Kto podjudza polskich rusofobów?
Koncepcja Intermarium (Międzymorza) została wysunięta przez
Piłsudskiego podczas pierwszej wojny światowej i zakładała stworzenie po
pokonaniu Rosji przez państwa centralne (Niemcy i Austro-Węgry)
federacji obejmującej terytorium dawnej I Rzeczypospolitej w granicach z
1772 roku, której kluczowym elementem miała być Polska.
Koncepcja ta już wtedy dziwnie korespondowała z powstałymi w tym
samym czasie niemieckimi koncepcjami Mitteleuropy i wielkiego obszaru
gospodarczego (Grosswirtschaftsraum), które przewidywały utworzenie na
obszarach odebranych Rosji szeregu państw pozornie niepodległych, a
faktycznie niemieckich protektoratów, których gospodarki pełniłyby rolę
uzupełniającą wobec gospodarki niemieckiej (byłyby pozbawione
nowoczesnego przemysłu ciężkiego oraz dostarczałyby gospodarce
niemieckiej półproduktów i płodów rolnych).
W przeciwieństwie do koncepcji Międzymorza koncepcja
Mitteleuropy zakładała, że kluczowym państwem-protektoratem tak
zorganizowanej niemieckiej strefy wpływów będzie nie Polska – która
terytorialnie miała być mniejsza od utworzonego w 1815 roku Królestwa
Polskiego – ale Ukraina – która miała obejmować terytoria od
Chełmszczyzny po Kubań. To miał być główny spichlerz Rzeszy i najważniejszy protektorat niemiecki na Wschodzie.
Tak pojętą koncepcję Mitteleuropy Niemcy zrealizowały na drodze
traktatu brzeskiego z 3 marca 1918 roku, w którym państwa centralne
wymusiły na Rosji Radzieckiej oddanie pod ich kontrolę obszaru od
Finlandii po Morze Czarne. Warto przypomnieć, że do rokowań pokojowych w
Brześciu dopuszczono proklamowaną z inspiracji niemieckiej 25 stycznia
1918 roku Ukraińską Republikę Ludową, z którą Rosja Radziecka podpisała
odrębny traktat pokojowy. Nie zaproszono natomiast do Brześcia delegacji
Królestwa Polskiego, które w przeciwieństwie do Ukrainy nie było
uważane przez Niemcy i Austro-Węgry za protektorat, ale za terytorium
przez nich okupowane.
Osiem miesięcy później państwa centralne poniosły jednak klęskę na
froncie zachodnim. W jej rezultacie Austro-Węgry całkowicie zniknęły z
mapy Europy, a Niemcy – w których upadło cesarstwo i wybuchła rewolucja –
musiały się zgodzić na redukujący ich terytorium i znaczenie polityczne
traktat wersalski. Koncepcja Mitteleuropy nie odeszła jednak do lamusa.
Polityka niemiecka powróciła do niej po 1989 roku, kiedy dzięki
zakończeniu „zimnej wojny” i aneksji NRD przez RFN – błędnie nazywanej
zjednoczeniem Niemiec – Berlin uzyskał za zgodą USA (wypowiedź Clintona z
1997 roku o wzięciu odpowiedzialności za Europę przez Niemcy) swobodę
manewru politycznego w Europie.
Powrót Mitteleuropy
Realizując współczesną koncepcję Mitteleuropy Niemcy powiązały ją ze
strategicznymi celami polityki amerykańskiej wobec byłych państw
socjalistycznych oraz państw obszaru poradzieckiego. Rozbicie i
zniszczenie Jugosławii, transformacja ustrojowa byłych państw
socjalistycznych, w wyniku której przede wszystkim w Polsce doprowadzono
do deindustrializacji i powstania gospodarki uzupełniającej gospodarkę
niemiecką w myśl koncepcji
Grosswirtschaftsraum,
włączenie do UE w latach 2004-2013 11 państw obszaru Międzymorza – które
przeszły tak zaprojektowaną transformację – dalej przewroty polityczne
na Ukrainie w 2004 i 2104 roku oraz kilkukrotne próby takich przewrotów
na Białorusi i w Rosji – to wszystko są kolejne elementy realizacji
przez Berlin współczesnego planu Mitteleuropy skorelowanego z
geopolityką amerykańską. Tak samo jak 100 lat temu kluczowa jest w tym
wszystkim rola Ukrainy, a nie Polski. Ukraina ma być zarówno
najważniejszym ogniwem Grosswirtschaftsraum (głównie jako dostarczyciel
taniej siły roboczej), jak i bazą eksportu „demokracji” do Rosji i
pozostałych państw obszaru poradzieckiego.
