„Polska będzie tam, gdzie jej Niemcy każą"
Krótki link
Szczyt Unii Europejskiej, który się odbył w 60 rocznicę podpisania Traktatów Rzymskich, przeszedł już do historii.
Korespondent radia Sputnik Lenid Sigan rozmawiał z politologiem i publicystą Konradem Rękasem.
— Jedność! Taki miał być sygnał dla świata. Czy tak rzeczywiście się stało?
— Oczywiście nie, choćby dlatego, że tzw. Europa dwóch prędkości nie tylko staje się faktem, ale tak naprawdę jest faktem od początku. Projekt Unii Europejskiej jest z założenia projektem dwuprędkościowym. Sama koncepcja przekształcenia luźnej wspólnoty gospodarczej państw o zbliżonym stopniu rozwoju w wielki organizm polityczny o cechach quasi państwowych, o bardzo zróżnicowanym stanie rozwoju gospodarczego, od początku miał służyć tym państwom lepiej rozwiniętym. Po pierwsze do kanalizowania swoich nadwyżek gotówkowych, a po drugie przejmowania rynków zbytu krajów słabiej rozwiniętych.
Ponadto był też elementem realizacji planu polityczno-ideologicznego, planu związanego z lansowaniem określonej demoliberalnej ideologii, miał stanowić element późniejszego już zjawiska globalizmu. Od początku był to projekt, który co innego w istocie miał na celu, niż głoszono u jego zarania i o czym mogli myśleć jego historyczni założyciele. Inne szczyty i kolejne spotkania tylko ten fakt podkreślają. Najlepszym symptomem kryzysu, czy tego zróżnicowania UE, jest sytuacja samej strefy euro, czyli jakby nie patrzeć samego rdzenia UE, która bardzo wyraźnie wewnętrznie najtrudniej czuje się.
Trudno spodziewać się, żeby strefa euro w obecnym kształcie z wiecznie głodnymi gospodarkami kredytowymi Grecji i Włoch przetrwała. UE, która obciążona jest dodatkowo potężnymi nakładami na kwestię imigrancką, z tym związanymi potężnymi haraczami na rzecz Turcji, które w tej chwili obciążają przede wszystkim budżet niemiecki. W sytuacji, w której odpadnie drugi największy płatnik europejski, czyli Zjednoczone Królestwo, siłą rzeczy musi się zmienić i to jest najłagodniej pojęty eufemizm, bo jedni mówią — zmienić, a inni myślą — rozpaść.
— Więc w jakiej Unii będzie Polska, w jakiej prędkości?
— Spór o prędkości UE, który jest rozgrywany na potrzeby polskiej polityki wewnętrznej, w niewielkim tylko, wbrew pozorom, stopniu dotyczy żywotnych interesów Polski dlatego, że źle stawia sam problem. Rząd PiS-u wpisuje się w absurdalną taktykę poprzednich polskich gabinetów, które uparcie wmawiały i Polakom i opinii publicznej nie tylko polskiej, że oto Polska doszlusuje do rzekomych europejskich prymusów i oto przeskakując całe stulecia opóźnień gospodarczych stanie się jednym z wiodących gospodarczo państw europejskich.
Tymczasem, ani ten rząd, ani żaden poprzedni nie zrobił w tym kierunku niczego, aby Polska odzyskała instrumenty ku takiemu programowi. Przypomnijmy, Polska jest krajem całkowicie niesamodzielnym i finansowo, i walutowo. Pieniądz — ta podstawa suwerenności gospodarczej, podstawa rozwoju i znalezienia się wśród najszybciej rozwijających się gospodarek, jest w Polsce de facto kreowany przez banki komercyjne, a Narodowy Bank Polski i Rada Polityki Pieniężnej są w zasadzie obrońcami wyłącznie interesów korporacji bankowych.
Wszelkie próby ograniczenia silnych pozycji bankowych, które były zapowiadane w kampanii wyborczej PiS-u, zostały odłożone do szuflad. W tej chwili Polska nie posiada żadnego potencjału przemysłowego. Ten, który jest, czyli montownie zakładów pochodzących z Niemiec, w każdej chwili może zostać przemieszczony gdzie indziej. I tak naprawdę jedyne, co jeszcze częściowo pozostało w polskich rękach, to jakoś oddychające mimo wojny handlowej z Rosją rolnictwo i nieco średniej przedsiębiorczości, którą sam naród polski rozwija mimo tych wszystkich przeciwności z ostatnich dwóch i pół dekady.
Umówmy się, Polska w takich realiach nie będzie krajem pierwszej prędkości UE. Nie będzie w takich realiach prymusem Europy, ponieważ na dobry początek nawet nie zrobiła porządku na własnym podwórku. Jednym słowem, będzie w projekcie europejskim tam, gdzie wskażą nam miejsce silniejsi tego świata, na czele oczywiście z Berlinem. I pohukiwanie i pokazywanie orłów grunwaldzkich pani kanclerz Merkel przez prezydenta Dudę i innych polityków PiS-u to tylko pokrywanie patriotycznym patosem i frazesem smutnej rzeczywistości. Polska będzie tam, gdzie jej Niemcy każą.
— W ubiegły piątek premier Beata Szydło groziła, że jeśli cztery priorytety zgłoszone przez Polskę nie zostaną uwzględnione, to ona nie złoży podpisu pod Deklaracją. Podpisała. Ale, jak twierdzą analitycy, w postaci rozwodnionej. Zatem, po co były te groźby?
