Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

piątek, 21 czerwca 2024

Gdyby wojna potrwała dłużej...




„Gdyby wojna potrwała dłużej – Polacy zostaliby całkowicie wymordowani bądź w komorach gazowych – jak Żydzi – bądź w wyniku konsekwentnej polityki hitlerowskiej […], a składały się na nią egzekucje, przymusowe roboty, głód, ograniczenie przyrostu naturalnego i germanizacja”.








przedruk






Tadeusz Płużański


20.06.2024 21:50


20 i 21 czerwca 1940 r. Niemcy rozstrzelali w Palmirach na obrzeżach Puszczy Kampinoskiej 358 więźniów Pawiaka – w tym przedstawicieli polskiej elity politycznej, intelektualnej i kulturalnej. Śmierć ponieśli m.in. Maciej Rataj (ludowiec), Mieczysław Niedziałkowski (socjalista), biegacz Janusz Kusociński czy Agnieszka Dowbor-Muśnicka, członkini antyniemieckiej Organizacji Wojskowej „Wilki”.



Druga córka gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego, Janina Lewandowska została zamordowana przez Sowietów w Katyniu (jako jedyna kobieta). To pokazuje zbieżność celów obu okupantów Polski.
Egzekucje w Palmirach

W Palmirach takich potajemnych egzekucji było co najmniej 20, między grudniem 1939 r. a lipcem 1941 r. Pochłonęły ok. 1700 Polaków i polskich Żydów. Na polanę śmierci byli przewożeni ciężarówkami z warszawskich więzień i aresztów.

W pierwszych miesiącach okupacji kilkuset mieszkańców Warszawy zostało zamordowanych na tyłach gmachu Sejmu RP, w tzw. ogrodach sejmowych. Ale tych zbrodni na dłuższą metę nie udało się ukryć, stąd pomysł przeniesienia ich do puszczy.

Część egzekucji w Palmirach Niemcy przeprowadzili w odwecie za ucieczkę z więzienia Gestapo przy al. Szucha (przez okno w toalecie, a następnie niepilnowaną bramę) jednego z przywódców Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej – Kazimierza Andrzeja Kotta 17 stycznia 1940 r.

Więźniowie pierwszych transportów nie wiedzieli, że jadą na śmierć. Niemcy dla odwrócenia uwagi wywozili ich na ogół o świcie, pozwalali zabrać rzeczy osobiste, paczki z żywnością, a nawet więzienny depozyt czy dodatkowe porcje chleba. Później, gdy wiedza o zbrodni w Palmirach stała się powszechna, skazańcy wyrzucali z ciężarówek kartki ze swoimi imionami i nazwiskami czy drobiazgi osobiste z nadzieją, że pozwoli to na odnalezienie ich zwłok.


Zbrodnicze różnice

Różnica między mordowaniem w Katyniu a Palmirami polegała w zasadzie tylko na tym, że Sowieci strzelali z pistoletu w tył głowy, a Niemcy z broni maszynowej. Ciała spadały bezwładnie do wykopanych wcześniej zbiorowych dołów śmierci. Niemcy maskowali miejsca mchem i igliwiem, a potem sadzili tam młode sosny. Rodziny informowano o śmierci krewnego „z przyczyn naturalnych”, na ogół w wyniku ataku serca.

Mimo iż oprawcy szczelnie zabezpieczali teren egzekucji, masowych zbrodni nie udało się utrzymać w tajemnicy. Miejscowa ludność widziała przejeżdżające ciężarówki, z okolic polany dobiegały strzały i jęki. Miejsca bezimiennych dołów oznaczali następnie – z narażeniem życia – leśnicy. Dzięki temu udało się po wojnie ekshumować i zidentyfikować dużą część ofiar.


„Gdyby wojna potrwała dłużej – pisał przed laty Richard C. Lukas, amerykański historyk o żydowskich korzeniach w książce „Zapomniany Holocaust. Polacy pod okupacją niemiecką 1939–1944” – Polacy zostaliby całkowicie wymordowani bądź w komorach gazowych – jak Żydzi – bądź w wyniku konsekwentnej polityki hitlerowskiej […], a składały się na nią egzekucje, przymusowe roboty, głód, ograniczenie przyrostu naturalnego i germanizacja”.







Gdyby wojna potrwała dłużej... to by nas nie było.








tysol.pl/a123625-felieton-ts-tadeusz-pluzanski-wymordowac-polakow






wtorek, 18 czerwca 2024

Pośpiech, brak czasu na refleksję.





przedruk




18.06.2024 14:24


Polscy nastolatkowie myślą kreatywnie



Wyniki polskich 15-latków w badaniu myślenia kreatywnego są wyższe niż średnia OECD i zbliżone do wyników uczniów z Łotwy, Belgii i Portugalii. Wśród uczniów z UE lepsze wyniki uzyskali 15-latkowie z Estonii, Finlandii i Danii. Badanie myślenia kreatywnego towarzyszyło badaniu PISA 2022.






We wtorek przedstawiono wyniki wszystkich krajów, które uczestniczyły w tym badaniu.

Maksymalnie w badaniu można było otrzymać 60 punktów. Średni wynik polskich uczniów w zakresie myślenia kreatywnego wyniósł 34 punkty. W badaniu udział wzięły 64 kraje i regiony.

Najlepsze wyniki uzyskali uczniowie z Singapuru (41 punktów), Korei Południowej i Kanady (po 38 punktów). Kolejne miejsca zajęły Australia i Nowa Zelandia, a tuż za nimi uplasowały się kraje Unii Europejskiej: Estonia, Finlandia (po 36 punktów) i Dania (35 punktów). Wynik Polski jest zbliżony do wyników piętnastolatków z Łotwy, Belgii (po 35 punktów) i Portugalii (34 punkty). Według badaczy różnice w wynikach uczniów z Polski, Łotwy, Belgii i Portugalii są nieistotne statystycznie. Średni wynik dla krajów OECD wynosi 33 punkty.

Badacze wskazują, że większość krajów, których uczniowie osiągają wyższe wyniki w zakresie myślenia kreatywnego, zwykle uzyskuje również wyższe niż średnia wyniki w zakresie trzech głównych dziedzin badania PISA: rozumienia czytanego tekstu, umiejętności matematycznych i rozumowania w naukach przyrodniczych.

W badaniu kreatywność zdefiniowano jako "umiejętność tworzenia, oceny i ulepszania pomysłów na rozwiązanie problemu lub twórcze wyrażenie się, które może prowadzić do powstania nowej wiedzy, skutecznych i oryginalnych rozwiązań, produktów czy dzieł sztuki".

Podczas badania uczniowie rozwiązywali zadania sprawdzające ich umiejętności w zakresie tworzenia różnorodnych pomysłów, tworzenia kreatywnych pomysłów oraz oceniania i ulepszania pomysłów w czterech domenach: prezentacja graficzna, wypowiedź pisemna, rozwiązywanie problemów społecznych i rozwiązywanie problemów naukowych. Rozwiązanie każdego z zadań trwało od 5 do 15 minut.

Polscy uczniowie osiągnęli wynik wyższy niż średnia dla krajów OECD we wszystkich trzech badanych wymiarach, a także we wszystkich czterech domenach.

W badaniu wyróżniono sześć poziomów umiejętności uczniów z zakresu myślenia kreatywnego. W Polsce ok. jednej trzeciej (32,7 proc.) 15-latków charakteryzuje się umiejętnościami z dwóch najwyższych poziomów (poziom 5 i 6). Najwyższy odsetek uczniów z tych poziomów zanotowano w Singapurze, Korei Południowej i Kanadzie (odpowiednio 58 proc., 46 proc. i 45 proc.). Wyniki na najniższym poziomie 1 uzyskało w Polsce 4,5 proc. uczniów, a na poziomie 2 – 13 proc.

Jak wyjaśnił dr Michał Sitek z Instytutu Badań Edukacyjnych uczeń na poziomie 2 potrafi tworzyć proste prezentacje graficzne i pisemne, rozwijać pomysły w dłuższe wypowiedzi lub dialogi oraz proponować rozwiązania znanych problemów oparte na istniejących rozwiązaniach. Z kolei uczniowie mający umiejętności na poziomie 5 tworzą kreatywne, nowatorskie i różnorodne pomysły, łącząc je w niekonwencjonalny sposób, oraz potrafią przedstawić zaawansowane i oryginalne wypowiedzi i prezentacje graficzne.

Badanie pokazało też, że dziewczęta wykazują średnio wyższe umiejętności w zakresie myślenia kreatywnego niż chłopcy we wszystkich krajach uczestniczących w badaniu. W Polsce średni wynik dziewcząt to 36 punktów, a chłopców – 33 punkty. Różnica ta jest zbliżona do średniej dla krajów OECD.

Pokazało także, że różnice w umiejętnościach z zakresu myślenia kreatywnego uczniów uczęszczających do różnych typów szkół są duże. W liceach ogólnokształcących wyniki na poziomie 6 uzyskało 18 proc., a na poziomie 5 – 31 proc., czyli łącznie 48 proc. 15-latków z liceów. Na poziomie 2 jest 5 proc. licealistów, a na poziomie 3 – 16 proc.

W technikach wynik na poziomie 6 uzyskało 6 proc. uczniów, a na poziomie 5 – 18 proc., a tylko 3 proc. jest na poziomie 1, na poziomie 2 jest 15 proc., a na poziomie 3 – 29 proc.

Najsłabsze wyniki uzyskali uczniowie szkół branżowych I stopnia, gdzie na poziomie 1 jest 18 proc. uczniów, na poziomie 2 – 37 proc., a na poziomie 3 – 29 proc. Dwa najwyższe poziomy umiejętności (5 i 6) uzyskało tylko 4 proc. uczniów szkół branżowych I stopnia.

Badacze z IBE wskazują, że różnice te w dużej mierze są rezultatem tego, że do szkół branżowych trafiają uczniowie ze stosunkowo niższymi umiejętnościami z zakresu dziedzin badanych w PISA niż uczniowie trafiający do liceów. Ponadto w liceach jest znacznie więcej dziewcząt niż chłopców, w przeciwieństwie do szkół branżowych, gdzie chłopców jest więcej niż dziewcząt.

"Kreatywność jest ważna nie tylko dla ekonomii, dla innowacji, nie tylko dla radzenia sobie ze złożoną rzeczywistością. Ona jest ważna dla naszej psychiki. Mamy gros badań, które pokazują, że osoby, które twórczo myślą, twórczo działają, są to osoby, które lepiej funkcjonują w otoczeniu. To są ludzie, którzy są szczęśliwi. To są ludzie, których dobrostan jest wyższy" – wskazał prof. Maciej Karwowski z Uniwersytetu Wrocławskiego, przewodniczący Rady Naukowej IBE, komentując wyniki badania umiejętności kreatywnego myślenia.

Według niego pierwszą bardzo ważną rzeczą, jaką raport z badania pokazuje w odniesieniu do wszystkich krajów, nie tylko Polski, jest zaprzeczenie popularnej tezie, że szkoła zabija kreatywność.

"Widzimy, że istnieją niebagatelne związki między wiedzą i umiejętnościami, które szkoła ceni, a kreatywnością" – powiedział. "Pokazuje, że bez wiedzy bardzo trudno być kreatywnym" – dodał.

Omawiając wyniki polskich 15-latków, prof. Karwowski zauważył, że w UE lepsze wyniki od naszych uczniów uzyskali tylko uczniowie z Estonii i Finlandii, nieznacznie z Danii, a są to trzy kraje, które mają bardzo silną tradycję twórczej pracy i reformowania szkół.

