Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zdrowie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zdrowie. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 18 lutego 2025

Fluor




Na pastę do zębów
bez fluoru przeszedłem bodajże w 2010 roku.







przedruk
tłumaczenie automatyczne




16 lis 2024 


15:01 AEDT




Dlaczego Stany Zjednoczone usuną fluor z wody publicznej




Prezydent-elekt Donald Trump ogłosił plany mianowania Roberta F. Kennedy'ego Jr. na stanowisko szefa Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej USA.

Jeśli zostanie to potwierdzone, Kennedy będzie nadzorował główne agencje zdrowia, takie jak CDC, FDA i NIH, kierując departamentem zatrudniającym około 80 000 pracowników i dysponującym budżetem w wysokości wielu bilionów dolarów.

Kennedy, wieloletni krytyk fluoru, obiecał niedawno usunąć go z wody publicznej, co dotyczy dwóch trzecich Amerykanów.

W poście na X Kennedy stwierdził, że 20 stycznia administracja Trumpa zaleci wszystkim amerykańskim wodociągom wyeliminowanie fluoru.

"20 stycznia Biały Dom Trumpa doradzi wszystkim Stanom Zjednoczonym. systemy wodne do usuwania fluoru z wody publicznej. Fluor jest odpadem przemysłowym związanym z zapaleniem stawów, złamaniami kości, rakiem kości, utratą IQ, zaburzeniami neurorozwojowymi i chorobami tarczycy" – napisał Kennedy w poście w mediach społecznościowych.

Stany Zjednoczone zaczęły dodawać fluor do wody publicznej od 1960 roku, aby zapobiec próchnicy zębów, a agencje zdrowia nadal to wspierają.

Jednak wiele krajów europejskich, w tym Niemcy i Szwecja, nie fluoryzuje wody, polegając zamiast tego na paście do zębów i innych produktach. Inne kraje, takie jak Australia, mocno fluoryzują wodę publiczną.

Krytycy twierdzą, że przy powszechnej dostępności pasty do zębów z fluoryzacją fluoryzacja, fluoryzacja wody może być dziś mniej potrzebna. Wyrażają również obawy dotyczące potencjalnych długoterminowych zagrożeń związanych z ekspozycją na fluor, takich jak fluoroza zębów i szkieletu.


Ekolodzy martwią się wpływem fluoru na ekosystemy. Wysokie poziomy, zwłaszcza akumulacja w czasie, mogą być szkodliwe dla ludzi, organizmów wodnych, wpływając na zdrowie ryb, wzrost roślin i różnorodność biologiczną.

Fluor jest trudny do usunięcia z wody ze względu na jego rozpuszczalność. W przeciwieństwie do chloru, który może odparować, jony fluorkowe są nielotne, co oznacza, że nie parują z wodą po podgrzaniu i tworzą wiązanie, które wymaga bardziej energochłonnych i zaawansowanych procesów do oddzielenia.

Poglądy Kennedy'ego są zbieżne z jego wezwaniami do zbadania dodatków do żywności i wody, które, jak mówi, powinny być kwestią indywidualnego wyboru.

Chociaż wybór Trumpa spotkał się z pochwałami ze strony niektórych, wzbudził zaniepokojenie wśród urzędników zdrowia publicznego. Jeśli Kennedy zostanie mianowany, jego stanowisko w sprawie fluoru może doprowadzić do poważnych zmian w polityce zdrowotnej USA.
Dlaczego kraje fluoryzują wodę publiczną?

Głównym powodem, dla którego kraje fluoryzują publiczne wodociągi, jest zmniejszenie próchnicy zębów na poziomie populacji, zwłaszcza w społecznościach, które mogą nie mieć dostępu do odpowiedniej opieki dentystycznej.

Fluoryzacja wody rozpoczęła się w Stanach Zjednoczonych w latach 40. i 50., a inne kraje poszły w jej ślady.

Chociaż istnieją dowody na to, że fluor zmniejsza próchnicę, większość badań skupiała się tylko na jego pozytywnych skutkach, zaniedbując jego szerszy negatywny wpływ.



Czy odpady przemysłowe są "odpadami przemysłowymi"?

Jakby. Fluor dodawany do publicznych wodociągów to przemysłowo produkowane związki fluoru - produkty uboczne przemysłu nawozów fosforowych. Oto jak jest tworzony i dodawany:


1. Źródło związków fluoru: Fluor stosowany do fluoryzacji wody zwykle pochodzi z procesów przemysłowych, przede wszystkim z produkcji nawozów fosforowych. Podczas tego procesu gazowy fluor jest wychwytywany i przetwarzany na związki, które są bezpieczne dla uzdatniania wody.

Najczęstszymi związkami stosowanymi we fluoryzacji wody są:

Fluorek sodu (NaF)
Kwas fluorokrzemowy (H₂SiF₆)
Fluorokrzemian sodu (Na₂SiF₆)


2. Produkcja przemysłowa: Te związki fluoru są produktami ubocznymi przemysłu nawozów fosforowych. Fosforyt naturalnie zawiera fluor, a kiedy jest przetwarzany na nawozy, uwalniane są gazy fluorkowe. Zamiast pozwolić na ucieczkę tych gazów (co byłoby szkodliwe dla środowiska), przemysł wychwytuje je i przekształca w stabilne związki fluoru nadające się do uzdatniania wody.


3. Oczyszczanie i kontrola jakości: Wychwycony fluorek jest oczyszczany i standaryzowany w celu spełnienia surowych norm jakości i bezpieczeństwa. Agencje regulacyjne, takie jak Amerykańskie Stowarzyszenie Wodociągów i Kanalizacji (AWWA) oraz Narodowa Fundacja Sanitarna (NSF), ustalają szczegółowe kryteria czystości i jakości dodatków fluorkowych stosowanych w wodzie pitnej.


4. Dystrybucja do zakładów uzdatniania wody: Te związki fluoru są następnie pakowane i dystrybuowane do miejskich zakładów uzdatniania wody. Stacje uzdatniania wody dodają fluor w ściśle kontrolowanych ilościach, zwykle w stężeniach około 0,7 mg/L (części na milion), co jest ogólnie uważane za poniżej poziomu toksycznego.


5. Zautomatyzowane systemy dozowania: W zakładzie uzdatniania wody zautomatyzowane systemy monitorują i kontrolują dozowanie fluoru, aby zapewnić, że do dopływu wody dodawana jest właściwa, bezpieczna ilość.




Które kraje produkują fluor? 

Produkcja fluoru jest związana z przemysłem nawozów fosforowych, ponieważ fluor jest produktem ubocznym przetwarzania fosforytów. 

Do czołowych producentów związków fluoru do użytku przemysłowego i fluoryzacji wody należą:


Chiny: Chiny są największym na świecie producentem produktów fluorkowych, w tym fluorku sodu i kwasu fluorokrzemowego. Znaczna część tego fluoru pochodzi z przemysłu nawozów fosforowych i jest eksportowana do różnych zastosowań, w tym do fluoryzacji wody.

Meksyk: Meksyk posiada znaczne rezerwy fluorytu (fluorku wapnia lub fluorytu), który jest głównym minerałem używanym do produkcji związków fluoru. Meksyk eksportuje znaczne ilości fluoru, głównie do USA i na inne pobliskie rynki.

Republika Południowej Afryki: Republika Południowej Afryki jest znaczącym producentem fluorytu i eksportuje związki fluoru do zastosowań przemysłowych, chociaż nie są one związane z nawozami fosforowymi.

Mongolia: Mongolia produkuje również fluoryt na eksport, dostarczając fluor do zastosowań przemysłowych na całym świecie.

Rosja: Rosja produkuje fluor z wydobycia fluorytu oraz z produktów ubocznych nawozów fosforowych, zaopatrując zarówno rynki krajowe, jak i międzynarodowe.



Jakie są argumenty przeciwko fluoryzacji?


Fluoryzowana pasta do zębów, płyny do płukania jamy ustnej i inne produkty dentystyczne są obecnie szeroko dostępne i niedrogie. Wielu twierdzi, że produkty te pozwalają ludziom uzyskać wystarczającą ilość fluoru bez zanieczyszczania wody.

Chociaż korzyści płynące z fluoru w zapobieganiu próchnicy zębów są dobrze udokumentowane, niektóre ostatnie badania kwestionują zakres jego skuteczności, biorąc pod uwagę dostępność fluoru w innych produktach. Niektórzy badacze twierdzą, że korzyści mogą nie być tak znaczące, jak w przeszłości, szczególnie dla społeczności z powszechnym stosowaniem pasty do zębów z fluorem.

Istnieją obawy dotyczące potencjalnego ryzyka długotrwałego narażenia na fluor, takiego jak fluoroza zębów (plamistość zębów) i, w rzadkich przypadkach, fluoroza szkieletu (problemy z kośćmi spowodowane wysokim spożyciem fluoru). Ponadto rośnie świadomość wpływu fluoru na środowisko, zwłaszcza gdy kumuluje się on w naturalnych systemach wodnych.

Niektórzy uważają, że fluoryzacja wody usuwa indywidualny wybór, ponieważ ludzie są automatycznie narażeni na fluor, czy tego chcą, czy nie. Twierdzą, że osoby, które chcą ochrony fluoru, mogą wybrać fluorową pastę do zębów lub inne produkty.

Australia i Stany Zjednoczone mają jeden z najwyższych poziomów fluoryzacji wody na świecie, podczas gdy większość Europy Zachodniej zrezygnowała z tego zjawiska. 

Niektóre kraje, takie jak Szwecja, Niemcy, Wielka Brytania i Holandia, nie fluoryzują wody.


Nadmiar fluoru w wodzie pitnej powoduje fluorozę zębów i fluorozę szkieletową

Światowa Organizacja Zdrowia zaleciła wartość orientacyjną 1,5 mg/L jako stężenie, powyżej którego prawdopodobna jest fluoroza zębów. Fluoroza jest chorobą endemiczną w ponad 20 krajach rozwiniętych i rozwijających się.

Czy ludzie mogą usunąć fluor z wody?

Fluor jest trudny do usunięcia z wody po zmieszaniu, ponieważ występuje jako rozpuszczony jon (jon fluorkowy, F⁻), który dobrze integruje się z wodą i nie oddziela się łatwo bez specjalistycznej filtracji.

Oto dlaczego fluor jest trudny do usunięcia:

Mały rozmiar jonowy i wysoka rozpuszczalność: Jony fluorkowe są bardzo małe i dobrze rozpuszczalne w wodzie. Po rozpuszczeniu bezproblemowo mieszają się z cząsteczkami wody i nie wytrącają się ani nie rozdzielają łatwo, co utrudnia ich odfiltrowanie podstawowymi metodami, takimi jak standardowe filtry węglowe.

Silne wiązania chemiczne: Fluor ma silne powinowactwo do tworzenia wiązań chemicznych z innymi pierwiastkami, co czyni go odpornym na proste metody usuwania. Na przykład, podczas gdy chlor może być usuwany przez standardowe filtry węglowe ze względu na jego lotność, fluor wymaga bardziej złożonej filtracji ze względu na jego stabilność i jonowy charakter.

Brak lotności: Jony fluorkowe są nielotne, co oznacza, że nie parują z wodą po podgrzaniu. Uniemożliwia to usunięcie poprzez prostą destylację bez dodatkowych specjalistycznych etapów, ponieważ fluor pozostaje w komorze wrzenia.

Potrzebne specjalistyczne metody usuwania: Aby skutecznie usunąć fluor, konieczne są bardziej zaawansowane i kosztowne metody, w tym:Odwrócona osmoza (RO), która przetłacza wodę przez membranę, która blokuje fluor i inne rozpuszczone jony.
Aktywowane filtry z tlenku glinu, które wykorzystują materiał specjalnie zaprojektowany do adsorpcji jonów fluorkowych.
Żywice jonowymienne, które zamieniają jony fluorkowe na inne nieszkodliwe jony.

Koszt i dostępność: Te specjalistyczne metody mogą być kosztowne i wymagać konserwacji, co czyni je mniej dostępnymi do indywidualnego użytku lub na obszarach bez zaawansowanych urządzeń do uzdatniania wody.



Ze względu na te czynniki usuwanie fluoru wymaga bardziej złożonej technologii filtracji, dlatego trudno jest wyeliminować fluor z wody po jego dodaniu.



----





Niepokojący wypływ fluoru w wodzie pitnej na IQ u dzieci. Raport z USA podgrzał dyskusję


Autor: oprac. KM

Źródło: The Associated Press

Opublikowano: 15 września 2024 20:22



Najnowszy raport rządu USA sugeruje związek między wysokim poziomem fluoru w wodzie pitnej a obniżonym IQ u dzieci. Badania wskazują na potrzebę dalszej analizy wpływu fluoru na zdrowie neurologiczne najmłodszych.


