Strony wciąż aktualne...
- Kraków trzecim Rzymem
- OPÓR
- WERWOLF
- upr.kartuzy.pl
- Pomorski UPR
- Wciąż aktualne
- Germanofilia
- Hydra
- FOTO
- Pochodzenie nazwy Tatry
- Zakazana książka
- 50 pytań
- Dokugyodo
- 1945. Raport do Londynu
- Eksperyment Calhouna
- Manipulacja i indoktrynacja młodzieży szkolnej lat...
- Lista postów
- Strona główna
- Bertrand Russell - Myśli
- Pięć eksperymentów
- Manipulacja - metody
- Pliki
- WSPARCIE bloga
Maciej Piotr Synak
Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.
wtorek, 26 marca 2019
czwartek, 21 marca 2019
Lepsze miejsce
Myślałem,
że w końcu zaprzestano wtrącania się do mojego prywatnego życia,
niestety, ten najmądrzejszy, chętny w dawaniu rad, nie
wytrzymał i znowu się odezwał. A już miałem nadzieję, że
zmądrzał.
W
sumie, to i tak już podjąłem decyzję.
Co
do reszty... Świętoszek przestawił swoje graty na drugą stronę,
szykując się do kolejnego skoku na łeb – stamtąd będzie miał
bliżej, będzie bliższa okazja. Czy tylko ja to zauważyłem?
A
może najpierw zaprzyjaźnić się z przyjaciółką, blisko coraz
bliżej do wyznaczonego celu...
Tutaj
decyzję również podjąłem i to dawno temu, jeszcze zanim się
ujawnił w zeszłym roku.
Pisałem
już o tych osobach. Nie zmieniłem zdania.
Ostatnio
prosiak łaził za mną – niczym ten na lotnisku w Bergamo –
wiążąc mi ręce. Kto na to zwrócił uwagę? Pewnie nikt, ale każdy ma coś do
powiedzenia...
Dzisiaj
z kolei druga osoba z tandemu ze Świętoszkiem, weszła w drogę,
choć nie powiem, po niewczasie, ale jednak...
Przeszkodziłaby
– czy to przypadek, że to była akurat ona?
Czy
to lepsze miejsce?
Nie
rozumiem, czemu ludzie biorą mnie za jakąś inną osobę i lepiej
ode mnie wiedzą, czego chcę. To pokłosie tej trzeciej osoby?
Mam
swoje wady, ale nie jestem aż taką osobą, za jaką mnie się
uważa, to raczej zbitka tendencyjnych powierzchownych ocen, wg
której kieruje się do mnie niewłaściwe komunikaty, często
wprowadzające mnie w błąd.
Nie
znacie mojego życia. Ani ja ani nikt inny nie potrzebuje waszych
sądów na mój temat.
No i
dochodzą do tego oczywiście – sprzeczne komunikaty, jak w piątek
i poniedziałek...
Wszyscy
wiemy, że jestem wyjątkową osobą, ale niewielu lub nikt zdaje
sobie sprawę z tego, że ta wyjątkowość przekłada się na inne
myślenie (lub odwrotnie – myślenie spowodowało wyjątkowość?),
które nigdy nie będzie takie, jak u osób, które nie wyróżniają
się w społeczeństwie tak znacznie jak ja.
Znajduję
rozwiązania abstrakcyjnych problemów, ponieważ myślę
wielowymiarowo, zaś przeciętni ludzie myślą dwuwymiarowo – żeby
to zobrazować.
Dla
mnie wszystko jest możliwe, dlatego jak powiesz coś wieloznacznego
– to podam ci od razu 5 możliwych scenariuszy. Każdy wg mnie jest
możliwy – i jeden czy dwa na pewno są możliwe wg drugiej strony.
Grunt to zacząć od właściwego.
A do
tego dochodzi agentura, która niezwykle komplikuje każdą opcję
razy dwa, albo razy pięć.
Masz
więc 10 opcji. Albo 25.
Która
jest właściwa?
Której
myśli mam się uchwycić? Która myśl jest właściwa? Która myśl
odpowiada za reakcję otoczenia? Ta pierwsza, ta druga, ta trzecia,
czy ta co godzinę temu była? I tak nie ma to znaczenia, bo myśli
nie można przewijać jak nagrania z taśmy i tak ich już nie
pamiętam..
Z
innej dziedziny - podam ci od razu 5 możliwych scenariuszy – w tym
te, na które nikt by nie wpadł, a które są rozwiązaniem
abstrakcyjnego problemu.
Albo
masz ciastko, albo zjesz ciastko.
Masz
wyjątkowość ze specyfiką, albo masz przeciętność.
To
jest krzyż.
Nie,
to nie jest krzyż. To piktogram wyrażający w uproszczeniu pewną
skomplikowaną ideę. To coś zupełnie innego niż myślisz.
COŚ
ZUPEŁNIE INNEGO.
To
jest swastyka, zwana swarzycą.
Jeden
powie – symbol niemieckiego faszyzmu, drugi - tzw. rodzimowierca –
że to symbol słońca, buddysta też dorzuci swoje – i wszyscy oni
się mylą.
TO
JEST COŚ ZUPEŁNIE INNEGO.
To
wykracza poza twoje myślenie, ponieważ myślisz schematami.
Siedzisz w jaskini platońskiej i kiedy ci mówię o gwiazdach na
zewnątrz, pukasz się w głowę...
Jesteście
świetni w myśleniu schematami, jesteście prawdziwymi specjalistami
w tym zakresie, ja tak się nie znam, dla mnie każde rozwiązanie na
tym poziomie jest prawdopodobne, a nie tylko jedno dwa.
Trzeba
mnie pouczyć, jak mam myśleć.
No
to wtedy będę taki jak wszyscy. Wtedy zniknie wartość dodana.
Albo
będę wyjątkowy – albo albo.
