Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą naród. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą naród. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 5 maja 2025

Kultywowanie narodowej tożsamości



„kto nie broni narodu przed wypłukiwaniem z niego polskości, choć może to uczynić w mediach, winien jest niszczenia narodu, tak samo jak ten, kto to robi mieczem”




przedruk




Prof. J. Kawecki dla „Naszego Dziennika”: Zarzuty wobec Muzeum „Pamięć i Tożsamość” są nie tylko bezpodstawne, ale często wręcz absurdalne

4 maja 2025 20:27
Radio Maryja




Nasz Dziennik: Zespół Wspierania Radia Maryja opublikował raport w obronie Muzeum „Pamięć i Tożsamość” im. św. Jana Pawła II w Toruniu. Dlaczego było potrzebne przygotowanie takiego dokumentu?

Prof. Janusz Kawecki: To nie jest kolejny głos emocji czy publicystyczny komentarz. To solidna, naukowa analiza, licząca razem z załącznikami aż 50 stron, pełna konkretnych przykładów, odniesień do prawa – w tym do Konstytucji – i rzetelnych wniosków. Pracowaliśmy nad nią długo, bo uznaliśmy, że trzeba wreszcie nazwać rzeczy po imieniu. 

Mamy do czynienia z falą manipulacji i kłamstw, które od miesięcy wylewają się z mediów, internetu i niektórych środowisk politycznych. Zarzuty wobec Muzeum „Pamięć i Tożsamość” są nie tylko bezpodstawne, ale często wręcz absurdalne. I właśnie dlatego nie mogliśmy milczeć. Już w styczniu, lutym i marcu publikowaliśmy komunikaty, w których punktowaliśmy te przekłamania, ale nadszedł moment, kiedy uznaliśmy, że trzeba to wszystko zebrać, uporządkować, pogłębić i przedstawić w formie, która da przeciwnikom manipulacji mocny oręż. Bo atakuje się nie tylko samą instytucję, jej ideę i patrona – św. Jana Pawła II – ale też jej twórcę, o. dr. Tadeusza Rydzyka CSsR. 

A przecież, jak mówił św. Ambroży z Mediolanu, „kto nie broni bliźniego przed krzywdą, choć może to uczynić, winien jest tej krzywdy tak samo jak ten, kto ją wyrządza”. Ten raport to właśnie taka obrona – konkretna, rzeczowa, nie do zignorowania. I co ważne, nieprzypadkowo ujrzał światło dzienne właśnie teraz. Uznaliśmy, że 3 maja, w dniu urodzin Ojca Dyrektora, to doskonała okazja, by ten dokument potraktować także jako symboliczny dar od naszego Zespołu. Wyraz wdzięczności za wieloletnią, często heroiczną służbę – Bogu, Kościołowi i Polsce.


Skoro mówimy o raporcie, to co on obejmuje i na czym oparta jest jego argumentacja?

– Zaczęliśmy od rzeczy fundamentalnej – pokazania, że Muzeum „Pamięć i Tożsamość” nie tylko ma rację bytu, ale wręcz jest niezbędne w budowaniu narodowej tożsamości. Udokumentowaliśmy to w sposób rzetelny, wskazując, że brak tej instytucji byłby poważnym deficytem w przestrzeni kultury i pamięci historycznej. 

Następnie rozłożyliśmy na czynniki pierwsze zasadniczy błąd metodologiczny, który leży u podstaw stawianych zarzutów. I powiem wprost: to nie jest pomyłka z niewiedzy – to celowe działanie.

Trudno bowiem zakładać, że osoby formułujące oskarżenia nie są świadome, że ich logika się nie klei.

A już szczególnie zawodzi tu część mediów. Dziennikarze, zamiast weryfikować i tropić nieścisłości, powielają cudze opinie. Bez sprawdzenia, bez krytycznej analizy – a przecież źródła są dostępne. 

Wystarczyło sięgnąć do ustaw: o muzeach, o działalności kulturalnej, o partnerstwie publiczno-prywatnym. Tam wyraźnie są opisane zasady współpracy i obowiązki obu stron. Cała burza medialna wybuchła wokół jednego muzeum – właśnie „Pamięć i Tożsamość” – a przecież dokładnie ten sam model organizacyjny zastosowano w kilku innych instytucjach w Polsce. I co? Tam nikt nie protestował. Przeciwnie – jedno z tych muzeów, które przecierało szlak, zostało wzorem do naśladowania. Skorzystano z tych samych procedur, identycznych mechanizmów finansowania, zbliżonych rozwiązań organizacyjnych. Ale tylko tu podniesiono larum. I to nie przypadek – to zorganizowana próba zdyskredytowania inicjatywy, która z punktu widzenia polskiej tożsamości ma ogromne znaczenie.

Jak Polacy reagują na metodyczne niszczenie Muzeum „Pamięć i Tożsamość” oraz podważanie autorytetu o. dr. Tadeusza Rydzyka?