Raport rządu USA wskazuje na możliwy związek między wyższym poziomem fluoru w wodzie pitnej a obniżonym IQ u dzieci

Badania sugerują, że dzieci narażone na wyższe stężenia fluoru mogą mieć IQ niższe o 2 do 5 punktów
Wymagana jest dalsza analiza wpływu fluoru na zdrowie, zwłaszcza na rozwój neurologiczny dzieci - również jeszcze na etapie ciąży


Fluor a obniżone IQ u dzieci. Jest raport z USA

Niedawno opublikowany raport rządu Stanów Zjednoczonych wzbudza dyskusje na temat wpływu fluoru w wodzie pitnej na rozwój intelektualny dzieci. Dokument opracowany na podstawie analizy wcześniejszych badań wskazuje na możliwy związek pomiędzy podwyższonym poziomem fluoru a obniżonym IQ u dzieci. Jest to pierwsze tego rodzaju oświadczenie Centrów Kontroli i Prewencji Chorób, które z "umiarkowaną pewnością" potwierdzają takie powiązanie.

Fluor od dawna jest uznawany za substancję korzystnie wpływającą na zdrowie zębów, zapobiegającą próchnicy poprzez odbudowę minerałów utraconych w wyniku codziennego zużycia. Raport opracowany przez Narodowy Program Toksykologiczny będący częścią Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej USA podsumowuje badania przeprowadzone w różnych krajach, takich jak Kanada, Chiny, Indie, Iran, Pakistan i Meksyk. Badania te wykazały, że woda pitna zawierająca więcej niż 1,5 miligrama fluoru na litr jest powiązana z obniżeniem IQ u dzieci.


Potrzeba dalszych badań nad wpływem fluoru na dzieci

Chociaż raport nie precyzuje, o ile punktów może się obniżyć IQ w zależności od poziomu ekspozycji na fluor, niektóre badania sugerują, że dzieci narażone na wyższe stężenia fluoru mogą mieć IQ niższe o 2 do 5 punktów.

Obecne zalecenia amerykańskich władz zdrowotnych dotyczące poziomu fluoryzacji wody wynoszą 0,7 miligrama na litr, podczas gdy wcześniej, przez pięć dekad, zalecany górny limit wynosił 1,2 miligrama.

Światowa Organizacja Zdrowia ustaliła bezpieczny poziom fluoru w wodzie pitnej na 1,5 miligrama na litr. Raport wskazuje, że około 0,6 proc. populacji USA, czyli około 1,9 miliona osób, korzysta z systemów wodociągowych, w których poziom fluoru przekracza ten limit.

Dokument nie formułuje jednoznacznych wniosków na temat ryzyka związanego z niższymi poziomami fluoru i podkreśla potrzebę dalszych badań w tym zakresie. Nie zajmuje się także kwestią wpływu wysokiego poziomu fluoru na zdrowie dorosłych.


W USA fluoryzują wodę od lat 40. XX wieku

Historia fluoryzacji wody w USA sięga lat 40. XX wieku, kiedy to w Grand Rapids w stanie Michigan po raz pierwszy dodano fluor do wody wodociągowej. W 1950 roku federalne władze zdrowotne zaleciły fluoryzację wody w celu zapobiegania próchnicy, a praktyka ta była kontynuowana nawet po pojawieniu się past do zębów z fluorem. W 2015 roku obniżono zalecany poziom fluoryzacji, aby przeciwdziałać fluorozie – schorzeniu objawiającemu się plamami na zębach, które stało się bardziej powszechne wśród amerykańskich dzieci.

W ostatnich latach pojawia się coraz więcej badań wskazujących na możliwy wpływ wyższego poziomu fluoru na rozwój mózgu, zwłaszcza u dzieci na etapie ciąży i tych już urodzonych. Badania na zwierzętach wykazały, że fluor może wpływać na neurochemię i funkcjonowanie komórek w obszarach mózgu odpowiedzialnych za uczenie się, pamięć i funkcje wykonawcze.



Fluor ważnym tematem amerykańskiej ochrony zdrowia

W 2006 roku Narodowa Rada Badań Naukowych USA zwróciła uwagę na pewne niewielkie dowody z Chin, sugerujące neurologiczne skutki ekspozycji na wysoki poziom fluoru, i wezwała do dalszych badań nad jego wpływem na inteligencję. Po latach badań Narodowy Program Toksykologiczny rozpoczął w 2016 roku przegląd dostępnych badań, aby ustalić, czy konieczne są nowe środki ograniczające poziom fluoru.

Ostateczna wersja raportu była wielokrotnie opóźniana, a wcześniejsze wersje były krytykowane przez różne środowiska naukowe. Jednakże, jak podkreślił dyrektor Narodowego Programu Toksykologicznego, Rick Woychik, "fluor jest tak ważnym tematem dla społeczeństwa i zdrowia publicznego, że konieczne było dokładne zbadanie naukowych dowodów".

Zdaniem niektórych badaczy kobiety w ciąży powinny rozważyć ograniczenie spożycia fluoru, nie tylko z wody, ale także z niektórych rodzajów herbat. Zwracają też uwagę, że warto byłoby wprowadzić wymóg informowania o zawartości fluoru na etykietach napojów.







miragenews.com/why-us-will-defluoride-public-water-supplies-1358783/

Niepokojący wypływ fluoru w wodzie pitnej na IQ u dzieci. Raport z USA podgrzał dyskusję



niedziela, 16 lutego 2025

Mikroplastik - jak pył Sahary....


No nie...





"To nam nie szkodzi"


To dlaczego ci naukowcy od plastiku tego od razu nie powiedzieli?

Nie znają się?

Jak sie nie znają, to czemu mówią??

To jest jakiś spisek, żeby manipulować ludźmi, niech się KGB i CIA zajmą ustaleniem, kto za tym stoi i w jakim dokładnie celu.












Powiedziałem KGB i CIA??






przedruk
tłumaczenie automatyczne




"To nam nie szkodzi": Rosyjski naukowiec obala mity na temat mikroplastiku
Alarmujące doniesienia medialne o szkodliwości mikroplastiku dla ludzkiego ciała i środowiska są mocno przesadzone, powiedział RT Aleksiej Chochłow




Mikrodrobiny plastiku są obecnie jednym z najszerzej dyskutowanych tematów środowiskowych. Media często podkreślają szkodliwy wpływ nanocząstek polimerowych na organizmy żywe. Jednak, jako szef Wydziału Fizyki Polimerów i Kryształów na Moskiewskim Uniwersytecie Państwowym i członek Rosyjskiej Akademii Nauk, Aleksiej Chochłow powiedział RT, że nie ma naukowych podstaw dla tych twierdzeń. Khokhlov twierdzi, że cząsteczki mikroplastiku nie są bardziej niebezpieczne dla ludzi niż drobne cząstki drewna lub betonu, które występują w środowisku w znacznie większych ilościach.

RT: W ostatnich latach opublikowano wiele badań naukowych i doniesień medialnych na temat mikroplastiku. Z czego dokładnie są wykonane?

Chochłow: Mikrodrobiny plastiku definiuje się jako fragmenty materiałów polimerowych mniejsze niż 5 mm. Cząstki te mogą rozpadać się na jeszcze mniejsze kawałki o wielkości mikronów, a także nanocząstki polimerowe.

Żyjemy w epoce zdominowanej przez nowe materiały. Jeszcze 100 lat temu przemysł polimerowy praktycznie nie istniał. Powszechne stosowanie tworzyw sztucznych rozpoczęło się w latach 50. XX wieku, a obecnie na całym świecie produkuje się około 400 milionów ton różnych tworzyw sztucznych rocznie.

Główne rodzaje polimerów to polietylen, polipropylen, politereftalan etylenu, polistyren i polichlorek winylu. Materiały te są używane do produkcji folii, opakowań i tak dalej. Zasadniczo jesteśmy otoczeni materiałami polimerowymi; Życie w dzisiejszych czasach byłoby bez nich nie do pomyślenia.


RT: Czy to prawda, że mikroplastik jest wszędzie, nawet w naszej żywności i wodzie?

Chochłow: Struktura molekularna polimerów składa się z długich łańcuchów jednostek monomerów. Co ciekawe, sami jesteśmy zbudowani z polimerów, ponieważ takimi cząsteczkami są białka, łańcuchy DNA i RNA. Jeśli chodzi o ich obecność w środowisku, cząsteczki ze wszystkich materiałów naturalnych i wytworzonych przez człowieka przedostają się do środowiska.

Nanocząsteczki kurzu, piasku i naturalnych polimerów, takich jak celuloza, mogą dostać się do komórek. Samo drewno jest zasadniczo materiałem kompozytowym wykonanym z celulozy i ligniny. Rocznie na świecie produkuje się około 2,5 miliarda ton drewna, podczas gdy tworzywa sztuczne stanowią zaledwie 400 milionów ton. To bardzo mała ilość w porównaniu z naturalnymi polimerami.

RT: Jak mikroplastik wpływa na żywe komórki? Czy cząsteczki mogą przenikać do komórek i zakłócać ich funkcjonowanie?

Chochłow: Każdy materiał rozpadnie się na mniejsze cząstki w wyniku narażenia środowiskowego. Wszystkie nanocząsteczki mogą dostać się do ludzkiego krwiobiegu, nie tylko mikroplastiki. Na przykład ściany stopniowo rozpadają się na pył i piasek, które również przedostają się do ludzkiego ciała. Nie ma dowodów na to, że cząsteczki mikroplastiku są szczególnie szkodliwe.

Ludzkość współistnieje ze zwykłym pyłem od milionów lat i nie szkodzi nam. Kiedy jakakolwiek cząsteczka dostaje się do ludzkiego ciała, jest pokryta płynami biologicznymi, które zawierają fragmenty bakterii, białek itp. Wokół cząstki tworzy się "biokorona", czyli powłoka złożona z tych fragmentów, dzięki czemu nie może ona wpływać na organizm ludzki. Proces ten zachodzi w przypadku wszystkich cząstek, niezależnie od ich składu – w tym mikroplastiku. Dla organizmu nie ma różnicy między mikroplastikiem a kurzem.

Obecnie tworzywa sztuczne stanowią zaledwie 15% całkowitej objętości odpadów stałych. Jest to stosunkowo niskie, a stężenie mikroplastiku w środowisku pozostaje minimalne. Badania laboratoryjne, w których stwierdzono szkodliwe skutki, są często przeprowadzane przy użyciu bardzo wysokich stężeń mikroplastików, które nie odzwierciedlają rzeczywistych scenariuszy.

RT: Jeśli wpływ na środowisko nie jest znaczący, to jak myślisz, dlaczego media i opinia publiczna są tak zaniepokojone tą kwestią?

Chochłow: Bo media potrzebują sensacyjnych historii. Pomysł, że cząsteczki drewna mogą dostać się do ludzkich komórek, nie jest szokujący, ponieważ drewno jest nam znane i nikt nie wierzy, że może stanowić jakiekolwiek zagrożenie. Polimery syntetyczne budzą jednak strach, ponieważ są nieznane i sztuczne. Nie ma jednak dowodów sugerujących, że działają inaczej niż inne cząstki.


Na przykład wiele mówi się o wyeliminowaniu plastikowych butelek, ponieważ mikroplastik może dostać się do wody. Jednak dalsze badania wykazały, że większość mikroplastików znajdujących się w wodzie pochodzi przede wszystkim z poliamidów, które są włóknami syntetycznymi stosowanymi w tekstyliach. Kiedy te tkaniny są prane, drobne cząsteczki przedostają się do ścieków, a ostatecznie do naszych dróg wodnych.

RT: Czy możemy zastąpić plastikowe pojemniki alternatywami, które nie rozkładają się na mikroplastik lub takimi, które składałyby się z cząstek bezpiecznych dla natury i ludzi?

Chochłow: Zawsze istnieją alternatywy, ale są one zwykle znacznie droższe. A w wielu branżach, takich jak opieka zdrowotna, alternatywa nie jest taka sama. Na przykład możemy przestawić się z jednorazowych strzykawek i rękawiczek na opcje wielokrotnego użytku, ale jakie będą tego konsekwencje?

W regionach, w których dostęp do czystej wody jest niestały, a warunki sanitarne słabe, przedmioty jednorazowego użytku i plastikowe butelki służą jako jedyny sposób na uniknięcie zatruć i chorób zakaźnych.


Jednak ważne jest, aby upewnić się, że plastikowe opakowania nie są beztrosko wyrzucane na zewnątrz, ale są odpowiednio utylizowane. Z 400 milionów ton plastiku 300 milionów trafia na wysypiska śmieci lub do spalarni, co oznacza, że 100 milionów ton nie jest utylizowane w sposób przyjazny dla środowiska. Jest to istotna kwestia, która zasługuje na uwagę i działanie.

