Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Śląsk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Śląsk. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 29 kwietnia 2025

Platforma chce upamiętnić niemieckiego bojówkarza z czasów Powstań Śląskich




19.04.2025, 22:44

Skandal w Gliwicach. Platforma chce upamiętnić niemieckiego bojówkarza z czasów Powstań Śląskich


Arthur Kochmann uważał się za Niemca i działał na rzecz tego, by Gliwice pozostały w rękach niemieckich po Powstaniach Śląskich, by nie znalazły się w Polsce. Został usunięty z miasta, bo w ten sposób pozbywano się bojówkarzy z terenu plebiscytu. 

-Teraz okazuje się, że gliwicki nauczyciel historii Seweryn Botor, działacz Platformy Obywatelskiej, chce Kochmanna uhonorować. To karygodne - mówi nam Olaf Pest z gliwickiego Klubu "GP".




Niemcy i Platforma Obywatelska

Arthur Kochmann w czasie Powstań Śląskich i Plebiscytu prowadził kampanię referendalną za Niemcami. Gliwice były wtedy częścią Niemiec, nikt tego nie kwestionuje. Kochmann dążył jednak do tego, by w referendum mieszkańcy poparli Niemcy. Jest jednoznacznie bohaterem dla Niemców, nie dla nas. Został z terenów plebiscytowych usunięty. A usuwano osoby, które prowadziły kampanię referendalną jako bojówkarze, brutalnie rozprawiali się ze swoimi przeciwnikami politycznymi - Polakami. Kochmann jest zasłużony dla miasta Gliwice, ale dążenia mniejszości niemieckich do tego, by upamiętniać swojego bohatera, mogą być traktowane jako próba odrywania Śląska od Polski. Gliwice to Polska, nikt nie powinien tego kwestionować

- mówi nam Olaf Pest, działacz Klubu "Gazety Polskiej" w Gliwicach i radny Prawa i Sprawiedliwości gliwickiej Rady Miejskiej.


Popiera go działacz Platformy

Za tym, by upamiętnić Arthura Kochmanna, lobbuje Seweryn Botor, nauczyciel historii w jednym z liceów gliwickich, działacz Platformy, który w ub.r. ubiegał się o mandat radnego w gliwickiej Radzie Miasta, ale gliwiczanie mu nie zaufali i nie uzyskał go. Botor prowadzi też w Gliwicach cykl spotkań poświęconych historii. Pokazuje w ich trakcie miejsca, które nawiązują do tego, że było to miasto niemieckie. W mediach społecznościowych prezentuje się w niemieckim mundurze z okresu republiki weimarskiej z końca I wojny światowej.


 



Politycy od Tuska pamiętali o ofiarach powstania w getcie warszawskim. Ale słowo "Niemcy" nie padło



Czy to było niedoinformowanie?

Komisja Skarg, Wniosków i Petycji Rady Miejskiej otrzymała prośbę o upamiętnienie Arthura Kochmanna. Z wnioskiem wystąpił Seweryn Botor. W marcu dokument został zdjęty z porządku obrad, bo... radni uznali go za pomyłkę wynikającą z niedoinformowania wnioskodawcy. W kwietniu decyzję poparł powołany właśnie przez prezydenta Gliwic Katarzynę Kuczyńską-Budkę, żonę wiceprzewodniczącego Platformy Borysa Budki, nowy dyrektor muzeum Leszek Jodliński.

 
Politykierstwo i tania sensacja

Zapytaliśmy Seweryna Botora, dlaczego chce upamiętnienia człowieka, który był za tym, by Gliwice były niemieckie. Pytanie uznał za tendencyjne i związane z szukaniem taniej sensacji, a całą sytuację nazwał politykierstwem najniższych lotów. Odwołał się też do... ludzkiej wrażliwości.

 


Odsłaniał tablicę neonazistów dla "uciskanych Niemców". Został asystentem senator z Platformy Obywatelskiej




Niemieckojęzyczność dr. Arthura Kochmanna i zachęcenie do głosowania za Niemcami należy postrzegać jako wypadkową procesu socjologicznego

- podkreślił.


Rada może projekt poprzeć

To oburzające, że działacz Platformy, pan Botor chce upamiętnienia człowieka, który uważał się za Niemca i jednoznacznie optował za Niemcami. Polska ma doświadczenia związane z niemieckim imperializmem. Są dla nas bardzo bolesne i dalej aktualne. Teraz Niemcy są naszym sojusznikiem, ale historia pokazuje, że byli naszymi wrogami

- dodaje Olaf Pest.

Teraz wniosek o upamiętnienie Kochmanna ma szansę na poparcie w Radzie Miejskiej ze strony 12 radnych z PO. Siedmiu radnych z PiS chce go odrzucić, ale wystarczy poparcie chociaż jednej osoby z Koalicji dla Gliwic Zygmunta Frankiewicza, by projekt został skierowany do realizacji. Tę koalicję reprezentuje 6 radnych. Gliwicka rada liczy 25 osób.



Autor: Agnieszka Kołodziejczyk




Skandal w Gliwicach. Platforma chce upamiętnić niemieckiego bojówkarza z czasów Powstań Śląskich | Niezalezna.pl





niedziela, 6 kwietnia 2025

Wypowiedź literacka, czyli wikipedia



Cały tekst został zainspirowany przedrukiem odnośnie Ślązaków, wszedłem na wikipedię, żeby coś sprawdzić i się zaczęło...

Ze względu na swoją wagę, postanowiłem rozdzielić te dwa teksty na osobne posty.



Zapraszam do uważnej lektury.


Mój komentarz jak zwykle kolorem.


W poście występują min.  fragmenty z wikipedii dla Polaków.




-----------

wikipedia dla Polaków


Kaszubi 
– grupa etniczna mieszkająca w Polsce zamieszkująca Pomorze Gdańskie i wschodnią część Pomorza Zachodniego, wywodząca się od wschodniej grupy zachodniosłowiańskich plemion pomorskich. 

Dzielą się na wiele podgrup etnograficznych, zróżnicowanych językowo i kulturowo (Kaszubi północni – Bëlôcë, Gochy – Gôchë, Józcy – Józcë lub Mucnicy – Mùcnicë, Krubanie – Krëbane, Lesacy – Lesôcë, Morzanie – Mòrzanie, Rybaki – Rëbôcë, Borowiacy Tucholscy – Borowiany, Tuchòłki, Zaboracy – Zabòrôcë). Odrębną i izolowaną podgrupą (wymarłą w XX w.) byli Słowińcy. Kaszubi w zdecydowanej większości czują się Polakami (zachowując, obok ogólnopolskich, także tradycje regionalne). W spisie ponad 90% deklarujących kaszubskość zadeklarowało ją wspólnie z polskością.


Część Kaszubów zachowała własną kulturę i mowę. Współcześnie w socjologii i historii dominuje pogląd, że Kaszubi stanowią grupę etniczną narodu polskiego.

Zdecydowana większość Kaszubów posiada podwójną identyfikację – narodową polską i etniczną kaszubską. Wielu polskich działaczy narodowych na Pomorzu w okresie zaborów oraz członków podziemia niepodległościowego w czasie okupacji było pochodzenia kaszubskiego[potrzebny przypis].

W spisie powszechnym z 2002 r. 5062 obywateli polskich zadeklarowało narodowość kaszubską. Jest to ok. 1% całej społeczności kaszubskiej. Rzeczpospolita Polska nie uznaje tych deklaracji za wiążące (podobnie w przypadku Ślązaków), stąd Kaszubi nie znaleźli się na oficjalnej liście mniejszości narodowych sporządzonej przez MSWiA. W tym samym spisie powszechnym używanie języka kaszubskiego zadeklarowało 52 665 osób.

W 2011 r. podczas Narodowego Spisu Powszechnego, kaszubską przynależność narodową lub etniczną zadeklarowało 228 000 osób, w tym 16 000 osób zadeklarowało ją jako jedyną przynależność, 1000 jako pierwszą przy zadeklarowaniu również drugiej przynależności, 211 000 jako drugą przynależność narodową lub etniczną.

wg innej strony w wikipedii - 233 000
a śląskie zadeklarowało w sumie - 847 000

rok 2021 - spadła ilość deklaracji o blisko 50 000 dla Kaszubów i o ponad 250 000 dla Ślązaków.

W spisie była możliwość zadeklarowania dwóch tożsamości lub narodowości i tak przykładowo większość osób deklarujących tożsamość regionalną kaszubską czy śląską deklarowała jednocześnie tożsamość narodową polską (tj. tożsamość narodowa polska i jednocześnie tożsamość regionalna śląska – Polacy-Ślązacy lub kaszubska – Polacy-Kaszubi)

Ślązacy596,2241,57%Województwa śląskie (11,74%) i opolskie (6,29%)
Kaszubi179,6850,47%Województwo pomorskie (7,41%)

Z powodu odmienności językowej Kaszubi byli już przez sanację [tzw. "piłsudczycy" - MS] posądzani o separatyzm, tj. chęć oderwania od Polski części jej terytorium. Oskarżenia te nie miały pokrycia w rzeczywistości, w okresie PRL służyły antagonizowaniu Kaszubów z pozostałą ludnością Polski i przybierały na sile w okresie kolejnych kryzysów politycznych, np. w 1968 i 1970.


i tu poniżej widzę jakąś niezgodność, we wpisie roi się od dwuznaczności i pomieszania, więc sugeruje ostrożne przyjmowanie tych treści, tym bardziej, jak wiemy z innych postów na tym blogu, wikipedia służy fałszowaniu i historii i rzeczywistości



Kaszubski ruch narodowy, choć nie należy do głównego nurtu w ruchu kaszubsko-pomorskim, ma jednak długoletnią tradycję. W okresie międzywojennym myśl Floriana Ceynowy kontynuowali działacze z kręgu tzw. Zrzeszeńców, którzy w PRL byli represjonowani przez UB, a następnie SB i zepchnięci na margines działalności publicznej. Po 1989 tę samą myśl w ruchu kaszubskim reprezentowało pismo Tatczëzna, obecnie zaś Kaszëbskô Òdroda. Współcześnie nawet najbardziej radykalny nurt w ruchu kaszubskim – narodowy – nie kwestionuje historycznych związków Kaszubów z Polską, zaś swoje postulaty ogranicza do troski o rozwój mowy ojczystej, kultury oraz dbałości o własną tradycję historyczną[potrzebny przypis].


czyli najpierw mamy sugestię, że treści odnoszą się do ruchu narodowego:
- treści od słów: "Kaszubski ruch narodowy"... do "zaś Kaszëbskô Òdroda"


a następnie w nowym zdaniu, ale w tym samym ciągu tj. bez akapitu, czytamy:

"Współcześnie nawet najbardziej radykalny nurt w ruchu kaszubskim – narodowy"

co sugeruje, że wszystko co dotychczas przeczytaliśmy, nie było o ruchu narodowym... dziwne.
Dziwne jakieś to, pomieszane, więc uczulam na te treści.

Nie znam na tyle historii ruchu kaszubskiego, by tu dawać szczegółową wykładnię, ale może kiedyś mi się to uda...

najbardziej radykalny nurt w ruchu kaszubskim – narodowy – swoje postulaty ogranicza do troski o rozwój mowy ojczystej, kultury oraz dbałości o własną tradycję historyczną


No i właśnie. 

Mowa to gwara, a gwara to nie język w ujęciu naukowym i przepisów prawa.
A Kaszubi szczycą się tym, że ich mowa została uznana za język.

Haczyk jest w określeniu: "ojczystej" - to oznacza, że autor ma na myśli NARÓD.

A Kaszubi są grupą etniczną, a nie narodem.


Więc najpierw by trzeba rozpatrzyć, o co chodziło autorowi - o jaką "mowę ojczystą" mu chodzi?

O mowę polską, czy kaszubską?

Jeżeli pisze o mowie polskiej - to zdanie jest powiedzmy... mniej więcej poprawne. Kaszubi przecież mogą troszczyć się o rozwój języka polskiego, z tym, że należałoby wyjaśnić, na czym ten niby "rozwój języka polskiego" i "troska" o to, miałyby polegać... Jak wpiszemy w wyszukiwakę taką frazę, to nic nie znajdziemy na temat "rozwijania języka" polskiego...

Hę?

Rozwój języka polskiego polegałby na wprowadzaniu zmian do języka polskiego, które ostatecznie mogłyby tak go zmienić, że współcześni Polacy, czyli MY, moglibyśmy np. za 200 lat takiego "rozwoju" nie rozpoznać polskiej mowy. Ale może o to chodzi...

