mniejszej. Nowopowstałe Imperium Seldżuków podzieliło się na niepodległe państewka około 1100 roku. W następnym wieku zostały one najechane przez mongolskie hordy Czyngis-Chana.
Po tym jak mongolska fala oddaliła się, Turcy Osmańscy zakończyli polityczną egzystencję Bizancjum w 1453 roku, ustanawiając w jego miejsce Imperium Osmańskie, które ostatecznie rozpadło się wraz z końcem pierwszej wojny światowej. U szczytu swojej potęgi imperium to rozciągało się od terenów Bliskiego Wschodu po północną Afrykę i Południowo-Wschodnią Europę.
Turcy, którzy podbili Anatolię byli koczowniczymi pasterzami. Pomimo, że ich przybycie pozostawiło po sobie trwały i do dziś ugruntowany wpływ językowy, religijny i kulturowy na region, ich liczby były niewystarczające aby całkowicie zmienić genetyczny wizerunek podbitej anatolijskiej ludności.
Warto w tym miejscu nadmienić, że interesujący cykl transferów ludnościowych nastąpił w pierwszych dekadach XX wieku, podnosząc w regionie anatolijskim udział ludności mówiącej językiem tureckim z 55% do 80%. Migracje populacyjne objęły przymusowe wysiedlenia dużych grup greckiej i ormiańskiej mniejszości narodowej oraz sprowadzenie i osiedlanie tureckich i nie-tureckich skupisk ludności muzułmańskiej z terenów dawnego Imperium Osmańskiego. Jeszcze w dekadzie 1989-2000 osiedlono dodatkowo około 300 tys. muzułmanów. Ludobójstwo 1,5 miliona Ormian dokonane przez Turków w latach 1915-1917 również wpłynęło znacząco na kompleksową strukturę ludności w regionie.
W wydanym w 1985 roku „Słowniku antropologicznym” Roger Pearson napisał, że Turcy są „dzisiaj wchłonięci przez kaukazoidalną ludność Anatolii”. Przez słowo „kaukazoidalna” miał na myśli geograficzną rasę Europidów „zwyczajowo dzielącą się na podgrupy: nordycką lub północno-europejską, wschodnio-bałtycką lub północno-wschodnią-europejską, śródziemnomorską, atlanto-śródziemnomorską, alpejską, dynarską, armenoidalną, indo-irańską itd. Kaukazoidzi charakteryzują się ogólnie jasną skórą, wąską lub średnio-szeroką twarzą, wysokim mostkiem nosa i nieobecnością prognatyzmu”.
Antropolog fizyczny Carleton Coon, publikując w latach 60-tych XX wieku swoje badania naukowe, używał ludności Turcji jako zasadniczą ilustrację „rozmijania się cech rasowych z miejscową kulturą”. Zgodnie z Coonem, Turcy byli praktycznie nie do odróżnienia fizycznie od Greków, oprócz posiadania mniejszej ilości tkanki tłuszczowej i nieco większych, dłuższych twarzy. Różnice fizjonomiczne lokalnej ludności przesuwały się ewidentnie z zachodu w kierunku wschodnim: najjaśniejsze odcienie skóry można było zobaczyć u egejskich wybrzeży Turcji, a występowalność błękitnych oczu wśród zachodnich Turków sięgała 85 procent.
W czasie ich przybycia do Azji Mniejszej w XIII wieku, otomańscy Turcy byli „nieliczną grupa jeźdźców w liczbie wahającej się pomiędzy 400 i 2,000 tys. przybyszów – resztki koczowniczego plemienia wypchniętego z Azji Środkowej przez Mongołów”. Przybyli bez kobiet, i zaczęli zawierać małżeństwa w obrębie swoich rodzin ze stosunkowo licznymi kaukazoidalnymi Grekami, Ormianami, Kurdami i niewielką grupą Turków Seldżuckich i Turkmenów, którzy również zasiedlili Anatolię.
Coon konkludował: „Turcy dziś są głównie Kaukazoidami. W wymiarach ciała, wyglądzie zewnętrznym, posiadanych grupach krwi, Turcy zamieszkujący dziś skrawek południowej Europy i Anatolię, są zaledwie cieniem swojego mongolskiego pochodzenia”.
Post-Hetyci stają się Euro-Turanami
Wykorzystując genetykę populacyjną, L. L. Cavalli-Sforza i inni autorzy doszli do takich samych wniosków w pracy „Historia i geografia ludzkich genów” (1994): „Na podstawie obecnej wiedzy, Turcy wydają się być stosunkowo mało skuteczni w zaznaczeniu swojej genetycznej obecności, nawet gdy okupowali całą dzisiejszą Turcję, przychodząc ze wschodu”.
Powodem tego jest to, że niedawne historyczne migracje ludów – przynajmniej przed nadejściem współczesnych nam oficjalnych form polityki niszczenia i zastępowania ludności białej na jej rodzimych terenach – mogły mieć niewykrywalny genetycznie wpływ, gdy gęstość ludności miejscowej (wcześniejszych mieszkańców) była wysoka, a armie najeźdźców były niewielkie.
„Kiedy mobilność (pasterskich, nomadycznych ludów) staje się bardzo wysoka, szansa znaczącego wpłynięcia na lokalną pulę genów zajmowanych krajów maleje drastycznie. Małe i dobrze zorganizowane armie mogą szybko podbić duże państwa, ale najeźdźcy nie mają dość czasu by rozmnożyć się na tyle by wpłynąć na miejscową bazę genetyczną w sposób dostrzegalny, zwłaszcza jeśli dotyczy to krain wysoko rozwiniętych rolniczo i mających wysoką gęstość ogólnego zaludnienia. Szansa wpłynięcia na zmianę lokalnej kultury i języka jest w takich wypadkach znacznie większa niż w przypadku genów. Potężna elita zdobywców może – nawet jeśli stanowi absolutną mniejszość – narzucić swoją władzę, a wraz z nią język i obyczaje, innymi słowy hegemonię kulturową, ale jest zdecydowanie ograniczona w ekspansji genetycznej”.
Pewną analogię stanowi też przykład Węgier: „Nawet w przypadku inwazji Madziarów (koczowniczy lud pół-turecki, posługujący się językiem ugrofińskim) na terytorium Węgier, która była na pewno większej wagi demograficznej niż turecka ekspansja, a szło z nią w parze osadnictwo, jest niezwykle trudno znaleźć określone genetyczne ślady, które okazują się istnieć na granicy wykrywalności”.
Podsumowując, język turecki i religia muzułmańska nałożone zostały na ludność w przeważającej mierze pochodzenia indoeuropejskiego, posługującą się z reguły greką – oficjalnym językiem Imperium Bizantyjskiego. Pod względem rasowym i genetycznym Turcy anatolijscy są spokrewnieni z innymi białymi ludami. Różnice są w większości natury kulturowej, lingwistycznej i religijnej. Wskazać przy tym należy, że omawiany tutaj region ma złożoną ogólną strukturę populacji, sięgającą kilka tysięcy lat wstecz i wymaga dalszego badania. Dziś wszakże obraz biologiczny staję się w sposób nieunikniony najbardziej wyrazistym dowodem. (źródło)