Piłsudski…
próbował realizować koncepcję Międzymorza w latach 1919-1920, tocząc w
tym celu wojnę z Rosją Radziecką. Według obowiązującej obecnie wersji
historii á la IPN wojna ta była rezultatem „czerwonego marszu na
Zachód”, który Trocki i Lenin mieli podjąć podobno już w listopadzie
1918 roku. W rzeczywistości jednak kampanie wojenne tak w 1919, jak i w
1920 roku zostały rozpoczęte przez Piłsudskiego w imię realizacji
koncepcji Międzymorza. W świadomości historycznej Polaków funkcjonuje
jedynie wiedza o wielkim z zwycięstwie z 1920 roku, kiedy Polska
powstrzymała „najazd bolszewicki” (tzn. kontrofensywę Tuchaczewskiego) i
miała podobno nawet ocalić Europę Zachodnią, chociaż armia
Tuchaczewskiego była za słaba na podbój Zachodu ani nie stawiała sobie
takiego celu.
Nie funkcjonuje natomiast w świadomości historycznej Polaków wiedza o
tym, że cel polityczny wojny z lat 1919-1920, jakim była federacja
Międzymorza, nie tylko nie został przez Polskę osiągnięty – pomimo
zwycięstwa nad armią Tuchaczewskiego – ale całkowicie pogrzebany w
traktacie ryskim z 12 marca 1921 roku.
Dlaczego? Dlatego, że nacjonaliści ukraińscy i litewscy nie chcieli żadnej federacji z Polską. Zachodnioukraińska
Republika Ludowa rozpoczęła wojnę z Polską o Lwów w listopadzie 1918
roku i zainicjowała – o czym mało kto pamięta – czystki etniczne na
Polakach w Galicji Wschodniej, będące preludium ludobójstwa, które
ćwierć wieku później stało się dziełem OUN-UPA. Wymuszony na Petlurze
sojusz w 1920 roku był epizodem bez znaczenia, z którego obecnie próbuje
się robić kamień węgielny Międzymorza, a który wtedy zakończył się dla
Polski kompromitacją (wycofanie uznania Ukraińskiej Republiki Ludowej 12
października 1920 roku i internowanie wojskowych ukraińskich przez
Polskę).
Mimo takiego biegu rzeczy koncepcja Międzymorza nie odeszła do
lamusa. W okresie międzywojennym rozwijali ją prometeiści – już nie jako
federację, ale wymierzony w ZSRR sojusz z nacjonalizmami
wschodnioeuropejskimi – a w okresie „zimnej wojny” ośrodek paryskiej
„Kultury”, który odegrał kluczową rolę w kształtowaniu polityki
zagranicznej obozu solidarnościowego i postsolidarnościowego.
Trzeba
w tym miejscu zaznaczyć, że prometeizm – mimo poparcia dla tego nurtu
ze strony obozu piłsudczykowskiego – nie był tworem polskim.
Ruch prometejski został zainicjowany przez Rząd Ukraińskiej Republiki
Ludowej na Emigracji oraz emigracyjne rządy azerski, doński, kaukaski,
krymski, ormiański i turkiestański. Podobnie koncepcje geopolityczne
paryskiej „Kultury” Jerzego Giedroycia były rozwijane pod wpływem
emigracyjnego środowiska nacjonalistów ukraińskich skupionego w
Antybolszewickim Bloku Narodów i kierowanego przez Jarosława Stećkę –
hitlerowskiego kolaboranta i prowydnyka banderowskiej frakcji OUN na
emigracji.