Co więcej, głównymi źródłami mikroplastiku nie są plastikowe przybory kuchenne ani opakowania, ale wyprane [syntetyczne] ubrania, zużyte opony samochodowe, miejski kurz, a nawet oznaczenia drogowe i farby morskie. Sugeruje to, że walka z mikroplastikiem wymagałaby od nas rezygnacji z prowadzenia samochodów i korzystania z pralek. Ale do czego by to doprowadziło? Ludzie nie mogą rezygnować ze standardów higieny, a nasza obecna infrastruktura i logistyka nie są w stanie zapewnić alternatywnych rozwiązań, które zaspokoiłyby potrzeby społeczeństwa.













poniedziałek, 10 lutego 2025

U dzieci pogarszają się zdolności motoryczne



smartfony...





przedruk
tłumaczenie automatyczne





Trudniej jest zawiązać sznurowadła i narysować: dlaczego pogarszają się umiejętności motoryczne dzieci


Alyona Pavliuk — 10 lutego, 15:12

U dzieci pogarszają się zdolności motoryczne - jakie są tego przyczyny




U współczesnych dzieci pogarszają się zdolności motoryczne. Jednym z głównych powodów takiego stanu rzeczy jest spędzanie czasu przed ekranami, co wypiera zwykłe rysowanie lub majsterkowanie.

Jakie inne czynniki wpływają na pogorszenie zdolności motorycznych i jak sobie z tym radzić - czytamy w National Geographic.

W 2024 roku amerykański magazyn Education Week przeprowadził ankietę wśród nauczycieli na temat problemów uczniów w szkole podstawowej. 77% z nich stwierdziło, że dzieci mają teraz więcej trudności z ołówkami, długopisami i nożyczkami niż 5 lat temu. A 69% nauczycieli zauważyło, że dzieciom w wieku szkolnym trudniej jest wiązać sznurowadła.

W niedawnym badaniu opublikowanym w czasopiśmie JAMA Pediatrics amerykańscy naukowcy przeanalizowali zdolności motoryczne ponad 250 dzieci urodzonych w pierwszym roku pandemii. Po sześciu miesiącach ich wyniki testów były niższe niż u dzieci urodzonych przed COVID-19.

Zdaniem współautorki badania Lauren Shaffrey trudno jednoznacznie stwierdzić, czy wynika to ze zwiększonego stresu prenatalnego, czy z innego środowiska, w którym dzieci znajdowały się w pierwszych miesiącach życia z powodu pandemii.
OGŁOSZENIE:


Shaffi zauważa również, że ze względu na przebywanie w domu z pracującymi rodzicami, dzieci w każdym wieku zaczęły spędzać więcej czasu z gadżetami. Czynnik ten znacząco wpływa na opóźnienie w rozwoju umiejętności motorycznych.

Jednak Stephen Barnett, współdyrektor National Institute for Early Education Research na Uniwersytecie Rutgers, uważa, że taki trend pojawił się jeszcze przed pandemią.

Ze względu na to, że dzieci spędzają coraz więcej czasu przed ekranami, mniej angażują się w kreatywność, rysowanie i projektowanie. Chociaż nauka matematyki lub praca nad sztuką cyfrową może być korzystna, nie rozwija umiejętności motorycznych.

Według Barnetta skraca się również czas na gry i inne zajęcia na świeżym powietrzu, które są kluczowe dla rozwoju umiejętności motorycznych małych i dużych.

Amy Hornbeck, trenerka w Beverly City Public Schools w New Jersey, zauważa, że różne codzienne udogodnienia również wpłynęły na pogorszenie umiejętności motorycznych. Są to na przykład spodnie bez zamków i guzików lub paczkowane przekąski.

Zmieniły się również preferencje dzieci dotyczące zabawek, mówi Hornbeck. Magnetyczne obrazki, które są łatwe do połączenia, zastąpiły puzzle i drewniane klocki, które wymagają cierpliwości i precyzji.

Ekspert zauważa również, że dzieci czytają coraz mniej. W trzech z czterech klas, które obserwowała, ani jedno dziecko nie odważyło się wejść do czytelni przez trzy godziny.

Przewracanie stron książki może wydawać się bardzo łatwym zadaniem, ale czytanie rozwija również umiejętność skupienia się i podążania za instrukcjami. Są kluczem do umiejętności motorycznych - zapinanie zamka błyskawicznego na płaszczu lub wiązanie sznurowadeł.

Barnett dodaje, że spadek zdolności dzieci do skupienia się na określonym zadaniu jest kluczowym czynnikiem spadku umiejętności motorycznych.
Jak rozwijać umiejętności motoryczne?

Amy Hornbeck radzi rodzicom, aby dodali umiejętności motoryczne do codziennych zadań: wspólnego gotowania, szukania kamyków w drodze do szkoły, nalewania napojów do kubków, ściskania myjek w wannie.

Pomocne może być również zwykłe plastelina i pudełko kolorowych kredek.

Ekspert radzi również, aby nie tworzyć od razu konkurencji między użyteczną czynnością a gadżetem. W szczególności nie wyłączaj ekranu podczas ćwiczenia.

Wcześniej pisaliśmy, że naukowcy odkryli, że czas spędzany na urządzeniach cyfrowych ma długofalowy wpływ na mózgi dzieci. Pomimo tego, że zauważyli pozytywne efekty, przeważały negatywne. W szczególności mówimy o zaburzeniach uwagi i procesów poznawczych.


---------------




Najlepszy przyjaciel. "Prawie nigdy się z nim nie rozstaję"



Zespół wGospodarce



Opublikowano: 6 lutego 2025, 09:22


96 proc. nastolatków korzysta ze smartfonów, 93 proc. ma je na własność, a 65 proc. prawie nigdy się z nimi nie rozstaje - wynika z badania „Urządzenia mobilne w uczeniu się i nauczaniu”. Uczniowie korzystają ze smartfonów dla rozrywki, do rozwijania zainteresowań, przy pracach domowych i na lekcjach.


Raport to efekt badań zrealizowanych przez Centrum Nauki Kopernik wśród uczniów w wieku 13-19 lat.

Z badania wynika, że dzieci i młodzież w Polsce powszechnie korzystają z urządzeń mobilnych. 

96 proc. badanych nastolatków zadeklarowało, że korzysta ze smartfonów. 
79 proc. podało, że korzysta z laptopa, 
48 proc. z konsoli do gier, 
39 proc. z tabletu, 
31 proc. ze smartwatcha, 
11 proc. z czytników e-booków. 

Z komputerów stacjonarnych korzysta 48 proc. uczniów.


Smartfon to urządzenie o zdecydowanie najbardziej osobistym charakterze

Smartfon to urządzenie o zdecydowanie najbardziej osobistym charakterze. Na wyłączność ma go 93 proc. uczestników badania. Laptop - 43 proc., tablet - 36 proc., a komputer stacjonarny - 35 proc.



Smartfon jest urządzeniem osobistym dla 92 proc. uczniów w wieku 13-15 lat i 93 proc. uczniów w wieku 16-19 lat. 
Laptop jest urządzeniem osobistym dla 39 proc. badanych w wieku 13-15 lat i 47 proc. w wieku 16-19 lat, a
 komputer stacjonarny – 31 proc. młodszych i 39 proc. starszych. 

W przypadku tabletów 30 proc. młodszych użytkowników (versus 23 proc. starszych) zadeklarowało, że głównie oni z niego korzystają, ale inne osoby również go czasem użytkują. Okazjonalne używanie tabletu, z którego korzystają „głównie inne osoby”, wskazało 12 proc. badanych 13-, 15-latków (vs 17 proc. 16-, 19-latków).



Używany jest najczęściej wieczorami oraz popołudniami

Tablet, smartfon, laptop i komputer stacjonarny używane są najczęściej wieczorami oraz popołudniami – zarówno w dni robocze/szkolne, jak i w weekendy. Smartfon dużo częściej towarzyszy swoim użytkownikom przez cały dzień.

Właściciele smartfonów najczęściej deklarują, że „prawie nigdy się z nimi nie rozstają” (65 proc. wskazań). 

Częściej są to starsi badani (70 proc.) niż młodsi (61 proc.). 

Spora grupa użytkowników badanych urządzeń twierdzi, że korzysta z nich tylko w razie konieczności (tablety - 31 proc., laptopy - 27 proc.). W przypadku komputerów stacjonarnych 32 proc. użytkowników podaje, że „zazwyczaj ma go blisko siebie”.

Wszystkie omawiane urządzenia najczęściej używane są w domu:
smartfony - 97 proc. wskazań, 
laptopy - 96 proc.,
tablety - 94 proc.,
komputery stacjonarne - 87 proc. 


Ze smartfonów młodzież korzysta także 

w szkole - 84 proc. wskazań, 
w środkach transportu - 80 proc., czy też 
w trakcie spotkań towarzyskich - 66 proc.




Smartfon to rozrywka i komunikacja

Smartfony znacznie częściej niż trzy pozostałe urządzenia używane są do celów rozrywkowych, rozwijania zainteresowań, a także na lekcjach. Z kolei do odrabiania lekcji najczęściej używane są laptopy. Tablety istotnie rzadziej niż smartfony, laptopy i komputery stacjonarne używane są w sytuacjach szkolnych (na lekcjach i przy odrabianiu lekcji).

Smartfony do celów rozrywkowych wykorzystuje 87 proc. uczniów w wieku 16-19 lat i 85 proc. w wieku 13-15 lat, 
do rozwijania swoich zainteresowań - 75 proc. uczniów starszych i 69 proc. uczniów młodszych, 
przy odrabianiu lekcji - 70 proc. uczniów starszych, 63 proc. uczniów młodszych, na lekcjach (również, jeśli jest to nauczanie domowe czy szkoła w chmurze) - 53 proc. uczniów starszych i 33 proc. uczniów młodszych, 
do dodatkowych zajęć edukacyjnych (np. korepetycje, nauka języka, itp.) - 45 proc. uczniów starszych, 38 proc. uczniów młodszych.


Podczas lekcji poszczególne urządzenia używane są do różnych czynności. Domeną smartfonów jest wyszukiwanie informacji i komunikowanie się. Programowanie oraz tworzenie materiałów audio/wideo/foto wykonywane jest częściej na komputerach i laptopach niż na tabletach i smartfonach. Rozwiązywanie quizów/łamigłówek, czytanie i słuchanie – tu częściej wybierane są smartfony i tablety niż laptopy i komputery stacjonarne. Tablety najczęściej używane są na lekcjach do notowania.

Ponad 78 proc. badanej młodzieży, która korzysta w szkole ze smartfonów, twierdzi, iż nauczyciele zlecają im (przynajmniej czasami) wykonanie na lekcjach jakiegoś zadania przy ich pomocy.

Najczęściej ma to miejsce na lekcjach

języka obcego (41 proc. wskazań), a w dalszej kolejności: 
informatyki (36 proc.),
matematyki (34 proc.), 
języka polskiego (32 proc.), 
geografii (31 proc.), 
historii (31 proc.) i 
biologii (29 proc.).

Przy odrabianiu zadań domowych uczniowie wykorzystują wszystkie z badanych urządzeń. Zadania związane z programowaniem i tworzeniem materiałów audio/wideo/foto realizowane są częściej na komputerach i laptopach niż na tabletach i smartfonach. Do tworzenia notatek i pisania najczęściej wykorzystywane są laptopy. Zaraz za nimi plasują się komputery stacjonarne, a dalej – tablety i smartfony.

Badanie przeprowadzono między wrześniem a grudniem 2023 r. na próbie 2099 uczniów szkół podstawowych i ponadpodstawowych: 1054 uczniów w wieku 13-15 lat i 1045 uczniów w wieku 16-19 lat. Próba była losowa, reprezentatywna dla badanej populacji pod względem wieku, wielkości miejscowości oraz województw.









life.pravda.com.ua/society/u-ditey-pogirshuyetsya-dribna-motorika-yaki-prichini-cogo-306354/

gospodarce.pl/informacje/148438-najlepszy-przyjaciel-prawie-nigdy-sie-z-nim-nie-rozstaje



niedziela, 5 stycznia 2025

Do czego Owsiak?




Przemysł żebraczy ukazuje państwo jako niezdolne do funkcjonowania bez zrzutki, czyli całkowicie nieudolne.


A to nieprawda.





"polskie państwo od lat dokłada ogromne pieniądze do imprezy, która następnie zbiera pieniądze, żeby część z nich zwrócić w postaci sprzętu dla służby zdrowia, wartego promile państwowych nakładów na tęże służbę zdrowia. Logiki w tym nie ma najmniejszej"






przedruk




Owsiak boi się pytań o pieniądze dla powodzian. Czarnek: 

Do czego tu w ogóle potrzebna była WOŚP?




Owsiak ucieka przed pytaniami

Kilka dni temu odbyła się konferencja prasowa szefa MRiT Krzysztofa Paszyka, na którą zaproszony został także Jerzy Owsiak.


