Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kresy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kresy. Pokaż wszystkie posty

środa, 23 lipca 2025

Mniejszość niemiecka na Wołyniu











Podzielona mniejszość. Niemcy w II RP


Piotr Olejarczyk

opublikowano: 2014-01-12, 13:15


Wolna licencja

Udzielamy zgody na dowolne wykorzystanie tekstu, w tym przedruk w celach komercyjnych, pod następującymi warunkami następującymi warunkami: przy tekście należy wyraźnie wskazać autora materiału i miejsce pierwotnej publikacji: Portal historyczny Histmag.org a także oznaczenie licencji: CC BY-SA 3.0 z linkiem do jej treści.

W przypadku przedruku w internecie wymagamy także umieszczenia przy tekście dokładnego aktywnego odnośnika do strony z oryginalną publikacją.

Jeśli w treści artykułu nie zaznaczono inaczej, licencja nie dotyczy ilustracji i filmów w materiale. W razie wątpliwości co warunków ich wykorzystania, napisz do nas: redakcja@histmag.org



Winson Chu, amerykański profesor, autor książki o mniejszości niemieckiej w międzywojennej Polsce, kilka dni temu w Gdańsku zaprezentował interesujący wykład. Pojawiły się jednak pytania, na które naukowiec nie potrafił odpowiedzieć.




Wielu historyków twierdzi, że w czasie międzywojnia mniejszość niemiecka była ze sobą zjednoczona. Ja się z tym nie zgadzam. Na przykładzie Polski doskonale widać jaki był podział wśród mieszkających tutaj Niemców – profesor Winson Chu, autor książki „Mniejszość niemiecka w międzywojennej Polsce” zwracał się do ponad setki osób, która przyszła wysłuchać jego wykładu w Gdańsku. Prelekcja miała miejsce 8 stycznia 2014 roku. Zorganizowało ją Muzeum II Wojny Światowej.

Profesor Chu, który w swoich badaniach wykorzystywał między innymi źródła niemieckie i notatki polskiej policji, skupił się głównie na trzech obszarach międzywojennej Polski: terenach zachodnich, Wołyniu, a także Łodzi.


Zachód najsilniejszy

Początkowo to właśnie Niemcy z terenów zachodniej Polski byli najlepiej traktowani przez swoich rodaków po drugiej stronie granicy. Mogli liczyć m.in. na subsydia i dotacje. Taka pomoc z rzadka docierała jednak do Niemców mieszkających w innych rejonach Polski. Wywoływało to rozgoryczenie i tworzyło konflikty wewnątrz mniejszości.Dla Niemców, mieszkających w zachodniej części Polski fakt, iż są teraz skazani na łaskę Polaków, ludzi, nad którymi wcześniej dominowali, był sporym ciosem. Kiedy na początku lat dwudziestych Polska miała swój czas niestabilności ekonomicznej i politycznej, mniejszość niemiecka z zachodnich terenów liczyła na rychły powrót tych obszarów do Niemiec – mówił naukowiec, który jest profesorem w Zakładzie Historii Najnowszej Europy Środkowej na Uniwersytecie Wisconsin-Milwaukee.


 
Profesor Winson Chu, autor publikacji: "Mniejszość niemiecka w międzywojennej Polsce"

Sytuacji Niemców mieszkających na terenach zachodniej Polski sprzyjał fakt, iż również przywódcy Republiki Weimarskiej nalegali na rewizję wschodnich granic ich państwa. W konsekwencji musiało to oznaczać przyłączenie do Niemiec ziem utraconych wcześniej przez nie na rzecz Polski.

Dopiero przyjście do władzy Adolfa Hitlera zmieniło to nastawienie w stosunku do Polski, a postulaty tutejszej mniejszości niemieckiej zaczęły być niewygodne dla szefów III Rzeszy. Jednak w latach dwudziestych, podkreślał amerykański profesor, to właśnie mniejszość niemiecka z terenów zachodniej Polski mogła czuć się uprzywilejowana.

 - Postrzegali oni samych siebie jako najbardziej lojalnych wobec Niemiec. Nawet więcej, jako Niemcy niosący kaganek cywilizacji w Europie Wschodniej – dodawał naukowiec.


Kaganek cywilizacji...dla Niemców

Co ciekawe, bardziej szczegółowa analiza sytuacji mniejszości niemieckiej na wschodzie Polski, na przykład na Wołyniu, sprawiła, że „prawdziwi Niemcy” z terenów zachodnich poczuli, że kaganek cywilizacji jest potrzebny nie tylko Słowianom. Przede wszystkim bardzo potrzebowali go ich rodacy ze wschodu.Niemcy na wschodzie Polski byli postrzegani jako biedni, politycznie zdominowani, nie myślący w kategoriach państwa i narodu – mówił profesor Chu.

Prelegent zwracał uwagę na wielki kontrast między mniejszością niemiecką w Polsce zachodniej i tą na terenach wschodnich. Ci pierwsi cenili sobie takie wartości jak dyscyplina materialna, poświęcenie pracy, kulturę i oczywiście wyrobienie polityczne. Chu nazwał je zbiorczo „nakierowaniem na Rzeszę”. Niemcy ze wschodnich terenów II RP to zupełne przeciwieństwo i tak naprawdę „presja kolonialna” była nakierowana właśnie na nich.


W 1926 roku grupa niemieckich naukowców ruszyła na Wołyń i po powrocie przedstawiła publikację ze swoich badań. Raport robił wrażenie.

 - Wołyńscy Niemcy byli pokazani jak bardzo biedni ludzie, mieszkający nierzadko w glinianych chatach. To byli często ludzie, którzy nie zdawali sobie nawet sprawy, że są Niemcami – przypominał autor książki „Mniejszość niemiecka w międzywojennej Polsce”. Demonstrował również wykonane w tamtych latach zdjęcia, ukazujące wołyńskich Niemców_ - wieśniacy są na nich bardzo biednie odziani, a niektórzy z nich nie mieli butów.


Lodzermensch jako zdrajca

Walter Kuhn, niemiecki historyk, który brał udział w wyprawie na Wołyń przewidywał, że wołyńskich Niemców prześcigną w rozwoju nie tylko polscy, ale i ukraińscy wieśniacy. Jak podkreślał Winson Chu, dla Kuhna był to znak, że propagowana wyższość kultury niemieckiej nad kulturą słowiańską, może być zagrożona. Mogło to oznaczać kres niemieckiej dominacji na wschodzie. 

- Trzeba było zrobić wszystko, by wyciągnąć rękę do niemieckich braci, których czasami nazywano „szlachetnymi dzikusami” - komentował Chu.

Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja w Łodzi.Mieszkało tu wielu Polaków, Żydów i Niemców. Tych ostatnich było w czasie międzywojnia nawet 60 tysięcy – przypominał amerykański historyk, odwołując się również do stereotypu Lodzermenscha, a także do powieści Władysława Reymonta „Ziemia Obiecana”.

Dla obserwatorów z III Rzeszy mieszkający w Łodzi Niemcy używali zbyt dużo polskich słów, ich gramatyka nosiła wyraźne ślady polskich wpływów językowych. Jednocześnie byli oni dużo mniej służalczo nastawieni wobec długofalowych celów polityki niemieckiej – dodawał.

Dla Niemców z III Rzeszy był to dowód, że narodowe i rasowe przemieszanie poszło tutaj za daleko. - Postrzegali Łódź jako źródło zdrajców niemieckich – tłumaczył historyk.

W III Rzeszy Niemcy z Łodzi byli pokazywani w różnych opracowaniach jako osoby, które cenią sobie „posmak twardej gotówki”, a osiągnięcie bogactwa jest dla nich ważniejsze niż polityczne nakazy.



Wschód jednak górą


W latach trzydziestych sytuacja się odwróciła. Stracili na znaczeniu przedstawiciele mniejszości niemieckiej z terenów zachodniej Polski, zyskali natomiast ci, którzy mieszkają w centrum i na wschodzie kraju nad Wisłą. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy była... biologia. 

- W 1932 roku wskaźnik urodzin wśród mniejszości niemieckiej na Wołyniu wynosił 36 na 1000 osób. Było to dwa razy więcej niż w III Rzeszy – mówił profesor.

Niemcy z Wołynia byli postrzegani jako silniejsi biologicznie. Niemcy z zachodu Polski byli uważani za słabszych i za osoby, które mają tendencje do emigracji, gdy w ich życiu robi się zbyt ciężko. Zupełnie inaczej niż na Wołyniu – dodawał.

Profesor zwracał również uwagę, że przez całe dwudziestolecie międzywojenne nie udało się doprowadzić do zjednoczenia mniejszości niemieckiej w Polsce. Przeszkodą były między innymi ambicje poszczególnych przywódców niemieckich. A także jak przyznawał Chu odpowiadając na jedno z pytań, efektem polskiej polityki, która starała się skłócać przywódców mniejszości niemieckich w kraju.

A propos pytań, po wykładzie pojawiło się ich całkiem sporo. Niestety na wiele z nich Winson Chu nie potrafił odpowiedzieć. Pytania o Goralenvolk, józefińskich Niemców na Zamojszczyźnie, czy o bardziej szczegółowe wydarzenia w czasie niemieckiej okupacji pozostały bez odpowiedzi. 

- W swojej pracy zajmowałem się głównie trzema obszarami, o których opowiadałem – przyznawał autor książki „Mniejszość niemiecka w międzywojennej Polsce”.





-------



W 1926 roku grupa niemieckich naukowców ruszyła na Wołyń i po powrocie przedstawiła publikację ze swoich badań. Raport robił wrażenie.

- Wołyńscy Niemcy byli pokazani jak bardzo biedni ludzie, mieszkający nierzadko w glinianych chatach. To byli często ludzie, którzy nie zdawali sobie nawet sprawy, że są Niemcami 

Demonstrował również wykonane w tamtych latach zdjęcia, ukazujące wołyńskich Niemców_ - wieśniacy są na nich bardzo biednie odziani, a niektórzy z nich nie mieli butów.



A może to była grupa nie naukowców, tylko agentury niemieckiej, jadąca na Wołyń namówić i przygotować mordy UPA?

W 1926 roku Niemcy zaprojektowali "autostrady" przez Poznań i tzw. "korytarz polski".



>>Masowa motoryzacja w późniejszych dziesięcioleciach nie była jeszcze do przewidzenia, gdy już w marcu 1926 r. "Studiengesellschaft für Automobilstraßenbau (STUFA)" (później HaFraBa) przedstawiła "wstępny projekt sieci drogowej pojazdów samochodowych w Niemczech", który przewidywał sieć o długości ponad 10 630 km w pierwszej fazie rozbudowy. 

Drogi w krajach sąsiednich również zostały pokazane w kolorach przerywanych (przez Austrię, Czechosłowację i Polskę). Uwzględniono takie metropolie jak Wiedeń czy Praga, ale z drugiej strony zaplanowano także trasy o charakterze tranzytowym, które odpowiadały nie tyle warunkom poszczególnych państw, co potrzebom niemieckim. 

W ten sposób na terytorium Polski poprowadzono dwa połączenia zachód-wschód, jedno przez Poznań, drugie dalej na północ w korytarzu polskim.<<



 nie zdawali sobie nawet sprawy, że są Niemcami - czyli byli Ukraińcami?

A może jednak Niemcami udającymi Ukraińców?  "naukowcy" na pewno skaptowali Ukraińców, pytanie tylko ilu.