O ile zatem koncepcja Międzymorza z okresu pierwszej wojny światowej i
wojny 1919-1920 była wytworem polskiej myśli politycznej i stanowiła
próbę realizacji polityki polskiej – nie wnikając w tym momencie czy
słusznej czy nie – to koncepcja Międzymorza rozwijana przez polskich
prometeistów i paryską „Kulturę” wpisywała się już tylko w realizację
obcych celów politycznych, które prometeiści i Giedroyć uważali za
zbieżne z polską racją stanu albo po prostu tylko tak to przedstawiali
propagandowo. Identycznie jest z polską polityką wschodnią po 1989 roku,
której celem ma być oczywiście Międzymorze rozumiane jako blok państw
pomiędzy Niemcami a Rosją pod przewodnictwem Polski.
W rzeczywistości jest to utopia, ponieważ Polska jest państwem za
słabym, żeby przewodzić takiemu blokowi i polskiego przewodnictwa nie
oczekują oraz nie akceptują nie tylko Ukraina czy kraje Grupy
Wyszehradzkiej, ale nawet Litwa i pozostałe państewka bałtyckie. Z
państw tych Ukraina i Litwa prowadzą aktywną politykę depolonizacyjną
wobec polskiej mniejszości narodowej, za każdym razem uderzają w polskie
interesy gospodarcze, a od Polski oczekują jedynie jednostronnego
wsparcia finansowego i wojskowego. Postsolidarnościowe siły polityczne
realizują więc nie żadną koncepcję Międzymorza, ale niemieckie koncepcje
Mitteleuropy i Grosswirtschaftsraum, amerykańskie koncepcje
geopolityczne Heartlandu i Wielkiej Szachownicy oraz plany geopolityczne
nacjonalistycznych środowisk ukraińskich zawarte w projekcie Unii
Bałtycko-Czarnomorskiej, czyli takiej federacji Międzymorza, ale ze
stolicą w Kijowie.
Elektorat PiS jest jednak utwierdzany w przekonaniu – głównie przez
„Gazetę Polską” – że awanturnicza polityka polska na Wschodzie ma służyć
właśnie budowaniu Międzymorza w myśl jego wersji piłsudczykowskiej
względnie prometejskiej. Przypuszczam, że część drugiego, a nawet
pierwszego garnituru politycznego PiS i PO może nawet naprawdę w to
wierzyć, bo cóż potrafi lepiej połechtać ich próżnię – zwłaszcza
intelektualną – jak nie wizja odbudowy I Rzeczypospolitej w ramach
uwspółcześnionego mitu Międzymorza.
W krzewieniu tego mitu
„Gazeta Polska” wielokrotnie była trybuną George’a Friedmana –
właściciela prywatnej agencji wywiadu Stratfor i reprezentanta
najbardziej ekstremistycznego środowiska polityki amerykańskiej.Syrenie śpiewy Friedmana
Ostatnio Friedman został nagłośniony przez portal onet.pl, któremu
udzielił wywiadu1. Użył tam wprost określenia „Międzymorze”. Warto
bliżej przyjrzeć się temu co powiedział, by zrozumieć źródła inspiracji
myśli politycznej obozu postsolidarnościowego, a właściwie jej braku.
Oto garść cytatów:
„Polska jest rosnącą potęgą. Macie zaufanych przyjaciół, jakimi są
np. Stany Zjednoczone. Nie popełniajcie jednak błędu z 1938 roku, kiedy
twierdziliście, że nie ma pośpiechu w konstruowaniu armii, bo Francuzi
wam pomogą. Nawet teraz zanim w przypadku ewentualnego konfliktu
przyszłaby pomoc, minęłyby miesiące”.
„Drodzy Polacy, przestańcie myśleć, że kogokolwiek trzeba przekonywać
do tego, żeby zwiększyli swoje nakłady na zbrojenia. Myślcie o sobie.
Nikt o was nie zatroszczy się bardziej niż wy sami. Historia jest
najlepszym tego dowodem”.
„[W 2045 roku Polska] Będzie jednym z liderów Europy. Staniecie
realnie na czele koalicji państw Europy Środkowo-Wschodniej, która
będzie powstrzymywać Rosję. Polska mocarstwem regionalnym. To już się
dzieje”.