Wskazał, że poziom wyników polskich uczniów, jeśli chodzi o kreatywne myślenie "jest wyższy niż można byłoby oczekiwać na podstawie wyników tradycyjnych testów PISA", czyli umiejętności matematycznych czy czytania ze zrozumieniem. Wskazał też na zróżnicowanie wyników polskich uczniów ze względu na typ szkoły, do której chodzą. Jak mówił, polscy 15-latkowie z liceów mają wyniki "na poziomie Singapuru, na poziomie niemalże najlepszym na świecie", uczniowie z techników mają wyniki "przyzwoite, ale średnie" na poziomie swoich równolatków z Włoch czy z Izraela, a uczniowie ze szkół branżowych "daleko niższe".

Mówił, że analiza wyników pokazuje, że polscy uczniowie są bardzo niepewni swojej kreatywności.

"Ich przekonania na temat swoich możliwości są wyraźnie niższe niż rzeczywiste. Oni się nie doceniają" – powiedział. Według niego jest tak dlatego, że "po pierwsze: naszym uczniom brak poczucia wsparcia, tzn. przekonanie, że nauczyciele zachęcają do wymyślania oryginalnych odpowiedzi wyraża około połowy polskich uczniów. To jest jeden z najniższych wyników wśród badanych krajów. Przekonanie naszych 15-latków, że mają dość czasu na to, by się twórczo realizować w zadaniach, które nauczyciel stawia, sytuuje nas na ostatnim miejscu, jeżeli chodzi o badane kraje. Czyli pośpiech, brak czasu na refleksję (...) to są rzeczy, które powinniśmy brać po uwagę" – zaznaczył.

Dlatego – jak mówił – potrzeba wspierania u uczniów poczucia ich kreatywnej sprawczości.

"Nie wspierania dla wspierania, ale wspierania dlatego, że adekwatne wyobrażenie na temat swoich możliwości jest jednym z kluczowych motywacyjnych argumentów, by uczniowie chcieli się angażować w twórcze działanie. Potrzebujemy programów i zajęć, które by to stymulowały" – wskazał.

PISA (Programme for International Student Assessment – Program Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów) to największe badanie umiejętności uczniów na świecie, realizowane co trzy lata we wszystkich krajach członkowskich Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju – OECD, a także w kilkudziesięciu innych państwach. Pokazuje ono poziom i zróżnicowanie umiejętności 15-latków, które rozwijane są w trakcie edukacji szkolnej i poza szkołą.

W każdej edycji PISA badane są umiejętności z trzech dziedzin: rozumienia czytanego tekstu, rozumowania w matematyce i rozumowania w naukach przyrodniczych. Zawsze jedna z nich jest główna. W badaniu PISA 2022 dziedziną tą było rozumowanie w matematyce. Dodatkowo w każdej edycji PISA badane są także inne dziedziny. W badaniu PISA 2022 dodatkowo badano myślenie kreatywne oraz umiejętności finansowe. Myślenie kreatywne badane było po raz pierwszy.

W badaniu Polskę reprezentowało urodzonych w 2006 r. 6011 uczniów z 240 szkół. Byli to uczniowie I klas szkół ponadpodstawowych (47 proc. to uczniowie liceów ogólnokształcących, 40 proc. – uczniowie techników, 12 proc. – uczniowie szkół branżowych I stopnia, 1 proc. – uczniowie szkół podstawowych). Badanie w szkołach zrealizowano od 7 marca do 29 kwietnia 2022 r.

Badanie PISA organizowane jest przez międzynarodowe konsorcjum nadzorowane przez OECD i przez przedstawicieli krajów członkowskich. Za polską część badania odpowiada Instytut Badań Edukacyjnych.






niezalezna.pl/polska/badanie-oecd-polscy-nastolatkowie-mysla-kreatywnie/520419



piątek, 14 czerwca 2024

Większość kobiet chce mieć dzieci

 

Autor ujawnia manipulacje mediów odnośnie tego, czy polskie kobiety chcą mieć dzieci.

Warto pamiętać o tym, kto i jakie medium manipuluje uwagą Polaków, warto dociekać po co to robią.


Nie potrzebujemy takich gazet ani stacji radiowych telewizyjnych. 





przedruk




„Są trzy rodzaje kłamstw: kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyki” 

– brzmi popularne powiedzenie przypisywane oryginalnie Markowi Twainowi, i chociaż nie przepadam za tego typu „mądrościami”,  to zdarzają się sytuacje, gdy idealnie pasują one do sytuacji.


Takim przypadkiem jest z pewnością debata medialna na temat wyników badań CBOS dotyczących zamierzeń prokreacyjnych kobiet opublikowanych w styczniu 2023 roku[2].

Medialna kariera tego raportu zaczęła się od wpisu na profilu @RadioZet_News na portalu Twitter (obecnie X). Znalazło się w nim stwierdzenie: „Dwie trzecie Polek nie chce mieć dzieci”.






Tweet ten uzyskał bardzo duże zasięgi, a komunikat w nim zamieszczony rozszedł się szeroko w wielu mediach i szybko zaczął żyć własnym życiem, czego przykładem może być nagłówek na portalu bezprawnik.pl, którzy brzmi: „Doszliśmy do momentu, w którym jedynie co trzecia ankietowana Polka chce mieć dzieci”. Do dzisiaj w wielu rozmowach, publikacjach, a nawet konferencjach spotykam się osobami, które powielają to stwierdzenie.


Dlatego warto przyjrzeć się źródłowemu badaniu i temu, jakie naprawdę wnioski z niego wynikają. Pytanie, na które powołują się powyższe publikacje, brzmiało:


„Czy planuje Pani w przyszłości potomstwo?” 


i zadawane było kobietom w wieku 18-45 lat, a możliwe odpowiedzi były następujące:

– tak, planuję potomstwo w ciągu najbliższych 3-4 lat
– tak, planuję w dalszej perspektywie
– nie wiem
– nie planuję.


17% badanych kobiet odpowiedziało, że planuje dzieci w perspektywie 3-4 lat,
15% odpowiedziało, że planuje, ale w dalszej perspektywie, a
68% wybrało odpowiedź „nie planuję” lub „nie wiem”








I tutaj mamy pierwszą manipulację:

otóż z niewiadomych względów połączono odpowiedzi: „nie planuję” i „nie wiem”, chociaż opisują one zupełnie inne sytuacje.


Przykładowo 30-latka, która bardzo chciałaby zostać matką, ale nie jest w trwałym związku, może odpowiedzieć „nie wiem”, ponieważ jej plany zależą od bardzo wielu czynników, na które ma ona wpływ jedynie częściowo, na przykład czy uda jej się znaleźć mężczyznę, z którym chciałaby założyć rodzinę – dobrego kandydata na ojca. Nie opublikowano nigdzie informacji, jaka część tych 68% badanych wybrała odpowiedź „nie planuję”, a jaka „nie wiem”.


Po drugie odpowiedź „nie planuję” nie oznacza „nie chcę mieć dzieci”. Osoba mająca już tyle dzieci, ile chciałaby mieć, na powyższe pytanie z pewnością odpowie „nie planuję”, ale nie oznacza to, że nie chce ona mieć dzieci.


Po trzecie część kobiet chciałaby mieć dzieci, ale ze względu na wiek lub problemy zdrowotne wie, że ich nie będzie miała. Dotyczy to zwłaszcza kobiet powyżej 40 roku życia, których ze względu na rozkład wyżów i niżów demograficznych w Polsce w grupie 18-45 jest w Polsce z każdym rokiem coraz więcej.

Po czwarte interpretacja odpowiedzi „nie planuję” wśród najmłodszych respondentek (np. 18-letnich) jako deklaracji, że nie chcą mieć dzieci, jest zdecydowanie nadinterpretacją.

Jeśli 18-latka (uczennica 3 klasy szkoły średniej) mówi, że nie planuje dziecka, oznaczać to może, że jeszcze nie myśli o tym, bo jest to bardzo odległa perspektywa. Za kilka lat jej odpowiedź może być zupełnie inna.

Po piąte część kobiet nie może mieć dzieci z powodów zdrowotnych. To, że odpowiadają negatywnie na pytanie o plany prokreacyjne, oczywiście nie oznacza, że nie chcą one mieć dzieci.

Po szóste wreszcie co z kobietami, które już są w ciąży lub planują dziecko w perspektywie krótszej niż 3 lata. Kobieta spodziewająca się dziecka mogła zinterpretować, że jest pytana o to, czy planuje KOLEJNE dziecko. Tego również nie wiemy.
 

Potwierdzenie powyższych hipotez znajdziemy w samym komunikacie CBOS kilka stron dalej, analizując wykres z rozkładami odpowiedzi w zależności od sytuacji respondentki.








Okazuje się, że owszem w całej populacji mamy 68% odpowiedzi „nie planuję” lub „nie wiem”, ale odpowiedzi te różnią się bardzo mocno w poszczególnych podgrupach.


Najwięcej odpowiedzi negatywnych jest wśród kobiet mających dwoje lub więcej dzieci, w grupie wiekowej 35-45 lat.

Czy o czterdziestopięciolatce mającej trójkę dzieci, która odpowiada, że nie planuje więcej, można powiedzieć, że nie chce mieć dzieci? Oczywiście jest to pytanie retoryczne.



Warto przypomnieć, że w grupie wiekowej 30-45 lat ponad 50% to kobiety mające 39 lub więcej lat.


Z kolei wśród kobiet bezdzietnych w grupie wiekowej 18-29 aż 67% (ponad 2/3) badanych deklaruje, że planuje mieć dzieci. Nie wiemy, ile z pozostałych 33% to kobiety, które odpowiedziały „nie wiem” albo nie mogą mieć dzieci z powodów zdrowotnych.

Warto zwrócić uwagę, że odsetek planujących mieć dzieci spada wraz z wiekiem i liczbą posiadanych dzieci. Kobiety młodsze niemające dzieci w większości planują je mieć. 

Nie jest zatem prawdą, że z cytowanego komunikatu CBOS wynika, że 2/3 Polek nie chce mieć dzieci.

Wynika z niego coś zupełnie przeciwnego. Zdecydowana większość kobiet chce mieć dzieci lub już je ma, a spośród pozostałych spora część jeszcze się waha.


Na koniec warto zacytować inne badanie CBOS, również z 2023 roku, chociaż nieco późniejsze[3]



W badaniu tym, przeprowadzonym w lipcu 2023 roku, zadano inne pytanie, dużo lepiej odzwierciedlające chęć posiadania dzieci lub jej brak. 

Brzmiało ono: 

"Niezależnie od tego, jaki jest Pana(i) stan cywilny, w jakim jest Pan(i) wieku, a także czy ma Pan(i) dzieci czy też nie, proszę powiedzieć – ile dzieci chciał(a)by Pan(i) mieć w swoim życiu?"

Przy tak zadanym pytaniu

jedynie 10% kobiet w wieku 18-40 odpowiedziało, że w ogóle nie chciałoby mieć dzieci (co ciekawe wśród mężczyzn odsetek ten był niższy – 6%),

a ponad 1/4 badanych kobiet (26%) deklaruje, że chciałaby mieć 3 albo więcej dzieci lub tyle, ile się zdarzy.

Średnia wskazań oscyluje wokół dwójki dzieci.






W sytuacji spadającej z roku na rok liczby urodzeń oraz notujących rekordowo niskie poziomy wskaźników dzietności bardzo łatwo uwierzyć, że Polki nie chcą mieć dzieci. Jednak rzeczywistość jest zdecydowanie bardziej skomplikowana. 

Polki chcą zostawać mamami, ale z różnych powodów nie udaje im się to albo nie mają (lub uważają, że nie mają) do tego odpowiednich warunków. Jakie są przyczyny tak wysokich rozbieżności pomiędzy deklaracjami a rzeczywistością (luka dzietności)? 


To temat bardzo złożony, na osobną publikację.







Michał Kot

Socjolog, ekspert ds. demografii i polityki społecznej, były dyrektor Instytutu POKOLENIA, prywatnie mąż i ojciec 5 dzieci.