Rozmowa z prof. TOMASZEM GRZYBOWSKIM, kierownikiem zakładu genetyki molekularnej i sądowej w Collegium Medicum UMK.

Co pana zainspirowało do badań nad Słowianami? Prowadzony od lat spór o „polskość” Biskupina?
– Bynajmniej! Spór o kulturę łużycką, choć ciekawy, wydawał mi się zawsze nierozwiązywalny na gruncie badań genetycznych. Przyczyna była bardziej prozaiczna. Jako genetycy sądowi potrzebowaliśmy wyników badań częstości genów u Słowian dla potrzeb naszych ekspertyz wykonywanych na zlecenie wymiaru sprawiedliwości i organów ścigania. W przypadku niektórych rodzajów DNA, zwłaszcza tzw. mitochondrialnego (dziedziczonego w linii żeńskiej – red.) większość danych z naszej części Europy pochodzi właśnie z naszego laboratorium. Okazało się, że dane te można wykorzystać również do zrekonstruowania genetycznej historii ludów słowiańskich.
– Skupił się pan na linii matczynej? Dlaczego?
– Cały mitochondrialny DNA jest od strony technicznej nieco łatwiejszy do zbadania niż pełny chromosom Y. Prowadziliśmy jednak w różnym zakresie również badania chromosomów Y dochodząc do podobnych wniosków, np. wyodrębniając pewne typy chromosomów Y charakterystyczne dla Słowian zachodnich, które powstały również dość dawno, bo przynajmniej 2 tysiące lat temu.
– Przypuszczał pan, że badania genetyczne mogą wprowadzić w takie zakłopotanie archeologów? Przecież niemal całkowita wymiana ludności na naszych terenach około V wieku była dotąd archeologicznym dogmatem.
– „Dogmatem” była jedynie dla tzw. archeologii kulturowo-historycznej. Przyjmuje ona za pewnik, że zmiany w kulturze materialnej muszą być wynikiem dyfuzji lub migracji ludności przybyłej „z zewnątrz”. Ale ten sposób myślenia w archeologii nie jest jednak dzisiaj jedynym ani tym bardziej dominującym. Bo zmianom kulturowym niekoniecznie muszą towarzyszyć poważne zmiany ludnościowe.
– Co dokładnie pan zbadał?
– Muszę najpierw podkreślić, że w opracowaniach takich jak nasze pojęcie „Słowianie” odnosi się do puli genowej współczesnych populacji Europy środkowej i wschodniej mówiących językami słowiańskimi. Nie jest to zatem pojęcie kulturowe czy językowe, lecz ściśle biologiczne (genetyczne).