– Reakcja, o której mówimy, to zarówno emocje, jak i działanie obywatelskie. W naszym raporcie nie mogliśmy pominąć tego głosu sprzeciwu, który płynął od samych ludzi – od wiernych, od słuchaczy Radia Maryja, od tych, którzy rozumieją, czym to Muzeum jest i komu służy. W rozmowach z nami nieustannie wracał jeden wątek: musimy mówić jednym głosem. 
I to właśnie się dzieje. Protest obywatelski Polaków, który zainicjowaliśmy, to nie tylko list do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. To sygnał, że społeczeństwo nie godzi się na likwidację instytucji, która odgrywa kluczową rolę w pielęgnowaniu narodowej pamięci i tożsamości. Zebraliśmy to wszystko i zamknęliśmy w spójnym dokumencie. I kiedy już się wydawało, że nic więcej nie trzeba dodawać, że całość jest domknięta, pojawiła się nowa sprawa. Świeża, z ostatniego tygodnia – i nie mogę zdradzić jej treści, bo zależy nam, by każdy sam sięgnął po ten dokument i przeczytał, co się wydarzyło. 

Ale jedno jest pewne: ta sytuacja to kolejny dowód na to, że nasze wspólne działanie jest absolutnie niezbędne. Dlatego do raportu dołączyliśmy również wzór protestu obywatelskiego – narzędzie, z którego każdy może skorzystać. Znajdują się tam również trzy komunikaty opublikowane na łamach „Naszego Dziennika” – ze stycznia, z lutego i marca – które dokumentują, jak narastała ta kampania dezinformacji i ataku. Raport kończymy nie podsumowaniem, lecz apelem. To nie jest tekst do odłożenia na półkę, ale to jest broń – intelektualna, prawna, moralna – w walce o prawdę. 

Przekazujemy go nie tylko Ojcu Dyrektorowi, który zna tę sprawę od podszewki, ale wszystkim członkom Rodziny Radia Maryja i każdemu, komu nie jest obojętna ta inicjatywa. Ten dokument to narzędzie, które ma pomóc ludziom stawać w prawdzie i mówić: „Patrz, to są fakty. Tak wygląda rzeczywistość. Wesprzyj nas w tej walce”. Bo chodzi nie tylko o Muzeum. Chodzi o prawdę, tożsamość, wolność głosu, który dziś próbuje się uciszyć.

Od poniedziałku „Nasz Dziennik” będzie publikował w odcinkach treść raportu. Gdzie jeszcze można się z nim zapoznać?

– Raport już teraz jest dostępny na stronie internetowej Radia Maryja, więc każdy, kto chce, może go przeczytać – od ręki, bez czekania. Ale oczywiście wiem, że dla wielu ludzi papier wciąż znaczy więcej niż ekran. Dlatego planujemy również wersję drukowaną – broszurę, którą będzie można przeczytać i przekazać dalej: sąsiadowi, rodzinie, komuś w parafii. I właśnie do takiego dzielenia się gorąco zachęcam. Cieszę się, że udało się ten dokument ukończyć jeszcze przed pierwszą z tegorocznych pielgrzymek na Jasną Górę – przed 26. Pielgrzymką Młodych z Radiem Maryja. To spotkanie odbywa się pod hasłem „Jesteśmy nadzieją!” – i nie ma w tym żadnego przypadku. Jeśli młodzi dostaną ten raport do ręki, jeśli przeczytają, jak bardzo próbuje się zagłuszyć prawdę przez liberalno-lewicowe media, ile dezinformacji i kłamstwa się z nich sączy, zrozumieją, że muszą się włączyć w tę walkę – nie dla idei, ale dla siebie, swoich rodzin, przyszłości Narodu.


Dziękuję za rozmowę.

Rafał Stefaniuk/Nasz Dziennik





Cały raport jest dostępny na portalu Radia Maryja:

poniedziałek, 7 kwietnia 2025

Poczucie rzeczywistości

 

Twórczość - istota człowieczeństwa.


„Naród naprawdę godny tego imienia – pisał Piasecki – to piastun idei cywilizacyjnej, idei przebudowy społecznej, idei o cechach możliwie uniwersalnych. Wiara w taką ideę, wiara w misję, jaką ma się do spełnienia w świecie, wiara w konieczność zdobywania wyznawców – tworzy wielkość narodu i daje mu postawę moralną wobec innych”.


Wrogim imperializmom nie można przeciwstawić hasła obrony, wówczas bowiem z góry skazanym się jest na klęskę, należy zaś sformułować „program pozytywny, program imperializmu polskiej idei narodowej, kulturalnej, społecznej, gospodarczej. Program ofensywny”. W związku z tym grzmiał, iż należy mieć większe aspiracje, stawiać sobie większe wymagania. „Trzeba mieć ambicję – jak pisze – wyjścia na świat z wielką ideą, godną wielkiego narodu. Trzeba mieć ambicję obliczoną nie w setkach kilometrów kwadratowych – ale mierzącą się powierzchnią kuli ziemskiej. Trzeba mieć ambicję stania się ośrodkiem przebudowy, stworzenia takiego wkładu w strukturę cywilizacyjną ludzkości, który by pozostał i wtedy, po długich wiekach, kiedy Polski może nie będzie, ale zostanie cywilizacja polska. Jak dziś żyje cywilizacja rzymska i nasza papuzia duma z wasalstwa wobec niej. Te światoburcze hasła – to ani megalomanja narodowa, ani utopijne fantazjowanie. To po prostu poczucie rzeczywistości. […] Trzeba na to tylko odwagi. […] Nade wszystko zaś odwagi samodzielnego myślenia, odwagi żelaznej konsekwencji, odwagi wiary w odległe cele. I wiary w Polskę”.



