Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gdańsk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gdańsk. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 10 października 2024

Nazwa Gdańska, a niemieckie "dożynki"...

 


Poniżej przedruk z niemieckiej strony o tradycji dożynek u Niemców na przykładzie Pomorza.


Pommerscher Greif e. V. – niemieckie stowarzyszenie o profilu historycznym i genealogicznym.

celem stowarzyszenia jest badanie, utrwalanie oraz upowszechnianie lokalnych i rodzinnych historii dawnej prowincji pomorskiej w oparciu o metodykę naukową i dokumenty źródłowe. Prowadzi również badania nad heraldyką, sfragistyką i pochodzeniem nazwisk, a także udziela wsparcia naukowego oraz publikuje prace historyczne.

Biblioteka i archiwum stowarzyszenia znajdują się od 2015 w Züssow, gdzie zbiorami opiekują się wolontariusze. Do tego czasu mieściły się w Centrum Pomorskim w Travemünde. Po jego zamknięciu Pommerscher Greif przejął także zbiory mieszczącej się tam biblioteki Pomorskiego Stowarzyszenia Centralnego.

Stowarzyszenie organizuje coroczne seminaria naukowe i wspólne wyjazdy badawcze. Na swojej stronie internetowej udostępnia bibliotekę cyfrową, bazę danych pomorskiego spisu kopyt* z lat 1717–1719 oraz publikację lustracji duńskiej na Pomorzu Szwedzkim z 1717.

Stowarzyszenie liczy ponad 450 członków (z końcem 2013 roku było ich 471) także z krajów, do których po wojnie wyemigrowali mieszkańcy Pomorza.

* tak jest napisane - "kopyt" - to jest polskojęzyczna wikipedia





Dla mnie tekst jest mocno dwuznaczny, odnośniki do Jana i napaści na niego, są wg mnie bardzo czytelne, one się po prostu powtarzają w różnych historiach, jak chociażby tej o Hiramie.... 

W podanej piosence pada zresztą określenie - "Stary" i imię "Hans", czyli Jan.

Święto plonów tradycji niemieckiej jawi się jak święto z okazji czyjejś śmierci - tryumf trzech pasterzy...


Niemcy udawali chrześcijan (udawali, że wyznają podobne wartości co Słowianie), kiedy przyszli do nas w dawnych wiekach i podobnie udają dożynki, a tak naprawdę obchodzą inne święto... to się często powtarza, to jest immanentna cecha niemieckiej polityki.

Na przykład teraz niemiecki kanclerz Olaf Scholz udaje, że nie umie rządzić, a naprawdę chodzi o ponowne wyniesienie faszystów do władzy, na - "skrupulatnie" wypracowanej fali niezadowolenia Niemców z obecnych rządów i polityki migracyjnej państwa.

W Niemczech, jak donoszą media, dominuje kryzys migracyjny i gospodarczy - co na to ci wszyscy mądrale od "Niemce som bardzo skrupulatne" i tym podobnych dyrdymałów??


Tak samo zaplanowana jest "nowa" twarz niemieckiej polityki - Sara Wagenknecht*


wagen - wózek, pojazd
knecht - sługa

pamiętamy - Kopacz = kopacz (grabarz)

służąca za listek figowy dla faszystów i jako ich transport - dosłownie wózek, na którym mają wjechać do władzy.


Sam fakt, że tak długo w postfaszystowskich Niemczech "tolerowano" faszystowską partię, aż urosła do znacznej siły,  powinien dać wszystkim do myślenia.

"To som mondre ludzie, te niemce, wie pan...?"


Zwracam uwagę na:

- myszy - może chodzi o przydomek lub wzrost, drobną posturę jednego z nich, tego, który głupio zginął ( myszom śmierć! a nam złoto) albo, że był pod wpływem myszy (coś drobnego) tj. był opętany

- taniec

- użycie cudzysłowia - w jakim celu?

- tekst oryginalny jest przedrukiem z lat 50-tych XX wieku, ale niewykluczone, że to tekst o wiele starszy, może z czasów zaborów, w tekście nie ma odniesienia do miejscowości, jedynie ilustracje odnoszą się do takich miejscowości jak Żabin w pow. drawskim, wymienia się wyspę Rugia - obecnie w Niemczech, ponadto autor poleca linki do opisów dożynek w powiecie gryfickim i słupskim

- w komentarzu nie tłumaczę wszystkiego, co tu jest, a notatka jest powiązana z innymi notatkami z bloga




przedruk

tłumaczenie automatyczne za pomocą strony deepl.com, 

google tłumacz słabo tłumaczył niemiecki i w ogóle nie poradził sobie z dolnoniemieckim w przypadku tekstu piosenki






Święto Dziękczynienia na Pomorzu




6 października, 2014 


Ze żniwami, najważniejszym wydarzeniem roku na wsi, zawsze wiąże się wiele zwyczajów i tradycji, zwłaszcza w naszej pomorskiej ojczyźnie, która była spichlerzem Niemiec. Tak jak prawie każda wieś na Pomorzu miała swoje językowe osobliwości i idiosynkrazje, tak zwyczaje żniwne zawsze nieco się od siebie różniły. Ogólnie jednak wyłania się jednolity obraz.


"która była spichlerzem Niemiec" - przypuszczam, że autorowi chodzi tu o tajny "spichlerz", bo przecież ziemia pomorska to tereny polodowcowe - mamy tu piaski, a ziemie uprawne generalnie są średnie. To powodowało odpływ niemieckich "kolonistów", którzy cały czas byli na siłę instalowani na Pomorzu, nawet przed wojną "troską" Hitlera było podnoszenie żywiołu niemieckiego na tym terenie - "zwyczajni" Niemcy nie chcieli tu mieszkać - MS






Pommerscher Erntezug, 1863
Otto von Reinsberg-Düringsfeld: Das festliche Jahr in Sitten, Gebräuchen und Feste der germanischen Völker. Mit gegen 130 in den Text gedruckten Illustrationen, vielen Tonbilder, etc. Spamer, Leipzig 1863. 390 W; http://www.mdz-nbn-resolving.de/urn/resolver.pl?urn=urn:nbn:de:bvb:12-bsb10016939-6


Odzież była wszędzie taka sama, wykonana z dobrego, tkanego w domu białego lnu. Czasami używano również białej tkaniny pokrzywowej, ale zwykle preferowano chłodzący len. Kobiety i dziewczęta nosiły swoją białą „zewnętrzną sukienkę” (weißes „Austkleid”), prosty, domowy krój, z dużą, białą chustą, którą można było zawiązać szeroko na czole, aby zapewnić wystarczający cień. Mężczyźni również nosili białe spodnie i koszule oraz tradycyjne słomkowe kapelusze. Jednak w ostatnich czasach wiele młodych dziewcząt poszło w ślady mężczyzn, wybierając również długie spodnie i słomkowe kapelusze jako część swojej odzieży żniwnej. Wynikało to jednak wyłącznie z praktyczności i bezpieczeństwa przed palącymi promieniami słońca.

Śniadania, obiady i kolacje jadano w domu, ale pomiędzy tymi posiłkami duży kosz z wybranymi rzeczami był „przenoszony” na pole, a jego zawartość szczęśliwie konsumowana w cieniu przysiadów, na poboczu drogi lub na pobliskim skraju lasu. Co jedzono? To również różniło się w każdej wiosce. W jednej wiosce było ciasto lub maślane babeczki, w innej naleśniki i soczewica. We wcześniejszych czasach ryż i śliwki były uważane za „dobre jedzenie” w porze obiadowej, później za najlepszy posiłek uważano pieczoną wieprzowinę lub młode kurczaki.

[duży kosz z wybranymi rzeczami był „przenoszony” na pole -  słowo "nachgetragen" w oryginale ujęto w cudzysłów, może więc tu być jakieś rebus zrozumiały dla tych, co wiedzą o co chodzi; słowo "nachgetragen" tłumaczone jest jako: dodany, w dodatku - MS]


Ale nie było różnic, jeśli chodzi o picie. Tylko piwo warzone w domu było wszędzie uważane za właściwy napój. Austbier był przygotowywany i warzony co roku przed żniwami, rozlewany do dużych dzbanów i nie tylko smakował wyśmienicie, ale także gasił największe pragnienie. Dopóki to piwo nie zostało wypite, żaden rolnik ani parobek nie dotykał kosy do koszenia. Kiedy żyto było dojrzałe, zawsze mówili do mistrza:

„Gdzie jest Austbeir!”.

Ale kiedy pierwszy łyk był gotowy, zaczynały się żniwa. Żona rolnika była chwalona i radowała się, gdy cała drużyna szła śpiewająco w pole. Termin zbioru żyta przypadał około 25 lipca. Stąd stare farmerskie powiedzenie:

„Święty Jakub przynosi chleb albo głód!”.



Pochód żniwny w Gross Sabin, powiat Dramburg
z: Pommersches Heimatbuch 1954


Dzień św. Bartłomieja 24 sierpnia był ostatnim dniem zbiorów owsa, a także początkiem zbiorów owoców. Rolnik zwykle wykonywał pierwsze cięcie kosą na polu żyta, odmawiając „Boże dopomóż” lub cichą Modlitwę Pańską. Przywoływało to Boże błogosławieństwo dla dobrych i obfitych zbiorów. W niektórych miejscach na początku żniw bito nawet w dzwony. Zwyczaj ten był nawet mocno zakorzeniony w starszych obrzędach kościelnych. W niektórych regionach pierwsze kłosy kukurydzy były również kładzione na ziemi jako krzyż z pokory i wdzięczności. Jednak gdy tylko koszenie dobiegało końca, praca rozpoczynała się jak opętana. Pierwszy snop wiązano i odkładano na bok, ponieważ w niektórych gospodarstwach wyrzucano go później za drzwi stodoły z powiedzeniem „Myszko, oto twój, zostaw mi mój!”, aby wykupić się od plagi myszy.

Pierwszy przywieziony wóz miał dokładnie takie samo znaczenie jak pierwszy pokos czy pierwszy snop. Podczas załadunku i jazdy wozem nie wolno było rozmawiać. Dopiero po trzykrotnym trzaśnięciu biczem drzwi stodoły były otwierane w ciszy przez żonę rolnika. Następnie zadawała rytualne pytanie:


 Co wieziesz?

 Chleb dla nas - śmierć dla myszy!


 [Was bringst Du?
 Für uns das Brot — für die Mäuse den Tod!]

Gospodarz odpowiedział więc i wjechał pierwszym wozem do stodoły. Z drugiej strony ostatni ładunek był zawsze trochę zabawny. Na przykład, w środku zostawiano dziurę, aby człowiek, który stał w stodole, prześlizgnął się na spód deski wozu. Albo ostatni ładunek był pakowany poprzecznie do siebie z czystego entuzjazmu, aby snopy nie mogły zostać rozerwane podczas rozładunku.

alternatywnie:

"Z drugiej strony, ostatni załadunek był zawsze trochę zabawny. Na przykład nie było „pakowania” w środku, tak że człowiek, który utknął w stodole, prześlizgnął się na spód deski wozu."