Przebadaliście…
– Ponad 2,5 tysiąca. Na przestrzeni ostatnich kilku lat nasz polsko-rosyjski zespół poddał badaniom osoby reprezentujące wszystkie trzy grupy językowe współczesnych Słowian – zachodnią (Polacy, Słowacy, Czesi), wschodnią (Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini) i południową (Serbowie, Chorwaci, Słoweńcy). Skupiliśmy się głównie na wspomnianym mitochondrialnym DNA (mtDNA), tworzącym matczyną genealogię, ale zbadaliśmy też większość tych osób również pod kątem chromosomów Y, dziedziczonych wyłącznie w linii męskiej, tj. z ojca na syna.
– Co dalej z tymi danymi?
– Zbadane przez nas cząsteczki mtDNA i chromosomy Y podzieliliśmy na tzw. haplogrupy, czyli zbiory cząsteczek pochodzących od wspólnego przodka w linii żeńskiej i męskiej. Weźmy dla przykładu mtDNA – dziedziczy się on tylko w linii żeńskiej. Każda haplogrupa ma swoją założycielkę, która pojawiła się w określonym miejscu i czasie. Za pomocą tzw. zegara molekularnego (czyli pewnych założeń co do tempa pojawiania się zmian w mtDNA) można określić, jak długo haplogrupa powstawała.
– Jak powstawali nasi Słowianie?
– W zbadanych przez nas europejskich haplogrupach odnaleźliśmy wiele mniejszych pod-zbiorów, które najprawdopodobniej powstały tu, w Europie środkowo-wschodniej. Zaczęły się one kształtować bardzo dawno, w niektórych przypadkach aż 6-7 tys. lat temu. Co do niektórych linii żeńskich charakterystycznych dla współczesnych Słowian możemy więc mówić o ciągłości w Europie środkowo-wschodniej od epoki brązu i żelaza. Wygląda na to, że zrobiliśmy pierwsze kroki na drodze do wykazania ciągłości linii żeńskich w naszej części Europy.
Co ciekawe, podobną ciągłość wykazali antropolodzy fizyczni. Przeanalizowali oni cechy morfologiczne szkieletów odkrytych w dorzeczu Odry i Wisły z okresu rzymskiego i wczesnego średniowiecza i nie znaleźli w nich żadnych istotnych różnic.
– Ile nas łączy z innymi Słowianami? Można w wyniku tych badań powiedzieć cokolwiek o odrębności Polaków?
– Słowianie tworzą pod względem genetycznym grupę bardzo jednorodną. Pewne różnice dotyczą jedynie populacji zamieszkujących na południu i północy kontynentu. Trudno tu mówić o jakiejkolwiek odrębności Polaków.
– No wie pan… „Polski my naród, polski lud, królewski szczep piastowy”.
– Długo zastanawialiśmy się, czy w ogóle istnieją jakiekolwiek cechy, które odróżniałyby Słowian od innych Europejczyków. W latach 2000-2005, kiedy prowadziliśmy badania na niższym poziomie rozdzielczości wydawało się nam, że takie cechy nie istnieją. Przekonanie to zmieniło się z chwilą, kiedy jako pierwsi w Polsce przeprowadziliśmy populacyjne badania pełnych genomów mitochondrialnych, czyli całych cząsteczek mtDNA. Okazało się, że takie subtelne odmienności da się wyróżnić, a dotyczą one pewnych rodzajów cząsteczek obserwowanych w populacjach środkowej i wschodniej Europy, choć bez wskazania określonych grup etnicznych w rodzinie słowiańskiej.
Gdy jednak patrzymy na linie męskie, widzimy nieco więcej odrębności. Ciekawostką jest na przykład, że Czesi i Słowacy sytuują się nieco bliżej populacji germańsko-języcznych niż Polacy. Może to wynikać z pewnego przepływu genów pomiędzy przodkami naszych południowych sąsiadów a plemionami germańskimi we wczesnych okresach formowania się Słowiańszczyzny, co zostało szczególnie uwydatnione ze względu na niewielką liczebność ówczesnych populacji.