Pamiętamy jednak o słowach niemieckiego filozofa z Morąga - J. G. Herdegera: 

mój komentarz:

>>Rzeczpospolita była wówczas u szczytu swych osiągnięć terytorialnych, więc czy to była zapowiedź rozbiorów? Bo dlaczego "prawdziwą potęgą"?? 

Polska była (już) potęgą.

Na 3 lata przed I rozbiorem o ludach I RP pisze, że "kiedyś" pewnego dnia staną się prawdziwą potęgą w Europie. 

Może pisze to o Niemczech (Prusach)- w nawiązaniu do tego, co zobaczył na Ukrainie? 

Może chodzi o to, że samodzielnie zaobserwował tam - ale raczej ktoś mu o tym powiedział  i to pokazał - pierwsze sterowane przez niemców działania kierowane celem utworzenia "narodu ukraińskiego" - ruchy separatystyczne, które miały pokawałkować Rzeczpospolitą?

Nie była to więc żadna "przepowiednia" tylko wiedza o potajemnych działaniach Niemiec na polskiej ukrainie.<<



Wizyta "naukowców" mogła odbyć po to, by stworzyć pewną zasłonę dla działań niemieckich na Wołyniu (bardzo biedni ludzie, w glinianych chatach. często nie zdawali sobie nawet sprawy, że są Niemcami ), uśpić czujność polskich służb, skoordynować - potwierdzić tamtejszym strukturom zaangażowanie Niemiec w przyszłą wojnę, przeprowadzić szkolenie, wyznaczyć czy zaznajomić z oficerami prowadzącymi...


W 1927 r. Bandera wstąpił do Ukraińskiej Organizacji Wojskowej (UWO), która od 1920 działała nielegalnie w Polsce. Początkowo działał w wywiadzie, następnie w wydziale propagandy, pełniąc funkcję referenta.

 
Ale Roman Szuchewycz...


Po marcu 1923 wstąpił do Ukraińskiej Organizacji Wojskowej.

Maturę z odznaczeniem zdał w 1925, jednak nie dostał się na studia we Lwowie. Rozpoczął więc studia na Politechnice Gdańskiej w Wolnym Mieście Gdańsku, po roku (w 1926) przeniósł się na Politechnikę Lwowską, gdzie w 1934 ukończył studia na Wydziale Budowy Mostów.

W latach 1928–1929 odbywał służbę wojskową w Wojsku Polskim, nie zezwolono mu na ukończenie podchorążówki i przeniesiono do innego pułku. 

Wyszkolenie wojskowe uzupełnił później w Niemczech oraz na kursach organizowanych przez OUN na terenie Wolnego Miasta Gdańska.





- W 1932 roku wskaźnik urodzin wśród mniejszości niemieckiej na Wołyniu wynosił 36 na 1000 osób. Było to dwa razy więcej niż w III Rzeszy


Ciekawe, jak było przed wizytą "naukowców"...



Na mapie obozu Stutthof po zachodniej stronie są budynki dwojako opisane: 

- "koszary SS"
- "Szkoła Wyszkolenia Policji Ukraińskiej"

Póki co, internet milczy na ten temat.




















Na pewno temat mniejszości niemieckiej na Wołyniu w kontekście mordów UPA trzeba szczegółowo zbadać.








Skończyłem pisać te słowa o 6:26 i położyłem się, bo takie dni miałem za sobą -  i zasnąłem. Obudziłem się o 11:12 i wróciłem myślami do tego, że to zwiększa prawdopodobieństwo udziału niemców w organizacji i przeprowadzeniu mordów UPA  i dokładnie wtedy za oknem usłyszałem wściekły ryk silnika - obroty były tak wysokie, że brzmiał bardziej jak silnik motocykla.








środa, 18 czerwca 2025

Retoryka, poetyka, greka.... gimnazjum XIX w.

Fragment mojego tekstu

"Wypowiedź literacka, czyli wikipedia" (link na końcu posta)



Wikipedia nie jest encyklopedią.
Wikipedia nie podaje nam faktów - tylko ich interpretację.
Wikipedia to w istocie - wypowiedź literacka.


Termin ten zaczerpnąłem z podręcznika dla polonistów, który na razie tylko pobieżnie przejrzałem:

"Poetyka stosowana"

Bożena Chrząstowska
Seweryn Wysłouch

Wydawnictwa Szkole i Pedagogiczne, Warszawa 1987


Jest to książka właściwa do pomocy przy opisaniu technik jakie zastosowano w wikipedii. Znajdziemy tu szereg przykładów i opisów, których przestudiowanie wydatnie pomoże zrozumieć te techniki i metody.

Poetyka – dziedzina nauki o literaturze, a ściślej teorii literatury, rozpatrująca przede wszystkim sposób istnienia dzieła literackiego jako tworu językowego o swoistym charakterze, określanym przez potrzeby funkcji estetycznej. Przedmiotem zainteresowania poetyki są ogólne reguły organizacji tekstu literackiego.


Wypowiedź lub wypowiedzenie (stgr. ῥήτρα, łac. oratio), niekiedy stanowisko lub oświadczenie – ustny lub pisemny, rzeczywisty komunikat językowy wyrażający stanowisko, pogląd czy opinię autora.

Teorią wypowiedzi zajmuje się retoryka.


Pamiętacie, że starożytni Rzymianie uczyli się retoryki?
Wędrująca Cywilizacja Śmierci stosowała retorykę nie tylko w starożytnej Grecji czy Rzymie - ale nadal ją stosuje.


Retoryka (stgr. ῥητορική τέχνη, łac. rhetorica) – sztuka budowania artystycznej, perswazyjnej wypowiedzi ustnej lub pisemnej, nauka o niej, refleksja teoretyczna, jak również wiedza o komunikacji słownej, obrazowej i zachowawczej pomiędzy autorem wypowiedzi a jej odbiorcami. 

W starożytności retoryka była nie tylko specjalną dziedziną nauki i sztuki, ale także ideałem życiowym, a nawet filarem kultury. W średniowieczu została jednym z podstawowych przedmiotów szkolnych, wykładanych w ramach sztuk wyzwolonych. Do XIX wieku, w kulturze europejskiej, uważano ją za niezbędny element wykształcenia.

No i dlatego manipulatorzy święcą tryumfy... 

Starsze pokolenia uczyły się także greki i łaciny, co dodatkowo pomagało im zrozumieć genezę słów, prawdziwe znaczenie słów, wieloznaczność, co będę się starał wykazać przy innej okazji.
Warto byłoby przywrócić przynajmniej łacinę do szkół, a także oczywiście retorykę, albo chociaż jakieś podstawy poetyki stosowanej. Warto też po prostu uczyć się języków obcych.





przedruk


Wspomnienia z oślej ławki

4 maja 2025



Stanisławowo w XIX w.


W ówczesnej Austrii wyższe uczelnie można było wyliczyć na palcach – uważano je za wcale nie prestiżowe, nieosiągalne i niezbyt potrzebne. Aby otrzymać państwową posadę, wystarczyło ukończyć gimnazjum. Nie trzeba je tu porównywać z obecnymi szkołami – wykształcenie w gimnazjum stało o wiele wyżej niż nawet w dzisiejszym kolegium. Aby dostać się do gimnazjum dzieci musiały ukończyć czteroletnią szkołę średnią. Zaznaczę, że w stanisławowskim gimnazjum studiowali tylko chłopcy, zaś dziewczęta o średnim wykształceniu mogły sobie jedynie pomarzyć.

Swą historię tutejsze gimnazjum wywodzi od 1784 r., gdy 1 listopada dawna szkoła jezuicka przeszła pod zarząd państwowy. Początkowo nauka trwała tam pięć lat. Przy czym każda klasa miała swoją nazwę: 

pierwsza – infima (początkowa)
druga – gramatyka
trzecia – syntaksys
czwarta – retoryka
piąta – poetyka


Pierwsze trzy klasy nazywano gramatycznymi, dwie końcowe – humanitarnymi. W 1819 r. dodano kolejną klasę – parwa lub rudymenta, co tłumaczy się jako „malutki, zarodkowy”. Była to pierwsza klasa i dawała uczniom podstawowe wiadomości.


Po reformie oświaty w 1850 r. utworzono 7 i 8 klasy gimnazjalne – logiki i fizyki. Teraz nauka w gimnazjum trwała 8 lat.

Początkowo językiem wykładowym był niemiecki, matematykę wykładano po łacinie. W 1849 r. obowiązkowym przedmiotem stał się język ruski (ukraiński), a od 1854 r. uczeń miał prawo wyboru języka: polskiego czy ukraińskiego. Zaczynając od 1867 r. po autonomizacji imperium Habsburgów wykłady w gimnazjum prowadzono wyłącznie po polsku.

Czego nauczano? W różnych latach – różnie. Jeśli początkowo kładziono akcent na łacinę, to później do programu włączono tradycyjne dla nas dyscypliny. Oto porównywalna tablica tygodniowego rozkładu lekcji dla klasy szóstej w różnych latach:


Język i ilość godzin

Lata
Geografia i historiaMatematykaHistoria naturalnaGodzin ogółem
ReligiaŁacinaGrekaJęzyk polskiJęzyk niemieckiJęzyk ruski (ukraiński)
1847210222 18
18522643233326
18772653533229


W wyższych klasach studiowano psychologię, logikę, etykę i metafizykę

W drugiej połowie XIX w. do nieobowiązkowych dyscyplin należały kaligrafia, stenografia, rysunki, gimnastyka, historia Polski, języki francuski i ukraiński.



Gmach, który napawał strachem

Pomimo, iż większość ludności starego Stanisławowa stanowili Żydzi, w gimnazjum przeważała młodzież chrześcijańska. W 1855 r. uczyło się tam 314 dzieci: 168 Ukraińców, 108 Polaków, 20 Niemców i 18 Żydów. Na początku XX w. liczba uczniów przekroczyła 600 osób, z których ponad 60% stanowili Polacy.

Na starych pocztówkach z widokiem placu Franciszka (ob. Szeptyckiego) widzimy długi dwupiętrowy budynek, który dziś zajmuje wydział morfologiczny Akademii Medycznej. Został zbudowany w 1744 r. jako kolegium jezuitów i przypominał prawdziwą „rękawiczkę”. Oprócz gimnazjum mieściło się tam starostwo okręgowe, urząd skarbowy, urząd kadastrowy, szkoła początkowa, mieszkania służbowe dyrektorów gimnazjum i szkoły oraz starosty.

Ciekawostką jest, że z 47 pomieszczeń, gimnazjum zajmowało jedynie 19. Natomiast apartamenty starosty – 11 pokoi. Nauczyciele uskarżali się na ciasnotę w klasach, brak stołów i krzeseł. Dochodziło do tego, że uczniowie podczas wykładów stali, lub leżeli na podłodze, zapisując zadania.

Stan pomieszczeń też nie był najlepszy – w 1830 r. zawalił się sufit w czwartej klasie. I to przy tym, że gimnazjum często odwiedzali wysocy goście. W Stanisławowie była tradycja, że gdy miasto odwiedzał członek rodziny panującej, gubernator lub ktoś z rządu obowiązkowo odwiedzał gimnazjum i wybiórczo odpytywał uczniów. Wysocy goście byli przeważnie zadowoleni z odpowiedzi uczniów. Mamy tu dwa wyjaśnienia: albo faktycznie tak dobrze nauczano, albo tych gorszych uczniów gościom nie przedstawiano.


Dyrekcja uczelni powoli usuwała innych „lokatorów” i po tym, jak w 1881 r. starostwo się wyniosło, gmach całkowicie przekazano gimnazjum.