Jak
bym był taki jak wszyscy – to nie byłbym wyjątkowy. I cała ta
sprawa nie miałaby miejsca, bo schematyczne myślenie inaczej by
mnie poprowadziło, inną drogą... No i nie byłoby tej wartości
dodanej, o którą tu przecież cały czas chodzi...
Po
co się więc denerwować? Trzeba szukać rozwiązania, porozumienia.
Nie
pojmuję, że ludzie nie potrafią tego zrozumieć. I przynajmniej
nie wtrącać się. Nie zaburzać mojego spokoju i nie wprowadzać
sprzecznych informacji.
Nigdy
nie będę pracował dla jakiś służb, bo to się nie mieści w
normach mojego postępowania.
O,
gdybym był zwyczajnym orangutanem, to niewykluczone, że byłbym
pospolitym ubekiem – ale raczej niepospolitym ubekiem. Ale nie
jestem orangutanem tylko genialnym wolnomyślicielem - myślę wolno
i nieskrępowanie, a światopogląd otoczenia obalam w piętnaście
minut, bez znaczenia, kto ma jaki.
Wystarczy
mi kilka map i kilka książek i w piętnaście minut robię miazgę
z waszej umysłowości, w piętnaście minut udowadniam czarno na
białym, że całe życie żyliście w błędzie.
Jak
się prawda rozleje, to ludzie będą z wrażenia robić pod siebie –
że tacy byli ślepi.
I to
dopiero będzie.. co?? MA – SA - KRA.
Czy
ja komuś ubliżam, że jest jaki jest? Czy ja kogoś pouczam?
Nie,
nie robię tego, bo rozumiem proces i mechanizm jaki tym zarządza –
i akceptuję was takim, jacy jesteście.
Tak
po prostu.
Cały
czas znoszę inwektywy, dobre rady, ponieważ chcę rozwiązania i
muszę przeczekać, aż otoczenie da mi spokój (skończy się chaos)
i dojdzie w końcu do zrozumienia, że ja stoję na tym stanowisku co
trzeba, ale być może semantyka was bardziej zajmuje. To może mylić
i prowadzić do niewłaściwego wniosku, że ja jednak jestem taką
osobą, za jaką mnie niektórzy mają. Dlatego zamiast zwrotnej
informacji dostaję kijem.
No i
cały czas mam w głowie taką myśl, że na drugi dzień wszyscy
wszystko wiedzą....
…...............................
?
Taka
prosta sprawa, ale jak 10 ludzi zaczyna komentować to i tamto, to
wychodzi na to, że to jakaś skomplikowana sprawa.
Ilu
ludzi, tyle recept. No, ale po co tyle gęgać...
Czyżby
wszyscy zapomnieli, że ja sprawy stawiam jasno i wprost?
Przecież
wiecie o tym – od początku – przecież wiecie o tym, na długo
zanim powstał tzw. komitet, więc skąd skrajne iluzje o mnie w
komitecie??
Więc
o co chodzi? A jeśli nie wiecie - jak to możliwe, że nie wiecie,
skoro wy wszystko podobno wiecie?
Ja
nie twierdzę, że wszystko wiem - dlatego nie wkładam na wagę
ludzi, bo nie znam ich życia.
Nawet
wilków nie wkładam na wagę, bo jak wiadomo
Ja
nie jestem osobą publiczną, a mój spokój jest nieustannie
zakłócany - i nie życzę sobie tego.
Ja
nikomu nie ubliżam, a na pewno nie specjalnie, jeśli ktoś uważa
inaczej, z każdym rozmawiam grzecznie bez podtekstów i odnoszę się
z szacunkiem, choć bez przesady, po prostu normalnie – i proszę
mi odpowiadać tym samym.
Wielu
to stosuje, niektórzy tylko jeszcze nie pojęli.
---
Czy
zniszczenie niemieckich band jest możliwe?
Wielu
powie, że to niemożliwe.
Ustalmy
fakty - jak bardzo jest to niemożliwe?
Czy
tak bardzo jak – dajmy na to – telepatia, albo nawet - telepatia
przez telewizję?
Jeśli
nastąpi precedens i jedna z tych rzeczy stanie się możliwa, to
może druga też jest możliwa?
W
sumie to precedens już nastąpił – setki lat temu ogół uważał,
że Ziemia jest płaska. Za niemożliwe uważano pomysł, że Ziemia
jest okrągła. Jak wiemy – mylono się w swoich rachubach.
Tak
więc generalnie - niemożliwe jest możliwe.
Oczywiście
możliwość zjawisk uzależniona jest od sposobu postępowania\
myślenia danych ludzi.
Jeśli
ja twierdzę, że niemożliwe jest bym pracował dla służb – to
tak jest. Bo to dotyczy bezpośrednio mojej osoby, a ja siebie znam.
Zależnie
od sytuacji można powiedzieć, że niektóre możliwe rozwiązania
spraw niemożliwych są nieakceptowane, i tyle.
„myślę
wolno i nieskrępowanie” - no, takie mam poczucie humoru i dystans
do siebie, wiem, że nie rozumiecie tej figury, to tylko gra słów,
pomiędzy waszą opinią, a rzeczywistością...
Autor:
Maciej Piotr Synak
o
02:33
wtorek, 12 marca 2019
Kocioł - osoba A osoba B
idę na rozmowę, ale kiedy nadchodzi moja
kolej, na mój telefon dzwoni osoba B – dokładnie precyzyjnie w czas –
wyłączam ją.
Rozmowa z osobą A nie przynosi
rozwiązania.
Wracam do siebie, znowu dzwoni B. Mam
problem z zasięgiem, w końcu słyszę: „o,teraz cię słyszę..”
rozmawiamy krótko, coś jej tłumaczę, słyszę jak mówi do mnie,
ale też jakby do kogoś innego, słyszę jak powtarza swoje
słowa....
Kiedyś już mi raz to zademonstrowano
– to był specjalnie „gniewny” telefon, frazy puszczane z
nagrania powtarzały się trzy razy....