Temat Jerzego Owsiaka budzi w ostatnim czasie kontrowersje z uwagi na niejasności wokół środków dla powodzian, którymi dysponuje w pewnej części podległa mu Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.

Na konferencji doszło do kuriozalnej sytuacji, co świadczyło jasno o tym, że Owsiak nie chce, by zadano mu niewygodne pytania. Właśnie w tej kwestii. Zaczął uciekać przed dziennikarzami. Monika Rutke z "Tygodnika Solidarność" zapytała: co się stało z pieniędzmi ze zbiórki na powodzian? 50 milionów leży na koncie, ludzie czekają, nie mają pieniędzy na opał, nie mają z czego żyć, co się stało z tymi pieniędzmi? (…) Co będzie z odsetkami z tych pieniędzy?". Niestety, bez odpowiedzi.


"Zabawa się skończyła"

Temat ten był dzisiaj omawiany na antenie Republiki, w programie "Polityczna Kawa".
"Te pieniądze głównie docierają z naszych fundacji - z tych środków remontowana jest szkoła, zaopatrywaliśmy ludzi, którzy potrzebują pomocy. Nie jesteśmy w stanie dotrzeć do wszystkich, ale staramy się pomagać, komu trzeba. Proszono nas, aby zareagować na zachowanie Owsiaka"

– powiedział Tomasz Sakiewicz, prezes Republiki.

I jak zaznaczył szef stacji: "wszystkie wpłaty, których dokonują Państwo na konta dedykowane, faktycznie do potrzebujących trafiają. Jeżeli tych pieniędzy zabraknie, będziemy starali się zbierać. Jak widzimy, inne pieniądze, które powinny do nich trafiać - nie trafiają".
"To, że on położył ręce na pieniądze dla powodzian, to, że środki WOŚP były włączone w kampanię parlamentarną, to jest dla mnie koniec. Z tego, co wiemy, ma on zamiar także ostro wejść w kampanię Trzaskowskiego, co jest zapowiadane. Zabawa się skończyła"

– podkreślił.


"Zorganizował rodzinny interes"

Adam Borowski, przewodniczący warszawskiego Klubu "Gazety Polskiej" powiedział o Owsiaku krótko: "nigdy nie rozliczał się z żadnych pieniędzy".
"Pamiętamy te sceny, kiedy łaził po stole i pytał: gdzie jest ten słoik, w którym mam pieniądze. Zrobił sobie prywatny interes. Jego spółki rodzinne, Złoty Melon, oni po prostu żerują na tym społecznym odruchu. On jest znakomitym przedsiębiorcą. Zorganizował sobie rodzinny interes na idącą od serca pomogą dla dzieci, początkowo. On te pieniądze dostawał, trzymał na kontach, korzystał z odsetek. Ponieważ jasno opowiedział się po jednej stronie politycznej, od lat uprawia politykę. Zaprasza polityków lewicowych i liberalnych na swoje spotkania. Opowiedział się po tej stronie, więc obecna władza nie wymaga od niego rozliczeń. I się nie rozlicza"

– mówił rozmówca Tomasza Sakiewicza.

I kontynuował: "od lat nie daję pieniędzy na WOŚP, bo uważam, że jest to jego rodzinny biznes. A to, że trochę się podzieli pieniędzmi, które otrzymuje na chore dzieci czy inne konkretne dzieci, to fakt. Niemniej, czerpie z tego pełnymi garściami. Nie jest filantropem, jest biznesmenem".

Rozmówcy zwrócili uwagę na to, że nie ma nic złego w tym, aby część środków pozyskiwanych w takich akcjach, trafiała do organizatora, niemniej powinny być to informacje jawne - co, ile i dla kogo trafia.


"Stworzył takie wrażenie"

Przemysław Czarnek (PiS) przyznał, że sytuacja wokół Jerzego Owsiaka ma szerszy kontekst.


"Po pierwsze - kwestia powodzi. To jest wielki skandal, że jakiekolwiek pieniądze dla powodzian miały iść przez fundację Owsiaka. Po co? Państwo jest zobowiązane do pomocy powodzianom i powinno tę pomoc udzielić od razu. Państwo było zobowiązane w ogóle do przeciwdziałania powodzi, a nie przeciwdziałało - to też będzie trzeba wyjaśnić. Państwo jest zobowiązane do niesienia pomocy, nie niesie tej pomocy. Ludzie wciąż czekają. Do czego jest tu potrzebna WOŚP? Chyba tylko do tego, aby przetrzymywać tam te pieniądze"

– przyznał.



Jak wskazał - "druga sprawa to sam Owsiak".

"On zbudował takie przekonanie, że gdyby nie WOŚP, to szpitale byłyby bez sprzętu. To jest naprawdę mikroskopijna część tego, co jest w budżecie państwa na służbę zdrowia. W budżecie państwa są setki miliardów złotych"


– ocenił polityk PiS.


P.S.




6 stycznia 2025



Łukasz Warzecha:

Wszyscy finansujemy Owsiakową hucpę



Jeden z obserwujących mnie na X, czytając, że krytycznie piszę o imprezie pana Jerzego Owsiaka od 18 lat (pierwsze teksty, jakie mogę odnaleźć w swoim archiwum, powstały w 2007 r. w Salonie24, aczkolwiek zdaje mi się, że nie były to moje pierwsze krytyczne teksty na ten temat w ogóle, możliwe zatem, że to nie 18 lat, ale jakieś dwie dekady), napisał, że muszę się mylić, skoro WOŚP przez tyle lat nie zajęła się prokuratura. W tym przez osiem lat rządów PiS.

Ów komentujący najwyraźniej nie wie, że nigdy nie zajmowałem się sprawami rozliczeń czy dochodów fundacji pana Owsiaka od strony ich legalności. Robił to natomiast wielokrotnie pan Piotr Wielgucki. Ja natomiast demaskowałem polityczną rolę pana Owsiaka – rolę sojusznika głównie lewicowego, a bardziej ogólnie – mainstreamowego establishmentu, którego cała działalność dobroczynna była traktowana jako fundament rzekomego autorytetu tego pana, z wysokości którego w razie dużej potrzeby mógł razić maluczkich.

Tak jak to było choćby wówczas, gdy na konferencji prasowej ogłaszał, że może „dać z baśki” (w typowym dla siebie, knajackim, wulgarnym stylu) tym, którzy będą podważali czystość życiorysu pana prezydenta Wałęsy. A zdarzyło się to zaraz po wydaniu słynnej książki panów Cenckiewicza i Gontarczyka, której ustaleń dzisiaj nikt już nie kwestionuje.


Zresztą sympatie i poglądy pana Owsiaka są akurat przykładem stuprocentowej spójności ze środowiskiem, z którego osoba ta się wywodzi – a nie zawsze tak przecież bywa.

Jeśli zahaczałem o sprawy finansowe, to pisałem i mówiłem o absurdzie, tkwiącym w samym sposobie finansowania akcji. Ten absurd warto dzisiaj przypomnieć, dodając do niego kilka liczb, ponieważ w sytuacji wsparcia, jakiego Fundacji WOŚP zaczynają udzielać państwowe giganty, przede wszystkim Orlen i PZU, sprawa staje jeszcze bardziej bulwersująca.

Zacznijmy jednak od wielokrotnie pojawiającego się skrajnie demagogicznego argumentu wyznawców Owsiakowej sekty: jeśli nie podoba ci się WOŚP, to noś karteczkę, żeby cię w razie czego nie leczyć kupionych przez nich sprzętem. Ten „argument” jest z gruntu absurdalny: jeśli sprzęt znajduje się w palcówkach publicznej służby zdrowia, to nie ma kompletnie znaczenia, kto go kupił. Skorzystanie z niego należy się każdemu ubezpieczonemu w ramach NFZ.

Jednak nawet gdyby przez moment przyjąć rozumowanie fanatyków pana Owsiaka, to i tak rzecz się nie klei. Przecież od lat na WOŚP płacimy wszyscy, chcemy czy nie. Na tym właśnie polega absurd. Spójrzmy na zestawienie kosztów organizacji finałów Orkiestry od 2014 r. (takie dane można znaleźć na portalu zbiórek publicznych).

Podaję w milionach złotych najpierw ogólny koszt, następnie koszt reklamy (część kosztu ogólnego):

2014:     2,1 – 0,8
2015:     2,2 – 0,45
2016:     4,0 – 0,72
2017:     3,3 – 1,3
2018:     2,9 – 1,2
2019:     4,9 – 2,0
2020:     8,5 – 4,9
2021:      9,1 – 4,1
2022:     11,4 – 3,2
2023:     14,3 – 3,3

Już na pierwszy rzut oka widać radykalny wzrost kosztów organizacji finałów, dalece i wielokrotnie przekraczający skumulowaną inflację w tym okresie. Gdyby ją uwzględnić w relacji do 2014 r., ostatni rozliczony finał powinien kosztować ok. 3,2 mln zł, a na pewno nie 14 mln! To wzrost o ponad 580 procent! Zwracają także uwagę rosnące budżety reklamowe. W 2020 r. budżet reklamowy stanowił wyraźnie ponad połowę kosztów całej imprezy.

Ale przecież to, z czego rozlicza się WOŚP, to jedynie koszt ponoszony bezpośrednio przez samą fundację. Koszt faktyczny, którego nikt nigdy nie policzył – również z powodu obstrukcji instytucji, biorących w tej hucpie udział – jest wielokrotnie większy. I to prawdopodobnie o rząd wielkości. To koszt czasu antenowego w publicznej telewizji (z wyłączeniem czasów PiS), koszt ochrony imprez WOŚP przez policję i inne służby, olbrzymie, a rozproszone koszty samorządów, które często opłacają stronę organizacyjną lokalnych finałów WOŚP, koszt różnego rodzaju aukcji z udziałem państwa.

Wygląda to więc tak, że polskie państwo od lat dokłada ogromne pieniądze do imprezy, która następnie zbiera pieniądze, żeby część z nich zwrócić w postaci sprzętu dla służby zdrowia, wartego promile państwowych nakładów na tęże służbę zdrowia. Logiki w tym nie ma najmniejszej i nie da się tego wytłumaczyć inaczej niż tylko zapotrzebowaniem na propagandę. To jest jedyny sens Owsiakowej imprezy – właśnie propaganda (do tej zaliczam również manipulację społecznymi emocjami, w tym tworzenie mechanizmu łatwego zaspokojenia potrzeby poczucia się lepszym, po to, aby można było z wyżyn swojej wyimaginowanej szlachetności pouczać innych).

Już pokazany wyżej mechanizm pokazuje, że każdy z nas mimowolnie do WOŚP się dokłada – chce czy nie. Wszyscy przecież płacimy choćby lokalne podatki. Ale to nie koniec, ponieważ jest jeszcze kwestia wpłat instytucjonalnych, czego jaskrawym przykładem są obecne umowy z Orlenem i PZU (które ma się stać oficjalnym ubezpieczycielem finałów WOŚP – w ten sposób do imprezy dołożą się wszyscy klienci ubezpieczyciela).

WOŚP chętnie podaje ogólną kwotę ze zbiórki, ale nie rozbija jej na to, co udało się zebrać na ulicy i to, co pochodzi od sponsorów instytucjonalnych. Ci zaś kierują się całkiem inną logiką – sponsoring ze strony instytucji to piar oparty na owczym pędzie. WOŚP wspiera się tak samo jak „równouprawnienie” i inne postępackie brednie.

Fundacja raportuje jedynie, ile pieniędzy pochodzi ze zbiórki ulicznej, a ile z innych źródeł (m.in. wpłaty na konto, sprzedaż cegiełek, licytacje, zbiórka przez kanały elektroniczne, wpłaty za pomocą kart). 

Spójrzmy na dane od 2014 r. 

Najpierw podaję sumę zbiórki ulicznej, potem sumę „dodatkową” – obie w milionach złotych:

2014:     39,2 – 13
2015:     50,9 – 21
2016:     68,5 – 36,3
2017:     71,1 – 54,5
2018:     88,8 – 86
2019:     116,7 – 68,8
2020:     75,5 – 133,8
2021:     95,1 – 127,7
2022:     129 – 113,4
2023:     157,3 – 123,5

Nawet jeśli odłożymy na bok lata 2020-21 – mieliśmy wówczas restrykcje covidowe – to i tak widać, że ta druga wielkość stanowi w ostatnim czasie znacznie większy procent w relacji do zbiórki ulicznej niż jeszcze 11 lat temu. W 2014 r. było to nieco ponad 33 proc., w 2023 aż 78,5 proc. Można to oczywiście częściowo złożyć na karb mniejszej popularności gotówki.

Problem w tym, że nie dostajemy nigdzie wyszczególnienia, jaka część pieniędzy pochodzi od darczyńców indywidualnych, a jaka – od firm, w tym w szczególności od firm z dominującym udziałem skarbu państwa. A to jest bardzo ważna informacja.