Dawni absolwenci gimnazjum pozostawili jaskrawe opisy swej alma mater. 

Jan Wierzbowski, który studiował w latach 1872–1880, wspomina:

 „Stanisławowskie gimnazjum mieściło się w prawym skrzydle dawnego budynku jezuickiego, w lewym – mieściło się starostwo. Atmosfera była cicha, odosobniona, klasztorna i tylko do nauki. Hurkot wozów nie przeszkadzał teorii wahadła czy rozmowom o bogach greckich. Jedynie kraczące wrony, które w wielkiej ilości gnieździły się w murach obu świątyń (katedrze i farze – aut.), sąsiadujących z gimnazjum, dawały znaki życia poza szkołą”.

Wtóruje mu inny absolwent roku 1889, Jewhen Barwiński:

„Już sam wygląd gimnazjum napawał małego chłopca strachem. Straszna ponura budowla z potwornymi grubymi murami, małymi oknami i ciemnymi schodami napełniała duszę dziecka przerażeniem… Wspominam te lata jak straszny koszmar, niby spędzone w więzieniu”.

Nauka byłą płatna, a jej wartość stale rosła: jeżeli w 1855 r. czesne wynosiło około 10 koron rocznie, to na początek XX w. – już 60 koron. Uczniom z biedniejszych rodzin nadawano znaczne zniżki, a prymusi otrzymywali stypendium, za które kupowali podręczniki. Istniał bardzo oryginalny system „lokacji”, zgodnie z którym uczniów sadzano według ich wiedzy. Przednie ławki zajmowali „premianci”, czyli prymusi, natomiast dla najgorszych uczniowie były ostatnie, „ośle” ławki.


Na czym sparzył się dyrektor

Nauczyciel, który zdał egzamin kwalifikacyjny, nazywany był profesorem. Wcześniej miał przez kilka lat obejmować posadę suplenta, czyli zastępcy nauczyciela. Roczne uposażenie pedagoga było wcale niezłe – 700–800 zł. reńskich w młodszych klasach i 900–1000 zł. w starszych (dane z roku 1856). Prócz tego były dodatki za staż i możliwość dorobienia sobie korepetycjami

Znany nam już Jan Wierzbowski interesująco opisuje swych belfrów:

„Nauczyciele nie mieli określonych instrukcji co do zachowania poza szkołą. Członkowie grona pedagogicznego pasjonowali się grą w karty, nie przychodzili na lekcje, pożyczali pieniądze od uczniów i brali łapówki. Za apteką Macurowej była kawiarnia Winklerowej, gdzie nauczyciele zbierali się co dnia i grali w gry hazardowe. W przedpokoju siedziały zagadkowe osoby, które od czasu do czasu zaglądały do wnętrza. Gdy gracza zawodziło szczęście, wychodził on do przedpokoju i wracał już z gotówką. Gdy szczęście było mu przychylne – osoba otrzymywała dług z procentami.

Prawdopodobnie takie stosunki w gimnazjum nie spodobały się namiestnikowi Galicji Gołuchowskiemu, bo w 1871 r. zwolnił dyrektora gimnazjum Kruszyńskiego oraz profesorów Rzepeckiego, Kachnikiewicza, Zosla i kilku innych”.

Jednak niewiele to pomogło. Jewhen Barwiński, który studiował w kolejnym dziesięcioleciu, wspomina:

„Dziwnym zbiegiem okoliczności zebrała się tam harmoniczna grupa profesorów-dziwaków, mizantropów, nieprzystępnych, prymitywnych i brutalnych. Wiem, że najwyższa dyrekcja gimnazjum zapełniała zakład różnego rodzaju osobami ukaranymi, które uważały go za swego rodzaju kolonię poprawczą, bo dyrektor miał opinię „żelaznej ręki”.

Tym dyrektorem był Ukrainiec Iwan Kerekiarto, który obejmował tę posadę w latach 1879–1898. To on wyrzucił z pomieszczeń gimnazjalnych wszystkich nieproszonych „lokatorów” i dał możliwość uczniom normalnie studiować. Dyrektor miał surowy charakter, bały się go zarówno dzieci, jak i nauczyciele. Gdy pojawiał się na szkolnym dziedzińcu, wszystkie gry natychmiast przerywano, bo za gry ruchowe można było dostać kilka godzin karceru. Jednocześnie uczniowie podkreślają, że „żelazny dyrektor” był profesorem od Boga – lekcja matematyki jakimś dziwnym sposobem sama wchodziła do najbardziej tępej głowy”.

W jego czasach w gimnazjum panowała oficjalnie chłodna atmosfera, ale on ze swą misją sprawdził się – absolwenci mieli dostateczne przygotowanie do wstąpienia na uniwersytet. Wybór wydziałów wówczas też nie był za duży. 

Wierzbowski ironizuje nad kryteriami, którymi kierowali się gimnazjaliści przy wyborze przyszłego zawodu:
„Żal za łaciną i greką pchał na filozofię, brak przekonań i pieniędzy – na prawo, otrzymanie stopnia lekarskiego – na medycynę, a zadowolenie z całowania rąk – na kapłanów”.




Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 8 (468), 29 kwietnia – 15 maja 2025




Całość tutaj:

Wspomnienia z oślej ławki – Nowy Kurier Galicyjski


Powiązane notki:

Prawym Okiem: Wypowiedź literacka, czyli wikipedia





czwartek, 1 maja 2025

Port w Czarnomorsku dla Polski








przedruk
tłumaczenie automatyczne







Ukraina przedstawia w Warszawie projekt koncesji dla portu morskiego w Czarnomorsku

(koło Odessy)



poniedziałek, 28 kwietnia, 2025







Podczas konferencji inwestycyjnej w Warszawie Ukraina podkreśliła kluczowe aspekty projektu koncesyjnego dla portu Charnomorsk w obwodzie odeskim. Obejmują one potencjał terminalu, szczególne warunki konkurencji i środki wdrożone przez rząd i jego partnerów w celu zagwarantowania przejrzystości i atrakcyjności inwestycyjnej. 

Jest to długoterminowa koncesja trwająca 40 lat i obejmująca dwa terminale: terminal kontenerowy i terminal uniwersalny, o pojemności do 760 000 kontenerów dwudziestostopowych i ponad pięciu milionów ton ładunku rocznie. Projekt ten uzupełnia nowo utworzony ukraiński korytarz czarnomorski, który ułatwia dywersyfikację szlaków towarowych, zwiększa niezawodność handlu i poprawia wydajność celną.

Wcześniej polskie Ministerstwo Rolnictwa omawiało możliwość dzierżawy lub zakupu portu w Odessie w celu uzyskania dostępu do Morza Czarnego i eksportu zboża z Polski i innych krajów europejskich.

Duński przewoźnik kontenerowy A.P. Moeller-Maersk AS jest również zainteresowany zbadaniem możliwości koncesji na terminal w porcie Charnomorsk.


----------







Ukraina przedstawiła projekt koncesji dla portu w Czarnomorsku na konferencji w Warszawie


środa, 25 kwietnia 2025


Zaprezentowano potencjał terminalu, warunki konkurencji oraz działania mające na celu zapewnienie transparentności i atrakcyjności inwestycyjnej.

Delegacja Ministerstwa Rozwoju wzięła udział w Konferencji Inwestycyjnej dotyczącej realizacji projektu koncesyjnego w porcie w Czarnomorsku, która odbyła się 24 kwietnia w Warszawie. Port w Czarnomorsku jest jednym z najbardziej strategicznych węzłów morskich na Ukrainie. W wydarzeniu wzięli udział przedstawiciele międzynarodowych instytucji finansowych, czołowych operatorów portowych, inwestorzy oraz urzędnicy państwowi.


Delegacji ukraińskiej przewodniczyli pierwsza wiceminister rozwoju wspólnot i terytoriów Alyona Shkrum oraz wiceminister rozwoju wspólnot i terytoriów Andrij Kaszuba.


"Odbudowa Ukrainy to nie tylko odbudowa tego, co zostało zniszczone. Chodzi o transformację – tworzenie nowoczesnej, zrównoważonej i inkluzywnej gospodarki. Chociaż pomoc międzynarodowa i finansowanie rządowe są nadal ważne, same w sobie nie wystarczą. Skala ożywienia wymaga aktywnego zaangażowania biznesu, zarówno ukraińskiego, jak i międzynarodowego. Port w Czarnomorsku jest żywym przykładem tego, jak międzynarodowy biznes może włączyć się w tworzenie nowej infrastruktury w oparciu o przejrzystość, wydajność i wykonalność komercyjną" – powiedziała w swoim wystąpieniu Alona Szkrum.

Strona ukraińska przedstawiła uczestnikom konferencji kluczowe aspekty projektu koncesyjnego w Czarnomorsku – od potencjału terminalu po szczegółowe warunki przetargu oraz działania podejmowane przez rząd i partnerów w celu zapewnienia transparentności i atrakcyjności inwestycyjnej.


"Ukraińska sieć portów morskich odgrywa kluczową rolę w gospodarce narodowej, służąc jako brama kraju do światowego handlu – nawet podczas wojny. Pomimo ciągłych zagrożeń militarnych sektor portów morskich wykazał się wyjątkową odpornością, utrzymując znaczne wolumeny ładunków i przyciągając nowe inwestycje. Koncesja na terminal kontenerowy w porcie w Czarnomorsku to nie tylko projekt infrastrukturalny. Jest to szansa dla inwestorów, aby stać się częścią nowego systemu logistycznego Morza Czarnego. Przede wszystkim pokazuje, że Ukraina nie czeka na pokój, aby rozwijać infrastrukturę portową – kraj inwestuje teraz, angażując w ten proces sektor prywatny" – podkreślił Andrij Kaszuba.

Prezentacja projektu koncesyjnego Czarnomorskiego Terminalu Kontenerowego (CCT) była centralnym punktem konferencji. Mówimy o długoterminowej koncesji na 40 lat, obejmującej dwa terminale: kontenerowy i uniwersalny, o potencjale do 760 tys. m sześc. TEU i ponad 5 mln ton ładunków rocznie.


Realizacja projektu koncesyjnego w porcie w Czarnomorsku wzmocni pozycję Ukrainy w globalnej logistyce i przyczyni się do integracji gospodarczej z Europą. Projekt ten uzupełnia nowo utworzony Korytarz Ukraiński, który umożliwia dywersyfikację tras ładunkowych, zwiększenie wiarygodności handlu i poprawę efektywności celnej.

Projekt został przygotowany przy udziale Międzynarodowej Korporacji Finansowej (IFC) oraz Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOR) i posiada już gotową dokumentację przetargową, z jasnymi warunkami udziału, strukturą ryzyka oraz gwarancjami wsparcia ze strony państwa.











19.07.2023 15:53


"Zniszczenia w porcie Czarnomorsk są znaczne". Magazyny ze zbożem wysadzone




Rosyjski atak rakietowy na port Czarnomorsk doprowadził do "znacznych zniszczeń" - poinformowała spółka Kernel, operator ukraińskiego portu. Obiekty przeładunkowe wraz z magazynowanym zbożem uległy znacznemu zniszczeniu - wskazano. Według spółki przywrócenie aktywów do eksploatacji wymagałoby dużo czasu.


W wyniku ataku rakietowego wojsk rosyjskich zniszczone zostały obiekty przeładunkowe Kernela wraz ze zbożem magazynowanym w porcie w Czarnomorsku.