Dziwi więc to sformułowanie... powinien raczej napisać - "utrwalanie", "zachowanie" - o! To by pasowało, ale nie "rozwój"...


Jeżeli pisze o mowie kaszubskiej - to już określenie "ojczystej" nie jest poprawne, tak samo jak zresztą "rozwój"...

Mógłby tak ewentualnie napisać (że mowa kaszubska to ojczysta), gdyby na prywatnej stronie pisał o sobie (o jednostce), ale to jest strona wikipedii, która ma mieć charakter encyklopedii, a w takim wydawnictwie nie stosujemy osobistych wynurzeń.

Określenie "ojczystej" bierze się od słowa "ojczyzna", a to wiąże się z pojęciem NARODU.


Ojczyzna – termin o dwojakim znaczeniu, odnoszącym się do przestrzeni istotnej dla pojedynczego człowieka (jednostki) bądź zbiorowości (narodu).


Czyli najpierw pisze, że "nie kwestionuje historycznych związków Kaszubów z Polską" - bo się po prostu nie da tego zakwestionować, to byłby strzał w stopę, ale następnie twierdzi, że Kaszubi to naród.

Współcześnie nawet najbardziej radykalny nurt w ruchu kaszubskim – narodowy – nie kwestionuje historycznych związków Kaszubów z Polską, ale poza tym są osobnym narodem.. tak napisał?

I co??


Kaszubi to grupa etniczna, ale oni w tej wikipedii i nie tylko, tak zamącą ci w głowie, że będziesz o nich mówić, jak o narodzie, a potem - jak TO stanie się "wiedzą" potoczną - to już tylko zostanie im to "sformalizować" i zapisać najpierw w wikipedii, a potem - za następne 10-20 lat - w słowniku, encyklopedii, ustawie... 

Na tym polega ta metoda.
Metoda przyzwyczajeń, metoda małych kroków...

No i jeszcze "rozwój".

Powinno być "utrwalanie", "zachowanie" języka kaszubskiego, ewentualnie - "rozpowszechnianie" wśród młodzieży i dzieci kaszubskich, wprowadzanie do szkół itd., ale nie "rozwój".

Tyle pułapek w kilku zdaniach - po raz kolejny zwracam uwagę - jak to wszystko jest  wycyzelowane, każde słowo jest starannie dobrane.


I jeszcze poniżej mamy takie coś:


Dziś narzecze kaszubskie traktuje się coraz częściej jako samodzielny język słowiański, zaliczany do grupy zachodniosłowiańskiej. Są jednak badacze (głównie polscy dialektolodzy), którzy nadal klasyfikują je jako jeden z dialektów języka polskiego.Polskie prawo przyznało etnolektowi kaszubskiemu, jako jedynemu w Polsce, status języka regionalnego. Młodzież, zdająca nową maturę, może ją zdawać posługując się kaszubszczyzną. Od 2013 roku Uniwersytet Gdański umożliwia studia na unikalnym kierunku Etnofilologii kaszubskiej.


Nie.

To jest kolejna manipulacja. 


Może ten wikipedysta nie korzysta z wikipedii?

wikipedia dla Polaków:


Narzecze – odmiana językowa właściwa dla danej grupy użytkowników języka. Może to być synonim terminu dialekt, czyli określenie na różne niestandardowe, inne niż ogólnonarodowe formy języka, czy też ogólne określenie na każdą wyodrębnioną odmianę języka (o standardzie mowa wówczas jako o narzeczu ogólnym/kulturalnym)

W literaturze spotyka się również ujęcie, zgodnie z którym narzecze to odmiana języka o zasięgu szerszym niż dialekt i gwara. Niektórzy autorzy traktują to pojęcie jako jednostkę pośrednią między dialektem a gwarą, dialekt ujmując jako zespół narzeczy, a narzecze – jako zespół gwar. Według jednej z definicji jest to „zespół gwar odznaczających się pewną ilością wspólnych cech gwarowych”.

We współczesnym językoznawstwie polskim termin „narzecze” znajduje stosunkowo wąskie zastosowanie, spotykany jest głównie w opisie języków egzotycznych. Częściej jest spotykany w kontekście nienaukowym aniżeli w lingwistyce, np. w opowieściach podróżniczych. W dialektologii serbsko-chorwackiej termin narječje pozostaje w powszechnym użyciu, jako nadrzędny wobec terminu dijalekat. W słowackiej tradycji lingwistycznej określenia dialekt i nárečie traktowane są jako równoważne, choć niektórzy badacze jako dialekt rozumieją jednostkę większą niż nárečie.

W ogólniejszym, potocznym znaczeniu termin „narzecze” funkcjonuje również jako synonim określeń „język” i „mowa”. Bywa traktowany jako neutralny zamiennik określeń „dialekt” i „język”.



A odnośnik  narzecze kaszubskie odsyła nas na stronę z takim opisem:

Język kaszubski, dialekt kaszubski (kaszub. kaszëbsczi jãzëk, kaszëbskô mòwa, pòmòrsczi jãzëk, kaszëbskò-słowińskô mòwa) – mowa zachodniosłowiańska i lechicka o spornym statusie – w zależności od przyjętych kryteriów uznawana za odrębny język lub dialekt języka polskiego. Często przyjmowane jest stanowisko pośrednie, unika się określania jej jako „język” lub „dialekt” albo określa się ją jako etnolekt. Z prawnego punktu widzenia kaszubszczyzna jest w Polsce językiem regionalnym.


Na pewno nie narzeczem, bo kaszubski jest uznany za język regionalny.

Czyli ten wikipedysta posługuje się w encyklopedii sformułowaniami laika, które są błędne  - on dosłownie stosuje "wiedzę potoczną".

"to wszyscy wiedzą", mówimy, posługując się zasłyszaną "wiedzą", której nie sprawdziliśmy i w którą wierzymy tylko dlatego, że jakaś, być może nawet znaczna, grupa ludzi się nią posługuje na codzień czy też w mediach na przykład.

Podaję znany przykład:

Według wiedzy potocznej Rosja grozi nam inwazją - i to już od 30 lat.

Pytanie - skoro tak, to dlaczego władze państwa: pomniejszają stan osobowy armii, likwidują jednostki wojskowe, koszary, lotniska polowe, stanowiska radarów czy specjalistyczne wydziały walki elektronicznej na Bałtyku, nie budują bunkrów, nie zamawiają nowych systemów obrony, czołgów, rakiet itd., niszczą Pocztę Polską niezbędną na wypadek mobilizacji, utrudniają dostęp obywateli do broni palnej, uchwalają prawo opresyjne wobec obywatela zniechęcając go do czynnej służby i obrony państwa, zdejmują zakazy fotografowania z obiektów strategicznych, co więcej - pozwalają na obfotografowanie całego kraju firmie Google - w Niemczech, Austrii, na Białorusi tego nie ma, wydaje się, że również nie prowadzą obserwacji ćwiczeń floty i lotnictwa rosyjskiego - patrz tutaj sytuacja z 2024 roku, czyli już w sytuacji wojny Rosji z ukrainą.




Skoro Rosjanie pozwalają siebie fotografować - to może nie mają nic do ukrycia?

Skoro Niemcy nie pozwalają siebie fotografować - to może mają coś do ukrycia?!

Co??

Każdy patrzy po sobie, każdy siebie zna najlepiej...



Albo państwem sterują oszuści, którzy poprzez media okłamują ludzi co do zagrożenia ze wschodu, albo we władzach grasują sabotażyści, którzy prowadzą z nami walkę dywersyjną osłabiając siły zbrojne państwa Polskiego.

A może jedno i drugie??
Co jest prawdą?
Wiedza potoczna, czy wiedza specjalistyczna?

Skoro wg doniesień medialnych od 30 lat grozi nam inwazja Rosji - i jakby faktycznie jest to prawda, bo Rosja zaatakowała ukrainę i od 3 lat prowadzi tam wojnę -  to dlaczego od 30 lat ABW pozwala na rozkładanie wojska polskiego na łopatki? 

Bo przepisy PRAWA ich do tego nie zobowiązują??

A mandaty wolno im nakładać?

To kto zajmuje się analizowaniem polskich potrzeb obronnych i zagrożeń zza granicy - straż miejska?

Pytam, bo się nie znam. Jestem tylko głupkiem.






Wracając do wikipedii - galimatias - oczywiście celowy.


Wikipedia nie jest encyklopedią.
Wikipedia nie podaje nam faktów - tylko ich interpretację.
Wikipedia to w istocie - wypowiedź literacka.


Termin ten zaczerpnąłem z podręcznika dla polonistów, który na razie tylko pobieżnie przejrzałem:

"Poetyka stosowana"

Bożena Chrząstowska
Seweryn Wysłouch

Wydawnictwa Szkole i Pedagogiczne, Warszawa 1987


Jest to książka właściwa do pomocy przy opisaniu technik jakie zastosowano w wikipedii. Znajdziemy tu szereg przykładów i opisów, których przestudiowanie wydatnie pomoże zrozumieć te techniki i metody.

Poetyka – dziedzina nauki o literaturze, a ściślej teorii literatury, rozpatrująca przede wszystkim sposób istnienia dzieła literackiego jako tworu językowego o swoistym charakterze, określanym przez potrzeby funkcji estetycznej. Przedmiotem zainteresowania poetyki są ogólne reguły organizacji tekstu literackiego.


Wypowiedź lub wypowiedzenie (stgr. ῥήτρα, łac. oratio), niekiedy stanowisko lub oświadczenie – ustny lub pisemny, rzeczywisty komunikat językowy wyrażający stanowisko, pogląd czy opinię autora.

Teorią wypowiedzi zajmuje się retoryka.


Pamiętacie, że starożytni Rzymianie uczyli się retoryki?
Wędrująca Cywilizacja Śmierci stosowała retorykę nie tylko w starożytnej Grecji czy Rzymie - ale nadal ją stosuje.


Retoryka (stgr. ῥητορική τέχνη, łac. rhetorica) – sztuka budowania artystycznej, perswazyjnej wypowiedzi ustnej lub pisemnej, nauka o niej, refleksja teoretyczna, jak również wiedza o komunikacji słownej, obrazowej i zachowawczej pomiędzy autorem wypowiedzi a jej odbiorcami. 

W starożytności retoryka była nie tylko specjalną dziedziną nauki i sztuki, ale także ideałem życiowym, a nawet filarem kultury. W średniowieczu została jednym z podstawowych przedmiotów szkolnych, wykładanych w ramach sztuk wyzwolonych. Do XIX wieku, w kulturze europejskiej, uważano ją za niezbędny element wykształcenia.

No i dlatego manipulatorzy święcą tryumfy... 

Starsze pokolenia uczyły się także greki i łaciny, co dodatkowo pomagało im zrozumieć genezę słów, prawdziwe znaczenie słów, wieloznaczność, co będę się starał wykazać przy innej okazji.
Warto byłoby przywrócić przynajmniej łacinę do szkół, a także oczywiście retorykę, albo chociaż jakieś podstawy poetyki stosowanej. Warto też po prostu uczyć się języków obcych.


Retoryka była autonomiczną dziedziną wiedzy i najważniejszym przedmiotem szkolnym kształcącym sprawność językową, uczącym jasnego, stosownego i ozdobnego wyrażania każdej myśli w słowie żywym i pisanym, jak też formującym społeczne i polityczne postawy w działalności publicznej. Była zwieńczeniem wykształcenia i wychowania, chociaż jej zakres i funkcje zmieniały się w poszczególnych epokach, prądach czy systemach pedagogicznych.

W Polsce retoryka, od czasów Komisji Edukacji Narodowej nazywana „wymową”, przestała istnieć jako odrębna dyscyplina wiedzy. Sztuką poprawnego myślenia zajęła się logika. Ocenę odbiorców z punktu widzenia wywoływanych u nich emocji przejęła psychologia. Etyka odebrała retoryce ocenę godziwości lub niegodziwości perswazji. Wiedzą o odbiorcy słowa mówionego i pisanego zajęła się socjologia. Retoryczne argumenty analizują filozofia, prawo czy teologia. Literacka część teorii retorycznej została rozdzielona pomiędzy różne specjalności filologiczne – gramatykę, teorię literatury, prozaikę, stylistykę, poetykę historyczną, publicystykę itp. Wiele współczesnych dyscyplin naukowych stanowi spadek po retoryce, a badacze używają terminologii retorycznej często bez świadomości, jakie są tej terminologii źródła.

Czyli w ten sposób - poprzez podział, rozdrobnienie - ukatrupiono retorykę i oto masz skutek - masy ludzi łykających manipulacje jak pelikany, co z kolei prowadzi do upadku gospodarczego i politycznego!