— Rząd Prawa i Sprawiedliwości, jak zresztą w każdej innej sprawie, kiedy udaje, że się za nią bierze, zagonił się w kozi róg. Stosowanie techniki udawania, że coś się robi i głośnego krzyczenia, co się sprawdza w realiach polskiej polityki, dużo słabiej działa w środowisku międzynarodowym, gdzie Polska jest raczej lekceważona i zasłużyła sobie, niestety, na swoją marną pozycję dwudziestoma kilkoma latami totalnego serwilizmu i wobec Waszyngtonu i wobec Brukseli.
Opowieści pani premier Szydło można włożyć między bajki na potrzeby polityki krajowej, podobnie jak te nieustanne deklaracje polityków PiS-u, że gdzieś w tle z całą pewnością dobiją do portu pod tytułem „Europa wolnych państw narodowych". Po czym, gdy pojawia się bardzo wyraźne i czytelne „sprawdzam" w postaci choćby zapowiedzi Marine le Pen, że widziałaby w Polsce potencjalnego partnera do reformy Unii, to PiS wpada w absolutną panikę. Kiedy cytat ten i ta propozycja pojawia się w mediach polskich, oczywiście w przekręconej wersji, że oto będą wspólnie - PiS i Marine le Pen — rozbijać Europę, to Kaczyński, Duda, Szydło, Waszczykowski i wszyscy inni wpadają w panikę. Zaczynają na wyścigi opowiadać, jak bardzo są proeuropejscy. I to jest absolutny fakt.
Powtórzmy, Prawo i Sprawiedliwość jest partią skrajnie proeuropejską. Pierwsza partia Kaczyńskiego — Porozumienie Centrum — była partią założoną w Polsce przez fundację Adenauera i przez CDU. Pierwszym człowiekiem Niemiec w Polsce był Jarosław Kaczyński. Prawo i Sprawiedliwość było entuzjastycznie proeuropejskie w czasie referendum europejskiego w 2004 roku. Partia Kaczyńskiego była tą partią, która odwołuje się do tradycji rządu Olszewskiego, czyli tego rządu, który podpisał fatalny dla gospodarki Polski Układ Stowarzyszeniowy z Unią Europejską w 1990 roku.
Innymi słowy, wszelkie marzenia polskich wyborców związane z tym, że to PiS będzie reformował Unię Europejską w kierunku korzystnym dla Polski jest równie płonne, jak wiara, że PiS zreformuje polską gospodarkę, przywróci nam suwerenność, czy przywróci narodowi pozycję gospodarza w Polsce.
— Jak twierdził w „Rzeczypospolitej" były prezydent Aleksander Kwaśniewski, można się obawiać, że PiS chce Polskę wyprowadzić z Unii. Więc, może nieoczekiwana wizyta Jarosława Kaczyńskiego w Londynie i jego rozmowy z premier May było przymiarką do Polexitu?
— Polexit byłby najlepszym, co mogłoby się Polsce wydarzyć, bo wymusiłby na, umówmy się, dość leniwym z jednej strony, a z drugiej zniewolonym umysłowo narodzie polskim zajęcie się nareszcie porządkami we własnym domu. Jednocześnie, powtórzmy, prezes Kaczyński nie jest bynajmniej Mojżeszem. Jeśli szukać analogii tego typu, jest to raczej Szymon Bar Kochba — fałszywy Mesjasz, który opowiada, że prowadzi gdzieś naród wybrany, a w istocie przynosi mu tylko dalsze nieszczęścia i zgubę. Polska jest geopolitycznie w nieodmiennym rozerwaniu. W politycznej, militarnej, geopolitycznej zależności od Stanów Zjednoczonych, które PiS popiera, a nawet domaga się zwiększenia tego stopnia zależności, i gospodarczej zależności od Niemiec, które mają pełną kontrolę nad polską gospodarką, przy okazji także mediami.
Bez poleceń z Waszyngtonu, Berlina, czy Brukseli polityka polska, w zasadzie, nie funkcjonuje. Główne partie polityczne licytują się tylko między sobą, kto lepiej w Polsce zabezpiecza interesy Zachodu. W tych kategoriach należy widzieć, czy to wystąpienie prezydenta Kwaśniewskiego, czy okrzyki eksprezydenta Komorowskiego, który wołał, że Polska będzie albo brukselska, albo moskiewska. W ogóle, w ostatnim czasie mieliśmy w Polsce do czynienia z bezprzykładnym pokazem serwilizmu, kiedy część elit politycznych najchętniej by zastąpiła flagi biało-czerwone wyłącznie flagami z gwiazdkami.
Odpowiedzią PiS poza tanią propagandą, jak to PiS broni suwerenności, było wysłanie na Zachód sygnałów, żeby Bruksela, Londyn, Berlin, wszyscy byli pewni, że Polska nadal pozostanie pokornym elementem europejskiego projektu globalistycznego. Co do tego, nie miejmy złudzeń. Prezes Kaczyński nie wyprowadzi Polskę na suwerenność, ponieważ jest jednym z autorów utraty przez Polskę suwerenności.
https://pl.sputniknews.com/polityka/201703275127348-Sputnik-Polska-szczyt-UE/