Według ministra rolnictwa Mykoła Solskiego zniszczone zostało 60 tys. ton zbóż.


Port w Czarnomorsku był obok Odessy i Jużnego jednym z trzech ukraińskich portów, którymi - na mocy porozumienia zbożowego - Ukraina importowała zboże.

W dniu 19 lipca 2023 r. aktywa spółki w porcie Czarnomorsk stały się celem zmasowanego rosyjskiego ataku rakietowego. Znacznie zniszczone zostały obiekty przeładunkowe firmy wraz z magazynowanym zbożem w porcie w Czarnomorsku. Wstępne szacunki wskazują, że przywrócenie aktywów do eksploatacji wymagałoby dużo czasu - napisano w komunikacie.


W nocy 19 lipca Rosja przeprowadziła ataki na terminale zbożowe w portach w Odessie i Czarnomorsku. Szkód doznała infrastruktura zbożowa należąca do międzynarodowych i ukraińskich handlowców i przewoźników, w tym Kernela.


Wojska rosyjskie przeprowadziły po raz drugi z rzędu atak na Odessę i obwód odeski. Jak poinformowała armia ukraińska, pociski uderzyły w terminal zbożowy i olejowy.

Ataki zbiegły się z wycofaniem się Rosji z realizowania umowy zbożowej, gwarantującej bezpieczeństwo statkom ukraińskim transportującym zboże i produkty rolne, wypływającym m.in. z Odessy.








ubn.news/pl/ukraina-przedstawia-w-warszawie-projekt-koncesji-dla-portu-morskiego-w-charnomorsku/

mindev.gov.ua/news/ukraina-predstavyla-proiekt-kontsesii-portu-chornomorsk-na-konferentsii-u-varshavi

money.pl/gospodarka/zniszczenia-w-porcie-czarnomorsk-sa-znaczne-magazyny-ze-zbozem-wysadzone-6921317688052704a.html










wtorek, 8 kwietnia 2025

Jeszcze mapy i granice - niemcy i ukraina



grupa fb Pommern
tłumaczenie automatyczne













tłumacz google

Thomas Polster

Przesunięcie Polski „o długość zapałki na zachód” wynikało prawdopodobnie z oświadczenia/żądania Stalina, który poległ w Jałcie w 1943 r.

Cel: 1.) Stała ochrona byłych polskich ziem wschodnich, skradzionych Polsce w wyniku PAKTU HITLERA-STALIN zawartego w 1939 r. i przydzielonych Białorusi i Ukrainie (tutaj obszar wokół Lwowa. Zgadza się, Ukraina również rości sobie prawa/opiera się na terenach, które do niej nie należą i które nie przypadły jej na mocy prawa międzynarodowego. To, że Polska nic o tym nie mówi, nie zmienia stanu faktycznego sprawy.. I 


2.) Właściwie jeszcze bardziej znaczące jest to, że „może nie być pokoju/spokoju między Polakami a Niemcami”. 

Do 1948 roku nic nie zostało naprawdę „potwierdzone”. Pokaż różne mapy RÓWNIEŻ W SBZ z tego okresu. Tutaj tereny na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej określane są następująco: "IMPERIUM NIEMIECKIE, OBECNIE POD ADMINISTRACJĄ POLSKĄ"! 

Podział wyspy Uznam wraz z utratą Świnoujścia i Szczecina nastąpił prawdopodobnie w wyniku niedopatrzenia administracyjnego i braku komunikacji nawet wśród zwycięzców. Nawet w radzieckiej strefie okupacyjnej nikt się tego nie spodziewał. 

Przykład. Na północy, w tym na zachodzie Zalewu Odrzańskiego, ruch kolejowy DR był organizowany i kontrolowany głównie ze Szczecina. Kolej założyła, że ​​sytuacja będzie się tak dalej rozwijać. Jak się okazało, był to błąd (być może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby nie przerwanie linii kolejowej w Karninie i gdyby ruch kolejowy z Niemiec do Świnoujścia był nadal możliwy). Najpóźniej wtedy, gdy Polacy rozszerzyli swe wpływy i podporządkowali się obecnej sytuacji nie pytając Związku Radzieckiego, a nawet nie mając na to pozwolenia. Teraz było już za późno, żeby wrócić. Stalin nie mógł już przywołać swojego „sojusznika”, prawdopodobnie nie mógł już tego robić bez niepotrzebnego rozbijania porcelany i ostatecznie nie chciał (już) tego robić/nie był tym zainteresowany. Po prostu było mu to obojętne. (Uwaga: Żadnej propagandy przeciwko..., lecz odwołanie się do faktów) Taka sytuacja trwa do dziś. Polska po prostu stworzyła fakty. Nie mam jednak wiedzy o żadnych odpowiednich dekretach. Wszystko co istnieje to SUBTELNA „legitymizacja” (najnowsza „4 + 2”).








oryg tekst


Thomas Polster

Die Verschiebung Polens "um eine Streichholzlänge nach Westen" resultiert wohl aus einem Ausspruch/ einer Forderung Stalins, der/ die schon 1943 in Jalta gefallen ist.

Ziel: 1.) Dauerhafte Sicherung der im Ergebnis des 1939 geschlossenen HITLER-STALIN-PAKTES Polen geraubten und Weißrussland sowie der Ukraine (hier das Gebiet um Lemberg. Richtig, auch die Ukraine beansprucht/ beruht auf Flächen, die ihr nicht gehören und die ihr auch nicht völkerrechtsgemäß zugefallen sind. Das Polen dazu nichts sagt ändert am Sachverhalt nichts.) zugeschlagenen ehem. polnischen Ostgebiete. Und

2.) eigentlich noch bedeutetsamer, dass dadurch "zwischen den Polen und den Deutschen kein Frieden/ keine Ruhe einziehen möge".

Richtig "fest" ist bis 1948 noch nichts. Zeigen diverse Karten AUCH IN DER SBZ aus dieser Zeit. Hier werden die Gebiete östlich von Oder und Neiße wie folgt bezeichnet: "DEUTSCHES REICH, ZUR ZEIT POLNISCH VERWALTET"!

Die Teilung Usedoms mit Verlust Swinemündes als auch Stettins beruht(e) wohl auf einem Behördenversehen und fehlender Kommunikation selbst bei den Siegern.

Selbst in der SBZ hatte man damit nicht gerechnet. Ein Beispiel. Der Bahnverkehr der DR wurde im Norden auch westlich des Oder Haffs überwiegend von Stettin aus organisiert und gesteuert.

Bei der Bahn ging man davon aus, dass das auch so weitergeht. Ein Irrtum, wie sich dann herausstellte (vielleicht wäre es anders gekommen, wenn die Bahnstrecke in Karnin nicht unterbrochen worden und der Bahnverkehr BIS SWINEMÜNDE von Deutschland aus noch möglich gewesen wäre.).

Spätestens dann, als sich die Polen bis an den jetzigen Verlauf ohne die Sowjetunion zu fragen oder gar die Erlaubnis zu haben breitmachten und ihrer Verwaltung unterwarfen.

Damit war es für ein "Zurück" zu spät.

Stalin konnte seinen "Verbündeten" nicht mehr zurückpfeifen, konnte es wahrscheinlich auch nicht mehr ohne unnötig Porzellan zu zerschlagen und wollte es schlussendlich auch nicht (mehr)/ hatte kein Interesse daran. Es war ihm schlicht und ergreifend egal.

(Vorsorglich: Keine Stimmungsmache gegen..., sondern Bezugnahme AUF Tatsachen)

Das ist dann die Lage bis heute. Polen hat schlicht ergreifend Tatsachen geschaffen. Über entsprechende Erlasse dazu ist mir dagegen nichts bekannt.

Alles, was vorliegt, sind NACHTRÄGLICHE "Legitimation" (zuletzt "4 + 2").











poniedziałek, 7 kwietnia 2025

Represje wobec wołyńskich Polaków



Bardzo ciekawe, jakie właściwie pojęcie o Polsce mają Rosjanie czy po prostu Słowianie wschodni, bo zaglądając na strony białoruskie czy rosyjskie czasami widziałem artykuły niechętne Polakom, a czasami kłamliwe i bardzo wrogie, przepełnione pogardą i złością.

Wiadomo, że Niemcy były państwem nazistowskim i to do dzisiaj jest w Rosji chętnie przypominane i piętnowane, nigdy jednak nie słyszałem, żeby Polskę nazywać państwem faszystowskim... choć opisy  zabytków we Lwowie traktują Polaków na równi z okupantem nazistowskim czy sowieckim.

Czy ktoś to bada, posiada jakieś konkretne pojęcie, publikuje?






przedruk


Represje wobec wołyńskich Polaków: Korneliusz Disterhoff, nadkomisarz policji


04 kwietnia 2025




O Korneliuszu Disterhoffie, naczelniku Urzędu Śledczego policji w Łucku, oraz losach jego żony i córek dowiedzieliśmy się z akt sprawy karnej z archiwum w Łucku oraz ze wspomnień Jadwigi Dąbkowskiej z Wołynia.

Korneliusz Disterhoff został aresztowany przez funkcjonariuszy NKWD 17 października 1939 r. we własnym mieszkaniu w Łucku przy ul. Wojskowej 7/1 (obecnie ulica 8 Marca). Tego samego dnia śledczy Bałan przeprowadził pierwsze przesłuchanie.

Korneliusz Disterhoff potwierdził, że służył w policji od 1918 r. Zaczynał jako szeregowy, a od 1922 do 1935 r. był komisarzem policji śledczej w Łodzi, następnie w Łucku, w Wilnie i ponownie w Łucku. W latach 1922–1925 i 1931–1934 stał na czele policji śledczej w Łucku. W 1934 r. przeszedł na emeryturę. Od 1936 r. zajął się handlem i prowadził sklep w Łucku przy ulicy Jagiellońskiej, którą sowieci przemianowali na ulicę Stalina (obecnie ulica Łesi Ukrainki). W sklepie sprzedawał maszyny do szycia, rowery, separatory, karabiny myśliwskie, broń palną i sprzęt sportowy.

Podczas przeszukania przeprowadzonego 22 października zabezpieczono dwa pistolety, rewolwer i Parabellum, dwa karabiny małokalibrowe, karabin francuski, proch strzelniczy, naboje, rakietnicę, strzelbę trzylufową, dwa motocykle, sztylety i lornetki. Funkcjonariusze NKWD zabrali także trzy teczki dokumentów i ponad 50 zdjęć.


Podczas przesłuchania Disterhoff oświadczył: «Jako komisarz i naczelnik policji osobiście nie miałem kontaktu z agentami. Tylko moi podwładni mieli konfidentów». Śledczy od razu zarzucił aresztowanemu kłamstwo, gdyż miał on osobiście sankcjonować werbowanie agentów. Disterhoff potwierdził, że rzeczywiście zatwierdzał kandydatów na informatorów, ale było to dawno temu i nie pamięta nazwisk. W tym momencie przesłuchanie zostało przerwane.

W standardowej ankiecie aresztowanego odnotowano, że Korneliusz Disterhoff, syn Krzysztofa, urodził się w 1886 r. w miejscowości Rejowiec, powiat chełmski, województwo lubelskie. Miał rodzinę: żonę Wandę (47 lat), córki Józefę (19 lat), Irenę (17 lat), Zofię (15 lat) i Mirosławę (13 lat).