[1] Zdanie to znajduje się Autobiografii Marka Twaina, ale jest ono tam cytowane za brytyjskim premierem Benjaminem Disraeli.

[2] CBOS, komunikat z badań 3/2023, „Postawy prokreacyjne kobiet”

[3] CBOS, Komunikat 87/2023, „Bariery zamierzeń prokreacyjnych”








nlad.pl/czy-polacy-chca-miec-dzieci/






Pismo lustrzane i mówienie do siebie





przedruk




Pismo lustrzane - jakie są jego przyczyny i co można zrobić


Pismo lustrzane może być uzasadnione na wiele sposobów. W tym artykule wspominamy o niektórych rozwiązaniach wspieranych przez naukę.


Pismo lustrzane odnosi się do pisania liter i cyfr w odwrócony sposób, tak jakby były odbite w lustrze. Jest to szczególnie powszechne u dzieci. Na przykład, gdy chcą napisać „d”, piszą „b”.

Po latach badań hipoteza, że pismo lustrzane występuje tylko u dzieci leworęcznych, została przyjęta jako zasadna. Jednak dzisiaj wiemy, że powody pisania lustrzanego są poznawcze i behawioralne.


Fischer i Koch twierdzą, że źródło tej trudności można znaleźć w tzw. symetryzacji lub generalizacji lustrzanej. Ten proces jest odpowiedzialny za to, że ludzie są w stanie rozpoznać obiekt niezależnie od jego orientacji.

Symetryzacja pomaga zidentyfikować obiekt zorientowany w lewo tak szybko, jak gdyby był zorientowany w prawo. Jest to niezwykle przydatne do nauki rozróżniania twarzy, niezależnie od tego, na którą stronę patrzysz.

Jednak według tych autorów odkryto również, że podczas rejestrowania obrazów mózg eliminuje informacje o orientacji (w lewo lub w prawo) tych obrazów. To sprawia, że maluchy poznają kształt liter i cyfr poprzez pamięć, a nie ich orientację.
Behawioralne przyczyny pisania lustrzanego

Inną przyczyną pisania lustrzanego jest charakter bardziej behawioralny i związany jest z kulturą, w której dzieci rozwijają się językowo. Jak wyjaśniliśmy wcześniej, dzieci zapamiętują kształt postaci, ale nie ich orientację. Jednak pisząc je, muszą dać im orientację.

W krajach, w których języki są pisane od lewej do prawej, dzieci zwykle wskazują na prawo. Oznacza to, że znaki, które odwracają, są zorientowane w lewo. Na przykład J, 7, 9.

Aktualne badania twierdzą, że gdy dzieci, które mają tendencję do odwracania cyfr i liter i patrzą w lewo (1, 3, J, Z.), prawdopodobieństwo, że to zrobią, jest zmniejszone. Natomiast w krajach, których język jest pisany od prawej do lewej, dzieje się odwrotnie. Dzieci mają tendencję do odwracania znaków zorientowanych w prawo. Na przykład C, D, 6.


Istnieją również inne przyczyny pisania lustrzanego. Wśród nich są problemy z pamięcią (konsolidacja i odzyskiwanie informacji), percepcją, uwagą i wzrokiem lub nabywaniem lateralizacji. W rzeczywistości można je uznać za oznakę problemu z pisaniem lub językiem.

Należy jednak wziąć pod uwagę, że pisanie lustrzane nie występuje u wszystkich dzieci ani nie występuje systematycznie. Może to być po prostu kolejny proces nauki czytania i pisania. Dlatego przy niewielkim wsparciu rodziców można to rozwiązać. Niemniej jednak, jeśli problem nie ustąpi, warto udać się do specjalisty, aby wykluczył on wszelkie przyczyny neurologiczne.


Pismo lustrzane występuje jako poziome (znaki obrócone wokół swojej osi poziomej) lub pionowe (znaki obrócone wokół własnej osi pionowej). Niezależnie od rodzaju rotacji, pewne czynności mogą pomóc w rozwiązaniu problemu. Na początku konieczne jest, aby dziecko rozwinęło swoją lateralizację, koordynację wzrokowo-ruchową i zarządzanie czasoprzestrzenią. Na przykład rzucanie piłeczkami jedną, a potem drugą ręką, zabawa w chowanego, naśladowanie ruchów zwierząt lub przedmiotów, wykonywanie skrętów, pętli i kształtów ciałem.

Podejście multisensoryczne jest jednym z najbardziej kompletnych podejść do pisania lustrzanego. Pozwala dziecku zintegrować pisownię i kształt każdej postaci, a także ich orientację za pomocą wielu zmysłów.

Aby to zrobić, powinno napisać literę lub numer na ziemi dużym kawałkiem kredy. Poproś je, aby najpierw śledziło go wzrokiem. Następnie niech naśladuje to ręką. Później przejdź przez list na piechotę. Pomocne mogą być również kropki i kolorowanie pustych znaków. Możesz również zapewnić dziecku pomoce wizualne i sztuczki mnemoniczno-percepcyjne, aby ułatwić zadanie („Najpierw musisz przesunąć ołówek trochę w lewo i iść w górę”). Pamiętaj, kiedy je nadzorujesz, zawsze bądź cierpliwy.

Jeśli pisanie lustrzane trwa zbyt długo lub uważasz, że może to być przyczyna leżąca u podstaw, nie wahaj się i odwiedź specjalistę. Będą w stanie dokonać rygorystycznej oceny sprawy i zaplanować skuteczną interwencję w celu rozwiązania problemu.





Mówienie do siebie - trzy wynikające z niego korzyści





Zjawisko takie jak mówienie do siebie może czasem sprawić, że osoby znajdujące się w naszym otoczeniu będą dziwnie na nas spoglądać okazując zupełny brak zrozumienia. Mówienie do siebie może również sprawić, że niektórzy będą Cię uznawać za szaleńca. Ale – pomijając ocenę innych – złapałeś się kiedyś na mówieniu do samego siebie?

Być może robisz to tak często, że stało się to pewną określającą Cię cechę, stałym zwyczajem. Mówienie do siebie w rzeczywistości nie jest niczym złym. Pozwala raczej na pozbieranie i uporządkowanie myśli zaplątanych gdzieś w głębi naszego umysłu. Wiele osób świadomie lub nie, stosuje tę technikę koncentracji.

Innym mówienie do siebie służy odmiennemu celowi. Robią to, aby zapamiętać określoną informację i połączyć ją z tym, co już wiedzą. Inną sytuacją powodującą mówienie do siebie może też być dokuczająca komuś samotność.

Tak więc niezależnie od tego, z jakich powodów rozmawiasz z samym sobą, w żadnym wypadku nie musisz się tego wstydzić. Jeżeli jednak nie uznajesz tego zjawiska za coś pozytywnego, w tym artykule podamy kilka powodów, dla których przekonasz się, że warto do siebie mówić.


1. Mówienie do siebie uspokaja

Być może przytrafiło Ci się mówić do siebie, gdy znajdowałeś się pod wpływem silnego stresu. I słusznie. W stresujących sytuacjach mówienie do siebie rzeczywiście pomaga zebrać myśli, rozjaśnić umysł, dobrze się zorganizować i jaśniej widzieć całokształt danej sytuacji.

Wyobraź sobie, że mając już dobrze zorganizowany dzień, nagle dowiadujesz się, że musisz wykonać jakąś dodatkową pracę nie cierpiącą zwłoki. Żeby podołać temu zadaniu musisz na nowo zorganizować swój pozostały czas. Choć wcale tego nie chcesz, zaczyna działać na Ciebie stres i niepokój. Mówienie do siebie jest tym, co naprawdę może Ci teraz pomóc.

Czy zdarzyło Ci się, że musiałeś przygotować jakieś przemówienie? Choć tuż po zakończeniu przemowy możesz poczuć ulgę i rozluźnienie, to zanim wyjdziesz na scenę stres wydaje się nie do wytrzymania. Zapytaj się więc na głos: “Dlaczego się denerwuję?” To pomoże Ci odzyskać spokój i zrelaksować się.


Mówienie do siebie jest też wynikiem stresu wynikającego z faktu, że pozostajemy zupełnie sami i wcale nam się to nie uśmiecha. W rzeczywistości otacza nas wiele osób, które nie lubią samotności i kiedy taka sytuacja ich spotyka, zaczynają mówić do siebie, co natychmiast ich uspokaja.


2. Mówienie do siebie, a skuteczność

Tak jak już wspomnieliśmy, mówienie do siebie w stresujących sytuacjach sprawia, że możemy się lepiej zorganizować i pozbierać myśli. Żeby to stwierdzenie mogło nabrać więcej wagi, chcemy poprzeć je badaniami naukowymi, które na ten temat przeprowadzono.

Psychologowie Gary Lupyan z Uniwersytetu w Wisconsin i Daniel Swingley z Uniwersytetu w Pensylwanii poddali badaniom grupę ochotników, którym przydzielono do wykonania pewne zadanie. Rezultaty były takie, że osoby pracujące nad rozwiązaniem problemu w ciszy uporały się z problemem znacznie wolniej niż grupa ochotników mówiących do siebie.

W ten sposób potwierdzono, że mówienie do siebie rzeczywiście pozwala lepiej organizować pracę naszego mózgu i działać wydajniej. Kiedy możemy wykorzystać tę zależność? Na przykład wtedy, gdy pracujemy nad jakimś projektem i czujemy, że utknęliśmy w martwym punkcie.

Najciekawsze jest to, że nasza zdolność komunikacji jest ukierunkowana nie tylko w stosunku do innych osób, ale również w stosunku do nas samych. Tak więc mówienie do siebie pomoże Ci sprostać wielu wyzwaniom, którym w inny sposób być może nie mógłbyś sprostać tak łatwo.


3. Mówienie do siebie motywuje

Czy uważasz, że mówienie do siebie jedynie pomoże Ci być bardziej skutecznym i lepiej układać myśli? Nic bardziej mylnego. Korzyści jest bowiem znacznie więcej. Kto mówi do siebie, wykazuje większą skuteczność w realizacji planów i marzeń. Czynność ta dodaje nam motywacji i służy jak trener motywujący do osiągnięcia celu.

Kiedy nakryjesz się na tym, jak do siebie mówisz, z pewnością zauważysz, że nie brakuje w tej konwersacji pochwał i słów mających na celu dodanie odwagi Twojemu wewnętrznemu “ja”.

Nie wahaj się mówić do siebie, gdy czeka Cię ważny egzamin i się do niego przygotowujesz lub gdy spotyka Cię inna stresująca sytuacja. W jednej z nich rozmowa z sobą pomoże Ci zapamiętać coś ważnego, a winnej pozbierać i zorganizować błądzące myśli w celu rozwiązania jakiegoś problemu.


Jedno jest pewne. Cisza nie pomoże.

Spójrz na to z innej strony. Jeśli usłyszysz inną osobę, która mówi sama do siebie, nie wahaj się udzielić jej pochwały. Teraz już nie musisz patrzeć na nią jak na szaleńca. Być może znajduje się pod wpływem stresu i musi szybko pozbierać myśli.

Tak więc nie używaj daru mowy tylko po to, by zabawiać innych. Ty sam również zasługujesz na swoje własne dobre słowo. Po tym, jak uczymy się ufać sobie, kochać samego siebie i być świadomym, tego, na co zasługujemy, nie uważasz, że jest to najlepszy moment, by zacząć mówić do siebie na głos?








pieknoumyslu.com/pismo-lustrzane-przyczyny-i-rozwiazania/?utm_medium=org&utm_campaign=new_search&utm_source=mcfb&utm_content=mc_958138



pieknoumyslu.com/mowienie-do-siebie-korzysci/




Doktryna Gierasimowa

 

Ciekawe jak sformułowane są teorie Gierasimowa, czy on opisuje dywersję Zachodu wobec Zachodu, co de facto ma miejsce, czy....



przedruk




13.06.2024 23:58


Litość jako broń psychologiczna do zniszczenia Zachodu.
Tak rosyjski generał opisał użycie imigrantów




Wschodnia granica Unii Europejskiej musi być bezwzględnie broniona. Użycie przez Rosję cywilów z państw trzecich jest elementem wojny hybrydowej, która toczy się od trzech lat przeciwko Polsce i Zachodowi. Nie możemy być bezbronni wobec zagrożenia.