Święte słowa panie....








przedruk



Kultura i imperializm. Wokół koncepcji Stanisława Piaseckiego


Autor Rafał Łętocha

3 kwietnia 2025


Stanisław Piasecki znany jest przede wszystkim jako redaktor naczelny dwóch ważnych pism związanych z obozem narodowym: „Prosto z Mostu” i „Walki”. 










Założone przez niego w 1935 r. „Prosto z Mostu” w zamierzeniu stanowić miało swoistą przeciwwagę dla liberalnych „Wiadomości Literackich”, dzierżących do pewnego momentu niejako rząd dusz wśród polskiej inteligencji. Ambicją Piaseckiego było podważenie hegemonistycznej pozycji tego periodyku na rynku prasy kulturalnej w II Rzeczypospolitej. Do pewnego stopnia się to udało zważywszy na to, iż nakład „Prosto z Mostu” prawie dorównał w pewnym momencie nakładowi pisma redagowanego przez Grydzewskiego, sięgając liczby 15 tys. egzemplarzy, a samo pismo nie było bynajmniej jednym z wielu periodyków narodowych na rynku prasowym, ale stało się czymś na kształt instytucji kulturalnej.

Karol Zbyszewski wskazywał, iż Piasecki „był duszą całego tygodnika. W ciągu czterech lat ani je­den numer nie wyszedł bez niego. Nie wyjechał ani razu dłużej niż na parę dni, nie pozwolił sobie na solidniejszą chorobę. Jaki jest pierwszy warunek, aby być dobrym redaktorem? Siedzenie na miejscu! Redaktor musi tkwić w redakcji, jak sprze­dawca w sklepie czy urzędnik w biurze. Przyłażą ludzie z rękopisa­mi, współpracownicy szwendają się z pomysłami, są setki drobnych spraw, które tylko redaktor naczelny może załatwić. Otóż Piasecki miał ten «sitzfleisch». Siedział w swym gabinecie jak mól. Nie szu­kało się go telefonem, godzinami i dniami, po całej Warszawie…”

Czytelnikami „Prosto z Mostu” była młodzież. Piasecki chciał stworzyć z pisma trybunę, na której mogłyby się ścierać poglądy generacji liczącej od dwudziestu do trzydziestu pięciu lat. Było to pokolenie, które odznaczało się bardzo określoną postawą ideową, a raczej dwoma przeciwstawnymi sobie postawami: narodową i marksistowską. Piasecki dość wcześnie zauważył, że mimo odmienności wyznawanego światopoglądu młodzi mają także ze sobą wiele wspólnego. Pismo miało służyć ujawnieniu tej wspólnoty.

Wojciech Wasiutyński w związku z tym natomiast wspominał, że pierwotnie Piasecki zarzucił sieci bardzo szeroko.


Rzeczywiście zwłaszcza w pierwszym okresie pismo było w dobrym tego słowa znaczeniu liberalne – publikowano na jego łamach teksty autorów o różnych poglądach, bynajmniej nie ograniczając się tylko do osób powiązanych organizacyjnie czy ideowo z obozem narodowym.

Przewagę miały oczywiście artykuły publicystów z nim kojarzonych: Jana Bajkowskiego, Jana Bielatowicza, Adama Doboszyńskiego, Tadeusza Dworaka, Karola Stefana Frycza, Jana Korolca, Jana Mosdorfa, Stefana Niebudka, Witolda Nowosada, Władysława Pietrzaka, Mariana Reutta, Wasiutyńskiego, Jerzego Zdziechowskiego.

Odnajdujemy jednakże na łamach periodyku również publicystykę konserwatystów, jak np. Julian Babiński, Leszek i Miłosz Gembarzewscy, Kazimierz Marian Morawski czy Ksawery Pruszyński, neopogan ze Stanisławem Szukalskim i Janem Stachniukiem na czele, piłsudczyków i wrońskistów jak Jerzy Braun i Mirosław Starost, a także wielu innych znanych wówczas czy później publicystów, pisarzy i naukowców, od komunistów i socjalistów po katolików i konserwatystów, jak np. Józef Czapski, Witold Gombrowicz, Leon Kruczkowski, Stanisław Młodożeniec, o. Innocenty Maria Bocheński, Ignacy Chrzanowski, Ferdynand Goetel, Konrad Górski, Roman Ingarden, Karol Irzykowski, Stefan Kołaczkowski, Karol Ludwik Koniński, Zofia Kossak, Jalu Kurek, ks. Konstanty Michalski, Jan Nepomucen Miller, Gustaw Morcinek, Kazimierz Nitsch, Stanisław Rembek, Władysław Siła Nowicki, Stefania Szurlejówna, Aleksander Świętochowski, Jerzy Turowicz, Jerzy Zagórski. Pomimo tego, iż większość stałych publicystów oraz redakcja ze Stanisławem Piaseckim na czele poczuwali się do związków z młodym pokoleniem narodowców, a pismo miało wyraźny profil ideowy, to od początku, jak widzimy, mamy do czynienia z dużą otwartością na autorów o odmiennych poglądach.


Kultura, głupcze

Jako publicysta i ideolog Piasecki gros miejsca poświęcił sprawom dotyczącym kultury. Kultura wedle niego winna oddziaływać na życie narodowe i jednocześnie z niego wyrastać, widział w tym sui generissystem naczyń połączonych. Norwid pisał w Promethidionie o artyście jako organizatorze psychiki narodowej, Piasecki również w podobny sposób postrzegał, jak się wydaje, rolę i zadania elity kulturalnej.