Następne przesłuchanie przeprowadzono 19 października. Śledczy ustalił na nim nazwiska policjantów, z którymi aresztowany współpracował w różnych okresach pracy w Łucku, funkcjonariuszy Okręgowego Urzędu Śledczego w Łucku, urzędu policji w Kowlu oraz poszczególnych policjantów z Równego, Krzemieńca, Dubna, Horochowa i Włodzimierza Wołyńskiego. Disterhoff ponownie zaprzeczył jakimkolwiek związkom z agentami. Ostatnie pytanie dotyczyło działalności antyradzieckiej. W protokole zapisano odpowiedź, że był «naczelnikiem urzędu policji województwa wołyńskiego w aparacie faszystowskiego państwa polskiego», «wykonywał wolę burżuazji» i «walczył z rewolucyjnym ruchem klasy robotniczej i chłopstwa oraz z ruchem komunistycznym».

W protokole przesłuchania z 21 października śledczy Bałan odnotował zeznania Disterhoffa, że rzekomo osobiście zwerbował w 1938 r. cztery osoby do pracy w «dwójce», czyli w II oddziale Sztabu Generalnego. Aresztowany współpracował z funkcjonariuszami Biura Informacyjnego «dwójki» Stanisławem Grafem i Romanowskim.



Protokół przesłuchania z 21 października 1939 r.

Podczas kolejnych przesłuchań funkcjonariusze NKWD próbowali uzyskać kolejne informacje, ale aresztowany nie przyznał się do niczego więcej. Disterhoff twierdził, że nie wiedział, jakie konkretnie dane pozyskiwali zwerbowani ludzie, ponieważ nie współpracował z nimi bezpośrednio i poza tym epizodem nie miał żadnego innego kontaktu z «dwójką».

Zeznania świadków, zastępcy naczelnika Wydziału Bezpieczeństwa Publicznego Wołyńskiego Urzędu Wojewódzkiego Stefana Wasilewskiego i pracownika gospodarczego policji wojewódzkiej Michała Saniutycza-Kuroczyckiego, nie wniosły niczego istotnego do sprawy Korneliusza Disterhoffa.

Na początku stycznia 1940 r. Korneliusz Disterhoff został oficjalnie oskarżony o to, że «pracował w stopniu nadkomisarza w zarządzie wołyńskiej policji wojewódzkiej jako naczelnik Urzędu Śledczego, gdzie, biorąc pod uwagę charakter swojej pracy, zajmował się poszukiwaniem osób o poglądach rewolucyjnych i jako naczelnik powiatowych wydziałów śledczych przy pomocy rozległej sieci agentów i prowokatorów wykonywał bezpośrednią pracę mającą na celu rozgromienie organizacji komunistycznych w województwie wołyńskim».

Następnie, jak wynika z dokumentów, Korneliusz Disterhoff spędził cały rok w więzieniu w Łucku, a w styczniu 1941 r. sprawę przekazano do Kijowa, do I Oddziału Specjalnego NKWD Ukraińskiej SRR.




29 stycznia 1941 r. prokurator do spraw nadzwyczajnych Prokuratury Ukraińskiej SRR w Kijowie Rybaczenko napisał w postanowieniu: «W latach 1918–1934 oskarżony Korneliusz Disterhoff służył w policji, piastując odpowiedzialne stanowiska komisarza i naczelnika policji w Łucku i innych miejscowościach. Będąc od 1936 r. na emeryturze, Disterhoff zajął się handlem i współpracując ze Stanisławem Grafem, pracownikiem Biura Informacyjnego Lubelskiego Okręgu Wojskowego, na jego polecenie werbował do tajnej pracy dla Biura Informacyjnego mieszkańców okolic Łucka, do czego się przyznał».

Sprawa została przekazana do rozpatrzenia przez Kolegium Specjalne NKWD ZSRR.

Jak wynika z wyciągu z protokołu nr 35 z dnia 29 marca 1941 r., Korneliusz Disterhoff został umieszczony w poprawczym obozie pracy na okres ośmiu lat, licząc od 17 października 1939 r.

Więźnia wysłano w celu odbycia kary do Karłagu.

Według postanowienia Prokuratury Obwodu Wołyńskiego z dnia 2 czerwca 1989 r. Korneliusz Disterhoff został zrehabilitowany. Dalsze jego losy nie są nam znane.

W sprawie karnej Korneliusza Disterhoffa mieści się również kilka listów stanowiących korespondencję między jego córką Mirosławą, mieszkanką Lwowa, a Zarządem Służby Bezpieczeństwa Ukrainy w obwodzie wołyńskim. Pismo datowane jest na 20 maja 1994 r. Czytamy w nim: «Rodzina nic nie wie o losie ojca od czasu jego aresztowania. Proszę o informację, kiedy, gdzie i z jakiej przyczyny zginął mój ojciec, a także jakie postawiono mu zarzuty i jaki wyrok otrzymał oraz gdzie odbył karę. Proszę o przesłanie kopii dokumentów dozwolonych przez prawo, jego fotografii i innych pamiątek, jeśli zostały zachowane w sprawie».

W odpowiedzi pani Mirosława otrzymała kopię zaświadczenia o rehabilitacji jej ojca, a także została powiadomiona, że w sprawie nie ma żadnych informacji o dalszych losach jej ojca, nie ma również interesujących ją dokumentów i zdjęć.


Nam także nie udało się ustalić losów Korneliusza Disterhoffa po jego aresztowaniu. Nie wiemy nawet, czy przetrwał w więzieniu i czy w ogóle dotarł do obozu.


Lukę tę częściowo wypełniają wspomnienia Jadwigi Dąbkowskiej (1920–2012), która dzieciństwo i młodość spędziła na Wołyniu. Zostały one opublikowane na stronie internetowej wolynskie.pl.

Te niezwykle cenne wspomnienia poświęcone są przeważnie wydarzeniom II wojny światowej. Autorka opisuje swoje przeżycia, relacje z ludźmi, codzienne życie – krótko mówiąc, jest to spojrzenie na wojnę oczami cywilnej osoby, która wbrew swojej woli znalazła się w wirze wydarzeń historycznych. Wspomnienia pełne są drobnych, a jednak uderzających szczegółów, które nieuchronnie znikają, gdy tylko zaczniemy patrzeć na wojnę nie z perspektywy bezpośredniego uczestnika wydarzeń, lecz obserwatora. Wartość wspomnień Dąbkowskiej polega właśnie w bogactwie osobistych obserwacji i unikalnych szczegółów, które widoczne są tylko «od środka».

Jeden z wątków zapisków Dąbkowskiej opowiada o bohaterze naszego eseju i losach jego rodziny. Autorka rozpoczyna swoją opowieść od przypadkowego spotkania na dworcu kolejowym w Lublinie z teściową Kornela Disterhoffa (w swoich wspomnieniach używa właśnie imienia Kornel – aut.) w maju 1945 r. Poniżej prezentujemy w całości, bez skrótów, fragment wspomnień Jadwigi Dąbkowskiej.

***

Ostatni raz widziałam się z tą rodziną na stacji kolejowej, chyba w październiku 1939 roku, kiedy to matka, babka i cztery córki (moje koleżanki), wyjeżdżały wraz z Komisją Niemiecką do Reichu. Odprowadzałam je, zżyte byłyśmy bardzo, lecz gdyby nie postawa ich ojca, pana Kornela, na pewno nie chciałabym podtrzymywać tej znajomości – wszak korzystając z protekcji Niemców i przyjmując ich obywatelstwo, dobrowolnie stawały po stronie wroga. Lecz pan Disterhoff był mocnym człowiekiem i mimo niemieckiego nazwiska (rodzina, z której pochodził zamieszkiwała od dziada pradziada w Wilnie), był najszczerszym patriotą, czego dal wyraz swoim postępowaniem.

Teściowa o nazwisku Kleidienst pochodziła z rodziny niemieckiej, jej rodzina zamieszkała w Radomiu miała jakieś zakłady przemysłu skórzanego. Córki były wychowane w duchu polskim, a ponieważ taki był zwyczaj, że po matce dziedziczyły religię, były protestantkami. Cóż, takie są przypadki w rodzinach mieszanych. Gdy jest pokój, nikomu to nie przeszkadza, lecz wojna manipuluje życiem osobistym w zależności od sytuacji.

I właśnie tam na dworcu kolejowym w Łucku prowadziłyśmy ostatnie rozmowy oczywiście po polsku. Niemcy przechadzali się wzdłuż stojących z tobołkami, oczekujących na transport. Kilku z nich zbliżyło się w naszym kierunku i wtedy ta teściowa z sykiem nienawiści kazała mi zabierać się do domu, a dziewczętom zabroniła rozmowy «w tym świńskim, polskim języku» tak się dosłownie wyraziła. Irka nie bacząc na to podbiegła do mnie i przeprosiła za babkę: «Ja będą zawsze Polką, jak ojciec». Odeszłam.

I oto teraz ta Niemka, która szukała protektorów hitlerowskich, nagle znalazła się w takiej sytuacji: samotna, bezradna z dala od Reichu i z dala od Łucka. Jaki los zapędził ją tutaj? Przez chwilę wahałam się; przeważyła litość.

Podeszłam do niej wzięłam za rękę: «Czy pani mnie poznaje? Jestem Figa (tak mnie nazywano), jestem koleżanką pani wnuczek. Czy pani pamięta – jestem z Łucka. Niech mi pani powie, co się dzieje z dziewczynami».

Bardzo długo przyglądała mi się, zorientowałam się, że strach nie pozwala jej mówić. Próbowała zaprzeczyć, lecz ja nie ustępowałam. Jąkając się, i ciągle odwracając głowę wreszcie streściła losy swojej rodziny.

Otóż matka dziewcząt wraz z nimi została natychmiast po przyjeździe skierowana do pracy w fabryce amunicji, gdzieś pod Berlinem. Ona została w domu, to znaczy jednym pokoju przydzielonym im przez władze miasteczka.

Następnie najstarszą z nich, Judytę (w aktach sprawy kryminalnej została zapisana jako Józefa – aut.), moją rówieśnicę, po ukończeniu błyskawicznego kursu języka niemieckiego wysłano do obozu na Majdanek w charakterze «dolmescherki», czyli tłumacza. A więc była świadkiem niejednej tragedii. Brała udział w przesłuchiwaniach maltretowanych więźniów obozu. Jak się czuła? Czy zabito w niej wewnętrzną przynależność do naszego narodu? Judyta zginęła podczas akcji – partyzanci starali się odbić przewożonych z zamku w Lublinie więźniów. Eskortę niemiecką wraz z tłumaczką zabito. Taki był jej koniec.

Druga, Irka, którą najlepiej lubiłam, po przeszkoleniu została sanitariuszką w szpitalu wojskowym. Dwie następne siostry pracowały z matką w fabryce. Przeżyły wszystkie straszne naloty. Pod koniec działań wojennych, przy zdobywaniu Berlina, opuściły dotychczasowe miejsce pobytu i zaczęły przedostawać się na wschód mając nadzieję, że z powrotem uda im się dotrzeć do Łucka, do własnego domu.

Nie przewidziały sytuacji. Po drodze zostały rozpoznane przez Polki pracujące w tej samej fabryce – i bliżej zaopiekowali się nimi jako Niemkami żołnierze ruscy. Wzięto je na jakiś posterunek, zgwałcono i obstrzyżono do ostatniego włosa. Następnie przekazano je na posterunek polskich wojskowych władz. W chwili, gdy spotkałam babkę, pozostawały w więzieniu. Nie wiem, jak daleko były szkodliwe dla niepodległości naszej ojczyzny, a jak daleko były ofiarami nieostygłych emocji.