"Starzec" zostaje przekazany panu dworu Z: Pommersches Heimatbuch 1954 z podziękowaniami dla Irecka Litzbarskiego* za odniesienie do źródła



Najbardziej znanym zwyczajem na Pomorzu była postać „Starca” ("Alten") lub „de Oll” w języku dolnoniemieckim. Ta słomiana kukła została wykonana z ostatniego snopa zboża. Na polach ludzie tańczyli wokół słomianego człowieka z radości z powodu szczęśliwego zakończenia zbiorów zboża. Następnie niesiono go śpiewając do wioski lub przywiązywano do najpiękniejszego konia. Procesja zatrzymywała się przed dworem lub gospodarstwem, młoda dziewczyna wychodziła naprzód i wypowiadała powiedzenie:


[język dolnoniemiecki - MS]

Goden Dag, tosaomen in dat Huus,

wi bringe den Ollen von’t Feld no Huus.

wi hewwe mit em üm de Wett bunne,

de Oll, de hett de Sieg gewunne.

Wi fünge us mit em an to striden,

de Oll, de wull in’n Feld nich bliwen.

Wi hewwe moal bunne rund un bunt,

wi hewwe moal bunne öwer Barg un dörch den Grund.

Wi hewwe moal bunne dörch Distel un Doorn,

doaför gäw de leiv Gott us immer schier Koorn.

Wie hewwe moal bunne, dat de Sand so stöwt,

un anftert Johr will wi binne, dat de Steel sik bögt.

De Oll, dat wie ein lustig Hans,

hei bitt sik nu ut Musik un Danz.

Un wenn hei dat würd nich kriege,

denn ward ji annert Johr up’n Rügge liege.

Wat doahn wi nu mit diesem Olle?

Wille Sei em hewwe oder schaele wi em biholle?

Dzień dobry, tosaomen in dat Huus,

Sprowadzamy staruszka z pola do domu.

Graliśmy z nim w zawodach,

Starzec wygrał zwycięstwo.

Zaczynamy z nim kroczyć,

Oll, który nie chciał zostać na polu.

Zawsze byliśmy kolorowi i okrągli,

Mieliśmy czasem kolorowe przez poprzeczkę i przez ziemię.

Mieliśmy czasem kolorowe przez osty i ciernie,

ale Bóg zawsze dawał nam tyle radości.

Zawsze mieliśmy kolorowe, że piasek tak przeszkadza,

i co roku chcemy, żeby stal się wygięła.

Stary człowiek, jak wesoły Hans,

teraz prosi o muzykę i taniec.

A jeśli tego nie dostanie,

to będziesz leżał na plecach przez resztę roku.

Co zrobimy z tym starcem?

Chcemy go zatrzymać czy pochować?




Otóż "starca" nigdy nie odprawiano, ale chętnie zabierano go do domu i wykupywano za muzykę i taniec, jedzenie i picie.

Po żniwach wbito do stodoły ostatnią beczkę, ziemniaki zapiwniczono i przyniesiono na hałdy, przystąpiono do przygotowań do dożynek. Uroczystość tę obchodzono również według starych, tradycyjnych zwyczajów. Klaus Granzow relacjonuje to:

Pomiędzy Zesłaniem Ducha Świętego, „pięknym świętem” na wiosnę, a Bożym Narodzeniem, "świętym świętem" zimą, obchodzimy piękne i wspaniałe święto wdzięczności jesienią: dożynki. Jest to dzień, o którym chłopiec z leśnego gospodarstwa Peter Rosegger mówi, że jest to "małe okno, przez które można spojrzeć na szeroki świat, a nawet trochę w wieczność".

Na Pomorzu święto plonów (Erntefest) obchodzone były zazwyczaj w ostatnią niedzielę września, a tydzień później w październiku dożynki (Erntedankfes).

[Erntefest - Erntedankfest - zakończenie żniw i podziękowanie za plony? - MS]

Tak śpiewali chłopcy i dziewczęta, kiedy zebrali się na wiejskim placu w tę niedzielę. Wszyscy, którzy brali udział w żniwach, pojawili się w odświętnych strojach. Na ten festiwal założono stare, piękne stroje lub najnowsze ubrania. Mężczyźni mieli swoje narzędzia — kosy i widelce — owinięte kolorową krepą lub bibułą, a na czapkach bukiety kwiatów lub zboża, a dziewczęta równie pięknie ozdobiły swoje grabie czerwonymi, niebieskimi, zielonymi i białymi wstążkami.

[tradycyjne rokoszowe akcesoria... - MS]







Najpiękniej wyposażony był jednak wóz żniwny, który co roku przywoził inny rolnik (zawsze jechał na zmianę). Nie tylko zdobiły go kiście wszelkiego rodzaju zbóż i kolorowe kwiaty, ale ciężkie girlandy z liści dębu przewinęły się przez szprychy kół i słupy drabiny po bokach. Konie i woźnica byli również udekorowani liśćmi dębu i kłosami zboża. Za tym wozem, na którym zazwyczaj siedziały tylko dzieci danego rolnika, przez wieś przechodził kondukt żniwny. Przed nimi szedł młody mężczyzna z koszem do zasiewu, który miał nam teraz przypominać o trudnym początku przygotowania pola na szczęśliwym końcu żniw. Następnie dwie młode dziewczyny włożyły koronę, a za nimi kapela wiejska i cała wesoła gromadka chłopców i dziewcząt z całej wioski.

W niektórych regionach Pomorza wieniec dożynkowy nadal nazywany był „wieńcem austriackim”. („Aust-Kranz” - a może chodzi o "wschodni"? podobnie: "Austbeir" - MS).  Wieniec zawsze symbolizował zamykający się krąg roku. Wieniec ewoluował następnie w koronę łukową, która była wykonana z drewna wierzbowego ze specjalnym kunsztem. Zadaniem dziewcząt z wioski było jak najpiękniejsze udekorowanie korony. Zabrały się do pracy z wielką starannością, miłością i wyobraźnią i ukończyły trudną pracę. Należało wykorzystać wszystkie rodzaje zbóż: żyto, pszenicę, jęczmień i owies, a także kwiaty polne: chaber, rzodkiewkę i mak. W niektórych regionach w koronę wplatano również jabłka i gruszki, owoce zbiorów owoców.

Ta wspaniała korona była następnie wręczana panu przez jego służących i pokojówki w wioskach dworskich. W wioskach rolniczych co roku inne gospodarstwo otrzymywało koronę. Gospodarz lub pan dworu stał z rodziną przy drzwiach wejściowych, gdy korowód dożynkowy maszerował do gospodarstwa śpiewając. Radośni żniwiarze tworzyli półokrąg wokół domu, a dwie dziewczynki wychodziły z koroną i śpiewały pieśń:


[język niemiecki ? - MS]

Guten Tag, ihr Herren insgemein,

ich bitt’, ein Weilchen still zu sein.

Wir bringen dar den Erntekranz

für Essen, Trinken, Spiel und Tanz.

Er ist nicht von Distel und Dorn.

sondern von reinem, gewachsenem Korn.

Ich will nun wünschen, daß die Pferde gut gehn,

und daß die Schweine gut gedeihn,

daß die Frau kann nach dem Rechten sehn

und alle Kinder reich sich verfrei’n.

Dafür bitten wir Bier und Wein

und wollen dabei recht lustig sein!

Musikanten,   spielt auf,

ohne Rast und Verschnauf!”


Dzień dobry, panowie w ogóle,

Proszę o chwilę ciszy.

Przynosimy wieniec dożynkowy

na jedzenie, picie, gry i tańce.

Nie jest on z ostu i ciernia.

lecz z czystego, wyrośniętego zboża.

Życzę teraz, by konie miały się dobrze,

i by świnie dobrze się rozwijały,

by żona dbała o swoje prawa

i aby wszystkie dzieci były bogate.

W zamian prosimy o piwo i wino

i zabawmy się!

Muzycy, grajcie,

bez odpoczynku i wytchnienia!”







Następnie przekazano koronę żniwną i wniesiono ją do domu. Zabrzmiała muzyka, a gospodarz podziękował gościom napojem dożynkowym. Mówca wiersza otrzymywał prezent, a wszyscy goście dostawali mały bukiecik do przypięcia na stole.

W posiadłościach stół był teraz zastawiony dla wszystkich służących, a pan i "pani" usługiwali sami. Stary właściciel ziemski mawiał:

"Mam już dość tego całego roku, (w) ten dzień zamierzam powiedzieć, że cię (ciebie) uszczęśliwię!"

[„Dat ganz Johr moakt ji mi satt, dissen Dag heww ick nu, dat ick juch satt moake doh!”]


Na wyspie Rugia korona żniwna była „odtańczona”: najpierw pan tańczy ze swoją żoną, potem z panną z wieńcem, z majstrem i tak dalej aż do małej pokojówki, następnie gospodyni tańczy z majstrem aż do najmłodszego stajennego. Każda para trzyma koronę między sobą, dopóki nic z niej nie zostanie. W innych regionach stara korona jest wypełniana jabłkami i słodyczami przez pana dworu i rzucana między dzieci, które następnie rozrywają koronę.

Nowa korona jest jednak umieszczana w honorowym miejscu, zwykle z przodu w korytarzu, natychmiast widocznym dla każdego gościa. Na czas dożynek jest ona jednak przenoszona do sali, gdzie rozpoczyna się taniec dożynkowy. Bawiono się tu i pito do wczesnych godzin porannych. Często pan dworu lub „koronowany” rolnik płacił cały rachunek sam, ale w przeciwnym razie tworzono wspólny fundusz, aby wszyscy mogli przyłączyć się do świętowania.

Ostatni taniec pod koroną był zarezerwowany dla młodych dziewcząt i kobiet, ponieważ panowało w nim starożytne zaklęcie płodności. Ogólnie rzecz biorąc, czas żniw był również czasem wesel. W ubiegłym stuleciu wesela i dożynki były obchodzone razem w wielu wioskach. A następna Niedziela Dziękczynienia była również nabożeństwem dziękczynnym dla młodej pary. Ołtarz był świątecznie udekorowany. Wszystkie owoce z pola i ogrodu zostały ułożone na schodach jako znak dziękczynienia. Duża, ciężka korona żniwna wisiała zamiast żyrandola.






Teksty z „Pommersche Saat” (Pomorskie Ziarno), miesięcznika organizującego wieczory ojczyźniane, Pommersche Landsmannschaft 1949-1962.

Film przedstawiający pomorskie życie wiejskie w Lupow, powiat Stolp - w tym materiał z dożynek - można obejrzeć na Lupowfilmie nr I

Piękny opis dożynek w Stölitz, powiat Greifenberg, można również znaleźć w:

 "Ein Rittergut im Wandel der Zeit: Erinnerungen an das pommersche Dorfleben und an die Zeit bis 1957" Gerharda Kastena, Norderstedt, 2009

*Kolekcja zdjęć Irecka Litzbarskiego na Flickr







tłumaczenie słowa "Oll" ("Starzec") - stary, zużyty








Fragment mojego tekstu "Poszukiwania najstarszego Gdańska"
 
22 czerwca 2022 r.