Tak właśnie agentura daje znać o
sobie – tajne służby wszystko robią tajnie – lub prawie
tajnie...
A więc rebus dotyczy osoby A.
Czy to sugestia, że osoba A wykonuje
polecenia służb?
Cofnijmy czas...
Agentura wykorzystuje fluktuację uczuć
wskazanej osoby, by sugerować na ich podstawie określone jej
zachowania. Gorzej, jeśli otoczenie wpadnie na pomysł, który jest
zbieżny.
Wtedy otrzymujesz informację z
różnych źródeł, w tym od agentury, i to są nieprzyjemne
informacje, złe informacje, a powtarzalne. Stąd już łatwo wpaść
w zły nastrój, szczególnie, kiedy otoczenie chce ci dopiec, bo się
mu wydaje, że to pomaga.... Co za ludzie....
Łazi za tobą jakiś prosiak i rzuca
sugestiami, bębni palcami o blat itd. itp....
Nic to.
Dezinformacja w pewnym momencie zjada
własny ogon.
Kiedy jesteś zanurzony po szyję w
dezinformacji, przestajesz na nią reagować.
A do tego - ludzie kłamią i potęgują
chaos.
Agentura posługuje się kłamstwem
sugestiami i tak samo jak oszukuje całe społeczeństwa, tak samo
jak indukuje społeczeństwu paranoje, tak samo indukuje – próbuje
zaindukować – pojedynczej osobie.
Otacza cię sugestiami z każdej
strony, a żeby postronni nie zorientowali się w tym, że agentura
mówi, to agentura mówi językiem gestów i symboli.
Idziesz do osoby C i jej relacjonujesz
właśnie taki kalambur – tam, na dole zdarzyło się coś dziwnego,
opowiadasz co to było, C zgadza się z tobą, że to dziwne, to
śmierdząca sprawa...
Kiedy złych sugestii nie mówi
człowiek, mogą je sugerować zdarzenia. Dziwne niewytłumaczalne
charakterystyczne zdarzenia. Takie, które można jedynie wytłumaczyć
ingerencją techniczną, ingerencją zakulisową.
Jednak już po paru dniach C zmienia
swoje zachowanie – dołącza do chóru chcącego przekonać cię,
że te złe sugestie – to prawda.
A więc.... no cóż, telefon to
niebezpieczna rzecz, bo zawsze zachowuje się jak podsłuch... i
musisz go ze sobą nosić.
Można powiedzieć, że sam na siebie
donosisz.
Wszystko wiedzą, nawet to, że masz w
kieszeni 20 złotych.
Dlatego to wszystko jest takie trudne,
nawet banalna rzecz staje się stromą górą....
Agentura uznaje, że celowo opowiadam C
te rzeczy, by uświadomić jej jak działa agentura, jak się
porozumiewa, jak ingeruje w rzeczywistość.
Co w takiej sytuacji – trzeba C wziąć
pod buta i niech teraz dołączy do ekipy ze złymi sugestiami....
Dołącza.
….
20 godzin trwa wmawianie mi złych
sugestii (indukowanie paranoi), a ponieważ nieustannie nic sobie z
nich nie robię – tak na rozum nawet to biorąc, więc na koniec
słyszę już zawoalowane groźby.
Cóż oznaczają groźby, jak nie to, że
słusznie nie wierzę w złe sugestie?
Dezinformacja zjada własny ogon.
Skala nieprawdy jaką cię otaczają
jest tak wielka, że nie ma sensu się nad nią zastanawiać.
Agentura kłamie, manipuluje, by nie
musieć ingerować w tkankę społeczną wokół mnie, bo to oznacza
rozlewanie się wiedzy o zakulisowych działaniach agentury – i
ludzie wtedy zaczynają rozumieć, że ja nie konfabuluję w swoich
publikacjach.
Kto kłamie, ten jest niewiarygodny.
Z drugiej strony – skoro ludzie
dodatkowo sobie kłamią (i nie rozumieją konsekwencji chaosu jaki
wprowadzają) to powstaje totalna dezinformacja – nic nie jest
pewne.
Nawet złe wiadomości nie są pewne.
Po co więc wnikać, czy dana osoba
postąpiła względem mnie źle, bez szacunku, skoro i tak jest to
nie do ustalenia – właśnie dlatego, że ludzie mają czelność
okłamywać cię, by zrealizować swoją wizję sytuacji.
Kto raz skłamał, może kłamać
znowu.
Jak ustalić, kiedy kłamie i z jakiego
powodu, co go do tego skłania, skoro nie znam szczegółów sprawy,
zaś otoczenie kłamie lub unika powiedzenia mi prawdy?
No i kiedy osoba sama przekonuje mnie,
że źle postąpiła – to może kłamie, bo agentura każe jej mnie
okłamywać, a wcale źle nie postąpiła?? Przecież agentura cały
czas przekonuje mnie – poprzez sugestie i dziwne sformułowania w
jej ustach – że ta osoba wykonuje jej polecenia.
To tylko kłamstwo, żeby przetrzymywać
mnie w stanie permanentnej niepewności - i w przykrości.
No i co? Dezinformacja zjada własny
ogon.
Nic nie jest pewne, nawet to, a może
przede wszystkim to, co twierdzi agentura swoimi sugestiami.
Wybieram rozwiązanie dobre dla mnie w
danej chwili. W miarę możliwości, bo muszę się stosować do
tego, co dana osoba mi powie.
Dlatego bardzo ważne jest mnie nie
okłamywać.
Jaki będzie efekt końcowy nie do
końca zależy ode mnie, zależy też od otoczenia, które ma (każde)
swoją wizję sytuacji, a wtrącanie się ich prowadzi do chaosu...
Ale przede wszystkim zależy od tej
drugiej osoby.
Tak więc agentura sugeruje, że osoba
A pracuje dla agentury i że ona szpetnie nabiera mnie, by wymusić
na mnie ujawnienie tajemnic.