Nie miałam jak pomóc tej starej kobiecie. Sama byłam bez domu. Dałam jej dwie bułki, które otrzymałam od Marysi. Jak wielką biedę, krzywdę i upokorzenie przeszła ta kobieta – tak nie po ludzku, bez godności, chciała mnie całować po rękach... za kilka bułek... Oto wojna i jej skutki.

Pan Kornel Disterhoff swą godność okupił śmiercią.

Wrócę jeszcze do dni przed wkroczeniem Czerwonej Armii na Wołyń w 1939 roku.

Podczas nasilających się bombardowań dla wytchnienia, chcąc choć kilka godzin przespać się, całymi rodzinami wychodziliśmy poza miasto do najbliższych zabudowań chłopskich (wtedy jeszcze nas nie mordowano, oczywiście pomijając napady na rozproszone oddziałki wojskowe – zorganizowane przez bandy ukraińskie). Jedną noc spędziliśmy z państwem Disterhoff w olbrzymiej stodole pełnej słomy. To była spokojna noc – tylko szelest goniących się myszy niektórych budził. Było nas tam ze dwadzieścia osób.

W pewnej chwili jeszcze ciemną nocą skrzypnęły wrota stodoły i ktoś latarką zaczął świecić po twarzach śpiących: «Czy jest tu rodzina Disterhoffów?»

Oczywiście nasi sąsiedzi obudzili się, nie poznali po głosie, kto ich poszukuje i z nieufnością zapytali: «O co chodzi?»

«Tu wasz kuzyn Kleidienst z Radomia, proszę was wyjdźcie na dwór, rozmowa nie cierpi zwłoki».

Irka – jedna z córek – wyszła razem z rodzicami. Po pewnym czasie w wielkiej tajemnicy powiedziała mi, że wujek z Radomia przyleciał jakąś awionetką z terenów już zajętych przez Niemców, przyleciał po ojca, aby go wywieźć za Bug, bo tu już za dwa dni wkroczy armia sowiecka. Ze względu na pracę antykomunistyczną pana Disterhoffa, będzie on uwięziony w pierwszej kolejności. Muszą wylecieć awionetką pod osłoną nocy.

Rodzina Disterhoffów zaczęła pakować swoje manatki i nam również po cichu radziła natychmiastowy powrót do domu. Irka powiedziała, że wujek zapewnił, że już od dziś Niemcy zaprzestaną bombardowań, gdyż nastąpiło porozumienie między Stalinem i Hitlerem. Nastąpi uzgodniony podział Polski. Znowu sprawa Polski jest przegrana...

Dotarliśmy do swoich domów. Faktycznie panowała cisza, mogliśmy spokojnie zjeść śniadanie – w naszym domu zakwaterowani byli lekarze zmobilizowani do służby frontowej. Było ich sześciu. Nieopodal naszego domu w wybudowanym przed wojną Gimnazjum Krawieckim teraz mieścił się szpital wojskowy, zapełniony rannymi – ofiarami ostatnich bombardowań.
Oczywiście nie omieszkaliśmy przekazać im tej tajemnicy. Tak, to już koniec – trzeba jak najszybciej wyruszać do swoich, na zachód, albo przedostawać się do Rumunii i dalej... Ale jednak nie mogli opuścić do ostatniej chwili rannych, tylko prosili nas, abyśmy zaopatrzyli ich w stare ubrania cywilne pomagające im w ucieczce od «wyzwolicieli». Ubrania Tatusia i brata, który był na froncie, poszły na ten cel, a poza tym skontaktowaliśmy się z koleżankami z naszej drużyny harcerskiej, biorącej udział w służbie Cywilnej Obrony Kraju, i zaczęła się zbiórka.

Jakież było moje zdziwienie, gdy około godziny dziewiątej zobaczyłam przechodzącego przez druciane ogrodzenie na lotnisko pana Disterhoffa wraz z czterema córkami. Cała ta gromadka zatrzymała się przy naszych biednych, nieszczęsnych, poszarpanych samolotach myśliwskich, które sterczały kikutami połamanych skrzydeł. Było ich 22. Oczywiście pobiegłam do nich.

Pan Disterhoff wyciął żyletką biało-czerwoną szachownicę z jednego skrzydła. Pociął ją na cztery długie paski i wręczył je każdej z córek mówiąc: «Przechowujcie to przez całą wojnę. Długo nie będziemy mogli mieć jawnie swojej biało-czerwonej flagi. Nadchodzą dla Polski bardzo ciężkie czasy. Pamiętajcie, że jesteście Polkami!».

Ciarki wzruszenia przebiegły po plecach. Zawrócili smutni do domu. Irka odłączając od nich powiedziała, że ojciec postanowił nie uciekać do Niemców, że dla niego, tak samo jak Sowieci, Niemcy też są wrogami. I że on walcząc w legionach nigdy nie sprzeniewierzył się Ojczyźnie. Podobno płaczącej żonie, zatroskanej o los jego i całej rodziny tłumaczył, że honor nie pozwala mu, aby przez 19 lat jedząc polski chleb teraz w potrzebie miał opuszczać Ojczyznę. Nigdy nie przypuszczaliśmy, że pan Kornel Disterhoff jest Człowiekiem i Patriotą tej miary. Rano, zaraz po wkroczeniu, został aresztowany. Zginął bez śladu.

***

Ze sprawami karnymi obywateli Ukraińskiej SRR represjonowanych przez władze sowieckie można zapoznać się na stronie Archiwum Państwowego Obwodu Wołyńskiego.

(Ciąg dalszy nastąpi).

Anatol Olich

Na zdjęciu głównym: Wyciąg z protokołu z wyrokiem wobec Korneliusza Disterhoffa










Represje: Korneliusz Disterhoff Monitor Wołyński





czwartek, 2 maja 2024

Lwów - skarby z podziemi cz.1







przedruk




Profesor Mykoła Bandriwski

o skarbach w podziemiach świątyń lwowskich. Część 1



28 kwietnia 2024




Profesor Mykoła Bandriwski jest jednym z najbardziej znanych i cenionych archeologów współczesnego Lwowa, przewodniczącym Komisji Archeologicznej Naukowego Towarzystwa im. T. Szewczenki (NTSz). We wstępie prelegent powiedział, że opowie tylko o kilku najciekawszych, nawet sensacyjnych wynikach wykopalisk w których osobiście brał udział, zaś takich prac podczas jego ponad 40-letniej działalności naukowej archeologicznej było znacznie więcej. Dlatego profesor skupił się tylko na badaniach kilku podziemi świątyń lwowskich, między innym greckokatolickiej katedry pw. św. Jura i kościoła pw. św. Marii Magdaleny. Poza tymi pracami archeologicznymi to właśnie on badał podziemia dawnego kościoła oo. jezuitów (obecnie cerkiew garnizonowa UGKC), prowadził wykopaliska w dzielnicy żydowskiej przy ulicy Iwana Fedorowicza i nie tylko. Lista jego prac archeologicznych poza Lwowem jest również imponująca.

Historia odnalezienia prawdziwych skarbów w podziemiach wyżej wspomnianych świątyń już od dawna jest owiana we Lwowie legendami, lecz w tym przypadku tylko fakty, o których opowiadał Mykoła Bandriwski, są bardziej intrygujące niż każda legenda. W każdym z opisanych przez niego przypadków ma on swoje oryginalne tłumaczenie naukowe, które jest nowym słowem we lwowskiej archeologii i historii. Jak napisał profesor w swoim fecebooku, ma on i inne „ciekawe przypuszczenia naukowe, gdzie i jakie inne sensacyjne skarby można we Lwowie znaleźć, nawet pod starym brukiem lwowskim”.

Otóż, zaczynamy od unikatowych prac archeologicznych i ich sensacyjnych wyników w podziemiach (krypcie) katedry pw. św. Jura. We wstępie Mykoła Bandriwski powiedział:

– W 1991 roku , więcej niż trzydzieści lat temu, do Lwowa wrócił z Watykanu zwierzchnik Kościoła greckokatolickiego (UGKC) kardynał Myrosław Lubacziwski. Właśnie kardynał postanowił uporządkować kryptę pod ołtarzem głównym świątyni katedralnej, w której między innymi był pochowany arcybiskup metropolita Andrzej Szeptycki i kardynał Sylwester Sembratowicz. Poza tym trwały przygotowania przeniesienia zabalsamowanych szczątków kardynała Josyfa Slipyja z katedry pw. św. Zofii w Rzymie do katedry św. Jura we Lwowie, właśnie do tej krypty. Ten wybitny hierarcha Kościoła greckokatolickiego wyraził w testamencie prośbę o przeniesieniu jego szczątków z Rzymu do Lwowa, kiedy Ukraina będzie niepodległym państwem. Przed tak ważnym historycznym aktem cerkiewnym trzeba było kryptę uporządkować i wyremontować. Poza tym nikt nie wiedział co się działo w krypcie w czasie półwiecza działalności w katedrze przedstawicieli rosyjskiej cerkwi patriarchatu moskiewskiego. W tych sprawach kardynał Myrosław Lubacziwski zwrócił się do archeologicznej komisji NTSz, która właśnie delegowała trzech archeologów, mianowicie Mykołę Bandriwskiego, Romana Sułyka i Jurija Łukomskiego.

13 listopada 1991 roku archeolodzy rozpoczęli prace wykopaliskowe. Krypta znajduje się w miejscu szczególnym, pod ołtarzem głównym, jest niewielka, kwadratowa – 8,2 m na 8,2m. Niestety moskiewscy popi doprowadzili tak święte miejsce do stanu wysypiska śmieci po remontach. Profesor Bandriwski z tego powodu podkreślił, że przed wojną do krypty nikt nie mógł nawet wejść bez pozwolenia metropolity lub proboszcza katedralnego.

Podczas wykopalisk archeolodzy odnaleźli dużo kości z poprzednich pochowań z różnych stuleci, razem szczątki ponad 70 osób, mianowicie dostojników cerkiewnych, zakonników (cerkiew przez dłuższy czas była klasztorną oo. bazylianów), ale też kobiet i dzieci. Znaleziono też pochowanie ihumena oo. bazylianów Nikifora Szeptyckiego (zmarł w 1776 roku) i część omoforionu długości około 70 cm z herbem biskupa Jowa Boreckiego (zmarł w 1623 roku). Znaleziono też pozostałości trumien, drewniane rzeźbione krzyże, wyroby ze skóry. Krypta miała dobrze pomyślaną cyrkulację powietrza – zadbali o to XVIII-wieczni budowniczowie. W krypcie znajdowało się też późniejsze, z 1958 roku pochowanie prawosławnego moskiewskiego arcybiskupa Fotija.