„Żyjemy w okresie zmierzchu Rosji, niepokojów w tym kraju, chociażby z
powodu niskich cen ropy za baryłkę. Nie chodzi o okupację nowych
terenów, ale budowę wpływów. Polska powinna kierować się na Wschód
[podobnie uważał Adolf Hitler, który na przełomie 1938 i 1939 roku
złożył władzom sanacyjnym określone propozycje w tej sprawie, idące
jednak w kierunku przekształcenia Polski w państwo satelickie III Rzeszy
– uwaga BP]”.
„Polska może realnie myśleć o Międzymorzu – koncepcji strefy wpływów
od Bałtyku aż po Morze Czarne. To koncepcja marszałka Józefa
Piłsudskiego. Postulował on doprowadzenie do sojuszu państw Europy
Środkowo-Wschodniej – obszaru między Adriatykiem, Bałtykiem i Morzem
Czarnym [w rzeczywistości plan „Morza ABC”, czyli Adriatyku, Bałtyku i
Morza Czarnego, to było Międzymorze w wersji prometeistów i Giedroycia;
Piłsudskiemu chodziło tylko o dawne ziemie I Rzeczypospolitej – uwaga
BP]. Moim zdaniem ta linia musi być podtrzymana. To Polska, Słowacja,
Węgry, Rumunia i Bułgaria. To nie koalicja chętnych, ale przymierze
zdolności i możliwości”.
„Znajdując się między silniejszymi Rosją i Niemcami, Polska będzie
miała szansę urosnąć na znaczeniu dzięki zasadzie „dwóch
pięćdziesiątek”, czyli niemieckiemu eksportowi odpowiedzialnemu za 50
proc. PKB w RFN oraz 50 dolarów za baryłkę ropy. Spadek wartości
eksportu, którego chiński rynek zbytu nie będzie mógł obsłużyć, będzie
miał katastrofalne skutki dla niemieckiej gospodarki. W dłuższej
perspektywie doprowadzi to do spadku pozycji Niemiec. Na takiej samej
zasadzie zbyt niska cena ropy, w tym wypadku 50 dolarów za baryłkę,
bardzo osłabi rosyjską gospodarkę bazującą na eksporcie zasobów
energetycznych. W tym wypadku Polska wzmocni swoją pozycję, jeżeli
będzie potrafiła zamanifestować swoją wartościowość [tak w oryg. – uwaga
BP] jako wiarygodny partner Stanów Zjednoczonych, w kontekście
osłabionej wiarygodności państw zachodu Europy. Wasz kraj może być
liderem myślenia o przyszłym kształcie integracji europejskiej skupionej
przede wszystkim na uwzględnianiu i realizowaniu interesów i celów
państw członkowskich”.
Te cytaty wystarczająco dużo mówią o tym kto, jakimi hasłami i
mirażami inspiruje nieodpowiedzialną politykę polską na Wschodzie.
Nieodpowiedzialną z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że służy ona
rozszerzaniu euroatlantyckiego obszaru geopolitycznego na Wschód, a tym
samym pogłębianiu statusu Polski na tym obszarze, który socjologia
definiuje mianem rozwoju zależnego. Po drugie dlatego, że polityka taka
nieubłaganie prowadzi do konfrontacji z Rosją w sytuacji, gdy Rosja do
takiej konfrontacji bezpośrednio nie zmierza.
A gdyby komuś było za mało to polecam publicystykę Klubu
Jagiellońskiego i innych środowisk kontynuujących tradycje prometejskie,
powiązanych z tymi kołami polityki amerykańskiej, które reprezentuje
George Friedman i Stratfor.
Na portalu jagiellonia.org możemy
zapoznać się z jeszcze bardziej rozwiniętymi wizjami Friedmana i jego
ludzi z kwietnia 2015 roku. Dwuletnia perspektywa czasowa
pozwala zrozumieć, że nic z tych prognoz się nie sprawdziło, że jest to
szarlataneria polityczna tworzona tylko pod kątem podbechtywania Polaków
przeciw Rosji. Oto cytaty:
„
Prywatna agencja wywiadu Stratfor, nazywana „cieniem CIA”,
opublikowała prognozę geopolityczną na najbliższą dekadę. Amerykańscy
analitycy przewidują rozpad Federacji Rosyjskiej i wzmocnienie roli
Polski w Europie”.