Nawet jeśli tak jest, jest to
całkowicie bezcelowe, ponieważ stawka jest większa niż życie...
Agentura zresztą doskonale to wie, że
już nic ode mnie nie dostanie, stąd min. pomysły wysłania mnie za
granicę, im już tutaj tylko zależy na tym, żebym usunął swoje
wpisy o Werwolfie, czego oczywiście nigdy nie zrobię...
Na razie mogę tylko tak sobie siedzieć i patrzeć się na to, co zwyrodnialec (jakże podobny) z wami wyprawia...
Autor:
Maciej Piotr Synak
o
22:22
wtorek, 5 lutego 2019
Stopień zachowania iluzji
W filmie, jak w życiu...
Kiedyś pisałem o tym, że Jedi z
filmów z serii Star Wars, to kalka służb specjalnych, które
posługując się frazesami o demokracji i republice, stwarzają i
podtrzymują bandyckie zasady we wszechświecie.
Nieustannie kłapią dziobem o
wspaniałej idyllicznej republice – która przecież jak sami na ekranie
widzimy, pełna jest ludzi biednych, przegranych, pełna
gangsterów, łowców głów, piratów, złodziei, narkomanów,
najróżniejszych handlarzy śmiercią, płatnych zabójców itd.
Zaś tą Republiką demokratycznie - z
tylnego fotela - rządzi Rada Jedi – choć nie wiadomo do końca
jak to jest, bo np. herszt tej bandy, niejaki Yoda nie pyta Rady o
zdanie, tylko w rozmowie z tym zwyrodnialcem Kenobi (robaki wchodzą
ludziom do głowy i zamieniają ich w sterowane zombie - „O, to
bardzo ciekawe”) bez żadnej konsultacji z innymi sam podejmuje
decyzję i mówi – „masz zgodę Rady...”
Filmowi Jedi nawet, kiedy rozmawiają
tylko w swoim gronie, cały czas podtrzymują iluzję i używają
frazesów, jakby mając na uwadze, że ktoś może ich podsłuchać..
I widz nabiera się, nie widzi
rozbieżności pomiędzy tym, co widzi na ekranie, a tym, co mówią
Jedi...
Służby w rzeczywistym świecie
postępują podobnie.
Ona na ciebie leci, ale jednocześnie
wplata między słowa – słowa-klucze – które symbolizują
służby.
Udaje, że się pomyliła w swojej
osobistej i prostej sprawie, w której nie sposób się pomylić,
tylko po to by wypowiedzieć słowo-klucz. Słowa klucze nie są
znane szerokiemu ogółowi, te słowa – kilka kluczowych słów –
jednoznacznie definiują – że ona wykonuje polecenia służb.
Jednocześnie jej „promotor” ze
służb - cały czas zachowuje się tak, jakby był obiektywny –
nie licząc wstępnego agresywnego i publicznego otwarcia - jakby
zależało mu na tym, by się mi z nią powiodło.
Ale co jest celem?
Jaki jest w ogóle sens ugadywania się
z kimś, kto wykazuje zależność od służb?
Jeśli się skuszę i dam tę
propozycję – to co ona zrobi?
Dalej będzie mnie zwodzić odwlekając
to w nieskończoność i stopniowo epatując obojętnością, czy
wręcz odwrotnie – wymierzy mi cios?
Jej promotor - opiekun ze służb
mówi mi między słowami - puknij ją... I to jest tylko na użytek
innych – żeby otoczenie myślało, że on coś wie i temu sprzyja
– tylko zaraz zaraz... jakim prawem w ogóle się wtrąca do
cudzych spraw?
Bo taki dostał rozkaz, inni tego nie
robią, bo takiego rozkazu nie dostali.
Podwójny język.
Ona gra chętną, i między słowami
daje do zrozumienia, że została ukąszona przez służby – co
oznacza, że i tak nic z tego nie będzie i nawet gdyby ktoś
podsłuchał naszą rozmowę, nie zauważy tych słów, bo
musiałby wiedzieć, które to są słowa.
Jedno z tych słów...dziwnym trafem
okazało się... hasłem pewnej osoby i słowo to znowu pojawiło się
w innym miejscu i innej rozmowie w kontekście bezpieczeństwa danych
– potem pojawiło się na 3 tygodnie w Gdańsku, i ostatnim razem
pojawiło się w naszej rozmowie w zeszłym tygodniu.
To jest właśnie słowo-klucz, które
definiuje osoby dotknięte przez meduzę, ukąszone przez służby...
i same służby.
spisek,
Jej opiekun udaje, że jej sprzyja..
skąd on o tym wie – od niej? Rozmawiała z nim o tym?
Naprawdę?
Niemożliwe... a więc skąd on to wie?
Inni nie wiedzą... a w każdym razie – nie okazują tego.
Skąd on to wie?
Skąd on to wie?
Wie, bo z nią to obgadał, bo jej to
zlecił.
Jest nieudolny. Głupszy niż ten z
Kartuz, którego nagrałem na dyktafon w telefonie, kiedy podczas
mojej nieobecności włamał się do mojego mieszkania.
Filantrop się znalazł...
Ludzie niestety są bardzo
powierzchowni i nie dostrzegają – nie wiedzą – że ta strona
tylko udaje.
Nawet jej opiekun udaje, że nie jest
opiekunem.
Jak ci filmowi Jedi – stara się
utrzymać iluzję, że nie jest ze służb i że jest jakiś problem
po mojej stronie. I tylko po to on tu jest. Tylko po to. Tylko po to,
po nic więcej.
Czyż to nie jest ewidentne? Dla mnie
tak.
Nadzoruje iluzję, która - mając
korzenie jeszcze w Poznaniu, opiera się na sugestiach, półprawdzie,
iluzji z jej strony, a przede wszystkim jest ona robiona dla ludzi z
otoczenia, aby ukryć prawdę, ma dawać do zrozumienia, że to
jakoby po mojej stronie występuje jakiś problem.