Niezależnie od mniej lub bardziej uzasadnionych uprzedzeń, retoryka rozwija się nadal w ramach np. semiologii, semantyki czy teorii informacji. Patronuje kulturze żywego słowa, dyskusjom, polemikom, propagandzie, PR czy reklamieW dobie środków masowego przekazu oczywiste jest zainteresowanie retoryką jako sztuką perswazji. 

Wykładany we współczesnej szkole „język polski” jeszcze w połowie XIX wieku nazywał się „wymowa i poezja”. Niektóre działy retoryki znalazły się w programach nauczania tego przedmiotu pod różnymi nazwami, takimi jak stylistyka, poetyka, deklamatoryka, ćwiczenia w mówieniu i pisaniu. Podstawowe elementy retoryki są nadal nauczane podczas pisania „wypracowań”, gdy uczy się struktury wypowiedzi pisemnej, udowadniania wcześniej postawionej tezy albo analizuje środki stylistyczne. 

Co robi pani Nowacka? Mówi, że dzieciom nie wolno zadawać prac do domu, czyli katrupi resztówki po ukatrupionej retoryce!

W niektórych krajach retoryka wykładana jest w szkołach średnich i wyższych, na przykład pod nazwą „ćwiczenia w komponowaniu tekstów literackich i publicystycznych”.









Wracając do wikipedii i języka kaszubskiego.

Dziś narzecze kaszubskie traktuje się coraz częściej jako samodzielny język słowiański, zaliczany do grupy zachodniosłowiańskiej. Są jednak badacze (głównie polscy dialektolodzy), którzy nadal klasyfikują je jako jeden z dialektów języka polskiego.Polskie prawo przyznało etnolektowi kaszubskiemu, jako jedynemu w Polsce, status języka regionalnego. Młodzież, zdająca nową maturę, może ją zdawać posługując się kaszubszczyzną. Od 2013 roku Uniwersytet Gdański umożliwia studia na unikalnym kierunku Etnofilologii kaszubskiej.


Ten tekst tak naprawdę zawiera w sobie opis "metody małych kroków", mówią nam o tym te zwroty:

"traktuje się coraz częściej"

"Są jednak badacze (głównie polscy dialektolodzy), którzy nadal"


To są tak naprawdę OPINIE wikipedysty nie poparte żadnymi danymi - jest to czysta literatura, żeby nie powiedzieć - beletrystyka, która pod osłoną OPINII - podsuwa nam bajki, fikcję, zwyczajnie oszukuje nas.

Stosuje tu coś, co można by określić jako "wiedzę potoczną", tyle, że z wiedzą nie mająca nic lub niewiele wspólnego (nadal ten termin i zjawisko sprawia mi problem jak je wytłumaczyć).








Mam powody sądzić, że twórczość literacka - nie tylko w wikipedii - stanowi, w perspektywie wielu lat, wielkie zagrożenie dla istnienia państwa.

Dosłownie zagraża to istnieniu państwowości i fizycznej egzystencji - podobnie jak "moda" na lgtb.

Jest to bardzo realne POLICZALNE zagrożenie, które można opisać LICZBOWO za pomocą danych statystycznych.


Wyjaśnienie jednak muszę zostawić na "po ABW".








-----------


dziennikzachodni.pl/stowarzyszenie-osob-narodowosci-slaskiej-wstaje-z-kolan-domogomy-sie-uznanio-slonskij-mynszosci-reaktywacja-po-10-latach/ar/c1p2-27440693?utm_campaign=grafikalink&utm_medium=dziennik%20zachodni&utm_source=Facebook

tvn24.pl/swiat/stowarzyszenia-osob-narodowosci-slaskiej-zlozylo-skarge-do-etpcz-jest-wyrok-st7820917

isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU20170000823/O/D20170823.pdf

gazetaprawna.pl/wiadomosci/kraj/artykuly/9497333,sejm-uchwalil-ustawe-uznajaca-jezyk-slaski-za-jezyk-regionalny.html#ustawa-o-jezyku-slaskim-w-sejmie



pl.wikipedia.org/wiki/Kaszubi

/pl.wikipedia.org/wiki/Narodowy_Spis_Powszechny_Ludności_i_Mieszkań_2021

pl.wikipedia.org/wiki/Narodowy_Spis_Powszechny_Ludności_i_Mieszkań_2011

pl.wikipedia.org/wiki/Ojczyzna

pl.wikipedia.org/wiki/Narzecze

pl.wikipedia.org/wiki/Język_kaszubski

pl.wikipedia.org/wiki/Retoryka

pl.wikipedia.org/wiki/Wypowiedź

pl.wikipedia.org/wiki/Poetyka

pl.wikipedia.org/wiki/Wspólnota_polityczna



Prawym Okiem: Uzbrojenie obywateli

Prawym Okiem: Poczta Polska, a mobilizacja

Prawym Okiem: Odblaski sobie... a potop sobie..

Prawym Okiem: Odblaski na niebie - i na wodzie...

Prawym Okiem: Uzbrojenie obywateli

Prawym Okiem: W obronie policjantów...




czwartek, 6 lutego 2025

Działania "piątej kolumny" na Śląsku ?





przedruk






Śląsk pod polskim zaborem? 

Senator lewicy się NIE przejęzyczył

"Śląsk nigdy nie był pod zaborami. Chyba że zaborem polskim" - napisał na platformie X senator Lewicy Maciej Kopiec. Użytkownicy sieci szybko mu wyjaśnili nieznajomość historii, chociaż część twierdzi, że swoim wpisem prezentuje działania piątej kolumny.


st | Niezalezna.PL





Zdaniem senatora z Lewicy Śląsk był pod zaborem...polskim
Filip Blazejowski - oraz Kancelaria Senatu




"W losach pojedynczych ludzi odbija się śląska historia, wielkie wydarzenia, które przetoczyły się przez ten region. Zabór, plebiscyt, powstanie. Potem wybucha II wojna światowa i znowu wszystko się zmieniło " 

- czytamy w opisie sztuki na stronie telewizji publicznej w likwidacji. Teatr Telewizji wyemitował sztukę "Mianujom mie Hanka" po śląsku z polskimi napisami.



Do tego opisu swoje poprawki postanowił zaproponować senator Lewicy z Górnego Śląska.




Maciej Kopiec napisał, że "Śląsk nigdy nie był pod zaborami" i dodał: "chyba że zaborem polskim".

Kontynuował nawołując także, by pisząc o plebiscycie "nazwać wydarzenia, które nastąpiły tuż po plebiscycie (przez Polskę przegranym) po imieniu-wojną".


Na lewo od historii Polski

Po tych słowach wylała się fala komentarzy. Większość odnosiła się do kwestii historycznych, których - zdaniem internautów - Niemcy nie powstydziliby się jedynie wypowiadać we własnym gronie przy piwie.

"Korfanty przewraca się w grobie na te pana wypociny" - napisała historyk dr Anna Szczepańska. Tomasz Woźniak wyjaśnił, że

 "to wydarzenie po plebiscycie zostało nazwane III Powstaniem Śląskim, a nie żadną wojną".




Dziennikarz Rafał Dudkiewicz ocenił, że takie wypowiedzi można zakwalifikować jako działania "piątej kolumny".



Inni użytkownicy platformy X pytali, czy jest to oficjalne stanowisko senackiego klubu Lewicy, którego wiceprzewodniczącym jest polityk.

Kolejni oczekując jasnej deklaracji ze strony ugrupowania pytali, czy Magdalena Biejat wybiera się w ciągu swojej kampanii prezydenckiej na Śląsk.


Człowiek Kohuta

Senator Maciej Kopiec swoją karierę polityczną rozpoczął od współpracy z ugrupowaniami Janusza Palikota mając 20 lat. Stał na czele lokalnych struktur Ruchu Palikota, a następne Twojego Ruchu. Potem dołączył do Wiosny Biedronia. Następnie stał na czele sztabu wyborczego Łukasza Kohuta, gdy ten startował w 2019 roku do europarlamentu z list Lewicy. Prowadził także jego biuro.

Kohut znany jest z haniebnych wypowiedzi na temat Tragedii Górnośląskiej, którą określił jako "rzeź Ślązaków i naszych Niemców ze Śląska", która "wydarzyła się przy wsparciu polskich "patriotów", którzy chcieli Śląsk tylko dla siebie, nie rzadko mordując sąsiadów z zimną krwią".


Jeszcze w 2019 tym samym roku Kopiec dostał się do Sejmu z list Lewicy (Kohut w międzyczasie zmienił barwy partyjne na KO), a w kolejnej kadencji do Senatu, stając się najmłodszym parlamentarzystą zasiadającym w izbie zadumy.









Śląsk pod polskim zaborem? Senator lewicy się nie przejęzyczył | Niezalezna.pl





środa, 15 maja 2024

Dialekt śląski




"nie ma ani jednej cechy strukturalnej, która różniłaby dialekt śląski od dialektu wielkopolskiego czy dialektu małopolskiego

polszczyzna śląska, jest to archaiczna, bardzo archaiczna, regionalna odmiana języka polskiego"




I tego się trzymajmy.



A poza tym to co zwykle - nie dajmy się zmanipulować, nie dajmy się podzielić.



Werwolf nie śpi - tedy łatwiej go namierzyć jest...






przedruk






Paweł Jędrzejewski:

W sprawie dialektu śląskiego Sejm i Senat uchwaliły, że 2x2 jest 5



13.05.2024 21:31

Zazwyczaj łagodny i pobłażliwy prof. Jan Miodek w tej kwestii ma pogląd całkiem jednoznaczny i zapowiada, że nie ustąpi.



Autorytet w dziedzinie języka polskiego, w dodatku urodzony i wychowany na Śląsku - na pytanie, czy "mowa śląska" jest dialektem czy osobnym językiem - odpowiada:


"Ja to już mówię po raz pięćset pięćdziesiąty piąty. Jest to odmiana dialektalna języka polskiego. Bardzo charakterystyczna. bardzo wyrazista. (...) Powtarzam to już za klasykami polskiego językoznawstwa: nie ma ani jednej cechy strukturalnej, która różniłaby dialekt śląski od dialektu wielkopolskiego czy dialektu małopolskiego. Więc, gdybym miał powiedzieć, że to jest odrębny język śląski, to tak jakbym miał powiedzieć, że dwa razy dwa jest czasem pięć. Nie! - dwa razy dwa jest zawsze cztery i polszczyzna śląska, śląska "ojczyzna-polszczyzna" (...) jest to archaiczna, bardzo archaiczna, regionalna odmiana języka polskiego. I tego zdania ja do śmierci nie zmienię. To jest dla mnie oczywiste"


Przy innej okazji, prof. Miodek sroży się z powodu tego samego tematu:

"Proszę ode mnie nie wymagać udowodnienia, że może śląszczyzna jest odrębnym językiem, nie żądać jej kodyfikacji, bo to jest nonsens. Naiwność połączona z fanatyzmem (...) Nie dajmy się zwariować".

Wreszcie, zapytany o konflikt wokół tematu, czy dialekt śląski powinien mieć status języka regionalnego, prof. Miodek mówi:

 "Jest konflikt między rozsądkiem a jego brakiem, między znajomością historii dialektu śląskiego i nieznajomością tej historii."




Przegłosować można wszystko (?)

Jednak w Polsce funkcjonują dwie instytucje, które mogą poddać pod głosowanie i - z pełnym przeświadczeniem o swojej nieomylności - przegłosować, że np. chomik jest strusiem, a bieguny są na równiku. 

Przed kilkoma tygodniami jedna z tych instytucji, czyli Sejm, stosunkiem głosów 236 do 167 (przy 5 głosach wstrzymujących się) uznała, że istnieje odrębny język śląski, jako język regionalny. W ubiegły tygodniu Senat RP przyjął bez poprawek tę ustawę, potwierdzając 57 do 29 (2 głosy wstrzymujące się) to, co prof. Miodek nazywa nonsensem.

Czyli, można powiedzieć, korzystając z metafory podsuniętej przez profesora, że władza legislacyjna w Rzeczypospolitej przegłosowała, że dwa razy dwa jest czasem pięć.



Co zrobi prezydent?

Teraz ta ignorancka ustawa idzie na biurko Prezydenta Dudy i Prezydent może się pod tym absurdem podpisać, albo może podpisu nie złożyć.


Wybór jest trudny, bo - z jednej strony - czy można ze spokojnym sumieniem podpisywać ustawę stwierdzającą coś w jaskrawy sposób nieprawdziwego i podważającego wiedzę naukową? 