Choć część ekspertów powołuje się na Walerego Gierasimowa jako autora nowoczesnej rosyjskiej doktryny wojskowej, wykorzystanie migrantów do destabilizacji wroga opisał szczegółowo gen. Aleksandr Władimirow w monografii „Podstawy ogólnej teorii wojny” wydanej w 2012 r. Sam Gierasimow dopiero rok później wygłosił serię teorii dotyczących koncepcji wojny nowej generacji. Zgodnie z nimi metody pozamilitarne są równie skuteczne do destabilizacji wrogich państw jak przeprowadzane tradycyjne działania wojenne. Dlatego Rosja tak chętnie używa nacisków ekonomicznych, szantażu politycznego, korupcji czy dezinformacji.

 
Doktryna Władimirowa

Gierasimow twierdzi, że agresję rozpoczyna się w trakcie pokoju, nie wypowiadając wojny, natomiast agresywne działania maskuje się pod pretekstem misji pokojowych, humanitarnych i ewakuacyjnych.

Główny cel ataku kieruje się na infrastrukturę krytyczną, natomiast działania prowadzone są zarówno przez cywilów, jak i służby specjalne. Zastosowanie tej strategii widzimy od dekady na Ukrainie. Władimirow szczegółowo opisał wykorzystanie migracji do uderzenia w stabilność systemów społecznych i gospodarczych. Wojskowy zauważył, że polityka muliti-kulti zawiodła na Zachodzie, bowiem przybysze nie chcą się integrować, ponadto generują poważne problemy społeczne, głównie związane z przestępczością. Migranci, głównie ekonomiczni, powodują coraz więcej społecznych napięć. Natomiast skuteczna manipulacja opinią publiczną może jeszcze je zaognić. W ten sposób przeprowadzane są dezintegracja poszczególnych państw, niszczenie ich tkanki społecznej i wprowadzenie chaosu. Dlatego skutecznym narzędziem walki jest inżynieria przymusowej migracji, którą Rosjanie i Białorusini wdrożyli na użytek operacji „Śluza” prowadzonej przeciwko Polsce, Litwie i Łotwie od 2021 r.

W ten sposób stworzono komercyjny sposób przerzucania migrantów z Bliskiego Wschodu, Afryki i Azji na przyczółek białoruski. Tam szkoli się ich i uposaża, tak aby sami współtworzyli proces dyslokacji. Wśród części migrantów umieszcza się groźnych terrorystów czy byłych wojskowych, aby dokonywali aktów przemocy wobec mundurowych strzegących granic. Jako główne instrumenty psychologiczne tego rodzaju wojny asymetrycznej Władimirow określił wzbudzanie postaw odwołujących się do „człowieczeństwa”, „litości wobec słabszych” czy niechęci wobec użycia siły. Postawę tę można określić jako humanitarną, natomiast jej wspieranie jest elementem geopolitycznej wojny informacyjnej. Warto też podkreślić, że nie jest to pierwszy raz, gdy Rosjanie stosują migrację jako broń. Najbardziej znany przypadek to kontrolowany exodus Kubańczyków na wybrzeża Miami w latach 80. ubiegłego stulecia.
Migrodywersanci

Bardzo ciekawy termin, podczas jednej z ostatniej debat poświęconych bezpieczeństwu narodowemu w Polsacie, zaproponował Zbigniew Parafianowicz, dziennikarz i ekspert ds. wojskowości. Zauważył on, że szturmujący naszą granicę z Białorusią nie są żadnymi uchodźcami – co jeszcze niedawno próbowali Polakom wmawiać politycy Koalicji Obywatelskiej i Trzeciej Drogi – uciekającymi przed przemocą czy wojną, ale są migrantami ekonomicznymi lub wprost osobami wykonującymi określone zadania dywersyjne. Świadczą o tym celowe ataki na naszych strażników granicznych, a w szczególności zamordowanie jednego z nich.

Zgromadzeni w studiu na tej interesującej debacie byli w zasadzie zgodni, że Polska powinna odejść natychmiast od biernej, uległej postawy, którą wyartykułował marszałek Sejmu Szymon Hołownia: żołnierze nie używają broni, aby przypadkowo nie zranić odpowiedników białoruskich, co mogłoby wywołać eskalację. Zachowawczą postawę naszego kraju potwierdził też wiceszef MON Paweł Zalewski, według którego poluzowanie zasad użycia broni palnej spowodowałoby, że migranci zabijani byliby po naszej stronie granicy i dochodziłoby do częstych wymian ognia z białoruskimi KGB-istami. Nic bardziej mylnego! Na tę chwilę konieczne jest podejmowanie działań ofensywnych. Co to oznacza? Gen. Leon Komornicki w omawianej debacie zwrócił uwagę, że problem trzeba zdusić w zarodku. Zarówno używając nacisków wewnątrz NATO, np. na Turcję, z której przylatują migrodywersanci, jak i wysyłając na miejsce swoich agentów, którzy nakłoniliby migrantów do działań na tyłach wroga.

Jedna kwestia nie pozostawia żadnych wątpliwości. Polska jest w stanie hybrydowej wojny z Rosją i Białorusią. Z tym że Rosja i Białoruś atakują, a my jesteśmy w zasadzie bierni, rozzuchwalając wroga. Agresor rozumie tylko język siły. Bierność uznaje za słabość. Dlatego będzie eskalował, ponieważ mu się na to pozwala. Zupełnie inną postawę zaprezentowała Hiszpania, gdy w 2022 r. agresywny tłum Afrykańczyków szturmował granicę między Marokiem a hiszpańską enklawą w Melilli – wówczas siły bezpieczeństwa i żołnierze otworzyli ogień. Zginęło blisko 30 napastników – początkowo sądzono, że byli tam także funkcjonariusze służb marokańskich. 140 Hiszpanów zostało rannych, wielu również po stronie szturmujących. Agresorzy używali noży, pałek, żrących substancji. Forsując ogrodzenie, spadali z dużej wysokości i tracili życie.
Błędy rządzących

Niestety kwestia naszego bezpieczeństwa na ten moment wygląda fatalnie. Za poprzedniej władzy zbudowaliśmy mur i sprawnie odparliśmy pierwszą falę ataków, łącznie z zaangażowaniem Grupy Wagnera. Słabo wyglądała jednak nasza obrona przeciwlotnicza. Obecnie jest coraz gorzej. Brakuje rozwiązań na poziomach strategicznym, taktycznym i prawnym. Funkcjonariusze służący na granicy czują się opuszczeni i zaszczuwani przez dowódców. W sieci można znaleźć zdjęcia prowizorycznych baraków przypominających slumsy, skleconych z byle czego, które mają chronić żołnierzy przed zimnem i chłodem. W porównaniu z profesjonalną infrastrukturą budowaną na froncie na Ukrainie jest to żenujące.

Nie brakuje także relacji żołnierzy, którzy wysyłani są z gołymi rękami na migradywersantów. Brakuje im broni i środków komunikacji. W dodatku nadzorujące ich służby tylko czekają na pretekst, aby im dopiec. W efekcie jest coraz mniej chętnych do takiej służby. W Straży Granicznej jest ponad 2 tys. wakatów. W Wojsku Polskim wielokrotnie więcej. Zresztą wysyłanie armii na granicę jest nieporozumieniem. Wiąże to wojskowych na granicy i ogranicza konieczne szkolenia w armii do celów prowadzenia wojny.

Pojawiły się także głosy, aby uformować Korpus Ochrony Pogranicza, formację, która chroniła nasze Kresy po wojnie z bolszewikami. KOP chronił terytorium II RP przed przerzucaniem agentów, terrorystów i dywersantów przez granicę. Jego zakres działań obejmował tereny od granicy z Rumunią po województwo wileńskie. Jednak współcześnie nie ma potrzeby formowania dodatkowej formacji. Wydaje się, że tego typu rozeznanie lokalnych terenów i społeczności jest w gestii istniejących już Wojsk Obrony Terytorialnej, które mogłyby wspomagać Straż Graniczną w ochronie pasa nadgranicznego. Angażowanie w te zadania wojska i policji jest marnotrawieniem zasobów.

Żołnierze jak tlenu potrzebują teraz odrodzenia morale i wsparcia dowódców. Miejmy nadzieję, że generałowie zdobędą się na odwagę i staną murem za polskim mundurem. Tego oczekiwałoby się od głównodowodzących, w których rękach jest kierowanie bezpieczeństwem narodowym.








niezalezna.pl/media/gazeta-polska-codziennie/litosc-jako-bron-psychologiczna-do-zniszczenia-zachodu-tak-rosyjski-general-opisal-uzycie-imigrantow/520093




























Media w Słowenii



przedruk




Prof. Boštjan M. Turk: Nalot policji na słoweńskie media publiczne. Jak w Polsce


13.06.2024 22:37


Słowenia przez długi czas była postrzegana jako kraj odnoszący największe sukcesy w Unii Europejskiej spośród byłych członków bloku socjalistycznego lub państw wschodnich. Jako pierwsza przystąpiła do strefy euro i strefy Schengen.


Sukces ten ma jednak głównie charakter zewnętrzny. Słowenia różni się od innych państw byłego sojuszu komunistycznego tym, że nie zerwała ze swoją totalitarną przeszłością. W rezultacie nigdy nie poddała się lustracji, tj. nie oczyściła swojej administracji ze śladów totalitarnej władzy. W mojej najnowszej książce, "Enchaînés par la liberté", która dotyczy nieudanych transformacji w niektórych krajach byłej Europy Wschodniej, cytuję Milovana Đilasa, wybitnego dysydenta. Pomimo spędzenia ponad dziesięciu lat w więzieniach Jugosławii Tito, Đilas stał się jednym z najzacieklejszych krytyków globalnego komunizmu. Jego dogłębna znajomość tej ideologii doprowadziła go do następującego spostrzeżenia: „Władza jest alfą i omegą współczesnego komunizmu, nawet jeśli próbuje on udawać, że jest inaczej. Idee, zasady filozoficzne, ograniczenia moralne, naród, ludzie, ich historia, a nawet częściowo ich własność - wszystko można zmienić i poświęcić. Tylko władza jest nietykalna, ponieważ rezygnacja z niej oznaczałaby porzucenie istoty komunizmu. Mogą to zrobić jednostki, ale nie klasa, partia czy oligarchia, ponieważ władza jest celem i sensem ich istnienia” (Milovan Đilas, The New Ruling Class). Co ciekawe, chociaż słowa te zostały napisane w 1957 roku, pozostają aktualne dla współczesnej Słowenii, a ich znaczenie rozciąga się również na kraje takie jak Chiny czy Rosja, gdzie elementy gospodarki rynkowej mieszają się ze sztywną ideologią, mutatis mutandis, ponieważ Słowenia znajduje się w centrum sojuszy euroatlantyckich.


Jednak w Słowenii publiczny kult komunizmu jest wyjątkowy w Unii Europejskiej. Czerwona Gwiazda pozostaje obowiązkowym symbolem na uroczystościach państwowych, a Internationale jest nadal hymnem wielu organizacji publicznych, takich jak związki zawodowe. Są to jednak tylko widoczne przykłady. Głównym narzędziem starej niedemokratycznej nomenklatury, obecnie dostosowanej do nowoczesnej Europy, jest ścisła kontrola hierarchii władzy. Kluczowe stanowiska w policji, Sądzie Najwyższym i Trybunale Konstytucyjnym zajmują szczególnie lojalne kadry. Słowenia cierpi również na brak wolności prasy, a wszystkie gazety podlegają surowej cenzurze ze względów ideologicznych.