Krytykował w związku z tym odrywanie się twórczości, literatury od życia, gleby społecznej, narodowej, czcze zabawy formą, słowem, sztukę dla sztuki. Recenzując tomik poezji Leopolda Staffa, pisał z wyrzutem, iż „życie toczy się potężnym eposem, spiętrza się w dramaty i tragedię – a poezja wciąż sobie kwili lirycznie o kwiatkach i ptaszkach, o wiośnie i sośnie, o akacjach i wakacjach”.

Przed sztuką jego zdaniem stoją ogromne zadania. Jest ona tylko wtedy „prawdziwą sztuką, gdy jest społeczeństwu potrzebna, gdy umie iść z czasem i wczuwa się w jego ducha, a nie wlecze się w ogonie”. Nie wahał się mówić o poezji, literaturze potrzebnej i niepotrzebnej, nie zważając, iż pociągnie to za sobą zarzuty o utylitaryzm czy ich instrumentalizowanie. Omawiając książkę Jana Nepomucena Millera Na gruzach Grenady, pisał wręcz, iż winna być ona „czynem, a nie tylko pięknoduchowskim ględzeniem”. Aby było to jednak możliwe, twórca musi mieć łączność z rzeczywistym życiem, zwyczajnymi ludźmi, a nie zasklepiać się w kółkach wzajemnej adoracji i ograniczać swoje kontakty do tzw. bohemy artystycznej. Musi przenikać życie społeczne i narodowe, kształtować je, zmieniać, uszlachetniać, wzbogacać.


Jednym z kluczowych pojęć pojawiających się w publicystyce Piaseckiego jest termin „twórczość”. Nie odnosi on go bynajmniej jedynie do sfery związanej ze sztuką czy kulturą w węższym rozumieniu tego słowa, każde bowiem działanie człowieka winno mieć znamiona twórczości. 

Jądrem krytyki kapitalizmu, którą odnajdujemy w publicystyce Piaseckiego, jest na ten przykład przekonanie, iż za jego sprawą doszło do twórczego wyjałowienia człowieka. W związku z tym stwierdzał, iż największym grzechem ustroju kapitalistycznego nie jest wyzysk materialny, ale „zbrodnia duchowego zubożenia człowieka”. Twórczość to wręcz istota człowieczeństwa, pozbawienie ludzi możliwości działania twórczego stanowi więc dla Piaseckiego wyraz dehumanizacji, reifikacji człowieka, degradacji go do poziomu animalnego.


Kultura i praca

Lekarstwo na te niedomagania, podobnie jak wielu narodowców czy też konserwatystów w tamtym okresie, będzie widział Piasecki w dekoncentracji produkcji. Nie ucieka on tutaj jednak w jakiś mediewalizm, prymitywizm czy luddyzm, stojąc na stanowisku, iż właśnie dalszy rozwój techniki przyczyni się do zaistnienia możliwości usunięcia systemu wielkokapitalistycznego i wprowadzenia dekoncentracji gospodarczej.

Podkreślał przy tym, iż życie gospodarcze, technika i kultura są ściśle ze sobą powiązane, postęp techniczny jest przecież dzieckiem wyobraźni, a więc kultury. „Bez bajki o latającym dywanie – pisał redaktor «Prosto z Mostu» – nie byłoby dziś aeroplanu, bo nie byłoby idei aeroplanu. […] Otóż wydaje mi się, że nieznany twórca bajki o latającym dywanie nie mniej jest godny podziwu od Bleriota i braci Wright, jeśli nie więcej”. Rzeczywistym więc ojcem techniki współczesnej, wedle Piaseckiego, nie jest Edison czy inny wielki naukowiec lub wynalazca, ale Juliusz Verne. Wspominany już Norwid w epilogu Promethidiona stwierdzał, iż jedną z głównych przyczyn tragizmu kultury polskiej jest przepaść pomiędzy „słowem ludu a słowem pisanym i uczonym” oraz że „żadne się społeczeństwo nie ostoi i żaden naród nie utrzyma, jak przez pracy harmonię tradycyjną powiązane z sobą słowo ludu i słowo społeczeństwa w dwie się strony rozprzęgną”. Wzywał w związku z tym do zadzierzgnięcia zerwanych więzi, pisał o sztuce jako „uldze pracy”, gdyż „nawet najmaterialniej rzeczy biorąc – toć wynalazki, które człowieka wyręczają, także satelitami sztuk są – a przynajmniej źródła wynalazków bez wszelkiej wątpliwości”.

Piasecki, jak widzimy, zwraca uwagę w zasadzie na to samo, mówi o potrzebie pewnego zakorzenienia kultury i swoistego solidaryzmu narodowego, uspołecznienia jej i bezpośredniego wejścia w krwioobieg narodowy. Nie znaczy to jednak, aby żądał on przekształcenia literatury w coś na kształt agitpropu. Wręcz przeciwnie odżegnywał się od pomysłów instrumentalizowania literatury do celów strictepolitycznych, tzn. czynienia z niej tuby propagandowej określonej partii. Ocena wartości książki, jak pisał, nie może zależeć od tego, w jakiej mierze autor potrafił „tym czy owym zdaniem zadowolić polityczne ambicje grupowe, ale od tego, jak dalece umiał swój ideowy, religijny i narodowy punkt widzenia wtopić organicznie w tworzywo powieści”.