Jest tylko jeden problem – że służby
wtrącają się do tego za każdym razem i za każdym razem niszczą
moje kontakty, znajomości, perspektywy.
Teraz, żeby ukryć swoje zaangażowanie
– i nadal niszczyć - stwarzają iluzję, że to nie oni, ale że
to niby ja...
Dlatego nakłonili ją do współpracy,
to jej przeszkadza i nawet nie potrafi tego ukryć, że faktycznie
sprawia jej to problem...
Jest zirytowana, bo musi to robić –
może z obawy, że jednak mam rację, bo to oznacza, że mogą jej
zrobić to samo co mi, jeśli nie będzie współpracować... tego
się może obawiać.
Dlatego będzie podtrzymywać iluzję.
Gwałtownie oponuje, kiedy sugeruję,
że on jest ze służb. Zadaję pytania, stawiam tezę w
niedomówieniu, a ona przytacza jakieś bez sensu „argumenty”
przeciw.
Jest zła i wystraszona, że jeszcze
ktoś nas podsłucha i się domyśli, co ja sugeruję...
W Gdańsku nie mieli tyle czasu?, więc
posłużyli się osobą z Poznania do zamrożenia moich działań.
Teraz tylko gromadzą kolejne iluzje.
To są fakty medialne.
Jak w telewizji, stwarza się sztuczny
problem, a potem go omawia. Służby prokurują sytuację, a potem
telewizja na jej podstawie, w oderwaniu od rzeczywistości, stwarza
pseudorzeczywistość, którą tygodniami, miesiącami latami mielą
politycy.
Tu jest tak samo, tylko w innej skali.
----
Mata Hari z G. sypie mi cukier, że
jestem bardzo mądry i w ogóle mógłbym zrobić porządek z tymi
wszystkimi politykami... – a przypominam, że w Poznaniu
szczególnie jedna osoba nieustannie mnie napominała, że nie mam
predyspozycji do rządzenia państwem – że też ludzie wierzą
służbom i to w tak absurdalne rzeczy....
Pewna osoba nawet się mnie zapytała,
czy ja się może uważam za boga!!
Ludzie – dorośli ludzie! - jak
możecie wierzyć w takie bzdury??
Nawet jeśli jestem ekscentryczny –
to wbrew temu, co wam mówią, nie jestem wariatem.
Od 7 lat nikt – NIKT – nie obalił
tez zawartych w opracowaniu Werwolf.
Zamiast usiąść i wypunktować Synaka
– „tu się nie zgadza, bo.............. merytoryczny
argument”, „tam się nie zgadza, bo
…................merytoryczny argument”, to oni od 7 lat
zatrudniają 100 ludzi, którzy nieustannie za mną chodzą, jeżdżą
po całym świecie, 24 h na dobę monitorują mój komputer, telefon
i całe moje życie - siedem lat! Ile to pieniędzy kosztuje, ile
zachodu ile pracy... oni nie wytrzymują tego psychicznie!
No? To jak to jest?
Nazywają mnie wariatem, bo nie
potrafią obalić tez z Werwolfa – bo to po prostu prawda...
„Piłsudski agentem niemiec? –
herezje wariata”, a tu proszę... w grudniu 2018 roku
prawnik prof. Witold Modzelewski zadaje takie same pytania jak ja w
2012tym...
Czy to się komuś podoba, czy nie –
wajcha została przełożona. Teraz i PO i PIS będą niszczone,
niszczone będą wszystkie autorytety i pseudoautorytety każdej ze
stron, aż przyjdzie trzecia zmiana, dotychczas trzymana w odwodzie.
Mord w Gdańsku – czy to był mord?
Prędzej zacieranie śladów, usuwanie niewygodnych świadków – i
wciskanie aureoli na chama... Dosłownie.
A może to tylko kolejna iluzja, zaś
facet siedzi teraz na Maderze... kto wie, w końcu wszystko co nas
otacza, to tylko - jak mówią ubecy – „absurdalna dekoracja”.
Doszli do wniosku, że Synaka nie można
złamać i że Synak nie wycofa się z tego, co napisał.
„Psychiczny”, „wariat” - jak
twierdzą media, w odwecie za x letnie nękanie teatralnym gestem podnosi składany (?)
sztylet na niewinnego człowieka. Na symbol kliki.
Jest to akt barbarzyństwa, a nie
akt sprawiedliwości.
A może to akt sprawiedliwości w
domyśle – ale wykrzywiony specjalnie tak, by każdy następny akt
sprawiedliwości – surowa kara – postronnym wydawały się
barbarzyństwem??
Jak widzimy, co do mnie w Gdańsku
zupełnie inna koncepcja jest rozgrywana – kompletnie nie przejmują
się poprzednią wizją mojej osoby, jaką wtłoczyli w głowy
niektórym poznaniakom i operują na pomyśle z drugiego bieguna.
Najwyraźniej uważają, że ludzie ci nigdy się nie spotkają, a
nawet jeśli, to nie wymienią się tajnymi informacjami, jakie
służby powierzyły im w sekrecie.
Nie porównają sobie, że im mówili
jedno, a drugim zupełnie coś przeciwnego.
Taka iluzja poznaniakom, taka
gdańszczanom, a na bazie tych iluzji – jej wersja zmixowana
kolejnym obserwatorom sytuacji.
Wiem, że nazywają mnie wariatem, bo
miałem niedawno spięcie z kimś od nich na ulicy, kiedy szedłem
do pracy.
Szedł z przeciwka i specjalnie naparł
na mnie ramieniem. „Przeprosił” mnie podnosząc dłoń do góry
jakby w geście przeprosin, ale raczej wyglądało to jak gest
pozdrowienia, coś jakby: „hej, to my”.
W tamtym tygodniu zdarzyło się coś
takiego 3 razy – tyle, że w dwóch pierwszych przypadkach udawali,
że najadą na mnie samochodem.