„Jest mało prawdopodobne, że Federacja Rosyjska przetrwa w obecnej formie? wieszczą eksperci Stratforu”.
„Rosja nie będzie w stanie utrzymać „narodowej infrastruktury”,
zwłaszcza na peryferiach. To wszystko doprowadzi ją do powtórki z
historii”.
„FSB, której przywódcy zaangażowani są w gospodarkę, straci kontrolę
nad tym, co się dzieje w kraju, nie będzie w stanie powstrzymać sił
odśrodkowych, odpychających regiony w różne od Moskwy strony”.
„Możliwość dalszej kontroli przez Rosję Kaukazu Północnego będzie się
zmniejszała, w Azji Środkowej nastąpi destabilizacja. Republika Karelii
zapragnie powrotu do Finlandii. Nadmorskie regiony na Dalekim Wschodzie,
bardziej związane z Chinami, Japonią i USA niż z Moskwą, wybiją się na
niepodległość. Inne regiony niekoniecznie będą poszukiwały autonomii,
lecz będzie im ona narzucana”.
„Jednocześnie wzmocni się pozycja Polski, dla której analitycy
przewidują rolę lidera co najmniej Europy Środkowo-Wschodniej, w miejsce
Niemiec. Stanie się to dzięki z jednej strony stabilnemu wzrostowi
gospodarczemu i mniejszemu niż w innych krajach europejskich spadkowi
demograficznemu w Polsce, z drugiej zaś spowolnieniu gospodarczemu RFN”.
„Wzrosną także polskie wpływy na Ukrainie i Białorusi. Na wzrost
znaczenia Warszawy w polityce międzynarodowej wpłynie też sojusz ze
Stanami Zjednoczonymi. Polska stanie na czele antyrosyjskiej koalicji,
która będzie jedną z dominujących geopolitycznych sił w Europie. Poza
Ukrainą i Białorusią dołączą do niej inne państwa wschodnie”.
„W pierwszej połowie tej dekady (do roku 2020 – red.) Polska zostanie
liderem antyrosyjskiej koalicji, do której, co ważne, należeć będzie
też Rumunia (…). W drugiej połowie dekady ten związek będzie odgrywał
ważną rolę w zmianie rosyjskich granic i odzyskaniu utraconych terenów
za pomocą środków formalnych i nieformalnych. Po osłabieniu Moskwy ten
sojusz będzie wywierał dominujący wpływ nie tylko na Białoruś i Ukrainę,
lecz także ruszy dalej na wschód, co przyczyni się do dalszego
wzmocnienia Polski i jej sojuszników” – zapowiadają analitycy agencji”.
„Utrata zdolności Mokwy do wsparcia i zarządzania krajem wytworzy
próżnię. „To, co będzie w tej próżni istniało, to będą już oddzielne
fragmenty Federacji Rosyjskiej” – przewidują analitycy, a wtedy Polska,
Węgry i Rumunia zażądają odzyskania terenów, które swego czasu oddały
Rosjanom”.
Z tych analiz Stratforu wynika jakie są zamiary tzw.
neokonserwatystów amerykańskich wobec Rosji oraz jaką rolę przewidzieli w
realizacji swoich planów dla Polski. Rolę zapałki wzniecającej pożar.
Taką też rolę pełni polska polityka na Wschodzie co najmniej od
pierwszego Majdanu w 2004 roku. Z przytoczonych cytatów wynika też jasne
przesłanie dla nieodpowiedzialnych sił politycznych w Polsce: nie
bójcie się Rosji, Rosja to kolos na glinianych nogach, który się
rozpadnie, Niemcy zbankrutują, a Polska będzie europejskim mocarstwem.
Więc śmiało – hajda na koń, szable w dłoń, bolszewika goń itd.