W stronę imperializmu kulturowego

Omawiając zagadnienia kultury, Piasecki postulował jednak przede wszystkim jej dynamizację, żądał, aby włączyła się ona w dzieło przetwarzania świata, a nie tylko biernie go kontemplowała. Domagał się przy tym przestawienia psychiki polskiej z defensywnej na ofensywną. Jego zdaniem pierwiastki defensywne zaczynają wypływać na powierzchnię i dominować w wieku XVI i XVII, co miało być głównym powodem tracenia przez Polskę znaczenia, pozycji mocarstwowej, a wreszcie całkowitego upadku państwa polskiego.


Proces ten przybrać miał na dynamice w latach rozbiorów, kiedy to dokonujące się w Europie odrodzenie uczuć narodowych zastało Polskę podzieloną przez rozbiorców, co musiało zaciążyć na defensywnym charakterze polskiego patriotyzmu. Jak podkreślał Piasecki: „Nasze pieśni narodowe oplatają się około słowa «nie»: «Jeszcze Polska nie zginęła», «Nie rzucim ziemi skąd nasz ród». […] Ba, nawet pojęcie «wolność» woleliśmy sformułować sobie negatywnie: «niepodległość». Polska poezja i polska pieśń, odwzorowując wiernie rodzaj naszej uczuciowości narodowej, nastrojone są na nutę obrony i ofiary. […] Ale bo też obrona była naczelnem przykazaniem polskości w latach naszej niewoli politycznej. Obrona wiary, obrona języka, obrona obyczaju, obrona – narodowości”.

O nowy nacjonalizm

Trzeba więc odnaleźć nową ideę, stworzyć nową dynamiczną kulturę, ośrodek cywilizacyjny. „Naród naprawdę godny tego imienia – pisał Piasecki – to piastun idei cywilizacyjnej, idei przebudowy społecznej, idei o cechach możliwie uniwersalnych. Wiara w taką ideę, wiara w misję, jaką ma się do spełnienia w świecie, wiara w konieczność zdobywania wyznawców – tworzy wielkość narodu i daje mu postawę moralną wobec innych”.

Widać tutaj wyraźnie myślenie nie tylko w kategoriach interesu narodowego, ale i pewnej misji narodowej, której właściwa realizacja ma jednakże dobrze temu interesowi się przysłużyć. Można powiedzieć wręcz o pewnych pierwiastkach mesjanistycznych czy raczej, używając terminologii Mikołaja Bierdiajewa, misjonistycznych. Dla rosyjskiego filozofa misjonizm to rodzaj zeświecczonego mesjanizmu, w którym brak sui generis porywów religijnych, nadawania misji wymiaru soteriologicznego czy też wpisywania jej w millenarystyczny schemat zbawienia. Nie musi być to związane z jakąś megalomanią narodową.


José Ortega y Gasset pisał o dwóch zasadniczych typach ludzkich 

– jedni stawiają sobie duże wymagania, przyjmują na siebie obowiązki i narażają się na niebezpieczeństwa, 

drudzy zaś wychodzą z założenia, iż żyć znaczy pozostawać takim, jakim się jest, bez podejmowania żadnych wyzwań i jakiegokolwiek wysiłku w celu samodoskonalenia. 


Podobnie wybraństwo, misję Polski pojmować będzie Piasecki, przede wszystkim jako zobowiązanie, ciężar, zadanie. Wskazywał też w związku z tym na istnienie dwóch rodzajów nacjonalizmu. Pierwszy z nich zmieniał stosunki narodowościowe drogą kolonizacji, wynaradawiania mniejszości narodowych lub wręcz jej fizycznej eksterminacji. Nacjonalizm nowego typu rozwiązywał je tworzeniem idei całkującej, zmierzając do integracji sąsiadujących ze sobą narodowości i zbudowania za sprawą tego procesu nowej cywilizacji.

Polska z racji swojego położenia geopolitycznego nie może hołdować wyłącznie ideom obronnym.

Wciśnięcie pomiędzy dwa agresywne imperia powoduje, iż zdaniem Piaseckiego, musi wypracować własny imperializm. Tertium non datur, zdaje się mówić Piasecki, albo do tego dojdzie, albo Polska zostanie zmiażdżona przez dwa imperia zmierzające nieuchronnie do konfrontacji.


Wrogim imperializmom nie można przeciwstawić hasła obrony, wówczas bowiem z góry skazanym się jest na klęskę, należy zaś sformułować „program pozytywny, program imperializmu polskiej idei narodowej, kulturalnej, społecznej, gospodarczej. Program ofensywny”. 

W związku z tym grzmiał, iż należy mieć większe aspiracje, stawiać sobie większe wymagania.

 „Trzeba mieć ambicję – jak pisze – wyjścia na świat z wielką ideą, godną wielkiego narodu. Trzeba mieć ambicję obliczoną nie w setkach kilometrów kwadratowych – ale mierzącą się powierzchnią kuli ziemskiej. Trzeba mieć ambicję stania się ośrodkiem przebudowy, stworzenia takiego wkładu w strukturę cywilizacyjną ludzkości, który by pozostał i wtedy, po długich wiekach, kiedy Polski może nie będzie, ale zostanie cywilizacja polska. Jak dziś żyje cywilizacja rzymska i nasza papuzia duma z wasalstwa wobec niej. Te światoburcze hasła – to ani megalomanja narodowa, ani utopijne fantazjowanie. To po prostu poczucie rzeczywistości. […] Trzeba na to tylko odwagi. […] Nade wszystko zaś odwagi samodzielnego myślenia, odwagi żelaznej konsekwencji, odwagi wiary w odległe cele. I wiary w Polskę”.