Pierwszym ciekawym znaleziskiem archeologów były dwie drewniane skrzynie o wymiarach 1,2 m, w których znajdowało się 104 butelki przedwojennego wina mszalnego. Udało się wyjaśnić, że było to włoskie wino, zakupione w latach 1926–1927. Ciekawe znalezisko, przecież miało to wino prawie 100 lat i przez 50 lat było zakopane w ziemi. Nie można było nie pokusić się i nie spróbować! Smak, również zapach były znakomite! Wszystkie butelki przekazano duchowieństwu katedralnemu. Ale to znalezisko było tylko początkiem. Prawdziwa sensacja czekała na archeologów nieco później. Otóż pewnego dnia wykopano drewnianą skrzynię o wymiarach 40 na 350 cm. W skrzyni znajdowały się pozostałości (kości) szkieletu ludzkiego. Każda z nich, nawet najmniejsza, była starannie zawinięta w papier. Tuż znajdowała się niewielka butelka, zaś w niej list. Znaleziska odniesiono do laboratorium, tam prof. Bandriwski ostrożnie otworzył butelkę i wyciągnął list napisany odręcznie przez profesora Jarosława Pasternaka na blankiecie, z czerwoną pieczątką przedwojennego Towarzystwa Naukowego im T. Szewczenki. Profesor Pasternak napisał co następuje: „Zaświadczenie. Stwierdzam słowem honoru naukowca, że dołączone do tego listu kości są kompletnym szkieletem mężczyzny, które znalazłem podczas wykopalisk w książęcym Haliczu w sarkofagu kamiennym i są to szczątki fundatora wspomnianej katedry (Uspenija Bogurodzicy w Haliczu) kniazia Jarosława Ośmiomysła”. Niżej znajdował się własnoręczny podpis profesora Jarosława Pasternaka, dyrektora Muzeum NTSz i data 31 sierpnia 1939 roku. Był to ostatni dzień przed wybuchem II wojny światowej! To już była prawdziwa sensacja na skalę światową!

Tutaj trzeba wyjaśnić kim był książę Jarosław Ośmiomysł i kim był profesor Jarosław Pasternak. Książę halicki Jarosław Ośmiomysł (1130–1187) był najwybitniejszym władcą księstwa halickiego, który poszerzył tereny księstwa od Karpat do morza Czarnego. Brał udział w bitwach z Połowcami, był fundatorem katedry (soboru) prawosławnego pw. Uspenija Bogurodzicy w Haliczu, gdzie też został pochowany w nocy z 1 na 2 października 1187 roku. Sobór został zniszczony jeszcze w XIII wieku i miejsca gdzie znajdował się (również miejsca pochówku księcia Jarosława Ośmiomysła) przez długie wieki nie udało się zidentyfikować.

Profesor Jarosław Pasternak (1892–1969) urodził się w Chyrowie na Ziemi Lwowskiej. W latach 1910–1914 studiował archeologię i filozofię na uniwersytecie lwowskim, zaś w latach 1922–1925 – archeologię na uniwersytecie w Pradze. W latach 1923–1928 prowadził prace archeologiczne na terenie starej Pragi. Od 1928 roku wrócił do Lwowa i objął kierownictwo Muzeum Naukowego Towarzystwa im. T. Szewczenki. Na zaproszenie metropolity Andrzeja Szeptyckiego prowadził prace archeologiczne w katedrze pw. św. Jura we Lwowie, a następnie w latach 1934–1941 w Haliczu. Był on również profesorem greckokatolickiej Akademii Duchownej we Lwowie. W Haliczu profesor Pasternak zrobił największe odkrycie swego życia – znalazł fundamenty soboru Uspenija Bogurodzicy i sarkofag z pochowaniem księcia Jarosława Ośmiomysła. W 1944 roku Pasternak wyjechał ze Lwowa do Monachium, a dalej do Toronto (Kanada). Zmarł w 1969 roku i został pochowany w Toronto.

Otóż w 1933 roku metropolita Andrej Szeptycki zaangażował Jarosława Pasternaka do prowadzenia prac archeologicznych na wzgórzu świętojurskim, w krypcie katedralnej. Metropolicie chodziło między innymi o zbadanie możliwych podziemnych tajnych przejść, o których we Lwowie krążyły legendy i przekazy. Ale w krypcie takich przejść Pasternak nie znalazł. W kolejnym sezonie prac archeologicznych Pasternak prowadził prace badawcze wykopaliskowe w nawie głównej świątyni. W tym miejscu znalazł fragmenty starej spalonej cerkwi. Co odkrył jeszcze, do dziś dokładnie nie jest znane. Profesor Mykoła Bandriwski mówi, że wyniki badań archeologicznych nie były opublikowane, również nie ma w archiwach żadnych świadectw, publikacji lub dokumentów dotyczących tych prac. Nie odnaleziono też żadnych planów przeprowadzonych wykopalisk. Kompletna tajemnica! Bardzo intrygująca i budząca rożne wersje. Tym bardziej, że później rzeczywiście odnaleziono podziemne przejście z pałacu arcybiskupiego w stronę współczesnej ulicy Gródeckiej, do miejsca, w którym stoi teraz budynek cyrku. Poza tym prof. Bandriwski stwierdza, że podczas prac wykopaliskowych, które on prowadził w krypcie katedry nie znaleziono żadnych informacji o istnieniu na wzgórzu świętojurskim wcześniej niż w wieku XV jakichkolwiek zabudowań klasztornych lub śladów budownictwa świątyni. Legendy o istnieniu cerkwi i klasztoru oo. bazylianów za czasów księcia Lwa (druga połowa XIII wieku) nie zostały potwierdzone żadnymi konkretnymi materiałami historycznymi lub archeologicznymi. Nie odnaleziono żadnej cegły, żadnej skorupy wcześniejszej niż z wieku XV. Niestety w późniejszym czasie archeologom nie udało się przeprowadzić wykopalisk na terenie, gdzie ustawiono pomnik metropolity A. Szeptyckiego. Według prof. Mykoły Bandriwskiego, nawet słynny dzwon odlany w 1341 roku, który nadal wisi na dzwonnicy katedry św. Jura, nie był sporządzony dla tej świątyni, lecz dla cerkwi pw. św. Georgija, która za czasów księcia Lwa stała w miejscu, gdzie obecnie znajduje się kościół dominikański. Niezwykle cenne i interesujące informacje przekazane przez profesora Mykołę Bandriwskiego zostały wysłuchane z wielkim zainteresowaniem, zaś pytania publiczności sypały się obficie.





Jurij Smirnow

Tekst ukazał się w nr 7 (443), 16 – 29 kwietnia 2024





kuriergalicyjski.com/profesor-mykola-bandriwski-o-skarbach-w-podziemiach-swiatyn-lwowskich-czesc-1/



poniedziałek, 2 sierpnia 2021

O presji na Białoruś - wypowiedzi

 

przedruk

słabe tłumaczenie przeglądarki



Minister obrony: Zachód nie rezygnuje z prób dyktowania nam swojej woli


Według Wiktora Chrenina sytuacja wojskowo-polityczna wokół Białorusi nadal pozostaje trudna:

- Zachód, reprezentowany przez Stany Zjednoczone i Unię Europejską, nie rezygnuje z prób stworzenia warunków do dyktowania nam swojej woli. Trwa presja w sferze politycznej, informacyjnej i gospodarczej. Sfera militarna również nie stoi na uboczu: blok NATO kontynuuje działania wywiadowcze przeciwko naszemu krajowi oraz prowadzi szkolenia operacyjne w zakresie amunicji dla sił zbrojnych państw członkowskich Sojuszu na terenie państw sąsiednich.

Minister Obrony Narodowej zwrócił uwagę, że w pobliżu granic państwowych Białorusi rozmieszczane są dodatkowe posterunki rozpoznania elektronicznego, polskie siły specjalne prowadzą rozpoznanie odcinków granicy państwowej, prowadzą ćwiczenia, podczas których opracowywane są działania wspierające niszczycielskie siły na Białorusi. Okresowo naruszane są również granice powietrzne naszego kraju.

- Najbardziej prawdopodobnym celem jest określenie stopnia gotowości do działań naszego systemu obrony powietrznej. Wśród służb granicznych i jednostek sił zbrojnych państw ościennych obserwuje się wysoki poziom aktywności w wykorzystywaniu bezzałogowych statków powietrznych –  skomentował Viktor Khrenin.

Minister obrony dodał, że takie wydarzenia mogą być integralną częścią przygotowania prowokacyjnych akcji na terenach przygranicznych w celu stworzenia nowych powodów informacyjnych do dyskredytowania Białorusi na arenie międzynarodowej.

Nawiasem mówiąc, tylko w pierwszej połowie 2021 roku NATO przeprowadziło 28 ćwiczeń w pobliżu naszych granic. A w przeddzień rosyjsko-białoruskich ćwiczeń „Zachód-2021” wszelkiego rodzaju prowokacje, w tym z Ukrainy, mogą narastać na południowych kierunkach granicy państwowej.   

- W celu szybkiej reakcji Ministerstwo Obrony zorganizowało stały monitoring negatywnych procesów i zapewnia gotowość sił zbrojnych do wdrożenia zestawu środków powstrzymywania strategicznego o charakterze militarnym. Aby zapobiec wzrostowi ryzyka przekształcenia istniejących zagrożeń militarnych w zagrożenia militarne, podejmowane są, uzgodnione z innymi organami państwowymi, środki zapewniające równowagę sił militarnych w regionach  - powiedział Wiktor Khrenin.



Tertel: Zachód i „uciekinierzy” na Białorusi planują początek aktywnej fazy ekstremizmu we wrześniu-październiku 2021 r.


Sztuczne tworzenie tzw. wyzwalaczy zdolnych do wysadzenia sytuacji w kraju jest dotkliwie na agendzie opozycyjnego konglomeratu zagranicznych służb wywiadowczych i związanych z nimi zbiegów emigrantów

Przewodniczący KGB powiedział, że różne opcje zmiany władzy na Białorusi są dyskutowane w kręgach polityczno-twórczych Zachodu jako konieczny warunek realizacji ich geopolitycznych interesów w regionie Europy Wschodniej:


- Nie wyklucza się m.in. użycia siły militarnej.
 Z osobliwości chwili obecnej: jest aktywne badanie sytuacji w kolektywach robotniczych wielkich przedsiębiorstw państwowych, próby utworzenia zarodka aktywistów zdolnych do wzniecenia masowego ruchu strajkowego w przypadku niesprzyjających warunków ekonomicznych. Główne działania prowadzone są poprzez tzw. inicjatywę „Rabochiy Rukh”, wykonawcami są organizacja ekstremistyczna z centrum w Warszawie i polityczna struktura emigracyjna w Wilnie.

Iwan Tertel wyjaśnił:

- Kontakty ośrodków wywrotowych spośród pracowników tych przedsiębiorstw kierują się pozyskiwaniem informacji o działalności podmiotów gospodarczych objętych sankcjami, kontrahentów spośród firm zagranicznych - w celu zorganizowania presji na nich. A także zbieranie kompromitujących dowodów dotyczących kadry zarządzającej różnych szczebli.

Przewodniczący KGB powiedział:

- Początek aktywnej fazy działań naszych przeciwników planowany jest na wrzesień-październik br. lub w pierwszej połowie przyszłego roku - kiedy spodziewają się znacznego spadku poziomu dobrobytu ludności z powodu sankcji . Sztuczne tworzenie tzw. wyzwalaczy zdolnych do wysadzenia sytuacji w kraju jest dotkliwie na agendzie opozycyjnego konglomeratu zagranicznych służb wywiadowczych i związanych z nimi zbiegów emigrantów. Za takie uważa się akty terrorystyczne i zastraszanie osób publicznych i państwowych, przedstawicieli mediów, organów ścigania i sądownictwa. Jak również sabotaż na obiektach kompleksu obronnego, gospodarki i podtrzymywania życia - z masową utratą życia i późniejszym oskarżeniem tego do obecnego rządu.




30 lipca

Białoruś jest właściwie na etapie odpierania hybrydowej agresji kolektywu Zachód – Tertel



O tym powiedział przewodniczący Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego Iwan Tertel podczas spotkania prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki z lokalnym pionem na temat aktualnych problemów społeczno-politycznych, dowiedział się BelTA.