– Jak często pojawiali się w naszej populacji ludzie bez słowiańskich korzeni?
– Tego rodzaju domieszki pochodzą przede wszystkim z populacji azjatyckich i wynoszą ok. 1,5 proc. ogólnej puli DNA współczesnych Słowian. Wykazaliśmy to w badaniach różnych rodzajów DNA. Bardziej problematyczne jest wskazanie okresu, z którego domieszki te pochodzą – niektóre mają swe źródło w prahistorii, inne w czasach historycznych, np. we wczesnośredniowiecznych kontaktach populacji środkowej Europy z plemionami ałtajskimi. Zawartość domieszek aszkenazyjskich wynosi u Polaków ok. 1 proc., a o połowę mniej jest u nas DNA o rodowodzie afrykańskim.
– Czyli mamy w sobie 1 procent z Żyda i pół procenta Afrykańczyka?
– W całej naszej populacji jest mniej więcej tyle osób, których DNA nosi cechy właściwe dla Aszkenazyjczyków i mieszkańców północnej Afryki.
– Terytoria słowiańskie były przez wieki miejscem niezliczonych wojen – pozostały ślady w naszych genach?
– Raczej nie, jeśli pominiemy wspomnianą śladową zawartość linii azjatyckich. Epizodom wojennym towarzyszyły migracje, jednak jest mało prawdopodobne, aby tego rodzaju ruchy na małą skalę i dokonujące się w stosunkowo krótkiej perspektywie czasowej zostawiły jakiś ślad w puli genowej współczesnych populacji naszej części Europy. Muszę tu jednak wspomnieć o wynikach badań międzynarodowego zespołu, w których uczestniczyli również badacze z naszej jednostki, a które dotyczyły chromosomów Y w populacjach Polski i Niemiec.
W badaniach tych wykazano istnienie swoistej genetycznej granicy pomiędzy Polską a Niemcami, która, o dziwo, pokrywała się z obecną granicą polityczną. Było to zadziwiające, gdyż różnice w częstościach genów pomiędzy obszarami geograficznymi mają zwykle postać klina, tzn. częstości zmieniają się stopniowo. Sugerowano, że taka niezwykła genetyczna granica wytworzyła się bardzo niedawno, na skutek masowych przesiedleń ludności ze wschodu na zachód po II wojnie światowej. Na razie jednak, przynajmniej moim zdaniem, nie przedstawiono na to przekonujących dowodów.”…(źródło)
Ważne
„Z badań włoskich ekonomistów wynika, że przez ostatnie 600 lat te same rodziny zaliczają się do najbogatszych we Florencji – informuje pb.pl. Ekonomiści porównali dane podatkowe we Florencji z 1427 r. i 2011 r. Wynika z nich, że rodziny, które były bogate w czasach renesansu należą do bogatych także obecnie. Ekonomiści przekonują, że zawód i poziom dochodu przodków pozwala przewidzieć zawód i poziom dochodu współczesnych członków najstarszych florenckich rodów. Ich zdaniem, wnioski wynikające z ich badania można w całości zastosować do innych gospodarek rozwiniętych zachodniej Europy. (źródło)
Monika Florek-Moskal „Skąd pochodzą Polacy”…”Badania DNA Polaków nie ujawniły żadnych różnic genetycznych między ludnością chłopską i szlachecką. ”Polacy różnią się między sobą mniej niż inne społeczności, wszyscy mamy podobny koktajl genów – sugerują próbki DNA, które pobrano do tej pory w różnych rejonach Polski”…”we Włoszech, Francji i w Wielkiej Brytanii w jednym społeczeństwie żyją obok siebie grupy wręcz odmienne genetycznie” – mówi dr Rafał Płoski, kierownik pracowni genetycznej Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Warszawie.

