Jakimś niezbadanym cudem, dotarła do mnie wiadomość, że
była minister edukacji, Joanna Kluzik-Rostkowska, plus jeszcze bardziej
była minister tej samej edukacji, Krystyna Szumilas, plus na doczepkę
jakiś wynajęty ekspert od wspomnianej edukacji o niezapamiętanym przeze
mnie nazwisku, wystąpili na wspólnej konferencji prasowej, na której
ogłosili co następuje:
„
Badania dowodzą, że gimnazja wyrównują szanse dzieci
rodziców mniej wykształconych. W 2015 r. aż 34,6 proc. takich
gimnazjalistów osiągnęło najlepsze wyniki. Polscy uczniowie dzięki
wprowadzeniu gimnazjów zaczęli osiągać bardzo dobre wyniki. Dziś są w
czołówce”.
Powiem szczerze, że od samego początku, gdy nowy rząd ogłosił
plan likwidacji gimnazjów, a zjednoczona opozycja natychmiast zaczęła go
kontestować, postanowiłem sobie, że nie będę zabierał głosu na ten
temat, z tego prostego powodu, że bardzo nie lubię sytuacji
karykaturalnie wręcz oczywistych, a ta taką właśnie od samego początku
była. To że gimnazja stanowią nieszczęście, jakiego polska edukacja w
swojej dotychczasowej historii nie przeżyła, jest jasne dla każdego,
poza może pewną, niestety dość dużą, grupą samych gimnazjalistów, dla
których te trzy lata stanowią być może jedyną okazję w życiu, by
zanurzyć się w chaosie bezkarności, jakiego oni dotychczas nie
doświadczyli i nigdy więcej już nie doświadczą. Tak naprawdę to tylko
oni będą płakać za gimnazjami; wszyscy pozostali, w tym jak najbardziej
ci, którzy tak bardzo dziś protestują, wiedzą, że obecny stan jest nie
do utrzymania i że jeszcze parę lat tego eksperymentu i polska edukacja
zwyczajnie umrze.
Wyszli jednak oto na scenę Kluzik z Szumilas i tym trzecim,
przedstawili swoje wyliczenia, a ja dostałem takiej cholery, że
postanowiłem złamać dane sobie słowo i to kuriozum choćby bardzo krótko
skomentować. Rzecz mianowicie w tym, że jeśli w sytuacji w jakiej
znajdują się dziś gimnazja, „bardzo dobre wyniki” osiąga zaledwie 34,6%
dzieci, oznaczać to musi, że pozostałe 65,4% to albo młodociani bandyci,
albo idioci, dla których już nie ma najmniejszych szans. Bezhołowie,
jakie panuje w zdecydowanej większości gimnazjów doprowadziło do tego,
że jeśli nauczyciele mają przed sobą dziecko w najbardziej podstawowym
stopniu spokojne i grzeczne, dają mu piątki i szóstki niemal z automatu.
Wystarczy, że dziecko ma zeszyt, długopis i podręcznik, wie, jak
każdego z nich używać, do nauczyciela zwraca się per „pani”, a jeszcze,
nie daj Panie Boże, jego rodzice znajdują czas na to, by od czasu do
czasu przyjść na zebranie i zapytać wychowawczynię o postępy, zostaje w
jednej chwili prymusem. A jeśli w dodatku dziadkowie opłacili mu
korepetycje, to właściwie wystarczy, że siedzi grzecznie, uśmiecha się i
mówi „dzień dobry” i „do widzenia”. A to, że w śród nich większość
stanowią dzieci rodziców „mniej wykształconych” jest skrajną
oczywistością. Charakter dzisiejszych czasów jest taki, że dla
przeciętnego dziecka nie ma nic gorszego, niż trafić na tak zwanych
„rodziców wykształconych”, choćby z tego względu, że tam ojciec od dawna
mieszka z druga żoną, a mama jest zarobiona po uszy.