Natomiast - z drugiej strony - nietrudno przewidzieć, że brak podpisu zostanie przez politycznych przeciwników prezydenta obrócony przeciwko niemu. Będzie on oskarżony o zlekceważenie a nawet dyskryminację śląskości, Ślązaków, Śląska. 

Lewicowy europoseł Łukasz Kohut już stwierdza, że to "test dla prezydenta" - "Test człowieczeństwa i szacunku dla śląskiego dziedzictwa". Czyli prezydent zda "test człowieczeństwa", gdy podpisze się pod nonsensem? To podejście posła Kohuta wskazuje na rzeczywiste motywy zrobienia z dialektu śląskiego tematu, którym już zajęła się w Polsce władza legislacyjna. To motywy przede wszystkim polityczne.

Zajmie się nim także - gdyby prezydent ustawę podpisał - władza wykonawcza, bo przecież uznanie dialektu śląskiego za język regionalny nakłada na władze państwowe i samorządowe szereg obowiązków. 

Europejska Karta Języków Regionalnych i Mniejszościowych stawia poważne wymagania przed szkolnictwem, administracją państwową, wymiarem sprawiedliwości i mediami. Formalnie wszędzie tam będzie obowiązywała dwujęzyczność. Np. obowiązek dwujęzycznych tablic informacyjnych spowoduje, że przed Gliwicami zobaczymy napis po polsku "Gliwice" i po śląsku - "Glywice", co jest przecież absurdalne. 

Wreszcie, prędzej czy później, będzie musiała zająć się tym tematem także władza sądownicza, ponieważ prawo związane z językiem regionalnym na pewno stanie się polem wielu konfliktów i sporów.




I właśnie o konflikty chodzi

W przypadku zagadnienia dialektu śląskiego, jego uznania za język, a nawet w ogóle tematu śląskości, widać dokładnie, że chodzi o zainicjowanie konfliktu Polaków ze Śląska z resztą Polaków. 

To już się udało. Spór polityczny już trwa. Z kolei, niektórzy działacze organizacji, podkreślających odrębność Śląska, traktują uznanie dialektu śląskiego za język zaledwie jako etap przejściowy w osiągnięciu ważniejszego celu. Piotr Długosz ze Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej ma jasną wizję przyszłości: "Uznanie śląskiego za język regionalny to za mało. (...) Najlepszym rozwiązaniem byłoby uznanie Ślązaków za mniejszość etniczną".

Formalne ogłoszenie dialektu języka polskiego odrębnym językiem jest przede wszystkim narzędziem polityki zgodnym ze starożytną, rzymską maksymą "divide et impera" ("dziel i rządź")

stosowaną powszechnie np. w Stanach Zjednoczonych pod nazwą "identity politics" ("polityka tożsamości").



Polega to na stałym podkreślaniu tego, co ludzi dzieli, a nie tego, co łączy, poprzez przypisywanie ich do poszczególnych grup mniejszościowych, którym wmawia się, że są dyskryminowane przez większość lub inne grupy. 

Drugim sposobem jest podsycanie istniejących, ale słabnących animozji i konfliktów pomiędzy grupami - najczęściej etnicznymi, rasowymi, językowymi, kulturowymi, wyodrębnionymi także ze względu na płeć czy tzw. "orientację seksualną".

Generalnie zasada jest taka, żeby maksymalnie utrudniać i ograniczać możliwości postrzegania oraz oceniania ludzi indywidualnie. Należy ich postrzegać i oceniać poprzez pryzmat przypisanych im z góry "tożsamości", czyli obarczać ich cechami grup, które są z reguły oparte na stereotypach. A stereotypy rzadko są pozytywne. Zazwyczaj są negatywne.

Cel jest wyraźny: polaryzacja społeczeństwa, jego atomizacja. Nastawianie grup przeciw sobie.

Wszystko po to, aby ci, którzy są u władzy, mogli te konflikty wewnątrz społeczeństwa rozgrywać na swoją korzyść, występując albo w roli obrońców, albo szczujących - zależnie od okoliczności i nastrojów wśród wyborców.



Poczucie przynależności narodowej/etnicznej łatwo poddaje się emocjom


Używanie dialektu śląskiego i poczucie przynależności narodowej/etnicznej są kwestiami subiektywnymi. 

Oto fascynujące dowody: dane uzyskane podczas spisów powszechnych w roku 2002, 2011 i 2021. 

W pierwszym z nich przynależność narodową/etniczną śląską zadeklarowało do 173.2 tysiąca ankietowanych. W roku 2011 liczba ta powiększyła się prawie pięciokrotnie i osiągnęła poziom 847 tysięcy. Czym wyjaśnić ten niesamowity, wręcz kosmiczny wzrost? 

Jedna z teorii głosi, że to efekt wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, który przed rozpoczęciem spisu powszechnego powiedział: "Śląskość i kaszubskość PiS całkowicie akceptuje i ceni, ale twierdzenie, że istnieje naród śląski, my rzeczywiście traktujemy za zakamuflowaną opcję niemiecką". 

Na te słowa zareagował Ruch Autonomii Śląska, który prowadził kampanię i namawiał, by podczas spisu powszechnego deklarować narodowość śląską. Czyli ta teoria twierdzi, że na złość prezesowi PiS dodatkowe 674 tysiące ludzi uznały się za Ślązaków. Być może. Szaleństwo? Jak najbardziej.

Szczególnie, że w kolejnym spisie powszechnym liczba ludzi deklarujących narodowość śląską spadła o 262 tysiące i wynosiła 585.7 tysięcy. Jeśli chodzi o posługiwanie się dialektem śląskim w domu, to w roku 2011 fakt ten zgłosiło 529 tysięcy osób, a w roku 2021 - 457.9 tys., czyli o ponad 70 tysięcy mniej.

Te wyniki udowadniają, że prawda o przynależności narodowej jest co najmniej elastyczna, a być może w ogóle nie istnieje. Czyli wniosek jest oczywisty: te atrybuty stanowią znakomity materiał do wzbudzania i wyrażania silnych emocji, a co za tym idzie, idealny obiekt manipulacji.



Skłóceni są słabi


Realistycznie, można postrzegać to zjawisko jako bardzo użyteczne w walce politycznej (podziały są wyraźne: przeciwko zalegalizowaniu "języka śląskiego" głosowali prawie wszyscy posłowie PiS-u i Konfederacji, a za - rządzącej koalicji), ale nie można zapominać, że na koniec największymi zwycięzcami są zawsze zewnętrzni wrogowie Polski. 

Kraj, w którym podkreślane są różnice pomiędzy grupami ludzi i na nich opiera się wewnętrzna polityka, a to, co wspólne, schodzi na plan dalszy, staje się z definicji społeczeństwem - a co za tym idzie także państwem - słabym. 

Wykorzystywana jest tu odwieczna, podstawowa cecha natury człowieka: gdy ludzie intensywnie nie zgadzają się ze sobą w jednej sprawie, zazwyczaj nie zgodzą się ze sobą w żadnej. To widać jak na dłoni w polskiej polityce od dziesięcioleci. Polska jest już maksymalnie spolaryzowana pod względem politycznym. To niszczy zarówno przyjaźnie, więzi rodzinne, jak i państwo. 

Uznanie dialektu śląskiego za język regionalny, jako etap na drodze uznania Ślązaków za mniejszość etniczną, to samobójcze otwarcie Puszki Pandory. Z oczywistego powodu: bo za nimi pójdą inni. Kto powstrzyma np. podhalańskich górali?


niedziela, 14 stycznia 2024

Fakty, ale takie inne




10 listopad 2023



Nie    >>nagle "zniknęło"<<   tylko musieli opuścić te tereny w ramach kary za napaść, wojnę i bestialskie zbrodnie na narodzie Polskim!



przedruk i analiza

Tekst dzielę na mniejsze kawałki - są to odpowiedzi na pytania, a więc stanowią jakby samodzielne wypowiedzi i tak jest rozpatruję

całość poniżej analizy

Polecam uważnej lekturze...



Uwaga:

mój komentarz do tego artykułu nie jest jeszcze zakończony
brakuje mi tu dwóch wątków i ostatecznego podsumowania


przedruk


I.

Za ciasno ci się zrobiło na Górnym Śląsku?


Powędrowałem za intuicją, która podpowiadała, że mój Górny Śląsk łączy wiele z Ziemiami Odzyskanymi. Łączą nas dylematy tożsamościowe, potrzeba znalezienia ciągłości czy układanie się z kłopotliwą przeszłością. Żyjemy w podobnym uniwersum. Ludzie z poniemieckich miast i wsi to moi kuzyni – dalecy, ale kuzyni, bo ja sam jestem kundlem Ziem Odzyskanych, ulepionym z autochtonów i osadników.

czyli to nie geografia i historia umiejscawiajaą Górny Śląsk na Ziemiach Odzyskanych, tylko intuicja "podpowiada"
dlaczego ci wszyscy "autorzy" zawsze akcentują, że są na bakier ze szkolną wiedzą i mają mgliste pojęcie o tym, o czym piszą?



dylematy tożsamościowe - rozumiem, że autor ma problem z określeniem SWOJEJ tożsamości

potrzeba znalezienia ciągłości - on chce ("potrzeba") mieć ciągłość z czym? z niemcami??

układanie się z kłopotliwą przeszłością - jaka kłopotliwa przeszłość?? nie wyjaśnia

przeszłość może być co najwyżej kłopotliwa dla Niemców ze względu na skalę zbrodni jakich dopuścili sie w czasie wojny


zwracam uwagę - są tu same ogólniki, autor nie wyjaśnia o co mu chodzi w tych trzech zwrotach


skoro autor uważa siebie za kundla to czy w taki sposób wyraża się również o innych mieszkańcach zachodniej Polski?


kluczem do tych 4 pierwszych zdań wywiadu jest słowo "łączą" 

"Łączą nas" - kogo z kim tego autor do końca nie wyjaśnia, trzeba patrzeć na cały kontekst wywiadu, ale w wypowiedzi - odpowiedzi na pierwsze pytanie są na pewno nieprzypadkowe słowa 

chodzi prawdpodobnie o 

Ludzie z poniemieckich miast i wsi 
autochtonów


czyli - o połączenie z niemieckimi obywatelami?
pamiętamy termin "wspólna tożsamość narodowa" ? mi zaraz się to przypomina...





Termin "wspólna świadomość narodowa" związany jest z techniką łączenia podbijanej społeczności z własną społecznością.

Ten termin dotyczy więc co najmniej dwóch różnych "świadomości narodowych" - własnej i obcej.

W Polsce stosuje się to poprzez uporczywe powtarzanie w przestrzeni medialnej, głównie w internecie (przede wszystkim fora) pozytywów o niemcach lub Niemczech.

I to najczęściej w sposób zawoalowany z całkowitym pominięciem negatywów i kontekstu historycznego - kulturowego, społecznego i politycznego.

Na przykład prezentuje się różne widokówki z okresu zaborów i cmoka w zachwycie nad tym, jak wtedy było ładnie, jak porządnie, elegancko i w ogóle komu to przeszkadzało, ach, żeby znowu tak było...



całość (nieskończony tekst!) w tekście "Bachus"


II.

Twoja poprzednia książka "Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku" została przyjęta bardzo ciepło, zgarnęła nawet nie jedną, ale dwie nagrody Nike - od jury i od czytelników. To wpłynęło na twoje myślenie o dalszym pisaniu?

Jako dziennikarz stałem się pewniejszy siebie i poczułem, że mogę sobie teraz pozwolić na więcej. "Odrzanię" pisałem tak, jak chcę pisać: dzieląc się wątpliwościami, nie zawsze rozstrzygając dylematy, żartując, częściej szarżując,

Zależało mi, żeby pozostając przy warsztacie reportera i pisząc prawdę, a nie fikcję, wykorzystać jednak w literaturze faktu wiele instrumentów literatury pięknej.