Sytuacja pogorszyła się wraz z dojściem do władzy partii kierowanej przez obecnego premiera, Roberta Goloba. Partia ta przejęła stery rządów tuż po wielkiej pandemii, w kwietniu 2022 roku, obiecując „wyzwolenie” obywateli i znaczną poprawę jakości ich życia. Jednak wkrótce stało się jasne, że tak zwane „wyzwolenie” było głównie przykrywką do zastąpienia zasiedziałych urzędników, którzy byli politycznie neutralni lub nieokreśleni. W rezultacie rząd rozpoczął systematyczne czystki w sektorze publicznym, przygotowując coś, co nazwał „listami likwidacyjnymi”, terminem, którego nie wahał się używać publicznie. Podczas tych wydarzeń Robert Golob używał retoryki przypominającej stalinowskie czystki, mówiąc o „czyszczeniu, usuwaniu” personelu.

Szczególną uwagę zwrócono na najważniejszy organ rozpowszechniania informacji w kraju: krajową telewizję publiczną. Konieczne było „wyczyszczenie” tych pracowników, którzy nie byli całkowicie lojalni wobec nowego reżimu. Przepisy wprowadzone przez obecny rząd w celu szybkiego przejęcia tego głównego kanału informacyjnego były w rzeczywistości niezgodne z konstytucją. W rezultacie zostało ono zaskarżone do Trybunału Konstytucyjnego Republiki Słowenii, który miał orzec o jego zawieszeniu.


Stało się jednak coś nieoczekiwanego. Podczas gdy Trybunał Konstytucyjny rozpatrywał kontrowersyjną ustawę, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej Vera Jourova złożyła mu wizytę. Ta interwencja, mająca miejsce dokładnie w trakcie obrad, stanowiła wyraźną ingerencję najwyższego szczebla europejskiej władzy wykonawczej w sprawy sądownicze kraju trzeciego, wywierając bezpośrednią presję na gałąź rządu, która powinna pozostać niezależna. Należy zauważyć, że wizyta ta nie była przypadkowa, ponieważ Vera Jurova została wyraźnie zaproszona do Słowenii. Profesor Bostjan M. Zupancic, były sędzia Trybunału Konstytucyjnego i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, zauważył: „Kiedy byłem sędzią Trybunału Konstytucyjnego, w latach 1993-1998, nigdy nie zapraszaliśmy polityków. Problem nie leży więc po stronie Very Jurovej, ale obecnego prezesa Trybunału, pana Accetto, który ją przyjął. A on doskonale wie, kim ona jest. Należy również zauważyć, że Matej Accetto jest jedynym prezesem Trybunału Konstytucyjnego UE, który został publicznie przyłapany na kłamstwie.

Stanowi to godną uwagi kolizję, zderzenie dwóch wysoce dyskusyjnych interesów. Na tym jednak kontrowersje się nie kończą. Zgodnie z dostępnymi informacjami, pani Jourova odwiedziła tylko dwa sądy konstytucyjne UE w ciągu ostatnich czterech lat, z wyjątkiem sądu jej własnego kraju w Brnie: jeden w Rumunii, a drugi w Słowenii. Jej dwie wizyty w Słowenii są wyjątkowe w Europie; ten kraj, jeden z najmniejszych na kontynencie, nie stawia żadnych większych wyzwań prawnych. Co by się stało, gdyby wzięła udział w posiedzeniu niemieckiego lub francuskiego Trybunału Konstytucyjnego w trakcie debaty nad kluczową ustawą? Bez wątpienia europejska prasa po raz kolejny byłaby oburzona jej działaniem. Prawdopodobnie pojawiłoby się wezwanie do jej dymisji. Epilog tej sprawy był do przewidzenia, biorąc pod uwagę poprzednie wydarzenia: Trybunał Konstytucyjny zatwierdził kontrowersyjną ustawę, a cenzura informacji została wprowadzona w głównym serwisie informacyjnym kraju, telewizji państwowej. Taka sytuacja jest bezprecedensowa w Europie.
Tylko w ten sposób można wyjaśnić zjawisko, o którym będziemy mówić. W krajach byłego realnego socjalizmu emeryci są klasą szczególnie wrażliwą. W Słowenii są oni zjednoczeni w partii 1 października, której przewodzi Pavel Rupar. Jest on postacią charyzmatyczną. Co miesiąc gromadzi dziesiątki tysięcy emerytów przed budynkami parlamentu i walczy o ich prawa. Nigdy wcześniej w historii Słowenii pojedynczej osobie nie udało się zgromadzić tak wielu ludzi każdego miesiąca, regularnie. Biorąc pod uwagę, że Słowenia ma dwa miliony mieszkańców, jest to bardzo duża liczba. Wyobraźmy sobie, że ktoś w Polsce lub we Francji jest w stanie zgromadzić kilkaset tysięcy ludzi każdego miesiąca. Mimo to telewizja krajowa całkowicie ignoruje te demonstracje, mimo że wyrażają one głębokie zainteresowanie Słoweńców.


Jak w Polsce

Historia ta znajduje analogię w Polsce, gdzie pod rządami Donalda Tuska policja przejęła telewizję publiczną i zamknęła agencję prasową, za co Vera Jurova (i inni) położyła kres śledztwu w sprawie naruszenia praworządności, nagradzając w ten sposób te działania. Neomarksistowski wokalizm tak przeniknął do brukselskich instytucji, że obecnie jesteśmy świadkami fundamentalnej erozji demokracji w Europie. Ludzie nie mogą już uważać mediów za autentycznych rzeczników ich interesów.

Wracając do Słowenii, wciąż istnieje kilka niezależnych, prywatnych kanałów telewizyjnych, choć ich wpływ nie jest na taką skalę, jak w przypadku telewizji państwowej. Wśród nich wyróżnia się Nova 24tv, należąca do kilkuset drobnych udziałowców. Kanał ten został jednak zaatakowany przez policję 29 maja, a dom jego dyrektora i redaktora naczelnego, Borisa Tomasica, został przeszukany bez nakazu, co było wyraźnie zastraszającym posunięciem. Opozycja parlamentarna natychmiast potępiła to wyraźne nadużycie prawa. Po raz pierwszy przywódcy instytucji europejskich zareagowali konstruktywnie. Manfred Weber, przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej, powiedział: „Żaden rząd UE nie powinien nigdy karać mediów za wyrażanie odmiennych opinii. Europejska Partia Ludowa nie będzie tolerować politycznego wykorzystywania wymiaru sprawiedliwości. Wzywamy Komisję Europejską do pilnego zbadania tej sprawy oraz do obrony wolności mediów i praworządności w Słowenii”. Musimy jednak zachować zimną krew. Wpływ jego słów i administracji europejskiej podkreśla niedawne wydarzenie: policja po raz kolejny złożyła wizytę w domu dyrektora Nova 24tv, twierdząc, że ma zły adres, po czym odjechała. Miało to miejsce 4 czerwca. Tak rażącego zastraszania nie można ignorować. Przywódcy instytucji europejskich wydają się więc raczej bezzębnym tygrysem, którego nikt nie traktuje poważnie. Rzeczywiście, musimy umieścić w kontekście niedawne przyznanie przez pana Webera, że Komisja Europejska była zbyt polityczna podczas jego kadencji. Innymi słowy, pośrednio zachęcała do ataków na wszystkie tematy, które nie były poprawne politycznie. Wystarczy pomyśleć o Polsce i Węgrzech.
Co to oznacza w świetle wyborów europejskich? To mówi samo za siebie. Klasa polityczna w Brukseli, która nie wie, czym jest prawdziwa demokracja, musi zostać wyrzucona. Jeśli nie, to oni wyrzucą nas.




Autor: prof. Boštjan M. Turk
Źródło: tysol.pl
Data: 13.06.2024 22:37




tysol.pl/a123269-prof-bo-tjan-m-turk-nalot-policji-na-slowenskie-media-publiczne-jak-w-polsce









czwartek, 13 czerwca 2024

Cenzura Facebooka




przedruk



13.06.2024 20:35

Tak działa cenzura. 
Prezes wydawnictwa Biały Kruk: 

Facebook usuwa informacje katolickie i patriotyczne




Zasłużona dla polskiej kultury narodowej krakowska oficyna Biały Kruk ma problemy z Facebookiem - poinformowała Telewizja Republika. Jak ujawniło wydawnictwo - znane m.in. z wydawania monumentalnych "Dziejów Polski" prof. Andrzeja Nowaka - w ostatnich kilku dniach Facebook usunął informacje zamieszczone przez oficynę, które odnosiły się do kwestii światopoglądowych. Platforma skasowała dwa teksty, które zyskały ogromny zasięg i wywołały szeroką dyskusję.

Pierwszy artykuł nosił tytuł „Jordan Peterson ostro o ‘miesiącu dumy LGBT’: ‘To festiwal pychy, nie miłości. Celebracja najbardziej niedojrzałych pragnień nie jest powodem do dumy’”.

"Gdy tekst ten osiągnął prawie 400 tys. wyświetleń, zadziałała od razu Facebookowa globalna cenzura – materiał został natychmiast usunięty. Informacja zawierała krótką diagnozę środowiska LGBT dokonaną przez światowej sławy kanadyjskiego psychologa Jordana Petersona. Facebook uznał ją za nieprzychylną tym środowiskom, a więc automatycznie szkodliwą. Potwierdziło się kolejny raz, że to medium społecznościowe jest de facto instytucją nie tylko ograniczającą wolność słowa, ale także bezwzględnie lobbującą za środowiskami skrajnie liberalnymi i lewackimi" - mówi Leszek Sosnowski, prezes Białego Kruka.

Drugi artykuł nosił wymowny tytuł „Kanadyjski uniwersytet rekrutuje do pracy. Biali, heteroseksualni mężczyźni nie mają po co słać aplikacji”. "Również ten tekst został niezwłocznie zablokowany, mimo że podawał jedynie fakty o konkretnym wykwicie tzw. poprawności politycznej, i to w Kanadzie, nie w Polsce. Z tego wynika, że nie wolno krytykować skrajnych liberałów (niektórzy mówią wprost: neobolszewików) ateizujących – głównie przy pomocy mass mediów – cały świat. A czuwa nad tym ktoś w dalekiej Kalifornii, gdzie jest centrala Facebooka, która korzystając ze zdobyczy techniki, zarzuciła sieć cenzorską dosłownie na cały świat!" - stwierdza szef krakowskiej oficyny.

Leszek Sosnowski przypomina, że to nie pierwszy raz, gdy wydawnictwo Biały Kruk spotyka się z blokowaniem prezentowanych przez siebie treści. 

"Tym tekstom nie można zarzucić ani chamstwa, ani nieuczciwości, ani płytkości rozumowania. Jest w nich natomiast często krytyka utopijnych teorii na temat konstrukcji świata i tzw. inżynierii społecznej, jest też propagowanie treści chrześcijańskich i wartości patriotycznych" - wyjaśnia prezes Białego Kruka.