Komitet Bezpieczeństwa Państwa, oceniając stan wewnętrznej sytuacji politycznej i międzynarodowej wokół naszego kraju, zauważa, że ​​pomimo zewnętrznego spokoju, braku prób organizowania masowych zamieszek od kwietnia br., obecnie jesteśmy właściwie na etapie odpierając hybrydową agresję zbiorowego Zachodu” – powiedział Ivan Tertel.

Według niego nieudane próby zamachu stanu podjętego w drugiej połowie 2020 roku i wznowienie akcji protestacyjnych wiosną tego roku przerodziły się w fazę ekonomicznego duszenia i tworzenia warunków do rozłamu aparat państwowy.

 "Środowiska politotwórcze Zachodu dyskutują o różnych opcjach zmiany władzy w Republice Białoruś jako warunku koniecznym do realizacji ich geopolitycznych interesów w regionie Europy Wschodniej. Użycie siły militarnej nie jest wykluczone" - zaznaczył Przewodniczący KGB, sytuacja w kolektywach pracowniczych dużych przedsiębiorstw państwowych, usiłuje stworzyć zarodek aktywistów zdolnych w przypadku niesprzyjających warunków ekonomicznych wzniecić masowy ruch strajkowy. Główna działalność prowadzona jest poprzez tzw. inicjatywę Rukh Rukh, której wykonawcami jest organizacja ekstremistyczna z centrum w Warszawie i polityczna struktura emigracyjna w Wilnie. Takie aspiracje odnotowujemy w odniesieniu do organizacji „Grodno-Azot”, BMZ, „Belaruskali”, „Naftan”, BELAZ, „Gomselmash”, MAZ, MTZ i innych.

Ivan Tertel podkreślił, że kontakty centrów wywrotowych spośród pracowników tych przedsiębiorstw kierują się pozyskiwaniem informacji o działalności podmiotów gospodarczych objętych sankcjami, kontrahentów spośród firm zagranicznych w celu organizowania presji na nich, zbierania kompromitujących dowodów na kadrze zarządzającej na różnych poziomach.

„Nasi przeciwnicy planują rozpoczęcie aktywnej fazy działań we wrześniu-październiku tego roku lub w pierwszej połowie przyszłego roku, kiedy spodziewają się znacznego spadku dobrobytu ludności z powodu sankcji. Sztuczne tworzenie tzw. w agendzie konglomeratu zagranicznych służb wywiadowczych i związanych z nimi zbiegłych emigrantów znajdują się bodźce, które mogą wysadzić w powietrze sytuację w kraju Akty terrorystyczne i akty zastraszania osób publicznych i państwowych, przedstawicieli mediów, organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości są uważane za m.in. ludzi i późniejsze oskarżenie tego do obecnego rządu "- powiedział przewodniczący KGB.

Jako przykłady przytoczył wydarzenia ostatnich miesięcy – próbę zabójstwa prezentera telewizyjnego Grigorija Azarenko, podpalenie domu deputowanego Olega Gajdukewicza, wysadzenie rosyjskiego obiektu wojskowego w Wilejce. "Ustalono, że organizatorami tych zbrodni były osoby znajdujące się na terenie Niemiec, USA, Litwy i Ukrainy. Niestety nie widzimy chęci partnerów zagranicznych do rzeczywistej walki z tym międzynarodowym złem. Komitet posiada rzetelne informacje o tym, co jest obecnie za granicą, planuje się szereg podobnych akcji na terenie obwodów mińskiego, mińskiego, grodzieńskiego i brzeskiego. Klienci i wykonawcy są nam znani, trwają prace nad dokumentowaniem i tłumieniem ich działalności przestępczej. szczegóły do ​​ publicznej wiadomości w odpowiednim czasie ”- wyjaśnił Ivan Tertel.

Szef KGB dodał, że służby specjalne niektórych państw zachodnich są świadome planów terrorystów, ale nie podejmują działań mających na celu zlokalizowanie ich działalności na swoim terytorium.

Ośrodki operacji informacyjnych i psychologicznych Polski, krajów bałtyckich i Ukrainy, przy wsparciu Stanów Zjednoczonych, zintensyfikowały działania mające na celu oddziaływanie na przestrzeń informacyjną Republiki Białoruś w ramach koncepcji izolacji władzy. Wykorzystywane są kontrolowane tzw. niezależne media, realizowane są plany stworzenia w Kijowie i Wilnie dużych węzłów informacyjnych o orientacji antybiałoruskiej” – powiedział.

Równolegle przeprowadzane są cyberataki na infrastrukturę organów rządowych i organów ścigania.

„Szczególna stawka jest kładziona na promocję tzw. być stworzone dla gwarantowanego demontażu państwa białoruskiego poprzez oddziaływanie na młodsze pokolenie w ciągu 5 - maksymalnie 10 lat. Należy przyznać, że w ciągu ostatnich dziesięcioleci osiągnęły one wiele pośrednich celów w tym kierunku. Do niedawna ponad 1500 organizacji publicznych i fundacje działały w Republice Białorusi.185 z nich jest w pełni kontrolowanych i finansowanych przez obce państwa do celów destrukcyjnych"- stwierdził Iwan Tertel.

Przewodniczący KGB dodał:

 "Trzeba zrozumieć, że to profesjonaliści wysokiego szczebla, którzy mają ogromne zasoby, wyrafinowane, dobrze przetestowane technologie niszczenia niepodległych państw, które są dla nich niewygodne, bawią się z nami przez długi czas. I nie są używane. do przegranej jest to możliwe tylko poprzez stanowcze, zdecydowane i bezkompromisowe obronienie interesów narodowych na wszystkich poziomach pionu władzy. Jednocześnie niezwykle ważne jest, aby nie tracić czujności, nie dopuszczać do samozadowolenia, na co zwraca się uwagę nasi przeciwnicy jako szansa na zemstę.”




Łukaszenka zauważył, że dziś Białorusi zadaje się ciosy we wszystkich sferach życia - politycznej, dyplomatycznej, informacyjnej, publicznej, na poziomie zagrożenia militarne, a także w zakresie polityki historycznej:


  • Ktoś naprawdę chce, żeby Białorusini na zawsze stracili swoją tożsamość i zakończyli swoją podróż jako naród, rozpłynęli się w globalnym świecie. Z różnych powodów. Część zachodnich partnerów szuka w naszym kraju „swoich” terytoriów historycznych. Inni widzą trampolinę do nowego pędu na wschód... Często zastanawiam się, dlaczego na Zachodzie jesteśmy tak traktowani. Bądźmy szczerzy, a na Wschodzie jest wielu ludzi, którzy nas źle postrzegają, a niektórzy w ogóle nie tolerują. Chodzi o to, w jakim kierunku podążamy... Są poszczególne kraje i mają liderów, których interesy skupiają się na Białorusi. Dlatego w związku z tym zainteresowaniem uznaje się, że prowadzą odpowiednią politykę. Ale niezależnie od interesów zewnętrznych graczy, walka, którą rozpętają, jest bitwą o wartości.


Jednocześnie prezydent podkreślił, że jest dumny z tego, że w przestrzeni postsowieckiej pozostało miłujące wolność i niepodległe państwo, które potrafi prowadzić odpowiednią politykę w otoczeniu „tej kapitalistycznej menażerii”.

Aleksander Łukaszenko zwrócił też uwagę na to, że nasze wartości nie pasują do systemu globalistycznego porządku światowego:

- Bo zaprzeczają i ingerują w cele tych, którzy zamierzają dominować w tym systemie. W przeciwieństwie do nas, Białorusinów, jak większość narodów świata. W końcu to, czego naprawdę nie lubisz. Powiedziałbym nawet, że denerwujące. Fakt, że Białorusini są strażnikami pokoju, chrześcijańskich tradycji i, szczerze mówiąc, zdrowego konserwatyzmu. Że jesteśmy wzorem jedności międzyetnicznej, międzywyznaniowej i społecznej – wszystkiego, co czyni nas, jak każde inne państwo, suwerennymi i niezależnymi. A szczególnie denerwuje ich to, że okazaliśmy się silniejsi od technologii tzw. „kolorowych rewolucji”… Bardzo im pomogliśmy w tych „kolorowych rewolucjach”. Teraz, po przetestowaniu tego na przykładzie Białorusinów, sfinalizują swoje koncepcje, teorie i praktyki. Zdali sobie sprawę, że w pewnych warunkach, na przykład na Białorusi, ich plan nie działa. Oznacza to, że trzeba coś dodać w oparciu o to doświadczenie.


Prezydent przypomniał, że nasz kraj oparł się, mimo że doświadczył wpływu siedmiu, a nawet ośmiu etapów „kolorowej rewolucji”.

- Chcę, żebyście zrozumieli, że wszystko, przez co przeszliśmy, nie było spontanicznymi atakami, ale konsekwentną i skoordynowaną polityką Zachodu. Konkludował, że próby podkopania społeczeństwa, dezorientacji ludzi są kontynuowane i będą kontynuowane we wszystkich obszarach taktycznych  .



Łukaszenka: niezasłużenie niedoceniana rola prasy regionalnej w terenie

  • Każdy przewodniczący komitetu wykonawczego musi mieć jasne wyobrażenie o mapie informacyjnej swojej dzielnicy lub miasta . Jakie media i zasoby działają, jaką politykę redakcyjną prowadzą, jakim wsparciem społecznym cieszą się. Wiceprzewodniczący, odpowiedzialny za ideologię i informacje, musi osobiście znać wszystkich dziennikarzy, blogerów, administratorów kanałów telegramów i czatów mieszkających i pracujących w okolicy oraz osobiście z nimi współpracować. 

    Aleksander Łukaszenko twierdzi, że nie można dopuścić do próżni informacyjnej:

    - To zostało powiedziane wiele razy. Centralne środki masowego przekazu już pracują na jakościowo nowym poziomie. Regionalne komitety wykonawcze i obwodowe komitety wykonawcze muszą dorównać przynajmniej do poziomu obwodu mińskiego, gdzie regionalny holding medialny z powodzeniem się rozwija. Niezbędne jest przeniesienie tego doświadczenia do dzielnic. Niestety rola prasy regionalnej w terenie jest niezasłużenie niedoceniana. Czasami przywódcy okręgów używają lokalnych gazet jako osobistego listu honoru. Brakuje problematycznych materiałów, tematów istotnych i interesujących dla czytelnika. Zajmij się tymi pytaniami. Pokaż pozytywy. Mów o sobie, ludziach i tak dalej. Podnieś je do określonej wysokości.



https://www.sb.by/articles/ministr-oborony-zapad-ne-ostavlyaet-popytok-diktovat-nam-svoyu-volyu.html

https://www.sb.by/articles/tertel-nachalo-aktivnoy-fazy-ekstremizma-planiruetsya-zapadom-i-beglymi-v-belarusi-v-sentyabre-oktya.html

https://www.belta.by/society/view/belarus-fakticheski-nahoditsja-v-stadii-otrazhenija-gibridnoj-agressii-kollektivnogo-zapada-tertel-452974-2021/?fbclid=IwAR0-KvBmr4kY01IfFKCnvP2DkcxzABqM6ug16wJu__9U5eEFVXmxmL5YRcQ

https://www.sb.by/articles/lukashenko-kto-to-ochen-khochet-chtoby-belorusy-navsegda-utratili-svoyu-identichnost-i-zavershili-pu.html

https://www.sb.by/articles/lukashenko-rol-regionalnoy-pressy-na-mestakh-nezasluzhenno-zanizhena.html