 Chciałem też zamiast na sprawozdawaniu skupić się na rysowaniu nieoczywistych perspektyw, stworzyć "Odrzanię" raczej w nurcie literatury rozkminy niż literatury wiedzy.



pozostając przy warsztacie reportera i 

pisząc prawdę, a nie fikcję - ja już gdzieś to niedawno widziałem, takie podobne zdanie... tylko gdzie?



przekonuje więc Czytelnika, że to co napisał to jest prawda, to są fakty, a nie zmyślenia jak w beletrystyce

ale  rysowanie nieoczywistych perspektyw to nie są fakty, tylko proroctwa

nieoczywistych brzmi złowieszczo...

tak więc na wstępie przekonuje się nas, że w książce opisywane są fakty - jest to teza artykułu, która ustawia stosunek czytelnika do dalszych treści, które przeczyta w tekście

taką tezę podaje się na początku, aby ustawić oczekiwania czytających co do dalszych informacji w tekście


jednak już w następnej linijce twierdzi, że w nurcie literatury rozkminy niż literatury wiedzy

rozkmina, czyli dociekanie - a to nie FAKTY i nie wiedza - jak sam określa

także w kolejnej wypowiedzi poniżej widzimy coś zupełnie innego 

 To nie jest biografia tych ziem, to nie jest klasyczny reportaż.



groch z kapustą - zresztą niczego innego sie nie spodziewałem
trochę prawdy, trochę - lub więcej - zmyślenia, mędrkowania, rozkminiania, fantazjowania...








III.

Czytałem "Odrzanię" jako swego rodzaju kontynuację tego, co rozpocząłeś w "Kajś". Słusznie?


Pozostajemy w podobnym świecie, ale zmienia się temat. Ziemie Odzyskane, które nazwałem w książce Odrzanią, były dla mnie tylko pretekstem. To nie jest biografia tych ziem, to nie jest klasyczny reportaż. Tak jak w "Kajś" Śląsk był pretekstem do opowiedzenia o tym, jak tworzą się tożsamości, tak w "Odrzanii" ziemie poniemieckie są pretekstem do przyjrzenia się temu, jak konstruuje i dekonstruuje się pamięć. W obu książkach próbowałem przetłumaczyć doświadczenie lokalne na język uniwersalności.

W kwestii formy zaś zależało mi na tym, żeby samego siebie z "Kajś" zakwestionować, podważać. Nie chciałem wjechać w utarte koleiny i napisać taką samą książkę o innym miejscu. Zwłaszcza że pisząc o Ziemiach Odzyskanych, tak jak ja o nich piszę - nie tylko o pierwszych powojennych latach, ale ciągnąc opowieść o nich do teraźniejszości - trzeba znaleźć formę dla tej opowieści.

Różnica między poprzednią i tą książką jest też taka, że w "Kajś" interesowali mnie głównie autochtoni, Ślązacy, a w "Odrzanii" skupiam się nie na tych, którzy tam zostali, ale na tych, którzy tam przybyli. Naprawdę nigdzie indziej nie było tak, żeby kilka milionów ludzi nagle "zniknęło", a na ich miejscu pojawiły się miliony nowych osadników. To największy eksperyment demograficzny w dziejach Europy.



ziemie poniemieckie są pretekstem do przyjrzenia się temu, jak konstruuje i dekonstruuje się pamięć

próbowałem przetłumaczyć doświadczenie lokalne na język uniwersalności.


o co mu chodzi? 
nie tłumaczy, taki pseudointelektualny bełkot

i nadal nie wiem, jaki jest cel książki

są pretekstem - do czego

 język uniwersalności - nie ma czegoś takiego, to jest w ogóle niestylistyczne, bełkot po prostu - a więc jest jakiś zamiar ukryty?


jednak

uniwersalność można zrównać z terminem "wspólna tożsamość narodowa"



IV.

To powiedzmy w końcu, co to jest ta Odrzania?

Brakuje nam słowa na polskie ziemie poniemieckie – na popolskie mamy: Kresy. Najbardziej przyjął się termin Ziemie Odzyskane, ale jest on, jak wiemy, propagandowy. I ja sam z braku lepszego słowa używam go w tytule książki, żeby zakomunikować czytelnikom, dokąd w tej książce się wybierzemy, ale zaraz na pierwszej stronie zamieszczam jedyny w książce przypis, w którym rozprawiam się z wiarygodnością tego hasła. Wymyśliłem więc Odrzanię, bo po pierwsze, brzmi ona bajkowo, a po drugie, chciałem w ten sposób podkreślić różnice między Polską wiślańską - Polską-Polską, ziemiami przedwojennymi – a Polską odrzańską, czyli właśnie Odzyskanymi. Jasne, nie wszystkie poniemieckie ziemie leżą nad Odrą, ale to termin kulturowy, nie geograficzny. Żeby nie szukać daleko, Czechy też składają się z kilku krain historycznych: Moraw, Śląska i Czech, a nazywamy je Czechami.


Brakuje nam słowa na polskie ziemie poniemieckie - to nieprawda

mamy słowa: Pomorze, Śląsk, Ziemia Lubuska, Ziemie Odzyskane - mamy takie słowa i takie nazwy, odpowiednika Kresów nie potrzebujemy, bo i po co?

Nawet jeśli termin Ziemie Odzyskane było używane w propagandzie  - co z tego? Ja tego za propagandę nie uważam i to żadna propaganda nie jest, bo

obecność Polaków na tych ziemiach to są fakty, a nie propaganda.



 rozprawiam się z wiarygodnością tego hasła - niestety nie tłumaczy tutaj jak



Wymyśliłem więc Odrzanię - pamiętamy Geograficzno-polityczny atlas Polski ?


Wymyśliłem więc Odrzanię, bo po pierwsze, brzmi ona bajkowo - raczej chodzi o nowomowę i zastępowanie oficjalnych nazw dla tych terenów, tj. jak podważanie obecności państwowości polskiej na tym terenie poprzez "bajkowy" zabieg stylistyczny?

---

Dlaczego komuś przeszkadzają polskie nazwy, a obce już nie?

jak się komuś tu nie podoba nasza kultura niech wyjedzie zamiast sprowadzac obcą kulturę do nas

budowanie "wspólnej tożsamości narodowej" polega na rozmymłaniu polskiej kultury, a potem akceptowaniu przez społeczeństwo obcej kultury, potem akceptowaniu powoływaniu na urzędy obcych, a potem...

jak w średniowiecznej "Pieśni o wójcie Albercie".


"Utwór odnosi się do wydarzeń z lat 1311–1312, znanych jako bunt wójta Alberta, kiedy to mieszczanie krakowscy, głównie pochodzenia niemieckiego, zbuntowali się pod przywództwem Alberta przeciw Władysławowi Łokietkowi. 


Następnie utwór przechodzi w ogólne oskarżenie Niemców, którzy wszędzie usiłują sięgać po władzę.

Po przybyciu do obcego kraju początkowo zabiegają o względy mieszkańców, zawierają małżeństwa, potem utwierdzają swoją pozycję, nabywają dobra, urzędy, aż w końcu pozbawiają miejscowych znaczenia i wpływów.

a potem... 

bunt przeciwko władzy "warszawskiej" ("my tu mamy własny Urząd Marszałkowski!") i wypędzenie Polaków, 

albo - wymordowanie -

jak podczas średniowiecznej rzezi Gdańska kilkuset (?) Słowian

[termin "rzeź" zapewne określa to, że wymordowano nie jakąś nieokreśloną liczbę Polaków, ale WSZYSTKICH Polaków- Wendów mieszkających w  Gdańsku] 

czy jak podczas ostatniej wojny w sposób systemowy wszystkich jak leci...





----


Wymyśliłem więc Odrzanię, bo chciałem w ten sposób podkreślić różnice między Polską wiślańską - Polską-Polską, ziemiami przedwojennymi – a Polską odrzańską, czyli właśnie Odzyskanymi. 

nie ma różnicy między tymi ziemiami, bo wszędzie tam mieszkają Polacy o jednolitej kulturze -

jeżeli występują różnice widoczne np. na mapach powyborczych, tzw. efekt "widać zabory" to trzeba się zastanowić, kto i jak wpływa na wybory ludzi zamieszkujących Ziemie Odzyskane - moim zdaniem to Werwolf aktywnie kopie doły pod polską kulturą na tych ziemiach i sam dokonuje wyborów innych niż w centralnej i wschodniej Polsce.

po co podkreślać różnice między Polakami?
trzeba łączyć, do zgody dążyć, a nie dzielić


Żeby nie szukać daleko, Czechy też składają się z kilku krain historycznych: Moraw, Śląska i Czech, a nazywamy je Czechami.

no i widzisz! - na czeski Śląsk nie ma potrzeby wymyślać nowej nazwy, ale na polski Śląsk już tak - niech lepiej jasno napisze o co mu chodzi, czemu nie pasują mu Polacy i polska kultura!


Ej, panie, w 1945 r. na mocy tzw. Dekretów Beneša ponad 3 miliony Niemców sudeckich zostało wysiedlonych z Czechosłowacji do Austrii i Niemiec. Tam też są tereny "poniemieckie".

Dlaczego pan mówi o Śląsku w Czechach, o krainie historycznej Czechy, a nie na przykład o bajkowej Nibylandii w Czechach, hę??!!


Oto zagadka i  N I E K O N S E K W E N C J A ,  o której już zresztą wielokrotnie pisałem...



Żeby nie szukać daleko, panie pisażu - Niemcy też składają się z kilku krain historycznych, na przykład: Połabie, Pomorze, Śląsk, Łużyce, a nazywamy je Niemcami, a nie Odrzanią Zachodnią.

Pan się lepiej cofnie do szkoły podstawowej, tam się pan dowie wielu z całą pewnością niesłychanych i zaskakujących dla siebie rzeczy! Polecam!!



Dlaczego ta gazeta drukuje coś takiego??




V.

Ta twoja umowność zakłada Odrzanię i Wiślanię. To dwa oddzielne światy?

Nie oddzielne, ale rzeczywiście pod wieloma względami różne. Historię tych dwóch krain najpiękniej opowiadają same cieki. Spójrz na mapę, tam znajdziesz linie papilarne Polski - to bieg dwóch naszych największych rzek. Obie w Polsce płyną ze Śląska. Początkowo równolegle i to jest metafora czasów mieszkowo-bolesławowych. Potem jednak Wisła gwałtownie skręca na Wschód - w stronę Litwy i Rusi, natomiast Odra od początku wie, o co jej chodzi, i delikatnie wychyla się na Zachód, w stronę kultury niemieckiej, czeskiej. Dopiero hen, hen daleko Wisła zawraca, zwraca się na Zachód, aby końcówkę trasy pokonać już wraz z Odrą, raz jeszcze, po metaforycznym tysiącu lat, równolegle. Obie wpadają do Bałtyku, ale oddzielnie, na swoich zasadach i pewnie nawet się tam nie spotkają.



to bieg dwóch naszych największych rzek - Odra licząc w granicach Polski ("naszych") jest trzecią rzeką pod względem długości, po Wiśle i Warcie


natomiast Odra od początku wie, o co jej chodzi, i delikatnie wychyla się na Zachód, w stronę kultury niemieckiej, czeskiej

phe, dyrdymały.... 

Wisła wie, czego chce, dlatego biegnie na wschód, a potem wraca na zachód - bo od początku wie, o co jej chodzi - bo chce i tego i tego.

I co? Pasuje?


A dokładnie, to źródła Odry znajdują się w Czechach na Morawach. Czyli Odra nie chce kultury czeskiej, chce polskiej... Pasuje?



Coś panu nie wyszła ta mniemniecka onomatopeja....

Zdecydowanie ma pan braki w wykształceniu na poziomie szkoły podstawowej, szczególnie z geografii, histori i języka polskiego. Polecam porzucić pisażenie i zająć się kopaniem rowów,
ale na budowach...


Poetyckie dyrdymały, które zakrywaja jakiś cel... jaki cel?


Wisła zawraca, zwraca się na Zachód, aby końcówkę trasy pokonać już wraz z Odrą, raz jeszcze, po metaforycznym tysiącu lat, równolegle.

dlaczego akurat 1000 lat?
no bo chodzi oczywiście o niemieckie panowanie na Śląsku itd.

i dlaczego w stronę kultury niemieckiej ?

bardzo wyraźna deklaracja, o co biega temu panu



równolegle
czyli obok siebie - "wspólnie"??



od początku wie, o co jej chodzi, i delikatnie wychyla się w stronę kultury niemieckiej


zawsze to samo - międlenie, międlenie, a na końcu zawsze wyłazi to samo - NIEMCY



ZAWSZE



Dlaczego?

Dlaczego nie Czesi na przykład??





VI.


Mnie się słowo "Odrzania" szalenie podoba, może wyprze kiedyś Ziemie odzyskane, choć trzeba powiedzieć, że ten komunistyczny wynalazek trzyma się w Polsce zaskakująco mocno. Czy twoja podróż po tych ziemiach była zaplanowana, czy spontaniczna?


Temu pytaniu już trzeba poświęcić wpis, bo "Odzyskane" jest tu z małej litery.

Czy Odrzania ma coś wspólnego z odrzynaniem??? 