Jak wiadomo, Orlen ma przekazywać określoną część wpływów za każdą kupioną na stacji kawę. To daje przynajmniej możliwość uniknięcia dołożenia się do imprezy bardziej świadomym kupującym.

 Ale co z niekoniecznie państwowymi firmami, które dokładają się do WOŚP?

Użytkownicy kart Master sponsorują od lat pana Owsiaka, czy im się to podoba czy nie. Podobnie klienci niektórych banków i sieci komórkowych. Wychodzi zatem na to, że Owsiakową hucpę składamy się niemal wszyscy – może ułamkami złotówki, ale jednak. I nikt nie pyta nas o zdanie.



Łukasz Warzecha



niedziela, 29 grudnia 2024

432 Hz






przedruk




432 Hz. Strojenie żartów?



Dyskusje dotyczące strojenia instrumentów zapełniły wiele stron traktatów muzycznych. Różnorodne propozycje wywoływały ożywione reakcje zarówno praktyków, jak i teoretyków. O tym, że debaty o strojach wcale nie wyszły z mody, najlepiej świadczy pewna osobliwa teoria, która ostatnimi czasy zatacza coraz szersze kręgi


Marcin Kostecki





Marin Mersenne, francuski mnich minimita, matematyk i teoretyk muzyki, odnotował w Traité de l’harmonie universelle z 1627 roku, że historia muzyki przez długi czas usiana była bajkami, które nader często powielano bez weryfikacji. Mit o Pitagorasie, wyznaczającym interwały na podstawie młotów uderzających w kowadła, teoretycy przepisywali przez tysiąclecia, zanim wykazano, że zależności dla ciężarów i dla długości strun są różne. Od braku należytej ostrożności wolni nie byli nawet najbardziej wpływowi teoretycy, jak Boecjusz czy Gioseffo Zarlino.

Wydawałoby się, że w dzisiejszych czasach wymyślenie alternatywnej historii muzyki oraz jej rozpowszechnienie byłoby niemożliwe. Jest jednak co najmniej jedna teoria, która stosunkowo niedawno przedostała się do kultury masowej i zyskała pokaźne grono wyznawców. Zapewnia mnóstwo odtworzeń w serwisach streamingowych oraz sprzedaż instrumentów dostosowanych do jej założeń. Głosi, że dźwięk a razkreślne, zamiast najczęściej stosowanej częstotliwości 440 Hz, powinien równać się 432 Hz.

Zwolennicy a1=432 Hz uważają, że była to niegdyś powszechnie obowiązująca wysokość strojenia. Mieli korzystać z niej sam Pitagoras oraz starożytni muzycy, a także słynni kompozytorzy, choćby Bach i Mozart. Jej wyznawcy mówią o niej jako o częstotliwości natury i człowieka, przypisują jej ponadto właściwości uzdrawiające oraz otwierające na nieznane wymiary duchowości. Standard a1=440 Hz miał zaś zostać wprowadzony przez nazistów w 1939 roku, aby zniszczyć panującą wcześniej harmonię i wraz z podwyższaniem się stroju, doprowadzić do eskalacji agresji.

Teoria ośmiu herców różnicy poskutkowała powstaniem nietuzinkowego internetowego zjawiska: wiele osób przestraja w programach dźwiękowych swoją ulubioną muzykę do a1=432 Hz, aby nie podlegać wpływom rzekomo narzuconego porządku.

Powstały również specjalne aplikacje do zmiany stroju oraz serwisy internetowe, które prezentują odpowiednio zmodyfikowane utwory. W milionach należy liczyć wyświetlenia nagrań w stroju a1=432 Hz, podobno sprzyjających medytacji, wspomagających naukę, a nawet naprawiających DNA.





Istotny wkład w stworzenie legendy o wspaniałym działaniu częstotliwości 432 Hz miał amerykański działacz Lyndon LaRouche. Jako ośmiokrotny kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych zasłynął z głoszenia teorii spiskowych oraz z nieuczciwości (za co pięć lat przebywał w więzieniu). W 1988 roku Instytut Schillera, założony przez jego żonę Helgę Zepp-LaRouche, rozpoczął we Włoszech kampanię na rzecz obniżenia przyjętego standardu strojenia a1=440 Hz do a1=432 Hz. Na specjalnie zorganizowanej konferencji w Mediolanie argumentowano, że okaże się to korzystne dla wokalistów.

Złożono petycję w sprawie zmiany włoskiego prawa, aby strój a1=432 Hz wprowadzono we wszystkich instytucjach muzycznych i teatrach operowych. Według planu miał się stać następnie strojem uniwersalnym. Petycję podpisali Dietrich Fischer-Dieskau, Frans Brüggen i Birgit Nilsson, a pomysł wkrótce zyskał również aprobatę Luciana Pavarottiego, Plácida Dominga i innych sław. Ostatecznie propozycja nie została wdrożona w życie.

Powiązany z grupą LaRouche’a Laurent Rosenfeld opublikował w 1988 artykuł, w którym zasygnalizował istnienie zmowy wiążącej nazistów (w szczególności Josepha Goebbelsa) z wprowadzeniem stroju a1=440 Hz. Dla dalszego ciągu ruchu a1=432 Hz był to moment kluczowy: odtąd kolejne strzępki teorii spiskowej zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. Nieskrępowane działanie wyobraźni poskutkowało tezami, którym warto przyjrzeć się z bliska. Wcześniej wypada choćby skrótowo prześledzić rzeczywistą historię wysokości strojenia.

Można ją odtworzyć, badając dawne kamertony oraz instrumenty. Takie podejście wymaga sporej cierpliwości, której na szczęście nie brakowało dwóm badaczom, gromadzącym zbiory przez wiele lat. Alexander John Ellis, angielski matematyk, filolog i fonetyk, w 1880 roku opublikował obszerne dzieło, w którym podsumował pomiary częstotliwości kilkuset kamertonów i piszczałek organowych. Znacząco temat pogłębił oboista i muzykolog Bruce Haynes, który w książce History of Performing Pitch: The Story of „A” (Scarecrow Press, Lanham–Oxford 2002) przedstawił rezultaty swojej 20-letniej pracy nad katalogowaniem wysokości stroju.
Przez wiele wieków standaryzacja nie troskała muzyków. Wysokość stroju dostosowywano do możliwości głosów i instrumentów.

Doprowadziło to do tego, że w różnych europejskich miastach strojono w odmienny sposób. W XVIII wieku można było zetknąć się z różnicami w zakresie a1=385–485 Hz. Z biegiem czasu, gdy coraz częstsze stały się muzyczne podróże oraz międzynarodowy handel instrumentami, rozbieżności okazały się uciążliwe, zatem podjęto refleksję nad jednolitym standardem.

Zadanie nie należało do najłatwiejszych – tym bardziej że brzmienie instrumentów grających wyżej odbierano jako bardziej wyraziste, co doprowadziło do rywalizacji orkiestr i galopującej inflacji stroju. Głos ludzki ma jednak swoje ograniczenia i nie może bez ustanku podążać za coraz wyższym akompaniamentem. Aby położyć kres temu procesowi, postanowiono dokonać standaryzacji. Doszło do tego we Francji w 1859 roku, kiedy wprowadzono tak zwany diapazon normalny, a1=435 Hz. 

Tę częstotliwość wkrótce przyjęło wiele innych krajów kontynentalnej Europy (Anglicy stroili jednak po swojemu). W 1917 roku American Federation of Musicians przyjęła standard a1=440 Hz, a podobnego wyboru dokonano w 1939 roku w wielu europejskich krajach (tym razem – poza Francją). W 1953 roku Międzynarodowa Organizacja Normalizacyjna (ISO) zatwierdziła częstotliwość a1=440 Hz, potwierdzając ją 22 lata później. Dawne skłonności do podbijania stroju nie wygasły, więc w salach koncertowych świata dziś często słyszy się stroje wyższe o kilka herców od wspomnianej normy.

Jak się okazuje, prawda nie przeszkadza zanadto nieprzejednanym krzewicielom a1=432 Hz. Niezliczone strony internetowe promujące tę częstotliwość potężnym chórem unisono wyśpiewują te same twierdzenia. Można zestawić je w kilka grup: historyczne, teoretycznomuzyczne, przyrodnicze, medyczne, matematyczne oraz metafizyczne.
Fundamentalna teza zwolenników stroju a1=432 Hz głosi, że miał on niegdyś powszechnie obowiązywać. Jednak jak dowodzą choćby prace Ellisa i Haynesa, taki sąd nie znajduje żadnego potwierdzenia w źródłach.

Jedyną wysokością, która przed a1=440 Hz zyskała międzynarodową popularność, był diapazon normalny, czyli a1=435 Hz. Podobnie między bajki należy włożyć tezę, że za przyjęcie stroju a1=440 Hz odpowiedzialność ponoszą naziści. Takiego kroku dokonano już w 1917 roku w Stanach Zjednoczonych. Mówienie o powrocie do dawnego strojenia jest zatem bezpodstawne.

Podbudowaniu wiarygodności stroju a1=432 Hz ma służyć często przytaczana teza, że posługiwał się nim sam Pitagoras. Teoria muzyczna greckiego filozofa dotyczyła jednak wyznaczania względnych interwałów między dźwiękami, a nie bezwZględnych wysokości dźwięków. Co więcej, Pitagoras nie pozostawił po sobie żadnych autentycznych pism. Nawet gdyby takie się zachowały, nie mogłyby dotyczyć konkretnych częstotliwości, gdyż nie istniały wówczas żadne metody ich pomiaru. Z tego samego powodu odrzucić trzeba inne przekonanie – że precyzyjnie do a1=432 Hz dostrojone były starożytne instrumenty.

Na rzecz tej częstotliwości mają przemawiać też argumenty odwołujące się do teorii muzyki. Niekiedy szlachetności tego stroju przydaje się przez nadawanie mu miana pitagorejskiego bądź naturalnego. Jednakże oba określenia są tu błędne, gdyż rodzaj stroju jest niezależny od jego wysokości. Nic nie stoi na przeszkodzie, by stworzyć strój pitagorejski lub naturalny dla dowolnej innej częstotliwości dźwięku a1.

Zwolennicy częstotliwości 432 Hz dowodzą, że występuje ona powszechnie w przyrodzie. Przypisuje się ją śpiewowi ptaków, szumowi strumyka czy brzęczeniu owadów. Gdyby to była prawda, jedynym dźwiękiem słyszalnym podczas spaceru w lesie byłby nieustający ton prosty. Tymczasem najzwyklejsze doświadczenie słuchowe mnogości dźwięków przeczy tej niezbyt przemyślanej tezie. Co więcej, nie ma racjonalnych podstaw, aby uznać jedne częstotliwości za bardziej naturalne od innych.

Spora część argumentacji sprawia pozory dowodu matematycznego, a w rzeczywistości sprowadza się do numerologicznych sztuczek oraz pokładania nadmiernego zaufania w pozbawione znaczenia zależności liczbowe. Zapomina się, że system dziesiętny jest konwencją, do której nie powinno się przywiązywać nadmiernej wagi. W systemie szóstkowym 432 zapiszemy jako 2000, w ósemkowym jako 660, a w dwunastkowym jako 300. Również sam podział minuty na 60 jednostek jest arbitralny, więc trzymanie się liczb jako zbawiennej poręczy nie przyniesie oczekiwanych rezultatów.

Dowody przez machanie rękoma to jednak nie koniec, gdyż częstotliwości 432 Hz przypisuje się często nadzwyczajne właściwości prozdrowotne. Katalog korzyści może budzić zdumienie: od uwalniania toksyn z organizmu, przez regenerację całego ciała, aż po naprawę DNA. Z drugiej strony, częstotliwość 440 Hz posądza się o właściwości destrukcyjne. Jak dotychczas nie przedstawiono żadnych wyników badań naukowych, które dowodziłyby tak niezwykłych efektów. Nikt nie przeczy, że słuchanie muzyki może wpływać na obniżenie poziomu stresu czy poprawienie nastroju, ale uzyskanie takich rezultatów nie powinno zależeć od częstotliwości strojenia dobranej z dokładnością do jednego herca.


Najbardziej spektakularne twierdzenia dotyczące 432 Hz należałoby jednak zaliczyć do dziedziny metafizyki.

Według licznych internetowych przekazów zastosowanie takiego stroju umożliwia dostęp do ukrytych stanów świadomości, podniesienie wibracyjnych energii i połączenie jaźni z naturalnym rezonansem Wszechświata. Nie wiadomo, jak miałoby się to objawiać. Pewne jest, że częstotliwość 432 Hz uruchamia nieskończone pokłady ludzkiej wyobraźni. Można się więc spodziewać, że kiedyś powstaną nowe, jeszcze wymyślniejsze teorie. Kapelusz, z którego są wyciągane, wydaje się pozbawiony dna.