W XIX wieku słynny gdański historyk Gotthilf Löschin zaproponował, że Hagel pierwotnie był Jagelem, a skutkiem tego było pojawienie się wśród niektórych polskich opracowań terminu Góra Jagiełłowa, Jagłowa czy Jagielna.

Według tych legend, na szczycie Góry Gradowej w drewnianej warowni mieszkał Hagel, który jednak nie był wzorem dobrego władcy. Okoliczna ludność żyła w strachu przed jego terrorem, bowiem za pomocą siły wymuszał coraz to większe daniny.

W jednej z wersji Hagel miał pasierbicę Raję, która zakochała się z wzajemnością w młodym rybaku Danie. Okrutnik z Góry Gradowej dowiedział się o tym zakazanym uczuciu i postanowił zabić młodzieńca, któremu jednak udało się pokonać Hagela. 

Ciemiężca poniósł śmierć, drewniana warownia została zburzona, a mieszkańcy uczcili upadek dawnego pana tańcem. Z kolei dzielny rybak ze swoją ukochaną założyli miasto, z którego w przyszłości wyrośnie Gdańsk. Imię Dana było jednocześnie ludową etymologią pochodzenia nazwy Danzig.



W 1862 
roku Ryszard Berwiński w swojej książce "Studia o gusłach, czarach, zabobonach i przesądach ludowych" w jednym z przypisów zapisał jeszcze jeden ciekawy przekaz o Górze Gradowej:

(...) Gaspar Schutz powiada, że ów rycerz, którzy zachęcając poddanych swej wioski "Wieke" do tańca, miał mówić do nich "Danz Wiekie", z czego później, gdy go zamordowano, a miasto tu powstało, utworzył się: Danzwig, Danzig; 


że tedy ten rycerz nazywał się Jagel, lub "Hagel", że mieszkał na drewnianym zamczysku na górze, którą dla tego Hagelsberg nazywano i do dziś dnia nazywają. Jakoś istotnie prawda, że Niemcy tameczni tak nazywają tę górę. Ale zapytany o nią poczciwy okoliczny Kaszub, opowiada zawsze, że to "grodowa góra", jakoby grodzka od gród, grad, hrad, który na tej zapewne stał górze w czasach dawnych i dał początek tej nazwie. 

Ale Niemcy języka naszego nieświadomi, i radzi go umyślnie wykrzywiać, a ślady jego zacierać, przetłumaczywszy "hrad" (Burg) na "Hagel" (grad), utworzyli z tego "Hagelsberg" i całą bajkę o poddanych ze wsi Wieke, o ich tańcach i księciu Jagiel wymyślili, chcąc nazwę miasta z języka niemieckiego wydedukować. Takiej wsi Wieke nie masz dziś śladu w okolicach Gdańska (...).

Kto wie, być może te legendy i przekazy rzeczywiście były dalekim echem opowieści o najstarszym Gdańsku, a współczesna historia zwraca nam wielowiekową tradycję.

Berwiński ma rację - podobne fałszerstwa niemcy stosowali w całej Polsce, na całej Słowiańszczyźnie. Zwracałem na to uwagę przy okazji omówienia wiki miasta Gniew, Skarszewy czy Junkrowy - także Sopot.




A w słowach pierwszej "dożynkowej" piosenki mamy:


De Oll, dat wie ein lustig Hans,
hei bitt sik nu ut Musik un Danz.



Czyli w języku dolnoniemieckim słowo "taniec" zapisywało się nie "Tanz", tylko - "Danz".



Ja wiem, są całe opracowania bardzo dobrych polskich językoznawców na temat genezy nazwy "Gdańsk", np. w:

"Nazwy miast Pomorza Gdańskiego" pod redakcją H. Górnowicza i Z. Brockiego z udziałem E. Brezy i J. Tredera, Wydawnictwo UG 1999 r.

i oni tam szczegółowo opisują z czego wynika zamiana   Kdanzc   na   Danzk....  

z tego, że Niemcy nie umieli mówić...


ja jednak podejrzewam, że z tymi tańcami to mogło tak być i że niemiecka nazwa Gdańska - Danzig - właśnie od tego tańca pochodzi.....



Najstarszy znany nam zapis nazwy Gdańska brzmiał:

Gyddanyzc

co czytało się



Gъdańъskъ

Gъdaniesk    albo    Gъdańsk



gdzie jer twardy "ъ" czyta się podobnie do "u"



Jery w języku prasłowiańskim powstały głównie w wyniku przemian praindoeuropejskich krótkich samogłosek   ŭ   i   ĭ
Samogłoska ь odpowiada na ogół dawnemu ĭ, a

 ъ odpowiada ŭ.


Przykładowo:


pie. *gʰostĭs > psł. *gostь > pol. gość;
pie. *sūnŭs > psł. *synъ > pol. syn;
pie. *mŭsom > psł. *mъxъ > pol. mech





Do "tradycji" nazywania Gdańska miastem tańców zdaje się nawiązują włodarze miasta nad Motławą...


2019 r:

"Radosny pochód" i "tańce" - taki opis Marszu Życia, który odbędzie się w dniu obchodów wybuchu II wojny światowej pojawił się we wtorek na oficjalnej stronie Gdańska.




oraz szefowstwo Europejskiego Centrum Solidarności (ECS) w 2024 r:



Szokująca potańcówka

Czesław Nowak odnosi się również do samego programu obchodów, w tym potańcówki.

A w tegorocznym programie na przykład taka atrakcja:

wieczorna „Potańcówka pod gwiazdami” przy Bramie nr 2. 

W pobliżu miejsca, gdzie w Grudniu 1970 lała się krew!? 


Szokujące. Ja nawet myślę, że ktoś z Państwa, młodszych zapewne, pracowników chciał dobrze – radośnie uczcić dzień zwycięstwa, jakim był przecież 31 sierpnia 1980 roku. Tylko, na Boga, nie w tym miejscu tańce! Czy w obowiązujące u Was atmosferze „uśmiechniętej Polski” nikt już poważniej nie potrafi myśleć?


Celem działalności Centrum jest „upowszechnienie dziedzictwa „Solidarności” w Polsce i innych krajach oraz czynne uczestnictwo w budowie tożsamości europejskiej”.



Zadziwiająca koincydencja..




może oni coś wiedzą?


















--------------




źródła:

www.pommerscher-greif.de/erntedank/

pl.wikipedia.org/wiki/Pommerscher_Greif

www.pommerscher-greif.de


deepl.com




https://tvn24.pl/polska/gdansk-spor-o-tresc-komunikatu-na-stronie-miasta-ws-obchodow-wybuchu-wojny-ra957312-2306099


https://m.trojmiasto.pl/historia/Gora-Gradowa-Gdansk-Hagelsberg-Historia-n142788.html


pl.wikipedia.org/wiki/Europejskie_Centrum_Solidarności



myszy:


Prawym Okiem: Jak działa Phersu? (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Od Zbrucza do Włoch (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Znowu myszy - i Frygia (maciejsynak.blogspot.com)










Rolnictwo w woj. pomorskim



Czynnikami wpływającymi na rodzaje zasiewów w województwie pomorskim są warunki klimatyczne i glebowe. Te pierwsze należą do łagodnych, sprzyjających produkcji roślinnej, warunki glebowe są zaś ściśle pochodną geologicznej przeszłości Pomorza. 

Cechuje je: duże zróżnicowanie, występowanie obszarów o zmiennych cechach i warunkach gospodarowania, od pasa morza, poprzez moreny do równin sandrowych. Układ ten zaburza żyzna równina Żuław oraz szeroka Dolina Dolnej Wisły. 

Walory przestrzeni rolniczej na obszarze województwa zmieniają się od doskonałych w delcie Żuław do wybitnie niekorzystnych na wysoczyźnie morenowej pojezierzy i na piaszczystych terenach Borów Tucholskich. 

Odzwierciedleniem średniej przydatności gleb w regionie dla upraw rolnych jest udział użytków rolnych w klasach bonitacyjnych lub kompleksach glebowo-rolniczych, w których występują wszystkie klasy bonitacyjne gleb – od I do VI, z wyraźną przewagą klas od III do V. 

Około 5% gleb zaliczanych jest do najlepszych i bardzo dobrych (kl. I i II), 
61% do gleb dobrych i średnich (kl. III i IV), a 
33% do gleb słabych i bardzo słabych (kl. V i VI). 


Gleby są silnie zróżnicowane pod względem kwasowości i równie silnie pod względem zasobności w podstawowe składniki mineralne (fosfor, potas i magnez). 

Na obszarze województwa występują gminy, w których ponad połowę rolniczej przestrzeni produkcyjnej stanowią gleby bardzo słabe.

Intensyfikacja produkcji rolnej jest tu nieopłacalna, a może być szkodliwa, gdyż prowadzi do nasilenia procesów degradacji biologicznej i fizycznej gleby oraz jej wyjaławiania (szczególnie dotyczy to Równiny Charzykowskiej i Borów Tucholskich).

Czy zatem podstawowa produkcja rolna ma rację bytu w regionie posiadającym taki naturalny dobrostan? 

Grunty ogółem w Polsce wynoszą 16 231 tys. ha., w tym 14 205,4 tys. to użytki rolne, z czego 

grunty ogółem i użytki rolne w województwie pomorskim stanowią odpowiednio zaledwie 4,4% i 4,3%. 




Pomorskie na tle kraju w roku 2008 - 5-6% udziału w produkcj krajowej zbóż i ziemniaków





Gleby są bardzo zróżnicowane, przy czym przeważają gleby klasy III i IV . 

W znaczeniu rolniczym najlepsze gleby i warunki produkcyjne występują na Żuławach i Powiślu, gdzie przeważają mady, gleby bagienne i brunatne oraz mursze. Tu również znajdują się najcięższe do uprawy w Polsce iły gniewskie, gleby zaliczane do I klasy bonitacyjnej. W obu rejonach rolnicy uzyskują najwyższe plony zbóż, buraków cukrowych i rzepaku. Są tu także potencjalne możliwości rozwoju warzywnictwa i sadownictwa. Wcześniejsza wegetacja wiosną i wyższa suma temperatur niż w innych częściach województwa sprzyja wysokiemu plonowaniu roślin.

Rejon nadmorski charakteryzuje się sporym pofałdowaniem terenu i klimatem ukształtowanym pod silnym wpływem Bałtyku. Typy gleb są różne: od piasków gliniastych i glin zwałowych na płycie puckiej, do dużych powierzchni gleb torfowych w dolinach Redy i Łeby. Duża ilość trwałych użytków zielonych sprzyja hodowli bydła o różnym kierunku użytkowania. Jakość gleb pozwala na uprawę i uzyskiwanie wysokich plonów wielu roślin, nie pomijając najbardziej wymagających.