Podsumowanie

Piasecki, jak widzimy, kładł nacisk na kwestie przedpolityczne czy też metapolityczne, uznając iż warunkiem sine qua non wzrostu politycznego znaczenia Polski, zachowania przez nią niepodległego bytu – co jak konstatował, zważywszy na położenie geopolityczne, jest możliwe jedynie w sytuacji uzyskania przez nią pozycji mocarstwowej – są przeobrażenia w sferze kultury. Mówił on ni mniej, ni więcej tylko to, iż należy tę kulturę gruntownie przetworzyć, konieczne jest nadrobienie wielkich zaległości w tej dziedzinie, trzeba wreszcie wygrać o nią batalię, wówczas dopiero będzie można marzyć o przemianach w innych sferach, bez tej podstawy, twardego fundamentu wszelkie próby reform będą tak naprawdę budowaniem na piasku.


Używając języka marksistowskiego wskazywał on na prymat nadbudowy nad bazą, na co w tamtym czasie zaczną zwracać uwagę Antonio Gramsci czy frankfurtczycy, a co później z taką siłą zacznie podnosić tzw. nowa prawica, kładąc nacisk przede wszystkim właśnie na walkę o hegemonię kulturalną, te wartości, które co prawda nie wiążą się wprost z doraźnymi kwestiami politycznymi, ale na nie w poważnym stopniu oddziałują. Temu celowi miało właśnie służyć założone przez niego „Prosto z Mostu”.

Konstatacje i pomysły tego rodzaju nie były bynajmniej odosobnione. W latach okupacji twórcy związani z pismem „Sztuka i Naród”, idąc niejako tropem Piaseckiego, obarczą winą za klęskę wrześniową właśnie polskie warstwy kulturotwórcze, które ich zdaniem izolowały się od społeczeństwa w wieży z kości słoniowej, nie mając ambicji oddziaływania na rzeczywistość, alienując się od realnego życia i traktując kulturę w kategoriach żartu i kaprysu. W związku z tym postulowali oni postawę imperializmu kulturalnego.

Podobne konstatacje odnajdziemy także u Jerzego Brauna piszącego o odstąpieniu warstwy intelektualnej od problematyki historycznej narodu w dwudziestoleciu międzywojennym, o tym, iż sztuka stała się zabawą elity, która nie chciała tworzyć kultury narodowej, społecznej, wziąć odpowiedzialności na swoje barki za losy narodu i państwa, uciekając w „estetyzm, talentyzm i dowolność”. Stąd również pojawiające się u niego zarówno w latach międzywojennych, jak i ze zdwojoną siłą w czasie okupacji postulaty kreacji „nowego świata kultury” czy też „kultury jutra”, przewijające się przez całą jego twórczość.











niedziela, 29 grudnia 2024

Symulakra państwa...





...objawiana jest w karykaturze jego herbu






przedruk



Czy korona bez krzyża to nadal korona? Prof. Tomasz Panfil o komunistycznych i masońskich symbolach w polskim godle




Szanowny Panie Profesorze, 29 grudnia 1989 roku Sejm kontraktowy przyjął ustawę o zmianie Konstytucji PRL. Na mocy nowelizacji m.in. przywrócono koronę Orłu Białemu w godle Polski. Dlaczego, Pana zdaniem, nie ma się z czego cieszyć?



Po pierwsze, jest to nieprawidłowe heraldycznie, a po drugie – deprecjonujące państwo.

Jeżeli przyjrzymy się bliżej tzw. koronie w godle Polski to dostrzeżemy, że tworzy ona jakąś taką przedziwną, jednolitą bryłę. Korona – jak wie każde dziecko, które rysuje królewiczów i księżniczki – ma promienie. One mogą być proste, one mogą być ozdobne, stylizowane na przykład na liście akantu albo kwiaty lilii, ale zawsze między nimi są prześwity.

W tym, co włożono na głowę polskiemu Orłu, prześwitów nie ma, jest złote między złotym, czyli zupełnie bez sensu. Jest to więc źle narysowane, niepoprawne heraldycznie, ale to tylko ten mniejszy błąd.

Większy błąd polega na tym, że Orzeł Polski, który jest symbolem Korony Królestwa Polskiego czy symbolem Królestwa Polskiego, symbolizował suwerenność państwa. Tu musielibyśmy się cofnąć mocno w przeszłość, do czasów Karola Wielkiego, kiedy obowiązywała doktryna dwóch władz suwerennych. Władcą suwerennym świeckim był cesarz, władcą suwerennym kościelnym, duchowym, apostolskim był papież.

Symbolami tejże suwerenności były korony zamknięte, zwieńczone krzyżem. To taki obrazowy sposób pokazania widzom, publiczności, że nad cesarzem i papieżem jest tylko Bóg. I w okresie wczesnego średniowiecza to byli dwaj jedyni suwerenni władcy. Cała reszta panujących, czyli królowie i niżej stojący w hierarchii książęta, nie byli władcami w pełni suwerennymi, zależeli od cesarza.

Ta zależność bardzo ładnie nam wychodzi w najstarszej historii państwa piastowskiego, kiedy to i Bolesław Chrobry i inni Piastowie zabiegają o zgodę na koronację u cesarza i papieża. Żeby być koronowanym na króla, trzeba było mieć zgodę przynajmniej jednego – a lepiej obu – spośród tych władców suwerennych.