…i jego polscy wyznawcy
A gdyby jeszcze komuś było mało to polecam
Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego
– czołową postać współczesnego prometeizmu, mającą znaczący wpływ na
politykę zagraniczną rządu PiS. W wywiadzie udzielonym tuż po ataku
terrorystycznym na polski konsulat w Łucku Żurawski vel Grajewski
zaczyna tradycyjnie od straszenia Rosją, bo czymże innym można lepiej
Polaków – wychowywanych od 200 lat na tradycji romantycznej –
postraszyć?
Dowiadujemy się zatem, że „w żywotnym, wręcz egzystencjalnym
interesie Polski jest niedopuszczenie do odtworzenia rosyjskiego
imperium w jego postimperialnej przestrzeni, bez względu na to, czy
będzie to odrodzenie pod jedno-, czy trójkolorową flagą”. Zdaniem
Żurawskiego vel Grajewskiego „po raz pierwszy od ponad 350 lat, od czasu
ugody perejesławskiej (z krótką przerwą w latach 1917–1921), Ukraina
funkcjonuje jako pełnoprawny, samodzielny byt państwowy dysponujący
własnymi siłami zbrojnymi. Siłami, które dzisiaj walczą na Donbasie
[jest to teza cyniczna i fałszywa; Ukraina była samodzielnym bytem
państwowym od uzyskania niepodległości w 1991 roku, dzięki przewrotowi z
2014 roku samodzielnym bytem państwowym być przestała – uwaga BP].
Geopolityczna i jak najbardziej militarna gra już się toczy. W naszym
interesie leży zwycięstwo Kijowa (…). Projekt Trójmorza jest atrakcyjny
dla takich państw jak Rumunia, Chorwacja, kraje bałtyckie, Ukraina – nie
musimy ograniczać się tylko do obecnego składu Grupy Wyszehradzkiej.
Siłą tej koncepcji jest jej wielowymiarowość i poręczność w modyfikacji
zgodnie ze zmieniającymi się warunkami i potrzebami natury
geopolitycznej [potrzebami polityki amerykańskiej, czego Żurawski vel
Grajewski nie dodał – uwaga BP]. (…) w interesie Polski leży, by wojsko
ukraińskie w wypadku intensyfikacji działań zbrojnych Rosji na Ukrainie
było w stanie skutecznie się im przeciwstawić i zadać agresorowi możliwe
najwyższe straty. Jeśli możemy wesprzeć Kijów w osiągnięciu tego celu
bez uszczerbku dla własnych zdolności bojowych, powinniśmy to uczynić”
[3].
A zatem Żurawski vel Grajewski – podobnie jak
Jerzy Targalski
– wyraża niezadowolenie, że Polska jeszcze nie walczy na wschodzie
Ukrainy, bynajmniej nie w rzekomej wojnie z Rosją, ale w wojnie domowej
będącej rezultatem inspirowanego z zewnątrz przewrotu politycznego z
2014 roku.
Zabawa zapałkami
Poziom intelektualny i moralny polskich uczniów George’a Friedmana pokazał
Tomasz Sakiewicz
w czasie manifestacji Klubów „Gazety Polskiej” pod ambasadą Rosji w
Warszawie 9 kwietnia 2017 roku. Oto najlepszy fragment jego
przemówienia:
„Dlaczego tu jesteśmy? Bo chcemy, żeby Putin i władze Rosji oddały
wszystkie dowody zbrodni, pozwoliły na przesłuchanie świadków. A kiedy
tak się stanie, chcemy, aby odpowiedzialni znaleźli się w więzieniu.
Wczoraj jeszcze nam mówiono: Kto się przeciwstawi Rosji?
Te 59
pocisków Tomahawk, które trafiło w syryjsko-rosyjską bazę pokazuje, że
są ludzie na świecie, którzy nie boją się przeciwstawić Kremlowi. Polska
armia się dziś rozbudowuje. Mamy dziś dużo większą, dużo lepiej
wyposażoną armię. Widzimy też, że Ukraińcy stawiają dużo bardziej
skuteczny opór. Rosjanie nie są w stanie zająć całej Ukrainy tylko
dlatego, że dzisiaj Ukraińcy po prostu się bronią. Rosjanie nie są tacy
silni, na jakich wyglądają. Są silni naszą słabością i swoją
bezczelnością. Dlatego musimy twardo stawiać warunki. I zobaczycie, że
tu wróci nie tylko wrak, ale też będzie tu Putin w kajdankach, który
będzie musiał odpowiedzieć za to, co zrobił w Smoleńsku” [4].