W grudniu 2023 roku w czasopiśmie „Nature” opublikowano pracę dotyczącą dezinformacji w internecie. Badano, w jaki sposób próby weryfikacji treści za pomocą wyszukiwań internetowych mogą wpłynąć na ocenę wiarygodności sprawdzanych tekstów. Ku zaskoczeniu okazało się, że poszukiwanie prawdy, zamiast zbliżać do niej, może zwieść na manowce. Dzieje się tak, ponieważ strony o niskiej wartości merytorycznej, zawierające powtarzające się hasła, zajmują wysokie miejsca w wynikach wyszukiwania, a szansa utwierdzenia się w błędnych przekonaniach zwiększa się w miarę przeglądania rekomendowanych treści. Tak użytkownicy wpadają w błędny krąg manipulacji. Podobnie dzieje się w przypadku wyszukiwania hasła „432 Hz”: większość wysoko publikowanych wyników to dezinformacja czystej wody.

Wypada zaznaczyć, że nie każda osoba biernie lub czynnie posługująca się strojem a1=432 Hz podpisuje się pod wszystkimi stwierdzeniami jego najbardziej zuchwałych orędowników. Dla wielu to kwestia upodobań. Gdyby promocja tego stroju ograniczała się do preferencji estetycznych, temat nie byłby wart szerszego traktowania. Lubi się przecież także rosół z makaronem, lubi się komplementy i kolor niebieski. Do wyborów kulinarnych, towarzyskich i kolorystycznych nie dołącza się jednak twierdzeń stojących w jawnej sprzeczności z prawdą i mających szkodliwe konsekwencje – a tak dzieje się w przypadku twierdzeń na temat 432 Hz.

Oczywiście może się zdarzyć, że takie tezy powiela się nieświadomie czy przy braku pełnej informacji. Problem polega na tym, że gdy osoby kształtujące opinie wypowiadają się przychylnie o stroju a1=432 Hz nawet w umiarkowany sposób, bardzo łatwo taki komunikat przechwycić i opakować w fałszywe komentarze. W ten sposób można nieintencjonalnie przyczynić się do promocji haseł, z którymi przy pełnej wiedzy nie chciałoby się mieć do czynienia.

Promocja częstotliwości 432 Hz wyrządza szkody edukacji muzycznej. Z oczywistych względów przejaskrawione tezy zyskują większą uwagę niż stonowana rzeczywistość, przez co są częściej powielane. To sprawia, że media społecznościowe zalewają fałszywe informacje dotyczące muzyki, którym nieświadomie zawierzyć może wielu odbiorców. Wybujałe fantazje zaczynają uchodzić za wiedzę muzyczną. Niestety, zdarza się nawet, że nieprawdziwe wiadomości trafiają do materiałów pedagogicznych.

Zepsuty metronom będzie nieustannie podawał fałszywy puls. W analogiczny sposób źródła, które powielają fantasmagorie dotyczące 432 Hz, produkują nieskończone liczby równie wątpliwych doniesień. Po nitce do kłębka można trafić do portali ezoterycznych, wiążących różne systemy wierzeń niezwykle swobodnie, podchodzących do prawdy z dużym dystansem, bacznie omijających wyniki badań naukowych oraz promujących uzdrawianie niekonwencjonalnymi metodami. Oczywiście nie za darmo.

Słuchanie muzyki w innym stroju prawdopodobnie nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Z a1=432 Hz wiążą się jednak treści wprowadzające w błąd i narażające na straty finansowe. Łatwo znaleźć sklepy internetowe, których podstawą działania jest sprzedaż produktów, których promocja bazuje na zasianej uprzednio dezinformacji dotyczącej muzyki. Sprzedawane są odpowiednio strojone instrumenty, którym przypisuje się niesłychane właściwości. Znamienne, że odjęcie ośmiu herców od stroju wiąże się z dodaniem kilkuset (lub nawet kilku tysięcy) złotych do ceny. Można przypuszczać, że niemałe zyski generują też wyświetlenia odpowiednio przygotowanych materiałów czy sprzedaż aplikacji zmieniających strój.
Największym zagrożeniem są jednak strony internetowe promujące pseudomedyczne sposoby leczenia najcięższych chorób z wykorzystaniem instrumentów zgodnie z rozpowszechnianymi konfabulacjami na temat muzyki.

Doszło do tego, że bez zażenowania rozgłasza się pogląd, iż można przeciwdziałać nowotworom za pomocą kamertonów dostosowanych do stroju a1=432 Hz, czy wspomina o skuteczności podobnych metod w leczeniu zespołu Downa u dzieci. To jednoznaczny znak, że sprawy zaszły zdecydowanie za daleko.

W przedmowie do drugiej księgi Traité... Mersenne napisał: „Proszę więc o jedną rzecz muzyków i wszystkich uczonych, której szczerze nie mogą mi odmówić: mianowicie, aby nie wierzyli w żadną z tych historii, które starożytni podają o działaniu muzyki, jak została wynaleziona etc., której wpierw nie poddali doświadczeniu bądź nie zostali przekonani dowodem. Dziwna to bowiem rzecz, że tak łatwo przyjmujemy błędne opinie naszych przodków, mimo że nie mieli oni żadnej mocy, a najczęściej także żadnej woli, by zobowiązać nas do podążania za tym, co mówili”.

Po niemal 400 latach ta prośba nic nie straciła na sile i aktualności. Im bardziej zdumiewające twierdzenia wysuwa się na temat muzyki, tym większy materiał dowodowy należałoby zgromadzić. Warto zatem ostrożnie przypatrywać się muzycznym rewelacjom, aby legendy dotyczące 432 Hz i innych cudownych częstotliwości nie pozostały z nami na kolejne tysiąclecia.







ruchmuzyczny.pl/article/4249




Mikroplastik (6)




Ciekawe, czy to jest wyliczalne...

ile plastiku wyprodukowano do dzisiaj wobec czego ile powinno być wokół...




przedruk
tłumaczenie automatyczne


28 grudnia 2024


Według badania przeprowadzonego przez Francuską Agencję Transformacji Ekologicznej mikrodrobiny plastiku są obecne na 76% gruntów rolnych



Francuska Agencja Transformacji Ekologicznej przeprowadziła badanie na gruntach rolnych, z którego wynika, że mikroplastik jest obecny w 76% przypadków. Ademe opublikowało wyniki analizy przeprowadzonej na 33 próbkach pobranych z różnych środowisk, takich jak lasy, łąki, winnice, sady i orne obszary rolne, rozmieszczone w całej Francji

Francuska Agencja Transformacji Ekologicznej przeprowadziła badanie na gruntach rolnych, z którego wynika, że mikroplastik jest obecny w 76% przypadków. Badanie to jest pierwszym, w którym przeanalizowano zanieczyszczenie gleby we Francji spowodowane mikrodrobinami plastiku. W czwartek, 26 grudnia, Ademe opublikowało wyniki analizy przeprowadzonej na 33 próbkach pobranych z różnych środowisk, takich jak lasy, łąki, winnice, sady i grunty rolne, rozmieszczone na terenie całej Francji.

Zgodnie z danymi dostarczonymi przez Ademe, 25 analizowanych próbek, co odpowiada 76%, zawierało cząstki o wielkości mniejszej niż pięć milimetrów. Cząstki te powstają w wyniku rozkładu tworzyw sztucznych, które gromadzą się na wysypiskach śmieci lub w środowisku naturalnym. Średnio analizowane próbki zawierały około 15 cząstek mikroplastiku na kilogram suchej gleby. Najczęstszymi rodzajami znalezionych mikrodrobin plastiku były polietylen i polipropylen, materiały często stosowane w opakowaniach.

Analizy zostały przeprowadzone przez instytut badawczy Dupuy De Lôme w Lorient, zlokalizowany w departamencie Morbihan. Wyniki wykazały, że zanieczyszczenie mikroplastikiem jest obecne w większości badanych gleb rolnych. W szczególności mikrodrobiny plastiku znaleziono we wszystkich czterech analizowanych próbkach gleby łąkowej, w 17 z 21 próbek gleby upraw polowych oraz w trzech z czterech próbek winnic i sadów. Tylko jedna z czterech pobranych próbek gleby leśnej zawierała mikrodrobiny plastiku.

Badanie to zostało określone przez autorów jako pierwsze, które scharakteryzowało zakres zanieczyszczenia mikroplastikiem w skali Francji metropolitalnej, obejmującego tereny wykorzystywane do różnych celów rolniczych i które nie otrzymały bezpośrednich środków do produkcji tworzyw sztucznych w wyniku działalności człowieka. Rodzi to pytania o to, w jaki sposób te mikrodrobiny plastiku mogą być obecne w glebie.

W komunikacie prasowym Francuska Agencja ds. Transformacji Ekologicznej stwierdziła, że zebrane dane nie pozwalają na zidentyfikowanie źródła mikroplastiku. Agencja stawia jednak "hipotezę, że w przypadku gleb wykorzystywanych do działalności rolniczej część ich pochodzenia wynika ze stosowanych praktyk rolniczych".

Niemal systematyczna obecność mikrodrobin plastiku w badanych glebach pokazuje, że istnieje pilna potrzeba kontynuowania badań w celu dostarczenia danych monitorujących mikroplastik w glebach. Naukowcy sugerują rozszerzenie zakresu na obszary miejskie i terytoria zamorskie. Potrzebna jest dalsza wiedza, aby "scharakteryzować obecne zanieczyszczenie i zidentyfikować jego źródła, aby wprowadzić skuteczny plan działania" w celu ograniczenia tego zanieczyszczenia i zapobiegania mu. Informacje te zostały dostarczone przez Isabelle Deportes, inżyniera specjalizującego się w wpływie na zdrowie i ekotoksykologii.

Zanieczyszczenie mikroplastikiem na gruntach rolnych stanowi potencjalne zagrożenie dla zdrowia ludzkiego. W rzeczywistości mikrodrobiny plastiku mogą powodować stany zapalne i mogą również służyć jako nośnik niebezpiecznych chemikaliów, takich jak PFAS, które mogą dostać się do organizmu ludzkiego.










poniedziałek, 28 października 2024

Gotowanie na gazie szkodliwe?






Że co???






przedruk
tłumaczenie automatyczne




Rumuni, którzy gotują na kuchence lub na butli, mają średnią długość życia o dwa lata krótszą. Jesteśmy europejskimi mistrzami w gotowaniu na gazie!

Dodano: 28.10.2024





Rumunia zajmuje pierwsze miejsce w kilku kategoriach ryzyka związanych z używaniem gazu do gotowania, niezależnie od tego, czy mówimy o kuchence podłączonej do sieci, czy o butli. Z badania przeprowadzonego przez hiszpańskich naukowców na szczeblu UE wynika, że używanie gazu do gotowania skraca oczekiwaną długość życia nawet o dwa lata i powoduje przedwczesną śmierć tysięcy Rumunów rocznie.

W badaniu "Analiza wpływu zdrowotnego i kosztów związanych z narażeniem na dwutlenek azotu w pomieszczeniach, związanych z gotowaniem na gazie w Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii", przeprowadzonym na Uniwersytecie Jaume I w Hiszpanii, obliczono, że oczekiwana długość życia w UE skraca się nawet o 2 lata, a 40 000 Europejczyków, w tym Brytyjczycy, umiera rocznie z przyczyn związanych z narażeniem na dwutlenek azotu we własnej kuchni.

Badania Hiszpanów dotyczyły jedynie wpływu dwutlenku azotu na płuca, chociaż gotowanie na kuchence podłączonej do sieci gazowej lub butli wytwarza również inne niebezpieczne gazy: benzen i tlenek węgla. W Rumunii poziom dwutlenku azotu mierzony w pomieszczeniach zamkniętych jest najwyższy w całej Europie, przekracza maksymalny próg dozwolony przez Światową Organizację Zdrowia i kosztuje nas miliardy euro rocznie.

Z badania wynika, że Rumunia zużywa najmniej energii elektrycznej w Europie do gotowania, 0,07% całości, podczas gdy Norwegia całkowicie wyeliminowała spalanie gazu w pochodniach i przestawiła się na kuchenki elektryczne. Rumunia zajmuje 2. miejsce po Włoszech pod względem największej ilości gazu zużywanego do gotowania żywności. Polska i Rumunia łącznie odnotowują około 6 000 przedwczesnych zgonów związanych z gotowaniem w pomieszczeniach w pomieszczeniach.

Jednym z najważniejszych czynników branych pod uwagę w obliczeniach hiszpańskich badań była liczba przypadków astmy, które można przypisać zanieczyszczeniu dwutlenkiem azotu w pomieszczeniach. Rocznie w Rumunii rejestruje się 3 173 przypadki astmy dziecięcej związane z używaniem klasycznej kuchenki i cylindrów. Liczba przypadków u dorosłych wynosi 54 402, zgodnie z szacunkami badania.