Kiedy byłem na pasach względnie
normalnie powoli podjechał do przejścia, jakby zatrzymał się,
dodał gazu, silnik mocno zawył, wjechał na pasy jakieś pół
metra i się zatrzymał. Odwróciłem się do niego i wtedy podniósł
rękę – jakby mnie pozdrawiał, a nie przepraszał.
Drugi wyjeżdżał z bramy – stał na
środku chodnika chcąc się włączyć do ruchu na Kościuszki,
poczekał, aż znajdę się na środku i wtedy powoli na mnie ruszył.
Specjalnie jechał powoli, żeby mi dać odczuć, że to specjalnie.
Rzuciłem coś równie brzydkiego jak za pierwszym razem, on tak samo
jak tamten podniósł rękę - dokładnie tak samo.
Wracając do tego trzeciego - coś mu
powiedziałem, no i ten zaczął skakać... Stanął za blisko mnie i
zaczął się ciskać, coś tam wyzywał, pytał co do niego
powiedziałem, bluzgał coś, nie wiem dokładnie co, bo miałem
słuchawki w uszach i głośną muzykę. Zauważyłem, że mam wzrok
gdzieś na wysokości jego obojczyka... i wtedy przypomniałem sobie,
że miałem się nie narażać na takie sytuacje – i zaraz się
uspokoiłem. Musiał to dostrzec, bo zamknął się na moment, a
potem... głos mu się załamał i z takim żalem zaczął mnie
wyzywać „ty wariacie” i „idź do pracy” czy jakoś tak ....
Kto z was zastanawia się, gdzie o 8
rano idą ludzie, których spotykacie na ulicy? To, że mam sportową
torbę, może oznaczać, że idę na siłownie, niekoniecznie do
pracy. A jednak powiedział „do pracy”.
Powiedział tak, bo wiedział, że idę
do pracy, bo ktoś go o tym wcześniej poinstruował.
Z automatu sięgnął po rezerwuar
swojej wiedzy – to był po prostu odruch.
No i zwyzywał mnie od wariatów.
Specjalnie skręcił na chodniku, żeby
się ze mną zderzyć - a potem mnie nazywa wariatem.
Szkalują mnie i opowiadają ludziom,
że jestem jakoby wariatem, żeby się wyłgać od tez z Werwolfa,
żeby nie musieć się z tego tłumaczyć.
No i ten żal w głosie.
Służby nastawiają ludzi przeciwko
mnie, mówiąc im jakąś nieprawdę, ludzie zachowują się tak,
jakby darzyli mnie zawiścią, są jacyś tacy złośliwi, niemili.
Trudno to opisać.
Płacę za kawę w kawiarni, kelner
drukuje rachunek, kładzie go na stole, nakrywa dłonią i przesuwa w
moim kierunku, kiedy chcę wykonać gest i odebrać rachunek, ten
gwałtownym ruchem na sekundę cofa rękę, a potem znowu powoli
przesuwa go w moją stronę jak gdyby nigdy nic.
Tak jakby nie chciał mi go dać, jakby
odmawiał mi czegoś – jakby to był jakiś rewanż, że ja czegoś
nie chcę dać ludziom - wiedzy, która jest niebezpieczna, i którą
mogą przejąć niemcy – a którą oni chcą poznać... i oni
wtedy wyzłośliwiają się – tak ich ktoś przeciwko mnie nastawił
i poinstruował, jak mają się zachowywać, jak mają mi to
okazywać. Często, często się to zdarza.
Służby szkalują mnie, obmawiają,
nazywają wariatem – a potem czuję jak ludzie niepoważnie mnie
traktują, pozwalają sobie na jakieś nieładne aluzje, albo próbują
mnie nabrać jakimiś dziecinnymi zagraniami, są przy tym bardzo
pewni swej „wiedzy”, zupełnie jakby pozjadali wszystkie
rozumy... bardzo to wszystko przykre – że ludzie są tacy
głupi....
Oczywiście są w mniejszości. Ale są.
Czy od tasiemca się chudnie?
Autor:
Maciej Piotr Synak
o
23:08
Etykiety:
dezinformacja,
GDA,
iluzja,
Jedi,
mata hari cukier sypie,
na ulicy,
nękanie,
paranoja indukowana,
rudy,
spisek,
star wars,
szkalowanie,
w kawiarni,
wariat,
werwolf,
za boga,
życie w wyobraźni
niedziela, 3 lutego 2019
Bajeczki zamiast historii
przedruk
poniedziałek, 17 grudzień 2018 Anna Leszkowska
Nasza oficjalna historia ostatniego stulecia jest w dużej części bajeczką, wyznaczającą granice dzisiejszej poprawności. Wciąż nie chcemy rzetelnie zbadać większości istotnych faktów tamtego czasu, mimo uzasadnionych podejrzeń co do wiarygodności ich oficjalnej wersji.
Przypomnę tylko te najważniejsze, mało zbadane fakty o istotnym znaczeniu historycznym. Ktoś powinien kiedyś odpowiedzieć na pytania:
• jaka była rola dwóch niemieckich cesarstw (niemieckiego i austriackiego) w animowaniu „ruchów niepodległościowych”, a także lewicowych w Polsce do ostatnich dni istnienia tych państw w listopadzie 1918 roku?
• kto podjął polityczną decyzję w Niemczech o „uwolnieniu” Piłsudskiego z magdeburskiego odosobnienia i jakie były rzeczywiste cele tej decyzji?
• jaka była skala jawnej i niejawnej współpracy między polskimi i bolszewickimi „socjalistami” w dziele zniszczenia Rosji? Wiemy o poufnych kontaktach trwających aż do śmierci Piłsudskiego (ludzie rządzący wówczas w Warszawie i Moskwie dobrze się znali), o czym w sposób mało zręczny dla obecnych „antykomunistów” wspominają pamiętniki piłsudczyków (i ich żon, np. Jadwigi Beck);
• czy animatorem zamachu stanu w maju 1926 roku był wywiad brytyjski, który chciał tym samym ograniczyć francuskie wpływy w Warszawie i wzmocnić stronnictwo proniemieckie?