"odrzynanie może wyprze kiedyś Ziemie odzyskane"  ???

z polskich granic?


czy termin "Odrzania" oznacza czynność "odrzynania"?


komunistyczny wynalazek trzyma się w Polsce zaskakująco mocno - po pierwsze, nie komunistyczny, tylko polski, po drugie, niby dlaczego miałby się nie trzymać? to jest nie wprost podważanie polskiego nazewnictwa, a zapewne podważanie istoty tej nazwy, tj podważanie przynależności ziemi

 szalenie podoba - inaczej - "bardzo popieram"


VII.


[...] Ale też spontaniczność tej wędrówki wynikała z tego, że do tych ziem nie ma żadnej instrukcji obsługi, nie ma - jak w przypadku Górnego Śląska - katalogu obowiązkowych tematów. Musiałem rozpoznać temat bojem. Błąkałem się więc, pisząc książkę, i tak jak w "Kajś" nie zbierałem materiałów, żeby u finiszu wszystko spisać, ale pisałem na żywo, zapraszając czytelników do dowiadywania się wszystkiego razem ze mną. Zacząłem pisać w momencie, w którym najbardziej zaczynać lubię - gdy temat już mnie kręci, ale gdy jeszcze bardzo wielu rzeczy nie wiem.


spontaniczność tej wędrówki wynikała z tego, że do tych ziem nie ma żadnej instrukcji obsługi, nie ma - jak w przypadku Górnego Śląska - katalogu obowiązkowych tematów - nieprawda, każdy rejon Polski ma opracowane podręczniki "obowiązkowych tematów", Ziemie odzyskane także, ja na przykład korzystałem z wydawnictwa Demart - pełno tego w każdej księgarni

skoro tak, to po co on tak mówi? może po to, by powiedzieć...:

Musiałem rozpoznać temat bojem. - oj! tylko co to znaczy??!

pisałem na żywo, zapraszając czytelników do dowiadywania się wszystkiego razem ze mną - o, to podobnie jak u mnie, ale tylko podobnie, bo tematy, które ja rozgryzam nie są opisane w żadnym przewodniku, więc ja mogę tak powiedzieć, ale nie ten pan

jak wiemy, istnieje nie jeden przewodnik na temat tych ziem

czyli - jak przypuszczam - ten pan opisuje nie fakty, jak nas zapewnia w tezie wstępnej tego wywiadu, tylko swoje przypuszczenia  - i niepełne informacje - a to po prostu pole do pisania bajek, dyrdymałów polityczno- geograficznych o ciekach wodnych i tym podobne banialuki



będzie więc to książka...


 pisząc prawdę, 

wykorzystać jednak wiele instrumentów literatury pięknej.

To nie jest biografia tych ziem



z opowieścią w typie bajki - tylko dlaczego autor ciągle o tych niemcach coś pisze?


zapraszając czytelników do dowiadywania się wszystkiego razem ze mną
Musiałem rozpoznać temat
jeszcze bardzo wielu rzeczy nie wiem

facet napisał książkę o tym, czego nie wie

jest to książka o tym, co nie wie, tylko mu się wydaje - a co mu się "wydaje", to już wiemy - że 

wychyla się w stronę kultury niemieckiej


ale jakby co, to on nic nie wie, jest dyletantem w tych sprawach, więc jak zaufałeś jego dyrdymałom - to twoja "wina"



VIII.

Mnie uczono w szkole, że bitwa pod Cedynią była jedną z najważniejszych w naszej historii, tymczasem z twojej książki wynika, że takiej bitwy najpewniej w ogóle nie było. Historia Ziem Odzyskanych rozchodzi się chętniej z oficjalną historiografią od innych ziem?


No proszę! Panu się wydaje, że bitwy pod Cedynią nie było i to napisał - pamiętajmy:

To nie jest biografia tych ziem

wikipedia:

Informacja o bitwie zachowała się dzięki Kronice Thietmara (1012–1018). Brak jest pewności co do lokalizacji bitwy. Kronika podaje w łacińskiej transkrypcji nazwę miejscowości Cidini. W XVIII wieku ksiądz Adam Tadeusz Naruszewicz w swojej Historii narodu polskiego identyfikował Cidini z obecnym Szczecinem. Wielu historyków lokalizowało miejsce bitwy na lewym brzegu Odry, utożsamiając Cidini z Zehdenick albo z Zeuthen. Jednak stanowcza większość obecnych badaczy wskazuje na jej miejsce Cedynię.


Powojenna komunistyczna propaganda (często zbieżna z kościelną) w odniesieniu do tych ziem wciąż trzyma się mocno. W książce staram się rozprawiać z mitami o krainie mlekiem i miodem płynącej, o odwiecznie polskich ziemiach poniemieckich, o Piastach. Co rusz natykałem się na pozostałości tych plomb pamięci. 


Nie wiadomo, co on nazywa propagandą, ale  "o krainie mlekiem i miodem płynącej " to ja nigdy nie słyszałem. Na Pomorzu na ten przykład, ziemie są raczej słabe i tu zawsze były problemy gospodarcze, Niemcy uciekali stąd do np. Zagłębia Ruhry i władza niemiecka kolonizowała te tereny wręcz na siłę - a wszystko to jak wiemy, ze względu na skarby pod tą ziemią schowane... ale nie ze względu na jakieś kopaliny, złoto, diamenty, zboże na 2 metry i ziemniaki wielkie jak dynie.


Byłem w szoku, gdy dowiadywałem się, że ostatni Piastowie na Dolnym Śląsku byli już niemieckojęzycznymi protestantami i mówili na siebie Die Piasten czy że rzeczywiście nie ma żadnych dowodów, że bitwa pod Cedynią kiedykolwiek się odbyła. Od lat trwają próby zasypywania dziury między światem i antyświatem, między powojenną historią "odzyskanych" miast, a tym, co działo się tam kiedyś. 

Pan nie wiedział, że Słowianie byli germanizowani??
Jak on ukończył szkołę podstawową??

Około 1989 roku rozpoczęło się coś, co nazwałem rewolucją odrzańską, czyli wielkie odpamiętywanie, ćwiczenie z pamięci. Odrzanie co rusz muszą dogadywać się sami ze sobą, jak chcą pamiętać swoje małe ojczyzny, w których są często już czwartym czy piątym pokoleniem. Klasyczny przykład to Uniwersytet Wrocławski, który w 2011 musiał zdecydować, czy obchodzić dwustulecie, czy uznać, że istnieje od 1945 roku. Podejście ludzi na tych ziemiach do przeszłości zaś zmienia się nieustannie. Najtrudniej bowiem, jak mawiano w ZSRR, przewidzieć przeszłość.

Oooooo... czyli jednak coś w rodzaju rewolucji się dzieje... i rozumiem, cały czas o niemcach.

Pan robi słowne wycieczki do komunizmu i ZSRR, ale przecież on neguje nasze polskie nazewnictwo tych ziem, a nie jakieś "komunistyczne".


To są nasze polskie nazwy, a nie komunistyczne.

Czy to nie przypomina metodę niemiecką, by unikać nazwy "Niemcy", a w zamian używać słowa: "naziści"?

albo komuniści, esbecy, zamiast Werwolf, Gestapo...




Piszesz, że w polskiej kulturze, jak się mówi o wyjeździe w góry, to ma się zawsze na myśli Tatry, a nie Sudety, wyjazd nad morze oznacza zwykle Pomorze Gdańskie, a nie Pomorze Zachodnie. Dlaczego tak jest?

Bo ludzie mówią skrótowo, ale wg pana Pisaża...

Polska jest zwiślanizowana, nasze imaginarium - dobór rocznic, lektur, ikonografii - jest kształtowane przez Wiślanię i składa się na nie głównie doświadczenie Polski w granicach przedwojennych, wraz ze Lwowem i Wilnem. Lwów i Wilno 78 lat po zakończeniu wojny wciąż organizują polską wyobraźnię bardziej niż Wrocław czy Szczecin. 


imaginarium - wg definicji - to nierzeczywisty, wyimaginowany świat – czyjejś wyobraźni lub pewnego ogólnego zbioru poglądów


czyli pan twierdzi, że nasz polski  dobór rocznic, lektur, ikonografii - to świat nierzeczywisty 



zapytam się tak - o co tu chodzi??


Może o oczernianie narodu polskiego, o plucie nań?



Kto i dlaczego wydaje wypociny drukiem, kto i dlaczego promuje wypociny w ogólnopolskiej gazecie?? 

Przecież to nie jest żadna wiedza, tylko to - co mu się wydaje.
Istnieją przewodniki i opracowania historyczne w tym temacie, wydawać się nie może zbyt wiele, nie ma tu nieścisłości, nauka ma ugruntowane pojęcie na temat Ziem Odzyskanych.



Dalej:

zwiślanizowana znaczy po prostu spolonizowana?

to normalna rzecz, że w Polsce mówi i myśli się po polsku, 


czy to też ma być obraźliwy epitet?

Może o to chodzić, bo...

... przecież słowo Wisła to nic innego jak spolszczenie niemieckiej nazwy Weischel.

Z kolei niemiecka nazwa Weischel to po prostu kalka z polskiej nazwy Biała. 

To niestety dość często się zdarza w Polsce, tym problemem trzeba też się zająć, tylko akurat nie teraz tu, przy tym artykule...

I może właśnie o to chodzi autorowi, ale tego nam nie wyjaśnia - to ciekawe, że on to wie, jeżeli wie, ale o innych niuansach już "nie wie"... czyli nie mówi, 

a więc słowo zwiślanizowana znaczy, że jesteśmy podwójnie zgermanizowani, i to tak, że nawet nie jesteśmy tego świadomi (to taki przykład na "wspólną tożsamość narodową" - używamy tak naprawdę nazwy Weischel, zamiast Biała)

On to wie, ale nam tego nie mówi - i w tym wypadku termin ten jest jednoznacznie pogardliwy.



podobnie ten drugi termin - Wiślanię - to takie znowu nie wprost negowanie polskiej kultury, odmawianie Polakom prawa do myślenia i mówienia po polsku (no i pogardy cd.)

składa się na nie głównie doświadczenie Polski w granicach przedwojennych - nieprawda, ludzie wojny wymierają, a rzeczywistość tworzą ludzie powojenni, którym często świadomość, że Lwów Wilno były polskie, po prostu wymazano na lekcjach historii, kiedy mówiono, że Chełm był pierwszym wyzwolonym polskim miastem.

ten pan cały czas neguje polskość i mocno wychyla się w stronę kultury niemieckiej


Nie twierdzę, że to źle bądź dobrze, ale wiem, że potrzebujemy na liście lektur choć jednej książki, która opowiedziałaby o doświadczeniu Odrzanii – choćby "Domu dziennego, domu nocnego" Olgi Tokarczuk. Dzieje Odrzanii są zbyt słabo znane, również w samej Odrzanii. Przekłada się to później też na konkrety, np. na ogromne dysproporcje między finansowaniem ochrony zabytków na Dolnym Śląsku, gdzie jest dużo więcej zarejestrowanych zabytków niż w centralnych i wschodnich regionach.


Nie twierdzę, że to źle bądź dobrze - asekuracja, bo przecież cały czas neguje polskość, promuje niepolskość albo bajkowowść - byle nie po polsku - znamy to choćby z wikipedii, gdzie np. podaje się kaszubską nazwę miasta Gniew, który z Kaszubami nie ma nic wspólnego, albo przy haśle Gdańsk podaje nazwę niderlandzką... po co? Bo podobne do Danzig, więc "może to dziwne >>Gdańsk<< to nie jest oryginalne, co??"








Widać to również w rozmaitych sporach, o których piszesz. Czy to o Güntera Grassa w Gdańsku, czy głośnego sporu o patrona szkoły w Wałbrzychu.

W szkole w Wałbrzychu chciano wybrać nowego patrona, a dyrekcja zrobiła coś, co robi się rzadko - spytała o zdanie uczniów, rodziców i pracowników. Można było wybrać między Janem Pawłem II z Galicji, św. Faustyną Kowalską z Kongresówki i księżną Daisy - angielską arystokratką wżenioną w niemiecką rodzinę Hochbergów, panią na Zamku Książ, zasłużoną dla miasta. Przytłaczającą większością głosów wygrała Daisy, co wielu w mieście się nie spodobało. 


Rzecz w tym, że młodzi ludzie nie są rozsądni, ani przewidujący, ani odpowiedzialni - dlatego nikt ich nie zatrudnia po szkole podstawowej i nie powierza im odpowiedzialnych stanowisk. Nie dlatego, że młodzież jest zła, tylko dlatego, że takie są przyrodzone cechy młodych ludzi i to na całym świecie i niestety, nie można tego "przeskoczyć".