"Znamy dobrze cenzurę z czasów komuny. W PRL-u było jednak o tyle uczciwiej, że cenzorzy nie byli anonimowi; od samej góry do lokalnych urzędników. Dziś nie mamy pojęcia, kto manipuluje treściami na przykład na Facebooku. Ci prawdziwi inżynierowie światowej komunikacji, czyli treści wrzucanych za darmo na ich konto przez miliony ludzi, nie zamierzają odsłaniać swojego oblicza, podawać nazwiska i adresu. Ani komuna, ani propaganda hitlerowska nie mogły nawet marzyć o tak olbrzymiej skali nadzoru nad puszczanymi w społeczeństwa na całym świecie wiadomościami. Media społecznościowe są bardziej niebezpieczne niż atom; mogą być użyteczne, ale można z nich także skonstruować bombę, która w mig zdemoluje całe kraje i narody. Różnica między bombą atomową a medium społecznościowym jest taka, że tę drugą nie jest łatwo stworzyć – w przeciwieństwie do informacji. Puszczenie w świat jakiejkolwiek wiadomości, nawet najbardziej szkodliwej i zakłamanej, to chwila-moment" - dodaje Leszek Sosnowski i stwierdza:

 "Facebook to firma obliczana na 55 miliardów dolarów rocznych przychodów, z tego około połowa jest zyskiem. Niewiarygodne osiągnięcie bilansowe. Nic dziwnego jednak, że mają taką kasę, skoro mają za darmo wszystkie materiały redakcyjne – otrzymują je gratis każdego dnia i każdej minuty z całego świata. Mogą dzięki temu pozyskiwać wielkie pieniądze z reklam, bo sami przecież niczego konkretnego nie produkują".

Jego zdaniem jednak, "od dawna już Facebook nie jest zainteresowany tylko kasą. Tę już jego właściciele mają w niepoliczalnych wprost kwotach. Od dawna działają na polu światopoglądowym i zwalczają chrześcijan, głównie katolików, zwalczają konserwatystów, zwalczają zasady Dekalogu, tradycyjną moralność i obyczajowość, lansują aborcję, jednopłciową „rodzinę”. Nic dziwnego, że dziś w świecie dominują poglądy nawet nie lewicowe, ale skrajnie lewicowe. Dominują, bo mają olbrzymie poparcie propagandowe ze strony mass mediów znajdujących się de facto w rękach kilku ludzi na świecie, dalekich od wiary, drwiących z Dekalogu, za to coraz bardziej żądnych kasy i władzy".

Leszek Sosnowski ubolewa, że "prawda i wartości oparte na wierze oraz patriotyzmie są zdecydowanie usuwane z oferty Facebooka. Katolicy i patrioci są traktowani jak faszyści".

W związku z zaistniałą sytuacją wydawnictwo opublikowało następujący apel:

"Naszą misją od blisko 30 lat jest nieustannie propagowanie wartości chrześcijańskich oraz patriotycznych. Nadszedł czas, że nie wystarczy propagować tych wartości, że trzeba o nie walczyć. To oznacza walkę o prawdę i wolność słowa. Wydawnictwo Biały Kruk, od lat wierne swoim zasadom, nie ugnie się pod presją żadnego Facebooka – pozostaniemy sobą, polskimi patriotami i katolikami. Będziemy publikować nasze treści, dzielić się nimi z Czytelnikami oraz Widzami i dalej walczyć o prawdę. W imię Boże!"


– ogłasza oficyna Biały Kruk.








niezalezna.pl/polska/wydarzenia/tak-dziala-cenzura-prezes-wydawnictwa-bialy-kruk-facebook-usuwa-informacje-katolickie-i-patriotyczne/520110

























wtorek, 11 czerwca 2024

Dlaczego wierzysz, że coś jest prawdą?



Powtarzanie za kimś - od mędrca, albo od telewizora - jest łatwe ale obarczone ryzykiem,  szukanie informacji samemu i samodzielne rozwiązywanie problemów też może być ryzykowne, ale jest lepsze. Tym bardziej, że uczysz się samodzielnie i z czasem jesteś coraz lepszy.

Trzeba samemu szukać informacji, dowiadywać się z różnych źródeł i samodzielnie rozważać.




przedruk





Iluzja prawdy - dlaczego wierzysz, że coś jest prawdą?




Iluzja prawdy to mechanizm, dzięki któremu osoba zaczyna wierzyć, że coś jest prawdziwe, gdy tak nie jest. W rzeczywistości nie tylko wierzy w to, ale również broni tego z całych sił. Poza tym, zamyka się na możliwość, że może się mylić.

Iluzja prawdy, zwana też iluzorycznym efektem prawdy, ma miejsce, ponieważ przetwarzanie rzeczywistości zawiera jeden defekt. Jako ludzie mamy tendencję do mówienia, że znajome ​​rzeczy są prawdziwe.

W 1977 r. przeprowadzono badanie w tym zakresie. Grupa ochotników dostała 60 założeń. Poproszono ich o udzielenie opinii czy są one prawdziwe, czy fałszywe.

Zadanie powtórzono jeszcze raz później. Naukowcy zauważyli, że te osoby uznały założenia, które już wcześniej przeczytały za prawdziwe, niezależnie od tego, jak prawdopodobne były.


Iluzja prawdy i pamięć ukryta

Wygląda na to, że ten mechanizm funkcjonuje z powodu “ukrytej pamięci”. W wyżej opisanym badaniu uczestnicy uznali stwierdzenia, które już wcześniej widzieli za prawdziwe – pomimo faktu, że wyraźnie powiedziano im, że są fałszywe.

Krótko mówiąc, jeśli jakieś stwierdzenia wydawały się być “znajome”, wydawały się również prawdziwe.



Iluzja prawdy występuje bez zaangażowania pamięci jawnej i świadomej. Jest to bezpośredni rezultat pamięci ukrytej – rodzaju pamięci, która do wykonywania zadań wykorzystuje poprzednie doświadczenia. Jest to strategia, którą umysł wykorzystuje w celu oszczędzania energii.



Pamięć ukryta ma miejsce, na przykład, gdy zawiązujesz swoje buty. Najpierw dowiadujesz się, jak to się robi. Później wykonujesz to zadanie automatycznie, bez zastanawiania się.

Jeśli musisz zawiązać coś innego niż buty, prawdopodobnie użyjesz tej samej techniki, nawet jeśli nie nadaje się najlepiej do tego zadania. Innymi słowy, masz skłonność do tworzenia modeli, które będziesz mógł zastosować w różnych sytuacjach.


 
 
Ta strategia umysłowa jest również stosowana, gdy chodzi o rzeczy bardziej abstrakcyjne, takie jak idee. 
 
To prowadzi do iluzorycznego efektu prawdy.

Oznacza to, że chętniej uwierzysz w założenie lub sposób myślenia, jeśli wydaje się znajomy oraz zbiega się z wcześniejszym doświadczeniem. I właśnie w tym kryje się ryzyko podejmowania nierozważnych decyzji.



Iluzja prawdy i manipulacja

Iluzja prawdy ma wiele skutków ubocznych. Jak kiedyś mówili naziści: “Kłamstwo powtórzone wiele razy staje się prawdą”. Często powtarzane założenie wydaje się być postrzegane jako prawdziwe, nawet jeśli jest fałszywe.

Większość ludzi nie jest na tyle zainteresowana lub nie ma zasobów, aby zweryfikować, czy coś jest zgodne z prawdą, czy nie.

W rzeczywistości iluzoryczny efekt prawdy jest skrótem, który umysł wykorzystuje, aby uniknąć większego wysiłku niż tego wymaga pewna sytuacja. Gdybyśmy analizowali wszystko, o czym myślimy i co robimy, czulibyśmy się wyczerpani w mniej niż godzinę.
 
 
No, ale tak trzeba! Przynajmniej na miarę swoich sił...
 

Dlaczego lepiej spać w nocy niż w ciągu dnia? Czy należy zjeść śniadanie, czy nie jeść nic na początku dnia? Czy to, co jemy na śniadanie, jest dobre czy jemy to tylko z przyzwyczajenia?

Nie da się ocenić wszystkiego w poszukiwaniu prawdy. Oto dlaczego ludzki mózg jest tak pomocny i wybiera po prostu porządkowanie informacji w oparciu o to, czego się już nauczył. Jest to strategia, która ma Ci pomóc w życiu.


Iluzja prawdy nie odsuwa na bok logiki

Ważnym aspektem iluzorycznego efektu prawdy jest to, że bez względu na to, jak potężny może być, nie pozbawia nas logicznego rozumowania. Oznacza to, że zawsze możesz użyć procesów myślowych, które pozwolą Ci zrozumieć, co jest prawdą, a co fałszem.

To również znaczy, że nasza możliwość manipulowania umysłem jest ograniczona. To tylko jeszcze bardziej uwięzi Cię w istniejącej iluzji, gdy podejmiesz decyzję, aby nie stosować najwyższych zdolności rozumowania. Jeśli zdecydujesz się na to, efekt będzie rozcieńczony.



Jak widać, kwestionowanie najważniejszych aspektów rzeczywistości może być interesujące. Powinieneś zadać sobie pytanie, dlaczego wierzysz w to, co robisz.

Czy uważasz coś za prawdziwe po prostu dlatego, że słyszałeś to wielokrotnie? A może jest to prawdą dlatego, że masz wystarczająco dowodów, aby w to uwierzyć?





Pamiętamy - metoda jest oparta na wielokrotnym powtarzaniu.





Wyniki wyborów UE 2024 wg redakcji Interii.


Redaktorzy nie uznają proporcji?

Na ekranie mojego monitora słupek PiS-u - 36% poparcia, ma wysokość 78 mm, dzieląc na 36 części dostajemy wynik - 2,17 mm wysokości słupka za 1% poparcia...
 

słupek "Inne" ma wysokość 10mm zamiast 0,7 mm (nie 0,7 cm tylko 0,7 mm - niecały milimetr!)

"bezpartyjni" mają słupek niemal taki sam, chociaż wynik mają dokładnie 3x lepszy..

"3droga" ma 22mm zamiast 15mm (czyli +7mm)
  podobnie "Lewica"

"Konfederacja" ma 31mm zamiast 26mm (czyli +5mm)

"KO" ma 80mm - mniej więcej pasuje...







A tu Gazeta Prawna robi coś podobnego...



kolory są "przedłużone" poniżej słupków dlatego 0,8 % wygląda jak 4,5 %...

dół słupków jest nieznacznie zacieniony szarym kolorem (u Konfederacji rozjaśniony), a w przypadku "Bezpartyjni!" zastosowano jasny kolor i bardzo cienki żółty pasek pokazujący realne 0,8%

Granatowy, niemal czarny (mroczny? pogrzebowy?) kolor Konfederacji w ogóle znika na tym tle... z jasną otoczką na ciemnym tle wygląda jak jakaś czarna dziura...



Zwróćmy jeszcze uwagę, że także na tej grafice poniżej tak dobrano kolory, że kolory PiS i Konfederacji na niebieskim tle - znikają...  są mało rozpoznawalne.

Jakby ich nie było...

 

 

 
 
 
Kto tak podaje ludziom informacje i w jakim celu?

 

 

Pamiętacie stare mapy, na których tam, gdzie wielkie połacie Słowiańszczyzny - tylko biała karta opisana różnymi "tribes"? 




Forsal powtarza ilustrację za Gazetą Prawną..


Niebieski słupek PiSu i Konfederacji niknie na niebieskim tle, jakby ich nie było, 

za to pozostałe są wyraźnie widoczne - poprzez zastosowanie konkretnych jaskrawych kolorów - i w dodatku są optycznie powiększone od dołu o kwadrat zawierający loga partii.

 

Dlatego optycznie przewaga PiSu wydaje się mniejsza niż np. tutaj, gdzie prawidłowo pokazano proporcje..

 

A nie.

 

 

Tu miała być grafika ilustrująca wyniki wyborów do EU 2024 z prawidłowo pokazanymi proporcjami, ale takiej nie znalazłem, więc tylko zrzut ekranu ze strony PKW...






Więc... kto tak podaje ludziom informacje i w jakim celu?



------------------


P.S. 

11 września 2024


i nie ma tu żadnej reakcji ze strony rządowej czy prawniczej...