Koszt przedwczesnej umieralności na poziomie Unii Europejskiej wynosi 142 mld euro. Specjaliści szacują, że z tej sumy Rumunia traci 19 mld euro rocznie. Skrócenie średniej długości życia spowodowane zanieczyszczeniem wnętrza dwutlenkiem azotu kosztuje nasz kraj 2 mld euro rocznie. Rumunia plasuje się na pierwszym miejscu wśród krajów, które najbardziej skorzystałyby na przejściu z gotowania na ogniu na korzystanie z kuchenek elektrycznych zasilanych energią z bardziej ekologicznych źródeł.

Korzystanie z wysokowydajnego okapu i gotowanie przy otwartych oknach to czynniki, które mogą zmniejszyć, ale nie całkowicie wyeliminować wpływu. Europejskie Biuro Środowiska (EEB) ostrzegło na samym początku października 2024 r. przed koniecznością rezygnacji z technologii spalania wśród obywateli.







Rumuni, którzy gotują na kuchence lub przy cylindrze, mają średnią długość życia o dwa lata krótszą. Jesteśmy europejskimi mistrzami w gotowaniu na gazie!




niedziela, 6 października 2024

Stres








przedruk





Prof. Gałecki: biologia przystosowała człowieka do przeżywania sytuacji stresowych

2024-10-05 10:47 



Biologia przystosowała człowieka do przeżywania sytuacji stresowych – zaznaczył w rozmowie z PAP prof. Piotr Gałecki - psychiatra, nauczyciel akademicki i praktyk. Jest on kierownikiem Kliniki Psychiatrii Dorosłych Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, konsultantem krajowym w dziedzinie psychiatrii.

"Odpowiedź na reakcję stresową jest u człowieka zaprogramowana ewolucyjnie. Sytuacje przekraczające możliwości adaptacyjne zawsze spotykały naszych przodków i mamy pewne biologiczne oraz psychiczne kompetencje do pokonywania stresu, choć są one różne u różnych osób" – wyjaśnił.

I zastrzegł, że takie zdarzenia to dla organizmu wręcz szokujące przeżycie.


"Silne sytuacje stresowe mają przy tym bardzo istotny wpływ na organizm. Obserwujemy trzy fazy. Pierwsza to faza alarmowa, która jest szokiem i powoduje ostrą odpowiedź układu nerwowego, a także immunologicznego i hormonalnego. Następuje koncentracja na zagrożeniu i zawężenie pola uwagi. To dlatego ludzie m.in. niewiele pamiętają z tego, co się wokół nich działo, gdy znajdowali się pod wpływem silnego napięcia. Rośnie też ukrwienie mięśni odpowiedzialnych za ruch (poprzecznie prążkowanych) i organów klatki piersiowej, a spada dopływ krwi do układu trawiennego czy narządów płciowych. To adaptacja, która pozwala lepiej uciekać lub walczyć. Aktywuje się też układ odpornościowy, który będzie chronił organizm na wypadek zranień – niszczył bakterie i przyspieszał gojenie się ran. Dodatkowo stres powoduje m.in. wydzielanie kortyzolu – tzw. hormonu walki, którego receptory znajdują się na wszystkich komórkach organizmu. Daje on sygnał znajdującym się w komórkach mitochondriom do wzmożonej pracy i produkcji energii. To bardzo pomocny mechanizm, ale na krótki okres czasu. Mitochondria wykorzystują tlen, z którego część przekształca się w toksyczne wolne rodniki, a że jest ich wówczas więcej, silniej uszkadzają komórki. Dlatego właśnie, silny stres uszkadza również pojedyncze komórki organizmu" – wyjaśnił psychiatra.

Większość osób dotkniętych powodzią musi przeżywać bardzo silny stres – podkreślił.

"Ostra reakcja na stres jest na tyle obciążająca dla organizmu, że do niedawna klasyfikowano ją jako jednostkę chorobową. W taki sposób reaguje jednak 80 proc. ludzi, dlatego teraz mówi się o naturalnej reakcji na stres i w nowej klasyfikacji stan taki nie będzie już uznawany za zaburzenie. Można się go z pewnością spodziewać u większości powodzian" – mówił.

Na dalsze funkcjonowanie człowieka wpływa kilka głównych czynników – zwrócił uwagę.

"Po fazie ostrej, gdy sytuacja już się uspokoi, następuje etap przystosowania się. Ważne jest, aby każdy z systemów organizmu wrócił wtedy do równowagi. Kluczową rolę w tym momencie odgrywają trzy rzeczy. Po pierwsze - zasoby biologiczne i psychiczne danego człowieka, po drugie - jego sytuacja życiowa, a po trzecie - pomoc z zewnątrz" - wymienił ekspert.

"W miarę młoda, zdrowa osoba poradzi sobie lepiej, niż starsza i schorowana. Jeśli chodzi o cechy psychologiczne, to korzyści przynosi posiadanie cech tzw. osobowości prężnej, która m.in. pozwala obiektywnie spojrzeć na to, co się wydarzyło. Patrząc na sytuację życiową to lepiej poradzi sobie na przykład człowiek w stabilnej sytuacji finansowej i zawodowej, ze wspierającą rodziną, niż osoba samotna, która straciła cały dobytek kupiony na kredyt" – tłumaczył.

Osoby poddawane silnemu stresowi mogą potrzebować wsparcia i powinno ono być dostosowane do ich potrzeb – podkreśla prof. Gałecki.

"W początkowych fazach pomoc psychologiczna powinna mieć taką postać, żeby poszkodowany mógł opowiedzieć o swojej sytuacji, poczuć się bezpiecznie, bez bycia ocenianym. Jeśli działanie silnego stresu się przedłuża - wskazana może być farmakoterapia, w której podaje się leki przeciwlękowe niwelujące konsekwencje reakcji stresowej. Nauczyły nas tego m.in. doświadczenia psychiatrii wojskowej. Ostra sytuacja stresowa może trwać najwyżej kilka dni, a jeśli ten okres się przedłuży, mogą pojawić się różne objawy – zawroty głowy, szumy w uszach, nadwrażliwość na światło, kołatanie serca, uczucie braku tchu, wzdęcia, biegunki, zaparcia. Z czasem dochodzi do wyczerpania organizmu, które może prowadzić do dalszych konsekwencji psychiatrycznych i somatycznych" – mówił ekspert.

Dalsze skutki przewlekłego stresu mogą być różne. "Jeśli chodzi o problemy psychiatryczne, mogą się pojawić zaburzenia adaptacyjne, takie jak stany lękowe i depresyjne, zaburzenia snu, odżywiania i libido oraz drażliwość. Może to trwać nawet kilka miesięcy. W poważniejszych przypadkach może rozwinąć się zespół stresu pourazowego (PTSD), w którym dochodzi do trwałego rozregulowania ośrodków odpowiedzialnych za emocje, nastrój i odczuwanie przyjemności. Może dojść później do pojawienia się uzależnień, depresji, myśli samobójczych, samookaleczania, zmian osobowości. PTSD może trwać wiele lat, czasami nawet do końca życia. Wśród skutków somatycznych można wymienić konsekwencje rozregulowania metabolizmu, np. nadciśnienie czy cukrzyca" – przestrzegał.

I zaznaczył, że to ciężkie przeżycia skutkują najgroźniejszymi powikłaniami.

"Najczęściej PTSD rozwija się zwykle u tych ludzi, którzy byli świadkami śmierci czy okaleczenia innej osoby lub znalazły się w sytuacji stwarzającej realne zagrożenie tego typu. W przypadku powodzi może to być na przykład sytuacja, w której ktoś nie zdoła uratować tonącej osoby. Takie zdarzenie zapamiętywane jest w mózgu w dwóch obszarach – tej odpowiedzialnej za pamięć epizodyczną, która przechowuje wspomnienia o samym zdarzeniu oraz w rejonach odpowiedzialnych za przetwarzanie emocji. Dlatego wspomnienia traumatycznych zdarzeń są bardzo trwałe" – tłumaczył psychiatra.

Takim osobom też na szczęście można pomóc – zwrócił uwagę.






Marek Matacz








poniedziałek, 29 lipca 2024

Zdrowie, a zysk






przedruk



Zysk kosztem dobra ludzi i zwierząt. Czy tak produkowane mleko jest zdrowe?




Rozmowa z :

Bogdanem Garkowskim, weterynarzem i zootechnikiem



Jak doszło do wykształcenia się ras pierwotnych zwierząt hodowlanych?

Po zmianie sposobu życia człowieka z koczownictwa do trybu życia osiadłego, on i jego cały inwentarz pozostawał w jednym miejscu. Wraz z upływem czasu udomowione zwierzęta hodowlane powoli ulegały działaniu miejscowego środowiska, czyli dostosowywały się do niego. Doprowadziło to do powstania mnóstwa ras pierwotnych, naturalnych, doskonale dostosowanych do miejscowego rodzaju klimatu, ukształtowania terenu i paszy (roślin), która rosła na danym obszarze.

Doskonałe przystosowanie się do życia w warunkach przyrodniczych, jakie występują na konkretnym terenie, czyni zwierzęta ras pierwotnych najlepszymi do hodowli. Po pierwsze zwierzęta te cechuje długa żywotność, do 20 lat, i rzadkie zapadanie na choroby. Kiedy dawniej rolnicy hodowali rasy pierwotne krów, m.in. krowę czerwoną, to o takiej piętnastoletniej krowie nikt nie mówił, że jest stara. Natomiast tzw. okres użytkowania bydła nowych ras, to maksymalnie 5 –7 lat życia na antybiotykach i innych lekach. Potem taka krowa nadaje się jedynie na ubój, albo sama zdycha.

Dlaczego więc nowe rasy, które często chorują i krócej żyją wyparły stare rasy pierwotne – zdrowe i długowieczne?

Jak w każdej dziedzinie nowoczesnej gospodarki, cały ten tzw. postęp wynika z ludzkiej zachłanność, czyli chęci pomnażania zysków w chory sposób. Dla przykładu, krowa rasy pierwotnej daje rocznie od 1,2 do 2 tysięcy tysiąca litrów mleka. Natomiast z krowy tzw. rasy nowoczesnej potrafi się „wycisnąć” nawet 15 tysięcy litrów rocznie. Nie zwraca się jednak uwagi, co dla nas konsumentów jest rzeczą najważniejszą, na jakość mleka. Kiedy mleko krowy rasy pierwotnej jest bardzo zdrowe i tak tłuste, że można z niego wytworzyć duże ilości zdrowego masła i śmietany, to mleko od krów ras nowoczesnych jest szkodliwe dla zdrowia. Powiem panu więcej – nowoczesna krowa jest chora, wynaturzona i zdegenerowana.

W jaki sposób z nowoczesnej krowy wyciąga się aż 15 tysięcy litrów mleka rocznie ?

Pierwsza sprawa – nowoczesne krowy są „dziećmi” manipulacji genetycznych, czyli powstają w laboratoriach. Po drugie – normalnie, zgodnie z naturą, krowa powinna wydzielać mleko w sposób fizjologiczny, czyli jako pokarm dla cielęcia, którego wzbudzi byk. Wówczas, podobnie jak u człowieka, ciąża krowy trwa 9 miesięcy. Przez cały ten czas krowa wytwarza mleko. Przez pierwsze dni po porodzie krowa produkuje tzw. siarę, czyli mleko bogate w składniki odżywcze, mineralne i przeciwciała. Siara nie nadaje się jednak do konsumpcji przez ludzi, dlatego podczas jej wytwarzania nie powinno doić się krów. Takie mleko – siara jest niezwykle ważne w początkowych dniach życia cielaka, ponieważ daje mu odporność. Po kilku dniach krowa znów produkuje normalne mleko. I to jest naturalny sposób pozyskiwania mleka. Natomiast w hodowlach przemysłowych stosuje się sposób patologiczny. Mówiąc w dużym skrócie polega on na tym, iż krowa jest zaraz po każdym porodzie zapładniana sztucznie, tak aby wciąż była w ciąży i wytwarzała mleko.

Jaką cenę za taką ogromną wydajność krowy płaci ona sama i konsumenci mleka oraz jego przetworów?

Krowy, przez ten patologiczny sposób produkcji mleka, są wyczerpane, schorowane i zdychają, lub jadą do rzeźni bardzo szybko, czyli w wieku 5 do 7 lat. Gnębią je liczne choroby. Nagminnie występuje zapalenie wymienia, co razem z białaczką stanowi największy problem współczesnej hodowli krów. W czołowych oborach naszego kraju, ze względu na białaczkę trzeba usuwać każdego roku bardzo poważny procent pogłowia. Natomiast zapalenie wymienia leczy się przez podawanie krowie wielu specyficznych środków opartych na antybiotykach. W skali jednego województwa, w ciągu roku, zużywa się wiele ton antybiotyków – część z nich przedostaje się do mleka. Dlatego m.in. inspektorat sanitarny dawno już zakazał picia w szkołach surowego mleka. Konsumenci mleka i jego przetworów dostają „chore” wyroby mleczne. Zasada jest prosta – zdrowe zwierzę obdarza człowieka zdrowymi produktami, zaś chore – chorymi.