Mój komentarz
Praktycznie jedynym narodem w Europie, narodem wyjątkowym, w którym elity i warstwy niższe są jednym narodem, genetycznym narodem, są Polacy. W świetle badan genetycznych. To czyni kulturę polska, jej aksjologię, jej cywilizację – wyjątkową. Dosłownie. Jedne populacja genetyczna, jeden naród, jedna kultura .

Większość państw europejskich, ich społeczeństw składa się z dwóch, genetycznie różnych narodów. Genetycznych panów i genetycznych parobków. Dosłownie. I tak jest od wielu wieków, czasem dłużej, czasem krócej. Normanowie w Anglii i Rosji i na Rusi, Frankowie we Francji, Holandii, Niemczech, Wizygoci w Hiszpanii, Longobardowie, Ostrogoci, Włochy, tureccy Bułgarzy w Bułgarii itd.  W wypadku superelity, czyli Rothschildów i rodzin z nimi spokrewnionych – to trochę ponad dwieście lat.
Istnienia genetycznych ras panów w Europie Zachodniej jest faktem. Wieczni niewolnicy i wieczny panowie .Jedynym wolnym ludem, wolnym narodem w Europie, który nie ma nad sobą genetycznych panów, jest naród polski. Tymi wolnymi ludźmi, którzy nie są rządzeni od wieków przez obcych są Polacy. Cała reszta to ludy podbite służące karnie z pokolenia na pokolenie pokoleniom obcym zdobywców.  [Już są od paru wieków rządzeni przez Żydów – admin]

video – Genetyk, prof. Tomasz Grzybowski o etnogenezie Słowian
video – Relacja ze spotkania z prof dr hab. Krzysztofem Witczakiem pod tytułem: „Wspólnota indoeuropejska w świetle językoznawstwa”.
Marek Mojsiewicz

Osoby podzielające moje poglądy, lub po prostu chcące otrzymywać informację o nowych tekstach proszę o kliknięcie „lubię to „ na mojej stronie facebooka 
Marek Mojsiewicz i  na  Twitterze  
Zapraszam do przeczytania pierwszego rozdziału nowej powieści „ Pas Kuipera”
Rozdział drugi Rozdział trzeci 

Zapraszam do przeczytania mojej powieści „Klechda Krakowska”
rozdziały 1
„ Dobre złego początki „ Na końcu którego będzie o boginiKali„ Nienależynerwosolu pić na oko „ rzeźbie NiosącegoŚwiatło Impreza Starskiego „ Tych filmów już się oglądać nie da „ 7. „ Mutant „ „ Anne Vanderbilt „ „ Fenotyp rozszerzony.lamborghini„ 10. „ Spisek w służbach specjalnych „11. Marzenia ministra ołapówkach „ 12. „ Niemierz i kontakt z cybernetyką „  13„ Piękna kobieta zawsze należy do silniejszego „ 14 ” Z ogoloną głowa, przykuty do Jej rydwanu „
Powiadomienia o publikacji kolejnych części mojej powieści . Facebook „ Klechda Krakowska
Ci z Państwa , którzy chcieliby wesprzeć finansowo moją działalność blogerską mogą to zrobić wpłacając dowolną kwotę w formie darowizny na moje konto bankowe
Nazwa banku Kasa Stefczyka , Marek Mojsiewicz , numer konta 39 7999 9995 0651 6233 3003 000
1
Jestem zainteresowany współpracą z portalem informacyjnym w zakresie dokonania przeglądu prasy, w tym anglojęzycznej, ewentualnie tłumaczeń z tego języka, tworzenia serwisu informacyjnego Analiz programów i tym podobnych Zainteresowanych proszę o kontakt.
http://naszeblogi.pl/

Artykuł, skądinąd b. wartościowy, był napisany przy użyciu dość „kreatywnej” interpunkcji. Co mogłem, co zauważyłem – to poprawiłem…
Admin



 https://marucha.wordpress.com/2016/08/27/genetycy-jedynym-narodem-ludzi-wolnych-w-europie-sa-polacy/#more-60109