Niemcy. Wynik AfD nie pasował do narracji? Magiczne słupki (dorzeczy.pl)

dorzeczy.pl/opinie/585210/zielony-lad-konfederacja-pierwsza-w-sondazu-ostatnia-na-grafice.html

dorzeczy.pl/swiat/632036/niemcy-wynik-afd-nie-pasowal-do-narracji-magiczne-slupki.html





gazetaprawna.pl/wiadomosci/kraj/artykuly/9522767,wybory-do-parlamentu-europejskiego-2024-wyniki-exit-poll.html


pieknoumyslu.com/iluzja-prawdy-dlaczego-wierzysz/?utm_medium=org&utm_campaign=repost&utm_source=mcfb&utm_content=mc_245241

wybory.gov.pl/pe2024/pl/wynik/pl



niedziela, 9 czerwca 2024

70 tysięcy celów (Salwador)

 

 było 70 tysięcy celów do zlikwidowania, czyli gangsterów

 

Salwador był „dosłownie światową stolicą zabójstw”, natomiast w ciągu trzech lat jego rządów udało się „przekształcić nasz kraj w najbezpieczniejszy na zachodniej półkuli”. Współczynnik zabójstw jest obecnie proporcjonalnie trzy razy niższy niż w Stanach Zjednoczonych i niższy niż w innych państwach Ameryki Środkowej i Południowej.

 

Temat Salwadoru i jego skuteczności w zwalczaniu przestępczości już był na blogu.

 

655 dni po ogłoszeniu stanu wyjątkowego, aresztowano ponad 75 100 domniemanych członków gangów, których Bukele i policja określają mianem "terrorystów".
 

 

Okazuje sie, że tamtejsza mafia składała ofiary z dzieci.

 

 

 
przedruk





7 czerwca 2024
„Wygraliśmy walkę duchową”. Prezydent Salwadoru o rozprawieniu się z satanistycznym gangiem



Prezydent Salwadoru udzielił Tuckerowi Carlsonowi wywiadu, który nie mógłby ukazać się mainstreamowych mediach. Jest mowa o wygranej wojnie z gangami i o tym, że słynący ze szczególnego okrucieństwa latynoski gang MS-13 – jak ujawnia prezydent Nayib Bukele – jest jednocześnie sektą satanistyczną, która składa ofiary z ludzi, w tym z dzieci.

Na wstępie prezydent Bukele, który rozpoczął właśnie drugą kadencję, zaznacza, że Salwador był „dosłownie światową stolicą zabójstw”, natomiast w ciągu trzech lat jego rządów udało się „przekształcić nasz kraj w najbezpieczniejszy na zachodniej półkuli”. Współczynnik zabójstw jest obecnie proporcjonalnie trzy razy niższy niż w Stanach Zjednoczonych i niższy niż w innych państwach Ameryki Środkowej i Południowej.

Jak mówi rozmówca Carlsona, jako wyjaśnienie istnieje wersja oficjalna i nieoficjalna. Oficjalna jest taka, że rząd zrealizował plan (uderzając krok po kroku, a po kontrataku gangów – idąc na całościowe zwarcie), ale znacznie bardziej zaskakująco brzmi opis „wersji nieoficjalnej”, którą prezydent Bukele wyjaśnia krótko i bez ogródek: To był cud.



– Kiedy gangi rozpoczęły kontratak, zabili 87 osób w 3 dni, co dla kraju o populacji 6 milionów jest szaleństwem – opowiada przedsiębiorca, który został prezydentem.

– Spotykaliśmy się na naradach w moim gabinecie o 3-4 nad ranem, obserwując sytuację i radząc, co dalej robić, ponieważ problem z gangami jest taki, że atakują nie tylko przeciwnika, ale chcąc siać terror, mogą zaatakować kogokolwiek (…), a państwo, które ich ściga, nie ma intencji, by ktokolwiek poza członkami gangu zginął lub odniósł szkody – kontyuuje.

Jak wyjaśnia, z jednej strony było 70 tysięcy celów do zlikwidowania, czyli gangsterów, a z drugiej 6 milionów ludzi, z których każdy mógł stać się celem w zamieszaniu ulicznych walk czy też w wyniku odwetu ze strony kryminalistów.

– Zachodziliśmy w głowę, jak to rozwiązać, zdając sobie sprawę, że stajemy przez niewykonalną misją… Więc zaczęliśmy się modlić – wyznaje prezydent. Dopytany przez prowadzącego, czy naprawdę modlili się na kryzysowych posiedzeniach rządu, potwierdził, dodając, że robili to wiele razy.

W modlitwie członkowie rady prosili Boga o mądrość, o zwycięstwo w tej wojnie domowej i o jak najmniejszą ilość ofiar cywilnych. Na końcu, jak zapewnia prezydent, okazało się, że cywilnych ofiar udało się cudem uniknąć.

Następnie przechodzi do opowieści o samym gangu MS-13 (zlikwidowanym w Salwadorze, ale wciąż działającym w innych krajach), a więc organizacji okrytej szczególnie złą sławą, wprost stwierdzając, że jest to organizacja satanistyczna.

– Nie od razu byli organizacją satanistyczną. MS-13 narodziło się w Los Angeles, w USA, ponieważ meksykańskie gangi zabraniały Salwadorczykom sprzedawać narkotyki. Więc stworzyli gang, który nazywał się Gand z 18 Ulicy, bo tam handlowali narkotyki. Ale potem zaczęli się dzielić i walczyć między sobą i tak powstało MS-13, które wkrótce wyparło inne gangi i rozszerzało się na inne kraje – mówi Nayib Bukele.

Bill Clinton deportował członków MS-13 do Salwadoru, co zbiegło się z wprowadzeniem tam prawa chroniącego nieletnich przed uwięzieniem. Dla gangsterów stało się to asumptem do werbowania młodzieży, nawet w wieku 15 lat, która zaczęła sprzedawać narkotyki, dokonywać rozbojów i kontrolować kolejne terytoria, aż urosła do skali poważnej zorganizowanej grupy przestępczej o międzynarodowym zasięgu.

– W miarę jak organizacja się rozwijała, stała się satanistyczna. Zaczęli odprawiać rytuały satanistyczne. Nie wiadomo dokładnie, kiedy się to stało, ale jest to dobrze udokumentowane. Kiedy dokonywaliśmy aresztowań, znajdowaliśmy nawet ołtarze satanistyczne – ujawnia prezydent Salwadoru.

Przytacza przy tej okazji wywiad z jednym z więźniów, który zdecydował się wystąpić z gangu. Dziennikarz zapytał go, ilu ludzi zamordował, a liczba była tak duża, że przestępca nawet nie pamiętał. Natomiast zapytany, dlaczego opuścił gang, odpowiedział: Byłem używany do zabijania ludzi. Ale zabijałem, żeby powiększać terytorium, żeby zbierać haracze, ale kiedy raz przyszedłem do siedziby, oni mieli właśnie zamordować dziecko.

Jak dalej relacjonuje prezydent Bukele: I ten morderca, który zabił dziesiątki ludzi, mówi: „Co tu się dzieje, dlaczego mamy zabić to dziecko?” A oni powiedzieli mu: „Ponieważ Bestia żąda dziecka, więc musimy dać jej dziecko”.

Po czym gość Tuckera Carlsona przechodzi do niezwykłego podsumowania. – Jest wojna duchowa i wojna fizyczna. Jeżeli wygrasz wojnę duchową, będzie to miał odbicie w wojnie fizycznej. Myślę, że odnieśliśmy tak imponujące zwycięstwo, ponieważ wygraliśmy wojnę duchową – mówi.

Ostatnia jego uwaga pośrednio, ale jednak czytelnie odnosi się do wszechmocy Bożej, gdy prezydent stwierdza: Nie było tu konkurencji. To znaczy, oni byli satanistami. Myślę, że to uczyniło sprawę prostszą. 



https://x.com/TuckerCarlson/status/1798520181112664531

Źródło: X / Tucker Carlson


----



"Mieszkańcy Salwadoru się obudzili i ty też możesz". Bukele krzyczał do prawicowego tłumu na spotkaniu CPAC w USA 22 lutego 2024 r. Zauważając, że przestępczość i zażywanie narkotyków rosną na ulicach amerykańskich miast, wezwał konserwatystów do "powstania i odzyskania kraju".



Ty też możesz się obudzić.


Szukaj prawdy w faktach, a nie w mediach.

 

 

 

 Przypominam, że jest Ogłoszenie...

 



https://maciejsynak.blogspot.com/2017/10/nagroda-1-mld-euro.html

 

 

 

 

pch24.pl/wygralismy-walke-duchowa-prezydent-salwadoru-o-rozprawieniu-sie-z-satanistycznym-gangiem/?utm_content=buffer0acb8&utm_medium=social&utm_source=facebook.com&utm_campaign=buffer&fbclid=IwZXh0bgNhZW0CMTEAAR3NSVtdjnBFjj_Tn3Q0sEMnWTUKyBzprjjRdsQkgkzXBmZwVRpJztGGzmE_aem_ZmFrZWR1bW15MTZieXRlcw


https://maciejsynak.blogspot.com/2024/02/prezydent-salwadoru.html












Haker- nękana rodzina z Puszczykowa







widzi ich oczami






przedruk


Koszmar rodziny spod Poznania! Od prawie dwóch lat jest nękana przez hakera. Na ich telefon zamawia taksówki, jedzenie, opony

Justyna Piasecka

29 maja 2024, 10:40



Każdy, kto odwiedzi dom rodziny z podpoznańskiego Puszczykowa, jest narażony na zablokowanie telefonu. Domownicy od 1,5 roku są nękani przez hakera, który śledzi każdy ich krok. „Czujemy się jak w Domu Wielkiego Brata” – mówi pani Zofia. Cyberprzestępca w wiadomościach zapewnia, że nie da rodzinie spokoju. „Nigdy się nie uwolnisz. Jesteś zerem” - głosi jeden z SMS-ów.

Rodzina z Puszczykowa nękana przez hakera


Wszystko zaczęło się w listopadzie 2022 roku. Wtedy osoby z telefonicznej listy kontaktów czteroosobowej rodziny z Puszczykowa zaczęły otrzymywać głuche telefony.


- Osoby te oddzwaniały do nas i pytały, co chcieliśmy. Byliśmy zaskoczeni, nie wiedzieliśmy, o co chodzi, bo nie dzwoniliśmy. W naszych telefonach nie było śladu tych połączeń

- mówi pan Jan.

Później ktoś zmienił PIN w telefonach rodziny. Następnie doszły blokady kart SIM.


- Udałem się do operatora. Ten stwierdził, że karta SIM jest aktywna, ale kiedy przełożył ją do innego telefonu okazało się, że jednak nie działa. Dostałem nową kartę, ale i ona została zablokowana. To się ciągle powtarzało


- wspomina mężczyzna.

W końcu rodzina zaczęła kupować karty startowe za 5 zł, by móc dzwonić, ale i one były hakowane.


Pan Jan w czerwcu 2023 roku postanowił zgłosić sprawę policjantom z Puszczykowa, ci jednak odmówili wszczęcia postępowania.
Z biegiem czasu przestępca zaczął składać zamówienia w imieniu rodziny.


- Był to sprzęt AGD, opony, meble do kuchni. Nawet przyjechał do nas kominiarz, który miał zlecenie na odbiór komina. Przyjeżdżali do nas dostawcy jedzenia z posiłkami, których oczywiście nie zamawialiśmy. Tak samo taksówki na aplikację. Jednego dnia przyjechało aż 9 samochodów, jeden po drugim. Każdemu musieliśmy się tłumaczyć, że to nie my

- wyjaśnia pan Jan.

Haker nie dawał za wygraną. Zaczął wystawiać na portalach internetowych przedmioty na sprzedaż. Raz zamieścił ogłoszenie o darmowej konsoli do gier, którą rzekomo oferował pan Jan. Pod jego dom zaczęli przyjeżdżać ludzie, którzy byli umówieni na odbiór sprzętu.