W wieku XII nabrał intensywności proces uniezależniania się królów państw narodowych od uniwersalnego cesarstwa i uniwersalnego papiestwa. W wieku XII korony zamknięte zaczęli nosić królowie Szkocji, Francji, a potem następni.

W Polsce ten proces symbolicznego uniezależniania się od władzy cesarskiej trwał dosyć długo. W gruncie rzeczy dopiero w końcu wieku XV pojawiła się polska korona królewska zamknięta.

Pierwsze artefakty, na których obserwujemy koronę zamkniętą, czyli oznaczającą państwo, władzę suwerenną, to są monety Jana Olbrachta. Jako pierwszy taką koronę na głowę włożył Zygmunt I Stary. Od tego momentu, czyli od przełomu XV/XVI wieku Królestwo Polskie głosi wszem i wobec swoją niezależność od jakiejkolwiek władzy zewnętrznej.

Na Zachodzie formuła niezależności państw narodowych brzmiała: Rex imperatorem in regno suo, czyli „Król jest cesarzem w swoim królestwie”. W Polsce formuła ta przybrała charakter republikański i brzmiała: Non habemus cesarem nisi regem, czyli polska szlachta, polskie rycerstwo oznajmiło światu: „Nie mamy nad sobą żadnego władcy oprócz króla”. Znakiem tej dumy, suwerenności i niezależności jest korona zamknięta na głowie króla.

Zwieńczona krzyżem?


Oczywiście! Korona zamknięta musi być zwieńczona krzyżem, nie ma innej możliwości. Korona zamknięta plus krzyż to jest nieodłączna całość. No i od końca wieku XV po mniej więcej rok 1830 w heraldyce, w symbolice polskiej, w symbolice monarszej występuje korona zamknięta z krzyżem jako symbol, insygnium władzy czy państwa suwerennego i niezależnego od zewnętrznej władzy zwierzchniej.

Dlaczego do roku 1830, a nie 1795?

Ponieważ zarówno car Aleksander I, jak i Mikołaj I koronują się na królów Polski w Warszawie i wkładają na głowę koronę zamkniętą polską.

Car Mikołaj I był ostatnim królem Polski?

Tak.

Niektórzy twierdzą, że Franciszek Józef…

Nie. Ostatnia koronacja z zachowaniem polskiego ceremoniału koronacyjnego to jest koronacja Mikołaja I w 1825 roku.

A później?

Po upadku powstania listopadowego w ramach represji popowstaniowych Królestwo Polskie przestaje mieć ten status autonomiczny z własnym władcą. Często o tym zapominamy. W latach 1815 – 1830 Królestwo Polskie jest państwem połączonym unią personalną z Imperium Rosyjskim.

Dlaczego w herbie II Rzeczypospolitej znalazł się Orzeł w koronie? Przecież II Rzeczpospolita nie była monarchią…


Orzeł w koronie, Pan mówi…

Coś pomyliłem?


Nie, po prostu różnie z tym bywało… W okresie II Rzeczypospolitej obowiązywało kilka wzorów Orła. Jeden był Orłem legionowym, a Orzeł legionowy korony nie miał. To był ten nieoficjalny, aczkolwiek zatwierdzony przez Józefa Piłsudskiego. W roku 1919 Orzeł bardziej przypominał kurę, jakby żywcem wziętą z czasów nieszczęsnego Stanisława Antoniego Poniatowskiego. Od 1927 roku był jeszcze inny Orzeł…

Tak więc w II Rzeczypospolitej mieliśmy rozmaite orły w herbie. Artyści często z nimi eksperymentowali…

I nikomu to nie przeszkadzało? Tu Orzeł w koronie, a tu bez? Tu w herbie symbole masońskie, a tam nie itd.?


Wtedy heraldyka była wciąż żywa, a nie skostniała, sformalizowana, zapisana w prawie i chroniona prawem. Wtedy wspólnota się ze sobą komunikowała również – a może przede wszystkim – wyobrażeniami ikonograficznymi.

Podam jeden przykład: Stanisław Szukalski. Bardzo oryginalny, nowatorski artysta, który zgłosił projekt swojego Orła, którego nazwał Toporzeł. Był to, mówiąc obrazowo, orzeł ze skrzydłami w formie ostrzy toporów. Chodziło w projekcie tym i o nawiązanie do Słowiańszczyzny, do czasów przedchrześcijańskich, i o analogie z symbolami władzy republikańskiego Rzymu oraz o bojowość tego Orła. Sytuacja międzynarodowa w latach 20. i 30, była taka, a nie inna. W związku z tym Szukalski uznał, że Orzeł polski powinien być bojowy, a nie kurowaty jak ten z 1919, z przyciężkim kuprem i małymi skrzydełkami.

W tamtym czasie sytuacja wymagała bojowości i należało to zakomunikować społeczeństwu. Trwała dyskusja, jak to zrobić, również dyskusja symboliczna, dyskusja na płaszczyźnie ikonografii, i Toporzeł jest tego przykładem.

Takich propozycji było dużo więcej. Ich autorzy spierali się, co będzie najlepiej odpowiadać ideom, modom, stylom etc.

Dlaczego jedną z pierwszych decyzji komunistów było usunięcie korony z godła? Dla czerwonych symbolika była również ważna?