Jak czytelnicy tego bloga wiedzą, od wielu już lat pracuję jako
nauczyciel i o szkole wiem niemal wszystko. Kilka lat temu pracowałem w
gimnazjum, a dziś kontakt z gimnazjami mam przez lekcje prywatne.
Proszę zatem sobie wyobrazić, że dziś, ile razy próbuje się dowiedzieć
od któregokolwiek z moich uczniów, co było w szkole, na ich twarzach
niezmiennie widzę znużenie, a odpowiedź jest wiecznie jedna i ta sama:
„Nic”. Dzieci, które uczę, lub uczyłem, były naprawdę różne. Niektóre z
nich były bardzo słabe i jedyne czego ode mnie chciały, to bym, w owych
nielicznych sytuacjach, kiedy coś tam miały zadane, odrobił za nie
lekcje, niekiedy coś im tam opowiadałem, a one starały się to
zapamiętać, w niektórych wypadkach były to dzieci naprawdę dobre, często
najlepsze w klasie. I one wszystkie, bez jednego wyjątku, ile razy ich
pytałem, co tam w szkole, odpowiadały, że nic. Właśnie tak: „Nic”.
Ale też, proszę sobie wyobrazić, każde z owych dzieci
regularnie otrzymywało i otrzymuje na świadectwie same piątki i szóstki.
Dziś jest tak, że wśród tych, które uczę, jest dwoje, które nie znają
języka w stopniu choćby najbardziej podstawowym, w tym sensie, że nie
pamiętają nawet, jak jest po angielsku „kiedy”, „wiosna”, czy „jutro”. I
one też mają same piątki, lub, zgodnie z nomenklaturą stosowaną przez
Kluzik i Szumilas, „osiągają bardzo dobre wyniki”. W jaki sposób? A to w
taki mianowicie, że to przede wszystkim nie są durnie, dla których
produkowane przez wypuszczonych przez wykształconych w ostatnich latach
metodyków testy mogłyby stanowić jakąkolwiek językową zagadkę, a poza
tym, one akurat, jeśli tylko trzeba, potrafią się zachować.
I tak wędrują owe dzieci przez lata gimnazjum, licząc w głębi
serca na to, że kiedy dostaną się do liceum, to wtedy może się czegoś
nauczą. No a kiedy przyjdzie wreszcie ten moment, okazuje się, że przed
nimi już tylko trzy lata nauki, z tym zastrzeżeniem, że pierwszy rok
musi im minąć na przystosowanie się do nowych warunków, drugi na
nadrabianie zaległości i myślenie o tym, że za rok matura, no a trzecia
klasa, to tak naprawdę zaledwie kilka miesięcy z przeznaczeniem na
rozwiązywanie maturalnych zadań. No a w końcu, kiedy już przyjdzie czas
matur, to jednym pójdzie lepiej, innym gorzej, natomiast wszystkich
połączy fakt, że nikt z nich nie potrafi pisać tak, by się to dało
rozczytać. Siedzą więc te dzieci, bazgrzą po tych kartkach, które udają
druki urzędowe, a biedni egzaminatorzy próbują się przedrzeć przez stosy
owego strasznego chaosu i wszyscy oczywiście świetnie wiedzą, że to
wszystko przez to, że kiedy te dzieci miały czas, by się nauczyć
staranności, akurat gniły w gimnazjach.
Wie to każdy z nich znakomicie, co jednak – i to jest wiadomość
już naprawdę dobijająca – nie przeszkadza żadnemu z nich, by, jeśli
minister Kluzik-Rostkowska dmuchnie w gwizdek, pędzić na demonstrację
przeciwko likwidacji gimnazjów. Dlaczego? No jak to dlaczego? Bo PiS
łamie Konstytucję, obraża sędziów, no i jeszcze ten prokurator
Piotrowicz, cholera jasna!
http://osiejuk.mobile.salon24.pl/738912,o-wyrownywaniu-szans-czyli-palimy-gimnazja