- Najbardziej uderzył nas widok małej dziewczynki, która stanęła w drzwiach z bombonierką w rękach. Przykro było tłumaczyć jej i jej rodzicom, że tej konsoli nie dostanie

- mówi.

Doszły dodatkowo płatne SMS-y premium. Haker kupował też gry i aplikacje.


- Wnuk w aplikacji na telefonie zauważył, że naliczane są przez operatora dodatkowe kwoty, których nie obejmował abonament. Udałem się do punktu, by zablokować opcję premium. Niedługo później wnuk znów zauważył rosnące koszty. Okazało się, że ktoś zadzwonił do operatora i odblokował

- mówi Jan.

Łącznie naliczonych zostało dodatkowe 11 tys. zł.


To jednak nie wszystko. Rodzina zaczęła otrzymywać też SMS-y, które w większości wysyłane były z numeru ich wnuka. Ich treść nie była zwartą wiadomością. Każda litera została wysłana w osobnym SMS-ie.


Pan Jan wszystkie wiadomości spisał na kartce, dopisując datę i numer telefonu, z którego zostały wysłane. SMS-y te trafiały też do innych osób, znajdujących się na liście kontaktowej członków rodziny.

Z wiadomości wynika, że rodzina jest wciąż obserwowana: „Andrzej wyjeżdża z domu”, „Uwaga, Bartosz otwiera bramę”, „Uwaga, Jan jest w toalecie”, „Uwaga, masło na stole”.

Pan Jan zatrudnił prywatnego detektywa, żeby sprawdził, czy w domu znajdują się jakieś kamery. Jednak niczego nie znaleziono.

Rodzina jest jest przekonana że hakerem, który ich nęka, jest ktoś, kto ich zna. Jednocześnie podkreśla, że nie ma wrogów, z sąsiadami ma dobry kontakt i nie zna nikogo, kto chciałby się np. zemścić.

Haker w wiadomościach zapewnia, że nie da rodzinie spokoju. „Nigdy się nie uwolnisz. Jesteś zerem” - głosi jeden z SMS-ów.


Ostatecznie policja wszczęła postępowanie w tej sprawie. Śledztwo prowadzone jest pod kątem uporczywego nękania. W poniedziałek, 27 maja policjanci przeszukali dom rodziny.


- Na początku nad sprawą pracowali policjanci z Puszczykowa. Później zaangażowali się funkcjonariusze do walki z cyberprzestępczością z KWP w Poznaniu

- wyjaśnia Maciej Święcichowski z wielkopolskiej policji.

W efekcie policjanci przeszukali dom pana Jana i jego rodziny.


- Zabezpieczony został materiał dowodowy, który zostanie poddany analizie. Następnie zostaną podjęte dalsze decyzje, co do postawienia ewentualnych zarzutów osobie, która mogła być odpowiedzialna za nękanie

- dodaje Święcichowski.

Sprawę jako pierwsza opisała TVP Poznań.























gloswielkopolski.pl/koszmar-rodziny-spod-poznania-od-prawie-dwoch-lat-jest-nekana-przez-hakera-na-ich-telefon-zamawia-taksowki-jedzenie-opony/ar/c1-18566301













sobota, 8 czerwca 2024

Efekt dominacji mediów





Po prostu media dominują nad wychowaniem.


To, na co jest położony nacisk w mediach, jest zauważane przez młodzież najbardziej - i, że tak się wyrażę - kultywowane, podnoszone i niesione dalej już jako część składowa życia.


Nikogo nie obchodzą problemy tożsamościowe innych ludzi, bo "każdy" jest zajęty swoim życiem.


Ludzie wychodzą z założenia, że jak ktoś ma problemy ze sobą, to niech idzie do psychologa, niech go mama zaprowadzi. My nie jesteśmy od tego, żeby osobom niepewnym siebie, albo cośpodobnego, powtarzać, że ich akceptujemy i tak dalej.

Nikt obcych ludzi nie niańczy.

Nikt rudych po głowie nie głaszcze i nie ociera łzy piegowatym.

A co z brzydkimi?
Ktoś się nad nimi roztkliwia??

Takie po prostu jest życie, tacy są ludzie.

A zagadnienie - dlaczego osoba została np. pobita, albo skarży się, że ktoś jej okazuje, że jej "nie lubi" to są osobne indywidualne przypadki 

i nikt nie będzie teraz rozważał jak to było, kto kogo i tak dalej, nikt nie jest prokuratorem ani sądem i nie będzie poprawiał komfortu życia tym osobom - bo to nikogo nie obchodzi, bo ludzie nie mają czasu na cudze problemy.

Jak ktoś kogoś pobił - to do sądu, a nie do telewizora.


Celebrytów też to nie obchodzi, ich obchodzi to, żeby być rozpoznawalnym, bo dzięki temu mają co do garnka włożyć, dlatego powtarzają farmazony za głównym trendem, by być w trendzie i by media zechciały ich pokazywać, drukować.

Jak będzie trend chodzić z plastikowym wiadrem na głowie, to też tak będą chodzić, żeby być "trendi".

Młoda dziewczyna dała sobie oczy "wytatuować" i oby nigdy więcej razy coś takiego ludzi nie spotkało.


A teraz pod wpływem finansowania lgtb w mediach - temat ten stał się częścią przekazu i stałym elementem w telewizorze czy radiu.

Czemu "wszyscy" redaktorzy podejmują ten temat?

Kto im każe?


Nagminne o tym powtarzanie już spowodowało zamęt w psychice młodzieży i "wysyp" osób o zachwianej osobowości - należy więc pilnie zakazać tego tematu w mediach, a osoby lgtb niech sobie radzą ze swoimi osobistymi problemami tak jak wszyscy - samodzielnie i bez wejściówek w mediach.







przedruk




1 CZERWCA 2024

„Madki”, „bachory” i „kaszojady”… O największej fobii XXI wieku





Zgodnie z liberalnym credo, nienawiść wobec czarnoskórych, środowisk LGBT+ i wszelkich mniejszości jest całkowicie nie od pomyślenia. Co innego, jeżeli mówimy o dzieciach.


Miesiąc maj. Przez ulice polskich miast, nie niepokojone przez nikogo, w asystencji policji i służb, pod patronatem włodarzy i celebrytów, przetaczają się marsze „najbardziej uciskanej mniejszości w Polsce”.

O straszliwych prześladowaniach opowiadają ich liczni polityczni reprezentanci, zasiadający w ławach poselskich, ministerstwach i instytucjach europejskich. Na ciężki los skarżą się niebinarni studenci, zakładający inkluzywne koła naukowe, uczęszczający na Queer and Gender studies, wspierani przez kadry pedagogiczne zwracające się do nich wybranymi zaimkami. Powszechne wykluczenie powoduje, że w centrach wielkich miast ciężko o lokal pozbawiony loga LGBTQ friendly”.


Wczorajsi aktywiści wchodzą dzisiaj w skład rządu. Tam przekonują o konieczności kneblowania ust oponentom, którzy za nawet najmniejsze słowa krytyki będą mogli trafić za kratki. Ich stronę trzyma wymiar sprawiedliwości, tylko czekający za uchwalenie nowej kategorii „przestępstw z nienawiści”.

Wraz z tą równoległą rzeczywistością, w Polsce istnieje grupa społeczna, o której faktycznych prześladowaniach nigdzie nie przeczytacie. BBC nie zrobi o tym filmów dokumentalnych, a głos tych osób nie przebije się na forum TSUE. Systemowego nękania doznają w internecie, przestrzeni publicznej, parkach, restauracjach. Dzieci – bo o nich mowa – stanowią dzisiaj jedną z najbardziej nielubianych grup społecznych.

Swego czasu wielką popularność zdobył angielski bar dog friendly, child free (ang. przyjazny psom, wolny od dzieci). Brytyjska prasa rozpisywała się o genialnej strategii marketingowej, oddającej nastroje społeczne. Doceniano, że ktoś w końcu nazwał pewne sprawy po imieniu. Jednocześnie na jaw wyszła niepokojąca prawda: wyrażanie otwartej dezaprobaty wobec dzieci stało się powszechnie akceptowalne.

Na problem zwrócił uwagę w swoich mediach społecznościowych magazyn Ładne Bebe. W jednej z ankiet autorzy stwierdzili: „nie ma nic złego w mówieniu, że się nie lubi dzieci”. Internauci w zatrważającej większości (92 proc.) przyznali im rację.

Problem w tym, że nieco wcześniej na profilu pojawiły się podobne ankiety, odnoszące się do czarnoskórych, seniorów, Żydów i ludzi otyłych. W przeciwieństwie do dzieci, internauci wyrazili powszechne oburzenie na sugestię, że można negatywnie mówić o którejkolwiek z powyższych grup.

Tylko 16 proc. uważało, że nie ma nic złego w nielubieniu czarnoskórych, 36 proc. gdy sytuacja dotyczy seniorów, 26 proc. – Żydów, a 20 proc. – ludzi otyłych.


Ciężko o większy przykład „postępowej” schizofrenii. Podczas gdy „homofobia”, „transfobia”, rasizm”, „antysemityzm”, „ejdżyzm” czy „fatbofia” należą do grzechów głównych demokratycznego społeczeństwa, nienawiść do dzieci jeszcze nigdy nie miała tak dobrej prasy. 

Jak wynika z internetowych wyznań, najmłodsi drażnią swoją obecnością w restauracjach, ich płacz nie pozwala zrelaksować się w parku, przeszkadzają robiącym zakupy, wchodzą pod koła rowerzystów czy zaczepiają spacerujące z właścicielami czworonogi. Są i tacy, którzy nie życzą sobie ich obecności nawet w kościele.

Coraz gorszą pozycję dzieci w społeczeństwie odzwierciedlają zmiany w języku codziennym. Zaledwie krótka obecność w internetowej mediasferze wystarczy, by zauważyć natłok pejoratywnych określeń.

Choć publicznie nie pozwalamy sobie na takie określenia jak „bachory” czy „gówniarze” w powszechnym użyciu pozostają „gówniaki”, „gówniaczki”, „bombelki” czy – ostatnio bardzo popularne – „kaszojady”. Piękno macierzyństwa ginie pod naporem „madkowego” contentu, a otrzymujący 800+ zaliczani są w pierwszej kolejności do patologii przepijającej świadczenia pobierane na swoje potomstwo. Nie mówiąc już o rodzinach wielodzietnych, nazywanych powszechnie żerującymi na zasiłkach „dzieciorobami”.

I choć część powie, że przecież to takie pieszczotliwe, a rodzice przecież mają prawo zwracać się do dzieci jak chcą, to – jak słusznie zauważył dr Marcin Kędzierski – kiedy w podobny sposób wyrażamy się o pociechach publicznie, czujemy, że coś jest nie tak.

W uprzedmiatawianiu dzieci często wiodą prym sami rodzice. Krzysztof Bosak, dzieląc się doświadczeniami ze spotkań wyborczych, stwierdził, że wiele dzieci często nie potrafi się nawet przedstawić. „Rodzice są często zaskoczeni kiedy witam się także z ich dziećmi, nawet już dorastającymi. Wyjątkiem są rodzice, którzy sami porządnie przedstawią z dumą swoje dzieci. Wydaje mi się, że to są drobne gesty, a budujące wartość i obycie młodego człowieka” – pisał wicemarszałek Sejmu.

W większości zachodnich społeczeństw na dobre odczłowieczono już dzieci nienarodzone. Najwyraźniej przyszedł czas na obrzydzanie tych, które zdążyły się urodzić. Doskonale łączyłoby się to z logiką depopulacji, widzącej we wzroście demograficznym największe zagrożenie dla planety i ludzkości. W takiej sytuacji tym bardziej – parafrazując klasyka – spieszmy się je kochać; dzisiaj jest ich już tak niewiele.



Piotr Relich







pch24.pl/madki-bachory-i-kaszojady-o-najwiekszej-fobii-xxi-wieku/