Oczywiście, że tak. Korona jest symbolem państwa suwerennego. Ideologia komunistyczna jest ideologią internacjonalizmu, czyli odrzuca suwerenność państw narodowych.

Komunizm jest totalitarny, dąży do zniszczenia wszystkiego. Totalitaryzm nie może pozostawiać enklaw starego porządku, w przeciwnym razie nie będzie totalitaryzmem. Dlatego właśnie komuna upadła! – bo nie udało jej się, zwłaszcza w Polsce, być totalitarną. Zawsze były enklawy, w których ludzie się mogli chronić. Jeżeli takie enklawy istnieją, to oznacza to śmierć ustroju totalitarnego. I tak się stało z komunizmem. Właśnie dlatego nowy komunizm w swym długim marszu przez kulturę usiłuje zlikwidować wszystkie enklawy kulturowe, religijne, z którymi nie poradził sobie pierwszy komunizm, przez co upadł. Ten drugi komunizm, postkomunizm, jest „mądrzejszy” i traktuje kulturę nie jako mało ważną nadbudowę, tak jak – wedle wskazań Marksa – robili to Lenin, Stalin i cała reszta. Traktuje za to kulturę jako bazę, co oznacza, że kultura musi być przekształcona. Wtedy cała reszta – czyli nadbudowa – da się łatwo zmodyfikować, co zresztą widać po dzisiejszym świecie. Niestety.

Kiedy i w jakich okolicznościach zapadła decyzja, żeby przywrócić do godła koronę? Zrobił to, o czym wspomniałem na początku, Sejm kontraktowy. Ideowym spadkobiercom ludzi, którzy usuwali koronę z godła nie przeszkadzał jej powrót?

Nigdy komuniści nie byli tak skorzy do współpracy jak w Sejmie kontraktowym. Istniały jednak pewne granice współpracy; granice oraz konieczności zawierania kompromisów. To złote, co nasz Orzeł ma na głowie, jest kompromisem ówczesnego OKP z obozem komunistycznym, częściowo postkomunistycznym.

Najkrócej rzecz ujmując: komuniści w Sejmie kontraktowym powiedzieli: „Dobrze, zgodzimy się na przywrócenie korony do godła, ale pod jednym warunkiem. Nie będzie w niej krzyża”. To pokazuje, że nienawiść do Chrystusa i nienawiść do Kościoła przetrwały rok 1989.

Proszę zwrócić uwagę: komuniści byli skłonni zgodzić się na takie czy inne rozwiązania wolnorynkowe; byli skłonni zgodzić się na przywrócenie niektórych elementów państwa suwerennego, elementów patriotycznych, niepodległościowych. Nawet – niechętnie, bo niechętnie, ale jednak – zaakceptowali fakt, że istniało coś takiego jak endecja. Natomiast nienawiść do Chrystusa i nienawiść do Kościoła jest u nich niezależna od koniunktur politycznych. Również dzisiaj widzimy ją bardzo wyraźnie. To robi na przykład niejaki Trzaskowski…

Wywołany przez Pana Profesora człowiek twierdzi, że nie zdjął jednego krzyża nie. On „tylko” wydał zalecenie…

To jest klasyczna dialektyka marksistowska. Nie zdjął żadnego krzyża i jest to prawda. Ale wydał zalecenie, żeby wszyscy inni to zrobili…

Może faktycznie Trzaskowski nigdy tego nie zrobił w sensie literalnym, dosłownym. Może Trzaskowski nigdy nie wszedł na stołek i nie zdjął krzyża. Wydaje mi się to bardzo prawdopodobne, bo wiemy, jaką ona ma „smykałkę” do prac ręcznych. Widzieliśmy przecież Trzaskowskiego przyklejającego szybę w drzwiach taśmą klejącą. Podejrzewam więc, że gdyby wlazł na jakąś drabinę, żeby zdjąć krzyż, to albo by się z tej drabiny zwalił, albo by rozwalił ściankę działową, na której wisiał krzyż.

Korona – czy może raczej, jak Pan Profesor powiedział – „to złote, co nasz Orzeł ma na głowie”, to jedyny niuans, błąd naszego godła?

Długo by wymieniać. Orzeł winien mieć złote szpony, a nie pazurki. Nie powinien mieć cieniowanych piór w skrzydłach. Skrzydła powinny być symetryczne, a nie każde inne, przepaska na skrzydłach powinna mieć zakończenie na kształt koniczyny, a nie pięcioramiennych rozetek. W sumie powinniśmy mieć Orła polskiego, a nie nieudolną hybrydę. Przede wszystkim jednak Rzeczpospolita powinna mieć herb, o którym obecnie nie wspomina żaden akt prawny, z konstytucją z 1997 roku na czele. To fatalny błąd: godło na tarczy to herb, a polskie prawo nazywa herb godłem.

Dlaczego przez 35 lat Sejm RP nie podjął kroków, żeby naprawić godło, żeby zmienić „to złote” na prawdziwą koronę etc.?


A tu odpowiedź jest prosta: bo od kiedy w 1997 przepuszczono ten bubel konstytucyjny, nigdy nie było w Sejmie dość zdroworozsądkowych legislatorów, żeby poprawić ewidentne błędy. Zawsze znajdowała się liczna grupa zdolna do zablokowania zmian mogących przywrócić porządek w sferze polskiej symboliki państwowej.









Czy korona bez krzyża to nadal korona? Prof. Tomasz Panfil o komunistycznych i masońskich symbolach w polskim godle - PCH24.pl