Rejon kaszubski z czołowymi wzniesieniami morenowymi, dużą lesistością, obfitością jezior i oczek wodnych cechuje się największą różnorodnością. Przeważają tu gleby lekkie, w głównej mierze wytworzone z piasków i żwirów zwałowych, o niskiej przydatności rolniczej. Ścieranie się klimatów morskiego i lądowego oraz urozmaicona rzeźba terenu są przyczyną dużej zmienności pogody. Opóźnione wiosny i wcześniej pojawiające się jesienne przymrozki są corocznym zjawiskiem przyrodniczym, co znacznie skraca okres wegetacji roślin i sprawia, że warunki przyrodnicze rejonu kaszubskiego są mało korzystne dla produkcji roślinnej, a uzyskiwane plony są średnio niższe i bardziej zawodne niż w pozostałych rejonach.


Rolnictwo w woj. zachodniopomorskim

Zbiory pszenicy ogółem w województwie zachodniopomorskim stanowiły 6,0% zbiorów krajowych. 
Zbiory żyta w województwie zachodniopomorskim stanowiły 10,4% zbiorów krajowych
Zbiory jęczmienia ogółem w województwie zachodniopomorskim stanowiły 7,0% zbiorów krajowych.
Zbiory pszenżyta ogółem w województwie zachodniopomorskim stanowiły 5,7% zbiorów krajowych.
Zbiory owsa w województwie zachodniopomorskim stanowiły 5,6% zbiorów krajowych
Zbiory buraków cukrowych ogółem w województwie zachodniopomorskim stanowiły 6,8% zbiorów krajowych.
Zbiory ziemniaków w województwie zachodniopomorskim stanowiły 4,8% zbiorów krajowych.


Pod względem ogólnej jakości użytkowej zdecydowanie przeważają gleby średniej wartości
 (klasy IV a i IV b), które zajmują 50,8% powierzchni wszystkich gruntów ornych. 

Drugą co do wielkości grupę stanowią gleby słabe i bardzo słabe (klasy V i VI). Zajmują 25,1% powierzchni gruntów ornych.

Najmniej jest gleb dobrych (klasy II, III a i III b), które zajmują 24,1% powierzchni gruntów ornych.

W regionie dominują gleby polodowcowe z przewagą bielicowych i brunatnych. W okolicach Pyrzyc i Stargardu Szczecińskiego występują czarnoziemy, a na dość dużych obszarach województwa gleby torfowe.





*
Kiedy pani Weidel mówi, że odmawia uznania obecnej polskiej nazwy miejsca urodzenia jej ojca, kwestionuje de facto granice wytyczone po 1945 r. i sprzeciwia się pojednaniu z Polską, a tym samym niezbędnej bazie dla istnienia pokojowych Niemiec. (…) Ponadto ignoruje wcześniejsze wydarzenia i przyczynę ucieczki i wypędzenia Niemców: wojnę rabunkową i eksterminacyjną rozpoczętą przez Niemcy przeciwko państwom Europy Środkowo-Wschodniej

– skomentował w ostrych słowach dla „Die Welt” historyk Jens-Christian Wagner.













itp.edu.pl/pw/PW2016/files/2.-Uwarunkowania-naturalne-i-antropogeniczne.pdf

ppg.ibngr.pl/pomorski-przeglad-gospodarczy/pomorskie-mlekiem-i-miodem-plynace-kondycja-klastra-rolno-spozywczego-w-regionie






tekst oryginalny




Die Ernte, Höhepunkt des ländlichen Jahres, ist stets verbunden mit einer Vielzahl von Sitten und Gebräuchen, ganz besonders in unserer pommerschen Heimat, die ja eine Kornkammer Deutschlands war. Wie fast jedes Dorf in Pommern sprachlich seine kleinen Besonderheiten und Eigenheiten hatte, so wichen auch die Erntebräuche stets ein wenig voneinander ab. Im Großen aber entsteht doch ein einheitliches Bild.



Pommerscher Erntezug, 1863
Otto von Reinsberg-Düringsfeld: Das festliche Jahr in Sitten, Gebräuchen und Festen der germanischen Völker. Mit gegen 130 in den Text gedruckten Illustrationen, vielen Tonbildern u. s. w. Spamer, Leipzig 1863. Bayerische Staatsbibliothek München, Signatur: Germ.g. 390 w; http://www.mdz-nbn-resolving.de/urn/resolver.pl?urn=urn:nbn:de:bvb:12-bsb10016939-6



Die Kleidung war überall die gleiche, und zwar aus gutem, selbstgewebtem weißen Leinen hergestellt. Manchmal wurde auch weißer Nesselstoff genommen, aber das kühlende Leinen erhielt doch meistens den Vorzug. Die Frauen und Mädchen trugen ihr weißes „Austkleid” nach einfachem, selbstgefertigtem Schnitt, dazu ein großes, weißes Kopftuch, das weit in die Stirn gebunden werden konnte, um genügend Schatten zu geben. Die Männer trugen ebenfalls weiße Hosen und Hemden, dazu einen zünftigen Strohhut. In der letzten Zeit allerdings taten viele junge Mädchen es den Herren der Schöpfung gleich, indem sie auch lange Hosen und Strohhüte zu ihrer Erntekleidung wählten. Aber dies geschah aus reiner Zweckmäßigkeit und Sicherheit vor den sengenden Strahlen der Sonne.

Frühstück, Mittag und Abendbrot wurden zwar zu Hause gegessen, aber zwischen diesen Mahlzeiten wurde ein großer Korb mit erlesenen Dingen ins Feld „nachgetragen” und sein Inhalt im Schatten der Hocken, am Wegrain oder am nahen Waldrand fröhlich verzehrt. Was gegessen wurde? Auch das war in jedem Ort verschieden. In einem Dorf gab es Kuchen oder Butterstuten, im andern Pfannkuchen und Flinsen. In früherer Zeit galt mittags Reis und Pflaumen als „feines Essen”, später galten Schweinebraten oder junge Hähnchen als beste Mahlzeit.

Beim Trinken aber gab es keine Unterschiede. Da galt überall nur das selbstgebraute Bier als zünftiges Getränk. Dieses Austbier wurde in jedem Jahr aufs Neue rechtzeitig zur Ernte angesetzt, und gebraut, in große Kruken gefüllt und schmeckte nicht nur ganz vorzüglich, sondern löschte auch den größten Durst. Bevor dieses Bier nicht getrunken war, faßte kein Bauer und kein Knecht die Sense zum Anmähen an. Wenn der Roggen reif war, sagte man deshalb zum Herrn stets:

„Wo bliwwt das Austbeir!?”

Wenn der erste Schluck dann aber getan war. begann die Ernte. Die Bauersfrau wurde gelobt und freute sich darüber, wenn nun die ganze Mannschaft singend ins Feld zog. Als Stichtag für die Roggenernte galt die Zeit um Jacobi am 25. Juli. Daher die alte Bauernweisheit:

„Jacobus bringt Brot oder Hungersnot!”




Erntezug in Gross Sabin, Kreis Dramburg
Aus: Pommersches Heimatbuch 1954


Als Schlußtag der Haferernte galt der Bartholomäustag am 24. August und war zugleich Auftakt der Obsternte. Den ersten Sensenschnitt im Roggenfeld tat der Bauer meistens mit einem „Help Gott” oder stillen Vaterunser. Damit wurde der Segen Gottes für ein gutes’Gelingen und eine reiche Ernte angefleht. An einigen Orten wurden früher sogar zu Beginn der Ernte die Glocken geläutet. Dieser Brauch ist in älteren Kirchenverordnungen sogar fest verankert gewesen. In manchen Gegenden wurden auch die ersten Ähren aus Demut und Dankbarkeit als Kreuz auf die Erde gelegt. Sobald aber das Anmähen vorbei war, ging es wie besessen an die Arbeit. Die erste Garbe wurde gebunden und zur Seite gelegt, denn sie wurde in manchen Höfen später mit dem Spruch „Maus, hier das Deine, laß mir das Meine!” hinter die Scheunentür geworfen, um sich von der Mäuseplage loszukaufen und zu befreien.

Das erste Fuder, das eingefahren wurde, hatte genau die gleiche wichtige Bedeutung wie der erste Anschnitt oder die erste Garbe. Beim Aufladen und Einfahren dieses Wagens durfte nicht gesprochen werden. Erst nachdem der Bauer dreimal mit der Peitsche geknallt hatte, wurde das Scheunentor schweigend von der Bäuerin geöffnet. Dann stellte sie die rituelle Frage:

Was bringst Du?

Für uns das Brot — für die Mäuse den Tod!

So antwortete der Bauer und fuhr das erste Fuder in die Scheuer. Beim letzten Fuder dagegen wurde stets Spaß getrieben. So wurde beispielsweise in der Mitte nicht „zugepackt”, also ein Loch gelassen, so daß der Mann, der in der Scheune abstakte, bis unten auf das Wagenbrett durchrutschte. Oder aber die letzte Fuhre wurde aus lauter Übermut kreuzweise ineinander gepackt, so daß sich die Garben beim Abladen nicht auseinanderreißen ließen.





Der “Alte” wird dem Gutsherrn überbracht
Aus: Pommersches Heimatbuch 1954 mit Dank an Ireck Litzbarski* für den Quellenhinweis



Der bekannteste Brauch in Pommern war die Gestalt des „Alten” oder plattdeutsch „de Oll”. Diese Strohpuppe wurde aus der letzten Garbe angefertigt. Auf dem Felde wurde aus Freude über das glückliche Ende der Getreideernte fröhlich und ausgelassen um den Strohmann getanzt. Dann wurde er singend ins Dorf getragen oder auf das schönste Pferd gebunden. Vor dem Herren- oder Bauernhaus hielt der Zug an, ein junges Mädchen trat vor und sagte den Spruch:




Goden Dag, tosaomen in dat Huus,

wi bringe den Ollen von’t Feld no Huus.

wi hewwe mit em üm de Wett bunne,

de Oll, de hett de Sieg gewunne.

Wi fünge us mit em an to striden,

de Oll, de wull in’n Feld nich bliwen.

Wi hewwe moal bunne rund un bunt,

wi hewwe moal bunne öwer Barg un dörch den Grund.

Wi hewwe moal bunne dörch Distel un Doorn,

doaför gäw de leiv Gott us immer schier Koorn.

Wie hewwe moal bunne, dat de Sand so stöwt,

un anftert Johr will wi binne, dat de Steel sik bögt.

De Oll, dat wie ein lustig Hans,

hei bitt sik nu ut Musik un Danz.

Un wenn hei dat würd nich kriege,

denn ward ji annert Johr up’n Rügge liege.

Wat doahn wi nu mit diesem Olle?

Wille Sei em hewwe oder schaele wi em biholle?







Nun, der „Alte” wurde niemals abgewiesen, sondern gern ins Haus genommen und für Musik und Tanz, Essen und Trinken eingelöst.