Sakiewicz zatem otwarcie wezwał Polskę do wojny z Rosją.
To jego podżeganie („Rosjanie nie są tacy silni, na jakich wyglądają”)
jakoś dziwnie wychodzi naprzeciw oczekiwaniom najbardziej skrajnych sił
na Ukrainie, sformułowanym pod koniec lutego br. w ofercie
ukraińsko-polskiego sojuszu wojskowego, z jaką wystąpili deputowani
ukraińscy Wiktor Romaniuk i Hanna Hopko [5]. Przypominam, że Sakiewicz
został 11 listopada 2014 roku uhonorowany odznaczeniem przez Służbę
Bezpieczeństwa Ukrainy. Nie można też nie zauważyć, że liczny udział w
manifestacji Klubów „Gazety Polskiej” pod ambasadą Rosji wzięli Ukraińcy
pod swoją flagą.
Źródłem inspirującym irracjonalną politykę wschodnią III RP są
najbardziej ekstremalne siły polityczne w USA, dążące do globalnej
dominacji tego mocarstwa, realizowanej nierzadko bezwzględnymi środkami.
Owa „partia wojny” w USA jest wzorcem dla opcji proamerykańskiej, a
właściwie agentury politycznej Waszyngtonu w Polsce, która stamtąd
właśnie czerpie swoją demagogię i frazeologię, uzasadniając nią fałszywe
przesłanki stawianych tez i cyniczne cele. Nie wolno też zapominać o
ekstremalnych siłach na Ukrainie i związanej z nimi ukraińskiej
agenturze wpływu w Polsce.
Niestety po nowej administracji Białego Domu nie należy się
spodziewać radykalnego uwolnienia polityki amerykańskiej od wpływu sił
skrajnych. Już dzisiaj widać, że Donald Trump przegrywa w starciu z
tamtejszą „partią wojny”.
Blisko 90 lat temu
Roman Dmowski przestrzegał
protoplastów obecnego obozu władzy przed udziałem w wyprawie
komiwojażera (Zachodu) na Rosję. Dzisiaj chętnych do wzięcia udziału w
wyprawie komiwojażera w Polsce nie brakuje. Jest to o tyle zdumiewające,
że przecież muszą być oni świadomi, iż ewentualna konfrontacja
militarna USA i Rosji rozegra się na terytorium Polski i Ukrainy,
ponieważ mocarstwa te nie mają w Europie innego teatru wojny. A jeśli
tak, to muszą być też świadomi, że chcą katastrofy dla swojego kraju.
Nie mam wątpliwości, że polscy wspólnicy komiwojażera nie cofną się
przed żadnym szaleństwem i dlatego naiwni zwolennicy obozu rządzącego
nadal będą karmieni mirażem Międzymorza, o które ma toczyć się gra na
Wielkiej Szachownicy. Do ostatniego Polaka, jak trzeba.
Bohdan Piętka
[1] „Polska regionalnym mocarstwem? George Friedman: nie popełnijcie jednego błędu”,
www.wiadomosci.onet.pl, 2.04.2017.
[2] „Stratfor: Rosję czeka upadek, Polskę rozkwit”,
www.jagiellonia.org, 15.04.2015.
[3] „Żurawski vel Grajewski: nie chowajmy Giedroycia do szafy”, www.jagiellonski24, 30.03.2017.
[4] Tomasz Sakiewicz: „Tu wróci nie tylko wrak, ale też będzie tu Putin w kajdankach”,
www.niezalezna.pl, 9.04.2017.
[5] W. Romaniuk, H. Hopko, „Sojusz obronny z Ukrainą”, portal internetowy dziennika „Rzeczpospolita”,
www.rp.pl, 27.02.2017.
Myśl Polska, nr 17-18 (23-30.04.2017)
http://www.mysl-polska.pl/1217