Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą korporacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą korporacja. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 10 listopada 2024

Tam, w Warszawie...







przedruk



Łukasz Warzecha: Lewica kocha korporacje




Co mają ze sobą wspólnego wydana blisko ćwierć wieku temu książka Kanadyjki Naomi Klein „No logo” i strefa płatnego parkowania, wprowadzana właśnie na warszawskiej Saskiej Kępie? Jeśli umiemy dostrzegać szerszy obraz, te dwie sprawy pokażą nam, jak paradoksalną drogę przeszła przez 25 lat lewica.

Książka Klein została uznana za biblię antyglobalistycznej (lub też alterglobalistycznej) lewicy. Zajmowała się głównie tym, jak ludzie są manipulowani poprzez wizerunek firm i marek, ale w gruncie rzeczy była tyradą przeciwko globalnym korporacjom i wielkiemu biznesowi. Z takim też przesłaniem i podejściem była wówczas kojarzona lewica, szczególnie ta nowa, młoda i ideowa.

Przejdźmy teraz o niemal 25 lat naprzód i zobaczmy, co dzieje się właśnie na Saskiej Kępie. Od kilku tygodni dzielnica jest w głębokim kryzysie z powodu wprowadzonej tam właśnie – na części obszaru – strefy płatnego parkowania. Nie będę szczegółowo pisał o tym, jak wygląda sytuacja ani jak do tego doszło. Dość wspomnieć, że kilkakrotnie z wprowadzenia SPP na Saskiej Kępie rezygnowano po ekspertyzach, które wskazywały, że nie tylko nie ma to sensu, ale nawet może być lokalnie szkodliwe. W końcu jednak radni powiązani z lewicą spod znaku Miasto Jest Nasze dopięli swego, możliwe zresztą, że bazując na manipulacji (sprawa podpisów pod petycją w kwestii SPP jest w prokuraturze). Skutki są dramatyczne: kompletny brak miejsc za granicą strefy, olbrzymie straty lokalnych biznesów, osoby nieposiadające meldunku (będącego warunkiem otrzymania abonamentu) na gwałt poszukujące jakiegokolwiek miejsca parkingowego do wynajęcia. I oczywiście krążąca jak sępy każdego wieczora straż miejska, czyhająca na zaparkowane nieprzepisowo samochody. A o to nietrudno, bo zdesperowani mieszkańcy parkują, gdzie się da.


Pomińmy tutaj analizę zjawiska ruchów miejskich, takich jak Miasto Jest Nasze, które wyrastając z pozornie szlachetnej idei stały się rakiem lokalnych społeczności. Najkrócej mówiąc, w praktyce wygląda to tak, że niewielka grupka fanatyków, którzy ze swojej działalności zrobili sobie sposób na życie, urządza rzeczywistość niezorganizowanym dziesiątkom albo setkom tysięcy ludzi, twierdząc oczywiście, że wszystko to dla ich dobra i w ich imieniu.

Równie ciekawy jest jednak inny, bardzo rzadko dostrzegany aspekt sprawy. Jeśli zastanowimy się nad dalekosiężnymi konsekwencjami takich działań jak wprowadzenie SPP na Saskiej Kępie – co jest oczywiście tylko przykładem funkcjonowania skrajnej lewicy w wydaniu miejskim – i jeśli zestawimy to z innymi poczynaniami lewicowych ugrupowań i ruchów, zauważymy pewną prawidłowość. Co bowiem lewica nam proponuje? Na sztandarach niesie dzisiaj klimatyzm, cofanie nas w zamożności i rozwoju, ale także atak na prywatną własność oraz, niezmiennie, zwiększenie obciążeń podatkowych i redystrybucji, co siłą rzeczy najmocniej uderza w klasę średnią i drobny biznes.

Dokładnie tak jak pomysły w rodzaju SPP. Najbardziej poszkodowane z jej powodu są małe biznesy – kawiarnie, restauracje, nieduże sklepy – a także ci, którzy nie mieszkają w drogich apartamentowcach z podziemnymi garażami. Kto natomiast zyskuje? Duże korporacje, oferujące jedzenie z dowozem, firmy takie jak Uber albo Bolt czy te oferujące samochody na krótkoterminowy wynajem. Wiele osób może przecież ostatecznie zdecydować się na rezygnację z posiadania samochodu.

I to jest reguła w postępowaniu współczesnej lewicy: jej sztandarowe pomysły niszczą małe i średnie firmy oraz grożą zubożeniem klasy średniej i zepchnięciem jej w dół pod względem zamożności. Sprzyjają natomiast najbogatszym, bo ci zawsze będą w stanie wykupić się z opresji. Strefy czystego transportu – inny fetysz lewicy – dokładnie tak działa. Zyskują bogatsi, których stać na nowsze samochody lub ewentualnie opłatę za wjazd do strefy, tracą natomiast posiadacze starszych aut, które w ogólnym rozrachunku wcale nie generują więcej zanieczyszczeń niż te nowsze.

Lewicowe pomysły sprzyjają także korporacjom, które oferują wynajem sprzętów różnego rodzaju, a także wielkim firmom, które dzięki korzyściom skali są w stanie na idiotycznych regulacjach nawet zyskać. Weźmy dla przykładu system ESG, czyli niedługo obowiązkowe rozbudowane raportowanie niefinansowe, które obejmie wszelkie firmy notowane na giełdzie, a w konsekwencji również ich kooperantów i dostawców. W ramach ESG firmy będą musiały spowiadać się ze swoich działań w takich dziedzinach jak ochrona klimatu czy polityka równościowa. Od tego, czy będą w dziedzinie ESG wystarczająco postępowe, może zależeć, czy banki będą chciały udzielać im kredytów. Jak w raporcie dla Warsaw Enterprise Institute z maja ubiegłego roku oceniał ekonomista Damian Olko, tylko firmy bezpośrednio objęte obowiązkiem ESG będą ponosić roczny ciężar w wysokości do 2,6 mld zł. Ciężar, niemający absolutnie żadnego racjonalnego uzasadnienia. ESG jest koncepcją najczyściej ideologiczną, ale bardzo hołubioną przez lewicę.

Kto na tym straci? Najwięcej oczywiście mniejsze firmy, które będą musiały zainwestować w zewnętrzne podmioty, sporządzające raporty ESG, a następnie w ich audyt (raporty muszą być audytowane przez certyfikowanych audytorów). Najmniej zaś stracą, a właściwie – zyskają na wycięciu części konkurencji z powodu dodatkowych kosztów wielkie korporacje, które bez problemu wygospodarują we własnej strukturze działy zajmujące się tworzeniem fikcji ESG.

Widać więc, że lewica przeszła paradoksalną przemianę: od antyglobalizmu spod znaku Klein do skrajnie szkodliwych, ideologicznych koncepcji, niszczących drobną przedsiębiorczość i klasę średnią, a sprzyjających ogromnie wielkiemu biznesowi i korporacjom. Bez żadnej przesady można dziś powiedzieć, że współczesna lewica jest sojusznikiem globalistów w najgorszym wydaniu.

I tu można zadać sobie pytanie: czy dzieje się to z głupoty, a więc – czy mamy do czynienia z leninowskimi pożytecznymi idiotami – czy też przynajmniej w części mówimy o ludziach, którzy świetnie wyczuli, gdzie są konfitury i to właśnie jest główna motywacja ich działań.

Łukasz Warzecha







Łukasz Warzecha: Lewica kocha korporacje - PCH24.pl