War die Ernte beendet, das letzte Fuder in die Scheuer gefahren, waren die Kartoffel eingekellert und in die Mieten gebracht, rüstete man zum Erntefest. Auch diese Feier wurde nach alten, überlieferten Gebräuchen begangen. Klaus Granzow berichtet darüber:

Zwischen Pfingsten, dem „lieblichen Fest” im Frühling, und Weihnachten, dem „heiligen Fest” im Winter, feiern wir im Herbst das schöne und wunderbare Fest der Dankbarkeit: das Erntefest. Es ist jener Tag, von dem der Waldbauernbub Peter Rosegger sagt, daß es „das Fensterlein” sei, „durch das man hineingucken kann in die weite Welt, ja sogar ein wenig in die Ewigkeit hinein.”

In Pommern wurde das Erntefest meistens am letzten Sonntag im September gefeiert und eine Woche später im Oktober das Erntedankfest.

So sangen die Burschen und Mädchen, wenn sie sich an diesem Sonntag auf dem Dorfplatz versammelten. In festlicher Kleidung waren alle erschienen, die an der Ernte teilgenommen hatten. Die alten schönen Trachten oder die neuesten Kleider wurden zu diesem Fest angelegt. Die Männer hatten ihre Werkzeuge — Sensen und Forken — mit buntem Krepp- oder Seidenpapier umwickelt und Blumen- oder Getreidesträuße am Hut, und die Mädchen hatten ihre Harken ebenso herrlich mit roten, blauen, grünen und weißen Bändern geschmückt.



Am schönsten ausstaffiert aber war der Erntewagen, der in jedem Jahr von einem anderen Bauern (es ging immer reihum) gestellt wurde. Er war nicht nur mit Ährensträußen aus allen Getreidearten und bunten Blumen geschmückt, sondern schwere Girlanden aus Eichenlaub hatte man durch die Speichen der Räder und die Leiterstangen der Seiten gewunden. Auch die Pferde und der Kutscher waren über und über mit Eichenlaub und Ähren geschmückt. Hinter diesem Wagen, auf dem meistens nur die Kinder des jeweiligen Bauern saßen, formierte sich der Erntezug durchs Dorf. Voran schritt ein junger Mann mit einem Säkorb, der nun beim glücklichen Abschluß der Ernte an den schweren Beginn der Ackerzubereitung erinnern sollte. Als nächstes trugen zwei junge Mädchen die Krone, dahinter folgte die Dorfkapelle und die gesamte lustige Schar der Jungen und Mädchen aus dem ganzen Dorf.

Die Erntekrone wurde in manchen Gegenden Pommerns noch „Aust-Kranz” genannt. Der Kranz ist seit altersher das Sinnbild des sich immer wieder schließenden Jahreskreises gewesen. Aus ihm hat sich dann die Bügelkrone entwickelt, die mit besonderer Kunstfertigkeit aus Weidenholz hergestellt wurde. Den Mädchen des Dorfes fiel die Aufgabe zu, die Krone so schön wie möglich auszuschmücken. Mit sorgfältigem Eifer, mit viel Liebe und Phantasie gingen sie an die Arbeit und vollendeten das schwierige Werk. Alle Getreidearten: Roggen, Weizen, Gerste und- Hafer mußten verwandt werden, dazu die Blumen des Feldes, Kornblume, Rade und Mohn. In manchen Gegenden wurden auch Äpfel und Birnen, die Früchte der Obsternte, mit in die Krone gebunden.

Diese herrliche Krone wurde dann in den Gutsdörfern dem Herrn von seinen Knechten und Mägden überreicht. In den Bauerndörfern erhielt jedes Jahr ein anderer Hof die Krone. Der Bauer oder der Gutsherr standen schon mit ihren Familien in der Haustür, wenn der Erntezug singend auf den Hof marschiert kam. Im Halbkreis formierten sich die fröhlichen Schnitter und Schnitterinnen um das Haus, die beiden Mädchen traten dann mit der Krone vor und sagten ihren Spruch:





Guten Tag, ihr Herren insgemein,

ich bitt’, ein Weilchen still zu sein.

Wir bringen dar den Erntekranz

für Essen, Trinken, Spiel und Tanz.

Er ist nicht von Distel und Dorn.

sondern von reinem, gewachsenem Korn.

Ich will nun wünschen, daß die Pferde gut gehn,

und daß die Schweine gut gedeihn,

daß die Frau kann nach dem Rechten sehn

und alle Kinder reich sich verfrei’n.

Dafür bitten wir Bier und Wein

und wollen dabei recht lustig sein!

Musikanten, spielt auf,

ohne Rast und Verschnauf!”



Danach wurde die Erntekrone übergeben und ins Haus gebracht. Die Musik spielte einen Tusch, und der Hausherr bedankte sich mit einem Erntetrunk. Die Sprecherin des Gedichtes erhielt ein Geschenk und alle Gäste einen kleinen Strauß zum Anstecken.

Auf den Gutshöfen wurde nun für das ganze Gesinde der Tisch gedeckt und der Herr und die „gnädige Frau” bedienten selbst. Ein alter Gutsbesitzer pflegte zu sagen:

„Dat ganz Johr moakt ji mi satt, dissen Dag heww ick nu, dat ick juch satt moake doh!”

Auf der Insel Rügen wurde die Erntekrone „abgetanzt”: zuerst tritt der Herr mit seiner Frau zum Tanz an, dann mit der Kranzjungfer, mit der Vormagd usw. bis zur Kleinmagd, darauf tanzt die Hausfrau mit dem Vorarbeiter bis zum jüngsten Stallburschen. Dabei hält jedes Paar die Krone zwischen sich, bis nichts mehr von ihr übrig ist. In anderen Gegenden wird die alte Krone vom Gutsherrn mit Äpfeln und Bonbons gefüllt und zwischen die Kinder geworfen, die dann dabei die Krone zerreißen.

Die neue Krone aber bekommt einen Ehrenplatz, meistens gleich vorn in der Diele, für jeden Besucher sogleich sichtbar. Zum Erntefest aber wird sie noch für einen Tag mit in den Saal genommen, in dem nun der Erntetanz beginnt. Bis zum frühen Morgen wird hier nun gewalzt und getrunken. Oft bezahlte der Gutsherr oder der „gekrönte” Bauer die ganze Zeche allein, sonst aber wurde eine Gemeinschaftskasse gegründet, die jedem ermöglichte, mitzufeiern.















sobota, 28 września 2024

Odblaski na niebie - i na wodzie...

 


przedruk




Światła na niebie były elementem rosyjskich ćwiczeń wojskowych


Piotr Weltrowski
27 września 2024, godz. 15:45
 

Mamy potwierdzenie, że widoczne w zeszły piątek światła nad Bałtykiem to element rosyjskich ćwiczeń wojskowych. Zjawisko widoczne także z Trójmiasta i okolic opisały również rosyjskie media, uspokajając mieszkańców Kaliningradu, że nie było to UFO, a element ćwiczeń lotniczych. Już wcześniej nasz czytelnik w Raporcie z Trójmiasta wyliczył, że właśnie na rosyjskich wodach znajdowało się źródło świateł.


Przypomnijmy: tajemnicze światła były widoczne przez kilkadziesiąt minut nad Bałtykiem w piątek, 20 września 2024 r.


O sprawę zapytaliśmy wówczas zarówno wojsko, służby, jak i specjalistów od astronomii. 

Nikt nie był w stanie nam odpowiedzieć, co mieszkańcy Trójmiasta, ale też Helu czy Władysławowa, mogli oglądać tego dnia na niebie.

Kilka dni później jeden z naszych czytelników wyliczył - określając położenie zjawiska względem tarczy księżyca i porównując zdjęcia wykonane w różnych lokalizacjach - że źródło świateł znajdowało się nad rosyjskimi wodami terytorialnymi.

Okazuje się, że Rosyjskie media także ją opisały, przy czym dysponowały informacjami od wojska, które wszystko tłumaczą.

Na ten ślad znów naszą uwagę zwrócili czytelnicy - Kamil i Michał działający w grupie Asto Pomorze, którzy również badali to zjawisko.

- Gromada świecących świateł była widoczna na wybrzeżu Morza Bałtyckiego w godzinach wieczornych 20 września. Same światła wisiały nad powierzchnią morza i natychmiast przyciągnęły uwagę urlopowiczów - napisali Rosjanie.

Podali też, że to system świateł używany jako cele przy treningu namierzania celów przez samoloty bojowe.

- Wygląda na to, że były to cele powietrzne stosowane w ćwiczeniach lotnictwa z 72 bazy lotniczej w Czkałowsku, używającej myśliwców Su-27, które tak często denerwują pilotów NATO nad Bałtykiem - mówi nam Michał, członek grupy Astro Pomorze.




Może ich to nie interesuje?







27 września 2024

Powódź tysiąclecia niczego nas nie nauczyła? 
Gen. Komornicki: nic z tych zaleceń nie zostało zrealizowane!



– Jakieś wnioski zostały wyciągnięte, ale niewyciągnięte zostały te, które są zasadnicze, fundamentalne w przestrzeni zagrożeń dla bezpieczeństwa państwa i społeczeństwa – mówił w czwartek na antenie Polsat News gen. Leon Komornicki, który uczestniczył w usuwaniu skutków „powodzi tysiąclecia” w 1997 roku. Wojskowy porównał działania podjęte przez państwo polskie w walce z wielką wodą 27 lat temu i obecnie.

Gen. Leon Komornicki zaprezentował na antenie Polsat News dokument zwany Strategią Bezpieczeństwa Narodowego Rzeczpospolitej z 2020 roku, podpisany przez prezydenta Andrzeja Dudę. Zwrócił uwagę, że w dokumencie brakuje zapisów dotyczących m.in. sytuacji powodzi.

Wojskowy przypomniał również, że Strategia zobowiązuje instytucje państwa do tego, żeby jego obrona miała charakter powszechny i stworzona została obrona cywilna.


– Nic z tych zaleceń nie zostało zrealizowane! 

Nie powstały nawet dokumenty wykonawcze – podkreśli gość Polsat News. Dodał, że kwestią zasadniczą jest zdefiniowanie, czym tak naprawdę i konkretnie jest dziś „system obrony państwa”.

Były zastępca szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego powiedział także, że błędem jest to, iż w Polsce nie można mówić o jakiejkolwiek odporności społeczeństwa na dezinformację czy też edukacji obronnej.

– Trzeba postawić na obronę cywilną, na którą składają się świadomość zagrożeń lokalnych społeczności, udział nie tylko osób fizycznych, ale i firm posiadających maszyny, gromadzenie zapasów, zaangażowanie potencjału w zakresie dezinformacji itp. To filar obrony państwa równie ważny jak siły zbrojne. To oszczędza potencjał wojska, policji
– podsumował.



Odblaskam nie wystarczam?




Brak systemu, brak świadomości, brak rozwiązań, a te co były: "panie, to komuna była!"...







28.09.2024 13:31


Były szef PSP miażdży zarządzanie w trakcie powodzi




W sobotę w Sejmie zorganizowano konferencję „Nikt nie będzie sam” – Powódź 2024: przyczyny i skutki. Na miejscu zebrali się najważniejsi politycy z rządu Zjednoczonej Prawicy, byli szefowie najważniejszych służb w kraju.