Kiedy w Polsce uznano, że rasy pierwotne zwierząt hodowlanych są niepotrzebne i je zdziesiątkowano?

Tej „rzezi” na rasach pierwotnych dokonano za czasów PRL-u. Wówczas to wyniszczono w bardzo poważnym stopniu pierwotne rasy owiec i bydła. Z istniejących niegdyś kilkuset ras pierwotnych, dziś doszukano się istnienia jedynie kilkunastu.

W minionym komunistycznym okresie wydano odpowiednie państwowe zarządzenia likwidacji ras pierwotnych, hodowanych na danych terenach Polski od wieków. Jeśli chodzi o owce, w sporej liczbie, ostały się właściwie tylko dwie polskie czyste rasy pierwotne – „cakiel górski” oraz „wrzosówka”. Również kilka naturalnych ras bydła, w tym typowo polskie, doskonale przystosowane do naszego terenu i klimatu, bydło rasy czerwonej.


sobota, 13 lipca 2024

Wzrok - smartfony nie dla dzieci.




przedruk
tłumaczenie automatyczne





Wzrok planety pogarsza się: do 2050 roku 50% populacji będzie miało krótkowzroczność


Eksperci zwracają uwagę, że nadużywanie ekranów i spadek aktywności na świeżym powietrzu to tylko niektóre z czynników stojących za wzrostem choroby, która, jeśli nie zostanie skorygowana, zwiększa ryzyko ślepoty



JESSICA MOUZO
LIP 02, 2024




W niektórych salach lekcyjnych w Chinach rodzaj poręczy przymocowanej do ławki oddziela dziecko od stołu i utrzymuje jego widok na książkę w bezpiecznej odległości. W innych szkołach uczniowie noszą czapkę z piłką, która balansuje na rondzie: jeśli piłka spadnie, oznacza to, że dzieci za bardzo opuściły głowy i podeszły zbyt blisko zeszytu. Wszystkie te inicjatywy mają na celu walkę z krótkowzrocznością, która jest szczególnie rozpowszechniona w niektórych krajach azjatyckich i rozszerza się na cały świat. 

Eksperci ostrzegają, że do 2050 r. połowa światowej populacji będzie miała krótkowzroczność, napędzaną nadużywaniem ekranów i spadkiem aktywności na świeżym powietrzu.

Ten stan jest częstym zaburzeniem ostrości wzroku spowodowanym powiększeniem oka.

"To oko, które rośnie większe niż jego wiek. Długość osiowa, czyli odległość między rogówką a siatkówką, zwiększa się, a punkt ogniskowania znajduje się przed siatkówką [a nie na niej]" – wyjaśnia Silvia Alarcón, okulista dziecięcy ze szpitala Vall d'Hebron w Barcelonie. Długość osiowa zdrowego oka wynosi zwykle około 23 milimetrów, ale w krótkowzrocznym oku może sięgać 30 lub 35 milimetrów. W praktyce ta deformacja oka powoduje nieprawidłowe załamanie promieni świetlnych i odchylenie punktu skupienia, co skutkuje niewyraźnym widzeniem odległych obiektów.

Istnieją różne stopnie krótkowzroczności, ale eksperci, którzy rozmawiali z EL PAÍS, zwracają uwagę, że po trzech dioptriach "trudno jest prowadzić normalne życie" bez korekcji, takiej jak na przykład okulary. A im większy stopień krótkowzroczności – takiej jak krótkowzroczność wielka, gdy dana osoba ma refrakcję większą niż sześć dioptrii – tym większe ryzyko rozwoju patologicznych zmian ocznych, które mogą powodować nieodwracalną utratę wzroku, takich jak zaćma, jaskra, odwarstwienie siatkówki i krótkowzroczne zwyrodnienie plamki żółtej. W 2010 r. oszacowano, że nieskorygowana wada refrakcji jest najczęstszą przyczyną upośledzenia wzroku do dali i drugą najczęstszą przyczyną ślepoty na świecie.

"To już jest problem zdrowia publicznego", ostrzega Miguel Ángel Sánchez Tena, badacz z Wydziału Optometrii i Wzroku na Uniwersytecie Complutense w Madrycie. 

W krajach takich jak Chiny, Korea Południowa, Japonia i Singapur około 80% dzieci, które kończą szkołę średnią, cierpi na tę wadę wzroku, a spośród nich od 10% do 20% jest bardzo krótkowzrocznych, więc istnieje większe ryzyko rozwoju potencjalnie ślepej patologii.

Ale wzrost krótkowzroczności nie ogranicza się do Azji Południowo-Wschodniej. Wzrok planety jest coraz gorszy. 

W 2016 roku stwierdzono, że na początku XXI wieku 1,4 miliarda ludzi cierpiało na krótkowzroczność i przewidywano, że do 2050 roku liczba ta wzrośnie do 4,7 miliarda. 

Odpowiada to prawie połowie światowej populacji, chociaż istnieją różnice w zależności od terytorium: do połowy stulecia częstość występowania krótkowzroczności w Afryce Wschodniej wyniesie poniżej 23%, podczas gdy w krajach o wysokich dochodach w Azji i Pacyfiku przewiduje się, że dwie na trzy osoby będą cierpieć na tę chorobę.

"Zauważamy wzrost liczby przypadków konsultacji dziecięcych: jest więcej osób z krótkowzrocznością i postępuje ona szybciej" – mówi Luis Fernández-Vega Cueto-Felgueroso, okulista z Oddziału Rogówki i Kryształów Instytutu Fernández-Vega. W Hiszpanii ostatnie badania prowadzone przez Sáncheza Tenę i Cristinę Álvarez Peregrino wykazały, że częstość występowania krótkowzroczności u dzieci w wieku od pięciu do siedmiu lat wynosi 19%, ale do 2030 r. osiągnie 30%.


Pochodzenie wieloczynnikowe

Według Sáncheza Teny, wzrost krótkowzroczności jest spowodowany wieloczynnikowym pochodzeniem. Ma na to wpływ genetyka – chociaż nie jest jasne, które geny są zaangażowane – czynniki środowiskowe, a także rasa, przy czym Azjaci są bardziej zagrożeni. 

"Istnieje komponent genetyczny: dzieci rodziców z krótkowzrocznością będą miały większe ryzyko jej rozwoju. Ale wpływ na to mają również praca i urządzenia cyfrowe" – mówi Sánchez Tena. 

Wiek jest również kolejnym czynnikiem ryzyka: istnieje większe prawdopodobieństwo, że stan ten będzie postępował szybciej u dzieci, u których refrakcja wynosi 1,25 dioptrii między szóstym a siódmym rokiem życia.

Australijscy naukowcy, którzy oszacowali częstość występowania krótkowzroczności do 2050 r., zgadzają się, że przewidywany wzrost wynika przede wszystkim z czynników środowiskowych związanych z wychowaniem, głównie zmian stylu życia wynikających z połączenia zmniejszonego czasu spędzanego na świeżym powietrzu i zwiększonych zadań związanych z widzeniem z bliska.

Naukowcy twierdzą, że czynniki genetyczne odgrywają pewną rolę, ale sama ta zmienna nie może wyjaśnić wysokiego tempa ekspansji krótkowzroczności na świecie.

Wśród innych czynników środowiskowych naukowcy wskazują również, że "tak zwane systemy edukacyjne pod dużą presją, zwłaszcza w bardzo młodym wieku w krajach takich jak Singapur, Korea, Tajwan i Chiny, mogą być przyczyną zmiany stylu życia, podobnie jak nadmierne korzystanie z urządzeń elektronicznych do bliży".

Inne wymienione przyczyny to poziom światła, który może być związany z czasem spędzanym przez dzieci na świeżym powietrzu, a nawet dietą.

"Światło z ekranów, w okularach, nie uszkadza oka. Ale nadużywanie ekranów sprzyja [tym problemom optycznym]. Gdybyśmy dobrze wykorzystali ekrany, nie byłoby problemu. Ale dziś dzieci częściej się nad nimi znęcają", zauważa Fernández-Vega Cueto-Felgueroso.

Alarcón twierdzi również, że nadużywanie ekranów i mniejsza ekspozycja na słońce są odpowiedzialne za wzrost krótkowzroczności.

 "Kiedy patrzymy z bliska, podejmujemy dodatkowy wysiłek, aby się skupić, a to daje [oku] bodziec do rozwoju. Nie ma badań, które pokazywałyby, że jeden czynnik wpływa bardziej niż inny, ale istnieją badania w Chinach, które pokazują, że nauczanie na świeżym powietrzu, wystawienie dzieci na światło otoczenia, pomaga zmniejszyć postęp krótkowzroczności" – mówi Alarcón. 

Wyjaśnieniem, zgodnie z badaniami na modelach zwierzęcych, jest to, że ze względu na jaśniejsze poziomy światła na zewnątrz, uwalnianie dopaminy siatkówki wzrasta, co pomaga zmniejszyć długość osiową.


Opóźnianie postępów

Krótkowzroczność jest zwykle wykrywana w dzieciństwie i może nasilać się aż do dorosłości, około 22 roku życia. Okuliści zwracają uwagę, że coraz częściej diagnozuje się ją w młodszym wieku, ale jest też w tych fazach życia, kiedy najlepiej podjąć działania, ponieważ oko wciąż się kształtuje i jest bardziej plastyczne. Istnieje kilka sposobów na spowolnienie progresji, wyjaśnia Alarcón:

"Mamy specjalne kryształy, które rozmywają obszar obwodowy siatkówki, a to aktywuje receptory, które zapobiegają jej tak dużemu postępowi. Mamy też soczewki kontaktowe i okulary, które ściskają rogówkę, aby skrócić oko".

Inną opcją, jak wskazuje, są krople atropiny:

 "Te krople, w bardzo niskich stężeniach, spowalniają postęp, ponieważ uważa się, że działają na te obszary siatkówki. Problem polega na tym, że nie są one wprowadzane do obrotu i w tej chwili są używane jako formuła recepturowa [produkt leczniczy przygotowywany w aptece na receptę dla indywidualnego pacjenta], ponieważ nie ma sposobu, abyśmy mogli znaleźć laboratorium, które sprzedaje takie rozcieńczone krople".

To nie jest lekarstwo, ale "jeśli można spowolnić postęp, to już teraz jest to bardzo ważne", mówi Sánchez Tena:

 "Krótkowzroczne oko nie wraca do normy. Ale dzieciństwo to okno możliwości i nawet jeśli nie zatrzymasz całkowicie postępu, im bardziej go opóźnisz, tym lepiej".

 Okulary, soczewki kontaktowe czy zabiegi korekcyjne eliminują niewyraźne widzenie, ale nie zatrzymują wzrostu oka.

Poza globalnym problemem wzroku, eksperci są szczególnie zaniepokojeni wzrostem liczby przypadków cięższej krótkowzroczności, która może prowadzić do zwiększonego ryzyka bardziej złożonych patologii optycznych.

 "Każda dioptria ma znaczenie. Gdyby chodziło tylko o to, żeby założyć okulary i dobrze widzieć, to byłoby to. Ale problemem jest to, co dzieje się w końcowej części oka. Twoje oko będzie krótkowzroczne przez całe życie, nawet jeśli nie będziesz musiał stosować korekcji" – mówi Sánchez Tena.

Na przykład osoby o wysokiej krótkowzroczności są 20 razy bardziej narażone na odwarstwienie siatkówki w ciągu swojego życia niż osoby z normalnym wzrokiem. "Siatkówka pokrywająca wnętrze oka staje się tak napięta, że mogą pojawić się i istnieje większe ryzyko odwarstwienia siatkówki" – wyjaśnia okulista.

Biorąc pod uwagę to ryzyko, eksperci wzywają do podjęcia pilnych działań. Jeśli chodzi o profilaktykę, mówi Alarcón, "jedyną skuteczną rzeczą jest wykonywanie większej aktywności na świeżym powietrzu przy jednoczesnym ograniczeniu zadań związanych z widzeniem do bliży". 

Tymczasem Fernández-Vega Cueto-Felgueroso wzywa ludzi do przestrzegania "zasady 20-20-20: co 20 minut patrz przez 20 sekund na coś oddalonego o 20 stóp, czyli około sześciu metrów. Musimy starać się, aby młodzi ludzie kontrolowali korzystanie z urządzeń do bliży i mieli dobre światło, nie byli w ciemności i robili sobie przerwę, aby patrzeć w dal".





english.elpais.com/health/2024-07-02/the-planets-vision-is-getting-worse-50-of-the-population-will-have-myopia-by-2050.html#