• jakie były zobowiązania Piłsudskiego wobec niemieckich protektorów w kwestii zachodnich granic Polski i jak wytłumaczyć pasywną postawę władz w Warszawie wobec Powstania Śląskiego i Powstania Wielkopolskiego?
• dlaczego rząd Jędrzeja Moraczewskiego został uznany tylko przez Berlin?
• dlaczego niepodległościowi politycy tego okresu nie protestowali przeciw przydzieleniu przez Niemców części Polski „samostijnej” Ukrainie (np. Chełmszczyzny) w Pokoju Brzeskim?
A przede wszystkim, czy bolszewicki przewrót w listopadzie 1917 roku, który zmienił historię świata (i naszą!), był wykonaniem berlińskiego rozkazu obalenia tymczasowego rządu Republiki Rosyjskiej, z którym chciał zawrzeć pokój główny sojusznik, czyli austriacki Wiedeń?
Dziś już wiemy, że pomysł, aby dokonać tego przewrotu właśnie na początku listopada, powstał nagle, a większość bolszewickiego kierownictwa była nim… zaskoczona.
Możemy przyjąć jako pewnik, że prawdy o naszej historii sprzed stu lat należy szukać w archiwach berlińskich i austriackich, gdyż tam, podobnie jak w przypadku bolszewików, był ośrodek decyzyjny tworzący zręby ówczesnej (i współczesnej) Mitteleuropy. I był w swych działaniach bardzo skuteczny.
Gdyby nasz polski wątek sprawdzić równie rzetelnie, co działalność Aleksandra Parvusa, to być może zacząłby (w przenośni i dosłownie) pękać spiż niektórych pomników. I nie bójmy się jednak prawdy. Nie przestaniemy być przez to Polakami. Może zmienimy tylko punkty odniesienia oraz wzorce. Jeżeli są fałszywe, to nie ma czego żałować.
Witold Modzelewski
http://www.sprawynauki.edu.pl/archiwum/dzialy-wyd-elektron/344-felietony-witolda-modzelewskiego/4021-bajeczki-zamiast-historii?fbclid=IwAR35PecXkjcaD35BVLiUqXviExft0piiolYwyEgexQo8CnKyVA1xfPgM_VU
Autor:
Maciej Piotr Synak
o
14:55
czwartek, 24 stycznia 2019
Illl the beast cz. 1
grudzień 2018
Jakieś 2 miesiące temu wykupiłem
podróż i kwatery we Włoszech– no i temat jakby zapomniałem, mam
w końcu niemało stresów na co dzień... nie mam prywatności, niby
jestem sam, ale nigdy nie jestem sam...
Rozważałem kilka opcji głównie 17
lub 18 grudnia i ostatecznie zdecydowałem się na tę najmniej
przeze mnie obleganą.
Myślałem też o tym, żeby wyskoczyć
do Krakowa przez wyjazdem za granicę.
Zbliża się termin i zaczynam
sprawdzać autobusy do stolicy Małopolski, mija z 10 minut i nagle
przychodzi do mnie jeden z informatorów ub i w zawoalowanej rozmowie
sygnalizuje mi, że czas się pakować do Włoch, a nie na południe
Polski....
Po jego wyjściu sprawdzam – no,
fakt, zamiast we wtorek, wylot mam w niedzielę...
Służby martwią się, że przegapię
wycieczkę... bardzo dziwne.
W sumie to już drugi raz – w
październiku byłem już we Włoszech i wtedy pamiętam droga z
centrum handlowego na dworzec – kilkadziesiąt metrów - zajęła
mi nie 2 minuty, ale 6 minut. Idę przez plac na dworzec w Tczewie,
widzę, że pociąg czeka już na peronie, przechodzę przez hall,
przejście i po schodach w dół...kieruję się do wagonu, konduktor
patrzy na mnie....wsiadam, słyszę, że odgwizduje odjazd.... Patrzę
za okno na dworcowy zegar – jest minuta po czasie.. spóźniłem
się minutę, a oni czekali. Peron był pusty, tylko ja spacerowym
krokiem zszedłem sobie po schodach i przemierzyłem te 10 metrów do
drzwi wagonu. Nic by się nie stało, gdyby mi uciekł, bo było dość
czasu, żeby dojechać kolejnym pociągiem, ale mimo wszystko było
to dziwne... Czekali na mnie.
Dwa razy zależało im, żebym
pojechał.
Oni już sami doszli do wniosku, że
nie są w stanie mnie złamać – tak więc kiedy mówią wam, że
mnie urabiacie, to tak naprawdę tylko mnie nękacie. Oni wiedzą, że
to nic nie da. Okłamują was.
Ta perfidna podła i smutna grudniowa
akcja tydzień przed wyjazdem miała mi dopiec i "zdopingować" mnie do działania, żebym
postarał się znaleźć kontakt, zostać może za granicą wziąć
co proponują i się w końcu zamknąć, a ostatecznie poddać....no i
te sugestie o pieniądzach jak fajnie je mieć....
Czy nie mówiłem, że za działania
mające na celu wpływać na moje decyzje odpowiedzialni będą
surowo karani?
Czyż wielokrotnie nie mówiłem, że
nie wolno robić ludziom rzeczy, których sami nie potraficie znieść?
Mediolan. Via Dalmazio.
Siedzę sobie rozpytać o wycieczkę. W
Polsce wszystko zaryglowane, nikogo nie przepuszczą przez bramę,
tutaj luz blues – podobnie było na Białej Górze – wszedłem
bez problemu, tylko w Polsce zakaz jakiś....