Recenzją działań w trakcie powodzi 2024 podzielił się generał brygadier Andrzej Bartkowiak, były Komendant Główny Państwowej Straży Pożarnej.

Na początku podziękował strażakom, którzy byli na miejscu powodzi. - Za wielkie serce, które włożyli w ratowanie mienia i życia ludzi, dali z siebie 200 procent – zwrócił się do funkcjonariuszy.

Przyznał, że po analizie dokumentów ma swoją ocenę sytuacji.

- Zacznijmy od potencjału, jakim dysponuje Krajowy System Ratowniczo-Gaśniczy. 

31 tysięcy funkcjonariuszy Państwowej Straży Pożarnej, 220 tysięcy druhen i druhów przygotowanych do działań z pełnym wyszkoleniem i badaniami. Ponad 400 tysięcy ludzi, którzy są stowarzyszeni w OSP, którzy są zdolni do niesienia najprostszej pomocy, która nie wymaga specjalistycznych kwalifikacji

- mówił.


Podkreślił, że „nie ma większej armii w Polsce niż straż pożarna - i ochotnicza, i państwowa; mamy do dyspozycji ćwierć miliona ratowników, gotowych do działania”.

I dalej: „komendant główny pierwsze dyspozycje wydał 11 września, sprawdzając gotowość bojową w szkołach strażackich, aspirantów w akademii pożarniczej. Pierwsze zapotrzebowanie przyszło z Wrocławia 11 września. Wysłano 36 strażaków i kilkanaście samochodów”.

- W pewnym momencie nie mogłem usiedzieć w domu; zacząłem bardziej interesować się sprawą. Wykonałem kilka telefonów i dowiedziałem się, że w kulminacyjnym momencie operacji 13 września zaangażowanych było 700 strażaków z Polski - przekazał.

Dodał, że niedługo później podano komunikat, że zaangażowane jest 9 proc. KSRG. - Mówimy o powodzi, która jest największa od 14 lat. Nietrudno poczuć, że nie wszystko zostało zrobione tak jak trzeba - przyznał.

- Przebieg Wisły i Odry nie jest dla nikogo zaskoczeniem. Z ubiegłych lat możemy wysnuć wnioski, gdzie są nasze mocne i słabe strony. Czy do Głuchołaz nie można było zadysponować kompanii odwodowej? Czy w Lądku-Zdroju taka kompania nie mogła czekać? Nawet, gdyby ta woda nie przyszła, można by to potraktować jako ćwiczenia przeciwpowodziowe, których swoją drogą dawno nie mieliśmy. Siły i środki, choćby ludzkie, były za małe – ocenił gen. brygadier Bartkowiak.


- Tylko w 2023 roku na rzece Odrze kupiliśmy sto płaskodennych łodzi do ratowania ludzi. 

Teraz czytam wpisy w mediach społecznościowych, że cywile mają się zrzucać na łódki, mamy przywozić swoje prywatne skutery itd. Tego naprawdę nie trzeba robić. Cały sprzęt jest w Polsce.

Jesteśmy ogromną siłą ratowniczą. Żeby jeszcze bardziej podkreślić, jesteśmy czwartą siłą ratowniczą na świecie, jeśli chodzi o ratowników - wyszkolonych strażaków

- przekazał.

- Mogliśmy czekać na wodę, a nie ją gonić - skonkludował.




Ludzie chętni i zaangażowani są, systemu brak, informacji brak.

Brak zaangażowania - decydentów (?)  i świadomości - także stałej informacji, bo bez niej nie ma świadomości...





P.S.

29.09.2024










środa, 4 września 2024

Andrzej Gwiazda - wywiad






przedruk



Andrzej Gwiazda: Cuda się zdarzają

31.08.2024 09:55


– Cały strajk sierpniowy to były historyczne momenty i trudno się otrząsnąć z wrażenia, że ktoś tymi momentami kierował. I że nie była to bezpieka. Cuda się zdarzają jednak wtedy, kiedy dajemy Panu Bogu możliwość uczynienia cudów, czyli jeżeli działamy. Grzechem jest nic nie robić i modlić się o cud, natomiast powinnością jest zrobić to, co się uważa za słuszne i prosić Boga o błogosławieństwo – mówi Andrzej Gwiazda, współtwórca Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża i NSZZ „Solidarność”, w rozmowie z Agnieszką Żurek.



– Jakie refleksje towarzyszą Panu w te sierpniowe dni przed kolejną rocznicą podpisania Porozumień?


– Porozumienie Gdańskie było bardzo głębokim kompromisem, dużym ustępstwem z obu stron. Stanęliśmy wówczas wobec konieczności podjęcia decyzji o bardzo dużym znaczeniu dla przyszłości. I do dzisiaj nie wiemy, czy postąpiliśmy słusznie i czy mogliśmy postąpić inaczej.
Nasz naczelny cel: wolność i niepodległość

– W jakich aspektach?

– W sprawie wolności i niepodległości, bo w końcu to właśnie było naczelnym celem, chociaż oczywiście działaliśmy w formule związków zawodowych. Ideę związkową rozumieliśmy jako dążenie do niepodległości i zwalczanie komuny poprzez „podgryzanie” jej korzeni. Na tamtym etapie uważaliśmy formułowanie programów politycznych za mało sensowne, ponieważ najpierw trzeba było odzyskać niepodległość, żeby w ogóle móc o nich rozmawiać. Proponowana przez nas formuła związkowa polegała na tym, że nie obiecywaliśmy społeczeństwu gruszek na wierzbie, ale podejmowaliśmy konkretne działania, których efekty można było na bieżąco weryfikować. Związki zawodowe to nie były polityczne obietnice, ale konkretne czyny przekuwane w choćby drobne sukcesy.

Tak było w czasach Wolnych Związków Zawodowych, kiedy to dany związek weryfikował sam siebie poprzez wcielanie w życie konkretnych pomysłów, nawet w drobiazgach, dzięki czemu stawiało się jasne, co się sprawdza, a co nie i którzy ludzie coś rzeczywiście potrafią. Wiadomo było, że jeżeli mamy osiągnąć sukces, musimy działać jako masowy ruch społeczny, bo tylko on może zmusić komunę do ustępstw. Żyliśmy przecież w systemie totalitarnym. Działalność związkowa wzmacniała społeczeństwo i osłabiała przeciwnika. Wszyscy mieliśmy wówczas jednego pracodawcę, czyli państwo komunistyczne. Zatem kiedy na drodze działalności związkowej udawało nam się np. wywalczyć podwyżki dla pracowników, wzmacnialiśmy tym samym siebie, a osłabialiśmy władzę. Było to zwiększenie strumienia wypracowanych środków przeznaczanych na potrzeby społeczeństwa, kosztem systemu.


– Jak ocenia Pan dzisiejszą rzeczywistość w tym aspekcie? Społeczeństwo korzysta z owoców swojej pracy czy niekoniecznie?

– W dzisiejszej Polsce napięcia polityczne są chyba większe niż w czasach komuny. Tak jak wówczas uważaliśmy, że komuna działa przeciwko interesom Polski i jej obywateli, podobnie i dzisiaj mamy wyraźne odwzorowanie tej sytuacji, kiedy to jedna partia działa na rzecz kraju i społeczeństwa, druga zaś robi wszystko, co dla Polski niekorzystne. Różnica jest taka, że za komuny nie mogliśmy wybrać sobie, kto będzie nami rządził. Partia komunistyczna miała wprawdzie dwa miliony członków, ale jak się okazało, nie wszyscy z nich byli przeciwni realizowaniu polskich interesów. Nawet w propagandzie komunistycznej nie lansowano idei jawnie sprzecznych z interesem państwa. Wszystko działo się po cichu, na sztandarach niesione były hasła o tym, że partia robi wszystko dla narodu, a naród działa wspólnie z partią. Fakty były jednak takie, że system komunistyczny gospodarczo nie panował nawet nad drobiazgami. I wydaje mi się, że dzisiaj ta sytuacja gospodarczego rozchwiania kraju powtarza się w przededniu tej symbolicznej – Mickiewiczowskiej – 44. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych. Kiedyś był jeden ośrodek władzy, obecnie odpowiedzialność jest bardziej rozmyta. 

Jednego nie rozumiem – dlaczego ludzie głosują w sposób oczywisty, jawny, bez żadnych w zasadzie kamuflaży, przeciwko własnym interesom? Pewien dziennikarz zapytał mnie kiedyś: „Spotyka się Pan z ludźmi, nie traci Pan kontaktu ze społeczeństwem. O co ludzie najczęściej Pana pytają?”. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że ludzie mnie zaczepiają i pytają, skąd się biorą zwolennicy Platformy. Podchodzą do mnie ludzie w tramwaju, w autobusie, na ulicy, na przystanku i mówią, że nie rozumieją, skąd się to bierze. I ja też nie rozumiem. Nie mogę na to pytanie odpowiedzieć. To rzecz zdumiewająca, jest to pewnie wynik działania propagandy. 

Wróćmy jednak do Porozumień Sierpniowych. Warto przypomnieć, że otrzymały one negatywną ocenę od prof. Bronisława Geremka. Nie należy lekceważyć tego głosu, ponieważ pochodził on z samego jądra tworzącego się systemu postkomunistycznego. Komuniści francuscy, z którymi przez te 40 lat mieliśmy oczywiście kontakty, z pełnym przekonaniem twierdzili, że prof. Geremek wówczas, gdy był dyrektorem Instytutu Polskiego w Paryżu, był nadzorcą partii komunistycznej z ramienia Moskwy. Warto z tej perspektywy spojrzeć na jego wypowiedź z listopada 1981 roku o tym, że nieuniknione jest rozwiązanie siłowe, a kiedy wszystko się już uspokoi, będzie można wówczas przywrócić Solidarność, ale bez programu gdańskiego. Można zatem powiedzieć, że Gdańsk otrzymał od niego najbardziej okazałą „laurkę”.

– Chodziło o pozbawienie Solidarności jej tożsamości niepodległościowej i chrześcijańskiej?

– Nie wiem, o co chodziło Geremkowi. Znam jego działalność w Solidarności, która była cały czas bardzo precyzyjnie wymierzona w interesy Związku. Również jako doradca „S” zabierał na Komisji Krajowej głos, który zawsze był przeciwny związkowi. Jeszcze przed podpisaniem Porozumień Sierpniowych było dla nas, wąskiego grona działaczy, jasne również to, że Lech Wałęsa jest agentem bezpieki. Było to widać w jego postępowaniu. To utrudniało, a wręcz uniemożliwiało nam opracowanie odpowiedniej strategii rozmów z władzami komunistycznymi. Nie wszyscy koledzy w kierownictwie strajku byli przekonani, że Wałęsa jest agentem, toteż zawsze istniało ryzyko, że jeśli będziemy cokolwiek planować poza nim, to któryś z kolegów go o tym poinformuje. Tymczasem negocjacje z władzą totalitarną rządzą się właściwie tymi samymi prawami, co wojna. A na wojnie nie ma nic gorszego niż sytuacja, kiedy przeciwnik pozna nasze cele strategiczne i taktyczne. Program gdański tworzył się w toku nieustannej, 24-godzinnej dyskusji. W pewnym momencie stwierdziłem, że musimy obrać jakiś konkretny i realny cel, bo walcząc o wszystko, możemy wszystko przegrać.