Pytanie się młodzieży szkolnej o cokolwiek co leży w gestii dorosłych, to oddawanie w nieodpowiedzialne ręce swojego życia. To niebezpieczne i złe.

Zwracam uwagę, że autor książki jest nadal młodym człowiekiem, podobnie jak dzienikarz prowadzący rozmowę 

Mike Urbaniak
- Jest dziennikarzem kulturalnym weekendowego magazynu Gazeta.pl, Wysokich Obcasów i polskiej edycji Vogue, gdzie prowadzi także swój queerowy podcast Open Mike.

queerowy znaczy o LGTB

osoby młode, a szczególnie mężczyźni,  nie lubią gdy wspomina sie o braku doświadczenia u młodzieży, ponieważ to może podważać ich wiarygodność jako osób jeszcze niedawno (lub nadal) do młodzieży zaliczanych 



co wielu w mieście się nie spodobało. - i słusznie


Był to ciekawy kazus, bo zarysowało się napięcie między pamięcią ogólnonarodową, "wiślańską", a miejscową, "odrzańską". 


to jest kwestia jak opisałem powyżej, braku świadomości u młodzierzy, wybór mógł być też podyktowany przekorą, bo tak młodzież właśnie postępuje, przekornie, albo - 

że ich świadomość jest nasycona mocno proniemieckimi względnie antypolskimi treściami z internetu - i to jest też bardzo prawdopodobne

i bardzo niebezpieczne


I jak widać, ludzie nie uznali Daisy za Angielkę lub Niemkę, ale za wałbrzyszankę, przebili symboliczny mur 1945 roku. To też dobry przykład tego, że spory w Odrzanii są uniwersalne, powtarzają się w wielu innych regionach. Opowieść o Odrzanii jest opowieścią o problemach z pamięcią.

pana to cieszy



Inny problem z tą pamięcią to nieraz jej powierzchowność.

Oczywiście są tacy, którzy wiedzę o Odrzanii pogłębili, i tacy, którzy się zatrzymali na przedwojennych pocztówkach, które po 1989 roku zrobiły zawrotną karierę. Większość ludzi zobaczyła wtedy po raz pierwszy, jak przed przybyciem ich dziadków i pradziadków wyglądały miejscowe ulice, parki i place. Z pocztówkami jest jedynie taki problem, że pokazują tamte światy z lepszego profilu, nie widać na nich pogromów Żydów czy nierówności społecznych.

Ha! 

Nie widać także, że Polacy w tamtych czasach byli szykanowani, wyzyskiwani gospodarczo, jawnie okradani i niszczeni za swą polskość, ale o tym już nie napisał. Dlaczego?


Piękne obrazki zakłamywały ten "utracony świat" i sprawiały, że do dziś często przeceniamy przedwojenne niemieckie miasteczka. Po dekadach odreagowywania przez dopolszczanie później często odreagowywano, doniemczając.

Jedno się za to nie zmienia - jak Odrzanie głosują. Różnica między Odrzanią i Wiślanią jest widoczna gołym okiem.

a jaki jest wpływ Werwolfa i niemieckiej 5 kolumny ?


Paru znajomych napisało mi nawet podczas ostatniego wieczoru wyborczego, że Odrzania pokonała Wiślanię, ale specjaliści, którzy badają preferencje wyborcze na poziomie niższym - gmin i powiatów - zwracają uwagę, że obraz się nieco bardziej komplikuje. Ja partyjną polityką się nie zajmuję, ale piszę w książce trochę żartobliwie, że największy spór polityczny w Polsce jest między dwoma politykami uosabiającymi Odrzanię i Wiślanię. Z jednej strony mamy Donalda Tuska, gdańskiego autochtona i Kaszubę, a z drugiej Jarosława Kaczyńskiego, warszawiaka, w którego rodzinnej biografii zapisały się powstanie warszawskie czy Armia Krajowa.



Czy poczucie tymczasowości miało fundamentalny wpływ na kształtowanie się Odrzanii?

Początkowo tak, utrudniało zakorzenienie się. Ale na podstawie rozmów i wspomnień widzę, że poczucie tymczasowości na masową skalę skończyło się szybciej, niż chcemy to pamiętać – gdzieś w połowie lat 70. XX wieku. Oczywiście jeszcze po 1989 roku byli tacy, którzy bali się powrotu Niemców, ale byli i polscy Ślązacy czy Niemcy, którzy wręcz na to czekali. Nawiasem mówiąc, ten strach przed niemieckim rewizjonizmem inaczej był odczuwany wśród Kresowian, którzy nie mieli dokąd wracać, a którzy stanowili na "odzyskanych" zdecydowaną mniejszość, a inaczej wśród osadników z innych regionów, których była większość – z Wielkopolski, Podkarpacia czy Lubelszczyzny.


Inna dominująca narracja jest taka, że Wrocław został zasiedlony przez lwowiaków. Ten mit do dzisiaj trzyma się bardzo mocno.


Lwowiacy stanowili zaledwie kilka procent nowych mieszkańców Wrocławia, a ogromna część z nich była i tak mieszkańcami lwowskich przedmieść, a nie mieszczaństwem czy inteligencją. Wrocław był ludnym miastem przed wojną, potrzeba było wielu osadników - Lwów i Wilno łącznie miały mniej mieszkańców niż sam Wrocław. Mit o lwowskim Wrocławiu wziął się stąd, że lwowska inteligencja i specjaliści mieli znaczący udział w rozruchu Wrocławia, byli nadreprezentowani wśród studentów, inżynierów czy tramwajarzy.



Nazywasz miasta Odrzanii najpiękniejszymi w Polsce. Zachwycasz się "polskimi blokowiskami lokowanymi na prawie niemieckim" i "dopolszczaniem architektury". Skąd to zauroczenie?

Wiem, że Odrzania nie jest Monicą Bellucci wśród przestrzeni świata, nie jest to piękno oczywiste, ale nieustannie mnie zachwyca. Odrzańska przestrzeń jest intrygująca, drażniąca, bodźcująca. Jak mogą nie robić wrażenia blokowiska w sąsiedztwie renesansowych zamków, XIX-wieczne kamienice barwy wściekłej krwi zderzone z pawilonami i placami, które powstały w wyniku bombardowań czy podpaleń, a chcą podszywać się pod plany urbanistów. Nie znam innego miejsca, w którego przestrzeni tak wyraźnie zapisałaby się jego historia.

lekceważenie innych
lekceważenie  zdania i uwag innych ludzi


mój komentarz do tego artykułu nie jest jeszcze zakończony
brakuje mi tu dwóch wątków i ostatecznego podsumowania




Zbigniew Rokita. Reporter, redaktor, specjalizuje się w problematyce Europy Wschodniej i Górnego Śląska. Autor książek reporterskich "Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku" (wyróżnionej podwójną Nagrodą Literacką Nike: jury oraz czytelników) i "Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium". Autor sztuk teatralnych "Nikaj" (Teatr Zagłębia w Sosnowcu) i "Weltmajstry" (Teatr Korez w Katowicach). Stały współpracownik "Tygodnika Powszechnego". Pochodzi z Gliwic, mieszka w Katowicach.

Mike Urbaniak. Jest dziennikarzem kulturalnym weekendowego magazynu Gazeta.pl, Wysokich Obcasów i polskiej edycji Vogue, gdzie prowadzi także swój queerowy podcast Open Mike. Mieszka w Poznaniu.


--------------------


14 stycznia 2024



poniżej jeszcze opinia z czasopisma "Sudety"

bardzo zresztą podobna do wynurzeń autora, momentami wręcz bardzo wtórna do jego opinii

znam to czasopismo z.... powiedzmy - "dawnych" lat, czyli gdzieś czytywałem je w latach ok. 2012 roku, nie kojarzę, żebym tam widział takie rzeczy jak np. w czasopiśmie "Odkrywca", tak więc w sumie chyba nie mam negatywnych uwag co do zawartości czasopisma "Sudety".




polecam uwadze:


zaczynam odkrywać Dolny Śląsk, próbując go zlepić z moim kąskiem Górnego Śląska. Dotąd nie potrafiłem.
Niektóre wątki śląskości łączyły mi się szybko, inne mimo usilnego naciągania rzeczywistości za chiny nie dało się zlepić.
Aż trafiłem do „Odrzanii” i choć nie wszystko, to wiele spraw stało się zrozumiałych. Wiele potwierdziło to, co czułem gdzieś podskórnie



tu zaś bardzo ciekawe spostrzeżenia:


Bo wiecie, ten świat – Wrocław, Sudety, Dolny Śląsk – przez większość mojego życia był dla mnie niedostępny, bo nieobecny w mojej komunikacyjnej, edukacyjnej, czy medialnej bańce. Nie było go w podręcznikach, nie było go w ofercie szkolnych wycieczek, nie było go w piosenkach, które wyliśmy w górach (nie Sudetach) do świtu, nie było go w pierwszych reklamach, ani nawet w dzienniku telewizyjnym. Nie istniał. Jakby ktoś nałożył barierę informacyjną i bardzo rygorystycznie jej przestrzegał.
Na przykład pełno było wokół mnie informacji o inwestycjach turystycznych w Beskidach, Tatrach, nawet Bieszczady chciały mieć wielki kurort narciarski, a o Sudetach cisza.



















cały tekst nie pocięty komentarzem:


Za ciasno ci się zrobiło na Górnym Śląsku?

Powędrowałem za intuicją, która podpowiadała, że mój Górny Śląsk łączy wiele z Ziemiami Odzyskanymi. Łączą nas dylematy tożsamościowe, potrzeba znalezienia ciągłości czy układanie się z kłopotliwą przeszłością. Żyjemy w podobnym uniwersum. Ludzie z poniemieckich miast i wsi to moi kuzyni – dalecy, ale kuzyni, bo ja sam jestem kundlem Ziem Odzyskanych, ulepionym z autochtonów i osadników.

Twoja poprzednia książka "Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku" została przyjęta bardzo ciepło, zgarnęła nawet nie jedną, ale dwie nagrody Nike - od jury i od czytelników. To wpłynęło na twoje myślenie o dalszym pisaniu?

Jako dziennikarz stałem się pewniejszy siebie i poczułem, że mogę sobie teraz pozwolić na więcej. "Odrzanię" pisałem tak, jak chcę pisać: dzieląc się wątpliwościami, nie zawsze rozstrzygając dylematy, żartując, częściej szarżując, chociaż mój redaktor Artur Wiśniewski lubił mi przypominać, że nie każda szarża musi być zwycięska. Zależało mi, żeby pozostając przy warsztacie reportera i pisząc prawdę, a nie fikcję, wykorzystać jednak w literaturze faktu wiele instrumentów literatury pięknej. Chciałem też zamiast na sprawozdawaniu skupić się na rysowaniu nieoczywistych perspektyw, stworzyć "Odrzanię" raczej w nurcie literatury rozkminy niż literatury wiedzy.









Czytałem "Odrzanię" jako swego rodzaju kontynuację tego, co rozpocząłeś w "Kajś". Słusznie?

Pozostajemy w podobnym świecie, ale zmienia się temat. Ziemie Odzyskane, które nazwałem w książce Odrzanią, były dla mnie tylko pretekstem. To nie jest biografia tych ziem, to nie jest klasyczny reportaż. Tak jak w "Kajś" Śląsk był pretekstem do opowiedzenia o tym, jak tworzą się tożsamości, tak w "Odrzanii" ziemie poniemieckie są pretekstem do przyjrzenia się temu, jak konstruuje i dekonstruuje się pamięć. W obu książkach próbowałem przetłumaczyć doświadczenie lokalne na język uniwersalności.

W kwestii formy zaś zależało mi na tym, żeby samego siebie z "Kajś" zakwestionować, podważać. Nie chciałem wjechać w utarte koleiny i napisać taką samą książkę o innym miejscu. Zwłaszcza że pisząc o Ziemiach Odzyskanych, tak jak ja o nich piszę - nie tylko o pierwszych powojennych latach, ale ciągnąc opowieść o nich do teraźniejszości - trzeba znaleźć formę dla tej opowieści.

Różnica między poprzednią i tą książką jest też taka, że w "Kajś" interesowali mnie głównie autochtoni, Ślązacy, a w "Odrzanii" skupiam się nie na tych, którzy tam zostali, ale na tych, którzy tam przybyli. Naprawdę nigdzie indziej nie było tak, żeby kilka milionów ludzi nagle "zniknęło", a na ich miejscu pojawiły się miliony nowych osadników. To największy eksperyment demograficzny w dziejach Europy.