No więc czekam sobie, wokół pełno
ludzi, czekam godzinę.... przychodzi jakiś wysoki facet, chyba
Włoch, ma jasną karnację skóry, więc trudno powiedzieć,
zatrzymuje się przed drzwiami naprzeciwko mnie, mówi do wszystkich
bondziorno i siada obok mnie. Siedzi tak jakiś czas. W pewnym
momencie.. słyszę....no, nie... słyszę gruchanie gołębia.
Zezuję na niego – on nic. Głos
dochodzi jakby od strony jego karku, jakby gdzieś tam miał ukryty
głośnik i z niego puszczał nagranie....
Gołąb pocztowy.... tak nazywa mnie
Werwolf. Kilka lat temu polemizowałem z jednym z nich na fb i wtedy
mi to powiedział, że jestem jak gołąb pocztowy, zapytałem czemu
– odpowiedział, że jak napisać list, to zawsze przynoszę
odpowiedź.... Śmiał się.
No więc nie reaguję. Po chwili –
znowu gruchanie. I jeszcze ze dwa razy, w końcu odwracam głowę w
jego kierunku. Wtedy on powoli przekręca głowę w lewo, a potem w
prawo. To znaczy NIE.
Już wiem, że nie załatwię swojej
sprawy.
Pani z okienka woła go, idzie do niej,
a potem wychodzi.
Hall się opróżnia, prawie nikogo nie
ma, jakiś facet biega dookoła rozpytuje i odprawia ostatnich
petentów i w końcu podchodzi do mnie pytając o co chodzi. Udaje,
że ta sytuacja jest jakby mimochodem, doskonale wie, kim jestem i po
co przyszedłem,.
Mówię o co chodzi, odpowiada, że nie
może mi pomóc – przychodzi ktoś jeszcze
i razem wypytują mnie i tłumaczą, że nie mogą mi pomóc,
powtarza kilka razy jakieś słowo, którego nie znam.
Nie możemy Panu pomóc....
Nie rozumiem tego zdania.
Nie rozumiem tego zdania.
To jest możliwe tylko w przypadku, gdy
drugiej stronie brak stosownej informacji, ale wszystko wskazuje, że
ta informacja już jest.
No, jeszcze ewentualnie fakt pobytu na
terenie Polski mógłby mieć jakieś znaczenie, ale poza tym...
Skoro to nie jest Polska i informacja
jest, to co jeszcze?
A może po prostu to zdanie nie jest
skończone? Może powinno brzmieć: nie możemy panu pomóc, bo nam
zakazano...
O, wtedy to ma sens.
Czyli jednak rząd światowy istnieje?
Jest niejawny i składa się on po
prostu z poszczególnych rządów na całym świecie, które
odgrywają szopkę przed swoimi krajanami i wszystkimi innymi.
Proponowanie mi pieniędzy w ramach
„odszkodowania” za nękanie przez abw to jest jakaś po prostu
kpina. Kpina, która wpisuje się w inne szyderstwa jakich
doświadczam od wielu lat.
Taka zresztą „propozycja” padła
już kilka miesięcy temu ze strony ubeków.
Nie potrafią mnie złamać. Można
mnie zabić, ale nie złamać – przecież pisałem mówiłem o tym
dawno temu. To co było dla mnie oczywiste 8 lat temu dla abw nie
było oczywiste.
Myślenie, że złamią mnie i
podporządkują sobie to było myślenie życzeniowe – czysta
fantastyka.
Niby dlaczego ja, decydent, miałbym
podporządkować się petentom??
Bo mnie biją??
Ja uważam się za osobę poważną i
nie zmieniam zdania w zasadniczych pryncypialnych sprawach tylko
dlatego, że ktoś mnie bije. No, ale każdy patrzy po sobie....
To znaczy, że jak uderzyć Pajaca, to
służby się podporządkują....
Już w październiku za mną chodzili,
kiedy w Milano rozpytywałem policję o drogę do duomo, kręcił się
tam jakiś facet, niby turysta pytał się w czym mam problem....
Zadawał dziwne pytania, jakby coś wiedział o mnie. Może trzeba
było się go jednak zapytać, czy pracuje dla niemieckich, czy dla
włoskich służb, ci faceci z karabinami maszynowymi na piersiach
wyglądali mi na bardzo zdecydowanych....
A więc niemcom zależy na tym, by ktoś
za granicą ogarnął temat, bo oni nie są w stanie.
Czyli to ta sama sitwa.
W sumie bardzo mnie to nie dziwi,
myślałem jednak, że istnieje tu większa konkurencja.
Ja tam kontaktów nie szukam, chcę
tylko przekazać przesłanie, jak to wszystko naprawdę wygląda. Jak
ktoś nie wie, to trzeba go powiadomić. Ale skoro wie...
Dziwne to jednak, kiedy podchodzi ktoś
do ciebie na ulicy i żebrze o pieniądze na kawę – to pewnie
pokłosie bloga o Włoszech, fragment taki trafił mi się na
telefonie właśnie. Czyli telefon pod kontrolą..
W sumie teraz było ich kilku – drugi
„żebrak” w Trydencie no i ten w metrze, co przykładał palec do
nosa..No i ten co zamawiał makiato w Bolsano.
W porównaniu z takim Gdańskiem
prawdziwe wakacje, od lat nie czułem się tak swobodnie, nikt nie
uprawiał wobec mnie pedalskiej pantomimy, nikt nie dawał
ostentacyjnych ani ukrytych znaków, nikt nie zwracał na mnie uwagi
(no prawie) i nawet wróciła mi chęć na pisanie..
Aha. Zapomniałem. Jeszcze jedna
kwatera, bardzo mili gospodarze, jednak rano zwróciłem uwagę na
to, jak jest zasłany stół pod śniadanie...
Ktoś by powiedział – typowy
masoński rebus, ale to wyświechtane słowo...
Fundacja Kesslera... bardzo ciekawy
pomysł, chociaż Chińczycy mają równie dobre, a przerób
finansowy o wiele większy....
Autor:
Maciej Piotr Synak
o
07:49
Subskrybuj:
Posty (Atom)