Doszedłem do wniosku, że najważniejsze jest to, aby doprowadzić do takiego stanu, w którym władza zgodzi się na nasze propozycje i nie będzie mogła wycofać się z nich przynajmniej przez pół roku. Sześć miesięcy wystarczy, aby nauczyć całe społeczeństwo walki pozainstytucjonalnej. I jeśli po tym półrocznym okresie trafimy do więzień, nie będzie to wielki uszczerbek, bo ludzie sami poprowadzą walkę dalej. Jak widać, osiągnęliśmy dużo, ale nie podjęliśmy próby tego szkolenia społeczeństwa do walki pozainstytucjonalnej.


– Gorącą walkę stoczyli Państwo nie tylko o kształt Porozumień, ale o samo utrzymanie strajków.

– Strajk w obronie Ani Walentynowicz zaczął się 14 sierpnia, a 17 został zakończony przez Wałęsę. Wolne Związki Zawodowe odpowiedziały na to wezwaniem strajkujących zakładów do stworzenia wspólnego kierownictwa, czyli do powołania Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. I od tego momentu zaczęło się tworzenie programu gdańskiego. Poprosił mnie w tamtym czasie o rozmowę człowiek, który niewątpliwie był wysokim funkcjonariuszem partyjnym. Nazywał się Mościbrocki. Powiedział on, że w pierwszym dniu strajku w Komitecie Wojewódzkim Partii spotkał Wałęsę i spytał go: „Czy pan się nie obawia, że to się za bardzo rozprzestrzeni?”. Na to Wałęsa odpowiedział: „Coś pan, trzeciego dnia hołotę do roboty zagonię!”. Stocznia Północna nie chciała przystąpić do Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego właśnie ze względu na Wałęsę. Uznali, że jeśli zdrajca jest na czele, to oni do takiej organizacji nie przystąpią. Dopiero Ania Walentynowicz przekonała, żeby to zrobili w imię solidarności... Ja wtedy po raz pierwszy usłyszałem publicznie słowo: „Solidarność”. Jeszcze nie mieliśmy nawet mikrofonów, przemawialiśmy przez blaszaną tubę.

– Historyczny moment.

– Można powiedzieć, że cały strajk sierpniowy to były historyczne momenty i trudno się otrząsnąć z wrażenia, że ktoś tymi momentami kierował. I że nie była to bezpieka. Po zwolnieniu z pracy Ani Walentynowicz wydrukowaliśmy ulotki wzywające do jej obrony, czyli faktycznie do strajku. Główny ciężar ich rozdawania wzięli na siebie studenci. 14 sierpnia w Gdańskich Zakładach Maszyn Elektrycznych, czyli w „Elmorze”, nikt nie pracował, łączyliśmy się na bieżąco ze Stocznią, czekając na informację, czy zakład stanie. Jeśli stanie Stocznia, wiadomo, że następnego dnia stajemy my. Trzeciego dnia było już oczywiste, że strajkuje kilkadziesiąt zakładów i że konieczna jest koordynacja komitetów strajkowych i uzgodnienie planów działań. Wiadomo było, że szykuje się duże wydarzenie historyczne.

Poszliśmy więc do Stoczni, żeby podjąć rozmowy na ten temat i nagle dowiadujemy się, że Wałęsa ogłosił zakończenie strajku. „Elmor” liczył wówczas 2500 ludzi, a Stocznia 16800, to były nieporównywalne siły. Po zerwaniu strajku przez Wałęsę nagle nasza delegacja znajdowała się na terenie Stoczni nielegalnie, bo bez zezwoleń. To podlegało prawu karnemu. Biegiem wróciliśmy zatem do „Elmoru”. Jako przewodniczący Komitetu Strajkowego zwołałem załogę i przedstawiłem sytuację. Ewidentna zdrada. Wszyscy wiedzieli, że wobec zdrady Wałęsy jest tylko jeden sposób ratowania tego strajku. Bez strajku w Stoczni, strajki w mniejszych zakładach pójdą w rozsypkę. Musimy zatem działać razem. Ale jaka jest gwarancja, że inne zakłady nie zdradzą tak, jak Wałęsa? Musimy zatem znaleźć choć jeden zakład, który przysięgnie, że nie zawrze z komunistami indywidualnego porozumienia, dopóki nie porozumie się z pozostałymi. I na ten zakład zostanie skierowana cała nienawiść systemu, a jego załodze grozi półroczne bezrobocie albo nawet zamknięcie zakładu – komuniści są zdolni do wszystkiego. I mówię: koledzy, na nas padło. My teraz decydujemy o tym, czy damy radę utrzymać strajk. Dwa i pół tysiąca ludzi zebranych na placu. Kto jest za? Cisza. I za chwilę zaczynają podnosić ręce. Podnosi się las rąk. Przeciw nie ma nikogo. Kto się wstrzymał? Dwie osoby.

– Co było dalej?

– Wtedy już, nie pytając dyrektora, wzięliśmy jakiś samochód dostawczy i zaczęliśmy jeździć po strajkujących zakładach, zapewniając, że jest jeden zakład, który przysiągł, że nie odstąpi od zbiorowej decyzji. Wracamy, kończy nam się benzyna, ale jesteśmy już blisko, najwyżej dopchniemy samochód na miejsce. Ale przejeżdżamy koło Stoczni, a na płocie, na tym murze stoczniowym, siedzą młode chłopaki z biało-czerwonymi flagami. Podjechaliśmy pod płot, pytamy, co się dzieje, a oni mówią: „Słuchajcie, zostało nas bardzo mało, góra tysiąc osób, ale wszyscy siedzimy na płocie, żeby miasto widziało, że strajk się nie skończył”. Z kolei niezależnie od nas na bramy Stoczni poszły: Ania Walentynowicz, powszechnie znana już w Stoczni, niesłychanie ceniona jako doskonały spawacz-artysta, Alina Pieńkowska, pielęgniarka, i Ewa Ossowska, nieznana nikomu dziewczyna, ale bardzo ładna. I gdy kobiety wychodzących pracowników nazwały tchórzami i pętakami i zamknęły bramy Stoczni, strajk się utrzymał. Tak więc dwa zupełnie niezależne od siebie wydarzenia dały efekt.

Grzechem jest nic nie robić

– Niesamowite. Opatrzność czuwała.


– Cuda się zdarzają wtedy, kiedy dajemy Panu Bogu możliwość uczynienia cudów. Czyli jeżeli działamy. Grzechem jest nic nie robić i modlić się o cud, natomiast powinnością jest zrobić to, co się uważa za słuszne i prosić Boga o błogosławieństwo.

– Jakie dziś zadania stoją przed Solidarnością?

– Przede wszystkim walka o to, aby ludzie tacy jak ks. Michał Olszewski zostali zwolnieni z więzień. Kolejna ogromna sprawa to masowe zwolnienia i likwidacja zakładów, czyli uderzenie w infrastrukturę państwa – PKP Cargo, Poczta Polska, przemysł wydobywczy… Do obalenia propagandowego walca na temat dwutlenku węgla wystarczy internet i kalkulator – wykazanie, że wytwarzany przez człowieka dwutlenek węgla nie ma wpływu na atmosferę, nie jest trudne, ale trzeba umieć przyjmować fakty i wyciągać wnioski. Trzeba też działać. Jechałem kiedyś z pewną komisją zakładową pociągiem, spotkaliśmy się przypadkowo. Zaczęła się rozmowa o sytuacji w ich miejscu pracy. I pytam ich: „A chcieliście strajkować wtedy, kiedy była napięta sytuacja, kiedy się sprawy ważyły?”. Odpowiedzieli: „No nie, no wtedy nie było takiej możliwości”. Zapytałem: „No jak to nie było możliwości? Byli pracownicy?”. Odpowiedzieli, że byli, więc skwitowałem: „No to jak są pracownicy, to znaczy, że są możliwości”.



Andrzej Gwiazda





Andrzej Gwiazda jest inżynierem elektronikiem, związkowcem, nauczycielem akademickim, publicystą, działaczem opozycji niepodległościowej w okresie PRL, współtwórcą Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża i NSZZ „Solidarność”, kawalerem Orderu Orła Białego.





Andrzej Gwiazda: Cuda się zdarzają (tysol.pl)








środa, 21 sierpnia 2024

Miasto Gdańsk i znowu "tańce na grobach"





przedruk




„Potańcówka w miejscu, gdzie lała się krew!?” 

Szokujący program obchodów sierpniowych organizowanych przez ECS


21.08.2024 10:18


„W tegorocznym programie na przykład taka atrakcja: wieczorna «Potańcówka pod gwiazdami» przy Bramie nr 2. W pobliżu miejsca, gdzie w Grudniu 1970 lała się krew!? Szokujące” – pisze prezes Stowarzyszenia „Godność” Czesław Nowak do władz miasta i dyrektora Basila Kerskiego, komentując skandaliczny program obchodów 44. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych organizowanych przez ECS.


W tegorocznym programie obchodów organizowanych przez Europejskie Centrum Solidarności znalazł się m.in. „Rytuał wspólnotowego otwarcia Bramy nr 2 z udziałem sygnatariuszy i bohaterów Sierpnia ’80”, a także „Potańcówka pod gwiazdami. Swingowa zabawa taneczna”, która ma się odbyć w przestrzeni między fontanną a Bramą nr 2.


Informacja zamiast zaproszenia? „Szczyt uznania i elegancji”

Do organizacji obchodów i samego programu odniósł się Czesław Nowak, prezes Stowarzyszenia „Godność”. 

W liście do Aleksandry Dulkiewicz, prezydent Gdańska, i Basila Kerskiego, dyrektora ECS, przekonuje, że wykaz uroczystości sierpniowych, pod patronatem władz Gdańska, „jak zwykle wiąże się z gafami czy niezręcznościami”.

Prezes wyraża zdziwienie, że podobnie jak wielu organizatorów strajków sierpniowych otrzymał od ECS-u jedynie informację, bez zaproszenia. „Zaiste, szczyt uznania i elegancji” – kwituje.


Moja krytyczna opinia nt. działalności ECS oraz polityki historycznej władz Gdańska jest od dawna Państwu znana, jak również i to, że na ogół nie bywam na uroczystościach przez Państwo organizowanych. Bo też trudno mi się zgodzić z próbami „profilowania” historii „Solidarności” pod doraźne potrzeby polityczne, w tym zawłaszczania przez Miasto i ECS rocznicy Sierpnia. W związku z tym może lepiej nie przysyłać mi już nic – skoro nie ma zaproszeń, nie potrzeba i ulotki z programem

– pisze.