To powiedzmy w końcu, co to jest ta Odrzania?

Brakuje nam słowa na polskie ziemie poniemieckie – na popolskie mamy: Kresy. Najbardziej przyjął się termin Ziemie Odzyskane, ale jest on, jak wiemy, propagandowy. I ja sam z braku lepszego słowa używam go w tytule książki, żeby zakomunikować czytelnikom, dokąd w tej książce się wybierzemy, ale zaraz na pierwszej stronie zamieszczam jedyny w książce przypis, w którym rozprawiam się z wiarygodnością tego hasła. Wymyśliłem więc Odrzanię, bo po pierwsze, brzmi ona bajkowo, a po drugie, chciałem w ten sposób podkreślić różnice między Polską wiślańską - Polską-Polską, ziemiami przedwojennymi – a Polską odrzańską, czyli właśnie Odzyskanymi. Jasne, nie wszystkie poniemieckie ziemie leżą nad Odrą, ale to termin kulturowy, nie geograficzny. Żeby nie szukać daleko, Czechy też składają się z kilku krain historycznych: Moraw, Śląska i Czech, a nazywamy je Czechami.
Ta twoja umowność zakłada Odrzanię i Wiślanię. To dwa oddzielne światy?

Nie oddzielne, ale rzeczywiście pod wieloma względami różne. Historię tych dwóch krain najpiękniej opowiadają same cieki. Spójrz na mapę, tam znajdziesz linie papilarne Polski - to bieg dwóch naszych największych rzek. Obie w Polsce płyną ze Śląska. Początkowo równolegle i to jest metafora czasów mieszkowo-bolesławowych. Potem jednak Wisła gwałtownie skręca na Wschód - w stronę Litwy i Rusi, natomiast Odra od początku wie, o co jej chodzi, i delikatnie wychyla się na Zachód, w stronę kultury niemieckiej, czeskiej. Dopiero hen, hen daleko Wisła zawraca, zwraca się na Zachód, aby końcówkę trasy pokonać już wraz z Odrą, raz jeszcze, po metaforycznym tysiącu lat, równolegle. Obie wpadają do Bałtyku, ale oddzielnie, na swoich zasadach i pewnie nawet się tam nie spotkają.
Mnie się słowo "Odrzania" szalenie podoba, może wyprze kiedyś Ziemie odzyskane, choć trzeba powiedzieć, że ten komunistyczny wynalazek trzyma się w Polsce zaskakująco mocno. Czy twoja podróż po tych ziemiach była zaplanowana, czy spontaniczna?

Wiedziałem, dokąd i do kogo muszę trafić, ale dużo było też w moich wędrówkach spontaniczności. Dzięki sukcesowi "Kajś" mogłem poświęcić tej książce dużo czasu. Odwiedziłem kilkadziesiąt miejscowości, pomieszkałem parę tygodni tu, parę tam. Często wsiadałem na jakiejś stacji w pociąg i jechałem, po drodze decydując, gdzie wysiądę. Ale też spontaniczność tej wędrówki wynikała z tego, że do tych ziem nie ma żadnej instrukcji obsługi, nie ma - jak w przypadku Górnego Śląska - katalogu obowiązkowych tematów. Musiałem rozpoznać temat bojem. Błąkałem się więc, pisząc książkę, i tak jak w "Kajś" nie zbierałem materiałów, żeby u finiszu wszystko spisać, ale pisałem na żywo, zapraszając czytelników do dowiadywania się wszystkiego razem ze mną. Zacząłem pisać w momencie, w którym najbardziej zaczynać lubię - gdy temat już mnie kręci, ale gdy jeszcze bardzo wielu rzeczy nie wiem.
Mnie uczono w szkole, że bitwa pod Cedynią była jedną z najważniejszych w naszej historii, tymczasem z twojej książki wynika, że takiej bitwy najpewniej w ogóle nie było. Historia Ziem Odzyskanych rozchodzi się chętniej z oficjalną historiografią od innych ziem?

Powojenna komunistyczna propaganda (często zbieżna z kościelną) w odniesieniu do tych ziem wciąż trzyma się mocno. W książce staram się rozprawiać z mitami o krainie mlekiem i miodem płynącej, o odwiecznie polskich ziemiach poniemieckich, o Piastach. Co rusz natykałem się na pozostałości tych plomb pamięci. Byłem w szoku, gdy dowiadywałem się, że ostatni Piastowie na Dolnym Śląsku byli już niemieckojęzycznymi protestantami i mówili na siebie Die Piasten czy że rzeczywiście nie ma żadnych dowodów, że bitwa pod Cedynią kiedykolwiek się odbyła. Od lat trwają próby zasypywania dziury między światem i antyświatem, między powojenną historią "odzyskanych" miast, a tym, co działo się tam kiedyś. Około 1989 roku rozpoczęło się coś, co nazwałem rewolucją odrzańską, czyli wielkie odpamiętywanie, ćwiczenie z pamięci. Odrzanie co rusz muszą dogadywać się sami ze sobą, jak chcą pamiętać swoje małe ojczyzny, w których są często już czwartym czy piątym pokoleniem. Klasyczny przykład to Uniwersytet Wrocławski, który w 2011 musiał zdecydować, czy obchodzić dwustulecie, czy uznać, że istnieje od 1945 roku. Podejście ludzi na tych ziemiach do przeszłości zaś zmienia się nieustannie. Najtrudniej bowiem, jak mawiano w ZSRR, przewidzieć przeszłość.
Piszesz, że w polskiej kulturze, jak się mówi o wyjeździe w góry, to ma się zawsze na myśli Tatry, a nie Sudety, wyjazd nad morze oznacza zwykle Pomorze Gdańskie, a nie Pomorze Zachodnie. Dlaczego tak jest?

Polska jest zwiślanizowana, nasze imaginarium - dobór rocznic, lektur, ikonografii - jest kształtowane przez Wiślanię i składa się na nie głównie doświadczenie Polski w granicach przedwojennych, wraz ze Lwowem i Wilnem. Lwów i Wilno 78 lat po zakończeniu wojny wciąż organizują polską wyobraźnię bardziej niż Wrocław czy Szczecin. Nie twierdzę, że to źle bądź dobrze, ale wiem, że potrzebujemy na liście lektur choć jednej książki, która opowiedziałaby o doświadczeniu Odrzanii – choćby "Domu dziennego, domu nocnego" Olgi Tokarczuk. Dzieje Odrzanii są zbyt słabo znane, również w samej Odrzanii. Przekłada się to później też na konkrety, np. na ogromne dysproporcje między finansowaniem ochrony zabytków na Dolnym Śląsku, gdzie jest dużo więcej zarejestrowanych zabytków niż w centralnych i wschodnich regionach.


Widać to również w rozmaitych sporach, o których piszesz. Czy to o Güntera Grassa w Gdańsku, czy głośnego sporu o patrona szkoły w Wałbrzychu.

W szkole w Wałbrzychu chciano wybrać nowego patrona, a dyrekcja zrobiła coś, co robi się rzadko - spytała o zdanie uczniów, rodziców i pracowników. Można było wybrać między Janem Pawłem II z Galicji, św. Faustyną Kowalską z Kongresówki i księżną Daisy - angielską arystokratką wżenioną w niemiecką rodzinę Hochbergów, panią na Zamku Książ, zasłużoną dla miasta. Przytłaczającą większością głosów wygrała Daisy, co wielu w mieście się nie spodobało. Był to ciekawy kazus, bo zarysowało się napięcie między pamięcią ogólnonarodową, "wiślańską", a miejscową, "odrzańską". I jak widać, ludzie nie uznali Daisy za Angielkę lub Niemkę, ale za wałbrzyszankę, przebili symboliczny mur 1945 roku. To też dobry przykład tego, że spory w Odrzanii są uniwersalne, powtarzają się w wielu innych regionach. Opowieść o Odrzanii jest opowieścią o problemach z pamięcią.
Inny problem z tą pamięcią to nieraz jej powierzchowność.

Oczywiście są tacy, którzy wiedzę o Odrzanii pogłębili, i tacy, którzy się zatrzymali na przedwojennych pocztówkach, które po 1989 roku zrobiły zawrotną karierę. Większość ludzi zobaczyła wtedy po raz pierwszy, jak przed przybyciem ich dziadków i pradziadków wyglądały miejscowe ulice, parki i place. Z pocztówkami jest jedynie taki problem, że pokazują tamte światy z lepszego profilu, nie widać na nich pogromów Żydów czy nierówności społecznych. Piękne obrazki zakłamywały ten "utracony świat" i sprawiały, że do dziś często przeceniamy przedwojenne niemieckie miasteczka. Po dekadach odreagowywania przez dopolszczanie później często odreagowywano, doniemczając.
Jedno się za to nie zmienia - jak Odrzanie głosują. Różnica między Odrzanią i Wiślanią jest widoczna gołym okiem.

Paru znajomych napisało mi nawet podczas ostatniego wieczoru wyborczego, że Odrzania pokonała Wiślanię, ale specjaliści, którzy badają preferencje wyborcze na poziomie niższym - gmin i powiatów - zwracają uwagę, że obraz się nieco bardziej komplikuje. Ja partyjną polityką się nie zajmuję, ale piszę w książce trochę żartobliwie, że największy spór polityczny w Polsce jest między dwoma politykami uosabiającymi Odrzanię i Wiślanię. Z jednej strony mamy Donalda Tuska, gdańskiego autochtona i Kaszubę, a z drugiej Jarosława Kaczyńskiego, warszawiaka, w którego rodzinnej biografii zapisały się powstanie warszawskie czy Armia Krajowa.
Czy poczucie tymczasowości miało fundamentalny wpływ na kształtowanie się Odrzanii?

Początkowo tak, utrudniało zakorzenienie się. Ale na podstawie rozmów i wspomnień widzę, że poczucie tymczasowości na masową skalę skończyło się szybciej, niż chcemy to pamiętać – gdzieś w połowie lat 70. XX wieku. Oczywiście jeszcze po 1989 roku byli tacy, którzy bali się powrotu Niemców, ale byli i polscy Ślązacy czy Niemcy, którzy wręcz na to czekali. Nawiasem mówiąc, ten strach przed niemieckim rewizjonizmem inaczej był odczuwany wśród Kresowian, którzy nie mieli dokąd wracać, a którzy stanowili na "odzyskanych" zdecydowaną mniejszość, a inaczej wśród osadników z innych regionów, których była większość – z Wielkopolski, Podkarpacia czy Lubelszczyzny.
Inna dominująca narracja jest taka, że Wrocław został zasiedlony przez lwowiaków. Ten mit do dzisiaj trzyma się bardzo mocno.


Lwowiacy stanowili zaledwie kilka procent nowych mieszkańców Wrocławia, a ogromna część z nich była i tak mieszkańcami lwowskich przedmieść, a nie mieszczaństwem czy inteligencją. Wrocław był ludnym miastem przed wojną, potrzeba było wielu osadników - Lwów i Wilno łącznie miały mniej mieszkańców niż sam Wrocław. Mit o lwowskim Wrocławiu wziął się stąd, że lwowska inteligencja i specjaliści mieli znaczący udział w rozruchu Wrocławia, byli nadreprezentowani wśród studentów, inżynierów czy tramwajarzy.


Nazywasz miasta Odrzanii najpiękniejszymi w Polsce. Zachwycasz się "polskimi blokowiskami lokowanymi na prawie niemieckim" i "dopolszczaniem architektury". Skąd to zauroczenie?

Wiem, że Odrzania nie jest Monicą Bellucci wśród przestrzeni świata, nie jest to piękno oczywiste, ale nieustannie mnie zachwyca. Odrzańska przestrzeń jest intrygująca, drażniąca, bodźcująca. Jak mogą nie robić wrażenia blokowiska w sąsiedztwie renesansowych zamków, XIX-wieczne kamienice barwy wściekłej krwi zderzone z pawilonami i placami, które powstały w wyniku bombardowań czy podpaleń, a chcą podszywać się pod plany urbanistów. Nie znam innego miejsca, w którego przestrzeni tak wyraźnie zapisałaby się jego historia.












weekend.gazeta.pl/weekend/7,150723,30332965,miejsca-waznych-swiadectw-w-historii-i-kulturze-europy-tak.html

/weekend.gazeta.pl/weekend/7,177333,30363922,mowili-na-siebie-die-piasten-rzeczywiscie-nie-ma-zadnych-dowodow.html

Prawym Okiem: Bachus (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Metoda Werwolfu w Szwecji (maciejsynak.blogspot.com)