Szokująca potańcówka

Czesław Nowak odnosi się również do samego programu obchodów, w tym potańcówki.

A w tegorocznym programie na przykład taka atrakcja:

wieczorna „Potańcówka pod gwiazdami” przy Bramie nr 2. W pobliżu miejsca, gdzie w Grudniu 1970 lała się krew!? Szokujące. Ja nawet myślę, że ktoś z Państwa, młodszych zapewne, pracowników chciał dobrze – radośnie uczcić dzień zwycięstwa, jakim był przecież 31 sierpnia 1980 roku. Tylko, na Boga, nie w tym miejscu tańce! Czy w obowiązujące u Was atmosferze „uśmiechniętej Polski” nikt już poważniej nie potrafi myśleć?

– pyta.
 

Piszę także o tym, że Komisja Krajowa NSZZ „Solidarność” organizuje właśnie przy bramie, w Sali BHP oraz w bazylice św. Brygidy główne uroczystości sierpniowe.


Przy Bramie (zamkniętej, jak 44 lata temu) zawsze składa wieńce i kwiaty. Tylko, jak ma je złożyć w tym roku – po spotkaniu o godz. 13 z prezydentem RP w sali BHP – skoro według waszego programu brama zostanie już o godz. 12 otwarta? Chaos organizacyjny to, czy złośliwość?


– zastanawia się prezes Nowak.

„W tym roku, 31 sierpnia nastąpić ma też – tu chwała pomysłodawcom – uroczyste odsłonięcie pomnika Lecha Bądkowskiego, pisarza, zasłużonego działacza społecznego i rzecznika «Solidarności». Był wybitnym człowiekiem i Polakiem, który na pewno ubolewałby nad rozbiciem dawnego obozu «Solidarności» i nad prowokowaniem w ostatnich latach nieporozumień z dzisiejszym związkiem NSZZ «Solidarność»” – dodaje Czesław Nowak.


„To święte miejsce”

Prezes Nowak odnosi się także do tegorocznych obchodów na Westerplatte.


Pragnę podkreślić, że powinny się one rozpoczynać od złożenia kwiatów na mogiłach obrońców. A tego w programie nie ma! To oni są bowiem głównymi bohaterami tych uroczystości – nie kolejni mówcy czy obecne ważne osobistości. Są bohaterami narodowymi. Są też honorowymi obywatelami miasta Gdańska… Dla nas, ludzi z portowej „Solidarności” to, co się dzieje na Westerplatte i to, jak obchodzona jest rocznica wybuchu II wojny światowej są szczególnie ważne. Zawsze staraliśmy się, aby Westerplatte stało się narodowym sanktuarium, a nie śmietnikiem, jakim długo było. To portowcy gdańscy, na prośbę kpt. Bronisława Dąbrowskiego, w 1946 roku zbudowali żołnierski cmentarzyk i postawili na nim krzyż, który w 1962 roku komuniści usunęli z mogił, zasłaniając go sowieckim czołgiem. Po latach, w 1981, wspólnie z Westerplatczykami ten krzyż przywróciliśmy, za co też płaciliśmy więzieniem i prześladowaniami w stanie wojennym. W 2015, jako Stowarzyszenie „Godność”, zbudowaliśmy również tablicę upamiętniającą historyczne, w 1987 roku, spotkanie na Westerplatte Papieża Jana Pawła II z młodzieżą. Dlatego mamy prawo mówić, że to święte miejsce jest własnością całego narodu, a opiekę nad nim powinno sprawować państwo przy ważnym udziale Wojska Polskiego, co jeszcze do niedawna dla władz Gdańska było niemal obrazoburcze

– przekonuje w liście.


Szanowna Pani Prezydent, na koniec chcę przypomnieć, że to Niemcy hitlerowskie napadły 1 września na Polskę i dopuściły się ogromu zbrodni na narodzie Polskim. Obecne Niemcy, nasz pokojowy dziś partner w Unii Europejskiej, ma także swoje interesy i próbuje manipulować historią dla własnych korzyści. 

Stąd ciągłe zdziwienie, że miasto Gdańsk nadal prowadzi politykę wskazującą na uleganie w tym zakresie niemieckim naciskom. 

Ostatnio wyraziło zgodę na promocję w Dworze Artusa osoby płk. Clausa von Stauffenberga – dla Niemców bohatera, ale dla nas wyłącznie polakożercy. 

Wcześniej trwał tu nieustający festiwal miłości do pisarza Guntera Grassa, byłego członka SS, włącznie z przyznaniem mu honorowego obywatelstwa miasta. 

W Gdańsku zaprzestano również (z jakiej niby racji!?) grania Roty z wieży Ratusza…


– kończy prezes Nowak.





----------------------------


https://tvn24.pl/polska/gdansk-spor-o-tresc-komunikatu-na-stronie-miasta-ws-obchodow-wybuchu-wojny-ra957312-2306099



2019 r:

"Radosny pochód" i "tańce" - taki opis Marszu Życia, który odbędzie się w dniu obchodów wybuchu II wojny światowej pojawił się we wtorek na oficjalnej stronie Gdańska. 





---


za wiki




Basil Kerski (ur. 19 listopada 1969 w Gdańsku) – niemiecko-polski menadżer kultury, redaktor, politolog i eseista pochodzenia iracko-polskiego, od 2011 dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku.



Życiorys

Jest synem lekarza, Irakijczyka, absolwenta studiów medycznych w Gdańsku i matki narodowości polskiej. Nazwisko Kerski przybrał zamiast nazwiska arabskiego. W dzieciństwie przebywał przez kilka lat w Iraku, od 1976 w Polsce, od 1979 w Berlinie Zachodnim, gdzie jego ojciec znalazł pracę w szpitalu. W Berlinie Zachodnim studiował politologię i slawistykę na Wolnym Uniwersytecie. 

Mieszka w Berlinie i Gdańsku.



Jest od 1998 redaktorem naczelnym dwujęzycznego „Magazynu Polsko-Niemieckiego DIALOG” ukazującego się w nakładzie 7000 egzemplarzy.


W latach 1998–2010 był dyrektorem Federalnego Związku Towarzystw Niemiecko-Polskich, założonego w 1986 stowarzyszenia łączącego ponad 50 towarzystw niemiecko-polskich.

Redaguje również ukazujące się w Gdańsku, założone w 1983 przez Donalda Tuska czasopismo „Przegląd Polityczny”.


Od 2011 jest dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku.



Jako politolog, Kerski pracował w 

- berlińskim oddziale niemiecko-amerykańskiego Aspen Institute, 
- w Instytucie Badawczym Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej (Deutsche Gesellschaft für Auswärtige Politik), 
- w Bundestagu oraz 
- w Ośrodku Badań Społecznych w Berlinie (Wissenschaftszentrum Berlin für Sozialforschung).


Członek zarządu polskiego PEN Clubu, 
przewodniczący rady naukowej Fundacji Genshagen, 
członek rady Fundacji Allianz-Kulturstiftung
członek Stowarzyszenia Pracowników, Współpracowników i Przyjaciół Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa Imienia Jana Nowaka-Jeziorańskiego w Warszawie


Jest autorem i redaktorem wielu książek niemieckich, polskich i ukraińskich na tematy historyczne, polityczne i literackie. 

Publikuje liczne komentarze i eseje w prasie, m.in. w

 „Neue Zürcher Zeitung”,
 „Der Tagesspiegel”,
 „Berliner Zeitung”,
 „Süddeutsche Zeitung”,
 „Die Welt”,
 „Limes”,
 „New Eastern Europe”, a także w

"Gazecie Wyborczej”, 
„Rzeczpospolitej”,
„Tygodniku Powszechnym” i
„Nowej Europie Wschodniej”.




W latach 2001–2005 był wykładowcą w

Instytucie im. Otto Suhra na Wolnym Uniwersytecie w Berlinie, w 2011 prowadził zajęcia w
Instytucie Historii Uniwersytetu Humboldta w Berlinie.



W 2011 wygrał konkurs na szefa Europejskiego Centrum Solidarności.
Były szef ECS, o. Maciej Zięba, podał się do dymisji 13 września 2010. 

Decyzja wyboru Basila Kerskiego na stanowisko szefa ECS została oprotestowana przez PiS i początkowo także przez Lecha Wałęsę.

Jednak z czasem Lech Wałęsa wrócił do prac w Radzie ECS oraz przeniósł swoje biuro do nowej siedziby instytucji, przy placu Solidarności w Gdańsku.



------




Dialog – magazyn polsko-niemiecki zajmujący się politycznym, kulturalnym oraz społecznym aspektem rozwoju stosunków polsko-niemieckich.

„Dialog” definiuje się jako „polsko-niemiecka agora w środku Europy”. 

Teksty publikowane w kwartalniku nie ograniczają się do perspektywy polsko-niemieckiej, zaś tematyka dwustronna wkomponowana jest w szerszy kontekst politycznych i kulturalnych przemian w Europie. W ostatnich latach magazyn zamieszczał na swoich łamach artykuły związane ze wschodnimi sąsiadami Unii Europejskiej, przede wszystkim na temat stosunków polsko-rosyjskich i polsko-ukraińskich.

Siedziba redakcji „Dialogu” znajduje się w Berlinie.
 

Magazyn wydawany jest przez Deutsch-Polnische Gesellschaft e.V., organizację zrzeszającą ponad 50 towarzystw niemiecko-polskich.

Historia

„Dialog” został założony w 1987 roku w Hamburgu jako czasopismo niemieckojęzyczne. 

Jego pierwszymi redaktorami naczelnymi byli Günter Filter i polski publicysta Adam Krzemiński. W 1998 roku redakcję „Dialogu” objął Basil Kerski, publicysta i politolog, który funkcję redaktora naczelnego sprawuje do dziś.


W 1993 roku „Dialog” został przekształcony w czasopismo dwujęzyczne. Polską redakcją partnerską został „Przegląd Polityczny”, gdańskie czasopismo polityczno-kulturalne, założone w 1983 roku w „drugim obiegu” przez Donalda Tuska i Wojciecha Dudę.

Magazyn „Dialog” finansuje się za pomocą prenumeraty i sprzedaży zarówno w Niemczech, jak i w Polsce. Jest też wspierany finansowo przez niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej.

Redakcja „Dialogu” organizuje w ramach swojej działalności również konferencje i dyskusje panelowe, jest także współwydawcą licznych polsko- i niemieckojęzycznych książek.





Aby sprawdzić czym są poszczególne insytucje wymienione w tekście powyżej, polecam linki:



pl.wikipedia.org/wiki/Basil_Kerski

pl.wikipedia.org/wiki/Dialog_(magazyn_polsko-niemiecki)







„Potańcówka w miejscu, gdzie lała się krew!?” Szokujący program obchodów sierpniowych organizowanych przez ECS (tysol.pl)


Prawym Okiem: Poszukiwania najstarszego Gdańska (maciejsynak.blogspot.com)